Agentka Churchilla - Alan Hlad - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Agentka Churchilla ebook i audiobook

Hlad Alan

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Młoda kobieta zrekrutowana z zespołu maszynistek, by zostać tajnym szpiegiem w okupowanej przez Niemców Francji. Odważnie stawia czoła przydzielonym misjom, ryzykując wszystko dla kraju, i mężczyzny którego kocha!

Londyn, 1941 rok. Pod budynkiem Westminsteru, w gabinecie Winstona Churchilla, kobiety tłoczą się przy biurkach, pisząc poufne dokumenty i raporty. Rose Teasdale pracuje na dwie zmiany, odkąd jej rodzice zginęli w zamachu bombowym. Liczy się dla niej tylko zwycięstwo w wojnie. Kiedy sam Churchill zwraca uwagę na jej biegłość w języku francuskim, pojawia się rzadka, ale niebezpieczna okazja. Kobieta zostaje zrekrutowana do tajnej brytyjskiej organizacji zajmującej się szpiegostwem w okupowanej przez nazistów Europie. Ile będzie w stanie poświęcić w imię wolności i miłości, nie tylko do swojego kraju?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 537

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 59 min

Lektor: Klaudia Bełcik
Oceny
4,7 (45 ocen)
33
9
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alenajpierwksiazka

Nie oderwiesz się od lektury

Jak myślicie, co wymaga większej odwagi: walka na froncie czy praca szpiega za liniami wroga? "Agentka Churchilla" Alana Hlada to opowieść, która trzyma czytelnika w intensywnym uścisku emocji już od pierwszych stron, prowadząc go przez labirynt szpiegowskich intryg, bólu i poświęcenia. To nie jest zwykła powieść historyczna – to pełna napięcia, misternie utkana historia o młodej kobiecie, która z pozornie bezpiecznego biura maszynistek trafia prosto do serca okupowanej przez nazistów Francji, gdzie każdy krok może okazać się jej ostatnim. Rose Teasdale, pseudonim "Ważka", nie jest typową bohaterką. Jest surowa, pełna sprzeczności i odwagi, której nie podejrzewalibyśmy po kimś, kto spędzał dnie stukając w klawiaturę maszyny do pisania. W jej oczach widać cienie przeszłości i przyszłość pełną ryzyka. Kiedy sam Winston Churchill zauważa jej talent do języka francuskiego, los Rose zmienia się na zawsze. Od tej chwili staje się częścią tajnej brytyjskiej organizacji, która wysyła swoich a...
00
burgundowezycie

Nie oderwiesz się od lektury

Po lekturze „Agentki” czekałam z niecierpliwością na kolejną powieść Alana Hlada i nareszcie już jest! „Agentka Churchilla” kolejna fascynująca opowieść o młodej kobiecie, która zostaje wciągnięta w niebezpieczny świat szpiegostwa podczas II wojny światowej. Główna bohaterka, Rose Teasdale, początkowo pracuje jako maszynistka w podziemnych biurach rządowych Londynu, pisząc tajne dokumenty i raporty dla najwyższych szczebli władzy. Jej życie zmienia się drastycznie, kiedy premier Winston Churchill dostrzega jej biegłość w języku francuskim i proponuje jej zupełnie nową rolę. Rose zostaje zrekrutowana do brytyjskiej organizacji wywiadowczej Special Operations Executive (SOE), której zadaniem jest prowadzenie operacji sabotażowych i wspieranie ruchu oporu w okupowanej przez nazistów Europie. Pomimo swojej delikatnej postury i pozornie niewinnej natury, Rose wkracza w świat szpiegów i niebezpiecznych misji z determinacją, napędzana chęcią zemsty za śmierć bliskich, których straciła podc...
00
TeraAnna

