100 wierszy wolnych z Ukrainy - Bohdan Zadura (trans.) - ebook

100 wierszy wolnych z Ukrainy ebook

Bohdan Zadura (trans.)

0,0

Opis

Kolejna z serii „stu wierszy” antologia Biura Literackiego tym razem gromadzi utwory poetek i poetów z Ukrainy przełożone i wybrane przez Bohdana Zadurę. Podobnie jak w poprzednim zbiorze poezji ukraińskiej stworzonym przez tłumacza („Wiersze zawsze są wolne” z 2004 roku), także i teraz najważniejszym słowem jest „wolność”. Tym razem słowo to wybrzmiewa jeszcze silniej i tragiczniej, zwłaszcza że ostateczny kształt antologia uzyskała już po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Czytając ułożone w dramatyczną opowieść wiersze 39 autorek i autorów, czujemy, że walka o wolność tkwi u źródeł każdej, nie tylko ukraińskiej poezji. W książce prócz wojny znajdziemy jednak sporo podróży, marzeń, miłości (nie tylko do ojczyzny), codzienności i historii, zachwytu i goryczy, wielkiego serio i poczucia humoru. I jaskółek, jak w wierszu Żadana, które trzeba policzyć i żadnej nie można zapomnieć, bo prawdziwa poezja zawsze opiera się na dokładności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 120

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




[Wielcy poeci smutnych czasów]

Wielcy poeci smutnych czasów.

Uważni świadkowie końca drukowanej książki.

Poeci, przez których głosy przemawia doświadczenie

przetrwania w pustych salach,

poeci, którzy uczą swojego rzemiosła

chyba tylko czarne drozdy

za oknami katedry.

Dzielny poeto śluz na europejskich rzekach,

poeto kraju, który bezbronnie umiera,

poczuwszy zimę,

mów o nadziei,

o strachu i bezwyjściowości powiedzą ci,

którzy ciebie nie czytają.

Mów o nadziei,

mów o silnych charakterach

nauczycieli i myśliwych.

Twoja mowa – jest długa i splątana

jak Dunaj na mapie Europy.

Mów o wytrwałości sosen,

które utwierdzają się w piasku

niby rusycyzmy w mowie.

Cała poetyka twojego kontynentu

wyrasta ze śpiewu i winnej latorośli.

Mów o winnej latorośli, o złotej

ciągłości łozy, która spaja sobą

granice podobne do szwów nowego

szynela.

Mów o śpiewie kobiet na płaskim

brzegu rzeki,

o braku szans opowiedzą

ludzie z cerkwi i z gminy.

Nieskończone właściwości języka.

Jego tajemnicza struktura.

Gonić naszym ciałem nadzieję

jak rybę na czarny brzeg,

wodzić sercem potrzebne słowo

jak podróżnego przez las.

Język – to oddech

napełniony sensem.

Język – nierealna szansa

przekonania kogoś,

by nie skakał z mostu do Sekwany.

Poeta stoi pośród pustego miasta,

krzyczy do ptaków,

które lecą na zimę do Afryki Północnej:

Nie wierzę w boga.

Ale to nic strasznego. Bo jego nie ma.

We mnie nie wierzą czytelnicy.

To też nie jest straszne. Ich też nie ma.

A ponieważ ptaki nie słuchają,

poeta zaczyna je liczyć

w jesiennych podniebnych gromadach.

Starannie liczy, zapisuje

do notesu każdą jaskółkę.

Ile wyleciało, tyle

powinno też powrócić.

Wszystkie trzeba policzyć.

Żadnej nie można zapomnieć.

Prawdziwa poezja zawsze

opiera się

na dokładności.

Serhij Żadan

[...nie zapomnij też wspomnieć o tych]

...nie zapomnij też wspomnieć o tych, którzy wcale nie są ci bliscy,

którzy cię nie kochali lub nie strzegli, na brzeg ci wyjść nie pomogli,

i poproś też o tych, którzy wrogami się nazywają, o wszystkich,

co źli są, słabi, nie tacy jak ty, nie tacy, jak być by mogli.

Koniecznie wspomnij o tych, co są w polu, w ogrodzie, na morzu i w kinie,

i o tym, co upadł, podskoczył, przysiadł, leży, rozbił okno,

płonie w piekle, piekł pieróg, kupił garnitur, pierwszy raz do przedszkola idzie,

powiedział, co zrobi, lecz nie dał rady, nie widział gdzie czy nie wiedział dokąd.

Lepiej wymieniaj ich po nazwisku, żeby nie zgubić w tym tłoku

tej, która wciąż jeszcze jest sama, i tego, co dach nam remontuje,

co lód zimą zbija ze schodów, kto zasypia na prawym boku,

kto strach lekceważąc, poległ w boju, i tego, co wciąż źle parkuje.

Cicho w pokoju i na dworze, nocna lampka nad tobą płonie.

Jesteś teraz przejrzysty, lekki, mniejszy niż owad, subtelniejszy od rosy, niczyj –

ruszaj, potoku; rośnij, orzechu; do tego, co na górze jest, doleć,

nie zapomnij o nikim, nikogo nie pomiń i za wszystkimi się wstaw bez różnicy.

Kateryna Babkina

[Nigdy nie dawajcie poecie]

Nigdy nie dawajcie poecie

szczęścia.

Nigdy nie dawajcie poecie

miłości.

Nigdy nie życzcie poecie

wierszy.

Nigdy nie życzcie poecie

śmierci.

One przychodzą same.

Ołeksandr Gordon

uczucie

armatnie mięso poezji, język, którym się milczy,

zjadłszy za Ezrą Poundem soli pud.

staniesz w życiu nad przepaścią, od czego zacząć – myślisz.

na początku było słowo, to słowo to SOLITUDE.

rozwiedziono tyle istot, oswojono tyle słów.

to żołnierze, każdy swoje działo traktuje jak schron.

to Noe na swym kanoe, Bajda w bajdarce śpiewu,

tyś sam jeden jak palec, sam mówisz sobie „come on”.

sam spojrzysz sobie w twarz, sam się ze sobą zmierzysz.

i wszystko będzie trwało, jak długo będziesz w to wierzył.

Hałyna Kruk

Poetry Relations

poeci różnią się stopniem Celsjusza

procentem alkoholu i obrotów kół

wokół planety własnego ja

i jeszcze bliskością koszuli i ciała

chociaż nie wszyscy noszą koszule

ale zapomnijcie o tym

czytelnicy nie muszą wiedzieć niczego

o bieliźnie osobistej tych istot

wyrzućcie te słowa na śmietnik waszej pamięci

niech zgniją jak krowi obornik w ogrodzie

albo truskawki w supermarkecie

od razu do sprawy

może nawet kryminalnej

Baudelaire chłodzi

Baudelaire posypuje ostrymi korzennymi przyprawami język

anyż odświeża i budzi chęć żeby wypluć przesłodzony placek

nie można tyle jeść

kiedy było się głodnym przez tyle nocy

Villon by za to powiesił

a Baudelaire lodowatymi palcami wyrywa przyprawiony język

jak chwast który wyrósł lecz nikomu nie jest potrzebny

aaaaa

Ryokan brzmi jak ptasi śpiew

Ryok-ryokan

dźwięczny i tkliwy jak strumyczek czystej wody

bezalkoholowej i niegazowanej

wody która rodzi się na samej powierzchni

Ryokan z wyglądu przypomina smoki które lecą na wyraj

zionąc na pożegnanie ogniem

machając w powietrzu czerwonymi łapkami

z paznokciami-płatkami sakury

nawiasem mówiąc jeśli chodzi o ptaki

Hołoborod’ko też umie latać

jak wiersz który nigdy się nie zaczynał –

nigdy się nie skończy

Hołoborod’ko każdego ranka schodzi do Ługańska –

bardziej wschodnia Ukraina jest tylko na Syberii –

wschodzi jakimś gorącym kawonem słońca

z łóżka-półki na książki

podchodzi do okna na jednej nodze

i pieje kogucikiem-lizakiem

ku-ku ku-ku

i leci na wyraj

Michaił Semenko to poeta kosmiczny

znają go Marsjanie nie znają Ukraińcy

Semenko kręci loki na kominach fabryk

które masowo palą Kobzarze tego kraju

żeby sezon grzewczy nagle się nie zakończył

jak zdarza się że życie urwie ci się w trzydziestym siódmym

i – martwo pleciesz

bardzo długo

są poeci ciepli i są przystojni

o przystojnych napiszą dziewczątka w blogach –

oni są banalni jak akacje Sosiury

albo papierosy jakiegoś młodego poety

moja piosenka jest inna

może trochę z posmakiem sadzy

ale ciepła jak węgiel Donbasu

dzisiaj najbardziej rozgrzewa mnie Bohdan Zadura

on rozgrzewa moje serce moją duszę mój umysł

swoimi szepczącymi wierszami

wolnymi jak wiatr wypieczony w muszli

na jakieś wielkie święto

jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc

on rozgrzewa moje serce moją duszę mój umysł

ale najbardziej rozgrzewa moje nogi

kiedy idę po dłoniach

które poruszają się i łaskoczą pięty

asfalt otwartymi objęciami rzuca mi się do nóg

otwartymi objęciami dłoni

nawet kiedy bosa idę po owocowych lodach śniegu

w tym czasie moje nogi rozgrzewa Bohdan Zadura –

dwa lata noszę jego błękitne skarpetki

i nie mogę się nacieszyć – tak długo skarpetki nie żyją

tylko wiersze

19–20 kwietnia 2012

Lubow Jakymczuk

Dwadzieścia lat po czym?

Siedem Finałów Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej

to dwadzieścia osiem lat mojego życia!

Maliner z Lublina

W kwietniu osiemdziesiątego piątego,

tego samego dnia, kiedy Saszko i Wiktor

już trzecią godzinę krążyli wokół lwowskiej Opery,

szukając jeden drugiego, ale przede wszystkim – mnie,

który miał doprowadzić do ich spotkania,

spiknąć ich, zderzyć przyjacielsko głowami, a sam

poprzedniej nocy zwalił się w gorączkę łóżka

z wyrokiem „trzydzieści osiem i osiem”,

a więc do żadnego Lwowa nie wyruszył,

chyba że sekretnymi ścieżkami halucynacji,

o czym ani Wiktor, ani Saszko jeszcze nie wiedzieli,

już trzecią godzinę okrążając lwowską Operę

z jednym życzeniem i pragnieniem – przywalić między brwi

temu palantowi Andruchowyczowi, kiedy tylko się zjawi,

ale on, czyli ja, nie zjawia się nawet z halucynacji,

więc w czwartej godzinie krążenia naszli na siebie,

zetknęli się wzrokiem.

Tak patrzą tylko poeci – pomyśleli obaj.

„Przepraszam, pan Ihor Neborak?” – zapytał

Saszko. „A pan – Andrij Irwaneć?” – nie wytrzymał Wiktor.

Tego samego dnia (tylko pomyśleć –

ona wtedy chyba miała nieco ponad dwa lata, a może trochę mniej,

czyli rodzina właśnie wtedy oddała ją do żłobka, teraz ona

jest taka taka samotna, a ja jeszcze na tyle daleko,

że nie zdołam wedrzeć się tam, obronić,

zmusić babę w fartuchu, żeby sama łykała

swój mleczny kisiel, jeśli on, kurwa, jest taki pożywny –

OK – zamykam nawias), tego samego dnia

agent CIA Gorbaczow zwołał wszystkich na górę i

sceptycznie znad okularów oglądając całą swoją zmarazmowaną dziadownię,

powiedział mniej więcej tak: „Pacany i dziady,

to po prostu wstyd i hańba, że imperium jeszcze nie upadło,

ile można, cierpliwość się skończyła, za pięć lat

Ukraina ma być niezależna, jasne? Za pięć lat,

maksimum sześć, Związek musi się rozpaść, a grupa

Bu-Ba-Bu ma zostać

i być znana na całym świecie!”.

Strasznie lubię wspominać wszystko,

co stało się potem. Najpierw pozwolili na Beatlesów,

potem na Rolling Stonesów, następnie jeszcze na wiele rzeczy,

nawet na Davida Bowie i Franka Zappę

na płytach firmy Melodia, ale nie tylko – zakazane filmy,

pierwsze sceny gwałtu, wideoteki, porno, tysiąclecie chrztu, strzelanie

do kartonowego Stalina, potem było kilka upalnych sezonów,

pojawiła się publiczność, która umiała słuchać szczególnym politycznym uchem,

pierwsi brzuchomówcy, połykacze szabel, otwieranie bałaganu,

uczyłem się nie drżeć na scenie, potem i w życiu,

czytać na głos, a ona – po prostu czytać.

W kwietniu osiemdziesiątego piątego agent Gorbaczow wiedział, o czym mówi,

więc we wrześniu dziewięćdziesiątego moje proroctwo się spełniło,

przed Operą we Lwowie runął pomnik,

innego na jego miejscu co prawda do dzisiaj nie postawiono

(odwieczna ukraińska niekonsekwencja!),

ale to pokrótce, bo ja o tym, że właśnie we wrześniu dziewięćdziesiątego

ona pierwszy raz poszła do szkoły, czyli wpadła

w jedną z pułapek zastawionych na małe dziewczynki

przez system z wszystkimi jego gestapówkami, sadystkami, nauczycielkami,

klasowymi wychowawczyniami i napalonymi wuefistami, którzy podglądają

w szatniach i kabinach na plażach.

Tylko pomyśleć – w dziewięćdziesiątym czwartym,

kiedy wraz z całą ludzkością obchodziliśmy już stulecie bu-ba-bizmu,

jej przytrafiły się pierwsze miesiączki!

W dziewięćdziesiątym ósmym – co ja robiłem tego roku, w jakich

cyrkach błaznowałem? – pierwszy raz zakochała się na śmierć

w karuzelowym z praskiego lunaparku.

W dwutysięcznym – dokładnie na progu tysiącleci –

niepostrzeżenie straciła dziewictwo

w niewyjaśnionych okolicznościach (tego roku już czytała

Perwersję, paliła i słuchała „Trawy”

w wykonaniu

Martwego Koguta).

Co zmusiło ją rok później do wytatuowania

na sobie jednorożca? Co zmusiło następnie,

by mi go pokazać – najsekretniejszego?

I po co te zagrożenia, na przykład ten AIDS i wszystkie te prezerwatywy i inne

formy cenzuralnego ucisku, po co

ta różnica wieku, czyli czasu, w przybliżeniu jakieś ćwierć wieku

czy przynajmniej dwudziestolecie Bu-Ba-Bu,

i kiedy ona mówi „Doprowadzasz mnie do szaleństwa nazbyt

częstymi orgazmami, jak będę żyła potem?” –

„Obiecaj, że przyjdziesz na mój pogrzeb” –

odpowiadam żartem, nie do końca pewny,

co dokładnie wkłada w to swoje „potem”,

może chce powiedzieć „jutro”.

„Obiecaj, że przyjdziesz – mówię – obiecaj, że się ucieszysz,

że wszyscy oni bodaj na chwilę się posrają,

zrozumiawszy w końcu, kogo stracili,

ze wszystkimi swoimi recenzjami, czasopismami, obiecaj, że się ucieszysz,

zobaczywszy mnie czystego i niezależnego,

w dodatku znacznie młodszego niż przed tymi dwudziestoma laty!”

Tak jakby ich nie było, jakby to wszystko w malignie –

leżę w przepoconej pościeli, marzę o kimś,

kogo jeszcze nie ma, na kogo trzeba czekać jeszcze dwadzieścia lat,

czytać wiersze, pisać, pić,

wypowiadać wojny, jeździć nocnymi i dziennymi pociągami,

głupieć od krajobrazów, miłości, spirytusu i czekania –

a Wiktor i Saszko, Saszko i Wiktor

w tym czasie krążą i krążą

i nie mogą się zatrzymać

i kogoś wypatrują

którąś już godzinę

pod Operą

we Lwowie

w kwietniu.

Jurij Andruchowycz

Piosenka 212

Tak wiele supergwiazd, porosłych trzciną..

Gdzieś tam Tom Jones

Śpiewa o zielonej-zielonej trawie..

W taką noc księżycowymi borami

Wiodą korowody opieńki

Przyprószone cynamonem..

Jakże chciałbym się puścić znowu

Tym Czumackim Szlakiem z powrotem,

Przeorać ciepły jeszcze pył..

W taką noc

Otwierają się największe teatry operowe –

Dla tych, co na morzu, dla tych, co nie śpią,

Ella Fitzgerald

Smaruje się niebieską gliną –

My nie zginiemy w tym świecie!..

Nigdy, nigdy nie będę się smucił –

Całkiem jak drzewo niziutko nad wodą..

Ołeh Łyszeha

Johnny Cash

Johnny Cash z witryny patrzy – ściema

to Los Angeles Dla kumpli mu trzeba

przebierać struny żeby nie wyjść z wprawy

– brzytwa z rozmachem policzek potnie –

pić przez tydzień w willi samotnej

zapach lasu z zapachem trawy

Johnny Cash – gotówka – whisky w gardle

i gruchanie afrykańskich synogarlic

czarny sweter pod szyją – srebrne struny

sukces – prochy – „Lincoln” i „Shevy”

poranne rzygi na pościeli

wieczornych dzwonów błękitny strumień

do miasta aniołów ewangelista i apostoł

wchodzi utykając kulawy jak apostrof

sam skraca czas: życie i śmierć – duchowe

apokryfy w psalmach pozostawi

i napełni pszczołami

miód gęstego słowa

wszystko się zejdzie nie w słowach a w cyfrze

że przehulali to życie na cytrze

że nic nie zachowuje formy

nawet muzyka – twój śpiew – twoja ręka

wszystko połowiczne albo w połowie pęka

zdjęcie w witrynie sklepu w Kalifornii

no Los Angeles no cegła ściana

chleb posolony i morska piana

plus to szaleństwo – baby – limuzyny

plus struna co wgryzła się w opuszek palca

plus kierownica i kolano – twardnieją jajka

a minus to że tutaj nie ma zimy

Johnny Cash na hollywoodzkim zboczu

w każdej pieśni sam trzyma fale co się toczą

i gryf i talię gitary

Juanity ciało na Juanie

Santa Monicę na Spokojnym Oceanie

w papierośnicy fajki i cygara

muzykę jak mysz w kościelnej ciszy

biedną – bo taka należy się myszy

z metodystów i luteran łaski –

płaci gotówką za wszystko Johnny

głos w magnetycznej płycie uwięziony

czarny drozd – z blizną – arkansaski

Wasyl Machno

Kobieta Edgara Poe

Kiedy miała 35 lat,

liście jej płuc

oderwały się od gałęzi oskrzeli:

wykasłane, poleciały

za wiatrem czasu.

Na imię ma Berenice (albo Helena).

Wieczorami przychodzi do niej czarny kot.

Ociera się o futrynę swoim cieniem,

a jego prawe oko ma plamy wyglądające jak księżycowe morza.

Każdego ranka długo wpatruje się w sufit,

nad którym tli się strych jej pamięci,

Berenice (albo Helena) je śniadanie, pije swoje gorzkie leki

i idzie na codzienny spacer po zamglonym parku.

Pewnego dnia podszedł do niej nieznajomy we fraku.

Nie rozpoznała przenikliwości wzroku.

On nie rozpoznał śmierci, którą sam wymyślił dla tej kobiety.

Łeś Bełej

Dyptyk

(z dedykacją dla Miłosza)

gdyby miasto skąd wszystko się zaczęło

było tylko miastem

miejscem

a nie miejscem na mapie

nie setką fotografii

z twarzami i bez

gdyby wiatr i śnieg

gdyby oliwki i cytryny

gdyby kawa i wino

gdyby wszystko co jest w środku

każdej z książek

nie zostawiało plam

na przykład na skórze albo na bruku

na przykład jak cień

gdyby przeszłość była tylko przeszłością

albo nie tylko przeszłością

nie tylko

poeta mógłby być tylko poetą

albo nie tylko poetą

nie tylko

wschodzi i zachodzi

wschodzi i zachodzi

wschodzi i zachodzi

i tak cały czas

śmierć jak słońce

w wierszach i poza nimi

a rozumu ptak

nie w gnieździe i nie w klatce

nie w wąsie nie w oku i nie w ręce

a gdzieś pośrodku

bardzo pośrodku

bardzo

chodzi i chodzi

nie może latać

wstaje i siada

i tak cały czas

Marianna Kijanowska