Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełen dobra i piękna literacki upominek nie tylko na czas adwentu i Bożego Narodzenia!
Autorki wyjątkowych historii, przepełnionych wiarą, nadzieją i miłością, w gwiazdkowym prezencie dla wszystkich czytelników przygotowały zbiór niezwykłych opowiadań inspirowanych czasem adwentowego oczekiwania i tajemnicą Bożego Narodzenia. Wśród połyskujących dekoracji, świątecznych reklam i płynących zewsząd przebojów z dzwoneczkami odnalazły i zebrały okruchy prawdy o tym, że w wigilijną noc Bóg rodzi się w ludzkich sercach, szczególnie tych poszukujących miłości, samotnych, zranionych, wątpiących i nieszczęśliwych.
Ta wyjątkowa antologia to zbiór wzruszających opowiadań, których bohaterowie, choć znajdują się w różnych częściach Polski i mają różne historie życia, w nowinie o Bożym Narodzeniu odnajdują tę samą zapowiedź wielkiej miłości, która trwa dłużej niż świąteczna atmosfera i daje więcej radości niż najpiękniejszy prezent pod choinką.
Przyjmijcie od nas ten przepiękny literacki podarunek i zanurzcie się w lekturze opowieści, które pozostaną w waszych sercach nie tylko w czasie świąt!
A na niebie blask od gwiazd da ci to wszystko, czego twoje serce potrzebuje (nie tylko) na święta. Pozwól sobie dzięki tym gwiazdkowym opowiadaniom na nowo odkryć magię grudniowego czasu.
Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl
Czy świąteczne historie muszą mieć zapach pierników, a w tle biegające elfy? Opowieści, które dostajemy do rąk, pokazują, że niekoniecznie… Autorki serwują nam niemagiczną magię świąt. Tę, która wypływa z głębi relacji z drugim człowiekiem. Opowieści na wskroś prawdziwe, niekiedy bolesne. Dające jednak nadzieję, przytulenie i siłę. Warto po nie sięgnąć, nie tylko w święta…
Magdalena Urbańska, autorka książki Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet
Autorki
Beata Agopsowicz – pedagog, logopeda, doradca życia rodzinnego, mediator sądowy; autorka powieści Cztery pory miłości, Trudne wybory miłości, Oczy Pana oraz Dajmy sobie nową szansę. Jej najlepszym przyjacielem jest mąż, z którym dzieli radości i smutki i który wspiera ją w realizowaniu marzeń. Ma trójkę cudownych dzieci. Uwielbia czytać, biegać po deszczu i patrzeć w chmury. Każdy dzień powierza swemu Stwórcy.
Renata Czerwińska – z wykształcenia polonistka, z zawodu dziennikarka diecezjalnej edycji „Niedzieli”. Autorka beletryzowanych opowieści o świętych dla dorosłych i dla dzieci. Prowadzi blog www.renataczerwinska.pl. Zakochana w okolicznych miasteczkach, fotografii i szydełkowaniu. Mieszka w Toruniu.
Daria Kaszubowska – Kaszubka z krwi i kości, urodzona w samym sercu Kaszub. Autorka książek obyczajowych i historycznych. Pisze artykuły do „Pomeranii” i kaszubskojęzyczne teksty do „Stegny”. Działa w Stowarzyszeniu Rodzina Kolpinga, w Kole Gospodyń Wiejskich „Zarąbiste Babki” i w Ochotniczej Straży Pożarnej. Prywatnie jest szczęśliwą mężatką, mamą czwórki dzieci i właścicielką kundelka. W dzień spędza czas z rodziną, lubi gotować i piec torty, jeździć na rowerze, spacerować, uprawiać nordic walking, trenować taniec brzucha i pole dance, a nocami pisze książki. Autorka powieści Serce na Kaszubach.
Małgorzata Lis – z wykształcenia nauczycielka historii i historyk sztuki, ale od kilku lat nie pracuje zawodowo, lecz prowadzi edukację domową. W wolnym czasie czyta i pisze książki. Jest autorką podręczników do nauki historii oraz powieści: Kocham cię mimo wszystko, Przebaczam ci, Wybrać miłość, Miłość, pies i czekolada, Odzyskać nadzieję, Namaluj mi anioła, Kto naprawi naszą miłość? oraz Ulecz moje serce. Mieszka pod Warszawą z mężem i siedmiorgiem dzieci.
Emilia Litwinko – mama czwórki dzieci, kobieta waleczna, która nie poddaje się na krętych ścieżkach życia. Autorka książek dla dzieci Opowieści kornika, Opowieści mrówki oraz Opowieści Gwiazdeczki, a także powieści Zuzanna i Cuda są możliwe. W wolnym czasie siada na skraju swej drogi z kubkiem kawy, głaszcze kota i patrzy w niebo, u swojego Pana szukając inspiracji do kolejnej historii.
Magdalena Mikutel – z wykształcenia pedagog specjalny, prywatnie szczęśliwa żona Roberta i mama Marysi, Łucji, Szymka, Zuzi i Anieli. Z racji okoliczności mistrzyni szybkich obiadów, wymyślania awaryjnych planów, codziennie lawirująca w świecie skomplikowanych dziecięcych emocji. Pasjonatka literatury, nad wszystkie książki kochająca jednak Pismo Święte. Obserwacja tego, jak w jej życiu Ono staje się rzeczywistością, jest jej największą fascynacją. Autorka powieści Mój syn oraz Gdzie jesteś, bracie?
Natalia Przeździk – z wykształcenia polonistka, z zawodu mama szóstki dzieci. Zakochana w górach oraz polskim morzu. Wielbicielka twórczości Astrid Lindgren, Lucy Maud Montgomery oraz trylogii Tolkiena. Jako Rivulet pisze bloga „W naszej bajce”. Autorka dziecięcej serii powieści „Rodzina z niebieskiego domu” oraz książki Skrzydła Hani, a także powieści dla dorosłych Zapach soli i wiatru. Mieszka w Krakowie.
Katarzyna Targosz – powieściopisarka i autorka bajek dla dzieci. Absolwentka geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim i hotelarstwa w Swiss Hotel Management School w Caux-sur-Montreux w Szwajcarii. Z Górnego Śląska, skąd pochodzi, los poprowadził ją poprzez Alpy Berneńskie, Wiedeń i Kraków do Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie obecnie mieszka. Liczne przeprowadzki, a także zamiłowanie do odkrywania ciekawych zakątków świata sprawiły, że miejsca są jednym z głównych źródeł inspiracji w jej twórczości. Autorka powieści Szlak Kingi, Powierzchnia i Blizny życia. Oficjalna strona autorska: www.katarzynatargosz.pl.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023 by Wydawnictwo eSPe
REDAKTOR PROWADZĄCY: Magdalena Kędzierska-Zaporowska
KOREKTA: Anna Strakowska
REDAKCJA TECHNICZNA: Paweł Kremer
PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: chroma stock / jag_cz
ILUSTRACJA PRZY ŻYCZENIACH: milushka/ Adobe Stock
Wydanie I | Kraków 2023
ISBN: 978-83-8201-314-6
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Beata Agopsowicz
Poranek zaczął się deszczowo, jak zresztą kilka poprzednich dni. Końcówka października nie rozpieszczała. Deszcz zacinał Annie prosto w twarz. Najchętniej nigdzie by nie wychodziła, ale nie miała wyboru. Trzeba było iść na cmentarz. Wiedziała, że tylko dziś może wreszcie umyć i przystroić grób przed uroczystością Wszystkich Świętych, do której zostały raptem dwa dni. Chyba że teściowie ją wyprzedzili. Znowu… Nie chciała kolejny raz czuć się jak niezaradna życiowo kobieta, która nie potrafi na czas zrobić nawet tak prostej rzeczy…
Kiedy podeszła bliżej, zauważyła, że chyba jednak jej się udało. Zdążyła! Natychmiast zabrała się do pracy. Napełniła wodą wiaderko, które przyniosła ze sobą, i zabrała się do czyszczenia nagrobka. Przy okazji, jak to ona, musiała strącić donicę z kwiatami. Na szczęście w porę złapał ją jakiś mężczyzna, który właśnie przechodził alejką. Była mu wdzięczna, bo dzięki temu uniknęła sprzątania ziemi, która zapewne wysypałaby się wokół grobu. Podziękowała i wróciła do pracy. Kątem oka zauważyła, że zatrzymał się na chwilę i wpatrywał się w granitowy pomnik. Być może chciał zareagować, gdyby znowu coś jej z niego spadło. Ponieważ nie doczekał się katastrofy, po chwili poszedł dalej.