Dobrze spędzony czas

Lubicie historie, w których główną rolę odgrywają silne i odważne kobiety? Młoda kobieta - Rose Teasdale - którą za sprawą działań wojennych spotyka niewiarygodna tragedia rodzinna, pracuje jako maszynistka w podziemnej kwaterze gabinetu wojennego samego Churchilla... Jej ogromna determinacja, oddanie i świetna znajomość języka francuskiego zwracają uwagę samego premiera, który rekrutuje ją jako agentkę do brytyjskiej, tajnej agencji rządowej SOE... Czy Rose - drobna, krucha i wrażliwa kobieta - poradzi sobie ze szkoleniem i niezwykle trudnymi misjami w wojennej rzeczywistości...? Ile będzie w stanie poświęcić w imię walki o ukochaną ojczyznę...? Kim jest Lazare i jaką rolę odegra w życiu Rose...? Ta historia jest przepiękna! Pierwszy raz zdarzyło mi się wzruszyć już po pierwszym rozdziale... 😲😢 Książka porywa już od pierwszych stron, wywołuje cały wachlarz emocji, pochłania czytelnika całkowicie i sprawia, że ciężko ją odłożyć...! Realia wojenne i obozowe przedstawione są w ksią...
00
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Lubicie książki z historycznym tłem? Jeśli tak, to koniecznie musicie sięgnąć po najnowszą propozycję wydawnictwa skarpa Warszawska" Agentka Churchilla" Alan Hlad. Anglia, druga wojna światowa, Rose młoda kobieta, pracuje jako maszynistka. W wojnie straciła ukochanego brata i rodziców. Pracując jako maszynistka ma styczność z premierem Winstonem Churchillem, gdzie jej doskonała znajomość języka zostaje przez niego zauważona . Kobieta zostaje zrekrutowana do tajnej brytyjskiej organizacji sprzegieskiej. Razem z Rose śledzimy jej pierwsze dni szkolenia, przygotowania do roli agentki. Poznajmy jej mocne i słabe strony oraz uczestniczymy w akcjach szpiegowskich. Rose decydując się na wstąpienie w szeregi organizacji szpiegowskiej jest zdeterminowana. Kieruje nią chęć zemsty. Zrobi wszystko, aby pomścić śmierć bliskich i ocalić miłość. Historia Rose, to świetna lekcja historii. Napisana przystępnym językiem pokazuje losy bohaterów, którzy wszelkimi siłami walczyli, aby ocalić swoją ukoch...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuCHUR­CHILL’S SE­CRET MES­SEN­GER
Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieTo­masz Ko­nat­kow­ski
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Co­py­ri­ght © 2021 by Alan Hlad First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts re­se­rved
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o.
Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 To­masz Ko­nat­kow­ski
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-586-2
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pa­mięci nie­ustra­szo­nych ko­biet i męż­czyzn

wal­czą­cych w sze­re­gach SOE

oraz fran­cu­skiego ru­chu oporu

CZĘŚĆ 1

MO­BI­LI­ZA­CJA

Roz­dział 1

Lon­dyn, An­glia – 12 lu­tego 1941 roku

W sto pięć­dzie­sią­tym dzie­wią­tym dniu nie­miec­kich na­lo­tów na Wielką Bry­ta­nię Rose Te­as­dale sie­działa w sali nu­mer 60 pod­ziem­nej kwa­tery ga­bi­netu wo­jen­nego Win­stona Chur­chilla, za­jęta prze­pi­sy­wa­niem ko­re­spon­den­cji. Z ma­szyny marki Re­ming­ton No­ise­less do­bie­gał ci­chy stu­kot czcio­nek ude­rza­ją­cych w ta­śmę na­są­czoną atra­men­tem. Ma­szy­nistki co chwila na­ci­skały dźwi­gnię po­wrotu wózka, nie spusz­cza­jąc wzroku z od­ręcz­nie za­pi­sa­nych no­ta­tek. Za­da­niem ze­społu se­kre­ta­rek, stło­czo­nych w be­to­no­wym bun­krze wraz z kil­koma te­le­fo­nist­kami, było przy­go­to­wa­nie ro­bo­czych wer­sji do­ku­men­tów po­wsta­łych w ciągu nie­spo­koj­nego po­po­łu­dnia wy­peł­nio­nego po­sie­dze­niami ga­bi­netu.

– Dzięki jed­nemu z two­ich spra­woz­dań zbli­żymy się do zwy­cię­stwa – szep­nęła Rose, zwra­ca­jąc się do Lucy, sie­dzą­cej obok niej mło­dej ma­szy­nistki w oku­la­rach.

Lucy, ze zwie­szo­nymi ze zmę­cze­nia ra­mio­nami, uśmiech­nęła się tylko i zwięk­szyła tempo ude­rzeń w kla­wi­sze.

Sala nu­mer 60, bun­kier o roz­mia­rach dwa­dzie­ścia na dwa­dzie­ścia stóp znaj­du­jący się głę­boko w pod­zie­miach gma­chu Mi­ni­ster­stwa Skarbu w West­min­ste­rze, była czę­ścią kom­pleksu izb two­rzą­cych wo­jenną kwa­terę rządu Chur­chilla. Nie pra­co­wali tu ofi­ce­ro­wie ar­mii bry­tyj­skiej, tylko grupa ko­biet w cy­wil­nych ubra­niach. Sie­dem ope­ra­to­rek ze słu­chaw­kami na uszach prze­kła­dało wtyczki w pa­nelu cen­trali ko­mu­ni­ka­cyj­nej. Te­le­fo­nistki sie­działy na ob­ro­to­wych stoł­kach przy­po­mi­na­ją­cych ba­rowe, ty­łem do ma­szy­ni­stek, które zaj­mo­wały miej­sca przy nie­wiel­kich drew­nia­nych biur­kach. Było tu cia­sno, ale Rose, drobna dwu­dzie­sto­dwu­latka o wzro­ście pię­ciu stóp, nie przej­mo­wała się pa­nu­ją­cym w po­miesz­cze­niu ści­skiem. W od­róż­nie­niu od po­zo­sta­łych, znacz­nie od niej wyż­szych ko­biet, miała krót­kie nogi i mo­gła je bez pro­blemu wsu­nąć pod blat swo­jego sta­no­wi­ska.

Część ma­szy­ni­stek, w tym Rose, była ab­sol­went­kami szkoły dla se­kre­ta­rek pro­wa­dzo­nej w Lon­dy­nie przez pa­nią Cla­rence Ho­ster. Pla­cówka ta cie­szyła się do­sko­nałą opi­nią i uwa­żano, że osoby, które ją ukoń­czą, stają się god­nymi za­ufa­nia asy­stent­kami. Zda­niem Rose to wła­śnie dzięki temu tak szybko tra­fiła do sali nu­mer 60, cho­ciaż wła­ści­wie wcale nie za­mie­rzała pra­co­wać w głów­nym woj­sko­wym ośrodku do­wo­dze­nia w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Jed­nak kiedy we wrze­śniu ubie­głego roku Hi­tler roz­po­czął kam­pa­nię na­lo­tów bom­bo­wych na Lon­dyn, Rose, która była wtedy za­trud­niona jako se­kre­tarka w Mi­ni­ster­stwie Skarbu, uzy­skała cer­ty­fi­kat bez­pie­czeń­stwa. Umun­du­ro­wany straż­nik za­pro­wa­dził ją do piw­nicy bu­dynku, gdzie otrzy­mała nowe za­da­nie: miała prze­pi­sy­wać do­ku­menty dla wo­jen­nego ga­bi­netu Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa.

Pierw­sze dni pracy w no­wym miej­scu były dla niej pełne na­pię­cia. Do­pa­dła ją trema z po­wodu obec­no­ści pre­miera i in­nych wy­so­kich rangą urzęd­ni­ków, przez co po­peł­niała błędy pod­czas pi­sa­nia; zda­rzyło się na­wet, że za­lała fi­li­żanką let­niej her­baty do­ku­ment, który wła­śnie przy­go­to­wała. Za­pach pa­lo­nego ty­to­niu z cy­gara Chur­chilla uno­szący się w za­sta­łym po­wie­trzu przy­pra­wiał ją o mdło­ści. Na do­miar złego na­loty Luft­waffe, które zda­rzały się nie­mal każ­dej nocy, zmu­szały miesz­kań­ców Lon­dynu do zej­ścia do schro­nów, więc je­śli Rose w ocze­ki­wa­niu na ko­lejną zmianę nie spała w po­miesz­cze­niu na głęb­szej kon­dy­gna­cji, czę­sto na­zy­wa­nym doł­kiem, w trak­cie bom­bar­do­wa­nia mia­sta spę­dzała noc z ro­dzi­cami na nie­czyn­nej sta­cji me­tra Be­th­nal Green.

Mi­jały ko­lejne dni i Rose przy­zwy­cza­iła się do szorst­kiego za­cho­wa­nia Chur­chilla i jego pod­wład­nych. Prze­trwamy dzięki ich har­towi du­cha – mó­wiła so­bie, gdy prze­pi­sy­wała po­ufny ra­port do­ty­czący po­ten­cjal­nych miejsc de­santu, w któ­rych Hi­tler mógłby roz­po­cząć in­wa­zję lą­dową na Wielką Bry­ta­nię. Ciarki prze­cho­dziły ją po ple­cach na myśl o tym, że uli­cami Lon­dynu mo­głyby ma­sze­ro­wać nie­miec­kie od­działy. Rose, po­dob­nie jak więk­szość lon­dyń­czy­ków, usi­ło­wała żyć tak jak do­tąd, mimo strasz­li­wych znisz­czeń i wielu ofiar śmier­tel­nych. Jed­nak jej po­dej­ście nie wy­ni­kało wy­łącz­nie z we­wnętrz­nej mo­ty­wa­cji. Była prze­ko­nana, że w naj­więk­szym stop­niu wpły­nęła na nie śmierć jej brata, Char­liego.

Char­lie, pi­lot RAF-u i je­dyny brat Rose, zgi­nął w sierp­niu, gdy jego spit­fire zo­stał ze­strze­lony nad ka­na­łem La Man­che. Ciała ni­gdy nie od­na­le­ziono. Rose miała na­dzieję, że brat zmarł szybko i los oszczę­dził mu nie­po­trzeb­nych cier­pień. Wraz z ro­dzi­cami, Emi­lienne i Her­ber­tem, po­grą­żyła się w roz­pa­czy. Na bla­tach służ­bo­wych biu­rek nie wolno było sta­wiać ro­dzin­nych fo­to­gra­fii, więc prze­cho­wy­wała zdję­cie Char­liego w gór­nej szu­fla­dzie. Po­cho­dziło sprzed wielu lat i przed­sta­wiało chłopca z do­łecz­kami w po­licz­kach i roz­bra­ja­ją­cym uśmie­chem, a zro­biono je w domu dziad­ków we Fran­cji, gdzie Rose i jej brat spę­dzali let­nie wa­ka­cje. Kiedy ogar­niał ją smu­tek albo zmę­cze­nie – co zda­rzało się znacz­nie czę­ściej, niż go­towa była się do tego przy­znać – otwie­rała szu­fladę, żeby po­pa­trzeć na twarz Char­liego. Bar­dzo mi cie­bie bra­kuje – po­wta­rzała w my­ślach. Po­tem wra­cała do pracy jesz­cze bar­dziej zde­ter­mi­no­wana, by wy­ko­nać swoje obo­wiązki i po­móc oj­czyź­nie.

Wło­żyła do ma­szyny czy­stą kartkę, gdy usły­szała w ko­ry­ta­rzu zbli­ża­jący się stu­kot bu­tów na wy­so­kim ob­ca­sie.

– Gwy­neth za­cho­ro­wała na za­pa­le­nie mig­dał­ków – oznaj­miła ko­bieta w śred­nim wieku, gdy we­szła do po­miesz­cze­nia. – Któ­raś z was musi wziąć dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzinną zmianę.

Rose unio­sła głowę. Przy drzwiach stała kie­row­niczka ze­społu se­kre­ta­rek, Gla­dys Go­swick, ubrana w oliw­ko­wo­zie­loną weł­nianą spód­nicę i ża­kiet w tym sa­mym ko­lo­rze.

Ma­szy­nistki prze­rwały pracę i od­su­nęły dło­nie znad kla­wia­tur. Część te­le­fo­ni­stek nie zwró­ciła uwagi na po­ja­wie­nie się pani Go­swick i na­dal zaj­mo­wała się prze­łą­cza­niem roz­mów.

– Lucy? – Kie­row­niczka skie­ro­wała spoj­rze­nie na jedną z ko­biet. Ta ski­nęła głową i spu­ściła wzrok.

Ma­szy­nistki miały nie­wiele do po­wie­dze­nia w kwe­stii har­mo­no­gramu ro­bo­czego. Je­śli trzeba było pra­co­wać w nad­go­dzi­nach albo je­śli któ­raś z dziew­czyn nie mo­gła przyjść z po­wodu cho­roby, lo­sowo przy­dzie­lano im po­dwójne dy­żury. Gla­dys Go­swick cie­szyła się opi­nią do­brej kie­row­niczki, jed­nak rzadko roz­ma­wiała z pod­wład­nymi o spra­wach oso­bi­stych – w od­róż­nie­niu od Rose, któ­rej zda­niem na­le­żało bli­żej po­znać ży­cie ko­le­ża­nek z pracy. Z roz­mów pro­wa­dzo­nych pod­czas przerw obia­do­wych w sto­łówce mi­ni­ster­stwa za­pa­mię­tała, że Lucy chciała spę­dzić dzi­siej­szy wie­czór ze swoim chło­pa­kiem. Jo­na­than był stra­ża­kiem i po raz pierw­szy od dwóch ty­go­dni nie miał noc­nego dy­żuru.

Kie­row­niczka od­wró­ciła się i skie­ro­wała do wyj­ścia.

– Prze­pra­szam bar­dzo, pani Go­swick – ode­zwała się Rose, a jej sze­fowa za­trzy­mała się w pół kroku i oparła ręce na bio­drach. – Czy mo­gła­bym wziąć dzi­siej­szy wie­czór za­miast Lucy?

Lucy otwo­rzyła sze­rzej oczy ze zdzi­wie­nia.

– Mam kilka ra­por­tów do do­koń­cze­nia – do­dała Rose, wska­zu­jąc plik do­ku­men­tów. – Nie je­stem zmę­czona i są­dzę, że dam radę jesz­cze sporo zro­bić. – Miała na­dzieję, że pani Go­swick nie wi­dzi ciem­nych krę­gów pod jej oczami.

Ko­bieta kiw­nęła głową i opu­ściła salę.

– Dzię­kuję, Rose! – po­wie­działa Lucy, na­chy­la­jąc się bli­żej. – Obie­cuję, że ci się od­wdzię­czę!

– Nie ma sprawy. Baw­cie się do­brze z Jo­na­tha­nem.

Lucy już od po­nad roku spo­ty­kała się z męż­czy­zną, który ry­zy­ko­wał ży­cie, by ra­to­wać miesz­kań­ców sto­licy z po­ża­rów i za­wa­lo­nych bu­dyn­ków. Rose przy­pusz­czała, że w końcu się po­biorą. Sama wie­rzyła, że pew­nego dnia rów­nież spo­tka ko­goś, z kim bę­dzie chciała spę­dzać czas, jed­nak z po­wodu wojny odło­żyła sprawy uczu­ciowe na póź­niej, a od śmierci brata wo­lała po pro­stu po­grą­żyć się w pracy.

W cza­sie prze­rwy Rose po­szła do budki te­le­fo­nicz­nej sto­ją­cej przed bu­dyn­kiem Mi­ni­ster­stwa Skarbu. Ma­szy­nistki nie mo­gły ko­rzy­stać z te­le­fo­nów znaj­du­ją­cych się w pod­ziem­nej kwa­te­rze, bo były one prze­zna­czone wy­łącz­nie do roz­mów służ­bo­wych, więc wspięła się na schody, po­ka­zała prze­pustkę przy wyj­ściu i po­ma­sze­ro­wała na ko­niec ulicy. Do­tarł­szy do budki, pod­nio­sła słu­chawkę, wrzu­ciła mo­netę i wy­krę­ciła nu­mer ro­dzi­ców.

– Sklep spo­żyw­czy Te­as­dale’ów, słu­cham – rzu­cił dość opry­skli­wie oj­ciec.

– Dzień do­bry, tato.

– Rose! – W gło­sie męż­czy­zny za­brzmiały cie­plej­sze tony. – Wszystko u cie­bie w po­rządku?

– Będę miała do­dat­kowy dy­żur – od­parła Rose. – Wrócę do domu rano.

– Głowa do góry! Chur­chill cię po­trze­buje i na pewno so­bie świet­nie ra­dzisz, w prze­ciw­nym ra­zie nie zmu­szałby cię do tak cięż­kiej pracy.

Sama się zgło­si­łam – po­my­ślała Rose.

– Chur­chill ma oso­bi­stych asy­sten­tów i asy­stentki – po­wie­działa tylko. – Ja je­stem za­le­d­wie jedną z ma­szy­ni­stek.

– Dzięki two­jej po­mocy wy­gramy tę cho­lerną wojnę.

Rose po­czuła przy­pływ pew­no­ści sie­bie. Oj­ciec za­wsze po­tra­fił spra­wić, że ro­sła jej śmia­łość.

– Hej! Te po­ma­rań­cze są dla dzieci! – krzyk­nął nie­spo­dzie­wa­nie.

Od­su­nęła słu­chawkę od ucha. Przy­po­mniała so­bie na­pis wy­ko­nany przez mamę i umiesz­czony obok nie­wiel­kiego ko­szyka z po­ma­rań­czami, które do­tarły z Ame­ryki w jed­nym z nie­licz­nych trans­por­tów. Przy­dział tych owo­ców przy­słu­gi­wał wy­łącz­nie dzie­ciom. Jej ro­dzice nie­na­wi­dzili ra­cjo­no­wa­nia żyw­no­ści, jed­nak ści­śle prze­strze­gali prze­pi­sów ad­mi­ni­stra­cyj­nych obo­wią­zu­ją­cych sprze­daw­ców.

– Prze­pra­szam – ode­zwał się po chwili Her­bert. – Ci cho­lerni klienci ja­koś cią­gle nie mogą za­uwa­żyć na­pisu.

– Ja­sne, tato.

– Może zro­bię to­bie i ma­mie na śnia­da­nie ja­jecz­nicę z grzan­kami?

– Świetny po­mysł!

– Czy chcesz po­roz­ma­wiać z mamą?

– Je­śli jest w po­bliżu...

– Emi­lienne! – za­wo­łał oj­ciec. – Dzwoni Rose!

Cze­ka­jąc, aż mama po­dej­dzie do apa­ratu, Rose my­ślała o hi­sto­rii swo­ich ro­dzi­ców. W cza­sie wiel­kiej wojny 1914–18 Her­bert był żoł­nie­rzem pie­choty i sta­cjo­no­wał na fron­cie za­chod­nim. Emi­lienne, szwaczka z Pa­ryża, zgło­siła się do służby w roli pie­lę­gniarki. Po­znali się, za­ko­chali, a po woj­nie prze­pro­wa­dzili do Lon­dynu. Do­brze, że po­sta­no­wili osie­dlić się w An­glii, a nie po­zo­stać we Fran­cji, w prze­ciw­nym ra­zie mu­sie­liby te­raz żyć pod nie­miecką oku­pa­cją.

– Bon­jour, ma chérie – po­wie­działa Emi­lienne.

– Bon­jour, ma­man.

– Znowu zo­sta­jesz po go­dzi­nach?

– Tak – od­parła Rose, nieco roz­cza­ro­wana, że mama prze­szła na an­giel­ski.

– Prze­pra­co­wu­jesz się.

Ty też – po­my­ślała. Je­śli Emi­lienne nie była aku­rat za­jęta w skle­pie, do­ra­biała jako szwaczka, a zle­ce­niami zaj­mo­wała się w nocy, w schro­nie prze­ciw­lot­ni­czym.

– Jak tam twoje plecy?

– Na­dal ze­sztyw­niałe.

– Le­że­nie na be­to­no­wej pod­ło­dze sta­cji me­tra jest nie­zdrowe dla two­jego krę­go­słupa. Za­bierz do schronu do­dat­kowe koce. I mo­żesz też wziąć po­duszkę z mo­jego łóżka, pod­ło­żysz ją so­bie pod plecy.

– Do­brze, ko­cha­nie. – Emi­lienne po­wie­działa to z wdzięcz­no­ścią, naj­wy­raź­niej wzru­szona tro­ską córki.

Rose roz­ma­wiała z nią jesz­cze przez kilka mi­nut, uni­ka­jąc po­ru­sza­nia te­ma­tów, które mo­głyby przy­po­mi­nać o śmierci Char­liego. Od jego sym­bo­licz­nego po­grzebu mi­nęło już parę mie­sięcy, jed­nak w sło­wach wy­po­wia­da­nych przez Emi­lienne nie­ustan­nie po­brzmie­wał smu­tek. Rose nie wie­działa, czy mama kie­dy­kol­wiek otrzą­śnie się z roz­pa­czy.

– Spró­buj dziś w nocy tro­chę od­po­cząć – do­dała na ko­niec Emi­lienne.

– Ty też, mamo.

Rose wy­szła z budki te­le­fo­nicz­nej. Słońce już scho­wało się za bu­dyn­kiem i ulicę przy­krył atra­men­towy cień. Zro­biło się chłod­niej, więc wsa­dziła dło­nie do kie­szeni palta. Wła­ści­ciele za­my­kali sklepy, a tro­tu­ary za­częły się za­peł­niać ludźmi zmie­rza­ją­cymi do schro­nów. Czy Luft­waffe kie­dy­kol­wiek da za wy­graną? Gdy szła pil­no­wa­nymi przez żoł­nie­rzy scho­dami pro­wa­dzą­cymi trzy­dzie­ści stóp pod gmach Mi­ni­ster­stwa Skarbu, za­sta­na­wiała się, czy bun­kier rzą­do­wej kwa­tery wy­trzy­małby bez­po­śred­nie tra­fie­nie bomby. Po chwili od­go­niła tę myśl.

Wró­ciła do sali nu­mer 60. Więk­szość ko­biet udała się już do do­mów, na wie­czor­nej zmia­nie zo­stały dziś tylko dwie ma­szy­nistki, w tym Rose, oraz trzy te­le­fo­nistki. Dwie go­dziny po roz­po­czę­ciu dy­żuru roz­bły­sły ża­rówki na pa­nelu cen­trali te­le­fo­nicz­nej, a ope­ra­torki za­częły wci­skać wtyczki do gniaz­dek i łą­czyć roz­mowy. Nad ka­na­łem La Man­che za­uwa­żono sa­mo­loty Luft­waffe. Rose zwięk­szyła tempo pi­sa­nia. Roz­legł się dźwięk sy­ren alar­mo­wych – zdu­szone, prze­ra­ża­jące wy­cie, które na­wet tu­taj, głę­boko pod bu­dyn­kiem, wy­wo­łało na jej rę­kach gę­sią skórkę. Po pięt­na­stu mi­nu­tach sy­reny uci­chły. Po­mię­dzy ude­rze­niami w kla­wi­sze Rose sły­szała stłu­mione dud­nie­nie bomb wy­bu­cha­ją­cych w róż­nych czę­ściach mia­sta. Na­ci­snęła dźwi­gnię po­wrotu wózka. Niech Bóg ma nas w swo­jej opiece!

Unio­sła głowę, gdy usły­szała ja­kiś szmer na ze­wnątrz. Dwóch ofi­ce­rów – roz­po­znała ge­ne­rała Ismaya i ko­man­dora po­rucz­nika Thomp­sona – mi­nęło drzwi jej po­miesz­cze­nia, zmie­rza­jąc do Sali Map.

Echo ich kro­ków od­da­liło się ko­ry­ta­rzem i po chwili trza­snęły za­my­kane drzwi. Ope­ra­torki od­bie­rały ko­lejne po­łą­cze­nia i co­raz szyb­ciej wty­kały koń­cówki ka­bli w la­bi­rynt elek­trycz­nych urzą­dzeń. Od­dech Rose przy­spie­szył. Wy­cią­gnęła prze­pi­sany do­ku­ment z ma­szyny i spięła wszyst­kie kartki ra­portu.

Na­lot skoń­czył się grubo po pół­nocy, do­piero o 1.34 za­brzmiał sy­gnał od­wo­ła­nia alarmu. Ko­biety z sali nu­mer 60, z wy­jąt­kiem Rose i trzy­dzie­sto­jed­no­let­niej te­le­fo­nistki Mar­ga­ret, ze­szły na dół, żeby od­po­cząć przez parę mi­nut. Mar­ga­ret przez cały czas łą­czyła roz­mowy, a Rose do­koń­czyła prze­pi­sy­wa­nie ko­lej­nego ra­portu. Wal­cząc z opa­no­wu­jącą ją sen­no­ścią, prze­stała stu­kać w kla­wi­sze i otwo­rzyła szu­fladę biurka.

– Prze­trwa­li­śmy ko­lejny na­lot, Char­lie – po­wie­działa, zer­ka­jąc do wnę­trza.

– Z kim pani roz­ma­wia? – ode­zwał się ni­ski mę­ski głos.

Unio­sła głowę. W progu stał pre­mier Win­ston Chur­chill we wła­snej oso­bie. Był ubrany w czarny weł­niany płaszcz i pil­śniowy ka­pe­lusz z wy­gię­tym ron­dem. W zę­bach ści­skał na wpół wy­pa­lone cy­garo, przez co jego lewy po­li­czek wy­da­wał się nieco spuch­nięty.

Po­czuła, że jej serce za­czyna szyb­ciej bić. Zer­k­nęła na ko­le­żankę, która wła­śnie od­bie­rała po­łą­cze­nie. Rose była zmę­czona i nie po­tra­fiła wy­my­ślić na po­cze­ka­niu wy­tłu­ma­cze­nia, dla­czego mówi do sie­bie. Pod­nio­sła się, szu­ra­jąc krze­słem.

– Mam tu zdję­cie mo­jego brata, pa­nie pre­mie­rze – wy­ja­śniła.

Chur­chill po­cią­gnął cy­garo, któ­rego ko­niec roz­ża­rzył się na chwilę, po czym wszedł do po­miesz­cze­nia.

Rose za­trzę­sły się nogi i mu­siała chwy­cić dłońmi blat biurka. Jesz­cze ni­gdy się nie zda­rzyło, żeby pre­mier w trak­cie jej dy­żuru wszedł do sali nu­mer 60, zresztą jego współ­pra­cow­nicy też za­glą­dali tu rzadko, je­śli nie wcale. Cho­ciaż ma­szy­nistki przy­go­to­wy­wały dla ga­bi­netu mnó­stwo do­ku­men­tów, to cała praca prze­cho­dziła przez kie­row­niczkę, Gla­dys Go­swick – za­równo zle­ce­nia, jak i go­towe ma­te­riały. Bez­po­śred­nie kon­takty mię­dzy cy­wil­nymi pra­cow­nicz­kami i do­rad­cami Chur­chilla były w ra­mach obo­wią­zu­ją­cych pro­ce­dur ogra­ni­czone do mi­ni­mum.

– Po­zwoli pani? – za­py­tał pre­mier, pod­cho­dząc do Rose i wska­zu­jąc otwartą szu­fladę. Gdy ski­nęła głową, przyj­rzał się fo­to­gra­fii.

– To zdję­cie mo­jego brata, Char­liego, z cza­sów, gdy był ma­łym chłop­cem. Nie wolno nam sta­wiać fo­to­gra­fii na biur­kach, więc scho­wa­łam je do szu­flady. – Rose ner­wowo za­czerp­nęła po­wie­trza, wdy­cha­jąc za­pach ty­to­niu. – Zgi­nął w sierp­niu, gdy jego ma­szyna zo­stała ze­strze­lona nad ka­na­łem La Man­che.

Chur­chill uniósł wzrok.

– Jak się pani na­zywa?

– Rose Te­as­dale, pa­nie pre­mie­rze. – Czuła, jak serce wali jej w klatce pier­sio­wej.

– Panno Te­as­dale... Jest mi nie­zmier­nie przy­kro z po­wodu śmierci pani brata. Mę­stwo, któ­rym się wy­ka­zał, bro­niąc Wysp przed fa­szy­stow­skim na­jeźdźcą, po­zo­sta­nie na za­wsze w ser­cach miesz­kań­ców na­szego kraju. – Chur­chill za­milkł na chwilę i wy­jął cy­garo z ust. – Wielka Bry­ta­nia ni­gdy nie za­po­mni zło­żo­nej przez niego ofiary. Ja rów­nież jej nie za­po­mnę.

– Dzię­kuję, pa­nie pre­mie­rze – od­parła Rose, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc na­pły­wa­jące do oczu łzy.

Chur­chill od­wró­cił się i skie­ro­wał do wyj­ścia, ale za­trzy­mał się w pół drogi.

– Panno Te­as­dale...

– Tak, pa­nie pre­mie­rze?

– Pro­szę prze­ka­zać wia­do­mość na­szej te­le­fo­ni­stce. – Wska­zał cy­ga­rem Mar­ga­ret, która wła­śnie prze­łą­czała roz­mowę. – Je­śli pani Chur­chill bę­dzie o mnie do­py­ty­wać, niech ją po­in­for­muje, że od­po­czy­wam w swoim ga­bi­ne­cie.

– Do­brze, pro­szę pana.

Chur­chill uchy­lił ka­pe­lu­sza i wy­szedł z sali.

Oszo­ło­miona Rose na­dal stała przy biurku, wsłu­chu­jąc się w stu­kot kro­ków pre­miera na scho­dach. Zro­zu­miała, że szef rządu wcale nie wy­biera się do swo­jego pry­wat­nego po­koju. Sły­szała plotki, że Chur­chill ob­ser­wuje prze­bieg na­lo­tów z da­chu bu­dynku mi­ni­ster­stwa. Cie­kawe, co zo­ba­czy dzi­siaj? – po­my­ślała. Które dziel­nice zo­stały znisz­czone? Ilu lu­dzi zgi­nęło?

Chur­chill miał opi­nię czło­wieka szorst­kiego i zde­cy­do­wa­nego, jed­nak Rose była prze­ko­nana, że jego serce prze­peł­nia szczera tro­ska o współ­o­by­wa­teli. Wie­rzyła, że jest wła­ści­wym przy­wódcą, dzięki któ­remu świat zdoła prze­ciw­sta­wić się agre­sji hi­tle­row­skich Nie­miec.

