Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy myślisz, że w twoim życiu wreszcie zagościł spokój, to znaczy, że to tylko cisza przed burzą.
W życiu Miki, odnoszącej sukcesy producentki telewizyjnej, nie ma nudy. Choć marzy o odrobinie świętego spokoju, widocznie nie jest to jej pisane. Eksmąż w kryzysie wieku średniego ciągle pojawia się na horyzoncie, starszy syn przeżywa miłosne zawirowania, młodszy jest w apogeum buntu nastolatka, a sama Dominika staje się bohaterką portali plotkarskich. Uczuciowy galimatias, barwny świat show-biznesu i kłopoty pojawiające się jak na zawołanie – to zwariowana codzienność Miki. A w samym środku tej burzy pojawia się on – czuły, troskliwy, uczciwy i, podobnie jak ona, doświadczony przez los. Czy można pomylić się trzeci raz? – Mika nie dowie się, póki nie spróbuje. Do trzech razy sztuka, bo życie trzeba chwytać tu i teraz!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 407
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Małgosi BrochockiejCalahonda, 2020
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Znowu ktoś się do mnie dobijał telefonicznie. Odstawiłam na chwilę talerz z pomidorową. Dzwoniła mama. Zdziwiłam się, bo bardzo rzadko się odzywała, gdy byłam na planie.
– Halo? Mamo?
– Maciek jest w szpitalu! Na OIOM-ie.
– Maciek na OIOM-ie?! – powtórzyłam głupio.
Dopiero gdy wymawiałam te słowa, zrozumiałam ich znaczenie. Maciek na OIOM-ie. Przypomniałam sobie jego ostatni SMS, który zignorowałam: Chyba będę miał zawał. Chryste! Patrzyłam niewidzącym wzrokiem na dziennikarzy spacerujących wzdłuż brzegu jeziora lub stojących w grupach z przekąskami w rękach. Kilku fotoreporterom chyba żal było się rozstać ze sprzętem, bo ciężkie czarne aparaty z długimi obiektywami kołysały się im na piersiach w rytm rozmów. Mieliśmy przerwę obiadową.
Byłam przerażona.
To uczucie bliskie paniki skradało się do serca, ściskało za gardło i sprawiało, że złapałam się za głowę, nie wypuszczając z drugiej ręki telefonu. Całe życie mignęło mi przed oczami, jakby to moje zdrowie było zagrożone. Szczęśliwy ślub z Jankiem, gdy pełna młodocianej miłości i nadziei mówiłam mu sakramentalne „tak” w małym drewnianym kościółku na Mazowszu. Pod moim sercem biło już serduszko Mateusza, a ja byłam pełna marzeń o licznej rodzinie, domu w kwiatach i oparciu w artystycznie uzdolnionym przystojnym mężu. Do tego stałam już obiema nogami na pierwszym roku Akademii Teatralnej. Czego chcieć więcej?
No... na przykład tego, by te marzenia nie prysły jak bańka mydlana.
Moja bańka przetrwała tylko rok, a potem idealny świat runął, gdy Janek wyśpiewywał nasze szczęście za oceanem. Zresztą nie tylko nasze, bo gdy wrócił, okazało się, że romansuje z młodszą o dwanaście lat koleżanką z teatru, do której postanowił odejść. Jako dwudziestodwulatka zostałam sama z dzieckiem. Paradoksalnie mój dramat rodzinny pchnął mnie do działania i zaczęłam pracę w telewizji. A na planie po raz pierwszy zobaczyłam Maćka. Mojego Maćka. On żonaty ojciec córeczki, a ja porzucona młoda matka z synkiem. Maciek miał być tą miłością dojrzałą, prawdziwą i jedyną. I był.
Przynajmniej przez jakiś czas...
Gdy patrzył mi w oczy, to jakby zaglądał w duszę. Nie miałam przed nim tajemnic, nie mogłam mieć. Żyliśmy razem, założyliśmy firmę, urodził się Staś, a dla Mateusza – mojego pierworodnego – Maciek stał się jak ojciec. Stworzyliśmy rodzinę. Pracowaliśmy razem i odnosiliśmy sukcesy. Miałam też własne projekty i zajmowałam się domem. Szłam przez życie jak burza. Maciek przekonał mnie do zamieszkania pod Warszawą i chociaż z oporami, zgodziłam się na Konstancin. Stworzyliśmy tam dom, o jakim zawsze marzyłam.
A gdy było już tak pięknie, że nie może być lepiej... Maciek zażądał rozwodu.
Tak po prostu. Któregoś dnia po piętnastu latach zadzwonił i powiedział, że to koniec. Niczego nie wyjaśnił, podkulił ogon i schował się pod Kołdrę. Dosłownie i w przenośni. Pod Jolantę Kołdrę, kochankę. A ja, niedawna królowa życia, zderzyłam się z rzeczywistością jak ze ścianą. Mimo bólu pilnowałam firmy i domu w Konstancinie niczym ostatnich bastionów rozpryskującej się jak szkło rodziny. Nawet żonglerka eksmęża między kochankami – bo obok szarej myszy Kołdry po jakimś czasie pojawiła się smagła i ciemnooka Donata – nie zniszczyła we mnie... no właśnie: czego? Przywiązania, poczucia obowiązku żony i matki naszego dziecka? Uczucia nienawiści? Rozgoryczenia i rozżalenia? A może pewności, że w jakimś przewrotnym sensie zawsze i na zawsze będziemy razem?
Nie miałam pojęcia, co to było, ale teraz dopadło mnie przerażenie. Starałam się opanować, oddychać i nie poddawać panice. Mimo bólu, który mi zadał, Maciek nadal był mi bliski.
– Mamo, co ty mówisz? Co się stało? Dlaczego ja nic nie wiem?! – zapytałam nerwowo, aż dwie aktorki wychodzące z busa, w którym robiono make-up, spojrzały na mnie z zainteresowaniem.
– Właśnie dzwonię w tej sprawie – odparowała mama.
– Co się stało? Skąd o tym wiesz? – Serce waliło mi jak oszalałe.
Może i dał mi popalić, ale ostatecznie to ojciec Stasia i człowiek, z którym żyłam piętnaście lat. Wolałabym, żeby nic mu się nie stało. Przecież Staś jest jeszcze dzieckiem!
– Tadeusz zadzwonił – wyjaśniła mama. – Nie chciał cię martwić. Mówił, że masz jakąś konferencję prasową i jesteś zajęta.
Maciek i Tadeusz wiele lat wcześniej założyli wspólną firmę. Pomimo wielu biznesowych zakrętów nadal się przyjaźnili, chociaż jakiś czas temu Maciek założył nową firmę z młodszymi wspólnikami, nawet nie informując o tym partnera. Jak mówił, zrobił to dla jego dobra, zniszczonego zdrowia i w trosce o finanse Tadeusza. Ten jednak dowiedział się o wszystkim po fakcie i bardzo to przeżył. Maciek zostawił więc i mnie, i wspólnika. Chciał zacząć życie od nowa. Z nową kobietą i nowymi partnerami. Wszyscy oni mieli jeden wspólny mianownik – byli młodsi od nas i nie pamiętali jego początków.
Tak jakby przeszłość mogła zniknąć.
Maciek próbował przekręcić licznik w swoim samochodzie życia, ale biologii nie da się oszukać...
– Ale co się stało? Wiesz?! – dopytywałam.
– Miał coś z sercem, a do tego nigdy się nie oszczędzał. Na szczęście sytuacja opanowana i najgorsze minęło.
– Boże! – Odetchnęłam z ulgą. – To dobrze, a gdzie on w ogóle leży?
– Nie wiem, nie zdążyłam zapytać. Ty też musisz zacząć się oszczędzać. Żyjecie jak nastolatki – skwitowała mama.
Obiecałam jej, że będę na siebie uważać, a potem się rozłączyłam, by zadzwonić do Tadeusza i dowiedzieć się czegoś więcej. Najpierw jednak wybrałam numer Maćka... „Abonent czasowo niedostępny”, usłyszałam w słuchawce. Poczułam się, jakbym miała déjà vu. „Abonent niedostępny, znam to już na pamięć. Najpierw kobiety, a teraz szpital – ciągle ktoś lub coś mi go zabiera”, pomyślałam.
Zadzwoniłam do Tadeusza.
– To ja – rzuciłam zamiast przywitania.
– Dobrze, że dzwonisz.
– Co się dzieje z Maćkiem? – zapytałam.
– Było groźnie – zaczął, a gdy gwałtownie westchnęłam, dopowiedział szybko: – ale już wszystko pod kontrolą. Położyłem go u brata na oddziale w Aninie.
– Jakieś szczegóły?
– Nie jestem lekarzem. Ale sytuacja opanowana.
– Czy Kołdra z nim jest? – wypaliłam. – Opiekuje się nim? Bo chyba oficjalnie ciągle są razem i bidulka nie wie nic o Donacie. – Nie zdołałam ukryć jadu w głosie.
– Hmm, czyli ty już wiesz... – Tadeusz był zakłopotany, jakby cały ten chaos w życiu Maćka powstał z jego winy. – No jest, jest i... hmm... nic nie wie... raczej.
– Rozwalił dla niej naszą rodzinę – prychnęłam. – A po roku ma już następną panią... No nic – zreflektowałam się – nie pora na takie rozmowy. Zabieram Stasia i jadę do niego.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś się tam pokazywała – powiedział cicho Tadeusz.
– Dlaczego? Jestem jego żoną! Byłą, ale jednak żoną, a przede wszystkim matką jego syna, więc chyba mam prawo... – rzuciłam podniesionym głosem.
– No tak, oczywiście – szybko się wycofał. – Tylko teraz one przychodzą do niego na zmianę... – wydukał speszony. – Robi się tłok. Jedna wychodzi, druga przychodzi. Wyobraź to sobie. I jeszcze ty! Pamiętaj, on ma chore serce. Dajcie mu dojść do siebie! – Zamilkł. – Rozmawiałem z bratem – kontynuował po chwili. – Powiedział, że Maciek musi się oszczędzać. A ty, niestety, nadal wywołujesz w nim ogromne emocje. Niekoniecznie te dobre, chociaż czasami już sam się w tym gubię. Mówi o tobie non stop, jakby nie mógł się uwolnić...
Przełknęłam tę uwagę, chyba jednak niezbyt dla mnie miłą.
– Dobrze – zgodziłam się. – W takim razie załatwię transport i wyślę do niego Stasia. Syn chyba może go odwiedzić?
– Raczej tak. – Tadeusz westchnął. – A jak na planie? – zmienił temat. – Jakieś kłopoty? – To było jego ulubione pytanie.
Często zadawał je w trosce o to, jak się sprawy mają, ale mnie z daleka pachniało to pesymizmem i wywoływaniem wilka z lasu, przez co się irytowałam. Mimo to lubiłam tego całkiem sympatycznego, solidnego i nadal energicznego mężczyznę po siedemdziesiątce, który – choć już nie chciało mu się pracować tyle co dawniej – wakacje spędzał w Chorwacji, gdzie pływał na desce. Także w Polsce cały czas był aktywny fizycznie. Jeździł na rowerze, a wieczorami przy butelce wina „ratował kraj” z przyjaciółmi. Był w świetnej formie, doceniał walory życia i korzystał z niego pełnymi garściami.
– Tu akurat wszystko działa, jak trzeba – odpowiedziałam. – Zasuwamy jak mercedes na autostradzie. Nie mam dla ciebie złych wiadomości.
Podzieliliśmy się z Tadeuszem pracą. Ja przygotowywałam serial, nadzorowałam produkcję i promocję, a on pilnował rozliczeń. Praca była ostatnio jedynym elementem mojego życia, który nie szwankował. Reszta waliła się w gruzy. Teraz dodatkowo musiałam przetrawić wszystkie wiadomości związane z Maćkiem i jakoś przedstawić je Stasiowi. Nie chciałam go przestraszyć. Podjechałam do kiosku i kupiłam papierosy. Cholera, miałam nie palić! „Ostatnia paczka”, pomyślałam, jak już kilka razy wcześniej. Wyciągnęłam papierosa i przypalając, zadzwoniłam do syna.
Odebrał od razu, zupełnie jak nie on.
– Tak, mamo?
– Wyjdź przed hotel – poprosiłam. – Czekam na ciebie. Musimy wracać do Warszawy. Wszystko ci wytłumaczę.
– Ale po co? Gram teraz... – Czułam, że nie zamierza się ruszyć. – Online jestem z chłopakami.
– Stasiu, nie komplikuj. Schodź, sprawa jest poważna – przybrałam surowy ton.
– OK, zamykam laptop – powiedział już potulniej. – Zaraz. Mam coś brać?
– Nie... Tak, może parę rzeczy. – Zastanawiałam się gorączkowo, czy syn wróci na Mazury.
W jednej chwili postanowiłam, że sama zawiozę go do Warszawy. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego chcę tam być, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Gdy jednak wyobraziłam sobie, jak Staś zaczyna się snuć po pokoju i zbierać swoje rzeczy, natychmiast się zdecydowałam.
– Nic nie bierz, tylko schodź. Szybko.
Rozłączyłam się i zadzwoniłam do biura z informacją, że nie będzie mnie dzisiaj na planie.
– Jadę do Warszawy, wracam jutro. Pilne sprawy rodzinne – tak powiedziałam.
„Pilne sprawy rodzinne”.
Dłuższy czas jechaliśmy w milczeniu. Staś był lekko nadąsany, ale zaciekawiony.
– Jesteś zdenerwowana – stwierdził w końcu.
– Jedziemy do Warszawy. Tata jest w szpitalu – powiedziałam najspokojniej, jak umiałam.
– Co się stało?! – krzyknął.
– Coś z sercem, ale sytuacja jest już opanowana – zapewniłam szybko. – Nie martw się. Ostatnio po prostu za dużo pracował.
Milczał przez chwilę, aż raptem zapytał:
– Czy tata umrze?
– Przestań. Co za pomysł! – zganiłam go. – Jest pod opieką lekarzy.
– Ale skoro tak pędzimy, to znaczy, że jest źle? Mamo! – nie dawał się przekonać.
– Pędzimy? – Ściskałam mocno kierownicę, jakbym chciała przyciągnąć ją do siebie.
Rzeczywiście. Jechałam stanowczo za szybko.
– Przed Miłomłynem zawsze stoją. Zwolnij – zauważył logicznie.
– Już dobrze, dobrze, zwalniam. Włącz jakiś audiobook, czas nam szybciej zleci – zaproponowałam.
Przez resztę drogi słuchaliśmy Wędrowycza, którego Staś uwielbiał. Nie zapamiętałam jednak ani słowa. Moje myśli były zupełnie gdzie indziej. Staś się zaśmiewał i przez parę godzin nie myślał chyba o całej tej sprawie. Gdy dojeżdżaliśmy do Warszawy, dawałam mu ostatnie instrukcje, jak ma się zachować w szpitalu. Nie gadać za dużo, nie męczyć. Uprzedziłam go, że tata może być podłączony pod jakąś aparaturę i że to nic nadzwyczajnego. Tak się zazwyczaj robi. Nie chciałam, żeby zbyt mocno przeżywał tę wizytę. Podałam mu też nazwisko lekarza, o którego ma pytać. Ustaliłam z Tadeuszem, że Staś zgłosi się do jego brata i razem pójdą do Maćka. Miałam nadzieję, że będzie to możliwe.
Wjechałam na teren szpitala. Jakimś cudem znalazłam miejsce na parkingu, i to w pobliżu wejścia.
– Idź, synku. – Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco. – Poczekam na ciebie. Pójdę na kawę.
– A potem zabierzesz mnie na pizzę, jak obiecałaś? – zapytał.
– Jasne, zgoda. Idź już.
Byłam zmęczona podróżą. Odległość z Mazur do Warszawy nie jest kosmiczna, ale nerwy dawały o sobie znać. Zapaliłam papierosa. Już mogłam. Nie chciałam tego robić przy Stasiu, żeby potem nie było gadania. Zawsze krzyczał: „Przestań palić, bo umrzesz”. Jeśli znalazł przy mnie papierosy, natychmiast wyrzucał je do śmieci.
Zamierzałam właśnie zadzwonić do siostry z pytaniem, czy zajmie się Stasiem przez najbliższe dni, gdy... no tak. Mogłam to przewidzieć. Z budynku szpitala wyszła Kołdra. Założyła okulary przeciwsłoneczne i rozejrzała się wokół, jakby kogoś szukała wzrokiem. Odruchowo skuliłam się w samochodzie. „Nie bądź głupia, masz prawo tu być”, pomyślałam i natychmiast się wyprostowałam. Kołdra jednak nikogo nie szukała, po prostu odnalazła wzrokiem właściwy kierunek i ruszyła w stronę bramy wyjazdowej. Płakała.
Zamiast do siostry, zadzwoniłam do Maćka. Chciałam mu powiedzieć o Stasiu. Tym razem odebrał. „Skoro ma przy sobie telefon i może rozmawiać, nie jest z nim tak źle”, pomyślałam.
– Dzwonisz do mnie? – zapytał zdziwiony. – Lepiej późno niż wcale.
Jego głos brzmiał, jakby ktoś zatkał mikrofon watą. Był matowy i cichy. Serce mi zadrżało.
– Jak się czujesz? – spytałam.
– Wróciłem z dalekiej podróży, ale jestem twardy, nie dam się. Zabawiam już cały oddział. – Jak zwykle grał twardziela i trefnisia, co doprowadzało mnie do szału.
– Tadeusz prosił, żeby ci nie przeszkadzać. Byłam z nim w kontakcie – wyjaśniłam. – Staś idzie do ciebie pogadać.
– Przywiozłaś go? Jest u mnie córka, no zjazd rodzinny jak w święta. – Zaśmiał się. – Rozumiem, że ty nie zaszczycisz mnie swoją obecnością? – dodał z przekąsem.
– Myślę, że masz już wystarczająco dużo gości, a moja wizyta mogłaby tylko podnieść ci ciśnienie. To chyba niewskazane w twoim stanie.
– Boże! Ty zawsze robisz dramę! – prychnął.
– Masz przy sobie dzieci, to najważniejsze... Niech Staś zadzwoni, jak skończycie. Czekam na dole – powiedziałam i się rozłączyłam.
Ta rozmowa, choć tak krótka, kosztowała mnie wiele energii. „Musiał wylądować w szpitalu, żeby pojawiła się przy nim córka”, pomyślałam. Przebywała w Afryce na misji humanitarnej. Straciliśmy z nią kontakt kilka lat wcześniej. Odcięła się od wszystkich, wybrała inne życie. Zastanawiałam się, czy Staś w ogóle ją pozna.
Zerknęłam w stronę wejścia do szpitala, bo mignęła mi tam twarz znanego blogera modowego, skądinąd mojego wiernego dręczyciela od czasu, gdy jego żona Donata zaczęła kręcić z Maćkiem. A cóż on tu, u licha, robi? „Przywiózł Donatę, żeby sobie poprawiła urodę? – pomyślałam z przekąsem. – Przecież to szpital kardiologiczny”.
Maciek wpatrywał się w nieskazitelną biel szpitalnego sufitu. Słuchał miarowego odgłosu elektronicznego urządzenia, które stało obok. Czuł się okrutnie zmęczony i bezsilny. Jak po bardzo długim maratonie, kiedy nie możesz złapać tchu. Szaleńczy ból, który rozrywał mu klatkę piersiową i dusił, skończył się wraz z ciemnością, w jaką zapadł. Biel, którą zobaczył wokół, gdy otworzył oczy, trochę go nużyła. Była taka monotonna. Zniknął kolorowy świat, który tak kochał.
Oddychał ciężko.
– Tato – usłyszał niepewny głos. – Tato?
Powiódł wzrokiem wzdłuż jasnej ściany i zatrzymał się na bieli drzwi. Na tle jasnego prostokąta stała Blanka, jego córka. Była do niego podobna, tylko jej oswojona z afrykańskim słońcem skóra zdecydowanie odróżniała się od jego kredowobiałej twarzy.
– Przyleciałaś? – Starał się uśmiechnąć. – Tyle trudu... ale bardzo się cieszę, córeczko.
– Przyleciałam na dwa tygodnie. Chciałam pobyć trochę z mamą, no i dziadek źle się czuje, więc jutro jedziemy do Krakowa – wyjaśniła.
Zadzwonił telefon, Maciek odebrał, więc Blanka przechadzała się po pokoju. Oglądała z zainteresowaniem aparaturę i kroplówkę, pod którą podłączyli jej ojca. W pewnej chwili drzwi się uchyliły i do pokoju zajrzała kudłata chłopięca głowa. Tuż po niej pojawił się cały Staś, a zaraz za nim wysoki, postawny szpakowaty mężczyzna w białym fartuchu lekarskim.
– Jak tam, panie Macieju? – zapytał. – Zdrowie trzeba mieć, żeby wytrzymać tyle wizyt. Zaraz zamknę ten pokój na klucz. Proszę ograniczyć te odwiedziny. – Podszedł do pacjenta i zerknął na aparaturę.
Maciek odłożył telefon i dojrzał Stasia.
– Oooo, cześć, synku – ucieszył się. – Panie doktorze, w tych kroplówkach to mi chyba szampana podajecie, bo czuję się wspaniale – zażartował.
– Cześć, tato! Wszystko dobrze? – zapytał Staś z troską.
– Jeszcze nie wybieram się na tamten świat. – Maciek starał się brzmieć silnie i beztrosko. – Będzie dobrze. Nie dam się, zobacz, jaką mam tu obsługę. – Mrugnął.
– No, dzieciaki – zwrócił się do Blanki i Stasia lekarz. – Macie kwadrans. I nie męczyć mi tu ojca. Same dobre wiadomości. A najlepiej rozmowy tylko o pogodzie. – Uśmiechnął się i wyszedł.
W pokoju zapadła niezręczna cisza.
– Cześć – odezwała się w końcu Blanka, a Staś skinął głową.
Najwyraźniej przytłoczył go widok bladego ojca podłączonego różnymi kablami do migających monitorów.
– Co u ciebie? Bardzo urosłeś – kontynuowała dziewczyna.
Była skrępowana.
– W porządku – mruknął Staś, wpatrując się w Maćka. – A u ciebie?
Nie patrzył na jasnowłosą atrakcyjną kobietę, której właściwie nie pamiętał z rodzinnych spotkań. Był zmieszany jej obecnością. Nie lubił takich sytuacji.
– Przyleciałam wczoraj z Afryki. Tam pracuję – powiedziała, po czym znowu zapadła cisza.
– W Afryce? Super – odezwał się w końcu Staś. – Co to za maszyny, tato? Wyglądasz jak Terminator...
Maciek uniósł rękę i zaczął nią wymachiwać jak robot.
– Podać ci coś? – Staś podszedł do łóżka ojca.
– Gdzieś tu stała woda... – Maciek się rozejrzał.
Staś sięgnął po szklankę, ale nie bardzo wiedział, co dalej zrobić, bo ojciec leżał, więc postawił ją z powrotem na szafce przy łóżku.
– Dobrze się czujesz, tato? – zapytał.
– Jasne! Czy ja się kiedyś źle czułem?
– Z mamą jestem – powiedział Staś. – Jest na dole.
– Wiem. Szkoda, że nie przyszła – ożywił się na sekundę Maciek.
– Powiedziała, że nie lubi tłoku. Nie wiem, o co jej chodziło. Ale ona nie lubi szpitali i cmentarzy...
Znów zapadła cisza, przerywana tylko pikaniem urządzeń.
– Gdzie byłeś na wakacjach? – zapytała Blanka.
Staś wzruszył ramionami.
– Na głupim obozie, a potem na planie z mamą. To nie wakacje.
– Moja mama też jest na dole... – odezwała się po chwili dziewczyna.
Maciek westchnął. Dwie jego byłe żony czekały pod szpitalem, ale żadna nie weszła na górę. Była dziewczyna, która jeszcze nie wiedziała, że jej czas minął, właśnie sobie poszła, a kolejna, czyli aktualna, zapewne zaraz uchyli drzwi. Przed chwilą był też jej pyskaty małżonek i mocno go wkurzył. A teraz dzieci patrzą na niego z troską i niepokojem. Naprawdę się martwią.
Westchnął ponownie. Nic dziwnego, że serce nie wytrzymuje takiej karuzeli. Brat Tadeusza, obecnie jego lekarz prowadzący, powiedział, żeby się oszczędzał. Dobre sobie. Nie miał zamiaru długo tu leżeć. Lekarze jeszcze go nie znają.
– Otworzyć okno? – zapytała Blanka i nie czekając na odpowiedź, podeszła do okna, ale nie umiała sobie z nim poradzić.
Chyba było zablokowane.
– Daj spokój – odezwał się Maciek.
– Jesteś zmęczony? – zapytał Staś. – Może przyjdziemy innym razem...
Maciek zamknął oczy. Był tak blady, że jego twarz ledwie odcinała się od poduszki. Drgnął, gdy w telefonie rozległ się dźwięk przychodzącego SMS-a. Uniósł rękę z komórką, która leżała obok niego. Najwyraźniej często z niej korzystał. Przeczytał wiadomość i jego ręka opadła. Donata napisała, że już dojechała pod szpital i biegnie na górę.
– Dzieciaki, dziękuję, wszystko mam. Super, że przyszliście. Idźcie już. Szpital to nie jest miejsce dla młodych ludzi. Wpadnijcie jutro. – Uśmiechnął się blado na pożegnanie.
Cały czas tkwiłam na parkingu przed szpitalem w oczekiwaniu na Stasia, mając przed oczami kalejdoskop gości udających się do mojego eks. Donatę zauważyłam, gdy zaparkowała niedaleko mnie. Na szczęście nie przyszło jej do głowy, aby się rozglądać. Wyskoczyła z samochodu we wzorzystej sukience i lekko pobiegła w stronę szpitala. Tadeusz miał rację. Dziewczyny wymieniały się, jakby wcześniej dokładnie się umówiły. Komedia albo tragifarsa. „Po co ja tu jeszcze tkwię?”, pomyślałam wściekła.
Donata w drzwiach prawie zderzyła się ze Stasiem, który leniwie szedł teraz w moją stronę. „Podrzucę go do siostry i wracam na Mazury”, zadecydowałam. Plan był taki, żeby to Maciek zajął się synem na końcówkę wakacji, ale teraz wydawało się to nierealne. Zastanawiałam się, jak rozwiązać kwestię opieki, rozmawiałam o tym z mamą i jedyne, co ustaliłyśmy, to to, że będziemy działać „na bieżąco”. Maćka przecież nie mogłam brać już pod uwagę.
Gdy Maciek ponownie otworzył oczy, zobaczył nad sobą twarz Donaty.
– Jak się czujesz, kochanie? – zapytała z uśmiechem. – Lekarz mówił, że sytuacja jest pod kontrolą. Przyniosłam ci coś ciepłego do jedzenia. Chcesz? Albo nic nie mów. Leż. Już jest dobrze.
– Jak tylko stąd wyjdę, od razu wyjeżdżamy na weekend. Wyczytałem w internecie, że najlepszym lekarstwem na serce jest seks. Pomożesz? – Puścił do niej oczko.
– Po to jestem, kochanie. Przygotuję niespodzianki, takie jak lubisz.
– Niespodziankę to mi dziś sprawił twój mężuś...
– Jak to? – Wyprostowała się gwałtownie. – Był tutaj? Czego chciał?
– Powiedzieć mi, że żałuje, że przeżyłem.
– Oszczędzaj się, nie mów tyle i staraj się nie denerwować. A temu durniowi już ja nawymyślam.
– Nie, zostaw to... – Chwycił ją za rękę. – Wolę, żebyś z nim nie gadała. Przecież na kilometr widać, że chciał cię w ten sposób sprowokować. Zostaw, nie warto... – Spojrzał na nią. – Ale ty na mnie działasz! Zobacz, kołderka się podnosi na twój widok – zachichotał.
– Ty świntuszku. Widzę, że wracasz do zdrowia.
– Przy tobie wyzdrowieję w pięć minut! Przy tobie chce mi się żyć. Pragnę tylko kochać cię do końca życia i... – Oblizał usta.
Nachyliła się do jego ucha i przez chwilę coś szeptała, a jego twarz coraz bardziej się rozpromieniała.
– Zrobię wszystko, czego pragniesz... – obiecał.
Następnego dnia Maciek wypisał się ze szpitala na własne życzenie. Jak bardzo się myliłam, sądząc, że teraz będzie się oszczędzał i w końcu o siebie zadba. Mój eksmałżonek, pomimo ostrzeżenia, jakie zafundowało mu serce, dalej czuł się jak młodzieniaszek. Zobaczyłam jego numer na wyświetlaczu telefonu.
– Pamiętam, że teraz moja kolej na zajmowanie się Stasiem – zaczął rozmowę.
– To świetnie – ucieszyłam się. – Wiesz, ta nowa szkoła... Dobrze byłoby, gdyby zaczął chodzić od początku roku. Musi się przyzwyczaić. Nowi nauczyciele, koledzy, plan lekcji – wymieniałam.
Do zakończenia zdjęć na Mazurach miałam jeszcze miesiąc. Jeśli Maciek zdjąłby ze mnie obowiązek pilnowania Stasia, mogłabym skupić się na pracy.
– Tak, tak... Rozumiem – powiedział, chociaż miałam wrażenie, że w ogóle mnie nie słucha. – Wiesz, rozmawiałem z Tadeuszem. W firmie nie jest wesoło...
– Co ty nie powiesz – zauważyłam kąśliwie, ale zaraz dałam spokój.
Nie chciałam się kłócić. Skoro Maciek deklarował, że zajmie się Stasiem, to niech tak będzie. Niepokoiło mnie jedynie to, że chciał go do siebie zabrać od razu po wyjściu ze szpitala, ale ostatecznie Staś nie był już małym chłopcem i nie wymagał stałego doglądania. Wręcz przeciwnie, pasowało mu, że dostawał wolną rękę i mógł grać na komputerze lub gadać godzinami przez telefon.
– No tak... – kontynuował Maciek – jest kiepsko z kasą, bo wiesz...
– Nie myśl teraz o tym – przerwałam mu. – Daj sobie z tydzień lub dwa luzu... Spędź trochę czasu ze Stasiem. Dobrze ci to zrobi.
– Właśnie, jest dokładnie tak, jak mówisz, lekarz kazał mi się oszczędzać, aaaa... ten, no... biorąc to pod uwagę, chcę trochę odpocząć, wyhamować, ograniczyć stres... Ymmm, poukładać pewne sprawy – jąkał się.
„Co się dzieje? – pomyślałam. – Maciek musiał się rzeczywiście wystraszyć. Lekarz widocznie naopowiadał mu dużo o zdrowym trybie życia”.
– Nareszcie! – powiedziałam zadowolona. – Gdy ja cię prosiłam, żebyś trochę wyhamował, nigdy mnie nie słuchałeś...
– Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo?! – podniósł głos. – Przestań!
Zrobiło mi się głupio, niemniej czasem nie mogłam się opanować, by mu nie dociąć. Uważałam, że mam rację. Ile razy próbowałam zaciągnąć go do lekarza, dentysty lub na badania kontrolne, zawsze kończyło się to awanturą. Maciek nie uznawał lekarzy.
– Więc chciałbym zabrać Stasia do Włoch... – zaczął łagodnie.
– Słucham? – poczułam, jak podnosi mi się ciśnienie.
– Jak się tak zastanowić, chłopak nie miał w tym roku wakacji. Najpierw rehabilitacja po wypadku, potem nieudany obóz. I jeszcze te Mazury w twojej pracy – przekonywał. – Wezmę go na dwa tygodnie. Wrócimy w pierwszych dniach września.
– Maciek, nie zgadzam się – przerwałam mu. – Nie możesz w takim stanie jechać samochodem! Może ci się coś stać po drodze. Nie będziesz narażał Stasia! To nieodpowiedzialne! Przed chwilą powiedziałeś, że musisz zwolnić.
– Troskliwa mamusia się odezwała! – prychnął. – Potrzebuję słońca, spacerów i spokoju. Pobyt w Toskanii postawi mnie na nogi. Sama wiesz, jak jest piękna. Kocham Włochy, tam czuję się dobrze.
Nie musiał mi tego mówić. Nieraz jeździliśmy razem do Toskanii. Zielone wzgórza, winnice, Florencja, ciasne uliczki Sieny, kolacje przy winie, nasi przyjaciele, dzieci w basenie. Odpędziłam wspomnienia.
– Nie mów, że chcesz jechać półtora tysiąca kilometrów w takim stanie! – rzuciłam już delikatniej.
– Nie jestem w odmiennym stanie, wręcz przeciwnie. Po renowacji w szpitalu czuję się świetnie. Naprawili mnie.
– Zawsze byłeś nieodpowiedzialny! – Znów się wkurzyłam. – Chcesz udawać młodzieniaszka? To niebezpieczne! Nie rozumiesz? To jest mój syn! Nie zgadzam się! – usiłowałam przemówić mu do rozsądku.
– Mój także! – krzyknął. – I zdaje się, że nie masz teraz czasu się nim zająć!
– Bo pracuję! Przypominam, że również na ciebie! – Nie wytrzymałam.
– Nareszcie! – Zaśmiał się nieprzyjemnie. – Gdy ja harowałem, lekką rączką wydawałaś moje pieniądze, pamiętasz?! Wtedy wszystko było OK! Zobacz, jak to jest...
– A dziecko samo się wychowało?! – odparowałam. – Nie zajmowałeś się ani dziećmi, ani domem! Nigdy cię to nie interesowało! Dla ciebie ważne były tylko praca, zabawa i dupy!
– Mogłaś mi więcej dawać swojej dupy, a mniej sprzątać! – krzyknął. – Święta Cecylia się odezwała! Przypomnieć ci parę imprez i twoje zachowanie?!
Serce zaczęło mi walić, w gardle rosła gula złości. Jak długo będzie trwała ta wojna? Te wieczne oskarżenia. „Musi czuć się lepiej, skoro znowu wszedł na wojenną ścieżkę”, pomyślałam. Policzyłam cicho do dziesięciu, żeby nie wybuchnąć.
– Widzę, że rzeczywiście wracasz do formy, skoro pieprzysz takie głupoty – stwierdziłam.
– Bo ty ze wszystkiego robisz problem! Zazdrosna jesteś, że jadę do Toskanii, a ty nie masz z kim? – wypalił.
Teraz byłam już pewna, że jest w pełni zdrowy.
– Wiesz, ty nie powinieneś się leczyć na serce, tylko na głowę! Polecam dobrego terapeutę! – syknęłam.
„Zaraz mnie odwiozą do szpitala! Jak my rozmawiamy?! Mam tego dosyć!”
Maciek rzucił słuchawką, a ja trzęsłam się jak galareta. Tylko on umiał doprowadzać mnie do takiego stanu. Po rozmowach z nim miałam wrażenie, że w moich żyłach zamiast krwi zaczyna płynąć żółć. Zapaliłam papierosa. Dym na chwilę mnie uspokoił. Czułam się jak w Dniu świstaka.
Po chwili Maciek zadzwonił ponownie. Zaczął spokojnym tonem:
– Wykrzyczałaś się już?! Czy teraz możemy spokojnie ustalić sprawy dotyczące naszego syna? Jesteśmy przy tym, że zabieram go na wakacje...
– Ty mnie w ogóle nie słuchasz. Staś idzie do nowej szkoły, wchodzi w nowe środowisko, daj mu... – próbowałam negocjować, ale on wyciągnął armaty.
– Rozumiem. Ale uzgodniłem z chłopakami z nowej firmy, że wyskoczymy razem do Włoch. Zintegrujemy się. Oni pojadą z rodzinami, a ja... – zawahał się – ...chciałbym pozamykać kilka starych spraw. Jedzie z nami Jola. Obiecałem jej ten wyjazd, chcę dotrzymać słowa, zachować się elegancko.
Zagotowałam się! Musi zabrać Kołdrę do Toskanii, żeby dotrzymać danego słowa i zachować się elegancko! Do naszej Toskanii, kurwa mać! Jakie to niesprawiedliwe. Mnie po piętnastu latach wspólnego życia, pracy i urodzeniu Stasia powiadomił przez telefon, że odchodzi, i nie przyszło mu do głowy, że nieelegancko nie dotrzymuje ślubnej obietnicy. Powiedział, że chce rozwodu, po czym bez słowa wyjaśnienia się rozłączył. I zniknął na tydzień, bym przypadkiem nie mogła z nim porozmawiać. A potem jeszcze obrobił mi dupę u każdego członka rodziny.
– Nie wierzę w to, co słyszę! – krzyknęłam. – A lekarze wiedzą o twoich planach?
– Lekarz zalecił mi spokój i zamierzam go posłuchać! Jadę z synem na wakacje i już! – powiedział stanowczo. – A rozmowa z tobą kosztuje mnie więcej niż przejechanie tysiąca dwustu kilometrów naraz!
Postawił mnie pod ścianą. Miałam zdjęcia na Mazurach i musiałam je skończyć. Musiałam się zgodzić, by spokojnie pracować. A on doskonale o tym wiedział.
– Nie mam już siły! Zawsze robiłeś, co chciałeś! – zawołałam i się rozłączyłam.
Szybko znalazłam w telefonie numer do Mariusza, partnera Reginy, mojej przyjaciółki. Był lekarzem, co prawda nie kardiologiem, ale na pewno wiedział więcej niż ja. Poradzi mi, co z tym wszystkim zrobić.
– Czy po poważnych problemach z sercem i pobycie w szpitalu można jechać samochodem tysiąc dwieście kilometrów do Toskanii, gdzie teraz są trzydziestopięciostopniowe upały? – wypaliłam, gdy tylko odebrał.
– Wiesz, to zależy... – zaczął ostrożnie. – Musiałbym zobaczyć badania i znać wiek pacjenta...
– Wszystko wydarzyło się tydzień temu. Tydzień albo osiem dni... jakoś tak.
– Ach, chodzi o Maćka – domyślił się. – A co? Wybiera się do Włoch? Samochodem? – zdziwił się, a gdy potwierdziłam, dodał: – Ten facet żyje na krawędzi. Nie oszczędza się! I z tego, co wiem, lubi się zabawić, a to nie najlepszy sposób na rekonwalescencję.
– Chce sobie zrobić wakacje ze wspólnikami, którzy mają po trzydzieści lat i końskie zdrowie. A on pewnie będzie im chciał dotrzymać kroku i udawać, że też jest młodzieniaszkiem. Trochę się martwię, czy to dobry pomysł... Jedzie tam z partnerką, która jeszcze nie wie, że już jest eks. Zapowiada się duża dawka emocji. Niekoniecznie dobrych.
– Odradzałbym mu ten wyjazd – powiedział Mariusz – bo uważam, że zaraz po pobycie w szpitalu powinien odpocząć w domu. Potem może się gdzieś wybrać. Jednak nadal bez większych wrażeń. Przynajmniej przez jakiś czas. No i takie upały też nie pomogą...
„No właśnie. Tylko jak mam o tym powiedzieć Maćkowi, jak go przekonać? Nie uwierzy, że się martwię. W ogóle nie powinnam się wtrącać. No, niby tak, ale przecież wybiera się ze Stasiem. O dziecko dbam, by miało właściwą opiekę. Ale co mogę zrobić? Nic poza gadaniem – prowadziłam wewnętrzny monolog. – Nie będę gadać. Niech jedzie. Niech robi, co chce. Mam zdjęcia, pracę, popularny serial. Po powrocie do Warszawy wyprostuję ze Stasiem zaległości w szkole. Jak zawsze ogarnę temat. A on niech jedzie z Kołdrą, nawet dwiema...”
No nie, nie, nie. Przesadziłam.
Wróciłam na Mazury i zajęłam się pracą, której było niemało, a Staś wyjechał z Maćkiem. Byłam z synem w ciągłym kontakcie SMS-owym i telefonicznym. Po ilości czasu, jaki poświęcał na informowanie mnie o tym, co porabia, orientowałam się, że nie jest zadowolony z wyjazdu. Maciek czuł się nie najlepiej, nie był w humorze i cały czas dochodziło do jakichś spięć między nim a Stasiem lub Kołdrą. Miałam rację, że mógł sobie odpuścić tę podróż albo przynajmniej odłożyć ją w czasie.
Wyjechali w towarzystwie młodych wspólników Maćka z nowej firmy: Marcina z żoną i trójką dzieci w wieku od dwóch do pięciu lat oraz Damiana z żoną i uroczymi czteroletnimi bliźniaczkami. Przedszkolaki są jak dynamit, absorbują wszystkich, którzy znajdują się w polu rażenia. Maciek chyba nie wziął tego pod uwagę. Nie pamiętał też dobrze, jak wyglądały nasze wyjazdy z małym Stasiem. Ten etap życia miał już za sobą. Męczyły go ciągłe prowadzenie samochodu, częste robienie zakupów, ustawiczny hałas i zamieszanie. Gdyby dzieci były starsze, Staś miałby odpowiednie towarzystwo, a tak... Perspektywa wakacji z tatą, Kołdrą i obcymi ludźmi z gromadką małych krzykaczy nie wprawiała go w dobry nastrój.
Pierwszy filmik relacjonujący, jak urocze są jego wakacje, dostałam, gdy jeszcze byli w drodze. Śniadanie w jakimś motelu. Maciek rozglądał się po jasnej, przestronnej sali, jakby w poszukiwaniu obsługi. Miał podkrążone, zmęczone oczy. Z sąsiedniego stolika dobiegały wesołe głosy Marcina i Damiana, tonące w tupocie dziecięcych stóp. Maluchy biegały po sali i piskliwie się nawoływały. Kolejny filmik przyszedł wieczorem. Opowiadał o tym, jak dotarli na miejsce. Gdy zobaczyłam krajobraz za oknem, ścisnęło mi się serce. Piękne widoki łączyły się we wspomnieniach ze szczęśliwym czasem. Staś nie mógł wiedzieć, ile przykrości sprawiał mi tą relacją.
Gdy dzieci były małe, przez kilka lat z rzędu jeździliśmy do Włoch z przyjaciółmi. Całymi rodzinami. Doskonale pamiętałam załadowane po dach samochody przypominające cygański tabor. Wózki, foteliki, wanienki, sprzęt sportowy, zabawki do wody i do domu, milion mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy, które towarzyszą wyjazdom z potomstwem. Wieczorem kąpanie dzieci, czytanie na dobranoc i pobudka o szóstej. Zmienialiśmy się i robiliśmy dyżury, ale i tak nie było całkiem swobodnie. Uroki rodzicielstwa. A teraz Maciek wpakował się w identyczną sytuację, tylko zapomniał, że jego skronie już posiwiały, a serce ma nadwerężone wieloma latami intensywnego życia.