Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czytelniku, miej się na baczności!
Monika Sygo wyciśnie z ciebie każdą łzę i zagra ci na nerwach, ale nie porzuci cię w tym stanie.
Ona wie, kiedy musi cię utulić i przynieść ukojenie.
Ta książka to emocjonalny rollercoaster.
Anna Szczypczyńska, autorka
Mijały dni, tygodnie, w końcu nawet miesiące. I przyszła wiosna.
Kamila pogodziła się z tym, że nie pozna odpowiedzi na swoje pytania i w końcu przestała zadawać je rodzicom. Weronika uświadomiła sobie, że prawda, której unikała przez lata, nie może być dłużej ukrywana.
A Kuba… Kuba obudził się z długiego, zimowego snu. Obok zdjęcia w złotej ramce chłopak postawił kartkę z życzeniami urodzinowymi, które dotarły kilka miesięcy po śmierci jego mamy. Gdy podczas swoich odwiedzin Kamila wczytuje się w ich treść, uświadamia sobie, że w dłoniach trzyma kolejny element układanki.
Czy karton wypełniony pocztówkami będzie kluczem do rozwiązania wszystkich tajemnic?
Życie nie zawsze jest takie, jakie się wydaje. Każdy bohater zasługuje na to, by opowiedzieć swoją część historii… Jednak czy na tę widzianą oczami Weroniki nie jest już za późno?
Monika Sygo w mistrzowski sposób powraca z kontynuacją trylogii Listami Pisane. Autorka zapewnia nową gamę emocji, która ukoi czytelnicze serca!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 425
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ania Karwan, Biały szum
Margaret, All INeed
Felix Jaehn, VIZE, Close Your Eyes
Męskie Granie Orkiestra 2018 (feat. Dawid Podsiadło, Kortez & Krzysztof Zalewski), Początek
Małżeństwo z rozsądku, Dawać
Marek Grechuta, Dni, których nie znamy
Aurelia Luśnia, Śpij, bajki śnij
Bruno Mars, Talking To The Moon
Dawid Kwiatkowski, Dalej
Emilia, Big Big World
Alicja, Pusto
One Direction, Night Changes
Little Mix, Little Me
Karmin, Brokenhearted
Marta Bijan, Milcząc
Jem, Maybe I’m Amazed
Siedzisz?
Jeśli nie, to rozsiądź się wygodnie. Przyklep poduszki i sięgnij po herbatę, która stoi na stoliku. Ja zaparzę sobie kawę, czarną i mocną, bo taką lubię najbardziej. Minęło już trochę czasu od naszego ostatniego spotkania, prawda? Ale to nic, to nic. Posiedzimy tu sobie razem i nadrobimy. Ja ci wszystko opowiem. A potem… Potem pójdziemy na spacer, śladami Kamili i Kuby, Łukasza, Mileny i Doroty. I Igi, bo przecież ona także chadzała tymi ścieżkami. Tak dawno i niedawno. I chociaż fizycznie już jej z nami nie ma, to zadomowiła się w wielu sercach. Myślisz o niej czasami? Bo ja wspominam ją każdego dnia.
Siedzisz?
Usiądź, proszę… Poczęstuj się ciastkiem, przygotowałam je specjalnie z myślą o tobie, przymknij na chwilę oczy i wyobraź sobie, że znowu tu jesteś. W tym domu, który kilka miesięcy wcześniej po raz pierwszy odwiedziła Kamila. I siedzisz na tej niebieskiej kanapie, i słyszysz skrzypnięcie deski, tej trzeciej po lewej, o której wszyscy zawsze zapominają. Zobacz! To Kuba, zbiegł właśnie po schodach, lekko zziajany i zamyślony. W dłoniach trzyma kartkę, pamiętasz ją? To ta, która przyszła w kopercie zaadresowanej do Igi, zaraz po jej urodzinach. Z niezapominajkami i złotymi tłoczeniami. Z życzeniami.
Spójrz na niego… On dalej jest smutny, dalej stęskniony, nie do końca jeszcze z tym wszystkim pogodzony. Ale widzisz jego uśmiech, prawda? I ten błysk w oku, bo właśnie o czymś pomyślał, o czymś sobie przypomniał, właśnie zaczął wspominać. Pojedynczą łzę spływającą po policzku też zauważysz, ale to przecież nic złego. Nic złego…
Teraz już siedzisz, prawda?
To dobrze. Przesuń się kawałek, ja też usiądę. Popatrzmy razem przez ramię Kuby, zerknijmy na tę kartkę z życzeniami urodzinowymi. Ona jeszcze namiesza w życiu naszych bohaterów. Bo ta opowieść nadal trwa, wiesz? Ona się nie skończyła. I trwać będzie dopóty, dopóki będziemy o niej pamiętać.
A teraz zrób w swoim sercu odrobinę miejsca na pewną historię. Nie musisz się nią przejąć. Nie musisz jej lubić. Nie musisz rozumieć. Poznaj ją, po prostu.
Kuba jeszcze nie wie, kim jest Weronika. Może gdyby wiedział, to nie postawiłby tej kartki na szafce zaraz obok zdjęcia, na którym jego mama tuli uśmiechniętą Kamilę? Może… Ale wiesz co? Nic nie dzieje się bez powodu.
Zastanawiasz się, prawda? Jak to się wszystko potoczy, co się wydarzyło przez te kilka miesięcy. Spokojnie, wszystko ci opowiem, ale zanim to zrobię, chodźmy na spacer. Zabiorę cię na cmentarz, do Igi i Jakuba. I wiesz co? Czuję, że trafimy tam na Kamilę.
Trudno mi nie myśleć o tym, co było, wiesz?
Myślałam, zastanawiałam się, szukałam odpowiedzi na miliony pytań, które pojawiały się i znikały. Pojawiały i znikały. Każdego dnia sięgałam po egzemplarz Kubusia Puchatka i próbowałam sobie przypomnieć małą siebie siedzącą na kolanach Igi i zasłuchaną w jej głos czytający mi o przygodach w Stumilowym Lesie. I czasem widziałam. Siebie i Kubę. Igę i Jakuba. Nas, razem. I na początku zawsze pojawiał się uśmiech i uczucie ciepła, które otulało moje serce. Ekscytacja i szczęście. Bo bliskość, bo czułość. Bo radość i rodzina. Bo oni. A potem przychodził żal i wraz z nim rozgoryczenie. Smutek i rozczarowanie. I głos, który szeptał mi wprost do ucha: Nie, to nie wspomnienie. To wyobrażenie. To sen. Iciche marzenie. Twoje życzenie. Bo przecież nie pamiętałam, tyle lat nie pamiętałam, więc czemu nagle miałabym zacząć? Mogłam sobie wyobrażać, mogło mi się wydawać. Przed oczami rysowałam sobie wspomnienia, które mogły być moje. Ale nie były. Bo nie pamiętałam. Inni tak, ale ja… Nie.
