Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Magdalena cały swój czas poświęca pracy w szpitalu. Wiedzie spokojne, przewidywalne, ale i samotne życie. Jej światem wstrząsa pozew od mężczyzny, który podaje się za jej syna. Tym bardziej że – mimo podejmowanych prób poczęcia metodą in vitro – nigdy nie urodziła dziecka… W tej trudnej sytuacji znajduje oparcie w Hubercie, poznanym przypadkowo wdowcu.
Kacper od pierwszego wejrzenia zakochuje się w tajemniczej Kindze, która przychodzi do niego, żeby zakryć tatuażem szpecącą bliznę. Dziewczyna nie ma zamiaru zwierzać się tatuażyście, jednak chłopak tak łatwo nie odpuści. Zrobi wszystko, żeby się do niej zbliżyć.
W jaki sposób los na zawsze splecie życia czwórki bohaterów? Czy znajdą zrozumienie dla swoich działań z przeszłości? Czy pozwolą sobie na szczęście w przyszłości?
To nie tylko opowieść o niesłabnącym pragnieniu bycia rodzicem i szukaniu własnej tożsamości, ale również o mierzeniu się z konsekwencjami swoich decyzji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Dla kobiet, które zrobiły i poświęciły zbyt wiele, żeby doczekać swojego szczęścia.
I dla mnie, bo jestem jedną z nich.
Jest uosobieniem wrogości. Z zaciśniętymi pięściami i napiętymi mięśniami ramion. Wpatruje się we mnie wściekłym wzrokiem. Nie wiem, czego ode mnie chce. Wpadł na oddział i narobił tyle rabanu, że w końcu mnie wezwano. Teraz pielęgniarki dzwonią po ochronę. To nie robi na nim wrażenia.
– Znalazłem cię – mówi. W jego głosie triumf miesza się z pogardą. – Nie wywiniesz się z tego.
Gorączkowo próbuję sobie przypomnieć, kim on jest. Wydaje się znajomy, pewnie to rodzina któregoś z moich pacjentów, ale nie kojarzę którego.
– Może wyjaśni mi pan spokojnie, o co chodzi? – Próbuję załagodzić sytuację.
– Spokojnie? – Kręci głową. Na jego obojczyku dostrzegam fragment tatuażu. Jedno przedramię też ma pokryte kolorowymi wzorami. Wygląda przez to jeszcze groźniej. – Po czymś takim? – Przeczesuje dłonią ciemne włosy. – Zmuszę cię, żebyś to wyjaśniła i za to odpowiedziała.
Słyszę krzyki nadbiegających ochroniarzy. Dopadają do nas i łapią mężczyznę. On im na to pozwala. Zupełnie nie ma zamiaru się wyrywać, nie walczy. Opada z niego napięcie, jakby zdał sobie sprawę, że to koniec. I wtedy przestaje wyglądać jak ktoś groźny i gotowy do ataku. Dociera do mnie, że to młody chłopak. Może mieć najwyżej dwadzieścia lat.
Zamknęłam się w pokoju lekarzy i próbowałam dojść do siebie. Kończyłam pracę za jakąś godzinę i chciałam jeszcze zajrzeć do kilku pacjentów, ale nadal nie byłam w stanie. Musiałam się trochę uspokoić.
Ktoś zapukał do drzwi, a potem wszedł bez czekania na pozwolenie.
Drgnęłam zaniepokojona, ale kiedy zobaczyłam Anetę, odetchnęłam z ulgą.
– Rozmawiałam z ordynatorem. Możesz wyjść dziś wcześniej. I tak od samego rana operowałaś. – Uśmiechnęła się do mnie. – Zawsze jesteś tu pierwsza i wychodzisz ostatnia. Dziś chyba jest dobry moment, żebyś zrobiła sobie wolne i trochę odetchnęła.
– Nie wiem, czy to się uda. – Zacisnęłam powieki.
– Uda się. Mam dzisiaj dyżur. Gdyby coś się działo, będę trzymała rękę na pulsie. – Puściła do mnie oko. – A tym facetem się nie przejmuj. Nie on pierwszy musiał wykrzyczeć swoje niezadowolenie. Chyba nie ma osoby, która uważałaby, że polski system opieki zdrowotnej działa dobrze… Akurat tym razem trafiło na ciebie.
Pokiwałam głową, choć obie dobrze wiedziałyśmy, że on nie miał pretensji do systemu opieki zdrowotnej. Jemu chodziło konkretnie o mnie.
– Zupełnie go nie pamiętam. Nie wiem, czyj to krewny.
Aneta wzięła krzesło i usiadła obok mnie.
– Ja nie pamiętam, żeby były jakieś większe problemy z twoimi pacjentami. W ostatnich miesiącach było dość spokojnie, prawda?
Potwierdziłam. W ciągu minionego roku zmarła tylko dwójka dzieci, które operowałam. Ale znałam ich rodziny od dawna. Najbliżsi wiedzieli, jakie ryzyko podejmowaliśmy. Zatem to musiał być ktoś sprzed roku. Aż tak dobrej pamięci nie miałam…
Zdjęłam kitel i narzuciłam na ramiona kurtkę. Zamierzałam szybko przebiec przez parking i schronić się w samochodzie. Miałam na dziś dość kontaktów z ludźmi. Potrzebowałam samotności. Chłopaka już dawno nie było w budynku, ale ja nadal cała się trzęsłam z nerwów. A jeśli czekał na mnie na zewnątrz? Nietrudno było znaleźć parking personelu. A tam nie było ochroniarzy…
Zanim wyszłam ze szpitala, rozejrzałam się po placu zastawionym samochodami. W dłoni ściskałam kluczyki. Na zewnątrz kropiło. Otworzyłam drzwi i pobiegłam w stronę swojego auta.
Nikt na mnie nie czekał, mimo to zablokowałam drzwi od środka. Przekręciłam kluczyk, czekając na znajomy dźwięk silnika, ale usłyszałam coś, czego się nie spodziewałam. Samochód nie chciał odpalić. Wydawało mi się, że już prawie zaskoczył, ale w końcu zakaszlał i musiałam odpuścić.
Zdenerwowana położyłam ręce na kierownicy i wsparłam na nich czoło. Co za koszmarny dzień!
Nie wiem, jak długo tak siedziałam. Pewnie powinnam zadzwonić do swojego mechanika i poprosić o holowanie do warsztatu, doszłam jednak do wniosku, że to może poczekać kilka minut, a nawet kilka godzin.
Kiedy ktoś zastukał w szybę mojego auta, podskoczyłam jak oparzona. To musiał być ten chłopak. Nawet na niego nie spojrzałam, tylko nerwowo wyszarpnęłam komórkę z torebki. Już miałam dzwonić na policję, gdy usłyszałam głos:
– Nic się pani nie stało?
Głos nie należał do chłopaka awanturującego się na oddziale. Zerknęłam na mężczyznę, który mógł być w podobnym wieku co ja. Mimo szpakowatych włosów miał całkiem przystojną twarz.
Opuściłam szybę.
– Dziękuję, ze mną wszystko w porządku.
Uśmiechnął się.
– Cieszę się. A z samochodem?
– Trochę gorzej – przyznałam.
– Mogę zerknąć?
Przez chwilę wpatrywałam się w niego, nie wiedząc, jak zareagować. Przez moją głowę przewinęła się lista podejrzanych powodów tego, dlaczego jakiś mężczyzna chciałby mi pomóc. Może był zboczeńcem czyhającym na samotne kobiety? Albo chciał wyłudzić ode mnie pieniądze?
Musiał dostrzec moją konsternację.
– Proszę tylko otworzyć maskę.
Nie poruszyłam się, choć mężczyzna zdawał się nie mieć złych zamiarów.
Sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął z portfela wizytówkę i podał mi ją.
„Hubert Kowalski – mechanika samochodowa”.
Odetchnęłam głęboko, ale na tyle dyskretnie, żeby tego nie zauważył. Sięgnęłam do dźwigni otwierającej maskę. Mężczyzna znów się do mnie uśmiechnął i ruszył zajrzeć do mojego samochodu.
Kilka minut później poczułam się na tyle pewnie, żeby wysiąść. Deszcz przestał padać, nieśmiało wyszło słońce i nagle zrobiło się całkiem przyjemnie.
Podeszłam do mężczyzny.
– Zbyt wiele tu nie wskóram – oznajmił. – Spróbuj zapalić, chciałbym posłuchać, co tam się dzieje.
Spełniłam jego polecenie, ale zaraz kazał mi przestać.
– Świecą się jakieś kontrolki?
Zerknęłam na deskę.
– Tak.
Podszedł do mnie i pokiwał głową.
– Mam pomysł, co mogło się stać, ale samochód musi trafić do warsztatu.
Nie powiedział niczego, czego bym się nie spodziewała.
– Jeśli się zgodzisz, to wszystkim się zajmę i wieczorem będzie gotowy.
Teraz mnie zaskoczył.
– Powiedz, że nie jesteś poszukiwaczem frajerek, którym kradniesz samochody, a w najlepszym wypadku naciągasz na kosztowną naprawę.
Zrobił zdziwioną minę.
– Skąd taka myśl?
– Mój samochód działa bez zarzutu, aż tu nagle się psuje, a ty pojawiasz się znikąd i chcesz mi pomóc.
– Faktycznie. – Podrapał się po głowie. – Nie będę ci się narzucał. Zadzwoń do swojego mechanika. Niestety będziesz też musiała zamówić taksówkę.
Pokiwałam głową, ale z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie ruszyłam się z miejsca. Mężczyzna też nie.
– Słuchaj – zaczął niepewnie. – Rozumiem, że z samochodem poradzisz sobie sama, ale może kiedyś dałabyś się zaprosić na kawę lub… – Przygryzł wargę. Całkiem apetycznie wyglądającą wargę.
Nie umawiałam się z nikim od… bardzo dawna. Nie wiedziałabym nawet, jak się zachować.
Milczałam przez dłuższą chwilę, rozważając jego propozycję. W normalnych okolicznościach od razu bym odmówiła. Nie potrzebowałam więcej kłopotów. Ale w Hubercie było coś takiego, co mnie do niego przyciągało. Podobał mi się. Tak zwyczajnie. I poczułam się nagle tak, jakbym miała o dwadzieścia lat mniej.
– Przepraszam – powiedział, źle interpretując moje milczenie. – Wiem, że to głupio zabrzmiało, ale czuję, że miło spędzilibyśmy czas. Nie będę ci się więcej narzucał. Jeśli pozwolisz, poczekam, aż przyjedzie twoja taksówka.
Chciał dopilnować, żeby nic mi się nie stało. Nie sądziłam, że tacy mężczyźni jeszcze istnieją.