Taka już była – trochę niezdarna, ciągle wpadająca w jakieś tarapaty. Borykała się z tą swoją niezgrabnością już od czasów dzieciństwa. Z każdym rokiem było tylko gorzej, z tym że w dorosłości jej nieporadność zaczęła oznaczać już po prostu to, że nie radziła sobie sama ze sobą. Dopóki nie spotkała Marcina… On dodał jej nieco pewności siebie, niestety na krótko… Nie zdążyła nauczyć się życia, gdy ono po prostu wbiło ją w ziemię. Wydawało jej się, że już nigdy tak naprawdę się nie podniesie, ale mimo to wciąż próbowała przynajmniej unieść głowę. Przecież miała dla kogo się starać…
Gdy uporała się z porządkami, poczuła chwilowe zadowolenie z siebie. Spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta. Zdąży jeszcze wstąpić do sklepu. Obiad przygotuje już z Oliwką, bo o trzynastej musi ją odebrać. Antek wraca dziś ze szkoły dopiero o piętnastej. Zresztą dzieciaki zapewne nie będą głodne, bo mają wykupione obiady w szkole. Przygotowywała im coś na popołudnie, bo zawsze dojadają w domu, ale nie musiała się spieszyć. Będzie miała jeszcze czas, by dokończyć korektę książki. Termin, który wyznaczyło jej wydawnictwo, zbliżał się wielkimi krokami. Wiedziała, że nie może zawalić. To było pierwsze większe zlecenie, jakie otrzymała od dwóch lat. Miała nadzieję, że za nim pójdą kolejne.
***
Kamil snuł się po mieście, choć listopad nie zachęcał do spacerów. Mglisto, pochmurno, ponuro… Każdy normalny człowiek, gdyby mógł, siedziałby w domu. On mógł, ale nie chciał. Aura odpowiadała dokładnie jego stanowi ducha, poza tym spacerowanie pomagało mu w myśleniu. A on musiał postanowić, co ze sobą dalej zrobić. Od jego powrotu do Polski minął już ponad miesiąc… Sam nie wiedział kiedy. Czas biegł nieubłaganie do przodu. Mógł sobie, co prawda, jeszcze pozwolić na jakiś czas bezczynności – miał pieniądze, miał gdzie mieszkać. Zapasy kiedyś się jednak skończą…
Na razie próbował dostroić się do nowych realiów. Trudno mu było się odnaleźć w polskiej rzeczywistości po kilkunastu latach spędzonych w Irlandii. Nie mógł jednak pozwolić sobie na zbyt długą adaptację i tracenie środków, które ze sobą przywiózł. Tytuł inżyniera budownictwa i doświadczenie, które zyskał na irlandzkich budowach, na pewno zapewniłyby mu zatrudnienie. Branża przeżywała od kilku lat boom. Zapewniali go o tym rodzice, gdy namawiali go do powrotu. Gdy jeszcze żyli…
Nie zdążył się z nimi pożegnać. Wciąż odkładał swój przyjazd. Ciągle powtarzał, że przyjedzie za kilka miesięcy, że tylko się odkuje i wróci. Zwodził ich tak latami. Na święta ostatnio przyjechał pięć lat temu. A teraz… W tym roku znów spędzi Wigilię samotnie, tym razem jednak nie z wyboru, a z konieczności.
Kiedy pół roku temu tata zmarł nagle na zawał, Kamil przeżył szok. Nigdy nie myślał o takiej ewentualności, bo zakładał, że rodzice będą żyć wiecznie. Nie mógł być na pogrzebie, bo nie dostał urlopu. Było za mało czasu, by cokolwiek zorganizować. Obiecał mamie, że jak tylko pozamyka swoje sprawy, przyjedzie na Wszystkich Świętych. Planował, że już zostanie z nią na stałe.
I znów nie zdążył. Na początku października mama dostała wylewu. Tym razem nie czekał z powrotem i po prostu wsiadł w pierwszy możliwy samolot. Wiedział, że mama będzie potrzebowała jego opieki. Niestety nie odzyskała przytomności i po kilku dniach zmarła. Nie zamienił z nią ani jednego słowa… Ale przynajmniej ją zobaczył. W przypadku ojca nawet to mu się nie udało.
Nie tak wyobrażał sobie swój powrót. Zresztą w ogóle inaczej sobie wyobrażał całe swoje życie. Przed laty opuszczał Polskę szczęśliwy i zakochany, pełen nadziei i planów na przyszłość. Powtarzał rodzicom, że będzie ich często odwiedzał, a gdy trochę zarobią, na pewno wrócą z Julią do kraju. Mama tak bardzo marzyła o wnukach… Zapewniał ją, że jeszcze będzie miała ich dosyć…
Niestety nie doczekała się spełnienia swych marzeń. Zresztą nawet gdyby nie odeszła tak przedwcześnie, nie miała na to szans. Kamil został sam i nie zamierzał wchodzić w żaden nowy związek. Doświadczenia tego ostatniego, który traktował tak poważnie, sprawiły, że nie miał ochoty przeżywać tego wszystkiego raz jeszcze. Wspomnienia ciągle rodziły ból, mimo że minęło już siedem lat od czasu, gdy…
Zdecydowanie musiał czymś wypełnić dni. Tym, co najlepiej się sprawdzało, była praca. Dzięki niej jakoś radził sobie przez lata, więc i teraz sobie poradzi. Właściwie przecież nic się nie zmieniło, poza tym, że jeszcze kilka miesięcy temu miał świadomość, że gdzieś tam są rodzice, z którymi może porozmawiać… Co prawda, nie miał z nimi prawie żadnego kontaktu, ale przynajmniej wiedział, że są i że zawsze może się do nich odezwać. Teraz został naprawdę sam, więc tym bardziej praca wydała mu się niezbędna. Innego pomysłu na swoje życie po prostu nie miał.
***
Anna z ulgą zamknęła drzwi za gośćmi. Chciało jej się płakać. Bardzo kochała swoje dzieci i dzień urodzin każdego z nich był dla niej wielkim przeżyciem. Niestety po raz kolejny odebrano jej radość ze świętowania. Nawet takiego dnia nie miała powodu do uśmiechu…
– Jakiś niewyrośnięty ten biszkopt – stwierdziła na wstępie teściowa, nakładając sobie kawałek ciasta. – Pewnie wybrałaś za ciężką mąkę albo dodałaś za dużo cukru. To obciążyło ciasto i efekt jest, jaki jest… A jajka były świeże?
– Tak, tylko takich używam – odpowiedziała cicho.
Teściowa od zawsze wprawiała ją w zakłopotanie, bo z zasady wiedziała wszystko lepiej: dlaczego krem w cieście dobrze się nie połączył, jak należy odkurzać, jak prać, by wszystkie plamy schodziły z koszulek dzieci, nawet te najbardziej uporczywe, jak chronić maluchy przed wirusami i co zrobić, by ciasto nie miało zakalca. Była ekspertem w każdej dziedzinie. Anna czuła się przy niej jeszcze bardziej nieporadna, niż była naprawdę. Po każdej wizycie teściów przez kilka dni dochodziła do siebie. W milczeniu znosiła jednak wszystkie te uwagi, bo – trzeba przyznać – rodzice Marcina bardzo jej pomagali. Nie narzekali na brak pieniędzy, czego o niej zdecydowanie nie można było powiedzieć. Co miesiąc wspierali ją i wnuki sporą kwotą. Dzięki temu Anna mogła być spokojna o finanse i miała środki na utrzymanie dużego domu, który odziedziczyli po dziadkach Marcina.
Dobrze, że wieczór mogła spędzić tylko z dziećmi. Uznała, że po imprezie posprząta później. Teraz był czas na wspólne rozpakowywanie prezentów i wypróbowywanie nowych zabawek. Mogli pozwolić sobie na późniejsze pójście spać. Nazajutrz wypadała niedziela, więc nie musieli zrywać się z łóżek o świcie.
Poszła do pokoju Antka, który sprawnie składał ogromny zestaw klocków Lego. Oliwia dzielnie wspierała brata w wysiłkach.
– Zobacz, mamo, jaki z tego można zbudować samochód! – Dziewczynka z wypiekami na twarzy wskazała pudełko ze zdjęciem ogromnej ciężarówki. – Antek będzie nią sterował… Może nawet mi pozwoli się nią pobawić…
– Najpierw ja muszę ją wypróbować. Potem ewentualnie dam ci go na chwilkę…
Anna z dumą popatrzyła na swojego dziesięcioletniego od dziś syna, który świetnie radził sobie z budową, choć producent określił wiek użytkowników zabawki jako dwanaście plus. Teściowa stawiała wysoko poprzeczkę również wnukom. Jakby bała się, że bez jej interwencji staną się tak nieporadne jak ich matka.
Anna upomniała się w duchu, że to nie pora na żale wobec teściowej. Usiadła na dywanie. Już po chwili budowa jeszcze bardziej przyśpieszyła.
***
Kolejny dzień w pracy, który przeciągnął się do wieczora. To lubił. Nie pozostawało mu wiele czasu na myślenie. Kamil szybko przekonał się, że rodzice mieli rację. Branża budowlana przeżywała w Polsce okres rozkwitu. Już w drugim dniu poszukiwań pracy został zaproszony na dwie rozmowy. W trzy dni przeszedł proces rekrutacyjny. Zaproponowano mu świetne warunki i bardzo dobrą stawkę. Chociaż pod tym względem mu się układało.
Dni mijały szybko, można nawet powiedzieć, że za szybko, bo ani się obejrzał, gdy nadszedł weekend. W przeciwieństwie do większości ludzi on wcale się nie cieszył perspektywą dwóch wolnych dni. Z niepokojem myślał o tym, jak spędzić tyle czasu, nie mając właściwie żadnych zajęć… Wieczór jak zwykle minie mu przed telewizorem, w ciągu dnia może wybierze się na cmentarz. Nie był tam od Wszystkich Świętych. Przynajmniej tak może nieco się zrehabilitować i teraz, po śmierci rodziców, odwiedzać ich częściej. Szkoda tylko, że podczas takiej wizyty nie zamienią ani słowa… Jedyne, co może zrobić, to uprzątnąć pozostałe jeszcze po pogrzebie ostatnie wieńce i zamówić jakiś ładny pomnik.
Przy okazji przypomniał sobie, że na cmentarzu powinien coś sprawdzić. Będąc tam jeszcze w październiku, zauważył znajome nazwisko na nagrobku. Właściwie to był czysty przypadek, że zwrócił na to uwagę. Przytrzymał spadającą doniczkę. Strąciła ją młoda brunetka, która myła grób. Niestety nie umiał odczytać nic więcej poza imieniem i nazwiskiem, żadnych dat. Były zasłonięte kwiatami i wazonami.
Postał chwilę przy nagrobku, ale nie miał odwagi zaczepiać nieznajomej. Podczas jutrzejszej wizyty sprawdzi, kto leży w tym grobie. Jeśli jego przypuszczenia się sprawdzą, popyta starych znajomych. To małe miasto, ktoś pewnie będzie wiedział, co się stało.
Jego myśli powędrowały do lat, które spędzili z Marcinem w jednej ławce w technikum, a potem na uczelni. Lubił go, można nawet powiedzieć, że się przyjaźnili. Marcin był zawsze trochę apodyktyczny, jak jego matka, co zauważył podczas nielicznych wizyt w jego domu. Tylko można powiedzieć, że akurat Kamilowi ta apodyktyczność kolegi wyszła na dobre…
Kiedy po drugim roku studiów powiedział Marcinowi, że wyjeżdżają z Julią do Irlandii, ten przekonał go, by skończył chociaż studia inżynierskie.
– To tylko rok. Jak kocha, to poczeka – mówił z uśmiechem, choć stanowczo.
– Nic nie rozumiesz… Nie masz dziewczyny.
– Przyjdzie czas, to będę miał. Teraz najważniejsze są dla mnie studia. Dwa lata ciężkiej harówki chcesz zmarnować? Poczekaj. Z papierami inżyniera masz szansę na lepszą robotę.
Rodzice Kamila mówili mu to samo. Zresztą w ogóle odradzali mu wyjazd. Od początku nie darzyli Julii sympatią, jakby obwiniali ją, że to pod jej wpływem ich jedyny syn podejmuje decyzję o emigracji. W końcu dał się namówić i został w Polsce jeszcze na rok. Julia, niezbyt zadowolona, pokręciła nosem, ale zrezygnowała z natychmiastowego wyjazdu. Nie studiowała, więc nie miała takich dylematów jak Kamil, ale chyba bała się wyjechać sama. Stwierdziła, że w takim razie przemęczy się jeszcze rok na kasie w supermarkecie, ale potem sobie odbije… No i rzeczywiście spełniła swoją obietnicę…
Włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach, szukając czegoś, co pozwoliłby mu nie myśleć o niczym. Vabank? Dawno tego nie oglądał. W Irlandii nie miał dostępu do polskich filmów, zresztą starał się oglądać głównie tamtejszą telewizję, żeby szlifować język. Teraz mógł sobie oglądać cokolwiek.
Następnego dnia wstał późno. Wieczór zamienił się w noc, bo po obejrzeniu pierwszej części komedii odszukał w internecie jej kontynuację. Pamiętał, że kiedyś bardziej mu się podobała, i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Film tak go wciągnął, że poszedł spać przed drugą.
Obudził się około jedenastej, ale nie zerwał się z łóżka od razu. Pozwolił sobie na leniuchowanie i przeglądanie portali społecznościowych. Nie miał nic lepszego do roboty niż oglądanie szczęśliwego – przynajmniej pozornie – życia innych ludzi. Trafił na kilka postów kolegów z klasy i wtedy przypomniał sobie o Marcinie. Ta sprawa nie dawała mu spokoju. Zjadł śniadanie, ubrał się ciepło i wyszedł z domu. Po drodze kupił jeszcze dwa znicze i skierował się na cmentarz.
Gdy dotarł na miejsce, z daleka zauważył przy grobie młodą brunetkę z końskim ogonem – szybko się zorientował, że to ta sama kobieta, która ostatnio myła nagrobek. Dziś ubrana była jednak nieco inaczej, bo nie w rozciągnięty dres i puchową kamizelkę, lecz w dopasowane dżinsy i krótką kurtkę. Dzięki temu mógł dostrzec jej szczupłą sylwetkę i kobiece kształty. Odwróciła się na moment w jego stronę. Wtedy po raz pierwszy miał okazję zobaczyć jej twarz. Ładna… I delikatna – tak by ją określił.
– Antek, Oliwia, idziemy! – Usłyszał jeszcze jej cichy głos. Dopiero wtedy zauważył dwójkę dzieci, które chowały się za płytą nagrobną.
Kobieta chwyciła dzieci za ręce i skierowała się w przeciwną niż on stronę. To go ośmieliło – gdyby zdecydowała się postać przy grobie jeszcze chwilę, on poszedłby najpierw na mogiłę rodziców
Poczekał jeszcze, aż brunetka wyjdzie poza bramę cmentarza, i dopiero wtedy zbliżył się do nagrobka. Nachylił się nad tablicą, by odsunąć zasłaniające ją ogromne kule chryzantem. „Marcin Szymanowski”. Pod spodem daty narodzin i śmierci. Tę pierwszą znał – kilka razy przecież bawił się na imprezach z tej okazji. Ta ostatnia wydała mu się nieprawdopodobna. Leżący w tym grobie mężczyzna zmarł, mając zaledwie trzydzieści trzy lata. To naprawdę był Marcin – jego najlepszy kumpel. Przeraziła go myśl, że po wyjeździe tak bardzo odciął się od rzeczywistości w Polsce, że nawet nie dowiedział się o śmierci przyjaciela.
Kilka razy myślał o nim, zastanawiając się, jak ułożyło się jego życie. Chciał do niego zadzwonić lub napisać, ale zabrakło mu odwagi, a właściwie to było mu wstyd. Marcin był zawsze człowiekiem sukcesu, jemu nigdy nie przytrafiały się porażki. Wybory Kamila przeważnie kończyły się fiaskiem.
Najpierw zakochał się w Julii i poza nią świata nie widział. Później trudno było mu się odnaleźć w świecie bez Julii. Zostały mu tylko wspomnienia i długi, które zostawiła po sobie w jego życiu.
Stojąc nad grobem dawnego kolegi, żałował tych wszystkich błędnych decyzji, które podjął. Po chwili jednak uświadomił sobie, że to niestosowne. Powinien raczej żałować Marcina, który nie ma już szansy, by dokonać jakiegokolwiek wyboru. Nie mógł naprawić żadnego ze swoich błędów, nawet jeśli były nieliczne i niewielkie. Kamil wciąż miał przed sobą jakieś możliwości…
Odepchnął od siebie myśli o swoim nieudanym życiu i skierował je na Marcina. To wydało mu się właściwsze w tej sytuacji. Kim była ta brunetka? Marcin miał młodszą siostrę, ale to na pewno nie była ona. Pamiętał ją jak przez mgłę i dobrze wiedział, że kobiety potrafią bardzo się zmienić, ale w tym wypadku nie miał wątpliwości. Ala miała jasne włosy i jasną karnację. Bardziej prawdopodobne było więc to, że właśnie przed chwilą spotkał żonę Marcina. To by nawet pasowało – Marcinowi zawsze wszystko się udawało. Skoro się ożenił, to na pewno z najładniejszą i najmądrzejszą dziewczyną w okolicy. I na pewno urodziły im się wspaniałe i zdrowe dzieci. Taki był – zawsze uporządkowany, wszystko musiał robić po kolei, uważnie wspinał się po kolejnych schodkach. Kamil pochwycił się na myśli, że zazdrości przyjacielowi, choć to było przecież niedorzeczne. Być może Marcin coś w życiu osiągnął, ale pasmo jego sukcesów zostało gwałtownie przerwane. Co się wydarzyło?
Zaczął żałować, że nie zagadnął tej kobiety, by zapytać, co się stało. Czy Marcin miał jakiś wypadek? A może zachorował? Spontanicznie zdecydował, że powinien ją odnaleźć – nie tylko dlatego, żeby zaspokoić swą ciekawość, ale także po to, by zapytać, czy nie potrzebuje pomocy. Jako dawny przyjaciel jest to chyba Marcinowi winien. Tylko tyle może dla niego po tylu latach zrobić. Może ich wspólni znajomi będą wiedzieć, gdzie mieszka jego rodzina?
Pocieszył się tą myślą, która w jakiś sposób nadała sens kilku kolejnym dniom. Miło było mieć jakiś plan, nawet jeśli był on tak niepewny. Znalazł sobie cel: musi poznać prawdę o śmierci Marcina. Po chwili zrozumiał jednak, że jeszcze bardziej zależy mu na tym, by odnaleźć tę brunetkę i jeszcze raz spojrzeć w jej duże, brązowe i tak bardzo smutne oczy.
***
Mimo że był dopiero początek grudnia, wokół panowała już świąteczna atmosfera. Ustrojone światełkami ulice miast i wystawy sklepów sprawiały, że człowiek siłą rzeczy myślał o Bożym Narodzeniu. A dziś jeszcze wspominano Świętego Mikołaja…
Anna od zawsze lubiła grudzień i mimo tego, co się stało, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Teraz przeżywała go głównie dla dzieci. Starała się wprowadzić w domu atmosferę oczekiwania. Właśnie wracała z dzieciakami z kościoła. Mimo że poranne wstawanie wymagało od nich sporo wyrzeczeń, starali się codziennie uczestniczyć w roratach. Dzieci miały swoje plansze, na które przyklejały otrzymywane po mszy obrazki.
Tego ranka Oliwia wydała się Annie niewyraźna i nie chodziło tylko o to, że po prostu się nie wyspała. Mimo sugestii, że tego dnia mogą zostać w domu, dziewczynka uparła się, że musi pójść na mszę, bo na pewno na koniec przyjdzie Święty Mikołaj. Anna nie miała sumienia odmówić jej tej przyjemności. Z radością patrzyła, jak jej szczęśliwa córeczka trzyma w ręku czekoladę, którą otrzymała w kościele. Antek też dostał mikołajkowy upominek, ale od razu schował go do kieszeni.
Rumieńce Oliwki mimo wszystko niepokoiły Annę. Córeczka chyba była rozpalona i to nie z powodu emocji, które towarzyszyły wizycie Świętego Mikołaja. Anna przyłożyła dłoń do czoła Oliwki i jak zwykle w takich sytuacjach zaczęła sobie wyrzucać, że nie ma odwagi, by prowadzić samochód. A przecież cały czas stał w garażu… Musieli na piechotę pokonać ponad kilometr. Nie jest to duża odległość, ale w tej sytuacji… Dobrze, że była sobota i nie musiała odprowadzać Antka do szkoły.
Kiedy znaleźli się w domu, Anna kazała Oliwce się położyć, a sama poszła do kuchni, żeby przygotować śniadanie. Uznała, że później zmierzy jej temperaturę i jak dziewczynka coś zje, poda jej w razie konieczności jakiś syrop. Czoło córeczki, gdy go ostatnio dotykała, wydawało się nieco cieplejsze, ale nie zapowiadało to raczej dużej gorączki. Spokojnie wstawiła więc wodę na herbatę i zaczęła kroić chleb. W tym momencie do kuchni wpadł Antek:
– Mamo, mamo, chodź szybko! Z Oliwką coś się dzieje!
Anna poczuła, jak strach ściska ją za gardło. Ruszyła biegiem do salonu, w którym na sofie leżała Oliwia. Dotknęła jej czoła, które teraz było już naprawdę rozpalone. Zaczęła sobie natychmiast wyrzucać, że zamiast zabierać się do robienia śniadania, trzeba było najpierw zająć się dzieckiem. Jak zwykle nawaliła!
– Mamo, ona mówiła coś o tacie… – relacjonował roztrzęsiony Antek. – A potem wymamrotała, że musi iść do babci i poczęstować ją czekoladą od Świętego Mikołaja.
– Posłuchaj mnie uważnie! – Anna próbowała odnaleźć w sobie resztki spokoju. – Idź do łazienki i namocz ręcznik. Jakikolwiek, byle nie za duży – poleciła.
– Oliwko, słyszysz mnie? Kochanie? – zwróciła się do córki, licząc na to, że Antek wykona polecenie.
Dziewczynka jednak nic nie odpowiedziała. Anna poczuła ukłucie niepokoju, ale, tak jak zawsze powtarzał jej Marcin, starała się myśleć racjonalnie. Uznała, że córka, zmęczona całym tygodniem wczesnego wstawania i osłabiona gorączką, po prostu głęboko zasnęła. Jej oddech był nieco przyśpieszony, ale miarowy. Kiedy syn wbiegł z powrotem do pokoju, pośpiesznie wzięła od niego mokry ręcznik i ułożyła go na czole córki:
– Poczekaj tu na mnie, idę po lekarstwo.
Szybkim krokiem ruszyła do kuchni. Wyjęła z najwyższej szafki butelkę syropu i natychmiast znalazła się znów przy córce. Chcąc ją obudzić, potrząsnęła nią nieco, po czym chwyciła ją i posadziła sobie na kolanach. Dziewczynka dopiero wtedy otworzyła oczy i na prośbę mamy delikatnie otwarła usta.
– No już, wypij to, proszę… – poprosiła Anna, niepokojąc się nieco tym, że ciało córki wydaje się bezwładne, jakby przelewało jej się przez ręce.
Dziewczynka połknęła podany jej płyn. Anna odetchnęła z ulgą. Była pewna, że to pomoże i że córka za chwilę poczuje się lepiej. Do tej pory zawsze tak to działało – wystarczyła jedna dawka syropu, by stan jej dzieci się poprawił. Niestety tym razem było inaczej – po chwili mała zwymiotowała całe lekarstwo.
Anna wpadła w panikę. Nie miała pojęcia, co zrobić. Podawanie kolejnej dawki syropu nie miało sensu, a czopków w domu nie miała. Nie mogła zostawić dzieci i pobiec do apteki. Nie była też w stanie wziąć ich ze sobą do samochodu i podjechać choćby do gabinetu świątecznej pomocy lekarskiej. Zadzwonić na pogotowie? Na pewno ją wyśmieją… Kto dzwoni po karetkę do gorączkującego dziecka? Poczuła ogromną złość na samą siebie. Przez własne nieudacznictwo nie była w stanie poradzić sobie nawet z takim problemem jak choroba córki. Marcin na pewno wiedziałby, co zrobić…
Roztrzęsiona, delikatnie położyła Oliwkę na kanapie i przyłożyła na powrót ręcznik na jej czoło. Dziewczynką zaczęły wstrząsać delikatne dreszcze. Poprosiła syna, by pobiegł po termometr. Przysunęła go do czoła Oliwki. Na wyświetlaczu pojawiło się równe czterdzieści stopni, a urządzenie alarmująco zapiszczało.
– Boże, pomóż mi! Zrób coś! – krzyknęła w akcie desperacji, a po jej policzkach popłynęły łzy rozpaczy.
W tym momencie usłyszała dzwonek do drzwi. Nie miała pojęcia, kto może mieć do niej jakąś sprawę w sobotni poranek.
– Antek, otwórz! Albo nie, poczekaj, ja otworzę – zreflektowała się. Za drzwiami mógł stać ktoś obcy, ktoś, kto ma nie do końca dobre zamiary.
