Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejna z serii „stu wierszy” antologia Biura Literackiego tym razem gromadzi utwory poetek i poetów z Ukrainy przełożone i wybrane przez Bohdana Zadurę. Podobnie jak w poprzednim zbiorze poezji ukraińskiej stworzonym przez tłumacza („Wiersze zawsze są wolne” z 2004 roku), także i teraz najważniejszym słowem jest „wolność”. Tym razem słowo to wybrzmiewa jeszcze silniej i tragiczniej, zwłaszcza że ostateczny kształt antologia uzyskała już po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Czytając ułożone w dramatyczną opowieść wiersze 39 autorek i autorów, czujemy, że walka o wolność tkwi u źródeł każdej, nie tylko ukraińskiej poezji. W książce prócz wojny znajdziemy jednak sporo podróży, marzeń, miłości (nie tylko do ojczyzny), codzienności i historii, zachwytu i goryczy, wielkiego serio i poczucia humoru. I jaskółek, jak w wierszu Żadana, które trzeba policzyć i żadnej nie można zapomnieć, bo prawdziwa poezja zawsze opiera się na dokładności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 120
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
[Wielcy poeci smutnych czasów]
Wielcy poeci smutnych czasów.
Uważni świadkowie końca drukowanej książki.
Poeci, przez których głosy przemawia doświadczenie
przetrwania w pustych salach,
poeci, którzy uczą swojego rzemiosła
chyba tylko czarne drozdy
za oknami katedry.
Dzielny poeto śluz na europejskich rzekach,
poeto kraju, który bezbronnie umiera,
poczuwszy zimę,
mów o nadziei,
o strachu i bezwyjściowości powiedzą ci,
którzy ciebie nie czytają.
Mów o nadziei,
mów o silnych charakterach
nauczycieli i myśliwych.
Twoja mowa – jest długa i splątana
jak Dunaj na mapie Europy.
Mów o wytrwałości sosen,
które utwierdzają się w piasku
niby rusycyzmy w mowie.
Cała poetyka twojego kontynentu
wyrasta ze śpiewu i winnej latorośli.
Mów o winnej latorośli, o złotej
ciągłości łozy, która spaja sobą
granice podobne do szwów nowego
szynela.
Mów o śpiewie kobiet na płaskim
brzegu rzeki,
o braku szans opowiedzą
ludzie z cerkwi i z gminy.
Nieskończone właściwości języka.
Jego tajemnicza struktura.
Gonić naszym ciałem nadzieję
jak rybę na czarny brzeg,
wodzić sercem potrzebne słowo
jak podróżnego przez las.
Język – to oddech
napełniony sensem.
Język – nierealna szansa
przekonania kogoś,
by nie skakał z mostu do Sekwany.
Poeta stoi pośród pustego miasta,
krzyczy do ptaków,
które lecą na zimę do Afryki Północnej:
Nie wierzę w boga.
Ale to nic strasznego. Bo jego nie ma.
We mnie nie wierzą czytelnicy.
To też nie jest straszne. Ich też nie ma.
A ponieważ ptaki nie słuchają,
poeta zaczyna je liczyć
w jesiennych podniebnych gromadach.
Starannie liczy, zapisuje
do notesu każdą jaskółkę.
Ile wyleciało, tyle
powinno też powrócić.
Wszystkie trzeba policzyć.
Żadnej nie można zapomnieć.
Prawdziwa poezja zawsze
opiera się
na dokładności.
Serhij Żadan
[...nie zapomnij też wspomnieć o tych]
...nie zapomnij też wspomnieć o tych, którzy wcale nie są ci bliscy,
którzy cię nie kochali lub nie strzegli, na brzeg ci wyjść nie pomogli,
i poproś też o tych, którzy wrogami się nazywają, o wszystkich,
co źli są, słabi, nie tacy jak ty, nie tacy, jak być by mogli.
Koniecznie wspomnij o tych, co są w polu, w ogrodzie, na morzu i w kinie,
i o tym, co upadł, podskoczył, przysiadł, leży, rozbił okno,
płonie w piekle, piekł pieróg, kupił garnitur, pierwszy raz do przedszkola idzie,
powiedział, co zrobi, lecz nie dał rady, nie widział gdzie czy nie wiedział dokąd.
Lepiej wymieniaj ich po nazwisku, żeby nie zgubić w tym tłoku
tej, która wciąż jeszcze jest sama, i tego, co dach nam remontuje,
co lód zimą zbija ze schodów, kto zasypia na prawym boku,
kto strach lekceważąc, poległ w boju, i tego, co wciąż źle parkuje.
Cicho w pokoju i na dworze, nocna lampka nad tobą płonie.
Jesteś teraz przejrzysty, lekki, mniejszy niż owad, subtelniejszy od rosy, niczyj –
ruszaj, potoku; rośnij, orzechu; do tego, co na górze jest, doleć,
nie zapomnij o nikim, nikogo nie pomiń i za wszystkimi się wstaw bez różnicy.
Kateryna Babkina
[Nigdy nie dawajcie poecie]
Nigdy nie dawajcie poecie
szczęścia.
Nigdy nie dawajcie poecie
miłości.
Nigdy nie życzcie poecie
wierszy.
Nigdy nie życzcie poecie
śmierci.
One przychodzą same.
Ołeksandr Gordon
uczucie
armatnie mięso poezji, język, którym się milczy,
zjadłszy za Ezrą Poundem soli pud.
staniesz w życiu nad przepaścią, od czego zacząć – myślisz.
na początku było słowo, to słowo to SOLITUDE.
rozwiedziono tyle istot, oswojono tyle słów.
to żołnierze, każdy swoje działo traktuje jak schron.
to Noe na swym kanoe, Bajda w bajdarce śpiewu,
tyś sam jeden jak palec, sam mówisz sobie „come on”.
sam spojrzysz sobie w twarz, sam się ze sobą zmierzysz.
i wszystko będzie trwało, jak długo będziesz w to wierzył.
Hałyna Kruk
Poetry Relations
poeci różnią się stopniem Celsjusza
procentem alkoholu i obrotów kół
wokół planety własnego ja
i jeszcze bliskością koszuli i ciała
chociaż nie wszyscy noszą koszule
ale zapomnijcie o tym
czytelnicy nie muszą wiedzieć niczego
o bieliźnie osobistej tych istot
wyrzućcie te słowa na śmietnik waszej pamięci
niech zgniją jak krowi obornik w ogrodzie
albo truskawki w supermarkecie
od razu do sprawy
może nawet kryminalnej
Baudelaire chłodzi
Baudelaire posypuje ostrymi korzennymi przyprawami język
anyż odświeża i budzi chęć żeby wypluć przesłodzony placek
nie można tyle jeść
kiedy było się głodnym przez tyle nocy
Villon by za to powiesił
a Baudelaire lodowatymi palcami wyrywa przyprawiony język
jak chwast który wyrósł lecz nikomu nie jest potrzebny
aaaaa
Ryokan brzmi jak ptasi śpiew
Ryok-ryokan
dźwięczny i tkliwy jak strumyczek czystej wody
bezalkoholowej i niegazowanej
wody która rodzi się na samej powierzchni
Ryokan z wyglądu przypomina smoki które lecą na wyraj
zionąc na pożegnanie ogniem
machając w powietrzu czerwonymi łapkami
z paznokciami-płatkami sakury
nawiasem mówiąc jeśli chodzi o ptaki
Hołoborod’ko też umie latać
jak wiersz który nigdy się nie zaczynał –
nigdy się nie skończy
Hołoborod’ko każdego ranka schodzi do Ługańska –
bardziej wschodnia Ukraina jest tylko na Syberii –
wschodzi jakimś gorącym kawonem słońca
z łóżka-półki na książki
podchodzi do okna na jednej nodze
i pieje kogucikiem-lizakiem
ku-ku ku-ku
i leci na wyraj
Michaił Semenko to poeta kosmiczny
znają go Marsjanie nie znają Ukraińcy
Semenko kręci loki na kominach fabryk
które masowo palą Kobzarze tego kraju
żeby sezon grzewczy nagle się nie zakończył
jak zdarza się że życie urwie ci się w trzydziestym siódmym
i – martwo pleciesz
bardzo długo
są poeci ciepli i są przystojni
o przystojnych napiszą dziewczątka w blogach –
oni są banalni jak akacje Sosiury
albo papierosy jakiegoś młodego poety
moja piosenka jest inna
może trochę z posmakiem sadzy
ale ciepła jak węgiel Donbasu
dzisiaj najbardziej rozgrzewa mnie Bohdan Zadura
on rozgrzewa moje serce moją duszę mój umysł
swoimi szepczącymi wierszami
wolnymi jak wiatr wypieczony w muszli
na jakieś wielkie święto
jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc
on rozgrzewa moje serce moją duszę mój umysł
ale najbardziej rozgrzewa moje nogi
kiedy idę po dłoniach
które poruszają się i łaskoczą pięty
asfalt otwartymi objęciami rzuca mi się do nóg
otwartymi objęciami dłoni
nawet kiedy bosa idę po owocowych lodach śniegu
w tym czasie moje nogi rozgrzewa Bohdan Zadura –
dwa lata noszę jego błękitne skarpetki
i nie mogę się nacieszyć – tak długo skarpetki nie żyją
tylko wiersze
19–20 kwietnia 2012
Lubow Jakymczuk
Dwadzieścia lat po czym?
Siedem Finałów Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej
to dwadzieścia osiem lat mojego życia!
Maliner z Lublina
W kwietniu osiemdziesiątego piątego,
tego samego dnia, kiedy Saszko i Wiktor
już trzecią godzinę krążyli wokół lwowskiej Opery,
szukając jeden drugiego, ale przede wszystkim – mnie,
który miał doprowadzić do ich spotkania,
spiknąć ich, zderzyć przyjacielsko głowami, a sam
poprzedniej nocy zwalił się w gorączkę łóżka
z wyrokiem „trzydzieści osiem i osiem”,
a więc do żadnego Lwowa nie wyruszył,
chyba że sekretnymi ścieżkami halucynacji,
o czym ani Wiktor, ani Saszko jeszcze nie wiedzieli,
już trzecią godzinę okrążając lwowską Operę
z jednym życzeniem i pragnieniem – przywalić między brwi
temu palantowi Andruchowyczowi, kiedy tylko się zjawi,
ale on, czyli ja, nie zjawia się nawet z halucynacji,
więc w czwartej godzinie krążenia naszli na siebie,
zetknęli się wzrokiem.
Tak patrzą tylko poeci – pomyśleli obaj.
„Przepraszam, pan Ihor Neborak?” – zapytał
Saszko. „A pan – Andrij Irwaneć?” – nie wytrzymał Wiktor.
Tego samego dnia (tylko pomyśleć –
ona wtedy chyba miała nieco ponad dwa lata, a może trochę mniej,
czyli rodzina właśnie wtedy oddała ją do żłobka, teraz ona
jest taka taka samotna, a ja jeszcze na tyle daleko,
że nie zdołam wedrzeć się tam, obronić,
zmusić babę w fartuchu, żeby sama łykała
swój mleczny kisiel, jeśli on, kurwa, jest taki pożywny –
OK – zamykam nawias), tego samego dnia
agent CIA Gorbaczow zwołał wszystkich na górę i
sceptycznie znad okularów oglądając całą swoją zmarazmowaną dziadownię,
powiedział mniej więcej tak: „Pacany i dziady,
to po prostu wstyd i hańba, że imperium jeszcze nie upadło,
ile można, cierpliwość się skończyła, za pięć lat
Ukraina ma być niezależna, jasne? Za pięć lat,
maksimum sześć, Związek musi się rozpaść, a grupa
Bu-Ba-Bu ma zostać
i być znana na całym świecie!”.
Strasznie lubię wspominać wszystko,
co stało się potem. Najpierw pozwolili na Beatlesów,
potem na Rolling Stonesów, następnie jeszcze na wiele rzeczy,
nawet na Davida Bowie i Franka Zappę
na płytach firmy Melodia, ale nie tylko – zakazane filmy,
pierwsze sceny gwałtu, wideoteki, porno, tysiąclecie chrztu, strzelanie
do kartonowego Stalina, potem było kilka upalnych sezonów,
pojawiła się publiczność, która umiała słuchać szczególnym politycznym uchem,
pierwsi brzuchomówcy, połykacze szabel, otwieranie bałaganu,
uczyłem się nie drżeć na scenie, potem i w życiu,
czytać na głos, a ona – po prostu czytać.
W kwietniu osiemdziesiątego piątego agent Gorbaczow wiedział, o czym mówi,
więc we wrześniu dziewięćdziesiątego moje proroctwo się spełniło,
przed Operą we Lwowie runął pomnik,
innego na jego miejscu co prawda do dzisiaj nie postawiono
(odwieczna ukraińska niekonsekwencja!),
ale to pokrótce, bo ja o tym, że właśnie we wrześniu dziewięćdziesiątego
ona pierwszy raz poszła do szkoły, czyli wpadła
w jedną z pułapek zastawionych na małe dziewczynki
przez system z wszystkimi jego gestapówkami, sadystkami, nauczycielkami,
klasowymi wychowawczyniami i napalonymi wuefistami, którzy podglądają
w szatniach i kabinach na plażach.
Tylko pomyśleć – w dziewięćdziesiątym czwartym,
kiedy wraz z całą ludzkością obchodziliśmy już stulecie bu-ba-bizmu,
jej przytrafiły się pierwsze miesiączki!
W dziewięćdziesiątym ósmym – co ja robiłem tego roku, w jakich
cyrkach błaznowałem? – pierwszy raz zakochała się na śmierć
w karuzelowym z praskiego lunaparku.
W dwutysięcznym – dokładnie na progu tysiącleci –
niepostrzeżenie straciła dziewictwo
w niewyjaśnionych okolicznościach (tego roku już czytała
Perwersję, paliła i słuchała „Trawy”
w wykonaniu
Martwego Koguta).
Co zmusiło ją rok później do wytatuowania
na sobie jednorożca? Co zmusiło następnie,
by mi go pokazać – najsekretniejszego?
I po co te zagrożenia, na przykład ten AIDS i wszystkie te prezerwatywy i inne
formy cenzuralnego ucisku, po co
ta różnica wieku, czyli czasu, w przybliżeniu jakieś ćwierć wieku
czy przynajmniej dwudziestolecie Bu-Ba-Bu,
i kiedy ona mówi „Doprowadzasz mnie do szaleństwa nazbyt
częstymi orgazmami, jak będę żyła potem?” –
„Obiecaj, że przyjdziesz na mój pogrzeb” –
odpowiadam żartem, nie do końca pewny,
co dokładnie wkłada w to swoje „potem”,
może chce powiedzieć „jutro”.
„Obiecaj, że przyjdziesz – mówię – obiecaj, że się ucieszysz,
że wszyscy oni bodaj na chwilę się posrają,
zrozumiawszy w końcu, kogo stracili,
ze wszystkimi swoimi recenzjami, czasopismami, obiecaj, że się ucieszysz,
zobaczywszy mnie czystego i niezależnego,
w dodatku znacznie młodszego niż przed tymi dwudziestoma laty!”
Tak jakby ich nie było, jakby to wszystko w malignie –
leżę w przepoconej pościeli, marzę o kimś,
kogo jeszcze nie ma, na kogo trzeba czekać jeszcze dwadzieścia lat,
czytać wiersze, pisać, pić,
wypowiadać wojny, jeździć nocnymi i dziennymi pociągami,
głupieć od krajobrazów, miłości, spirytusu i czekania –
a Wiktor i Saszko, Saszko i Wiktor
w tym czasie krążą i krążą
i nie mogą się zatrzymać
i kogoś wypatrują
którąś już godzinę
pod Operą
we Lwowie
w kwietniu.
Jurij Andruchowycz
Piosenka 212
Tak wiele supergwiazd, porosłych trzciną..
Gdzieś tam Tom Jones
Śpiewa o zielonej-zielonej trawie..
W taką noc księżycowymi borami
Wiodą korowody opieńki
Przyprószone cynamonem..
Jakże chciałbym się puścić znowu
Tym Czumackim Szlakiem z powrotem,
Przeorać ciepły jeszcze pył..
W taką noc
Otwierają się największe teatry operowe –
Dla tych, co na morzu, dla tych, co nie śpią,
Ella Fitzgerald
Smaruje się niebieską gliną –
My nie zginiemy w tym świecie!..
Nigdy, nigdy nie będę się smucił –
Całkiem jak drzewo niziutko nad wodą..
Ołeh Łyszeha
Johnny Cash
Johnny Cash z witryny patrzy – ściema
to Los Angeles Dla kumpli mu trzeba
przebierać struny żeby nie wyjść z wprawy
– brzytwa z rozmachem policzek potnie –
pić przez tydzień w willi samotnej
zapach lasu z zapachem trawy
Johnny Cash – gotówka – whisky w gardle
i gruchanie afrykańskich synogarlic
czarny sweter pod szyją – srebrne struny
sukces – prochy – „Lincoln” i „Shevy”
poranne rzygi na pościeli
wieczornych dzwonów błękitny strumień
do miasta aniołów ewangelista i apostoł
wchodzi utykając kulawy jak apostrof
sam skraca czas: życie i śmierć – duchowe
apokryfy w psalmach pozostawi
i napełni pszczołami
miód gęstego słowa
wszystko się zejdzie nie w słowach a w cyfrze
że przehulali to życie na cytrze
że nic nie zachowuje formy
nawet muzyka – twój śpiew – twoja ręka
wszystko połowiczne albo w połowie pęka
zdjęcie w witrynie sklepu w Kalifornii
no Los Angeles no cegła ściana
chleb posolony i morska piana
plus to szaleństwo – baby – limuzyny
plus struna co wgryzła się w opuszek palca
plus kierownica i kolano – twardnieją jajka
a minus to że tutaj nie ma zimy
Johnny Cash na hollywoodzkim zboczu
w każdej pieśni sam trzyma fale co się toczą
i gryf i talię gitary
Juanity ciało na Juanie
Santa Monicę na Spokojnym Oceanie
w papierośnicy fajki i cygara
muzykę jak mysz w kościelnej ciszy
biedną – bo taka należy się myszy
z metodystów i luteran łaski –
płaci gotówką za wszystko Johnny
głos w magnetycznej płycie uwięziony
czarny drozd – z blizną – arkansaski
Wasyl Machno
Kobieta Edgara Poe
Kiedy miała 35 lat,
liście jej płuc
oderwały się od gałęzi oskrzeli:
wykasłane, poleciały
za wiatrem czasu.
Na imię ma Berenice (albo Helena).
Wieczorami przychodzi do niej czarny kot.
Ociera się o futrynę swoim cieniem,
a jego prawe oko ma plamy wyglądające jak księżycowe morza.
Każdego ranka długo wpatruje się w sufit,
nad którym tli się strych jej pamięci,
Berenice (albo Helena) je śniadanie, pije swoje gorzkie leki
i idzie na codzienny spacer po zamglonym parku.
Pewnego dnia podszedł do niej nieznajomy we fraku.
Nie rozpoznała przenikliwości wzroku.
On nie rozpoznał śmierci, którą sam wymyślił dla tej kobiety.
Łeś Bełej
Dyptyk
(z dedykacją dla Miłosza)
gdyby miasto skąd wszystko się zaczęło
było tylko miastem
miejscem
a nie miejscem na mapie
nie setką fotografii
z twarzami i bez
gdyby wiatr i śnieg
gdyby oliwki i cytryny
gdyby kawa i wino
gdyby wszystko co jest w środku
każdej z książek
nie zostawiało plam
na przykład na skórze albo na bruku
na przykład jak cień
gdyby przeszłość była tylko przeszłością
albo nie tylko przeszłością
nie tylko
poeta mógłby być tylko poetą
albo nie tylko poetą
nie tylko
wschodzi i zachodzi
wschodzi i zachodzi
wschodzi i zachodzi
i tak cały czas
śmierć jak słońce
w wierszach i poza nimi
a rozumu ptak
nie w gnieździe i nie w klatce
nie w wąsie nie w oku i nie w ręce
a gdzieś pośrodku
bardzo pośrodku
bardzo
chodzi i chodzi
nie może latać
wstaje i siada
i tak cały czas
Marianna Kijanowska