Zadzwoniłam najpierw do warsztatu samochodowego. Mój mechanik powiedział, że dopiero jutro może odholować samochód, a zajmie się nim najwcześniej za kilka dni. W dodatku nie potrafiłam mu wytłumaczyć, co się stało. Hubert dał mi znak, żebym przekazała mu komórkę. Zaczął opisywać usterkę, a po chwili się roześmiał. Wyglądało na to, że mężczyźni się znają.
– Powinieneś się cieszyć, że masz tak lojalną klientkę – powiedział. – Ja zrobiłbym to od ręki, ale i tak nie chce się zgodzić. – Puścił do mnie oko i oddał mi telefon.
– Niech się pani zgodzi. Hubert ma największy warsztat w mieście. Jeśli zajmie się samochodem od ręki, to proszę skorzystać – zarekomendował mój fachowiec.
– D… dobrze – wyjąkałam.
•
Poczułam się nieswojo, siedząc w jego samochodzie. Poczekał, aż zapnę pas, jakby bał się, że mogę uciec. Cóż, czułam, że dziś wszystko jest możliwe, ale nie spodziewałam się od losu miłych niespodzianek.
– Mój warsztat jest niedaleko. Pojedziemy tam i poczekamy, aż mój pracownik zholuje twoje auto. Zrobię od razu wycenę i będziesz mogła zdecydować, czy mamy się zająć naprawą.
– Dziękuję.
– Nie ma sprawy.
– Mogę zapytać, jak mnie wypatrzyłeś? Parking dla personelu jest oddzielony od tego dla pacjentów.
Ruszył i po chwili płynnie włączył się w sznur innych samochodów. Mimowolnie zerknęłam na jego duże dłonie spoczywające na kierownicy. Wyglądały na silne i pewne, takie, które mogą dać poczucie bezpieczeństwa, gdy cię obejmują.
– Siedziałem na ławce, tej pod dużym klonem.
Stamtąd rzeczywiście mógł mnie dobrze widzieć. Ale co tam robił?
– Czekałem na kogoś. Umówiliśmy się, ale pokręciłem albo godziny, albo miejsce. A ty? Pracujesz tam?
– Tak.
Zaśmiał się krótko.
– Nie jestem fanem szpitali, lekarzy i igieł, więc na wszelki wypadek nie zapytam cię o to, czym dokładnie się zajmujesz. – Zerknął na mnie. – Możemy się umówić, że na razie będziesz mnie przekonywać, że pracujesz w administracji?
Uśmiechnęłam się do niego.
– Możemy. Zresztą i tak nic bym ci nie zrobiła.
– Bardzo mnie to cieszy.
Podjechaliśmy pod duży warsztat. Na parkingu przed budynkiem stało kilkanaście samochodów. Pewnie czekały w kolejce do naprawy. Wyglądało na to, że ja do niej nie trafiłam.
– Musimy chwilę poczekać. – Hubert zgasił silnik. – Może dasz się namówić na kawę? Mamy tu obok bardzo miłą kawiarnię. Często podsyłamy im klientów.
Patrzyłam w jego błękitne, wesołe oczy i zastanawiałam się, kim jest ten mężczyzna. I jak wiele zmieni w moim życiu. Przez moment się wahałam, ale coś mnie do niego przyciągało. Chciałam go poznać. Dawno już niczego takiego nie czułam.
– Kawa brzmi dobrze – powiedziałam.
Hubert wysiadł i okrążył samochód, żeby otworzyć mi drzwi. Najpierw zaprowadził mnie do warsztatu. Przywołał jednego z pracowników i dał mu kluczyki do mojej mazdy.
– Już się robi, szefie. – Chłopak wsunął kluczyki do kieszeni. – Mam potem na niego zerknąć?
– Nie, sam to zrobię.
Szefie. Czyli to wszystko należało do niego. To nie był zwyczajny warsztat, taki z jednym kanałem i trzema mechanikami. Naliczyłam osiem stanowisk, przy których uwijało się wielu ludzi.
– Będziemy obok. Zadzwoń, gdy wrócisz.
Zamówiłam sobie cappuccino, a Hubert wziął podwójne americano. Kelnerka próbowała go jeszcze namówić na ciastko, mówiąc, że ma to, które lubi, ale odmówił, tłumacząc się dbaniem o sylwetkę. Na moje oko nie miał się czym przejmować. Jak na faceta sporo po czterdziestce, prezentował się naprawdę dobrze. Zero brzuszka, żadnych zakoli. Wyglądał mi na kogoś, kto przed pracą biega, a wieczorem spotyka się ze znajomymi, żeby pograć w kosza.
W końcu to ja skusiłam się na ciastko. Po takim dniu każdy lekarz przepisałby mi odrobinę cukru na poprawę nastroju. Hubert przyglądał mi się, gdy wbiłam widelczyk w apetycznie wyglądający deser.
– Chcesz spróbować?
– Wiem, jak smakuje. – Uśmiechnął się. – Właśnie ponoszę konsekwencje swojego rozsądku.
Przekroiłam ciastko na pół i podsunęłam talerzyk bliżej Huberta.
– Teraz będzie i miło, i rozsądnie dla nas obojga.
Bez wahania wpakował sobie do ust kawałek ciastka. Kiedy poruszył ręką, coś mignęło mi na jego palcu. Obrączka?
Przyjrzałam się lepiej. Wcześniej jej nie zauważyłam. Poczułam się jak skończona idiotka. Dałam się zaprosić żonatemu mężczyźnie.
– Coś się stało? – Hubert musiał zauważyć moją minę.
– Jesteś żonaty. – Zabrzmiało to jak oskarżenie. Może nie powinnam się tak do niego odnosić, w końcu niczego mi nie obiecywał. Poza tym, że mi pomoże. Teraz też nie robiliśmy niczego niestosownego. Piliśmy tylko kawę.
– Byłem. – Spoważniał.
– Nadal nosisz obrączkę.
– No tak. – Ściągnął brwi. – Na lewej ręce.
– Czyli jesteś wdowcem?
Przytaknął.
– Przykro mi – powiedziałam, czując coraz większe zakłopotanie. – Nie chciałam poruszać bolesnego tematu.
– W porządku, to stare dzieje. Joanna zmarła siedemnaście lat temu.
– A ty nadal nosisz obrączkę?
Przeczesał dłonią włosy nad karkiem.
– Będziesz się śmiać, gdy ci powiem, że robię tak dlatego, żeby odstraszać kobiety?
Otworzyłam szeroko oczy.
– To nie jest śmieszne. Ale bardzo intrygujące.
– Kobiety przesadnie reagują na samotnego faceta. Nie byłem w stanie spokojnie odprowadzić syna do przedszkola, bo uwieszało się na mnie kilka mam i nie dawało mi spokoju. Bycie wdowcem na rynku wtórnym w takich momentach bywa stresujące. Zwłaszcza gdy podrywa cię wychowawczyni syna, a ty nie masz najmniejszej ochoty na spotkania z nią. Dlatego noszę obrączkę. W pierwszej chwili mało kto kojarzy, że to lewa ręka.
– Rozumiem. To z pewnością musiało być straszne. – Próbowałam się nie uśmiechnąć.
– Nie krytykuj. Naprawdę nie wiedziałem, co zrobić.
Moją uwagę przykuła inna część jego opowieści.
– Masz syna?
– Tak. Teraz to już stary koń. Właśnie poszedł na swoje. – Hubert upił łyk kawy. – A ty masz dzieci?
Zaprzeczyłam. Nie chciałam nic mówić, bo bałam się, że głos mi zadrży. Nieświadomie poruszył najbardziej drażliwy dla mnie temat.
– Powinienem jeszcze zapytać, czy masz męża albo z kimś jesteś.
Na jego twarzy odmalowało się napięcie. Zupełnie jakby przez ten krótki spędzony razem czas zdążył mnie już polubić. Chyba względem mnie nie zamierzał używać swojej obrączki jako tarczy.
– Jestem rozwiedziona. – Przygryzłam wargę. – Kiedyś myślałam, że nasze małżeństwo będzie trwać wiecznie i wszystko przetrzyma, ale się pomyliłam. Może jest w tym trochę mojej winy. Bardzo dużo pracuję.
– Wydaje mi się, że wina w takich kwestiach zawsze leży gdzieś pośrodku.
Może miał rację. Przez wiele lat stopniowo się od siebie oddalaliśmy. Zupełnie jakbyśmy czuli, że będąc razem, nie możemy już liczyć na nic dobrego. Nasz związek nie będzie tak pełen miłości jak na początku.
Zadzwonił telefon Huberta. Odebrał, zamienił z kimś kilka zdań, a potem spojrzał na mnie.
– Twój samochód już tu jest. Zajmę się nim. Chcesz iść ze mną czy posiedzisz tu sobie w miłym otoczeniu?
Nie rozumiałam swojej reakcji, ale nie byłam w stanie jeszcze się z nim rozstać.
W warsztacie wzbudziliśmy małą sensację. Początkowo nie wiedziałam dlaczego, ale wiele się wyjaśniło, gdy przeszliśmy do sklepu z częściami. Za ladą stał mężczyzna podobny do Huberta, ale trochę niższy i bardziej muskularny.
– Nie wierzę – powiedział zduszonym głosem.
Hubert zgromił go spojrzeniem i zapytał o jakieś części do mojego samochodu. Mężczyzna powiedział, żeby zajrzał na zaplecze, bo coś tam powinno być. Po chwili zostaliśmy sami, a ja poczułam się nieswojo.
– Czy mogę spytać, skąd pani zna mojego brata?
A więc byli braćmi, to wyjaśniało podobieństwo.
– Poznałam go dzisiaj. Nie odpalił mi samochód, a pański brat zaproponował pomoc.
Mężczyzna nie wyglądał na przekonanego.
– Mówimy o tym samym człowieku? Zaczepił panią i…
– No tak.
– Aha. – Skrzyżował ręce na szerokiej piersi. – To w sumie dobrze. Nie pamiętam, żeby w ostatnim dziesięcioleciu zagadnął jakąś kobietę, ale nie mam nic przeciwko temu.
– Słyszę cię! – krzyknął Hubert z zaplecza. – Jeszcze jedno słowo!
Mężczyzna za ladą tylko się zaśmiał.
– Dobra, już milczę. Nie zmarnuję ci jedynej od lat szansy na randkę.
Poczułam, że się czerwienię.
– My nie…
Brat Huberta pochylił się w moją stronę.
– Jeśli pani gdzieś nie zaprosi, to ja to zrobię. – Puścił do mnie oko.
Co tu się działo?
Hubert wyszedł z częściami, zgromił brata spojrzeniem, po czym wyjaśnił, że musi iść się przebrać. Kiedy wyszedł z pomieszczenia dla pracowników, zaparło mi dech w piersiach.
Miał na sobie wytarte dżinsy i białą koszulkę. Wyglądał jak aktor z amerykańskich filmów o miłości na prowincji. Z wrażenia aż zaschło mi w ustach.
– To co? – Zatarł dłonie. – Ja biorę się do pracy, a ty opowiedz mi o sobie.