Po za­koń­cze­niu dy­żuru opu­ściła pod­ziemną kwa­terę. Na ze­wnątrz lon­dyń­czycy zaj­mo­wali się swo­imi co­dzien­nymi spra­wami, nie zwra­ca­jąc uwagi na ryk sil­ni­ków wo­zów straży po­żar­nej. W róż­nych czę­ściach mia­sta uno­sił się dym, jed­nak naj­wię­cej po­ża­rów wy­bu­chło chyba w po­bliżu do­ków na East En­dzie. Rose wsia­dła do me­tra na sta­cji West­min­ster. Za­jęła miej­sce w wa­go­nie, od­chy­liła się na sie­dze­niu i pró­bo­wała się nieco zdrzem­nąć, jed­nak z głodu roz­bo­lał ją brzuch. Zu­peł­nie bez sensu zre­zy­gno­wała z ko­la­cji, a w trak­cie zmiany nie zro­biła so­bie prze­rwy na po­si­łek. Nie mo­gła się do­cze­kać na śnia­da­nie z ro­dzi­cami, a jesz­cze bar­dziej na moż­li­wość opo­wie­dze­nia im o krót­kiej roz­mo­wie z pre­mie­rem. Nie są­dziła, żeby w ja­ki­kol­wiek spo­sób na­ru­szało to obo­wią­zu­jącą ją ta­jem­nicę służ­bową.

Do­tarł­szy na sta­cję Whi­te­cha­pel, wy­sia­dła na pe­ron i wspięła się po scho­dach na górę. Na ze­wnątrz uno­sił się za­pach spa­lo­nego drewna i ben­zyny, jed­nak z ulgą stwier­dziła, że wej­ście do schronu nie zo­stało znisz­czone. Za to włosy zje­żyły jej się na karku, gdy usły­szała w po­bliżu wy­cie stra­żac­kich sy­ren. Przy­spie­szyła kroku, ma­sze­ru­jąc wzdłuż Be­th­nal Green Road, jed­nak z każ­dym kro­kiem sy­reny sta­wały się co­raz gło­śniej­sze. W od­dali do­strze­gła tłu­mek gęst­nie­jący obok jej domu na Pott Street i po­czuła ucisk w żo­łądku. Po­bie­gła tam i prze­pchnęła się przez kil­ku­dzie­się­cio­oso­bową grupę lu­dzi zgro­ma­dzo­nych na rogu. Te­ren zo­stał od­gro­dzony przez stra­ża­ków. Męż­czyźni o twa­rzach ubru­dzo­nych po­tem i sa­dzą po­le­wali wodą ru­iny kilku bu­dyn­ków.

– Nie! – za­wo­łała i prze­ci­snęła się mię­dzy oso­bami sto­ją­cymi na tro­tu­arze. – Prze­puść­cie mnie!

Sklep spo­żyw­czy Te­as­dale’ów i po­ło­żone na pię­trze miesz­ka­nie Rose i jej ro­dzi­ców zmie­niły się – praw­do­po­dob­nie w wy­niku bez­po­śred­niego tra­fie­nia bomby lot­ni­czej – w dy­miący pa­gó­rek ce­gieł i zwę­glo­nego drewna.

– Mamo! – za­wo­łała z prze­ra­że­niem Rose. – Tato!

Gdy zbli­żyła się do sterty gru­zów, ktoś chwy­cił ją za ra­mię.

– Nie może pani tam wejść – po­wie­dział po­li­cjant.

– To mój dom! – wy­krzyk­nęła. – Czy ktoś był w środku?!

– Stra­żacy sta­rają się to spraw­dzić. – Funk­cjo­na­riusz pu­ścił jej rękę. – Pro­szę się od­su­nąć.

Rose za­częła się prze­ci­skać przez ze­brany tłum, wy­krzy­ku­jąc imiona ro­dzi­ców, aż w końcu zu­peł­nie zdarła so­bie gar­dło. Spo­tkała kil­koro są­sia­dów – więk­szość spę­dziła noc na sta­cji me­tra, jed­nak nikt nie za­uwa­żył tam Her­berta i Emi­lienne. Po kilku mi­nu­tach stra­żacy za­krę­cili wodę. Je­den z nich za­ło­żył uprząż, a po­tem zo­stał opusz­czony na li­nie do jamy pro­wa­dzą­cej do piw­nicy sklepu. Parę mi­nut póź­niej ko­le­dzy wy­cią­gnęli go na po­wierzch­nię. Trzy­mał w ob­ję­ciach ob­sy­paną po­pio­łem po­stać, któ­rej ręce zwi­sały bez­wład­nie po bo­kach. Na miej­sce przy­biegł sa­ni­ta­riusz. Zba­dał ofiarę, po czym smutno po­krę­cił głową.

Wy­tę­żyw­szy wszyst­kie siły, Rose prze­pchnęła się obok po­li­cjanta pil­nu­ją­cego po­go­rze­li­ska. Po­mknęła do sa­ni­ta­riu­sza i pa­dła na ko­lana. Mimo gru­bej war­stwy sa­dzy, którą po­kryte były zwłoki, od razu roz­po­znała tę ko­bietę po ko­szuli noc­nej i dłu­go­ści wło­sów.

– Nie! – wrza­snęła. Na­gle ogar­nęły ją mdło­ści i ze­brało jej się na wy­mioty. De­li­kat­nie starła czub­kiem palca po­piół z po­wiek matki, a po­tem po­ło­żyła głowę na jej nie­ru­cho­mej piersi i za­częła łkać. Kiedy w końcu od­wa­żyła się otwo­rzyć oczy, uj­rzała dwóch stra­ża­ków, któ­rzy wy­do­by­wali spo­śród gru­zów po­zba­wione ży­cia ciało ojca.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki