A miał być happy end - Katarzyna Kalicińska - ebook + audiobook + książka

A miał być happy end ebook i audiobook

Katarzyna Kalicińska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy myślisz, że w twoim życiu wreszcie zagościł spokój, to znaczy, że to tylko cisza przed burzą.

 

W życiu Miki, odnoszącej sukcesy producentki telewizyjnej, nie ma nudy. Choć marzy o odrobinie świętego spokoju, widocznie nie jest to jej pisane. Eksmąż w kryzysie wieku średniego ciągle pojawia się na horyzoncie, starszy syn przeżywa miłosne zawirowania, młodszy jest w apogeum buntu nastolatka, a sama Dominika staje się bohaterką portali plotkarskich. Uczuciowy galimatias, barwny świat show-biznesu i kłopoty pojawiające się jak na zawołanie – to zwariowana codzienność Miki. A w samym środku tej burzy pojawia się on – czuły, troskliwy, uczciwy i, podobnie jak ona, doświadczony przez los. Czy można pomylić się trzeci raz? – Mika nie dowie się, póki nie spróbuje. Do trzech razy sztuka, bo życie trzeba chwytać tu i teraz!

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 28 min

Lektor: Kinga Suchan
Oceny
4,5 (64 oceny)
45
12
5
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annaslama
(edytowany)

Nie polecam

Porażająca jest głupota głównej bohaterki. Niby miła, niby światowa a głupia jak but. Oczytana, bywająca, a jednocześnie prostacka, nie umiejąca wyciągać wniosków. I Ci jej znajomi. Naprawdę trudno tego słuchać bez odcienia irytacji. Baba nie ma kasy, były mąż ją obmawia i okrada a ona sobie jedzie na narty i bywa po premierach. Jeżeli to jest książka z kluczem, to nie dziwię się że w telewizji nie ma dobrych programów, bo jak są tacy producenci, o takim poziomie intelektualnym, to nie mamy na co liczyć.
20
Kasiaak0501

Nie polecam

Odpuszczam ze względu na lektorkę :( Dwie poprzednie przesłuchałam ze względu na Laurę Breszke
00
dorotka_hq

Nie oderwiesz się od lektury

boska
00
ole5ka

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja ❤️
00
Pacholarzyk

Nie oderwiesz się od lektury

super polecam
01

Popularność




Mał­gosi Bro­choc­kiejCa­la­honda, 2020

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Znowu ktoś się do mnie do­bi­jał te­le­fo­nicz­nie. Od­sta­wi­łam na chwilę ta­lerz z po­mi­do­rową. Dzwo­niła mama. Zdzi­wi­łam się, bo bar­dzo rzadko się od­zy­wała, gdy by­łam na pla­nie.

– Halo? Mamo?

– Ma­ciek jest w szpi­talu! Na OIOM-ie.

– Ma­ciek na OIOM-ie?! – po­wtó­rzy­łam głu­pio.

Do­piero gdy wy­ma­wia­łam te słowa, zro­zu­mia­łam ich zna­cze­nie. Ma­ciek na OIOM-ie. Przy­po­mnia­łam so­bie jego ostatni SMS, który zi­gno­ro­wa­łam: Chyba będę miał za­wał. Chry­ste! Pa­trzy­łam nie­wi­dzą­cym wzro­kiem na dzien­ni­ka­rzy spa­ce­ru­ją­cych wzdłuż brzegu je­ziora lub sto­ją­cych w gru­pach z prze­ką­skami w rę­kach. Kilku fo­to­re­por­te­rom chyba żal było się roz­stać ze sprzę­tem, bo cięż­kie czarne apa­raty z dłu­gimi obiek­ty­wami ko­ły­sały się im na pier­siach w rytm roz­mów. Mie­li­śmy prze­rwę obia­dową.

By­łam prze­ra­żona.

To uczu­cie bli­skie pa­niki skra­dało się do serca, ści­skało za gar­dło i spra­wiało, że zła­pa­łam się za głowę, nie wy­pusz­cza­jąc z dru­giej ręki te­le­fonu. Całe ży­cie mi­gnęło mi przed oczami, jakby to moje zdro­wie było za­gro­żone. Szczę­śliwy ślub z Jan­kiem, gdy pełna mło­do­cia­nej mi­ło­ści i na­dziei mó­wi­łam mu sa­kra­men­talne „tak” w ma­łym drew­nia­nym ko­ściółku na Ma­zow­szu. Pod moim ser­cem biło już ser­duszko Ma­te­usza, a ja by­łam pełna ma­rzeń o licz­nej ro­dzi­nie, domu w kwia­tach i opar­ciu w ar­ty­stycz­nie uzdol­nio­nym przy­stoj­nym mężu. Do tego sta­łam już obiema no­gami na pierw­szym roku Aka­de­mii Te­atral­nej. Czego chcieć wię­cej?

No... na przy­kład tego, by te ma­rze­nia nie pry­sły jak bańka my­dlana.

Moja bańka prze­trwała tylko rok, a po­tem ide­alny świat ru­nął, gdy Ja­nek wy­śpie­wy­wał na­sze szczę­ście za oce­anem. Zresztą nie tylko na­sze, bo gdy wró­cił, oka­zało się, że ro­man­suje z młod­szą o dwa­na­ście lat ko­le­żanką z te­atru, do któ­rej po­sta­no­wił odejść. Jako dwu­dzie­sto­dwu­latka zo­sta­łam sama z dziec­kiem. Pa­ra­dok­sal­nie mój dra­mat ro­dzinny pchnął mnie do dzia­ła­nia i za­czę­łam pracę w te­le­wi­zji. A na pla­nie po raz pierw­szy zo­ba­czy­łam Maćka. Mo­jego Maćka. On żo­naty oj­ciec có­reczki, a ja po­rzu­cona młoda matka z syn­kiem. Ma­ciek miał być tą mi­ło­ścią doj­rzałą, praw­dziwą i je­dyną. I był.

Przy­naj­mniej przez ja­kiś czas...

Gdy pa­trzył mi w oczy, to jakby za­glą­dał w du­szę. Nie mia­łam przed nim ta­jem­nic, nie mo­głam mieć. Ży­li­śmy ra­zem, za­ło­ży­li­śmy firmę, uro­dził się Staś, a dla Ma­te­usza – mo­jego pier­wo­rod­nego – Ma­ciek stał się jak oj­ciec. Stwo­rzy­li­śmy ro­dzinę. Pra­co­wa­li­śmy ra­zem i od­no­si­li­śmy suk­cesy. Mia­łam też wła­sne pro­jekty i zaj­mo­wa­łam się do­mem. Szłam przez ży­cie jak bu­rza. Ma­ciek prze­ko­nał mnie do za­miesz­ka­nia pod War­szawą i cho­ciaż z opo­rami, zgo­dzi­łam się na Kon­stan­cin. Stwo­rzy­li­śmy tam dom, o ja­kim za­wsze ma­rzy­łam.

A gdy było już tak pięk­nie, że nie może być le­piej... Ma­ciek za­żą­dał roz­wodu.

Tak po pro­stu. Któ­re­goś dnia po pięt­na­stu la­tach za­dzwo­nił i po­wie­dział, że to ko­niec. Ni­czego nie wy­ja­śnił, pod­ku­lił ogon i scho­wał się pod Koł­drę. Do­słow­nie i w prze­no­śni. Pod Jo­lantę Koł­drę, ko­chankę. A ja, nie­dawna kró­lowa ży­cia, zde­rzy­łam się z rze­czy­wi­sto­ścią jak ze ścianą. Mimo bólu pil­no­wa­łam firmy i domu w Kon­stan­ci­nie ni­czym ostat­nich ba­stio­nów roz­pry­sku­ją­cej się jak szkło ro­dziny. Na­wet żon­glerka eks­męża mię­dzy ko­chan­kami – bo obok sza­rej my­szy Koł­dry po ja­kimś cza­sie po­ja­wiła się sma­gła i ciem­no­oka Do­nata – nie znisz­czyła we mnie... no wła­śnie: czego? Przy­wią­za­nia, po­czu­cia obo­wiązku żony i matki na­szego dziecka? Uczu­cia nie­na­wi­ści? Roz­go­ry­cze­nia i roz­ża­le­nia? A może pew­no­ści, że w ja­kimś prze­wrot­nym sen­sie za­wsze i na za­wsze bę­dziemy ra­zem?

Nie mia­łam po­ję­cia, co to było, ale te­raz do­pa­dło mnie prze­ra­że­nie. Sta­ra­łam się opa­no­wać, od­dy­chać i nie pod­da­wać pa­nice. Mimo bólu, który mi za­dał, Ma­ciek na­dal był mi bli­ski.

– Mamo, co ty mó­wisz? Co się stało? Dla­czego ja nic nie wiem?! – za­py­ta­łam ner­wowo, aż dwie ak­torki wy­cho­dzące z busa, w któ­rym ro­biono make-up, spoj­rzały na mnie z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Wła­śnie dzwo­nię w tej spra­wie – od­pa­ro­wała mama.

– Co się stało? Skąd o tym wiesz? – Serce wa­liło mi jak osza­lałe.

Może i dał mi po­pa­lić, ale osta­tecz­nie to oj­ciec Sta­sia i czło­wiek, z któ­rym ży­łam pięt­na­ście lat. Wo­la­ła­bym, żeby nic mu się nie stało. Prze­cież Staś jest jesz­cze dziec­kiem!

– Ta­de­usz za­dzwo­nił – wy­ja­śniła mama. – Nie chciał cię mar­twić. Mó­wił, że masz ja­kąś kon­fe­ren­cję pra­sową i je­steś za­jęta.

Ma­ciek i Ta­de­usz wiele lat wcze­śniej za­ło­żyli wspólną firmę. Po­mimo wielu biz­ne­so­wych za­krę­tów na­dal się przy­jaź­nili, cho­ciaż ja­kiś czas temu Ma­ciek za­ło­żył nową firmę z młod­szymi wspól­ni­kami, na­wet nie in­for­mu­jąc o tym part­nera. Jak mó­wił, zro­bił to dla jego do­bra, znisz­czo­nego zdro­wia i w tro­sce o fi­nanse Ta­de­usza. Ten jed­nak do­wie­dział się o wszyst­kim po fak­cie i bar­dzo to prze­żył. Ma­ciek zo­sta­wił więc i mnie, i wspól­nika. Chciał za­cząć ży­cie od nowa. Z nową ko­bietą i no­wymi part­ne­rami. Wszy­scy oni mieli je­den wspólny mia­now­nik – byli młodsi od nas i nie pa­mię­tali jego po­cząt­ków.

Tak jakby prze­szłość mo­gła znik­nąć.

Ma­ciek pró­bo­wał prze­krę­cić licz­nik w swoim sa­mo­cho­dzie ży­cia, ale bio­lo­gii nie da się oszu­kać...

– Ale co się stało? Wiesz?! – do­py­ty­wa­łam.

– Miał coś z ser­cem, a do tego ni­gdy się nie oszczę­dzał. Na szczę­ście sy­tu­acja opa­no­wana i naj­gor­sze mi­nęło.

– Boże! – Ode­tchnę­łam z ulgą. – To do­brze, a gdzie on w ogóle leży?

– Nie wiem, nie zdą­ży­łam za­py­tać. Ty też mu­sisz za­cząć się oszczę­dzać. Ży­je­cie jak na­sto­latki – skwi­to­wała mama.

Obie­ca­łam jej, że będę na sie­bie uwa­żać, a po­tem się roz­łą­czy­łam, by za­dzwo­nić do Ta­de­usza i do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej. Naj­pierw jed­nak wy­bra­łam nu­mer Maćka... „Abo­nent cza­sowo nie­do­stępny”, usły­sza­łam w słu­chawce. Po­czu­łam się, jak­bym miała déjà vu. „Abo­nent nie­do­stępny, znam to już na pa­mięć. Naj­pierw ko­biety, a te­raz szpi­tal – cią­gle ktoś lub coś mi go za­biera”, po­my­śla­łam.

Za­dzwo­ni­łam do Ta­de­usza.

– To ja – rzu­ci­łam za­miast przy­wi­ta­nia.

– Do­brze, że dzwo­nisz.

– Co się dzieje z Mać­kiem? – za­py­ta­łam.

– Było groź­nie – za­czął, a gdy gwał­tow­nie wes­tchnę­łam, do­po­wie­dział szybko: – ale już wszystko pod kon­trolą. Po­ło­ży­łem go u brata na od­dziale w Ani­nie.

– Ja­kieś szcze­góły?

– Nie je­stem le­ka­rzem. Ale sy­tu­acja opa­no­wana.

– Czy Koł­dra z nim jest? – wy­pa­li­łam. – Opie­kuje się nim? Bo chyba ofi­cjal­nie cią­gle są ra­zem i bi­dulka nie wie nic o Do­na­cie. – Nie zdo­ła­łam ukryć jadu w gło­sie.

– Hmm, czyli ty już wiesz... – Ta­de­usz był za­kło­po­tany, jakby cały ten chaos w ży­ciu Maćka po­wstał z jego winy. – No jest, jest i... hmm... nic nie wie... ra­czej.

– Roz­wa­lił dla niej na­szą ro­dzinę – prych­nę­łam. – A po roku ma już na­stępną pa­nią... No nic – zre­flek­to­wa­łam się – nie pora na ta­kie roz­mowy. Za­bie­ram Sta­sia i jadę do niego.

– Nie wiem, czy to do­bry po­mysł, że­byś się tam po­ka­zy­wała – po­wie­dział ci­cho Ta­de­usz.

– Dla­czego? Je­stem jego żoną! Byłą, ale jed­nak żoną, a przede wszyst­kim matką jego syna, więc chyba mam prawo... – rzu­ci­łam pod­nie­sio­nym gło­sem.

– No tak, oczy­wi­ście – szybko się wy­co­fał. – Tylko te­raz one przy­cho­dzą do niego na zmianę... – wy­du­kał spe­szony. – Robi się tłok. Jedna wy­cho­dzi, druga przy­cho­dzi. Wy­obraź to so­bie. I jesz­cze ty! Pa­mię­taj, on ma chore serce. Daj­cie mu dojść do sie­bie! – Za­milkł. – Roz­ma­wia­łem z bra­tem – kon­ty­nu­ował po chwili. – Po­wie­dział, że Ma­ciek musi się oszczę­dzać. A ty, nie­stety, na­dal wy­wo­łu­jesz w nim ogromne emo­cje. Nie­ko­niecz­nie te do­bre, cho­ciaż cza­sami już sam się w tym gu­bię. Mówi o to­bie non stop, jakby nie mógł się uwol­nić...

Prze­łknę­łam tę uwagę, chyba jed­nak nie­zbyt dla mnie miłą.

– Do­brze – zgo­dzi­łam się. – W ta­kim ra­zie za­ła­twię trans­port i wy­ślę do niego Sta­sia. Syn chyba może go od­wie­dzić?

– Ra­czej tak. – Ta­de­usz wes­tchnął. – A jak na pla­nie? – zmie­nił te­mat. – Ja­kieś kło­poty? – To było jego ulu­bione py­ta­nie.

Czę­sto za­da­wał je w tro­sce o to, jak się sprawy mają, ale mnie z da­leka pach­niało to pe­sy­mi­zmem i wy­wo­ły­wa­niem wilka z lasu, przez co się iry­to­wa­łam. Mimo to lu­bi­łam tego cał­kiem sym­pa­tycz­nego, so­lid­nego i na­dal ener­gicz­nego męż­czy­znę po sie­dem­dzie­siątce, który – choć już nie chciało mu się pra­co­wać tyle co daw­niej – wa­ka­cje spę­dzał w Chor­wa­cji, gdzie pły­wał na de­sce. Także w Pol­sce cały czas był ak­tywny fi­zycz­nie. Jeź­dził na ro­we­rze, a wie­czo­rami przy bu­telce wina „ra­to­wał kraj” z przy­ja­ciółmi. Był w świet­nej for­mie, do­ce­niał wa­lory ży­cia i ko­rzy­stał z niego peł­nymi gar­ściami.

– Tu aku­rat wszystko działa, jak trzeba – od­po­wie­dzia­łam. – Za­su­wamy jak mer­ce­des na au­to­stra­dzie. Nie mam dla cie­bie złych wia­do­mo­ści.

Po­dzie­li­li­śmy się z Ta­de­uszem pracą. Ja przy­go­to­wy­wa­łam se­rial, nad­zo­ro­wa­łam pro­duk­cję i pro­mo­cję, a on pil­no­wał roz­li­czeń. Praca była ostat­nio je­dy­nym ele­men­tem mo­jego ży­cia, który nie szwan­ko­wał. Reszta wa­liła się w gruzy. Te­raz do­dat­kowo mu­sia­łam prze­tra­wić wszyst­kie wia­do­mo­ści zwią­zane z Mać­kiem i ja­koś przed­sta­wić je Sta­siowi. Nie chcia­łam go prze­stra­szyć. Pod­je­cha­łam do kio­sku i ku­pi­łam pa­pie­rosy. Cho­lera, mia­łam nie pa­lić! „Ostat­nia paczka”, po­my­śla­łam, jak już kilka razy wcze­śniej. Wy­cią­gnę­łam pa­pie­rosa i przy­pa­la­jąc, za­dzwo­ni­łam do syna.

Ode­brał od razu, zu­peł­nie jak nie on.

– Tak, mamo?

– Wyjdź przed ho­tel – po­pro­si­łam. – Cze­kam na cie­bie. Mu­simy wra­cać do War­szawy. Wszystko ci wy­tłu­ma­czę.

– Ale po co? Gram te­raz... – Czu­łam, że nie za­mie­rza się ru­szyć. – On­line je­stem z chło­pa­kami.

– Sta­siu, nie kom­pli­kuj. Schodź, sprawa jest po­ważna – przy­bra­łam su­rowy ton.

– OK, za­my­kam lap­top – po­wie­dział już po­tul­niej. – Za­raz. Mam coś brać?

– Nie... Tak, może parę rze­czy. – Za­sta­na­wia­łam się go­rącz­kowo, czy syn wróci na Ma­zury.

W jed­nej chwili po­sta­no­wi­łam, że sama za­wiozę go do War­szawy. Nie bar­dzo wie­dzia­łam, dla­czego chcę tam być, ale nie miało to dla mnie zna­cze­nia. Gdy jed­nak wy­obra­zi­łam so­bie, jak Staś za­czyna się snuć po po­koju i zbie­rać swoje rze­czy, na­tych­miast się zde­cy­do­wa­łam.

– Nic nie bierz, tylko schodź. Szybko.

Roz­łą­czy­łam się i za­dzwo­ni­łam do biura z in­for­ma­cją, że nie bę­dzie mnie dzi­siaj na pla­nie.

– Jadę do War­szawy, wra­cam ju­tro. Pilne sprawy ro­dzinne – tak po­wie­dzia­łam.

„Pilne sprawy ro­dzinne”.

Dłuż­szy czas je­cha­li­śmy w mil­cze­niu. Staś był lekko na­dą­sany, ale za­cie­ka­wiony.

– Je­steś zde­ner­wo­wana – stwier­dził w końcu.

– Je­dziemy do War­szawy. Tata jest w szpi­talu – po­wie­dzia­łam naj­spo­koj­niej, jak umia­łam.

– Co się stało?! – krzyk­nął.

– Coś z ser­cem, ale sy­tu­acja jest już opa­no­wana – za­pew­ni­łam szybko. – Nie martw się. Ostat­nio po pro­stu za dużo pra­co­wał.

Mil­czał przez chwilę, aż rap­tem za­py­tał:

– Czy tata umrze?

– Prze­stań. Co za po­mysł! – zga­ni­łam go. – Jest pod opieką le­ka­rzy.

– Ale skoro tak pę­dzimy, to zna­czy, że jest źle? Mamo! – nie da­wał się prze­ko­nać.

– Pę­dzimy? – Ści­ska­łam mocno kie­row­nicę, jak­bym chciała przy­cią­gnąć ją do sie­bie.

Rze­czy­wi­ście. Je­cha­łam sta­now­czo za szybko.

– Przed Mi­łom­ły­nem za­wsze stoją. Zwol­nij – za­uwa­żył lo­gicz­nie.

– Już do­brze, do­brze, zwal­niam. Włącz ja­kiś au­dio­book, czas nam szyb­ciej zleci – za­pro­po­no­wa­łam.

Przez resztę drogi słu­cha­li­śmy Wę­dro­wy­cza, któ­rego Staś uwiel­biał. Nie za­pa­mię­ta­łam jed­nak ani słowa. Moje my­śli były zu­peł­nie gdzie in­dziej. Staś się za­śmie­wał i przez parę go­dzin nie my­ślał chyba o ca­łej tej spra­wie. Gdy do­jeż­dża­li­śmy do War­szawy, da­wa­łam mu ostat­nie in­struk­cje, jak ma się za­cho­wać w szpi­talu. Nie ga­dać za dużo, nie mę­czyć. Uprze­dzi­łam go, że tata może być pod­łą­czony pod ja­kąś apa­ra­turę i że to nic nad­zwy­czaj­nego. Tak się za­zwy­czaj robi. Nie chcia­łam, żeby zbyt mocno prze­ży­wał tę wi­zytę. Po­da­łam mu też na­zwi­sko le­ka­rza, o któ­rego ma py­tać. Usta­li­łam z Ta­de­uszem, że Staś zgłosi się do jego brata i ra­zem pójdą do Maćka. Mia­łam na­dzieję, że bę­dzie to moż­liwe.

Wje­cha­łam na te­ren szpi­tala. Ja­kimś cu­dem zna­la­złam miej­sce na par­kingu, i to w po­bliżu wej­ścia.

– Idź, synku. – Uśmiech­nę­łam się do niego po­krze­pia­jąco. – Po­cze­kam na cie­bie. Pójdę na kawę.

– A po­tem za­bie­rzesz mnie na pizzę, jak obie­ca­łaś? – za­py­tał.

– Ja­sne, zgoda. Idź już.

By­łam zmę­czona po­dróżą. Od­le­głość z Ma­zur do War­szawy nie jest ko­smiczna, ale nerwy da­wały o so­bie znać. Za­pa­li­łam pa­pie­rosa. Już mo­głam. Nie chcia­łam tego ro­bić przy Sta­siu, żeby po­tem nie było ga­da­nia. Za­wsze krzy­czał: „Prze­stań pa­lić, bo umrzesz”. Je­śli zna­lazł przy mnie pa­pie­rosy, na­tych­miast wy­rzu­cał je do śmieci.

Za­mie­rza­łam wła­śnie za­dzwo­nić do sio­stry z py­ta­niem, czy zaj­mie się Sta­siem przez naj­bliż­sze dni, gdy... no tak. Mo­głam to prze­wi­dzieć. Z bu­dynku szpi­tala wy­szła Koł­dra. Za­ło­żyła oku­lary prze­ciw­sło­neczne i ro­zej­rzała się wo­kół, jakby ko­goś szu­kała wzro­kiem. Od­ru­chowo sku­li­łam się w sa­mo­cho­dzie. „Nie bądź głu­pia, masz prawo tu być”, po­my­śla­łam i na­tych­miast się wy­pro­sto­wa­łam. Koł­dra jed­nak ni­kogo nie szu­kała, po pro­stu od­na­la­zła wzro­kiem wła­ściwy kie­ru­nek i ru­szyła w stronę bramy wy­jaz­do­wej. Pła­kała.

Za­miast do sio­stry, za­dzwo­ni­łam do Maćka. Chcia­łam mu po­wie­dzieć o Sta­siu. Tym ra­zem ode­brał. „Skoro ma przy so­bie te­le­fon i może roz­ma­wiać, nie jest z nim tak źle”, po­my­śla­łam.

– Dzwo­nisz do mnie? – za­py­tał zdzi­wiony. – Le­piej późno niż wcale.

Jego głos brzmiał, jakby ktoś za­tkał mi­kro­fon watą. Był ma­towy i ci­chy. Serce mi za­drżało.

– Jak się czu­jesz? – spy­ta­łam.

– Wró­ci­łem z da­le­kiej po­dróży, ale je­stem twardy, nie dam się. Za­ba­wiam już cały od­dział. – Jak zwy­kle grał twar­dziela i tref­ni­sia, co do­pro­wa­dzało mnie do szału.

– Ta­de­usz pro­sił, żeby ci nie prze­szka­dzać. By­łam z nim w kon­tak­cie – wy­ja­śni­łam. – Staś idzie do cie­bie po­ga­dać.

– Przy­wio­złaś go? Jest u mnie córka, no zjazd ro­dzinny jak w święta. – Za­śmiał się. – Ro­zu­miem, że ty nie za­szczy­cisz mnie swoją obec­no­ścią? – do­dał z prze­ką­sem.

– My­ślę, że masz już wy­star­cza­jąco dużo go­ści, a moja wi­zyta mo­głaby tylko pod­nieść ci ci­śnie­nie. To chyba nie­wska­zane w twoim sta­nie.

– Boże! Ty za­wsze ro­bisz dramę! – prych­nął.

– Masz przy so­bie dzieci, to naj­waż­niej­sze... Niech Staś za­dzwoni, jak skoń­czy­cie. Cze­kam na dole – po­wie­dzia­łam i się roz­łą­czy­łam.

Ta roz­mowa, choć tak krótka, kosz­to­wała mnie wiele ener­gii. „Mu­siał wy­lą­do­wać w szpi­talu, żeby po­ja­wiła się przy nim córka”, po­my­śla­łam. Prze­by­wała w Afryce na mi­sji hu­ma­ni­tar­nej. Stra­ci­li­śmy z nią kon­takt kilka lat wcze­śniej. Od­cięła się od wszyst­kich, wy­brała inne ży­cie. Za­sta­na­wia­łam się, czy Staś w ogóle ją po­zna.

Zer­k­nę­łam w stronę wej­ścia do szpi­tala, bo mi­gnęła mi tam twarz zna­nego blo­gera mo­do­wego, ską­d­inąd mo­jego wier­nego drę­czy­ciela od czasu, gdy jego żona Do­nata za­częła krę­cić z Mać­kiem. A cóż on tu, u li­cha, robi? „Przy­wiózł Do­natę, żeby so­bie po­pra­wiła urodę? – po­my­śla­łam z prze­ką­sem. – Prze­cież to szpi­tal kar­dio­lo­giczny”.

Ma­ciek wpa­try­wał się w nie­ska­zi­telną biel szpi­tal­nego su­fitu. Słu­chał mia­ro­wego od­głosu elek­tro­nicz­nego urzą­dze­nia, które stało obok. Czuł się okrut­nie zmę­czony i bez­silny. Jak po bar­dzo dłu­gim ma­ra­to­nie, kiedy nie mo­żesz zła­pać tchu. Sza­leń­czy ból, który roz­ry­wał mu klatkę pier­siową i du­sił, skoń­czył się wraz z ciem­no­ścią, w jaką za­padł. Biel, którą zo­ba­czył wo­kół, gdy otwo­rzył oczy, tro­chę go nu­żyła. Była taka mo­no­tonna. Znik­nął ko­lo­rowy świat, który tak ko­chał.

Od­dy­chał ciężko.

– Tato – usły­szał nie­pewny głos. – Tato?

Po­wiódł wzro­kiem wzdłuż ja­snej ściany i za­trzy­mał się na bieli drzwi. Na tle ja­snego pro­sto­kąta stała Blanka, jego córka. Była do niego po­dobna, tylko jej oswo­jona z afry­kań­skim słoń­cem skóra zde­cy­do­wa­nie od­róż­niała się od jego kre­do­wo­bia­łej twa­rzy.

– Przy­le­cia­łaś? – Sta­rał się uśmiech­nąć. – Tyle trudu... ale bar­dzo się cie­szę, có­reczko.

– Przy­le­cia­łam na dwa ty­go­dnie. Chcia­łam po­być tro­chę z mamą, no i dzia­dek źle się czuje, więc ju­tro je­dziemy do Kra­kowa – wy­ja­śniła.

Za­dzwo­nił te­le­fon, Ma­ciek ode­brał, więc Blanka prze­cha­dzała się po po­koju. Oglą­dała z za­in­te­re­so­wa­niem apa­ra­turę i kro­plówkę, pod którą pod­łą­czyli jej ojca. W pew­nej chwili drzwi się uchy­liły i do po­koju zaj­rzała ku­dłata chło­pięca głowa. Tuż po niej po­ja­wił się cały Staś, a za­raz za nim wy­soki, po­stawny szpa­ko­waty męż­czy­zna w bia­łym far­tu­chu le­kar­skim.

– Jak tam, pa­nie Ma­cieju? – za­py­tał. – Zdro­wie trzeba mieć, żeby wy­trzy­mać tyle wi­zyt. Za­raz za­mknę ten po­kój na klucz. Pro­szę ogra­ni­czyć te od­wie­dziny. – Pod­szedł do pa­cjenta i zer­k­nął na apa­ra­turę.

Ma­ciek odło­żył te­le­fon i doj­rzał Sta­sia.

– Oooo, cześć, synku – ucie­szył się. – Pa­nie dok­to­rze, w tych kro­plów­kach to mi chyba szam­pana po­da­je­cie, bo czuję się wspa­niale – za­żar­to­wał.

– Cześć, tato! Wszystko do­brze? – za­py­tał Staś z tro­ską.

– Jesz­cze nie wy­bie­ram się na tam­ten świat. – Ma­ciek sta­rał się brzmieć sil­nie i bez­tro­sko. – Bę­dzie do­brze. Nie dam się, zo­bacz, jaką mam tu ob­sługę. – Mru­gnął.

– No, dzie­ciaki – zwró­cił się do Blanki i Sta­sia le­karz. – Ma­cie kwa­drans. I nie mę­czyć mi tu ojca. Same do­bre wia­do­mo­ści. A naj­le­piej roz­mowy tylko o po­go­dzie. – Uśmiech­nął się i wy­szedł.

W po­koju za­pa­dła nie­zręczna ci­sza.

– Cześć – ode­zwała się w końcu Blanka, a Staś ski­nął głową.

Naj­wy­raź­niej przy­tło­czył go wi­dok bla­dego ojca pod­łą­czo­nego róż­nymi ka­blami do mi­ga­ją­cych mo­ni­to­rów.

– Co u cie­bie? Bar­dzo uro­słeś – kon­ty­nu­owała dziew­czyna.

Była skrę­po­wana.

– W po­rządku – mruk­nął Staś, wpa­tru­jąc się w Maćka. – A u cie­bie?

Nie pa­trzył na ja­sno­włosą atrak­cyjną ko­bietę, któ­rej wła­ści­wie nie pa­mię­tał z ro­dzin­nych spo­tkań. Był zmie­szany jej obec­no­ścią. Nie lu­bił ta­kich sy­tu­acji.

– Przy­le­cia­łam wczo­raj z Afryki. Tam pra­cuję – po­wie­działa, po czym znowu za­pa­dła ci­sza.

– W Afryce? Su­per – ode­zwał się w końcu Staś. – Co to za ma­szyny, tato? Wy­glą­dasz jak Ter­mi­na­tor...

Ma­ciek uniósł rękę i za­czął nią wy­ma­chi­wać jak ro­bot.

– Po­dać ci coś? – Staś pod­szedł do łóżka ojca.

– Gdzieś tu stała woda... – Ma­ciek się ro­zej­rzał.

Staś się­gnął po szklankę, ale nie bar­dzo wie­dział, co da­lej zro­bić, bo oj­ciec le­żał, więc po­sta­wił ją z po­wro­tem na szafce przy łóżku.

– Do­brze się czu­jesz, tato? – za­py­tał.

– Ja­sne! Czy ja się kie­dyś źle czu­łem?

– Z mamą je­stem – po­wie­dział Staś. – Jest na dole.

– Wiem. Szkoda, że nie przy­szła – oży­wił się na se­kundę Ma­ciek.

– Po­wie­działa, że nie lubi tłoku. Nie wiem, o co jej cho­dziło. Ale ona nie lubi szpi­tali i cmen­ta­rzy...

Znów za­pa­dła ci­sza, prze­ry­wana tylko pi­ka­niem urzą­dzeń.

– Gdzie by­łeś na wa­ka­cjach? – za­py­tała Blanka.

Staś wzru­szył ra­mio­nami.

– Na głu­pim obo­zie, a po­tem na pla­nie z mamą. To nie wa­ka­cje.

– Moja mama też jest na dole... – ode­zwała się po chwili dziew­czyna.

Ma­ciek wes­tchnął. Dwie jego byłe żony cze­kały pod szpi­ta­lem, ale żadna nie we­szła na górę. Była dziew­czyna, która jesz­cze nie wie­działa, że jej czas mi­nął, wła­śnie so­bie po­szła, a ko­lejna, czyli ak­tu­alna, za­pewne za­raz uchyli drzwi. Przed chwilą był też jej py­skaty mał­żo­nek i mocno go wku­rzył. A te­raz dzieci pa­trzą na niego z tro­ską i nie­po­ko­jem. Na­prawdę się mar­twią.

Wes­tchnął po­now­nie. Nic dziw­nego, że serce nie wy­trzy­muje ta­kiej ka­ru­zeli. Brat Ta­de­usza, obec­nie jego le­karz pro­wa­dzący, po­wie­dział, żeby się oszczę­dzał. Do­bre so­bie. Nie miał za­miaru długo tu le­żeć. Le­ka­rze jesz­cze go nie znają.

– Otwo­rzyć okno? – za­py­tała Blanka i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, po­de­szła do okna, ale nie umiała so­bie z nim po­ra­dzić.

Chyba było za­blo­ko­wane.

– Daj spo­kój – ode­zwał się Ma­ciek.

– Je­steś zmę­czony? – za­py­tał Staś. – Może przyj­dziemy in­nym ra­zem...

Ma­ciek za­mknął oczy. Był tak blady, że jego twarz le­d­wie od­ci­nała się od po­duszki. Drgnął, gdy w te­le­fo­nie roz­legł się dźwięk przy­cho­dzą­cego SMS-a. Uniósł rękę z ko­mórką, która le­żała obok niego. Naj­wy­raź­niej czę­sto z niej ko­rzy­stał. Prze­czy­tał wia­do­mość i jego ręka opa­dła. Do­nata na­pi­sała, że już do­je­chała pod szpi­tal i bie­gnie na górę.

– Dzie­ciaki, dzię­kuję, wszystko mam. Su­per, że przy­szli­ście. Idź­cie już. Szpi­tal to nie jest miej­sce dla mło­dych lu­dzi. Wpad­nij­cie ju­tro. – Uśmiech­nął się blado na po­że­gna­nie.

Cały czas tkwi­łam na par­kingu przed szpi­ta­lem w ocze­ki­wa­niu na Sta­sia, ma­jąc przed oczami ka­lej­do­skop go­ści uda­ją­cych się do mo­jego eks. Do­natę za­uwa­ży­łam, gdy za­par­ko­wała nie­da­leko mnie. Na szczę­ście nie przy­szło jej do głowy, aby się roz­glą­dać. Wy­sko­czyła z sa­mo­chodu we wzo­rzy­stej su­kience i lekko po­bie­gła w stronę szpi­tala. Ta­de­usz miał ra­cję. Dziew­czyny wy­mie­niały się, jakby wcze­śniej do­kład­nie się umó­wiły. Ko­me­dia albo tra­gi­farsa. „Po co ja tu jesz­cze tkwię?”, po­my­śla­łam wście­kła.

Do­nata w drzwiach pra­wie zde­rzyła się ze Sta­siem, który le­ni­wie szedł te­raz w moją stronę. „Pod­rzucę go do sio­stry i wra­cam na Ma­zury”, za­de­cy­do­wa­łam. Plan był taki, żeby to Ma­ciek za­jął się sy­nem na koń­cówkę wa­ka­cji, ale te­raz wy­da­wało się to nie­re­alne. Za­sta­na­wia­łam się, jak roz­wią­zać kwe­stię opieki, roz­ma­wia­łam o tym z mamą i je­dyne, co usta­li­ły­śmy, to to, że bę­dziemy dzia­łać „na bie­żąco”. Maćka prze­cież nie mo­głam brać już pod uwagę.

Gdy Ma­ciek po­now­nie otwo­rzył oczy, zo­ba­czył nad sobą twarz Do­naty.

– Jak się czu­jesz, ko­cha­nie? – za­py­tała z uśmie­chem. – Le­karz mó­wił, że sy­tu­acja jest pod kon­trolą. Przy­nio­słam ci coś cie­płego do je­dze­nia. Chcesz? Albo nic nie mów. Leż. Już jest do­brze.

– Jak tylko stąd wyjdę, od razu wy­jeż­dżamy na week­end. Wy­czy­ta­łem w in­ter­ne­cie, że naj­lep­szym le­kar­stwem na serce jest seks. Po­mo­żesz? – Pu­ścił do niej oczko.

– Po to je­stem, ko­cha­nie. Przy­go­tuję nie­spo­dzianki, ta­kie jak lu­bisz.

– Nie­spo­dziankę to mi dziś spra­wił twój mę­żuś...

– Jak to? – Wy­pro­sto­wała się gwał­tow­nie. – Był tu­taj? Czego chciał?

– Po­wie­dzieć mi, że ża­łuje, że prze­ży­łem.

– Oszczę­dzaj się, nie mów tyle i sta­raj się nie de­ner­wo­wać. A temu dur­niowi już ja na­wy­my­ślam.

– Nie, zo­staw to... – Chwy­cił ją za rękę. – Wolę, że­byś z nim nie ga­dała. Prze­cież na ki­lo­metr wi­dać, że chciał cię w ten spo­sób spro­wo­ko­wać. Zo­staw, nie warto... – Spoj­rzał na nią. – Ale ty na mnie dzia­łasz! Zo­bacz, koł­derka się pod­nosi na twój wi­dok – za­chi­cho­tał.

– Ty świn­tuszku. Wi­dzę, że wra­casz do zdro­wia.

– Przy to­bie wy­zdro­wieję w pięć mi­nut! Przy to­bie chce mi się żyć. Pra­gnę tylko ko­chać cię do końca ży­cia i... – Ob­li­zał usta.

Na­chy­liła się do jego ucha i przez chwilę coś szep­tała, a jego twarz co­raz bar­dziej się roz­pro­mie­niała.

– Zro­bię wszystko, czego pra­gniesz... – obie­cał.

Na­stęp­nego dnia Ma­ciek wy­pi­sał się ze szpi­tala na wła­sne ży­cze­nie. Jak bar­dzo się my­li­łam, są­dząc, że te­raz bę­dzie się oszczę­dzał i w końcu o sie­bie za­dba. Mój eks­mał­żo­nek, po­mimo ostrze­że­nia, ja­kie za­fun­do­wało mu serce, da­lej czuł się jak mło­dzie­nia­szek. Zo­ba­czy­łam jego nu­mer na wy­świe­tla­czu te­le­fonu.

– Pa­mię­tam, że te­raz moja ko­lej na zaj­mo­wa­nie się Sta­siem – za­czął roz­mowę.

– To świet­nie – ucie­szy­łam się. – Wiesz, ta nowa szkoła... Do­brze by­łoby, gdyby za­czął cho­dzić od po­czątku roku. Musi się przy­zwy­czaić. Nowi na­uczy­ciele, ko­le­dzy, plan lek­cji – wy­mie­nia­łam.

Do za­koń­cze­nia zdjęć na Ma­zu­rach mia­łam jesz­cze mie­siąc. Je­śli Ma­ciek zdjąłby ze mnie obo­wią­zek pil­no­wa­nia Sta­sia, mo­gła­bym sku­pić się na pracy.

– Tak, tak... Ro­zu­miem – po­wie­dział, cho­ciaż mia­łam wra­że­nie, że w ogóle mnie nie słu­cha. – Wiesz, roz­ma­wia­łem z Ta­de­uszem. W fir­mie nie jest we­soło...

– Co ty nie po­wiesz – za­uwa­ży­łam ką­śli­wie, ale za­raz da­łam spo­kój.

Nie chcia­łam się kłó­cić. Skoro Ma­ciek de­kla­ro­wał, że zaj­mie się Sta­siem, to niech tak bę­dzie. Nie­po­ko­iło mnie je­dy­nie to, że chciał go do sie­bie za­brać od razu po wyj­ściu ze szpi­tala, ale osta­tecz­nie Staś nie był już ma­łym chłop­cem i nie wy­ma­gał sta­łego do­glą­da­nia. Wręcz prze­ciw­nie, pa­so­wało mu, że do­sta­wał wolną rękę i mógł grać na kom­pu­te­rze lub ga­dać go­dzi­nami przez te­le­fon.

– No tak... – kon­ty­nu­ował Ma­ciek – jest kiep­sko z kasą, bo wiesz...

– Nie myśl te­raz o tym – prze­rwa­łam mu. – Daj so­bie z ty­dzień lub dwa luzu... Spędź tro­chę czasu ze Sta­siem. Do­brze ci to zrobi.

– Wła­śnie, jest do­kład­nie tak, jak mó­wisz, le­karz ka­zał mi się oszczę­dzać, aaaa... ten, no... bio­rąc to pod uwagę, chcę tro­chę od­po­cząć, wy­ha­mo­wać, ogra­ni­czyć stres... Ymmm, po­ukła­dać pewne sprawy – ją­kał się.

„Co się dzieje? – po­my­śla­łam. – Ma­ciek mu­siał się rze­czy­wi­ście wy­stra­szyć. Le­karz wi­docz­nie na­opo­wia­dał mu dużo o zdro­wym try­bie ży­cia”.

– Na­resz­cie! – po­wie­dzia­łam za­do­wo­lona. – Gdy ja cię pro­si­łam, że­byś tro­chę wy­ha­mo­wał, ni­gdy mnie nie słu­cha­łeś...

– Ty za­wsze mu­sisz mieć ostat­nie słowo?! – pod­niósł głos. – Prze­stań!

Zro­biło mi się głu­pio, nie­mniej cza­sem nie mo­głam się opa­no­wać, by mu nie do­ciąć. Uwa­ża­łam, że mam ra­cję. Ile razy pró­bo­wa­łam za­cią­gnąć go do le­ka­rza, den­ty­sty lub na ba­da­nia kon­tro­lne, za­wsze koń­czyło się to awan­turą. Ma­ciek nie uzna­wał le­ka­rzy.

– Więc chciał­bym za­brać Sta­sia do Włoch... – za­czął ła­god­nie.

– Słu­cham? – po­czu­łam, jak pod­nosi mi się ci­śnie­nie.

– Jak się tak za­sta­no­wić, chło­pak nie miał w tym roku wa­ka­cji. Naj­pierw re­ha­bi­li­ta­cja po wy­padku, po­tem nie­udany obóz. I jesz­cze te Ma­zury w two­jej pracy – prze­ko­ny­wał. – We­zmę go na dwa ty­go­dnie. Wró­cimy w pierw­szych dniach wrze­śnia.

– Ma­ciek, nie zga­dzam się – prze­rwa­łam mu. – Nie mo­żesz w ta­kim sta­nie je­chać sa­mo­cho­dem! Może ci się coś stać po dro­dze. Nie bę­dziesz na­ra­żał Sta­sia! To nie­od­po­wie­dzialne! Przed chwilą po­wie­dzia­łeś, że mu­sisz zwol­nić.

– Tro­skliwa ma­mu­sia się ode­zwała! – prych­nął. – Po­trze­buję słońca, spa­ce­rów i spo­koju. Po­byt w To­ska­nii po­stawi mnie na nogi. Sama wiesz, jak jest piękna. Ko­cham Wło­chy, tam czuję się do­brze.

Nie mu­siał mi tego mó­wić. Nie­raz jeź­dzi­li­śmy ra­zem do To­ska­nii. Zie­lone wzgó­rza, win­nice, Flo­ren­cja, cia­sne uliczki Sieny, ko­la­cje przy wi­nie, nasi przy­ja­ciele, dzieci w ba­se­nie. Od­pę­dzi­łam wspo­mnie­nia.

– Nie mów, że chcesz je­chać pół­tora ty­siąca ki­lo­me­trów w ta­kim sta­nie! – rzu­ci­łam już de­li­kat­niej.

– Nie je­stem w od­mien­nym sta­nie, wręcz prze­ciw­nie. Po re­no­wa­cji w szpi­talu czuję się świet­nie. Na­pra­wili mnie.

– Za­wsze by­łeś nie­od­po­wie­dzialny! – Znów się wku­rzy­łam. – Chcesz uda­wać mło­dzie­niaszka? To nie­bez­pieczne! Nie ro­zu­miesz? To jest mój syn! Nie zga­dzam się! – usi­ło­wa­łam prze­mó­wić mu do roz­sądku.

– Mój także! – krzyk­nął. – I zdaje się, że nie masz te­raz czasu się nim za­jąć!

– Bo pra­cuję! Przy­po­mi­nam, że rów­nież na cie­bie! – Nie wy­trzy­ma­łam.

– Na­resz­cie! – Za­śmiał się nie­przy­jem­nie. – Gdy ja ha­ro­wa­łem, lekką rączką wy­da­wa­łaś moje pie­nią­dze, pa­mię­tasz?! Wtedy wszystko było OK! Zo­bacz, jak to jest...

– A dziecko samo się wy­cho­wało?! – od­pa­ro­wa­łam. – Nie zaj­mo­wa­łeś się ani dziećmi, ani do­mem! Ni­gdy cię to nie in­te­re­so­wało! Dla cie­bie ważne były tylko praca, za­bawa i dupy!

– Mo­głaś mi wię­cej da­wać swo­jej dupy, a mniej sprzą­tać! – krzyk­nął. – Święta Ce­cy­lia się ode­zwała! Przy­po­mnieć ci parę im­prez i twoje za­cho­wa­nie?!

Serce za­częło mi wa­lić, w gar­dle ro­sła gula zło­ści. Jak długo bę­dzie trwała ta wojna? Te wieczne oskar­że­nia. „Musi czuć się le­piej, skoro znowu wszedł na wo­jenną ścieżkę”, po­my­śla­łam. Po­li­czy­łam ci­cho do dzie­się­ciu, żeby nie wy­buch­nąć.

– Wi­dzę, że rze­czy­wi­ście wra­casz do formy, skoro pie­przysz ta­kie głu­poty – stwier­dzi­łam.

– Bo ty ze wszyst­kiego ro­bisz pro­blem! Za­zdro­sna je­steś, że jadę do To­ska­nii, a ty nie masz z kim? – wy­pa­lił.

Te­raz by­łam już pewna, że jest w pełni zdrowy.

– Wiesz, ty nie po­wi­nie­neś się le­czyć na serce, tylko na głowę! Po­le­cam do­brego te­ra­peutę! – syk­nę­łam.

„Za­raz mnie od­wiozą do szpi­tala! Jak my roz­ma­wiamy?! Mam tego do­syć!”

Ma­ciek rzu­cił słu­chawką, a ja trzę­słam się jak ga­la­reta. Tylko on umiał do­pro­wa­dzać mnie do ta­kiego stanu. Po roz­mo­wach z nim mia­łam wra­że­nie, że w mo­ich ży­łach za­miast krwi za­czyna pły­nąć żółć. Za­pa­li­łam pa­pie­rosa. Dym na chwilę mnie uspo­koił. Czu­łam się jak w Dniu świ­staka.

Po chwili Ma­ciek za­dzwo­nił po­now­nie. Za­czął spo­koj­nym to­nem:

– Wy­krzy­cza­łaś się już?! Czy te­raz mo­żemy spo­koj­nie usta­lić sprawy do­ty­czące na­szego syna? Je­ste­śmy przy tym, że za­bie­ram go na wa­ka­cje...

– Ty mnie w ogóle nie słu­chasz. Staś idzie do no­wej szkoły, wcho­dzi w nowe śro­do­wi­sko, daj mu... – pró­bo­wa­łam ne­go­cjo­wać, ale on wy­cią­gnął ar­maty.

– Ro­zu­miem. Ale uzgod­ni­łem z chło­pa­kami z no­wej firmy, że wy­sko­czymy ra­zem do Włoch. Zin­te­gru­jemy się. Oni po­jadą z ro­dzi­nami, a ja... – za­wa­hał się – ...chciał­bym po­za­my­kać kilka sta­rych spraw. Je­dzie z nami Jola. Obie­ca­łem jej ten wy­jazd, chcę do­trzy­mać słowa, za­cho­wać się ele­gancko.

Za­go­to­wa­łam się! Musi za­brać Koł­drę do To­ska­nii, żeby do­trzy­mać da­nego słowa i za­cho­wać się ele­gancko! Do na­szej To­ska­nii, kurwa mać! Ja­kie to nie­spra­wie­dliwe. Mnie po pięt­na­stu la­tach wspól­nego ży­cia, pracy i uro­dze­niu Sta­sia po­wia­do­mił przez te­le­fon, że od­cho­dzi, i nie przy­szło mu do głowy, że nie­ele­gancko nie do­trzy­muje ślub­nej obiet­nicy. Po­wie­dział, że chce roz­wodu, po czym bez słowa wy­ja­śnie­nia się roz­łą­czył. I znik­nął na ty­dzień, bym przy­pad­kiem nie mo­gła z nim po­roz­ma­wiać. A po­tem jesz­cze ob­ro­bił mi dupę u każ­dego członka ro­dziny.

– Nie wie­rzę w to, co sły­szę! – krzyk­nę­łam. – A le­ka­rze wie­dzą o two­ich pla­nach?

– Le­karz za­le­cił mi spo­kój i za­mie­rzam go po­słu­chać! Jadę z sy­nem na wa­ka­cje i już! – po­wie­dział sta­now­czo. – A roz­mowa z tobą kosz­tuje mnie wię­cej niż prze­je­cha­nie ty­siąca dwu­stu ki­lo­me­trów na­raz!

Po­sta­wił mnie pod ścianą. Mia­łam zdję­cia na Ma­zu­rach i mu­sia­łam je skoń­czyć. Mu­sia­łam się zgo­dzić, by spo­koj­nie pra­co­wać. A on do­sko­nale o tym wie­dział.

– Nie mam już siły! Za­wsze ro­bi­łeś, co chcia­łeś! – za­wo­ła­łam i się roz­łą­czy­łam.

Szybko zna­la­złam w te­le­fo­nie nu­mer do Ma­riu­sza, part­nera Re­giny, mo­jej przy­ja­ciółki. Był le­ka­rzem, co prawda nie kar­dio­lo­giem, ale na pewno wie­dział wię­cej niż ja. Po­ra­dzi mi, co z tym wszyst­kim zro­bić.

– Czy po po­waż­nych pro­ble­mach z ser­cem i po­by­cie w szpi­talu można je­chać sa­mo­cho­dem ty­siąc dwie­ście ki­lo­me­trów do To­ska­nii, gdzie te­raz są trzy­dzie­sto­pię­cio­stop­niowe upały? – wy­pa­li­łam, gdy tylko ode­brał.

– Wiesz, to za­leży... – za­czął ostroż­nie. – Mu­siał­bym zo­ba­czyć ba­da­nia i znać wiek pa­cjenta...

– Wszystko wy­da­rzyło się ty­dzień temu. Ty­dzień albo osiem dni... ja­koś tak.

– Ach, cho­dzi o Maćka – do­my­ślił się. – A co? Wy­biera się do Włoch? Sa­mo­cho­dem? – zdzi­wił się, a gdy po­twier­dzi­łam, do­dał: – Ten fa­cet żyje na kra­wę­dzi. Nie oszczę­dza się! I z tego, co wiem, lubi się za­ba­wić, a to nie naj­lep­szy spo­sób na re­kon­wa­le­scen­cję.

– Chce so­bie zro­bić wa­ka­cje ze wspól­ni­kami, któ­rzy mają po trzy­dzie­ści lat i koń­skie zdro­wie. A on pew­nie bę­dzie im chciał do­trzy­mać kroku i uda­wać, że też jest mło­dzie­niasz­kiem. Tro­chę się mar­twię, czy to do­bry po­mysł... Je­dzie tam z part­nerką, która jesz­cze nie wie, że już jest eks. Za­po­wiada się duża dawka emo­cji. Nie­ko­niecz­nie do­brych.

– Od­ra­dzał­bym mu ten wy­jazd – po­wie­dział Ma­riusz – bo uwa­żam, że za­raz po po­by­cie w szpi­talu po­wi­nien od­po­cząć w domu. Po­tem może się gdzieś wy­brać. Jed­nak na­dal bez więk­szych wra­żeń. Przy­naj­mniej przez ja­kiś czas. No i ta­kie upały też nie po­mogą...

„No wła­śnie. Tylko jak mam o tym po­wie­dzieć Mać­kowi, jak go prze­ko­nać? Nie uwie­rzy, że się mar­twię. W ogóle nie po­win­nam się wtrą­cać. No, niby tak, ale prze­cież wy­biera się ze Sta­siem. O dziecko dbam, by miało wła­ściwą opiekę. Ale co mogę zro­bić? Nic poza ga­da­niem – pro­wa­dzi­łam we­wnętrzny mo­no­log. – Nie będę ga­dać. Niech je­dzie. Niech robi, co chce. Mam zdję­cia, pracę, po­pu­larny se­rial. Po po­wro­cie do War­szawy wy­pro­stuję ze Sta­siem za­le­gło­ści w szkole. Jak za­wsze ogarnę te­mat. A on niech je­dzie z Koł­drą, na­wet dwiema...”

No nie, nie, nie. Prze­sa­dzi­łam.

Wró­ci­łam na Ma­zury i za­ję­łam się pracą, któ­rej było nie­mało, a Staś wy­je­chał z Mać­kiem. By­łam z sy­nem w cią­głym kon­tak­cie SMS-owym i te­le­fo­nicz­nym. Po ilo­ści czasu, jaki po­świę­cał na in­for­mo­wa­nie mnie o tym, co po­ra­bia, orien­to­wa­łam się, że nie jest za­do­wo­lony z wy­jazdu. Ma­ciek czuł się nie naj­le­piej, nie był w hu­mo­rze i cały czas do­cho­dziło do ja­kichś spięć mię­dzy nim a Sta­siem lub Koł­drą. Mia­łam ra­cję, że mógł so­bie od­pu­ścić tę po­dróż albo przy­naj­mniej odło­żyć ją w cza­sie.

Wy­je­chali w to­wa­rzy­stwie mło­dych wspól­ni­ków Maćka z no­wej firmy: Mar­cina z żoną i trójką dzieci w wieku od dwóch do pię­ciu lat oraz Da­miana z żoną i uro­czymi czte­ro­let­nimi bliź­niacz­kami. Przed­szko­laki są jak dy­na­mit, ab­sor­bują wszyst­kich, któ­rzy znaj­dują się w polu ra­że­nia. Ma­ciek chyba nie wziął tego pod uwagę. Nie pa­mię­tał też do­brze, jak wy­glą­dały na­sze wy­jazdy z ma­łym Sta­siem. Ten etap ży­cia miał już za sobą. Mę­czyły go cią­głe pro­wa­dze­nie sa­mo­chodu, czę­ste ro­bie­nie za­ku­pów, usta­wiczny ha­łas i za­mie­sza­nie. Gdyby dzieci były star­sze, Staś miałby od­po­wied­nie to­wa­rzy­stwo, a tak... Per­spek­tywa wa­ka­cji z tatą, Koł­drą i ob­cymi ludźmi z gro­madką ma­łych krzy­ka­czy nie wpra­wiała go w do­bry na­strój.

Pierw­szy fil­mik re­la­cjo­nu­jący, jak uro­cze są jego wa­ka­cje, do­sta­łam, gdy jesz­cze byli w dro­dze. Śnia­da­nie w ja­kimś mo­telu. Ma­ciek roz­glą­dał się po ja­snej, prze­stron­nej sali, jakby w po­szu­ki­wa­niu ob­sługi. Miał pod­krą­żone, zmę­czone oczy. Z są­sied­niego sto­lika do­bie­gały we­sołe głosy Mar­cina i Da­miana, to­nące w tu­po­cie dzie­cię­cych stóp. Ma­lu­chy bie­gały po sali i pi­skli­wie się na­wo­ły­wały. Ko­lejny fil­mik przy­szedł wie­czo­rem. Opo­wia­dał o tym, jak do­tarli na miej­sce. Gdy zo­ba­czy­łam kra­jo­braz za oknem, ści­snęło mi się serce. Piękne wi­doki łą­czyły się we wspo­mnie­niach ze szczę­śli­wym cza­sem. Staś nie mógł wie­dzieć, ile przy­kro­ści spra­wiał mi tą re­la­cją.

Gdy dzieci były małe, przez kilka lat z rzędu jeź­dzi­li­śmy do Włoch z przy­ja­ciółmi. Ca­łymi ro­dzi­nami. Do­sko­nale pa­mię­ta­łam za­ła­do­wane po dach sa­mo­chody przy­po­mi­na­jące cy­gań­ski ta­bor. Wózki, fo­te­liki, wa­nienki, sprzęt spor­towy, za­bawki do wody i do domu, mi­lion mniej lub bar­dziej po­trzeb­nych rze­czy, które to­wa­rzy­szą wy­jaz­dom z po­tom­stwem. Wie­czo­rem ką­pa­nie dzieci, czy­ta­nie na do­bra­noc i po­budka o szó­stej. Zmie­nia­li­śmy się i ro­bi­li­śmy dy­żury, ale i tak nie było cał­kiem swo­bod­nie. Uroki ro­dzi­ciel­stwa. A te­raz Ma­ciek wpa­ko­wał się w iden­tyczną sy­tu­ację, tylko za­po­mniał, że jego skro­nie już po­si­wiały, a serce ma nad­we­rę­żone wie­loma la­tami in­ten­syw­nego ży­cia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt okładki Na­stka Dra­bot
Re­dak­cjaOlga Gor­czyca-Po­pław­ska
Ko­rektaMal­wina Ło­ziń­ska Mal­wina Kłos
Co­py­ri­ght © by Ka­ta­rzyna Ka­li­ciń­ska, 2023 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2023
ISBN 978-83-8032-956-0
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.