Życie, starość i śmierć kobiety z ludu - Didier Eribon - ebook + książka

Życie, starość i śmierć kobiety z ludu ebook

Didier Eribon

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa, długo oczekiwana książka autora słynnego Powrotu do Reims to opowieść o losach jego matki, która pod koniec życia, jako osoba nie w pełni sprawna, trafiła do ośrodka opiekuńczego. Eribon pisze o ostatnich dramatycznych miesiącach jej życia, ale też o wcześniejszej codziennej walce o przetrwanie, pracy w fabryce, zaangażowaniu związkowym i o szalonej miłości, jaką przeżyła w wieku osiemdziesięciu lat. To także historia skomplikowanej relacji tych dwojga – kobiety z klasy ludowej i marzącego o awansie społecznym syna, który przeszedł drogę od odrzucenia i wstydu, przez próbę akceptacji i zrozumienia, aż po swego rodzaju rozczulenie i troskę. To wreszcie bezwzględna analiza społeczna, w której autor bierze pod lupę starość. Pisze o wykluczeniu i systemowej przemocy, jakiej poddawane są starsze osoby, pokazuje też, jak bezradna wobec starości i starzejącego się podmiotu bywa filozofia. I pyta: czy osoby starsze mają szansę na polityczną reprezentację? Kto powinien przemówić w ich imieniu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 283

Oceny
4,3 (27 ocen)
11
13
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
undula

Nie oderwiesz się od lektury

Eribon napisał książkę bardzo ważna. Tak, o wstydzie, ale też awansie klasowym inaczej, niż w Powrocie do Reims - analizując, jak bardzo oddzielił go od jego matki. O starości, i wykluczeniu związanym z nią. O smutnej codzienności kobiet z klasy robotniczej czy ludowej. O systemie "opieki" nad osobami starszymi, który istotnie jest przerażający. Jak to z Eribonem bywa, zdarza mu się popadać w pretensjonalnosc, ale wiele jego spostrzeżeń, choćby dlatego, że zna i rozumie swiat klasy robotniczej i średniej, oraz mechanizmy rządzące niechęcią jednych do drugich, okazuje się niezwykle trafnych.
00
wronasiwa86

Całkiem niezła

Początek jest dobry, jednak z czasem staje się jasne, że książka nie jest o "kobiecie z ludu", lecz o jej synu, a wywód coraz bardziej trąci fałszem. Mimo końcowych deklaracji autor eksponuje w książce dystans klasowy, jaki zaczął dzielić go od matki.
00
Dapikus

Dobrze spędzony czas

życie, starość i śmierć matki oczami socjologa i filozofa
00

Popularność




I

2

Obie­ca­łem mat­ce, że bę­dę obec­ny w dniu, w któ­rym zo­sta­nie przy­ję­ta. By udać się do Fismes, mu­sia­łem wsiąść do po­cią­gu ja­dą­ce­go z Pa­ry­ża do Reims: nie mam sa­mo­cho­du i na­wet ni­g­dy nie zda­łem eg­za­mi­nu na pra­wo jaz­dy, co jest, jak nie­raz mia­łem oka­zję się prze­ko­nać, czę­ste wśród ge­jów miesz­ka­ją­cych w Pa­ry­żu: „te sa­me przy­czy­ny wy­wo­łu­ją te sa­me skut­ki”, jak żar­to­wa­ła kie­dyś jed­na z mo­ich przy­ja­ció­łek, stwier­dza­jąc, że ża­den ze zna­nych jej pa­ry­skich ge­jów nie umie pro­wa­dzić sa­mo­cho­du. Dzię­ki TGV je­dzie się tam te­raz dość szyb­ko: czter­dzie­ści pięć mi­nut. Wcze­śniej, kie­dy za­miesz­ka­łem w Pa­ry­żu, trwa­ło to dłu­żej, je­cha­ło się pół­to­rej go­dzi­ny, ale w dru­giej czę­ści po­dró­ży ła­twiej by­ło się de­lek­to­wać słyn­ny­mi wi­do­ka­mi win­nic po­ra­sta­ją­cych zbo­cza i pięk­nem szam­pań­skich wio­sek. Póź­niej, ja­ko że re­gio­nal­ne po­łą­cze­nie ko­le­jo­we ze sta­cji Reims zo­sta­ło w okre­sie let­nim za­wie­szo­ne, wsia­dłem do au­to­bu­su pań­stwo­wej spół­ki RTA, za­pew­nia­ją­cej po­łą­cze­nie mię­dzy Reims a So­is­sons w de­par­ta­men­cie Aisne, z licz­ny­mi przy­stan­ka­mi, tak­że w Fismes, że­by spo­tkać się z bra­tem (młod­szym), któ­ry wy­na­jął sa­mo­chód, i z mat­ką przed do­mem opie­ki, gdzie mia­ła od­tąd miesz­kać.

Zja­wi­łem się tam pierw­szy. Cze­ka­łem na nich pięt­na­ście mi­nut. Gdy pro­wa­dzo­ny przez mo­je­go bra­ta sa­mo­chód mi­nął bra­mę i za­trzy­mał się na dzie­dziń­cu przed re­cep­cją, mat­ka opu­ści­ła szy­bę, że­by się ze mną przy­wi­tać: pła­ka­ła. By­ła zroz­pa­czo­na. Szlo­cha­ła i le­d­wie mo­gła mó­wić. Mia­łem ści­śnię­te ser­ce. Co my wła­ści­wie ro­bi­my?

Brat upchnął w sa­mo­cho­dzie wszyst­ko, co by­ło jej nie­zbęd­ne czy by­ło dla niej waż­ne: po­za ubra­nia­mi, rzecz ja­sna, te­le­wi­zor z czyt­ni­kiem DVD, ra­dio z czyt­ni­kiem CD, kil­ka ksią­żek i pli­ki ko­lo­ro­wych cza­so­pism, dwa pu­dła zdjęć, opra­wio­ne w ra­my re­pro­duk­cje ob­ra­zów, któ­re za­wie­si­my na ścia­nie… Mia­ła się czuć jak u sie­bie, bo, jak po­wta­rza­li­śmy, to bę­dzie te­raz jej dom, jej no­wy „wła­sny kąt”, co wy­wo­ły­wa­ło jej zre­zy­gno­wa­ne pro­te­sty, któ­re z po­cząt­ku brzmia­ły: „Nie, to już nie bę­dzie mój dom”, po­tem: „Wca­le nie, to już nie jest mój dom”, a w koń­cu – gdy już znu­ży­ło ją to, co mu­sia­ła uznać za na­szą nie­zdol­ność zro­zu­mie­nia jej – „Tak, wszyst­ko wiem, ale to nie to sa­mo”.

Sa­ni­ta­riu­sze po­sa­dzi­li mat­kę na wóz­ku in­wa­lidz­kim i za­wieź­li do jej po­ko­ju, któ­ry zo­ba­czy­li­śmy rów­no­cze­śnie z nią. Tak jak po­przed­nio, in­ny brat, ten z Ro­che­fort, naj­młod­szy z ca­łej czwór­ki, był już w tym miej­scu wcze­śniej. Uznał, że jest bar­dzo do­bre. W se­kre­ta­ria­cie usły­szał, że trze­ba bę­dzie pew­nie za­cze­kać pa­rę mie­się­cy, za­nim „zwol­ni się” po­kój. Po­my­śle­li­śmy, że to tro­chę dłu­go, nie za­sta­na­wia­jąc się zbyt­nio nad tym, co ozna­czał­by krót­szy okres ocze­ki­wa­nia: szyb­ki zgon in­nej oso­by. Ale przy­naj­mniej po­zwo­li na­szej mat­ce przy­go­to­wać się men­tal­nie do tej ra­dy­kal­nej zmia­ny w jej ży­ciu, bez moż­li­wo­ści od­wro­tu. A po­tem, po kil­ku ty­go­dniach, ode­brał te­le­fon: po­kój „zwol­nił się” wcze­śniej, niż się spo­dzie­wa­no. Je­śli je­ste­śmy za­in­te­re­so­wa­ni, mu­si­my się szyb­ko de­cy­do­wać. Nie tyl­ko my, ależ skąd, fi­gu­ru­je­my na li­ście ocze­ku­ją­cych! Wszyst­ko przy­spie­szy­ło. Mat­ka na­dal nie by­ła go­to­wa. Czy by­ła­by go­to­wa kil­ka mie­się­cy póź­niej? Nie je­stem te­go pe­wien. Naj­pierw oświad­czy­ła, że zno­wu zmie­ni­ła zda­nie i nie jest już skłon­na opusz­czać swo­je­go miesz­ka­nia. To był od­ru­cho­wy strach, pa­nicz­na re­ak­cja w ob­li­czu tej de­cy­zji, nie­moż­li­wej, a za­ra­zem ko­niecz­nej w jej, a tak­że w na­szym przy­pad­ku. Co od­po­wie­dzieć? De­cy­zja na­le­ża­ła oczy­wi­ście do niej. Ale mu­sie­li­śmy zna­leźć ja­kieś roz­wią­za­nie: nie mo­gła już miesz­kać sa­ma. Znów wra­ca­li­śmy do tej sa­mej dys­ku­sji. „Trze­ba być roz­sąd­nym, nie mo­że­my zro­bić nic in­ne­go”, na­le­ga­łem, jak­by przy­wo­ły­wa­nie ar­gu­men­tu „roz­sąd­ku” mia­ło sens w ob­li­czu te­go przej­mu­ją­ce­go lę­ku, któ­ry, w isto­cie, wca­le nie był nie­roz­sąd­ny, a tym bar­dziej ir­ra­cjo­nal­ny. Od­po­wia­da­ła: „Prze­cież wiem, ale ro­zu­miesz…”.

Och, tak! Ro­zu­mia­łem. Do­brze to ro­zu­mia­łem. Ale na­le­ża­ło „być roz­sąd­nym”. W koń­cu po­wie­dzia­ła mi, zre­zy­gno­wa­na: „Tak, mu­szę być roz­sąd­na…”.

Te strasz­ne zda­nia, wy­ra­ża­ją­ce w tak pro­sty spo­sób ko­niecz­ność uzna­nia si­ły wyż­szej, do dziś mnie prze­śla­du­ją. Po­wra­ca­ły do mnie wspo­mnie­nia go­rącz­ko­wej lek­tu­ry Kar­te­zju­sza, w cza­sach mo­ich fi­lo­zo­ficz­nych stu­diów i mój to­tal­ny sprze­ciw, bo od za­wsze by­łem na­zna­czo­ny mark­si­zmem, wo­bec afir­ma­cji mo­ral­ne­go sto­icy­zmu, w któ­rym wi­dzia­łem spo­sób na od­rzu­ce­nie po­li­ty­ki i dzia­ła­nia. Z ła­two­ścią od­na­la­złem na pół­ce mo­jej bi­blio­te­ki tom je­go dzieł, pe­łen no­ta­tek na mar­gi­ne­sach i pod­kre­ślo­nych aka­pi­tów, jak choć­by ten, a jak­że, je­den z naj­słyn­niej­szych w Roz­pra­wie o me­to­dzie: „Trze­cią mą za­sa­dą by­ło, aby sta­rać się za­wsze ra­czej prze­zwy­cię­żać sie­bie niż los i ra­czej od­mie­nić swo­je pra­gnie­nia niż po­rzą­dek świa­ta, i przy­zwy­cza­ić się w ogó­le do prze­świad­cze­nia, iż nie ma ni­cze­go, co by­ło­by cał­ko­wi­cie w na­szej mo­cy prócz na­szej my­śli. Tak więc, je­śli zro­bi­li­śmy od­no­śnie do rze­czy ze­wnętrz­nych wszyst­ko, co tyl­ko by­ło w na­szej mo­cy, to wszyst­ko, co nam się na­stęp­nie nie po­wio­dło, jest dla nas bez­względ­nie nie­moż­li­we”[2].

Tak więc „czy­niąc z ko­niecz­no­ści cno­tę, nie bę­dzie­my bar­dziej pra­gnąć zdro­wia, bę­dąc cho­rzy, lub wol­no­ści, bę­dąc w wię­zie­niu, niż obec­nie pra­gnie­my po­sia­dać cia­ło z ma­te­rii rów­nie ma­ło pod­le­ga­ją­cej ze­psu­ciu jak dia­ment al­bo też skrzy­dła, aby la­tać jak pta­ki”[3].

I oto sły­sza­łem sa­me­go sie­bie, jak za­le­cam mat­ce uprosz­czo­ną do gra­nic wer­sję tej „mak­sy­my”, któ­ra kie­dyś tak bar­dzo mnie obu­rza­ła, jak­bym wresz­cie po­jął jej mą­drość, słusz­ność, a na­wet nie­od­par­tą oczy­wi­stość w pew­nych sy­tu­acjach, jak choć­by ta, kie­dy oto zna­leź­li­śmy się w po­trza­sku. Jej „cho­ro­ba” zwa­ła się sta­ro­ścią, dom opie­ki bę­dzie jej „wię­zie­niem” i mu­si prze­stać chcieć być zdro­wa, za­po­mnieć o cał­ko­wi­tej swo­bo­dzie ru­chów i wy­bo­rów, bo już tak nie jest i ni­g­dy nie bę­dzie.

Po­rzą­dek świa­ta to zna­czy fa­tum sta­rze­nia się, fi­zycz­ne kon­se­kwen­cje cięż­kich ro­bot­ni­czych za­wo­dów i wa­run­ków ży­cia, ja­kie się z ni­mi wią­żą, re­alia współ­cze­snych struk­tur ro­dzin­nych, hi­sto­ria wa­run­ków ży­cio­wych i miesz­kal­nic­twa, po­li­tycz­ne i spo­łecz­ne po­dej­ście do sta­ro­ści, cho­ro­by i nie­peł­no­spraw­no­ści itd., wszyst­ko, co de­fi­niu­je prze­szłość i te­raź­niej­szość da­nej spo­łecz­no­ści, by­ło skon­den­so­wa­ne w tej fa­tal­nej chwi­li pod­ję­cia nie­uchron­nej de­cy­zji i na­rzu­ca­ło się nam, na­rzu­ca­ło się jej, bez­li­to­śnie zmia­ta­jąc jej pra­gnie­nia, chę­ci i wszel­ką moż­li­wość bun­tu czy dzia­ła­nia. Te­raz wi­dzi­my, ja­ki jest cię­żar hi­sto­rycz­nych i spo­łecz­nych de­ter­mi­ni­zmów, któ­re są pod­sta­wą zwy­kłej roz­mo­wy dwóch osób, któ­re ją kształ­tu­ją. Mu­sia­ła za­ak­cep­to­wać to, co sta­ło się nie­unik­nio­ne, a swój pro­test mo­gła wy­ra­żać już je­dy­nie łza­mi. Zna­łem gra­ni­ce wo­li, zdol­no­ści po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji, swo­bo­dy dzia­ła­nia: są wpi­sa­ne w każ­de­go z nas przez wszyst­ko, co nas okre­śla, przez to, co okre­śli­łem mia­nem „spo­łecz­nych wer­dyk­tów”. Zna­łem je do­brze, by­łem z ni­mi oswo­jo­ny; nie tyl­ko od za­wsze ni­mi ży­łem, jak wszy­scy, ale też je opi­sy­wa­łem, sta­ra­łem się je od­szy­fro­wać, ana­li­zo­wać w każ­dej z mo­ich ksią­żek. W me­cha­ni­zmach przy­mu­su jest za­wsze coś z „gry”, są miej­scem – wpraw­dzie zre­du­ko­wa­nym i wska­za­nym z gó­ry – in­dy­wi­du­al­nej i zbio­ro­wej prze­mia­ny. Choć­by gra­ni­ce na­rzu­co­ne pra­gnie­niom by­ły nie wiem jak szczel­ne, po­cząw­szy zresz­tą od re­stryk­cyj­ne­go ogra­ni­cze­nia tych pra­gnień przez na­sze dą­że­nia, wy­ni­ka­ją­ce i kształ­to­wa­ne przez przy­na­leż­ność czy po­cho­dze­nie spo­łecz­ne (w sze­ro­kim ro­zu­mie­niu), przez kla­sę, płeć, ra­sę itd., a tak­że przez war­tość „ka­pi­ta­łu” – eko­no­micz­ne­go, kul­tu­ro­we­go, spo­łecz­ne­go – któ­rym dys­po­nu­je­my (bądź nie dys­po­nu­je­my), praw­dą jest tak­że to, że si­ła de­ter­mi­ni­zmów i de­ter­mi­na­cji ni­g­dy nie jest ab­so­lut­na. To oczy­wi­ste, a ci, któ­rzy wy­obra­ża­ją so­bie, że mo­gą kry­ty­ko­wać myśl „de­ter­mi­ni­stycz­ną”, prze­ciw­sta­wia­jąc jej ową ewi­dent­ną praw­dę, na­iw­nie mi­ja­ją się z rze­czy­wi­sto­ścią glo­bal­nych hi­sto­rycz­nych i spo­łecz­nych prze­mian oraz zbio­ro­wych i in­dy­wi­du­al­nych tra­jek­to­rii, speł­nia­ją­cych się we­wnątrz tych ogól­nych ram, w któ­rych sta­łość i zmia­na, przy­mus i wol­ność za­wsze się prze­ni­ka­ją, są z so­bą zwią­za­ne, ina­czej po­ukła­da­ne czy za­ak­cen­to­wa­ne, za­leż­nie od jed­nost­ki i oko­licz­no­ści. Ale pod­czas tych roz­mów z mat­ką uświa­da­mia­łem so­bie, że wiek i fi­zycz­na sła­bość to gra­ni­ce, kaj­da­ny, „wię­zie­nie”, któ­re do­szczęt­nie uni­ce­stwia­ją wszyst­ko, co mo­gło po­zo­stać z si­ły nie­zbęd­nej do uciecz­ki przed lo­sem, do wy­do­sta­nia się z mat­ni: chę­ci – tak, moż­li­wo­ści – nie. I osta­tecz­nie brak chę­ci z po­wo­du bra­ku dzia­ła­nia.

Przy­pi­sy

I

[2] Re­né De­scar­tes, Roz­pra­wa o me­to­dzie wła­ści­we­go kie­ro­wa­nia ro­zu­mem i po­szu­ki­wa­nia praw­dy w na­ukach, przeł. Ta­de­usz Że­leń­ski-Boy, Wy­daw­nic­two An­tyk, Kę­ty 2002, s. 28.

[3] Re­né De­scar­tes, Roz­pra­wa o me­to­dzie wła­ści­we­go kie­ro­wa­nia ro­zu­mem i po­szu­ki­wa­nia praw­dy w na­ukach, przeł. Ta­de­usz Że­leń­ski-Boy, Wy­daw­nic­two An­tyk, Kę­ty 2002, s. 28.

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Vie, vie­il­le­se et mort d’une fem­me du peu­ple

Re­dak­cja: Mał­go­rza­ta Szczu­rek

Kon­sul­ta­cja me­ry­to­rycz­na: prof. Ja­kub Mom­ro

Ko­rek­ta: Iza­be­la Po­rę­ba, Ewa Ślu­sar­czyk

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght © Flam­ma­rion, 2023

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ja­cek Gisz­czak, 2024

195. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

ISBN 978-83-68059-02-1

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi. Do­dat­ko­we in­for­ma­cje pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317.