Otwarła i zgodnie z przewidywaniami zobaczyła na progu nieznajomego. Miała jednak wrażenie, że już gdzieś go widziała, tylko nie pamiętała gdzie. Poczuła irracjonalny lęk i odruchowo zdecydowała się zatrzasnąć mężczyźnie drzwi przed nosem, ale ją ubiegł, przytrzymując klamkę.
– Pani Anna Szymanowska?
– Tak, to ja – odparła, dygocząc z nerwów.
– Proszę się nie bać. Jestem przyjacielem Marcina. To znaczy… Jego dawnym kolegą.
– Ale Marcina nie ma… – odpowiedziała tak, jakby jej mąż wyjechał w delegację.
– Wiem… – Mężczyzna spojrzał na nią z żalem. – Niedawno się dowiedziałem. Od lat byłem za granicą.
– A rozumiem… – Westchnęła. – Niestety nie mam teraz czasu na rozmowy. Jeśli pan czegoś ode mnie chce, to proszę przyjść kiedy indziej…
– Nie, ja niczego od pani nie oczekuję! – zapewnił, nieco oszołomiony tonem głosu tej kobiety. Chciała być stanowcza, ale wyglądała raczej jak ktoś, kto jest przerażony i usilnie próbuje wyratować się z opresji. – Wręcz przeciwnie… Przyszedłem zapytać, czy może pani nie potrzebuje jakiejś pomocy…
– Właściwie… – Anna się zawahała. W normalnych warunkach grzecznie by podziękowała, może zdobyłaby się na dopytanie, co łączyło tego mężczyznę z jej mężem. Ponieważ jednak z pokoju zaczęły ją dobiegać krzyki Antka, który alarmował, że Oliwka jakoś dziwnie oddycha, postanowiła nie bawić się w konwenanse. – Przyjechał pan samochodem?
– Tak. A o co chodzi?
– Mamo, mamo! – Ponownie usłyszała głos Antka. – Chodź szybko…
– Moja córka ma bardzo wysoką gorączkę, nie wiem, co się dzieje. Trzeba ją zawieźć do lekarza…
– Jasne! – odparł, nie myśląc wiele. – Gdzie ona jest?
***
Kamil uważnie patrzył na kobietę, która siedziała naprzeciw niego. Wreszcie uspokojona, piła herbatę. Po raz pierwszy w życiu miał poczucie, że zjawił się we właściwym miejscu o właściwej porze. Gdy coś ważnego się działo, zazwyczaj pojawiał się za późno, kiedy jego obecność nie miała już żadnego znaczenia. Przypomniał sobie natychmiast o śmierci ojca i wylewie matki.
Dziewczynka po podaniu zastrzyku zasnęła spokojnie. Chłopiec, najwyraźniej zmęczony tymi wszystkimi emocjami, też zasnął. Anna – po tym, jak zawiózł ją do szpitala, poczekał z nią, aż jej córkę przyjmie lekarz, i zabrał całą trójkę z powrotem do domu – zaprosiła go na herbatę. Widać uznała, że może mu zaufać. Kamil początkowo chciał odmówić, ale Anna nalegała, twierdząc, że przynajmniej tak może mu się odwdzięczyć w tym zimnym dniu. Czuła chyba wyrzuty sumienia, że zajęła mu pół soboty. Powtarzała, że niepotrzebnie spanikowała, bo lekarz na pogotowiu stwierdził, że z Oliwią nie dzieje się nic strasznego. Zwykła infekcja, podobno u dzieci taka wysoka gorączka to nic nadzwyczajnego.
Kamil zapewniał ją, że nie powinna mieć żadnych wyrzutów sumienia względem niego. Nigdy nie miał do czynienia z małymi dziećmi, więc sam był mocno podenerwowany tą sytuacją i sam pewnie spanikowałby tak samo. Poza tym przecież właściwie nie miał nic innego do roboty. Po chwili wahania przyjął więc zaproszenie na herbatę.
– Kiedy się pobraliście? – zaczął od takiego pytania, ośmielony przyjazną atmosferą, jaka zapanowała w domu Anny.
Od znajomych dowiedział się, że Marcin zmarł na białaczkę, więc wolał nie wypytywać jego żony o tę sprawę. To musiało być traumatyczne przeżycie. Mimo to zaskoczyła go postawa Anny. Nie widać było po niej rozpaczy, raczej spokój i jakiś taki melancholijny smutek. Poczuł się w jej towarzystwie po prostu dobrze, pewnie także dlatego, że wokół roztaczał się zapach korzennych przypraw, na stole w pokoju leżał adwentowy wianuszek, a w przedpokoju dostrzegł postawione na komodzie roratnie lampiony. Widać było, że w tym wnętrzu tętniło normalne życie rodzinne, takie, jakie pamiętał ze swojego domu.
Poza tym Anna, podając mu kubek z herbatą imbirową, zaproponowała, żeby mówili sobie na ty.
– Jedenaście lat temu – odparła spokojnie. – Ja byłam na ostatnim roku studiów, nie miałam wielu zajęć. Marcin już wtedy pracował, więc…
– Musieliście się poznać już po moim wyjeździe z Polski – przerwał jej Kamil. – Nie mieliśmy okazji się zobaczyć…
– Raczej nie. Spotkaliśmy się na imprezie z okazji jego obrony. Moja koleżanka była dziewczyną jednego z jego kumpli i po prostu wzięła mnie ze sobą. Wiedziała, że będzie tam kilku wolnych facetów i… Tej nocy przegadaliśmy z Marcinem kilka godzin i… tak już zostało.
– Przepraszam, że tak wypytuję. Po prostu od wyjazdu z Polski nie mieliśmy z Marcinem kontaktu…
– A wy skąd się znaliście?
– Z technikum. Przesiedzieliśmy w jednej ławce siedem lat – odpowiedział, uśmiechając się do wspomnień.
– Siedem? W technikum? – zapytała nieco zdezorientowana.
– W technikum, a potem na polibudzie – odparł, ponownie się uśmiechając. Dopiero teraz zrozumiał, co mogła sobie pomyśleć Anna. – Wybraliśmy ten sam kierunek, ale ja dobrnąłem tylko do końca inżynierskich, potem wyjechałem.
– Wróciłeś na stałe?
– Raczej tak. Od lat o tym myślałem, nie czułem się za granicą dobrze. To znaczy… Na początku wszystko szło świetnie, ale potem… – zamilkł na chwilę, jakby szukał właściwych słów. – Potem to już musiałem zostać…
– Dlaczego nie skończyłeś studiów? Znudziło ci się budownictwo?
– Nie. Przez dziewczynę.
– Poznałeś za granicą dziewczynę? – Anna wyraźnie zaintrygowała się tą historią. Spojrzała na dłoń swego gościa, ale nie dostrzegła na niej obrączki. To jednak o niczym nie świadczyło. Poczuła się niezręcznie. Właśnie obcemu mężczyźnie zajęła pół dnia swoimi sprawami, gdy gdzieś w jego domu czeka na niego zapewne żona, bardzo się denerwując. Na trzy tygodnie przed świętami pewnie przydałaby się jej obecność męża.
– Nie, poznaliśmy się jeszcze w Polsce. Wyjechaliśmy razem.
– Ona też chciała wrócić do kraju?
– Nie wiem… Nie jesteśmy już razem – odparł, smutniejąc.
– Przepraszam…
– Nie masz za co. To stara historia. Zresztą nawet nie byliśmy małżeństwem. Ja bardzo chciałem założyć rodzinę, jakoś normalnie żyć, ale Julia… No cóż, Julia dążyła do sukcesu, a nie do spokoju. Chciała mieć pieniądze, modne ciuchy, piękny dom, podróże. Wymyśliła sobie, że w Irlandii zarobimy na to wszystko dużo szybciej niż w Polsce. I rzeczywiście na początku wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Po trzech latach kupiłem dom na kredyt, a Julia urządzała go jak z katalogu. Miałem tam dobrą pracę, więc mogłem sobie na wiele pozwolić. Chciałem jej zapewnić wszystko co najlepsze. Myślałem, że wtedy uda mi się ją zatrzymać. Byłem w niej strasznie zakochany… – Westchnął.
– A ona? – Anna wciągnęła się w tę historię. Mimo że Kamil był dla niej zupełnie obcym człowiekiem, czuła z nim jakąś dziwną nić porozumienia.
– Ona chyba mniej. Podobała się facetom, więc bywałem nawet zazdrosny o jej ciągłe flirty. Ona twierdziła, że to tylko żarty i że dzięki takim znajomościom w końcu uda jej się wypłynąć, jak to mówiła. Uwierzyłem jej i w końcu się oświadczyłem…
– Nie przyjęła oświadczyn? – dopytała Anna, nieco zszokowana. Nie potrafiła zrozumieć, jak można odrzucić takiego mężczyznę. Musiała przyznać, że był bardzo przystojny, do tego przez te kilka godzin znajomości dał się poznać jako ktoś pomocny i bardzo troskliwy. Przecież bez wahania zawiózł do szpitala obce dziecko… Wydawał się dobrym i mądrym człowiekiem.
– Powiedziała, że to dla niej za szybko… Że musi pomyśleć.
– Za szybko?
– Czekałem z tym pięć lat. W każdym razie w odpowiedzi mnie zostawiła…. Pewnego dnia wróciłem do naszego pięknego i z klasą urządzonego domu… Zupełnie pustego…
– Okradła cię?
– Właściwie nie. Przecież kupowałem to wszystko dla niej. Zapewniałem ją, że wszystko robię z myślą o niej. Wzięła to, co ode mnie dostała. Tak można powiedzieć.
– Dlaczego wtedy nie wróciłeś? – w pytaniu Anny nie było wścibstwa czy złośliwości. Kamil usłyszał w nim raczej troskę.
Spojrzał na siedzącą przed sobą kobietę. Jakże różniła się od Julii! Zarówno fizycznie – bo jego niedoszła narzeczona była wysoką blondynką – jak i w sposobie bycia. Julia niczym taran szła przez życie, nie oglądając się na nikogo. Od wspólnych znajomych dowiedział się, z kim się związała, zresztą ten związek też podobno się rozpadł, gdy jej nowy facet uznał, że nie będzie dłużej utrzymywać rozkapryszonej i roszczeniowej partnerki. Co teraz działo się z Julią? Kamil nie chciał już wiedzieć.
Teraz naprzeciw niego siedziała drobna brunetka z lekko falowanymi długimi włosami. Emanowało z niej ciepło, ale przede wszystkim pewna delikatność, chyba też brak pewności siebie. Pomyślał, że Marcin jak zwykle dokonał lepszego wyboru.
– Na początku musiałem pozałatwiać formalności, sprzedać dom, pospłacać kredyty… Trzeba było na to wszystko zarobić. Nie chciałem do Polski wracać z niczym. Sam, bez grosza… Przez kilka lat odkładałem powrót. Aż w końcu… Moi rodzice zmarli w tym roku. Oboje.
– Współczuję. To u nich byłeś na cmentarzu… – odparła, zorientowawszy się, gdzie po raz pierwszy spotkała Kamila.
– Widziałaś mnie?
– To chyba ty uratowałeś moją doniczkę… – Uśmiechnęła się.
– A jak ty sobie radzisz? Sama z dwójką dzieci… – Kamil też tylko się uśmiechnął i zmienił temat. Nie chciał się przyznawać do tego, że śledził Annę przy grobie jej męża.
– Jakoś… Szczerze mówiąc, często sobie nie radzę – odparła spokojnie. – Finansowo wspierają mnie rodzice Marcina. Raz na jakiś czas zabierają dzieciaki do kina, na jakąś salę zabaw albo po prostu do siebie. Trochę pomagają też moi. Ja dorabiam korektami. Zaraz po studiach nie poszłam do pracy, bo założyliśmy z Marcinem, że dopóki dzieci są małe, będę się zajmować domem, a on będzie zarabiał. Niestety…
– Byliście szczęśliwi?
Sam nie wiedział, dlaczego zadał to pytanie. Tak dobrze się czuł w towarzystwie tej kobiety, jakby znał ją od dawna. W dodatku z radia sączyły się przyjemne piosenki świąteczne. Stojąca w rogu pokoju lampa dawała ciepłe światło, rozpraszając ciemność szybko zapadającego grudniowego zmroku. Herbata, choć już wystygła, wciąż pachniała jakimiś aromatycznymi przyprawami. Ta atmosfera sprawiła, że pozwolił sobie na zdecydowanie więcej, niż powinien. Miał przecież tylko dowiedzieć się czegoś o Marcinie i zapytać, czy jakoś może wesprzeć jego rodzinę…
– Przepraszam za pytanie. Chyba już pójdę. Zasiedziałem się, a ty pewnie masz już mnie dosyć…
– Wręcz przeciwnie – odparła, uśmiechając się smutno. – Jeśli możesz, zostań jeszcze. Rzadko mam okazję z kimś pogadać… To znaczy, z kimś dorosłym, kto w dodatku nie poucza mnie, jak mam żyć.
– Nie masz przyjaciół?
– Niewielu. Nie pochodzę stąd. Wszyscy nasi znajomi to byli koledzy Marcina… Gdy to wszystko się wydarzyło, pouciekali. Zapytałeś, czy byliśmy szczęśliwi. Tak, bardzo. – Westchnęła. – Przynajmniej na początku. Marcin się mną zaopiekował. Ja zawsze byłam taką szarą myszką, zawsze trzymałam się z boku. Miałam mnóstwo kompleksów – przyznała nieśmiało, uśmiechając się. – A Marcin po prostu wszystko za mnie, jak to się mówi, ogarniał. Był pewny siebie, zawsze wiedział, czego chce. Imponował mi…
– Mnie też! Zawsze taki był – przyznał Kamil. Zabrakło mu odwagi, żeby dodać, że nie dostrzega żadnego powodu rzekomych kompleksów Anny. Jemu wydawała się niemal idealna.
– Ja nie protestowałam, bo mi to nawet odpowiadało, przynajmniej na początku – dodała po chwili wahania. – Dobrze go znałeś? – Zmieniła temat, jakby nie chciała kontynuować rozpoczętego wątku.
– Chyba nieźle. Tyle że byliśmy wtedy bardzo młodzi i głupi – odparł ze śmiechem, chcąc jakoś rozładować atmosferę. Widział, że Anna bardzo przeżywa tę rozmowę.
– Mnie też się wydawało, że go znałam. Po ślubie wprowadziliśmy się tutaj, zaczęliśmy remont góry, na dole miała mieszkać babcia. Trzy miesiące później zmarła. Wtedy zasugerowałam, że może na dole zrobimy sobie duży salon z kuchnią, żeby nie musieć żyć w ciasnocie na piętrze. Marcinowi nie do końca się to podobało, bo już miał plan remontu, no i góra była już rozgrzebana. Każda niespodziewana usterka, która pojawiała się na dole, to była moja wina, bo przecież to ja sobie wymyśliłam zmianę…
– Ale w końcu się udało?
– Tak, jak widać. – Anna rozejrzała się po sporym, ale przytulnym salonie z kominkiem. – I to mimo że jeszcze zanim skończyliśmy remont, zaskoczył nas Antek.
– Jak to zaskoczył?
– Po prostu się pojawił. – Zamilkła na chwilę. Na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Kamil był zdumiony tą przemianą. Po raz pierwszy zobaczył, jak macierzyństwo wpływa na kobietę. Anna na samą myśl o synu wypiękniała. Nie wydarzyło się nic spektakularnego, po prostu na jej twarzy pojawił się nieznany mu do tej pory wyraz bezgranicznego szczęścia, spokoju, ufności… Jej policzki się zaróżowiły, a oczy nabrały blasku. Nie miał odwagi przerywać tej chwili. Zresztą każde pytanie w tej kwestii mogła uznać za niestosowne lub wręcz wścibskie.
– Planowaliśmy dziecko, ale nie tak od razu. Miałam się najpierw obronić…
– Nie zdążyłaś?
– Zdążyłam, ale razem z Antkiem! I to na najwyższą ocenę. – Uśmiechnęła się.
– Marcin musiał być bardzo szczęśliwy…
– Niby tak, choć długo narzekał, że nie wszystko idzie zgodnie z planem… No i do tego jeszcze jego mama…
– Jak zwykle na posterunku? Pamiętam, jak pilnowała Marcina. Właściwie niczego nie mógł zrobić bez jej zgody. To było nawet zabawne. Dorosły facet spowiadał się mamie, o której wróci do domu z imprezy…
– Po ślubie nic się nie zmieniło – powiedziała krótko. Kamil z miny Anny wyczytał, że niejedno wycierpiała przez teściową.
– Ale poza tym chyba dobrze wam się układało… Urodziła wam się jeszcze córka…
– Tylko że znowu niezgodnie z planem. Marcin założył, że najlepsza różnica między dziećmi to dwa lata. Tak było u niego. Jako że pojawienie się Antka nas zaskoczyło, uznał, że w naszym wypadku ostatecznie mogą być trzy lata. Tymczasem między Antkiem a Oliwką jest pięć lat różnicy… Długo staraliśmy się o drugie dziecko. Narodziny Oliwki niemal zbiegły się z jego… – W oczach Anny pojawiły się łzy.
– Chorobą? – Kamil pozwolił sobie wejść Annie w słowo.
– Tak. Gdy dowiedział się, że ma białaczkę, po prostu się wściekł. Nie przestraszył, ale wściekł… Stwierdził, że lekarze na pewno się mylą. Zwlekał z badaniami. Źle się czuł, ale nie dał się przekonać, żeby pójść do doktora. Choroba nie wpisywała się w jego plany… Badania, czekanie na wyniki… To wszystko zburzyłoby mu życiową układankę. W końcu, gdy zasłabł w pracy, koledzy zawieźli go na pogotowie. Ostra białaczka w zaawansowanym stadium. Próbowaliśmy robić, co się da, ale… – Z oczu Anny popłynęły kolejne łzy.
– Nie wiem, co powiedzieć… – Kamil naprawdę nie miał pojęcia, jak zachować się w takiej sytuacji. Czuł, że powinien podejść i przytulić Annę, ale rozsądek podpowiadał mu, że nie wolno mu tego zrobić.
– Może dlatego teraz tak panikuję, gdy dzieci chorują. Tak jak dziś.
– Na szczęście wyjątkowo pojawiłem się w odpowiednim momencie. Jakby ktoś mnie tu przysłał. Wstałem rano i po prostu uznałem, że najwyższy czas, by do ciebie zajrzeć… Myślałem już o tym od ponad trzech tygodni, od momentu, w którym zobaczyłem grób Marcina i ciebie przy nim…
– Jesteś dziś wysłannikiem Świętego Mikołaja. – Anna uśmiechnęła się po raz pierwszy od dłuższej chwili. Spojrzała na niego z wdzięcznością, ale i jakimś błyskiem, który Kamila zaskoczył i nieco speszył.
– No tak… Z tego wszystkiego już zapomniałem, że dziś ten dzień. Powinienem raczej pojawić się w stroju mikołajowym z workiem prezentów, a nie porywać dzieci do szpitala… Czas na mnie. – Zerknął na zegarek. Ze zdumieniem stwierdził, że gawędzili tak przy herbacie ponad dwie godziny. – Trochę się zasiedziałem. Muszę już iść…
– Mikołaja można teraz spotkać w każdym supermarkecie. A człowieka, który bezinteresownie jest w stanie poświęcić drugiemu cały wolny dzień, to ze świecą szukać. Myślę, że na zawsze zapamiętamy tę twoją wizytę.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Spojrzał jej głęboko w oczy. Dostrzegł, że zmieszała się pod wpływem jego wzroku. Szybko sprowadził się na ziemię. Nie wolno mu przecież tak patrzeć na tę kobietę. To wdowa po jego niegdyś najlepszym koledze. Zresztą sam sobie przyrzekł, że już nigdy z żadną…
– To w takim razie… – Chrząknął, by jakoś ukryć zakłopotanie, które chyba oboje poczuli. – Sprawdź, czy z małą wszystko w porządku. Zanim wyjdę, chciałbym mieć pewność, że moja misja zakończyła się sukcesem.
Ruszył do przedpokoju, by się ubrać. W tym czasie Anna zajrzała do pokoju córki.
– Wszystko dobrze – po chwili usłyszał jej cichy głos. – Śpi spokojnie. Chyba nie ma już gorączki. To wszystko twoja zasługa. Dziękuję…
Popatrzyli na siebie. Milczeli przez chwilę. Chyba żadne nie chciało się jeszcze pożegnać.
– Może… – powiedzieli to jednocześnie i oboje zamilkli. Odczuli jakieś dziwne napięcie.
– Ty pierwszy.
– Nie, ty! Kobiety mają pierwszeństwo. – Uśmiechnął się niepewnie.
– No dobrze… Może wpadłbyś jeszcze kiedyś do nas? Przygotowałabym coś dobrego do jedzenia. Tylko w ten sposób mogę ci podziękować.
– Chętnie. To samo miałem ci zaproponować. To znaczy, nie chciałem się wpraszać na obiad. Chodziło mi raczej o spotkanie – dodał szybko.
– W przyszłą sobotę? – bez wahania zaproponowała Anna, zupełnie siebie nie poznając. – Teściowie zabierają dzieciaki do siebie… Mają podobno dekorować pierniki. Będę miała chwilę spokoju.
– Super. Jesteśmy umówieni.
– Lubisz włoską kuchnię?
– Uwielbiam.
Poprosił jeszcze o jej numer telefonu. Tak na wszelki wypadek, przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Świadomość, że ma z nią kontakt, sprawiała, że było mu jakoś lepiej, jaśniej, cieplej…
Kiedy wracał do domu, cały czas rozmyślał o tym, co tak naprawdę opowiedziała mu Anna. Z jednej strony wynikało, że tworzyli z Marcinem wzorcową rodzinę, ale z drugiej strony… Z jej słów przebijał jakiś żal, że Marcin chciał zaplanować wszystko, także to, gdzie będą mieszkać, kiedy przyjdą na świat ich dzieci. Jakby zamierzał mieć wszystko pod kontrolą. Życie boleśnie pokazało mu, że nie wszystko da się przewidzieć. Czy gdyby Marcin wcześniej zareagował na sygnały, które daje mu organizm, gdyby dopuścił do siebie myśl o chorobie, dzisiaj by żył? Może, ale pewności co do tego nikt nie mógł mieć.
Kamil myślał o tym nieraz, ale dopiero po śmierci rodziców dotarło do niego, że te wszystkie wydarzenia nie są przypadkowe. Że Ktoś musi je układać. Dzisiejsze spotkanie tylko go w tej intuicji utwierdziło.
***
Oczekiwaniu na spotkanie z Kamilem towarzyszyły emocje, których Anna już od dawna nie doświadczała. Właściwie od kilkunastu lat. Powstrzymywała się usilnie od porównywania tego, co przeżywa, do wrażeń, jakie towarzyszyły pierwszym randkom z Marcinem. Próbowała wmówić sobie, że to byłoby niestosowne, choć serce cały czas usiłowało ją przekonać, że przecież tak naprawdę nic złego nie robi. Po prostu zaprosiła przyjaciela swojego męża na obiad, żeby mu podziękować za pomoc przy chorym dziecku.
W tym tygodniu codziennie esemesowali. Kamil zaczynał każdy dzień od pytania o stan Oliwki, ale potem przechodzili do innych tematów i żartów. Dla Anny czymś trudnym do uwierzenia było to, że ktoś interesuje się jej życiem tak po prostu. Nie tylko po to, by wytknąć jej błędy lub ją pouczać. Teściowie nieustannie doszukiwali się jej potknięć, a rodzice – usilnie przekonywali ją, że powinna wyprowadzić się z tego dużego domu do mniejszego mieszkania gdzieś bliżej nich. Kamil po prostu chciał wiedzieć, co u niej.
Kiedy w sobotnie popołudnie usłyszała dzwonek, jej ekscytacja sięgała zenitu. Gdy otwarła drzwi, stanął przed nią wysoki, elegancki i bardzo przystojny szatyn z bukietem róż w ręce. Trudno jej było uwierzyć, że przyszedł do niej. Jej nikt nigdy nie dawał kwiatów.
– To dla ciebie. – Podał jej róże, strzepując z nich śnieg, który właśnie zaczął prószyć. – Nie wiedziałem, jakie lubisz…
– Róże są zawsze w porządku – odparła zmieszana. – Wejdź, proszę, bo wpuszczasz mi zimno…
Anna w myślach upominała się, że nie powinna zachowywać się jak nastolatka. Próbowała się opanować. Kwiaty włożyła do wody, lasagne postawiła na stół. Wskazała Kamilowi miejsce przy stole. To, które kiedyś zwykle zajmował Marcin…
Gdy zaczęli jeść, po pierwszych chwilach skrępowania nie było śladu. Popołudnie i wieczór minęły szybko. Tak dobrze im się rozmawiało! Dopowiedzieli sobie jeszcze to, czego nie wyjawili ostatnio. Podzielili się swoimi bolesnymi doświadczeniami. Gdy już jednak wyczerpali smutne tematy, przyszedł czas na te mniej poważne. Anna odkryła, że Kamil bawi ją tak, jak jeszcze nikt dotąd. Przy Marcinie nigdy tak się nie śmiała. Chyba że bardzo mu na tym zależało, wtedy uśmiechała się, żeby nie sprawić mu zawodu…
Z Kamilem było inaczej, bardziej naturalnie, mimo że znali się tak krótko. Nadawali na tych samych falach. I właśnie podczas jednego ze wspólnych wybuchów śmiechu usłyszała ostry głos, który jak brzytwa przeciął ciepłą atmosferę, jaka tego wieczoru tak ją otuliła:
– A tu państwo się zaśmiewają! Jak miło! – Głos teściowej zazgrzytał jej w uszach. Anna zupełnie zapomniała, że ma klucze do jej domu. Nigdy z nich nie korzystała.
– Dzieci mi wspomniały, że jakiś obcy człowiek zawiózł Oliwkę do szpitala. To pan? – zwróciła się do mężczyzny, który siedział przy stole na miejscu jej syna.
– Dzieciaki, idźcie umyć ręce – Anna szybko zaproponowała, nie chcąc, by były świadkami tej sceny. Tylko tyle była w stanie zrobić. Nie miała pojęcia, jak ma się zachować. W obecności teściowej traciła resztki pewności siebie, które jeszcze miała.
– Nie jestem obcy – usłyszała głos Kamila, który podniósł się z miejsca i zrobił krok w jej stronę. – Kamil Woźnicki, kolega Marcina ze szkoły. Pamięta mnie pani?
– Kamil… Faktycznie, to ty… – Przez chwilę wyraz twarzy nieco jej złagodniał. – Co ty tu robisz? – dodała zaraz ostro.
– Niedawno wróciłem z Irlandii. Po latach. Chciałem się dowiedzieć, co u Marcina… Zresztą…
– Zresztą nie musisz się tłumaczyć – Anna weszła mu w słowo, sama nie wiedząc, skąd zdobyła się na taką odwagę.
– Musi, póki to dotyczy również moich wnuków. Jeśli chciałeś się czegoś dowiedzieć o Marcinie, to trzeba było przyjść do nas – odparła teściowa nieco niegrzecznie. – Chyba wszystko już wiesz.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale my tu właśnie rozmawialiśmy…
– Myślę, że tu nie ma już o czym więcej rozmawiać. Marcin nie żyje.
Anna nie wierzyła temu, co się rozgrywało na jej oczach. Teściowa wypraszała jej gościa z jej domu! Kamil, w mig zrozumiawszy, o co chodzi, chyba nie chciał zaogniać konfliktu, bo grzecznie się pożegnał i wyszedł. Chwilę po nim wyszła teściowa.
Anna odetchnęła z ulgą, choć miała ochotę głośno krzyczeć. Dlaczego teściowa wbrew ustaleniom przywiozła dzieci na wieczór do domu? Czy coś podejrzewała? Czego się obawiała?
***
– Nie masz za co mnie przepraszać. To mama Marcina zachowała się niestosownie, nie ty – odpowiedział Marcin, gdy wieczorem, po położeniu dzieci spać, Anna zadzwoniła do niego, by wyjaśnić mu całą sytuację. Czuła, że jest mu to winna.
– Mimo wszystko powinnam ją była powstrzymać. Byłeś moim gościem. Nie robiliśmy przecież nic złego.
– Masz rację – Kamil odparł po chwili milczenia. Sam miał wątpliwości, czy wolno mu było tak dobrze bawić się z wdową po swoim koledze ze szkolnej ławki. – Niezła z niej jędza. Przepraszam… Nie powinienem – zreflektował się, choć naprawdę tak myślał. – Szkoda tylko tego miłego wieczoru.
– Miłego?
Kamil wyczuł dziwną ekscytację w głosie Anny.
– Tak. Jeszcze z żadną kobietą mi się tak dobrze nie rozmawiało. Jesteś wyjątkowa. – Sam nie wiedział, skąd miał w sobie tyle odwagi, by to powiedzieć. Może dlatego, że dzieliła ich odległość? Może przez telefon łatwiej mówi się takie rzeczy? Emocje w nim buzowały na każde wspomnienie jej delikatności, roześmianych oczu i subtelnego rumieńca, który pojawiał się od czasu do czasu na jej policzkach.
– Muszę wymienić zamki… – Anna była tak zszokowana, że nie potrafiła odnieść się do słów Kamila, więc postanowiła zmienić temat. – Teściowa nie może mnie tak zaskakiwać. Pewnie usłyszała o tobie od dzieci i chciała sprawdzić, co się dzieje… A przecież ja mam prawo…
– Pomogę ci – przerwał jej Kamil.
– Mógłbyś?
– Jasne. Wpadnę do ciebie w poniedziałek wieczorem.
– Dziękuję.
– Naprawdę nie ma za co. Myślę, że to będzie najlepsza ochrona przed wścibską teściową – wysilił się na żart, choć wcale nie było mu do śmiechu.
– Ona po prostu wciąż uważa, że to jej dom, bo należał do jej matki.
– A teraz jest czyj?
– Formalnie dom należał do mnie i Marcina, a teraz jest już tylko mój. I dzieci…
– Lubisz go?
– Do tej pory myślałam, że tak. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym się gdzieś wyprowadzić… Ale wszystko w nim przypomina mi Marcina, a dzisiejsza sytuacja uświadomiła mi, że tak naprawdę nie czuję się tu jak u siebie.
– Myślałaś o sprzedaży?
– Na razie wymienię zamki – odparła szybko, jakby w ogóle nie chciała poruszać tego tematu.
Tej nocy Kamil zasypiał z obrazem uśmiechniętej, zarumienionej Anny przed oczami. Ubrana była w czarną dopasowaną sukienkę, włosy miała rozpuszczone. Wyglądała naprawdę uroczo – miała w sobie dziewczęcy urok i kobiecą dojrzałość. Przez chwilę nawet zaczął wyobrażać sobie, jak mogłoby wyglądać ich wspólne życie – nie takie odświętne, w eleganckich ubraniach, ale na co dzień. Jak Anna wygląda, gdy się budzi? Znali się tak krótko, ale czuł, że jest zupełnie inna niż Julia. Czy to by wystarczyło, by stworzyć udany związek?
***
Do Wigilii zostało raptem parę dni. Anna nie mogła wprost uwierzyć, że adwent przemknął jej niczym ekspres polarny… To skojarzenie chyba wywołała bajka, którą ostatnio oglądali z dziećmi. Bardzo lubili grudniowe wieczory, spędzane przy świątecznych filmach i ciepłym kakao.
Wolnym krokiem wracali z rorat. Właśnie śnieg zaczął delikatnie prószyć, więc Antek z Oliwką byli wniebowzięci. Wciąż mieli nadzieję, że tegoroczne święta w końcu będą białe. Anna musiała przyznać, że biały świat jest zdecydowanie przyjaźniejszy, choć wiedziała, że w Bożym Narodzeniu śnieg jest akurat najmniej ważny.
Jej myśli mimowolnie pobiegły do minionego tygodnia. Z Kamilem widzieli się właściwie codziennie, choć żadne z tych spotkań nie było ani planowane, ani umawiane. Poza tym poniedziałkowym, gdy Kamil zgodnie z zapowiedzią przyszedł wymienić zamek w drzwiach. W kolejne dni powody do wizyty znajdowały się same. We wtorek przyszedł, by sprawdzić, w jakim stanie jest samochód Marcina, od tak długiego czasu stojący w garażu. W środę wpadł, by złożyć regał na książki, który znalazł – jeszcze w paczce – w garażu. Kupił go Marcin, ale nie zdążył zamontować w pokoju Antka. W czwartek musiał ten regał wnieść na piętro i przykręcić do ściany. W piątek zaś zaproponował, że pomoże przywieźć choinkę. Marcin nie uznawał żywej, bo zostawało po niej dużo zeschniętych igieł. Wolał sztuczną, po której nie trzeba było sprzątać. Anna postanowiła, że w tym roku powróci do swej rodzinnej tradycji i kupi dzieciom prawdziwe, pachnące drzewko. Kamil przyznał jej rację.
Każda taka wizyta Kamila kończyła się herbatką i długą rozmową. Korzystali z wolnych wieczorów, bo dzieci, zmęczone wczesnym wstawaniem na roraty, usypiały zaraz po kolacji.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Renata Czerwińska
Dostępne w wersji pełnej
Daria Kaszubowska
Dostępne w wersji pełnej
Małgorzata Lis
Dostępne w wersji pełnej
Emilia Litwinko
Dostępne w wersji pełnej
Magdalena Mikutel
Dostępne w wersji pełnej
Natalia Przeździk
Dostępne w wersji pełnej
Katarzyna Targosz
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej