A ty będziesz dumna. Trylogia Listami pisane tom 1 - Sygo Monika - ebook + audiobook

A ty będziesz dumna. Trylogia Listami pisane tom 1 ebook

Sygo Monika

4,3

Opis

A ty będziesz dumna” to historia o rodzinie, tej z wyboru i takiej, do której czasami zmusza nas życie.

 

Kuba przestał lubić jesień, bo zabrała mu mamę.Iga kochała ją za długie wieczory spędzone z herbatą.Dla Kamili była obojętna, aż do dnia, który wywrócił jej świat do góry nogami.

Łączy ich fotografia oprawiona w złotą ramkę, która od lat stoi na szafce, tuż przy łóżku w sypialni mamy Kuby. Chłopak nigdy nie pomyślał o tym, by zapytać kim jest dziecko, które tuli do siebie na zdjęciu jego rodzicielka. Dopiero w dniu jej śmierci zdaje sobie z tego sprawę. Przez wiele miesięcy nie jest w stanie przekroczyć progu tego pokoju i nie ma pojęcia o tym, że na dnie szafy czeka pudełko ze wszystkimi odpowiedziami. W tajemniczych okolicznościach, na kilka dni przed pierwszą rocznicą śmierci mamy, pudełko to trafia w ręce dziewczyny, której właśnie zawaliło się życie. Próba odkrycia historii kryjącej się za fotografią poprowadzi do zaskakujących odkryć. Skrzętnie skrywane sekrety po latach wyjdą na jaw.


Monika Sygo w swojej debiutanckiej trylogii
Listami Pisane w zaskakujący i poruszający sposób opowiada o stracie, tej emocjonalnej i fizycznej.



Monika Sygo w swoim debiucie rozdrapała wszystkie rany, które ledwo co zaczęły się zabliźniać i nasypała do nich pełne garście soli – powinnam ją za to znienawidzić. Ale potem utuliła mnie słowami i pozwoliła Kubie, Idze i Kamili otrzeć wszystkie łzy. Monia – dziękuję za historię, którą spisałaś, za emocje, za ważne słowa. Jestem z Ciebie dumna!

Ewa Cat Mędrzecka, Cat Vloguje

 

 

Nowy głos w polskiej literaturze obyczajowej. Hipnotyzujący, głęboko wrażliwy, piękny. Misternie utkana fabuła przypomina puzzle złożone z tysiąca emocji – z jednej strony dojmująca i pełna bólu, z drugiej ciepła i kojąca. Będziesz zaskoczona, gdy ostatni kawałek tej układanki wskoczy na swoje miejsce… Zaskoczona i szczęśliwa.

Anna Dan, autorka

 

Ta historia jest emocją. Kwintesencją emocji. Poznawałam ją, przeżywałam, chłonęłam, pokochałam… Wy też ją pokochacie. Jestem o tym przekonana!

Joanna Wolf, NIEnaczytana



Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 423

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (96 ocen)
57
21
9
4
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnetaKepka

Z braku laku…

To nie jest typ literatury, jaką lubię, czyli prosty, niewyszukany język, powtórzenia tych samych sformuowań i scen, wydłużanie na siłę opisów emocji, brak swobody i naturalności w dialogach. Cała ksiąźka jest napisana w taki sposób, by na siłę wzruszyć czytelnika. Powinna się spodobać fankom Harlekinów.
110
alpapis

Z braku laku…

Nie poczułam zupełnie tych emocji :(
110
KoraMozgowa

Z braku laku…

Zachęcona recenzją jednej z booktuberek sięgnęłam po tę powieść i... musiałam odłożyć ją w połowie aż na dwa miesiące. Tak bardzo zmęczyła mnie żałoba jednego z bohaterów, że nie byłam w stanie czytać jego psychologicznych dywagacji i napawać się tym tragizmem. Po dwumiesięcznej przerwie, gdy wróciłam do lektury, akcja delikatnie nabrała tempa (po około 160 stronach), bieg wydarzeń mnie zainteresował. Niestety nadal uważam, że powieść jest mocno niedopracowana, zbyt wielkie słowa kierowane do kobiety, która była tylko przecinkiem w życiu dziewczynki i jej uczucia do kobiety są według mnie niewiarygodne. Powieść była nudna z początku wzruszająca, do połowy nudna jak flaki, od połowy lekkie zaciekawienie na końcu znów nudna.
100
lexiflexi

Nie polecam

Nudna. Denerwujący styl- nie wiem jak to nazwać, ale jest sztucznie, zbyt idealnie- czułam się jakby wszyscy byli lalkami, a nie ludźmi z krwi i kości. Nie wzruszyłam się. Liczyłam po recenzjach na nieoszlifowany diament, a dostałam wydmuszkę.
70
aliceczaru

Nie polecam

Nudna- nie gra na emocjach (moze spodziewalam sie czegos wiecej po kilku recenzjach...) i ma na maksa denerwująca narracje. Nie siegne po kontynuacje
50

Popularność




PLAYLISTA KUBY

Kortez, Dla mamy

Lewis Capaldi, Someone You Loved

Dżem, List do M.

Simple Plan, Gone Too Soon

Kamil Bednarek, List

Ania Karwan, Mała miłość

Margaret, Nie chce

Kortez, Stare drzewa

Simple Plan, This Song Saved My Life

Patrycja Markowska, Świat się pomylił

Ben Platt, So Will I

Ben Cocks, So Cold

Sam Smith, To Die For

Nickelback, Lullaby

Louis Tomlinson, Two of Us

PROLOG

12 października

Siedzisz?

Jeśli nie, to rozsiądź się wygodnie. Zaparz kubek ulubionej herbaty lub kawy i przygotuj chusteczki. Mam nadzieję, że słuchając tego, co chciałabym ci opowiedzieć, zużyjesz chociaż jedną ich paczkę, bo ja, gdy poznawałam tę opowieść po raz pierwszy, wysmarkałam i wypłakałam cały karton. A może nawet dwa?

Siedzisz?

Usiądź, proszę. Oprzyj się wygodnie o poduszki, opatul kocem i wyobraź sobie, że… dwa lata wcześniej to Kuba siedział. Siedział na jej łóżku. Zwrócony w stronę okna z widokiem na las i pola. I chociaż historia, którą chcę ci opowiedzieć, miała swój początek wiele lat wcześniej, to oboje razem z Kubą doszliśmy do wniosku, że dobrze będzie zacząć ją właśnie w tym konkretnym momencie – w chwili, która odebrała mu najważniejszą kobietę jego życia. W sekundzie, która sprawiła, że po raz pierwszy poczuł się niekompletny.

W kolejny rok swojego życia wkraczał z pustką w sercu i listem w dłoniach.

Listem, który miesiąc wcześniej napisała jego mama.

Listem, który zdołał przeczytać dopiero za piątym podejściem, ponieważ słone krople zbierające się w kącikach oczu przesłaniały mu widok i sprawiały, że z każdą kolejną sekundą litery były coraz bardziej rozmazane.

Listem, który jeszcze przez długi czas nie wywoływał na jego twarzy uśmiechu. Wprost przeciwnie – po policzkach za każdym razem lały się wodospady łez, a z piersi wydobywał się długo tłumiony szloch.

Teraz już siedzisz, prawda?

To dobrze… Przymknij na chwilę powieki, weź kilka uspokajających oddechów i zanurz się w słowach, które mama pragnęła przekazać swojemu synowi, pierwszemu i jedynemu. Ukochanemu. Wczytaj się w litery tworzące pamiątkę, którą Kuba już zawsze będzie trzymał schowaną w tajemniczym pudełku – jego zawartość poznał w przeddzień pierwszej rocznicy jej odejścia.

Ja też usiadłam. Razem z tobą. Obok ciebie. I czytam przez twoje ramię. Czytam zdania, które za każdym razem ściskają mnie za serce. Z oczu kapią łzy wzruszenia, bólu, smutku i tęsknoty. Tęsknoty za kimś, kogo nigdy nie miałam szansy poznać tak, jak bym tego chciała.

Synku,

to już czas. Wiem jednak, że nie żegnam się zTobą na zawsze. Przyjdzie taki dzień, wktórym ponownie staniemy twarzą wtwarz, aja wezmę Cię wswoje ramiona. Mojego małego, bezbronnego synka. Dziecko, które rodziłam wbólach przez kilkanaście godzin. Chłopca, który swoją wrażliwością roztapiał najbardziej zamarznięte serca. Nastolatka, który dał kosza wielu dziewczynom, bo skupiał się na nauce. Faceta, który wracał do domu lekko pijany po nocnej imprezie iidąc na paluszkach do swojego pokoju, robił więcej hałasu, niżby zrobił to, wchodząc (amoże wtaczając się?) po schodach wnormalny sposób. Iwkońcu mężczyznę. Mężczyznę, który pewnego dnia spotka na swej drodze niesamowitą kobietę, stworzy dobry dom, założy rodzinę ibędzie szczęśliwy.

Jeszcze Cię kiedyś przytulę, zobaczysz.

Żałuję tylko, że nie zdążyłam osobiście poznać tego mężczyzny, którym się staniesz. Ale to nic. To nic, bo jestem pewna, że będę obok Ciebie. Będę towarzyszyć Ci wnajważniejszych momentach Twojego życia (tych mniej ważnych też sobie nie odpuszczę!), będę obserwować, jak czasem cofasz się kilka kroków tylko po to, by znową siłą ruszyć do przodu. Jestem pewna, że jeszcze wiele razy będę miała ochotę na Ciebie nakrzyczeć, pogonić Cię ze ścierką wdłoni izagrozić wielką patelnią. Pamiętaj otym. Pamiętaj otych wszystkich chwilach, bo one będą trwać. Wystarczy tylko, że na chwilę zamkniesz oczy izobaczysz te wszystkie momenty. Momenty, wktórych ja jestem. Nie fizycznie, nie na wyciągnięcie ręki, ale jestem. Ibędę. Emocjonalnie, wTwoim sercu iwe wspomnieniach. Igdzieś tam, na górze, jeśli sobie na to zasłużyłam, będę patrzeć na Ciebie iuśmiechać się zdumą. Bo to mój syn. Mój chłopiec. Mój mężczyzna.

Pozwalam Ci tęsknić. Za mną, za moim głosem, uśmiechem. Pozwalam Ci tęsknić za zwracaniem uwagi idawaniem złotych rad. Możesz tęsknić za naszymi rozmowami, kłótniami, bo przecież nie na każdy temat mieliśmy podobne zdanie. Ale! Niech ta tęsknota będzie gdzieś obok życia, które przecież idzie dalej. Pójdź dalej. Rusz zkopyta iniczego nie żałuj. Zrób to dla mnie. Zrób to za mnie, bo ja już nie zdążę.

Pozwalam Ci płakać, pozwalam się wściekać izłościć. Pozwalam nie rozumieć. Ale wtym wszystkim każę Ci żyć. Żyj iciesz się życiem, nie trać czasu irozglądaj się uważnie, bo dzisiaj tak łatwo przeoczyć maleńki przecinek, który na pierwszy rzut oka nic nie znaczy… Ajest tak naprawdę wszystkim. Gdzieś tam wświecie czekają ludzie, którzy będą przy Tobie izTobą. Pojawią się, gdy Ty poczujesz się gotowy na to, by otworzyć swoje serce. Wyczujesz ten moment, wktórym zacznie ono szybciej bić. Zorientujesz się, gdy zrobi Ci się cieplej ipoczujesz się spokojniejszy. Będziesz wiedział, że serce Ci podpowiada. Ajeśli zacznie podpowiadać, to po prostu go posłuchaj. Nie pozwól na to, by rozum blokował coś, co może być dobre. Co będzie dobrem.

Dużo smutków spotkało nas wostatnich miesiącach. Wkońcu nadchodzi czas, by te smutki, ból ibunt przerobić wcoś pozytywnego. Wiem, że na początku będzie ciężko, ale bardzo bym chciała, byś pewnego dnia był wstanie przeczytać te wszystkie słowa zuśmiechem na twarzy. Tym swoim niepowtarzalnym uśmiechem, trochę krzywym, ukazującym słodki dołeczek wpoliczku.

Zbliżając się do ostatniej kropki, nie tylko wtym liście, lecz także whistorii, którą pisało dla mnie życie, chciałabym Ci jeszcze raz przypomnieć, że nie żegnam się zTobą. Mówię „do widzenia, do zobaczenia już niedługo”. Będę czekać na Ciebie zotwartymi ramionami, atymczasem zostawiam Cię ze słowami Kubusia Puchatka. One tak często towarzyszyły nam przez te wszystkie lata, które dostałam. Jestem za nie wdzięczna. Jestem wdzięczna za Ciebie, synku. Pamiętasz, jak cieszyłeś się, gdy sięgałam po książkę izaczynałam czytać? Jak przymykałeś oczy iprosiłeś, bym nie przerywała? Usiądź teraz sobie wygodnie, wróć do tych dobrych chwil ipamiętaj…

„Jeśli kiedykolwiek przyjdzie dzień, kiedy nie będziemy mogli być razem, trzymaj mnie wswoim sercu, tam pozostanę na zawsze”.

Kocham Cię, synku. Do zobaczenia, nie spiesz się jednak! Ja poczekam.

Mama

 

PS Wdolnej szufladzie mojego biurka czeka na Ciebie iŁukasza butelka whiskey. Ten jeden jedyny raz pozwalam Wam się upić, ale pamiętajcie – patrzę na Was, więc nie przesadzajcie!

Płaczesz?

Bo ja ukradkiem ocieram łzy, które spływają po moich policzkach. Próbuję stłumić ból w sercu, który pojawia się za każdym razem, gdy czytam ten list. Zaciskam mocno powieki z nadzieją na to, że kiedy je otworzę, na tych kartkach będzie na mnie czekać zupełnie coś innego.

I wiesz co? Czasem czytam go głośno. Zaczynam mocnym, melodyjnym głosem, który jednak drży za każdym razem, gdy trafiam na słowa Jeszcze Cię kiedyś przytulę, zobaczysz. I wtedy nie widzę już nic.

Zastanawiasz się, prawda? I chcesz zapytać… O to, czy ten list, te słowa, czy Kuba… Czy to wszystko prawda? Czy on gdzieś tam, daleko lub blisko, bliżej, niż ci się wydaje, jest? Pytaj, śmiało pytaj… A ja za każdym razem odpowiem ci tak samo:

Możliwe… Bo jak mawiała mama Kuby: Wkażdej bajce jest odrobina prawdy. Trzeba się tylko rozejrzeć ijej poszukać.

To co, poszukasz jej razem ze mną? Bo wiesz… Ona ukryła się gdzieś tutaj, między słowami i tymi wszystkimi zdaniami.

ROZDZIAŁ 0

Kuba

Początki były trudne, wiesz?

Widziałem ją, spotykałem na każdym zakręcie. W salonie, w kuchni, w korytarzu. Słyszałem jej śmiech dochodzący zza ściany. Mijałem kanapę, patrzyłem przez ramię… A ona tam siedziała. Przecierałem oczy, spoglądałem jeszcze raz, ale poduszki nie uginały się już pod jej ciężarem, nie dopasowywały się do jej kształtu. Wszystko było idealne, poskładane, na swoim miejscu. Bo jej tam nie było.

Początki były trudne, wiesz?

Cierpiałem. Serce bolało mnie tak bardzo, że z niecierpliwością zacząłem czekać na to, aż w końcu pęknie i rozsypie się na milion kawałków, nie pozostawiając nic po sobie. Tak bardzo tego chciałem, bo… Wtedy bym nie czuł, nie tęsknił, nie szlochał za nią tak bardzo. Trwałem w tępym zawieszeniu, kompletnie ignorując ludzi, którzy walczyli o mnie i tak bardzo chcieli, bym w końcu…

Ale czas płynął. Mijały dni, tygodnie, w końcu miesiące. I przyszedł taki moment, wiesz? Chwila. Sekunda, kiedy spojrzałem na tę niebieską kanapę i już jej nie widziałem. Nadal jednak pamiętałem. Miałem w głowie obraz. W pamięci przebłysk, wspomnienie. Że ona tam siedziała, przykryta grubym kocem w kratę. Z lampką ulubionego wina w dłoni. Opierała głowę o poduszkę. Spoglądała na mnie z uśmiechem. Tym zarezerwowanym tylko dla mnie.

Zamykałem oczy. I to właśnie wtedy znowu ją widziałem. I słyszałem.

Kocham cię, synku – mówiła.

Ogarnij się, Kuba – upominała.

Bądź poważny, dzieciaku – kręciła głową z rozbawieniem.

Początki były trudne. Cholernie trudne. A ciąg dalszy wcale nie był łatwiejszy…

Iga

Początki były trudne, wiesz?

Bo to taka miłość, której nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Nie przyszłam na ten świat, kochając w taki sposób. To uczucie, tak inne, a jednak znajome. Te motyle w brzuchu, tak typowe, a jednak nietypowe. Ten uśmiech, szybsze bicie serca, wielka radość, niedowierzanie. I w końcu strach. Czy sobie poradzę? Czy dam radę? Czy jestem gotowa? Dwie kreski na teście ciążowym i nagle wszystko uległo zmianie. Dziewięć miesięcy oczekiwania. Kilkunastogodzinny poród, pierwszy krzyk, pierwszy dotyk i pierwsze spojrzenie. I to uczucie. Miłość, której nie doświadczyłam nigdy wcześniej.

Początki były trudne, wiesz?

Nieprzespane noce, kolki i dziecięcy płacz, który za każdym razem przyprawiał mnie o ból serca. Bo nie wiedziałam, nie miałam pojęcia, ja nie umiałam… Dopiero po kilku tygodniach nauczyłam się rozpoznawać, czy był głodny, zmęczony, czy troszkę znudzony. Nasz mały synek, nasz cud.

A czas płynął. Mijały dni, tygodnie, w końcu miesiące. I przyszedł taki moment, wiesz? Chwila, sekunda. Pierwszy świadomy uśmiech, śmiech i chichot. Pierwsze tata i w końcu długo wyczekane mama.Kilka pierwszych samodzielnych kroków, by zaraz wpaść w moje rozpostarte ramiona. I w końcu ta świadomość, że mamy wszystko, a moglibyśmy mieć WSZYSTKO. I to właśnie wtedy pojawiła się ona. Nasza córka. Kolejne wspólne spełnione marzenie.

Każdego wieczoru, na kilka chwil przed zaśnięciem, wtulona w męża przywoływałam wspomnienia wypełnione dziecięcą niewinnością i radością.

Opowiedz mi bajkę, mamusiu – szeptał mi na ucho syn.

Przytul mnie, mamusiu – prosiła córka.

Zaśpiewaj nam – gruchały dzieci.

Początki były trudne. To jednak przyszłość okazała się trudniejsza.

Kamila

Początki były trudne, wiesz?

Bo ja tak bardzo chciałam… By i mnie tata wziął na kolana i łaskotał jak szalony. Tak jak robił to z Miłoszem. By i mnie mama przytuliła po tym, jak w nocy budził mnie koszmar, i powiedziała, że zostanie ze mną do rana. Tak jak robiła to z Zosią.

Bo ja tak bardzo chciałam… Doświadczyć tego, co przez lata obserwowałam. Poczuć. Porównać, podziękować. Więc zaczęłam sobie wyobrażać. Jak by to było, gdybym trzymając mamę za rękę, przekroczyła próg nowej szkoły. Jak bym się poczuła, gdybym przedstawiała tatę koleżankom, mówiąc: „Oto on, mój bohater!”. Zaczęłam sobie wyobrażać…

Początki były trudne, wiesz?

Patrzyłam na uśmiech mamy i zastanawiałam się – dlaczego? Dlaczego gdy uśmiechała się do mnie, jej oczy pozostawały niewzruszone, a kiedy posyłała uśmiech mojej siostrze lub bratu, cała promieniała?

Spoglądałam na roześmianego tatę i zastanawiałam się – dlaczego? Dlaczego ze mną nigdy nie budował wieży z klocków lego, a z Miłoszem mógł to robić godzinami?

A czas płynął. Mijały dni, tygodnie, w końcu miesiące. Lata. I przyszedł taki moment, wiesz? Chwila, sekunda. Kiedy zrozumiałam, że tak po prostu jest. Musi być. Zaakceptowałam. Przyjęłam do wiadomości. Byłam w końcu najstarsza spośród trójki dzieci. Kochali mnie inną miłością, której doszukiwałam się w każdym wypowiedzianym przez nich słowie. I doceniałam. Bo tyle mogłam.

Musisz poprawić tę tróję zmatematyki – zwracali się do mnie rodzice po powrocie z wywiadówki.

Kocham cię, córeczko – mówiła mama, tuląc do siebie moją młodszą siostrę.

Kocham cię, synku – mówił tata, spoglądając z dumą na mojego maleńkiego brata.

Początki były trudne, wiesz? Ale w końcu się przyzwyczaiłam.

ROZDZIAŁ 1

Kuba

Ibędę szedł,

przed siebie szedł,

obejrzę się,

poszukam cię

ijuż nie odnajdę.

Kortez, Dla mamy

12 października

Odeszła. O szesnastej z minutami. Po raz ostatni zamknęła oczy i już ich nie otworzyła.

Odeszła. Ze spokojnym uśmiechem i ostatnim pogodnym spojrzeniem, który mi podarowała, zanim usnęła. Na zawsze.

Śpij mamo, śpij. Już żaden koszmar cię nie zbudzi.

Jej drobną dłoń zamknąłem w moich rękach i uniosłem delikatnie. Przymknąłem oczy i wtuliłem policzek w delikatną bladą skórę. Jej palce były jeszcze ciepłe… Robiłem wszystko, by nadal oddychać, usiłowałem przełknąć łzy, próbowałem zebrać myśli. Drżącymi wargami ucałowałem każdą jej opuszkę, zmarszczkę, bruzdę na skórze.

Odwróciłem maminą dłoń, odnalazłem linię życia i zacząłem się zastanawiać, dlaczego ono skończyło się akurat teraz. Dzisiaj, w tej właśnie godzinie, minucie, sekundzie. Kciukiem pogładziłem miejsce, w którym jeszcze kilka minut temu płynęła krew. Tak bardzo chciałem poczuć jej palce, to, jak splata je z moimi…

– Chłopcy… – To było jej ostatnie słowo. Ciche westchnienie.

Siedem liter pełnych miłości. Dwie sylaby, które z trudem wypowiedziała głosem drżącym z wysiłku. Jeden krótki dźwięk, który będę trzymał w sercu, pielęgnował… O który będę dbał i już zawsze go pamiętał. I jej uśmiech, tak bardzo niepasujący do zmęczonej bladej twarzy. Jej usta, popękane i spierzchnięte. Niby straciły swój kolor, a jednak… Były jedyną barwą na tle białej, już prawie przezroczystej skóry.

Śpij mamo, śpij. Odpocznij.

Umarła. Moja mama. Umarła. Ta, która mnie wychowała. Moja najlepsza przyjaciółka. Kobieta mojego życia. Umarła.

Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, jakby ktoś wcisnął odpowiedni guzik i czas nagle zaczął płynąć wolniej. Z Łukaszem w tym samym momencie poczuliśmy, jak jej palce zaciśnięte wokół naszych się rozluźniły. Spojrzeliśmy na siebie i wiedzieliśmy. Odeszła. Zabrakło mi powietrza, oczy mojego najlepszego przyjaciela zaszły łzami.

Byliśmy przy niej do końca, a teraz siedzieliśmy naprzeciwko siebie wstrząśnięci faktem, że właśnie stało się to, co nadchodziło od tak wielu miesięcy. Nie będzie kolejnej sekundy, minuty, godziny. Nie będzie kolejnego dnia, miesiąca, roku. Nie będzie urodzin, wspólnych świąt i niedzielnych obiadów. Jej dusza uleciała gdzieś w przestworza, a my zostaliśmy z kruchym ciałem zniszczonym przez chorobę, zmęczonym walką i tak bardzo niepodobnym do tego, które chciałem pamiętać.

– Ja nie wiem… – Spojrzałem spanikowany na siedzącego naprzeciwko mnie chłopaka. Byłem przerażony. – Nie wiem, co teraz zrobić.

– Spokojnie. – Rękawem bluzy otarł spływające po policzkach łzy. – Zajmę się wszystkim. Ty z nią jeszcze zostań, posiedź, pożegnaj się. Porozmawiaj. Ona cię słyszy, pamiętaj o tym.

Łukasz, nie puszczając dłoni mamy, wstał i spojrzał na jej spokojną twarz. Już nie cierpiała, już jej nie bolało, już nie czekała… Pochylił się i złożył czuły pocałunek na jej czole. Palcami wolnej ręki pogładził jej głowę owiniętą w kwiecistą chustę i kciukiem pogłaskał zapadnięty policzek. Dyskretnie sprawdził puls. Nic. Wypuścił wstrzymywane powietrze. Ostatnia samotna łza skapnęła na prześcieradło. Pociągnął nosem, pokręcił z niedowierzaniem głową i wydał z siebie cichy jęk. Jęk bólu i rozpaczy.

– Do zobaczenia – wyszeptał drżącym głosem. – Do zobaczenia, mamo.

Dopiero wtedy wypuścił jej dłoń i wolno ruszył w stronę drzwi. Gdy zniknął w korytarzu, a ja usłyszałem przytłumiony dźwięk oddalających się kroków, z mojej piersi wyrwał się szloch. Wiedziałem, że Łukasz mnie słyszał, łatwiej było mi jednak płakać, gdy mnie nie widział.

Wyłem i nie poznawałem własnego głosu. Nie rozpoznawałem dźwięków, które opuszczały moje płuca. Nie znałem uczuć, emocji, które w tamtej chwili rozrywały mi serce.

Zostałem sam. Sam w jej pokoju. Sam z jej ciałem. Sam w wielkim domu. Sam w życiu. Osamotniony w swojej samotności.

Poczułem, jak żółć podchodzi mi do gardła. W ostatniej chwili chwyciłem kosz znajdujący się tuż przy łóżku i zacząłem wymiotować. Rzygałem i płakałem. Plułem i smarkałem. Szlochałem i charczałem. Wyłem. Chlipałem. Zapowietrzałem się. Dusiłem. Dławiłem. Łzy mieszały się z pianą, zapach leków ze smrodem wymiocin. Żołądek miałem pusty, ale mimo to moim ciałem wciąż wstrząsały torsje.

A jej już nie było. Nie było. Nie było… I nie będzie.

Sięgnąłem po butelkę wody, która leżała na szafce nocnej, przepłukałem usta i splunąłem do kosza, który ciągle znajdował się między moimi kolanami. Kciukiem oraz palcem wskazującym rozmasowałem nasadę nosa, mając nadzieję, że w ten sposób powstrzymam nadchodzącą migrenę.

Po chwili, gdy największy ból minął, spojrzałem na mamę. Wyglądała, jakby spała.

Oczym śnisz, mamo?

Wdrapałem się na łóżko, tak jak to robiłem wiele razy, gdy byłem dzieckiem. Tak jak to robiłem wiele razy, kiedy męczyły mnie złe sny. Przytuliłem się do leżącej obok kobiety, zamknąłem oczy i zasnąłem. Nie chciałem się budzić. Nie bez niej.

–Mam ochotę na ptasie mleczko. – Usta rozciągnęła wniewinnym uśmiechu. – Śmietankowe.

Spojrzałem na nią zczułością, poprawiłem poduszki inakryłem jej kruche ciało kołdrą. Ucieszyłem się. To była tylko zachcianka, serce zabiło mi jednak szybciej zradości. Mama wostatnich dniach straciła apetyt itrudno było jej cokolwiek przełknąć. Niknęła woczach.

–Łukasz przyjedzie za godzinę – odpowiedziałem, spoglądając na zegarek. – Mogę do niego zadzwonić, by po drodze wstąpił do sklepu.

–Amoże mógłbyś teraz wyskoczyć? – zapytała. – To zajmie chwilę, aja wtym czasie utnę sobie drzemkę.

–Ale…

–Nie ma żadnego „ale”, Kuba. Nic mi nie będzie, jeśli zostawisz mnie na kilka minut samą. Aty musisz zażyć świeżego powietrza, przewietrzyć głowę imyśli. – Uniosła wychudzoną rękę ipogroziła mi palcem.

Prawda była taka, że byłem przerażony. Nie chciałem wychodzić, nie chciałem spać ibałem się nie mieć jej wzasięgu swojej dłoni. Cholernie przerażała mnie myśl, że opuszczę dom na kilka minut, agdy wrócę, jej już nie będzie. Nie zniknie na chwilę, nie na godzinę. Zniknie nieodwracalnie. Bezpowrotnie. Nie byłem na to gotowy, nigdy nie będę.

–Kubuś… – Złapała mnie za rękę, zupełnie jakby czytała wmoich myślach. – Proszę. Nie możesz zamykać się ze mną wczterech ścianach. Musisz wychodzić, musisz oddychać, musisz żyć. Obiecuję, że gdy wrócisz tutaj za kilkanaście minut, ja będę na ciebie czekać. Irazem zjemy ptasie mleczko. Połowę ty ipołowę ja. Idla odmiany będzie mnie mdliło od słodkości, anie od leków.

Usta rozciągnąłem wdelikatnym uśmiechu, chociaż wcale nie miałem na to ochoty.

Czy mogła mi obiecywać takie rzeczy? Czy mogła zagwarantować, że faktycznie będzie tutaj, kiedy wrócę? Lekarze dawali nam jeszcze kilka tygodni… Kilka wspólnych tygodni. Apotem miał nastąpić koniec.

–No dobrze – zgodziłem się niechętnie. – Nie zajmie mi to dłużej niż pół godziny. Może masz jeszcze na coś ochotę?

–Wino? – Spojrzała na mnie znadzieją, aja powstrzymałem chichot. – To moje ulubione… Białe, wytrawne. Wiesz, októre mi chodzi?

–Oczywiście. – Dłonią przeczesałem włosy. – Ale tylko lampkę. Wiesz, że nie możesz mieszać leków zalkoholem.

–To mnie nie zabije. – Mrugnęła do mnie. – Amam tak wielką ochotę…

Była niemożliwa.

Była uśmiechnięta.

Była zmęczona. Bardzo zmęczona.

Była pogodzona ztym, co ją czekało.

Aja miałem ochotę wyć do księżyca. Chciałem ją prosić, by podjęła się kolejnego leczenia. Błagać, by została ze mną jak najdłużej, by się nie poddawała. By walczyła. Tak łatwo być egoistą.

Otrząsnąłem się ztych myśli, wstałem zfotela iruszyłem wstronę drzwi. Chciałem wyjść jak najszybciej, by już do niej wrócić.

–Kuba? – Zanim wyszedłem na korytarz, usłyszałem jeszcze słaby głos. – Amógłbyś mi podać mój zeszyt? Leży na biurku. Idługopis?

List. Napisała list. To była pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie, gdy się obudziłem. Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że leżę we własnym łóżku, we własnym pokoju. Kurwa… Przypomniałem sobie, jak Łukasz mnie obudził, a ja, podtrzymując się jego ramienia, pozwoliłem mu zaprowadzić się do drugiej sypialni. Z tyłu głowy zaczęły kotłować mi się myśli. Już jej nie było, zabrali ją. A ja spałem. Przespałem ten moment, nie zdążyłem się pożegnać. Nie powiedziałem jej wszystkiego. Nie podziękowałem, nie przeprosiłem, nie zapytałem… Nie widziałem, jak ją zabierają. Przespałem ten moment… Przegapiłem ostatnie chwile… Kurwa…

W głowie mi się zakręciło, ale nie zwracałem na to uwagi. Szybkim krokiem udałem się do pokoju, w którym jeszcze kilka godzin temu leżała. Do pokoju, w którym jeszcze wczoraj siedziała wsparta na poduszkach i uśmiechała się do mnie blado. Do pokoju, w którym trzy dni temu karmiłem ją domowym rosołem, ugotowanym dla nas przez sąsiadkę. „Na wzmocnienie” – powiedziała, wręczając mi parujący garnek. „Musi nabrać sił” dodała ze smutnym uśmiechem. „Wszystko będzie dobrze” –poklepała mnie po ramieniu. Już nic nie będzie dobrze. Już nic.

Drzwi do jej pokoju były zamknięte. Zanim nacisnąłem klamkę, zamknąłem oczy i wziąłem kilka głębokich, uspokajających oddechów. Wiedziałem, że jej tam nie będzie, wiedziałem to. Tak bardzo bałem się jednak widoku pustego łóżka, pustego pokoju. Przerażała mnie jej nieobecność.

W końcu uchyliłem drzwi i wszedłem do sypialni. Uderzyła mnie pustka. Łóżko bez mamy wydawało się ogromne, pokój bez niej wydawał się za duży. Życie bez niej… Kolejna minuta, godzina, dzień… To wszystko było bez sensu.

Moim pierwszym odruchem było zamknięcie okna. Jeszcze nie byłem gotowy, by wietrzyć to pomieszczenie. Nie chciałem chłodnego jesiennego powietrza przesiąkniętego zapachem deszczu. Chciałem powietrza wypełnionego jej zapachem, lekami, oczekiwaniem, nadzieją i strachem. Łapaniem każdej chwili, każdej kolejnej wspólnej sekundy, każdego momentu. Chciałem zapamiętać wszystko. Każde jej mrugnięcie, każde głębsze westchnienie, ciche pochrapywanie… Wszystko to czułem, wszystko pamiętałem, jeszcze miałem w zasięgu ręki. Miałem i nie miałem. Była i nie była.

Usiadłem na materacu i już chciałem sięgnąć do szuflady jej szafeczki nocnej. Byłem przekonany, że to tam schowała list – jeśli go napisała. W ostatniej chwili mój wzrok zatrzymał się jednak na przedmiocie, który od zawsze stał obok jej łóżka. Sięgnąłem po niego i zapatrzyłem się.

W drżących dłoniach trzymałem oprawioną w złotą ramkę fotografię. Barwy już lekko wyblakły, byłem pewny, że mała dziewczynka w ramionach roześmianej kobiety ubrana była w różową sukienkę. Jej dwa mikroskopijne kucyki sterczały niczym antenki, rączki miała zaciśnięte w piąstki. Szczerbaty uśmiech, zadarty nosek i ubrudzone błotem stópki.

Kciukiem dotknąłem twarzy kobiety wpatrzonej w dziecko. Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Odstawiłem zdjęcie na szafkę nocną. Ramka stała tam od zawsze, była nieodłącznym elementem wystroju sypialni.

Przymknąłem powieki i oczami wyobraźni widziałem, jak mama tanecznym krokiem biegała po pokoju z miotłą i roześmiana patrzyła w stronę okna. Zachwycona zachodzącym słońcem obserwowała ptaki i cieszyła się pięknym widokiem.

Podniosłem się z łóżka, wygładziłem kołdrę i po raz ostatni spojrzałem na zdjęcie. Żałowałem, że nigdy nie zapytałem, kogo trzymała w ramionach. Żałowałem, że nie dowiedziałem się, kto był na tyle ważny, by stać się pierwszym widokiem na dzień dobry i ostatnim na dobranoc. Nie zdążyłem. Zabrakło mi czasu.

W końcu sięgnąłem do szuflady. Tak jak myślałem, na wierzchu czekała na mnie kremowa koperta z ręcznie wypisanym imieniem. Wysłała mnie do sklepu, a gdy ja buszowałem między regałami w poszukiwaniu ptasiego mleczka i jej ulubionego wina, ona pisała do mnie list. Drżącymi dłońmi otworzyłem kopertę i wyciągnąłem złożoną kartkę.

Przeczytałem pierwsze zdanie i od razu zamknąłem oczy. Miałem nadzieję, że gdy je ponownie otworzę, będą na mnie czekały zupełnie inne słowa. Nie czekały. Te same litery wypalały dziurę w moim sercu.

Za drugim razem było jeszcze gorzej. Bo zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę trzymałem w dłoniach. To był list pożegnalny. Bez nadziei, bez uśmiechu, bez obietnic na kolejny dzień. To było pożegnanie. Jej pożegnanie. Pożegnanie, którego tak bardzo się bałem. Którego nie chciałem. Na które nie wyrażałem zgody.

Za trzecim razem przerwałem czytanie po pierwszym akapicie. Nie mogłem, nie potrafiłem. Nie chciałem. Nie byłem gotowy.

Za czwartym razem się rozpłakałem. Rozpłakałem się jak mały chłopiec, a w sercu poczułem tak niewyobrażalny ból, że byłem przekonany… Nie dam rady. Nie dam sobie rady. Minął jednak, zostało tylko uczucie pustki i tęsknoty. Niedowierzania i wkurwienia. Wkurwienia na cały świat. Dlaczego ona? Dlaczego ona, a nie ja? Dlaczego nie nikt inny? Potrzebowałem jej. Tak bardzo jej potrzebowałem.

Chcę do mamy…

Za piątym razem w końcu udało mi się przeczytać list do końca. Miałem ochotę wrzeszczeć, płakać i wyć. Miałem ochotę przeklinać. Siebie, ją, Boga, ludzi i Kubusia Puchatka. Jak ja w tamtej chwili nienawidziłem Kubusia Puchatka…

Kilka minut później, a może wiele godzin później?, usłyszałem stłumione przez dywan kroki. Poczułem, jak materac ugina się pod ciężarem mojego najlepszego przyjaciela. Spojrzałem na niego załzawionymi oczami. Wpatrywał się w kartki, które trzymałem w dłoniach. Jego wzrok uciekł w stronę koperty z moim imieniem, która spadła na podłogę. Nie musiałem mu mówić, co miał przed sobą.

– Kubek… – Łukasz położył dłoń na moim ramieniu.

Tylko udawał, że trzyma się lepiej ode mnie. Tylko udawał… Czułem, że nadchodzi moment, w którym oboje rozpadniemy się na drobne kawałeczki.

– Nie, nic nie mów – wychrypiałem. Ostrożnie złożyłem kartki i sięgnąłem po kopertę. – Chodź, mama zostawiła nam whiskey.

ROZDZIAŁ 2

Iga

Chodź, opowiem ci bajeczkę.

Bajka będzie długa.

Janina Porazińska, Bajka iskierki

Jesień

Wraz z nadejściem jesieni kawa przestawała istnieć.

Chowałam puszki w najgłębszy kąt szafki kuchennej, z blatów zgarniałam kawiarkę oraz ekspres przelewowy i robiłam miejsce na te wszystkie aromatyczne mieszanki, którymi delektowałam się w długie, deszczowe wieczory. Często w samotności, ale także z najlepszą przyjaciółką, z mężem i w końcu z moim małym synkiem w ramionach.

Bo jesień… Jesień to był czas herbaty. Tej mojej ulubionej, parującej, rozgrzewającej, pachnącej malinami i cynamonem. Naprawiającej wszystkie smutki. Będącej rytuałem, którego nauczyła mnie mama, a jej z kolei pokazała go babcia. Celebrowałam więc te chwile z uśmiechem na ustach i radością w sercu, bo herbata, dla innych tak zwykła, dla mnie zawsze była wyjątkowa.

Miałam jeszcze godzinę do momentu, aż Misiek wstanie z popołudniowej drzemki, a potem pół, by ogarnąć jego oraz siebie, wpakować do wózka, pamiętać o parasolce… I wyruszyć na spacer, nasz jesienny spacer, a po drodze odebrać Jakuba z pracy. Tyle czasu tylko dla siebie!

Sięgnęłam po ulubiony kubek – pękaty, z lekko wyszczerbionym uchem – nasypałam łyżeczkę czarnej mieszanki i zalałam wrzątkiem. Nucąc cicho pod nosem melodię ukochanej kołysanki, dodałam odrobinę miodu z lipy, szczyptę cynamonu i soku malinowego, którego zapas trzymałam w spiżarce. Tego samego, którym raczyła mnie mama, gdy byłam dziewczynką. Po latach prób potrafiłam go odtworzyć już prawie bezbłędnie.

Jeszcze chwila, jeszcze moment… Z książką pod pachą, z talerzem korzennych ciasteczek w jednej dłoni i z rozgrzewającym napojem w drugiej ruszyłam w stronę salonu, by umościć się wygodnie na kanapie, zakopać pod kocem i w ciszy spędzić tych parę chwil tylko ze sobą. I dla siebie.

Wsparta milionem miękkich poduszek sięgnęłam po kubek, który odstawiłam obok słodkości na stoliku kawowym. Wzięłam kilka pospiesznych łyków, bo tak już miałam, że nie potrafiłam, nie chciałam czekać, aż herbata przestygnie. I teraz, tak jak za każdym razem, lekko poparzyłam sobie język.

– Czy kiedyś się nauczę? – mruknęłam do siebie, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Byłam pewna, że nie. Kolejnego dnia zrobię to samo. Bo było coś przyciągającego w tym parującym napoju. Może ten zapach? Albo świadomość, że kiedy na koniuszku języka poczuję ukochany smak, przed oczami migną mi wspomnienia z dzieciństwa? Cóż z tego, że parzący wrzątek odbierał mi tę przyjemność…

Otworzyłam książkę na przypadkowej stronie. Czytałam ją już tak wiele razy, że z chęcią wracałam do kilku fragmentów, a czasem poznawałam ją od końca do początku – tak, by prześledzić tę historię i zwrócić uwagę na niuanse, których nie zauważałam, poznając ją od pierwszego do ostatniego zdania. Ołówkiem podkreślałam ulubione cytaty, na marginesie rysowałam serduszka, czasem postawiłam wykrzyknik lub zakreśliłam kilka słów. Ta powieść miała duszę. Lubiłam myśleć o tym, że pewnego dnia… Gdy trafi w kolejne ręce, to wraz z nią nowy właściciel otrzyma również kawałek mnie.

Wzrokiem prześledziłam kilka linijek, nie byłam jednak w stanie skupić uwagi na słowach, które miałam przed oczami. W myślach byłam gdzie indziej, odwiedzałam zupełnie inne miejsca niż te, o których opowiadali bohaterowie, i przysłuchiwałam się innym dialogom. Odłożyłam więc powieść na bok, odrzuciłam koc i z kubkiem już nadającej się do picia herbaty ruszyłam w stronę schodów na piętro, by zajrzeć do pokoju synka.

A tam okazało się, że Misiek już nie spał. Leżał na plecach w dziecięcym łóżeczku i zapatrzony był w sufit – upstrzony ręcznie malowanymi przeze mnie i Jakuba gwiazdami. Wymachiwał rączkami i nóżkami, cichutko gaworząc sobie pod nosem.

– A któż to już wstał? – Odstawiłam kubek na komodę i sięgnęłam po dziecko. Już po chwili tuliłam go do piersi. – Ale ty masz dzisiaj dobry humor i tak ślicznie się do mnie uśmiechasz. To co, gotowy na kaszkę i spacerek?

Przebrałam go, nakarmiłam i opowiadając mu naprędce wymyśloną bajkę o dniu, który zakochał się w nocy, zapakowałam do wózka. Upewniwszy się, że zakluczyłam dom, wyruszyłam z Miśkiem przed siebie i brodząc wśród jesiennych liści, kompletnie zapomniałam o herbacie, która cały czas stała na komodzie w dziecięcym pokoju.

Szłam tą samą ścieżką, którą chodziłam latami.

Jako ośmiolatka dumnie krocząca w stronę drewnianego kościółka. Zostawiałam w tyle rodziców, bo byłam jeszcze zbyt mała, by samej pokonywać tę odległość, ale już zbyt dorosła na to, by iść z nimi.

Jako szesnastoletnia nieśmiała dziewczyna, która z dwiema najlepszymi przyjaciółkami ramię w ramię codziennie pokonywała tę trasę, udając się do szkoły. Przekraczałam próg klasy i zajmowałam miejsce w ławce z ogromną nadzieją w sercu na to, że gdzieś tam, kilka rzędów dalej, będzie siedział chłopak. I na pięć minut przed rozpoczęciem matematyki ów chłopak odwróci się tylko po to, by odnaleźć mnie swoim błękitnym spojrzeniem.

I w końcu jako dorosła kobieta z dumą pchałam wózek i z niecierpliwością wyczekiwałam momentu, w którym wpadnę w ramiona męża i razem wrócimy do domu. Tą samą ścieżką…

Spoglądałam na męża, który trzymając w ramionach Miśka, szeptem opowiadał mu o czymś z tak wielkim entuzjazmem, że sama zapragnęłam usłyszeć każde wypowiadane przez niego słowo. Chłopiec jak zaczarowany wpatrywał się w ojca z lekko rozdziawioną buzią i błyskiem w niebieskim oku. Ten błękit odziedziczył po tacie.

W końcu gdy moi mężczyźni nacieszyli się swoją obecnością, i ja doczekałam się buziaka na powitanie. Wsadziliśmy synka z powrotem do wózka i żegnając się z przełożonym Jakuba, który właśnie nas mijał, ruszyliśmy spacerowym krokiem w stronę domu.

– Wiesz, o czym myślę? – szepnął Jakub.

– O czym?

– Że to ostatnia jesień, którą spędzimy we trójkę. – Skradł mi szybkiego buziaka, gdy przystanęłam na moment. – Przyszłoroczne spacery wśród liści będą w większym gronie.

– Myślisz, że sobie poradzimy? Że to dobra decyzja? – zapytałam cicho. – Może to za szybko…

– Iguś… Żono moja, serce moje. – Przyciągnął mnie do siebie. – To wszystko… Ta wiadomość spadła nam jak z nieba. Cicho wypowiedziane życzenie, które właśnie się spełnia… Ze wszystkim sobie poradzimy. Będziemy i jesteśmy w tym razem, najdroższa. To najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć w ostatnim czasie. Nasze przeznaczenie.

– Jestem z nas dumna. Tak bardzo dumna…

Odrzuciłam na bok wszystkie obawy i w ciszy, która zapanowała między nami, z lekkim uśmiechem na twarzy pchnęłam wózek i ruszyliśmy dalej. W skrytości serca dziękowałam za to, że razem tworzyliśmy tak wspaniałą rodzinę. Naszą rodzinę.

Grupa Wydawnicza Papierowy Księżyc

skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12

tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21

e-mail: [email protected]

www.szostyzmysl.com.pl