Nad ranem - Sygo Monika - ebook + książka

Nad ranem ebook

Sygo Monika

4,1

Opis

Letnia powieść, dzięki której pokochasz wschody słońca!

Nina w dniu swoich ósmych urodzin otrzymuje żółty notes. Od tego czasu zapisuje w nim wszystko, co chciałaby zachować na zawsze. Pisze o swoich dwóch domach: tym w mieście, w którym mieszka w ciągu roku szkolnego z mamą, i tym na wsi, gdzie spędza wakacje z tatą. Pisze o swoich odkryciach, uczuciach i o wielkich zmianach, porywających jej życie na przestrzeni lat. Wreszcie pisze o tym, jak się zagubiła. Niepewna swoich wyborów, przerywa studia i wraca do miejsca, za którym tęskniła – rodzinnego domu na wsi.

Oskar do dziś pamięta, że podczas wakacji oglądał wschody słońca z Niną. Gdy dowiaduje się, że dziewczyna wróciła, nie zamierza przepuścić okazji do kolejnych spotkań. Właśnie rozstał się z Karoliną, ale nawet łącząca ich przeszłość, o której nie może mówić, nie powstrzyma go przed wykorzystaniem drugiej szansy. Ostatecznie od gniewu byłej dziewczyny ważniejsza jest dla niego bliskość Niny, w której był kiedyś szaleńczo zakochany.

Czy dostaną szansę, by uciec od przeszłości i uwierzyć na nowo w swoje intencje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 465

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (101 ocen)
52
21
17
10
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
M4rysia

Z braku laku…

ta opowieść można by zamknąć w 250 stronach dłuży się
30
ladylying

Z braku laku…

Niby urocza i słodka, ale jednak trochę infantylna. Bohaterowie mają po 20 lat a momentami rozmawiają ze sobą i zachowują się jak przedszkolaki. Czytało się okej i to tyle. Plus za sielski klimat.
20
Atlaskasia1

Całkiem niezła

Na początku bardzo mi się podobało, było przyjemnie, bez pospiechu, sympatycznie... im dalej tym było mdląco, irytująco i zwyczajnie krindżowo. Nie kupuję tego. Budowanie napięcia - sekrety, tajemnice, jeszcze chwilka i Wielkie Odkrycie... Które było jakby.. Meh? Jestem rozczarowana.
10
konwalia82

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka jest jak delikatna kołderka otulająca Cię przed snem😍Jest sielsko, romantycznie, rodzinnie😍 Czytając ta książkę cieplutko robi się człowiekowi na serduszku❤️
11
pochidisco

Dobrze spędzony czas

Meeeeeeega urocze. ☀️ Wczoraj zaczęłam czytać i właśnie skończyłam, bo tak bardzo wciągnęła mnie historia Niny i Oskara. Znajdziecie tu dużo wschodów słońca, kakao pite litrami, urocze pieski i jeszcze bardziej uroczych ludzi. Jedynie ciężko mi było uwierzyć, że przez taką głupotę stracili kontakt i lata przyjaźni. Mocno polecam czytać teraz, bo klimat jest idealnie wakacyjny!
00

Popularność




Nad ranem

Wydanie I

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody Wydawnictwa i autorki.

Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją literacką. Podobieństwo do prawdziwych wydarzeń i postaci jest przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Angela Węcka

Redakcja fabularna: Angela Węcka

Redakcja językowa: Ewa Mędrzecka

Korekta na składzie: Dominika Bronk

Skład: Marlena Sychowska

Ilustracje w środku: @Canva

Projekt i realizacja okładki: Ewa Popławska

Druk: Mazowieckie Centrum Poligrafii

Wydawnictwo Spisek Pisarzy

Powieść w wersji papierowej kupisz na stronie wydawnictwa i w księgarniach internetowych.

www.wydawnictwo.spisekpisarzy.pl

E-book dostępny między innymi na Legimi oraz Empik Go.

Copyright © by Monika Sygo, 2023

Irządze, 2023

ISBN: 978-83-966559-3-6

Wstającym ze słońcem.

Letnia playlista

Harry Styles - Harry’s House (bo to idealna płyta na spacer z psem)

Karin Stanek - Jedziemy autostopem (bo każdy z nas miał ochotę złapać stopa)

Shawn Mendes & Tainy - Summer Of Love (bo bez tej piosenki nie ma lata)

Stare Dobre Małżeństwo - Czarny blues o czwartej nad ranem (bo bez niej nie ma wschodów słońca)

Harry Styles - Late Night Talking(bo nocami o ważnych sprawach rozmawia się łatwiej)

Ed Sheeran - Perfect (bo idealnie nadaje się na pierwszy taniec)

PROLOG

Ludzie kolekcjonują różnerzeczy.

Moja mama zbiera lakiery do paznokci. Ma ich tak wiele, że nie starczy jej czasu, aby wszystkie wypróbować, a i tak ciągle kupuje nowe. Ciągle i ciągle. Często się z tego śmiejemy, bo w naszym mieszkaniu ciężko o przestrzeń, na której nie stałaby mała buteleczka z kolorowym, gęstym płynem. Mój sąsiad kolekcjonuje kapsle (nie tylko te po piwie!); planuje wykleić sobie nimi całą ścianę w pokoju, a ja nie mogę się doczekać dnia, w którym zobaczę efekty jego pracy. Ciotka taty ma regały wypełnione książkami Nicholasa Sparksa. To jej ulubiony pisarz, więc posiada egzemplarze we wszystkich językach, w których zostały wydane (a jest ich całkiem sporo – powieści i języków, rzecz jasna). Kuzyn mojej najlepszej przyjaciółki spaceruje po lasach w poszukiwaniu ptasich piór, a z kolei Hania – wspomniana przyjaciółka – zbiera płyty winylowe. Zależy jej na tym, by pochodziły z różnych zakątków świata, dlatego za każdym razem, gdy gdzieś wyjeżdżam, staram się jakąś jej przywieźć. Znałam kiedyś nawet marynarza, który kolekcjonował tatuaże. Pod jego koszulką kryły się nie tylko mięśnie wyrobione ciężką pracą, ale przede wszystkim historie jego życia, bo każdy rysunek na ciele był symbolem jakiegoś wydarzenia.

Pocztówki, magnesy na lodówkę, znaczki pocztowe, bilety do kina, zakładki. Ludzie kolekcjonują różne rzeczy… A ja? Mam na imię Nina i kolekcjonuję wspomnienia. Zaczęłam to robić w dniu moich ósmych urodzin.

ROZDZIAŁ 1

Nina

Aktualnie

Kawy. Potrzebowałam kawy. Mocnej, czarnej, idealnej, najlepiej takiej, którą zaparzyłabym sobie sama. Zerknęłam na ekran mojego telefonu wsuniętego w uchwyt samochodowy. Nawigacja wskazywała, że przede mną jeszcze dwie godziny jazdy. Wiedziałam, że nie wytrzymam i będę musiała zadowolić się kupną, a nie tą zrobioną w domu, w kuchni, której nie odwiedzałam od czterechlat.

Na szczęście po chwili w zasięgu mojego wzroku pojawiła się wielka, żółta litera M. Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o tym, że będę mogła spełnić swoją zachciankę, nie opuszczając samochodu. Było to dla mnie ważne, ponieważ na tylnej kanapie mini coopera smacznie spał Agrest, mój pies. Wcześniej, gdy tankowałam i zabrałam go ze sobą na stację, poproszono mnie o wyprowadzenie z pomieszczenia tego „ogromnego białego wilka”. Wydałam mu komendę, by poczekał na zewnątrz. Usiadł grzecznie, a w chwili, w której stracił mnie z pola widzenia, zaczął przeraźliwie wyć. Ogromnie mnie to zawstydziło, w dodatku jego skowyt złamał mi serce, dlatego zapłaciłam czym prędzej i obiecałam sobie, że podczas dalszej trasy nie wywinę mu kolejnego takiego numeru.

Zerknęłam w prawe lusterko, wrzuciłam kierunkowskaz, lekko zwolniłam, upewniłam się jeszcze raz, czy nic nie jedzie i zmieniłam pas. Krok po kroku, tak jak uczył mnie instruktor jazdy. Egzamin na prawko zdałam pół roku temu i sporo od tej pory jeździłam, ale podróż, w którą się dzisiaj wybrałam, była pierwszą tak długą – no i samodzielną – więc czułam się trochę niepewnie.

Powoli podjechałam pod słup, na którym znajdowała się strzałka z napisem: Tutaj złóż swoje zamówienie. Manewrowałam, modląc się w myślach, by zmieścić się pomiędzy bezsensownymi, brzydkimi i niebezpiecznymi dla karoserii mojego auta słupkami.

– Jeśli kiedykolwiek spotkam kretyna, który zamontował tutaj to cholerstwo… – mruknęłam cicho pod nosem i upewniłam się po raz czwarty, czy uda mi się wjechać. W głowie usłyszałam spokojny głos mojego instruktora – że mam się uspokoić, że miejsca jest na co najmniej półtora samochodu i nie muszę panikować. Odetchnęłam, otworzyłam szybę po stronie kierowcy i wychyliłam się na zewnątrz. Faktycznie, wolnej przestrzeni było aż nadto… A to ci niespodzianka!

Nagle rozległ się klakson, a ja podskoczyłam zaskoczona i przestraszona. Gdybym miała opisać, w jaki sposób brzmi wściekłość i zniecierpliwienie, użyłabym właśnie takiego bipnięcia. Ten dźwięk doprowadzał mnie do szału! Wyprostowałam się i spojrzałam we wsteczne lusterko. Facet, który stanął za mną, szykował się właśnie do tego, by ponownie dać mi do zrozumienia, że bardzo mu się spieszy. Nie miał możliwości wyminięcia mnie i wskoczenia w kolejkę przede mną, bo gdy sprawdzałam, czy zmieszczę się w wąskim przesmyku, całkowicie zablokowałam wjazd.

– Nie widzisz zielonego listka na szybie auta? – zapytałam retorycznie, unosząc dłoń do góry. Planowałam wystawić mu środkowy palec, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się i pomachałam przepraszająco. W dniu, w którym odebrałam prawo jazdy, obiecałam sobie, że wszystkich kierowców będę traktowała tak, jak sama chciałabym zostać przez nich potraktowana. Myślałam, że naklejka informująca o świeżo zdobytych uprawnieniach sprawi, że ludzie okażą mi więcej cierpliwości, zazwyczaj było jednak odwrotnie. – Zapomniał wół, jak cielęciem był…

W końcu udało mi się podjechać tam, gdzie starałam się dotrzeć od kilku minut.

– Dzień dobry! – odezwał się męski głos. – Mam na imię Marcin i to ja przyjmę twoje zamówienie. Na co masz dzisiaj ochotę? Szczególnie polecam…

Przestałam go słuchać i spojrzałam na migające przed moimi oczami ekrany z menu lokalu. Te z pięknie sfotografowanymi burgerami i frytkami ominęłam, nie byłam głodna, i chociaż doskonale wiedziałam, co konkretnie chciałam zamówić, skupiłam się na części kawiarnianej, by chociaż ją przestudiować. Nie przepadałam za tymi wszystkimi fikuśnymi latte z bitą śmietaną, matcha latte, frappe z syropem smakowym. Przez ostatnie dwa lata weekendami dorabiałam sobie w kawiarni, więc te kombinacje nie były mi obce, ale to dzięki pracy w takim miejscu pokochałam czarną kawę i alternatywne sposoby jej parzenia. Miałam bzika na tym punkcie i naprawdę odczuwałam smutek, gdy uświadomiłam sobie, że w takiej sieciówce nie dostałam w zasadzie żadnego wyboru. Mimo wszystko: lepszy rydz niż nic.

– Dzień dobry! Poproszę dużą, czarną i bardzo mocną kawę. Bez żadnych dodatków.

– Czy podać cukier i śmietankę? – Wiedziałam, że to były regułki, których pracownik musiał użyć, ale nie powstrzymało mnie to przed przewróceniem oczami.

– Nie, dziękuję. – Uśmiechnęłam się szeroko na wypadek, gdyby gdzieś tutaj znajdowała się kamera podglądająca klientów.

Marcin starał się ze wszystkich sił namówić mnie jeszcze na powiększony zestaw z frytkami lub jakiś słodki dodatek jednak nie ugięłam się i powtórzyłam, że chciałabym tylko kawę. Czarną, mocną, bez mleka i cukru, dziękuję!

– Czy zamówienie na ekranie się zgadza?

– Tak!

– W takim razie zapraszam do kolejnego okienka.

W końcu odebrałam upragniony kubek i próbując nie poparzyć sobie palców oraz języka, wzięłam szybki łyk, a następnie odstawiłam kawę do uchwytu. Nie była tragiczna, nawet nie smakowała źle, ale do tych najlepszych i najwyborniejszych też nie należała.

Zjechałam na pobliski parking, zgasiłam silnik, uchyliłam szyby i pozwoliłam sobie na to, aby po prostu cieszyć się chwilą. Gdy troszkę odsapnęłam, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer mamy. Nie odebrała, więc napisałam jej SMS-a, że zrobiłam sobie krótki postój, zaraz ruszam w dalszą drogę i odezwę się do niej, kiedy dotrę na miejsce. Chciałam wziąć Agresta na krótki spacer, jednak ten nadal smacznie spał i nie wydawał się zainteresowany wyjściem.

– W takim razie mam nadzieję, że wytrzymasz resztę trasy, bo nie wiem, czy będzie jeszcze możliwość, bym zatrzymała się gdzieś dalej – powiedziałam, nie spodziewając się żadnej reakcji z jego strony, i rozejrzałam się wokół.

Moją uwagę przykuł dość nietypowy obraz. Kawałek dalej, tuż przy piknikowych stołach, stała dziewczyna i płukała pędzle, wylewając na nie wodę z butelki. Gdy upewniła się, że są czyste, owinęła je w biały T-shirt i schowała do plecaka. Usiadła na ławce, przeciągnęła się i zsunęła ze stołu sporych rozmiarów karton, na którym białe litery tworzyły napis: Zabierzesz mnie do domu? Wokół pytania namalowanych było mnóstwo kolorowych kwiatuszków i wywijasów, których z tej odległości nie byłam w stanie rozszyfrować. Co mi szkodziło zapytać ją, dokąd chce jechać? Wyglądała na niegroźną, a ja chętnie zapewniłabym sobie towarzystwo na kolejne kilometry.

Wyjechałam z parkingu, a gdy zbliżyłam się do miejsca, w którym siedziała, zatrzymałam się, zaciągnęłam hamulec ręczny i wyjrzałam przez otwarte okno.

– Gdzie jest twój dom? – zapytałam po prostu.

Spojrzała na mnie zaskoczona i uśmiechnęła się niepewnie.

– A gdzie jest cel twojej podróży? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Ja zapytałam pierwsza.

Wyglądała na lekko przestraszoną, co mnie w sumie zdziwiło, bo przecież próbowała złapać stopa. Może po prostu nie spodziewała się, że ktoś tak szybko zareaguje? Prawą dłonią założyła sobie luźny kosmyk za ucho i przyjrzała mi się uważnie. Pozwoliłam jej na to, bo miałam nadzieję, że w ten sposób uda mi się zdobyć jej zaufanie. W końcu z pewną dozą ostrożności w głosie wymieniła nazwę wsi, do której i ja zmierzałam.

– A to ci niespodzianka! – Nie ukrywałam zaskoczenia. – Tak się składa, że też tam jadę, więc jeśli to jest twój jedyny bagaż i nie przeszkadza ci towarzystwo śpiącego na tylnej kanapie psa, to serdecznie zapraszam.

– A nie zamordujesz mnie? – zapytała, podchodząc do auta. – Pierwszy raz łapię stopa, a planuję jeszcze trochę pożyć.

Zaśmiałam się i wysiadłam.

– To i mój pierwszy raz, więc mam takie same wątpliwości. – Mrugnęłam do niej i cofnęłam się, by otworzyć bagażnik.

Na szczęście w tę podróż zabrałam tylko małą torbę z kanapkami dla mnie i zapasem karmy dla psa. Cała reszta mojego dobytku została dostarczona przez kuriera wczoraj po południu. Tato od tej pory dzwonił do mnie trzy razy, by zapytać, czy na pewno nie zacząć mnie rozpakowywać, ale za każdym razem prosiłam, by tego nie robił. Lubiłam układać rzeczy po swojemu i mimo jego szczerych chęci byłam pewna, że musiałabym wszystko poprzestawiać.

– W takim razie zacznijmy od początku! Jestem Kaja. – Dziewczyna wyciągnęła w moją stronę dłoń. – Miło mi cię poznać i dzięki, że mogę się z tobą zabrać.

– Nina. – Odwzajemniłam jej uścisk. – Bardzo podoba mi się twoje imię!

– Mam siostrę bliźniaczkę i nasi rodzice wpadli na, ich zdaniem, genialny pomysł, by dać jej na imię Maja. Tak więc… Kaja i Maja.

– Bardzo oryginalnie – podsumowałam, zastanawiając się, dokąd zmierza ta dziwna wymiana zdań.

– Do czasu – westchnęła dziewczyna. – W szkole wszyscy wołali do nas: Maja, co się ciągle kaja i Kaja, co nie lubi maja. Mam wrażenie, że będzie się to ciągnęło za nami do końca życia.

– W sumie to całkiem zabawne… – Mimo to próbowałam się nie zaśmiać, bo domyśliłam się, że siostry nie czerpały z tego zbyt dużo przyjemności.

– Też tak myślałyśmy na samym początku. – Wzruszyła ramionami, sięgnęła po swój plecak i wrzuciła go do otwartego bagażnika, kończąc w ten sposób temat.

Cofnęła się do stołu piknikowego, na którym zostawiła karton. Zgięła go wpół i rozejrzała się wokół. Po chwili ruszyła w stronę pojemników na śmieci i wrzuciła go do tego niebieskiego. Zawróciła, minęła mnie i nie czekając na to, aż do niej dołączę, otworzyła drzwi po stronie pasażera i wsiadła do środka.Po prostu. Nie dopytywała, czy faktycznie ją zabiorę, nie upewniła się, czy na pewno może wsiąść. Odniosłam wrażenie, że starała się grać pewną siebie, a swoim gadulstwem i zdecydowaniem próbowała ukryć nerwowość, którą i ja czułam.

Byłyśmy dla siebie całkiem obce, znałyśmy się od kilku minut i obie znalazłyśmy się w całkiem nowej sytuacji. Być może Kai byłoby łatwiej, gdybym powiedziała jej, że zabieranie autostopowiczów to dla mnie chleb powszedni. Być może i mnie byłoby łatwiej, gdyby Kaja oznajmiła, że z takiej podwózki korzysta co najmniej raz w tygodniu. A tak żadna z nas nie do końca wiedziała, czego się spodziewać.

Zamknęłam bagażnik, wsiadłam do auta i zapięłam pas. W tym czasie moja nowa znajoma bawiła się guzikami przy fotelu, ustawiając sobie oparcie i wysokość. Gdy znalazła najwygodniejszą pozycję, sięgnęła do pokrętła od radia i spojrzała na mnie pytająco. Skinęłam na znak, że nie mam nic przeciwko, by zmieniła stację. Na aktualnej monotonny głos prezentera analizował wszystkie plusy i minusy wakacji nad polskim morzem.

– Ależ piękny! – Zachłysnęła się, gdy zajrzała na tylną kanapę i zobaczyła psa. – I wielki! W domu czeka na mnie golden retriever. To suczka, ale brat się uparł, by nazwać ją Poker, i tak już zostało. W sumie pasuje zarówno do samca, jak i do suki. Może któregoś dnia uda nam się wybrać na wspólny spacer? Co to w ogóle za rasa?

Ależ była z niej gaduła! Po kilku godzinach jazdy w towarzystwie radia i pochrapującego czworonoga miło będzie posłuchać dziewczęcego trajkotania.

– Agrest to biały owczarek szwajcarski – odpowiedziałam szybko, gdy zauważyłam, że ma ochotę ponowić pytanie. – Dostałam go od mamy i ojczyma na urodziny. Zawsze chciałam mieć psa i co roku żywiłam nadzieję, że w końcu zamieszka z nami jamnik, którego nazwę Pimpek. – Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Długo na niego czekałam, ale dzisiaj wiedziałam, że mama nie mogła wybrać lepszego czasu na to, aby w końcu spełnić moje marzenie. Dzięki temu od początku byłam świadomą i odpowiedzialną opiekunką. Chociaż mama i jej partner pomagali mi, gdy tylko ich o to prosiłam, to jednak pies był mój, tylko mój. – To co, jesteś gotowa do drogi?

–  W zasadzie to tak, ale… spieszy ci się jakoś bardzo? – Minę miała taką, jakby sobie o czymś przypomniała. – Chciałabym jeszcze zadzwonić do brata. Rozmawiałam z nim, zanim zaproponowałaś mi transport, i zaoferował się, że łaskawie po mnie przyjedzie. Dałabym mu tylko znać, okej? Kawałek dalej są problemy z zasięgiem i moglibyśmy się nie dogadać, a wolałabym, żeby jednak nie jechał na marne, zwłaszcza że miał urwać się z pracy.

– Jasne, nie ma problemu.

Kaja przez chwilę grzebała w torebce i w końcu znalazła telefon. Chłopak odebrał po kilku sygnałach, a ja odwróciłam głowę w drugą stronę i starałam się nie przysłuchiwać ich rozmowie. Czułam, że moja współpasażerka z każdym zdaniem staje się coraz bardziej skrępowana. Już miałam zamiar wysiąść z samochodu, by dać jej odrobinę prywatności, jednak ona zakończyła połączenie, pokazała język ekranowi telefonu – co sprawiło, że cicho się zaśmiałam – i lekko zaczerwieniona zwróciła twarz w moją stronę.

– Hmm, jakby to powiedzieć… – Odchrząknęła i uciekła spojrzeniem w bok. Była zawstydzona.

– Najlepiej prosto z mostu?

– Cóż. Mój brat… jest nadopiekuńczy. Martwi się, że wsiadłam do samochodu jakiegoś zwyrodnialca, który wywiezie mnie za granicę i sprzeda albo zmieli, albo zmieli, a potem sprzeda, i powiedział, że nie przyjedzie po mnie, jeśli wyślę mu zdjęcia auta z numerem rejestracyjnym. Chciał też z tobą porozmawiać, ale na szczęście udało mi się wybić mu ten pomysł z głowy. Przepraszam, zaoferowałaś mi pomoc, a teraz stawiam cię w niezręcznej sytuacji…

Popatrzyłam na nią z rozbawieniem. Byłam jedynaczką i dużo bym dała, by mieć martwiącego się o mnie starszego brata. Zresztą już w chwili, w której się poznałyśmy i przedstawiłyśmy sobie nawzajem, pozazdrościłam jej siostry bliźniaczki. Nie była sama. Ja niby też, ale… Rodzeństwo to jednak rodzeństwo.

Nie kojarzyłam, by w okolicach domu taty mieszkała taka rodzina. Jednak wieś, w której miałam spędzić najbliższy rok, nie była aż tak mała, bym znała w niej wszystkich mieszkańców. Postanowiłam zapytać później Kaję, w którym miejscu dokładnie mieszka. Zaproponowałam, żeby przekazała bratu mój numer telefonu, i powiedziałam, że nie mam nic przeciwko, by zrobiła zdjęcia samochodu z numerem rejestracyjnym. Wprost przeciwnie – uważałam, że to świadczyło o odpowiedzialności jej brata i jego świadomości, że na tym świecie są źli ludzie, na których bardzo łatwo trafić. Zdziwiłabym się, gdyby po prostu machnął ręką i pozwolił Kai na podróż z całkiem obcą osobą, twierdzącą w dodatku, że jedzie w to samo miejsce, co ona.

W końcu ruszyłyśmy w dalszą drogę. Przez jakiś czas jechałyśmy, nie odzywając się do siebie, i po prostu słuchałyśmy muzyki, która cicho grała w tle. Po reakcjach Kai widziałam, że mamy podobne gusta muzyczne. Czułam, że mogłybyśmy się zaprzyjaźnić. Palcami wystukiwałam rytm na kierownicy i po raz kolejny doszłam do wniosku, że decyzja o przeprowadzce do taty była dobra. Idealna.

– A ciebie co sprowadza w nasze strony? – zapytała Kaja, gdy wybrzmiały ostatnie nuty melodii i w radiu rozpoczął się blok reklamowy. Grali naprawdę dobrą muzykę, więc nie chciałyśmy zmieniać stacji.

– Jadę w odwiedziny do taty. W ostatnim czasie to on często wpadał do miasta, więc teraz kolej na mnie – odpowiedziałam, nie wprowadzając jej w żadne szczegóły. Nie czułam jeszcze potrzeby, by dzielić się całym swoim życiem.

– Super! Może faktycznie uda nam się spotkać na jakimś spacerze. – Jej radość była tak naturalna i autentyczna, że aż zrobiło mi się ciepło na sercu.

Dojeżdżałam do skrzyżowania z sygnalizacją, gdy światło z zielonego zmieniło się na żółte. W głowie usłyszałam głos mojego instruktora, który nakazałby mi przyspieszyć jednak ja wcisnęłam hamulec i stanęłam. Wiedziałam, że hamowanie w ostatniej chwili było niebezpieczne, ale nikt za mną nie jechał, a zatrzymując się, stworzyłam sobie okazję do tego, by dopić kawę. Nie potrafiłam prowadzić, trzymając kierownicę jedną dłonią.

Sięgnęłam po kubek i w tym samym momencie mój telefon wydał z siebie charakterystyczny dźwięk świadczący o tym, że dostałam SMS-a. Podejrzewałam, że to mama mogła mi odpisać na poprzednią wiadomość. Wyjęłam komórkę z uchwytu i zerknęłam na ekran. Na górze mrugał nieznany numer. Miałam nadzieję, że to nie była reklama, bo zamiast delektować się zastrzykiem kofeiny, traciłam czas na odczytanie SMS-a. Odblokowałam telefon, zamknęłam ekran nawigacji i odpaliłam odpowiednią aplikację.

Cześć! Jestem bratem Twojej współpasażerki. Jedź ostrożnie, nie przekraczaj dozwolonej prędkości i dostarcz nam Kaję w jednym kawałku ;-) Gdyby za dużo gadała, każ jej się zamknąć, czasami działa. W razie problemów jestem pod telefonem. Dzięki!

Zaśmiałam się. Kaja spojrzała na mnie pytająco, więc odczytałam treść wiadomości na głos.

– Naprawdę się o ciebie martwi. – Podsumowałam z uśmiechem.

– Tak… Zachowuje się, jakbym była małą dziewczynką – westchnęła zirytowana. – Starsi bracia podobno tak mają, ale Oskar przesadza.

Światło zmieniło się na zielone, więc ruszyłam, nie zwracając kompletnie uwagi na wypowiedziane przez Kaję imię.

ROZDZIAŁ 2

Oskar

Trzy miesiące wcześniej

Już sam fakt, że przytuliłem ją z taką niezdarnością, świadczył o tym, że nigdy nie powinniśmy być razem. Nie pasowała do moich ramion. A może to ja nie chciałem, by pasowała? Znaliśmy się całe życie. Dorastaliśmy razem i mieliśmy wspólne tajemnice. Byliśmy przyjaciółmi – i to była taka przyjaźń, która przechodziła z pokolenia na pokolenie. Przyjaźnili się nasi dziadkowie, przyjaźnili nasi rodzice. A my poszliśmy o krok dalej i spróbowaliśmy stworzyć związek. Nie wyszło.

Przez dwa lata trzymałem ją za rękę, całowałem i tuliłem. Przez dwa lata wmawiałem sobie, że pasuje do moich ramion i przez dwa lata próbowałem ją pokochać. Dzisiaj to zakończyłem.

Siedziałem w jej pokoju, trzymałem niezdarnie w objęciach i pozwalałem się wypłakać. Już nie jako jej chłopak, lecz przyjaciel. Pocieszałem, poklepywałem i szeptałem słowa otuchy. Że to nie jej wina, że zasługuje na kogoś lepszego, że jestem dupkiem, a ona jest zbyt dobra dla dupka.

Nie miałem pojęcia, jak długo to trwało, jednak w końcu się ode mnie odsunęła. Patrzyła podkrążonymi, smutnymi oczami i pociągnęła nosem. Cały makijaż jej spłynął i wyglądała jak miś panda. Bezbronna, niewinna i smutna. Przeze mnie.

– Czy zrobiłam coś…

– Nie! – Nie pozwoliłem jej dokończyć. – To ja nigdy nie powinienem… Ech, przepraszam.

Przepraszam. Już po raz setny użyłem tego słowa. Miałem wrażenie, że wyczerpałem jego limit na kolejne miesiące, być może nawet na lata.

– Oskar… – Oczy miała załzawione, warga lekko jej drżała, cała skurczyła się w sobie. – Poczekaj chwilę. Pójdę do łazienki, ogarnę się jakoś i porozmawiamy, dobrze? Nie idź jeszcze, proszę.

Kiwnąłem głową, dając jej znać, że nigdzie się nie wybieram. Zaczekam, nie ucieknę, mimo że właśnie to miałem ochotę zrobić. Wstała i ze spuszczoną głową ruszyła w stronę korytarza. Po chwili zniknęła mi z oczu.

Rozejrzałem się po pokoju, stanowiącym miejsce pełne naszych wspomnień. Na biurku leżała książka ode mnie, otwarta na przypadkowej stronie. Wiedziałem, że jej nie przeczytała i już pewnie tego nie zrobi. Z łóżka spoglądał na mnie wielki pluszowy tygrys, którego musiałem jej kupić, gdy przegrałem zakład. O co nam wtedy poszło? Nie mogłem sobie przypomnieć… Na ścianach wisiało pełno naszych zdjęć i pocztówek z odwiedzanych wspólnie miejsc.

Herbata, którą mi zaparzyła, już dawno wystygła. Sięgnąłem po nią jednak i wypiłem w trzech łykach. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze naprzeciwko – tym, które służyło za drzwi szafy – i dopiero wtedy zorientowałem się, że moja biała koszulka była nie tylko przemoczona, ale także poplamiona czarnym tuszem do rzęs i kolorowymi kosmetykami. Żałowałem, że nie wziąłem nic na zmianę albo nie zdecydowałem się na coś ciemnego, kiedy wychodziłem z domu. Cholera, będę musiał wrócić i się przebrać.

Nagle przypomniałem sobie, że przecież kilka tygodni wcześniej dostałem własną półkę w jej szafie. Uchyliłem drzwi i spojrzałem na zapasowe ubrania, które miały tu na mnie czekać, gdybym chciał przenocować. Nie spałem u niej ani razu, mieszkałem przecież cztery domy dalej. Unikałem tego jak ognia, bo zawsze wydawało mi się to takie… nie na miejscu? Niepotrzebne? Wręcz intymne – a na intymność, tę pod osłoną nocy, nie byłem gotowy. A teraz patrzyłem na równo poukładane T-shirty, które sama wybrała, i w dniu, w którym z nią zerwałem, postanowiłem skorzystać z nich po raz pierwszy. Co za ironia. Czułem się dziwnie, gdy sięgnąłem po czystą koszulkę, a tę ze śladami jej smutku upchnąłem głęboko w plecaku.

Karolina wróciła do pokoju dokładnie w momencie, w którym strząsnąłem materiał i przewróciłem go na prawą stronę. Po raz ostatni spojrzała na ciąg cyfr, które były wytatuowane tuż nad moim sercem. Wiele razy pytała, co oznaczają, a ja wiele razy unikałem odpowiedzi. Nie chciałem odkrywać się przy niej aż tak bardzo, a poza tym ostatnio i dla mnie ich znaczenie zaczęło się zacierać.

Odchrząknęła, a ja ubrałem się szybko, popatrzyłem na nią i wzruszyłem ramionami. No bo co innego miałem zrobić, po raz kolejny przeprosić? Udać, że nie widziałem tego, jak się na mnie gapiła, jak lustrowała mnie z góry na dół, spojrzeniem dając do zrozumienia, że odda mi się w każdej chwili? Wiele razy rozbierała mnie, przejeżdżając po nagiej skórze długimi paznokciami. Jedyna różnica polegała na tym, że dzisiaj widziała mnie bez koszulki po raz ostatni. To ją bolało, wkurzało. Nie było częścią jej planu.

– Chcesz jeszcze coś do picia? – Sięgnęła po pusty kubek, który odstawiłem na biurko. – Może ukroić ci kawałek ciasta? Wczoraj piekłam szarlotkę z babcią. Wiem, że lubisz…

– Nie, dzięki. Nie jestem głodny. – Ruszyłem w stronę fotela pod oknem, Karolina wybrała łóżko. Przez chwilę miałem ochotę usiąść obok niej; głupie przyzwyczajenie. Między nami zaczęło robić się niezręcznie. – Karo…

Wypuściła drżący oddech i uciekła spojrzeniem w bok. Położyła sobie dłonie na udach i zacisnęła je w pięści. Zauważyłem, że zdjęła bransoletkę, którą podarowałem jej kilka tygodni temu. Miała ją, gdy tu przyszedłem. Kiedy powiedziałem, że to koniec, bawiłem się koralikami zdobiącymi jej nadgarstek.

Milczała, a mnie dobijała ta cisza między nami, więc tym razem to ja odchrząknąłem. O czym chciała jeszcze rozmawiać? Otworzyłem usta, by o to zapytać, ale nie zdążyłem, bo Karolina uniosła dłoń do góry, dając mi do zrozumienia, żebym milczał.

– Nie. Nic już nie mów – poprosiła. – Wiem, że chciałam, żebyśmy jeszcze porozmawiali, ale chyba muszę się z tym wszystkim przespać. To nie jest dobry moment.

Odetchnąłem z ulgą, bo wiedziałem o tym od chwili, w której poszła do łazienki. Czmychnąłbym, ale po tym wszystkim byłem jej sporo winien i musiałem zachować ostrożność.

Widziałem, że rozbolała ją głowa, a pod maską twardzielki Karolina za wszelką cenę starała się ukryć tę zranioną część siebie. Taka właśnie była – odrzucona otaczała się twardą skorupą, przez którą bardzo trudno się przebić.

– Może zadzwonię po Majkę? Wpadnie, posiedzi z tobą – zaproponowałem, by dać jej do zrozumienia, że się martwię, nadal o nią dbam i będę o niej myślał, mimo że nie jesteśmy już razem.

– Nie, sama to zrobię. – Wstała z łóżka i podeszła w stronę drzwi. – Będzie lepiej, jeśli już pójdziesz.

Nie musiała prosić mnie o to dwa razy. Zebrałem swoje rzeczy, a plecak zarzuciłem na ramię. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie spakować reszty ubrań z szafy, ale to chyba nie był najlepszy moment. Mogłem minąć Karolinę bez słowa, zbiec po schodach i wyjść z jej domu, nie oglądając się za siebie, ale nie byłem taki. Zatrzymałem się przy dziewczynie, kciukiem uniosłem lekko jej podbródek i spojrzałem w smutne oczy. Po raz ostatni złożyłem lekki pocałunek na jej czole.

– Będzie dobrze, zobaczysz – szepnąłem i odsunąłem się od niej.

Grymas, który pojawił się na jej twarzy, prawdopodobnie miał przypominać uśmiech. Jednak nie dotarł do oczu – one pozostały niewzruszone.

– To nic nie zmienia, prawda? – zapytała, uciekając spojrzeniem za mnie. – Piątek aktualny?

– Oczywiście, jak zawsze – odpowiedziałem z pewnością w głosie, chociaż w środku aż mnie skręcało. – Wpadnę po ciebie o siódmej.

– Do zobaczenia, Oskar.

Był poniedziałek, a ja specjalnie zakończyłem nasz związek właśnie dzisiaj. Karolina miała kilka dni na to, by oswoić się z nową sytuacją, a ja żywiłem nadzieję, że nasza cotygodniowa podróż minie mimo wszystko w dobrej atmosferze. W końcu byliśmy skazani na siebie jeszcze przez jakiś czas, czy tego chciałem, czy nie. Podołam temu, by to wszystko wytrzymać, ale już nie jako jej chłopak – i musiała to zaakceptować.

Zbiegłem po schodach, pożegnałem się z babcią Karoliny i szybkim krokiem udałem się w stronę pickupa zaparkowanego przy płocie. Usiadłem za kierownicą, zaciągnąłem się znajomym zapachem, przekręciłem kluczyk i w końcu wcisnąłem pedał gazu. Z piskiem opon pokonałem zakręt, który byłbym w stanie przejechać z zamkniętymi oczami, i wypuściłem długo wstrzymywane powietrze. Nareszcie!

Powinienem pojechać do warsztatu, by skończyć robotę, ale nie miałem teraz do tego głowy. Zatrzymałem się na poboczu, napisałem krótką wiadomość do wujka – a jednocześnie mojego szefa – że pojawię się jutro dwie godziny przed otwarciem. Wprawdzie przez to opuszczę poranne wykłady na uczelni, ale trudno – praca była ważniejsza. Ruszyłem, nie czekając na odpowiedź, i jeździłem po okolicy bez celu. Tego właśnie potrzebowałem.

*

Minęło kilka godzin od momentu, w którym wyszedłem z domu Karoliny. W tym czasie mama dzwoniła do mnie cztery razy, Majka wysłała wiązankę SMS-ów, a Szymek zostawił dwie wiadomości na poczcie głosowej. Tylko Kaja milczała – dała mi czas i za to byłem jej wdzięczny. Na pewno wszyscy już wiedzieli, bo tutaj takie newsy rozchodziły się z prędkością światła, ale ja nie miałem ochoty wracać i się z tym mierzyć. Jeszcze nieteraz.

Siedziałem na pace auta i gapiłem się przed siebie. Jakiś czas temu skręciłem w nieutwardzoną drogę i pojechałem na działkę, którą dostałem od ojca w ramach rekompensaty za jego nieobecność w życiu jedynego syna. Sprzedam ją pewnego dnia albo może postawię tu dom, nie wiem. To w tej chwili nie jest ważne. Póki jednak działka stała pusta, urządzałem na niej najlepsze imprezy w okolicy. Robiło się coraz cieplej, niedługo będzie można znów rozpalać ogniska i bawić się do białego rana.

