Szczęściarze z Wygranej - Małgorzata A. Jędrzejewska - ebook

Szczęściarze z Wygranej ebook

Małgorzata A. Jędrzejewska

4,5

Opis

W Wygarnej dochodzi do wypadku. Poszkodowanym jest lokalny polityk i działacz, który od pewnego czasu obnosi się z tajemnicą, lecz zabiera ją do grobu. Sprawa wraca po roku. Urszula Brzostek dostaje list z pendrive’em, na którym jest nieczytelne zdjęcie. W Sylwestra ktoś włamuje się do jej mieszkania, niedługo potem ginie młody chłopak i tajemnic robi się coraz więcej. Z czasem pojawiają się też anonimy, w tle majaczą problemy samorządowe. Zaczyna się dochodzenie do prawdy, a kluczem jest dawny zespół wokalno-instrumentalny, Szczęściarze z Wygranej.
Małgorzata A. Jędrzejewska zaprasza na kolejną kryminalną zagadkę w serii Tajemnica/Zbrodnia/Miłość/Humor.

Z pewnością pamiętasz taką książkę lub serial, które śmieszą do łez, budzą refleksje, a tak naprawdę są po prostu lustrem, w którym chętnie się przeglądamy, choć często nie dociera do nas, że nasze ułomności bawią najlepiej. Być może właśnie ta swojskość, klimat Wygarnej, bohaterowie, którzy wszystko o wszystkich wiedzą, a czego nie wiedzą, to wymyślą, są mocniejszymi stronami powieści Małgorzaty A. Jędrzejewskiej. Docenić warto też znakomite poczucie humoru oraz zaskakującą fabułę. Trup ściele się gęsto, przeszłość wraca z siłą tornada, a Szczęściarze częściej  mają pecha niż liczą na przychylne wiatry.

Kto powinien przeczytać tę książkę? Na pewno miłośnicy dobrej obyczajówki. Ci, którzy cenią inteligentne poczucie humoru i opowieści tylko z pozoru przewidywalne. A poza tym amatorzy kryminałów. Tych przecież nie brakuje. Potem zostaje już tylko niepewność, co przyniesie listonosz.

Dominika Lewicka-Klucznik

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
joannanitschke

Nie oderwiesz się od lektury

Książka przy której nie będziesz się nudzić. Lekki kryminał,pomysłowy I wciągający. Uroki małego miasteczka gdzie wszyscy się znają a jednak skrywają różne tajemnice. Polecam jako odskocznię od innej lektury!
10
mag-tur

Dobrze spędzony czas

Każdy z nas ma na swoim koncie listę autorów których twórczość chciałby poznać jednak w dobie tylu wydawniczych nowości co rusz odkłada tę decyzję na później. Właśnie ja tak miałam z twórczością Pani Małgorzaty Jędrzejewskiej. „Szczęściarze z Wgranej” to moje pierwsze z nią spotkanie, chociaż ta chęć zapoznania się z nią była na mojej liście „must do”. Dlatego też z ogromną ciekawością zaczęłam czytać jej najnowszą powieść „Szczęściarze z Wygranej”. Początek jest dosyć prozaiczny. W pewien zimowy przedświąteczny wieczór Witalis, mieszkaniec Wygarnej jadąc lokalną drogą natrafia na samochód znajdujący się w rowie. W nim natomiast kolegę ze szkolnej ławy Jacka. Niestety w czasie Świąt pechowy kierowca umiera. Nie byłoby sprawy, gdyby mniej więcej w rok po przedświątecznych tragicznych wydarzeniach szkolna Pani psycholog nie otrzymała listu „zza grobu” a w nim tajemniczego pendriva na którym znajduje się jedynie słabo czytelne zdjęcie. Ten moment uruchamia lawinę zdarzeń mnie...
00

Popularność




PROLOG

 

1.

Samochód leżał w rowie, przodem w dół, tył wznosił się wysoko. Witalis Kornecki przyspieszył, wyciągając z kieszeni telefon. Podbiegł do miejsca wypadku.

– O kurwa! – zawołał półgłosem, widząc za kierownicą bezwładne ciało Jacka Kiryłły, kolegi ze szkolnej ławy. Wybrał numer w komórce.

– Cześć, Grzegorz – powiedział szybko – jest wypadek! Na zakręcie do Grabiny. Nie, tylko kierowca – odpowiadał na pytania. – Nie wiem, czy żyje, ale jest dziwnie skręcony. Nie, dymu nie widać. Dobrze, będę pilnował. Tylko niech karetka szybko przyjedzie! A w ogóle to jest… – Nie dokończył, bo rozmówca się rozłączył.

Włożył telefon do kieszeni. Mężczyzna za kierownicą poruszył się.

– Spokojnie – mruknął Kornecki – zaraz przyjedzie ambulans. Nie będę cię ruszał, bo jeszcze narobię bigosu. Ale muszę zrobić to.

Otworzył drzwi, sięgnął ręką pod bezwładnym ciałem i wyciągnął kluczyk ze stacyjki. Następnie poszedł na przód samochodu. Otworzył maskę, zerwał przewody od akumulatora.

– Tak bezpieczniej – mruknął do siebie.

Obszedł samochód, spojrzał na drogę. Wokół panowała grudniowa ciemność, niewielki blask rzucała tylko samotna przydrożna latarnia. W jej świetle zdarzenie wyglądało na poślizg, ale nie był pewien. Nagle coś mu zaczęło przeszkadzać. Wrócił na tył i przyjrzał się jeszcze raz. Po chwili gwizdnął. Tylne drzwi za kierowcą nie były do końca zamknięte. Niby nic, jednak nie wyglądało to normalnie. Kucnął przy nich, ale nie dotykał. Na wszelki wypadek, mimo że miał rękawice.

„Może przy uderzeniu jakaś siła zadziałała, że się otworzyły, a później zamknęły, ale już nie całkiem?”

Wyjaśnienie niby logiczne, ale nie do końca przekonujące. Wstał, rozejrzał się. Nikogo nie było widać, nic nie było słychać, żadnego samochodu, motocykla. No tak, do Wigilii trzy dni, przygotowania świąteczne w toku, komu by się chciało o tej porze jeździć. Tu zresztą pustka, do najbliższych zabudowań w Wygarnej z kilometr, do Grabiny cztery. W takim razie co tu robił Jacek? Pytanie zawisło w próżni, a Witalis wyciągnął z futerału aparat fotograficzny i zrobił kilka zdjęć, po czym wrócił do poszkodowanego. Zdążył schować sprzęt, gdy ciszę zakłóciły dźwięki syren i po chwili na drodze pojawiły się służby ratownicze. Ranny jęknął.

– Spokojnie, stary, już się tobą zajmą. Żyje – powiedział do nadbiegających ratowników i poszedł w kierunku samochodu, z którego wyłonił się policjant, Grzegorz Anielak, kolega Witalisa jeszcze z lat szkolnych.

– Cześć. Dobrze, że tak szybko. Nie zdążyłem ci powiedzieć. To Jacek.

– Kiryłło? – Policjant gwizdnął przeciągle. – O kurczę. Chłopaki, co z nim? – Podszedł bliżej do ratowników medycznych, Witalis za nim.

– Nieprzytomny – odpowiedział jeden z nich. – Zabieramy do szpitala. Tam powiedzą więcej.

– Dobra, to jedźcie szybko, ja dojadę później.

Karetka odjechała na sygnale. Policjanci zabezpieczali ślady.

– Skąd się tu wziąłeś? – Grzegorz spojrzał na Witalisa.

– Byłem nad rzeką. – Pokazał na aparat.

– Cały czas polujesz na zdjęcie roku?

– Tia. – Mężczyzna kiwnął głową. – Już mnie szlag trafia, bo nic ciekawego się nie zdarza. Dziś też nasiedziałem się w krzakach, ale zwierzaki się nie pokazały, więc w końcu wróciłem. A po drodze natknąłem się na Jacka. Słuchaj. – Witalis podszedł bliżej, ściszył głos. – Nie sądzisz, że coś tu nie gra? Sam widziałeś, że Jacek ostatnio był jakiś dziwny. Rozkojarzony, nawet na brydżu nie mógł się skupić, a wiesz, że to do niego niepodobne. I te gadki, że musi coś z „tym” zrobić. A teraz wypadek?

– Witek… – Policjant zastanawiał się, co powiedzieć. – Jacek nic nie zgłaszał, żadnego przestępstwa. To, że coś bąkał, o niczym nie świadczy. Zrozum, ja muszę operować dowodami, nie plotkami. A on nawet nie mówił, czego to dotyczy. Kogo mam ścigać? Za co?

– A to? – Witek ruchem brody wskazał samochód.

– Sprawdzimy, oczywiście, ale wygląda na nieszczęśliwy wypadek. Pogoda marna, a Jacek nie jest najlepszym kierowcą, sam wiesz.

– Niby tak, ale powiedz mi, co robił tutaj o tej porze?

– Skąd mam wiedzieć? – Policjant wzruszył ramionami. – Obudzi się, to się dowiem. I dla świętego spokoju spytam też, o co mu chodziło z „tym”. A teraz spadaj, bo muszę wziąć się do roboty, pogadamy kiedy indziej.

– Okej. Grześ, tylko sprawdź te drzwi. – Pokazał ręką. – Jestem prawie pewien, że były otwierane. Już po wypadku.

– Witalis! – Policjant prawie zawył.

– Dobra, dobra, przecież nic nie mówiłem. Chłopaki! – Machnął ręką do strażaków, którzy zbierali się do odjazdu. – Zabierzecie mnie?

2.

– Jak się cieszę, że cię widzę. – Brygida wycałowała powietrze wokół twarzy Eweliny Kiryłły.

– Ja też, kochana. – Co prawda na twarzy kobiety nie było widać radości, ale BB przyjęła powitanie za dobrą monetę. Znały się od dzieciństwa, dużo je łączyło do dziś. „Ciekawe, czy można to nazwać przyjaźnią” – pomyślała przelotnie.

– Mało klientów. – Rozejrzała się po sklepie.

– No cóż, za wcześnie. Zaczną się schodzić po śniadaniu. – Ewelina uśmiechnęła się z przymusem. – Kawa? Herbata? Mam imbirową.

– Nie, dziękuję, ja tylko na chwilę. Wyrwałam się z kieratu, żeby załatwić kilka spraw. A przy okazji pomyślałam, że z tobą porozmawiam.

Ewelina znała BB od dawna i wiedziała, że jeśli przyszła o tej porze, to z interesem. Pytanie tylko, kto miał stracić.

– Chodźmy na zaplecze. Jest dzwonek przy drzwiach, będę słyszała, gdy ktoś się zjawi.

Po chwili siedziały przy soku, BB dała się jednak namówić.

– Mam siostrzenicę – zaczęła Brygida. – Fantastyczna dziewczyna, ale pechowa. Maturę zdała prawie piątkowo i poszła na studia. Tam trafiła na strasznych wykładowców. Normalnie, zgnoili dziewczynę! Egzaminy, kolokwia, jakieś książki do czytania, zarzucili ich tym niesamowicie! Sabrina nie dawała rady, musiała zrezygnować. Szykuje się na nowy kierunek, bo przecież nie podda się tak całkiem. Ale nie może wrócić do siebie na wieś, bo tam nie ma warunków. Zatrzyma się u nas. Tylko że dziewczyna nie może być na naszym utrzymaniu, nawet jeśli to krewniaczka. Rozumiesz. Musi coś dołożyć do wspólnej kasy. I pomyślałam, że może byś przyjęła ją do siebie do sklepu?

– Ja? – Ewelina otworzyła szeroko oczy. – Naprawdę myślisz, że kokosy robię?

– Spokojnie. Wszystko przemyślane, kochana! Ty myślisz, że co? Że chcę cię naciągnąć? Nic z tego, moja droga. Otóż – BB uśmiechnęła się zwycięsko – mam informację o nowych stażach z Urzędu Pracy. Dla kilku osób, oczywiście wybranych, nie każdy zasługuje na pomoc – wzruszyła ramionami – ale jeśli będziesz chciała, to i Pawełek może się załapać na listę. – Zobaczyła oczy Eweliny i wiedziała, że wygrała, a Sabrina może zaczynać pracę w dowolnym momencie.

– Do domu kultury go daj, on jest niezwykle sceniczny i pomysłowy, wprowadzi nowe życie w nasze miasteczko – zawołała Ewelina z matczyną dumą. – A kiedy chcesz przysłać Sabrinę?

BB rozsiadła się wygodnie.

– Zaraz po Nowym Roku, bo od wtedy będą staże. No, cieszę się, że się dogadałyśmy. A przy okazji, jak już jesteśmy same, chciałam z tobą porozmawiać o czymś innym. Jesteś pewna Sebastiana?

– Ale o co ci chodzi? Czego się czepiasz? – zawołała piskliwie kobieta.

– Ej, nie wściekaj się – łagodziła BB. – Ja dla twojego dobra, nie jestem wrogiem, przecież wiesz.

Rumieńce na twarzy Eweliny świadczyły o wzburzeniu, ale odezwała się spokojniej:

– Sebastian i ja przyjaźnimy się. Poza tym pomaga mi, bo nieźle zna się na interesach. To właśnie on podpowiedział mi twórców ludowych do sklepu.

– W dodatku to młody przystojny człowiek.

– Brygida! – powiedziała z wyrzutem Ewelina.

– No co? Ja cię rozumiem. Niezłe ciacho. – Mrugnęła znacząco. – Tyle że… – zawiesiła głos.

– Co? – spytała pospiesznie Ewelina.

– Niezły z niego kanciarz i jeszcze ciebie umoczy, jak będziesz z nim robiła interesy – stwierdziła BB. – Do tego hazardzista i alimenciarz. I ma dwójkę nieślubnych dzieci z różnych matek.

– Skąd wiesz takie rzeczy?

BB wzruszyła ramionami.

– Muszę wiedzieć, co się dzieje w moim mieście.

– Przecież jest radnym! Czyli jakieś zaufanie społeczne ma!

– Ewelina, zejdź na ziemię – zirytowała się Brygida. – Żeby być radnym, wcale nie trzeba być wzorem cnót. Wystarczy dobrze z ludźmi gadać, jakieś przysługi im robić, piwko postawić na kacu, rozumiesz.

Ewelina opuściła głowę.

– Po co mi to mówisz?

– Kochana, ostatecznie jesteśmy przyjaciółkami od lat, a przyjaciele powinni się wspierać… – Uśmiechnęła się promiennie.

„Akurat! – pomyślała Ewelina. – Jak nic masz w tym interes”.

– …i sobie myślę – kontynuowała BB – że jeśli tak bardzo potrzeba ci chłopa, to może powinnaś pomyśleć o kimś innym? Jacek cały czas chciałby wrócić. Tylko kiwnij palcem.

– Nic z tego, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki – powiedziała niechętnie Ewelina. – Poza tym on teraz w szpitalu, nieprzytomny.

– No właśnie! Potrzebuje wsparcia kogoś bliskiego. Pomożesz mu wyjść z choroby, może tym razem wam się ułoży. A jako żona, nawet była, masz wręcz obowiązek moralny. Przecież przed Bogiem – podkreśliła – nadal jesteście małżeństwem, bo rozwód tylko cywilny. Piżamę chociaż świeżą zanieś, zostawił ci klucze do mieszkania. Kto inny miałby to zrobić? Przecież ma tylko ciebie i Pawełka, żadnej innej rodziny! – zakończyła dramatycznie.

Ewelina milczała. Była świadoma, że Jacek po rozwodzie został sam. Jego rodzice od dawna nie żyli, nie miał rodzeństwa, a dalekiej rodziny nie znała, nawet nie wiedziałaby, gdzie jej szukać. Raczej nie zajmowaliby się obcym w zasadzie krewniakiem. Bardziej ją jednak interesowało, dlaczego BB tak troszczy się o Jacka.

– A przy okazji – nie ustawała Brygida – miałabym prośbę. Pożyczyłam Jackowi pendrive, na którym były dość ważne rzeczy. Nie zdążył oddać, a jest mi potrzebny. Mogłabyś poszukać? Biały, z logo urzędu. I jego telefon bym potrzebowała, są tam istotne dla nas wiadomości.

3.

– Smaczne te bułeczki – pochwaliła Lodzia. – Chociaż nie umywają się do tych od Blicharzów, pamiętasz?

– Pewnie. Ale dzisiejsze też dobre. A dyniowe najlepsze.

– Przecież mówię – wzruszyła ramionami. – Wszystko kupiłeś, co zapisałam?

– Oczywiście! – Prawie się obraził. – Jeszcze myślę i czytać też potrafię.

– Na pewno? Bo mam wrażenie, że zaczyna cię łapać alzheimer.

– Ja? Alzheimer? Teraz to już przesadziłaś. – Wstał z krzesła, gotów do wyjścia.

– Przestań, tak tylko gadam, bo nie ma nikogo za oknem – łagodziła. – A nie, jest! – Złapała Antoniego za rękę, pociągnęła. – Zobacz! Piękna BB. No, no, o tej porze na zakupach osobiście. Aż nie do pomyślenia!

Antoni zapomniał o oburzeniu, nachylił się ku oknu.

– Pewnie do cukierni idzie. O, widzisz? Miałem rację – ucieszył się, widząc Brygidę na schodkach.

– Skąd wiedziałeś? – spojrzała koso.

– Miałem ci mówić wcześniej, ale zapomniałem. Nie dlatego, że mam alzheimera – zastrzegł – tylko nie było okazji.

– No ale co? – Lodzia była wyraźnie zła, że sąsiad coś wie.

– Zauważyłem, że niektóre kobiety nie pozwalają mężom wchodzić do cukierni – stwierdził tajemniczo.

– To znaczy, że co?

– Nie wiem. Ty jesteś kobietą, powinnaś wiedzieć.

– Myślisz, że ona co? – zastanawiała się starsza pani. – Że ich podrywa? To niemożliwe – pokręciła głową. – To nie w jej stylu. Amelia ma klasę, w odróżnieniu od pięknej BB – stwierdziła z przekąsem. – I na pewno nie rzucałaby się na Krzysia. Przecież on jest już tak wyciśnięty. Jak cytryna.

– Nie mówię, że ona podrywa. Ale kobiety boją się, że tak może być.

– Dobrze im tak. – Lodzia spokojnie ugryzła kawałek ciasteczka. – Niech nie myślą, że są takie cudowne. Szczególnie BB.

Na dole trzasnęły drzwi. Na ulicy pokazał się Witalis.

– O, nasz Wicio! – ucieszył się Antoni. – Już wstał.

– Co miał nie wstać. On niezwyczajny wylegiwania się – z dumą stwierdziła Leokadia. – Ale on też do cukierni. – Zamyśliła się.

– Myślisz, że chodzi za BB? – przeraził się mężczyzna.

– Głupi jesteś, Antoni. Ciasto poszedł kupić na święta. Nie piecze przecież. – Pokręciła głową, jakby dziwiąc się wymysłom sąsiada. – Z drugiej strony on i Amelia pasowaliby do siebie.

– Nic nie kombinuj! Pamiętasz, co było, jak mu swatałaś praktykantkę od Uli? Wielki wstyd, bo Wiciu mało w pysk nie dostał od jej męża. A jeszcze na mnie wszystko zrzuciłaś – poskarżył się – i na durnia wyszedłem.

– Niewiele musiałeś się starać – docięła. – Nad tym trzeba pomyśleć inaczej. Z większą finezją. Bo Amelia to nie byle kto. Zaraz wyczuje pismo nosem.

– Czekaj, jeszcze słyszałem – przypomniał sobie Antoni – że koło niej zaczyna się kręcić Pawełek.

– Pawełek Kiryłło? – zdumiała się. – Przecież to nie ma sensu. Ona w ogóle nie pasuje do jego podrywek.

– Niby nie, ale próbuje.

– E tam – machnęła lekceważąco ręką. – Amelia nie poleci na rozwydrzonego smarkacza. Swoją drogą, aż się dziwię, że Jacek wychował takie coś. – Zniesmaczona pokręciła głową.

– Tam Ewelina rządziła, przecież wiesz, Jacek nie miał nic do gadania.

– Wiem, wiem, ale szkoda. A o Jacku coś słyszałeś, gdy byłeś w sklepie?

– Tylko o samym wypadku, że po drodze źle się poczuł, wpadł w rów, uderzył głową w kierownicę i stracił przytomność.

– Nikt go nie potrącił? – Lodzia była trochę rozczarowana.

– Nie. A dlaczego ktoś miałby go potrącić? – Starszy pan był nieco zdegustowany. – To porządny człowiek przecież, nikomu krzywdy nie robił. Nerwowy, to prawda, ale dobry.

– A to już nie pamiętasz, co mówiła Uleńka?

– Ale co?

– Że Jacek podobno był świadkiem czegoś strasznego.

– E tam – bagatelizował Antoni. – Znasz go, wiesz, że to panikarz.

– Jeśli Ula mówiła i Wiciu potwierdził, znaczy coś w tym jest. Antoni, musimy to wyjaśnić! – Podniosła palec na wysokość twarzy i pokiwała nim, jakby dla podkreślenia wagi swojego stwierdzenia.

– A ty, Lodzia, co? Za Sherlocka chcesz robić? – Antoni uśmiechnął się szeroko.

– Oczywiście – wzruszyła ramionami. – Ty tylko na Watsona się nadajesz. I zaczniemy dziś.

– Przecież Wigilia. – Mężczyzna był skonsternowany.

– I najlepsza okazja! – Lodzia była zdecydowana. – Dzwonimy z życzeniami, a przy okazji pytanka, rozumiesz. Naprawdę muszę cię uczyć takich rzeczy?

4.

Zdecydowała się na rozwód z Jackiem, ponieważ oficjalnie miała dość jego hipochondrii i histerii. Najważniejszy powód był jednak inny. Chodziło o Pawełka. Bezsprzecznie był największą miłością jej życia. Być może dlatego, że nie mogła mieć więcej dzieci. Poza tym w dzieciństwie poważnie chorował i lekarze nie dawali mu większych szans. Dzięki jej staraniom przeżył i był zdrowy, a ona zrozumiała, że gdyby umarł, straciłaby sens istnienia. Tymczasem Jacek ciągle czepiał się syna o wszystko – że nie tak się ubiera, że ma nie taką fryzurę, nie takie maniery, że jest podrywaczem, który dba tylko o siebie, nie uczy się. W ogóle widział w Pawełku samo zło, zazdrośnik jeden. A ona wybaczyłaby mężowi wszystko, ale nie to, że widzi jakiekolwiek skazy u ukochanego syna. Dlatego wzięła rozwód i kazała wynosić się z domu. Jacek wynajął kawalerkę, w której czasem bywała, gdy zbyt dopiekła jej samotność. Czyli, jak ujęłaby to trywialnie BB, gdy brakowało jej chłopa. Nie lubiła tego mieszkania i teraz też wchodziła z wielką niechęcią. Pawełka wysłała do szpitala po telefon, bo jako była żona nie mogła nic z depozytu wziąć, ale z mieszkaniem to inna sprawa. Jacek chyba polubił tajemniczość ich spotkań, bo dał jej klucze i powiedział, że może przychodzić, kiedy tylko chce. A teraz właśnie bardzo chciała.

Wiele osób, w tym także Brygida, traktowało ją jak naiwną idiotkę. Robili błąd. Ewelina umiała słuchać, patrzeć i wyciągać wnioski, dlatego zainteresowanie BB pendrive’em i telefonem Jacka zaintrygowało ją. Liczyła na to, że magiczne urządzenia odkryją przed nią tajemnice, które mogą się przydać.

Mieszkanie było czyste, tylko cienka warstwa kurzu informowała o kilkudniowej nieobecności lokatora. Obeszła po kolei wszystkie pomieszczenia, ale nigdzie nie znalazła teczki Jacka. Pogrzebała w kieszeniach marynarek, w szufladach biurka, obszukała sypialnię – bez efektu. Wróciła do pomieszczenia, które mąż nazywał gabinetem, usiadła przy biurku.

„Gdzie to schowałeś? – pomyślała z nagłą złością. – Nawet teraz musisz robić problemy. Jak zawsze, gdy chodzi o Pawełka”. Bo przecież nie dla niej to wszystko, tylko dla przyszłości ukochanego syna.

Wzrok zahaczył o blat. Laptop! Co tam pendrive, na laptopie na pewno jest wiele interesujących rzeczy. Uśmiechała się do siebie, pakując sprzęt do torby. Nagły dzwonek telefonu trochę ją przestraszył.

– Mama, jesteś jeszcze u ojca?

– Tak, kochanie.

– To weź ładowarkę do telefonu, bo ten trup się wykończył.

– Jaki trup? – zawołała piskliwie.

– Telefon, przecież mówię. – Pawełek był zniecierpliwiony. – Jeśli chcemy zobaczyć, co na nim jest, musimy go naładować. Kumasz?

– Tak, już rozumiem. – Starała się głęboko oddychać.

– Ojciec ma dziwny model, poszukaj u niego taką jakby z grzebykiem na końcu – tłumaczył niecierpliwie. – I wracaj szybko, bo głodny jestem.

– Tak, synku, już szukam i zaraz będę w domciu. A jak ojciec? – zdążyła jeszcze spytać.

– Bez zmian. Nieprzytomny. Lekarz coś tłumaczył, nie za bardzo zrozumiałem. Chyba już nie wstanie, ale nie jestem pewien. Dobra, kończę, wracaj szybko.

Telefon zabuczał po swojemu. Ewelina poszła do sypialni, gdzie widziała ładowarkę. Usiadła jeszcze na łóżku, sięgnęła pod poduszkę, spod której wystawała książka. Stały nawyk Jacka, mimo że miał stolik przy łóżku. Otworzyła ją. W środku była kartka z zapisanym tekstem.

Czuła, jak na policzki występują jej rumieńce. Wstała gwałtownie, zmięła kartkę i wrzuciła ją do torebki, książkę położyła na łóżku. Gdy zatrzaskiwała za sobą drzwi, miała wrażenie, że słyszy huk zamykanego grobowca, a ostatnia myśl, która dotyczyła męża, brzmiała: „Żebyś zdechł”.

5.

Wypadek Jacka budził zainteresowanie w miasteczku, więc podczas świątecznego spotkania u Uli Brzostek też nie mówiło się o niczym innym. Szczególnie intensywnie przepytywany był Grześ, policjant – jako osoba najbardziej zorientowana w temacie.

– Niestety, nadal nieprzytomny.

– Czyli nic nie wiesz.

– Skąd mam wiedzieć? Nie da się przepytać nieprzytomnego. Jedno jest pewne. Nie ma sprawy, bo to był wypadek. Pyszna ta rolada boczkowa, pani Lodziu. – Uśmiechnął się do seniorki i szturchnął żonę – Malwina, poproś o przepis.

– Odczep się od rolady! – wrzasnął Witalis. – Zajmij się sprawą!

Grzegorz spojrzał na niego.

– Przecież mówię, że nie ma sprawy. Klasyczny wypadek marnego kierowcy przy złej pogodzie.

– A drzwi? – Witalis z uporem maniaka trzymał się wersji o nieznanym złodzieju.

– Jakie drzwi? Człowieku! Mam się odczepić od wszystkich drzwi świata, wypadków i wszystkiego, co ma związek z „białym domem” w naszej kochanej Wygarnej! Zrozumiano? Czy mam to wydrukować i powiesić sobie na czole?

Zapadła cisza, którą przerwała Amelia:

– Świetnie! Nie ma śledztwa, nie zdradzisz tajemnic służbowych – stwierdziła pogodnie. – Prywatne spostrzeżenia możesz dzielić, z kim chcesz, prawda? To podziel się z nami.

– Nie rozumiem, czemu się wściekasz – wtrąciła Ula. – Jaki związek ma wypadek Jacka z urzędem?

Grzegorz spojrzał na nią ponuro.

– Właśnie w tym rzecz, że nie wiadomo, czy ma związek, czy nie. Jacek brzęczał ostatnio, że coś wie. Jeśli dotyczyło to urzędu, mogą być nieciekawe sprawy na tapecie. A jeśli nie, sam już nie wiem, o co chodzi. I jeszcze jedno – spojrzał na Witalisa – drzwi faktycznie były otwierane już po wypadku, tylko nie wiadomo po co.

– Ktoś czegoś szukał?

– Możliwe. Ale czego?

– Teczki Jacka! – Lodzia podniosła palec do góry. – Pamiętacie? Ciągle się z nią nosił. A ja dowiedziałam się czegoś ciekawego… – zawiesiła głos.

– No, pani Lodziu? – ponagliła Ula.

– Już mówię, mówię. Nawet nie pozwolicie stopniować napięcia w stylu Hitchcocka – zachichotała. – Byłam ostatnio w domu kultury na spotkaniu z wolontariuszami Orkiestry i akurat gdy skończyliśmy uzgadniać szczegóły, na moment pokazał się Jacek. Z teczką, oczywiście. Chłopcy podśmiewali się, a później spytali, czy wiem, co on w niej nosi. Wtedy usłyszałam dziwną historię. Otóż Jacek czasami chodził na zajęcia z modelarstwa, zawsze z teczką, do tego zamykaną na szyfr. Chłopcy się zastanawiali, któremu udałoby się ją otworzyć. I niedawno, gdy Jacek wyszedł z sali, bo miał rozmowę telefoniczną, jeden z nich spróbował swoich sił. Otworzył i okazało się, że w środku był tylko pendrive z logo urzędu.

– Zajrzeli do niego?

– Nie. Jacek wrócił, ledwo zdążyli zamknąć teczkę. Ale śmiali się, że dla takiego drobiazgu targa kawał skóry zamiast włożyć do kieszeni.

– Ochrzaniła ich chociaż pani? – spytała Ulka.

– Trochę – niefrasobliwie stwierdziła seniorka. – Sama informacja jest dość interesująca, nie uważacie?

Witalis spojrzał na policjanta.

– Grzesiu, była teczka w samochodzie?

– Nie.

– A w mieszkaniu?

– Jak miałem tam wejść? Przecież nie ma sprawy. – Policjant wzruszył ramionami. – Możliwe, że ktoś jechał za nim, widział wypadek, skorzystał z okazji, żeby skubnąć teczkę. Szkoda tylko, że nie zawiadomił pogotowia, może z Jackiem byłoby lepiej – dodał z goryczą. – Swoją drogą nie wiem, co o tym myśleć, ale jeśli faktycznie Jacek wyszperał coś na Burego, to pen z teczki może być bombą, która zabije pół miasta, gdy wybuchnie.

Zapadła cisza, którą przerwał dźwięk telefonu policjanta.

– Zaraz będę – rzucił krótko. Rozłączył się i spojrzał przed siebie ponuro. – No i naprawdę po sprawie. Jacek nie żyje.