Próbowałem ogarnąć system zapisów w grafiku i przygotować sobie stanowisko pracy. Miałem jeszcze przysiąść nad projektami i zadzwonić do dwóch klientów umówionych na przyszły tydzień.
Właśnie odpaliłem laptop i przeszukiwałem kroje czcionek, próbując dopasować coś do szkicu leżącego na moich kolanach, kiedy do studia weszła dziewczyna. Początkowo nie zwróciłem na nią większej uwagi. Rozmawiała z Marcelem i pytała o wolne terminy. Usłyszała to, co wszyscy: że trzeba czekać kilka miesięcy. Do właściciela studia ponad rok.
– Nie da się zrobić tego wcześniej? – W jej głosie wychwyciłem desperację.
Nie była jedną z wielu klientek, które narzekały, że ktoś nie wytatuuje im motylka od ręki. Naprawdę jej zależało.
– Właśnie przyjęliśmy nowego artystę. Do niego czeka się tylko kilka tygodni, bo dopiero zapełnia grafik.
Nadstawiłem uszu, bo mówili o mnie.
– Nie widziałam jego prac. – Dziewczyna nagle stała się ostrożna.
– Możesz z nim porozmawiać. Zdaje się, że teraz ma czas.
– Dobrze – powiedziała szybko.
Zupełnie jakbym był papierem toaletowym rzuconym do sklepu w czasach głębokiej komuny. Byłem dostępny, więc mnie wzięła. Marcel zajrzał do mnie i uniósł pytająco brwi. Wiedział, że ich słyszałem.
– Jasne. Chętnie z nią pogadam.
Spodziewałem się młodej dziewczyny, ale chyba nie aż tak. Nie tatuowałem nikogo poniżej osiemnastki, nawet za zgodą rodziców. Takie miałem zasady. Już chciałem zapytać, czy jest pełnoletnia, gdy spojrzałem jej w oczy. Niemal zupełnie czarne. Takie, że nie wiadomo, gdzie kończy się źrenica. Wielkie oczy pełne niepokoju.
Przepadłem, zanim jeszcze zdążyła się odezwać.
– Podobno masz wolne terminy w najbliższym czasie… – Przestąpiła z nogi na nogę, wyraźnie speszona tym, że się na nią gapię.
Próbowałem się otrząsnąć. Odchrząknąłem. Odsunąłem z siedziska kanapy szkice i zrobiłem dziewczynie miejsce obok siebie.
– Tak. Najbliższy za dwa tygodnie. Jeśli ci pasuje.
Przysiadła koło mnie niepewnie. Niemożliwe, żeby się mnie bała. Fakt, byłem wytatuowany i dość wysoki, a gdy marszczyłem brwi, ponoć wyglądałem groźnie. Ale nie byłem groźny. A ona była spięta.
– Nie da się wcześniej? – Założyła za ucho kosmyk czarnych kręconych włosów.
Dlaczego tak bardzo jej zależało?
– Masz gotowy wzór? – zapytałem.
– Nie. – Skrzywiła się.
– W kilka dni coś zaprojektuję. A jeśli chodzi ci o trochę większy tatuaż, to potrzebujemy na to całego dnia. Mały mógłbym zrobić ci od ręki, gdybyś wiedziała, co to ma być.
Wzięła głęboki wdech i przygryzła wargę.
– To nie będzie małe.
– Okej – powiedziałem ostrożnie. Zaczynało mnie coraz bardziej interesować to, czego mi nie mówiła.
Sięgnąłem po czystą kartkę.
– Jak masz na imię?
– Kinga.
Podpisałem kartkę jej imieniem.
– Czarny czy kolorowy?
Od razu odpowiedziała, że kolorowy. Tego była pewna. Nie miała też problemów ze wskazaniem miejsca: dotknęła brzucha w dość nietypowym, jak na tatuaż, punkcie.
– Mógłbym ci zaproponować inne miejsce?
Szybko pokręciła głową.
– Tu i nigdzie indziej.
– Blizna?
– Tak.
– Stara czy świeża?
Zbiłem ją z tropu. Chyba przestraszyła się, że za chwilę mogę ją spławić. Czyli dość świeża blizna.
– Jeśli mi ją pokażesz, ocenię, czy będę mógł ją tatuować.
Zamknęła na chwilę oczy. Kilka sekund później je otworzyła. Spojrzała na mnie i zdjęła skórzaną kurtkę. Podciągnęła sweter. Brzydka szrama szpeciła górną część brzucha dziewczyny. Wcale mnie nie dziwiło, że chciała to zakryć.
– W porządku. Możemy rezerwować termin. Jak tylko mi powiesz, co mam ci wytatuować.
Nie wiedziała. Zadałem jej kilka typowych pytań, ale donikąd nas to nie zaprowadziło.
– Dobra – byłem bliski kapitulacji – powiedz mi, czym się interesujesz.
Przewróciła oczami.
– Lubię muzykę. Mocniejsze brzmienie. Gram na gitarze elektrycznej w zespole.
Wow.
Byłem kupiony. Zrobię jej taki tatuaż, o jakim nawet nie śniła. A potem spróbuję się z nią umówić.
– Podpowiedz mi coś jeszcze. Studiujesz? Pracujesz?
– Chodzę do technikum. – Zaczerwieniła się.
– Ale masz skończone osiemnaście lat? – Musiałem się upewnić.
– Mam. Chcesz zobaczyć dowód? – Zdenerwowała się.
Próbowałem rozkminić, czy drażliwym tematem był wiek, czy szkoła.
– Co to za technikum?
– Elektryczniak. Jestem na mechatronice.
Resztkami sił podtrzymałem szczękę, żeby nie opadła. Nie dość, że dziewczyna była piękna w taki egzotyczny, nieoczywisty sposób, to jeszcze musiała być piekielnie inteligentna. Taki kierunek to pewnie sama fizyka i matma.
– Pokażę ci kilka moich rysunków, a ty powiedz, co ci się podoba.
Kiedy Kinga wyszła, ciągle nie mieliśmy niczego konkretnego. Postanowiła zdać się na mnie.
Przez kilka dni pracowałem tylko nad tym projektem. Myślałem o tej dziewczynie bez przerwy. Nie potrafiłem zrozumieć, co się ze mną działo.
Od dnia, gdy poznałam Huberta, minął już prawie tydzień, a ja nie mogłam przestać o nim myśleć. Wymieniliśmy się numerami telefonów, ale od tamtego czasu nie zadzwonił. Początkowo tłumaczyłam sobie, że pewnie jest zajęty, w końcu ja też miałam w pracy urwanie głowy. Ale z upływem czasu było mi coraz bardziej przykro. Zupełnie jakby w te kilka godzin moje serce się do niego przywiązało. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Ostatnio zmagałam się z takimi problemami, gdy byłam nastolatką. A teraz? Odpowiedzialna kobieta po czterdziestce, która nie może przestać myśleć o facecie? Myślałam, że taki los nigdy mnie nie spotka.
Musiałam jednak jakoś wrócić do rzeczywistości. Spędziłam z Hubertem miłe chwile i to wszystko.
Zrobiłam zakupy i pojechałam zawieźć je mamie. Zastałam ją nad krzyżówką.
– A co ty tak źle wyglądasz? – Obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. – Taki makijaż w twoim wieku? To niestosowne.
Rzeczywiście postanowiłam się umalować. Po spotkaniu z Hubertem pomyślałam, że może powinnam coś zrobić, żeby zainteresować sobą facetów. Wreszcie byłam na to gotowa.
– Mam dopiero czterdzieści lat. – Próbowałam się bronić.
– Czterdzieści siedem, prawie osiem – poprawiła mnie.
Zerknęłam w lustro. Wydawało mi się, że wyglądałam dobrze, ale może jednak…
– Ja przez całe życie wcale się nie malowałam. A twój ojciec zawsze mnie chwalił, że mam taką piękną cerę. To dzięki temu, że nie trułam jej chemią z kosmetyków.
Znałam te jej teorie, słyszałam je już nie raz. Mimo to po raz kolejny wygłosiła swoją tyradę, a ja w tym czasie w milczeniu rozpakowywałam zakupy.
– A te jogurty to po co mi kupiłaś? Przecież wiesz, że ja nie jem takich rzeczy. Sama chemia.
Zacisnęłam zęby.
– Te są bio i mają korzystne szczepy bakterii.
– Lepiej je sobie zabierz. Pan Zdzisiu twierdzi, że te wszystkie napisy na opakowaniach to oszustwo. Oni ciągle kłamią.
Gdybym nie znała mojej matki od czterdziestu siedmiu, no, prawie ośmiu lat, pomyślałabym, że dopada ją demencja lub alzheimer. Ale nie. Ona zawsze była właśnie taka. Wszystko wiedziała najlepiej, a jeśli czegoś nie była pewna, to pan Zdzisiu, sąsiad, zabierał głos i zdradzał jej prawdy o świecie. Nie liczyło się to, że ja skończyłam studia, a on zawodówkę. Po prostu wszystko wiedział i już.
Wzięłam jogurty, bo nie chciało mi się z nią kłócić.
– Potrzebujesz jeszcze czegoś? – zapytałam z nadzieją, że tak nie będzie i za chwilę znajdę się już w domu.
– Posiedziałabyś ze mną. – Zrobiła smutną minę. – Ciągle jestem sama. Razem spędziłybyśmy miło czas.
Szczerze w to wątpiłam, ale ona zawsze potrafiła wywołać we mnie wyrzuty sumienia, więc zostałam.
•
Wieczorem, już leżąc w łóżku, wpisałam w wyszukiwarkę nazwisko Huberta. Na ekranie telefonu najpierw wyświetliła się strona jego warsztatu. Później znalazłam kilka informacji o tym, że był sponsorem nagród w jakimś konkursie, a jeszcze niżej… Zdjęcia. Hubert w kombinezonie obok samochodu rajdowego. Na kolejnym z pucharem w rękach i uśmiechniętą kobietą u boku. Na jeszcze innym widać było kręcącego się wokół mężczyzny malca. Zdjęcia musiały pochodzić sprzed kilkunastu lat.
Powiększyłam to, na którym Hubert stał sam, i przez jakiś czas wpatrywałam się w jego oczy.
Adwokat spojrzał na mnie jak na szaleńca.
– Nie wygra pan tej sprawy. Nie woli pan po prostu spotkać się z tą kobietą i wszystko z nią wyjaśnić?
Tak, pewnie tak byłoby najprościej. W pewnym sensie. Ale pod wieloma względami to było cholernie skomplikowane. Nawet nie wiedziałem, jak należało nazwać to, co mi zrobiła. Zostawiła mnie na pastwę losu. Nie żebym się skarżył, bo w sumie miałem szczęście. Po prostu nie mieściło mi się w głowie, że można postąpić w ten sposób. Oddać część siebie i zapomnieć. Musiałem spojrzeć jej w oczy i pragnąłem tylko tego, żeby sąd zmusił ją do wyjaśnienia mi dlaczego. Sam nie byłbym w stanie z nią rozmawiać. Byłem na nią zbyt wściekły.
– Mówił pan, że możemy spróbować. – Spojrzałem na mecenasa.
– Oczywiście. Tak jak tłumaczyłem. Powołałem się na paragrafy, które dotyczą obowiązków łożenia na dziecko, ponieważ nie doszło do zrzeczenia się praw do niego. Ale zdaje pan sobie sprawę, że w Polsce matką jest ta kobieta, która urodziła?
Pamiętałem naszą poprzednią rozmowę. Także to, że ta kobieta ani mnie nie urodziła, ani nie oddała do adopcji. Nie chodziło mi o wygranie tej sprawy. Już mu o tym mówiłem.
– Zależy mi na konfrontacji – podkreśliłem.
– Czyli musimy spotkać się z tą kobietą w sądzie.
– Da pan radę tak to poprowadzić?
– Nie powinno być problemu. Musi się pan jednak liczyć z tym, że sąd obciąży pana kosztami sądowymi.
Miałem tę świadomość.
– To dobrze, bo pozew już został dostarczony.
Tego się nie spodziewałem. Po tej całej jego przemowie sądziłem, że jeszcze tego nie ruszył.
– Co teraz? – Wyprostowałem się na krześle.
– Pewnie skontaktuje się z nami jej adwokat.
Mężczyzna wstał i obszedł duże drewniane biurko. Oparł się biodrem o krawędź blatu i skrzyżował ręce na piersi.
– Możliwe, że będą szukać kontaktu z panem. Takie sprawy wzbudzają ciekawość i wiele emocji. Doradzam trzymanie się z daleka od adwokata strony przeciwnej. – Przyjrzał mi się uważnie. Niepotrzebnie. Zależało mi na tym, żeby to właśnie on prowadził moją sprawę, więc zamierzałem całkowicie zdać się na niego. – Co do mediów…
– Mediów? – przerwałem mu zaskoczony.
– Tak. To precedensowa sprawa. W pewnym momencie może zrobić się o niej głośno.
– Chce pan tego?
– Tylko zamieszanie daje nam konkretną szansę na wygraną.
Wyczułem, że aż się do tego palił. Nie było mi po drodze z tym pomysłem. Jednak jeśli to zmotywowałoby mojego adwokata do działania…
Powiedziałem, że rozumiem i że to przemyślę. Chciałem już stamtąd wyjść. Gabinet wypełniony ciemnymi meblami działał na mnie przytłaczająco.
– Panie Kacprze, jeszcze jedno pytanie… Co na to pana rodzice?
– Ojciec nie przyjął tego najlepiej – powiedziałem wymijająco i wstałem z krzesła, dając sygnał, że rozmowa dobiegła końca.
– A mama?
Złapałem za klamkę i mocno zacisnąłem na niej palce. Nie potrafiłem się odwrócić i spojrzeć mecenasowi w oczy.
– Moja mama nie żyje.
•
Od rana byłem tak podekscytowany, jakby to mnie ktoś miał zrobić pierwszy tatuaż. Chodziło o Kingę.
Miałem powody, żeby podejrzewać, że dziś w ogóle nie przyjdzie. Nietypowi klienci rezygnowali częściej niż ci, którzy dokładnie wiedzieli, czego chcą.
Spakowałem do plecaka teczkę z dwoma projektami. Lubiłem dawać klientom wybór, choć sam najczęściej miałem swoje typy. Nie upierałem się. To nie ja miałem oglądać tę dziarę do końca życia.
Zjadłem w pośpiechu rogalika kupionego po drodze, a potem przygotowałem sobie miejsce pracy. Ustawiłem fotel w odpowiedniej pozycji, wyjąłem z szafki tusze, opakowania z igłami i pudełko lateksowych rękawiczek. Pięć minut przed dziesiątą byłem gotowy do pracy, ale Kingi jeszcze nie było.
Wpadła w ostatniej chwili. Otrzepała z kurtki krople deszczu i spojrzała na mnie przepraszająco.
– Cholerny autobus – rzuciła, a ja odetchnąłem z ulgą.
Doprawdy powinienem był trzymać emocje na wodzy. Nie mogło mi aż tak zależeć na dziewczynie, którą widziałem ledwie drugi raz w życiu. Usiedliśmy przy niewielkim stoliku ustawionym w tej części studia, która pełniła funkcję recepcji. Wyjąłem projekty i podałem Kindze.
– Możemy coś lekko zmienić.
Jej czarne oczy przesuwały się po kształtach, które narysowałem. Przyjrzała się pierwszej kartce, a potem drugiej. Nie miała problemu z podjęciem decyzji. Od razu wybrała. Ten projekt, który ja też bym wybrał. Fragment schematu elektronicznego i wplecione w to kwiaty hibiskusa.
– Wiesz, czego to jest schemat? – zapytała.
– Nie mam pojęcia. Znalazłem to w sieci.
Przyjrzała się jeszcze raz.
– A ty wiesz?
– Domyślam się. – Uśmiechnęła się, a ja oniemiałem z zachwytu. – Projekt jest genialny.
Wcześniej przeniosłem go już na kalkę, więc mogliśmy brać się do pracy. Zaprowadziłem Kingę do jednego z pomieszczeń studia. Stały tam dwa fotele, a pokój był przedzielony dużym parawanem. Na jednym z foteli siedział już klient, któremu Marysia robiła cieniowanie na przedramieniu. Kinga skrzywiła się, usłyszawszy dźwięk pracującej maszynki. Niezbyt dobrze to wróżyło, bo miałem zrobić dziewczynie prawdziwy tatuaż, a nie nakleić kwiatka, który zmyje się po kilku dniach.
Kiedy poprosiłem, żeby zdjęła bluzkę i położyła się na rozłożonym na płasko fotelu, skrzywiła się po raz drugi.
– Wszystko w porządku? – zapytałem.
– Tak. Po prostu źle mi się to skojarzyło. Nie zwracaj na mnie uwagi.
Uśmiechnąłem się.
– Nie jesteś dziewczyną, na którą mógłbym nie zwracać uwagi.
Spojrzała na mnie tak, jakby zupełnie mi nie uwierzyła.
Zdezynfekowałem skórę i odbiłem wzór. Podałem Kindze lusterko i zapytałem, czy o to właśnie chodzi.
Przyjrzała się, sprawdzając, czy udało mi się zakryć bliznę. Wiedziałem, po co się tatuowała, dlatego zrobiłem to, czego oczekiwała.
– Jest świetnie. – Oddała mi lusterko i odetchnęła głęboko. – Jedźmy z tym.
– Jesteś pewna?
Potwierdziła.
Zacząłem od zarysu kwiatów. Nie robiłem im czarnego konturu. Nie podobały mi się takie tatuaże, dlatego takich nie projektowałem. Po kilku minutach zerknąłem na twarz Kingi. Zdawała się być myślami gdzie indziej.
– I jak? – zapytałem.
– Myślałam, że będzie bardziej bolało.
Uśmiechnąłem się. Starałem się pracować najdelikatniej, jak się dało.
– Pod koniec może być nieprzyjemnie. Ale jeśli chcesz, możemy rozłożyć ten wzór na dwie sesje.
– Nie – powiedziała szybko.
– Zapytam cię o to jeszcze raz za jakieś trzy godziny.
Wiedziałem, że po pewnym czasie najwięksi twardziele potrafią zmięknąć. Ja sam też zaliczyłem raz taki kryzys.
– Nie musisz mnie pytać. To dla mnie ostatni moment na tatuaż. Gdyby miał być robiony później, musiałabym z niego zrezygnować.
– Powiesz dlaczego?
– To długa i beznadziejna historia. Nie chcesz tego słuchać, a ja nie chcę o tym gadać.
Przetarłem jej skórę z małym fragmentem wzoru.
– Mamy sporo czasu.
– Wiem. – Wyjęła z kieszeni spodni telefon z podpiętymi słuchawkami. – Nie będę ci przeszkadzać.
Wetknęła słuchawki w uszy i już po chwili dotarły do mnie dźwięki muzyki, której słuchała. Przebiły się nawet przez odgłos maszynki. Nie tego się spodziewałem po tej sesji. Chciałem bliżej poznać Kingę. Przekonać, żeby dała się gdzieś zaprosić. Tymczasem ona mnie olewała. Byłem tylko gościem, który miał wykonać swoją robotę.
Skupiłem się na pracy, bo nic innego mi nie zostało. Zrobiłem zarysy hibiskusów, wzór schematu elektronicznego, a potem zabrałem się do cieniowania kwiatów. Oznaczało to wielokrotne kłucie niemal tego samego miejsca. W połowie drugiego kwiatka Kinga zaczęła wstrzymywać oddech. Dotknąłem jej ramienia i pokazałem, żeby wyjęła z uszu słuchawki.
– Zróbmy przerwę. Może zamówimy coś do jedzenia?
– Nie jestem głodna – odpowiedziała.
– To potrwa jeszcze kilka godzin – ostrzegłem.
Przygryzła wargę.
– No dobrze – powiedziała w końcu. – Chyba przyda mi się przerwa.
– Super. Masz jakieś preferencje? Pizza? Coś chińskiego? Jest też pierogarnia.
– Mogą być pierogi.
Znalazłem ulotkę z numerem telefonu i zamówiłem dla nas ruskie, kefir dla siebie i barszcz dla Kingi. Od razu zrobiło się jakoś tak luźniej.
– Jak ty to wytrzymałeś? – zapytała, patrząc na fragment tatuażu, który wystawał mi poniżej rękawa koszulki.
Podciągnąłem rękaw, żeby mogła zobaczyć cały wzór.
– To były trzy sesje – przyznałem. – A i tak na jednej z nich miałem niezły kryzys.
– Serio?
– Serio. Czasem to kwestia miejsca, a czasem masz po prostu słabszy dzień. Ale ty sobie dziś świetnie radzisz.
Uśmiechnęła się do mnie. Miałem wrażenie, że w pomieszczeniu pojaśniało. Zrobiłbym wiele, żeby uśmiechnęła się kolejny raz.
– Ile masz tatuaży?
– Cztery.
Ten na bicepsie i wewnętrznej stronie przedramienia drugiej ręki już widziała. Miałem jeszcze wytatuowaną łydkę i napis na wysokości jednego z żeber. Podciągnąłem nogawkę i pokazałem jej wzór liścia monstery.
– Fajny, ale ten podoba mi się najbardziej. – Wskazała na moje przedramię.
Miałem tam dziarę przedstawiającą pędzel z włosiem zanurzonym w farbie, która kapała w kierunku nadgarstka.
– Czy to oznacza, że malujesz?
– Tak. Studiuję na ASP.
– A dlaczego tatuujesz?
– Głównie dla kasy – przyznałem.