Telefon ponownie zawibrował. Zirytowany sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem go i spojrzałem na ekran. Dzwonił Szymon, a ja po raz kolejny odrzuciłem połączenie i łudziłem się, że ten gamoń w końcu zrozumie, że nie mam ochoty na rozmowy. Właściwie mogłem przecież wyłączyć komórkę! Prawie to zrobiłem, jednak SMS od Szymka pokrzyżował mi plany.

Dwa słowa, które sprawiły, że serce na chwilę przestało mi bić, tylko po to, by sekundę później ruszyć galopem.

Nina wraca.

Wybrałem szybko numer kumpla i czekałem na połączenie. Byłem pewny, że specjalnie zwleka z odebraniem, aby dać mi nauczkę.

– Skąd wiesz? – Nie siliłem się na powitanie, gdy po drugiej stronie rozległy się charakterystyczne trzaśnięcia.

– No siema, stary. – W jego głosie słyszałem rozbawienie. – Miło, że pytasz, co u mnie.

– Szymek… – burknąłem zirytowany.

– Dobrze, już dobrze! Czekałeś cztery lata, nic się nie stanie, jeśli poczekasz dodatkową minutę – odpowiedział z typową dla siebie wesołością. Gdyby siedział teraz obok, przysięgam, dostałby ode mnie po tym roześmianym łbie. – Byłem z królikiem siostry u Doktorka. Uparła się, żeby przyciąć mu paznokcie, pazury, czy co on tam ma.

– I? – ponagliłem go.

– No i tak od słowa do słowa pan Adam pochwalił się, że jego córka wraca. Na stałe, a przynajmniej na kolejny rok. Coś tam jej nie podpasowało na studiach i chce zrobić sobie przerwę. No i tyle wiem. Potem obcięliśmy te głupie pazury, policzył mi za to dwie dychy, czaisz? I…

Szymek zaczął narzekać na ceny, jednak przestałem go słuchać. Poczekałem, aż wyrzuci z siebie kilka kolejnych zdań, wypuściłem długo wstrzymywany oddech i mu przerwałem:

– Kurde. Trochę mi się życie pokomplikowało.

– Że co?

– Kto wie, że Nina wraca? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

– A bo ja wiem? Ty, ja, Doktorek. To dość świeża sprawa, rozmawiał z nią przez telefon, gdy wpadłem do lecznicy. Gdybym wiedział, że to ona wisi na linii, to przekazałbym pozdrowienia. Chyba mnie jeszcze pamięta, nie? Ale…

– Zerwałem z Karoliną.

Po drugiej stronie nastała grobowa cisza.

– Szymon?

Kolejne kilka sekund milczenia, co w przypadku mojego najlepszego przyjaciela nie zdarzało się zbyt często. Szymek zawsze miał coś do powiedzenia.

– Przecież jak ona połączy wszystkie kropki, to cię zabije. Nawet jeśli zostawiłeś ją, zanim się dowiedziałeś o Ninie, to Karo stwierdzi, że to przez nią.

– Wiem.

Szymek ponownie zamilkł, po czym wybuchnął głośnym śmiechem. Jakby się zastanowić, to temu dźwiękowi właściwie daleko było do śmiechu – to był bezczelny rechot!

– A co ja ci mówiłem? Co tłukłem do głowy? – zapytał między atakami wesołości. – Po jaką cholerę pakowałeś się w ten związek? Gościu, ty zdajesz sobie sprawę z tego, że masz przejebane?

– Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć – burknąłem w odpowiedzi. Nie miałem pojęcia, czy to usłyszał, bo nadal zaśmiewał się do łez, ale musiałem mu przyznać rację. Idealnie podsumował moją sytuację.

W końcu Szymkowi udało się uspokoić na tyle, by porozmawiać o sprawie w miarę spokojnie. Doszliśmy do wniosku, że trudno będzie wybrnąć z tego, w co się wpakowałem. Nie widziałem Niny od lat. Nie zapomniałem o niej, ale straciłem nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze ją spotkam, a tym bardziej, że tu wróci. I byłem pewny, że Karolina, gdy tylko się o tym dowie, ze wszystkich sił postara się o to, by uprzykrzyć jej życie. I przy okazji nam wszystkim też.

Naprawdę miałem przejebane.

Do domu wróciłem bardzo okrężną drogą, ale na szczęście ominęły mnie wieczorne rozmowy z moją zwariowaną rodzinką. Nikogo nie było, więc odgrzałem sobie szybko kolację, nabazgrałem na kartce, że na uczelnię wracam jednak jutro, i zamknąłem się w pokoju. Postanowiłem przespać ten cholerny natłok myśli.

Leżałem w łóżku przez kilka godzin. Przekręcałem się z boku na bok, szukając najwygodniejszej pozycji, ale w końcu się poddałem. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Budzik miał zadzwonić dopiero za dwie godziny, jednak nie było szans na to, bym zasnął. Zerwałem się z łóżka, włożyłem dres i cicho wymknąłem się na zewnątrz. Ze słuchawkami na uszach pobiegłem w stronę lasu. Dom pana Adama i Niny minąłem ze świadomością, że już niedługo w oknach jej dawnego pokoju znowu zapali się światło.

Uśmiechnąłem się na tę myśl – pierwszy raz od dawna  – i ruszyłem w stronę słońca, które miało dopiero wzejść.

ROZDZIAŁ 3

Nina

Wrzuciłam kierunkowskaz, spojrzałam w lusterko, zwolniłam i zmieniłam pas. Znajdowałyśmy się już naprawdę blisko. Drogi stały się węższe, bardziej zakurzone, jakby mniej uczęszczane. Co chwilę mijałyśmy domy jednorodzinne, a w oddali majaczyły pola i lasy. Zapomniałam już, jak pięknie tu było, jakswojsko.

– Za jakieś dwa kilometry przy drodze będzie sklep – odezwała się Kaja. – Czy mogłabyś mnie tam wysadzić? Obiecałam, że kupię kilka drobiazgów.

– Jasne, to żaden problem. Jeśli chcesz, to mogę poczekać i wskażesz mi dokładnie, gdzie cię podrzucić.

– Nie trzeba, już i tak spadłaś mi z nieba! – zaśmiała się dziewczyna. – A poza tym mieszkam bliziutko, więc wrócę do domu spacerem. Nie chcę cię zatrzymywać.

– Nie będę się upierać. I jeśli w pobliżu nie ma innego sklepu, to kojarzę, o którym miejscu mówisz. Kiedyś często robiłam tam drobne zakupy.

– No to wygląda na to, że będziemy mieszkać naprawdę blisko siebie. Świat jest mały, a ta wieś jeszcze mniejsza. Przeniosłyśmy się tutaj kilka lat temu – dodała Kaja. Nic dziwnego, że jej nie kojarzyłam. Pojawiła się, gdy ja zniknęłam… – Na początku nie mogłam znieść tej wszechobecnej ciszy, a dzisiaj, gdy jestem w mieście, przeszkadza mi hałas. Tu czas zwalnia.

Kaja miała rację. Tutaj czas zawsze płynął inaczej, wolniej i spokojniej, tutaj zawsze byłam wyciszona i szczęśliwa. Uwielbiałam moje miasto, ale w ostatnich tygodniach coraz bardziej przytłaczała mnie gonitwa za byciem lepszą. Przerastał mnie ciągły pośpiech, by nie spóźnić się na autobus czy spotkanie, męczyły późne powroty do domu i ludzie, którzy pędzili przed siebie, nie zwracając uwagi na to, jak czas, wspomnienia, cudowne chwile przelatują im przez palce. Byle więcej, byle szybciej, byle mocniej. Tutaj w końcu odpocznę, byłam tego pewna. Miałam nadzieję, że nabiorę dystansu i w końcu postanowię, co chcę zrobić ze swoim życiem.

Po tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich latach, bałam się, że rodzicom nie przypadnie do gustu fakt, że chciałam zrobić sobie rok przerwy w nauce. Już raz ich zawiodłam, a teraz… Nie przystąpiłam do egzaminów podczas sesji letniej, bo okazało się, że kierunek, który zdecydowałam się studiować, jest zupełnie czymś innym, niż się spodziewałam. Razem z przyjaciółmi ze szkolnej ławki, Hanią i Danielem, dostaliśmy się na historię. Oni byli zachwyceni, ja się dusiłam. Doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jeśli zrezygnuję, zatrzymam się na moment i pomyślę, co dalej. Za wszelką cenę chciałam uniknąć poczucia, że zmarnowałam swój czas, że nie ma już odwrotu, że jest za późno. Na szczęście rodzice przyjęli tę informację ze spokojem i z akceptacją, której bardzo potrzebowałam.

Zaparkowałam pod małym sklepem i wyszłam z auta. Po kilku godzinach spędzonych w podróży czułam, jak przygniata mnie zmęczenie. Wzięłam głęboki oddech, okręciłam się wokół własnej osi i uświadomiłam sobie, że wróciłam do domu. Naprawdę wróciłam do domu! To nie był kolejny sen, kolejna myśl, kolejny przebłysk z przeszłości. Znowu tu byłam. Miałam wrażenie, że tutaj moje płuca mogły przyjąć więcej powietrza, a ja byłam w stanie znieść więcej wszystkiego, być jakoś tak „bardziej”. Rozejrzałam się po znajomej okolicy. Nie zmieniło się dużo, chociaż czas nie stanął przecież w miejscu.

– A tak w ogóle, to gdzie mieszka twój tato? – zapytała Kaja, wyrywając mnie z zamyślenia. – Może go znam!

Byłam pewna, że go zna. Wszyscy go znali.

– Kojarzysz tutejszego weterynarza?

– Pewnie, że tak! – Uśmiechnęła się szeroko. – Pan Adam jest świetny, a Poker go uwielbia!

– No to już wiesz, gdzie będziesz mogła mnie znaleźć. Jestem córką Doktorka. – Pamiętałam, że właśnie tak najczęściej go tutaj nazywali.

– Ale cudownie! Wygląda na to, że naprawdę będziemy mieszkać po sąsiedzku. – Dziewczyna chciała coś jeszcze dodać, jednak telefon, który trzymała w dłoni, zaczął wygrywać skoczną melodyjkę. Kaja spojrzała na ekran. – To mój brat. Muszę odebrać, bo nie da mi spokoju.

Podczas gdy Kaja rozmawiała przez komórkę, wyciągnęłam jej plecak z bagażnika i na chwilę wypuściłam Agresta z auta. Zaspany pies, niezainteresowany kompletnie otoczeniem, usiadł przy mojej nodze i spokojnie czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Ponownie zanurkowałam w głąb bagażnika, sięgnęłam po miskę i napełniłam ją wodą z butelki. Owczarek wypił wszystko łapczywie, po czym wstrząsnął łbem i opryskał mnie kropelkami wody, które osiadły na jego pysku. Dochodziła osiemnasta, a gorące czerwcowe powietrze powoli odpuszczało, pozwalając na krótki odpoczynek od wszechobecnych upałów. Tutaj wieczory zawsze były chłodniejsze.

Po chwili Kaja zakończyła połączenie, mocno mnie wyściskała i podziękowała za podwiezienie. Poprosiła, bym podała jej swój telefon, wpisała do niego numer, po czym obiecała, że będziemy w kontakcie i wkrótce zadzwoni. Gdy z plecakiem przewieszonym przez ramię zniknęła za drzwiami sklepu, wsiadłam do mini coopera i pokonałam ostatnie metry, dzielące mnie od mojego starego życia. Życia, za jakim bardzo tęskniłam. Tocząc się żółwim tempem, pojechałam drogą, którą wielokrotnie pokonywałam piechotą.

– To co, piesku… – zwróciłam się pieszczotliwie do mojego współpasażera. – Jesteś gotowy? Bo ja chyba tak.

Spojrzałam w tylne lusterko i uśmiechnęłam się do Agresta, a następnie zgasiłam silnik. Zaparkowałam na tyłach domu taty, a gdy ten po chwili wyszedł mi na powitanie, moje serce zaczęło szybciej bić. Z podekscytowania, radości, miłości i tęsknoty. Za ojcem, tym miejscem i czasem, który kiedyś tu spędzałam. Tak beztroskim, pełnym wschodów słońca i spojrzeń błękitnych oczu.

– Nino!

Wyszłam z samochodu, wypuściłam psa, a ojciec rozpostarł szeroko ramiona, w które kilka sekund później wpadł uszczęśliwiony Agrest.

Roześmiałam się na widok tego jednocześnie komicznego i wzruszającego obrazka. Tato, tulący właśnie do siebie ważącego trzydzieści siedem kilogramów białego owczarka szwajcarskiego, ze wszystkich sił starał się utrzymać równowagę i uniknąć psiego języka na twarzy.

Po chwili postawił psa na ziemi – pozwolił mu swobodnie węszyć po najbliższej okolicy – i mocno mnie przytulił. Pachniał wodą po goleniu, środkami medycznymi i psią sierścią. Pachniał… tatą. Trwaliśmy tak przez kilka długich sekund, ciesząc się sobą nawzajem. Po raz ostatni widzieliśmy się dwa miesiące temu.

– Jak dobrze mieć cię tutaj z powrotem – westchnął, odsuwając mnie na odległość ramienia. – Jak minęła podróż? Masz ochotę na kolację? Wszystkie kartony czekają już w twoim pokoju, mogę ci pomóc w rozpakowywaniu.

– Chętnie bym się odświeżyła po podróży, a potem coś zjadła – odpowiedziałam. – A pudła z rzeczami nie zając, nie uciekną.

– W takim razie leć! Chyba pamiętasz jeszcze, gdzie jest łazienka? – Tato zaśmiał się z własnego żartu. – Ja w tym czasie przygotuję kanapki. Jeśli nie dostanę dzisiaj żadnego pilnego telefonu, to wieczór mamy dla siebie. Może coś obejrzymy? Albo pogramy w warcaby, jak za starych, dobrych czasów… Mam też UNO!

Ucałowałam tatę w policzek i ruszyłam w stronę otwartych drzwi domu. Zostawiłam rzeczy w moim pokoju, który, jak się okazało, przeszedł totalną metamorfozę. Mój wakacyjny azyl, niegdyś dziecięcy, stworzony z myślą o księżniczce kochającej róż, dzisiaj był królestwem dla dorastającej młodej kobiety. Nie mogłam wyjść z podziwu! Zupełnie nie spodziewałam się tego, że wchodząc do dawnej sypialni, ujrzę całkowicie nowe wnętrze. Dzięki tacie to miejsce dojrzało; poczułam się trochę tak, jakby pokój urósł razem ze mną.

Pół godziny później siedziałam przy kuchennym stole i popijałam mrożoną lemoniadę, a tata krzątał się po kuchni, pogwizdując cicho.

– Kto obdarował cię tym razem? – zapytałam na widok dojrzałych pomidorów, bo wiedziałam, że ciągle coś dostaje od mieszkańców wsi. Warzywa z ogródka, mleko od krowy, jajka, domowej roboty chleb. Tutaj wszyscy wszystkim się dzielili. Zawsze to uwielbiałam.

– Anna – odpowiedział po prostu, a mnie przeszły dreszcze na dźwięk znajomego imienia. – Bardzo się cieszy, że wracasz. Wszyscy się cieszą. Chociaż myślą, że będziesz dopiero w przyszłym tygodniu.

Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że w jakiś sposób informacja o moim szybszym przyjeździe nie dotrze do wszystkich w ciągu kilku następnych dni. Liczyłam na to, że uda mi się przygotować na spotkania, których nie mogłam unikać w nieskończoność. I chociaż wiedziałam, że prawdopodobnie jutro z samego rana część mieszkańców będzie już wiedziała, że córka Doktorka pojawiła się ponownie, to w głębi ducha prosiłam, żeby ta wiadomość dotarła jak najpóźniej do naszych najbliższych sąsiadów, pani Ani i jej syna, Oskara. Rozmowy z nim chciałam na razie uniknąć. Nie byłam pewna, czy nadal tu mieszka – mógł przecież wyjechać, studiować kilkaset kilometrów dalej i nie wracać na wakacje do domu. Nie tylko ja dorosłam w ciągu tych lat. Wiedziałam, że gdybym zapytała o to tatę, bez problemu by mi odpowiedział; na pewno pamiętał, z kim spędzałam najwięcej czasu, gdy tutaj przyjeżdżałam. Jednak specjalnie tego nie zrobiłam. Przeciąganie tego tematu w czasie, gdy trwałam w błogiej niewiedzy, sprawiało, że nie musiałam się z tym wszystkim mierzyć. To było takie małe oszustwo – oszukiwałam samą siebie i odwlekałam nieuniknione, ale kto mi bronił?

Już miałam zamiar wspomnieć tacie o Kai i dowiedzieć się, czy kojarzy, gdzie mieszka, gdy rozdzwonił się jego telefon. Pilne wezwanie do czworonożnego pacjenta. A więc nici ze wspólnego wieczoru.

– Nino, tak mi przykro – powiedział zasmucony po ustaleniu wszystkich szczegółów i zakończeniu rozmowy . – Specjalnie dzisiaj zamknąłem wcześniej, ale są przypadki, które nie mogą czekać.

– Tato, nie przejmuj się. Przed nami wiele takich wieczorów. – Poklepałam go pocieszająco po ramieniu. – Pozmywam i wezmę Agresta na spacer po okolicy, a ty leć już. Potrzebują cię.

Uwielbiałam być córką weterynarza, serio. Gdy byłam młodsza, mogłam godzinami przesiadywać z nim w gabinecie i obserwować, jak opiekuje się zwierzętami. Czasami zabierał mnie ze sobą w teren, bym razem z nim mogła sprawdzić, jak się czują krowy Nowaków lub klacz u Maciejki. Prawie zawsze byłam dzielną asystentką, ale pewnego razu, kiedy miałam dziewięć lub dziesięć lat, przerosła mnie obecność przy porodzie cielaka. Zemdlałam, a właściciele rodzącej krowy, zamiast obserwować przyjście na świat byczka, musieli cucić mnie przed stodołą. Tata później przez wiele tygodni tłumaczył się przed mamą. Była na niego wściekła.

Teraz ucałował mnie w czoło i obiecał, że postara się nie wracać zbyt późno. Wstałam od stołu i zebrałam brudne naczynia. W zlewie czekało na mnie kilka kubków po kawie, więc nucąc cicho pod nosem przypadkową melodię, wzięłam się do roboty.

Odstawiłam dzbanek po lemoniadzie obok zlewu i spojrzałam przez kuchenne okno. Przed domem przejeżdżał akurat biały pickup, ale droga była za daleko, bym dojrzała, kto siedział za kierownicą.

Przywołałam psa, aby wyjść z nim na spacer, i postanowiłam przy okazji zadzwonić do mamy, by po raz kolejny zapewnić ją, że dojechałam na miejsce cała i zdrowa. Wcześniej wysłałam SMS-a i zdjęcie taty z Agrestem, ale wiedziałam, że będzie spokojniejsza, gdy usłyszy mój głos. Przeprowadzka tutaj była dużą zmianą nie tylko dla mnie. Mimo że nie zostawiłam mamy samej, wiedziałam, że bardzo to przeżywała – przez ostatnie lata była dla mnie ogromnym wsparciem i nie rozstawałyśmy się na dłużej niż tydzień. Obie musiałyśmy się więc przyzwyczaić do tej nowej sytuacji.

Agresta prowadziłam na długiej smyczy. Normalnie pozwoliłabym mu pobiegać luzem, ale próbował gonić kurę z domu obok i skończyło się na tym, że musiał uciekać przed wściekłym kogutem. Oboje poznawaliśmy okolicę – ja odświeżałam stare ścieżki, a mój owczarek uczył się nowych zasad życia na wsi.

Nie spotkałam po drodze nikogo i cieszyłam się z tej samotności. W uszach miałam słuchawki, muzyka grała cichutko, bo nie chciałam tracić dźwięków otoczenia, ale melodia i głos Harry’ego Stylesa towarzyszyły mi podczas spaceru. W pewnym momencie zorientowałam się, że zatoczyłam koło i ponownie znalazłam się praktycznie przy domu taty. By do niego dotrzeć musiałabym jedynie przejść obok podwórza pani Ani – miejsca, którego dzisiaj wolałabym uniknąć. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zawrócić, ale zrobiło się dość późno. Mijając tak dobrze znane mi mury, spojrzałam w okno na piętrze. Ciemno. Nie było go.

Odetchnęłam z ulgą.

*

Rozejrzałam się po świeżo odmalowanym i wyremontowanym pokoju. Tato się postarał. Różowe tapety w kropki zostały zerwane, wykładzina zwinięta, łóżko wymienione. Domek dla lalek też zniknął, a na jego miejscu stał teraz regał, na którym kilka minut wcześniej ułożyłam książki. Na szafce nocnej położyłam czytnik e-booków, który dostałam od przyjaciół na kilka dni przed wyjazdem. Uwielbiałam papierowe wydania, ich zapach, fakturę i dźwięk przewracanych stron, jednak przed snem czytało mi się dużo wygodniej w formie elektronicznej. Nie musiałam zapalać światła, gdy leżałam w łóżku, łatwiej trzymało mi się lekkie urządzenie, no i oczy nie męczyły się tak szybko.

Spojrzałam w stronę okna. Poszerzony parapet został obity miękkim materiałem w kolorze butelkowej zieleni i usłany mnóstwem dekoracyjnych poduszek. Na samą myśl o oglądaniu z tego miejsca wschodów słońca serce zabiło mi szybciej.

Pomieszczenie zmieniło się diametralnie, ale widok pozostał ten sam. Sypialnia ulokowana była w tylnej części domu, za którym znajdował się sad pełen drzew owocowych. W oddali widziałam las, uśpiony po długim i upalnym dniu. Przy ścianie budynku stała stara, wymagająca odmalowania ławka, na której dawniej spędzałam sporo czasu z książką. Obiecałam sobie, że wkrótce ją odnowię. Spojrzałam na ścieżkę; tam przed godziną spacerowałam z Agrestem. Tak bardzo się cieszyłam, że tu wróciłam.

Sięgnęłam po karton opatrzony napisem: Wspomnienia. Przesunęłam go na środek sypialni i zerwałam taśmę. Spakowałam do niego mnóstwo drobiazgów, które zgromadziłam w ostatnich latach. Bilety z koncertów, pocztówki i listy, muszelki znad morza, albumy ze zdjęciami, złoty naszyjnik z maleńkim listkiem w formie zawieszki. Wszystkie te przedmioty sprawiały, że wracałam do konkretnych sytuacji sprzed lat. To wspomnienia, które mnie ukształtowały i o których nie chciałam zapomnieć, nawet jeśli niektóre wywoływały we mnie ból, poczucie straty czy smutek. Nie wszystkie były szczęśliwe, ale wszystkie moje. To dzięki nim dzisiaj mogę być właśnie taka, jaka jestem.

Zajrzałam do otwartego pudła iw moje dłonie jako pierwszy trafił żółty notes, który dostałam od mamy w dniu ósmych urodzin. Wydawał się dość nietypowym prezentem dla dziewczynki, która marzyła o wielkim domku dla lalek – ten czekał na mnie u taty, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Lada moment miały się rozpocząć wakacje i o artykułach szkolnych chciałam zapomnieć na najbliższe dwa miesiące. Jak co roku prosiłam o psa, chociaż wiedziałam, że wymarzonego jamnika raczej nie dostanę. Zadowoliłabym się także namiotem, w którym mogłabym spędzać letnie noce w ogrodzie u taty. Ale notes i paczka kolorowych długopisów? Przez chwilę byłam bardzo zawiedziona prezentem, jednak słowa, które wypowiedziała mama, gdy rozerwałam papier i zorientowałam się, że to nie ramka ze zdjęciem mojego nowego szczeniaczka, sprawiły, że zwykły żółty notatnik stał się dla mnie jednym z cenniejszych przedmiotów.

Od zawsze miałam dwa domy. Jeden znajdował się w centrum dużego miasta; razem z mamą mieszkałyśmy w bloku na siódmym piętrze – tylko my i akwarium pełne rybek. Miałyśmy trzy pokoje: każda swój, a do tego spory salon z otwartą kuchnią. W łazience zamiast wanny znajdował się prysznic – od zawsze uwielbiałam długie kąpiele w pianie z solami i olejkami zapachowymi, więc nie byłam zachwycona.

Wanna czekała na mnie w domu numer dwa, należącym do taty. Znajdował się na wsi, jakieś trzysta kilometrów od mieszkania mamy. To nie tak, że moi rodzice się rozwiedli – w zasadzie oni nigdy nie byli razem. No, może oprócz tego jednego razu, którego skutkiem stałam się ja. Byli i nadal są dobrymi przyjaciółmi, jednak nigdy nie związali się ze sobą na poważnie. Mnie to nie przeszkadzało – wprost przeciwnie, czerpałam z tego wiele korzyści.

W domu numer jeden mieszkałam podczas roku szkolnego, natomiast okres wakacyjny spędzałam w domu numer dwa. Przyjeżdżałyśmy tu razem z mamą, która brała pracę ze sobą (cokolwiek to oznaczało), i spędzaliśmy ten czas we trójkę. Bez rybek, za to z wieloma innymi fajnymi zwierzętami. Rybkami w tym czasie zajmowała się sąsiadka z mieszkania pod nami. Gdy skończyłam osiem lat, rodzice postanowili, że kolejne wakacje spędzę tylko z tatą, bo mama akurat dostała zlecenie przygotowania ważnego reportażu za granicą. Rodzice po bardzo długiej telefonicznej naradzie doszli do wniosku, że byłam już wystarczająco duża, by poradzić sobie przez te kilka tygodni bez towarzystwa mamy. Całkowicie się z nimi zgadzałam, ba!, nawet namawiałam mamę na to, by pozwoliła mi samej jechać pociągiem. Niestety, uparła się, żeby osobiście zawieźć mnie do taty samochodem.

Tak się złożyło, że kończyłam osiem lat na dwa dni przed naszą wielką podróżą. Pamiętam, że siedziałam na hokerze przy kuchennej wyspie i obserwowałam, jak mama ozdabia owocami mój tort. Miałam ochotę sięgnąć palcem do miski i zanurzyć go w bitej śmietanie, ale się powstrzymałam.

– Córcia… – Mama często się tak do mnie zwracała, a ja bardzo to lubiłam. – Wiem, że wolałabyś dostać coś zupełnie innego na urodziny. Wiem, że to tylko zwykły żółty notes, ale podarowałam ci go nie bez powodu. To ty możesz sprawić, że zwykła rzecz nabierze niesamowitego znaczenia.

Mama na chwilę zamilkła, by sprawdzić, czy jej słucham. Oczywiście, że słuchałam! W dodatku z mocno bijącym sercem i wypiekami na twarzy, bo nagle zapragnęłam się dowiedzieć, co chciała mi w ten sposób przekazać. Spojrzałam na mój prezent zupełnie inaczej i naprawdę zaczął mi się podobać!

– Tak naprawdę to od ciebie zależy, co zrobisz z tym notesem. – Uśmiechnęła się do mnie. – Kupiłam go dla ciebie, bo wpadł mi do głowy pewien pomysł. To pierwsze wakacje, które spędzimy osobno, i wiem, że ty bardzo się ekscytujesz, jednak ja jestem trochę przerażona. W ciągu tych kilku tygodni na pewno wydarzy się wiele niesamowitych rzeczy, a ja nie chciałabym, by cokolwiek mnie ominęło. Chciałabym, żebyś w tym zeszycie zapisywała swoje wspomnienia. Nie tylko te z wakacji, ale wszystkie, które pragniesz zapamiętać na zawsze. Jeśli poczujesz, że właśnie wydarzyło się coś, co powinno zostać z tobą do końca życia, weź ten notes, wybierz kolor długopisu i po prostu pisz. Wraz z upływem czasu zdarza nam się zapominać o tym, co jeszcze kilka chwil temu wydawało nam się niesamowicie ważne. Wspomnienia lubią płatać nam różne figle, nowe zastępują te stare. Stare czasami ustępują im miejsca i znikają na zawsze. A tego nie chcemy, prawda?

Słuchałam jej z otwartą buzią i wtedy uświadomiłam sobie, że moja głowa nie jest wystarczająco duża, by zapamiętać wszystkie rzeczy, które wydarzą się w moim życiu. To właśnie w tamtym momencie, podczas tej krótkiej rozmowy z mamą, postanowiłam kolekcjonować wspomnienia. Postanowiłam zapisywać te, które wywołają we mnie emocje, bym w każdej chwili mogła sobie o nich przypomnieć i do nich wrócić.

– Mamo? – Sięgnęłam po notatnik i paczkę długopisów. – Czy mogłabyś powtórzyć to, co przed chwilą powiedziałaś? Chciałabym, by te słowa były pierwszym wspomnieniem w moim notesie.

Nie prosiłam o to, by sprawić jej przyjemność. Naprawdę tego chciałam.

Zanim wszystko zapisałam, mama musiała powtórzyć swoją krótką opowieść trzy razy. Cierpliwie czekała, gdy literka po literce przenosiłam jej słowa na papier; pilnowała, bym w odpowiednim miejscu postawiła przecinek i zwracała uwagę na ortografię, z którą miałam problemy.

W końcu się udało.

Moje pierwsze wspomnienie, przeniesione na papier zielonym długopisem, bo właśnie ten kolor zdobił wtedy paznokcie mojej mamy.

Ona od lat kolekcjonowała najróżniejsze lakiery do paznokci, a ja zaczęłam właśnie kolekcjonować wspomnienia.

ROZDZIAŁ 4

Nina

Autostop, autostop,

Wsiadaj bracie, dalej, hop.

Rusza wóz, będzie wiózł,

Będzie wiózł nas dziś ten wóz.

To nie dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu, a dziwna melodia wydobywająca się z mojego telefonu. Uchyliłam jedno oko i spojrzałam na zegarek. Dochodziła ósma. Cholera, przespałam wschód słońca! Musiałam wyłączyć alarm, który usiłował mnie zbudzić o czwartej trzydzieści. Trudno, przede mną na szczęście jeszcze wiele poranków.

Sięgnęłam po komórkę, gdy refren piosenki zaczął się po raz drugi. To Kaja próbowała się ze mną skontaktować. Mogłam się tego domyślić – ustawiła sobie taki dzwonek w chwili, w której zapisywała mi swój numer.

– Halo? – odezwałam się schrypniętym głosem, jeszcze nie do końca obudzona.

– Cześć, Nina! – Po drugiej stronie rozległo się wesołe szczebiotanie. – Czy ja cię obudziłam? Cholerka. To może przedzwonię później, a ty…

– Nie, nie! – wtrąciłam, zanim zakończyła połączenie. – Obudziłaś mnie, ale to dobrze. Nic się nie stało. Planowałam wstać wcześniej, ale nieświadomie wyłączyłam budzik.

Przez chwilę rozmawiałyśmy o najzwyklejszych drobnostkach, o tym, jak poszło mi rozpakowywanie i czy dobrze mi się spało. Opowiedziałam Kai o Agreście goniącym kurę i naszym wieczornym spacerze.

– A masz może dzisiaj wolny wieczór? – zapytała, zanim się pożegnałyśmy.

– Oprócz układania ciuchów w szafie nie planuję innych zajęć. Czekam jeszcze na jedną paczkę, bo okazało się, że mama zapomniała wysłać karton z cieplejszymi bluzami. Mam tylko ten ze swetrami świątecznymi…

– To może wpadniemy do ciebie z Mają koło osiemnastej? Poznasz ją, a potem wybierzemy się na ognisko. Przy okazji wszyscy na pewno wielokrotnie podziękują ci za to, że dowiozłaś mnie wczoraj w jednym kawałku.

Byłam pewna, że Kaja przewróciła oczami.

– Brzmi jak dobry plan! – odpowiedziałam, bo w sumie nic nie stało na przeszkodzie. – A teraz kończę, bo jeśli nie wypiję kawy w ciągu piętnastu minut, to poczujecie skutki dzisiaj wieczorem. A uwierz mi, tego nie chcecie. Do zobaczenia!

Rozłączyłam się i ruszyłam w stronę kuchni. Na stole znalazłam karteczkę od taty z informacją, że od rana siedzi w klinice. Byłam pewna, że wyszedł z domu bez śniadania. Postanowiłam więc zrobić dodatkowe kanapki i zanieść mu je za chwilę. Jednak najpierw kofeina! Sięgnęłam po kawiarkę, którą mama kupiła mi w tamtym roku podczas wakacji we Włoszech. Do młynka wsypałam ziarna i zmieliłam je dość drobno – grubiej niż do espresso, ale zdecydowanie drobniej niż do dripa. To był jeden z moich ulubionych momentów przygotowywania kawy. Sprawdziłam, czy ziarna nie zmieliły się za bardzo, nie chciałam, by sitko w kawiarce się zatkało.

– Idealnie… – mruknęłam do siebie i zaciągnęłam jednym z najpiękniejszych zapachów, jakie stworzył świat.

Wlałam wodę, przesypałam zmieloną kawę do sitka i wyrównałam jej poziom palcem. Zakręciłam górną część i postawiłam kawiarkę na palniku, na małej mocy. Za chwilę będę mogła delektować się ukochanym smakiem.

– Agrest! – Przywołałam psa, który leżał na legowisku w korytarzu. – Chodź, pora na śniadanie!

Nie musiałam go dwa razy prosić.

*

Miałam jeszcze trochę czasu do przyjścia bliźniaczek, więc postanowiłam rozpakować resztę kartonów z książkami. Chciałam jak najszybciej zapełnić cały regał, by móc podziwiać mój biblioteczny zbiór, który gromadziłam od lat. Większość powieści planowałam zostawić w mieście, bo przecież w każdej chwili mogłam chcieć tam wrócić, lecz mama nalegała na wysłanie ich wszystkich, bym tutaj, w domu taty, poczuła się jak u siebie. Przecież byłam u siebie! Wiedziałam, że głównym powodem jej próśb był fakt, że wtedy to ja będę musiała regularnie ścierać z nich kurze… Mama od pewnego czasu marzyła o wstawieniu do pokoju pianina, jednak ciągle brakowało na nie miejsca – cóż, właśnie się zwolniło! Mama była bardzo muzykalna, uwielbiała grać na gitarze i klawiszach. W sercu trzymałam mnóstwo ciepłych wspomnień ze wspólnego śpiewania, grania i zabaw w karaoke. To był dobry czas. Żałowałam, że w ostatnich latach zabrakło w naszym życiumuzyki.

Dźwignęłam karton z książkami, postawiłam go przy regale, sięgnęłam po scyzoryk i przecięłam taśmy, które zabezpieczały pakunek. Wyrzuciłam na podłogę folię bąbelkową i sięgnęłam po owinięte w papier powieści, wszystkie równo poukładane, tak, by zminimalizować możliwe uszkodzenia podczas podróży. Wiedziałam, że kurierzy nie obnoszą się z paczkami delikatnie…

Zaczęłam wyciągać książki, rozpakowywać je i układać na łóżku. Chciałam sprawdzić całą zawartość kartonu, zanim trafią na półkę, by w myślach rozplanować sobie ich ułożenie. Może poukładam je według kolorów? Albo alfabetycznie! Ulubionymi autorami, seriami… Możliwości było tak dużo!

Sięgnęłam po powieści Lucindy Riley, w których zaczytywała się akurat moja mama, i ustawiłam je w równym rządku. Zaraz obok wylądowały te autorstwa Colleen Hoover, którą pochłaniałyśmy obie, i te od Julii Biel – autorka była moim tegorocznym odkryciem. Na każdą kolejną historię spod jej pióra czekałam z ogromnymi wypiekami na twarzy.

Na samym dnie pudła znalazłam książkę owiniętą w szary papier. Sięgnęłam po nią, rozerwałam pakunek i moim oczom ukazała się Ania z Zielonego Wzgórza. To była pierwsza powieść, którą otrzymałam w prezencie i w której zaczytywałam się jako mała dziewczynka. Wiedziałam, że niedawno przygody rudowłosej psotnicy zaczęły wychodzić w nowym tłumaczeniu, jednak miałam sentyment do wydania, które trzymałam w dłoni. Całą serię dostałam od chrzestnej z okazji przystąpienia do pierwszej komunii świętej – towarzyszyła mi od wielu lat.

Kartkując pożółkłe strony, trafiłam na kilkanaście karteczek indeksujących. Nie pisałam po książkach, nie potrafiłam się do tego przemóc, ale zaznaczałam sobie ulubione fragmenty. Teraz wdychałam zapach historii, która była ze mną od wielu lat. Już miałam odłożyć ją na półkę, gdy coś przykuło moją uwagę – pocztówka wetknięta między ostatnie strony. Często używałam jej jako zakładki, ale już kilka lat temu nie mogłam jej znaleźć i byłam przekonana, że przepadła na zawsze. Okazało się, że cały czas czekała na mnie w jednej z ukochanych książek. Delikatnie chwyciłam róg kartki i wyciągnęłam ją spomiędzy stron. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w widokówkę przedstawiającą las. Dostałam ją tak dawno, że obawiałam się, iż czas mógł zatrzeć słowa napisane na odwrocie i nie będę w stanie ich odczytać, jednak ku mojemu zdziwieniu na odwrocie kartki nadal widniały krótkie, lekko wypłowiałe, ale nadal czytelne, pozdrowienia od Oskara – chłopaka, który kiedyś, dawno temu, był moim najlepszym przyjacielem.

Nino,

Moja mama powiedziała, że sprawię Ci dużo radości, przesyłając pocztówkę z pozdrowieniami. Prosiła, bym specjalnie dla Ciebie wymyślił rymowany wierszyk, jednak ja nie jestem w tym zbyt dobry. Dlatego postanowiłem wybrać najładniejszą kartkę z lasem i napisać po prostu:

POZDRAWIAM!

Oskar

PS Szkoda, że Cię tu nie ma!