Akademia Uroków. Lekcja 2. Nie wplątuj się w podejrzane śledztwa - Ellen Stellar - ebook

Akademia Uroków. Lekcja 2. Nie wplątuj się w podejrzane śledztwa ebook

Ellen Stellar

4,6

Opis

Bohaterowie Akademii Uroków powracają z przytupem, by bawić Cię swoimi przygodami i wciągnąć w kolejne tajemnicze zagadki kryminalne. Jaką sprawę będą mieli do rozwiązania tym razem nasi dzielni detektywi – Deya i Jurao?

Po zaskakujących (szczególnie dla głównej zainteresowanej) oświadczynach siostrzeńca Imperatora, magistra czarnej magii, Pierwszego Miecza Imperium, członka Orderu Nieśmiertelnych i dyrektora Akademii Uroków, Deya robi wszystko, co w jej mocy, by odsunąć w czasie rychłe zamążpójście. Lord Tier ma jednak inne plany… A jak wiemy, cierpliwość nie jest jego najmocniejszą stroną.

Na domiar złego do zasypanego śniegiem Ardamu przybywa z misją mateczka, wyniosła i dumna Lady Tier, pieszczotliwie nazwana przez Deyę Lady Monstrum. Czy despotyczna arystokratka zdoła pogodzić się z faktem, że jej jedyny syn uwielbia zwykłą adeptkę Akademii Uroków, w której żyłach nie płynie nawet kropla magicznej krwi, a wszystkie rodowe artefakty uznały ją za „swoją”?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (167 ocen)
119
30
15
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Asias86

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Kolejna część pochłonięta w jeden dzień. Ma oczywiście pewnie mankamenty, np jak dla mnie niezdrową relację między gł bohaterami, ale przymykam na to oko i bawię się z tą książką wspaniale. Czekam z niecierpliwością na kolejną część.
20
kismy15

Nie oderwiesz się od lektury

super się czyta. wciągnęło i przeczytana za jednym zamachem. Czekam na więcej..
10
Mig_dalek

Całkiem niezła

Świetnie wykreowany świat, ciekawa wartka akcja i tylko relacje między głównymi bohaterami - parą "lekko" patologiczne.
10
JamJace

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra kontynuacja tomu pierwszego. Czekam na kolejne przygody...
00
Angelika4Sz

Nie oderwiesz się od lektury

czekam na kolejne części
00

Popularność




AKADEMIA UROKÓW

AKADEMIA UROKÓW Lekcja 2. Nie wplą­tuj się w po­dej­rzane śledz­twa

Ty­tuł ory­gi­nału:АКАДЕМИЯ ПРОКЛЯТИЙУрок 2. Не ввязывайся в сомнительные расследования

Copyright © by Ellen Stellar

Po­lish edi­tion © by Wing Per­son, Gdańsk 2023

Wy­da­nie I

ISBN: 978-83-961121-8-7

Przekład z języka rosyjskiego: Agnieszka Papaj-Żołyńska

Redakcja: Karolina Brzuchalska

Korekta: Georgina Szelejewska

Projekt okładki: Piotr Sokołowski

Opracowanie graficzne i skład: Mariusz Bieniek – Pracownia Inicjał

Konwersja: Mateusz Cichosz (@magik.od.skladu.ksiazek)

Wszel­kie prawa za­strze­żone

All ri­ghts re­se­rved

Nie­au­to­ry­zo­wane roz­po­wszech­nia­nie ca­ło­ści lub frag­mentu ni­niej­szej pu­bli­ka­cji jest za­bro­nione i po­wo­duje na­ru­sze­nie praw au­tor­skich. ­Książka ani żadna jej część nie może być prze­dru­ko­wy­wana ani w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób re­pro­du­ko­wana czy po­wie­lana me­cha­nicz­nie, fo­to­op­tycz­nie, za­pisy­wana elek­tro­nicz­nie lub ma­gne­tycz­nie, ani od­czy­ty­wana w środ­kach pu­blicz­nego prze­kazu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Wydawnictwo Wing Person

[email protected]

www.wingperson.pl

Ellen Stel­lar

AKADEMIA UROKÓW

Lek­cja 2

Nie wplątuj się w podejrzane śledztwa

Prze­ło­żyła Agnieszka Papaj-Żołyńska

Lek­cja pierw­sza: Nie prze­kli­naj dy­rek­tora swego

Stresz­cze­nie

Deya Riate to uro­cza, czer­wo­no­włosa adeptka czwar­tego roku Aka­de­mii Uro­ków. Uczel­nia ta kształci przy­szłych eks­per­tów ds. klątw. Po­ma­gają oni służ­bom i pry­wat­nym śled­czym roz­wią­zy­wać sprawy kry­mi­nalne, w któ­rych użyto za­klęć ma­gicz­nych.

Na­sza bo­ha­terka po­cho­dzi z ubo­giej ro­dziny, a z po­wodu trud­nej sy­tu­acji fi­nan­so­wej i ko­niecz­no­ści spła­ce­nia pew­nego chci­wego lorda, łą­czy na­ukę z pracą w ta­wer­nie Smo­czy Kieł. Pew­nego dnia zo­staje we­zwana do ga­bi­netu no­wego dy­rek­tora, lorda Riana Tiera, i do­wia­duje się, że grozi jej wy­da­le­nie ze stu­diów, po­nie­waż nie zdała dwu­na­stu przed­mio­tów. Na taką po­rażkę Deya nie może so­bie po­zwo­lić! Spa­ni­ko­wana chce udo­wod­nić wy­kła­dowcy, że jed­nak cze­goś już się na­uczyła i… nie­chcący go prze­klina.

Na swoje nie­szczę­ście nie ma po­ję­cia, że rzu­ciła urok na lorda-dy­rek­tora i że tym sa­mym za­po­cząt­ko­wała se­rię nie­zwy­kłych zda­rzeń w Ciem­nym Im­pe­rium. Kiedy się orien­tuje, co naj­lep­szego zro­biła, jest już za późno. Klą­twy dzie­sią­tego stop­nia nie da się zdjąć!

Zmo­bi­li­zo­wana tymi wy­da­rze­niami Deya za­li­cza bły­ska­wicz­nie wszyst­kie eg­za­miny, do­staje sty­pen­dium i na­resz­cie może sku­pić się na na­uce, re­zy­gnu­jąc z noc­nej pracy kel­nerki.

W tym sa­mym cza­sie w sto­licy Ar­damu za­czy­nają się dziać nie­po­ko­jące rze­czy. Naj­pierw ży­cie tracą trzy młode ko­biety, które do złu­dze­nia przy­po­mi­nają z wy­glądu Deyę, a na­sza główna bo­ha­terka staje się obiek­tem za­in­te­re­so­wa­nia sa­mego lorda-dy­rek­tora. Od tej chwili sta­tus ich re­la­cji można okre­ślić dwoma sło­wami: to skom­pli­ko­wane.

Zbrod­nie w mia­steczku nie ustają. Wkrótce gi­nie przy­wódca klanu Przy­cho­dzą­cych we Śnie, a o za­bój­stwo oskar­żona zo­staje jego córka, wam­pi­rzyca Ay­eshessi. Deya w ra­mach ćwi­czeń aka­de­mic­kich po­maga roz­wią­zać sprawę i zna­leźć praw­dzi­wego mor­dercę. Unie­win­niona wam­pi­rzyca prosi adeptkę o po­moc w od­zy­ska­niu cen­nego ar­te­faktu – pier­ście­nia me­ta­mor­fów, który po­zwala ukryć toż­sa­mość tego, kto go nosi. Dziew­czyna zga­dza się po­pro­wa­dzić śledz­two wraz z Ju­rao Nay­te­sem, przy­stoj­nym ofi­ce­rem Straży Noc­nej, wy­wo­dzą­cym się z ary­sto­kra­tycz­nej rasy drow. Ra­zem od­naj­dują w le­sie ciało mar­twego trolla i staje się ja­sne, że nie tylko po mie­ście gra­suje bez­względny mor­derca, ale też dzieją się rze­czy do­tąd nie­spo­ty­kane.

Lord-dy­rek­tor za­bra­nia Deyi an­ga­żo­wać się w śledz­two w tro­sce o jej bez­pie­czeń­stwo, jed­nak ona nie za­mie­rza go słu­chać. Śmiało wkra­cza w świat la­ta­ją­cych jasz­czu­rów, ciem­nych za­ka­mar­ków sta­rego mia­sta Ar­damu, piw­ni­czek z el­fic­kim wi­nem i ta­jem­ni­czych zbrodni.

Kiedy Rian i Deya spo­ty­kają się na ko­la­cji w Zło­tym Fe­nik­sie, lord-dy­rek­tor oświad­cza się za­sko­czo­nej dziew­czy­nie. Ro­man­tyczną ko­la­cję prze­rywa jed­nak na­stęp­czyni tronu Ciem­nego Im­pe­rium i córka Im­pe­ra­tora – Ali­terra. Na jej palcu Deya za­uważa pier­ścień przy­po­mi­na­jący skra­dziony ar­te­fakt. Księż­niczka zo­staje aresz­to­wana za za­bój­stwo trolla, czer­wo­no­wło­sych miesz­ka­nek Ar­damu oraz kra­dzież ar­te­faktu wam­pi­rzycy.

A Deya i Tier? Młoda adeptka nie wy­po­wie­działa wpraw­dzie „tak”, które pra­gnął usły­szeć za­ko­chany w niej lord-dy­rek­tor, nie ulega jed­nak wąt­pli­wo­ści, że na wi­dok przy­stoj­nego maga serce dziew­czyny od dawna bije jak osza­lałe. On zaś ze swo­jej strony za­po­wie­dział, że pew­nego dnia za­wo­juje jej serce…

Czy tak się sta­nie? O tym i o ko­lej­nych przy­go­dach Deyi do­wie­cie się w Lek­cji Dru­giej: Nie wplą­tuj się w po­dej­rzane śledz­twa!

Adeptko Riate!

De­li­kat­nie wi­bru­jący głos dy­rek­tora na­szej uczelni spra­wia, że cała drżę i bez­wied­nie wsłu­chuję się w każde jego słowo.

– Obie­cy­wała mi pani! Przy­się­gała! Za­pew­niała! – Ma­gi­ster czar­nej ma­gii, Rian Tier, świ­druje mnie ciem­nymi oczami.

Ner­wowo prze­ły­kam ślinę, ale po­sta­na­wiam upar­cie bro­nić swo­jego sta­no­wi­ska.

– Pro­szę wy­ba­czyć, lor­dzie-dy­rek­to­rze, ale nie są­dzę, aby to było moż­liwe.

– Ach tak? – Czarne źre­nice zwę­żają się nie­bez­piecz­nie.

– Wła­śnie tak – przy­znaję ze skru­chą.

Ma­gi­ster łą­czy dłu­gie, silne palce, za­ci­ska zmy­słowe usta. I choć te ostat­nie na­dają jego twa­rzy su­rowy wy­raz, do­sko­nale wiem, że to tylko po­zory. W rze­czy­wi­sto­ści po­trafi być czuły i de­li­katny, o czym prze­ko­na­łam się na wła­snej skó­rze. Do­dajmy do tego atrak­cyjne, umię­śnione ciało, zwie­rzęcą gra­cję, czarne jak smoła włosy, prze­ni­kliwe spoj­rze­nie – nic dziw­nego, że do lorda Riana Tiera wzdy­chały nie­malże wszyst­kie miesz­kanki Aka­de­mii Uro­ków, a także liczne damy z wyż­szych sfer. Na­wet sama księż­niczka Ali­terra, je­dyna córka na­szego władcy, nie po­tra­fiła przejść obo­jęt­nie obok Pierw­szego Mie­cza Im­pe­rium.

– I ja­kiż jest po­wód pani od­mowy, adeptko Riate? – pyta.

Po­sta­na­wiam nie od­po­wia­dać.

– Dla­cze­góż pani mil­czy? – po­na­gla mnie. – Nie ma pani nic do po­wie­dze­nia?

Po­now­nie prze­ły­kam ślinę.

– Nie… – od­po­wia­dam zgod­nie z prawdą. Jest mi wstyd, na­prawdę, ale nie mogę po­stą­pić ina­czej.

Ma­gi­ster traci nad sobą pa­no­wa­nie:

– Deyu! Obie­ca­łaś, że fe­rie spę­dzimy ra­zem! Mia­łaś po­znać moją ro­dzinę!

Fakt, obie­ca­łam. Szko­puł w tym, że…

– Ro­dzinę ow­szem, ale o ma­mie nie było mowy!

– Prze­cież się zgo­dzi­łaś! – ryk­nął za­wie­dziony.

– Ale to było, za­nim mi po­wie­dzia­łeś, że lady Tier wró­ciła z po­dróży. Nie je­stem go­towa, by ją po­znać!

Lord-dy­rek­tor osten­ta­cyj­nie krzy­żuje ręce na piersi, mruży czarne oczy i po­now­nie za­ci­ska wargi. Wszystko to w jed­nym celu – aby onie­śmie­lić drob­niutką, prze­stra­szoną adeptkę.

– W po­rządku – wstaje zza biurka – po­roz­ma­wiamy o tym przy ko­la­cji.

Ach tak! Czyli wiel­kiego lorda nie sa­tys­fak­cjo­nuje moja od­mowa! Te­raz ja krzy­żuję ręce na piersi, za­kła­dam nogę na nogę i wbi­jam w Riana po­nure spoj­rze­nie. Nie­stety nie robi to na nim wra­że­nia.

– Za­ca­łuję… – Tier zniża się do szan­tażu.

Ska­czę na równe nogi.

– No wie pan, dy­rek­to­rze…

– Pierw­sze ostrze­że­nie – prze­rywa mi znu­żo­nym to­nem.

W mil­cze­niu ob­ra­cam się na pię­cie i opusz­czam ga­bi­net. Przez głowę prze­cho­dzi mi myśl, żeby rzu­cić na niego ja­kiś urok, ale bio­rąc pod uwagę, jak to się skoń­czyło po­przed­nim ra­zem…

W se­kre­ta­ria­cie przy­wi­tało mnie roz­ża­lone spoj­rze­nie lady Mi­tas.

– Znowu? – spy­tała z wy­rzu­tem se­kre­tarka. – Riate, w końcu za­czę­łaś się do­brze uczyć, ale te kwe­stie dys­cy­pli­narne… Mo­żesz wy­le­cieć z uczelni! Dy­rek­tor nie bę­dzie pa­trzeć na twoje oceny, wy­rzuci cię i tyle.

Wy­rzuci, do­bre so­bie. Już prę­dzej wpad­nie w szał i na po­ca­łun­kach się nie skoń­czy. Ale trzeba być do­brej my­śli.

Po­grą­żona w roz­ter­kach opu­ści­łam dzie­ka­nat. Na­gle nad aka­de­mią roz­legł się ryk:

– ZBIÓRKA NA PLACU!

Bły­ska­wicz­nie po­mknę­łam w stronę wyj­ścia i wmie­sza­łam się w tłum adep­tek pę­dzą­cych na wie­czorny apel. Po paru mi­nu­tach wy­bie­głam na plac tre­nin­gowy i za­ję­łam swoje miej­sce w sze­regu. Lady Ve­ris do­strze­gła mnie i ski­nęła nie­znacz­nie głową. Jej żółte oczy za­świe­ciły się z le­d­wie skry­waną cie­ka­wo­ścią. Za­pewne Dara, od­ro­dzona duch śmierci, do­nio­sła jej już o wszyst­kim. Nikt poza tymi dwiema nie wie­dział o mo­ich re­la­cjach z lor­dem-dy­rek­to­rem.

– Marsz na bież­nię – za­ko­men­de­ro­wała ku­ra­torka i roz­po­częła się tra­dy­cyjna wie­czorna roz­grzewka.

Przy trze­cim okrą­że­niu wy­su­nę­łam się na pro­wa­dze­nie, gdy na­gle z tyłu usły­sza­łam głos mo­jej przy­ja­ciółki Janki:

– Mam dla cie­bie… huh… wia­do­mość… Ach, zwol­nij tro­chę!

Ti­mianna po­dała mi zwi­tek pa­pieru. Nie zdą­ży­łam go jed­nak prze­czy­tać.

– Pod ścianę! – huk­nęła ka­pi­tan Ve­ris.

To było na­sze „ulu­bione” ćwi­cze­nie – usta­wia­ły­śmy się wzdłuż mu­rów po dzie­sięć, a ku­ra­torka rzu­cała w nas ma­gicz­nymi po­ci­skami. Sa­dystka! Za­da­nie było pro­ste: albo unik­niesz wszyst­kich, albo tra­fiasz do ko­lej­nej dzie­siątki ocze­ku­ją­cej na eg­ze­ku­cję. Do skutku. Nie mu­szę chyba mó­wić, że dzięki tym ćwi­cze­niom nasz re­fleks roz­wi­jał się bły­ska­wicz­nie.

Scho­wa­łam wia­do­mość do kie­szeni i wraz z Janką usta­wi­łam się w pierw­szej gru­pie. Dwa­dzie­ścia kul po­mknęło jedna za drugą w na­szą stronę. Zwin­nie unik­nę­ły­śmy po­ci­sków i po­bie­gły­śmy z po­wro­tem na bież­nię. Po dro­dze mi­nę­ły­śmy mę­ską część aka­de­mii. Adepci i wy­kła­dowcy ra­mię w ra­mię ro­bili pompki pod czuj­nym okiem ma­gi­stra. Nas też to cze­kało. Na szczę­ście tylko dzie­sięć, a nie jak na­szych ko­le­gów – pięć­dzie­siąt. Po ko­lej­nym za­li­czo­nym okrą­że­niu ku­ra­torka pu­ściła nas do aka­de­mika, więc skie­ro­wa­ły­śmy się zgod­nie do na­szych po­ko­jów. Janka drep­tała mi po pię­tach, z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­jąc, aż prze­czy­tam wia­do­mość od Ju­rao. Sama mo­gła li­czyć tylko na li­sty mi­ło­sne od niego, które nie były tak fa­scy­nu­jące jak za­pi­ski, które prze­ka­zy­wał mnie.

– No już! – po­na­gliła, le­d­wie we­szły­śmy do mo­jego sa­lonu.

– Daj mi cho­ciaż zdjąć buty – stęk­nę­łam. – A to­bie co na­pi­sał?

– Że mnie ko­cha. Po­śpiesz się, Deyu!

Roz­pię­łam mun­du­rek i skie­ro­wa­łam się w stronę ka­napy. Usia­dłam z pod­ku­lo­nymi no­gami i prze­czy­ta­łam na głos:

Droga wspól­niczko!

Zważ, że pi­szę „droga” tylko dla­tego, że­byś się opa­mię­tała i prze­stała przyj­mo­wać naj­tań­sze sprawy! Co to zna­czy sie­dem zło­tych mo­net za śledz­two w spra­wie ko­chanka pani Pren?! Za taką sumę nie za­mie­rzam na­wet wyjść z domu. Po­cze­kaj, aż Cię do­rwę, już ja się zajmę Twoją edu­ka­cją fi­nan­sową! A te­raz do rze­czy: mamy dwie duże sprawy. Mu­simy omó­wić szcze­góły, a po­tem część prze­ka­żemy Ri i Jance. Po­sta­raj się wy­rwać do biura w pierw­szy wolny dzień.

Ciem­nych!

Ju­rao

– Sprawa pani Pren i tak jest już za­mknięta – wy­mam­ro­ta­łam, spo­glą­da­jąc po­nuro na roz­ba­wioną Jankę. – Sama ją roz­wią­za­łam.

– Jak?

– W kilka mi­nut – przy­zna­łam. – Zaj­rza­łam do mi­strza Gro­wasa i do­wie­dzia­łam się, kto co ty­dzień ku­puje el­lej­skie wino. To ulu­biony tru­nek żony kupca Prena. Już kiedy przyj­mo­wa­łam tę sprawę, wie­dzia­łam, że nie bę­dzie skom­pli­ko­wana. Dla­tego nie było sensu wy­soko jej wy­ce­niać. No ale znasz Ju­rao…

– Ow­szem, dba o wła­ściwą po­li­tykę ce­nową. – Janka w mig sta­nęła w obro­nie uko­cha­nego. Obie z Riayą (sio­strą mo­jego wspól­nika) ślepo wie­rzyły w nie­omyl­ność drow. Bez wy­jątku! A na­wet je­śli nie miał ra­cji, to za­pewne dla­tego, że źle go zro­zu­mia­łam.

– W po­rządku, weźmy się le­piej za za­da­nie do­mowe. – Wsta­łam z ka­napy i się prze­cią­gnę­łam.

– Za­cznij beze mnie, umó­wi­łam się z Diną – oznaj­miła Ti­mianna, wy­bie­ga­jąc z mo­jego po­koju.

Wzię­łam krótki prysz­nic i umo­ści­łam się z po­wro­tem w sa­lo­nie. Się­gnę­łam po ze­szyt z teo­rii śmier­tel­nych uro­ków, z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­jąc, aż…

Wy­strze­liły pie­kielne pło­mie­nie i nie­mal na­tych­miast oto­czyły mnie silne ra­miona, a mę­skie usta de­li­kat­nie mu­snęły moje włosy.

– Dużo masz do zro­bie­nia? – spy­tał lord-dy­rek­tor.

– Ow­szem. – Do­tknę­łam jego dłoni. – Wy­pra­co­wa­nie z kry­mi­na­li­styki, sie­dem ćwi­czeń ze śmier­tel­nych uro­ków i dwa­na­ście z na­rzę­dzi zbrodni.

– Na­rzę­dzia zbrodni? Czyli na pod­sta­wie rany mu­sisz okre­ślić, ja­kiej broni użył oprawca? – uści­ślił.

– Mhm – wes­tchnę­łam, za­glą­da­jąc do ze­szytu.

– Po­trze­bu­jesz po­mocy?

– Może póź­niej – zde­cy­do­wa­łam. – Spró­buję zro­bić je sama, a Ty spraw­dzisz, czy jest w po­rządku.

– Zgoda. – Mu­snął ustami mój po­li­czek. – Sko­czę po teczkę z do­ku­men­tami i za­raz wra­cam.

Nie było go rap­tem przez chwilę. Gdy za­czę­łam roz­wią­zy­wać pierw­sze ćwi­cze­nie, wró­cił, roz­siadł się na­prze­ciwko i za­czął prze­glą­dać ra­porty. To był nasz mały ry­tuał. Ja od­ra­bia­łam za­da­nia do­mowe, a on nad­ra­biał za­le­gło­ści w spra­wach służ­bo­wych. Wy­my­śli­łam so­bie wła­sny sys­tem mo­ty­wa­cyjny. Za każ­dym ra­zem, gdy skoń­czy­łam ja­kieś za­da­nie, wpa­try­wa­łam się w niego przez kilka se­kund. Do­da­wało mi to ener­gii do pracy. Lord-dy­rek­tor naj­wy­raź­niej ob­rał po­dobną stra­te­gię, gdyż zer­kał na mnie, gdy tylko od­kła­dał ko­lejny do­ku­ment. A kiedy na­sze spoj­rze­nia się spo­ty­kały…

– Uśmie­chasz się – za­uwa­żył, uno­sząc ką­ciki ust.

– Ty rów­nież – od­par­łam.

– Pra­cuj da­lej. – Ta­kim to­nem rów­nie do­brze mógł po­wie­dzieć: „Rzuć wszystko i chodź się ca­ło­wać”.

Z cięż­kim wes­tchnie­niem wró­ci­łam do ćwi­cze­nia, czu­jąc na so­bie roz­pa­lony wzrok. Ostat­nimi czasy mia­łam wra­że­nie, że nie ro­bię nic in­nego, tylko w kółko się uśmie­cham. Acz­kol­wiek mniej wię­cej po go­dzi­nie po­czu­łam fru­stra­cję. Ze znie­cier­pli­wie­niem wpa­try­wa­łam się w przed­ostat­nie za­da­nie z na­rzę­dzi zbrodni. Przede mną na stole le­żała ode­rwana pół­prze­zro­czy­sta ręka ocie­ka­jąca krwią. Iry­to­wała mnie nie sama koń­czyna – nie ta­kie rze­czy le­żały przede mną na tym stole – ale fakt, że nie po­tra­fi­łam okre­ślić, co po­zo­sta­wiło ta­kie ślady. Z po­przed­nimi ra­nami nie mia­łam pro­ble­mów, bez trudu od­ga­dłam, ja­kim na­rzę­dziem je za­dano.

– Nic nie ro­zu­miem – wy­mam­ro­ta­łam, wpa­tru­jąc się w krzywe na­cię­cie. – Prze­cież to nie piła!

Rian spoj­rzał na mnie drwiąco.

– Dla­czego nie? Przyj­rzyj się. Wi­dzisz brud pod pa­znok­ciami i drza­zgi? Spo­koj­nie można za­ło­żyć, że to… – zro­bił pauzę, da­jąc mi szansę na zna­le­zie­nie od­po­wie­dzi.

– Drwal! – Olśniło mnie. – Ale po co od­pi­ło­wy­wać mu rękę?

– A to już inna kwe­stia. Twoje za­da­nie po­lega na usta­le­niu na­rzę­dzia zbrodni.

Za­my­śli­łam się, jesz­cze raz obej­rza­łam po­moc na­ukową, szczo­drze za­le­wa­jącą mój stół pół­prze­zro­czy­stą krwią, i przy­zna­łam:

– Nie mogę tak pra­co­wać! Od razu za­czy­nam się za­sta­na­wiać, kim był, ja­kie miał ży­cie, co spo­wo­do­wało jego na­głą śmierć. Po­trzebny mi pe­łen ob­raz sy­tu­acji.

– To wspa­niała ce­cha każ­dego śled­czego… – Lord za­milkł na chwilę, po czym do­dał: – Zwłasz­cza dla pry­wat­nego de­tek­tywa.

Sta­ran­nie zi­gno­ro­wa­łam alu­zję do mo­jej nie do końca le­gal­nej dzia­łal­no­ści. Rian nie po­chwa­lał współ­pracy z Ju­rao i otwar­cie się jej sprze­ci­wiał. Ale tym ra­zem nie da­łam się pod­pu­ścić i wró­ci­łam do za­da­nia do­mo­wego. Nie­stety, ko­lejne ćwi­cze­nie zbiło mnie z tropu: ciało drow z ogromną raną na piersi. Już sam wi­dok przy­pra­wił mnie o mdło­ści, a do tego nie mia­łam po­ję­cia, jaka broń mo­gła za­dać ta­kie cię­cie. Głę­bo­kie, po­szar­pane, z wi­docz­nymi odłam­kami ko­ści. Pod­nio­słam się i spoj­rza­łam na ranę z góry – nic z tego nie ro­zu­mia­łam. Ob­ró­ci­łam tru­chło na drugą stronę, le­d­wie po­wstrzy­mu­jąc od­ruch wy­miotny, gdy na stół wy­le­ciały wid­mowe wnętrz­no­ści. Nie­po­trzeb­nie go ru­sza­łam, z tyłu i tak nic nie było wi­dać. Czyli na­rzę­dzie mu­siało być krót­kie, nie prze­szło na wy­lot. Od­wró­ci­łam ciało z po­wro­tem, sta­ran­nie omi­ja­jąc wzro­kiem to, co z niego wy­pa­dło.

– Ta­aak, star­szy śled­czy was nie oszczę­dza – za­uwa­żył Rian.

Mil­cza­łam, usi­łu­jąc po­ha­mo­wać mdło­ści. Pro­blem po­le­gał na tym, że do­póki nie wpi­szę roz­wią­za­nia do ze­szytu, po­moc nie znik­nie ze stołu. Przez myśl prze­mknęło mi, żeby na­pi­sać co­kol­wiek, byle tylko po­zbyć się wid­mo­wych zwłok.

– Deyu… – usły­sza­łam za ple­cami miękki głos.

– Sama so­bie po­ra­dzę! – od­par­łam szorstko. – Gdy już zo­stanę śled­czym, nie ta­kie rze­czy będę mu­siała oglą­dać. Mu­szę się przy­zwy­czaić… Co za pa­skudz­two! – Po­now­nie na­chy­li­łam się nad kor­pu­sem drow i wy­cią­gnę­łam spod niego pod­ręcz­nik.

– Wąt­pię, abyś zna­la­zła od­po­wiedź w książce. Ranę za­dano przy po­mocy sorgo. To broń ro­dowa. Na­leży do pra­daw­nego rodu wła­da­ją­cego pod­ziem­nym kró­le­stwem drow. Nie ma­cie tego w pro­gra­mie i je­stem pe­wien, że mistrz Okeno chciał spraw­dzić w ten spo­sób wa­szą do­myśl­ność. Pisz: „na­rzę­dzie zbrodni nie­znane”.

Usia­dłam przy biurku i wy­peł­ni­łam po­le­ce­nie. Wid­mowy trup znik­nął i od razu po­czu­łam się le­piej. Wciąż jed­nak mia­łam kilka py­tań.

– Po co mistrz Okeno miałby nam da­wać za­da­nie, któ­rego nie można roz­wią­zać?

– Do­bry śled­czy musi umieć przy­znać się do błędu. W końcu nikt nie jest nie­omylny ani wszech­wie­dzący – wy­ja­śnił Tier, nie od­ry­wa­jąc wzroku od ra­por­tów.

– Hmm… – za­bęb­ni­łam pal­cami po stole – a skąd ty wiesz o tej broni?

W od­po­wie­dzi otrzy­ma­łam za­gad­kowe spoj­rze­nie.

– To nie­spra­wie­dliwe! – Nie­mal się ob­ra­zi­łam.

– Kończ pracę do­mową – od­parł jak gdyby ni­gdy nic. – Czeka nas jesz­cze po­ważna roz­mowa, więc le­piej się po­śpiesz.

Skoń­czy­łam pi­sać i po­da­łam mu ze­szyt. Rian szybko prze­biegł wzro­kiem po kart­kach i z za­do­wo­le­niem oznaj­mił:

– Ani jed­nego błędu, mą­dra dziew­czynka.

Może i mą­dra, ale po uszy za­du­rzona w dy­rek­to­rze. Gdy na jego twa­rzy za­go­ścił ta­jem­ni­czy uśmiech, my­śla­łam tylko o jed­nym.

– A po­wiedz mi…

– Śmier­telne klą­twy cze­kają na twoją uwagę – przy­po­mniał mi zło­śli­wie i wbił wzrok w stos do­ku­men­ta­cji.

Szybko upo­ra­łam się z resztą za­dań. Pro­fe­sor Te­sme był świet­nym wy­kła­dowcą, a poza tym w prze­rwie obia­do­wej zdą­ży­łam po­wtó­rzyć całą teo­rię. Zo­stały więc tylko ćwi­cze­nia. Gdy po paru chwi­lach odło­ży­łam ze­szyt, po­czu­łam na so­bie ba­daw­cze spoj­rze­nie.

– Wpa­dłam na roz­wią­za­nie pod­czas obiadu, mu­sia­łam je tylko za­pi­sać – wy­ja­śni­łam.

– Mhm. – Uśmiech­nął się ło­bu­zer­sko. – A już my­śla­łem, że nie mo­żesz do­cze­kać się na­szej roz­mowy.

– Zo­stało mi jesz­cze wy­pra­co­wa­nie – od­par­łam. – I za­mie­rza­łam je pi­sać bar­dzo długo.

Za­pewne aż do ko­la­cji, gdyż lord Tier wy­zna­wał za­sadę, że pod­czas po­siłku na­leży roz­ma­wiać tylko o przy­jem­no­ściach. Po­grą­ży­łam się w pracy na ko­lejne dwie go­dziny.

– Mam py­ta­nie. – Unio­słam głowę znad ze­szytu, roz­pro­sto­wu­jąc zdrę­twiałe plecy. – Co za róż­nica, w któ­rej fa­zie księ­życa wil­ko­łak na­pi­sał list, skoro tak czy ina­czej prze­by­wał w tym cza­sie w ludz­kim wcie­le­niu?

– Ogromna. – Rian ode­rwał się od lek­tury ja­kie­goś za­wia­do­mie­nia. – Na tej pod­sta­wie mo­żesz na przy­kład wy­wnio­sko­wać, czy na­pi­sał prawdę. Je­żeli li­tery są równe, za­koń­cze­nia słów wy­raźne, a za oknem księ­życ nie­mal w pełni, bądź pewna, że kła­mał i wło­żył mak­si­mum wy­siłku, aby to ukryć. Je­śli li­tery po­chy­lają się w lewo, a koń­cówki słów są za­ma­zane, można za­ło­żyć, że pi­sał w po­śpie­chu i jego wia­do­mość jest praw­dziwa.

To była jedna z tych cech Riana, która za każ­dym ra­zem wpra­wiała mnie w zdu­mie­nie. Znał od­po­wiedź na każde py­ta­nie!

– Jaki jest mój ulu­biony ko­lor? – spy­ta­łam bez uprze­dze­nia.

– Sama jesz­cze nie zde­cy­do­wa­łaś. – Tier na­wet nie za­szczy­cił mnie spoj­rze­niem. Cie­kawe, skąd o tym wie.

– Gdzie otwie­ramy z Ju­rao na­sze biuro de­tek­ty­wi­styczne?

– Przy ulicy Mar­twego Trolla 13 – od­parł bez za­jąk­nię­cia, sku­pia­jąc całą uwagę na za­wia­do­mie­niu.

No do­brze, spró­bujmy z dru­giej strony.

– O czym chcesz ze mną po­roz­ma­wiać? – za­ga­iłam ostroż­nie.

– Ju­tro przy­jeż­dża moja mama – oznaj­mił i na­gle za­marł. Pod­niósł gwał­tow­nie głowę, spo­glą­da­jąc na mnie z wy­rzu­tem. – Tre­nu­jesz na mnie me­tody pro­wa­dze­nia prze­słu­chań?

Dla od­miany te­raz ja wpa­dłam w zdu­mie­nie, upu­ści­łam pióro, a serce za­częło mi bić jak sza­lone. Czu­łam, że po­woli ogar­nia mnie pa­nika.

– Deyu. – Tier wstał, ob­szedł stół i kuc­nął przy moim krze­śle. Pod­niósł z ziemi pióro, odło­żył je na stół i de­li­kat­nie ujął moje drżące dło­nie. – Co się stało, naj­droż­sza? Czy coś nie tak?

„Czy coś nie tak?”. Ła­two mu mó­wić, a ja… ja…

– Na pewno jej się nie spodo­bam – wy­szep­ta­łam ochry­płym gło­sem. – Twoja matka jest ku­zynką Im­pe­ra­tora, a ja… Mój oj­ciec to zwy­kły my­śliwy, a mama jest chłopką. Nie po­cho­dzę z za­moż­nej ro­dziny, nie mam ani po­sagu, ani odro­biny ma­gii!

Rian się uśmiech­nął, uniósł moje dło­nie do ust, po­ca­ło­wał ostroż­nie każdą z nich i spo­glą­da­jąc mi pro­sto w oczy, oznaj­mił spo­koj­nie:

– Masz to, co naj­cen­niej­sze, Deyu. Samą sie­bie. Ty­tuły, ma­gia i cała reszta nie mają zna­cze­nia.

Ach! Nie są­dzę, żeby lady Tier była tego sa­mego zda­nia. Wręcz prze­ciw­nie. W końcu to sio­stra cio­teczna na­szego władcy, czyli nie tylko ary­sto­kratka, ale też przed­sta­wi­cielka naj­wyż­szych sfer.

– Ria­nie – po­sta­no­wi­łam prze­mó­wić mu do ro­zumu – odłóżmy całe to za­mie­sza­nie ze ślu­bem i krew­nymi, do­brze?

Ma­gi­ster wstał, po­gła­dził mnie po po­liczku i bez słowa wró­cił do swo­ich ra­por­tów. Za­uwa­żyw­szy moje zdu­mione spoj­rze­nie, wy­ja­śnił:

– Je­stem zły. Do­li­czę do dwóch ty­sięcy, uspo­koję się i wtedy wró­cimy do tej roz­mowy.

Och! Lord ma prawo się zło­ścić, a mo­jego zda­nia nie bie­rze w ogóle pod uwagę? W po­rządku, spy­tam wprost:

– Ria­nie, z ja­kiego po­wodu twoja matka prze­rwała mi­sję dy­plo­ma­tyczną na pół­nocy kraju?

Jego dło­nie za­ci­snęły się w pię­ści, za­cho­wał jed­nak spo­kój.

– Po­ja­wiła się taka spo­sob­ność.

– Ach tak? – Spo­sob­ność, do­bre so­bie! – Usi­łu­jesz mi po­wie­dzieć, że lady Tier nie jest świa­doma two­ich pla­nów ma­try­mo­nial­nych, tylko naj­zwy­czaj­niej w świe­cie po­sta­no­wiła od­wie­dzić je­dy­nego syna?

Lord wes­tchnął ciężko.

– Mama była pierw­szą osobą, z którą po­dzie­li­łem się ra­do­sną no­winą o na­szych za­rę­czy­nach – oznaj­mił śmier­tel­nie po­waż­nym to­nem.

– Po­praw mnie, je­śli się mylę. – Sko­czy­łam na równe nogi. – Gdy tylko do­wie­działa się o tym, od razu zna­la­zła „spo­sob­ność”, aby prze­rwać klu­czowe dla Im­pe­rium ne­go­cja­cje?

– Naj­droż­sza – spoj­rzał na mnie zmę­czo­nym wzro­kiem – za­sta­nów się przez chwilę. Czy po­tra­fi­ła­byś po­zo­stać obo­jętna na wieść o tym, że twoje dziecko pod­jęło naj­waż­niej­szą de­cy­zję w swoim ży­ciu?

Prze­mil­cza­łam.

– To moje pierw­sze i ostat­nie oświad­czyny. Wiele dla mnie zna­czą i mama to ro­zu­mie. Nie ma nic po­dej­rza­nego w tym, że chce po­znać wy­brankę mego serca, nie są­dzisz?

Cie­kawe, dla­czego w jego ustach wszystko brzmi tak na­tu­ral­nie i po­praw­nie, pod­czas gdy mnie aż skręca w środku?! Skon­ster­no­wana opa­dłam z po­wro­tem na krze­sło i za­czę­łam szu­kać sen­sow­nych po­wo­dów, aby wy­krę­cić się od spo­tka­nia. I nie mo­głam ich zna­leźć! W końcu przy­ję­łam spraw­dzoną tak­tykę i po­sta­no­wi­łam za­sy­pać go py­ta­niami:

– Przed ape­lem po­wie­dzia­łeś mi, że je­dziemy do two­ich bli­skich na święta, a te­raz na­gle oka­zuje się, że lady Tier od­wie­dzi nas ju­tro. Zga­dza się?

Rian w mil­cze­niu wy­cią­gnął ze stosu pa­pie­rów do­ku­ment, który prze­glą­dał, gdy od­ra­bia­łam za­da­nie do­mowe. Wid­niało na nim tylko jedno zda­nie:

Przy­jeż­dżam ju­tro.

Pi­smo było nie­sta­ranne, a li­tery wy­raź­nie po­chy­lały się w lewą stronę. Na­wet gdy­bym nie miała za­jęć z gra­fo­lo­gii i nie pi­sała wła­śnie wy­pra­co­wa­nia na ten te­mat, nie mia­ła­bym wąt­pli­wo­ści – au­torka tego li­stu jest gwał­towna, nie­ustę­pliwa i wy­nio­sła, a wia­do­mość pi­sała w ogrom­nym wzbu­rze­niu. Kosz­marny ob­raz przy­szłej te­ścio­wej, który mia­łam przed oczami, zy­skał na­gle kły, szpony roz­miaru szty­le­tów i żądne krwi spoj­rze­nie! De­cy­zja przy­szła sama.

– Sza­nowny lor­dzie-dy­rek­to­rze – ode­zwa­łam się ci­cho, ale zde­cy­do­wa­nie – zry­wam na­sze za­rę­czyny.

Tier spoj­rzał na mnie spode łba.

– Za późno – mruk­nął.

Po­czu­łam, jak ogar­nia mnie wście­kłość.

– Co to zna­czy: „za późno”?! Nie otrzy­ma­li­śmy jesz­cze bło­go­sła­wień­stwa ro­dzi­ców, nie ogło­si­li­śmy za­rę­czyn i w ogóle! To była nie­prze­my­ślana de­cy­zja! Pod­jęta pod wpły­wem emo­cji! I mam prawo ją zmie­nić!

W na­stęp­nej se­kun­dzie teczki i do­ku­menty wy­lą­do­wały na pod­ło­dze, zmie­cione jed­nym ru­chem, a lord-dy­rek­tor wstał gwał­tow­nie i oparł się rę­kami o blat stołu.

– Oczy­wi­ście masz prawo zmie­nić swoją de­cy­zję! Jest tylko jedno małe „ale”, Deyu! Kto ci na to po­zwoli?!

I gdzie się po­dział mój czuły, de­li­katny, opa­no­wany i wy­ro­zu­miały Rian? No gdzie? Za­miast niego stał przede mną lord Tier, czło­nek Or­deru Nie­śmier­tel­nych, Pierw­szy Miecz Im­pe­rium i ma­gi­ster dwóch naj­zna­mie­nit­szych uczelni w Im­pe­rium – Uni­wer­sy­tetu Ciem­nej Ma­gii oraz Szkoły Sztuk Śmier­tel­nych. Prze­ra­zi­łam się nie na żarty. Tyle tylko, że już mi­nęły czasy, kiedy ze stra­chu ku­li­łam się na pod­ło­dze. Za­miast tego szep­nę­łam trwoż­li­wie:

– Pew­nie za­raz mi po­wiesz, że nikt?

Rian wy­dał z sie­bie prze­cią­gły syk i opu­ścił głowę. Czarne włosy spły­nęły na ra­miona, za­sła­nia­jąc mu twarz.

– Ow­szem, Deyu! Ani ja, ani sta­ro­żytna ma­gia el­fów, ani za­klę­cia ochronne mo­jego rodu…

Po­woli osu­nę­łam się na krze­sło, ale nie wy­mie­rzy­łam i z hu­kiem wy­lą­do­wa­łam na pod­ło­dze. Usi­ło­wa­łam się pod­nieść w oszo­ło­mie­niu, lecz bez­sku­tecz­nie. W końcu ma­gi­ster zli­to­wał się nade mną, chwy­cił mnie za ra­miona i de­li­kat­nie po­sa­dził z po­wro­tem przy biurku. Pod­su­nął mi pod nos kartki z wy­pra­co­wa­niem, wsu­nął pióro w prawą dłoń, a sam jak gdyby ni­gdy nic po­zbie­rał do­ku­menty z pod­łogi i wró­cił do pracy. Wszystko to w kom­plet­nej ci­szy.

Bez słowa wró­ci­łam do za­da­nia do­mo­wego i na­prędce skle­ci­łam za­koń­cze­nie. Zmie­ści­łam je w trzech li­nij­kach, mimo że zgod­nie z za­sa­dami po­win­nam roz­pi­sać się na całą stronę. Pod­pi­sa­łam się i po­zbie­ra­łam ar­ku­sze. Do­piero wtedy od­wa­ży­łam się ode­zwać.

– Je­śli cho­dzi o pana, dy­rek­to­rze, to wszystko ja­sne, nie bę­dzie dla mnie li­to­ści, ale co ma z tym wspól­nego sta­ro­el­ficka ma­gia?

Teczka z do­ku­men­tami za­trza­snęła się i z hu­kiem wy­lą­do­wała na stole. Tier skrzy­żo­wał ręce na piersi.

– W po­rządku, naj­droż­sza – wy­ce­dził przez za­ci­śnięte zęby. – Zro­bimy ina­czej. Naj­pierw ogło­simy na­sze za­rę­czyny. My­ślę, że poczta we­wnętrzna aka­de­mii wy­star­czy, ale je­śli so­bie ży­czysz, mogę ro­ze­słać pi­sma po ca­łym Ar­da­mie.

Szan­tażu w na­szych re­la­cjach jesz­cze nie było, ale wi­dać za­wsze jest ten pierw­szy raz. Da­lej było już tylko go­rzej.

– Nie wi­dzę sensu, aby­śmy ukry­wali na­sze uczu­cia – kon­ty­nu­ował. – W końcu nie ma w nich nic zdroż­nego. To było twoje ży­cze­nie, a ja je usza­no­wa­łem. Na­wet nie wiesz, ile wy­siłku kosz­tuje mnie, aby za­pa­no­wać nad sobą, gdy wy­kła­dowcy pod­no­szą na cie­bie głos, adepci sztur­chają na tre­ningu, a lady Ve­ris wy­ci­ska z cie­bie siódme poty. Ow­szem, ro­zu­miem, że to część pro­cesu edu­ka­cji, ale był­bym spo­koj­niej­szy, gdyby pro­fe­so­ro­wie Aka­de­mii Uro­ków mieli świa­do­mość, że nie uczą zwy­czaj­nej adeptki, a moją przy­szłą żonę!

– Nie po­trze­buję spe­cjal­nych wzglę­dów! – obu­rzy­łam się. – Od­po­wiada mi obecny stan rze­czy i nie chcia­ła­bym, aby kto­kol­wiek ob­ga­dy­wał mnie za ple­cami!

– Ro­zu­miem i sza­nuję twoją de­cy­zję. – Rian pod­niósł głos. – Ale nie mogę po­jąć, dla­czego miał­bym od­mó­wić matce spo­tka­nia z moją wy­branką tylko dla­tego, że ta ostat­nia jest tchó­rzem!

Tego już za wiele.

– Nie je­stem tchó­rzem! – Pod­nio­słam się tak gwał­tow­nie, że krze­sło upa­dło z ło­sko­tem na pod­łogę.

– I to ja­kim! – Drwiący uśmie­szek prze­mknął przez jego po­nętne usta. Za­tch­nę­łam się z obu­rze­nia, a on wy­ko­rzy­stał sy­tu­ację. – Deyu – za­czął ła­god­nie – wy­star­czy je­den obiad. Póź­niej bę­dzie­cie się wi­dzieć tylko na na­szym ślu­bie i ofi­cjal­nych uro­czy­sto­ściach z po­wodu na­ro­dzin na­szych dzieci. I to wszystko. Nie pla­nuję miesz­kać w zamku ro­do­wym, a matka i tak rzadko bywa w domu. Co chwila wy­jeż­dża z ko­lejną mi­sją dy­plo­ma­tyczną. Dla­tego kom­plet­nie nie ro­zu­miem two­jej pa­niki, naj­droż­sza.

A co, je­śli ma ra­cję? Może bez sensu to wszystko prze­ży­wam? To tylko je­den obiad. Cho­ciaż nie, na samą myśl czuję ucisk w żo­łądku.

Po­de­szłam do okna i za­pa­trzy­łam się w za­pa­da­jący zmrok.

– Deyu – silne ra­miona ob­jęły mnie w ta­lii – cza­sem nie po­tra­fię cię zro­zu­mieć.

– Ja za to ro­zu­miem się do­sko­nale – wy­mam­ro­ta­łam. – Dla cie­bie to tylko mama, a dla mnie prze­ra­ża­jący po­twór w spód­nicy. Lady Mon­strum!

– Niech bę­dzie – ro­ze­śmiał się. – Ale czego wła­ści­wie się oba­wiasz? Przez cały czas będę przy to­bie, więc ani cię ten po­twór nie zje, ani nie urazi. Po­zo­staje tylko jedna moż­li­wość: mar­twisz się, że cię nie po­lubi.

– No… wła­ści­wie tak – przy­zna­łam nie­chęt­nie.

Rian ob­jął mnie jesz­cze moc­niej.

– Na­wet je­śli tak bę­dzie, ja­kie to ma zna­cze­nie? Bo dla mnie ab­so­lut­nie żad­nego, pod­ją­łem de­cy­zję i nic nie jest w sta­nie jej zmie­nić, a zwłasz­cza opi­nia in­nych.

Unio­słam głowę i spoj­rza­łam na niego scep­tycz­nie – w ogóle nie li­czył się z cu­dzym zda­niem, z moim rów­nież. Szkoda, że to dzia­łało w jedną stronę.

– Je­den obiad? – Pod­da­łam się.

– Może być na­wet bez de­seru – za­żar­to­wał.

– Trzy­mam cię za słowo!

Na jego przy­stoj­nej twa­rzy za­go­ścił iście de­mo­niczny uśmiech i już po chwili lord-dy­rek­tor zmie­nił się w mo­jego uko­cha­nego Riana.

– Skoń­czy­łaś pracę do­mową?

– O tak! – Wy­su­nę­łam się z jego ob­jęć i po­de­szłam do biurka. Usia­dłam na krze­śle i chwy­ci­łam czy­sty ar­kusz pa­pieru. – Zo­stało mi jesz­cze jedno ty­cie za­da­nie.

– Czyżby? – Zbli­żył się do mnie, mu­snął ustami po­li­czek i szep­nął wprost do ucha: – I cóż to za za­da­nie?

– Nie­zwy­kle de­li­katne śledz­two – oznaj­mi­łam. – Na­zwiemy je… „Sprawa lorda Tiera i jego nie­do­mó­wień”.

Rian sap­nął z nie­za­do­wo­le­niem, ale prze­mil­czał. Ja na­to­miast nie za­mie­rza­łam trzy­mać ję­zyka za zę­bami:

– Punkt pierw­szy – po­wie­dzia­łam, za­pi­su­jąc sta­ran­nie cy­frę je­den. – Lord-dy­rek­tor ukrywa po­wód, dla któ­rego we­zwał mnie do swo­jego ga­bi­netu w ten pa­miętny wie­czór. Wszel­kie próby uzy­ska­nia in­for­ma­cji na ten te­mat speł­zają na ni­czym.

Usły­sza­łam ci­che par­sk­nię­cie za ple­cami.

– Punkt drugi: lord-dy­rek­tor zdaje się świa­domy praw­dzi­wego po­wodu przy­jazdu swo­jej matki i naj­wy­raź­niej jest mu on na rękę!

Tym ra­zem chyba tra­fi­łam w sedno, gdyż ma­gi­ster po­now­nie zbli­żył wargi do mo­jego po­liczka i wy­szep­tał:

– Skąd ta­kie przy­pusz­cze­nia?

– Skąd? Sam prze­cież po­wie­dzia­łeś: „Póź­niej bę­dzie­cie się wi­dzieć tylko na na­szym ślu­bie i ofi­cjal­nych uro­czy­sto­ściach z po­wodu na­ro­dzin na­szych dzieci. I to wszystko”. Czyli do­sko­nale wiesz, że twoja matka nie bę­dzie piać z za­chwytu na mój wi­dok, i już je­steś go­tów na to, aby ogra­ni­czyć nasz kon­takt do nie­zbęd­nego mi­ni­mum!

Rian się uśmiech­nął i rzekł:

– Te­raz ro­zu­miem, dla­czego ten łotr Nay­tes ucze­pił się cie­bie i nie chce od­pu­ścić. Bę­dziesz re­we­la­cyj­nym śled­czym, Deyu.

Zro­biło mi się cie­pło na sercu, ale nie na tyle, żeby od­pu­ścić. Ża­den kom­ple­ment nie zbije mnie z tropu.

– Punkt trzeci: w na­szych re­la­cjach lord Tier przy­jął rolę woź­nicy, a mnie trak­tuje jak klacz, którą z za­wią­za­nymi oczami pro­wa­dzi w nie­wia­do­mym kie­runku, zu­peł­nie nie przej­mu­jąc się tym, co mam do po­wie­dze­nia.

– Czyżby? Przy­po­mnieć ci wy­da­rze­nia z ubie­głego ty­go­dnia?

WYDARZENIA UBIEGŁEGO TYGODNIA

No tak. Ty­dzień temu sa­mo­wol­nie opu­ści­łam te­ren Aka­de­mii Uro­ków, aby spo­tkać się z Ju­rao. Na­wia­sem mó­wiąc, z jego ini­cja­tywy. Drow prze­ku­pił na­wet odźwier­nego Żło­wisa, żeby wy­cią­gnąć mnie z uczelni. Wspól­nie uda­li­śmy się do ro­do­wego zamku wam­pi­rzego klanu Przy­cho­dzą­cych we Śnie. Naj­pierw wy­słu­cha­łam opo­wie­ści o mo­ich „he­ro­icz­nych” wy­czy­nach, które w jego ustach brzmiały wręcz epicko, a na­stęp­nie otrzy­ma­łam ho­no­ra­rium w wy­so­ko­ści nie­mal sie­dem­dzie­się­ciu zło­tych mo­net i ubła­ga­łam Ju­rao, aby udał się ze mną do banku Złote Góry. Tam też do­wie­dzia­łam się o tym, co zro­bił dla mnie lord Tier i da­łam się po­nieść emo­cjom. By­łam w eu­fo­rii! Wy­bie­głam z banku, po­śli­zgnę­łam się na scho­dach i pew­nie wy­rżnę­ła­bym głową w be­ton, gdyby na mo­jej dro­dze nie po­ja­wił się lord Szej­der Me­ros. Ka­pi­tan jed­nego z trzech pa­troli Straży Noc­nej chwy­cił mnie w ob­ję­cia i wbrew za­sa­dom do­brego wy­cho­wa­nia chciał po­ca­ło­wać. Zro­bił to tak na­gle, że na­wet nie za­uwa­ży­łam, co się święci. W na­stęp­nej chwili roz­legł się huk i lorda od­rzu­ciło ode mnie z taką siłą, że roz­płasz­czył się na prze­ciw­le­głej ścia­nie.

To jed­nak nie był ko­niec. Za­nim się obej­rza­łam, wo­kół mnie wy­strze­liły pie­kielne pło­mie­nie, z któ­rych wy­sko­czył wście­kły lord-dy­rek­tor. Gdy­bym miała wię­cej oleju w gło­wie, pew­nie ugry­zła­bym się w ję­zyk. W końcu nie­je­den raz sły­sza­łam, że mil­cze­nie to złoto. Ale nie! Emo­cje wzięły górę i pa­trząc w błysz­czące, czarne oczy ma­gi­stra, wy­zna­łam:

– Ko­cham pana, lor­dzie Tier!

Ogni­ste ję­zyki za­pło­nęły po­now­nie. Za­nim do­tarło do mnie, że zo­sta­łam sama na scho­dach (nie li­cząc zsu­wa­ją­cego się ze ściany nie­przy­tom­nego Szej­dera), pło­mie­nie na po­wrót za­wi­ro­wały w po­wie­trzu. Gdy zga­sły, uj­rza­łam przed sobą ma­gi­stra z bu­kie­tem czar­nych róż prze­wią­za­nych pur­pu­rową wstążką oraz pu­deł­kiem w kształ­cie smo­czego serca. Cóż to była za ro­man­tyczna scena! W oszo­ło­mie­niu przy­ję­łam ogromny bu­kiet, sku­pia­jąc całą swoją ener­gię, aby go utrzy­mać. A lord-dy­rek­tor, ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, chwy­cił mnie za rękę i spy­tał:

– Deyu Riate, czy zo­sta­nie pani moją żoną?

„Mil­cze­nie jest zło­tem, Deyu, mil­cze­nie jest zło­tem…”

– A za­bie­rze pan kwiaty? – wy­stę­ka­łam, z tru­dem utrzy­mu­jąc się na no­gach.

– A ow­szem, ow­szem, gdy będę na­kła­dał pier­ścio­nek na pani pa­lec. To jak, zga­dza się pani?

– T-tak…

Bu­kiet po­le­ciał w lorda Me­rosa, a Rian uniósł moją dłoń i ostroż­nie wsu­nął na ser­deczny pa­lec cienki pier­ścio­nek z czer­wo­nego złota. Na środku pysz­nił się piękny czarny bry­lant.

„Za­ob­rącz­ko­wana”, prze­le­ciało mi przez głowę. Była to ostat­nia świa­doma myśl, gdyż w na­stęp­nej chwili mój na­rze­czony po­rwał mnie w ra­miona i po­ca­ło­wał. De­li­kat­nie, z naj­szczer­szą ra­do­ścią.

Ock­nę­łam się do­piero po dłuż­szej chwili, w domu lorda-dy­rek­tora. Sie­dzia­łam w wiel­kim fo­telu, a sam ma­gi­ster klę­czał przede mną i o czymś opo­wia­dał. By­łam tak przy­tło­czona tym wszyst­kim, co się wy­da­rzyło – hi­sto­rią z lor­dem Gar­da­kiem, za­rę­czy­nami – że nie od razu do­tarł do mnie sens jego słów. Zwłasz­cza że wzbu­rzony Rian raz po raz prze­cho­dził na po­łu­dniowy dia­lekt, któ­rego ja – ro­dzona miesz­kanka Pół­nocy – kom­plet­nie nie mo­głam zro­zu­mieć.

Gdy zmu­si­łam się do wy­słu­cha­nia go i spró­bo­wa­łam od­szy­fro­wać nie­prze­rwany po­tok słów, z wra­że­nia za­krę­ciło mi się w gło­wie. Oka­zało się, że lord Tier za­pla­no­wał już na­szą przy­szłość w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach. Plan wy­glą­dał na­stę­pu­jąco: te­raz szybko bie­rzemy ślub w jego zamku ro­do­wym! Po­tem cze­kają nas ofi­cjalne uro­czy­sto­ści w pa­łacu Im­pe­ra­tora, spo­tka­nie z wyż­szą ary­sto­kra­cją, a w dal­szej ko­lej­no­ści… W tym mo­men­cie wró­cił mi dar mowy i krzyk­nę­łam z obu­rze­niem:

– Po moim tru­pie!

Rian za­milkł. Zmru­żył czarne oczy i wy­sy­czał wście­kle:

– Słu­cham?!

Cóż, na chwilę za­po­mnia­łam, z kim roz­ma­wiam. Tylko że w mo­jej pa­mięci wciąż brzmiały jego inne słowa: „Spójrz­cie tylko na sie­bie! Kim je­ste­ście, adepci? Gdzie wa­sza duma?!”. Ostat­nie wy­da­rze­nia spra­wiły, że zna­la­złam od­po­wiedź na to py­ta­nie. Gdzie jest moja duma? W mo­ich osią­gnię­ciach! I bar­dzo po­do­bało mi się to uczu­cie sa­tys­fak­cji, kiedy mo­jego na­zwi­ska nie było na li­ście po­praw­ko­wi­czów. Do tego uwiel­bia­łam pro­wa­dzić śledz­twa! Ta ostat­nia myśl nie do końca była na te­mat, ale ogól­nie cho­dziło o to, że:

– Naj­pierw chcę ukoń­czyć aka­de­mię! – Skrzy­żo­wa­łam ręce na piersi. – Chcę zo­stać pry­wat­nym de­tek­ty­wem i…

Pa­mię­tam, że lord-dy­rek­tor za­ci­snął palce na opar­ciu krze­sła i z każ­dym moim sło­wem co­raz trud­niej było mu się po­ha­mo­wać. W efek­cie koń­cówka mo­jej wy­po­wie­dzi uto­nęła w gło­śnym trza­sku ła­ma­nego drewna. Cier­pli­wie od­cze­ka­łam, aż mój uko­chany wsta­nie i strzep­nie z sie­bie drza­zgi, a na­stęp­nie do­da­łam:

– Nie ży­czę so­bie, aby o na­szych za­rę­czy­nach do­wie­dział się kto­kol­wiek na uczelni. Czeka mnie jesz­cze pół­tora roku na­uki.

– Wy­dalę cię choćby dzi­siaj – wark­nął.

– Słu­cham?! – Sko­czy­łam na nogi. – Znowu to samo?!

Rian uniósł dło­nie w ge­ście obron­nym.

– Tylko tym ra­zem bez uro­ków, je­śli można – syk­nął z iro­nią.

– Ależ pro­szę się nie oba­wiać!

Po­czu­łam, jak po po­licz­kach spły­wają mi łzy. Wy­mi­nę­łam dy­rek­tora i w po­śpie­chu opu­ści­łam jego dom. Nie wiem, jak do­tar­łam do wła­snego po­koju, jed­nak gdy zna­la­złam się w łóżku i skry­łam za­pła­kaną twarz w po­duszce, nad aka­de­mią roz­legł się dźwięk sy­gna­li­zu­jący apel wie­czorny. Pod­nio­słam się, po­śpiesz­nie opłu­ka­łam twarz i po­mknę­łam na plac tre­nin­gowy. Szybki bieg i wie­czorna gim­na­styka po­zwo­liły mi na chwilę za­po­mnieć o pro­ble­mach. Do chwili, aż wszystko ze­psuła ku­ra­torka.

– Riate, do mo­jego ga­bi­netu! – roz­ka­zała.

– Tak jest, ka­pi­tan Ve­ris.

– Co się stało? – Janka spoj­rzała na mnie ze zdu­mie­niem.

Wzru­szy­łam ra­mio­nami i po­wlo­kłam się za zmien­no­kształtną.

– Za­mknij drzwi – ode­zwała się lady, gdy tylko we­szły­śmy do po­miesz­cze­nia. Speł­ni­łam po­le­ce­nie i zbli­ży­łam się do biurka. Ka­pi­tan Ve­ris ge­stem wska­zała mi krze­sło. – Bar­dzo cie­kawy pier­ścio­nek. Skąd go masz?

Do­piero te­raz zda­łam so­bie sprawę, że nie zwró­ci­łam dy­rek­to­rowi jego wła­sno­ści. Spoj­rza­łam ze smut­kiem na po­ły­sku­jący czarny bry­lant. Z mo­ich oczu po­to­czyły się gę­ste łzy, a cia­łem wstrzą­snął szloch.

– Deyu, co się stało? – zdu­miała się lady Ve­ris i pod­bie­gła do mnie.

Nie po­mo­gła ani chu­s­teczka, którą po­dała mi ku­ra­torka, ani de­li­katne po­kle­py­wa­nie po ple­cach. Wtem po­wie­trze za­mi­go­tało a w ga­bi­ne­cie po­ja­wiła się Dara. Spró­bo­wa­łam wziąć się w garść i opa­no­wać emo­cje. Ukry­łam twarz w dło­niach i po­chli­py­wa­łam ci­cho.

– Ach, ci lu­dzie! Mam ich ser­decz­nie dość! – wy­pa­liła wście­kła od­ro­dzona duch śmierci.

– Co znowu? – spy­tała ka­pi­tan.

– Nie mam po­ję­cia! Ten roz­nosi las na strzępy, ta znowu ry­czy. Zwa­rio­wać można!

Prze­sta­łam sią­pić no­sem.

– Parku szkoda… – wy­szep­ta­łam.

– Mia­łam na my­śli ar­dam­ski las. – Dara się uśmiech­nęła. – Tier wie, jak bar­dzo lu­bisz nasz park.

– Ale prze­cież tam są nie­umarli! – prze­ra­zi­łam się. – A po za­cho­dzie słońca zom­bie i wil­ko­łaki.

– Ta­aak – prych­nęła Ve­ris i usia­dła z po­wro­tem przy biurku. – Nie mó­wiąc już o tym, że to je­den z naj­star­szy la­sów Pół­nocy. Można tam tra­fić na ga­tunki, które wy­marły już w ca­łym Im­pe­rium.

– Tier jest w amoku, więc można za­ło­żyć, że w Ar­da­mie też już ich nie ma. – Dara wes­tchnęła ciężko i przy­sia­dła na skraju biurka. Obie wpa­trzyły się we mnie wy­cze­ku­jąco. – Uspo­ko­iłaś się? To ga­daj!

Fak­tycz­nie, było mi le­piej, ale nie za­mie­rza­łam ni­czego im opo­wia­dać. W końcu to moje sprawy i nie mia­łam naj­mniej­szej ochoty się nimi dzie­lić. One jed­nak były in­nego zda­nia.

– Ma na palcu ro­dzinny pier­ścień Tie­rów, ten, który dzie­dzic rodu ofia­ro­wuje swo­jej wy­brance. – Lady Ve­ris uśmiech­nęła się ło­bu­zer­sko. – Ten ar­te­fakt ma ze trzy ty­siące lat i są­dząc po ko­lo­rze, już się ak­ty­wo­wał.

Spoj­rza­łam ze zdu­mie­niem na pier­ścio­nek.

– Na­prawdę? – ode­zwała się Dara. – A ty skąd wiesz?

– Pa­mię­tasz Brayę Ar­dan? – cią­gnęła ka­pi­tan, nie spusz­cza­jąc ze mnie wzroku. – Osza­lała na punk­cie Tiera jesz­cze pod­czas stu­diów. Szkice tego ca­cuszka wi­siały po­roz­wie­szane po ca­łym na­szym po­koju.

Obie plot­kary wbiły za­cie­ka­wione spoj­rze­nia w pier­ścio­nek. Na­wia­sem mó­wiąc, ja rów­nież. W końcu Dara spy­tała:

– A co to zna­czy, że już się ak­ty­wo­wał?

– Trudno po­wie­dzieć. – Ve­ris się za­my­śliła. – Pa­mię­tam, że Braya ma­rzyła o tym, aby Tier na­ło­żył jej pier­ścień na pa­lec. Twier­dziła, że je­śli ka­mień po­ciem­nieje, to zna­czy, że zo­stał ak­ty­wo­wany. Na po­czątku to chyba był zwy­kły bry­lant.

Jesz­cze raz wpa­trzy­ły­śmy się w pier­ścień.

– Czarny ład­niej­szy, prze­zro­czy­sty nie ro­biłby ta­kiego wra­że­nia – wy­mam­ro­ta­łam.

– Zga­dzam się – od­parła Ve­ris. – Te­raz wy­gląda ele­gancko. I pa­suje do two­jej kar­na­cji.

Za­mil­kły­śmy na chwilę, po czym Dara wy­dała wer­dykt:

– Wnio­sek jest je­den: Tier się oświad­czył, a Deya się zgo­dziła.

– Na to wy­cho­dzi. – Ku­ra­torka po­ki­wała głową. – Tylko co te­raz?

Obie wpa­trzyły się we mnie, za­po­mi­na­jąc o pier­ścionku.

– Nic nie po­wie – wes­tchnęła Dara z roz­cza­ro­wa­niem.

– No nie wiem, znam ta­kie tor­tury… – za­su­ge­ro­wała lady Ve­ris.

– Też cza­sami o tym my­ślę – przy­znała od­ro­dzona duch śmierci.

Skrzy­żo­wa­łam ręce na piersi i z obu­rze­niem po­wio­dłam wzro­kiem od jed­nej do dru­giej.

– Na­wet nie pró­buj wy­wo­łać we mnie wy­rzu­tów su­mie­nia – ro­ze­śmiała się Dara. – Na­wet za ży­cia go nie mia­łam.

– Tak samo ja. – Ve­ris nie po­zo­stała jej dłużna. – Su­mie­nie nie na­le­żało do cech, któ­rymi szczy­cili się adepci na­szej uczelni. Z ca­łego roku tylko Tier cier­piał na to pa­skudz­two.

– Ow­szem – do­dała z za­chwy­tem Dara. – Wciąż jest do bólu szla­chetny.

Na­chmu­rzy­łam się i zer­k­nę­łam na pier­ścio­nek. Wcale nie chcia­łam go od­da­wać, a jed­nak…

– Wiesz, co mnie za­ska­kuje w tej na pierw­szy rzut oka pro­stej dziew­czy­nie? – ode­zwała się na­gle Ve­ris.

– Nie ustę­puje Tie­rowi ani w szla­chet­no­ści, ani w upo­rze – uzu­peł­niła Dara.

– Czyżby? – zdu­mia­łam się.

– Ow­szem, nie znaj­dziesz dwóch ta­kich jak wy w ca­łym Im­pe­rium, a jed­nak się spo­tka­li­ście! – Ve­ris za­nio­sła się śmie­chem.

Pod­nio­słam się. Mia­łam już dość tej roz­mowy. Chcia­łam pójść do swo­jego po­koju. A co do ma­gi­stra, po­roz­ma­wiam z nim, gdy się uspo­koi. Z tą my­ślą skie­ro­wa­łam się w stronę drzwi, gdy do­biegł mnie ci­chy głos od­ro­dzo­nej:

– Deyu, zro­zum, że to jego pierw­sza praw­dziwa mi­łość, a śmiem twier­dzić, że ni­gdy wcze­śniej nie był za­ko­chany.

Za­trzy­ma­łam się.

– Tier ni­gdy nie mu­siał za­bie­gać o względy ko­biet – cią­gnęła Dara. – Za­zwy­czaj to one sta­wały na gło­wie, żeby zwró­cić jego uwagę. Co się zaś ty­czy po­waż­nych związ­ków, nie ma w nich za grosz do­świad­cze­nia.

Od­wró­ci­łam się i z nie­do­wie­rza­niem spoj­rza­łam na Darę.

– Tak było, Deyu – po­twier­dziła jej słowa lady Ve­ris. – Od­kąd pa­mię­tam, ko­biety tra­ciły dla niego głowę. Mę­stwo, siła, upór, to spoj­rze­nie. Mimo że na na­szym roku było kilku su­ku­bów, uwo­dzi­ciel­skich de­mo­nów wy­gna­nych z Dar­rantu, to wła­śnie do Tiera wzdy­chały wszyst­kie adeptki i wy­kła­dow­czy­nie. Praw­dziwy ideał męż­czy­zny – pewny sie­bie, opa­no­wany, prze­cho­dzi do dzia­ła­nia wtedy, kiedy inni pa­ni­kują, i ni­gdy nie robi ni­czego wbrew swoim prze­ko­na­niom. Tier to po pro­stu Tier. Za­wsze mnie za­sta­na­wiało, jak się za­chowa, kiedy w końcu się za­ko­cha. Jed­nak pro­blem po­lega na tym, że wy­brał dziew­czynę, która za­cho­wuje się do­kład­nie tak samo jak on. Je­ste­ście do sie­bie bar­dzo po­dobni.

Mia­łam inne zda­nie na ten te­mat, ale po­sta­no­wi­łam za­cho­wać je dla sie­bie. Za to Dara nie po­wstrzy­mała się od ko­men­ta­rza:

– Je­żeli cię ura­ził, to mo­żesz mi wie­rzyć, że czuje się z tym po ty­siąc­kroć go­rzej niż ty. Kiedy wró­cił do domu, był blady jak śmierć.

Po tych sło­wach po­sta­no­wi­łam mimo wszystko po­dzie­lić się mo­imi prze­my­śle­niami. Opar­łam się ple­cami o drzwi ga­bi­netu, wbi­łam spoj­rze­nie w pod­łogę i wy­mam­ro­ta­łam:

– Nie chcę, aby kto­kol­wiek w aka­de­mii do­wie­dział się o na­szych za­rę­czy­nach. Za­leży mi na tym, aby za­koń­czyć na­ukę i pra­co­wać jako pry­watny de­tek­tyw. Chcę być nie­za­leżna, a on…

Urwa­łam i pod­nio­słam wzrok na współ­ro­zmów­czy­nie. Ku mo­jemu zdu­mie­niu od­ro­dzona duch śmierci za­sty­gła w po­wie­trzu z sze­roko roz­dzia­wioną bu­zią, a lady Ve­ris za­sło­niła twarz rę­koma i za­trzę­sła się ze śmie­chu.

– Bie­dak! – wy­du­siła mię­dzy jed­nym par­sk­nię­ciem a dru­gim.

– Riate, czy ty w ogóle za­mie­rza­łaś kie­dy­kol­wiek wyjść za mąż? – spy­tała Dara po­nuro, nie po­dzie­la­jąc tej we­so­ło­ści. – Mam na my­śli, za­nim po­zna­łaś Tiera.

– Nie – przy­zna­łam. – Są­dzi­łam, że zo­stanę urzęd­niczką i sama będę się utrzy­my­wać. Nie wi­dzia­łam po­wodu, aby z tego re­zy­gno­wać i pod­po­rząd­ko­wać się woli mał­żonka. Na­wia­sem mó­wiąc, gdy­bym chciała, mo­głam to zro­bić już w wieku czter­na­stu lat. W mo­ich stro­nach dość wcze­śnie wy­daje się córki za mąż, a ra­czej się je sprze­daje.

Ka­pi­tan w mgnie­niu oka spo­waż­niała i się wy­pro­sto­wała.

– Kult Ciem­no­ści mocno za­ko­rze­nił się na Po­gra­ni­czu – wy­ja­śniła zdu­mio­nej Da­rze. – Dziew­częta trak­tuje się tam jak to­war, który po ślu­bie prze­cho­dzi na wła­sność ro­dziny męża. Nic więc dziw­nego, że Deya…

– Pół­tora roku. – Od­ro­dzona zmie­rzyła mnie za­bój­czym spoj­rze­niem. – Tier jej się nie sprze­ciwi, czyli czeka mnie jesz­cze mi­ni­mum pół­tora roku! Wy­zionę du­cha!

– Mało praw­do­po­dobne – stwier­dziła zgryź­li­wie Ve­ris. – Ten etap masz już za sobą.

– I wcale nie jest mi przez to lżej! – ryk­nęła Dara i się zde­ma­te­ria­li­zo­wała.

Spoj­rza­łam wy­cze­ku­jąco na ku­ra­torkę. Ve­ris wes­tchnęła i mach­nęła ręką, da­jąc mi do zro­zu­mie­nia, że mogę odejść. Tak też zro­bi­łam.

Po po­wro­cie do po­koju wzię­łam się za za­da­nie do­mowe. Od­ro­bi­łam lek­cje, prze­czy­ta­łam dzie­więć aka­pi­tów z gra­fo­lo­gii i nie­mal po­łowę pod­ręcz­nika z teo­rii śmier­tel­nych uro­ków. Do­piero wtedy do­tarło do mnie, że na dwo­rze już świta, a lord-dy­rek­tor się nie po­ja­wił. Nie po­zo­stało mi nic in­nego, jak po­ło­żyć się spać.

W po­ło­wie dnia, gdy już otrzy­ma­łam za­słu­żoną, naj­wyż­szą ocenę od pro­fe­sora Se­dra (który, na­wia­sem mó­wiąc, z dnia na dzień spo­glą­dał na mnie z ro­sną­cym zdu­mie­niem), nad aka­de­mią roz­legł się głos lady Mi­tas:

– ADEPTKO RIATE, DO DY­REK­TORA!

Le­d­wie po­wstrzy­ma­łam okrzyk ra­do­ści, który ci­snął się na moje usta. Nie zwa­ża­jąc na za­cie­ka­wione spoj­rze­nia ko­le­gów, bez słowa pod­nio­słam się i ru­szy­łam w stronę wyj­ścia z au­dy­to­rium. Sta­ra­łam się przy tym wy­glą­dać na bar­dzo za­tro­skaną. Po paru chwi­lach zna­la­złam się przed drzwiami do se­kre­ta­riatu. Za­pu­ka­łam i z opusz­czoną głową we­szłam do środka.

– Coś ty so­bie my­ślała, Deyu? – sark­nęła lady Mi­tas na po­wi­ta­nie. – Dla­czego nie po­szłaś na ćwi­cze­nia?

– Żło­wis mnie wy­dał?

– Nie, dy­rek­tor wła­śnie otrzy­mał ra­port, a w nim dwa na­zwi­ska: Twoje i Ne­rosa!

Zna­łam do­brze Irwę Ne­rosa. Był na pią­tym roku. Po­dob­nie jak ja wcze­śniej pra­co­wał na noc­nych zmia­nach. Cie­kawe, co mu się przy­tra­fiło.

– A Irw już był w ga­bi­ne­cie? – spy­ta­łam z nie­skry­waną obawą.

– Wyj­rzyj przez okno – po­ra­dziła mi se­kre­tarka.

Po­bie­głam we wska­za­nym kie­runku i wy­chy­li­łam się przez pa­ra­pet. Adept Ne­ros w po­cie czoła wy­ci­skał pompki na bieżni. Oho, czyli lord Tier był w pod­łym na­stroju.

– Le­piej już idź – szep­nęła lady Mi­tas. – A tak do­brze ci szło!

– A skąd pani wie, że to nie Żło­wis? – spy­ta­łam, pusz­cza­jąc jej słowa mimo uszu.

Se­kre­tarka ro­zej­rzała się po­dejrz­li­wie i za­sło­niła się teczką, jakby w oba­wie, że lord Tier nas usły­szy.

– Wszystko tu jest pod nad­zo­rem… My rów­nież.

Le­d­wie po­wstrzy­ma­łam się od par­sk­nię­cia i ru­szy­łam w stronę ga­bi­netu dy­rek­tora. Za­pu­ka­łam i nie cze­ka­jąc na po­zwo­le­nie, we­szłam do środka. Wy­star­czyło jedno spoj­rze­nie na ma­gi­stra, by serce ści­snęło mi się w piersi. Naj­wy­raź­niej on rów­nież nie zmru­żył oka tej nocy.

– Mam tylko jedno py­ta­nie – ode­zwał się ostrym to­nem. – Co spra­wiło, że do­szła pani do wnio­sku, iż prze­pisy ad­mi­ni­stra­cyjne jej nie do­ty­czą?

Za­pewne po­win­nam dać mu do zro­zu­mie­nia, że na­dal je­stem ob­ra­żona, ale za­miast tego przy­zna­łam:

– Nie po­doba mi się to py­ta­nie.

– Do­prawdy?! – Lord-dy­rek­tor od­chy­lił się na opar­ciu fo­tela i zmie­rzył mnie chłod­nym spoj­rze­niem. – I dla­cze­góż to?

– Po­nie­waż nie po­tra­fię na nie od­po­wie­dzieć. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami. – Ow­szem, do­pu­ści­łam się wy­kro­cze­nia i je­stem go­towa po­nieść za­słu­żoną karę. Nie po­win­nam opusz­czać mu­rów aka­de­mii. Pro­szę o wy­ba­cze­nie.

Tier mil­czał. Za­ci­snął usta w wą­ską li­nię, a jego po­stawa zdra­dzała ogromne na­pię­cie. I znów za­miast ugryźć się w ję­zyk, po­de­szłam bli­żej i na­bra­łam wię­cej po­wie­trza w płuca. Chcia­łam, aby mój głos za­brzmiał pew­nie, po­nie­waż to, co za­mie­rza­łam po­wie­dzieć, było dla mnie bar­dzo ważne.

– Pań­ski pier­ścio­nek – za­czę­łam, a lord zmru­żył czarne oczy – nie chcę go od­da­wać ani zry­wać na­szych za­rę­czyn.

Opu­ści­łam głowę. W po­miesz­cze­niu za­pa­dła ci­sza. Mar­twa, przy­gnia­ta­jąca ci­sza, w któ­rej nie było sły­chać na­wet na­szych od­de­chów. Po chwili roz­legł się le­d­wie sły­szalny szept:

– Je­steś pewna?

Ski­nę­łam głową. W na­stęp­nej chwili Rian za­mknął mnie w czu­łych ob­ję­ciach i mu­snął war­gami moje włosy.

– Ślub w naj­bliż­szy dzień wolny? – spy­tał ło­bu­zer­sko.

Za­mu­ro­wało mnie, lecz już po chwili po­czu­łam falę wście­kło­ści.

– A niech cię szlag! – wy­krzyk­nę­łam cała w emo­cjach. Ode­pchnę­łam osłu­pia­łego ma­gi­stra i pę­dem opu­ści­łam ga­bi­net.

– Było go nie iry­to­wać – wes­tchnęła ciężko lady Mi­tas, wi­dząc, jak pierw­sze łzy spły­wają po mo­ich po­licz­kach. – Prze­cież wiesz, że dy­rek­tor nie cierpi ła­ma­nia re­gu­la­minu.

Do­bre so­bie! Kto kogo zi­ry­to­wał!? Wy­bie­głam z se­kre­ta­riatu i po­mknę­łam wzdłuż ko­ry­ta­rza, po dro­dze pró­bu­jąc się uspo­koić. Jak się oka­zało, bez­sku­tecz­nie. Le­d­wie we­szłam z po­wro­tem do au­dy­to­rium, lord Sedr zmie­rzył mnie po­nu­rym spoj­rze­niem.

– Zły jak osa – za­wy­ro­ko­wał. – Z kim, jak z kim, Riate, ale z lor­dem Tie­rem le­piej nie po­gry­wać.

Nie mam po­ję­cia, jak prze­trwa­łam ten dzień. By­łam pół­przy­tomna, a mimo to ja­koś prze­cho­dzi­łam z za­jęć na za­ję­cia i z wy­mu­szo­nym uśmie­chem od­po­wia­da­łam na py­ta­nia wy­kła­dow­ców. Jed­nak na ćwi­cze­niach z mi­strzem Okeno w końcu da­łam upust swoim emo­cjom. Star­szy śled­czy za­brał nas na miej­sce zbrodni. Wi­dok trzech trolli z po­de­rżnię­tymi gar­dłami zro­bił swoje: opa­dłam na po­krytą śnie­giem ścieżkę i za­la­łam się łzami. Na­wia­sem mó­wiąc, nikt nie zwró­cił na mnie szcze­gól­nej uwagi, gdyż więk­szość grupy była za­jęta opróż­nia­niem żo­łąd­ków z resz­tek obiadu.

– Trzeba wpro­wa­dzić wię­cej po­mocy wi­zu­al­nych, że­by­ście nieco okrze­pli – wy­mam­ro­tał pół­ba­zy­li­szek, wpa­tru­jąc się w ja­skrawy prze­jaw kunsztu na­szych uczel­nia­nych ku­cha­rzy, po czym po­dał mi chu­s­teczkę.

– Inni bar­dziej jej po­trze­bują – stwier­dzi­łam, ocie­ra­jąc łzy.

– Mogą się wy­trzeć śnie­giem – burk­nął mistrz Okeno. – Dziw­nie re­aguje pani na zwłoki, adeptko. Znała ich pani?

Pod­nio­słam się z ziemi i po­de­szłam do trolli. Długo wpa­try­wa­łam się w ma­sywne ciel­ska, na­stęp­nie ostroż­nie od­wró­ci­łam głowę jed­nego z nich. W jego le­wym uchu tkwił mie­dziany kol­czyk, który na pewno już kie­dyś wi­dzia­łam, ale sam pła­sko­nosy nie wy­wo­łał we mnie żad­nych sko­ja­rzeń. Po­krę­ci­łam prze­cząco głową.

– To czło­nek bandy Mie­dzia­nego – rzekł Okeno, wska­zu­jąc na kol­czyk. Unio­słam py­ta­jąco brwi, a śled­czy wy­ja­śnił: – To ci sami na­jem­nicy, któ­rzy po­ry­wali dziew­częta o two­jej apa­ry­cji i prze­ka­zy­wali je w ręce księż­niczki Ali­terry. Herszta bandy na pewno ko­ja­rzysz, to ten nad­żarty przez zom­bie trup, któ­rego zna­leź­li­ście w le­sie ra­zem z Ju­rao.

Oczy­wi­ście, na­sza pierw­sza sprawa! Za­gadka skra­dzio­nego pier­ście­nia wam­pi­rzego klanu Przy­cho­dzą­cych we Śnie!

– Dziwne – od­su­nę­łam lekko koł­nierz na szyi trolla i przyj­rza­łam się ra­nie – ta­kie równe cię­cie… Wie pan, kiedy mój zna­jomy ku­charz Tobi wy­biera mięso na obiad, to za­wsze ku­puje całą tu­szę i sam dzieli ją na ka­wałki, ale gdy po­trze­buje cze­goś wy­jąt­ko­wego, to idzie do do­świad­czo­nego rzeź­nika. Zdra­dził mi kie­dyś, że tylko mistrz, który wiele lat spę­dził w ubojni, po­trafi tak pre­cy­zyj­nie na­ci­nać mięso. Gdyby mnie pan spy­tał, rze­kła­bym, że mamy do czy­nie­nia wła­śnie z ta­kim rzeź­ni­kiem. – Po­now­nie omio­tłam wzro­kiem tru­chło trolla. Na­szła mnie po­nura re­flek­sja, że ra­czej nie zdą­żył na­cie­szyć się pie­niędzmi, które za­ro­bił na nie­cnych in­te­re­sach z księż­niczką.

– No do­brze. – Mistrz Okeno kla­snął w dło­nie, sku­pia­jąc na so­bie uwagę adep­tów. Ich twa­rze były lekko zie­lon­kawe. – Wy­cie­raj­cie gęby i wy­no­cha do aka­de­mii, póki nie za­tar­li­ście mi wszyst­kich śla­dów!

Na­stępny dzień roz­po­czę­li­śmy od za­jęć z pro­fe­so­rem Te­sme. Wła­śnie za­pi­sy­wa­li­śmy w ze­szy­tach for­mułę no­wego uroku, gdy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi. Po chwili do au­dy­to­rium wszedł Żło­wis, zbli­żył się do mo­jej ławki i wrę­czył mi pi­smo opa­trzone pie­czę­cią Straży Noc­nej. My­śla­łam, że to list od Ju­rao, więc szybko roz­wi­nę­łam per­ga­min. Do­piero po chwili do­tarło do mnie, że w środku była wia­do­mość od star­szego śled­czego Okeno.

Mistrz rzeź­nic­twa, wil­ko­łak Gribo Krus.

Fak­tycz­nie, im­po­nu­jący staż pracy – trzy­dzie­ści cztery lata spę­dził w ubojni.

Znasz go może? Przy­znał się do winy, ale nie chce zdra­dzić mo­tywu.

Odźwierny go­blin świ­dro­wał mnie cie­kaw­skim spoj­rze­niem i ani my­ślał ru­szać się z miej­sca. Nie po­zo­stało mi nic in­nego, jak się­gnąć po pióro i od­pi­sać.

Mistrz Krus od wielu lat pra­cuje w skle­pie mię­snym sza­now­nego gnoma Ro­szata. Żo­naty, jego mał­żonka jest le­śną driadą. Mają czte­rech sy­nów i dwie córki na wy­da­niu. Piękne dziew­częta. Star­sza, Aro­sza, wie­czo­rami czę­sto za­gląda do piw­niczki mi­strza Gro­wasa, żeby ku­pić kwa­śne wino ja­go­dowe. Używa się go jako ma­ry­naty do nie­któ­rych ga­tun­ków mięsa. Być może troll za­uwa­żył ładną dziew­czynę i usi­ło­wał ją na­pa­sto­wać? Wów­czas za­cho­wa­nie Krusa nie po­winno ni­kogo dzi­wić. Dla wil­ko­ła­ków ho­nor to rzecz święta, zwłasz­cza je­śli cho­dzi o cześć mał­żonki i có­rek. Za­pewne Aro­sza wró­ciła z pła­czem do domu i opo­wie­działa o wszyst­kim ojcu. Ten od­na­lazł trolla po za­pa­chu, sam pan wie, jaki węch mają zmien­no­kształtni.

Za­my­śli­łam się na chwilę i do­pi­sa­łam:

By­łoby szkoda, gdyby mistrz Krus otrzy­mał wy­rok śmierci za za­bój­stwo, do któ­rego zo­bo­wią­zuje go dług ho­no­rowy.

Od­da­łam per­ga­min Żło­wi­sowi. Go­blin wy­piął dum­nie pierś i wy­ma­sze­ro­wał z au­dy­to­rium, a pro­fe­sor Te­sme po­krę­cił głową z dez­apro­batą.

– Adeptko Riate, czy od­po­wiedź nie mo­gła po­cze­kać? Co ta­kiego było w tym li­ście, że po­sta­no­wiła pani zi­gno­ro­wać mój wy­kład?

– Ży­cie, pro­fe­so­rze, samo ży­cie – od­par­łam zgod­nie z prawdą.

Ob­rzu­cił mnie zdu­mio­nym spoj­rze­niem. Wes­tchnę­łam i wy­ja­śni­łam:

– Mistrz Okeno za­brał nas wczo­raj na miej­sce zbrodni. – Na samo wspo­mnie­nie nie­mal wszy­scy adepci zble­dli. – Był tam mar­twy troll. Ktoś roz­pła­tał mu szyję głę­bo­kim, rów­nym cię­ciem.

Część grupy ze­rwała się na nogi i nie py­ta­jąc o po­zwo­le­nie, wy­bie­gła z sali. Pro­fe­sor nie­śpiesz­nie od­pro­wa­dził ich wzro­kiem. Chy­try uśmie­szek na jego twa­rzy do­bit­nie świad­czył o tym, że pod­czas naj­bliż­szej se­sji gorzko po­ża­łują swo­jej ucieczki. Po­now­nie zwró­cił się w moją stronę i spoj­rzał wy­cze­ku­jąco.

– Wy­su­nę­łam hi­po­tezę na te­mat pro­fe­sji po­ten­cjal­nego za­bójcy i oka­zało się, że mia­łam ra­cję – cią­gnę­łam. – O tym wła­śnie po­in­for­mo­wał mnie mistrz Okeno w li­ście. Po­dał na­zwi­sko prze­stępcy i spy­tał, czy przy­pad­kiem go nie znam. Tak się składa, że przez cztery lata pracy w ta­wer­nie mia­łam oka­zję po­znać wielu miesz­kań­ców Ar­damu.

Pro­fe­sor w za­du­mie po­ki­wał głową i bez słowa wró­cił do prze­rwa­nego wy­kładu. Oma­wia­li­śmy wła­śnie nowy urok o na­tych­mia­sto­wym dzia­ła­niu – Tor­nado. Gdy tylko Te­sme pod­szedł do ta­blicy, Ri­gra po­chy­liła się w moją stronę.

– A ty co, Deyko-kel­ne­reczko, tyle wy­mio­cin zli­zy­wa­łaś już z pod­łogi, że trupy nie ro­bią na to­bie żad­nego wra­że­nia?!

Od­chy­li­łam się na opar­ciu krze­sła, skrzy­żo­wa­łam ręce na piersi i z pewną sa­tys­fak­cją od­no­to­wa­łam zie­lon­kawy od­cień na twa­rzy adeptki Da­kene.

– Wnętrz­no­ści to pryszcz – stwier­dzi­łam. – Ale na­tknąć się na zwłoki, nad któ­rymi ucztuje zgraja zom­bie, to do­piero wi­dok. Ni­gdy nie za­po­mnę smrodu wina wy­cie­ka­ją­cego przez ranę na brzu­chu wraz z reszt­kami ko­la­cji.

Ri­gra ze­rwała się z miej­sca i wy­bie­gła z au­dy­to­rium, ta­ra­nu­jąc adep­tów, któ­rzy wła­śnie wra­cali do środka. Po chwili na ko­ry­ta­rzu roz­le­gły się od­głosy wy­mio­tów.

– I kto te­raz bę­dzie wy­li­zy­wać pod­łogi? – par­sk­nę­łam pod no­sem. Na­wia­sem mó­wiąc, ta­werna mi­strza Bu­drusa to przy­zwo­ity lo­kal i ni­gdy nie do­cho­dziło tam do ta­kich eks­ce­sów. A poza tym sprzą­ta­nie go­spody nie na­le­żało do mo­ich obo­wiąz­ków.

Gdy wy­kład się skoń­czył i w po­śpie­chu opusz­cza­li­śmy salę, na­szym oczom uka­zał się nie­co­dzienny ob­ra­zek: Da­kene na ko­la­nach szo­ro­wała dy­wan pod gniew­nym spoj­rze­niem na­szej go­spo­dyni, pani Żło­wis. Nie­stety, nie zdą­ży­łam na­cie­szyć się tym wi­do­kiem, bo wzmoc­niony ma­gicz­nie głos po­niósł się echem wzdłuż ko­ry­ta­rza:

– Adeptko Riate, do dy­rek­tora!

Po­czu­łam, że do oczu na­pły­wają mi łzy. Igno­ru­jąc cie­kaw­skie spoj­rze­nia ko­le­gów, po­wlo­kłam się w stronę ga­bi­netu lorda Tiera. Szłam po­woli jak na ska­za­nie. Swoją drogą, nie zdo­by­łam się na to, aby zdjąć pier­ścio­nek. Wciąż tkwił na moim palcu, ukryty pod czar­nymi rę­ka­wicz­kami. Na­ło­ży­łam je po­przed­niego dnia w oba­wie przed by­strym spoj­rze­niem mi­strza Okeno. Osta­tecz­nie stwier­dzi­łam, że jest to cał­kiem prak­tyczne roz­wią­za­nie, które po­zwoli mi unik­nąć wielu nie­wy­god­nych py­tań.

Nie­śpiesz­nie prze­bie­ra­łam no­gami w na­dziei, że ni­gdy nie do­trę do celu. Wie­dzia­łam jed­nak, że w ten spo­sób nie uniknę spo­tka­nia z dy­rek­to­rem. We­szłam do se­kre­ta­riatu i skie­ro­wa­łam się pro­sto do ga­bi­netu ma­gi­stra. Lady Mi­tas po­krę­ciła głową z dez­apro­batą, ale po­wstrzy­mała się od ko­men­ta­rza. Za­trzy­ma­łam się przed drzwiami i za­pu­ka­łam.

– Pro­szę wejść!

Bez cie­nia sprze­ciwu wkro­czy­łam do środka i po­woli zbli­ży­łam się do biurka. Przez całą drogę wpa­try­wa­łam się wy­łącz­nie w czubki wła­snych bu­tów.

– Zgoda – rzekł lord zmę­czo­nym gło­sem. – Pół roku. Weź­miemy ślub od razu po eg­za­mi­nach koń­co­wych, a wa­ka­cje spę­dzimy w moim zamku ro­do­wym.

Czy po­win­nam się cie­szyć? Być może. Praw­dziwa dama za­pewne po­dzię­ko­wa­łaby za tak wspa­nia­ło­myślną de­cy­zję, a skromna kel­nerka w mil­cze­niu ski­nę­łaby głową. Nie by­łam jed­nak żadną z nich, dla­tego spoj­rza­łam na niego po­nuro.

– Prze­klnę pana! – za­gro­zi­łam.

– Za co? – zdu­miał się.

Szcze­rze mó­wiąc, sama nie zna­łam od­po­wie­dzi na to py­ta­nie, ale nic in­nego nie przy­szło mi do głowy.

– W po­rządku. – Tier po­tarł czoło rę­kami, jakby chciał po­zbyć się zmę­cze­nia. – Ja­kie są twoje wa­runki?

– Nie przy­wy­kłam sta­wiać wa­run­ków – za­czę­łam ostroż­nie. – To była tylko prośba. Chcia­ła­bym po­cze­kać… aż za­koń­czę na­ukę.

Lord-dy­rek­tor wy­dał z sie­bie zdu­szony jęk.

– Odejdź… Pro­szę.

Pod­niósł się z fo­tela i pod­szedł do okna. Naj­wy­raź­niej nie chciał na mnie pa­trzeć. Stą­pa­jąc jak naj­ci­szej, zbli­ży­łam się do niego i ze smut­kiem wpa­trzy­łam się w jego sze­ro­kie plecy. Za­marł, gdy do­tknę­łam dło­nią jego ra­mie­nia.

– Sam je­stem so­bie winny – stwier­dził. – Naj­pierw żą­da­łem od cie­bie więk­szej dumy i pew­no­ści sie­bie, a te­raz… Sam je­stem so­bie winny.

Zro­bi­łam jesz­cze je­den krok i przy­lgnę­łam do niego ca­łym cia­łem.

– Lor­dzie Tier – wy­szep­ta­łam.

– Ria­nie!

– Słu­cham?

– Zwra­caj się do mnie po imie­niu. – Ob­ró­cił się gwał­tow­nie, usiadł na pa­ra­pe­cie i przy­cią­gnął mnie do sie­bie. – Deyu, je­ste­śmy za­rę­czeni. Czy mo­żemy skoń­czyć z tymi bez­dusz­nymi uprzej­mo­ściami i wnieść cho­ciaż na­miastkę in­tym­no­ści do na­szego związku?

– Mo­żemy – od­par­łam ła­mią­cym się gło­sem, a on po­gła­dził mnie de­li­kat­nie po po­liczku.

– Nie chcesz wy­cho­dzić za mąż? – spy­tał.

– Nie płonę chę­cią – przy­zna­łam.

– A ja płonę… chę­cią. – Uśmiech­nął się smutno.

Za­pa­dła ci­sza. Z ro­sną­cym nie­po­ko­jem wpa­try­wa­łam się w przy­stojną twarz Riana: cie­nie pod oczami, nie­co­dzienna bla­dość i zmarszczki na czole, któ­rych nie było tam wcze­śniej.

– Kiedy ostatni raz coś ja­dłeś? – spy­ta­łam.

– Mało tak­towne py­ta­nie, nie uważa pani?

Ach, czyli bez­czel­nie uni­kamy od­po­wie­dzi? Nie ze mną te nu­mery.

– Sza­nowny lor­dzie-dy­rek­to­rze, zdaje się, że prze­szli­śmy na „ty”. I je­śli się nie mylę, jako pań­ska na­rze­czona mam prawo py­tać o po­dobne rze­czy.

– To dla­czego cho­wasz pier­ścio­nek? – prze­rwał moją ty­radę.

– Ve­ris go roz­po­znała – wy­ja­śni­łam. – I oka­zuje się, że cała rze­sza za­ko­cha­nych w to­bie dam ma­rzyła o nim od lat, ozda­biała ściany jego szki­cami…

Tier ob­da­rzył mnie drwią­cym uśmie­chem.

– Oba­wiasz się, że pad­niesz ofiarą ciem­nej elfki? Nie­po­trzeb­nie.

– Księż­niczka Ali­terra wciąż jest na wol­no­ści – od­rze­kłam, a na samo wspo­mnie­nie córki na­szego Im­pe­ra­tora prze­szył mnie dreszcz.

– Księż­niczka wy­cho­dzi za mąż i wkrótce opu­ści Ciemne Im­pe­rium – wy­ja­śnił krótko Rian.

– A ile zo­stało jesz­cze tych nie­za­męż­nych?

– Nie są­dzi­łem, że taki z cie­bie tchórz.

– Słu­cham? – Spoj­rza­łam na niego z obu­rze­niem. W oczach dy­rek­tora po­ja­wiły się dia­bel­skie ogniki.

– Je­steś tchó­rzem – po­wtó­rzył nie­win­nie. – Małą bo­jaź­liwą dziew­czynką. Na do­da­tek zbyt dumną, aby się do tego przy­znać.

Tego już za wiele! Ob­ró­ci­łam się na pię­cie i ru­szy­łam w stronę drzwi.

– Deyu – usły­sza­łam ci­chy głos za ple­cami – zjesz ze mną obiad?

Moja złość wy­pa­ro­wała w mgnie­niu oka.

– Zjem… – od­par­łam i opu­ści­łam ga­bi­net. Nie­mal czu­łam, jak twarz Riana roz­świe­tla się w uśmie­chu.

Sama rów­nież się roz­pro­mie­ni­łam, co nie uszło uwa­dze lady Mi­tas.

– Po­chwa­lił cię? – spy­tała z za­cie­ka­wie­niem. – Mistrz Okeno przy­słał mu list z po­dzię­ko­wa­niami za twoje wspar­cie w śledz­twie.

Nie chcia­łam wda­wać się z nią w roz­mowę, więc bez słowa wy­szłam z se­kre­ta­riatu. W prze­rwie obia­do­wej szybko po­bie­głam do swo­jego po­koju i prze­bra­łam się w naj­lep­szą su­kienkę. Le­d­wie przy­sia­dłam na ka­na­pie z książką w dłoni, na środku sa­lonu wy­strze­liły szkar­łatne pło­mie­nie. Ma­gi­ster w mil­cze­niu pod­su­nął mi ra­mię. Spoj­rze­li­śmy na sie­bie i zro­zu­mie­li­śmy się bez słów. Dal­sze kłót­nie nie miały sensu. Wszystko ja­koś się ułoży. Rian zgo­dzi się po­cze­kać ze ślu­bem, a w za­mian za to na wa­ka­cje po­je­dziemy do zamku ro­do­wego Tie­rów, gdzie po­znam jego ro­dzi­ców i sio­stry. Oboje po­szli­śmy na ustęp­stwa, po­nie­waż do­sko­nale wie­dzie­li­śmy, że każda sprzeczka zbyt wiele nas kosz­tuje.

TERAZ

Taaak, tyle dni spo­koju… Cały ty­dzień! Ci­sza, szczę­ście, wspólne wie­czory, czego chcieć wię­cej? Aż tu na­gle na ho­ry­zon­cie po­ja­wia się sza­nowna lady Tier!

– Masz ochotę na ko­la­cję? – Rian od­gar­nął nie­sforny ko­smyk z mo­jej twa­rzy. – A może wo­lisz sku­pić się na śledz­twie?

Z przy­jem­no­ścią wtu­li­ła­bym się w jego pierś i za­po­mniała o ca­łym świe­cie. Nie­stety, na­gła wi­zyta te­ścio­wej nie da­wała mi spo­koju.

– Gdzie bę­dzie spała?

– Na pewno nie tu­taj. – Po­gła­dził mnie po ple­cach. – Mama przy­je­dzie ju­tro wie­czo­rem i za­trzyma się w Zło­tym Fe­nik­sie. Rano ma coś do za­ła­twie­nia w Ar­da­mie, ale chęt­nie spo­tka się z nami na obie­dzie.

– W twoim domu? – spy­ta­łam z nie­po­ko­jem.

– W re­stau­ra­cji – od­parł lord.

Z tru­dem po­wstrzy­ma­łam uśmiech.

– Czyli spo­dzie­wasz się kło­po­tów – stwier­dzi­łam nie bez sa­tys­fak­cji.

Rian prych­nął, chwy­cił moją dłoń i mu­snął war­gami rę­ka­wiczkę.

– Nie masz się czego oba­wiać, naj­droż­sza – szep­nął. – Masz moje słowo.

Na tym skoń­czy­li­śmy te­mat. Nie­śpiesz­nie ze­bra­łam książki i ze­szyty, lord-dy­rek­tor po­skła­dał swoje pa­piery i wziął mnie za rękę. Wła­śnie za­mie­rza­li­śmy się prze­nieść do jego domu, gdy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi. I to dość na­tar­czywe.

– Kto tam? – spy­ta­łam.

– To ja – od­po­wie­dział chry­pli­wie Żło­wis. – Masz go­ścia. Czeka pod bramą i twier­dzi, że to pilne.

Spoj­rza­łam ze zdu­mie­niem na Riana.

– Cze­kam w domu – wy­szep­tał lord i znik­nął w szkar­łat­nych pło­mie­niach. Do­piero wtedy otwo­rzy­łam drzwi.

– Co tak długo? – burk­nął go­blin. – I nie­po­trzeb­nie się wy­stro­iłaś, czeka was jesz­cze wie­czorny tre­ning.

– Wiem – od­par­łam krótko i ru­szy­łam za odźwier­nym.

Wy­szli­śmy z aka­de­mika i skie­ro­wa­li­śmy się w stronę ma­syw­nych wrót. Prze­szli­śmy przez dzie­dzi­niec aż do łu­ko­wa­tego przed­sionka, za któ­rym znaj­do­wała się brama. Oszro­niona trawa skrzy­piała pod na­szymi no­gami. Spo­dzie­wa­łam się, że zo­ba­czę Ju­rao, ale ze zdu­mie­niem stwier­dzi­łam, że to nie drow cze­kał na mnie przy wej­ściu. Za­miast niego do­strze­głam szczu­płą, ele­gancką ko­bietę, zbyt wy­soką jak na czło­wieka. Po­zna­łam ją od razu, była to pani Krus, żona mi­strza rzeź­nic­twa oskar­żo­nego o za­bój­stwo trolla. Zdzi­wi­łam się, że go­blin wpu­ścił ją na te­ren Aka­de­mii.

– Roz­po­rzą­dze­nie lorda-dy­rek­tora – wy­ja­śnił Żło­wis, do­strze­gł­szy moje zmie­sza­nie. – Od bramy do przej­ścia można wpusz­czać, za łu­kiem działa już sys­tem ochronny i nikt obcy nie prze­do­sta­nie się do środka.

Gdy zbli­ży­li­śmy się do driady, odźwierny skło­nił się ni­sko i znik­nął w swo­jej ma­lut­kiej ko­mórce.

– Dzię­kuję ci, Deyu – ode­zwała się pani Krus.

– Za co? – zdu­mia­łam się.

Zmien­no­kształtna zdjęła kap­tur z głowy. Miała dłu­gie, zie­lone włosy, cienką białą skórę i ogromne, szma­rag­dowe oczy, oko­lone brą­zo­wymi jak kora dębu rzę­sami.

– Gribo uprze­dzał, że się nie przy­znasz – pani Krus bły­snęła zę­bami i przy­su­nęła się do mnie – a prze­cież sam nie szu­kałby uspra­wie­dli­wie­nia. Gdy tylko po­ja­wili się straż­nicy, mój dzielny mąż od razu przy­znał się do za­bój­stwa. Prze­mil­czał tylko przy­czynę. Śled­czy Okeno na­pi­sał list i wy­słał z nim ofi­cera ­Nay­tesa, a gdy ten wró­cił, Gribo wy­czuł za­pach. Twój za­pach, Deyu. To z tobą ko­re­spon­do­wał star­szy śled­czy. I gdy prze­czy­tał Twoją wia­do­mość, ka­zał wszyst­kim opu­ścić po­miesz­cze­nie. Wszyst­kim oprócz Nay­tesa. „Dług ho­noru?” – spy­tał, a mój wil­ko­łak przy­tak­nął. Chwała ciem­nej bo­gini, że drow po­trafi wy­kryć kłam­stwo. Od razu po­twier­dził, że Gribo mówi prawdę i za­trzy­mali go tylko na prze­słu­cha­nie. Wró­cił wie­czo­rem, a sprawa zo­stała za­mknięta. Dziś otrzy­ma­li­śmy pi­semne po­wia­do­mie­nie.

A niech to! A ja przez pięć dni za­sta­na­wia­łam się, co z tego wy­nik­nie! Nie do­sta­łam żad­nej in­for­ma­cji ani od mi­strza Okeno, ani od Ju­rao. Na szczę­ście wszystko skoń­czyło się do­brze. Ka­mień spadł mi z serca.

– Star­szy śled­czy to wspa­niały czło­wiek… to zna­czy zmien­no­kształtny – po­pra­wi­łam się.

Pani Krus po­krę­ciła głową.

– To ty je­steś wspa­niała, Deyu – wy­szep­tała. – Dzię­kuję.

– Nie ma za co, na­prawdę.

– To mały pre­zent od Griba. – Wy­cią­gnęła pa­czuszkę, którą skry­wała pod ob­szer­nym płasz­czem. – Po­dziel się z kimś, kogo ko­chasz.

Do­słow­nie wci­snęła mi pa­ku­nek, a na­stęp­nie ob­jęła mnie dłu­gimi ra­mio­nami i wy­szep­tała do ucha:

– Osobne po­dzię­ko­wa­nia za Aro­szę, na lor­dzie rów­nież był twój za­pach. – Driada bez dal­szych wy­ja­śnień ob­ró­ciła się na pię­cie i ode­szła.

Za­sty­głam w osłu­pie­niu, ale mój szok nie trwał długo. Igno­ru­jąc wścib­skie spoj­rze­nie Żło­wisa, które nie­mal wy­pa­liło mi dziurę w ple­cach, po­mknę­łam do domu lorda-dy­rek­tora. W kilku su­sach po­ko­na­łam park i wbie­głam do przed­sionka.

– Co zro­bi­łeś z Aro­szą? – wy­dar­łam się od progu.

Tier wy­chy­lił się zza drzwi pro­wa­dzą­cych do ja­dalni. W dłoni trzy­mał wielką ka­napkę.

– Nie ro­zu­miem py­ta­nia – oznaj­mił i od­gryzł so­lidny kęs.

– Pro­szę mi nie my­dlić oczu!

Rzu­ci­łam w niego pa­kun­kiem, szybko zdję­łam buty i płaszcz i skie­ro­wa­łam się do ła­zienki, żeby umyć ręce. Po dro­dze wy­rzu­ca­łam z sie­bie ko­lejne pre­ten­sje:

– Je­śli nie chcia­łeś, żeby ktoś cię tam roz­po­znał, trzeba się było po­rząd­nie umyć!

– Słu­cham?! Co masz na my­śli? – Rian po­dą­żył za mną do ła­zienki.

– A to, że wil­ko­łak roz­po­znał pana po za­pa­chu. I mój za­pach rów­nież na panu wy­czuł! – wy­ja­śni­łam, wy­cie­ra­jąc ręce.

– Na to­bie – po­pra­wił mnie Rian.

– Co?

– Na „to­bie”, nie na „panu” – po­wtó­rzył su­cho. – Cie­kawe. Cóż, zdaje się, że wil­ko­ła­ków nie uda nam się oszu­kać.

Na­gle przy­po­mnia­łam so­bie, że ka­pi­tan Ve­ris też jest zmien­no­kształtną, a to ozna­cza, że ona także do­sko­nale wy­czuwa za­pa­chy! I śled­czy Okeno rów­nież! Ale do rze­czy.

– Wy­ja­śnisz mi, co ro­bi­łeś u mi­strza Krusa? – Odło­ży­łam ręcz­nik na półkę i zbli­ży­łam się do Riana.

– Te­raz jem. – Uśmiech­nął się szel­mow­sko i po­now­nie za­to­pił zęby w ka­napce.

Nie wy­trzy­ma­łam, wy­rwa­łam mu ka­napkę z ręki i rów­nież od­gry­złam spory ka­wa­łek. Tier ro­ze­śmiał się, za­brał mi resztę i wy­co­fał się z ła­zienki w stronę ja­dalni. W po­ło­wie drogi od­wró­cił się z gra­cją w moją stronę.

– Jesz­cze gryza?

Pod­bie­głam do niego, wy­rwa­łam mu ła­komy ką­sek i po­pę­dzi­łam wzdłuż ko­ry­ta­rza. Nie mi­nęła chwila i wi­cher zwany lor­dem-dy­rek­to­rem rzu­cił się za mną! Za­pisz­cza­łam i przy­śpie­szy­łam, wy­dzie­ra­jąc się na cały dom:

– Biedna bu­łeczka, nie bój się, nie tra­fisz w łap­ska złego dy­rek­tora!

„Zły dy­rek­tor” ro­ze­śmiał się i za­gro­ził:

– Za­raz do­stanę cię w swoje ręce!

Po­mknę­łam w stronę scho­dów, wbie­głam na pierw­sze pię­tro i skry­łam się za pierw­szymi drzwiami, sta­ran­nie za­my­ka­jąc je za sobą. Chi­cho­cząc pod no­sem, przy­ło­ży­łam ucho do drzwi, na­słu­chu­jąc kro­ków. Na ko­ry­ta­rzu było ci­cho, dziwne. Do­ja­dłam ka­napkę, po­chy­li­łam się i spoj­rza­łam przez dziurkę od klu­cza. Gdzie on się po­dział?

– Mógł­bym tak pa­trzeć go­dzi­nami – roz­le­gło się za mo­imi ple­cami.

Pod­sko­czy­łam ze stra­chu, od­wró­ci­łam się i sta­nę­łam twa­rzą w twarz z lor­dem-dy­rek­to­rem.

– Jak to zro­bi­łeś? – spy­ta­łam zdu­miona.

– To sy­pial­nia go­ścinna. – Uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej. – Od strony gar­de­roby jest dru­gie wej­ście. Wy­obraź so­bie, że wcho­dzę do środka, a tam pewna adeptka, chi­cho­cząc nie­przy­zwo­icie, po­chła­nia skra­dzioną ka­napkę. Do­igra­łaś się, Riate, a te­raz po­nie­siesz za­słu­żoną karę.

Tier zro­bił krok do przodu, przy­gwoź­dził mnie do drzwi, nie­śpiesz­nie na­chy­lił się nade mną i wy­szep­tał:

– Po eg­ze­ku­cji li­czę na drugą ka­napkę.

– Mhm – wy­mam­ro­ta­łam, nie od­ry­wa­jąc wzroku od mi­go­czą­cych czar­nych oczu. Cie­płe, mięk­kie usta po­woli na­kryły moje. Po­ca­łu­nek był de­li­katny ni­czym letni po­dmuch wia­tru. A gdy silne dło­nie Riana za­ci­snęły się na mo­jej ta­lii, po­czu­łam, jak zie­mia osuwa mi się spod nóg. Świat za­wi­ro­wał i po­chło­nęła mnie nie­prze­nik­niona ciem­ność…

O