Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bohaterowie Akademii Uroków powracają z przytupem, by bawić Cię swoimi przygodami i wciągnąć w kolejne tajemnicze zagadki kryminalne. Jaką sprawę będą mieli do rozwiązania tym razem nasi dzielni detektywi – Deya i Jurao?
Po zaskakujących (szczególnie dla głównej zainteresowanej) oświadczynach siostrzeńca Imperatora, magistra czarnej magii, Pierwszego Miecza Imperium, członka Orderu Nieśmiertelnych i dyrektora Akademii Uroków, Deya robi wszystko, co w jej mocy, by odsunąć w czasie rychłe zamążpójście. Lord Tier ma jednak inne plany… A jak wiemy, cierpliwość nie jest jego najmocniejszą stroną.
Na domiar złego do zasypanego śniegiem Ardamu przybywa z misją mateczka, wyniosła i dumna Lady Tier, pieszczotliwie nazwana przez Deyę Lady Monstrum. Czy despotyczna arystokratka zdoła pogodzić się z faktem, że jej jedyny syn uwielbia zwykłą adeptkę Akademii Uroków, w której żyłach nie płynie nawet kropla magicznej krwi, a wszystkie rodowe artefakty uznały ją za „swoją”?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
AKADEMIA UROKÓW
AKADEMIA UROKÓW Lekcja 2. Nie wplątuj się w podejrzane śledztwa
Tytuł oryginału:АКАДЕМИЯ ПРОКЛЯТИЙУрок 2. Не ввязывайся в сомнительные расследования
Copyright © by Ellen Stellar
Polish edition © by Wing Person, Gdańsk 2023
Wydanie I
ISBN: 978-83-961121-8-7
Przekład z języka rosyjskiego: Agnieszka Papaj-Żołyńska
Redakcja: Karolina Brzuchalska
Korekta: Georgina Szelejewska
Projekt okładki: Piotr Sokołowski
Opracowanie graficzne i skład: Mariusz Bieniek – Pracownia Inicjał
Konwersja: Mateusz Cichosz (@magik.od.skladu.ksiazek)
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydawnictwo Wing Person
www.wingperson.pl
Ellen Stellar
AKADEMIA UROKÓW
Lekcja 2
Nie wplątuj się w podejrzane śledztwa
Przełożyła Agnieszka Papaj-Żołyńska
Lekcja pierwsza: Nie przeklinaj dyrektora swego
Streszczenie
Deya Riate to urocza, czerwonowłosa adeptka czwartego roku Akademii Uroków. Uczelnia ta kształci przyszłych ekspertów ds. klątw. Pomagają oni służbom i prywatnym śledczym rozwiązywać sprawy kryminalne, w których użyto zaklęć magicznych.
Nasza bohaterka pochodzi z ubogiej rodziny, a z powodu trudnej sytuacji finansowej i konieczności spłacenia pewnego chciwego lorda, łączy naukę z pracą w tawernie Smoczy Kieł. Pewnego dnia zostaje wezwana do gabinetu nowego dyrektora, lorda Riana Tiera, i dowiaduje się, że grozi jej wydalenie ze studiów, ponieważ nie zdała dwunastu przedmiotów. Na taką porażkę Deya nie może sobie pozwolić! Spanikowana chce udowodnić wykładowcy, że jednak czegoś już się nauczyła i… niechcący go przeklina.
Na swoje nieszczęście nie ma pojęcia, że rzuciła urok na lorda-dyrektora i że tym samym zapoczątkowała serię niezwykłych zdarzeń w Ciemnym Imperium. Kiedy się orientuje, co najlepszego zrobiła, jest już za późno. Klątwy dziesiątego stopnia nie da się zdjąć!
Zmobilizowana tymi wydarzeniami Deya zalicza błyskawicznie wszystkie egzaminy, dostaje stypendium i nareszcie może skupić się na nauce, rezygnując z nocnej pracy kelnerki.
W tym samym czasie w stolicy Ardamu zaczynają się dziać niepokojące rzeczy. Najpierw życie tracą trzy młode kobiety, które do złudzenia przypominają z wyglądu Deyę, a nasza główna bohaterka staje się obiektem zainteresowania samego lorda-dyrektora. Od tej chwili status ich relacji można określić dwoma słowami: to skomplikowane.
Zbrodnie w miasteczku nie ustają. Wkrótce ginie przywódca klanu Przychodzących we Śnie, a o zabójstwo oskarżona zostaje jego córka, wampirzyca Ayeshessi. Deya w ramach ćwiczeń akademickich pomaga rozwiązać sprawę i znaleźć prawdziwego mordercę. Uniewinniona wampirzyca prosi adeptkę o pomoc w odzyskaniu cennego artefaktu – pierścienia metamorfów, który pozwala ukryć tożsamość tego, kto go nosi. Dziewczyna zgadza się poprowadzić śledztwo wraz z Jurao Naytesem, przystojnym oficerem Straży Nocnej, wywodzącym się z arystokratycznej rasy drow. Razem odnajdują w lesie ciało martwego trolla i staje się jasne, że nie tylko po mieście grasuje bezwzględny morderca, ale też dzieją się rzeczy dotąd niespotykane.
Lord-dyrektor zabrania Deyi angażować się w śledztwo w trosce o jej bezpieczeństwo, jednak ona nie zamierza go słuchać. Śmiało wkracza w świat latających jaszczurów, ciemnych zakamarków starego miasta Ardamu, piwniczek z elfickim winem i tajemniczych zbrodni.
Kiedy Rian i Deya spotykają się na kolacji w Złotym Feniksie, lord-dyrektor oświadcza się zaskoczonej dziewczynie. Romantyczną kolację przerywa jednak następczyni tronu Ciemnego Imperium i córka Imperatora – Aliterra. Na jej palcu Deya zauważa pierścień przypominający skradziony artefakt. Księżniczka zostaje aresztowana za zabójstwo trolla, czerwonowłosych mieszkanek Ardamu oraz kradzież artefaktu wampirzycy.
A Deya i Tier? Młoda adeptka nie wypowiedziała wprawdzie „tak”, które pragnął usłyszeć zakochany w niej lord-dyrektor, nie ulega jednak wątpliwości, że na widok przystojnego maga serce dziewczyny od dawna bije jak oszalałe. On zaś ze swojej strony zapowiedział, że pewnego dnia zawojuje jej serce…
Czy tak się stanie? O tym i o kolejnych przygodach Deyi dowiecie się w Lekcji Drugiej: Nie wplątuj się w podejrzane śledztwa!
Adeptko Riate!
Delikatnie wibrujący głos dyrektora naszej uczelni sprawia, że cała drżę i bezwiednie wsłuchuję się w każde jego słowo.
– Obiecywała mi pani! Przysięgała! Zapewniała! – Magister czarnej magii, Rian Tier, świdruje mnie ciemnymi oczami.
Nerwowo przełykam ślinę, ale postanawiam uparcie bronić swojego stanowiska.
– Proszę wybaczyć, lordzie-dyrektorze, ale nie sądzę, aby to było możliwe.
– Ach tak? – Czarne źrenice zwężają się niebezpiecznie.
– Właśnie tak – przyznaję ze skruchą.
Magister łączy długie, silne palce, zaciska zmysłowe usta. I choć te ostatnie nadają jego twarzy surowy wyraz, doskonale wiem, że to tylko pozory. W rzeczywistości potrafi być czuły i delikatny, o czym przekonałam się na własnej skórze. Dodajmy do tego atrakcyjne, umięśnione ciało, zwierzęcą grację, czarne jak smoła włosy, przenikliwe spojrzenie – nic dziwnego, że do lorda Riana Tiera wzdychały niemalże wszystkie mieszkanki Akademii Uroków, a także liczne damy z wyższych sfer. Nawet sama księżniczka Aliterra, jedyna córka naszego władcy, nie potrafiła przejść obojętnie obok Pierwszego Miecza Imperium.
– I jakiż jest powód pani odmowy, adeptko Riate? – pyta.
Postanawiam nie odpowiadać.
– Dlaczegóż pani milczy? – ponagla mnie. – Nie ma pani nic do powiedzenia?
Ponownie przełykam ślinę.
– Nie… – odpowiadam zgodnie z prawdą. Jest mi wstyd, naprawdę, ale nie mogę postąpić inaczej.
Magister traci nad sobą panowanie:
– Deyu! Obiecałaś, że ferie spędzimy razem! Miałaś poznać moją rodzinę!
Fakt, obiecałam. Szkopuł w tym, że…
– Rodzinę owszem, ale o mamie nie było mowy!
– Przecież się zgodziłaś! – ryknął zawiedziony.
– Ale to było, zanim mi powiedziałeś, że lady Tier wróciła z podróży. Nie jestem gotowa, by ją poznać!
Lord-dyrektor ostentacyjnie krzyżuje ręce na piersi, mruży czarne oczy i ponownie zaciska wargi. Wszystko to w jednym celu – aby onieśmielić drobniutką, przestraszoną adeptkę.
– W porządku – wstaje zza biurka – porozmawiamy o tym przy kolacji.
Ach tak! Czyli wielkiego lorda nie satysfakcjonuje moja odmowa! Teraz ja krzyżuję ręce na piersi, zakładam nogę na nogę i wbijam w Riana ponure spojrzenie. Niestety nie robi to na nim wrażenia.
– Zacałuję… – Tier zniża się do szantażu.
Skaczę na równe nogi.
– No wie pan, dyrektorze…
– Pierwsze ostrzeżenie – przerywa mi znużonym tonem.
W milczeniu obracam się na pięcie i opuszczam gabinet. Przez głowę przechodzi mi myśl, żeby rzucić na niego jakiś urok, ale biorąc pod uwagę, jak to się skończyło poprzednim razem…
W sekretariacie przywitało mnie rozżalone spojrzenie lady Mitas.
– Znowu? – spytała z wyrzutem sekretarka. – Riate, w końcu zaczęłaś się dobrze uczyć, ale te kwestie dyscyplinarne… Możesz wylecieć z uczelni! Dyrektor nie będzie patrzeć na twoje oceny, wyrzuci cię i tyle.
Wyrzuci, dobre sobie. Już prędzej wpadnie w szał i na pocałunkach się nie skończy. Ale trzeba być dobrej myśli.
Pogrążona w rozterkach opuściłam dziekanat. Nagle nad akademią rozległ się ryk:
– ZBIÓRKA NA PLACU!
Błyskawicznie pomknęłam w stronę wyjścia i wmieszałam się w tłum adeptek pędzących na wieczorny apel. Po paru minutach wybiegłam na plac treningowy i zajęłam swoje miejsce w szeregu. Lady Veris dostrzegła mnie i skinęła nieznacznie głową. Jej żółte oczy zaświeciły się z ledwie skrywaną ciekawością. Zapewne Dara, odrodzona duch śmierci, doniosła jej już o wszystkim. Nikt poza tymi dwiema nie wiedział o moich relacjach z lordem-dyrektorem.
– Marsz na bieżnię – zakomenderowała kuratorka i rozpoczęła się tradycyjna wieczorna rozgrzewka.
Przy trzecim okrążeniu wysunęłam się na prowadzenie, gdy nagle z tyłu usłyszałam głos mojej przyjaciółki Janki:
– Mam dla ciebie… huh… wiadomość… Ach, zwolnij trochę!
Timianna podała mi zwitek papieru. Nie zdążyłam go jednak przeczytać.
– Pod ścianę! – huknęła kapitan Veris.
To było nasze „ulubione” ćwiczenie – ustawiałyśmy się wzdłuż murów po dziesięć, a kuratorka rzucała w nas magicznymi pociskami. Sadystka! Zadanie było proste: albo unikniesz wszystkich, albo trafiasz do kolejnej dziesiątki oczekującej na egzekucję. Do skutku. Nie muszę chyba mówić, że dzięki tym ćwiczeniom nasz refleks rozwijał się błyskawicznie.
Schowałam wiadomość do kieszeni i wraz z Janką ustawiłam się w pierwszej grupie. Dwadzieścia kul pomknęło jedna za drugą w naszą stronę. Zwinnie uniknęłyśmy pocisków i pobiegłyśmy z powrotem na bieżnię. Po drodze minęłyśmy męską część akademii. Adepci i wykładowcy ramię w ramię robili pompki pod czujnym okiem magistra. Nas też to czekało. Na szczęście tylko dziesięć, a nie jak naszych kolegów – pięćdziesiąt. Po kolejnym zaliczonym okrążeniu kuratorka puściła nas do akademika, więc skierowałyśmy się zgodnie do naszych pokojów. Janka dreptała mi po piętach, z niecierpliwością czekając, aż przeczytam wiadomość od Jurao. Sama mogła liczyć tylko na listy miłosne od niego, które nie były tak fascynujące jak zapiski, które przekazywał mnie.
– No już! – ponagliła, ledwie weszłyśmy do mojego salonu.
– Daj mi chociaż zdjąć buty – stęknęłam. – A tobie co napisał?
– Że mnie kocha. Pośpiesz się, Deyu!
Rozpięłam mundurek i skierowałam się w stronę kanapy. Usiadłam z podkulonymi nogami i przeczytałam na głos:
Droga wspólniczko!
Zważ, że piszę „droga” tylko dlatego, żebyś się opamiętała i przestała przyjmować najtańsze sprawy! Co to znaczy siedem złotych monet za śledztwo w sprawie kochanka pani Pren?! Za taką sumę nie zamierzam nawet wyjść z domu. Poczekaj, aż Cię dorwę, już ja się zajmę Twoją edukacją finansową! A teraz do rzeczy: mamy dwie duże sprawy. Musimy omówić szczegóły, a potem część przekażemy Ri i Jance. Postaraj się wyrwać do biura w pierwszy wolny dzień.
Ciemnych!
Jurao
– Sprawa pani Pren i tak jest już zamknięta – wymamrotałam, spoglądając ponuro na rozbawioną Jankę. – Sama ją rozwiązałam.
– Jak?
– W kilka minut – przyznałam. – Zajrzałam do mistrza Growasa i dowiedziałam się, kto co tydzień kupuje ellejskie wino. To ulubiony trunek żony kupca Prena. Już kiedy przyjmowałam tę sprawę, wiedziałam, że nie będzie skomplikowana. Dlatego nie było sensu wysoko jej wyceniać. No ale znasz Jurao…
– Owszem, dba o właściwą politykę cenową. – Janka w mig stanęła w obronie ukochanego. Obie z Riayą (siostrą mojego wspólnika) ślepo wierzyły w nieomylność drow. Bez wyjątku! A nawet jeśli nie miał racji, to zapewne dlatego, że źle go zrozumiałam.
– W porządku, weźmy się lepiej za zadanie domowe. – Wstałam z kanapy i się przeciągnęłam.
– Zacznij beze mnie, umówiłam się z Diną – oznajmiła Timianna, wybiegając z mojego pokoju.
Wzięłam krótki prysznic i umościłam się z powrotem w salonie. Sięgnęłam po zeszyt z teorii śmiertelnych uroków, z niecierpliwością czekając, aż…
Wystrzeliły piekielne płomienie i niemal natychmiast otoczyły mnie silne ramiona, a męskie usta delikatnie musnęły moje włosy.
– Dużo masz do zrobienia? – spytał lord-dyrektor.
– Owszem. – Dotknęłam jego dłoni. – Wypracowanie z kryminalistyki, siedem ćwiczeń ze śmiertelnych uroków i dwanaście z narzędzi zbrodni.
– Narzędzia zbrodni? Czyli na podstawie rany musisz określić, jakiej broni użył oprawca? – uściślił.
– Mhm – westchnęłam, zaglądając do zeszytu.
– Potrzebujesz pomocy?
– Może później – zdecydowałam. – Spróbuję zrobić je sama, a Ty sprawdzisz, czy jest w porządku.
– Zgoda. – Musnął ustami mój policzek. – Skoczę po teczkę z dokumentami i zaraz wracam.
Nie było go raptem przez chwilę. Gdy zaczęłam rozwiązywać pierwsze ćwiczenie, wrócił, rozsiadł się naprzeciwko i zaczął przeglądać raporty. To był nasz mały rytuał. Ja odrabiałam zadania domowe, a on nadrabiał zaległości w sprawach służbowych. Wymyśliłam sobie własny system motywacyjny. Za każdym razem, gdy skończyłam jakieś zadanie, wpatrywałam się w niego przez kilka sekund. Dodawało mi to energii do pracy. Lord-dyrektor najwyraźniej obrał podobną strategię, gdyż zerkał na mnie, gdy tylko odkładał kolejny dokument. A kiedy nasze spojrzenia się spotykały…
– Uśmiechasz się – zauważył, unosząc kąciki ust.
– Ty również – odparłam.
– Pracuj dalej. – Takim tonem równie dobrze mógł powiedzieć: „Rzuć wszystko i chodź się całować”.
Z ciężkim westchnieniem wróciłam do ćwiczenia, czując na sobie rozpalony wzrok. Ostatnimi czasy miałam wrażenie, że nie robię nic innego, tylko w kółko się uśmiecham. Aczkolwiek mniej więcej po godzinie poczułam frustrację. Ze zniecierpliwieniem wpatrywałam się w przedostatnie zadanie z narzędzi zbrodni. Przede mną na stole leżała oderwana półprzezroczysta ręka ociekająca krwią. Irytowała mnie nie sama kończyna – nie takie rzeczy leżały przede mną na tym stole – ale fakt, że nie potrafiłam określić, co pozostawiło takie ślady. Z poprzednimi ranami nie miałam problemów, bez trudu odgadłam, jakim narzędziem je zadano.
– Nic nie rozumiem – wymamrotałam, wpatrując się w krzywe nacięcie. – Przecież to nie piła!
Rian spojrzał na mnie drwiąco.
– Dlaczego nie? Przyjrzyj się. Widzisz brud pod paznokciami i drzazgi? Spokojnie można założyć, że to… – zrobił pauzę, dając mi szansę na znalezienie odpowiedzi.
– Drwal! – Olśniło mnie. – Ale po co odpiłowywać mu rękę?
– A to już inna kwestia. Twoje zadanie polega na ustaleniu narzędzia zbrodni.
Zamyśliłam się, jeszcze raz obejrzałam pomoc naukową, szczodrze zalewającą mój stół półprzezroczystą krwią, i przyznałam:
– Nie mogę tak pracować! Od razu zaczynam się zastanawiać, kim był, jakie miał życie, co spowodowało jego nagłą śmierć. Potrzebny mi pełen obraz sytuacji.
– To wspaniała cecha każdego śledczego… – Lord zamilkł na chwilę, po czym dodał: – Zwłaszcza dla prywatnego detektywa.
Starannie zignorowałam aluzję do mojej nie do końca legalnej działalności. Rian nie pochwalał współpracy z Jurao i otwarcie się jej sprzeciwiał. Ale tym razem nie dałam się podpuścić i wróciłam do zadania domowego. Niestety, kolejne ćwiczenie zbiło mnie z tropu: ciało drow z ogromną raną na piersi. Już sam widok przyprawił mnie o mdłości, a do tego nie miałam pojęcia, jaka broń mogła zadać takie cięcie. Głębokie, poszarpane, z widocznymi odłamkami kości. Podniosłam się i spojrzałam na ranę z góry – nic z tego nie rozumiałam. Obróciłam truchło na drugą stronę, ledwie powstrzymując odruch wymiotny, gdy na stół wyleciały widmowe wnętrzności. Niepotrzebnie go ruszałam, z tyłu i tak nic nie było widać. Czyli narzędzie musiało być krótkie, nie przeszło na wylot. Odwróciłam ciało z powrotem, starannie omijając wzrokiem to, co z niego wypadło.
– Taaak, starszy śledczy was nie oszczędza – zauważył Rian.
Milczałam, usiłując pohamować mdłości. Problem polegał na tym, że dopóki nie wpiszę rozwiązania do zeszytu, pomoc nie zniknie ze stołu. Przez myśl przemknęło mi, żeby napisać cokolwiek, byle tylko pozbyć się widmowych zwłok.
– Deyu… – usłyszałam za plecami miękki głos.
– Sama sobie poradzę! – odparłam szorstko. – Gdy już zostanę śledczym, nie takie rzeczy będę musiała oglądać. Muszę się przyzwyczaić… Co za paskudztwo! – Ponownie nachyliłam się nad korpusem drow i wyciągnęłam spod niego podręcznik.
– Wątpię, abyś znalazła odpowiedź w książce. Ranę zadano przy pomocy sorgo. To broń rodowa. Należy do pradawnego rodu władającego podziemnym królestwem drow. Nie macie tego w programie i jestem pewien, że mistrz Okeno chciał sprawdzić w ten sposób waszą domyślność. Pisz: „narzędzie zbrodni nieznane”.
Usiadłam przy biurku i wypełniłam polecenie. Widmowy trup zniknął i od razu poczułam się lepiej. Wciąż jednak miałam kilka pytań.
– Po co mistrz Okeno miałby nam dawać zadanie, którego nie można rozwiązać?
– Dobry śledczy musi umieć przyznać się do błędu. W końcu nikt nie jest nieomylny ani wszechwiedzący – wyjaśnił Tier, nie odrywając wzroku od raportów.
– Hmm… – zabębniłam palcami po stole – a skąd ty wiesz o tej broni?
W odpowiedzi otrzymałam zagadkowe spojrzenie.
– To niesprawiedliwe! – Niemal się obraziłam.
– Kończ pracę domową – odparł jak gdyby nigdy nic. – Czeka nas jeszcze poważna rozmowa, więc lepiej się pośpiesz.
Skończyłam pisać i podałam mu zeszyt. Rian szybko przebiegł wzrokiem po kartkach i z zadowoleniem oznajmił:
– Ani jednego błędu, mądra dziewczynka.
Może i mądra, ale po uszy zadurzona w dyrektorze. Gdy na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmiech, myślałam tylko o jednym.
– A powiedz mi…
– Śmiertelne klątwy czekają na twoją uwagę – przypomniał mi złośliwie i wbił wzrok w stos dokumentacji.
Szybko uporałam się z resztą zadań. Profesor Tesme był świetnym wykładowcą, a poza tym w przerwie obiadowej zdążyłam powtórzyć całą teorię. Zostały więc tylko ćwiczenia. Gdy po paru chwilach odłożyłam zeszyt, poczułam na sobie badawcze spojrzenie.
– Wpadłam na rozwiązanie podczas obiadu, musiałam je tylko zapisać – wyjaśniłam.
– Mhm. – Uśmiechnął się łobuzersko. – A już myślałem, że nie możesz doczekać się naszej rozmowy.
– Zostało mi jeszcze wypracowanie – odparłam. – I zamierzałam je pisać bardzo długo.
Zapewne aż do kolacji, gdyż lord Tier wyznawał zasadę, że podczas posiłku należy rozmawiać tylko o przyjemnościach. Pogrążyłam się w pracy na kolejne dwie godziny.
– Mam pytanie. – Uniosłam głowę znad zeszytu, rozprostowując zdrętwiałe plecy. – Co za różnica, w której fazie księżyca wilkołak napisał list, skoro tak czy inaczej przebywał w tym czasie w ludzkim wcieleniu?
– Ogromna. – Rian oderwał się od lektury jakiegoś zawiadomienia. – Na tej podstawie możesz na przykład wywnioskować, czy napisał prawdę. Jeżeli litery są równe, zakończenia słów wyraźne, a za oknem księżyc niemal w pełni, bądź pewna, że kłamał i włożył maksimum wysiłku, aby to ukryć. Jeśli litery pochylają się w lewo, a końcówki słów są zamazane, można założyć, że pisał w pośpiechu i jego wiadomość jest prawdziwa.
To była jedna z tych cech Riana, która za każdym razem wprawiała mnie w zdumienie. Znał odpowiedź na każde pytanie!
– Jaki jest mój ulubiony kolor? – spytałam bez uprzedzenia.
– Sama jeszcze nie zdecydowałaś. – Tier nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Ciekawe, skąd o tym wie.
– Gdzie otwieramy z Jurao nasze biuro detektywistyczne?
– Przy ulicy Martwego Trolla 13 – odparł bez zająknięcia, skupiając całą uwagę na zawiadomieniu.
No dobrze, spróbujmy z drugiej strony.
– O czym chcesz ze mną porozmawiać? – zagaiłam ostrożnie.
– Jutro przyjeżdża moja mama – oznajmił i nagle zamarł. Podniósł gwałtownie głowę, spoglądając na mnie z wyrzutem. – Trenujesz na mnie metody prowadzenia przesłuchań?
Dla odmiany teraz ja wpadłam w zdumienie, upuściłam pióro, a serce zaczęło mi bić jak szalone. Czułam, że powoli ogarnia mnie panika.
– Deyu. – Tier wstał, obszedł stół i kucnął przy moim krześle. Podniósł z ziemi pióro, odłożył je na stół i delikatnie ujął moje drżące dłonie. – Co się stało, najdroższa? Czy coś nie tak?
„Czy coś nie tak?”. Łatwo mu mówić, a ja… ja…
– Na pewno jej się nie spodobam – wyszeptałam ochrypłym głosem. – Twoja matka jest kuzynką Imperatora, a ja… Mój ojciec to zwykły myśliwy, a mama jest chłopką. Nie pochodzę z zamożnej rodziny, nie mam ani posagu, ani odrobiny magii!
Rian się uśmiechnął, uniósł moje dłonie do ust, pocałował ostrożnie każdą z nich i spoglądając mi prosto w oczy, oznajmił spokojnie:
– Masz to, co najcenniejsze, Deyu. Samą siebie. Tytuły, magia i cała reszta nie mają znaczenia.
Ach! Nie sądzę, żeby lady Tier była tego samego zdania. Wręcz przeciwnie. W końcu to siostra cioteczna naszego władcy, czyli nie tylko arystokratka, ale też przedstawicielka najwyższych sfer.
– Rianie – postanowiłam przemówić mu do rozumu – odłóżmy całe to zamieszanie ze ślubem i krewnymi, dobrze?
Magister wstał, pogładził mnie po policzku i bez słowa wrócił do swoich raportów. Zauważywszy moje zdumione spojrzenie, wyjaśnił:
– Jestem zły. Doliczę do dwóch tysięcy, uspokoję się i wtedy wrócimy do tej rozmowy.
Och! Lord ma prawo się złościć, a mojego zdania nie bierze w ogóle pod uwagę? W porządku, spytam wprost:
– Rianie, z jakiego powodu twoja matka przerwała misję dyplomatyczną na północy kraju?
Jego dłonie zacisnęły się w pięści, zachował jednak spokój.
– Pojawiła się taka sposobność.
– Ach tak? – Sposobność, dobre sobie! – Usiłujesz mi powiedzieć, że lady Tier nie jest świadoma twoich planów matrymonialnych, tylko najzwyczajniej w świecie postanowiła odwiedzić jedynego syna?
Lord westchnął ciężko.
– Mama była pierwszą osobą, z którą podzieliłem się radosną nowiną o naszych zaręczynach – oznajmił śmiertelnie poważnym tonem.
– Popraw mnie, jeśli się mylę. – Skoczyłam na równe nogi. – Gdy tylko dowiedziała się o tym, od razu znalazła „sposobność”, aby przerwać kluczowe dla Imperium negocjacje?
– Najdroższa – spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem – zastanów się przez chwilę. Czy potrafiłabyś pozostać obojętna na wieść o tym, że twoje dziecko podjęło najważniejszą decyzję w swoim życiu?
Przemilczałam.
– To moje pierwsze i ostatnie oświadczyny. Wiele dla mnie znaczą i mama to rozumie. Nie ma nic podejrzanego w tym, że chce poznać wybrankę mego serca, nie sądzisz?
Ciekawe, dlaczego w jego ustach wszystko brzmi tak naturalnie i poprawnie, podczas gdy mnie aż skręca w środku?! Skonsternowana opadłam z powrotem na krzesło i zaczęłam szukać sensownych powodów, aby wykręcić się od spotkania. I nie mogłam ich znaleźć! W końcu przyjęłam sprawdzoną taktykę i postanowiłam zasypać go pytaniami:
– Przed apelem powiedziałeś mi, że jedziemy do twoich bliskich na święta, a teraz nagle okazuje się, że lady Tier odwiedzi nas jutro. Zgadza się?
Rian w milczeniu wyciągnął ze stosu papierów dokument, który przeglądał, gdy odrabiałam zadanie domowe. Widniało na nim tylko jedno zdanie:
Przyjeżdżam jutro.
Pismo było niestaranne, a litery wyraźnie pochylały się w lewą stronę. Nawet gdybym nie miała zajęć z grafologii i nie pisała właśnie wypracowania na ten temat, nie miałabym wątpliwości – autorka tego listu jest gwałtowna, nieustępliwa i wyniosła, a wiadomość pisała w ogromnym wzburzeniu. Koszmarny obraz przyszłej teściowej, który miałam przed oczami, zyskał nagle kły, szpony rozmiaru sztyletów i żądne krwi spojrzenie! Decyzja przyszła sama.
– Szanowny lordzie-dyrektorze – odezwałam się cicho, ale zdecydowanie – zrywam nasze zaręczyny.
Tier spojrzał na mnie spode łba.
– Za późno – mruknął.
Poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość.
– Co to znaczy: „za późno”?! Nie otrzymaliśmy jeszcze błogosławieństwa rodziców, nie ogłosiliśmy zaręczyn i w ogóle! To była nieprzemyślana decyzja! Podjęta pod wpływem emocji! I mam prawo ją zmienić!
W następnej sekundzie teczki i dokumenty wylądowały na podłodze, zmiecione jednym ruchem, a lord-dyrektor wstał gwałtownie i oparł się rękami o blat stołu.
– Oczywiście masz prawo zmienić swoją decyzję! Jest tylko jedno małe „ale”, Deyu! Kto ci na to pozwoli?!
I gdzie się podział mój czuły, delikatny, opanowany i wyrozumiały Rian? No gdzie? Zamiast niego stał przede mną lord Tier, członek Orderu Nieśmiertelnych, Pierwszy Miecz Imperium i magister dwóch najznamienitszych uczelni w Imperium – Uniwersytetu Ciemnej Magii oraz Szkoły Sztuk Śmiertelnych. Przeraziłam się nie na żarty. Tyle tylko, że już minęły czasy, kiedy ze strachu kuliłam się na podłodze. Zamiast tego szepnęłam trwożliwie:
– Pewnie zaraz mi powiesz, że nikt?
Rian wydał z siebie przeciągły syk i opuścił głowę. Czarne włosy spłynęły na ramiona, zasłaniając mu twarz.
– Owszem, Deyu! Ani ja, ani starożytna magia elfów, ani zaklęcia ochronne mojego rodu…
Powoli osunęłam się na krzesło, ale nie wymierzyłam i z hukiem wylądowałam na podłodze. Usiłowałam się podnieść w oszołomieniu, lecz bezskutecznie. W końcu magister zlitował się nade mną, chwycił mnie za ramiona i delikatnie posadził z powrotem przy biurku. Podsunął mi pod nos kartki z wypracowaniem, wsunął pióro w prawą dłoń, a sam jak gdyby nigdy nic pozbierał dokumenty z podłogi i wrócił do pracy. Wszystko to w kompletnej ciszy.
Bez słowa wróciłam do zadania domowego i naprędce skleciłam zakończenie. Zmieściłam je w trzech linijkach, mimo że zgodnie z zasadami powinnam rozpisać się na całą stronę. Podpisałam się i pozbierałam arkusze. Dopiero wtedy odważyłam się odezwać.
– Jeśli chodzi o pana, dyrektorze, to wszystko jasne, nie będzie dla mnie litości, ale co ma z tym wspólnego staroelficka magia?
Teczka z dokumentami zatrzasnęła się i z hukiem wylądowała na stole. Tier skrzyżował ręce na piersi.
– W porządku, najdroższa – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zrobimy inaczej. Najpierw ogłosimy nasze zaręczyny. Myślę, że poczta wewnętrzna akademii wystarczy, ale jeśli sobie życzysz, mogę rozesłać pisma po całym Ardamie.
Szantażu w naszych relacjach jeszcze nie było, ale widać zawsze jest ten pierwszy raz. Dalej było już tylko gorzej.
– Nie widzę sensu, abyśmy ukrywali nasze uczucia – kontynuował. – W końcu nie ma w nich nic zdrożnego. To było twoje życzenie, a ja je uszanowałem. Nawet nie wiesz, ile wysiłku kosztuje mnie, aby zapanować nad sobą, gdy wykładowcy podnoszą na ciebie głos, adepci szturchają na treningu, a lady Veris wyciska z ciebie siódme poty. Owszem, rozumiem, że to część procesu edukacji, ale byłbym spokojniejszy, gdyby profesorowie Akademii Uroków mieli świadomość, że nie uczą zwyczajnej adeptki, a moją przyszłą żonę!
– Nie potrzebuję specjalnych względów! – oburzyłam się. – Odpowiada mi obecny stan rzeczy i nie chciałabym, aby ktokolwiek obgadywał mnie za plecami!
– Rozumiem i szanuję twoją decyzję. – Rian podniósł głos. – Ale nie mogę pojąć, dlaczego miałbym odmówić matce spotkania z moją wybranką tylko dlatego, że ta ostatnia jest tchórzem!
Tego już za wiele.
– Nie jestem tchórzem! – Podniosłam się tak gwałtownie, że krzesło upadło z łoskotem na podłogę.
– I to jakim! – Drwiący uśmieszek przemknął przez jego ponętne usta. Zatchnęłam się z oburzenia, a on wykorzystał sytuację. – Deyu – zaczął łagodnie – wystarczy jeden obiad. Później będziecie się widzieć tylko na naszym ślubie i oficjalnych uroczystościach z powodu narodzin naszych dzieci. I to wszystko. Nie planuję mieszkać w zamku rodowym, a matka i tak rzadko bywa w domu. Co chwila wyjeżdża z kolejną misją dyplomatyczną. Dlatego kompletnie nie rozumiem twojej paniki, najdroższa.
A co, jeśli ma rację? Może bez sensu to wszystko przeżywam? To tylko jeden obiad. Chociaż nie, na samą myśl czuję ucisk w żołądku.
Podeszłam do okna i zapatrzyłam się w zapadający zmrok.
– Deyu – silne ramiona objęły mnie w talii – czasem nie potrafię cię zrozumieć.
– Ja za to rozumiem się doskonale – wymamrotałam. – Dla ciebie to tylko mama, a dla mnie przerażający potwór w spódnicy. Lady Monstrum!
– Niech będzie – roześmiał się. – Ale czego właściwie się obawiasz? Przez cały czas będę przy tobie, więc ani cię ten potwór nie zje, ani nie urazi. Pozostaje tylko jedna możliwość: martwisz się, że cię nie polubi.
– No… właściwie tak – przyznałam niechętnie.
Rian objął mnie jeszcze mocniej.
– Nawet jeśli tak będzie, jakie to ma znaczenie? Bo dla mnie absolutnie żadnego, podjąłem decyzję i nic nie jest w stanie jej zmienić, a zwłaszcza opinia innych.
Uniosłam głowę i spojrzałam na niego sceptycznie – w ogóle nie liczył się z cudzym zdaniem, z moim również. Szkoda, że to działało w jedną stronę.
– Jeden obiad? – Poddałam się.
– Może być nawet bez deseru – zażartował.
– Trzymam cię za słowo!
Na jego przystojnej twarzy zagościł iście demoniczny uśmiech i już po chwili lord-dyrektor zmienił się w mojego ukochanego Riana.
– Skończyłaś pracę domową?
– O tak! – Wysunęłam się z jego objęć i podeszłam do biurka. Usiadłam na krześle i chwyciłam czysty arkusz papieru. – Zostało mi jeszcze jedno tycie zadanie.
– Czyżby? – Zbliżył się do mnie, musnął ustami policzek i szepnął wprost do ucha: – I cóż to za zadanie?
– Niezwykle delikatne śledztwo – oznajmiłam. – Nazwiemy je… „Sprawa lorda Tiera i jego niedomówień”.
Rian sapnął z niezadowoleniem, ale przemilczał. Ja natomiast nie zamierzałam trzymać języka za zębami:
– Punkt pierwszy – powiedziałam, zapisując starannie cyfrę jeden. – Lord-dyrektor ukrywa powód, dla którego wezwał mnie do swojego gabinetu w ten pamiętny wieczór. Wszelkie próby uzyskania informacji na ten temat spełzają na niczym.
Usłyszałam ciche parsknięcie za plecami.
– Punkt drugi: lord-dyrektor zdaje się świadomy prawdziwego powodu przyjazdu swojej matki i najwyraźniej jest mu on na rękę!
Tym razem chyba trafiłam w sedno, gdyż magister ponownie zbliżył wargi do mojego policzka i wyszeptał:
– Skąd takie przypuszczenia?
– Skąd? Sam przecież powiedziałeś: „Później będziecie się widzieć tylko na naszym ślubie i oficjalnych uroczystościach z powodu narodzin naszych dzieci. I to wszystko”. Czyli doskonale wiesz, że twoja matka nie będzie piać z zachwytu na mój widok, i już jesteś gotów na to, aby ograniczyć nasz kontakt do niezbędnego minimum!
Rian się uśmiechnął i rzekł:
– Teraz rozumiem, dlaczego ten łotr Naytes uczepił się ciebie i nie chce odpuścić. Będziesz rewelacyjnym śledczym, Deyu.
Zrobiło mi się ciepło na sercu, ale nie na tyle, żeby odpuścić. Żaden komplement nie zbije mnie z tropu.
– Punkt trzeci: w naszych relacjach lord Tier przyjął rolę woźnicy, a mnie traktuje jak klacz, którą z zawiązanymi oczami prowadzi w niewiadomym kierunku, zupełnie nie przejmując się tym, co mam do powiedzenia.
– Czyżby? Przypomnieć ci wydarzenia z ubiegłego tygodnia?
No tak. Tydzień temu samowolnie opuściłam teren Akademii Uroków, aby spotkać się z Jurao. Nawiasem mówiąc, z jego inicjatywy. Drow przekupił nawet odźwiernego Żłowisa, żeby wyciągnąć mnie z uczelni. Wspólnie udaliśmy się do rodowego zamku wampirzego klanu Przychodzących we Śnie. Najpierw wysłuchałam opowieści o moich „heroicznych” wyczynach, które w jego ustach brzmiały wręcz epicko, a następnie otrzymałam honorarium w wysokości niemal siedemdziesięciu złotych monet i ubłagałam Jurao, aby udał się ze mną do banku Złote Góry. Tam też dowiedziałam się o tym, co zrobił dla mnie lord Tier i dałam się ponieść emocjom. Byłam w euforii! Wybiegłam z banku, poślizgnęłam się na schodach i pewnie wyrżnęłabym głową w beton, gdyby na mojej drodze nie pojawił się lord Szejder Meros. Kapitan jednego z trzech patroli Straży Nocnej chwycił mnie w objęcia i wbrew zasadom dobrego wychowania chciał pocałować. Zrobił to tak nagle, że nawet nie zauważyłam, co się święci. W następnej chwili rozległ się huk i lorda odrzuciło ode mnie z taką siłą, że rozpłaszczył się na przeciwległej ścianie.
To jednak nie był koniec. Zanim się obejrzałam, wokół mnie wystrzeliły piekielne płomienie, z których wyskoczył wściekły lord-dyrektor. Gdybym miała więcej oleju w głowie, pewnie ugryzłabym się w język. W końcu niejeden raz słyszałam, że milczenie to złoto. Ale nie! Emocje wzięły górę i patrząc w błyszczące, czarne oczy magistra, wyznałam:
– Kocham pana, lordzie Tier!
Ogniste języki zapłonęły ponownie. Zanim dotarło do mnie, że zostałam sama na schodach (nie licząc zsuwającego się ze ściany nieprzytomnego Szejdera), płomienie na powrót zawirowały w powietrzu. Gdy zgasły, ujrzałam przed sobą magistra z bukietem czarnych róż przewiązanych purpurową wstążką oraz pudełkiem w kształcie smoczego serca. Cóż to była za romantyczna scena! W oszołomieniu przyjęłam ogromny bukiet, skupiając całą swoją energię, aby go utrzymać. A lord-dyrektor, korzystając z okazji, chwycił mnie za rękę i spytał:
– Deyu Riate, czy zostanie pani moją żoną?
„Milczenie jest złotem, Deyu, milczenie jest złotem…”
– A zabierze pan kwiaty? – wystękałam, z trudem utrzymując się na nogach.
– A owszem, owszem, gdy będę nakładał pierścionek na pani palec. To jak, zgadza się pani?
– T-tak…
Bukiet poleciał w lorda Merosa, a Rian uniósł moją dłoń i ostrożnie wsunął na serdeczny palec cienki pierścionek z czerwonego złota. Na środku pysznił się piękny czarny brylant.
„Zaobrączkowana”, przeleciało mi przez głowę. Była to ostatnia świadoma myśl, gdyż w następnej chwili mój narzeczony porwał mnie w ramiona i pocałował. Delikatnie, z najszczerszą radością.
Ocknęłam się dopiero po dłuższej chwili, w domu lorda-dyrektora. Siedziałam w wielkim fotelu, a sam magister klęczał przede mną i o czymś opowiadał. Byłam tak przytłoczona tym wszystkim, co się wydarzyło – historią z lordem Gardakiem, zaręczynami – że nie od razu dotarł do mnie sens jego słów. Zwłaszcza że wzburzony Rian raz po raz przechodził na południowy dialekt, którego ja – rodzona mieszkanka Północy – kompletnie nie mogłam zrozumieć.
Gdy zmusiłam się do wysłuchania go i spróbowałam odszyfrować nieprzerwany potok słów, z wrażenia zakręciło mi się w głowie. Okazało się, że lord Tier zaplanował już naszą przyszłość w najdrobniejszych szczegółach. Plan wyglądał następująco: teraz szybko bierzemy ślub w jego zamku rodowym! Potem czekają nas oficjalne uroczystości w pałacu Imperatora, spotkanie z wyższą arystokracją, a w dalszej kolejności… W tym momencie wrócił mi dar mowy i krzyknęłam z oburzeniem:
– Po moim trupie!
Rian zamilkł. Zmrużył czarne oczy i wysyczał wściekle:
– Słucham?!
Cóż, na chwilę zapomniałam, z kim rozmawiam. Tylko że w mojej pamięci wciąż brzmiały jego inne słowa: „Spójrzcie tylko na siebie! Kim jesteście, adepci? Gdzie wasza duma?!”. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że znalazłam odpowiedź na to pytanie. Gdzie jest moja duma? W moich osiągnięciach! I bardzo podobało mi się to uczucie satysfakcji, kiedy mojego nazwiska nie było na liście poprawkowiczów. Do tego uwielbiałam prowadzić śledztwa! Ta ostatnia myśl nie do końca była na temat, ale ogólnie chodziło o to, że:
– Najpierw chcę ukończyć akademię! – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Chcę zostać prywatnym detektywem i…
Pamiętam, że lord-dyrektor zacisnął palce na oparciu krzesła i z każdym moim słowem coraz trudniej było mu się pohamować. W efekcie końcówka mojej wypowiedzi utonęła w głośnym trzasku łamanego drewna. Cierpliwie odczekałam, aż mój ukochany wstanie i strzepnie z siebie drzazgi, a następnie dodałam:
– Nie życzę sobie, aby o naszych zaręczynach dowiedział się ktokolwiek na uczelni. Czeka mnie jeszcze półtora roku nauki.
– Wydalę cię choćby dzisiaj – warknął.
– Słucham?! – Skoczyłam na nogi. – Znowu to samo?!
Rian uniósł dłonie w geście obronnym.
– Tylko tym razem bez uroków, jeśli można – syknął z ironią.
– Ależ proszę się nie obawiać!
Poczułam, jak po policzkach spływają mi łzy. Wyminęłam dyrektora i w pośpiechu opuściłam jego dom. Nie wiem, jak dotarłam do własnego pokoju, jednak gdy znalazłam się w łóżku i skryłam zapłakaną twarz w poduszce, nad akademią rozległ się dźwięk sygnalizujący apel wieczorny. Podniosłam się, pośpiesznie opłukałam twarz i pomknęłam na plac treningowy. Szybki bieg i wieczorna gimnastyka pozwoliły mi na chwilę zapomnieć o problemach. Do chwili, aż wszystko zepsuła kuratorka.
– Riate, do mojego gabinetu! – rozkazała.
– Tak jest, kapitan Veris.
– Co się stało? – Janka spojrzała na mnie ze zdumieniem.
Wzruszyłam ramionami i powlokłam się za zmiennokształtną.
– Zamknij drzwi – odezwała się lady, gdy tylko weszłyśmy do pomieszczenia. Spełniłam polecenie i zbliżyłam się do biurka. Kapitan Veris gestem wskazała mi krzesło. – Bardzo ciekawy pierścionek. Skąd go masz?
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie zwróciłam dyrektorowi jego własności. Spojrzałam ze smutkiem na połyskujący czarny brylant. Z moich oczu potoczyły się gęste łzy, a ciałem wstrząsnął szloch.
– Deyu, co się stało? – zdumiała się lady Veris i podbiegła do mnie.
Nie pomogła ani chusteczka, którą podała mi kuratorka, ani delikatne poklepywanie po plecach. Wtem powietrze zamigotało a w gabinecie pojawiła się Dara. Spróbowałam wziąć się w garść i opanować emocje. Ukryłam twarz w dłoniach i pochlipywałam cicho.
– Ach, ci ludzie! Mam ich serdecznie dość! – wypaliła wściekła odrodzona duch śmierci.
– Co znowu? – spytała kapitan.
– Nie mam pojęcia! Ten roznosi las na strzępy, ta znowu ryczy. Zwariować można!
Przestałam siąpić nosem.
– Parku szkoda… – wyszeptałam.
– Miałam na myśli ardamski las. – Dara się uśmiechnęła. – Tier wie, jak bardzo lubisz nasz park.
– Ale przecież tam są nieumarli! – przeraziłam się. – A po zachodzie słońca zombie i wilkołaki.
– Taaak – prychnęła Veris i usiadła z powrotem przy biurku. – Nie mówiąc już o tym, że to jeden z najstarszy lasów Północy. Można tam trafić na gatunki, które wymarły już w całym Imperium.
– Tier jest w amoku, więc można założyć, że w Ardamie też już ich nie ma. – Dara westchnęła ciężko i przysiadła na skraju biurka. Obie wpatrzyły się we mnie wyczekująco. – Uspokoiłaś się? To gadaj!
Faktycznie, było mi lepiej, ale nie zamierzałam niczego im opowiadać. W końcu to moje sprawy i nie miałam najmniejszej ochoty się nimi dzielić. One jednak były innego zdania.
– Ma na palcu rodzinny pierścień Tierów, ten, który dziedzic rodu ofiarowuje swojej wybrance. – Lady Veris uśmiechnęła się łobuzersko. – Ten artefakt ma ze trzy tysiące lat i sądząc po kolorze, już się aktywował.
Spojrzałam ze zdumieniem na pierścionek.
– Naprawdę? – odezwała się Dara. – A ty skąd wiesz?
– Pamiętasz Brayę Ardan? – ciągnęła kapitan, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Oszalała na punkcie Tiera jeszcze podczas studiów. Szkice tego cacuszka wisiały porozwieszane po całym naszym pokoju.
Obie plotkary wbiły zaciekawione spojrzenia w pierścionek. Nawiasem mówiąc, ja również. W końcu Dara spytała:
– A co to znaczy, że już się aktywował?
– Trudno powiedzieć. – Veris się zamyśliła. – Pamiętam, że Braya marzyła o tym, aby Tier nałożył jej pierścień na palec. Twierdziła, że jeśli kamień pociemnieje, to znaczy, że został aktywowany. Na początku to chyba był zwykły brylant.
Jeszcze raz wpatrzyłyśmy się w pierścień.
– Czarny ładniejszy, przezroczysty nie robiłby takiego wrażenia – wymamrotałam.
– Zgadzam się – odparła Veris. – Teraz wygląda elegancko. I pasuje do twojej karnacji.
Zamilkłyśmy na chwilę, po czym Dara wydała werdykt:
– Wniosek jest jeden: Tier się oświadczył, a Deya się zgodziła.
– Na to wychodzi. – Kuratorka pokiwała głową. – Tylko co teraz?
Obie wpatrzyły się we mnie, zapominając o pierścionku.
– Nic nie powie – westchnęła Dara z rozczarowaniem.
– No nie wiem, znam takie tortury… – zasugerowała lady Veris.
– Też czasami o tym myślę – przyznała odrodzona duch śmierci.
Skrzyżowałam ręce na piersi i z oburzeniem powiodłam wzrokiem od jednej do drugiej.
– Nawet nie próbuj wywołać we mnie wyrzutów sumienia – roześmiała się Dara. – Nawet za życia go nie miałam.
– Tak samo ja. – Veris nie pozostała jej dłużna. – Sumienie nie należało do cech, którymi szczycili się adepci naszej uczelni. Z całego roku tylko Tier cierpiał na to paskudztwo.
– Owszem – dodała z zachwytem Dara. – Wciąż jest do bólu szlachetny.
Nachmurzyłam się i zerknęłam na pierścionek. Wcale nie chciałam go oddawać, a jednak…
– Wiesz, co mnie zaskakuje w tej na pierwszy rzut oka prostej dziewczynie? – odezwała się nagle Veris.
– Nie ustępuje Tierowi ani w szlachetności, ani w uporze – uzupełniła Dara.
– Czyżby? – zdumiałam się.
– Owszem, nie znajdziesz dwóch takich jak wy w całym Imperium, a jednak się spotkaliście! – Veris zaniosła się śmiechem.
Podniosłam się. Miałam już dość tej rozmowy. Chciałam pójść do swojego pokoju. A co do magistra, porozmawiam z nim, gdy się uspokoi. Z tą myślą skierowałam się w stronę drzwi, gdy dobiegł mnie cichy głos odrodzonej:
– Deyu, zrozum, że to jego pierwsza prawdziwa miłość, a śmiem twierdzić, że nigdy wcześniej nie był zakochany.
Zatrzymałam się.
– Tier nigdy nie musiał zabiegać o względy kobiet – ciągnęła Dara. – Zazwyczaj to one stawały na głowie, żeby zwrócić jego uwagę. Co się zaś tyczy poważnych związków, nie ma w nich za grosz doświadczenia.
Odwróciłam się i z niedowierzaniem spojrzałam na Darę.
– Tak było, Deyu – potwierdziła jej słowa lady Veris. – Odkąd pamiętam, kobiety traciły dla niego głowę. Męstwo, siła, upór, to spojrzenie. Mimo że na naszym roku było kilku sukubów, uwodzicielskich demonów wygnanych z Darrantu, to właśnie do Tiera wzdychały wszystkie adeptki i wykładowczynie. Prawdziwy ideał mężczyzny – pewny siebie, opanowany, przechodzi do działania wtedy, kiedy inni panikują, i nigdy nie robi niczego wbrew swoim przekonaniom. Tier to po prostu Tier. Zawsze mnie zastanawiało, jak się zachowa, kiedy w końcu się zakocha. Jednak problem polega na tym, że wybrał dziewczynę, która zachowuje się dokładnie tak samo jak on. Jesteście do siebie bardzo podobni.
Miałam inne zdanie na ten temat, ale postanowiłam zachować je dla siebie. Za to Dara nie powstrzymała się od komentarza:
– Jeżeli cię uraził, to możesz mi wierzyć, że czuje się z tym po tysiąckroć gorzej niż ty. Kiedy wrócił do domu, był blady jak śmierć.
Po tych słowach postanowiłam mimo wszystko podzielić się moimi przemyśleniami. Oparłam się plecami o drzwi gabinetu, wbiłam spojrzenie w podłogę i wymamrotałam:
– Nie chcę, aby ktokolwiek w akademii dowiedział się o naszych zaręczynach. Zależy mi na tym, aby zakończyć naukę i pracować jako prywatny detektyw. Chcę być niezależna, a on…
Urwałam i podniosłam wzrok na współrozmówczynie. Ku mojemu zdumieniu odrodzona duch śmierci zastygła w powietrzu z szeroko rozdziawioną buzią, a lady Veris zasłoniła twarz rękoma i zatrzęsła się ze śmiechu.
– Biedak! – wydusiła między jednym parsknięciem a drugim.
– Riate, czy ty w ogóle zamierzałaś kiedykolwiek wyjść za mąż? – spytała Dara ponuro, nie podzielając tej wesołości. – Mam na myśli, zanim poznałaś Tiera.
– Nie – przyznałam. – Sądziłam, że zostanę urzędniczką i sama będę się utrzymywać. Nie widziałam powodu, aby z tego rezygnować i podporządkować się woli małżonka. Nawiasem mówiąc, gdybym chciała, mogłam to zrobić już w wieku czternastu lat. W moich stronach dość wcześnie wydaje się córki za mąż, a raczej się je sprzedaje.
Kapitan w mgnieniu oka spoważniała i się wyprostowała.
– Kult Ciemności mocno zakorzenił się na Pograniczu – wyjaśniła zdumionej Darze. – Dziewczęta traktuje się tam jak towar, który po ślubie przechodzi na własność rodziny męża. Nic więc dziwnego, że Deya…
– Półtora roku. – Odrodzona zmierzyła mnie zabójczym spojrzeniem. – Tier jej się nie sprzeciwi, czyli czeka mnie jeszcze minimum półtora roku! Wyzionę ducha!
– Mało prawdopodobne – stwierdziła zgryźliwie Veris. – Ten etap masz już za sobą.
– I wcale nie jest mi przez to lżej! – ryknęła Dara i się zdematerializowała.
Spojrzałam wyczekująco na kuratorkę. Veris westchnęła i machnęła ręką, dając mi do zrozumienia, że mogę odejść. Tak też zrobiłam.
Po powrocie do pokoju wzięłam się za zadanie domowe. Odrobiłam lekcje, przeczytałam dziewięć akapitów z grafologii i niemal połowę podręcznika z teorii śmiertelnych uroków. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że na dworze już świta, a lord-dyrektor się nie pojawił. Nie pozostało mi nic innego, jak położyć się spać.
W połowie dnia, gdy już otrzymałam zasłużoną, najwyższą ocenę od profesora Sedra (który, nawiasem mówiąc, z dnia na dzień spoglądał na mnie z rosnącym zdumieniem), nad akademią rozległ się głos lady Mitas:
– ADEPTKO RIATE, DO DYREKTORA!
Ledwie powstrzymałam okrzyk radości, który cisnął się na moje usta. Nie zważając na zaciekawione spojrzenia kolegów, bez słowa podniosłam się i ruszyłam w stronę wyjścia z audytorium. Starałam się przy tym wyglądać na bardzo zatroskaną. Po paru chwilach znalazłam się przed drzwiami do sekretariatu. Zapukałam i z opuszczoną głową weszłam do środka.
– Coś ty sobie myślała, Deyu? – sarknęła lady Mitas na powitanie. – Dlaczego nie poszłaś na ćwiczenia?
– Żłowis mnie wydał?
– Nie, dyrektor właśnie otrzymał raport, a w nim dwa nazwiska: Twoje i Nerosa!
Znałam dobrze Irwę Nerosa. Był na piątym roku. Podobnie jak ja wcześniej pracował na nocnych zmianach. Ciekawe, co mu się przytrafiło.
– A Irw już był w gabinecie? – spytałam z nieskrywaną obawą.
– Wyjrzyj przez okno – poradziła mi sekretarka.
Pobiegłam we wskazanym kierunku i wychyliłam się przez parapet. Adept Neros w pocie czoła wyciskał pompki na bieżni. Oho, czyli lord Tier był w podłym nastroju.
– Lepiej już idź – szepnęła lady Mitas. – A tak dobrze ci szło!
– A skąd pani wie, że to nie Żłowis? – spytałam, puszczając jej słowa mimo uszu.
Sekretarka rozejrzała się podejrzliwie i zasłoniła się teczką, jakby w obawie, że lord Tier nas usłyszy.
– Wszystko tu jest pod nadzorem… My również.
Ledwie powstrzymałam się od parsknięcia i ruszyłam w stronę gabinetu dyrektora. Zapukałam i nie czekając na pozwolenie, weszłam do środka. Wystarczyło jedno spojrzenie na magistra, by serce ścisnęło mi się w piersi. Najwyraźniej on również nie zmrużył oka tej nocy.
– Mam tylko jedno pytanie – odezwał się ostrym tonem. – Co sprawiło, że doszła pani do wniosku, iż przepisy administracyjne jej nie dotyczą?
Zapewne powinnam dać mu do zrozumienia, że nadal jestem obrażona, ale zamiast tego przyznałam:
– Nie podoba mi się to pytanie.
– Doprawdy?! – Lord-dyrektor odchylił się na oparciu fotela i zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem. – I dlaczegóż to?
– Ponieważ nie potrafię na nie odpowiedzieć. – Wzruszyłam ramionami. – Owszem, dopuściłam się wykroczenia i jestem gotowa ponieść zasłużoną karę. Nie powinnam opuszczać murów akademii. Proszę o wybaczenie.
Tier milczał. Zacisnął usta w wąską linię, a jego postawa zdradzała ogromne napięcie. I znów zamiast ugryźć się w język, podeszłam bliżej i nabrałam więcej powietrza w płuca. Chciałam, aby mój głos zabrzmiał pewnie, ponieważ to, co zamierzałam powiedzieć, było dla mnie bardzo ważne.
– Pański pierścionek – zaczęłam, a lord zmrużył czarne oczy – nie chcę go oddawać ani zrywać naszych zaręczyn.
Opuściłam głowę. W pomieszczeniu zapadła cisza. Martwa, przygniatająca cisza, w której nie było słychać nawet naszych oddechów. Po chwili rozległ się ledwie słyszalny szept:
– Jesteś pewna?
Skinęłam głową. W następnej chwili Rian zamknął mnie w czułych objęciach i musnął wargami moje włosy.
– Ślub w najbliższy dzień wolny? – spytał łobuzersko.
Zamurowało mnie, lecz już po chwili poczułam falę wściekłości.
– A niech cię szlag! – wykrzyknęłam cała w emocjach. Odepchnęłam osłupiałego magistra i pędem opuściłam gabinet.
– Było go nie irytować – westchnęła ciężko lady Mitas, widząc, jak pierwsze łzy spływają po moich policzkach. – Przecież wiesz, że dyrektor nie cierpi łamania regulaminu.
Dobre sobie! Kto kogo zirytował!? Wybiegłam z sekretariatu i pomknęłam wzdłuż korytarza, po drodze próbując się uspokoić. Jak się okazało, bezskutecznie. Ledwie weszłam z powrotem do audytorium, lord Sedr zmierzył mnie ponurym spojrzeniem.
– Zły jak osa – zawyrokował. – Z kim, jak z kim, Riate, ale z lordem Tierem lepiej nie pogrywać.
Nie mam pojęcia, jak przetrwałam ten dzień. Byłam półprzytomna, a mimo to jakoś przechodziłam z zajęć na zajęcia i z wymuszonym uśmiechem odpowiadałam na pytania wykładowców. Jednak na ćwiczeniach z mistrzem Okeno w końcu dałam upust swoim emocjom. Starszy śledczy zabrał nas na miejsce zbrodni. Widok trzech trolli z poderżniętymi gardłami zrobił swoje: opadłam na pokrytą śniegiem ścieżkę i zalałam się łzami. Nawiasem mówiąc, nikt nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi, gdyż większość grupy była zajęta opróżnianiem żołądków z resztek obiadu.
– Trzeba wprowadzić więcej pomocy wizualnych, żebyście nieco okrzepli – wymamrotał półbazyliszek, wpatrując się w jaskrawy przejaw kunsztu naszych uczelnianych kucharzy, po czym podał mi chusteczkę.
– Inni bardziej jej potrzebują – stwierdziłam, ocierając łzy.
– Mogą się wytrzeć śniegiem – burknął mistrz Okeno. – Dziwnie reaguje pani na zwłoki, adeptko. Znała ich pani?
Podniosłam się z ziemi i podeszłam do trolli. Długo wpatrywałam się w masywne cielska, następnie ostrożnie odwróciłam głowę jednego z nich. W jego lewym uchu tkwił miedziany kolczyk, który na pewno już kiedyś widziałam, ale sam płaskonosy nie wywołał we mnie żadnych skojarzeń. Pokręciłam przecząco głową.
– To członek bandy Miedzianego – rzekł Okeno, wskazując na kolczyk. Uniosłam pytająco brwi, a śledczy wyjaśnił: – To ci sami najemnicy, którzy porywali dziewczęta o twojej aparycji i przekazywali je w ręce księżniczki Aliterry. Herszta bandy na pewno kojarzysz, to ten nadżarty przez zombie trup, którego znaleźliście w lesie razem z Jurao.
Oczywiście, nasza pierwsza sprawa! Zagadka skradzionego pierścienia wampirzego klanu Przychodzących we Śnie!
– Dziwne – odsunęłam lekko kołnierz na szyi trolla i przyjrzałam się ranie – takie równe cięcie… Wie pan, kiedy mój znajomy kucharz Tobi wybiera mięso na obiad, to zawsze kupuje całą tuszę i sam dzieli ją na kawałki, ale gdy potrzebuje czegoś wyjątkowego, to idzie do doświadczonego rzeźnika. Zdradził mi kiedyś, że tylko mistrz, który wiele lat spędził w ubojni, potrafi tak precyzyjnie nacinać mięso. Gdyby mnie pan spytał, rzekłabym, że mamy do czynienia właśnie z takim rzeźnikiem. – Ponownie omiotłam wzrokiem truchło trolla. Naszła mnie ponura refleksja, że raczej nie zdążył nacieszyć się pieniędzmi, które zarobił na niecnych interesach z księżniczką.
– No dobrze. – Mistrz Okeno klasnął w dłonie, skupiając na sobie uwagę adeptów. Ich twarze były lekko zielonkawe. – Wycierajcie gęby i wynocha do akademii, póki nie zatarliście mi wszystkich śladów!
Następny dzień rozpoczęliśmy od zajęć z profesorem Tesme. Właśnie zapisywaliśmy w zeszytach formułę nowego uroku, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili do audytorium wszedł Żłowis, zbliżył się do mojej ławki i wręczył mi pismo opatrzone pieczęcią Straży Nocnej. Myślałam, że to list od Jurao, więc szybko rozwinęłam pergamin. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że w środku była wiadomość od starszego śledczego Okeno.
Mistrz rzeźnictwa, wilkołak Gribo Krus.
Faktycznie, imponujący staż pracy – trzydzieści cztery lata spędził w ubojni.
Znasz go może? Przyznał się do winy, ale nie chce zdradzić motywu.
Odźwierny goblin świdrował mnie ciekawskim spojrzeniem i ani myślał ruszać się z miejsca. Nie pozostało mi nic innego, jak sięgnąć po pióro i odpisać.
Mistrz Krus od wielu lat pracuje w sklepie mięsnym szanownego gnoma Roszata. Żonaty, jego małżonka jest leśną driadą. Mają czterech synów i dwie córki na wydaniu. Piękne dziewczęta. Starsza, Arosza, wieczorami często zagląda do piwniczki mistrza Growasa, żeby kupić kwaśne wino jagodowe. Używa się go jako marynaty do niektórych gatunków mięsa. Być może troll zauważył ładną dziewczynę i usiłował ją napastować? Wówczas zachowanie Krusa nie powinno nikogo dziwić. Dla wilkołaków honor to rzecz święta, zwłaszcza jeśli chodzi o cześć małżonki i córek. Zapewne Arosza wróciła z płaczem do domu i opowiedziała o wszystkim ojcu. Ten odnalazł trolla po zapachu, sam pan wie, jaki węch mają zmiennokształtni.
Zamyśliłam się na chwilę i dopisałam:
Byłoby szkoda, gdyby mistrz Krus otrzymał wyrok śmierci za zabójstwo, do którego zobowiązuje go dług honorowy.
Oddałam pergamin Żłowisowi. Goblin wypiął dumnie pierś i wymaszerował z audytorium, a profesor Tesme pokręcił głową z dezaprobatą.
– Adeptko Riate, czy odpowiedź nie mogła poczekać? Co takiego było w tym liście, że postanowiła pani zignorować mój wykład?
– Życie, profesorze, samo życie – odparłam zgodnie z prawdą.
Obrzucił mnie zdumionym spojrzeniem. Westchnęłam i wyjaśniłam:
– Mistrz Okeno zabrał nas wczoraj na miejsce zbrodni. – Na samo wspomnienie niemal wszyscy adepci zbledli. – Był tam martwy troll. Ktoś rozpłatał mu szyję głębokim, równym cięciem.
Część grupy zerwała się na nogi i nie pytając o pozwolenie, wybiegła z sali. Profesor nieśpiesznie odprowadził ich wzrokiem. Chytry uśmieszek na jego twarzy dobitnie świadczył o tym, że podczas najbliższej sesji gorzko pożałują swojej ucieczki. Ponownie zwrócił się w moją stronę i spojrzał wyczekująco.
– Wysunęłam hipotezę na temat profesji potencjalnego zabójcy i okazało się, że miałam rację – ciągnęłam. – O tym właśnie poinformował mnie mistrz Okeno w liście. Podał nazwisko przestępcy i spytał, czy przypadkiem go nie znam. Tak się składa, że przez cztery lata pracy w tawernie miałam okazję poznać wielu mieszkańców Ardamu.
Profesor w zadumie pokiwał głową i bez słowa wrócił do przerwanego wykładu. Omawialiśmy właśnie nowy urok o natychmiastowym działaniu – Tornado. Gdy tylko Tesme podszedł do tablicy, Rigra pochyliła się w moją stronę.
– A ty co, Deyko-kelnereczko, tyle wymiocin zlizywałaś już z podłogi, że trupy nie robią na tobie żadnego wrażenia?!
Odchyliłam się na oparciu krzesła, skrzyżowałam ręce na piersi i z pewną satysfakcją odnotowałam zielonkawy odcień na twarzy adeptki Dakene.
– Wnętrzności to pryszcz – stwierdziłam. – Ale natknąć się na zwłoki, nad którymi ucztuje zgraja zombie, to dopiero widok. Nigdy nie zapomnę smrodu wina wyciekającego przez ranę na brzuchu wraz z resztkami kolacji.
Rigra zerwała się z miejsca i wybiegła z audytorium, taranując adeptów, którzy właśnie wracali do środka. Po chwili na korytarzu rozległy się odgłosy wymiotów.
– I kto teraz będzie wylizywać podłogi? – parsknęłam pod nosem. Nawiasem mówiąc, tawerna mistrza Budrusa to przyzwoity lokal i nigdy nie dochodziło tam do takich ekscesów. A poza tym sprzątanie gospody nie należało do moich obowiązków.
Gdy wykład się skończył i w pośpiechu opuszczaliśmy salę, naszym oczom ukazał się niecodzienny obrazek: Dakene na kolanach szorowała dywan pod gniewnym spojrzeniem naszej gospodyni, pani Żłowis. Niestety, nie zdążyłam nacieszyć się tym widokiem, bo wzmocniony magicznie głos poniósł się echem wzdłuż korytarza:
– Adeptko Riate, do dyrektora!
Poczułam, że do oczu napływają mi łzy. Ignorując ciekawskie spojrzenia kolegów, powlokłam się w stronę gabinetu lorda Tiera. Szłam powoli jak na skazanie. Swoją drogą, nie zdobyłam się na to, aby zdjąć pierścionek. Wciąż tkwił na moim palcu, ukryty pod czarnymi rękawiczkami. Nałożyłam je poprzedniego dnia w obawie przed bystrym spojrzeniem mistrza Okeno. Ostatecznie stwierdziłam, że jest to całkiem praktyczne rozwiązanie, które pozwoli mi uniknąć wielu niewygodnych pytań.
Nieśpiesznie przebierałam nogami w nadziei, że nigdy nie dotrę do celu. Wiedziałam jednak, że w ten sposób nie uniknę spotkania z dyrektorem. Weszłam do sekretariatu i skierowałam się prosto do gabinetu magistra. Lady Mitas pokręciła głową z dezaprobatą, ale powstrzymała się od komentarza. Zatrzymałam się przed drzwiami i zapukałam.
– Proszę wejść!
Bez cienia sprzeciwu wkroczyłam do środka i powoli zbliżyłam się do biurka. Przez całą drogę wpatrywałam się wyłącznie w czubki własnych butów.
– Zgoda – rzekł lord zmęczonym głosem. – Pół roku. Weźmiemy ślub od razu po egzaminach końcowych, a wakacje spędzimy w moim zamku rodowym.
Czy powinnam się cieszyć? Być może. Prawdziwa dama zapewne podziękowałaby za tak wspaniałomyślną decyzję, a skromna kelnerka w milczeniu skinęłaby głową. Nie byłam jednak żadną z nich, dlatego spojrzałam na niego ponuro.
– Przeklnę pana! – zagroziłam.
– Za co? – zdumiał się.
Szczerze mówiąc, sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.
– W porządku. – Tier potarł czoło rękami, jakby chciał pozbyć się zmęczenia. – Jakie są twoje warunki?
– Nie przywykłam stawiać warunków – zaczęłam ostrożnie. – To była tylko prośba. Chciałabym poczekać… aż zakończę naukę.
Lord-dyrektor wydał z siebie zduszony jęk.
– Odejdź… Proszę.
Podniósł się z fotela i podszedł do okna. Najwyraźniej nie chciał na mnie patrzeć. Stąpając jak najciszej, zbliżyłam się do niego i ze smutkiem wpatrzyłam się w jego szerokie plecy. Zamarł, gdy dotknęłam dłonią jego ramienia.
– Sam jestem sobie winny – stwierdził. – Najpierw żądałem od ciebie większej dumy i pewności siebie, a teraz… Sam jestem sobie winny.
Zrobiłam jeszcze jeden krok i przylgnęłam do niego całym ciałem.
– Lordzie Tier – wyszeptałam.
– Rianie!
– Słucham?
– Zwracaj się do mnie po imieniu. – Obrócił się gwałtownie, usiadł na parapecie i przyciągnął mnie do siebie. – Deyu, jesteśmy zaręczeni. Czy możemy skończyć z tymi bezdusznymi uprzejmościami i wnieść chociaż namiastkę intymności do naszego związku?
– Możemy – odparłam łamiącym się głosem, a on pogładził mnie delikatnie po policzku.
– Nie chcesz wychodzić za mąż? – spytał.
– Nie płonę chęcią – przyznałam.
– A ja płonę… chęcią. – Uśmiechnął się smutno.
Zapadła cisza. Z rosnącym niepokojem wpatrywałam się w przystojną twarz Riana: cienie pod oczami, niecodzienna bladość i zmarszczki na czole, których nie było tam wcześniej.
– Kiedy ostatni raz coś jadłeś? – spytałam.
– Mało taktowne pytanie, nie uważa pani?
Ach, czyli bezczelnie unikamy odpowiedzi? Nie ze mną te numery.
– Szanowny lordzie-dyrektorze, zdaje się, że przeszliśmy na „ty”. I jeśli się nie mylę, jako pańska narzeczona mam prawo pytać o podobne rzeczy.
– To dlaczego chowasz pierścionek? – przerwał moją tyradę.
– Veris go rozpoznała – wyjaśniłam. – I okazuje się, że cała rzesza zakochanych w tobie dam marzyła o nim od lat, ozdabiała ściany jego szkicami…
Tier obdarzył mnie drwiącym uśmiechem.
– Obawiasz się, że padniesz ofiarą ciemnej elfki? Niepotrzebnie.
– Księżniczka Aliterra wciąż jest na wolności – odrzekłam, a na samo wspomnienie córki naszego Imperatora przeszył mnie dreszcz.
– Księżniczka wychodzi za mąż i wkrótce opuści Ciemne Imperium – wyjaśnił krótko Rian.
– A ile zostało jeszcze tych niezamężnych?
– Nie sądziłem, że taki z ciebie tchórz.
– Słucham? – Spojrzałam na niego z oburzeniem. W oczach dyrektora pojawiły się diabelskie ogniki.
– Jesteś tchórzem – powtórzył niewinnie. – Małą bojaźliwą dziewczynką. Na dodatek zbyt dumną, aby się do tego przyznać.
Tego już za wiele! Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę drzwi.
– Deyu – usłyszałam cichy głos za plecami – zjesz ze mną obiad?
Moja złość wyparowała w mgnieniu oka.
– Zjem… – odparłam i opuściłam gabinet. Niemal czułam, jak twarz Riana rozświetla się w uśmiechu.
Sama również się rozpromieniłam, co nie uszło uwadze lady Mitas.
– Pochwalił cię? – spytała z zaciekawieniem. – Mistrz Okeno przysłał mu list z podziękowaniami za twoje wsparcie w śledztwie.
Nie chciałam wdawać się z nią w rozmowę, więc bez słowa wyszłam z sekretariatu. W przerwie obiadowej szybko pobiegłam do swojego pokoju i przebrałam się w najlepszą sukienkę. Ledwie przysiadłam na kanapie z książką w dłoni, na środku salonu wystrzeliły szkarłatne płomienie. Magister w milczeniu podsunął mi ramię. Spojrzeliśmy na siebie i zrozumieliśmy się bez słów. Dalsze kłótnie nie miały sensu. Wszystko jakoś się ułoży. Rian zgodzi się poczekać ze ślubem, a w zamian za to na wakacje pojedziemy do zamku rodowego Tierów, gdzie poznam jego rodziców i siostry. Oboje poszliśmy na ustępstwa, ponieważ doskonale wiedzieliśmy, że każda sprzeczka zbyt wiele nas kosztuje.
Taaak, tyle dni spokoju… Cały tydzień! Cisza, szczęście, wspólne wieczory, czego chcieć więcej? Aż tu nagle na horyzoncie pojawia się szanowna lady Tier!
– Masz ochotę na kolację? – Rian odgarnął niesforny kosmyk z mojej twarzy. – A może wolisz skupić się na śledztwie?
Z przyjemnością wtuliłabym się w jego pierś i zapomniała o całym świecie. Niestety, nagła wizyta teściowej nie dawała mi spokoju.
– Gdzie będzie spała?
– Na pewno nie tutaj. – Pogładził mnie po plecach. – Mama przyjedzie jutro wieczorem i zatrzyma się w Złotym Feniksie. Rano ma coś do załatwienia w Ardamie, ale chętnie spotka się z nami na obiedzie.
– W twoim domu? – spytałam z niepokojem.
– W restauracji – odparł lord.
Z trudem powstrzymałam uśmiech.
– Czyli spodziewasz się kłopotów – stwierdziłam nie bez satysfakcji.
Rian prychnął, chwycił moją dłoń i musnął wargami rękawiczkę.
– Nie masz się czego obawiać, najdroższa – szepnął. – Masz moje słowo.
Na tym skończyliśmy temat. Nieśpiesznie zebrałam książki i zeszyty, lord-dyrektor poskładał swoje papiery i wziął mnie za rękę. Właśnie zamierzaliśmy się przenieść do jego domu, gdy rozległo się pukanie do drzwi. I to dość natarczywe.
– Kto tam? – spytałam.
– To ja – odpowiedział chrypliwie Żłowis. – Masz gościa. Czeka pod bramą i twierdzi, że to pilne.
Spojrzałam ze zdumieniem na Riana.
– Czekam w domu – wyszeptał lord i zniknął w szkarłatnych płomieniach. Dopiero wtedy otworzyłam drzwi.
– Co tak długo? – burknął goblin. – I niepotrzebnie się wystroiłaś, czeka was jeszcze wieczorny trening.
– Wiem – odparłam krótko i ruszyłam za odźwiernym.
Wyszliśmy z akademika i skierowaliśmy się w stronę masywnych wrót. Przeszliśmy przez dziedziniec aż do łukowatego przedsionka, za którym znajdowała się brama. Oszroniona trawa skrzypiała pod naszymi nogami. Spodziewałam się, że zobaczę Jurao, ale ze zdumieniem stwierdziłam, że to nie drow czekał na mnie przy wejściu. Zamiast niego dostrzegłam szczupłą, elegancką kobietę, zbyt wysoką jak na człowieka. Poznałam ją od razu, była to pani Krus, żona mistrza rzeźnictwa oskarżonego o zabójstwo trolla. Zdziwiłam się, że goblin wpuścił ją na teren Akademii.
– Rozporządzenie lorda-dyrektora – wyjaśnił Żłowis, dostrzegłszy moje zmieszanie. – Od bramy do przejścia można wpuszczać, za łukiem działa już system ochronny i nikt obcy nie przedostanie się do środka.
Gdy zbliżyliśmy się do driady, odźwierny skłonił się nisko i zniknął w swojej malutkiej komórce.
– Dziękuję ci, Deyu – odezwała się pani Krus.
– Za co? – zdumiałam się.
Zmiennokształtna zdjęła kaptur z głowy. Miała długie, zielone włosy, cienką białą skórę i ogromne, szmaragdowe oczy, okolone brązowymi jak kora dębu rzęsami.
– Gribo uprzedzał, że się nie przyznasz – pani Krus błysnęła zębami i przysunęła się do mnie – a przecież sam nie szukałby usprawiedliwienia. Gdy tylko pojawili się strażnicy, mój dzielny mąż od razu przyznał się do zabójstwa. Przemilczał tylko przyczynę. Śledczy Okeno napisał list i wysłał z nim oficera Naytesa, a gdy ten wrócił, Gribo wyczuł zapach. Twój zapach, Deyu. To z tobą korespondował starszy śledczy. I gdy przeczytał Twoją wiadomość, kazał wszystkim opuścić pomieszczenie. Wszystkim oprócz Naytesa. „Dług honoru?” – spytał, a mój wilkołak przytaknął. Chwała ciemnej bogini, że drow potrafi wykryć kłamstwo. Od razu potwierdził, że Gribo mówi prawdę i zatrzymali go tylko na przesłuchanie. Wrócił wieczorem, a sprawa została zamknięta. Dziś otrzymaliśmy pisemne powiadomienie.
A niech to! A ja przez pięć dni zastanawiałam się, co z tego wyniknie! Nie dostałam żadnej informacji ani od mistrza Okeno, ani od Jurao. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Kamień spadł mi z serca.
– Starszy śledczy to wspaniały człowiek… to znaczy zmiennokształtny – poprawiłam się.
Pani Krus pokręciła głową.
– To ty jesteś wspaniała, Deyu – wyszeptała. – Dziękuję.
– Nie ma za co, naprawdę.
– To mały prezent od Griba. – Wyciągnęła paczuszkę, którą skrywała pod obszernym płaszczem. – Podziel się z kimś, kogo kochasz.
Dosłownie wcisnęła mi pakunek, a następnie objęła mnie długimi ramionami i wyszeptała do ucha:
– Osobne podziękowania za Aroszę, na lordzie również był twój zapach. – Driada bez dalszych wyjaśnień obróciła się na pięcie i odeszła.
Zastygłam w osłupieniu, ale mój szok nie trwał długo. Ignorując wścibskie spojrzenie Żłowisa, które niemal wypaliło mi dziurę w plecach, pomknęłam do domu lorda-dyrektora. W kilku susach pokonałam park i wbiegłam do przedsionka.
– Co zrobiłeś z Aroszą? – wydarłam się od progu.
Tier wychylił się zza drzwi prowadzących do jadalni. W dłoni trzymał wielką kanapkę.
– Nie rozumiem pytania – oznajmił i odgryzł solidny kęs.
– Proszę mi nie mydlić oczu!
Rzuciłam w niego pakunkiem, szybko zdjęłam buty i płaszcz i skierowałam się do łazienki, żeby umyć ręce. Po drodze wyrzucałam z siebie kolejne pretensje:
– Jeśli nie chciałeś, żeby ktoś cię tam rozpoznał, trzeba się było porządnie umyć!
– Słucham?! Co masz na myśli? – Rian podążył za mną do łazienki.
– A to, że wilkołak rozpoznał pana po zapachu. I mój zapach również na panu wyczuł! – wyjaśniłam, wycierając ręce.
– Na tobie – poprawił mnie Rian.
– Co?
– Na „tobie”, nie na „panu” – powtórzył sucho. – Ciekawe. Cóż, zdaje się, że wilkołaków nie uda nam się oszukać.
Nagle przypomniałam sobie, że kapitan Veris też jest zmiennokształtną, a to oznacza, że ona także doskonale wyczuwa zapachy! I śledczy Okeno również! Ale do rzeczy.
– Wyjaśnisz mi, co robiłeś u mistrza Krusa? – Odłożyłam ręcznik na półkę i zbliżyłam się do Riana.
– Teraz jem. – Uśmiechnął się szelmowsko i ponownie zatopił zęby w kanapce.
Nie wytrzymałam, wyrwałam mu kanapkę z ręki i również odgryzłam spory kawałek. Tier roześmiał się, zabrał mi resztę i wycofał się z łazienki w stronę jadalni. W połowie drogi odwrócił się z gracją w moją stronę.
– Jeszcze gryza?
Podbiegłam do niego, wyrwałam mu łakomy kąsek i popędziłam wzdłuż korytarza. Nie minęła chwila i wicher zwany lordem-dyrektorem rzucił się za mną! Zapiszczałam i przyśpieszyłam, wydzierając się na cały dom:
– Biedna bułeczka, nie bój się, nie trafisz w łapska złego dyrektora!
„Zły dyrektor” roześmiał się i zagroził:
– Zaraz dostanę cię w swoje ręce!
Pomknęłam w stronę schodów, wbiegłam na pierwsze piętro i skryłam się za pierwszymi drzwiami, starannie zamykając je za sobą. Chichocząc pod nosem, przyłożyłam ucho do drzwi, nasłuchując kroków. Na korytarzu było cicho, dziwne. Dojadłam kanapkę, pochyliłam się i spojrzałam przez dziurkę od klucza. Gdzie on się podział?
– Mógłbym tak patrzeć godzinami – rozległo się za moimi plecami.
Podskoczyłam ze strachu, odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z lordem-dyrektorem.
– Jak to zrobiłeś? – spytałam zdumiona.
– To sypialnia gościnna. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Od strony garderoby jest drugie wejście. Wyobraź sobie, że wchodzę do środka, a tam pewna adeptka, chichocząc nieprzyzwoicie, pochłania skradzioną kanapkę. Doigrałaś się, Riate, a teraz poniesiesz zasłużoną karę.
Tier zrobił krok do przodu, przygwoździł mnie do drzwi, nieśpiesznie nachylił się nade mną i wyszeptał:
– Po egzekucji liczę na drugą kanapkę.
– Mhm – wymamrotałam, nie odrywając wzroku od migoczących czarnych oczu. Ciepłe, miękkie usta powoli nakryły moje. Pocałunek był delikatny niczym letni podmuch wiatru. A gdy silne dłonie Riana zacisnęły się na mojej talii, poczułam, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. Świat zawirował i pochłonęła mnie nieprzenikniona ciemność…
O