Trudno mi nie myśleć o tym, co było, wiesz? Trudno jest zrozumieć i zaakceptować, skupić się na tym, co miało miejsce teraz i co czekało za zakrętem. Bo oto nagle dostałam w prezencie historię, której wcześniej nie znałam, której nikt nie opowiadał mi na dobranoc, a której byłam bohaterką. Ale mijały dni, tygodnie, w końcu miesiące. I przyszedł taki moment, wiesz? Chwila, w której pytania zaczęły się zlewać w całość, w której rozmowy przestały mieć znaczenie. Gdy te skrawki, fragmenty, które otrzymałam, wolałam schować przed całym światem. I mieć je tylko dla siebie. Dla siebie. I nie chciałam więcej. Bo przecież mogłam udawać, prawda? Że to nic, to nic. Bo przeszłości nie zmienię, nie naprawię. I zapomniałam o tym, że każda opowieść miała tyle wersji, ile było w niej bohaterów. Tej jednej jedynej wersji, opowiedzianej głosem mojej mamy, kobiety, która mnie urodziła, nie chciałam słuchać. Już nie.
Trudno mi nie myśleć o tym, co było, wiesz? Ale jeszcze trudniej pogodzić się z tym, że to już minęło i nie wróci. Że chociaż nie mogłam zmienić przeszłości, to cały czas do niej wracałam, zapominając o tym, że najbardziej liczył się kolejny dzień, miesiąc i rok.
Na początku próbowałam. A gdy ona zaczęła się starać, ja zaczęłam to ignorować. Wycofałam się, uciekałam, unikałam. Ale miałam do tego prawo, prawda? Mogłam, bo przecież odebrała mi to, co należało do mnie. A wspomnienia, chociaż ich nie miałam, chwile, chociaż ich nie pamiętałam, były moje. Nie jej, moje. Ale ona zdecydowała. I było już za późno. Za późno, za późno…
Trudno mi nie myśleć o tym, co było, wiesz?
I chociaż próbowałam, to przeszłość wracała do mnie każdego dnia. Na dzień dobry, dobry wieczór i dobranoc. Gdy słyszałam krzyk Kamili i to jej rozpaczliwe mamo, które było skierowane do innej kobiety. Albo wtedy, gdy zaglądałam do skrzynki, a w niej czekał kolejny list od Igi. Gdy mała Zosia biegła do mnie i wtulała się w moje ramiona. Albo wtedy, gdy Miłosz przychodził ze stłuczonym kolanem i prosił, żebym podmuchała, bo tylko ja mogłam sprawić, by przestało go boleć. To zawsze wracało. I tak głośno krzyczało, że moja pierwsza, najstarsza, chociaż niczego nieświadoma… Nigdy mi nie wybaczy. Nigdy nie zrozumie. Nigdy nie przytuli, nie tak jak jej młodsze rodzeństwo. Bo ja nie potrafiłam, nie dla niej…
Trudno mi nie myśleć o tym, co było, wiesz? Trudno zaakceptować, pogodzić się z tym, że chociaż chciałam, że chociaż się starałam i próbowałam, to już zawsze gdzieś tam z tyłu mojej głowy będę miała myśl, pytanie, na które nie poznam nigdy odpowiedzi. Czy to dlatego, że nie byłam nią? A może Kamila miała taki charakter? Może nie lubiła bliskości? Zamykała się we własnym świecie, a ja jej na to pozwalałam. Coraz bardziej i bardziej. Mocniej i głębiej. Minęły dni, tygodnie, miesiące, w końcu nawet lata i przyszedł taki moment, wiesz? Chwila, sekunda, w której pomyślałam sobie, że już za późno. Że ona już za duża, że teraz tym bardziej nie zrozumie, nie wybaczy, nie przytuli. Więc brnęłam w to dalej, milczałam dalej, ignorowałam więcej. I godziłam się z tym, że od niej miłości, takiej, o jakiej marzyłam w skrytości serca, nigdy nie dostanę. Zamykałam się w sobie, przed nią i przed światem. Pozwalałam dorosnąć Kamili na jej własnych warunkach. I kochałam ją po swojemu.
Trudno mi nie myśleć o tym, co było, wiesz? Ale jeszcze trudniej jest nie zastanawiać się, czy byłabym w stanie coś zmienić, gdybym wtedy wiedziała, co wydarzy się za pięć, dziesięć, siedemnaście lat. Czy postąpiłabym inaczej? Czy tuliłabym ją bardziej? Kochała mocniej? Czy… Byłabym w stanie poprosić o pomoc wcześniej? Tyle pytań, tyle wątpliwości dotyczących tego, czego nie mogłam już zmienić. I ciągle tym żyłam. Tamtymi dniami, tygodniami, miesiącami. Przeszłością.
I dlaczego odkładałam nieuniknione na później i na później? Na jutro, na za tydzień, aż w końcu na nigdy. Dlaczego uwierzyłam w to, że skoro ja milczałam, milczeć będą wszyscy wkoło? Pokonał mnie własny strach. Strach przed tym, że gdy postawię ją przed wyborem, pokażę inny świat, inne życie… Ona ruszy dalej i nie obejrzy się za siebie. Odkładałam w nieskończoność. I nagle zrobiło się za późno.
Trudno mi nie myśleć o tym, co było, wiesz?
Bo gdy wracałem do tamtych dni, tych wcześniejszych, tych sprzed lat, to wtedy znowu ją miałem. Śmiała się, czytała, pracowała. I żyła. Krzyczała, kręciła głową, dawała szlabany. Wychowywała. Radziła, słuchała i tak dużo mówiła. O sobie, o tacie, o mnie. O życiu, o pracy, o Dorocie. O wszystkim. O niczym. Zamykałem oczy i ciągle ją słyszałem, ale jakby ciszej. Mrugałem gwałtownie i ciągle ją widziałem, ale jakby mniej i dalej. Tak dobrze było wracać do tych chwil, myśleć, wspominać i zapominać o przyszłości. Skupiać się na tym, co minęło, a nie na tym, co czekało. Bo jutro… Jutro nadal przerażało.
Trudno mi nie myśleć o tym, co było, wiesz? Bo wtedy ona znikała, uciekała, chowała się. A jej cichy głos, tak odległy, jakby pochodzący z innego świata, dalekiego świata, obcego świata, mówił do widzenia, do zobaczenia. Puść mnie, puść. A ja nie chciałem, nie potrafiłem. Nadal kurczowo trzymałem się przeszłości, w której ona była. I nie chciałem, nie potrzebowałem niczego innego. I tak minęły dni, tygodnie, w końcu nawet miesiące i przyszedł taki moment, wiesz?Chwila, sekunda, w której uświadomiłem sobie, że trudno nie myśleć o tym, co było, ale… Jeszcze trudniej skupić się na tym, co czekało kolejnego dnia, w sercu pielęgnując wspomnienie tego, co minęło bezpowrotnie.
Uciekam stąd iwracam wciąż
Nikt nie nauczył mnie,
że można więcej chcieć
Gdy wmojej krwi pulsuje brak
Chciałabym winić cię
Chciałabym poczuć, że
Już wiem.
Ania Karwan, Biały szum
Znowu nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i byłam przekonana, że od momentu, w którym zgasiłam światło, minęła już cała wieczność. Jednak gdy sięgnęłam po telefon i sprawdziłam godzinę, okazało się, że nie upłynęło nawet trzydzieści minut.
A najgorsze w tym moim niespaniu było to, że skończyły się sny. Mała dziewczynka już nie odwiedzała mnie nocami. Nie skakała, nie tańczyła, nie ciągnęła za sobą pluszowego królika. A ja za nią tęskniłam, tęskniłam do jej uśmiechu i śmiechu. I tej beztroski, którą dawała mi za każdym razem, gdy podglądałam ją zza drzewa. Brakowało mi tego jednego jedynego wspomnienia, które łączyło moje dwa światy. Ten aktualny z przeszłym. I przeszły z aktualnym. A wraz z upływającym czasem pojawiły się wątpliwości. Bo jeśli to wszystko, co wydawało mi się prawdą, bardzo mglistą, ale prawdą, okazałoby się jednak tylko sennym marzeniem? Bo przecież tak mogło być. Pragnęłam w końcu takich chwil, brakowało mi tego rodzaju czułości i spokoju, więc podświadomie sama mogłam stworzyć dla siebie obraz szczęśliwego dziecka i kobiety, która to dziecko po prostu chciała. A gdy prawda wyszła na jaw, gdy na coraz większej liczbie zdjęć widziałam Igę, moja podświadomość zażartowała sobie ze mnie po raz drugi i na miejsce nieznajomej kobiety podstawiła tę, którą tak bardzo chciałam poznać.
Moje noce pozbawione były obrazów, kolorów i uczuć. Zasypiałam długo, budziłam się nagle, często przed świtem. Czwarta nad ranem zaczęła rządzić się własnymi prawami, a ja, mimo że przyzwyczajona do wczesnych pobudek, za dnia chodziłam wykończona. Zupełnie jakby brak snów pozbawił mnie odpoczynku. Jakby te godziny spędzone w ciemności, teoretycznie w ciszy i spokoju, wykańczały mnie do tego stopnia, że nie miałam siły mierzyć się z kolejnym poniedziałkiem, wtorkiem, czwartkiem. A musiałam i chciałam. Nie robiłam przecież nic, leżałam sztywno w łóżku, cały czas w tej samej pozycji, jak gdyby czas się zatrzymał, pozbawiona świadomości. I nagle otwierałam oczy. Zmęczona i rozkojarzona. W ciszy i spokoju… Kolejny raz do mnie nie przyszła, myślałam. A może… Może po prostu nie pamiętałam? Jak przez te wszystkie lata, podczas których żyłam, nie wiedząc, nie zdając sobie sprawy, nie mając żadnych wspomnień związanych z czasem, z którego chciałabym zatrzymać każdą sekundę, minutę, godzinę. A może Iga w ogóle do mnie nie przyszła?
Zrzuciłam z siebie kołdrę, usiadłam i zirytowana zapaliłam lampkę. Dzisiaj nie lubiłam ciemności, w ostatnim czasie unikałam jej jak ognia. Nie, nie bałam się, po prostu odczuwałam dziwny dyskomfort, gdy mnie otaczała. Nie przepadałam też za ciszą, więc po odblokowaniu komórki odpaliłam aplikację muzyczną i włączyłam playlistę, której opis obiecywał wyciszenie po całym dniu ciężkiej i wyczerpującej pracy.
No właśnie. Brakowało mi pracy. Miałam wprawdzie niedługo pójść na spotkanie, a na nim podpisać umowę na okres próbny w nowo wybudowanym przedszkolu na obrzeżach miasta, jednak zanim to miejsce zacznie w pełni funkcjonować, to minie jeszcze kilka miesięcy. Na szczęście, dzięki mojej babci, mogłam pozwolić sobie na to czekanie i w międzyczasie łapałam pojedyncze zlecenia jako niania. W ten sposób dorabiałam sobie, a z oszczędności korzystałam wtedy, gdy naprawdę było to już konieczne. To tylko na chwilę, pocieszałam się, chociaż po przygodach w poprzednim miejscu zatrudnienia wolałam podchodzić do tego z pewną dozą nieufności i cały czas rozglądałam się za czymś innym, bardziej pewnym. Niestety kończyło się tylko na tym, bo jak się okazało, w moim rodzinnym mieście pedagodzy nie byli pilnie poszukiwani. Zwłaszcza tacy, którzy ukończyli dopiero pierwszy stopień studiów.
Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy ponownie nie wynająć tego mieszkania i nie poprosić rodziców, by przyjęli mnie do siebie – chociaż na jakiś czas. Jednak po tym, co się wydarzyło, nie potrafiłam i przede wszystkim nie chciałam się na to zdobyć. W najgorszym wypadku miałam w planach poszukać sobie współlokatorki. I może to okazałoby się najlepszym rozwiązaniem? Nie byłabym taka sama i samotna. Jedna z nas zajęłaby sypialnię, druga salon, jakoś na pewno byśmy się pomieściły. A dzięki temu, że mieszkanie było własnościowe i płaciłam tylko czynsz oraz bieżące rachunki, cena wynajmu nie byłaby tak wysoka jak w okolicy, więc nie miałabym problemu ze znalezieniem kogoś, kto odciążyłby mnie w płatnościach. Musiałam to przemyśleć, mocno się nad tym zastanowić, jednak czy powinnam to robić w środku nocy?
– W nocy powinnaś spać, Kamilo – mruknęłam do siebie i przeciągnęłam się w nadziei, że jeśli znajdę wygodniejszą pozycję, to wreszcie poczuję się na tyle zmęczona, by zamknąć oczy i zniknąć na kilka godzin.
Nie podziałało.
Spojrzałam więc na egzemplarz Kubusia Puchatka,który trzymałam zawsze obok łóżka. Kojarzył mi się z Igą i chociaż jej nie poznałam, chociaż nie pamiętałam, to w gorszych momentach myślałam właśnie o niej. Nie o mamie, nie o tacie, a o Idze. Bo gdy zaczynałam rozmyślać o rodzicach, to od razu przed moimi oczami pojawiał się obojętny wyraz twarzy mamy w chwili, gdy pytałam ją, co się wydarzyło. Widziałam tatę, który w pierwszej kolejności patrzył na nią i na to, co robiła, zamiast chociaż raz spojrzeć na mnie i powiedzieć: Już dobrze, córciu. Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz. Poradzimy sobie ztym razem.
No właśnie, razem. I tu był pies pogrzebany, bo żadnego razem nie było. I nie zanosiło się na to, by w tej materii miała zajść jakakolwiek zmiana. Po moich rodzicach spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego… Chociaż po dłuższej analizie ich postępowania dochodziłam do wniosku, że to było właśnie bardzo w ich stylu. Bo oni po prostu zachowywali się tak, jakbym nigdy nie dowiedziała się o tym, że mnie oddali. Albo może i mieli świadomość tego – że ja wiedziałam, że jakoś próbowałam to zrozumieć, ale za bardzo się tym nie przejęli. Próbowałam rozmawiać, pytać, zagadywać, ale na próbach się skończyło. Aż w końcu zaczęłam coraz rzadziej przychodzić, przestałam dzwonić i tylko mijaliśmy się w korytarzu, bo albo spieszyłam się ja, albo mama była zmęczona, albo ojciec zapracowany. A najbardziej cierpiało na tym moje rodzeństwo. Bo Miłosz nie rozumiał, co się dzieje i dlaczego tak rzadko się z nim widuję, skoro jeszcze niedawno każdego dnia odprowadzałam go do przedszkola. A Zosia… Nie znała wprawdzie szczegółów, ale zauważyła, że dystans między mną a mamą stał się jeszcze większy i pewnego dnia zapytała mnie o to, czy strzeliłam focha za tę Dominikanę, której mi nie sfinansowali. Oj, chciałabym…
Minęło kilka miesięcy i chociaż w październiku byłam przekonana, że wkrótce wszystko się wyjaśni, że poznam odpowiedzi na pytania, to mimo że właśnie rozpoczynał się marzec… ja odnosiłam wrażenie, że wiedziałam mniej niż w dniu, w którym otworzyłam paczkę i przeczytałam po raz pierwszy list od Igi.
Zmieniło się wszystko i nie zmieniło się nic. Jesienią wróciłam z Kubą do jego domu i zaszyłam się w tym magicznym miejscu na kilka dni. Spędziliśmy wspólnie cudowny czas, rozmawiając o Idze, o naszym dzieciństwie i o tym, co nas ominęło przez te wszystkie lata. Na urodzinach Doroty, mamy Łukasza, to ja znalazłam się w centrum zainteresowania i mimo że z początku trochę mi to przeszkadzało, to cierpliwie odpowiadałam na każde pytanie i dawałam się co kilka minut ściskać jubilatce. Odzyskaliśmy cię, mówiła, śmiejąc się przez łzy. I chyba dlatego było jej łatwiej, swobodniej, bo mnie pamiętała, bo straciła, bo myślała. A dla mnie to wszystko było nowością.
Jednak to, co dobre, szybko się skończyło. I chociaż Kuba z Łukaszem, a nawet Dorota z Mileną, którą poznałam przelotem i polubiłam od razu… Wszyscy namawiali mnie na to, bym jeszcze przez jakiś czas została, to ja jednak postanowiłam stawić czoła rzeczywistości, która czekała na mnie w rodzinnej miejscowości – i wróciłam. Na miejscu okazało się, że nie czekało na mnie nic. Dosłownie.
I tak sobie żyłam z dnia na dzień. Szukałam pracy, robiłam zakupy, a raz w tygodniu zabierałam Miłosza na wycieczkę – razem jechaliśmy odwiedzić pana Olka. Byłam w luźnym kontakcie z Kubą i chociaż tęskniłam za jego obecnością, za wielogodzinnymi rozmowami i spędzaniem czasu w jego towarzystwie, to nie potrafiłam mu tego napisać. Czułam dziwny lęk. Nasza znajomość wyglądała zupełnie inaczej, gdy toczyła się za pośrednictwem ekranów telefonów komórkowych. I może przez to trochę się nawet wobec niego zdystansowałam. A może po prostu chroniłam serce przed kolejnym rozczarowaniem? Bo chociaż nasz wspólny czas był tylko ułamkiem tego, co oboje przeżyliśmy, to bardzo się do niego przywiązałam. I tego przywiązania bałam się najbardziej.
Gdy w pewnym momencie zamrugałam gwałtownie, okazało się, że zastał mnie świt. A ja nie byłam pewna, czy zamknęłam oczy na sekundy, czy trwało to kilka godzin.
To był nasz dzień. Miałam taką niepisaną umowę z mamą – co czwartek odbierałam Miłosza z przedszkola i zabierałam go ze sobą do pana Olka. Z powrotem odprowadzałam braciszka przed kolacją, na której nigdy nie zostawałam.
Bardzo cieszył mnie ten wspólny czas. Miałam wrażenie, że z każdym kolejnym tygodniem ten brzdąc już coraz mniej zasługiwał na przydomek malucha. Rósł jak na drożdżach, a mnie bolała świadomość, że nie patrzę na to każdego dnia.
Z chłopcem siedzącym na moich kolanach przysłuchiwałam się rozmowie, którą prowadziły dwie staruszki. Dołączyły do nas w świetlicy, gdy nasza trójka postanowiła, że zagramy w chińczyka.
– Wyniki są dobre, coraz lepsze… – westchnęła pani Teodora. – Jednak włosy… Ania straciła włosy. I chociaż mówi, że to nic takiego, że to mała cena za to, że wyzdrowiała, że one w końcu odrosną. – Głos staruszki się załamał. – To ja wiem, jak ona bardzo by chciała… czesać je, pielęgnować, myć. Taka ta moja wnusia dzielna jest. I biedna. Nic się nie skarży, ale ja czuję, widzę po niej.
– A peruka? – wtrąciła jej rozmówczyni.
– Oczywiście, że ma! I to kilka. Niestety córki nie stać było na to, by kupić jej naturalną, tyle pieniędzy poszło na leczenie, na wyjazdy, na lekarstwa… A gdy nosi te, które dostała, to rówieśnicy nieraz zwracają jej uwagę na to, że ma sztuczne włosy, że śmiesznie wygląda. I dlatego najczęściej zakłada chustę albo chodzi w czapce. Zgłosiliśmy ją do fundacji, ale to trzeba długo czekać, a i koszty też wcale nie są zerowe. Część pokrywają oni, a część rodzina.
– Dzieci potrafią być okrutne – westchnęła z dezaprobatą pani Czesia.
– Oj, tak. I ja wczoraj nawet rozmawiałam z Szymkiem, tym fryzjerem, co to tutaj do nas co dwa miesiące przyjeżdża, pytałam, czy może on by miał jakiś pomysł, może znajomości. Zaproponował, że powiesi u siebie w salonie ulotkę, że będzie namawiał swoje klientki i że może ja znam kogoś, kto chciałby oddać włosy na perukę, to on wykona usługę za darmo. Ale kogo ja mu tam podeślę? My tu wszystkie stare babcie trzy piórka na krzyż na tych głowach mamy, a to trzeba tyle centymetrów zdrowych i pięknych pukli. Porozmawiam niedługo z córką, może jakieś ogłoszenie w Internecie umieszczą. Szymon ma talent, dyplomy, dużo szkoleń. Kto wie, czy na taką metamorfozę kolejka by się do niego nie ustawiła?
– Ten nasz Szymuś to dobry chłopak jest.
Kobiety po chwili zamilkły, a gdy wróciły do rozmowy, to zaczęły dyskutować na temat ostatniego odcinka serialu, który wspólnie oglądały. Próbowałam ponownie skupić się na grze, jednak myślami ciągle uciekałam w stronę Ani. Miłosz szturchnął mnie dwa razy, zanim dotarło do mnie, że powinnam rzucić kostką.
– Oj, ta nasza Kamila jakaś taka dzisiaj nieobecna jest. – Pan Olek roześmiał się, jednocześnie dając pstryczka w nos mojemu bratu.
Miłosz tylko wzruszył ramionami. Wzięłam od niego kostki do gry, potrząsnęłam nimi w zamkniętej dłoni i rzuciłam na stół. Jedna z nich zatrzymała się tuż przy krawędzi, wypadły cztery kropeczki, druga zaś poturlała się po podłodze w sam róg pokoju.
– Myślę, że to znak! – zwróciłam się do chłopca, który ochoczo zeskoczył z moich kolan i pobiegł po przedmiot, który spadł ze stołu. – Że powinniśmy się już zbierać. Niedługo pewnie ucieknie nam ostatni autobus do domu.
– W takim razie wychodzi na to – pan Olek przyjrzał się planszy – że dzisiaj wygrałem ja! Za tydzień będziesz musiał mnie pokonać, młody człowieku. A teraz faktycznie, czas się już zbierać.
Gdy staruszek wstał od stołu i sięgnął po laskę, podziękowałam mu uśmiechem. Pożegnania były dla Miłka najtrudniejsze, na samym początku bardzo ciężko było go namówić na powrót i dużo płakał, jednak w końcu przyzwyczaił się do tego, że zawsze tu wracaliśmy, a w kalendarzu, który rodzice zawiesili w jego pokoju, codziennie nieporadnie skreślał kolejne daty, pamiętając o tym, że kwadraciki oznaczające nasze wspólne dni pokolorowałam na niebiesko.
– Panie Olku, a zna pan może tego fryzjera? Szymona? – zapytałam, gdy wyszliśmy ze świetlicy i przystanęłam na moment, by zapiąć Miłoszowi kurtkę. – Wie pan może, gdzie ma swój salon?
– Ja to go tylko z widzenia kojarzę – odparł po chwili namysłu. – Wszystkie panie zawsze w długich kolejkach się ustawiają, jak przyjeżdża, bo a to pofarbuje, loczka zakręci, ładnie obetnie i nawet masaż głowy zrobi. Nam, mężczyznom, to tyle na głowie robót nie potrzeba, więc czekamy na praktykantki z pobliskiego technikum i nie zajmujemy miejsca naszym paniom. – Uśmiechnął się do mnie zaczepnie i zobaczyłam błysk w zamglonym niebieskim oku. – Ale zapytaj na dole, tam przy recepcji dziewczyny powinny wiedzieć.
Moja Droga,
nigdy nie byłam wtym dobra. Za każdym razem, gdy otwierałam usta, te wszystkie słowa, które tak pragnęły zostać wykrzyczane… uciekały.
Październik
Kamila siedziała przy kuchennym stole i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w kubek z herbatą, którą dla niej zaparzyłam. Od dziesięciu minut nie wypowiedziała ani jednego słowa, nie tknęła też owsianych ciastek, a przecież tak je lubiła.
Miałam jeszcze tyle na głowie, nie spodziewałam się, że przyjdzie akurat dziś.
– Gdzie wyjechałaś? – zapytałam, gdy cisza między nami zaczęła mi ogromnie ciążyć. – Spotkałam Michała, był ciekaw, kiedy wrócisz, a ja nawet nie wiedziałam, że nie ma cię w mieście. Jak to tak…
Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ Kamila sięgnęła po torebkę i wyciągnęła z niej jakąś prostokątną karteczkę. Położyła ją na blacie stołu i palcem wskazującym przesunęła w moją stronę. Podeszłam bliżej i zobaczyłam zdjęcie. Cholera. Przecież… Przecież to niemożliwe!
– Mamo – odezwała się schrypniętym głosem – kto jest na tej fotografii?
– To ty – odpowiedziałam ostrożnie i gorączkowo zastanawiałam się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Co jeszcze powiedzieć? Co ona wiedziała? Może… Może nie była świadoma, kto ją do siebie tulił?
– A ta kobieta? – Oczywiście, że musiała zapytać. – Kim ona jest?
– Skąd to w ogóle masz? – zapytałam ostrym tonem.
Tak się właśnie broniłam. Odpowiadając pytaniem na pytanie. Kłując samym głosem i ze wszystkich sił starając się, by te kolczaste słowa broniły mnie przed ciosami z zewnątrz.
Boże, czy ja właśnie broniłam się przed własną córką? Przed moją Kamilą, o którą przez tyle lat walczyłam, a której już nigdy w pełni nie odzyskałam?
Zignorowała moje pytanie. Ponownie sięgnęła do torebki i wyciągnęła kolejne zdjęcia. Z nią, z nim, z nimi. Z małym chłopcem trzymającym w dłoni dmuchawiec. Niczego nieświadome osoby przed oczami miałyby album składający się z pięknych historii rodzinnych. Uśmiechnięta mama, dumny tata, szczęśliwe i roześmiane dzieci. Syn i córka. Siostra i brat.
– Zapytam raz jeszcze. Kim jest ta kobieta, która trzyma mnie na rękach?
Sięgnęłam po pierwsze zdjęcie. I kolejne. Następne. Robiłam to nie dlatego, by dać sobie czas, chociaż tak to pewnie wyglądało… Chłonęłam te wszystkie obrazy, bo nigdy wcześniej ich nie widziałam. Nie widziałam tak roześmianej Kamili. I tak maleńkiej, a przecież już tak dużej. Nie pamiętałam, by tak tuliła się do mnie czy do Patryka… Oglądałam piękne świadectwo miłości i szlag mnie trafiał, bo na tych zdjęciach obok mojej córki był ktoś inny… Towarzyszył jej ktoś inny, kochał ją ktoś inny, uszczęśliwiał ktoś inny. Ale przecież właśnie tego chciałam.
Obrazy z przeszłości niebezpiecznie zaczęły mi o sobie przypominać. Pojawiały się i znikały, wytykały palcami, szydziły. Wypominały. Że byłam złą matką, że dla niej byłam złą matką. Że nie starałam się wystarczająco, że nie zasłużyłam sobie na nią. Że…
– Mamo.
Głos córki wyrwał mnie z ciemności. Matko, jak dobrze było ją usłyszeć. Jak dobrze było usłyszeć mamo wypowiedziane jej głosem. Chociaż to mamo paliło wręcz obojętnością, nagle wydało się tak obce, tak nienaturalne.
– To jest Iga – powiedziałam cicho i sięgnęłam po zdjęcie, które pokazała mi jako pierwsze.
Kamila zamknęła oczy, wciągnęła powietrze i wypuściła ustami, kciukiem i palcem wskazującym rozmasowała nasadę nosa.
– Dlaczego? – Powieki nadal miała opuszczone. – Dlaczego nie możesz mi po prostu powiedzieć? Czy każdą odpowiedź muszę z ciebie wyciągać? Zmuszać cię do tego, byś mi coś wyznała? Ja wiem. Ja wszystko wiem. – W końcu na mnie spojrzała. Po policzkach popłynęły jej łzy. – Zapytałaś wcześniej, gdzie byłam. Odpowiem ci, więcej nie będę trzymać cię w niepewności. Nie tak, jak ty to robisz. Pojechałam tam. Do Kuby. Do tego chłopca, który trzyma dmuchawiec. Poznałam go, wiesz? Poznałam, a przy okazji dowiedziałam się, że ta kobieta. – Popatrzyła na zdjęcie, które cały czas trzymałam. – Że Iga… Nie żyje, od roku. I jej mąż… Jakub. On też… Zmarł wiele lat temu. Dlaczego? – Załkała. – Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś?! Nie zająknęłaś się?! Nie pomyślałaś, że… Że ja… Że miałam prawo wiedzieć?
Wiedziała. Ona wiedziała. Wszystko. Cofnęłam się o kilka kroków i oparłam o kuchenny blat, bo czułam, jak kolana zaczynają mi niebezpiecznie drżeć. Nie byłabym w stanie dalej stać. Nie byłabym w stanie… Kamila wiedziała.
– S… Skąd? – Pociągnęłam nosem. – Skąd wiesz?
– Naprawdę? – prychnęła. – To takie ważne, skąd wiem?!
Nigdy nie krzyczała. Nie na mnie. Nie w domu. Obie byłyśmy wobec siebie obojętnie uprzejme – od zawsze. Była wściekła. Zła. Rozczarowana. I miała do tego pełne prawo. Miała prawo, ale… Nie znała przecież całej historii, prawda? Bo gdyby znała, to przecież zareagowałaby inaczej. A może nie? Skąd? Skąd ona wiedziała? Kto jej powiedział? Kto dał jej zdjęcie? Przecież nie mogła wiedzieć. Nie znała całej historii, nie znała mojej historii. Przecież… Przecież ja zrobiłam to dla niej. Dla niej! Żeby była szczęśliwa, żeby była kochana, żeby miała szansę…
Miałam ochotę sięgnąć po papierosa. Ostatnio obiecałam sobie, że rzucę, ale teraz… Musiałam! Musiałam wypalić ten strach, przerażenie, niedowierzanie. Musiałam się uspokoić. Musiałam pomyśleć. Co jej powiedzieć? Jak jej powiedzieć? Co zrobić, by zrozumiała? By mi wybaczyła? By pozwoliła…
Z przedpokoju dobiegł nas dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Oby to nie była Zośka, błagałam w myślach. Oby to nie Zosia… Do mieszkania wszedł Patryk ze śpiącym Miłoszem w ramionach.
– Cześć, dziewczyny! – Z korytarza zauważył siedzącą przy stole najstarszą córkę. – Zaraz do was przyjdę, odstawię tylko młodego do łóżka.
– Kamilo. – Spojrzałam na dziewczynę i złapałam się na tym, że nie miałam pojęcia, co powinnam jej teraz powiedzieć.
Mąż, niczego nieświadomy, po kilku minutach wszedł do kuchni i pocałował mnie w policzek. Spojrzał na mnie zdziwiony, gdy nie odwzajemniłam tego gestu. Zmarszczył brwi i już otworzył usta, by zapytać, czy coś się stało, jednak zamilkł, gdy zobaczył fotografię, którą cały czas trzymałam w dłoni.
– Wera… – zaczął cicho i obrócił się w stronę Kamili, która z nieodgadnioną miną cały czas siedziała przy stole i obserwowała mnie z ukosa. – Co się stało? Co tutaj robią te zdjęcia? – Podszedł do blatu i zaczął przeglądać wszystkie kadry. – Co to, do cholery, ma znaczyć?!
– To są, tato, zdjęcia… – Córka odezwała się po chwili głosem pozbawionym emocji. – …Na których jestem ja z Igą, Jakubem i Kubą. Jestem tutaj z rodziną, która dała mi dom, gdy wy z jakiegoś powodu nie byliście w stanie. Więc zapytam was po raz kolejny, ciebie, tato, po raz pierwszy: dlaczego? Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedzieliście? Nawet się nie zająknąłeś, gdy pewnego dnia zapytałam, czy mieszkaliśmy na wsi!
Spojrzeliśmy z Patrykiem na siebie, oboje zaniemówiliśmy. Oboje byliśmy zaskoczeni. Oboje nie wiedzieliśmy, jak jej to wszystko wytłumaczyć… Już tak dawno nie rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło. Minęło przecież tyle lat… Myślałam… Myślałam, że skoro Iga zmarła, to zamknęliśmy ten etap na zawsze. Ja go zamknęłam, schowałam głęboko w zakamarkach pamięci z myślą o tym, że nie ma potrzeby rozgrzebywania starych ran. Bo wiedziałam… Wiedziałam, że wtedy mogę ją stracić. Bezpowrotnie.
I właśnie ją traciłam. Czułam to. Czułam, że brak reakcji z naszej strony dla niej był wystarczającą odpowiedzią. Znakiem, który błędnie odczytywała.
Córeczko, krzyczałam w myślach, jednak nie byłam w stanie na głos wypowiedzieć tego słowa. Nie, gdy przed oczami miałam roześmianą Kamilę, Milę, która w ramionach Igi była taka szczęśliwa. Nie, gdy ciągle pamiętałam, jak przez kolejne miesiące budziła się w nocy, wołając mama, a gdy przybiegałam do niej i próbowałam ją przytulić, odtrącała mnie. Nie pozwalała mi. Nie chciała… Minęło tyle lat, a bolało tak samo mocno. Nawet bardziej, bo dziś zdawałam sobie sprawę z tego, że miałam mnóstwo czasu, by to naprawić. By wszystko jej opowiedzieć, wytłumaczyć, zabrać do Igi, Jakuba i Kuby. Do Miśka. Jeszcze niedawno miałam swoją szansę, jeszcze półtora roku temu… Mogłam wszystko naprawić w taki sposób, w jaki powinnam to zrobić. Dziś nie było mi dane tego uczynić. I być może dlatego, właśnie z powodu tej bezsilności, którą czułam, patrzyłam na swoją najstarszą córkę i milczałam. Bo nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Nie na głos. Moje serce krzyczało, wołało, tęskniło i prosiło o wybaczenie. Ale słowa… Słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Czego ja się spodziewałam? – Głos Kamili przebił się przez zasłonę milczenia. – Cudu? Możliwe, a dostałam to, co zawsze. I znowu się rozczarowałam.
Wstała i ruszyła w stronę drzwi. Patryk próbował ją złapać, jednak wyrwała się i strąciła kubek z herbatą. Naczynie roztrzaskało się, a po chwili pod stopami poczułam ciecz. To nic, to nic… Zaraz wytrę. Teraz najważniejsza była ona. Moja córka. Musiałam… Musiałam ją zatrzymać, powiedzieć coś, cokolwiek! Dlaczego nie potrafiłam się ruszyć? Dlaczego stałam nieruchomo i wpatrywałam się w kałużę, która pokrywała kuchenne kafle? Dlaczego?
Ocknęłam się, gdy już jej nie było. Wybiegła z domu. Wściekła, rozczarowana, zapłakana.
Nie zwracając uwagi na to, że kaleczę sobie stopę odłamkiem szkła, szybkim krokiem ruszyłam w stronę okna. Drżącą dłonią chwyciłam za klamkę, szarpnęłam, wyjrzałam na zewnątrz i zobaczyłam oddalającą się szybkim krokiem córkę.
– Kamilo! – zawołałam za nią, jednak nawet się nie odwróciła. Zupełnie mnie zignorowała. – Idzie w stronę parku… – Załkałam do męża. – Powinnam za nią pobiec? Powinnam… Muszę, ja muszę…
Patryk otoczył mnie ramionami i próbował uspokoić. Szeptał słowa pocieszenia i obiecywał, że wszystko jej wyjaśnimy, że ona zrozumie…
– Ale jeszcze nie teraz – mówił. – Nie teraz. Wszyscy musimy ochłonąć. Daj jej czas, więcej przestrzeni. Może… Może zadzwoń do Michała? Niech sprawdzi, czy faktycznie poszła do parku, czy wszystko w porządku. On zawsze potrafił ją uspokoić.
To był dobry pomysł. Wiedziałam, że chciał ją odzyskać, że nadal ją kochał. Że popełnił głupstwo. Długo z nim o tym rozmawiałam. Żałował. I ja żałowałam. Jednak z naszej dwójki to Michał miał szansę na to, by wszystko naprawić. Bo w moim przypadku… Na pewne rzeczy było już za późno. Bo się zagapiłam, bo świadomie zrezygnowałam, bo…
This morning Iwoke up still dreaming
With memories playing through my head.
Louis Tomlinson, Two of Us
Z kubkiem parującej kawy w dłoni wyszedłem rano boso na taras. Było chłodno, jednak nie na tyle, bym wzdrygając się z zimna, od razu schował się w domu. Nie, nie tym razem.
Deski pod moimi stopami były wilgotne, a zapach deszczu unoszący się w powietrzu z dumą informował o tym, że zima w końcu została pokonana i wiosna czaiła się tuż za rogiem. Przełom lutego i marca i ta ciągła walka pór roku o to, która tym razem ustąpi miejsca. Zima wyjątkowo szybko odpuszczała. Jakby zmęczona wichurami i śnieżycami, które jeszcze kilka dni temu szalały po okolicy, doszła do wniosku, że już wystarczy. Wystarczy. Tak, to ten okres, w którym przyroda budziła się z długiego, zimowego snu. I ja miałem wrażenie, że budziłem się razem z nią.
Pewne wspomnienia, chociaż przecież tak niedawne, były coraz bardziej mgliste. Pewne uśmiechy, spojrzenia i gesty coraz mniej wyraźne. I słowa, długie rozmowy oraz krótkie dialogi coraz mniej odtwarzane jeden do jednego. Ale ona była, wciąż była. W moim sercu, w moich myślach i w ścianach tego domu, wręcz przesiąkniętych jej śmiechem, zapachami gotowanych przez nią potraw i w końcu ostatnimi oddechami, które z siebie wydała, cichymi westchnieniami i szlochami.
To już druga wiosna bez ciebie, mamo.
Tak dawno i niedawno. Przecież dopiero co… A jednak nie, jednak nie. Minął już rok i prawie pięć miesięcy. Kiedy? Jak? Przecież to było wczoraj. Wczoraj…
Przeciągnąłem się leniwie i ruszyłem w stronę balustrady, na którą odstawiłem kubek z kawą. Była jeszcze za ciepła na to, by ją pić, nie parząc sobie jednocześnie języka. Wystawiłem twarz do słońca. Jego promienie już od samego rana pracowały nad tym, by ogrzać zmarzniętą ziemię. Zamknąłem oczy i zmysł słuchu wyostrzył mi się momentalnie. Słyszałem śpiew ptaków, wiatr szalejący wśród pobliskich drzew, ujadającego w oddali psa. I nagle usłyszałem jej śmiech i głos, poczułem zapach jej ulubionych perfum. I wiedziałem, że to tylko wspomnienie… Ale jednak z delikatnym uśmiechem, który czaił się w kącikach moich ust, stałem tak, nadal z przymkniętymi oczami, ciekawy tego, o czym tym razem przypomni mi stęsknione za nią serce.
Wszystko poszło nie tak, jak miało pójść. Wpadłem do domu jak rażony prądem inie pamiętając odobrych manierach, bez słowa minąłem mamę iciocię Dorotę, które siedziały na kanapie wsalonie iusilnie próbowały zatuszować nagły atak wesołości. Nie udało im się to, agdy usiadłem na tarasowych schodkach, do moich uszu dotarł głośny śmiech iniewyraźne słowa.
Westchnąłem zirytowany. Bawiły się lepiej ode mnie.
–Może wybierzemy się razem do kina? Jutro? – zaproponował Łukasz poprzedniego wieczoru, aja chętnie przystałem na jego propozycję.
Odkąd na poważnie zaczął się spotykać zMileną, mieliśmy dla siebie mniej czasu, więc ucieszyłem się, że wkońcu poszedł po rozum do głowy ipostanowił sobotę spędzić tak, jak to robiliśmy zazwyczaj. Bo tak właśnie wyglądały nasze weekendy. Ciocia Dorota podrzucała nas samochodem do pobliskiego miasteczka, amy się włóczyliśmy po galerii handlowej lub po rynku. Oglądaliśmy horrory, apotem szliśmy do pobliskiej knajpy, wktórej zamawialiśmy pizzę zostrymi papryczkami. Do domu wracaliśmy ostatnim autobusem, który zatrzymywał się na stacji benzynowej kilka kilometrów od mojego domu, istamtąd pędziliśmy już rowerami, które pani Bożenka zawsze dla nas trzymała na zapleczu.
Powinienem był się domyślić, że ta sobota będzie wyglądała zgoła inaczej już wmomencie, wktórym Łukasz oznajmił mi, że spotkamy się na miejscu, bo on od rana będzie wmieście. Jednak tak bardzo cieszyłem się na nasz wspólny męski dzień, że na ten drobny szczegół kompletnie nie zwróciłem uwagi. Aszkoda, bo gdybym się domyślił, to oszczędziłbym sobie czasu inie przystałbym tak chętnie na pomysł mojego kumpla. Itu był właśnie pies pogrzebany, bo Luka znał mnie na tyle dobrze, że doskonale zdawał sobie sprawę ztego, że jeśli nie użyje podstępu, to odmówię.
Ciocia Dorota razem zmamą podrzuciły mnie pod kino izpiskiem opon ruszyły wdrogę powrotną. Wiedziałem, że zaplanowały sobie babski wieczór, więc wsumie nic dziwnego, że tak bardzo spieszyły się zpowrotem.
Ruszyłem wstronę Łukasza, który czekał kilkanaście metrów dalej, tuż przy wejściu do budynku. Szeroko się do mnie uśmiechnął. Wdłoniach trzymał cztery bilety na seans.
–Nareszcie! – Poklepał mnie po ramieniu inerwowo przestąpił znogi na nogę. – Chodź, film zaczyna się za pięć minut, dziewczyny czekają wśrodku.
–Dziewczyny? – powtórzyłem głucho za nim.
–No tak… Milena iOla. To najlepsza przyjaciółka Lenki, pamiętasz? – Skinąłem głową, ale coraz bardziej marszczyłem czoło. – Wiesz, pomyślałem sobie, że fajnie będzie spotkać się we czwórkę. Wyjdzie nam ztego dzisiaj podwójna randka.
Podwójna randka. Miałem ochotę strzelić mu wnos albo chociaż pociągnąć za tego kolczyka wbrwi, którą przekuł sobie kilka tygodni wcześniej.
–Jaja sobie ze mnie robisz? – Spojrzałem na niego spode łba.
–Przecież lubisz Olkę. – Przewrócił oczami. – No chodź już, chciałem jeszcze kupić popcorn icoś do picia.
–Może ilubię, ale nie na tyle, żebyś mi organizował randkę wciemno.
–Jakie ciemno? Przecież ją znasz! Stary, nie jojcz mi już, zegar tyka.
Prychnąłem. On to sobie wszystko wykalkulował, zaplanował ijuż pewnie oczyma wyobraźni widział naszą czwórkę na kolejnych podwójnych randkach.
–Sorry, ale takie numery nie ze mną. Doskonale wiesz, co myślę otego typu akcjach. – Odwróciłem się iruszyłem wstronę przystanku autobusowego. – Na razie!
–Aty dokąd?
–Do domu! – Teraz zrozumiałem, dlaczego nasze mamy tak bardzo się spieszyły. Wiedziały.
–Kuba! – krzyknął za mną – Daj spokój. Iniby co ja mam teraz zrobić? Co powiedzieć dziewczynom?
–To już nie mój problem. – Zsatysfakcją spoglądałem na jego coraz bardziej przerażoną minę. – Zawsze marzył ci się trójkącik, pamiętasz?
Ignorując jego nawoływania, przeszedłem na drugą stronę ulicy icicho pogwizdując, ruszyłem wstronę dworca autobusowego.
Itak oto sobotnie popołudnie spędzałem na tarasie domu rodzinnego – słuchając, że moja mama najwyraźniej bawiła się lepiej ode mnie.
Wpewnym momencie wesołe pogawędki ucichły, co znaczyło, że ciocia Dorota pewnie poszła do domu. Wiedziałem już, że lada moment będę miał towarzystwo. Nie pomyliłem się, bo minęła zaledwie chwila, aona rozsiadła się obok wygodnie iszturchnęła mnie wramię.
–Randka się nie udała? – zapytała.
–Randka się nie odbyła – prychnąłem. – Mogłaś mi powiedzieć.
–Wtedy nie zgodziłbyś się na to spotkanie, aŁukaszowi bardzo zależało.
–Wiesz, że nie cierpię takich sytuacji! Poza tym lubię Olę, ale nie na tyle, by się wniej zakochać.
–Askąd wiesz? Może jeśli poznałbyś ją bliżej, dał jej szansę…
–Wiem. Wiem, bo nie patrzę na nią tak, jak Łukasz patrzy na Milenę.
Mama westchnęła rozanielona, aja zaczerwieniłem się po cebulki włosów. Jeszcze niedawno zwierzałem się jej zmoich sercowych rozterek, jednak im byłem starszy, tym bardziej wolałem pewne kwestie zachować tylko dla siebie. Nie wiem zjakiego powodu, ale istniała we mnie niesamowicie silna potrzeba poznania kogoś, zkim od razu chciałbym stworzyć poważny związek. Nie chciałem zaczynać bycia razem od myśli, że prędzej czy później nasze drogi się rozejdą, aja skończę ze złamanym sercem. Albo ona… Chciałem poczuć, że to jest to. Na całe życie. Czy byłem naiwny irozmarzony? Łukasz śmiał się ze mnie, że czekałem na księżniczkę, która nigdy nie nadejdzie, amama… Mama to była mama.
–Ale zciebie romantyk. – Poczułem, jak położyła głowę na moim ramieniu iznowu westchnęła.
–Przestań, mamo.
–Kuba, ale to nic złego. To cudowne, że tak poważnie do tego podchodzisz. Iwiesz co? Masz to po tacie. Tak jak on był moim pierwszym ijedynym chłopakiem, tak ija dla niego byłam pierwszą iostatnią… – Głos jej się lekko załamał. – Jestem zciebie dumna, synku, imocno wierzę, że niedługo stanie na twojej drodze dziewczyna, przy której poczujesz, że serce będzie chciało wyskoczyć ci zpiersi.
Mógłbym ją poprosić oto, by nie nazywała mnie synkiem. Mógłbym wstać iodsunąć ją od siebie. Miałem wkońcu siedemnaście lat. Zrozumiałaby. Jednak, zamiast zwiększyć dzielący nas dystans, objąłem ją ramieniem iprzytuliłem mocniej do siebie. Uwielbiałem te chwile zmoją mamą, chociaż coraz rzadziej mówiłem jej otym na głos.
Otworzyłem oczy i spojrzałem na schodki, na których spędziliśmy tamten wieczór. Rozmawiając, śmiejąc się, wspominając. Pamiętałem, a może wydawało mi się, że pamiętam, że ubrana była w kwiecistą sukienkę sięgającą do kostek. Włosy spięła w koka na czubku głowy, tak jak lubiła najbardziej. Wokół jej oczu, gdy się śmiała, pojawiały się delikatne zmarszczki. Minęło już tyle lat, a mi pozostały tylko te migawki z przeszłości.
Chwyciłem w dłonie kubek z letnią już kawą i upiłem kilka łyków. Zapatrzyłem się w dal na drewniany płot, który powinienem pomalować poprzedniej wiosny. Obiecałem sobie, że zrobię to w tym sezonie – dość zapuszczania siebie i wszystkiego wokół. Niech to miejsce żyje, tak jak żyło przez lata. I znowu zamknąłem oczy i pozwoliłem wspomnieniom zdominować ten wiosenny poranek. Nie uciekałem przed nimi. Dzisiaj było mi z tym wyjątkowo dobrze.
Patrzyłem na małą dziewczynkę, która siedziała na kocu ibawiła się jakąś maskotką. Ja przesypywałem piasek do przyczepy mojej czerwonej ciężarówki, aŁukasz dłubał wziemi iszukał dżdżownic. To moja siostra, przypomniałem sobie. Taka mała, taka fajna, taka słodka. Moja siostra.
Nagle wotwartych tarasowych drzwiach pojawił się mężczyzna. Tata, przyszedł tata! Uśmiechnął się do mnie szeroko ipodszedł do Mili. Wyciągnęła wjego stronę rączki, wtuliła się wszeroką pierś izaczęła głośno chichotać. Podeszli do mnie itata już po chwili kucał obok.
–Co tam robisz, smyku? – zapytał, aja wzruszyłem ramionami.
–Robale! – krzyknął uradowany Łukasz, machając przy tym energicznie patykiem.
Tato złapał za daszek swojej czapki ijuż po chwili narzucił ją na moją głowę. Przez moment nic nie widziałem, ale przekręcił ją tyłem na przód iwyciągnął wmoją stronę dłoń ściśniętą wpięść.
–Żółwik? – zapytał rozbawiony.
–Tak!
–Ateraz chodźcie, chłopaki. – Wykorzystał moment, wktórym przybliżyłem piąstkę do jego ogromnej pięści, złapał mnie za rękę ipodciągnął do góry. – Mama usmażyła naleśniki! Musimy się pospieszyć, bo zDorotą wszystkie zjedzą.
Z ogromnym zdziwieniem doszedłem do wniosku, że chyba po raz pierwszy ojciec w tak bezpośredni sposób ukazał mi się we wspomnieniu. Zawsze był gdzieś obok, jakby za mgłą. A tym razem… Widziałem jego oczy wpatrujące się w moje, widziałem uśmiech, szeroki i szczery, i poczułem… Poczułem ciepło jego dłoni.
Przebłysk. Krótka chwila. Kilka sekund. I tak mocno bijące serce w mojej piersi.
Tato…
Jestem synku, jestem.
– Brakuje mi was – szepnąłem. – Mam nadzieję, że dobrze wam tam na górze razem.