37,90 zł
Poruszająca opowieść o miłości, tęsknocie, niepewności i stracie, inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z życia ukochanej babci autorki.
Londyn, rok 1942, trwa II wojna światowa. Niemieckie bombardowania nieustannie dają się we znaki mieszkańcom stolicy. We wschodniej dzielnicy miasta, Bethnal Green, mieszka osiemnastoletnia Nellie Morris. Mimo trudów wojny cieszy się kochającą rodziną, gronem oddanych przyjaciół oraz pracą asystentki burmistrzyni. Pewnego dnia poznaje przystojnego Raya, amerykańskiego pilota stacjonującego w pobliżu. Pomimo początkowej niechęci dziewczyny okazuje się, że miłość może rozkwitnąć nawet w najmroczniejszych czasach. Gdy Nellie nieśmiało zaczyna snuć plany o szczęśliwej przyszłości, wojna brutalnie niszczy jej marzenia. Podczas jednego z nalotów dochodzi do tragedii, a świat dziewczyny rozpada się na kawałki. I nie są temu winne wyłącznie niemieckie bomby…
Jak Nellie postąpi w obliczu dylematów moralnych? Czy jej rodzina poradzi sobie z niewyobrażalną stratą? I najważniejsze: czy miłość uleczy najgłębsze rany?
* * *
„Niezwykły debiut przypominający o nieznanej wstrząsającej tragedii, do której doszło podczas II wojny światowej na londyńskim East Endzie. Tę opowieść o pierwszej miłości, rozdzierających ludzkich dramatach i poszukiwaniu prawdy czyta się z zapartym tchem.”
FIONA DAVIS autorka bestsellera „New York Timesa”: The Spectacular
„Pełna bólu, ale też nadziei prawdziwa historia ludzi, którym będziesz mocno kibicować. Lektura zanurzy cię w East Endzie lat 40. XX wieku i pozostanie w twoim sercu na długi czas.”
KRISTIN HARMEL autorka bestsellera „New York Timesa”: The Paris Daughter
„Millie Bobby Brown napisała przejmującą opowieść o dorastaniu, czerpiąc z historii swojej rodziny. 19 stopni to fenomenalna lektura dla jej fanów z całego świata.”
KATE QUINN autorka bestsellera „New York Timesa”: The Diamond Eye
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 390
Pamięci tych, którzy stracili życie w tej tragedii,i pamięci ich bliskich,oraz babci Ruth, która opowiedziała mi tę historię
PROLOG
Marzec 1993
Po raz pierwszy od zakończenia wojny po niemal pięćdziesięciu latach Nellie wróciła do Bethnal Green, gdzie mieszkała w młodości. Wysiadła z metra i rozejrzała się w poszukiwaniu znaków wskazujących wyjście. Zdumiało ją, że wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż to zapamiętała. Stacja nie była wtedy ukończona, a tory nie zostały ułożone, kiedy przekształcono ją na czas wojny w publiczny schron przeciwlotniczy. Teraz ludzie mijali Nellie w pośpiechu, podczas gdy ona stała, ściskając w rękach walizkę, i próbowała przypomnieć sobie potrójne łóżka piętrowe ciągnące się wzdłuż tuneli, kiedy była tu ostatnim razem. Ile wlokących się w nieskończoność, niespokojnych nocy spędziła tu wraz z rodziną w czasie operacji Blitz? Zbyt wiele. A później nastały kolejne wojenne noce, podczas których musieli chronić się przed częstymi nalotami.
Pociąg, z którego wysiadła, ruszył, stukając kołami po szynach. Nabrał prędkości i zostawił Nellie na peronie w otoczeniu wspomnień.
Zauważyła, że ruchome schody zostały wymienione. Podest z drewnianych listewek zastąpiła lśniąca stal. Wciągnęła za sobą na stopień walizkę na kółkach. U wylotu schodów usadowił się uliczny artysta i śpiewał Bridge Over Troubled Water. Muzyka przypłynęła do niej niesiona echem. Jadąc schodami do góry, Nellie nuciła cicho, wspominając, jak w czasie wojny śpiewała tu dla znajomych i rodziny. Dotarła do poziomu kas biletowych i pomyślała o drogim Billym i dołeczkach w jego policzkach, które pojawiały się, kiedy się do niej uśmiechał. Często zatrzymywała się w tym miejscu na krótką pogawędkę, zapewniając członków rodziny, że zaraz ich dogoni, podczas gdy oni kierowali się prosto do łóżek.
Po przejściu przez bramki biletowe skręciła automatycznie w lewo. W tamtym okresie niedokończona stacja miała tylko jedno wejście. Teraz po prawej widniało drugie, ale Nellie obawiała się, że gdyby z niego skorzystała, na poziomie ulicy straciłaby orientację. Okolica wyglądała znajomo, a jednak się zmieniła. Ściany były obwieszone plakatami reklamowymi, a w miejscu kantyny stały automaty z napojami i przekąskami. Serce zaczęło jej mocniej bić, gdy pokonała pierwsze siedem stopni prowadzących na półpiętro, a następnie skręciła w lewo i zaczęła się piąć po dziewiętnastu schodach. Dziewiętnastu. Teraz były znacznie lepiej oświetlone. Pośrodku znajdowała się poręcz, której kiedyś brakowało, ale to wciąż były te same schody składające się z dziewiętnastu stopni. W drodze na górę zalała ją fala wspomnień setek razy, kiedy korzystała z tych schodów, aż oczy zaszły jej łzami, a żołądek ścisnął się boleśnie.
Musiała wyjść ze stacji, znaleźć drogę do domu Barbary, przywitać się z dawną przyjaciółką i wypić filiżankę herbaty. Babs napisała do niej kilka miesięcy wcześniej, namawiając, aby rozważyła przyjazd na pięćdziesiątą rocznicę uroczystości żałobnej. Pomysł wydawał się dobry, ale teraz, kiedy znalazła się tutaj po wielu latach, wszystko do niej wróciło.
Grupa młodych ludzi, jak się domyślała studentów, zaczęła nagle zbiegać w jej kierunku po schodach. Przesunęła się w prawo i przylgnęła do ściany. Oddech jej się rwał, dyszała ciężko, a serce waliło jak młotem. Wiedziała, że nie spowodował tego wysiłek związany ze wspinaczką po schodach, lecz to, co wydarzyło się tutaj przed pół wiekiem. Tamtej nocy, która na zawsze zmieniła jej życie. Ściskając w jednej ręce walizkę, a drugą przykładając do piersi, kuliła się przerażona pod ścianą, starając się jakoś nad sobą zapanować, z trudem łapiąc oddech.
– Nie spadnij, nie spadnij – szepnęła do siebie.
CZĘŚĆ PIERWSZA
JESIEŃ–ZIMA 1942
ROZDZIAŁ 1
Była słoneczna wrześniowa sobota. Zdawało się, że jest pełnia lata. Nellie miała za sobą ciężki tydzień w ratuszu, gdzie pracowała jako asystentka pani burmistrz. Dziś zatęskniła za odrobiną normalności, za smakiem życia sprzed wojny. Sprzed nalotów, reglamentacji żywności i niekończących się ponurych doniesień, które podawali w radio. Postanowiła zabrać swoją młodszą siostrę Flo na piknik do parku. Było gorąco. To był ten rodzaj upału, podczas którego tęskni się za ochłodzeniem i spadającymi z drzew liśćmi, ale potem człowiek gani samego siebie, że pragnie pożegnać się z ładną pogodą.
Wkrótce nadejdą jesienne chłody, powtarzała sobie Nellie, a wraz z nimi ciemne zimowe dni, kiedy będzie wracała z pracy po zmierzchu, potykając się na każdym kroku z powodu zaciemnienia.
– Pospieszmy się, Flo, to zostanie nam więcej czasu na piknik – powiedziała, ciągnąc siostrę za rękę.
Szły znajomymi ulicami Bethnal Green, gdzie mieszkała od urodzenia, mijając rząd skromnych wystaw sklepowych. Używana odzież, królik i baranina u rzeźnika (ależ dawno nie jadła wołowiny!), kolejka – nadal – w warzywniaku po jabłka z sadów z hrabstwa Kent. Przy jednym ze skrzyżowań samotnie stała ściana zbombardowanego domu. W oknie wciąż powiewała żałośnie firanka. Nellie odwróciła wzrok od zniszczonych przez pociski miejsc, pustych skorup zamieszkanych kiedyś przez ludzi, domów takich jak jej własny. Nie chciała zepsuć sobie nastroju takimi myślami.
– Kiedy go odbudują? Kiedy ludzie wrócą do swojego domu? – zapytała Flo, patrząc na ruiny.
– Podejrzewam, że po zakończeniu wojny – westchnęła Nellie, poprawiając koszyk na ręce. „Ale ludzie, którzy tu mieszkali, raczej już tu nie wrócą”, pomyślała. „Najprawdopodobniej zginęli, kiedy pocisk trafił w ich budynek”.
– A jeśli wojna nigdy się nie skończy?
Ostatnio w prasie widziała nagłówki o nalotach RAF-u[1] na Monachium i na samą myśl o tym serce podchodziło Nellie do gardła. Po każdym udanym bombardowaniu niemieckiego miasta można się było spodziewać odwetu w postaci nalotu, co oznaczało, że londyński East End znów znajdzie się w stanie zagrożenia.
Jej młodsza siostra, zaledwie siedmioletnia, w zasadzie nie pamiętała czasów sprzed wojny, nie zapowiadało się też na to, aby miała się ona wkrótce skończyć. Wojna w równym stopniu zniszczyła dzieciństwo Flo i odarła Nellie z życia nastolatki, kiedy to powinna beztrosko się bawić. Co prawda teraz nie było tak źle jak na początku, kiedy cel stanowiły portowe doki i magazyny, czy później w czasie operacji Blitz, kiedy Hitler wysyłał bombowce na tereny zabudowane, usiłując złamać ducha brytyjskiego narodu. Nie udało mu się. Wciąż tu byli, wciąż walczyli i nie zamierzali się poddać, jak oznajmił premier tuż po wybuchu wojny. Nigdy się nie poddamy. Nellie wysunęła buntowniczo brodę, przypominając sobie przemowę pana Churchilla.
– Obiecuję, że kiedyś się skończy. Zobacz, już prawie jesteśmy! – Nellie uśmiechnęła się, chcąc rozweselić siostrę, gdy przechodziły przez most nad Regent’s Canal i wkraczały do parku Wiktorii obok posążków dwóch psów strzegących wejścia. Flo jak zawsze pogłaskała mijane zwierzaki.
Obecnie park Wiktorii został w znacznej części zaanektowany przez wojsko – umieszczono w nim działa przeciwlotnicze i obóz dla jeńców wojennych na jednym z jego krańców – więc nie pozostało za dużo miejsc, w których można by poczuć prawdziwą wolność. Mimo to istniał wciąż skrawek parku otwarty dla zwykłych mieszkańców oraz liczne pomniejsze zieleńce i ogrody wciśnięte między ulice zabudowane wiktoriańskimi szeregówkami. Część tych zielonych terenów została przekopana pod uprawę warzyw, ale inne wciąż umożliwiały dzieciom zabawę. Zawsze gdzieś rozgrywano mecz piłki nożnej, podczas którego chłopcy zaznaczali bramki swoimi kurtkami.
Kawałek dalej przeszły przez mostek prowadzący na wysepkę pośrodku stawu.
– Pamiętam czasy, kiedy dzieciom nie wolno było przychodzić na wyspę – powiedziała Nellie. – Mogli tam przebywać tylko dorośli.
– I nie przychodziłaś, dopóki nie stałaś się dorosła? – zapytała Flo z rozszerzonymi ze zdumienia oczami.
Nellie się uśmiechnęła.
– Przychodziłam. Razem z Babs i Billym. Jedno z nas zagadywało dozorcę, a pozostali pędzili na wyspę. Nim dozorca nas zauważył, zdążyliśmy już obiec całą, więc pozostawało mu tylko nas przegonić, ale ponieważ biegaliśmy szybciej od niego, nie miał szans nas złapać.
Flo się roześmiała i Nellie też zachichotała. To były dobre czasy, sprzed wojny, kiedy chodziła jeszcze do szkoły, a Flo była niemowlęciem. Nellie, jej najlepsza przyjaciółka Barbara i Billy, brat Barbary, byli w tamtym okresie nierozłączni. Cała trójka miała mniej więcej tyle samo lat: Billy starszy od Nellie o rok, a Babs o rok młodsza. Dorastali razem. Nellie miała teraz osiemnaście lat i właściwie można by ją uznać za dorosłą. Pracowała w ratuszu i miała ważne zadania do wykonania, ale czasami żałowała, że nadal nie jest dzieckiem i nie może bawić się z Billym i Babs w chowanego w parku.
Jak na zawołanie zauważyła znajomą postać zmierzającą w ich kierunku.
– Tak mi się wydawało, że to ty, Nellie Morris! Urządzacie sobie piknik?! – zawołał Billy z szerokim uśmiechem, wskazując na kosz na zgięciu jej łokcia.
– Tak, postanowiłyśmy wykorzystać piękną pogodę, a Flo uwielbia pikniki.
– Założę się, że uwielbia też łaskotki – powiedział Billy i podbiegł do Flo, która zaczęła uciekać z piskiem.
Nellie patrzyła na nich z uśmiechem. Traktowały go jak starszego brata i bardzo go lubiły. W takich chwilach można było niemal zapomnieć, że toczy się wojna, i dzięki takim momentom Nellie udawało się jakoś wytrzymać.
Po okrążeniu wyspy oboje wrócili, Billy z trudem łapał oddech.
– Zrobiła się dla mnie za szybka – wydyszał chrapliwie.
– Uważaj, Billy, na astmę.
Pokiwał głową i wyciągnął papierosa, którego zawsze nosił przy sobie. Wystarczyło zaciągnąć się parę razy, żeby zawarte w nim lekarstwo przedostało się głęboko do płuc, hamując świsty.
– Wiem. Nic mi nie będzie. – Zapalił papierosa i zaciągnął się mocno. – No i już. Po wszystkim. Co tam macie do jedzenia? – Skinął na trzymany przez Nellie piknikowy koszyk, który przygotowała dla nich jej matka Em.
– Kanapki, kruche ciasteczka, lemoniadę cytrynową. Wystarczająco dużo dla trójki, jeśli masz ochotę do nas dołączyć. – Prawdę mówiąc, wcale nie było wystarczająco, ale czuła, że wypada zaproponować.
Billy pokręcił głową.
– Brzmi pysznie, ale nie mogę. Mam później zmianę. Nikt nie wstrzyma nalotów ze względu na piknik. – Zasalutował dla zgrywy, potargał włosy Flo i odszedł.
Minął dwie kobiety w średnim wieku, jedna trzymała pudla na smyczy. Obejrzały się za nim i pokręciły z dezaprobatą głowami. Pies zaszczekał. Nawet nie starały się go uciszyć. Bez wątpienia uznały Billy’ego za obdżektora[2], bo nie włożył munduru. Nie miały pojęcia, że był członkiem cywilnej obrony przeciwlotniczej. Nie zdawały sobie sprawy, jak ciężko pracował, ile dodatkowych zmian brał, ile nocy spędził, doglądając ludzi w schronie na stacji metra, mimo że przebywanie pod ziemią i oddychanie wilgotnym powietrzem nie służyło jego płucom.
Każdy z nich coś z siebie dawał w tych wojennych czasach. Jej ojciec Charlie był magazynierem w londyńskich dokach i kilka razy w tygodniu miał dyżury w grupie, która sprawdzała, czy gdzieś w mieście nie wybuchł pożar. Babs pracowała w fabryce szyjącej mundury wojskowe.
– Nellieee! Kiedy zjemy kanapki? Okruszki zostawię dla kaczek. Widzisz je, o tam? Są też kaczątka!
– Naprawdę? Chodźmy je zobaczyć! – Nellie pozwoliła siostrze zaciągnąć się na brzeg. Rzeczywiście między trzcinami dało się dostrzec kaczą rodzinę. Pisklęta były maleńkie i puchate i Nellie z trudem utrzymała Flo na suchym lądzie, pozwalając jej obserwować maluchy, ale ich nie dotykać.
Po drugiej stronie parku, na terenie ogrodzonym, stały ogromne działa przeciwlotnicze zwane ack-ack. Skierowane w niebo, gotowe do akcji z chwilą rozpoczęcia kolejnego nalotu. A tuż obok toczyło się życie jak co dzień.
Właśnie się zbierały, kiedy zabrzmiał dźwięk syreny przeciwlotniczej.
– Za dnia? Naprawdę? – powiedziała zaskoczona Nellie. Zaczęło jej walić serce. Władowała rzeczy do kosza piknikowego i chwyciła Flo za rękę. – Rusz się, biegniemy!
– Nellieee! Dokąd mamy uciekać? Nie chcę, żeby spadła na mnie bomba! – wrzasnęła przerażona Flo.
Znajdowały się dość daleko od stacji metra, gdzie ich rodzina zwykle chroniła się przed nalotami, a jednocześnie zbyt blisko artylerii przeciwlotniczej, którą bombowce niemieckie z łatwością mogły obrać za cel. Wyobraziła sobie pocisk spadający prosto na armaty, trafiający w nie szrapnel, który przeleciał przez park. Mała Flo przewraca się, zakrwawiona, nieruchoma... Nie, nie mogła do tego dopuścić. Musi ratować siostrę.
W pobliżu wejścia do parku znajdował się schron publiczny, który mijały w drodze na piknik. To była jedna z konstrukcji z blachy falistej wkopanej w ziemię, ale będzie musiała wystarczyć. Wszystko było lepsze, niż dać się złapać na otwartej przestrzeni. Kiedy Nellie biegła, trzymając Flo mocno za rękę, nad ich głowami przeleciały bombowce na tyle nisko, że mogła rozpoznać symbol Luftwaffe na skrzydłach. Silniki ryczały i wyły, wydając z siebie wyraźnie inne odgłosy od produkowanych przez samoloty RAF-u, które często przelatywały w formacjach bojowych, aby bombardować miasta III Rzeszy. Flo stanęła i zadarła głowę. Możliwe, że po raz pierwszy zobaczyła wroga, jak uświadomiła sobie Nellie. Do nalotów dochodziło zwykle nocą. Bała się, że przelatujące nad nimi samoloty w każdym momencie mogą otworzyć ogień z karabinów maszynowych, o bombach na ich pokładzie nawet nie wspominając.
– Musimy uciekać, Flo! – ponagliła, modląc się w duchu, aby udało jej się ochronić siostrzyczkę. Dobiegły do schronu. Nellie, dysząc głośno, wepchnęła tam najpierw Flo. W środku przytuliła mocno siostrę, opierając policzek na jej miękkich kręconych włosach. Dzięki Bogu są bezpieczne.
– Uff, było blisko, proszę pani – odezwał się siedzący w schronie chłopiec, przytrzymując małego pieska i starając się złapać oddech.
– Wiem. Nie rozumiem, dlaczego tak późno nas ostrzegli. Ledwie zdążyłyśmy się schować.
– Nalot za dnia. Nasi chłopcy wypatrują ich chyba tylko w nocy.
Nellie nie sądziła, że to prawda. Posadziła sobie Flo na kolanach z nadzieją, że rodzice i ich brat George też zdążyli się ukryć. Podobnie jak wszyscy mieszkańcy East Endu, mieli dużą wprawę w kwestii postępowania podczas nalotów. Ale bez względu na to, jak często do nich dochodziło, zawsze ją przerażały – myśl, że właśnie ta bomba mogła nosić jej imię, że to mogły być ostatnie chwile jej życia. Spróbowała odetchnąć głęboko, by uspokoić nerwy, zdeterminowana, aby nie płakać i nie pokazać Flo, jak bardzo jest przerażona.
Działa przeciwlotnicze odezwały się znacznie głośniej niż zwykle, bo przecież znajdowały się bardzo blisko, ale pocieszała ją myśl, że miasto się broni. Mały schron mógł pomieścić ledwie garstkę ludzi. W środku znajdowała się tylko drewniana deska do siedzenia i podłoga z ubitej ziemi, daleko mu do rozbudowanej stacji metra, do której przywykli. Tam mieli piętrowe łóżka, toalety, kuchnię serwującą ciepłe posiłki, a nawet rozrywkę w postaci małego teatru.
– Dobrze, że nie musimy tu przychodzić podczas każdego nalotu, co, Flo? – powiedziała, zaplatając mocniej ręce wokół siostry.
Flo pokiwała głową i wtuliła się w nią jeszcze bardziej. To było przerażające przeżycie siedzieć w tym małym schronie i jednocześnie słyszeć przelatujące nad głowami samoloty, huk dział przeciwlotniczych i od czasu do czasu, gdzieś w oddali, wybuchy bomb. W podziemiach metra odgłosy wojny były bardziej przytłumione i łatwiejsze do zniesienia. Poza tym dziewczęta przebywały tam razem z Em, Charliem i George’em, a cała odpowiedzialność za Flo nie spoczywała wyłącznie na Nellie. Próbując zachować pozorny spokój, zamrugała, aby odpędzić łzy.
Kiedy hałas samolotów i armat wreszcie przycichł, zabrzmiała syrena odwołująca alarm. Nellie wyprowadziła Flo ze schronu i ruszyły w drogę powrotną do domu, wśród unoszącego się w powietrzu pyłu i nowo powstałych gruzów. Kiedy skręciły w Morpeth Street z rzędami wiktoriańskich szeregówek z czerwonej cegły, George otworzył z impetem drzwi do ich domu. Tuż za nim stał ojciec.
– Byłem na dworze – wysapał George – kiedy nadleciały te bombowce. Ale były nisko!
– My też je widziałyśmy ze schronu. – Nellie wzdrygnęła się na wspomnienie tego, jak pikowały bardzo blisko ziemi.
– Widziałem białka ich oczu! – ciągnął George. – Pilot na przodzie miał jasne włosy, jak Flo. Musiałem schować się w krzakach, żeby mnie nie zastrzelił!
Charlie posłał mu wściekłe spojrzenie.
– A co robiłeś na ulicy? Zawsze ci powtarzam, że z chwilą, w której rozlega się syrena przeciwlotnicza, masz pędzić do schronu.
– Tak zrobiłem, tato, ale... – zaczął George.
– Nie wolno ci za bardzo oddalać się od metra, rozumiesz? Musisz mieć możliwość iść prosto na stację. – Charlie pogroził synowi palcem.
– Nellie i Flo były w parku, kilometry od metra!
– Pół kilometra, ty głupku. – Nellie spojrzała na brata z pogardą.
– Przynajmniej dotarły do schronu. – Charlie przeczesał ręką włosy. Chyba wstrząsnęła nim myśl, że jego dzieci znalazły się w niebezpieczeństwie, w środku dnia, w słoneczną wrześniową sobotę. Nellie też poczuła zimny dreszcz. Gdyby podczas ich wycieczki cokolwiek stało się Flo, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Przytuliła się do taty, a potem ucałowała mamę, która zagoniła ich do domu.
– Wszystko w porządku. Jesteśmy bezpieczni. Naloty znów przybierają na sile, prawda? Przynajmniej nie tak bardzo jak podczas blitzu. – W tysiąc dziewięćset czterdziestym i czterdziestym pierwszym niemal co noc dochodziło do nalotów bombowych, praktycznie zamieszkali wtedy w schronie na stacji metra. Nellie nie chciała nawet myśleć, że sytuacja ponownie mogłaby się aż tak zaostrzyć.
– To prawda – przyznał Charlie. – Diabelna wojna, co? Człowiek się przyzwyczaja i myśli, że jakoś sobie radzi, a wtedy pojawia się coś nowego, tak jak teraz. Nalot w słoneczne popołudnie. Nie do pomyślenia.
Nellie chciała odpowiedzieć, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
– To na pewno Ruth i John – rzuciła Em, spiesząc do wejścia.
Ale na progu stał jedynie John z czarnym chartem na smyczy.
– Przepraszam, Em, Charlie – odezwał się. – Ruthie nie czuje się dziś na tyle dobrze, żeby przyjść na podwieczorek. Ten dzienny nalot ją rozstroił.
Ciocia i wujek przychodzili w każde sobotnie popołudnie na podwieczorek, odkąd Nellie sięgała pamięcią. To była tradycja rodzinna. Ciasteczka, gra w karty i dużo śmiechu czy trwała wojna, czy nie.
Ruth była siostrą Charliego, Nellie łączyły z wujostwem bliskie stosunki. Nellie i Babs zawsze do nich uciekały, kiedy miały na pieńku z własnymi rodzicami. Wówczas Ruth częstowała je biszkoptami i mówiła, że mogą u niej zamieszkać i nie wracać do siebie. Co prawda koło podwieczorka dziewczynki zaczynały już tęsknić za domem i swoimi mamami. Em i pani Waters wiedziały, gdzie są ich córki, bo Ruth zawsze informowała je o tym za pośrednictwem syna sąsiadów.
– Ucałuj ją ode mnie – powiedział Charlie.
Nellie wiedziała, że tata niepokoił się zdrowiem siostry. A ponieważ był człowiekiem przyzwyczajonym do tego, że potrafi wszystko naprawić i zaradzić kłopotom, bardzo przeżywał to, że nie może w żaden sposób uleczyć gruźlicy, na którą chorowała siostra, a która zaostrzyła się na skutek nocy spędzonych w zawilgłym schronie przeciwlotniczym.
Od czasu wybuchu wojny ich rodziny jeszcze bardziej się ze sobą zżyły, wspierały się wzajemnie, więc Nellie trudno było się pogodzić z myślą, że Ruthie nie przyszła.
Spojrzała na psa, który obwąchiwał jej rękę.
– Nowy chart? A gdzie Oscar?
John się roześmiał.
– To jest Oscar. Nie poznajesz go?
Nellie zmarszczyła brwi. Pies wuja Oscar był moręgowatym chartem. Ten natomiast miał czarną sierść, ale lizał ją po ręce, jakby ją znał.
– Znów próbujesz zastosować tę sztuczkę? – zapytał Charlie ze śmiechem.
– Tak. Wcześniej się udało, teraz też powinno.
– Jaką sztuczkę, wujku? – dopytywała się Nellie.
John przysunął się bliżej.
– Oscar jest pewniakiem. Postanowiłem przefarbować go na czarno, zapisać na inny wyścig pod innym imieniem, nikomu nieznanym. Postawię na niego mimo małych szans na zwycięstwo. Jeśli wygra, zainkasujemy pieniądze i zadanie wykonane. – John puścił oko do Nellie. – Nie ma znaczenia, czy jest wojna, trzeba wykorzystać każdą okazję na zarobek.
– Gdzie startuje i pod jakim imieniem? – zapytał Charlie. – Obstawię go. Może wygram parę groszy.
– Walthamstow, dziś o ósmej wieczorem. Pogrąż bukmacherów, Charlie. Startuje pod imieniem Władca Ciemności.
Nellie się roześmiała.
– Bardzo dramatycznie! W takim razie powodzenia dla Oscara i uściski dla cioci Ruth. Przykro nam, że się nie zobaczymy.
Em wróciła z kruchymi ciasteczkami zawiniętymi w papier.
– Proszę. Na podwieczorek dla Ruth. Trzymaj psa z daleka.
– Dzięki, Em. Na pewno będzie wdzięczna za ciasteczka. Och, prosiła, żeby ci to przekazać. Sami nie potrzebujemy, mamy wystarczająco. – Wręczył Nellie kilka kartek żywnościowych.
– Dziękuję, wujku – powiedziała z uśmiechem.
– Trzeba się dzielić tym, co się ma, prawda? Chodź, piesku. – John pociągnął za smycz, a Charlie i Nellie pomachali mu na pożegnanie.
Zawsze tak było – rodzina i przyjaciele dzielili się tym, co mieli, starali się podchodzić do życia z optymizmem, doceniać drobne gesty uprzejmości. Pewnego dnia wszystko w końcu się zmieni i życie wróci do przedwojennej normy, kiedy to nie mieli wiele, ale zawsze tyle, by wystarczyło dla wszystkich.
PRZYPISY