– A co na to twoi rodzice? Nie kazali ci się trzymać od tego z daleka? Moi chyba dostaliby zawału, gdybym stwierdziła, że chcę robić coś takiego.
– Ojciec sam mnie do tego zachęcał. Chciał, żebym miał jakiś fach w ręku. Twierdzi, że nie wyżyję z malowania, i pewnie ma rację.
Przyjechało nasze jedzenie. Kinga pałaszowała swoją porcję, a ja wciskałem w siebie kolejne kęsy. Zawsze jadłem o tej porze, ale dziś nie mogłem się skupić na jedzeniu. Miałem motyle w brzuchu.
– A jak ty trafiłaś do technikum elektrycznego? – Chciałem wrócić do naszej rozmowy i dowiedzieć się czegoś więcej o Kindze.
– Uwierzysz, jak ci powiem, że zawsze kręcił mnie prąd?
Wzruszyłem ramionami.
– Byłam takim dzieckiem, które rozkręca wszystkie sprzęty, bo musi zobaczyć, co jest w środku. Jeśli były na prąd, frajda stawała się większa.
– Czyli wiesz, co zrobić, kiedy wywali korki?
Roześmiała się.
– Tak. I parę innych rzeczy też. Choć nie mówi się korki, tylko wkładki bezpiecznikowe. – Zerknęła na maszynkę do tatuowania. – Wiem też, na jakiej zasadzie to działa.
Gdy wróciłem do tatuowania jej skóry, Kinga opowiedziała mi o silniku maszynki i o tym, jak igły są wprawiane w ruch. Nie wszystko zrozumiałem, ale świetnie się jej słuchało.
Drżącymi dłońmi rozdarłam kopertę. Czułam, że to nie będzie nic dobrego. List, po który musiałam osobiście pójść na pocztę, pewnie był z sądu lub…
„Pozew”, krzyczał nagłówek.
Serce biło mi jak oszalałe. Pobieżnie przejrzałam treść, ale byłam tak zdenerwowana, że nic nie zrozumiałam. W moim zawodzie pozwy nie były wcale rzadkością, dlatego powinnam liczyć się z tym, że w końcu i ja jakiś dostanę. Jednak nie byłam na to kompletnie przygotowana. W dodatku w treści nie było nic o błędzie w sztuce. Ktoś mnie pozywał i chodziło mu o pieniądze, ale nie zrozumiałam z jakiego powodu.
Wsiadłam do samochodu i od razu wybrałam numer Dominiki, mojej przyjaciółki, która na moje szczęście była adwokatem.
Próbowałam jej wytłumaczyć, o co chodzi, ale niezbyt dobrze mi szło.
– Przyjedź do mnie – poprosiła. – Niezależnie od tego, co tam jest napisane, musimy to przegadać. Dasz radę prowadzić?
– Tak, chyba tak.
– Magda, nie znam drugiej tak opanowanej osoby jak ty. Świetnie sobie radzisz w trudnych sytuacjach, więc i z tym sobie poradzimy. Pamiętaj o tym.
Miała na myśli to, jak sobie radzę w pracy. Ale praca to co innego. Mogłam być opanowana na sali operacyjnej, bo to był inny świat. Wbrew pozorom dla mnie bardziej bezpieczny.
Schowałam pismo do koperty i uruchomiłam silnik samochodu. Zanim ruszyłam, przypomniał mi się tamten młody mężczyzna, który przyszedł na mnie nawrzeszczeć na oddział. Czy to możliwe, żeby był powiązany z tą sprawą?
Dominika siedziała w salonie nad jakimiś dokumentami. Zajmowały całą powierzchnię stołu. Obok, na dywanie, wśród lalek i pluszaków, bawiła się jej córka. Kiedy usiadłam na jednym z krzeseł, dziewczynka podeszła do mnie i wpakowała mi się na kolana. Robiła tak zawsze, gdy tam przyjeżdżałam.
– Co słychać, ciociu? – Objęła mnie w pasie swoimi małymi rączkami. – Jesteś smutna?
– Nie, skarbie. Miałam trudny dzień, ale twoja mama zaraz mi z tym kłopotem pomoże.
Dominika z uwagą wczytywała się w treść pozwu.
– A co u ciebie? Wszystkie zabawki zdrowe? Czy trzeba kogoś ratować?
Mała lubiła się tak bawić, mimo że mogło jej się to źle kojarzyć po tym, co przeszła. Jednak doświadczenie nauczyło mnie, że dzieci zachowywały się zupełnie inaczej niż dorośli. One nie uciekały od trudnych emocji, tylko najczęściej wałkowały je w kółko, żeby wszystko zrozumieć i wreszcie móc się od nich uwolnić.
Ja już zawsze będę pamiętać dzień, w którym się poznałyśmy. Dzień, kiedy zdesperowana Dominika przywiozła swoją córkę na SOR. Dziewczynka chorowała już od jakiegoś czasu, a lekarze, do których trafiała, mieli różne pomysły na to, co jej jest. Zamiast przyjąć ją na oddział, przepisywali różne antybiotyki i odsyłali do domu.
To potworny moment dla rodziców, gdy nie mają pojęcia, dlaczego ich dziecko z godziny na godzinę gaśnie. Kiedy nie otrzymują pomocy i zewsząd słyszą, że są przewrażliwieni. A potem sytuacja zaczyna dramatycznie się pogarszać i nikt już nie wie, czy uda się wyrwać dziecko z objęć śmierci.
Pamiętałam wyraz oczu Dominiki, gdy czekała na jakąkolwiek pomoc. Wyglądała jak ktoś, kto właśnie zdał sobie sprawę, że przegra w najważniejszej bitwie swojego życia. Zabrałam wtedy jej dziecko i powiedziałam, że musi mi zaufać i że zrobię, co się da.
Kilkanaście godzin później mała obudziła się po trudnej operacji i wyszeptała, że chce jej się pić. Wtedy Dominika spojrzała na mnie tak, że obie już wiedziałyśmy. To wydarzenie nas połączyło, a znajomość szybko przerodziła się w przyjaźń.
Ufałam jej tak samo, jak ona kiedyś zaufała mi. Wiedziałam, że będzie o mnie walczyć, niezależnie od tego, o co mnie pozwano.
– Ja też niewiele z tego rozumiem – przyznała, wpatrując się w kartkę. – Ale znam pełnomocnika tego Kacpra Kowalskiego. Może uda mi się z niego coś wydusić po starej znajomości.
Sięgnęła po telefon, a ja przejęłam od niej pismo. Byłam tak tym wszystkim zaaferowana, że nawet nie spojrzałam na nazwisko osoby, która mnie pozywała. Nie znałam żadnego Kacpra Kowalskiego. Jego adres też nic mi nie mówił. Jednak tym razem wyłapałam w treści kluczowe słowo: alimenty. Pozwano mnie o alimenty.
To nie mogła być prawda.
– Cześć, Bogdan! – Dominika przybrała pozornie sympatyczny ton. – Możesz mi wyjaśnić, dlaczego twój klient, niejaki Kacper Kowalski, pozywa moją klientkę o alimenty? To dość karkołomne posunięcie w przypadku kobiety, która nigdy nie miała dzieci.
Słuchała przez chwilę wyjaśnień mężczyzny, a jej mina rzedła z każdym jego słowem.
– Nawet jeśli to prawda, to i tak przegracie. Masz tego świadomość? – Wstała od stołu i zaczęła przechadzać się po pokoju, zgrabnie omijając porozrzucane zabawki. – Możesz mi powiedzieć, czego on tak naprawdę chce? – Przez chwilę znów słuchała, a do mnie dotarło, że nie pamiętałam, żeby komuś tak szybko udało się zbić ją z pantałyku. – No cóż, uprzedź go, że nie zostawię na nim suchej nitki.
Rozłączyła się i spojrzała na mnie wyraźnie skonsternowana. Powoli zaczynałam rozumieć, co się stało. Spełniły się moje najgorsze obawy sprzed lat. Ktoś wyrwał mi serce, a teraz postanowił je poćwiartować.
Próbowałem wyrzucić Kingę z mojej głowy. Wiedziałem, że ma chłopaka i nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Była tylko moją klientką, nic więcej. Musiałem o niej zapomnieć.
Mój nastrój sięgnął dna, kiedy jeszcze pokłóciłem się z ojcem. On nigdy nie ukrywał, że nie jest zadowolony z pozwu, który złożyłem, ale w ostatnich dniach wkurzało go to bardziej niż wcześniej. Odbyliśmy bardzo niemiłą rozmowę, w trakcie której próbował mnie za wszelką cenę przekonać, że powinienem się z tego wycofać. Nie miałem pojęcia, dlaczego nagle tak się uwziął, a on nie chciał mi tego wyjaśnić.
Żałuję, że nasza ostatnia rozmowa miała tak fatalny przebieg, bo chciałem mu opowiedzieć o Kindze. Poradzić się, zapytać, czy coś mogę zrobić. No i się nie poradziłem.
Skończyłem robić niewielki tatuaż i spojrzałem na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta. Przyszedłem do studia zaraz po zajęciach na uczelni i mogłem zrobić tylko małą dziarę. Niestety studia dzienne znacznie ograniczały mi czas na zarabianie kasy, dzięki której mogłem się na nich utrzymać. Ojciec odciął mnie od finansowej pępowiny, gdy mu powiedziałem, co zamierzam zrobić. Kilka miesięcy wcześniej wyprowadziłem się od niego, z czego też nie był zadowolony. Doszliśmy do wniosku, że mogę w sumie robić, co chcę, byle nie za jego kasę. Ten warunek mi odpowiadał. Do czasu, aż nie zacząłem łączyć pracy ze szkołą, z ogarnianiem mieszkania i żarcia. Ale nie zamierzałem się teraz przyznać, że jest mi trudno. Nie byłem mięczakiem.
Zabezpieczyłem świeży tatuaż i podszedłem do kasy, żeby wystawić rachunek. W holu stała Kinga.
Przez chwilę nie mogłem się poruszyć i tylko się jej przyglądałem. Jej wzrok prześliznął się po mnie, ale nic poza tym. Zupełnie jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Przyjrzała się też mojemu klientowi i dopiero gdy dostrzegła na jego przedramieniu świeży tatuaż, wróciła wzrokiem do mnie. Gdyby jej oczy mogły zabijać, już padłbym trupem.
– To ty oszpeciłeś moją siostrę?
Próbowałem się jakoś wybić z odrętwienia, ale cholernie kiepsko mi szło. Na szczęście Marysia skasowała mojego klienta.
Gdy zostaliśmy sami, podszedłem do dziewczyny.
– Kinga?
Przewróciła oczami.
– Przecież powiedziałam, że oszpeciłeś moją siostrę. – Musiało do niej dotrzeć, że nadal nie ogarniam. – Bliźniaczkę – dodała.
Były identyczne. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
– Twoja siostra przyszła tu dobrowolnie. Jest pełnoletnia. Poprosiła o tatuaż, a ja się tym zająłem. Z tego, co pamiętam, była zadowolona. Coś się zmieniło?
– Nie powinieneś był jej dotykać. – Wycelowała we mnie palec wskazujący. – Masz pojęcie, co zrobiłeś?
– Chyba nie mam – wymamrotałem pod nosem, ale ona to usłyszała.
– Jeśli jej coś sprzedałeś… Zapalenie wątroby albo HIV… – Zamknęła na chwilę oczy. Była wściekła, ale wyglądało to tak, jakby zakręciło jej się w głowie.
Przyjrzałem jej się uważniej. Wydawała się szczuplejsza od Kingi i zdecydowanie bledsza. Pod jej oczami widniały ciemne podkówki, bezskutecznie zamalowane jakimś kosmetykiem.
– Hej, może usiądziesz? Potem będziemy nadal mogli prowadzić tę przemiłą rozmowę.
Wskazałem jej kanapę, a ona niechętnie na nią spojrzała. Musiała się poczuć naprawdę kiepsko, bo mimo niechęci zdecydowała się usiąść.
– Bez obaw. Od siedzenia tu niczym się nie zarazisz.
Zmarszczyła czoło.
Nalałem do kubka wody z dystrybutora i podałem jej. Spojrzała na mnie nieufnie, a następnie upiła mały łyk. Minęła minuta, potem druga, a ona wcale nie wyglądała lepiej. Przykucnąłem przed nią.
– Dobrze się czujesz? – zagadnąłem.
– A jak sądzisz? – Skrzywiła się.
– Potrzebujesz czegoś?
– Nie, nic mi nie będzie.
– Okej. – Nie byłem przekonany. – To może odpowiem na twoje zarzuty, a jeśli chcesz, możesz sama zobaczyć, jak wygląda moje stanowisko pracy.
– Badałeś się po tym? – Zerknęła na tatuaż na moim przedramieniu.
– Po tym nie, ale jeśli cię to uspokoi, to kiedyś się testowałem z innego powodu. Nie muszę ci tego mówić, więc to doceń. Jestem czysty.
Odetchnęła głębiej.
– Poza tym jestem maniakiem higieny podczas tatuowania. Co chwilę zmieniam rękawiczki i często pracuję w maseczce, choć to cholernie niewygodne. Igły są jednorazowe, a to, co mogę, dezynfekuję. Masz jeszcze jakieś pytania?
Moje słowa trochę ją uspokoiły. No i wróciły jej normalne kolory.
– Gdybyś porozmawiała o tym z siostrą, pewnie powiedziałaby ci właśnie coś takiego.
Przewróciła oczami.
– Kinga nie należy do zbyt wylewnych osób. A ja nie jestem na liście ludzi, do których się odzywa.
Ciekawe. Myślałem, że bliźniacy są nierozłączni. Jak jeden umysł, ale omyłkowo rozdzielony na dwa ciała.
– A ty się o nią martwiłaś?
– Nie chciałam, żeby przez swoją głupotę zniweczyła nasze plany.
Kolejna odpowiedź, a ja czułem się jeszcze bardziej zagubiony niż przed zadaniem pytania.
– No cóż, mam nadzieję, że choć trochę ci pomogłem. Kinga może się zbadać, ale nic tu nie złapała.
– Dziękuję. – Oddała mi kubek i wstała.
Zachwiała się nieznacznie. Odruchowo ją podtrzymałem i nawet przez warstwy ubrań poczułem, jaka jest szczupła.
– Może powinnaś jeszcze trochę posiedzieć?
Wolno pokręciła głową.
– Jak wrócisz do domu? Może zamówić ci taksówkę?
– Przyjechałam samochodem.
– Odnoszę wrażenie, że w tym stanie to ty daleko nie zajedziesz. Poczekaj.
Przeszedłem do pokoju, gdzie chwilę temu pracowałem, i szybko uprzątnąłem stanowisko. Wziąłem swoją kurtkę i dokumenty.
– Co ty robisz? – zapytała, kiedy zobaczyła mnie gotowego do wyjścia.
– Odwożę cię do domu.
Wyciągnąłem do niej rękę i pomogłem wstać.
– Gdzie zaparkowałaś?
Nowa toyota aygo stała przy wejściu do salonu. Kazałem dziewczynie pakować się na fotel pasażera, a sam zająłem miejsce za kierownicą.
– To dokąd jedziemy?
Podała mi adres w dzielnicy na obrzeżach miasta.
– Okej, a mogę jeszcze poznać twoje imię?
– Klara.
Połowę drogi pokonaliśmy w ciszy. Nie przeszkadzało mi to. W końcu byliśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Zamierzałem tylko dopilnować, żeby bezpiecznie dotarła do domu. Nie chciałem rozmyślać przez cały wieczór o tym, czy aby nic się jej nie stało.
W końcu to ona się odezwała:
– Dziękuję, że to robisz.
Zaparkowałem przed niedużym domem jednorodzinnym.
– Nie spodziewałam się, że będziesz taki…
– Normalny? Ludzki?
– Miły. – Uśmiechnęła się do mnie. – Tatuatorzy kojarzyli mi się jakoś inaczej.
– Może kiedyś skusisz się na mały rysunek?
– Oj nie, to nie w moim stylu.
– Bardziej w stylu twojej siostry?
Przygryzła pełną wargę i zerknęła w stronę domu.
– Nie spodziewałam się, że to zrobi. Dlatego tak zareagowałam. – Wzięła głęboki wdech. – Ale mogłam się domyślić, że wywinie jakiś numer. To cała Kinga. Gdyby zrobiła ten tatuaż tydzień później… – Pokręciła głową.
Udało jej się mnie zaciekawić.
– To co by się stało?
– Wszystko by zaprzepaściła. Nie masz nawet pojęcia, jak wysoka jest stawka.
No właśnie, nie miałem. Ale dobrze pamiętałem, jak Kindze zależało na czasie. Jak bardzo naciskała na szybki termin. Nie powiedziała tego Klarze i czułem, że wiąże się z tym niezły bałagan. Na razie postanowiłem zatrzymać tę informację dla siebie.
– Wejdziesz na chwilę? – Głos dziewczyny wyrwał mnie z zadumy. – Może się czegoś napijesz?
– Mieszkasz z rodzicami? – Wolałem się upewnić, bo nie uśmiechały mi się ponowne tłumaczenia.
– Tak, ale oni nie wiedzą, co zrobiła Kinga.
Dobra nasza.
Postanowiłem, że z nią pójdę. Nie do końca wiedziałem, czy to ma jakiś sens. Przyciągała mnie do niej ułuda czegoś, czego nie mogłem mieć. To Kinga mi się spodobała. Świetnie mi się z nią rozmawiało. Ale była zajęta. Nie zostawiła mi żadnych złudzeń. Tymczasem jej siostra chciała spędzić więcej czasu w moim towarzystwie. Co miałem do stracenia?
Klara poprowadziła mnie do kuchni.
– Herbata, woda, kakao?
– Kawa, jeśli to nie problem. Mam jeszcze dziś trochę rysunków do zrobienia.
– A mimo to tu jesteś.
Wzruszyłem ramionami.
– Widocznie chcę tu być.
Wręczyła mi kubek i już mieliśmy iść do jej pokoju, kiedy usłyszałem, że ktoś zbiega po schodach.
– Tylko wróć o przyzwoitej porze! – Krokom towarzyszył poważny męski głos.
– Jestem dorosła!
Niemal się ze mną zderzyła. Zatrzymała się gwałtownie, przez co futerał na gitarę omal nie spadł jej z ramienia. Przytrzymałem instrument i spojrzałem w najbardziej niesamowite oczy, jakie kiedykolwiek widziałem.
– Co ty… – wykrztusiła zaskoczona.
Przeniosła wzrok na swoją siostrę i ściągnęła brwi. Teraz, kiedy obie stały tak blisko mnie, zaczynałem dostrzegać, że wcale nie są idealnymi kopiami.
– Poszłaś do niego?! – Kinga podniosła głos. – Serio?! Za kogo ty mnie masz?
– Za kogoś, kto nie ma nic do stracenia. – Słowa Klary zabrzmiały tak chłodno, że aż przeszedł mnie dreszcz.
Siostra nie zamierzała pozostać jej dłużna.
– Wydaje mi się, że znów zamierzasz przywłaszczyć sobie coś mojego.
Klara zrobiła krok w tył, a Kinga spojrzała na mnie.
– Nie musisz jej niczego tłumaczyć. Poza tym to była moja decyzja.
Przeczesała dłonią włosy, dzięki czemu zauważyłem, że ma kilka fioletowych pasemek, których wcześniej nie miała. Zarzuciła futerał na ramię i skierowała się do drzwi. Przez chwilę patrzyłem w ślad za nią. Nawet gdy skórzana kurtka i obcisłe dżinsy były ze swoją właścicielką już dawno na zewnątrz.
– Zawsze była porywcza, ale ostatnio… – Słowa Klary wyrwały mnie z osłupienia. Próbowałem się otrząsnąć, ale to nie było takie łatwe.
Pokój Klary wyglądał dokładnie tak, jak się spodziewałem. Urządzono go w delikatnych odcieniach, kobieco i z klasą. Pod jedną ze ścian stało pianino. Usiadłem przy nim na stołku.
– Grasz? – zapytałem.
Potwierdziła.
– Fajnie.
– To tylko hobby. – Wzruszyła ramionami. – Kiedyś wyobrażałam sobie, że będę dawać koncerty. – Uśmiechnęła się. – Ubierałam się ładnie i występowałam przed rodziną. Była zachwycona, więc myślałam, że wszyscy moi przyszli słuchacze będą. Ale nie mam wielkiego talentu. Zresztą po co miałabym studiować kierunek związany ze sztuką? Przecież nie da się z tego wyżyć, prawda?
Powiedziała to z taką pewnością w głosie, że miałem ochotę trochę się z nią podroczyć. Miałem w tym sporą praktykę, bo odbyłem setki podobnych rozmów ze swoim ojcem.
– Za kilka lat się przekonam. Studiuję malarstwo.
Otworzyła usta i przez chwilę wpatrywała się we mnie zbita z tropu.
– Ale spokojnie, na tatuowaniu całkiem dobrze zarabiam. Stać mnie na życie i starczy jeszcze, żeby zaprosić cię w jakieś fajne miejsce – powiedziałem bez większego zastanowienia, ale gdy te słowa już padły, poczułem niemiłe napięcie związane z oczekiwaniem. – Jeśli oczywiście masz ochotę.
– Mam. – Uśmiechnęła się do mnie.
– To tylko materiał biologiczny, tylko materiał biologiczny – powtarzałam te słowa, patrząc w łazienkowe lustro.
Miałam podkrążone oczy, poszarzałą cerę i włosy niedbale związane w kucyk.
Marek stanął za mną, a jego pozostająca w cieniu twarz odbiła się w lustrze w upiorny sposób.
– Musisz o tym pamiętać. – Położył mi dłonie na ramionach. – To nic nie znaczy. Jego nigdy nie będzie. Musisz o nim zapomnieć. – Zacisnął palce na moich barkach. – Zapomnisz. Obiecujesz?
– Obiecuję – wyszeptałam, pragnąc tylko, żeby poluźnił uścisk.
•
Obudziłam się roztrzęsiona. Zdrzemnęłam się, a mózg podsunął mi wypaczoną wersję rozmowy, którą naprawdę kiedyś odbyliśmy z mężem. Bardzo dobrze pamiętałam tamten dzień, choć obiecałam mu, że zapomnę. Miałam żyć dalej i żyłam, ale przez wiele lat dręczyło mnie pytanie, co się stanie, jeśli…
Z biegiem czasu nie było to już tak bolesne, w niektóre dni wcale o tym nie myślałam. Jednak nigdy nie przypuszczałam, że ten najmniej prawdopodobny scenariusz naprawdę się ziści.
Wstałam z sofy i poszłam do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Na zegarze kuchenki zobaczyłam, że dochodzi już dwudziesta druga. Spałam przez godzinę. Rozmowa z Dominiką mnie wykończyła. Moja przyjaciółka wiedziała, że długo staraliśmy się z Markiem o dziecko. Opowiadałam jej też o nieudanych próbach poczęcia dzięki metodzie in vitro. Nie przyznałam się jednak, co zrobiliśmy z jednym zarodkiem. Decyzja o oddaniu go była jedną z najtrudniejszych w moim życiu.
Dominika bardzo długo się we mnie wpatrywała, a potem poprosiła córkę, żeby poszła poszukać taty w ogrodzie. Gdy mała wybiegła, przyjaciółka wzięła mnie za rękę.
– Jak się trzymasz? – zapytała.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia, co czuję. Co powinnam czuć w takiej sytuacji?
– Biologicznie to twoje dziecko. Twoje i Marka. Macie syna. Dorosłego syna. Wprawdzie zgodnie z polskim prawem jest on dzieckiem kobiety, która go urodziła, ale biologicznie nie ma z nią nic wspólnego.
– Ze mną też nie ma nic wspólnego. Nie mam do niego prawa.
Dominika pokręciła głową.
– Nie mogę uwierzyć w to, że jemu chodzi tylko o pieniądze. Alimenty? To szczyt tupetu.
– Jak myślisz, dlaczego złożył ten pozew?
– Albo jest za głupi, żeby zrozumieć, że nie wygra, albo liczy na niezłą aferę, rozgłos i ustanowienie precedensu.
– Ma na to jakieś szanse?
– Ma świetnego adwokata. A ja muszę dobrze się przyjrzeć dokumentom związanym z oddaniem zarodka z kliniki.
– Mówili, że wszystko jest jak trzeba.
– Bo z tego, co się orientuję, nie da się tego inaczej zrobić. Polskie prawo zawsze miało w tej kwestii więcej luk niż sensownych rozwiązań. Ten chłopak prawnie ma rodziców, ale problem w tym, że ty nigdy nie oddałaś go do adopcji. Nie zrzekłaś się praw rodzicielskich.
– A co z Markiem? Dlaczego pozwał tylko mnie?
Dominika zdjęła okulary i pomasowała nasadę nosa.
– Nie wiem. Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Być może zarodki są prawną własnością matki. Nigdy aż tak bardzo mnie to nie interesowało. Musisz dać mi kilka dni na przygotowanie się.
– Może on potrzebuje tych pieniędzy? Jest w trudnej sytuacji i…
– Przestań! – Przerwała mi gwałtownie. – Za co chcesz mu płacić?
– W pewien sposób powołałam go do życia. Może jestem za niego odpowiedzialna.
– To dorosły chłop! Pewnie student, któremu brakuje kasy na piwo. A jeśli zgodzisz się na te alimenty, to on pewnie za chwilę wyciągnie ręce po więcej.
•
Woda się zagotowała, a ja sięgnęłam po pierwsze z brzegu pudełko z herbatą. Wrzuciłam torebkę do kubka i aż podskoczyłam, usłyszawszy dźwięk komórki. Spojrzałam na wyświetlacz.
Hubert.
Tego się nie spodziewałam. Od naszego spotkania minęło już kilkanaście dni, a on ani razu się do mnie nie odezwał. A teraz dzwoni, i to tak późno. Przez chwilę się wahałam, czy powinnam odbierać, ale prawda była taka, że miałam ochotę z nim porozmawiać.
– Cześć – odezwałam się niepewnie.
– Przepraszam, że tak późno dzwonię. No i że dzwonię dopiero teraz. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe – mówił szybko i wydawał się naprawdę skruszony. Zależało mu, żebym się nie rozłączyła.
– W porządku. Nie jest za późno.
Usłyszałam, że oddycha z ulgą, i stłumiłam śmiech.
– Cieszę się. Chciałem zadzwonić już kilka razy, ale zaistniały pewne okoliczności i wymyśliłem sobie, że lepiej byłoby, gdybym tego nie robił.
– Nie rozumiem – przyznałam.
– Nie przejmuj się. Dziś zrozumiałem, że to nie był najlepszy z moich pomysłów.
– I postanowiłeś zadzwonić?
– Tak. Chciałem się dowiedzieć, jak ci minął dzień.
Wzięłam kubek z herbatą i poszłam do salonu. Umościłam się wygodnie w fotelu i okryłam stopy kocem.
– Nie należał do najprzyjemniejszych, ale teraz chyba poprawi mi się humor.
– Mam w tym jakiś minimalny udział?
Czy on właśnie ze mną flirtował? Czy ja w ogóle jeszcze pamiętałam, jak się gra w tę grę?
– Masz. – Postanowiłam po prostu być szczera.
– Cieszę się. – Zamilkł na chwilę, jakby nad czymś się zastanawiał. – Dałabyś się gdzieś zaprosić? Wiem, że już dziesiąta, ale długo się zbierałem, żeby do ciebie zadzwonić, i teraz bardzo chciałbym cię zobaczyć.
Zacisnęłam palce na uchu kubka. Nie chciałam mu odmawiać, ale nie miałam innego wyjścia.
– Może innym razem? – zapytałam. – Nie zrozum mnie źle, nie spławiam cię, ale jutro z samego rana muszę być w szpitalu. Mam ważny zabieg i nie mogę być niewyspana.
– Kładziesz się już spać?
– Nie. – Po tym, jak się zdrzemnęłam, wcale nie czułam senności. – Poczekam jeszcze z godzinę lub dwie.
– A przeszkadzałoby ci, gdybym cię teraz odwiedził?
Uśmiechnęłam się do siebie.
– A jeśli powiem, że chętnie cię zobaczę?
– Będę za dziesięć minut – rzucił i od razu się rozłączył.
Nie wiedziałam, czy mówił serio, czy żartował. Dziesięć minut to mało. Na wszelki wypadek postanowiłam nie marnować czasu. Poderwałam się z fotela i pobiegłam do łazienki. Poprawiłam włosy i próbowałam rozprostować odcisk poduszki na policzku, ale moje starania nic nie dały. Pociągnęłam rzęsy tuszem, a usta błyszczykiem. Przypomniały mi się słowa matki o makijażu, ale szybko je od siebie odsunęłam.
Dzwonek do drzwi usłyszałam po dziewięciu minutach. Otworzyłam zziajanemu Hubertowi, który próbował złapać oddech.
– Przybiegłeś tu?
– Częściowo. – Uśmiechnął się.
Zaprosiłam go do środka i z przyjemnością stwierdziłam, że czymś bardzo ładnie pachnie. Czymś subtelnym i męskim jednocześnie. Może to żel pod prysznic albo coś po goleniu. Dawno już nie czułam zapachu mężczyzny w swoim domu.
– Kiedy uznasz, że chcesz już spać, od razu mi powiedz. – Usiadł na krześle w kuchni i czekał, aż zrobię mu herbatę. – Boję się pomyśleć, że ktoś miałby jutro przeze mnie ucierpieć.
– Spokojnie, nie pierwszy raz będę wykonywać taką operację.
Wyprostował się i odchrząknął.
– Operację? Wcześniej powiedziałaś, że chodzi o zabieg… – Wydawał się wyraźnie spięty.
– To synonimy.
– Mnie zabieg kojarzy się z czymś znacznie mniej poważnym. Na przykład z wymrożeniem kurzajki.
Zaśmiałam się. Jego napięcie przypominało mi zachowanie małego chłopca bojącego się igły.
– Naprawdę nie lubisz lekarzy.
– Niestety. – Westchnął nieco teatralnie.
– To co będzie ze mną? Nie dam rady w tym wieku zmienić zawodu. No i nie chcę tego robić.
– Jesteś chirurgiem, tak?
Potwierdziłam.
– Powiedz chociaż, że masz specjalizację, która mi nie zagraża.
– O to możesz być spokojny. Zajmuję się dziećmi.
Udał, że ociera pot z czoła.
– Pamiętam, że jakiś czas po śmierci Joanny syn złapał infekcję płuc. Położyli go na oddziale, a ja przy nim siedziałem. I muszę ci powiedzieć, że młody znosił to wszystko znacznie lepiej niż ja. – Hubert pokręcił głową. – To było straszne. Bardzo się o niego bałem i zrobiłbym wszystko, żeby tylko nic mu się nie stało, ale kiedy pielęgniarki przychodziły podawać mu zastrzyki albo kroplówki… – Skrzywił się. – Kilka razy doszło do krępującego osunięcia się mojej osoby na podłogę.
Roześmiałam się.
– A na młodym nie robiło to najmniejszego wrażenia. Był chyba jedynym dzieckiem na oddziale, które nigdy nie zapłakało. Musiał tylko wszystko widzieć. Wtedy obawiałem się, że będzie chciał zostać lekarzem, a mnie zacznie zadręczać opowieściami o tych wszystkich okropnościach.
Usiadłam po przeciwnej stronie stołu i pomyślałam, że już kilka minut z tym mężczyzną wystarczyło, żebym spojrzała na świat nieco inaczej. Mój humor nie był już taki zły.
– Cieszę się, że przyjechałeś – przyznałam. – Lubię z tobą rozmawiać.
– Ja z tobą też. – Nieśmiało wyciągnął rękę i dotknął mojej dłoni.
– Obiecuję, że nie będę straszyć cię igłami.
Uśmiechnął się.
– Zapamiętam.
– Ile lat ma twój syn?
– Dwadzieścia.
– Masz z nim dobry kontakt?
– Tak. To straszny uparciuch i indywidualista, ale jest genialnym chłopakiem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy byłby mnie w stanie polubić. Wprawdzie to już dorosły człowiek, ale Hubert pewnie liczył się z jego zdaniem.
– Nie chcieliście mieć więcej dzieci? – zapytałam.
– Nie mogliśmy. Doświadczyliśmy tylko jednego cudu.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak dobrze go rozumiałam.
– Nam się nie udało – przyznałam.
– Domyśliłem się. – Ścisnął mocniej moją dłoń.
– Jak? Nie zakładałeś, że mogłam ich po prostu nie chcieć?
– Jesteś pediatrą, więc pewnie lubisz dzieci.
– Tak, lubię. Wiedziałam, że mogę mieć problemy z posiadaniem własnych, więc pobraliśmy się z Markiem wcześnie i już na studiach zaczęliśmy się starać. Zresztą dla kobiety, która chce być lekarzem, urodzenie w czasie studiów to niezła opcja. Ale po roku nic się nie wydarzyło. Po dwóch też. Potem zaczęły się wizyty u ginekologów, leki, zabiegi, to całe upokorzenie, a w końcu…
– Zaszłaś w ciążę? – zapytał cicho.
Przytaknęłam. Czułam gulę w gardle i nie wiedziałam, czy będę w stanie mówić dalej.
– Nie musisz opowiadać, jeśli nie czujesz się na siłach – zapewnił. – Wiem, jakie to jest potwornie trudne.
– Ja prawie o tym nie mówiłam. Marek namawiał mnie na terapię, ale nie dałam rady. Wolałam pracować i próbować zapomnieć. Tylko że pamiętam o tym każdego dnia. – Wysunęłam dłoń z jego dłoni i objęłam się ciasno ramionami. – Przepraszam, że zeszłam na takie trudne tematy.
Hubert wstał i przysunął krzesło bliżej mnie, tak że teraz siedział naprzeciwko.
– Wiem, że to temat, którego lepiej nie poruszać, bo inni ludzie mogą dać ci tylko współczucie. A my nie potrzebujemy współczucia, tylko akceptacji. – Przeczesał palcami włosy. – Joanna poroniła tylko raz, i to bardzo wcześnie, ale pamiętam, jaki to ból. Lekarze mówili nam, że gdy urodzi, zapomni o całym leczeniu i tamtej tragedii, ale wydaje mi się, że żadne z nas nie zapomniało. Kiedy masz już dziecko, możesz sobie tłumaczyć, że ta trudna droga miała sens. Ale w twoim przypadku to nie miało sensu.
Pokręciłam głową.
– Nie miało.
– Ile razy poroniłaś?
Zaczęłam drżeć, ale mimo to nie chciałam kończyć tej rozmowy. Hubert rozumiał, tak naprawdę rozumiał. A teraz pytał i nie miał zamiaru się nade mną litować.
– Cztery – wyszeptałam, próbując powstrzymać łzy napływające mi do oczu. – Julian, Celina, Alicja i Łukasz. Wszystkim nadałam imiona, gdy tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży. A potem… – Ukryłam twarz w dłoniach, bo nie potrafiłam już powstrzymać łez.
– Przepraszam. – Hubert delikatnie położył mi dłoń na ramieniu. – Miałem poprawić ci humor, a jeszcze go pogorszyłem.
To nie była wina tego mężczyzny, ale nie miałam siły zaprzeczać. Moja przeszłość w powiązaniu z tym, co mnie dziś spotkało, musiała tak mną wstrząsnąć. Straciłam cztery ciąże, oddałam tylko jeden zarodek. Jedną sztukę materiału biologicznego.
– Czy mogę zaproponować ci ramię do wypłakania się?
Tak, tego właśnie potrzebowałam.
Zaprowadziłam Huberta do sypialni i dopiero gdy stałam przed łóżkiem, zdałam sobie sprawę, jak jeszcze można to zinterpretować.
– Nie chodzi mi o seks, ja tylko… – zająknęłam się. – Chciałam się tylko położyć.
– Dobrze.
– Możesz wyjść, kiedy tylko będziesz chciał. Wystarczy, że zatrzaśniesz drzwi wejściowe.
– Magda?
– Tak?
– Nie przejmuj się takimi rzeczami. – Pomasował kciukiem wnętrze mojej dłoni. – Nigdzie mi się nie spieszy.
Położyliśmy się, czując się trochę niezręcznie. Nie byliśmy już dwudziestolatkami, tylko dorosłymi ludźmi z całym bagażem doświadczeń. Hubert objął mnie w pasie, a ja wtuliłam twarz w jego tors.
– Już dobrze – wyszeptał do mnie. – Zamknij oczy.
Leżeliśmy tak przez dłuższy czas, czekając, aż emocje opadną. Hubert nic więcej nie mówił, ale gładził moje ramię albo plecy. Dał mi coś, czego wtedy najbardziej potrzebowałam – ciepło i wsparcie.
Wtedy nie wiedziałam, że dał mi coś jeszcze. Coś najcenniejszego na świecie.
Tata miał niezaprzeczalny talent do dzwonienia w najmniej odpowiednich momentach. Właśnie wlazłem pod prysznic, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Zignorowałem to i sięgnąłem po szampon, ale gdy byłem już umyty, zobaczyłem, że ojciec dzwonił aż sześć razy. Chyba mu zależało, więc oddzwoniłem.
– O co chodzi, tato?
– Jesteś już na uczelni?
– Nie.
– Dobrze. Chciałbym z tobą porozmawiać.
Wiedziałem, o co mu chodzi, bo od kilku tygodni wałkowaliśmy ten sam temat. Temat pozwu.
– Mówiłem ci już, że rozprawa się odbędzie. Mam termin. Nie zamierzam tego odwoływać.
– Pomyślałeś choć przez chwilę o tej kobiecie?
Myślałem o niej cały czas.
– Po czyjej ty jesteś stronie, tato? – zadałem pytanie, którym najczęściej ucinałem takie rozmowy.
Ojciec zawsze odpowiadał, że oczywiście po mojej, ale ja najwyraźniej nie wiem, co jest dla mnie najlepsze. Jednak tym razem milczał.
– Tato? – Pomyślałem, że może coś się stało. – Jesteś tam?
– Jestem, ale nie chcę, żeby ktoś cierpiał.
Zaskoczył mnie.
– Co chcesz mi powiedzieć?
– Skontaktował się ze mną twój prawnik. Chciał wiedzieć, czy zgodzę się być świadkiem, jeśli dojdziecie do etapu przesłuchań.
Zacisnąłem palce na smartfonie. Chyba już znałem odpowiedź.
– Nie chodzi o to, żebyś cokolwiek koloryzował – powiedziałem. – On zada ci kilka pytań i tyle.
– Kacper. – Ojciec wziął głęboki wdech. – Masz pojęcie, ile ta kobieta musiała wycierpieć, oddając cię nam?
Moje usta wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu.
– Problem w tym, że nie mam. Wiem tylko, jak ja się poczułem, usłyszawszy, że ktoś mnie stworzył, a potem zostawił na pastwę losu. Kiedy zaczynasz bawić się w Boga, powinieneś ponosić tego konsekwencje. – Usztywniłem się. Takie miałem poglądy i już.
– Chcesz przez to powiedzieć, że my z mamą też bawiliśmy się w Boga? Przecież także podeszliśmy do in vitro. Zapomniałeś?
– Ale nie przypominam sobie, żebyście zostawili za sobą swoje niedokończone sprawy i zobowiązania.
– Synu, nie masz najmniejszego pojęcia, o czym mówisz. Przykro mi, ale tak właśnie jest. Łatwo wydawać wyroki, kiedy nigdy nie było się pod ścianą.
Teraz udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi.
– A jak ja mam się w tym wszystkim czuć, co? Ktoś, kto nie wie, skąd tak naprawdę się wziął. Ktoś zrobiony na szkle, zamrożony i oddany pierwszej parze, która chciała go wziąć. A gdybym nie trafił na was? Przecież mogłem zostać urodzony przez inną kobietę, wychować się w innym domu. Czy ktoś w ogóle pomyślał o mnie?
– Jesteś niesprawiedliwy.
– Być może, ale nie zamierzam się cofnąć.
Ojciec zamilkł i przez chwilę się zastanawiałem, czy nie zerwało połączenia. Emocje między nami powoli opadały, choć miałem wrażenie, że on chce mi jeszcze coś powiedzieć. Coś dla niego bardzo ważnego.
– Obiecaj mi, że jej nie skrzywdzisz. Że nie będziesz się na niej mścił za tę sytuację – rzucił w końcu.
W pierwszej chwili chciałem odpowiedzieć, że czegoś takiego nie mogę obiecać. Ale ojciec miał trochę racji i czasami, gdy nachodziły mnie wątpliwości, myślałem o tej kobiecie i o tym, jak to wszystko wpłynie na jej życie.
– Wiesz, że chcę tylko prawdy. Nie chodzi mi o zemstę. Jestem wściekły na tę kobietę, ale chcę zrozumieć, dlaczego to zrobiła.
•
Po zajęciach byłem umówiony z Klarą. To była nasza druga randka. Na pierwszej poszliśmy na kawę, trochę pogadaliśmy o wszystkim i o niczym. Było sympatycznie, ale to tyle. Później odwiozłem dziewczynę, siedzieliśmy jeszcze trochę w samochodzie, a potem ją pocałowałem. Nie było jakichś fajerwerków. Ziemia nie zadrżała, ale było przyjemnie. Klara zdecydowanie wiedziała, co robić, i chciała tego tak samo jak ja. W pewnej chwili pomyślałem o Kindze, ale udało mi się jakoś wyrzucić ją z głowy.
Dziś chciałem zabrać Klarę do kina. Miałem też nadzieję, że potem zgodzi się do mnie wpaść. Mój współlokator wybierał się na imprezę i miało go nie być do rana. Chciałem, żeby zobaczyła, jak mieszkam, właśnie wtedy, kiedy go nie będzie. Koleś miał tylko jedną zaletę – płacił czynsz na czas. Poza tym był totalnie popieprzonym typem. Takim, który potrafi przerazić egzorcystę.
Po ostatnich zajęciach podjechałem po Klarę. Wiedziałem już, że studiuje zaocznie, ale jeszcze nie opowiedziała mi, co robi całymi dniami, skoro na uczelnię chodzi tylko w niektóre weekendy. Nie zamierzałem jednak naciskać. W końcu ledwie się znaliśmy.
Czekałem na Klarę w samochodzie, ale ku mojemu zaskoczeniu wyszła do mnie Kinga. Opuściłem boczną szybę.
– Zeszło jej trochę dłużej w szpitalu. Prosiła, żebyś chwilę zaczekał. Chcesz wejść do środka?
– W szpitalu?
– No wiesz, na dializie.
– Aha. – Postanowiłem udawać, że doskonale wiem, co jest grane.
Kinga nieświadomie odpowiedziała na kilka moich pytań, ale nie zamierzałem się przyznawać, że nic nie wiedziałem.
– To jak? Wejdziesz?
Właściwie to miałem na to ogromną ochotę. Chciałem trochę pobyć z tą dziewczyną. Spotykałem się z jej siostrą, ale… No właśnie. Cały czas…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej