A jednak - Małgorzata A. Jędrzejewska - ebook

Opis

Główna bohaterka powieści, Julia, jest nauczycielką jęz. angielskiego i tłumaczką. Mieszka z matką /malarka amatorka/ i córką /prawie pełnoletnia uczennica liceum/ w domu, który jest otwarty na oścież dla wielu przyjaciół. Przy jej boku nie ma mężczyzny, ale jest Ktoś, kto może nim zostanie. Nagle w to ustabilizowane życie wdziera się koszmar z przeszłości, czyli mąż Julii, Robert, który zostawił ją i córkę dawno temu. Teraz bardzo chce wrócić na łono rodziny, próbując przekonać żonę, że nadal bardzo kocha ją i córkę, ale Julia w to nie wierzy. I chyba robi dobrze…

Pierwsza powieść /drugie wydanie/ z autorskiej serii Małgorzaty A. Jędrzejewskiej: TZMH „Tajemnica, Zbrodnia, Miłość, Humor” gdzie przeplatają się radość ze smutkiem, strach z determinacją, śmiech z płaczem, miłość z brakiem zaufania, a wszystko owiane przeszłością, która często boli. Daj się zaprosić do tego świata!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Warmia55

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie opowiedziana fajna historia, ciepła i dodająca otuchy. Tro chę jak w bajce - dobrzy zostają nagrodzeni, a źli ukarani, choć nie wszystko jest idealne. A jednak - jak jest przyjaźń, są przyjaciele, to wszystko da się przetrwać.
00

Popularność




Copyright © Małgorzata A. Jędrzejewska

 

Redakcja:

Dominika Lewicka-Klucznik

 

Korekta:

Magda Cichalewska

 

Zdjęcie autorki na okładce:

©Kama Trojak

 

Skład do druku, okładka, dtp:

GroupMedia

 

Przygotowanie wersji elektronicznej:

Epubeum

 

 

ISBN: 978-83-969902-2-8

 

Książku spod znaku Amazon.pl

Seria autorska: TZMH /TajemnicaZbrodniaMiłośćHumor/

 

Wydanie II poprawione

Iława 2023

 

[email protected]

Fb: Malgorzata A. Jedrzejewska

ROZDZIAŁ I

Z ulgą zanurzyła się w gorącej, pachnącej wodzie i zamknęła oczy. Naprężone mięśnie rozluźniły się, poddawane delikatnemu masażowi falującej wody. Ożywcze olejki otaczały mgiełką ułatwiając oddychanie, a także swobodniejszy przepływ myśli. Już bez emocji wspominała nachalne umizgi szefa delegacji, której była tłumaczką, mimo że zepsuły dzień, na który tak się cieszyła; w składzie była dawno niewidziana koleżanka i miały okazję do spotkania, a on ciągle przeszkadzał.

Julia poruszyła się w wannie. Plusk przypomniał jej drugie niemiłe wydarzenie z tego dnia. Szła do samochodu, gdy została ochlapana przez jakiegoś młodocianego mistrza kierownicy, który nie zauważył, że wjeżdża w kałużę. Najlepszy płaszcz, jaki miała, nadawał się tylko do pralni. W dodatku dziś sobota, odda go do czyszczenia dopiero w poniedziałek, a na środę jest potrzebny, bo znów ma jakąś delegację. Może Elżbieta pożyczy jej swój…

Chwyciła gąbkę i zaczęła energicznie szorować ciało. Elżbieta... Hm, to teraz całkiem nowa historia. Jak mogło do tego dojść? Dlaczego? Julia westchnęła ciężko. Ostatnio często wkraczały na wojenną ścieżkę i to właściwie bez powodu. Chociaż nie, powody były, ale przecież nie aż takie, żeby trzeba było się kłócić. A jednak... Elżbieta uważa się już za dorosłą kobietę, bo niedługo osiemnastka, ale jest jeszcze tak niedojrzała w zachowaniach i myśleniu. Do prawdziwej dorosłości naprawdę wiele jej brakuje.

Stukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia.

– Julia, ty jeszcze żyjesz czy już utonęłaś? – Głos matki był po trosze zniecierpliwiony i rozbawiony. – Czekam na ciebie z herbatą, a ty niczym Wenus w pianie się taplasz.

– Nic nie mówiłaś, że robisz herbatę! – odkrzyknęła Julia. – Gdybym wiedziała, pospieszyłabym się.

– Nie jestem taka pewna – zaburczała Stefania. – Lubisz kąpiel jak twój świętej pamięci ojciec. Jego też trzeba było siłą wyciągać z wanny. No, wychodź już. – Stuknęła jeszcze raz w drzwi. – Ciasto czeka.

Rzeczywiście, dopiero teraz to poczuła. Nawet w łazience aromat ciasta walczył z zapachem olejków do kąpieli. Julia uśmiechnęła się do siebie. To jest to! Kąpiel, nowa egzotyczna herbata, ciasto mamy, a potem łóżko i gazety. Nie spiesząc się, dokończyła toaletę, wannę zostawiając na później. Wkroczyła do kuchni otoczona wonią kosmetyków. Stefania popatrzyła uważnie.

– Wybierasz się gdzieś?

– Nie. – Julia siadła na ławie i sięgnęła po dzbanek z herbatą. – Musiałam sobie nastrój poprawić po tym Szwedzie.

– I co? Udało się? – Matka zaśmiała się, siadając po drugiej stronie stołu.

– No, może nie do końca, ale jest lepiej niż było.

Stefania przyjrzała się uważnie córce. Julia nigdy nie była klasyczną pięknością. Miała zbyt długi nos i za wąskie usta. Ale gdy się uśmiechała, na policzkach pojawiały się dołeczki, które dodawały jej uroku. Szare oczy zmieniały barwę w zależności od nastroju. Mogły być zielone, błękitne, czarne, granatowe, a czasem promieniały blaskiem, gdy czuła się szczęśliwa. Jej wielką ozdobą były gęste czarne włosy, przeciw którym często buntowała się jako dziecko.

– Wyglądam jak czarownica, dzieci się ze mnie śmieją – krzyczała, gdy miała iść do przedszkola.

Teraz wszystko się zmieniło. Oczy straciły blask, letnia opalenizna ustąpiła miejsca niezdrowej szarości, która była po części efektem dużej ilości wypalanych papierosów. Włosy też już się przerzedziły i posiwiały, co trzeba było maskować farbą. Tylko figurę miała odpowiednią – kobiecą, zaokrągloną w odpowiednich miejscach, ale nie za bardzo. Gdy szła ulicą, niejeden mężczyzna oglądał się za nią. Gdyby tylko mogła częściej wypocząć... Gdyby tyle nie paliła... Gdyby miała mniej stresu... Gdyby... Gdyby... Stefania westchnęła z żalem, myśląc, że młodość to towar tracący świeżość i datę ważności najszybciej ze wszystkich.

– Mogłabyś się wybrać do kosmetyczki – odezwała się. – Tyle jest teraz kuracji odmładzających.

Julia zaśmiała się.

– Daj spokój, mamuś! Już dawno doszłyśmy do wniosku, że to tylko wyciąganie pieniędzy od naiwnych klientek.

– No, już nie jestem tego taka pewna. Widziałam wczoraj Klarę, pamiętasz, tę dawną znajomą ojca...

– Mamo, gdzie są moje czerwone dzwony? – Do kuchni hałaśliwie wtargnęła Elżbieta, patrząc oskarżycielsko na matkę.

– Zapewne tam, gdzie je położyłaś – odparła Julia.

– Ale ja ich nigdzie kładłam! Zostawiłam je w łazience do prania.

– No właśnie. Zostawiłaś. A ja je wyprałam, wyprasowałam i powiesiłam w twoim pokoju na oparciu krzesła, żebyś schowała do szafy – wyjaśniała spokojnie Julia, choć zaczynała się już gotować. – Co dalej się z nimi stało, tego nie wiem. Gdybyś nie była taką bałaganiarą, byłoby ci chyba łatwiej żyć. I mi z tobą także. – Nie mogła powstrzymać się od uszczypliwości.

Córka wykrzywiła się.

– Możesz sobie darować te morały?

– Elżbieta! – odezwała się babcia. – Jak ty się odzywasz do mamy?

– Oj, babciu, przepraszam, ale spieszę się, a mama znów zaczyna. – Minę miała nadąsaną.

Julia była już naprawdę zła, nawet herbata przestała jej smakować. Odstawiła z hałasem kubek.

– Nie zaczynam znów, jak to byłaś łaskawa zauważyć, tylko uważam, że jeśli jesteś na tyle dorosła, by biegać na randki i imprezy, to bądź też na tyle odpowiedzialna, aby utrzymać porządek w swoich rzeczach. To jedna sprawa. A druga. Nic mi nie wiadomo o tym, dokąd i z kim się dziś wybierasz. A jesteś jeszcze, przypominam, jeśli zapomniałaś, niepełnoletnią uczennicą szkoły średniej, pozostającą pod opieką swojej matki, czyli moją i mam prawo wiedzieć, co i jak.

Elżbieta w trakcie tej tyrady matki nawet mrugnęła. „Oho – przemknęło jej przez myśl – coś staruszce dziś nie pykło.” Usiadła na brzegu krzesła i wciągnęła powietrze.

– Mamo, dziś jest ostatnia sobota karnawału, więc idziemy całą paczką do „Agawy”. Jesteśmy umówieni u Oli na osiemnastą. – Spojrzała wymownie na zegar, który wskazywał 17.45.

– Kto idzie? – dopytywała matka.

Dziewczyna podniosła oczy na znak niewinnego cierpienia i zaczęła wyliczać:

– Ola, Wojtek, Bartek, Kaśka, Michał, Piotrek, Bolo i ja.

– Dobrana paczka – z przekąsem stwierdziła Julia, choć znała ich od dziecka i bardzo lubiła.

– Oj, mamo.

Elżbieta mogłaby się pokłócić, ale nie miała czasu. Poza tym przypomniało jej się, że widziała ostatnio swoje czerwone dzwony… na tyłku Magdy, koleżanki z klasy. „Cholera – jęknęła w duchu – może mama jednak ma rację? Tylko co ja mam założyć? W dodatku jeszcze nie zapowiada się na koniec akcji pedagogicznej.” Wyraz twarzy wyraźnie współgrał z jej myślami, ale Julia nie patrzyła na córkę.

– Masz wrócić do domu najpóźniej o północy – stwierdziła.

– Co?? Ty wiesz, co mówisz? – krzyknęła z rozpaczą Ela. – Przecież o północy zaczyna się najlepsza zabawa!

– No właśnie – mruknęła Julia.

– Ale mamo – jęknęła córka.

– Podobno się spieszysz. – Julia była nieugięta. – Albo wracasz o północy, albo nie idziesz wcale. I nie muszę chyba dodawać, że alkohol nie wchodzi w grę.

Elżbieta wstała z krzesła.

– Nie wiem, co ci wszyscy uczniowie w tobie widzą. Ciągle mi mówią, że jesteś taka fajna i super. Ale mają szczęście, bo to nie ich matką jesteś!

– Elżbieta! – Znów interweniowała babcia. – Natychmiast przeproś mamę! Nie masz prawa tak mówić!

– A ona ma prawo tak mnie traktować? – Dziewczyna wyciągnęła oskarżycielsko palec w stronę matki. – Jakbym nadal była dzieckiem. Tu nie idź, tego ci nie wolno, z tym się nie baw, ta spódnica za krótka. Wszystko ciągle robię źle, a dla mojej mamy perfekcjonistki jestem zwykłym nieudacznikiem! – Czas mijał nieubłaganie, ale Elżbiecie było już wszystko jedno. – Aż dziwne, że tak doskonała istota wydała na świat tak niedoskonałe coś.

– Elżbieta!!!

Dziewczyna poczuła, że się zagalopowała. Jeśli babcia nie mówi, a syczy, to znaczy, że jest wściekła. A to zdarzało się naprawdę rzadko w stosunku do wnuczki. Spuściła z tonu.

– Przepraszam, trochę przesadziłam, ale mama zawsze…

Julia, do tej pory siedząca nieruchomo, poruszyła się.

– Lepiej idź już, bo powiesz coś, co ja zapamiętam, a ty będziesz żałować. Tylko pamiętaj, powrót o północy. – Odwróciła się.

Elżbieta popatrzyła na nagle dziwnie bezbronną matkę i wzruszyła ramionami, jakby chciała odgonić tym gestem dziwne dławienie w gardle. Po chwili była już w swoim pokoju, myśląc, co ma włożyć na siebie.

W kuchni panowała cisza. Julia wpatrywała się w ciemność za oknem. Od pewnego czasu tak właśnie wyglądały jej rozmowy z córką. Na wszystko bunt i słowa raniące aż do głębi. Westchnęła.

– Nie uważasz, że jesteś wobec niej zbyt ostra i wymagająca? – Głos matki przerwał smutne rozmyślania.

Popatrzyła na Stefanię zszokowana.

– Mamo, czy ty pamiętasz, do której ja mogłam być na dyskotekach, gdy byłam w jej wieku? – spytała niedowierzająco.

– No, teraz są inne czasy.

– Jakie inne czasy? Że jest więcej samochodów? Markowych ubrań? Internet? Tik-Tok? Że szybciej się wszystko inicjuje? Nie mam wpływu na to, co robią z Wojtkiem po lekcjach, gdy nas nie ma w domu, mogę tylko prosić, żeby uważali. Ale mam jeszcze prawo wymagać, żeby wracała o odpowiedniej porze. To samo dotyczy alkoholu. Jak jest taka dorosła i odpowiedzialna, to w czym problem? Proszę, niech idzie do pracy, zarobi na studia, na utrzymanie siebie i chłopaka, na wszystko. Łatwo ci mówić. Ty jesteś babcią, a ja muszę być odpowiedzialna. Mnie nie traktowałaś tak pobłażliwie, a ja nawet babci nie miałam, która by mnie rozpieszczała tak jak ty Elżbietę.

Stefania podeszła do córki, stanęła za jej plecami, przytuliła.

– No, no, chyba nie traktowałam cię aż tak ostro – powiedziała cicho, choć gdzieś w głębi duszy odezwały się wyrzuty sumienia. Rzeczywiście, Elżbieta miała wyjątkowe fory w porównaniu z Julią.

– Ja się nie skarżę. – Julia wzruszyła ramionami. – Miałam rygor, przeciw któremu się buntowałam jak każda nastolatka. Tylko boli mnie, gdy inną miarę stosujesz do Elżbiety, a ona to wykorzystuje z premedytacją.

Na schodach rozległy się kroki, z piętra zbiegła Elżbieta. Obie kobiety – babcia i matka – mimo wszystko z dumą spojrzały na najmłodszą przedstawicielkę rodu. Wyglądała ślicznie: długa czarna obcisła sukienka podkreślała zgrabną sylwetkę i nawet olbrzymie, toporne trapery nie psuły efektu. Lśniące czarne włosy, zaplecione w furę cieniutkich warkoczyków, prowokowały do uśmiechu, a ich właścicielka wręcz promieniała radością życia.

Elżbieta przystanęła na chwilę.

– Co tak na mnie patrzycie? – spytała podejrzliwie. – Źle wyglądam?

– Ależ skąd, kochanie – pospieszyła z zapewnieniem Stefania. – Wyglądasz wspaniale.

Rozległ się dzwonek do drzwi, a Ela rzuciła się otwierać. Do uszu kobiet dobiegł gwar głosów dopytujących, dlaczego do tej pory nie raczyła przybyć. Dziewczyna nie odpowiadała na zarzuty, krzyknęła tylko w przestrzeń domu: „Na razie!” i po chwili wszystko ucichło.

Stefania ocknęła się z zamyślenia. Spojrzała na zegarek.

– No, ładnie, to już po szóstej. Zaraz przyjdą moi brydżyści, a ja siedzę – wstała i zaczęła sprzątać ze stołu.

Julia zaśmiała się.

– Też robicie sobie „ostatki”?

– Oczywiście. – Stefania uśmiechnęła się. – „Jak wszyscy, to wszyscy, babcia też”. Co prawda, tańczyć nie będziemy, ale dobry brydżyk nigdy nie jest zły. Warto zarwać dla niego noc. – Puściła oko do córki.

– A ilu was dziś będzie?

– Ósemka! – krzyknęła triumfalnie starsza pani. – Krysia ma kogoś nowego przyprowadzić, a do Halinki przyjechał kuzyn i też przyjdzie.

– Może pomóc ci w czymś?

– Nie trzeba, kochanie, połóż się i odpocznij. – Stefania sprawnie myła kubki. – Właściwie wszystko już mam. Jeszcze tylko kawę i herbatę zaparzę w termosy i „jużem gotowa”.

Julia nałożyła na talerzyk kilka kawałków ciasta. Wyliczyła kalorie, które zamierzała pochłonąć, ale zaraz się rozgrzeszyła.

„Jutro to wybiegam” – obiecała sobie w duchu i skierowała się do swojego apartamentu.

Dom, który zajmowały we trzy, był nietypowy, to przyznawali wszyscy. Władysław, ojciec Julii, odziedziczył go po swoich rodzicach. Na dole była łazienka, kuchnia, pokój gościnny i służbówka, na górze trzy sypialnie. Tyle że niezbyt duże okna nie przepuszczały odpowiedniej ilości słońca, a było ono potrzebne Stefanii do malowania, więc mąż postanowił zbudować jej atelier. Działka była spora, trudności biurokratyczne do pokonania, toteż nie było problemu z dostawieniem bliźniaczej nieco mniejszej części. W niej Stefania miała pracownię z dużymi oknami na dwóch ścianach.

Po pewnym czasie Władysław stwierdził, że dom wygląda niesymetrycznie, co razi jego inżynierskie oko, i dobudował identyczną część z drugiej strony. Przez wiele lat służyła praktycznie jako graciarnia, nie wiadomo było, kto miałby ją zajmować. Dopiero gdy Elżbieta zaczęła chodzić do szkoły, Stefania doszła do wniosku, że pora zrobić coś z tym ugorem.

– Przyjmujesz swoich uczniów w służbówce, a to taka okropna kanciapa. Mało światła i w ogóle. Aż wstyd. Do Eli też niedługo zaczną przychodzić stada znajomych, będą się kręcić i przeszkadzać. Poza tym, ciężko mi wchodzić na górę co noc. Myślę tak: ja sobie wygospodaruję kawałek miejsca na sypialnię i salonik w atelier i swoich gości będę tam przyjmować. Bo wiesz, wtedy może częściej jakiś brydżyk da się wykroić. Ty zajmiesz graciarnię, Elżbieta górę. A na dole urządzimy część rodzinną.

Prawdę powiedziawszy, pomysł przypadł Julii do gustu i to nawet bardzo. Kochała swoje kobiety, ale czasami marzyła o spokoju, co było praktycznie niemożliwe. Poza tym było jeszcze coś...

Od dawna była sama i w końcu zaczęło jej to przeszkadzać. Akurat wtedy poznała pewnego mężczyznę. Był rozwiedziony, ale mieszkał z rodzicami, co było bardzo krępujące. Równie niezręczne było szukanie hotelu na jedną noc, więc Julia zrezygnowała z romansu, jednak myśl o swobodzie zakiełkowała.

Trochę potrwało, zanim powstał ostateczny projekt, który zadowolił wszystkie mieszkanki domku przy ulicy Karowej, ale udało się. „Trojaczek”, jak nazwały swój dom, miał trzy apartamenty, z czego dwa z osobnymi wejściami. Julia dysponowała sypialnią i sporym gabineto-salonem. Stefania w swojej pracowni wygospodarowała miejsce na niewielką alkowę. Elżbieta miała własną łazienkę i do dyspozycji całą górę. Zrobiła z niej jeden wielki pokój, który zmieniał swój wygląd w zależności od wieku posiadaczki. Gdy któraś chciała samotności, wystarczyło iść do swojego apartamentu i zamknąć drzwi. Wspólne życie toczyło się na parterze domu głównego. Zburzono wszystkie ściany, które można było i tak powstał jeden ciąg kuchenno–jadalniano–salonowy. Tam jadało się wspólne posiłki, oglądało telewizję, przyjmowało gości. Elżbieta często odrabiała lekcje na dole, mówiła, że w towarzystwie lepiej jej się myśli. Nie odsunęły się od siebie, jak tego obawiała się trochę Stefania, stało się wręcz odwrotnie. Świadomość posiadania azylu, mimo buntów Elżbiety, jakby je zbliżała.

Julia z przyjemnością wyciągnęła się na kanapie. Radio nadawało chiloutową muzykę, co sprzyjało relaksowi. Lubiła takie, bardzo rzadkie, chwile leniuchowania, gdy nigdzie nie musiała się spieszyć. Gdyby jeszcze nie uwierał kamyczek smutku, który został gdzieś tam w głębi duszy po kłótni z córką. Dźwięk telefonu oderwał ją od przykrych rozmyślań.

– Witaj, boska Julietto! – Wesoły głos Ani, najbliższej przyjaciółki, rozerwał ciszę.

– Cześć, Anula – Julia uśmiechnęła się do słuchawki.

– Co robisz, słoneczko?

– Leżę i odpoczywam.

– Chyba zwariowałaś. – Z niesmakiem odezwała się przyjaciółka. – W ostatnią sobotę karnawału? Zrywaj się z wyra, rób na bóstwo i natychmiast marsz do pubu.

– Ale... – zaczęła Julia.

– Żadne „ale” – przerwała jej Anka. – Ma być cała banda, więc ty też! I nie ma odwołania!

Miała ochotę zaprotestować jeszcze bardziej, jednak myśl o wyjściu z domu zaczęła jej się podobać. Ostatecznie Ela na imprezie, Stefania na brydżyku, dlaczego ona nie?

– Słuchaj – znowu odezwała się Anka – jeśli nie zjawisz się za pół godziny, wyślę po ciebie Piotrka.

– Co??? – Nowy narzeczony Anki był strongmanem.

– Tak. I powiem mu, żeby cię przyniósł. A wiesz, że on moje polecenia wykonuje co do joty.

Julia zaśmiała się.

– Dobrze, dobrze. Nie musisz wytaczać aż tak ciężkiej artylerii. Będę za pół godziny.

– No to czekamy, słoneczko!

Odkładając komórkę na stolik, Julia przeżywała dylemat, który wcześniej dręczył Elżbietę: w co się ubrać? W odróżnieniu od córki wiedziała jednak, gdzie co ma.

Wieczór spędziła świetnie, co sprawiło, że nieprzyjemności minionego dnia na dobre odpłynęły w niepamięć. Włączyła światło w kuchni. Na stole leżała kartka, zapisana pismem Elżbiety:

„Już wróciłam i śpię. Całuję Cię. Elżbieta.”

Pod spodem dopisała się Stefania:

„Ja jestem, choć nie musiałam wracać. Też śpię. Też całuję. Stefania.”

Julia uśmiechnęła się do siebie. Och, te baby! Po nocy jeszcze dowcipkować im się chce! Wzięła z lodówki puszkę „Desperadosa” i poszła do siebie. Usiadła w fotelu, ale czegoś jej brakowało. Przysunęła do fotela niski stołeczek i położyła na nim nogi. Noooo, teraz było jak trzeba! Bolały ją stopy. Jak za dawnych studenckich lat z Witkiem tworzyli na parkiecie zgraną parę, toteż tańczyli bardzo dużo. Tym bardziej że Alinka, jego żona, była tuż przed rozwiązaniem i raczej unikała popisów fizycznych, więc na Julii spoczął obowiązek rozładowania tanecznej energii kolegi. Anka ze swoim sportowcem też nie próżnowali, tylko Jarek siedział naburmuszony i nie wstawał od stołu, cały czas pił, nie zwracając uwagi na siedzącą obok żonę.

– Coś między nimi się psuje – szepnęła Anka, gdy Julia zwróciła jej na to uwagę. – Tylko tyle Halina zdążyła mi powiedzieć. Jestem z nią umówiona na wtorek, dowiem się więcej. Ale wiesz, on ma chyba jakąś panienkę, i to swoją studentkę.

– Cholera – wyrwało się Julii. – Dlaczego on to robi?

– Bo jest głupi. – Anka zawsze była szczera w swoich wypowiedziach. – Wydaje mu się, że nowe pantofle są lepsze od starych, bo młode i modne. Zapomniał, że mogą być przyczyną odcisków.

Julia westchnęła. Gdy Jarek przed laty przedstawiał im Halinę, był bardzo zakochany i dumny, że ma taką dziewczynę. Ona szybko zaaklimatyzowała się w ich gronie, choć studiowała całkiem inny kierunek – medycynę. Ściągnęła też do nich swojego kolegę z uczelni, Mietka. Małomówny misiek, którego wszyscy natychmiast polubili, był ich mężem opatrznościowym, gdy wpadali w tarapaty finansowe. Od kilkunastu lat tworzyli zgraną paczkę. Spotykali się na imprezach rodzinnych i towarzyskich, wyjeżdżali też razem na wakacje. Raz był to spływ kajakowy, kiedy indziej obóz wędrowny w górach. Oklaskiwali Julię, gdy grała w swoich przedstawieniach teatralnych, chodzili na wystawy Witka, malarza–amatora, podziwiali występy sportowe narzeczonych Anki, bo dziwnym trafem zawsze wybierała sportowców. Wiedzieli, że mogą na sobie polegać w każdej sytuacji.

W tym gronie bliskich osób cały czas jej kogoś brakowało, ale wiedziała, że tak chyba pozostanie. Tym kimś był Damian. Poznała go kilka lat wcześniej w przykrych okolicznościach. Był policjantem, a jeden z jej uczniów wpadł w towarzystwo złodziei samochodów. Damian zajmował się tą sprawą i próbował młodemu jakoś pomóc.

Fascynowała ją jego osobowość. Przypominał mieszaninę wody z ogniem. Potrafił być w jednej chwili chłodny jak stal, by zaraz potem zarażać ją swoim ognistym temperamentem. Czasami dzwonił przez kilka dni z rzędu, żeby spytać o samopoczucie, a potem milczał przez miesiąc i odzywał się nagle, gdy już straciła nadzieję na dalszy kontakt. Długo trwało, zanim przetrawiła wszystkie emocje z nim związane. W końcu uwolniła się od tego dziwnego uczucia, ale przyjaźń pozostała. No i jeszcze to coś.

On nie miał ochoty na stały związek, tak samo jak Julia. Jednak oboje nie mieli nic przeciwko spotkaniom, które polegały na rozmowach i łóżku. Nie było między nimi mowy o miłości, ale towarzyszyła dziwna bliskość. Nawet jeśli któreś z nich miało jakiś romans, w końcu i tak wracali do siebie, szczególnie gdy zaczynała się gadka o ślubie czy wspólnym zamieszkaniu. A poza tym przy żadnym facecie Julia nie czuła się tak bezpieczna i niezależna jak przy Damianie.

No i miał jeden ważny atut: miejsce schadzek, jak to określała Anka. Jego przyjaciel wyjechał za granicę, a nie chcąc mieszkania wynajmować obcym, zostawił klucze Damianowi.

– Możesz robić tam, co chcesz – powiedział na odjezdnym. – Błagam tylko o jedno: przynajmniej raz na jakiś czas podlej kwiaty.

Dla Julii było to idealne rozwiązanie. Nie myślała o tym, czy jest jedyną kobietą, która tam bywa z Damianem, ważne było, że mają miejsce do spotkań intymnych.

Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zadzwonić do niego, ale z rozczarowaniem stwierdziła, że chyba jest za późno. Ciszę przerwał dźwięk telefonu. Ze zdziwieniem spojrzała na stary aparat, który rzadko się odzywał, wszyscy bowiem korzystali z komórek i z ociąganiem podniosła słuchawkę.

– Tak, słucham – rzuciła.

– Witaj, Juleczko. To ja, Robert.

Dreszcz przeszedł jej po plecach. Zaniemówiła.

– Halo, Julio, jesteś tam?

– Tak. – Musiała odkaszlnąć, bo gardło ją zawiodło. – Tak, jestem.

– Wybacz, że dzwonię o tej porze, ale wcześniej nie było cię w domu. A ja tak bardzo chciałem usłyszeć twój głos.

Julia kurczowo trzymała słuchawkę, wydawało się, że wszystko wo­kół niej wiruje niczym na karuzeli. Głos męża dochodził jak przez mgłę.

– Wiem, że mój telefon cię zaskoczył.

– Ależ skądże. – Ledwo z siebie wykrztusiła.

– Zawsze ta sama. Wiem, że cię skrzywdziłem, ale wróciłem i teraz chcę ci wszystko wynagrodzić.

„O Boże! – Jęknęła w duszy Julia. – Tylko nie to!”

– Chciałbym się z tobą spotkać jak najszybciej, żeby wszystko wyjaśnić. Jutro zadzwonię do ciebie, to się umówimy konkretnie. Teraz chciałem tylko powiedzieć, że bardzo się za tobą stęskniłem. Nie mogę się doczekać, kiedy znów się zobaczymy. Dobranoc, kochana.

Sygnał w słuchawce uświadomił jej, że nie ma już z kim rozmawiać. Odłożyła ją. Ścisnęła głowę dłońmi i rozszlochała się rozpaczliwie. Koszmar, który czasami przychodził w nocy, stał się rzeczywistością.

– I co z tym teraz zrobisz? – Głos Stefanii przeciął głuchą ciszę.

– Nie wiem, mamo. To znaczy, wiem. Najpierw muszę się z nim spotkać i dowiedzieć, czego ode mnie chce.

– Jak to czego? Jeszcze nie wiesz? Wrócić! – Matka była o tym przekonana.

– Też domyślam się, że o to chodzi. Ale jak on to sobie wyobraża? Po siedemnastu latach przyjechać, wejść do domu, krzyknąć: „Wilma, I’m Home!” i wszystko gra? – Julia była coraz bardziej rozgoryczona. Niespodziewany telefon od męża rozdrapał wszystkie rany, które zabliźniały się tak wolno.

Stefania jak zwykle myślała praktycznie.

– Twój błąd, że nie załatwiłaś przez te wszystkie lata rozwodu. To się teraz zemści.

– Przecież wiesz, że nie znałam adresu.

– Myślę, że to było do załatwienia, tylko zabierałaś się do tego jak kura do doktoratu. Czasem nawet myślałam, że czekasz na jego powrót.

– Oj, mamo, nie dobijaj mnie! – jęknęła Julia. – I tak czuję się parszywie, a ty jeszcze dokładasz do pieca.

– Oho, czyżby moja mateczka przeholowała wczoraj? – Nagłe wejście Elżbiety zmieszało obie kobiety. Spojrzały na siebie, ale na szczęście komentarz dotyczył końcowej części rozmowy, początku chyba nie słyszała.

– Ja? Z czym miałam przeholować? – spytała Julia.

– Powiedziałaś przecież, że czujesz się źle. To mi wygląda na kaca. – Wskazała na szklankę z sokiem pomidorowym. Julia uśmiechnęła się z przymusem.

– Daj spokój. Jeszcze tak źle ze mną nie jest, żebym cierpiała po jednym Desperadosie. A jak ty się bawiłaś, córeczko? – Właściwie nie trzeba było pytać, Ela zadowolenie miała wypisane na twarzy.

– Bombowo! – krzyknęła z entuzjazmem. – Zresztą z moją bandą zawsze jest dobra zabawa. Ale jaka była polewka! – Rozsiadła się wygodnie na ławie i sięgnęła po kanapkę. – Blisko nas siedział jakiś gościu. Totalny odjazd, mówię wam! Wysoki, ale taki sobie dość tłustawy, do tego łysy. Kiedyś chyba był przystojny, ale dziś to zwykły stary dziad. – Julia wymieniła ze Stefanią znaczące spojrzenie, uśmiechnęły się obie. Elka zauważyła to. – Oj, nie śmiejcie się. Wiecie, że o was tak nie myślę, wy jesteście wiecznie młode. Ale ten facet cały czas gapił się na mnie. Wojtek już był zły i chciał mu nalać, ale chłopcy powiedzieli, żeby dał spokój. Przecież nie zaczepiał mnie, nie puszczał oczka, tylko siedział i patrzył. Totalna porażka! Dziewczyny śmiały się, że może to jakiś reżyser, któremu wpadłam w oko i jeszcze rolę w filmie mi zaproponuje. Ale Bolo stwierdził, że z tymi warkoczykami mogę zagrać tylko narzeczoną Kalego z „W pustyni i w puszczy”.

Zaczęły się śmiać, ale Julia poczuła się trochę niewyraźnie. Obcy facet przypatrujący się Elżbiecie, krótko potem telefon od Roberta. Nie, bez przesady, jeszcze moment i paranoja gotowa! Podniosła się od stołu.

– No dobrze, dziewczynki, wy sobie róbcie, co chcecie, a ja ruszam do boju.

– A co takiego pilnego masz do roboty? – spytała Stefania.

– Testy III d. W dodatku obiecałam, że jutro przyniosę.

– No to nie masz wyjścia – podsumowała matka. – A czyja dzisiaj kolej na obiad? Bo moja na pewno nie. Pamiętam, że dziś mam luzik.

– Moja – płaczliwie odezwała się Elżbieta. – Ja to mam pecha. Zawsze po imprezie, zamiast wypoczywać, muszę obiad gotować. Co za porażka!

– Życie w ogóle nie jest sprawiedliwe, moja droga – zaśmiała się Julia i pocałowała córkę w czoło. – Baw się dobrze!

Stefania z czułością patrzyła za odchodzącą kobietą.

– Ładna ta moja córka, co nie? – Zwróciła się do wnuczki.

– No! – Ela powiedziała to z pełnym przekonaniem. – Gdyby jeszcze nie była taka zasadnicza – dodała z westchnieniem.

– Wolałabyś, żeby nie interesowała się tym, co robisz? – Oburzyła się babcia.

– Tak całkiem to nie, ale gdyby choć trochę wydłużyła lejce, byłoby nieźle – rozmarzyła się.

– Oj, ty… ty szkapo dorożkarska – zaśmiała się Stefania. – Idź, rób lekcje, bo później czasu nie będzie. – Popędzała wnuczkę. – Obiad, seriale, coś tam jeszcze i noc zapadnie, a jutro szkoła.

Elżbieta zniknęła na schodach, a z ust Stefanii zniknął uśmiech. Coraz trudniej przychodziło jej udawanie, że wszystko jest w porządku. Co prawda czekało ją jeszcze kilka badań, które miały wyrok potwierdzić lub wykluczyć, ale nasilające się bóle raczej nie pozostawiały wątpliwości. Dobrze nie było. Zdawała sobie sprawę, że powinna o wszystkim powiedzieć Julii, przygotować nawet na ostateczność, ale nie mogła. Zawsze starała się ją oszczędzić, jakby chcąc zadośćuczynić czas małżeństwa, którego okropności nie przewidziała matczynym instynktem i którym nie zapobiegła. W głębi duszy wiedziała, że jej protest i tak na nic by się nie zdał, Julia była zbyt zakochana, żeby słuchać głosu rozsądku. Przecież Anna tłumaczyła godzinami, że Robert to nie partner dla niej. Niewiele brakowało, żeby ich przyjaźń rozpadła się przez to, ale Anka nie poddała się, za bardzo lubiła Julię.

Stefania podeszła do okna. Nagie gałęzie czarnych drzew wolno kołysały się na wietrze. Tak by chciała jeszcze zobaczyć jak się zazielenią. Z trudem oderwała się od tych myśli. Anka była naprawdę wielką przyjaciółką rodziny. To ona załatwiała wizyty u renomowanych lekarzy, do których czekało się rok albo dłużej. Woziła na badania; oszukiwały wspólnie Julię, że jadą do SPA, gdy Stefania przebywała w szpitalu. Ona też cały czas groziła, że powie o wszystkim przyjaciółce, jeśli matka tego nie zrobi.

Stefania zaczęła zbierać pozostawione po śniadaniu naczynia. Jak mogła powiedzieć córce, że może już niedługo. Przecież to niewykonalne. Szczególnie teraz, gdy odezwał się koszmar z przeszłości. Nie, nie może obarczać Julii dodatkowym brzemieniem.

Energicznie ustawiała umyte naczynia na suszarce, chcąc odpędzić ból, który przypływał i odpływał, a każda następna fala była coraz mocniejsza. Zagryzła wargi. Jeszcze tylko musi załatwić jedną sprawę. Bardzo ważną zresztą. Do tej pory nie napisała testamentu, a przecież trzeba zabezpieczyć dziewczyny przed tym draniem. Dobrze, że wie, do kogo się z tym zwrócić.

Wyciągnęła z torebki fiolkę, wyjęła pastylkę, połknęła. Minęła chwila, zanim mogła wystukać numer. Rozmowa była krótka, ale drugą stronę wyraźnie ucieszył telefon Stefanii i chętnie zgodziła się na spotkanie. Starsza pani z ulgą schowała komórkę do kieszeni i poczłapała do swojego sanktuarium. Tylko malowanie pozwalało zapomnieć o bólu.

– Ela, odbierz telefon! Nie słyszysz, że dzwoni? – Stefania przygotowywała kolację, a dźwięk dzwonka drażnił ją niepomiernie. Zanim jednak wnuczka ruszyła się z fotela, z łazienki wyskoczyła Julia.

– Ja odbiorę! – krzyknęła do córki i pobiegła do telefonu.

Elżbietę zastanowiła mina matki. To nie wyglądało na adoratora, raczej zwiastowało nowy kłopot. Tym bardziej, że poszła z telefonem do siebie.

Julia przez chwilę próbowała złapać oddech, w końcu nacisnęła klawisz rozmowy.

– Słucham.

– Witaj, Juleczko. – Usłyszała znany i tak znienawidzony głos, który kiedyś wywoływał szybsze bicie serca.

– Dobry wieczór, Robercie.

– Dzwoniłem w dzień, ale Elżbieta powiedziała, że jesteś bardzo zajęta i nie wolno ci przeszkadzać, bo możesz być niebezpieczna. Jak zawsze. Nic się nie zmieniło. – Zaśmiał się.

– To akurat się nie zmieniło, poza tym wszystko. Powiedz mi, dlaczego dzwonisz?

– Jak to, dlaczego? Przecież mówiłem, że chcę się z tobą spotkać, porozmawiać, wyjaśnić.

– Tu nie ma co wyjaśniać. Po osiemnastu latach nieobecności naprawdę wydaje ci się, że mamy o czym rozmawiać?

– Tęskniłem za tobą. Poza tym mamy dziecko.

– Które niedługo będzie pełnoletnie! – Krzyknęła wzburzona, chciało jej się płakać. – Ale zostawmy Elżbietę i twoją, wątpliwą zresztą, tęsknotę na boku. Jak znam życie, przyczyna twego nagłego pojawienia się tkwi w czymś zupełnie innym.

– Kochanie…

– Nie mów do mnie w ten sposób, nie masz prawa.

– Mam. – Jego głos nabrał twardszych tonów. – Mam prawo, bo nadal jestem twoim mężem. Dziwi mnie to – zaśmiał się – ale jednak nim jestem. I zanim przestanę, mam prawo do wszystkiego.

Julii zrobiło się nagle zimno, mimo że w pokoju było bardzo gorąco.

– Co chcesz mi przez to powiedzieć? – zapytała z zaciśniętym gardłem.

– Tylko to, co powiedziałem, Juleczko. Jako twój mąż mam prawo do wszystkiego, a ty nie masz wyjścia, musisz to znieść. Mogę widywać się z córką, mogę chcieć zamieszkać z wami, mogę korzystać ze swoich praw męża. – Śmiał się z niej już całkiem otwarcie.

Poczuła się osaczona, ale resztką siły próbowała się bronić.

– Wiesz, że dostanę rozwód od ręki. Mam tylu świadków, którzy wiedzą, ile czasu cię nie było i w jakiej sytuacji mnie zostawiłeś. Zaświadczą, że od dawna nie jesteśmy małżeństwem. O ile w ogóle kiedykolwiek nim byliśmy!

– No cóż, teoretycznie masz rację, jednak zawsze może być jakieś „ale”, czyż nie? Zanim dojdzie do rozprawy, bo przecież sądy są zawalone pracą i na wszystko trzeba czekać, rozkład pożycia może okazać się przeszłością. Poza tym, jak wiesz, umiem przekonywać ludzi. Nawet twoja ostrożna mamusia dała się nabrać na mój wizerunek stuprocentowego mężczyzny. – Wyraźnie odczuła złośliwość. – I sąd także uwierzy, że ta nieobecność w niczym nie zmieniła moich uczuć, nadal kocham ciebie i córkę oraz chcę, abyście wybaczyły mi błąd. I tak dalej, i tak dalej. Rozumiesz?

Julia poczuła się słabo, musiała usiąść. To chyba jakiś straszny koszmar, z którego musi się jak najszybciej obudzić!

– Wiesz, że nadal jesteś cholernym gnojkiem? – rzuciła w słuchawkę.

– Juleczko, daj spokój. – Wciąż się śmiał. – Nic nie zmienisz wyzwiskami. Ty będziesz się z tym źle czuła, a ja będę się dobrze bawił.

Przygryzła wargę. On wyraźnie cieszył się jej bezsilnością.

– To co, kochanie? Kiedy się zobaczymy? – Jego głos był teraz przymilny.

– Czwartek o szesnastej. W Grandzie – rzuciła krótko.

– Dopiero w czwartek? – Był chyba rozczarowany.

– Tylko czwartek wchodzi w grę.

– No dobrze, niech będzie. Tylko nie zapomnij.

– Z chęcią bym zapomniała…

Odłożyła telefon. Właściwie nie wiedziała, co ma zrobić dalej. Czuła się jak wypluta. Patrzyła na aparat z nienawiścią, ale po chwili jej twarz się zmieniła. Złapała telefon i wybrała numer.

– Damian?

– Cześć, tygrysie. Jak miło cię słyszeć. Co u ciebie? – Głos w słuchawce przyniósł chwilowe ukojenie rozdygotanych nerwów.

– Nic dobrego.

– Co się urodziło?

– To nie na telefon. Masz dziś czas? – spytała z niepokojem. Nie znała dokładnie jego trybu życia i nigdy nie wiedziała, czy jest w pracy, czy w domu.

– Dla ciebie zawsze. Zaraz kończę pracę i za godzinę będę do twojej dyspozycji. Pasuje?

– Pasuje.

– No to czekam z utęsknieniem.

Kolację zjadła w milczeniu. Matka i córka zauważyły to, ale nie komentowały. Dopiero po wyjściu Elżbiety Stefania odważyła się zacząć rozmowę.

– I co? Dzwonił twój mąż?

– Tak – odparła Julia nad podziw spokojnie.

– I czego chciał?

Opowiedziała.

– Jak widzisz, nadal nie wiem, czego chce, ale mogę spodziewać się wszystkiego.

– Co za gnida! – Stefania była wstrząśnięta. – Jak on ma czelność w ten sposób z tobą rozmawiać? Przecież po tylu latach nie ma prawa do niczego, a już najmniej do ciebie.

– Niestety, mamo, obawiam się, że to on ma rację – Julia zakładała buty – a ja muszę się dostosować. Dopóki nie mam rozwodu, jestem praktycznie bezsilna.

Stefania chwilę zastanawiała się.

– Zaraz, zaraz, nie tak szybko. Do jednego nie ma prawa na pewno: do wspólnego mieszkania z tobą pod jednym dachem, pod tym dachem. To mój dom, a ja nie wyrażam na to zgody. Absolutnie! – Próbowała rozładować atmosferę.

Julia uśmiechnęła się smutno.

– Absolutnie zgadzam się z tobą, co nie zmienia faktu, że jakieś problemy na pewno się pojawią. – Zniknęła w przedpokoju, skąd wróciła po chwili ubrana do wyjścia.

Stefania spojrzała na nią zdumiona.

– A ty dokąd o tej porze?

– Wybywam.

– A – zrozumiała matka. – Jedziesz do tego swojego Damiana? Ile razy masz jakiś problem, zawsze jeździsz do niego. Chciałabym go kiedyś poznać i zobaczyć, co on takiego w sobie ma.

– Mamuś, tłumaczyłam ci już, on nie jest „do poznania”. – Uśmiechnęły się do siebie. – A pomaga mi, bo stoi z boku i łatwiej mu ocenić sytuację.

Stefania westchnęła.

– Wiesz, cały czas uważam, że życie trochę cię skrzywdziło. Jesteś wspaniałą kobietą, ale jakoś nie możesz szczęścia znaleźć. – Zamyśliła się.

– Może nie chcę, może dobrze mi tak, jak jest. Mam szalone kobiety i to wystarczy – Julia pochyliła się do matki, cmoknęła ją w policzek. – Nie myśl o mnie, tylko o sobie. Połóż się i odpocznij. Widzę, że jesteś zmęczona. Nie czekaj, nie wiem, o której wrócę.

– Dobrze, córeczko, pa. Baw się dobrze!

Czekał na nią przy drzwiach, szybko znalazła się w jego objęciach. Otoczył ją mocnym uściskiem, co sprawiło, że od razu poczuła się jak w domu. Nie widzieli się dłuższy czas i już zdążyła zapomnieć, jak niezwykłe może być poczucie bliskości, prawie jedności z drugim człowiekiem, a jej zbolała dusza bardzo tego pragnęła.

Leżeli przytuleni do siebie. Julia czerpała, ile tylko mogła z energii jego ciała. Dobrze było z nim i przy nim, choć zdawała sobie sprawę, że radość tę daje głównie poczucie chwilowości.

– Czy powiesz mi wreszcie, co się stało? – Obrócił się na bok i spojrzał jej w oczy.

Julia chwilę milczała, zbierając myśli. Czuła, że może mu wszystko powiedzieć. Wiedział o tym, że była mężatką bez męża, ale nie miał pojęcia o wszystkim, co przeżyła w związku.

Poznali się, gdy Julia była na pierwszym roku anglistyki. Robert w tym czasie miał za sobą sześć lat studiów, po dwa na trzech różnych kierunkach i wybierał się na następny. Wieczny student, któremu z nauką się nie spieszyło, za to doskonale znał miejsca wszelkich rozrywek, wiedział, gdzie można łyknąć prochy, zabawić się, poderwać panienkę i, co też ważne, jak załatwić zwolnienie lekarskie. Julia zakochała się w nim bez pamięci i nikomu nie dawała sobie przetłumaczyć, że nie jest on facetem, z którym można się wspólnie zestarzeć, tym bardziej że Robert też wyglądał na zakochanego. Niestety sielanka trwała do momentu, gdy Julia zaszła w ciążę. Wiadomość ta niezbyt ucieszyła przyszłego tatusia, ale szybko doszedł do wniosku, że jako jedyny żywiciel rodziny może coś na tym ugrać, więc wzięli ślub. Zamieszkali w jego kawalerce i tu się dopiero okazało, jakim był człowiekiem. Zabronił żonie studiować, odseparował od koleżanek i kolegów, spalił książki, zeszyty, notatki, gdy nie było węgla. Nie wolno jej się było z nikim kontaktować, a gdy wychodził z domu, zamykał drzwi na klucz.

– Dlaczego? – przerwał jej Damian.

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Byłam jego własnością jak buty czy skarpetki, więc musiałam być posłuszna woli pana.

Gdy miał zły humor, bo jakiś interes mu nie wyszedł, na niej odreagowywał stres. Czasem bił, czasem wyrzucał za okno obiad, który ugotowała, czasem sprowadzał kumpli i rządzili do rana, nie dając jej spać. Sama była zdumiona, że urodziła zdrowe dziecko, w dodatku w terminie.

Po narodzinach Elżbiety Robert, który czekał na syna, był zawiedziony. Stwierdził, że obie są paskudne – jedna czerwona i wrzeszcząca, druga tłusta i brzydka – i nie ma ochoty na nie patrzeć. Rzadko wtedy bywał w domu. Wracał, by się wykąpać, najeść, czasem po to, by tradycyjnie odbić sobie niepowodzenia. Nie dawał pieniędzy, ale w lodówce zawsze musiało być coś do jedzenia. Gdyby nie przyjaciółka, Anka, która po kryjomu zostawiała żarełko i pieniądze, nie wiadomo, jak by przeżyły.

– A twoja mama? – Przerwał znów Damian, zapalając nerwowo papierosa.

– Moment był dobry, bo Stefania zaraz po naszym ślubie wyjechała do swojej siostry do Stanów. Jeszcze się cieszyła, że zostawia córkę pod opieką męża. Robert dał się poznać z bardzo dobrej strony jako czuły i troskliwy narzeczony, więc nie przeczuwała, kim może się okazać. Ciężko pracując, zarabiała na moje studia i posag dla wnuczki, a ja miałam korzystać z jej konta w miarę potrzeby. Na szczęście Robert o nim nie wiedział, bo pewnie by mnie jakoś zmusił do wybrania wszystkiego. Jednak ja bałam się wziąć choćby jednego centa, żeby się niczego nie domyślił, więc często głodowałyśmy. W końcu Anka znalazła mi pracę w wydawnictwie, małą oddawałam do żłobka i jakoś to szło do przodu. Najgorsze, że nie miałam się dokąd wyprowadzić, bo mama wynajęła dom na czas wyjazdu.

– A jak się rozstaliście?

– To było niesamowite! – Julia zamknęła oczy, przywołując tamten obraz. – Wróciłam z Elą ze żłobka koło siedemnastej. Kwiecień, niezbyt ciepło, deszcz, wiatr. Do świąt wielkanocnych było kilka dni, więc siatkę miałam wyładowaną zakupami. Na korytarzu zobaczyłam znajome walizki, jakieś pudła. Niestety należały do mnie. Zatkało mnie w pierwszej chwili, myślałam, że to jacyś dzicy lokatorzy. Zaczęłam tłuc pięściami w drzwi. Otworzył facet i zaczął grozić policją. Ja też, bo przecież to on zajął moje mieszkanie. Gdy się trochę uspokoiliśmy, pokazałam mu rachunki z adresem, to, co znalazłam w torebce, a on mi papiery od notariusza, wszystko legalnie. Oboje byliśmy zszokowani tym zdarzeniem, ale cóż. Mieszkanie należało do Roberta jeszcze przed naszym ślubem, mógł nim dysponować sam, bez mojej zgody. – Łzy spływały jej po policzkach, to nadal bolało.

Mężczyzna przytulił ją mocno.

– Nie mów, jeśli nie możesz.

– To już końcówka. Trzy miesiące waletowałam z Elą w akademikach, Anka nam załatwiała. Mimo niewygód był to piękny okres w moim życiu. Znów mogłam się śmiać i nie bać się, że za to oberwę. Pod koniec wakacji wróciła Stefania, której Anka uprzejmie doniosła o wszystkim. No i dalej już jakoś szło. Zaczęłam jeszcze raz studia, wychowywałyśmy Elę, a jego od tamtej pory nie widziałam. Ostatnie wspomnienie związane z nim to siniak na policzku, który mi nabił dwa dni przed aferą z mieszkaniem. Bo czegoś tam nie zrobiłam, jak sobie życzył.

– To ile czasu byliście razem?

– Jako małżeństwo? Krótko. Nie wiem, czy zrobił to specjalnie, ale tak wyszło, że zostałam na lodzie dokładnie trzy miesiące po tym, jak stałam się, hm… nieszczęśliwą mężatką.

Przez chwilę palili w milczeniu.

– Sporo przeszłaś – odezwał się Damian. – Teraz nie dziwię się, że masz taką awersję do stałych związków. Nadal się boisz.

– Chyba tak.

– Nigdy też mi tyle o sobie nie powiedziałaś.

– Bo nie było takiej potrzeby. Ale teraz, gdy on przypomniał sobie o nas, straciłam grunt pod nogami. Nie wiem, co robić.

Położyła głowę na jego piersi, a on głaskał ją po włosach.

– Dlaczego nie wzięłaś rozwodu przez te lata? – spytał po chwili.

– Najpierw byłam szczęśliwa, że go nie ma i w ogóle nie chciałam o tym myśleć. Później nie wiedziałam, gdzie jest i jak go znaleźć.

– Ale chyba nadal nie chciałaś do tego wracać, a próba uzyskania rozwodu zmusiłaby cię do tego – uzupełnił.

– Chyba masz rację. To było tchórzostwo, wiem, ale jeśli o czymś się nie mówi, to to nie istnieje.

Damian nad czymś intensywnie myślał.

– Słuchaj, mam znajomą adwokatkę, specjalistkę od rozwodów. Zadzwonię jutro do niej i was umówię – pocałował ją w czoło. – Musisz mieć kogoś, kto ci podpowie, co i jak zrobić, a ona jest ponoć najlepsza.

– To pewnie bardzo zajęta.

– Tym się nie martw.

Julia wtuliła się w mężczyznę. Czuła się dziwnie bezpiecznie i dobrze. Koszmary kłębiące się nad głową rozpływały się pod wpływem jego słów, a kojący głos uspokajał skołatane nerwy. Nie wiedząc kiedy, zasnęła. Damian przypatrywał się jej z czułością.

„Tyle lat ją znam – pomyślał – a tak mało o niej wiem. I chociaż jest jedyną kobietą, do której wciąż wracam, jednak jeszcze nie jesteśmy razem.”

ROZDZIAŁ II

Biegła do szkoły, klnąc jak szewc. Po drodze zauważyła jeszcze, że tył samochodu jest zadrapany, ale nie cofnęła się, by ocenić szkody. I tak była spóźniona. Woźna w przelocie szepnęła, że III A zrobiła zadymę, ale też nie zatrzymała się dopytać o szczegóły. Przed drzwiami chwilę postała, żeby uspokoić oddech i weszła wolnym krokiem. W klasie panowała głęboka cisza, w powietrzu coś się czaiło.

„Ciekawe, co tym razem zmalowali” – pomyślała, kładąc dziennik na biurku.

Była to pierwsza tak wspaniała klasa, z jaką miała do czynienia. Jej uczniowie, a przynajmniej większość, byli inteligentni, całkowicie pozbawieniu konformizmu. Umieli przyznać się do błędu, ale też walczyli do końca, jeśli uważali, że racja jest po ich stronie. Popatrzyła na nich.

W pierwszym rzędzie mała Basia, która na wspomnienie Michaela Jacksona zalewała się łzami. Obok jej chłopak, Brysio, zakochany bez pamięci, basista w zespole młodzieżowym, kompozytor i tekściarz. Dalej Krzysiek, ateista, jak sam mówił, interesujący się polityką, ostro krytykujący elity rządzące bez względu na kolor partyjny. W ławce z nim Bartek, praktykujący katolik, który często kłócił się z kolegą, ale to nie wpływało na ich przyjaźń. Za nimi Ola i Kasia, najładniejsze dziewczyny w klasie. Aktualnie zaczynały karierę modelek, ale marzyły im się studia medyczne. W ostatniej ławce siedział Czarek, klasowy buntownik – inteligentny, oczytany, ale piekielnie złośliwy wobec szkolnej głupoty, zarówno uczniów, jak i nauczycieli.

Miała też w klasie trzech sportowców, osiągających wysokie lokaty w swoich dyscyplinach. Jej uczniowie brali udział w olimpiadach przedmiotowych, uwielbiali dyskutować, chodzili z nią do kina, na mecze piłki nożnej, koncerty muzyki rockowej i klasycznej. Bywali razem w operze, w teatrze, w galeriach.

Siadła na brzegu biurka.

– No, gwiazdy wy moje. Co tym razem zmalowaliście?

Odpowiedziała jej cisza.

– Co jest? – spytała zdziwiona. – Nagła amnezja? Czy syndrom Juranda?

Na niektórych twarzach pojawiły się uśmiechy. Rozległy się szmery, syki, wszyscy zwrócili się w stronę Krzyśka. Ociągając się, wstał.

– Pani profesor, to nieprzyjemna sprawa.

– Tyle sama się domyśliłam.

– Chodzi o księdza.

Julia westchnęła. Wiedziała, że w końcu bomba wybuchnie. Nieraz mówili, że ksiądz ich obraża, podając w wątpliwość ich prowadzenie się i pochodzenie, nierzadko używając przy tym słów ogólnie uznawanych za nieparlamentarne. Rozmawiała o tym z katechetą, który stwierdził, że klasa jest rozwydrzona i głupia, ktoś powinien się za nich porządnie wziąć, bo wyrosną z nich sami masoni.

– Co tym razem się stało? – spytała zrezygnowana.

– W sobotę poszliśmy prawie wszyscy do „Rokity”. Nie wiemy, kto nas tam widział i co doniósł księdzu, ale ten przyszedł dziś na lekcję i stwierdził, że u nas nie ma właściwie czego szukać, bo dziewczyny to dziwki, a on z takimi nie chce przebywać w jednym pomieszczeniu.

– Coś ty powiedział? – Julia była wstrząśnięta.

– Przytoczyłem tylko słowa księdza, pani profesor – powiedział to z wyraźną satysfakcją. – Gdy spytaliśmy, na jakiej podstawie tak twierdzi, powiedział, że ich występy w „Rokicie” były tylko potwierdzeniem tego, co dawno przypuszczał.

– A co wyście takiego robiły? – zapytała Julia zdumiona.

– Nic specjalnego, pani profesor, po prostu dobrze się bawiłyśmy.

– Jak dobrze…?

– Spoko. Było tylko po jednym piwie na łebka, bo tak wszyscy ustalili z rodzicami. Ale Bartek nie pił wcale, jak zawsze zresztą, a ja i Kasia też nie, bo rano miałyśmy zdjęcia próbne. Wyszłyśmy nawet szybciej, żeby się wyspać, a ten klecha…

– Spokojnie, kochana, żebyś teraz ty nie przesadziła. – Julia zmitygowała rozżaloną dziewczynę. – Bartek, a co ty powiesz? – zwróciła się do ucznia.

Chłopak wstał, podrapał się po głowie.

– Ja naprawdę nie wiem, czego ksiądz chce od dziewczyn. Wszystkie były trzeźwe, nawet Karolinie to jedno piwo nie zaszkodziło. – W klasie rozległy się śmiechy. – Po prostu bawiły się, wygłupiały. Naprawdę nie robiły nic niestosownego.

Julia miała mieszane uczucia. Wierzyła, że młodzi nie oszukują, znała ich już tak dobrze. Z drugiej strony zaczynać wojnę, gdy matura tak blisko? Popatrzyła na nich.

– Słuchajcie, muszę to przemyśleć na spokojnie. I spróbuję załatwić z księdzem, ale nie róbcie już z tego afery. – Zeskoczyła z biurka i podeszła do krzesła, chcąc usiąść. Nagła cisza zaalarmowała ją. Spojrzała na Krzysztofa. – To jeszcze nie koniec, tak? Było coś więcej, prawda? – Cisza przedłużała się. – Dowiem się w końcu wszystkiego? – Nieznacznie podniosła głos.

Brysio się podniósł.

– To ja już powiem. Myśmy księdzu powiedzieli, że jak nasze dziewczyny są dziwkami, to on jest pedałem.

Julia miała wrażenie, że tonie, zabrakło jej powietrza.

– Cccoś ttty pppowiedział? – wyjąkała.

Krzysiek się zerwał.

– Pani profesor, on sam się o to prosił! Od początku roku nas prowokował, nieraz o tym mówiliśmy, prawda? Ciągle wyzywał nas od debili i moralnych zer tylko dlatego, że mieliśmy inne zdanie. A jak potraktował Mariana za dziadków, którzy są Żydami? Pamięta pani? Ale tym razem przesadził. Dość! Nie pozwolimy, aby obrażał nasze koleżanki.

Julia miała mętlik w głowie. Nie wiedziała, co powiedzieć. Zgadzała się z nimi, że obrażanie uczniów to parszywa metoda nauczania, jednak często podkreślała, żeby nie zniżać się do poziomu adwersarza. Gówno na drodze lepiej ominąć, a nie wdeptywać w nie, bo dopiero wtedy zaczyna śmierdzieć. Drzwi otworzyły się, zajrzała woźna.

– Pani Julio, na przerwie dyrektor prosi do siebie. – Mrugnęła przy tym znacząco.

– Dziękuję, pani Krysiu.

Szmery w klasie wzmogły się. Ponownie wstał Krzysiek.

– Pani profesor. My pójdziemy zamiast pani i powiemy, że to tylko nasza wina. Pani niech do tego nie mieszają.

Zapadła głucha cisza.

– Ty chyba zwariowałeś. – Z niesmakiem odezwała się wreszcie wychowawczyni. – Takie macie zdanie na mój temat? Myślałam, że przez te niecałe lata zdążyliście mnie poznać na tyle, żeby wiedzieć…

– Ale, pani profesor… – przerwał jej chłopak.

– Nie wtrącaj się. To mój monolog, a ja jeszcze nie skończyłam. Czy do tej pory nie udowodniłam, że wam ufam i potrafię walczyć o was, nawet gdy tak do końca nie macie racji?

– Pani profesor pozwoli sobie powiedzieć. – Tym razem próbował Czarek.

– Nie pozwolę. – Rozpoczęła wędrówkę wzdłuż klasy. – Nagle każecie mi się odczepić. Może jeszcze załatwicie mi zwolnienie lekarskie, żebym siedziała w domu.

– To nie tak, pani profesor. – Tym razem Krzysiek przerwał jej stanowczo. – My wiemy, że wychowawcy ponoszą odpowiedzialność za wychowanków. Wiemy, że mamy w szkole złą opinię jako klasa, z którą trudno się dogadać, więc wszyscy zwrócą się przeciwko nam. I przeciwko pani też. Wiemy, że dyrektor myślał o zmianie wychowawcy, bo pani jest zbyt liberalna. To wydarzenie pewnie dopełniło miary. Pani będzie na równi z nami odpowiadała za wszystko. Ale my możemy zdawać maturę gdziekolwiek.

– Przenosząc się „gdziekolwiek” w lutym? – przerwała mu ostro. – Zwykle jesteś realistą, skąd nagle ta odmiana? Pomyślcie! – podniosła głos. – Jeśli zostaniecie teraz zawieszeni w prawach ucznia, która szkoła przyjmie was dwa miesiące przed maturą? To nie ja będę miała kłopoty, zrozumcie. Mnie nie zwolnią tak z dnia na dzień, a uczniów można się pozbyć, przynajmniej tych najbardziej niewygodnych, nie? Tylko zważcie, jak będzie wyglądało, gdy, zgodnie z waszą sugestią, zostawię was samych? Liberalna wychowawczyni, która nie walczy o klasę! Nie uważacie, że to mogłoby dać wiele do myślenia?

W klasie znów rozległy się szmery.

– Zdajemy sobie z tego sprawę – odezwał się Czarek. – Ale wiemy też, że przez nas może być pani bojkotowana przez pozostałych nauczycieli, co na dłuższą metę może być nie do wytrzymania. I co może zmusić panią profesor do rezygnacji z pracy.

Julia chwilę milczała.

– Może ostatecznie to nie byłoby tak złe. – Uśmiechnęła się w końcu. – Już od dawna przyjaciele mi mówią, że powinnam rzucić to oświatowe bagno. Pracę jako tłumaczka znajdę zawsze. Kto wie, czy w końcu was nie wykorzystam do swoich zmian.

Próbowali ją jeszcze przekonywać, ale nie pozwoliła na to.

– Ja nie mam nic do stracenia – zakończyła wreszcie dyskusję – a wy wszystko. Przez takie coś możecie sobie zamknąć drogi na wszystkie uczelnie. Czy zrozumieliście to w końcu?

Reszta lekcji upłynęła na wytężonej pracy, a przerwę Julia spędziła w gabinecie dyrektora.

– To niedopuszczalne – grzmiał – żeby uczniowie w ten sposób odnieśli się do księdza! To całkowity brak szacunku! Nic świętego dla nich nie ma! Nic nie potrafią uszanować, nawet sukienki duchownej. – Przerwał, by nabrać oddech, co Julia skwapliwie wykorzystała.

– Słuchaj, Władek – przeszli na ty podczas którejś imprezy szkolnej – czy nie uważasz, że przesadzasz? I to tylko w jedną stronę? Czy na tego „świętego” też nakrzyczałeś, że nie ma szacunku dla uczniów?

Poczerwieniał, jakby miał zaraz wylewu dostać.

– Julia, ty chyba zwariowałaś! Czy ty wiesz, o czym mówisz? Uczniowie wyzwali księdza od pedałów, a ty mi każesz poklepać ich po główkach?

– On wyzwał uczennice od dziwek!

– A skąd wiesz, że nie miał trochę racji?

Julia wstała z fotela. Wszystko się w niej gotowało.

– A skąd pewność, że oni nie mieli trochę racji, co? Ale starczy. W ten sposób nie będziemy rozmawiać! Słucham, jakie są tymczasowe decyzje odnośnie moich uczniów, panie dyrektorze? – spytała ostro.

Bytowski był wściekły. Zostały mu cztery miesiące do emerytury. Chciał je przetrwać w miarę spokojnie, liczył na nagrodę ministra, a co najmniej kuratora, może jeszcze medal KEN, a ten ostatni rok mógł mu wszystko zepsuć! I to przez III A! Nigdy nie lubił tej klasy, choć w niej nie uczył. Za dużo mądrali tam było i ciągle się czegoś czepiali. Gdyby choć Julia chciała współpracować! Ona zajęłaby się klasą, on księdzem i jakoś by się sprawę wyciszyło. Podszedł do kobiety, ujął jej dłoń i pocałował. Olbrzymie łapska miał mokre, Julię przeszedł dreszcz obrzydzenia.

– Przepraszam, Julio, tak mi się wyrwało, z nerwów. Wiesz, że i tak krążyły o naszej szkole nieciekawe opinie, a teraz jeszcze to. Zrozum mnie, niedługo odejdę, chciałbym zostawić tu porządek.

„Mhm, jestem w domu” – pomyślała, opierając się o ścianę.

– Co zatem proponujesz? – spytała z pozornym spokojem.

– Ty zajmiesz się klasą. Wiesz, wytłumaczysz im, że to nie w porządku mówić tak do księdza. Niech go przeproszą. A ja pogadam z nim, żeby nie robił żadnej afery.

– I w ten sposób sprawa się wyciszy, a ty odejdziesz na emeryturę w glorii i chwale – zakończyła.

– Wiesz, jak tak mówisz, odnoszę wrażenie, że kpisz ze mnie. – Spojrzał na nią spod oka. – A to nie jest zbyt bezpieczne.

Straciła resztki szacunku dla tego człowieka.

– Nie mam nic do twojej emerytury, ale proponujesz mi zwykłe świństwo i jeszcze grozisz?

– Ależ Julio, daleki jestem od grożenia. – Ton jego głosu był znów przymilny. – A jeśli chodzi o, jak powiedziałaś, świństwo, to mam na myśli tylko dobro szkoły. Wiesz dobrze, że niełatwo dziś pracować w oświacie, a ta historia nie przysporzy nam chętnych. Rodzice boją się posyłać dzieci tam, gdzie są problemy z religią. Jeśli rozdmuchamy tę sprawę, zadziałamy przeciw sobie. Rozumiesz, Julio? Wykażesz się brakiem lojalności wobec grona, jeśli nie będziesz współpracowała z nami.

Miała już dosyć słuchania, w dodatku zadzwonił dzwonek. Podeszła do drzwi.

– Co mam przekazać uczniom? – spytała, stojąc już w progu.

– Jutro ma być proboszcz parafii, której podlega ksiądz Adam. Proszę, żebyś była w szkole godzinę wcześniej. Po tym spotkaniu odbędzie się rada pedagogiczna, która zdecyduje o losach klasy.

– Czy tymczasem są zawieszeni?

– Nie, jeszcze nie, ale mają być bojkotowani przez pozostałą młodzież. Nikomu nie wolno się do nich zbliżać, rozmawiać z nimi, rozumiesz.

– Naprawdę zależy ci na tej nagrodzie, prawda? Jaka to ma być? Kuratora? A może nawet ministra? – Uśmiechnęła się smutno. – Tylko pamiętaj, te pieniądze będą dla ciebie, nie dla uczniów, a oni jeszcze mogą cię zaskoczyć. I to niemile.

Gdy weszła na lekcję do następnej klasy, przywitała ją pełna powagi cisza. Gospodarz wstał.

– Pani profesor, chcemy powiedzieć, że w pełni solidaryzujemy się z III A. Mamy petycję skierowaną do dyrektora Bytowskiego o odstąpienie od ukarania tej klasy i chcemy odwołania księdza z jego funkcji.

Julia w zasadzie nie była zaskoczona. Spodziewała się czegoś takiego, katecheta traktował źle nie tylko jej uczniów.

– Dziękuję wam za przejawy solidarności, ale proszę przedyskutować to najpierw z wychowawcą. – Zrobiła uspokajający gest ręką, żeby uciszyć podnoszące się protesty. – Teraz przechodzimy do lekcji.

Nie chciała zaczynać rozmowy na ten temat z uczniami pozostałych klas. I tak cała kadra była zdania, że to ona buntuje młodzież przeciwko nauczycielom; taka rozmowa tylko by to potwierdziła.

Gdy na przerwie weszła do pokoju nauczycielskiego, wszystkie głosy na moment ucichły, ale po chwili rozpoczęły się perory ze zdwojoną siłą.

– Tak to jest – udowadniała stara Kołaczkowa, która uczyła jeszcze chyba za Rewolucji Październikowej – jak pozwala się uczniom na długie włosy, kolczyki w nosie i inne głupoty. Albo słuchanie muzyki z tej, no, empetrójki, przecież to ogłupia człowieka. – Julia cały czas korzystała z mp3, w szkole na przerwach też, wiedziała więc, że to przytyk do niej.

– A to taka święta osoba, ten ksiądz Adam! – Wtórowała druga emerytka, matematyczka z czasów Cudu nad Wisłą, postrach ładnych dziewcząt. – Dobry człowiek! I tak go obrzucić błotem! – Rzuciła krzywe spojrzenie w stronę Julii, która spokojnie uzupełniała dziennik.

– Nie jestem pewien, czy dzieciaki nie mają racji – zaśmiał się złośliwie Kotek, antagonista matematyczki.

– Pana, kolego, nikt o zdanie nie pyta. – Kołaczkowa nie posiadała się z wściekłości. – Przy pana żydowskim pochodzeniu…

– No, koleżanko, ja w pani rodowód nie zaglądam… – zaczął Kotek.

– Ja nie mam się czego wstydzić! – Nauczycielka podniosła dumnie głowę.

– …ale mogę spojrzeć w metrykę. – Zachichotał złośliwie.

Kołaczkowa chciała wybuchnąć, ale wmieszał się historyk.

– Koleżanki i koledzy – mitygował – dajmy spokój osobistym wycieczkom. Lepiej zastanówmy się, co z tym fantem zrobić? Pani Julio – zwrócił się do kobiety – a co pani na to skandaliczne zachowanie?

– Przepraszam, ale… czyje? Księdza czy uczniów? Bo jakoś się pogubiłam.

Na chwilę zapadła cisza, a po niej wybuchł hałas. Wszyscy mówili naraz i właściwie nie wiadomo było, kto o czym i do kogo. Julia chwilę poczekała, ale nikt nie wydawał się zainteresowany rozmową z nią, więc wyszła. Dopiero haust powietrza na zewnątrz pozwolił jej wrócić do równowagi.

Z ulgą przekroczyła próg domu. Po drodze wstąpiła jeszcze do wydawnictwa dowiedzieć się o pieniądze i okazało się, że czeka na nią jakieś tłumaczenie „na wczoraj”. Z początku była zła, ale teraz cieszyła się, że zrobiła je od ręki i nie ma żadnej pracy na popołudnie. Z przyjemnością zdjęła buty i kurtkę, przy okazji zerknęła w lustro. Patrzyła na nią wyjątkowo smutna pani w średnim wieku, więc pokazała jej język. Ta odpowiedziała tym samym. Julia pogroziła palcem.

– Oj, niegrzeczna jesteś, kochaniutka.

Z boku rozległ się śmiech. W drzwiach kuchni stała Anna ubrana w wielki fartuch kuchenny. W umączonych rękach trzymała talerz z dymiącymi pierogami.

– Julietto, z tobą coraz gorzej! – Śmiała się głośno.

– To brak pierogów we krwi. Oddaj mi je. Najlepiej wszystkie. – Julia z wyciągniętymi rękoma, niczym somnambuliczka, ruszyła w jej stronę i po chwili talerz z obiadem stał na stole. – Wybaczcie, że nie daję wam buzi teraz, ale najpierw przyjemność, potem obowiązek – wydusiła między jednym a drugim kęsem.

Stefania, mieszając w garnku następną porcję, popatrzyła na córkę.

– Znaczy problem jakiś miała – powiedziała do Anki – bo zajada, jakby świat miał się zaraz skończyć.

– To może i do tego mitycznego Damiana zaraz pojedzie? – zaśmiała się Anka.

– Na problem mówię tak, na Damiana nie. – Julia zaspokoiła pierwszy głód. – A w ogóle to małpy jesteście. Mało się przez was nie udusiłam.

– A ty to co? „Najpierw pierogowa przyjemność, potem obowiązek” – przedrzeźniała ją Anka, stawiając przed nią kubek z kawą. – Mów, co się stało? Od wczoraj podobno byłaś jak skowronek – wymieniły ze Stefanią znaczące uśmiechy – a teraz znów wyglądasz jak chmura gradowa.

Julia westchnęła z żalem, ale odsunęła od siebie talerz. Reżim, który sobie narzuciła, pozwalał tylko na siedem pierogów. Poklepała się po brzuchu.

– Dobre było. Szkoda, że nie mogę więcej.

– A kto ci broni? – zdziwiła się Anka.

– Jak to kto? Sama – burknęła Stefania. – Boi się przytyć, to od pewnego czasu prawie nic nie je. Tylko kopci.

– No, nie przesadzaj, palę coraz mniej, za to jem sporo, więc muszę trochę spasować. Tobie to dobrze – powiedziała do Anki z zazdrością. – Ile byś nie zjadła, zawsze masz talię osy. Nie musisz się pilnować jak ja.

– Och, to tylko efekt moich upodobań sportowych – powiedziała przyjaciółka, skromnie spuszczając oczy.

– Chyba raczej sympatii do sportowców – zaśmiała się. – Ale w takim razie twój ostatni wybór, Piotruś, zmusi cię do przybrania na wadze.

– O nie, jeśli już, to on zmieni dyscyplinę. – Anka nie miała co do tego wątpliwości. – Ale mów wreszcie, co się stało?

Julia rozsiadła się wygodnie.

– Mamuś, pamiętasz, co ci opowiadałam o tym młodym księdzu?

Stefania odwróciła się od garnka, w którym nadal mieszała wielką łychą.

– Tak, pamiętam – powiedziała z niesmakiem. – Od początku mi się nie podobał i mówiłam księdzu Branickiemu, żeby go puścił gdzieś dalej. A co? To z nim kłopoty?

– Zgadza się. – I Julia opowiedziała o wszystkim.

– Fajnych masz uczniów – podsumowała Anka.

– Dobrze ci powiedzieć – pokiwała głową Julia. – Tylko że za swoją fajność będą mieli kłopoty.

– Nie wiem, czego się boisz – przerwała Stefania. – Jak znam proboszcza, nie da zrobić krzywdy twoim świętym młodziankom. Szybciej weźmie za łeb tego, pożal się Boże, wikarego.

– Skąd wiesz? – Julia popatrzyła z ciekawością na matkę. – Mówił coś przy brydżyku? – Zaśmiały się obie z Anką.

– Ależ skąd! – oburzyła się Stefania. – Ksiądz Branicki to osoba godna najwyższego zaufania i nie bawi się w plotkowanie. Ale – dodała tajemniczo – umiem patrzeć i czytać między wierszami. I swoje wiem.

Odwróciła się do garnka, w którym zaczęło niebezpiecznie wrzeć.

– W każdym razie jutro obaj mają być w szkole – powiedziała Julia. – Rodzice też. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ale Bytowski to mnie wkurzył totalnie. – Zamyśliła się. – Wiedziałam, że jest z niego kawał gnoja, ale żeby do tego stopnia.

– Forsa, moja droga, może zrobić wszystko – wygłosiła sentencjonalnie Anka. – Dawno ci mówiłam, żebyś to rzuciła w diabły, ale ty też. Pieniądze, pieniądze! – Patrzyła na przyjaciółkę, ukrywając śmiech.

Julia zmarszczyła brwi.

– Jakie pieniądze? O czym ty w ogóle mówisz? W oświacie?

Anka nie wytrzymała, wybuchnęła śmiechem. Julia pokręciła głową i po chwili dołączyła do przyjaciółki. Stefania machnęła łyżką.

– Jak dzieci – westchnęła. – Jak dzieci. Kiedy wy w końcu zmądrzejecie?

Popatrzyły na siebie i śmiech zaczął się od początku.

– Oj, tego mi było trzeba – stwierdziła Julia, gdy zdołały się jako tako uspokoić. – Od razu mi lepiej.

– Tak? – powiedziała Anka. – To pozwolisz, że zepsuję twój dobry humor?

Przyjaciółka spojrzała na nią.

– A co znów się stało? – spytała niespokojnie.

– Widziałam się wczoraj z Haliną.

– No tak, radość jest bardzo krucha. Czego się dowiedziałaś?

– Miałam rację. – Przyjaciółka pokiwała głową. – Od dwóch czy trzech miesięcy Jarek afiszuje się ze swoją studentką. Mało tego, zaczyna mówić o rozwodzie, bo musi odmienić swoje życie. Dusi się w tym małżeństwie, ono go przygniata, nie może rozwinąć skrzydeł i tego typu bzdury.

– A co dzieci na to? – wtrąciła Stefania.

– Chłopcy są rozgoryczeni, w ogóle nie rozmawiają z ojcem, ale Marcie przyjaciółka ojca się podoba. Ma z kim rozmawiać o ciuchach, kosmetykach i klubach. Matka jest za stara, żeby zrozumieć córkę, nie wie, co jest trendy i na topie, a panienka Jarka, starsza od Marty niespełna cztery lata, owszem.

Julia mechanicznie mieszała papierosem w popielniczce.

– Wiesz, zdawało mi się, że Marta jest bardzo zżyta z Haliną, tak sobie wiecznie szeptały w ucho. Moja Ela ciągle buntowała się przeciw mnie, a Marta nigdy. Czasem aż zazdrościłam, że mają tak dobry kontakt.

Anka westchnęła.

– No i masz ten dobry kontakt. Dopóki był, to był, teraz się skończył. Marta wyraźnie olała matkę.

Na chwilę zapadło milczenie, które przerwała Julia.

– A co Halina zamierza z tym zrobić?

– A jak myślisz? Chce dać mężowi rozwód, ale nie dlatego, że ją walnął w rogi i go znienawidziła, co to, to nie! Ona po prostu pragnie mu ułatwić sytuację, bo „on tak się męczy i gryzie”. Biedaczek! – Anka była czerwona ze złości.

Stefania przysiadła na brzegu krzesła.

– Po prawdzie to ja ją trochę rozumiem – zaczęła powoli. – Byłam w podobnej sytuacji. Mój Władek, niech mu ziemia lekką będzie, to był przecież straszny babiarz! Jak tylko ładną buzię zobaczył, w ogień by skoczył. Ale to zawsze chwilowe było. Na raz. I nigdy nie mówiliśmy o rozwodzie… – Urwała nagle.

– Często się zastanawiałam – odezwała się Julia w zamyśleniu – jak ty to wytrzymujesz. Przecież to niemożliwe żyć z mężczyzną, o którym się wie, że przy każdej okazji zdradza. Chyba nie dałabym rady tak.

– No cóż, moja droga – matka uśmiechnęła się do wspomnień – twój ojciec był wspaniałym mężczyzną, którego kochałam i wiedziałam, że z wzajemnością. Poza tym łączyła nas przyjaźń, zainteresowania, a także, co ma niebagatelne znaczenie, wspólne interesy. Porozumiewaliśmy się bez słów, nadawaliśmy na tych samych falach, jak się mówiło kiedyś. Byłaś też ty, ukochana córeczka tatusia. Zresztą, zawsze wracał, nigdy nie mówił o rozwodzie, a nawet wręcz przeciwnie, a ja mu wybaczałam.

– No dobrze – przerwała Anka – a czy ty, ciociu, nigdy nie miałaś ochoty na skok w bok? Przecież jeśli on mógł, to ty też, nie?

– Oho, pewnie, że tak! – Stefania zaśmiała się. – I raz nawet byłam blisko. Ten „On” był szefem pewnej galerii, w której miałam wystawę.

– No, no, ładne rzeczy – wtrąciła Julia ze śmiechem. – Czyżbym miała dowiedzieć się o jakichś sekretach rodzinnych?

– E tam, jakie sekrety. – Stefania miała błyski w oczach. – Powiedziałam, że byłam blisko. A w sumie wszystko się skończyło, zanim zaczęło. Podobał mi się, to fakt, a Władek w tym czasie był w romansowym transie. Na szczęście akurat wtedy zachorowałaś na ospę. – Zaśmiała się. – Otwarcie wystawy odbyło się beze mnie, a gdy zjawiłam się w galerii po kwarantannie, on miał już na tapecie jakąś studentkę. I tak się skończył romans. Co prawda przez jakiś czas jeszcze molestował mnie telefonicznie, skłonny zostawić dla mnie panienkę, ale jakoś dziwnie kojarzył mi się z dziobami po ospie. – Śmiały się, gdy nagle Stefania spojrzała na zegar. – Julio, czy to nie dziś masz spotkanie ze swoim aktualnym byłym mężem?

– Musisz mi przypominać? – Julia z rezygnacją pokiwała głową. – Tak, dzisiaj, i to za godzinę. Zaraz będę się zbierać.

– Wiesz co? – Anka klepnęła Julię w plecy. – Zrobimy tak. Pojadę za tobą, zobaczę, jak teraz wygląda mąż wszechczasów, a później pokażę Piotrowi. On go załatwi na perłowo. Co ty na to?

– Oj, gdybym wiedziała, że to pomoże – westchnęła Julia, uśmiechając się z przymusem – nie miałabym nic przeciwko.

– No cóż, spróbować zawsze można. Prawda, ciociu?

– Tylko trzeba zrobić to tak, żeby nie było wiadomo kto i za co, ale jednocześnie żeby zrozumiał. – Urwała, bo do kuchni wsunęła się Elżbieta.

Dziewczyna wyglądała źle. Była blada, milcząca, smutna. Nałożyła sobie pierogi na talerz i skierowała się do wyjścia. Wszystkie kobiety patrzyły na nią, każda z innymi myślami.

– Coś się stało, kochanie? – spytała Julia.

– Nie, a dlaczego? – Córka nawet się nie odwróciła.

– No, jesteś taka jakaś smutna, poważna. – Julia bezradnie wzruszyła ramionami.

– To chyba dobrze, że w końcu spoważniałam. – Z tymi słowami Elżbieta zniknęła za drzwiami. Julia zaniemówiła. Miała ochotę iść za córką i… Sama nie wiedziała, co zrobić. Przełożyć przez kolano czy co. Bezczelna smarkata! Stefania podeszła, położyła jej rękę na ramieniu.

– Spokojnie. Mała ma pewnie jakieś kłopoty.

– Też mam kłopoty! – Julia prawie krzyczała. – A nie traktuję jej jak wroga numer jeden!

Anka, dotychczas milcząca, odezwała się:

– Wiecie co? Może ja do niej pójdę i porozmawiam? To mi wygląda na jakiś miłosny pasztet. – Popatrzyły na siebie ze Stefanią, iskierki porozumienia zapaliły się w ich oczach. Babcia przymknęła na moment powieki, jakby na znak potwierdzenia.

– Czy jest coś, o czym nie wiem, a powinnam? – Julia spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę.

Anka wzruszyła ramionami.

– Przecież wiesz, że Elka zawsze mnie pierwszej wypłakiwała swoje niepowodzenia, ty byłaś druga.

– No właśnie. – Julia hałaśliwie wstała z krzesła. – Czy zawsze muszę być tą drugą? – I wyszła z kuchni.

Matka i przyjaciółka spojrzały na siebie bezradnie. Musiała być naprawdę zdenerwowana zbliżającym się spotkaniem, zwykle panowała nad swoimi emocjami. Po chwili trzasnęły drzwi, a Stefania klasnęła w ręce.

– Z tego wszystkiego zapomniałam jej powiedzieć, że płaszcz z pralni może odebrać jutro rano. Mieli awarię, dlatego to tak długo trwało. Może to by jej poprawiło humor.

Prowadziła samochód jak zwykle szybko i pewnie, na miejsce zajechała więc przed czasem. Na szczęście pora była zbyt wczesna na spotkania towarzyskie, zatem kawiarnia w zasadzie świeciła pustkami. Tylko cztery stoliki były zajęte. Przy trzech siedzieli mężczyźni, zajęci kawą i pracą na laptopach. Przy czwartym, w rogu sali, siedziało kilku panów. Bawili się wesoło, często podnosząc kieliszki i wybuchając śmiechem.

Wybrała, jak zawsze, miejsce w rogu, skąd miała widok na całą salę i wejście. Jak na zawołanie zjawił się kelner i przyjął zamówienie. Bezwiednie wyciągnęła z torebki papierosy i zapalniczkę. Mimo pozornego spokoju była bardzo wzburzona. Na co dzień wykazywała się niezwykłym opanowaniem, czasem nawet aż sama dziwiła się, że tak niewiele jest w stanie wyprowadzić ją z równowagi. Tym razem jednak było inaczej. Bała się. Bała się tego spotkania, bała się, że nie wytrzyma napięcia i zacznie krzyczeć. W głowie jej pulsowało, miała mdłości. Zacisnęła dłoń na zapalniczce.

„Uspokój się – nakazywała sobie w myślach – on ci już nic nie może zrobić. Nic gorszego niż zrobił.” Zaczęła pogwizdywać cichutko jakąś melodię, co było nieomylnym znakiem jej zdenerwowania, ale też uspokajało. Powoli wyciszała się, gdy nagle przy stoliku w rogu zrobiło się głośno. Julia spojrzała w tamtą stronę i zamarła. W jej kierunku na lekko uginających się nogach zbliżał się Robert. Inny niż go pamiętała, ale bez wątpienia on.

Z satysfakcją pomieszaną ze strachem oglądała spustoszenie, jakie uczynił na nim czas. Łysina zastąpiła gęstą czuprynę, miał nalaną czerwoną twarz. Kiedyś był szczupły i wyprostowany, teraz już mocno zaokrąglony, a przed sobą dźwigał spory brzuszek. Gdyby nie stan, w jakim się znajdowała, parsknęłaby śmiechem. Ten Adonis, za którym biegały wszystkie studentki, z nią na czele!

Sapiący oddech uświadomił jej, że mąż stoi obok.

– Witam cię, Juleczko. – Rozłożył szeroko ręce do uścisku, lecz Julia nie ruszyła się za stolika, tylko sztywno podała mu dłoń do powitania.

– Dzień dobry – powiedziała lodowato.

Nie zwrócił uwagi na jej zachowanie, głośno cmoknął ją w rękę, odsunął zamaszyście krzesło i siadł.

– Jak zawsze piękna – wysapał – a nawet chyba jeszcze piękniejsza. – Wpatrywał się w nią. – Co jednak znaczy dojrzała kobieta! Mam ci tyle do powiedzenia, kochana. – Przerwał, aby podać zamówienie kelnerowi. – Wiesz – uparcie jej się przyglądał – bardzo tęskniłem za tobą przez te lata. Byłaś moją jedyną miłością i pozostałaś nią nadal. Tak jak Elżunia, moja córeczka. No i oczywiście twoja mamusia.

Julia machinalnie bawiła się zapalniczką.

– Trzeba przyznać, że okazywałeś swoje uczucia dość oryginalnie, nie pokazując się przez siedemnaście lat – stwierdziła spokojnie.

– Juleczko, wiem, że zachowałem się jak głupiec, ale wyjechałem, bo bałem się, że przestaniesz mnie kochać, a tego bym nie przeżył. – Wyciągnął dużą chustkę do nosa, otarł czoło i hałaśliwie wydmuchał nos. – Obawiałem się też, że nie sprostam roli ojca. A później z kolei wstydziłem się mojej głupoty i dlatego się nie pokazywałem.

– A teraz już pozbyłeś się wstydu? – spytała ironicznie.

– Teraz dojrzałem już do roli męża, ojca, zięcia też – stwierdził ze śmiertelną powagą. – I mogę przyjąć to na siebie.

Julia nie wytrzymała, parsknęła śmiechem.

– Nie dość na tym. – Ciągnął dalej nie zrażony jej nagłą wesołością. – Wybaczę ci nawet twoich kochanków, których pewnie miałaś niemało przez te lata. No cóż, krew nie woda, a z ciebie kobitka pierwsza klasa. Ale teraz to się musi skończyć, bo miejsce żony jest przy mężu i odwrotnie – zakończył pompatycznie.

Popatrzyła na niego kpiąco. Już się go nie bała, tylko czuła odrazę i pogardę.

– Daj spokój tym bzdurom. Nie po to spotkałam się z tobą, żeby słuchać głupot. Mamy rozmawiać o twoim, hm, powrocie w pielesze domowe.

– Czego ty, jak widzę, chcesz mi zabronić! – Przerwał jej, po komediancku łapiąc się za serce. – Tak tęskniłem, a ty…

– Dobrze, dobrze. – Teraz ona weszła w słowo. – Naprawdę nie mam czasu na głupoty, więc się streszczaj.

Spojrzał na nią uważnie. Wyglądało na to, że się pozbierała.

– No cóż, wbrew, wydawałoby się, zdrowemu rozsądkowi, nadal jestem twoim mężem – zaczął – a co za tym idzie, mam prawo do ciebie, córki i waszego mienia. Punto, którym tak ładnie poruszasz się po ulicach miasta, w połowie jest moje. W połowie mój jest także domek letni w Kościerzynie, że nie wspomnę tu już o innych drobiazgach typu trzy konta.

Julia zdrętwiała. Strzelał celnie – skąd mógł to wszystko wiedzieć?