Życie do zwrotu - Elżbieta Rodzeń - ebook + książka

Życie do zwrotu ebook

Elżbieta Rodzeń

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Magdalena cały swój czas poświęca pracy w szpitalu. Wiedzie spokojne, przewidywalne, ale i samotne życie. Jej światem wstrząsa pozew od mężczyzny, który podaje się za jej syna. Tym bardziej że – mimo podejmowanych prób poczęcia metodą in vitro – nigdy nie urodziła dziecka… W tej trudnej sytuacji znajduje oparcie w Hubercie, poznanym przypadkowo wdowcu.

Kacper od pierwszego wejrzenia zakochuje się w tajemniczej Kindze, która przychodzi do niego, żeby zakryć tatuażem szpecącą bliznę. Dziewczyna nie ma zamiaru zwierzać się tatuażyście, jednak chłopak tak łatwo nie odpuści. Zrobi wszystko, żeby się do niej zbliżyć.

W jaki sposób los na zawsze splecie życia czwórki bohaterów? Czy znajdą zrozumienie dla swoich działań z przeszłości? Czy pozwolą sobie na szczęście w przyszłości?

To nie tylko opowieść o niesłabnącym pragnieniu bycia rodzicem i szukaniu własnej tożsamości, ale również o mierzeniu się z konsekwencjami swoich decyzji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 323

Oceny
4,8 (122 oceny)
102
18
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatarzynaSlabosz

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam wszystkie książki tej autorki z ogromną przyjemnością. Nie zawiodlam się i w tym przypadku. " Życie do zwrotu" przedstawia niebanalną i raczej niecodzienną historię ale jest tak napisane że naprawdę warto sięgnąć po tą pozycję. Przeczytałam w jeden dzień i jestem zachwycona. Polecam wszystkim a autorce gratuluje talentu;)
10
Urszula31

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana w jeden dzień, warta każdej chwili polecam
00
RosaMariposa

Nie oderwiesz się od lektury

Mistrzostwo !!!
00
iwonaplock

Nie oderwiesz się od lektury

polecam, dużo emocji i wzruszeń.
00
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo refleksyjna i kontrowersyjna fabuła. Przeczytanie tej książki porusza wiele emocji w czytelniku. Bardzo serdecznie polecam ♥️♥️♥️♥️♥️
00

Popularność




Dla kobiet, które zrobiły i poświęciły zbyt wiele, żeby doczekać swojego szczęścia.

I dla mnie, bo jestem jedną z nich.

Prolog

Jest uoso­bie­niem wro­go­ści. Z za­ci­śni­ęty­mi pi­ęścia­mi i na­pi­ęty­mi mi­ęśnia­mi ra­mion. Wpa­tru­je się we mnie wście­kłym wzro­kiem. Nie wiem, cze­go ode mnie chce. Wpa­dł na od­dział i na­ro­bił tyle ra­ba­nu, że w ko­ńcu mnie we­zwa­no. Te­raz pie­lęgniar­ki dzwo­nią po ochro­nę. To nie robi na nim wra­że­nia.

– Zna­la­złem cię – mówi. W jego gło­sie triumf mie­sza się z po­gar­dą. – Nie wy­wi­niesz się z tego.

Go­rącz­ko­wo pró­bu­ję so­bie przy­po­mnieć, kim on jest. Wy­da­je się zna­jo­my, pew­nie to ro­dzi­na któ­re­goś z mo­ich pa­cjen­tów, ale nie ko­ja­rzę któ­re­go.

– Może wy­ja­śni mi pan spo­koj­nie, o co cho­dzi? – Pró­bu­ję za­ła­go­dzić sy­tu­ację.

– Spo­koj­nie? – Kręci gło­wą. Na jego oboj­czy­ku do­strze­gam frag­ment ta­tu­ażu. Jed­no przed­ra­mię też ma po­kry­te ko­lo­ro­wy­mi wzo­ra­mi. Wy­gląda przez to jesz­cze gro­źniej. – Po czy­mś ta­kim? – Prze­cze­su­je dło­nią ciem­ne wło­sy. – Zmu­szę cię, że­byś to wy­ja­śni­ła i za to od­po­wie­dzia­ła.

Sły­szę krzy­ki nad­bie­ga­jących ochro­nia­rzy. Do­pa­da­ją do nas i ła­pią mężczy­znę. On im na to po­zwa­la. Zu­pe­łnie nie ma za­mia­ru się wy­ry­wać, nie wal­czy. Opa­da z nie­go na­pi­ęcie, jak­by zdał so­bie spra­wę, że to ko­niec. I wte­dy prze­sta­je wy­glądać jak ktoś gro­źny i go­to­wy do ata­ku. Do­cie­ra do mnie, że to mło­dy chło­pak. Może mieć naj­wy­żej dwa­dzie­ścia lat.

Rozdział 1

Magdalena

Za­mknęłam się w po­ko­ju le­ka­rzy i pró­bo­wa­łam do­jść do sie­bie. Ko­ńczy­łam pra­cę za ja­kąś go­dzi­nę i chcia­łam jesz­cze zaj­rzeć do kil­ku pa­cjen­tów, ale na­dal nie by­łam w sta­nie. Mu­sia­łam się tro­chę uspo­ko­ić.

Ktoś za­pu­kał do drzwi, a po­tem wsze­dł bez cze­ka­nia na po­zwo­le­nie.

Drgnęłam za­nie­po­ko­jo­na, ale kie­dy zo­ba­czy­łam Ane­tę, ode­tchnęłam z ulgą.

– Roz­ma­wia­łam z or­dy­na­to­rem. Mo­żesz wy­jść dziś wcze­śniej. I tak od sa­me­go rana ope­ro­wa­łaś. – Uśmiech­nęła się do mnie. – Za­wsze je­steś tu pierw­sza i wy­cho­dzisz ostat­nia. Dziś chy­ba jest do­bry mo­ment, że­byś zro­bi­ła so­bie wol­ne i tro­chę ode­tchnęła.

– Nie wiem, czy to się uda. – Za­ci­snęłam po­wie­ki.

– Uda się. Mam dzi­siaj dy­żur. Gdy­by coś się dzia­ło, będę trzy­ma­ła rękę na pul­sie. – Pu­ści­ła do mnie oko. – A tym fa­ce­tem się nie przej­muj. Nie on pierw­szy mu­siał wy­krzy­czeć swo­je nie­za­do­wo­le­nie. Chy­ba nie ma oso­by, któ­ra uwa­ża­ła­by, że pol­ski sys­tem opie­ki zdro­wot­nej dzia­ła do­brze… Aku­rat tym ra­zem tra­fi­ło na cie­bie.

Po­ki­wa­łam gło­wą, choć obie do­brze wie­dzia­ły­śmy, że on nie miał pre­ten­sji do sys­te­mu opie­ki zdro­wot­nej. Jemu cho­dzi­ło kon­kret­nie o mnie.

– Zu­pe­łnie go nie pa­mi­ętam. Nie wiem, czyj to krew­ny.

Ane­ta wzi­ęła krze­sło i usia­dła obok mnie.

– Ja nie pa­mi­ętam, żeby były ja­kieś wi­ęk­sze pro­ble­my z two­imi pa­cjen­ta­mi. W ostat­nich mie­si­ącach było dość spo­koj­nie, praw­da?

Po­twier­dzi­łam. W ci­ągu mi­nio­ne­go roku zma­rła tyl­ko dwój­ka dzie­ci, któ­re ope­ro­wa­łam. Ale zna­łam ich ro­dzi­ny od daw­na. Naj­bli­żsi wie­dzie­li, ja­kie ry­zy­ko po­dej­mo­wa­li­śmy. Za­tem to mu­siał być ktoś sprzed roku. Aż tak do­brej pa­mi­ęci nie mia­łam…

Zdjęłam ki­tel i na­rzu­ci­łam na ra­mio­na kurt­kę. Za­mie­rza­łam szyb­ko prze­biec przez par­king i schro­nić się w sa­mo­cho­dzie. Mia­łam na dziś dość kon­tak­tów z lu­dźmi. Po­trze­bo­wa­łam sa­mot­no­ści. Chło­pa­ka już daw­no nie było w bu­dyn­ku, ale ja na­dal cała się trzęsłam z ner­wów. A je­śli cze­kał na mnie na ze­wnątrz? Nie­trud­no było zna­le­źć par­king per­so­ne­lu. A tam nie było ochro­nia­rzy…

Za­nim wy­szłam ze szpi­ta­la, ro­zej­rza­łam się po pla­cu za­sta­wio­nym sa­mo­cho­da­mi. W dło­ni ści­ska­łam klu­czy­ki. Na ze­wnątrz kro­pi­ło. Otwo­rzy­łam drzwi i po­bie­głam w stro­nę swo­je­go auta.

Nikt na mnie nie cze­kał, mimo to za­blo­ko­wa­łam drzwi od środ­ka. Prze­kręci­łam klu­czyk, cze­ka­jąc na zna­jo­my dźwi­ęk sil­ni­ka, ale usły­sza­łam coś, cze­go się nie spo­dzie­wa­łam. Sa­mo­chód nie chciał od­pa­lić. Wy­da­wa­ło mi się, że już pra­wie za­sko­czył, ale w ko­ńcu za­kasz­lał i mu­sia­łam od­pu­ścić.

Zde­ner­wo­wa­na po­ło­ży­łam ręce na kie­row­ni­cy i wspa­rłam na nich czo­ło. Co za kosz­mar­ny dzień!

Nie wiem, jak dłu­go tak sie­dzia­łam. Pew­nie po­win­nam za­dzwo­nić do swo­je­go me­cha­ni­ka i po­pro­sić o ho­lo­wa­nie do warsz­ta­tu, do­szłam jed­nak do wnio­sku, że to może po­cze­kać kil­ka mi­nut, a na­wet kil­ka go­dzin.

Kie­dy ktoś za­stu­kał w szy­bę mo­je­go auta, pod­sko­czy­łam jak opa­rzo­na. To mu­siał być ten chło­pak. Na­wet na nie­go nie spoj­rza­łam, tyl­ko ner­wo­wo wy­szarp­nęłam ko­mór­kę z to­reb­ki. Już mia­łam dzwo­nić na po­li­cję, gdy usły­sza­łam głos:

– Nic się pani nie sta­ło?

Głos nie na­le­żał do chło­pa­ka awan­tu­ru­jące­go się na od­dzia­le. Zer­k­nęłam na mężczy­znę, któ­ry mógł być w po­dob­nym wie­ku co ja. Mimo szpa­ko­wa­tych wło­sów miał ca­łkiem przy­stoj­ną twarz.

Opu­ści­łam szy­bę.

– Dzi­ęku­ję, ze mną wszyst­ko w po­rząd­ku.

Uśmiech­nął się.

– Cie­szę się. A z sa­mo­cho­dem?

– Tro­chę go­rzej – przy­zna­łam.

– Mogę zer­k­nąć?

Przez chwi­lę wpa­try­wa­łam się w nie­go, nie wie­dząc, jak za­re­ago­wać. Przez moją gło­wę prze­wi­nęła się li­sta po­dej­rza­nych po­wo­dów tego, dla­cze­go ja­kiś mężczy­zna chcia­łby mi po­móc. Może był zbo­cze­ńcem czy­ha­jącym na sa­mot­ne ko­bie­ty? Albo chciał wy­łu­dzić ode mnie pie­ni­ądze?

Mu­siał do­strzec moją kon­ster­na­cję.

– Pro­szę tyl­ko otwo­rzyć ma­skę.

Nie po­ru­szy­łam się, choć mężczy­zna zda­wał się nie mieć złych za­mia­rów.

Si­ęgnął do kie­sze­ni kurt­ki, wy­jął z port­fe­la wi­zy­tów­kę i po­dał mi ją.

„Hu­bert Ko­wal­ski – me­cha­ni­ka sa­mo­cho­do­wa”.

Ode­tchnęłam głębo­ko, ale na tyle dys­kret­nie, żeby tego nie za­uwa­żył. Si­ęgnęłam do dźwi­gni otwie­ra­jącej ma­skę. Mężczy­zna znów się do mnie uśmiech­nął i ru­szył zaj­rzeć do mo­je­go sa­mo­cho­du.

Kil­ka mi­nut pó­źniej po­czu­łam się na tyle pew­nie, żeby wy­si­ąść. Deszcz prze­stał pa­dać, nie­śmia­ło wy­szło sło­ńce i na­gle zro­bi­ło się ca­łkiem przy­jem­nie.

Po­de­szłam do mężczy­zny.

– Zbyt wie­le tu nie wskó­ram – oznaj­mił. – Spró­buj za­pa­lić, chcia­łbym po­słu­chać, co tam się dzie­je.

Spe­łni­łam jego po­le­ce­nie, ale za­raz ka­zał mi prze­stać.

– Świe­cą się ja­kieś kon­tro­l­ki?

Zer­k­nęłam na de­skę.

– Tak.

Pod­sze­dł do mnie i po­ki­wał gło­wą.

– Mam po­my­sł, co mo­gło się stać, ale sa­mo­chód musi tra­fić do warsz­ta­tu.

Nie po­wie­dział ni­cze­go, cze­go bym się nie spo­dzie­wa­ła.

– Je­śli się zgo­dzisz, to wszyst­kim się zaj­mę i wie­czo­rem będzie go­to­wy.

Te­raz mnie za­sko­czył.

– Po­wiedz, że nie je­steś po­szu­ki­wa­czem fra­je­rek, któ­rym krad­niesz sa­mo­cho­dy, a w naj­lep­szym wy­pad­ku na­ci­ągasz na kosz­tow­ną na­pra­wę.

Zro­bił zdzi­wio­ną minę.

– Skąd taka myśl?

– Mój sa­mo­chód dzia­ła bez za­rzu­tu, aż tu na­gle się psu­je, a ty po­ja­wiasz się zni­kąd i chcesz mi po­móc.

– Fak­tycz­nie. – Po­dra­pał się po gło­wie. – Nie będę ci się na­rzu­cał. Za­dzwoń do swo­je­go me­cha­ni­ka. Nie­ste­ty będziesz też mu­sia­ła za­mó­wić tak­sów­kę.

Po­ki­wa­łam gło­wą, ale z ja­kie­goś nie­zro­zu­mia­łe­go po­wo­du nie ru­szy­łam się z miej­sca. Mężczy­zna też nie.

– Słu­chaj – za­czął nie­pew­nie. – Ro­zu­miem, że z sa­mo­cho­dem po­ra­dzisz so­bie sama, ale może kie­dyś da­ła­byś się za­pro­sić na kawę lub… – Przy­gry­zł war­gę. Ca­łkiem ape­tycz­nie wy­gląda­jącą war­gę.

Nie uma­wia­łam się z ni­kim od… bar­dzo daw­na. Nie wie­dzia­ła­bym na­wet, jak się za­cho­wać.

Mil­cza­łam przez dłu­ższą chwi­lę, roz­wa­ża­jąc jego pro­po­zy­cję. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach od razu bym od­mó­wi­ła. Nie po­trze­bo­wa­łam wi­ęcej kło­po­tów. Ale w Hu­ber­cie było coś ta­kie­go, co mnie do nie­go przy­ci­ąga­ło. Po­do­bał mi się. Tak zwy­czaj­nie. I po­czu­łam się na­gle tak, jak­bym mia­ła o dwa­dzie­ścia lat mniej.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział, źle in­ter­pre­tu­jąc moje mil­cze­nie. – Wiem, że to głu­pio za­brzmia­ło, ale czu­ję, że miło spędzi­li­by­śmy czas. Nie będę ci się wi­ęcej na­rzu­cał. Je­śli po­zwo­lisz, po­cze­kam, aż przy­je­dzie two­ja tak­sów­ka.

Chciał do­pil­no­wać, żeby nic mi się nie sta­ło. Nie sądzi­łam, że tacy mężczy­źni jesz­cze ist­nie­ją.

Za­dzwo­ni­łam naj­pierw do warsz­ta­tu sa­mo­cho­do­we­go. Mój me­cha­nik po­wie­dział, że do­pie­ro ju­tro może od­ho­lo­wać sa­mo­chód, a zaj­mie się nim naj­wcze­śniej za kil­ka dni. W do­dat­ku nie po­tra­fi­łam mu wy­tłu­ma­czyć, co się sta­ło. Hu­bert dał mi znak, że­bym prze­ka­za­ła mu ko­mór­kę. Za­czął opi­sy­wać uster­kę, a po chwi­li się ro­ze­śmiał. Wy­gląda­ło na to, że mężczy­źni się zna­ją.

– Po­wi­nie­neś się cie­szyć, że masz tak lo­jal­ną klient­kę – po­wie­dział. – Ja zro­bi­łbym to od ręki, ale i tak nie chce się zgo­dzić. – Pu­ścił do mnie oko i od­dał mi te­le­fon.

– Niech się pani zgo­dzi. Hu­bert ma naj­wi­ęk­szy war­sztat w mie­ście. Je­śli zaj­mie się sa­mo­cho­dem od ręki, to pro­szę sko­rzy­stać – za­re­ko­men­do­wał mój fa­cho­wiec.

– D… do­brze – wy­jąka­łam.

Po­czu­łam się nie­swo­jo, sie­dząc w jego sa­mo­cho­dzie. Po­cze­kał, aż za­pnę pas, jak­by bał się, że mogę uciec. Cóż, czu­łam, że dziś wszyst­ko jest mo­żli­we, ale nie spo­dzie­wa­łam się od losu mi­łych nie­spo­dzia­nek.

– Mój warsz­tat jest nie­da­le­ko. Po­je­dzie­my tam i po­cze­ka­my, aż mój pra­cow­nik zho­lu­je two­je auto. Zro­bię od razu wy­ce­nę i będziesz mo­gła zde­cy­do­wać, czy mamy się za­jąć na­pra­wą.

– Dzi­ęku­ję.

– Nie ma spra­wy.

– Mogę za­py­tać, jak mnie wy­pa­trzy­łeś? Par­king dla per­so­ne­lu jest od­dzie­lo­ny od tego dla pa­cjen­tów.

Ru­szył i po chwi­li płyn­nie włączył się w sznur in­nych sa­mo­cho­dów. Mi­mo­wol­nie zer­k­nęłam na jego duże dło­nie spo­czy­wa­jące na kie­row­ni­cy. Wy­gląda­ły na sil­ne i pew­ne, ta­kie, któ­re mogą dać po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa, gdy cię obej­mu­ją.

– Sie­dzia­łem na ław­ce, tej pod du­żym klo­nem.

Stam­tąd rze­czy­wi­ście mógł mnie do­brze wi­dzieć. Ale co tam ro­bił?

– Cze­ka­łem na ko­goś. Umó­wi­li­śmy się, ale po­kręci­łem albo go­dzi­ny, albo miej­sce. A ty? Pra­cu­jesz tam?

– Tak.

Za­śmiał się krót­ko.

– Nie je­stem fa­nem szpi­ta­li, le­ka­rzy i igieł, więc na wszel­ki wy­pa­dek nie za­py­tam cię o to, czym do­kład­nie się zaj­mu­jesz. – Zer­k­nął na mnie. – Mo­że­my się umó­wić, że na ra­zie będziesz mnie prze­ko­ny­wać, że pra­cu­jesz w ad­mi­ni­stra­cji?

Uśmiech­nęłam się do nie­go.

– Mo­że­my. Zresz­tą i tak nic bym ci nie zro­bi­ła.

– Bar­dzo mnie to cie­szy.

Pod­je­cha­li­śmy pod duży warsz­tat. Na par­kin­gu przed bu­dyn­kiem sta­ło kil­ka­na­ście sa­mo­cho­dów. Pew­nie cze­ka­ły w ko­lej­ce do na­pra­wy. Wy­gląda­ło na to, że ja do niej nie tra­fi­łam.

– Mu­si­my chwi­lę po­cze­kać. – Hu­bert zga­sił sil­nik. – Może dasz się na­mó­wić na kawę? Mamy tu obok bar­dzo miłą ka­wiar­nię. Często pod­sy­ła­my im klien­tów.

Pa­trzy­łam w jego błękit­ne, we­so­łe oczy i za­sta­na­wia­łam się, kim jest ten mężczy­zna. I jak wie­le zmie­ni w moim ży­ciu. Przez mo­ment się wa­ha­łam, ale coś mnie do nie­go przy­ci­ąga­ło. Chcia­łam go po­znać. Daw­no już ni­cze­go ta­kie­go nie czu­łam.

– Kawa brzmi do­brze – po­wie­dzia­łam.

Hu­bert wy­sia­dł i okrążył sa­mo­chód, żeby otwo­rzyć mi drzwi. Naj­pierw za­pro­wa­dził mnie do warsz­ta­tu. Przy­wo­łał jed­ne­go z pra­cow­ni­ków i dał mu klu­czy­ki do mo­jej maz­dy.

– Już się robi, sze­fie. – Chło­pak wsu­nął klu­czy­ki do kie­sze­ni. – Mam po­tem na nie­go zer­k­nąć?

– Nie, sam to zro­bię.

Sze­fie. Czy­li to wszyst­ko na­le­ża­ło do nie­go. To nie był zwy­czaj­ny warsz­tat, taki z jed­nym ka­na­łem i trze­ma me­cha­ni­ka­mi. Na­li­czy­łam osiem sta­no­wisk, przy któ­rych uwi­ja­ło się wie­lu lu­dzi.

– Będzie­my obok. Za­dzwoń, gdy wró­cisz.

Za­mó­wi­łam so­bie cap­puc­ci­no, a Hu­bert wzi­ął po­dwój­ne ame­ri­ca­no. Kel­ner­ka pró­bo­wa­ła go jesz­cze na­mó­wić na ciast­ko, mó­wi­ąc, że ma to, któ­re lubi, ale od­mó­wił, tłu­ma­cząc się dba­niem o syl­wet­kę. Na moje oko nie miał się czym przej­mo­wać. Jak na fa­ce­ta spo­ro po czter­dzie­st­ce, pre­zen­to­wał się na­praw­dę do­brze. Zero brzusz­ka, żad­nych za­ko­li. Wy­glądał mi na ko­goś, kto przed pra­cą bie­ga, a wie­czo­rem spo­ty­ka się ze zna­jo­my­mi, żeby po­grać w ko­sza.

W ko­ńcu to ja sku­si­łam się na ciast­ko. Po ta­kim dniu ka­żdy le­karz prze­pi­sa­łby mi odro­bi­nę cu­kru na po­pra­wę na­stro­ju. Hu­bert przy­glądał mi się, gdy wbi­łam wi­del­czyk w ape­tycz­nie wy­gląda­jący de­ser.

– Chcesz spró­bo­wać?

– Wiem, jak sma­ku­je. – Uśmiech­nął się. – Wła­śnie po­no­szę kon­se­kwen­cje swo­je­go roz­sąd­ku.

Prze­kro­iłam ciast­ko na pół i pod­su­nęłam ta­le­rzyk bli­żej Hu­ber­ta.

– Te­raz będzie i miło, i roz­sąd­nie dla nas oboj­ga.

Bez wa­ha­nia wpa­ko­wał so­bie do ust ka­wa­łek ciast­ka. Kie­dy po­ru­szył ręką, coś mi­gnęło mi na jego pal­cu. Ob­rącz­ka?

Przyj­rza­łam się le­piej. Wcze­śniej jej nie za­uwa­ży­łam. Po­czu­łam się jak sko­ńczo­na idiot­ka. Da­łam się za­pro­sić żo­na­te­mu mężczy­źnie.

– Coś się sta­ło? – Hu­bert mu­siał za­uwa­żyć moją minę.

– Je­steś żo­na­ty. – Za­brzmia­ło to jak oska­rże­nie. Może nie po­win­nam się tak do nie­go od­no­sić, w ko­ńcu ni­cze­go mi nie obie­cy­wał. Poza tym, że mi po­mo­że. Te­raz też nie ro­bi­li­śmy ni­cze­go nie­sto­sow­ne­go. Pi­li­śmy tyl­ko kawę.

– By­łem. – Spo­wa­żniał.

– Na­dal no­sisz ob­rącz­kę.

– No tak. – Ści­ągnął brwi. – Na le­wej ręce.

– Czy­li je­steś wdow­cem?

Przy­tak­nął.

– Przy­kro mi – po­wie­dzia­łam, czu­jąc co­raz wi­ęk­sze za­kło­po­ta­nie. – Nie chcia­łam po­ru­szać bo­le­sne­go te­ma­tu.

– W po­rząd­ku, to sta­re dzie­je. Jo­an­na zma­rła sie­dem­na­ście lat temu.

– A ty na­dal no­sisz ob­rącz­kę?

Prze­cze­sał dło­nią wło­sy nad kar­kiem.

– Będziesz się śmiać, gdy ci po­wiem, że ro­bię tak dla­te­go, żeby od­stra­szać ko­bie­ty?

Otwo­rzy­łam sze­ro­ko oczy.

– To nie jest śmiesz­ne. Ale bar­dzo in­try­gu­jące.

– Ko­bie­ty prze­sad­nie re­agu­ją na sa­mot­ne­go fa­ce­ta. Nie by­łem w sta­nie spo­koj­nie od­pro­wa­dzić syna do przed­szko­la, bo uwie­sza­ło się na mnie kil­ka mam i nie da­wa­ło mi spo­ko­ju. By­cie wdow­cem na ryn­ku wtór­nym w ta­kich mo­men­tach bywa stre­su­jące. Zwłasz­cza gdy pod­ry­wa cię wy­cho­waw­czy­ni syna, a ty nie masz naj­mniej­szej ocho­ty na spo­tka­nia z nią. Dla­te­go no­szę ob­rącz­kę. W pierw­szej chwi­li mało kto ko­ja­rzy, że to lewa ręka.

– Ro­zu­miem. To z pew­no­ścią mu­sia­ło być strasz­ne. – Pró­bo­wa­łam się nie uśmiech­nąć.

– Nie kry­ty­kuj. Na­praw­dę nie wie­dzia­łem, co zro­bić.

Moją uwa­gę przy­ku­ła inna część jego opo­wie­ści.

– Masz syna?

– Tak. Te­raz to już sta­ry koń. Wła­śnie po­sze­dł na swo­je. – Hu­bert upił łyk kawy. – A ty masz dzie­ci?

Za­prze­czy­łam. Nie chcia­łam nic mó­wić, bo ba­łam się, że głos mi za­drży. Nie­świa­do­mie po­ru­szył naj­bar­dziej dra­żli­wy dla mnie te­mat.

– Po­wi­nie­nem jesz­cze za­py­tać, czy masz męża albo z kimś je­steś.

Na jego twa­rzy od­ma­lo­wa­ło się na­pi­ęcie. Zu­pe­łnie jak­by przez ten krót­ki spędzo­ny ra­zem czas zdążył mnie już po­lu­bić. Chy­ba względem mnie nie za­mie­rzał uży­wać swo­jej ob­rącz­ki jako tar­czy.

– Je­stem roz­wie­dzio­na. – Przy­gry­złam war­gę. – Kie­dyś my­śla­łam, że na­sze ma­łże­ństwo będzie trwać wiecz­nie i wszyst­ko prze­trzy­ma, ale się po­my­li­łam. Może jest w tym tro­chę mo­jej winy. Bar­dzo dużo pra­cu­ję.

– Wy­da­je mi się, że wina w ta­kich kwe­stiach za­wsze leży gdzieś po­środ­ku.

Może miał ra­cję. Przez wie­le lat stop­nio­wo się od sie­bie od­da­la­li­śmy. Zu­pe­łnie jak­by­śmy czu­li, że będąc ra­zem, nie mo­że­my już li­czyć na nic do­bre­go. Nasz zwi­ązek nie będzie tak pe­łen mi­ło­ści jak na po­cząt­ku.

Za­dzwo­nił te­le­fon Hu­ber­ta. Ode­brał, za­mie­nił z kimś kil­ka zdań, a po­tem spoj­rzał na mnie.

– Twój sa­mo­chód już tu jest. Zaj­mę się nim. Chcesz iść ze mną czy po­sie­dzisz tu so­bie w mi­łym oto­cze­niu?

Nie ro­zu­mia­łam swo­jej re­ak­cji, ale nie by­łam w sta­nie jesz­cze się z nim roz­stać.

W warsz­ta­cie wzbu­dzi­li­śmy małą sen­sa­cję. Po­cząt­ko­wo nie wie­dzia­łam dla­cze­go, ale wie­le się wy­ja­śni­ło, gdy prze­szli­śmy do skle­pu z częścia­mi. Za ladą stał mężczy­zna po­dob­ny do Hu­ber­ta, ale tro­chę ni­ższy i bar­dziej mu­sku­lar­ny.

– Nie wie­rzę – po­wie­dział zdu­szo­nym gło­sem.

Hu­bert zgro­mił go spoj­rze­niem i za­py­tał o ja­kieś części do mo­je­go sa­mo­cho­du. Mężczy­zna po­wie­dział, żeby zaj­rzał na za­ple­cze, bo coś tam po­win­no być. Po chwi­li zo­sta­li­śmy sami, a ja po­czu­łam się nie­swo­jo.

– Czy mogę spy­tać, skąd pani zna mo­je­go bra­ta?

A więc byli bra­ćmi, to wy­ja­śnia­ło po­do­bie­ństwo.

– Po­zna­łam go dzi­siaj. Nie od­pa­lił mi sa­mo­chód, a pa­ński brat za­pro­po­no­wał po­moc.

Mężczy­zna nie wy­glądał na prze­ko­na­ne­go.

– Mó­wi­my o tym sa­mym czło­wie­ku? Za­cze­pił pa­nią i…

– No tak.

– Aha. – Skrzy­żo­wał ręce na sze­ro­kiej pier­si. – To w su­mie do­brze. Nie pa­mi­ętam, żeby w ostat­nim dzie­si­ęcio­le­ciu za­gad­nął ja­kąś ko­bie­tę, ale nie mam nic prze­ciw­ko temu.

– Sły­szę cię! – krzyk­nął Hu­bert z za­ple­cza. – Jesz­cze jed­no sło­wo!

Mężczy­zna za ladą tyl­ko się za­śmiał.

– Do­bra, już mil­czę. Nie zmar­nu­ję ci je­dy­nej od lat szan­sy na rand­kę.

Po­czu­łam, że się czer­wie­nię.

– My nie…

Brat Hu­ber­ta po­chy­lił się w moją stro­nę.

– Je­śli pani gdzieś nie za­pro­si, to ja to zro­bię. – Pu­ścił do mnie oko.

Co tu się dzia­ło?

Hu­bert wy­sze­dł z częścia­mi, zgro­mił bra­ta spoj­rze­niem, po czym wy­ja­śnił, że musi iść się prze­brać. Kie­dy wy­sze­dł z po­miesz­cze­nia dla pra­cow­ni­ków, za­pa­rło mi dech w pier­siach.

Miał na so­bie wy­tar­te dżin­sy i bia­łą ko­szul­kę. Wy­glądał jak ak­tor z ame­ry­ka­ńskich fil­mów o mi­ło­ści na pro­win­cji. Z wra­że­nia aż za­schło mi w ustach.

– To co? – Za­ta­rł dło­nie. – Ja bio­rę się do pra­cy, a ty opo­wiedz mi o so­bie.

Rozdział 2

Kacper

Pró­bo­wa­łem ogar­nąć sys­tem za­pi­sów w gra­fi­ku i przy­go­to­wać so­bie sta­no­wi­sko pra­cy. Mia­łem jesz­cze przy­si­ąść nad pro­jek­ta­mi i za­dzwo­nić do dwóch klien­tów umó­wio­nych na przy­szły ty­dzień.

Wła­śnie od­pa­li­łem lap­top i prze­szu­ki­wa­łem kro­je czcio­nek, pró­bu­jąc do­pa­so­wać coś do szki­cu le­żące­go na mo­ich ko­la­nach, kie­dy do stu­dia we­szła dziew­czy­na. Po­cząt­ko­wo nie zwró­ci­łem na nią wi­ęk­szej uwa­gi. Roz­ma­wia­ła z Mar­ce­lem i py­ta­ła o wol­ne ter­mi­ny. Usły­sza­ła to, co wszy­scy: że trze­ba cze­kać kil­ka mie­si­ęcy. Do wła­ści­cie­la stu­dia po­nad rok.

– Nie da się zro­bić tego wcze­śniej? – W jej gło­sie wy­chwy­ci­łem de­spe­ra­cję.

Nie była jed­ną z wie­lu klien­tek, któ­re na­rze­ka­ły, że ktoś nie wy­ta­tu­uje im mo­tyl­ka od ręki. Na­praw­dę jej za­le­ża­ło.

– Wła­śnie przy­jęli­śmy no­we­go ar­ty­stę. Do nie­go cze­ka się tyl­ko kil­ka ty­go­dni, bo do­pie­ro za­pe­łnia gra­fik.

Nad­sta­wi­łem uszu, bo mó­wi­li o mnie.

– Nie wi­dzia­łam jego prac. – Dziew­czy­na na­gle sta­ła się ostro­żna.

– Mo­żesz z nim po­roz­ma­wiać. Zda­je się, że te­raz ma czas.

– Do­brze – po­wie­dzia­ła szyb­ko.

Zu­pe­łnie jak­bym był pa­pie­rem to­a­le­to­wym rzu­co­nym do skle­pu w cza­sach głębo­kiej ko­mu­ny. By­łem do­stęp­ny, więc mnie wzi­ęła. Mar­cel zaj­rzał do mnie i unió­sł py­ta­jąco brwi. Wie­dział, że ich sły­sza­łem.

– Ja­sne. Chęt­nie z nią po­ga­dam.

Spo­dzie­wa­łem się mło­dej dziew­czy­ny, ale chy­ba nie aż tak. Nie ta­tu­owa­łem ni­ko­go po­ni­żej osiem­nast­ki, na­wet za zgo­dą ro­dzi­ców. Ta­kie mia­łem za­sa­dy. Już chcia­łem za­py­tać, czy jest pe­łno­let­nia, gdy spoj­rza­łem jej w oczy. Nie­mal zu­pe­łnie czar­ne. Ta­kie, że nie wia­do­mo, gdzie ko­ńczy się źre­ni­ca. Wiel­kie oczy pe­łne nie­po­ko­ju.

Prze­pa­dłem, za­nim jesz­cze zdąży­ła się ode­zwać.

– Po­dob­no masz wol­ne ter­mi­ny w naj­bli­ższym cza­sie… – Prze­stąpi­ła z nogi na nogę, wy­ra­źnie spe­szo­na tym, że się na nią ga­pię.

Pró­bo­wa­łem się otrząsnąć. Od­chrząk­nąłem. Od­su­nąłem z sie­dzi­ska ka­na­py szki­ce i zro­bi­łem dziew­czy­nie miej­sce obok sie­bie.

– Tak. Naj­bli­ższy za dwa ty­go­dnie. Je­śli ci pa­su­je.

Przy­sia­dła koło mnie nie­pew­nie. Nie­mo­żli­we, żeby się mnie bała. Fakt, by­łem wy­ta­tu­owa­ny i dość wy­so­ki, a gdy marsz­czy­łem brwi, po­noć wy­gląda­łem gro­źnie. Ale nie by­łem gro­źny. A ona była spi­ęta.

– Nie da się wcze­śniej? – Za­ło­ży­ła za ucho ko­smyk czar­nych kręco­nych wło­sów.

Dla­cze­go tak bar­dzo jej za­le­ża­ło?

– Masz go­to­wy wzór? – za­py­ta­łem.

– Nie. – Skrzy­wi­ła się.

– W kil­ka dni coś za­pro­jek­tu­ję. A je­śli cho­dzi ci o tro­chę wi­ęk­szy ta­tu­aż, to po­trze­bu­je­my na to ca­łe­go dnia. Mały mó­głbym zro­bić ci od ręki, gdy­byś wie­dzia­ła, co to ma być.

Wzi­ęła głębo­ki wdech i przy­gry­zła war­gę.

– To nie będzie małe.

– Okej – po­wie­dzia­łem ostro­żnie. Za­czy­na­ło mnie co­raz bar­dziej in­te­re­so­wać to, cze­go mi nie mó­wi­ła.

Si­ęgnąłem po czy­stą kart­kę.

– Jak masz na imię?

– Kin­ga.

Pod­pi­sa­łem kart­kę jej imie­niem.

– Czar­ny czy ko­lo­ro­wy?

Od razu od­po­wie­dzia­ła, że ko­lo­ro­wy. Tego była pew­na. Nie mia­ła też pro­ble­mów ze wska­za­niem miej­sca: do­tknęła brzu­cha w dość nie­ty­po­wym, jak na ta­tu­aż, punk­cie.

– Mó­głbym ci za­pro­po­no­wać inne miej­sce?

Szyb­ko po­kręci­ła gło­wą.

– Tu i ni­g­dzie in­dziej.

– Bli­zna?

– Tak.

– Sta­ra czy świe­ża?

Zbi­łem ją z tro­pu. Chy­ba prze­stra­szy­ła się, że za chwi­lę mogę ją spła­wić. Czy­li dość świe­ża bli­zna.

– Je­śli mi ją po­ka­żesz, oce­nię, czy będę mógł ją ta­tu­ować.

Za­mknęła na chwi­lę oczy. Kil­ka se­kund pó­źniej je otwo­rzy­ła. Spoj­rza­ła na mnie i zdjęła skó­rza­ną kurt­kę. Pod­ci­ągnęła swe­ter. Brzyd­ka szra­ma szpe­ci­ła gór­ną część brzu­cha dziew­czy­ny. Wca­le mnie nie dzi­wi­ło, że chcia­ła to za­kryć.

– W po­rząd­ku. Mo­że­my re­zer­wo­wać ter­min. Jak tyl­ko mi po­wiesz, co mam ci wy­ta­tu­ować.

Nie wie­dzia­ła. Za­da­łem jej kil­ka ty­po­wych py­tań, ale do­ni­kąd nas to nie za­pro­wa­dzi­ło.

– Do­bra – by­łem bli­ski ka­pi­tu­la­cji – po­wiedz mi, czym się in­te­re­su­jesz.

Prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Lu­bię mu­zy­kę. Moc­niej­sze brzmie­nie. Gram na gi­ta­rze elek­trycz­nej w ze­spo­le.

Wow.

By­łem ku­pio­ny. Zro­bię jej taki ta­tu­aż, o ja­kim na­wet nie śni­ła. A po­tem spró­bu­ję się z nią umó­wić.

– Pod­po­wiedz mi coś jesz­cze. Stu­diu­jesz? Pra­cu­jesz?

– Cho­dzę do tech­ni­kum. – Za­czer­wie­ni­ła się.

– Ale masz sko­ńczo­ne osiem­na­ście lat? – Mu­sia­łem się upew­nić.

– Mam. Chcesz zo­ba­czyć do­wód? – Zde­ner­wo­wa­ła się.

Pró­bo­wa­łem roz­k­mi­nić, czy dra­żli­wym te­ma­tem był wiek, czy szko­ła.

– Co to za tech­ni­kum?

– Elek­trycz­niak. Je­stem na me­cha­tro­ni­ce.

Reszt­ka­mi sił pod­trzy­ma­łem szczękę, żeby nie opa­dła. Nie dość, że dziew­czy­na była pi­ęk­na w taki eg­zo­tycz­ny, nie­oczy­wi­sty spo­sób, to jesz­cze mu­sia­ła być pie­kiel­nie in­te­li­gent­na. Taki kie­ru­nek to pew­nie sama fi­zy­ka i mat­ma.

– Po­ka­żę ci kil­ka mo­ich ry­sun­ków, a ty po­wiedz, co ci się po­do­ba.

Kie­dy Kin­ga wy­szła, ci­ągle nie mie­li­śmy ni­cze­go kon­kret­ne­go. Po­sta­no­wi­ła zdać się na mnie.

Przez kil­ka dni pra­co­wa­łem tyl­ko nad tym pro­jek­tem. My­śla­łem o tej dziew­czy­nie bez prze­rwy. Nie po­tra­fi­łem zro­zu­mieć, co się ze mną dzia­ło.

Rozdział 3

Magdalena

Od dnia, gdy po­zna­łam Hu­ber­ta, mi­nął już pra­wie ty­dzień, a ja nie mo­głam prze­stać o nim my­śleć. Wy­mie­ni­li­śmy się nu­me­ra­mi te­le­fo­nów, ale od tam­te­go cza­su nie za­dzwo­nił. Po­cząt­ko­wo tłu­ma­czy­łam so­bie, że pew­nie jest za­jęty, w ko­ńcu ja też mia­łam w pra­cy urwa­nie gło­wy. Ale z upły­wem cza­su było mi co­raz bar­dziej przy­kro. Zu­pe­łnie jak­by w te kil­ka go­dzin moje ser­ce się do nie­go przy­wi­ąza­ło. Nie wie­dzia­łam, co z tym zro­bić. Ostat­nio zma­ga­łam się z ta­ki­mi pro­ble­ma­mi, gdy by­łam na­sto­lat­ką. A te­raz? Od­po­wie­dzial­na ko­bie­ta po czter­dzie­st­ce, któ­ra nie może prze­stać my­śleć o fa­ce­cie? My­śla­łam, że taki los ni­g­dy mnie nie spo­tka.

Mu­sia­łam jed­nak ja­koś wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. Spędzi­łam z Hu­ber­tem miłe chwi­le i to wszyst­ko.

Zro­bi­łam za­ku­py i po­je­cha­łam za­wie­źć je ma­mie. Za­sta­łam ją nad krzy­żów­ką.

– A co ty tak źle wy­glądasz? – Ob­rzu­ci­ła mnie po­dejrz­li­wym spoj­rze­niem. – Taki ma­ki­jaż w two­im wie­ku? To nie­sto­sow­ne.

Rze­czy­wi­ście po­sta­no­wi­łam się uma­lo­wać. Po spo­tka­niu z Hu­ber­tem po­my­śla­łam, że może po­win­nam coś zro­bić, żeby za­in­te­re­so­wać sobą fa­ce­tów. Wresz­cie by­łam na to go­to­wa.

– Mam do­pie­ro czter­dzie­ści lat. – Pró­bo­wa­łam się bro­nić.

– Czter­dzie­ści sie­dem, pra­wie osiem – po­pra­wi­ła mnie.

Zer­k­nęłam w lu­stro. Wy­da­wa­ło mi się, że wy­gląda­łam do­brze, ale może jed­nak…

– Ja przez całe ży­cie wca­le się nie ma­lo­wa­łam. A twój oj­ciec za­wsze mnie chwa­lił, że mam taką pi­ęk­ną cerę. To dzi­ęki temu, że nie tru­łam jej che­mią z ko­sme­ty­ków.

Zna­łam te jej teo­rie, sły­sza­łam je już nie raz. Mimo to po raz ko­lej­ny wy­gło­si­ła swo­ją ty­ra­dę, a ja w tym cza­sie w mil­cze­niu roz­pa­ko­wy­wa­łam za­ku­py.

– A te jo­gur­ty to po co mi ku­pi­łaś? Prze­cież wiesz, że ja nie jem ta­kich rze­czy. Sama che­mia.

Za­ci­snęłam zęby.

– Te są bio i mają ko­rzyst­ne szcze­py bak­te­rii.

– Le­piej je so­bie za­bierz. Pan Zdzi­siu twier­dzi, że te wszyst­kie na­pi­sy na opa­ko­wa­niach to oszu­stwo. Oni ci­ągle kła­mią.

Gdy­bym nie zna­ła mo­jej mat­ki od czter­dzie­stu sied­miu, no, pra­wie ośmiu lat, po­my­śla­ła­bym, że do­pa­da ją de­men­cja lub al­zhe­imer. Ale nie. Ona za­wsze była wła­śnie taka. Wszyst­ko wie­dzia­ła naj­le­piej, a je­śli cze­goś nie była pew­na, to pan Zdzi­siu, sąsiad, za­bie­rał głos i zdra­dzał jej praw­dy o świe­cie. Nie li­czy­ło się to, że ja sko­ńczy­łam stu­dia, a on za­wo­dów­kę. Po pro­stu wszyst­ko wie­dział i już.

Wzi­ęłam jo­gur­ty, bo nie chcia­ło mi się z nią kłó­cić.

– Po­trze­bu­jesz jesz­cze cze­goś? – za­py­ta­łam z na­dzie­ją, że tak nie będzie i za chwi­lę znaj­dę się już w domu.

– Po­sie­dzia­ła­byś ze mną. – Zro­bi­ła smut­ną minę. – Ci­ągle je­stem sama. Ra­zem spędzi­ły­by­śmy miło czas.

Szcze­rze w to wąt­pi­łam, ale ona za­wsze po­tra­fi­ła wy­wo­łać we mnie wy­rzu­ty su­mie­nia, więc zo­sta­łam.

Wie­czo­rem, już le­żąc w łó­żku, wpi­sa­łam w wy­szu­ki­war­kę na­zwi­sko Hu­ber­ta. Na ekra­nie te­le­fo­nu naj­pierw wy­świet­liła się stro­na jego warsz­ta­tu. Pó­źniej zna­la­złam kil­ka in­for­ma­cji o tym, że był spon­so­rem na­gród w ja­ki­mś kon­kur­sie, a jesz­cze ni­żej… Zdjęcia. Hu­bert w kom­bi­ne­zo­nie obok sa­mo­cho­du raj­do­we­go. Na ko­lej­nym z pu­cha­rem w rękach i uśmiech­ni­ętą ko­bie­tą u boku. Na jesz­cze in­nym wi­dać było kręcące­go się wo­kół mężczy­zny mal­ca. Zdjęcia mu­sia­ły po­cho­dzić sprzed kil­ku­na­stu lat.

Po­wi­ęk­szy­łam to, na któ­rym Hu­bert stał sam, i przez ja­kiś czas wpa­try­wa­łam się w jego oczy.

Rozdział 4

Kacper

Ad­wo­kat spoj­rzał na mnie jak na sza­le­ńca.

– Nie wy­gra pan tej spra­wy. Nie woli pan po pro­stu spo­tkać się z tą ko­bie­tą i wszyst­ko z nią wy­ja­śnić?

Tak, pew­nie tak by­ło­by naj­pro­ściej. W pew­nym sen­sie. Ale pod wie­lo­ma względa­mi to było cho­ler­nie skom­pli­ko­wa­ne. Na­wet nie wie­dzia­łem, jak na­le­ża­ło na­zwać to, co mi zro­bi­ła. Zo­sta­wi­ła mnie na pa­stwę losu. Nie że­bym się ska­rżył, bo w su­mie mia­łem szczęście. Po pro­stu nie mie­ści­ło mi się w gło­wie, że mo­żna po­stąpić w ten spo­sób. Od­dać część sie­bie i za­po­mnieć. Mu­sia­łem spoj­rzeć jej w oczy i pra­gnąłem tyl­ko tego, żeby sąd zmu­sił ją do wy­ja­śnie­nia mi dla­cze­go. Sam nie by­łbym w sta­nie z nią roz­ma­wiać. By­łem na nią zbyt wście­kły.

– Mó­wił pan, że mo­że­my spró­bo­wać. – Spoj­rza­łem na me­ce­na­sa.

– Oczy­wi­ście. Tak jak tłu­ma­czy­łem. Po­wo­ła­łem się na pa­ra­gra­fy, któ­re do­ty­czą obo­wi­ąz­ków ło­że­nia na dziec­ko, po­nie­waż nie do­szło do zrze­cze­nia się praw do nie­go. Ale zda­je pan so­bie spra­wę, że w Pol­sce mat­ką jest ta ko­bie­ta, któ­ra uro­dzi­ła?

Pa­mi­ęta­łem na­szą po­przed­nią roz­mo­wę. Ta­kże to, że ta ko­bie­ta ani mnie nie uro­dzi­ła, ani nie od­da­ła do ad­op­cji. Nie cho­dzi­ło mi o wy­gra­nie tej spra­wy. Już mu o tym mó­wi­łem.

– Za­le­ży mi na kon­fron­ta­cji – pod­kre­śli­łem.

– Czy­li mu­si­my spo­tkać się z tą ko­bie­tą w sądzie.

– Da pan radę tak to po­pro­wa­dzić?

– Nie po­win­no być pro­ble­mu. Musi się pan jed­nak li­czyć z tym, że sąd ob­ci­ąży pana kosz­ta­mi sądo­wy­mi.

Mia­łem tę świa­do­mo­ść.

– To do­brze, bo po­zew już zo­stał do­star­czo­ny.

Tego się nie spo­dzie­wa­łem. Po tej ca­łej jego prze­mo­wie sądzi­łem, że jesz­cze tego nie ru­szył.

– Co te­raz? – Wy­pro­sto­wa­łem się na krze­śle.

– Pew­nie skon­tak­tu­je się z nami jej ad­wo­kat.

Mężczy­zna wstał i ob­sze­dł duże drew­nia­ne biur­ko. Opa­rł się bio­drem o kra­wędź bla­tu i skrzy­żo­wał ręce na pier­si.

– Mo­żli­we, że będą szu­kać kon­tak­tu z pa­nem. Ta­kie spra­wy wzbu­dza­ją cie­ka­wo­ść i wie­le emo­cji. Do­ra­dzam trzy­ma­nie się z da­le­ka od ad­wo­ka­ta stro­ny prze­ciw­nej. – Przyj­rzał mi się uwa­żnie. Nie­po­trzeb­nie. Za­le­ża­ło mi na tym, żeby to wła­śnie on pro­wa­dził moją spra­wę, więc za­mie­rza­łem ca­łko­wi­cie zdać się na nie­go. – Co do me­diów…

– Me­diów? – prze­rwa­łem mu za­sko­czo­ny.

– Tak. To pre­ce­den­so­wa spra­wa. W pew­nym mo­men­cie może zro­bić się o niej gło­śno.

– Chce pan tego?

– Tyl­ko za­mie­sza­nie daje nam kon­kret­ną szan­sę na wy­gra­ną.

Wy­czu­łem, że aż się do tego pa­lił. Nie było mi po dro­dze z tym po­my­słem. Jed­nak je­śli to zmo­ty­wo­wa­ło­by mo­je­go ad­wo­ka­ta do dzia­ła­nia…

Po­wie­dzia­łem, że ro­zu­miem i że to prze­my­ślę. Chcia­łem już stam­tąd wy­jść. Ga­bi­net wy­pe­łnio­ny ciem­ny­mi me­bla­mi dzia­łał na mnie przy­tła­cza­jąco.

– Pa­nie Kac­prze, jesz­cze jed­no py­ta­nie… Co na to pana ro­dzi­ce?

– Oj­ciec nie przy­jął tego naj­le­piej – po­wie­dzia­łem wy­mi­ja­jąco i wsta­łem z krze­sła, da­jąc sy­gnał, że roz­mo­wa do­bie­gła ko­ńca.

– A mama?

Zła­pa­łem za klam­kę i moc­no za­ci­snąłem na niej pal­ce. Nie po­tra­fi­łem się od­wró­cić i spoj­rzeć me­ce­na­so­wi w oczy.

– Moja mama nie żyje.

Od rana by­łem tak pod­eks­cy­to­wa­ny, jak­by to mnie ktoś miał zro­bić pierw­szy ta­tu­aż. Cho­dzi­ło o Kin­gę.

Mia­łem po­wo­dy, żeby po­dej­rze­wać, że dziś w ogó­le nie przyj­dzie. Nie­ty­po­wi klien­ci re­zy­gno­wa­li częściej niż ci, któ­rzy do­kład­nie wie­dzie­li, cze­go chcą.

Spa­ko­wa­łem do ple­ca­ka tecz­kę z dwo­ma pro­jek­ta­mi. Lu­bi­łem da­wać klien­tom wy­bór, choć sam naj­częściej mia­łem swo­je typy. Nie upie­ra­łem się. To nie ja mia­łem oglądać tę dzia­rę do ko­ńca ży­cia.

Zja­dłem w po­śpie­chu ro­ga­li­ka ku­pio­ne­go po dro­dze, a po­tem przy­go­to­wa­łem so­bie miej­sce pra­cy. Usta­wi­łem fo­tel w od­po­wied­niej po­zy­cji, wy­jąłem z szaf­ki tu­sze, opa­ko­wa­nia z igła­mi i pu­de­łko la­tek­so­wych ręka­wi­czek. Pięć mi­nut przed dzie­si­ątą by­łem go­to­wy do pra­cy, ale Kin­gi jesz­cze nie było.

Wpa­dła w ostat­niej chwi­li. Otrze­pa­ła z kurt­ki kro­ple desz­czu i spoj­rza­ła na mnie prze­pra­sza­jąco.

– Cho­ler­ny au­to­bus – rzu­ci­ła, a ja ode­tchnąłem z ulgą.

Do­praw­dy po­wi­nie­nem był trzy­mać emo­cje na wo­dzy. Nie mo­gło mi aż tak za­le­żeć na dziew­czy­nie, któ­rą wi­dzia­łem le­d­wie dru­gi raz w ży­ciu. Usie­dli­śmy przy nie­wiel­kim sto­li­ku usta­wio­nym w tej części stu­dia, któ­ra pe­łni­ła funk­cję re­cep­cji. Wy­jąłem pro­jek­ty i po­da­łem Kin­dze.

– Mo­że­my coś lek­ko zmie­nić.

Jej czar­ne oczy prze­su­wa­ły się po kszta­łtach, któ­re na­ry­so­wa­łem. Przyj­rza­ła się pierw­szej kart­ce, a po­tem dru­giej. Nie mia­ła pro­ble­mu z pod­jęciem de­cy­zji. Od razu wy­bra­ła. Ten pro­jekt, któ­ry ja też bym wy­brał. Frag­ment sche­ma­tu elek­tro­nicz­ne­go i wple­cio­ne w to kwia­ty hi­bi­sku­sa.

– Wiesz, cze­go to jest sche­mat? – za­py­ta­ła.

– Nie mam po­jęcia. Zna­la­złem to w sie­ci.

Przyj­rza­ła się jesz­cze raz.

– A ty wiesz?

– Do­my­ślam się. – Uśmiech­nęła się, a ja onie­mia­łem z za­chwy­tu. – Pro­jekt jest ge­nial­ny.

Wcze­śniej prze­nio­słem go już na kal­kę, więc mo­gli­śmy brać się do pra­cy. Za­pro­wa­dzi­łem Kin­gę do jed­ne­go z po­miesz­czeń stu­dia. Sta­ły tam dwa fo­te­le, a po­kój był prze­dzie­lo­ny du­żym pa­ra­wa­nem. Na jed­nym z fo­te­li sie­dział już klient, któ­re­mu Ma­ry­sia ro­bi­ła cie­nio­wa­nie na przed­ra­mie­niu. Kin­ga skrzy­wi­ła się, usły­szaw­szy dźwi­ęk pra­cu­jącej ma­szyn­ki. Nie­zbyt do­brze to wró­ży­ło, bo mia­łem zro­bić dziew­czy­nie praw­dzi­wy ta­tu­aż, a nie na­kle­ić kwiat­ka, któ­ry zmy­je się po kil­ku dniach.

Kie­dy po­pro­si­łem, żeby zdjęła bluz­kę i po­ło­ży­ła się na roz­ło­żo­nym na pła­sko fo­te­lu, skrzy­wi­ła się po raz dru­gi.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­ta­łem.

– Tak. Po pro­stu źle mi się to sko­ja­rzy­ło. Nie zwra­caj na mnie uwa­gi.

Uśmiech­nąłem się.

– Nie je­steś dziew­czy­ną, na któ­rą mó­głbym nie zwra­cać uwa­gi.

Spoj­rza­ła na mnie tak, jak­by zu­pe­łnie mi nie uwie­rzy­ła.

Zde­zyn­fe­ko­wa­łem skó­rę i od­bi­łem wzór. Po­da­łem Kin­dze lu­ster­ko i za­py­ta­łem, czy o to wła­śnie cho­dzi.

Przyj­rza­ła się, spraw­dza­jąc, czy uda­ło mi się za­kryć bli­znę. Wie­dzia­łem, po co się ta­tu­owa­ła, dla­te­go zro­bi­łem to, cze­go ocze­ki­wa­ła.

– Jest świet­nie. – Od­da­ła mi lu­ster­ko i ode­tchnęła głębo­ko. – Je­dźmy z tym.

– Je­steś pew­na?

Po­twier­dzi­ła.

Za­cząłem od za­ry­su kwia­tów. Nie ro­bi­łem im czar­ne­go kon­tu­ru. Nie po­do­ba­ły mi się ta­kie ta­tu­aże, dla­te­go ta­kich nie pro­jek­to­wa­łem. Po kil­ku mi­nu­tach zer­k­nąłem na twarz Kin­gi. Zda­wa­ła się być my­śla­mi gdzie in­dziej.

– I jak? – za­py­ta­łem.

– My­śla­łam, że będzie bar­dziej bo­la­ło.

Uśmiech­nąłem się. Sta­ra­łem się pra­co­wać naj­de­li­kat­niej, jak się dało.

– Pod ko­niec może być nie­przy­jem­nie. Ale je­śli chcesz, mo­że­my roz­ło­żyć ten wzór na dwie se­sje.

– Nie – po­wie­dzia­ła szyb­ko.

– Za­py­tam cię o to jesz­cze raz za ja­kieś trzy go­dzi­ny.

Wie­dzia­łem, że po pew­nym cza­sie naj­wi­ęk­si twar­dzie­le po­tra­fią zmi­ęk­nąć. Ja sam też za­li­czy­łem raz taki kry­zys.

– Nie mu­sisz mnie py­tać. To dla mnie ostat­ni mo­ment na ta­tu­aż. Gdy­by miał być ro­bio­ny pó­źniej, mu­sia­ła­bym z nie­go zre­zy­gno­wać.

– Po­wiesz dla­cze­go?

– To dłu­ga i bez­na­dziej­na hi­sto­ria. Nie chcesz tego słu­chać, a ja nie chcę o tym ga­dać.

Prze­ta­rłem jej skó­rę z ma­łym frag­men­tem wzo­ru.

– Mamy spo­ro cza­su.

– Wiem. – Wy­jęła z kie­sze­ni spodni te­le­fon z pod­pi­ęty­mi słu­chaw­ka­mi. – Nie będę ci prze­szka­dzać.

We­tknęła słu­chaw­ki w uszy i już po chwi­li do­ta­rły do mnie dźwi­ęki mu­zy­ki, któ­rej słu­cha­ła. Prze­bi­ły się na­wet przez od­głos ma­szyn­ki. Nie tego się spo­dzie­wa­łem po tej se­sji. Chcia­łem bli­żej po­znać Kin­gę. Prze­ko­nać, żeby dała się gdzieś za­pro­sić. Tym­cza­sem ona mnie ole­wa­ła. By­łem tyl­ko go­ściem, któ­ry miał wy­ko­nać swo­ją ro­bo­tę.

Sku­pi­łem się na pra­cy, bo nic in­ne­go mi nie zo­sta­ło. Zro­bi­łem za­ry­sy hi­bi­sku­sów, wzór sche­ma­tu elek­tro­nicz­ne­go, a po­tem za­bra­łem się do cie­nio­wa­nia kwia­tów. Ozna­cza­ło to wie­lo­krot­ne kłu­cie nie­mal tego sa­me­go miej­sca. W po­ło­wie dru­gie­go kwiat­ka Kin­ga za­częła wstrzy­my­wać od­dech. Do­tknąłem jej ra­mie­nia i po­ka­za­łem, żeby wy­jęła z uszu słu­chaw­ki.

– Zrób­my prze­rwę. Może za­mó­wi­my coś do je­dze­nia?

– Nie je­stem głod­na – od­po­wie­dzia­ła.

– To po­trwa jesz­cze kil­ka go­dzin – ostrze­głem.

Przy­gry­zła war­gę.

– No do­brze – po­wie­dzia­ła w ko­ńcu. – Chy­ba przy­da mi się prze­rwa.

– Su­per. Masz ja­kieś pre­fe­ren­cje? Piz­za? Coś chi­ńskie­go? Jest też pie­ro­gar­nia.

– Mogą być pie­ro­gi.

Zna­la­złem ulot­kę z nu­me­rem te­le­fo­nu i za­mó­wi­łem dla nas ru­skie, ke­fir dla sie­bie i barszcz dla Kin­gi. Od razu zro­bi­ło się ja­koś tak lu­źniej.

– Jak ty to wy­trzy­ma­łeś? – za­py­ta­ła, pa­trząc na frag­ment ta­tu­ażu, któ­ry wy­sta­wał mi po­ni­żej ręka­wa ko­szul­ki.

Pod­ci­ągnąłem rękaw, żeby mo­gła zo­ba­czyć cały wzór.

– To były trzy se­sje – przy­zna­łem. – A i tak na jed­nej z nich mia­łem nie­zły kry­zys.

– Se­rio?

– Se­rio. Cza­sem to kwe­stia miej­sca, a cza­sem masz po pro­stu słab­szy dzień. Ale ty so­bie dziś świet­nie ra­dzisz.

Uśmiech­nęła się do mnie. Mia­łem wra­że­nie, że w po­miesz­cze­niu po­ja­śnia­ło. Zro­bi­łbym wie­le, żeby uśmiech­nęła się ko­lej­ny raz.

– Ile masz ta­tu­aży?

– Czte­ry.

Ten na bi­cep­sie i we­wnętrz­nej stro­nie przed­ra­mie­nia dru­giej ręki już wi­dzia­ła. Mia­łem jesz­cze wy­ta­tu­owa­ną łyd­kę i na­pis na wy­so­ko­ści jed­ne­go z że­ber. Pod­ci­ągnąłem no­gaw­kę i po­ka­za­łem jej wzór li­ścia mon­ste­ry.

– Faj­ny, ale ten po­do­ba mi się naj­bar­dziej. – Wska­za­ła na moje przed­ra­mię.

Mia­łem tam dzia­rę przed­sta­wia­jącą pędzel z wło­siem za­nu­rzo­nym w far­bie, któ­ra ka­pa­ła w kie­run­ku nad­garst­ka.

– Czy to ozna­cza, że ma­lu­jesz?

– Tak. Stu­diu­ję na ASP.

– A dla­cze­go ta­tu­ujesz?

– Głów­nie dla kasy – przy­zna­łem.

– A co na to twoi ro­dzi­ce? Nie ka­za­li ci się trzy­mać od tego z da­le­ka? Moi chy­ba do­sta­li­by za­wa­łu, gdy­bym stwier­dzi­ła, że chcę ro­bić coś ta­kie­go.

– Oj­ciec sam mnie do tego za­chęcał. Chciał, że­bym miał ja­kiś fach w ręku. Twier­dzi, że nie wy­ży­ję z ma­lo­wa­nia, i pew­nie ma ra­cję.

Przy­je­cha­ło na­sze je­dze­nie. Kin­ga pa­ła­szo­wa­ła swo­ją por­cję, a ja wci­ska­łem w sie­bie ko­lej­ne kęsy. Za­wsze ja­dłem o tej po­rze, ale dziś nie mo­głem się sku­pić na je­dze­niu. Mia­łem mo­ty­le w brzu­chu.

– A jak ty tra­fi­łaś do tech­ni­kum elek­trycz­ne­go? – Chcia­łem wró­cić do na­szej roz­mo­wy i do­wie­dzieć się cze­goś wi­ęcej o Kin­dze.

– Uwie­rzysz, jak ci po­wiem, że za­wsze kręcił mnie prąd?

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– By­łam ta­kim dziec­kiem, któ­re roz­kręca wszyst­kie sprzęty, bo musi zo­ba­czyć, co jest w środ­ku. Je­śli były na prąd, fraj­da sta­wa­ła się wi­ęk­sza.

– Czy­li wiesz, co zro­bić, kie­dy wy­wa­li kor­ki?

Ro­ze­śmia­ła się.

– Tak. I parę in­nych rze­czy też. Choć nie mówi się kor­ki, tyl­ko wkład­ki bez­piecz­ni­ko­we. – Zer­k­nęła na ma­szyn­kę do ta­tu­owa­nia. – Wiem też, na ja­kiej za­sa­dzie to dzia­ła.

Gdy wró­ci­łem do ta­tu­owa­nia jej skó­ry, Kin­ga opo­wie­dzia­ła mi o sil­ni­ku ma­szyn­ki i o tym, jak igły są wpra­wia­ne w ruch. Nie wszyst­ko zro­zu­mia­łem, ale świet­nie się jej słu­cha­ło.

Rozdział 5

Magdalena

Drżący­mi dło­ńmi roz­da­rłam ko­per­tę. Czu­łam, że to nie będzie nic do­bre­go. List, po któ­ry mu­sia­łam oso­bi­ście pó­jść na pocz­tę, pew­nie był z sądu lub…

„Po­zew”, krzy­czał na­głó­wek.

Ser­ce biło mi jak osza­la­łe. Po­bie­żnie przej­rza­łam tre­ść, ale by­łam tak zde­ner­wo­wa­na, że nic nie zro­zu­mia­łam. W moim za­wo­dzie po­zwy nie były wca­le rzad­ko­ścią, dla­te­go po­win­nam li­czyć się z tym, że w ko­ńcu i ja ja­kiś do­sta­nę. Jed­nak nie by­łam na to kom­plet­nie przy­go­to­wa­na. W do­dat­ku w tre­ści nie było nic o błędzie w sztu­ce. Ktoś mnie po­zy­wał i cho­dzi­ło mu o pie­ni­ądze, ale nie zro­zu­mia­łam z ja­kie­go po­wo­du.

Wsia­dłam do sa­mo­cho­du i od razu wy­bra­łam nu­mer Do­mi­ni­ki, mo­jej przy­ja­ció­łki, któ­ra na moje szczęście była ad­wo­ka­tem.

Pró­bo­wa­łam jej wy­tłu­ma­czyć, o co cho­dzi, ale nie­zbyt do­brze mi szło.

– Przy­je­dź do mnie – po­pro­si­ła. – Nie­za­le­żnie od tego, co tam jest na­pi­sa­ne, mu­si­my to prze­ga­dać. Dasz radę pro­wa­dzić?

– Tak, chy­ba tak.

– Mag­da, nie znam dru­giej tak opa­no­wa­nej oso­by jak ty. Świet­nie so­bie ra­dzisz w trud­nych sy­tu­acjach, więc i z tym so­bie po­ra­dzi­my. Pa­mi­ętaj o tym.

Mia­ła na my­śli to, jak so­bie ra­dzę w pra­cy. Ale pra­ca to co in­ne­go. Mo­głam być opa­no­wa­na na sali ope­ra­cyj­nej, bo to był inny świat. Wbrew po­zo­rom dla mnie bar­dziej bez­piecz­ny.

Scho­wa­łam pi­smo do ko­per­ty i uru­cho­mi­łam sil­nik sa­mo­cho­du. Za­nim ru­szy­łam, przy­po­mniał mi się tam­ten mło­dy mężczy­zna, któ­ry przy­sze­dł na mnie na­wrzesz­czeć na od­dział. Czy to mo­żli­we, żeby był po­wi­ąza­ny z tą spra­wą?

Do­mi­ni­ka sie­dzia­ła w sa­lo­nie nad ja­ki­miś do­ku­men­ta­mi. Zaj­mo­wa­ły całą po­wierzch­nię sto­łu. Obok, na dy­wa­nie, wśród la­lek i plu­sza­ków, ba­wi­ła się jej cór­ka. Kie­dy usia­dłam na jed­nym z krze­seł, dziew­czyn­ka po­de­szła do mnie i wpa­ko­wa­ła mi się na ko­la­na. Ro­bi­ła tak za­wsze, gdy tam przy­je­żdża­łam.

– Co sły­chać, cio­ciu? – Ob­jęła mnie w pa­sie swo­imi ma­ły­mi rącz­ka­mi. – Je­steś smut­na?

– Nie, skar­bie. Mia­łam trud­ny dzień, ale two­ja mama za­raz mi z tym kło­po­tem po­mo­że.

Do­mi­ni­ka z uwa­gą wczy­ty­wa­ła się w tre­ść po­zwu.

– A co u cie­bie? Wszyst­kie za­baw­ki zdro­we? Czy trze­ba ko­goś ra­to­wać?

Mała lu­bi­ła się tak ba­wić, mimo że mo­gło jej się to źle ko­ja­rzyć po tym, co prze­szła. Jed­nak do­świad­cze­nie na­uczy­ło mnie, że dzie­ci za­cho­wy­wa­ły się zu­pe­łnie ina­czej niż do­ro­śli. One nie ucie­ka­ły od trud­nych emo­cji, tyl­ko naj­częściej wa­łko­wa­ły je w kó­łko, żeby wszyst­ko zro­zu­mieć i wresz­cie móc się od nich uwol­nić.

Ja już za­wsze będę pa­mi­ętać dzień, w któ­rym się po­zna­ły­śmy. Dzień, kie­dy zde­spe­ro­wa­na Do­mi­ni­ka przy­wio­zła swo­ją cór­kę na SOR. Dziew­czyn­ka cho­ro­wa­ła już od ja­kie­goś cza­su, a le­ka­rze, do któ­rych tra­fia­ła, mie­li ró­żne po­my­sły na to, co jej jest. Za­miast przy­jąć ją na od­dział, prze­pi­sy­wa­li ró­żne an­ty­bio­ty­ki i od­sy­ła­li do domu.

To po­twor­ny mo­ment dla ro­dzi­ców, gdy nie mają po­jęcia, dla­cze­go ich dziec­ko z go­dzi­ny na go­dzi­nę ga­śnie. Kie­dy nie otrzy­mu­ją po­mo­cy i ze­wsząd sły­szą, że są prze­wra­żli­wie­ni. A po­tem sy­tu­acja za­czy­na dra­ma­tycz­nie się po­gar­szać i nikt już nie wie, czy uda się wy­rwać dziec­ko z ob­jęć śmier­ci.

Pa­mi­ęta­łam wy­raz oczu Do­mi­ni­ki, gdy cze­ka­ła na ja­kąkol­wiek po­moc. Wy­gląda­ła jak ktoś, kto wła­śnie zdał so­bie spra­wę, że prze­gra w naj­wa­żniej­szej bi­twie swo­je­go ży­cia. Za­bra­łam wte­dy jej dziec­ko i po­wie­dzia­łam, że musi mi za­ufać i że zro­bię, co się da.

Kil­ka­na­ście go­dzin pó­źniej mała obu­dzi­ła się po trud­nej ope­ra­cji i wy­szep­ta­ła, że chce jej się pić. Wte­dy Do­mi­ni­ka spoj­rza­ła na mnie tak, że obie już wie­dzia­ły­śmy. To wy­da­rze­nie nas po­łączy­ło, a zna­jo­mo­ść szyb­ko prze­ro­dzi­ła się w przy­ja­źń.

Ufa­łam jej tak samo, jak ona kie­dyś za­ufa­ła mi. Wie­dzia­łam, że będzie o mnie wal­czyć, nie­za­le­żnie od tego, o co mnie po­zwa­no.

– Ja też nie­wie­le z tego ro­zu­miem – przy­zna­ła, wpa­tru­jąc się w kart­kę. – Ale znam pe­łno­moc­ni­ka tego Kac­pra Ko­wal­skie­go. Może uda mi się z nie­go coś wy­du­sić po sta­rej zna­jo­mo­ści.

Si­ęgnęła po te­le­fon, a ja prze­jęłam od niej pi­smo. By­łam tak tym wszyst­kim za­afe­ro­wa­na, że na­wet nie spoj­rza­łam na na­zwi­sko oso­by, któ­ra mnie po­zy­wa­ła. Nie zna­łam żad­ne­go Kac­pra Ko­wal­skie­go. Jego ad­res też nic mi nie mó­wił. Jed­nak tym ra­zem wy­ła­pa­łam w tre­ści klu­czo­we sło­wo: ali­men­ty. Po­zwa­no mnie o ali­men­ty.

To nie mo­gła być praw­da.

– Cze­ść, Bog­dan! – Do­mi­ni­ka przy­bra­ła po­zor­nie sym­pa­tycz­ny ton. – Mo­żesz mi wy­ja­śnić, dla­cze­go twój klient, nie­ja­ki Kac­per Ko­wal­ski, po­zy­wa moją klient­kę o ali­men­ty? To dość kar­ko­łom­ne po­su­ni­ęcie w przy­pad­ku ko­bie­ty, któ­ra ni­g­dy nie mia­ła dzie­ci.

Słu­cha­ła przez chwi­lę wy­ja­śnień mężczy­zny, a jej mina rze­dła z ka­żdym jego sło­wem.

– Na­wet je­śli to praw­da, to i tak prze­gra­cie. Masz tego świa­do­mo­ść? – Wsta­ła od sto­łu i za­częła prze­cha­dzać się po po­ko­ju, zgrab­nie omi­ja­jąc po­roz­rzu­ca­ne za­baw­ki. – Mo­żesz mi po­wie­dzieć, cze­go on tak na­praw­dę chce? – Przez chwi­lę znów słu­cha­ła, a do mnie do­ta­rło, że nie pa­mi­ęta­łam, żeby ko­muś tak szyb­ko uda­ło się zbić ją z pan­ta­ły­ku. – No cóż, uprze­dź go, że nie zo­sta­wię na nim su­chej nit­ki.

Roz­łączy­ła się i spoj­rza­ła na mnie wy­ra­źnie skon­ster­no­wa­na. Po­wo­li za­czy­na­łam ro­zu­mieć, co się sta­ło. Spe­łni­ły się moje naj­gor­sze oba­wy sprzed lat. Ktoś wy­rwał mi ser­ce, a te­raz po­sta­no­wił je po­ćwiar­to­wać.

Rozdział 6

Kacper

Pró­bo­wa­łem wy­rzu­cić Kin­gę z mo­jej gło­wy. Wie­dzia­łem, że ma chło­pa­ka i nie chce mieć ze mną nic wspól­ne­go. Była tyl­ko moją klient­ką, nic wi­ęcej. Mu­sia­łem o niej za­po­mnieć.

Mój na­strój si­ęgnął dna, kie­dy jesz­cze po­kłó­ci­łem się z oj­cem. On ni­g­dy nie ukry­wał, że nie jest za­do­wo­lo­ny z po­zwu, któ­ry zło­ży­łem, ale w ostat­nich dniach wku­rza­ło go to bar­dziej niż wcze­śniej. Od­by­li­śmy bar­dzo nie­mi­łą roz­mo­wę, w trak­cie któ­rej pró­bo­wał mnie za wszel­ką cenę prze­ko­nać, że po­wi­nie­nem się z tego wy­co­fać. Nie mia­łem po­jęcia, dla­cze­go na­gle tak się uwzi­ął, a on nie chciał mi tego wy­ja­śnić.

Ża­łu­ję, że na­sza ostat­nia roz­mo­wa mia­ła tak fa­tal­ny prze­bieg, bo chcia­łem mu opo­wie­dzieć o Kin­dze. Po­ra­dzić się, za­py­tać, czy coś mogę zro­bić. No i się nie po­ra­dzi­łem.

Sko­ńczy­łem ro­bić nie­wiel­ki ta­tu­aż i spoj­rza­łem na ze­ga­rek. Do­cho­dzi­ła dzie­wi­ęt­na­sta. Przy­sze­dłem do stu­dia za­raz po za­jęciach na uczel­ni i mo­głem zro­bić tyl­ko małą dzia­rę. Nie­ste­ty stu­dia dzien­ne znacz­nie ogra­ni­cza­ły mi czas na za­ra­bia­nie kasy, dzi­ęki któ­rej mo­głem się na nich utrzy­mać. Oj­ciec od­ci­ął mnie od fi­nan­so­wej pępo­wi­ny, gdy mu po­wie­dzia­łem, co za­mie­rzam zro­bić. Kil­ka mie­si­ęcy wcze­śniej wy­pro­wa­dzi­łem się od nie­go, z cze­go też nie był za­do­wo­lo­ny. Do­szli­śmy do wnio­sku, że mogę w su­mie ro­bić, co chcę, byle nie za jego kasę. Ten wa­ru­nek mi od­po­wia­dał. Do cza­su, aż nie za­cząłem łączyć pra­cy ze szko­łą, z ogar­nia­niem miesz­ka­nia i żar­cia. Ale nie za­mie­rza­łem się te­raz przy­znać, że jest mi trud­no. Nie by­łem mi­ęcza­kiem.

Za­bez­pie­czy­łem świe­ży ta­tu­aż i pod­sze­dłem do kasy, żeby wy­sta­wić ra­chu­nek. W holu sta­ła Kin­ga.

Przez chwi­lę nie mo­głem się po­ru­szyć i tyl­ko się jej przy­gląda­łem. Jej wzrok prze­śli­znął się po mnie, ale nic poza tym. Zu­pe­łnie jak­by wi­dzia­ła mnie pierw­szy raz w ży­ciu. Przyj­rza­ła się też mo­je­mu klien­to­wi i do­pie­ro gdy do­strze­gła na jego przed­ra­mie­niu świe­ży ta­tu­aż, wró­ci­ła wzro­kiem do mnie. Gdy­by jej oczy mo­gły za­bi­jać, już pa­dłbym tru­pem.

– To ty oszpe­ci­łeś moją sio­strę?

Pró­bo­wa­łem się ja­koś wy­bić z od­rętwie­nia, ale cho­ler­nie kiep­sko mi szło. Na szczęście Ma­ry­sia ska­so­wa­ła mo­je­go klien­ta.

Gdy zo­sta­li­śmy sami, pod­sze­dłem do dziew­czy­ny.

– Kin­ga?

Prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Prze­cież po­wie­dzia­łam, że oszpe­ci­łeś moją sio­strę. – Mu­sia­ło do niej do­trzeć, że na­dal nie ogar­niam. – Bli­źniacz­kę – do­da­ła.

Były iden­tycz­ne. Ni­g­dy cze­goś ta­kie­go nie wi­dzia­łem.

– Two­ja sio­stra przy­szła tu do­bro­wol­nie. Jest pe­łno­let­nia. Po­pro­si­ła o ta­tu­aż, a ja się tym za­jąłem. Z tego, co pa­mi­ętam, była za­do­wo­lo­na. Coś się zmie­ni­ło?

– Nie po­wi­nie­neś był jej do­ty­kać. – Wy­ce­lo­wa­ła we mnie pa­lec wska­zu­jący. – Masz po­jęcie, co zro­bi­łeś?

– Chy­ba nie mam – wy­mam­ro­ta­łem pod no­sem, ale ona to usły­sza­ła.

– Je­śli jej coś sprze­da­łeś… Za­pa­le­nie wątro­by albo HIV… – Za­mknęła na chwi­lę oczy. Była wście­kła, ale wy­gląda­ło to tak, jak­by za­kręci­ło jej się w gło­wie.

Przyj­rza­łem jej się uwa­żniej. Wy­da­wa­ła się szczu­plej­sza od Kin­gi i zde­cy­do­wa­nie bled­sza. Pod jej ocza­mi wid­nia­ły ciem­ne pod­ków­ki, bez­sku­tecz­nie za­ma­lo­wa­ne ja­ki­mś ko­sme­ty­kiem.

– Hej, może usi­ądziesz? Po­tem będzie­my na­dal mo­gli pro­wa­dzić tę prze­mi­łą roz­mo­wę.

Wska­za­łem jej ka­na­pę, a ona nie­chęt­nie na nią spoj­rza­ła. Mu­sia­ła się po­czuć na­praw­dę kiep­sko, bo mimo nie­chęci zde­cy­do­wa­ła się usi­ąść.

– Bez obaw. Od sie­dze­nia tu ni­czym się nie za­ra­zisz.

Zmarsz­czy­ła czo­ło.

Na­la­łem do kub­ka wody z dys­try­bu­to­ra i po­da­łem jej. Spoj­rza­ła na mnie nie­uf­nie, a na­stęp­nie upi­ła mały łyk. Mi­nęła mi­nu­ta, po­tem dru­ga, a ona wca­le nie wy­gląda­ła le­piej. Przy­kuc­nąłem przed nią.

– Do­brze się czu­jesz? – za­gad­nąłem.

– A jak sądzisz? – Skrzy­wi­ła się.

– Po­trze­bu­jesz cze­goś?

– Nie, nic mi nie będzie.

– Okej. – Nie by­łem prze­ko­na­ny. – To może od­po­wiem na two­je za­rzu­ty, a je­śli chcesz, mo­żesz sama zo­ba­czyć, jak wy­gląda moje sta­no­wi­sko pra­cy.

– Ba­da­łeś się po tym? – Zer­k­nęła na ta­tu­aż na moim przed­ra­mie­niu.

– Po tym nie, ale je­śli cię to uspo­koi, to kie­dyś się te­sto­wa­łem z in­ne­go po­wo­du. Nie mu­szę ci tego mó­wić, więc to do­ceń. Je­stem czy­sty.

Ode­tchnęła głębiej.

– Poza tym je­stem ma­nia­kiem hi­gie­ny pod­czas ta­tu­owa­nia. Co chwi­lę zmie­niam ręka­wicz­ki i często pra­cu­ję w ma­secz­ce, choć to cho­ler­nie nie­wy­god­ne. Igły są jed­no­ra­zo­we, a to, co mogę, de­zyn­fe­ku­ję. Masz jesz­cze ja­kieś py­ta­nia?

Moje sło­wa tro­chę ją uspo­ko­iły. No i wró­ci­ły jej nor­mal­ne ko­lo­ry.

– Gdy­byś po­roz­ma­wia­ła o tym z sio­strą, pew­nie po­wie­dzia­ła­by ci wła­śnie coś ta­kie­go.

Prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Kin­ga nie na­le­ży do zbyt wy­lew­nych osób. A ja nie je­stem na li­ście lu­dzi, do któ­rych się od­zy­wa.

Cie­ka­we. My­śla­łem, że bli­źnia­cy są nie­roz­łącz­ni. Jak je­den umy­sł, ale omy­łko­wo roz­dzie­lo­ny na dwa cia­ła.

– A ty się o nią mar­twi­łaś?

– Nie chcia­łam, żeby przez swo­ją głu­po­tę zni­we­czy­ła na­sze pla­ny.

Ko­lej­na od­po­wie­dź, a ja czu­łem się jesz­cze bar­dziej za­gu­bio­ny niż przed za­da­niem py­ta­nia.

– No cóż, mam na­dzie­ję, że choć tro­chę ci po­mo­głem. Kin­ga może się zba­dać, ale nic tu nie zła­pa­ła.

– Dzi­ęku­ję. – Od­da­ła mi ku­bek i wsta­ła.

Za­chwia­ła się nie­znacz­nie. Od­ru­cho­wo ją pod­trzy­ma­łem i na­wet przez war­stwy ubrań po­czu­łem, jaka jest szczu­pła.

– Może po­win­naś jesz­cze tro­chę po­sie­dzieć?

Wol­no po­kręci­ła gło­wą.

– Jak wró­cisz do domu? Może za­mó­wić ci tak­sów­kę?

– Przy­je­cha­łam sa­mo­cho­dem.

– Od­no­szę wra­że­nie, że w tym sta­nie to ty da­le­ko nie za­je­dziesz. Po­cze­kaj.

Prze­sze­dłem do po­ko­ju, gdzie chwi­lę temu pra­co­wa­łem, i szyb­ko uprząt­nąłem sta­no­wi­sko. Wzi­ąłem swo­ją kurt­kę i do­ku­men­ty.

– Co ty ro­bisz? – za­py­ta­ła, kie­dy zo­ba­czy­ła mnie go­to­we­go do wy­jścia.

– Od­wo­żę cię do domu.

Wy­ci­ągnąłem do niej rękę i po­mo­głem wstać.

– Gdzie za­par­ko­wa­łaś?

Nowa to­yo­ta aygo sta­ła przy we­jściu do sa­lo­nu. Ka­za­łem dziew­czy­nie pa­ko­wać się na fo­tel pa­sa­że­ra, a sam za­jąłem miej­sce za kie­row­ni­cą.

– To do­kąd je­dzie­my?

Po­da­ła mi ad­res w dziel­ni­cy na obrze­żach mia­sta.

– Okej, a mogę jesz­cze po­znać two­je imię?

– Kla­ra.

Po­ło­wę dro­gi po­ko­na­li­śmy w ci­szy. Nie prze­szka­dza­ło mi to. W ko­ńcu by­li­śmy dla sie­bie zu­pe­łnie ob­cy­mi lu­dźmi. Za­mie­rza­łem tyl­ko do­pil­no­wać, żeby bez­piecz­nie do­ta­rła do domu. Nie chcia­łem roz­my­ślać przez cały wie­czór o tym, czy aby nic się jej nie sta­ło.

W ko­ńcu to ona się ode­zwa­ła:

– Dzi­ęku­ję, że to ro­bisz.

Za­par­ko­wa­łem przed nie­du­żym do­mem jed­no­ro­dzin­nym.

– Nie spo­dzie­wa­łam się, że będziesz taki…

– Nor­mal­ny? Ludz­ki?

– Miły. – Uśmiech­nęła się do mnie. – Ta­tu­ato­rzy ko­ja­rzy­li mi się ja­koś ina­czej.

– Może kie­dyś sku­sisz się na mały ry­su­nek?

– Oj nie, to nie w moim sty­lu.

– Bar­dziej w sty­lu two­jej sio­stry?

Przy­gry­zła pe­łną war­gę i zer­k­nęła w stro­nę domu.

– Nie spo­dzie­wa­łam się, że to zro­bi. Dla­te­go tak za­re­ago­wa­łam. – Wzi­ęła głębo­ki wdech. – Ale mo­głam się do­my­ślić, że wy­wi­nie ja­kiś nu­mer. To cała Kin­ga. Gdy­by zro­bi­ła ten ta­tu­aż ty­dzień pó­źniej… – Po­kręci­ła gło­wą.

Uda­ło jej się mnie za­cie­ka­wić.

– To co by się sta­ło?

– Wszyst­ko by za­prze­pa­ści­ła. Nie masz na­wet po­jęcia, jak wy­so­ka jest staw­ka.

No wła­śnie, nie mia­łem. Ale do­brze pa­mi­ęta­łem, jak Kin­dze za­le­ża­ło na cza­sie. Jak bar­dzo na­ci­ska­ła na szyb­ki ter­min. Nie po­wie­dzia­ła tego Kla­rze i czu­łem, że wi­ąże się z tym nie­zły ba­ła­gan. Na ra­zie po­sta­no­wi­łem za­trzy­mać tę in­for­ma­cję dla sie­bie.

– Wej­dziesz na chwi­lę? – Głos dziew­czy­ny wy­rwał mnie z za­du­my. – Może się cze­goś na­pi­jesz?

– Miesz­kasz z ro­dzi­ca­mi? – Wo­la­łem się upew­nić, bo nie uśmie­cha­ły mi się po­now­ne tłu­ma­cze­nia.

– Tak, ale oni nie wie­dzą, co zro­bi­ła Kin­ga.

Do­bra na­sza.

Po­sta­no­wi­łem, że z nią pój­dę. Nie do ko­ńca wie­dzia­łem, czy to ma ja­kiś sens. Przy­ci­ąga­ła mnie do niej ułu­da cze­goś, cze­go nie mo­głem mieć. To Kin­ga mi się spodo­ba­ła. Świet­nie mi się z nią roz­ma­wia­ło. Ale była za­jęta. Nie zo­sta­wi­ła mi żad­nych złu­dzeń. Tym­cza­sem jej sio­stra chcia­ła spędzić wi­ęcej cza­su w moim to­wa­rzy­stwie. Co mia­łem do stra­ce­nia?

Kla­ra po­pro­wa­dzi­ła mnie do kuch­ni.

– Her­ba­ta, woda, ka­kao?

– Kawa, je­śli to nie pro­blem. Mam jesz­cze dziś tro­chę ry­sun­ków do zro­bie­nia.

– A mimo to tu je­steś.

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– Wi­docz­nie chcę tu być.

Wręczy­ła mi ku­bek i już mie­li­śmy iść do jej po­ko­ju, kie­dy usły­sza­łem, że ktoś zbie­ga po scho­dach.

– Tyl­ko wróć o przy­zwo­itej po­rze! – Kro­kom to­wa­rzy­szył po­wa­żny męski głos.

– Je­stem do­ro­sła!

Nie­mal się ze mną zde­rzy­ła. Za­trzy­ma­ła się gwa­łtow­nie, przez co fu­te­rał na gi­ta­rę omal nie spa­dł jej z ra­mie­nia. Przy­trzy­ma­łem in­stru­ment i spoj­rza­łem w naj­bar­dziej nie­sa­mo­wi­te oczy, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łem.

– Co ty… – wy­krztu­si­ła za­sko­czo­na.

Prze­nio­sła wzrok na swo­ją sio­strę i ści­ągnęła brwi. Te­raz, kie­dy obie sta­ły tak bli­sko mnie, za­czy­na­łem do­strze­gać, że wca­le nie są ide­al­ny­mi ko­pia­mi.

– Po­szłaś do nie­go?! – Kin­ga pod­nio­sła głos. – Se­rio?! Za kogo ty mnie masz?

– Za ko­goś, kto nie ma nic do stra­ce­nia. – Sło­wa Kla­ry za­brzmia­ły tak chłod­no, że aż prze­sze­dł mnie dreszcz.

Sio­stra nie za­mie­rza­ła po­zo­stać jej dłu­żna.

– Wy­da­je mi się, że znów za­mie­rzasz przy­własz­czyć so­bie coś mo­je­go.

Kla­ra zro­bi­ła krok w tył, a Kin­ga spoj­rza­ła na mnie.

– Nie mu­sisz jej ni­cze­go tłu­ma­czyć. Poza tym to była moja de­cy­zja.

Prze­cze­sa­ła dło­nią wło­sy, dzi­ęki cze­mu za­uwa­ży­łem, że ma kil­ka fio­le­to­wych pa­se­mek, któ­rych wcze­śniej nie mia­ła. Za­rzu­ci­ła fu­te­rał na ra­mię i skie­ro­wa­ła się do drzwi. Przez chwi­lę pa­trzy­łem w ślad za nią. Na­wet gdy skó­rza­na kurt­ka i ob­ci­słe dżin­sy były ze swo­ją wła­ści­ciel­ką już daw­no na ze­wnątrz.

– Za­wsze była po­ryw­cza, ale ostat­nio… – Sło­wa Kla­ry wy­rwa­ły mnie z osłu­pie­nia. Pró­bo­wa­łem się otrząsnąć, ale to nie było ta­kie ła­twe.

Po­kój Kla­ry wy­glądał do­kład­nie tak, jak się spo­dzie­wa­łem. Urządzo­no go w de­li­kat­nych od­cie­niach, ko­bie­co i z kla­są. Pod jed­ną ze ścian sta­ło pia­ni­no. Usia­dłem przy nim na sto­łku.

– Grasz? – za­py­ta­łem.

Po­twier­dzi­ła.

– Faj­nie.

– To tyl­ko hob­by. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Kie­dyś wy­obra­ża­łam so­bie, że będę da­wać kon­cer­ty. – Uśmiech­nęła się. – Ubie­ra­łam się ład­nie i wy­stępo­wa­łam przed ro­dzi­ną. Była za­chwy­co­na, więc my­śla­łam, że wszy­scy moi przy­szli słu­cha­cze będą. Ale nie mam wiel­kie­go ta­len­tu. Zresz­tą po co mia­ła­bym stu­dio­wać kie­ru­nek zwi­ąza­ny ze sztu­ką? Prze­cież nie da się z tego wy­żyć, praw­da?

Po­wie­dzia­ła to z taką pew­no­ścią w gło­sie, że mia­łem ocho­tę tro­chę się z nią po­dro­czyć. Mia­łem w tym spo­rą prak­ty­kę, bo od­by­łem set­ki po­dob­nych roz­mów ze swo­im oj­cem.

– Za kil­ka lat się prze­ko­nam. Stu­diu­ję ma­lar­stwo.

Otwo­rzy­ła usta i przez chwi­lę wpa­try­wa­ła się we mnie zbi­ta z tro­pu.

– Ale spo­koj­nie, na ta­tu­owa­niu ca­łkiem do­brze za­ra­biam. Stać mnie na ży­cie i star­czy jesz­cze, żeby za­pro­sić cię w ja­kieś faj­ne miej­sce – po­wie­dzia­łem bez wi­ęk­sze­go za­sta­no­wie­nia, ale gdy te sło­wa już pa­dły, po­czu­łem nie­mi­łe na­pi­ęcie zwi­ąza­ne z ocze­ki­wa­niem. – Je­śli oczy­wi­ście masz ocho­tę.

– Mam. – Uśmiech­nęła się do mnie.

Rozdział 7

Magdalena

– To tyl­ko ma­te­riał bio­lo­gicz­ny, tyl­ko ma­te­riał bio­lo­gicz­ny – po­wta­rza­łam te sło­wa, pa­trząc w ła­zien­ko­we lu­stro.

Mia­łam pod­krążo­ne oczy, po­sza­rza­łą cerę i wło­sy nie­dba­le zwi­ąza­ne w ku­cyk.

Ma­rek sta­nął za mną, a jego po­zo­sta­jąca w cie­niu twarz od­bi­ła się w lu­strze w upior­ny spo­sób.

– Mu­sisz o tym pa­mi­ętać. – Po­ło­żył mi dło­nie na ra­mio­nach. – To nic nie zna­czy. Jego ni­g­dy nie będzie. Mu­sisz o nim za­po­mnieć. – Za­ci­snął pal­ce na mo­ich bar­kach. – Za­po­mnisz. Obie­cu­jesz?

– Obie­cu­ję – wy­szep­ta­łam, pra­gnąc tyl­ko, żeby po­lu­źnił uścisk.

Obu­dzi­łam się roz­trzęsio­na. Zdrzem­nęłam się, a mózg pod­su­nął mi wy­pa­czo­ną wer­sję roz­mo­wy, któ­rą na­praw­dę kie­dyś od­by­li­śmy z mężem. Bar­dzo do­brze pa­mi­ęta­łam tam­ten dzień, choć obie­ca­łam mu, że za­pom­nę. Mia­łam żyć da­lej i ży­łam, ale przez wie­le lat dręczy­ło mnie py­ta­nie, co się sta­nie, je­śli…

Z bie­giem cza­su nie było to już tak bo­le­sne, w nie­któ­re dni wca­le o tym nie my­śla­łam. Jed­nak ni­g­dy nie przy­pusz­cza­łam, że ten naj­mniej praw­do­po­dob­ny sce­na­riusz na­praw­dę się zi­ści.

Wsta­łam z sofy i po­szłam do kuch­ni, żeby zro­bić so­bie her­ba­tę. Na ze­ga­rze ku­chen­ki zo­ba­czy­łam, że do­cho­dzi już dwu­dzie­sta dru­ga. Spa­łam przez go­dzi­nę. Roz­mo­wa z Do­mi­ni­ką mnie wy­ko­ńczy­ła. Moja przy­ja­ció­łka wie­dzia­ła, że dłu­go sta­ra­li­śmy się z Mar­kiem o dziec­ko. Opo­wia­da­łam jej też o nie­uda­nych pró­bach po­częcia dzi­ęki me­to­dzie in vi­tro. Nie przy­zna­łam się jed­nak, co zro­bi­li­śmy z jed­nym za­rod­kiem. De­cy­zja o od­da­niu go była jed­ną z naj­trud­niej­szych w moim ży­ciu.

Do­mi­ni­ka bar­dzo dłu­go się we mnie wpa­try­wa­ła, a po­tem po­pro­si­ła cór­kę, żeby po­szła po­szu­kać taty w ogro­dzie. Gdy mała wy­bie­gła, przy­ja­ció­łka wzi­ęła mnie za rękę.

– Jak się trzy­masz? – za­py­ta­ła.

– Nie wiem. Nie mam po­jęcia, co czu­ję. Co po­win­nam czuć w ta­kiej sy­tu­acji?

– Bio­lo­gicz­nie to two­je dziec­ko. Two­je i Mar­ka. Ma­cie syna. Do­ro­słe­go syna. Wpraw­dzie zgod­nie z pol­skim pra­wem jest on dziec­kiem ko­bie­ty, któ­ra go uro­dzi­ła, ale bio­lo­gicz­nie nie ma z nią nic wspól­ne­go.

– Ze mną też nie ma nic wspól­ne­go. Nie mam do nie­go pra­wa.

Do­mi­ni­ka po­kręci­ła gło­wą.

– Nie mogę uwie­rzyć w to, że jemu cho­dzi tyl­ko o pie­ni­ądze. Ali­men­ty? To szczyt tu­pe­tu.

– Jak my­ślisz, dla­cze­go zło­żył ten po­zew?

– Albo jest za głu­pi, żeby zro­zu­mieć, że nie wy­gra, albo li­czy na nie­złą afe­rę, roz­głos i usta­no­wie­nie pre­ce­den­su.

– Ma na to ja­kieś szan­se?

– Ma świet­ne­go ad­wo­ka­ta. A ja mu­szę do­brze się przyj­rzeć do­ku­men­tom zwi­ąza­nym z od­da­niem za­rod­ka z kli­ni­ki.

– Mó­wi­li, że wszyst­ko jest jak trze­ba.

– Bo z tego, co się orien­tu­ję, nie da się tego ina­czej zro­bić. Pol­skie pra­wo za­wsze mia­ło w tej kwe­stii wi­ęcej luk niż sen­sow­nych roz­wi­ązań. Ten chło­pak praw­nie ma ro­dzi­ców, ale pro­blem w tym, że ty ni­g­dy nie od­da­łaś go do ad­op­cji. Nie zrze­kłaś się praw ro­dzi­ciel­skich.

– A co z Mar­kiem? Dla­cze­go po­zwał tyl­ko mnie?

Do­mi­ni­ka zdjęła oku­la­ry i po­ma­so­wa­ła na­sa­dę nosa.

– Nie wiem. Spró­bu­ję się cze­goś do­wie­dzieć. Być może za­rod­ki są praw­ną wła­sno­ścią mat­ki. Ni­g­dy aż tak bar­dzo mnie to nie in­te­re­so­wa­ło. Mu­sisz dać mi kil­ka dni na przy­go­to­wa­nie się.

– Może on po­trze­bu­je tych pie­ni­ędzy? Jest w trud­nej sy­tu­acji i…

– Prze­stań! – Prze­rwa­ła mi gwa­łtow­nie. – Za co chcesz mu pła­cić?

– W pe­wien spo­sób po­wo­ła­łam go do ży­cia. Może je­stem za nie­go od­po­wie­dzial­na.

– To do­ro­sły chłop! Pew­nie stu­dent, któ­re­mu bra­ku­je kasy na piwo. A je­śli zgo­dzisz się na te ali­men­ty, to on pew­nie za chwi­lę wy­ci­ągnie ręce po wi­ęcej.

Woda się za­go­to­wa­ła, a ja si­ęgnęłam po pierw­sze z brze­gu pu­de­łko z her­ba­tą. Wrzu­ci­łam to­reb­kę do kub­ka i aż pod­sko­czy­łam, usły­szaw­szy dźwi­ęk ko­mór­ki. Spoj­rza­łam na wy­świe­tlacz.

Hu­bert.

Tego się nie spo­dzie­wa­łam. Od na­sze­go spo­tka­nia mi­nęło już kil­ka­na­ście dni, a on ani razu się do mnie nie ode­zwał. A te­raz dzwo­ni, i to tak pó­źno. Przez chwi­lę się wa­ha­łam, czy po­win­nam od­bie­rać, ale praw­da była taka, że mia­łam ocho­tę z nim po­roz­ma­wiać.

– Cze­ść – ode­zwa­łam się nie­pew­nie.

– Prze­pra­szam, że tak pó­źno dzwo­nię. No i że dzwo­nię do­pie­ro te­raz. Mam na­dzie­ję, że nie masz mi tego za złe – mó­wił szyb­ko i wy­da­wał się na­praw­dę skru­szo­ny. Za­le­ża­ło mu, że­bym się nie roz­łączy­ła.

– W po­rząd­ku. Nie jest za pó­źno.

Usły­sza­łam, że od­dy­cha z ulgą, i stłu­mi­łam śmiech.

– Cie­szę się. Chcia­łem za­dzwo­nić już kil­ka razy, ale za­ist­nia­ły pew­ne oko­licz­no­ści i wy­my­śli­łem so­bie, że le­piej by­ło­by, gdy­bym tego nie ro­bił.

– Nie ro­zu­miem – przy­zna­łam.

– Nie przej­muj się. Dziś zro­zu­mia­łem, że to nie był naj­lep­szy z mo­ich po­my­słów.

– I po­sta­no­wi­łeś za­dzwo­nić?

– Tak. Chcia­łem się do­wie­dzieć, jak ci mi­nął dzień.

Wzi­ęłam ku­bek z her­ba­tą i po­szłam do sa­lo­nu. Umo­ści­łam się wy­god­nie w fo­te­lu i okry­łam sto­py ko­cem.

– Nie na­le­żał do naj­przy­jem­niej­szych, ale te­raz chy­ba po­pra­wi mi się hu­mor.

– Mam w tym ja­kiś mi­ni­mal­ny udział?

Czy on wła­śnie ze mną flir­to­wał? Czy ja w ogó­le jesz­cze pa­mi­ęta­łam, jak się gra w tę grę?

– Masz. – Po­sta­no­wi­łam po pro­stu być szcze­ra.

– Cie­szę się. – Za­mil­kł na chwi­lę, jak­by nad czy­mś się za­sta­na­wiał. – Da­ła­byś się gdzieś za­pro­sić? Wiem, że już dzie­si­ąta, ale dłu­go się zbie­ra­łem, żeby do cie­bie za­dzwo­nić, i te­raz bar­dzo chcia­łbym cię zo­ba­czyć.

Za­ci­snęłam pal­ce na uchu kub­ka. Nie chcia­łam mu od­ma­wiać, ale nie mia­łam in­ne­go wy­jścia.

– Może in­nym ra­zem? – za­py­ta­łam. – Nie zro­zum mnie źle, nie spła­wiam cię, ale ju­tro z sa­me­go rana mu­szę być w szpi­ta­lu. Mam wa­żny za­bieg i nie mogę być nie­wy­spa­na.

– Kła­dziesz się już spać?

– Nie. – Po tym, jak się zdrzem­nęłam, wca­le nie czu­łam sen­no­ści. – Po­cze­kam jesz­cze z go­dzi­nę lub dwie.

– A prze­szka­dza­ło­by ci, gdy­bym cię te­raz od­wie­dził?

Uśmiech­nęłam się do sie­bie.

– A je­śli po­wiem, że chęt­nie cię zo­ba­czę?

– Będę za dzie­si­ęć mi­nut – rzu­cił i od razu się roz­łączył.

Nie wie­dzia­łam, czy mó­wił se­rio, czy żar­to­wał. Dzie­si­ęć mi­nut to mało. Na wszel­ki wy­pa­dek po­sta­no­wi­łam nie mar­no­wać cza­su. Po­de­rwa­łam się z fo­te­la i po­bie­głam do ła­zien­ki. Po­pra­wi­łam wło­sy i pró­bo­wa­łam roz­pro­sto­wać od­cisk po­dusz­ki na po­licz­ku, ale moje sta­ra­nia nic nie dały. Po­ci­ągnęłam rzęsy tu­szem, a usta błysz­czy­kiem. Przy­po­mnia­ły mi się sło­wa mat­ki o ma­ki­ja­żu, ale szyb­ko je od sie­bie od­su­nęłam.

Dzwo­nek do drzwi usły­sza­łam po dzie­wi­ęciu mi­nu­tach. Otwo­rzy­łam zzia­ja­ne­mu Hu­ber­to­wi, któ­ry pró­bo­wał zła­pać od­dech.

– Przy­bie­głeś tu?

– Częścio­wo. – Uśmiech­nął się.

Za­pro­si­łam go do środ­ka i z przy­jem­no­ścią stwier­dzi­łam, że czy­mś bar­dzo ład­nie pach­nie. Czy­mś sub­tel­nym i męskim jed­no­cze­śnie. Może to żel pod prysz­nic albo coś po go­le­niu. Daw­no już nie czu­łam za­pa­chu mężczy­zny w swo­im domu.

– Kie­dy uznasz, że chcesz już spać, od razu mi po­wiedz. – Usia­dł na krze­śle w kuch­ni i cze­kał, aż zro­bię mu her­ba­tę. – Boję się po­my­śleć, że ktoś mia­łby ju­tro prze­ze mnie ucier­pieć.

– Spo­koj­nie, nie pierw­szy raz będę wy­ko­ny­wać taką ope­ra­cję.

Wy­pro­sto­wał się i od­chrząk­nął.

– Ope­ra­cję? Wcze­śniej po­wie­dzia­łaś, że cho­dzi o za­bieg… – Wy­da­wał się wy­ra­źnie spi­ęty.

– To sy­no­ni­my.

– Mnie za­bieg ko­ja­rzy się z czy­mś znacz­nie mniej po­wa­żnym. Na przy­kład z wy­mro­że­niem ku­rzaj­ki.

Za­śmia­łam się. Jego na­pi­ęcie przy­po­mi­na­ło mi za­cho­wa­nie ma­łe­go chłop­ca bo­jące­go się igły.

– Na­praw­dę nie lu­bisz le­ka­rzy.

– Nie­ste­ty. – Wes­tchnął nie­co te­atral­nie.

– To co będzie ze mną? Nie dam rady w tym wie­ku zmie­nić za­wo­du. No i nie chcę tego ro­bić.

– Je­steś chi­rur­giem, tak?

Po­twier­dzi­łam.

– Po­wiedz cho­ciaż, że masz spe­cja­li­za­cję, któ­ra mi nie za­gra­ża.

– O to mo­żesz być spo­koj­ny. Zaj­mu­ję się dzie­ćmi.

Udał, że ocie­ra pot z czo­ła.

– Pa­mi­ętam, że ja­kiś czas po śmier­ci Jo­an­ny syn zła­pał in­fek­cję płuc. Po­ło­ży­li go na od­dzia­le, a ja przy nim sie­dzia­łem. I mu­szę ci po­wie­dzieć, że mło­dy zno­sił to wszyst­ko znacz­nie le­piej niż ja. – Hu­bert po­kręcił gło­wą. – To było strasz­ne. Bar­dzo się o nie­go ba­łem i zro­bi­łbym wszyst­ko, żeby tyl­ko nic mu się nie sta­ło, ale kie­dy pie­lęgniar­ki przy­cho­dzi­ły po­da­wać mu za­strzy­ki albo kro­plów­ki… – Skrzy­wił się. – Kil­ka razy do­szło do krępu­jące­go osu­ni­ęcia się mo­jej oso­by na podło­gę.

Ro­ze­śmia­łam się.

– A na mło­dym nie ro­bi­ło to naj­mniej­sze­go wra­że­nia. Był chy­ba je­dy­nym dziec­kiem na od­dzia­le, któ­re ni­g­dy nie za­pła­ka­ło. Mu­siał tyl­ko wszyst­ko wi­dzieć. Wte­dy oba­wia­łem się, że będzie chciał zo­stać le­ka­rzem, a mnie za­cznie za­dręczać opo­wie­ścia­mi o tych wszyst­kich okrop­no­ściach.

Usia­dłam po prze­ciw­nej stro­nie sto­łu i po­my­śla­łam, że już kil­ka mi­nut z tym mężczy­zną wy­star­czy­ło, że­bym spoj­rza­ła na świat nie­co ina­czej. Mój hu­mor nie był już taki zły.

– Cie­szę się, że przy­je­cha­łeś – przy­zna­łam. – Lu­bię z tobą roz­ma­wiać.

– Ja z tobą też. – Nie­śmia­ło wy­ci­ągnął rękę i do­tknął mo­jej dło­ni.

– Obie­cu­ję, że nie będę stra­szyć cię igła­mi.

Uśmiech­nął się.

– Za­pa­mi­ętam.

– Ile lat ma twój syn?

– Dwa­dzie­ścia.

– Masz z nim do­bry kon­takt?

– Tak. To strasz­ny upar­ciuch i in­dy­wi­du­ali­sta, ale jest ge­nial­nym chło­pa­kiem.

Za­częłam się za­sta­na­wiać, czy by­łby mnie w sta­nie po­lu­bić. Wpraw­dzie to już do­ro­sły czło­wiek, ale Hu­bert pew­nie li­czył się z jego zda­niem.

– Nie chcie­li­ście mieć wi­ęcej dzie­ci? – za­py­ta­łam.

– Nie mo­gli­śmy. Do­świad­czy­li­śmy tyl­ko jed­ne­go cudu.

Na­wet nie zda­wał so­bie spra­wy, jak do­brze go ro­zu­mia­łam.

– Nam się nie uda­ło – przy­zna­łam.

– Do­my­śli­łem się. – Ści­snął moc­niej moją dłoń.

– Jak? Nie za­kła­da­łeś, że mo­głam ich po pro­stu nie chcieć?

– Je­steś pe­dia­trą, więc pew­nie lu­bisz dzie­ci.

– Tak, lu­bię. Wie­dzia­łam, że mogę mieć pro­ble­my z po­sia­da­niem wła­snych, więc po­bra­li­śmy się z Mar­kiem wcze­śnie i już na stu­diach za­częli­śmy się sta­rać. Zresz­tą dla ko­bie­ty, któ­ra chce być le­ka­rzem, uro­dze­nie w cza­sie stu­diów to nie­zła opcja. Ale po roku nic się nie wy­da­rzy­ło. Po dwóch też. Po­tem za­częły się wi­zy­ty u gi­ne­ko­lo­gów, leki, za­bie­gi, to całe upo­ko­rze­nie, a w ko­ńcu…

– Za­szłaś w ci­ążę? – za­py­tał ci­cho.

Przy­tak­nęłam. Czu­łam gulę w gar­dle i nie wie­dzia­łam, czy będę w sta­nie mó­wić da­lej.

– Nie mu­sisz opo­wia­dać, je­śli nie czu­jesz się na si­łach – za­pew­nił. – Wiem, ja­kie to jest po­twor­nie trud­ne.

– Ja pra­wie o tym nie mó­wi­łam. Ma­rek na­ma­wiał mnie na te­ra­pię, ale nie da­łam rady. Wo­la­łam pra­co­wać i pró­bo­wać za­po­mnieć. Tyl­ko że pa­mi­ętam o tym ka­żde­go dnia. – Wy­su­nęłam dłoń z jego dło­ni i ob­jęłam się cia­sno ra­mio­na­mi. – Prze­pra­szam, że ze­szłam na ta­kie trud­ne te­ma­ty.

Hu­bert wstał i przy­su­nął krze­sło bli­żej mnie, tak że te­raz sie­dział na­prze­ciw­ko.

– Wiem, że to te­mat, któ­re­go le­piej nie po­ru­szać, bo inni lu­dzie mogą dać ci tyl­ko wspó­łczu­cie. A my nie po­trze­bu­je­my wspó­łczu­cia, tyl­ko ak­cep­ta­cji. – Prze­cze­sał pal­ca­mi wło­sy. – Jo­an­na po­ro­ni­ła tyl­ko raz, i to bar­dzo wcze­śnie, ale pa­mi­ętam, jaki to ból. Le­ka­rze mó­wi­li nam, że gdy uro­dzi, za­po­mni o ca­łym le­cze­niu i tam­tej tra­ge­dii, ale wy­da­je mi się, że żad­ne z nas nie za­po­mnia­ło. Kie­dy masz już dziec­ko, mo­żesz so­bie tłu­ma­czyć, że ta trud­na dro­ga mia­ła sens. Ale w two­im przy­pad­ku to nie mia­ło sen­su.

Po­kręci­łam gło­wą.

– Nie mia­ło.

– Ile razy po­ro­ni­łaś?

Za­częłam drżeć, ale mimo to nie chcia­łam ko­ńczyć tej roz­mo­wy. Hu­bert ro­zu­miał, tak na­praw­dę ro­zu­miał. A te­raz py­tał i nie miał za­mia­ru się nade mną li­to­wać.

– Czte­ry – wy­szep­ta­łam, pró­bu­jąc po­wstrzy­mać łzy na­pły­wa­jące mi do oczu. – Ju­lian, Ce­li­na, Ali­cja i Łu­kasz. Wszyst­kim nada­łam imio­na, gdy tyl­ko do­wie­dzia­łam się, że je­stem w ci­ąży. A po­tem… – Ukry­łam twarz w dło­niach, bo nie po­tra­fi­łam już po­wstrzy­mać łez.

– Prze­pra­szam. – Hu­bert de­li­kat­nie po­ło­żył mi dłoń na ra­mie­niu. – Mia­łem po­pra­wić ci hu­mor, a jesz­cze go po­gor­szy­łem.

To nie była wina tego mężczy­zny, ale nie mia­łam siły za­prze­czać. Moja prze­szło­ść w po­wi­ąza­niu z tym, co mnie dziś spo­tka­ło, mu­sia­ła tak mną wstrząsnąć. Stra­ci­łam czte­ry ci­ąże, od­da­łam tyl­ko je­den za­ro­dek. Jed­ną sztu­kę ma­te­ria­łu bio­lo­gicz­ne­go.

– Czy mogę za­pro­po­no­wać ci ra­mię do wy­pła­ka­nia się?

Tak, tego wła­śnie po­trze­bo­wa­łam.

Za­pro­wa­dzi­łam Hu­ber­ta do sy­pial­ni i do­pie­ro gdy sta­łam przed łó­żkiem, zda­łam so­bie spra­wę, jak jesz­cze mo­żna to zin­ter­pre­to­wać.

– Nie cho­dzi mi o seks, ja tyl­ko… – za­jąk­nęłam się. – Chcia­łam się tyl­ko po­ło­żyć.

– Do­brze.

– Mo­żesz wy­jść, kie­dy tyl­ko będziesz chciał. Wy­star­czy, że za­trza­śniesz drzwi we­jścio­we.

– Mag­da?

– Tak?

– Nie przej­muj się ta­ki­mi rze­cza­mi. – Po­ma­so­wał kciu­kiem wnętrze mo­jej dło­ni. – Ni­g­dzie mi się nie spie­szy.

Po­ło­ży­li­śmy się, czu­jąc się tro­chę nie­zręcz­nie. Nie by­li­śmy już dwu­dzie­sto­lat­ka­mi, tyl­ko do­ro­sły­mi lu­dźmi z ca­łym ba­ga­żem do­świad­czeń. Hu­bert ob­jął mnie w pa­sie, a ja wtu­li­łam twarz w jego tors.

– Już do­brze – wy­szep­tał do mnie. – Za­mknij oczy.

Le­że­li­śmy tak przez dłu­ższy czas, cze­ka­jąc, aż emo­cje opad­ną. Hu­bert nic wi­ęcej nie mó­wił, ale gła­dził moje ra­mię albo ple­cy. Dał mi coś, cze­go wte­dy naj­bar­dziej po­trze­bo­wa­łam – cie­pło i wspar­cie.

Wte­dy nie wie­dzia­łam, że dał mi coś jesz­cze. Coś naj­cen­niej­sze­go na świe­cie.

Rozdział 8

Kacper

Tata miał nie­za­prze­czal­ny ta­lent do dzwo­nie­nia w naj­mniej od­po­wied­nich mo­men­tach. Wła­śnie wla­złem pod prysz­nic, kie­dy roz­dzwo­nił się mój te­le­fon. Zi­gno­ro­wa­łem to i si­ęgnąłem po szam­pon, ale gdy by­łem już umy­ty, zo­ba­czy­łem, że oj­ciec dzwo­nił aż sze­ść razy. Chy­ba mu za­le­ża­ło, więc od­dzwo­ni­łem.

– O co cho­dzi, tato?

– Je­steś już na uczel­ni?

– Nie.

– Do­brze. Chcia­łbym z tobą po­roz­ma­wiać.

Wie­dzia­łem, o co mu cho­dzi, bo od kil­ku ty­go­dni wa­łko­wa­li­śmy ten sam te­mat. Te­mat po­zwu.

– Mó­wi­łem ci już, że roz­pra­wa się od­będzie. Mam ter­min. Nie za­mie­rzam tego od­wo­ły­wać.

– Po­my­śla­łeś choć przez chwi­lę o tej ko­bie­cie?

My­śla­łem o niej cały czas.

– Po czy­jej ty je­steś stro­nie, tato? – za­da­łem py­ta­nie, któ­rym naj­częściej uci­na­łem ta­kie roz­mo­wy.

Oj­ciec za­wsze od­po­wia­dał, że oczy­wi­ście po mo­jej, ale ja naj­wy­ra­źniej nie wiem, co jest dla mnie naj­lep­sze. Jed­nak tym ra­zem mil­czał.

– Tato? – Po­my­śla­łem, że może coś się sta­ło. – Je­steś tam?

– Je­stem, ale nie chcę, żeby ktoś cier­piał.

Za­sko­czył mnie.

– Co chcesz mi po­wie­dzieć?

– Skon­tak­to­wał się ze mną twój praw­nik. Chciał wie­dzieć, czy zgo­dzę się być świad­kiem, je­śli doj­dzie­cie do eta­pu prze­słu­chań.

Za­ci­snąłem pal­ce na smart­fo­nie. Chy­ba już zna­łem od­po­wie­dź.

– Nie cho­dzi o to, że­byś co­kol­wiek ko­lo­ry­zo­wał – po­wie­dzia­łem. – On zada ci kil­ka py­tań i tyle.

– Kac­per. – Oj­ciec wzi­ął głębo­ki wdech. – Masz po­jęcie, ile ta ko­bie­ta mu­sia­ła wy­cier­pieć, od­da­jąc cię nam?

Moje usta wy­krzy­wi­ły się w drwi­ącym uśmie­chu.

– Pro­blem w tym, że nie mam. Wiem tyl­ko, jak ja się po­czu­łem, usły­szaw­szy, że ktoś mnie stwo­rzył, a po­tem zo­sta­wił na pa­stwę losu. Kie­dy za­czy­nasz ba­wić się w Boga, po­wi­nie­neś po­no­sić tego kon­se­kwen­cje. – Usztyw­ni­łem się. Ta­kie mia­łem po­glądy i już.

– Chcesz przez to po­wie­dzieć, że my z mamą też ba­wi­li­śmy się w Boga? Prze­cież ta­kże po­de­szli­śmy do in vi­tro. Za­po­mnia­łeś?

– Ale nie przy­po­mi­nam so­bie, że­by­ście zo­sta­wi­li za sobą swo­je nie­do­ko­ńczo­ne spra­wy i zo­bo­wi­ąza­nia.

– Synu, nie masz naj­mniej­sze­go po­jęcia, o czym mó­wisz. Przy­kro mi, ale tak wła­śnie jest. Ła­two wy­da­wać wy­ro­ki, kie­dy ni­g­dy nie było się pod ścia­ną.

Te­raz uda­ło mu się wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wa­gi.

– A jak ja mam się w tym wszyst­kim czuć, co? Ktoś, kto nie wie, skąd tak na­praw­dę się wzi­ął. Ktoś zro­bio­ny na szkle, za­mro­żo­ny i od­da­ny pierw­szej pa­rze, któ­ra chcia­ła go wzi­ąć. A gdy­bym nie tra­fił na was? Prze­cież mo­głem zo­stać uro­dzo­ny przez inną ko­bie­tę, wy­cho­wać się w in­nym domu. Czy ktoś w ogó­le po­my­ślał o mnie?

– Je­steś nie­spra­wie­dli­wy.

– Być może, ale nie za­mie­rzam się cof­nąć.

Oj­ciec za­mil­kł i przez chwi­lę się za­sta­na­wia­łem, czy nie ze­rwa­ło po­łącze­nia. Emo­cje mi­ędzy nami po­wo­li opa­da­ły, choć mia­łem wra­że­nie, że on chce mi jesz­cze coś po­wie­dzieć. Coś dla nie­go bar­dzo wa­żne­go.

– Obie­caj mi, że jej nie skrzyw­dzisz. Że nie będziesz się na niej mścił za tę sy­tu­ację – rzu­cił w ko­ńcu.

W pierw­szej chwi­li chcia­łem od­po­wie­dzieć, że cze­goś ta­kie­go nie mogę obie­cać. Ale oj­ciec miał tro­chę ra­cji i cza­sa­mi, gdy na­cho­dzi­ły mnie wąt­pli­wo­ści, my­śla­łem o tej ko­bie­cie i o tym, jak to wszyst­ko wpły­nie na jej ży­cie.

– Wiesz, że chcę tyl­ko praw­dy. Nie cho­dzi mi o ze­mstę. Je­stem wście­kły na tę ko­bie­tę, ale chcę zro­zu­mieć, dla­cze­go to zro­bi­ła.

Po za­jęciach by­łem umó­wio­ny z Kla­rą. To była na­sza dru­ga rand­ka. Na pierw­szej po­szli­śmy na kawę, tro­chę po­ga­da­li­śmy o wszyst­kim i o ni­czym. Było sym­pa­tycz­nie, ale to tyle. Pó­źniej od­wio­złem dziew­czy­nę, sie­dzie­li­śmy jesz­cze tro­chę w sa­mo­cho­dzie, a po­tem ją po­ca­ło­wa­łem. Nie było ja­ki­chś fa­jer­wer­ków. Zie­mia nie za­drża­ła, ale było przy­jem­nie. Kla­ra zde­cy­do­wa­nie wie­dzia­ła, co ro­bić, i chcia­ła tego tak samo jak ja. W pew­nej chwi­li po­my­śla­łem o Kin­dze, ale uda­ło mi się ja­koś wy­rzu­cić ją z gło­wy.

Dziś chcia­łem za­brać Kla­rę do kina. Mia­łem też na­dzie­ję, że po­tem zgo­dzi się do mnie wpa­ść. Mój wspó­łlo­ka­tor wy­bie­rał się na im­pre­zę i mia­ło go nie być do rana. Chcia­łem, żeby zo­ba­czy­ła, jak miesz­kam, wła­śnie wte­dy, kie­dy go nie będzie. Ko­leś miał tyl­ko jed­ną za­le­tę – pła­cił czynsz na czas. Poza tym był to­tal­nie po­pie­przo­nym ty­pem. Ta­kim, któ­ry po­tra­fi prze­ra­zić eg­zor­cy­stę.

Po ostat­nich za­jęciach pod­je­cha­łem po Kla­rę. Wie­dzia­łem już, że stu­diu­je za­ocz­nie, ale jesz­cze nie opo­wie­dzia­ła mi, co robi ca­ły­mi dnia­mi, sko­ro na uczel­nię cho­dzi tyl­ko w nie­któ­re week­en­dy. Nie za­mie­rza­łem jed­nak na­ci­skać. W ko­ńcu le­d­wie się zna­li­śmy.

Cze­ka­łem na Kla­rę w sa­mo­cho­dzie, ale ku mo­je­mu za­sko­cze­niu wy­szła do mnie Kin­ga. Opu­ści­łem bocz­ną szy­bę.

– Ze­szło jej tro­chę dłu­żej w szpi­ta­lu. Pro­si­ła, że­byś chwi­lę za­cze­kał. Chcesz we­jść do środ­ka?

– W szpi­ta­lu?

– No wiesz, na dia­li­zie.

– Aha. – Po­sta­no­wi­łem uda­wać, że do­sko­na­le wiem, co jest gra­ne.

Kin­ga nie­świa­do­mie od­po­wie­dzia­ła na kil­ka mo­ich py­tań, ale nie za­mie­rza­łem się przy­zna­wać, że nic nie wie­dzia­łem.

– To jak? Wej­dziesz?

Wła­ści­wie to mia­łem na to ogrom­ną ocho­tę. Chcia­łem tro­chę po­być z tą dziew­czy­ną. Spo­ty­ka­łem się z jej sio­strą, ale… No wła­śnie. Cały czas…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej