Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
32 osoby interesują się tą książką
Bohaterowie Akademii powracają, by zmierzyć się z kolejnym nieznanym zjawiskiem – ktoś odkrył jak wzmacniać wszystkie uroki tak, że nawet Rian Tier, Pierwszy Miecz Imperium, nie jest w stanie ich zdjąć. Co więcej, ów tajemniczy ktoś rzuca nieznany urok na samego lorda-dyrektora!
Przed dzielną adeptką Akademii Uroków kolejne wyzwania! Musi zmierzyć się nie tylko z nowym, tajemniczym zjawiskiem, ale i z własnym narzeczonym.
Może byłoby to mniej skomplikowane, gdyby nie przeszkadzała w tym przyszła teściowa, lady Monstrum, starająca się za wszelką cenę zrobić z młodej adeptki kandydatkę na żonę godną jej syna.
Dołóżmy do tego różowe majteczki lorda Ellochara, mącące w głowie nawet najodporniejszym czytelniczkom, i Syna Imperatora, który ni stąd, ni zowąd postanawia uczynić z Deyki swoją narzeczoną, czym doprowadza swego kuzyna do szału.
Trzecia część Akademii Uroków dostarczy Wam wielu wrażeń i sprawi, że z wypiekami na twarzy będziecie obserwować pojedynek Deyi i lady Tier. Która z pań postawi na swoim? Odpowiedzi znajdziecie na kartach Lekcji trzeciej: Tajemnice bywają śmiertelne.
Przygotujcie się na salwy śmiechu, niespodziewane zwroty akcji i nieprzerwaną lekturę. Tej książki nie będziecie mogły odłożyć ani na moment!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 375
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
AKADEMIA UROKÓW
AKADEMIA UROKÓWLekcja 3. Tajemnice bywają śmiertelne
Tytuł oryginału:АКАДЕМИЯ ПРОКЛЯТИЙУрок 3. Тайны бывают смертельными
Copyright © by Ellen Stellar
Polish edition © by Wing Person 2025
Wydanie I
ISBN: 978-83-972711-1-1
Przekład z języka rosyjskiego:Agnieszka Papaj-Żołyńska
Redakcja: Karolina Brzuchalska
Korekta: Georgina Szelejewska
Projekt okładki: Piotr Sokołowski
Opracowanie graficzne i skład: Mariusz Bieniek – Pracownia Inicjał
Konwersja: Mateusz Cichosz (@magik.od.skladu.ksiazek)
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydawnictwo Wing Person
www.wingperson.pl
Ellen Stellar
AKADEMIAUROKÓW
Lekcja 3
Tajemnice bywają śmiertelne
Przełożyła Agnieszka Papaj-Żołyńska
Lekcja druga: Nie wplątuj się w podejrzane śledztwa
Streszczenie
Po zaskakujących (szczególnie dla głównej zainteresowanej) oświadczynach magistra Tiera, Deya robi wszystko, co w jej mocy, by odsunąć w czasie rychłe zamążpójście. Lord Tier ma jednak inne plany… A jak wiemy, cierpliwość nie jest jego najmocniejszą stroną.
Na domiar złego do zasypanego śniegiem Ardamu przybywa z misją mateczka, wyniosła i dumna lady Tier, pieszczotliwie nazwana przez Deyę lady Monstrum. Przyszła teściowa nie jest zachwycona wybranką swojego syna. Wspólny obiad zapoznawczy w restauracji Złoty Feniks kończy się awanturą, podczas której Deya zrywa zaręczyny i ucieka. Okazuje się jednak, że magia pierścionka zaręczynowego, który otrzymała od lorda-dyrektora, została już aktywowana i żadna z dam nie ma na nią wpływu.
W międzyczasie nasi dzielni detektywi – Deya i Jurao – otwierają biuro w centrum Ardamu, zaczynają rozwiązywać pierwsze sprawy i oczywiście niemal od razu wplątują się w aferę kryminalną.
Podczas misji Straży Nocnej w miasteczku Rradak angażują się w sprawę z udziałem trollich najemników (znanych z Lekcji pierwszej Akademii Uroków). Odnajdują też zaginionego mistrza artefaktów, Arso Nkera, który podarowuje Deyi tajemniczy medalion – jeden z zaginionych artefaktów rodu Tier, wykradziony ze skarbca Imperatora.
Mistrz Nker przywiązuje do aury adeptki również inny artefakt – Ducha Złotego Smoka, który pojawia się w życiu dziewczyny pod postacią rudego, zabiedzonego kotka. Deya przygarnia przybłędę i zabiera go ze sobą do Akademii, czym sprowadza na siebie liczne kłopoty.
Kolejne sprawy biura detektywistycznego DeJure są równie spektakularne. Jedno ze śledztw kończy się nawet brutalnym morderstwem klienta, szanownego gnoma Rutty. Podczas przeszukiwania miejsca zbrodni Deya i Jurao odkrywają kolejny artefakt rodu Tier oraz tajemniczą tabliczkę z inskrypcją w nieznanym im języku.
Dodatkowo sen z oczu Deyi spędzają relacje z przyszłym małżonkiem, a wisiorek podarowany jej przez mistrza Arso Nkera staje się powodem burzliwej kłótni między narzeczonymi. Nie pierwszej i zdecydowanie nie ostatniej. Podczas nieplanowanej wizyty w pałacowej bibliotece Deya poznaje następcę tronu, księcia Darganasha, który bardzo szybko traci głowę dla jej wielkich brązowych oczu i włosów w kolorze dojrzałej wiśni.
Lady Monstrum w końcu kapituluje przed starożytną magią i uznaje zaręczyny Deyi ze swoim synem. Nie zamierza jednak ani na chwilę usunąć się w cień, o nie! Pierwsza Dama Imperium domaga się, aby przyszła synowa odwiedziła ją w stolicy i pozwoliła się wprowadzić w tajniki dworskiej etykiety.
Co z tego wyniknie? Czy Deya poradzi sobie z wymagającą teściową? Jak zakończy się wizyta adeptki w rodzinnym Zagrzebiu? I z jakim tajemniczym urokiem zmierzą się tym razem nasi dzielni detektywi? Odpowiedzi szukajcie w Lekcji trzeciej: Tajemnice bywają śmiertelne!
Adeptko Riate!
Delikatnie wibrujący głos dyrektora naszej uczelni sprawia, że cała drżę i zamieram w pół kroku. Nawiasem mówiąc, drżą również szyby we wszystkich oknach.
– Oczekuję wyjaśnień! – Lord Rian Tier, magister czarnej magii, siostrzeniec Imperatora, Pierwszy Miecz Imperium i członek Orderu Nieśmiertelnych świdruje mnie oczami ciemnymi jak Otchłań Bezdenna. Wcale nie oczekuje wyjaśnień, o nie! On ich wręcz żąda!
Wzdycham bezgłośnie i usiłuję znaleźć sensowną odpowiedź.
– Tak wyszło…
W sztuce komunikacji osiągnęłam mistrzostwo, bez dwóch zdań.
Nagle za plecami magistra otwierają się drzwi. Lord-dyrektor odwraca się gwałtownie i wbija wściekłe spojrzenie w samobójcę, który ośmielił się przerwać naszą rozmowę. To mistrz Gort, miejscowy kowal, dobrze zbudowany młodzieniec o szerokich ramionach i kwadratowej szczęce. Mężczyzna najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że za chwilę może pożegnać się z życiem. Wręcz przeciwnie, robi krok do przodu, skutecznie ignorując spojrzenie rozjuszonego magistra.
– Pan wybaczy, szanowny dyrektorze – odzywa się tubalnym głosem – ale nie życzę sobie, aby przebywał pan sam na sam z moją narzeczoną i to w jej sypialni.
Krążą słuchy, że mistrz Gort gołymi rękami wygina podkowy i wykuwa miecze dwuręczne, ale intuicja podpowiada mi, że w starciu z lordem Tierem nie ma najmniejszych szans.
– Twoją narzeczoną?! – W jednej chwili cała uwaga Riana skupia się na nieszczęsnym mężczyźnie.
– Moją! – Kowal ani myśli ustąpić. Jeśli wierzyć opowieściom mojej ciotki Rui, potrafi też własnoręcznie ukatrupić leśną zwierzynę.
Magister uśmiecha się pod nosem.
– Dam ci jedną radę, człowieku – odzywa się spokojnie. – Nigdy więcej nie próbuj choćby spojrzeć w jej stronę.
Mistrz Gort szczerzy się, prezentując znaczące braki w uzębieniu, wypina pierś i podwija rękawy.
– Lepiej zasłoń tę wielkomiejską facjatę, bo gdy z tobą skończę, to cię rodzona matka nie pozna! – mówiąc to, rzuca się na magistra.
Jednak Rian nie zamierza wdawać się w bójkę przy świadkach. Chwyta kowala za kołnierz, unosi jego masywne ciało nad podłogę i bez zbędnych słów wynosi z sypialni.
Po chwili na schodach rozlegają się lekkie, wręcz nonszalanckie kroki i towarzyszące im okrzyki zaskoczonego tłumu. A trzeba dodać, że w niewielkiej jadalni mojego rodzinnego domu zgromadziło się niemal czterdzieści osób.
Zaskrzypiały drzwi wejściowe. Na zewnątrz szaleje zamieć śnieżna, jednak gdy nieszczęsny kowal zaczyna błagać o litość, klnąc się na Otchłań Bezdenną, że już nigdy nie spojrzy w moim kierunku, wszyscy słyszymy go doskonale. Podbiegam do okna w samą porę, aby dostrzec, jak mistrz Gort na czworakach wycofuje się z podwórka. Lord Tier poprawia rękawiczki i jak gdyby nigdy nic wraca do środka. Ledwie zamykają się za nim drzwi, odskakuję od szyby. Nie mam złudzeń, że na tym cała afera się skończy. I słusznie.
– Deyu! – grzmi magister, a cały dom ponownie trzęsie się w posadach. – Bądź tak miła i zejdź do nas.
Przełykam nerwowo ślinę, ani myśląc ruszyć się z miejsca. Lord jednak nie daje za wygraną.
– Deyu! W tej chwili!
Co mam mu niby powiedzieć? Jak wytłumaczyć przy całej rodzinie, że dałam się wykorzystać? Że zgodziłam się na tę farsę wyłącznie dlatego, iż zrobiło mi się żal biednego chłopaka? Przecież jeżeli to zrobię, kowal oberwie nie tylko od magistra, ale również od mojego ojca. Nawiasem mówiąc, ciocia Rui też będzie się miała z pyszna. A przecież w końcu zerwałabym te fałszywe zaręczyny. Planowałam zrobić to jutro, a nie na oczach wszystkich. Kto mógł przewidzieć, że Rian stanie na progu mojego domu już trzeciego dnia po moim przyjeździe, a nie piątego, jak byliśmy umówieni?!
Ale zacznijmy od początku.
Ta wyprawa od samego początku nie przebiegała po mojej myśli. Nie dość, że musiałam podróżować w powozie wynajętym przez lorda-dyrektora, to jeszcze pilnował mnie oddział najemników osobiście wybranych przez Darę. Jakby zaklęcie ochronne, które nałożył na mnie Rian, było niewystarczające!
Czekały mnie cztery dni w drodze. Planowałam odwiedzić babkę od strony ojca oraz wuja z rodziną. Ale już na pierwszym przystanku spotkało mnie rozczarowanie! Okazało się, że mieszkanie babci było puste!
– Pani Dora wyjechała na ważną naradę rodzinną – poinformowała mnie jedna z sąsiadek, gdy przez kilka minut bezskutecznie dobijałam się do drzwi.
Jaka szkoda, że zbagatelizowałam tę informację! Powinnam przypisać jej większe znaczenie, bo „ważne narady” zazwyczaj zwiastowały rychłe zaręczyny. A – nie licząc mojej siedmioletniej siostry – w całej rodzinie byłam jedyną panną na wydaniu. Przynajmniej zgodnie z aktualną wiedzą moich bliskich. Ale to nie był koniec niespodzianek, ponieważ wkrótce wyszło na jaw, że wuja również nie ma w domu! Na szczęście zastaliśmy jego teściową, która zgodziła się nas przenocować. Jednak i ten zbieg okoliczności nie dał mi do myślenia. Następnego ranka, jak gdyby nigdy nic, wyruszyłam w dalszą podróż, po drodze bawiąc się ze Szczęśliwkiem i ucząc się przeciwzaklęć, które spisałam z księgi magistra Tesme.
Potem było równie ciekawie. Na trakcie prowadzącym do miejscowości Werges, zaledwie dzień drogi od mojej rodzinnej wsi, Zagrzebia, napadło na nas stado wilkołaków. Przynajmniej tak odczytali sytuację magowie bojowi wynajęci przez odrodzoną duch śmierci. Na nic zdały się moje okrzyki, że to tylko przyjaciele. A przecież w istocie tak było. Okoliczne lasy zamieszkiwało wielu zmiennokształtnych, którzy od czasu do czasu zatrzymywali powozy pocztowe, aby dowiedzieć się, co ciekawego wydarzyło się na świecie. Zimy w Pograniczu są wyjątkowo mroźne, więc zazwyczaj witali podróżnych w wilczej postaci. W końcu żadne okrycie nie zastąpi zwierzęcego futra, prawda? Jednak zanim zdążyłam wyjaśnić moim strażnikom tutejsze zwyczaje, magowie powalili zaklęciami trzech śmiałków, którzy nas zatrzymali. Po chwili na ratunek towarzyszom wyskoczyła niemal cała wataha i zrobiło się spore zamieszanie. Magowie przyjęli postawy bojowe, gotowi bronić mnie do upadłego, a ja usiłowałam wydostać się z karety, żeby wyjaśnić sytuację. Niestety jeden z nich rzucił na drzwi Klątwę klatki i mimo usilnych starań nie mogłam ich otworzyć. Krzyczałam i tłukłam pięściami w ściany powozu, ale ponieważ dookoła panował straszny rwetes, nikt nie zwracał na mnie uwagi… aż do chwili, gdy zagroziłam, że ich wszystkich przeklnę!
Drzwi karocy uchyliły się niemal natychmiast.
– Coś ty powiedziała? – warknął najstarszy ze strażników, lord Orwes.
Na widok jego groźnej miny kolana się pode mną ugięły. Na szczęście uratował mnie jeden ze zmiennokształtnych:
– Chłopaki, przecież to Deya! – krzyknął radośnie.
– Czy pani ich zna, lady Riate? – Mag szybko spuścił z tonu.
O, proszę! Właśnie dlatego wolałam podróżować dyliżansem pocztowym – jego woźnice doskonale znają miejscowe zwyczaje i zawsze przywożą wilkołakom co nieco w podarku. Zamiast tego musiałam długo tłumaczyć strażnikom, jak bardzo się pomylili. Koniec końców nie tylko na powrót zamknięto mnie w karecie, ale jeszcze zabezpieczono ją zaklęciem Milczenie. Tymczasem wesoła kompania magów i zmiennokształtnych rozsiadła się wokół ogniska i biesiadowała do bladego świtu. Szkoda tylko, że zaklęcie działało w jedną stronę – oni może mnie nie słyszeli, za to ja otrzymałam całą gamę niezapomnianych wrażeń, pełną chóralnych okrzyków i nieprzyzwoitych pieśni.
Dopiero nad ranem wyruszyliśmy w dalszą podróż. Magowie jechali w kompletnej ciszy, walcząc ze straszliwą chorobą zwaną kacem i od czasu do czasu przeklinając pod nosem wilkołaki i ich paskudne trunki, z którymi nawet zaklęcie trzeźwości nie mogło sobie poradzić. Słowem, cztery dni minęły jak z bicza strzelił i wszystkim wyraźnie ulżyło, gdy wreszcie dotarliśmy do celu.
Już z daleka zauważyłam, że nasz dom został gruntownie wyremontowany. Powóz zatrzymał się przed samym wejściem. Lord Orwes otworzył drzwi karety, podał mi rękę w żelaznej rękawicy i pomógł zejść po schodkach.
– Obiekt Deya Riate, cały i zdrowy, został dostarczony na miejsce przeznaczenia – wyrecytował. – Podczas podróży obiekt nie szlajał się po ciemnych zaułkach, nie spożywał alkoholu w podejrzanym towarzystwie, nie uczestniczył w żadnej awanturze i nie był świadkiem sytuacji, które mogłyby znacząco wpłynąć na jego konstrukcję psychiczną lub zagrozić moralnemu prowadzeniu się.
Wtedy mnie olśniło!
– To dlatego zamknęliście mnie w powozie, kiedy poszliście w tango z wilkołakami? Żebym przypadkiem nie była świadkiem sytuacji, które mogłyby znacząco wpłynąć na moją konstrukcję psychiczną lub zagrozić moralnemu prowadzeniu się?!
– Wypełniliśmy warunki kontraktu w ścisłej zgodności z wymaganiami odrodzonej duch śmierci – odparł bez mrugnięcia okiem.
Aha! Już wiem, komu powinnam podziękować za najkoszmarniejszą podróż w moim życiu! Jedyne, o czym teraz marzyłam, to odpocząć we własnym domu, posiedzieć z rodzicami przy wielkim drewnianym stole w ich jadalni, opowiedzieć, co u mnie, a potem rozkoszować się cichym potrzaskiwaniem drewna w kominku i błogim mruczeniem Drapki na moich kolanach…
Drzwi domostwa otworzyły się, zanim magowie zdążyli wypakować moje bagaże. Ogłuszyły nas powitalne okrzyki, tupot licznych nóg i radosne wiwaty. Po chwili cała moja rodzina wypadła z domu, aby powitać najstarszą córkę, czyli mnie. Ledwie powstrzymałam westchnienie, gdy dostrzegłam, ile osób zgromadziło się na naszym skromnym podwórzu. Oczywiście, kocham moich bliskich, ale… jesteśmy w Pograniczu, co oznacza, że w każdej rodzinie jest co najmniej ósemka dzieci. I kiedy te dzieci przyjeżdżają ze swoimi dziećmi, to całej jadalni nie wystarczy, by ich pomieścić. Wyglądało na to, że miałam przed sobą wszystkich krewnych ze strony taty i przynajmniej połowę od strony mamy! Jednak nie to było najgorsze! Niekończący się strumień rąk i nóg porwał mnie do środka prosto przed oblicze ciotki Rui!
– Deyu! Nasza kochana dziewczynko! Cieszę się, że cię widzę! – Szwagierka mojego taty wyciągnęła do mnie masywne ramiona. Ciotka Rui, potężna kobieta o nalanej twarzy, była oficjalną głową naszego rodu, co oznacza, że odpowiadała za wszelkie sprawy związane ze swatami.
Powtarzam, naprawdę kocham moich bliskich, ale na widok tej konkretnej krewnej miałam ochotę odwrócić się na pięcie i uciec gdzie pieprz rośnie. Jednak nie z ciotką te numery. Bezceremonialnie odepchnęła moją mamę na bok i ruszyła w moim kierunku. Kiedyś pewnie bym nie zareagowała, w milczeniu godząc się ze swoim losem, ale dzięki lordowi-dyrektorowi nie jestem już tamtą pokorną Deyą. Chwała mu za to.
– Ciemnych, ciociu! – przywitałam się głośno, a potem zwinnie przecisnęłam się obok niej. Moja piękna, elegancka mama szybko zamknęła mnie w objęciach. Wyglądała na bardzo zmęczoną.
– Jesteś w domu! – wyszeptała. Zawsze tak mówiła. W tym jednym krótkim zdaniu zawierało się wszystko: radość z mojego powrotu, troska o mnie i smutek, że wkrótce znowu wyjadę. – Tata się na to nie zgodził – dodała równie cicho.
Odsunęła się lekko i ujęła moją twarz w dłonie. Jej mina zdradzała wszystko. W końcu ciotka Rui nalegała na moje zamążpójście, odkąd skończyłam czternaście lat. Na Otchłań Bezdenną, piekielna swatka!
– Skoro już wszyscy zdążyli wymienić uprzejmości – sarknęła ciotka – zapraszam panie do kuchni! A panom na razie podziękujemy, dziś świętujemy w kobiecym gronie.
Spojrzałam pytająco na mamę, która wyraźnie zdusiła w sobie niezadowolenie. Spróbowała się nawet uśmiechnąć, ale wypadło to raczej sztucznie. Przeklęta ciotka! Może i jest głową rodu Riate, ale nie upoważnia jej to do panoszenia się po moim domu! Nie zamierzałam w milczeniu znosić jej zachowania.
– A co to za okazja, ciociu? – Odwróciłam się, aby odszukać ją wzrokiem. Nie było to zresztą trudne. Masywna sylwetka ciotki wyraźnie odcinała się na tle pozostałych członkiń rodu. Większość kobiet w naszej rodzinie to drobne, niebieskookie blondynki. Ja też nie wpisuję się w ten kanon z moimi brązowymi oczami i włosami w kolorze dojrzałej wiśni, ale przynajmniej nie mam jej gabarytów! Ciotka była równie barczysta, co jej małżonek, a przecież wuj był myśliwym, jak mój ojciec. Charakter też miała paskudny i jakoś tak źle patrzyło jej z oczu.
– Wielka radość, Deyko! – Uśmiechnęła się krzywo i przeczesała ręką siwe włosy. – Wreszcie pozbędziemy się starej panny, która przynosi hańbę naszej rodzinie.
Zapadła cisza.
W porządku, może i jestem starą panną. Moje młodsze siostry już dawno wyszły za mąż i mają po kilkoro dzieci. Ja w tym roku skończyłam dwadzieścia lat, czyli co najmniej od czterech powinnam dbać o własne ognisko domowe. Stara panna, zakała rodu. To pewnie był idealny moment, aby napomknąć, że jestem już po słowie… Ale co innego powiedzieć o tym rodzicom, a co innego wścibskiej ciotce. Tego tylko brakowało, żeby rozpowiadała na lewo i prawo, że jest krewną samego lorda Tiera.
Nabrałam głęboko powietrza i wpatrzyłam się w złote oczy Szczęśliwka. Przypomniało mi się, że powinnam jeszcze odnaleźć naszą kotkę i dowiedzieć się, na czym polega sekret jej długowieczności. Ta myśl dodała mi otuchy.
– Owszem, ciociu Rui. – Zgromiłam ją wzrokiem. – Jestem starą panną. I ten stan bardzo mi odpowiada. Poza tym nie mogę nikogo poślubić, dopóki nie ukończę Akademii Uroków, więc będziesz musiała pogodzić się z faktem, że ja się za mąż nie wybieram!
Ciotka była święcie przekonana, że jej główną misją – jako głowy rodu – było wyswatanie każdej panny Riate. Szkoda, że po śmierci dziadka babcia Dora wybrała ją na swoją następczynię. Sądzę, że ona również tego żałuje, ale co się stało, to się nie odstanie. Wszyscy musimy wypić piwo, którego nawarzyła. Wuj jeszcze był w porządku, ale ta stara wiedźma… Gdy mój tata ożenił się z mamą bez jej błogosławieństwa, nie mógł uczestniczyć w naradach rodzinnych aż do narodzin trzeciego dziecka. Wiedziałam jednak, że ojciec kocha swoich krewnych, i nie chciałam przysporzyć mu dodatkowych zmartwień.
– Skończyłaś? – zaszczebiotała ciotka.
– Tak.
– Zapamiętaj więc, droga Deyko – zaczęła mentorskim tonem – to, że umiesz czytać i uczysz się w jakiejś nikomu niepotrzebnej akademii, nie zmienia faktu, że nazywasz się Riate! I póki żyję…
– W Akademii Uroków, ciociu! – Zezłościłam się. – Uczę się w Akademii Uroków! A poza tym prowadzę własną firmę, biuro detektywistyczne DeJure, które otworzyłam wraz z moim wspólnikiem…
– Drow Jurao Naytesem – dokończyła ciotka paskudnym tonem.
Z wrażenia o mało nie upuściłam Szczęśliwka na podłogę. Ciotka nachyliła się nade mną.
– Naiwna dziewczyno – szepnęła mi do ucha. – Wiem wszystko o twoich przygodach w Ardamie. Również o tym, że przez cztery lata pracowałaś jako kelnerka w podrzędnej knajpie i obściskiwałaś się z pijakami po kątach. Jeszcze słowo, a tak cię urządzę, że twoja matka spali się ze wstydu.
Rui wyprostowała się i spojrzała na mnie wyzywająco. A ja stanęłam przed prawdziwym dylematem: Klątwa ostrej biegunki czy Całodniowa czkawka? Oba uroki mogły powalić nie tylko ciotkę, ale i dorosłego trolla. Wiem o tym doskonale, ponieważ użyłam jednego z nich podczas naszej pierwszej sprawy z Jurao. Prowadziliśmy śledztwo w Martwym Mieście i musieliśmy bronić się przed bandą najemników. Nie sądzę jednak, aby lord Tier okazał wyrozumiałość, gdybym rzuciła podobną klątwę na własną krewną. Jak nic skończyłoby się to skreśleniem mnie z listy adeptów.
Nie mogłam pozwolić, aby podobne oszczerstwa uszły ciotce płazem, ale wolałam uniknąć awantury na oczach całego rodu. Przełknęłam więc dumę.
– Dobrze, ciociu Rui – wycedziłam z trudem. – Czy mogę najpierw odświeżyć się po podróży?
– Oczywiście, najdroższa – wyszczerzyła zęby – ale lepiej się pośpiesz.
Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam na podwórko. Lodowaty wiatr smagnął mnie po twarzy, a dookoła zawirowały płatki śniegu. Nagle Szczęśliwek zasyczał, wygiął się w łuk i wyskoczył z moich rąk prosto w wysoką zaspę. Utknął w niej po sam wąsaty pyszczek. Schyliłam się, aby pomóc mu się wydostać. Kot jednak postanowił zdradzić swoje magiczne pochodzenie i jak gdyby nigdy nic wypełzł spod śniegu. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Czasami zapominam, że pod tą futrzaną powłoką skrywa się Duch Złotego Smoka. Moje myśli zaprzątnęła Drapka, która usiłowała chwycić go za ogon. Szczęśliwek czmychnął, a nasza rodzinna kotka trąciła mnie nosem i zamruczała na powitanie.
– Koszmarnych, moja droga. – Kucnęłam przed nią i podrapałam za puchatym uchem. – Ciekawe, kim jesteś naprawdę, kotką czy odrodzonym duchem…
Drapka zbliżyła się do mnie i oparła przednie łapy na moich kolanach. Pomruczała jeszcze przez chwilę, pougniatała łapkami moją sukienkę, a potem spojrzała na mnie wielkimi, błyszczącymi oczami.
– A ty jak sądzisz? – spytała.
Z wrażenia przewróciłam się prosto w zaspę śnieżną! Czy ja mam omamy? Przecież to się w głowie nie mieści! Kotka tymczasem obeszła mnie dookoła i potarła łebkiem moją dłoń.
– Zwariowałaś? – mruknęła. – Zaraz się przeziębisz. Wstawaj, Deyu, kto to widział na śniegu siedzieć?
Gdyby podobna sytuacja przydarzyła mi się w przeszłości, pewnie uciekłabym z dzikim wrzaskiem.
– Ciemnych dni – wymamrotałam, wpatrując się w puszystą istotkę.
– Tobie również, Deyko – odrzekła kotka. – A teraz podnieś się z ziemi albo cię podrapię.
Wstałam i pośpiesznie otrzepałam sukienkę.
– Odrodzony duch – wyszeptałam i zaszczękałam zębami z zimna. Kotka wskoczyła mi na ręce, a ja przytuliłam ją z przyzwyczajenia.
– Powiedz Erisie, że idziesz do babci – zarządziła Drapka, szturchając mnie nosem w szyję. – Nie bój się mnie. Wszystko ci wyjaśnię, ale nie tutaj.
Objęłam ją mocniej i podeszłam do drzwi wejściowych.
– Mamuś, zajrzę na chwilę do babci – krzyknęłam i się odwróciłam, zanim ktoś zdążył mnie zatrzymać. Po chwili udałam się ścieżką wzdłuż domu, brodząc po kolana w świeżym śniegu. – A gdzie jest mój ojciec?
– Czeka na ciebie w Zastawie – wyjaśniła Drapka. – Nikt nie przewidział, że przyjedziesz z obstawą, a nie dyliżansem pocztowym. Ale nic się nie martw, już po niego posłali.
Uśmiechnęłam się na myśl o tym, jakiego mam wspaniałego tatę. I mamę, i siostry, i braci… wszystkich poza tą okropną Rui!
– Zmieniłaś się, Deyko – ciągnęła kotka. – Wzrokiem już nie uciekasz, mówisz głośniej i z większą pewnością siebie. Tylko garbisz się jak wcześniej.
– To twoja wina! Jesteś strasznie ciężka – stęknęłam.
– Też coś! – prychnęła. – Spróbuj sama udawać, że jesteś w ciąży! To wcale nie takie łatwe.
Stanęłam jak wryta. Czyli to wszystko było kłamstwem! Skrzydlate kocięta, które co roku odlatywały do lasu… A przecież tak bardzo się o nie martwiłam! Za każdym razem nosiłam im mleka i długo nawoływałam z nadzieją, że wrócą.
– Czego tak stoisz? Pośpiesz się! Nie mamy zbyt wiele czasu. W domu nie dadzą nam porozmawiać, tam ściany mają uszy. I ludzi tyle, co zombie na wiosnę…
Łatwo jej mówić, „pośpiesz się”! Zacisnęłam zęby i pomknęłam po mokrej dróżce. W końcu zmarznięta i zasapana wpadłam do domu babci. Drzwi do izby otwarły się niemal natychmiast i przez ogłuszający szum wiatru przedarł się zdziwiony głos:
– To ty, Deyuszko?
– Ja, babuniu! Ciemnych nocy!
Nieszczęsna Drapka wylądowała w zaspie, gdy z rozpędu objęłam ukochaną staruszkę.
– Deyuszka, najdroższa! – Silne ramiona zamknęły mnie w mocnym uścisku. Mimo upływu lat babcia wciąż miała krzepę i była pełna energii. – Co u ciebie? Jak podróż?
– Wszystko w porządku. Cieszę się, że już jestem w domu. – Faktycznie. Poczułam, jak na krótką chwilę uchodzi ze mnie całe napięcie.
– Co za niezdara z ciebie, Deyko! – rozległo się prosto z zaspy. – A może to z zemsty?!
Podskoczyłam jak oparzona. Nie spodziewałam się, że kotka odezwie się przy babci.
– Opanuj się, Drapo jedna. Dziewczyna spudłowała, a ty wcale nie wyglądasz na nieszczęśliwą. Widziałam, jak w locie machałaś ogonem.
Odsunęłam się i spojrzałam na babcię w osłupieniu. Kotka tymczasem wyprostowała puszysty ogon, z dumą przemaszerowała obok nas i zniknęła wewnątrz domu.
– Wskakuj do środka. – Babunia objęła mnie za ramiona i popchnęła w stronę drzwi. – Mróz okrutny, szkoda zdrowia.
Posłusznie weszłam do sieni, zdjęłam mokre kozaki i skierowałam się do izby. Dom babci był bardzo stary, ale drugiego takiego w całym Zagrzebiu ze świecą szukać. Były w nim trzy przestronne pomieszczenia, a wszystkie ściany były podgrzewane. Wewnątrz pachniało trawą cytrynową, miętą herbacianą i innymi ziołami, których nawet nie potrafiłam nazwać. A gdy babcia piekła świeże bułeczki, ich zapach docierał na drugi koniec wioski i długo unosił się w powietrzu.
– Usiądź, co tak stoisz w progu. – Podsunęła mi krzesło. – I rozbierz się, bo się zgrzejesz.
Bez słowa zdjęłam płaszcz, czapkę i szalik, a babcia w tym czasie nalała nam po filiżance herbaty. Drapka dostała świeżej śmietany na spodeczku.
– Zmieniłaś się – stwierdziła. – To spojrzenie, postawa, nawet uśmiech. Twoje oczy aż się błyszczą, Deyko. Przyznaj się, kochasz kogoś ponad życie, dumę i własne pragnienia. Zdradzisz mi imię tego szczęśliwca?
Wzdrygnęłam się i szalik wypadł mi z rąk.
– Szczęśliwek! – krzyknęłam z przestrachem.
Babcia spojrzała na mnie ze zdumieniem, a Drapka wskoczyła na stół i zaczęła wylizywać śmietanę.
– Nic mu nie będzie – burknęła z niezadowoleniem. – Zapoluje na coś w lesie i nad ranem do ciebie wróci. Nic mu tu nie grozi.
Babcia odzyskała rezon.
– Znowu przytargałaś jakiegoś ducha? – fuknęła gniewnie.
– Co masz na myśli, mówiąc „znowu”? – Opadłam z ulgą na krzesło.
– A co, myślisz, że sama się przybłąkałam? – parsknęła kotka. – Przywlokłaś mnie o własnych siłach. Miałaś może ze trzy lata, od ziemi jeszcze nie odrosłaś, ale nie przeszłaś obojętnie obok małego kotka. Ależ się Erisa wściekła. Na szczęście Oron, twój ojciec, stanął w mojej obronie. „Nakarmimy maleństwo”, powiedział. „Zobacz, jakie Deyka ma dobre serduszko”. Nie każdy duch potrafi się odrodzić, to wymaga ogromnej energii. Jeśli do tego uciekasz przed zgrają magów, musisz się gdzieś ukryć, aby nabrać sił. Tak właśnie znalazłam się w ciele nowo narodzonego kociaka, przegnałam jego duszę i zajęłam jej miejsce. Ryzyko było ogromne, ciemni magowie deptali mi po piętach, a kotek ledwie dychał. Odrodzenie to bardzo złożony proces i niejednokrotnie zwierzę, w które usiłujesz się wcielić, ginie. Potrzeba wyjątkowej troski i ciepła cudzej duszy, kogoś, kto dobrowolnie się nim podzieli. Wyobraź to sobie, Deyu. Moim śladem podążało dwóch magów i jeden magister. Byłam bardzo potężna, ale od ciągłego przenoszenia się z jednego ciała do drugiego moje siły gasły jak świeca na wietrze. Ten mały kotek był moją ostatnią deską ratunku. A przecież musiałam jeszcze uciec. Magowie podróżowali na jaszczurach, korzystali z zaklęcia przywołującego, podczas gdy ja ledwie przebierałam łapkami w śniegu. Tego dnia dwa razy mi się poszczęściło, Deyu. Twój ojciec zabrał córkę na jagody, a ty mnie uratowałaś. Wzięłaś na rączki i schowałaś pod płaszczem. Gdy podzieliłaś się ze mną swoim ciepłem, magowie zgubili trop. Kiedy wróciliście do domu i Erisa zobaczyła, że jesteś cała ubrudzona krwią z moich łapek, usiłowała mnie wyrzucić. Ale jej na to nie pozwoliłaś! Podzieliłaś się ciepłem swojej duszy i dzięki temu przeżyłam.
Drapka podeszła bliżej i ułożyła pyszczek na moich dłoniach.
– Myślałam, że trochę podrosnę, nabiorę sił i odejdę – ciągnęła. – Ale lata mijały, a ty rosłaś taka mądra i dobra. Nie mogłam cię tak zostawić.
– Co masz na myśli? – spytałam podejrzliwie.
Kotka spojrzała mi prosto w oczy.
– Gdybym nic nie zrobiła, twój los w Zagrzebiu byłby przesądzony. A co ty myślałaś, Deyu? Zaręczyny w wieku czternastu lat, potem swaty i koniec pieśni. Szesnaście wiosen i won za mąż. A przecież nie taki los był ci pisany!
Nagle zrobiło mi się słabo. Zamknęłam oczy i z trudem przełknęłam ślinę.
– Wilkołak?! – wyszeptałam, z bólem wspominając feralną noc, która na zawsze odmieniła życie całej naszej rodziny.
Drapka zmrużyła ciemne ślepia.
– Za kogo ty mnie masz? O mało nie zdarłam sobie wszystkich pazurów, gdy próbowałam powstrzymać twojego ojca przed wyjściem na polowanie. Sama mnie wtedy odniosłaś na górę! Poza tym wilkołaki nie są podatne na magię, w innym wypadku odciągnęłabym go od Orona, jak to robiłam z innymi zwierzętami. W końcu nie bez powodu został najlepszym myśliwym w Zagrzebiu.
– Wybacz… – Z ulgą wypuściłam powietrze. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby się okazało, że to ona sprowadziła wilkołaka do naszej wioski.
– No, ja myślę – burknęła kotka. – Ale nie będę ukrywać, że twoje pierwsze spotkanie z lordem Gardakiem to już moja sprawka.
Z wrażenia omal nie upuściłam filiżanki z herbatą, którą właśnie uniosłam do ust.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zdumiałam się.
– Och, Deyko! Bo nie jestem uzdrowicielką! Nie potrafiłam ocalić twojego ojca, a nie było czasu, aby znaleźć lepsze rozwiązanie. Chyba wiesz, jak to by się skończyło?
Owszem, tata skonałby na naszych oczach. A strata głowy rodziny wiązała się z nieuchronną przeprowadzką do ciotki i wuja. Bylibyśmy całkowicie zdani na ich łaskę lub niełaskę. Aż strach pomyśleć! Wówczas w moim życiu nie pojawiłby się ani lord Tier, ani Jurao. Nie byłoby Akademii Uroków, biura detektywistycznego, niczego by nie było! Zdaje się, że cała afera z naszym miejscowym arystokratą, lordem Gardakiem, okazała się błogosławieństwem! A przecież z mojej perspektywy wyglądało to zupełnie inaczej. Lord opłacił leczenie ojca, a ja miałam odpracować ten dług jako niewolnica. Gdybym nie wstąpiła do Akademii Uroków, do końca życia byłabym jego własnością.
– Długo będziesz tak milczeć? – Głos babci wyrwał mnie z zamyślenia. – Czy zdradzisz mi wreszcie, co to za jeden?
Ostrożnie zsunęłam rękawiczkę z lewej dłoni i pokazałam jej pierścionek zaręczynowy. Imponujący czarny klejnot zalśnił w blasku świec, a ja uśmiechnęłam się bezwiednie.
– No, no, no! – Drapka zastrzygła uszami. – Ktoś tu chyba złowił grubą rybę!
Szybko cofnęłam dłoń. Słowa kotki przypomniały mi, że Rian to przecież nie partia dla mnie. Pierwszy Miecz Imperium i wiejska dziewucha, dobre sobie…
– Wybacz. – Kotka trąciła mnie nosem. – Nie chciałam sprawić ci przykrości. Jak się nazywa twój wybranek?
Babcia przestała zawracać sobie głowę pytaniami, chwyciła mnie za rękę i przyjrzała się pierścionkowi.
– To na pewno mag – wyszeptała. – Potężny i z wysokiego rodu. Czyżby w jego żyłach płynęła błękitna krew? – Wbiła we mnie uważne spojrzenie. Przed tą kobietą nic się nie ukryje.
– To siostrzeniec Imperatora, lord Rian Tier…
Drapka z wrażenia spadła ze stołu i rozpłaszczyła się na podłodze, a babcia zastygła z rozdziawionymi ustami. Jednak już po chwili obie odzyskały dar mowy.
– Siostrzeniec Imperatora?! Czyś ty zwariowała?!
– Jak do tego doszło?!
Wzruszyłam ramionami i ostrożnie wysunęłam dłoń z rąk babci. Musnęłam palcami pierścionek. Czarny kamień lśnił i oczarowywał jak magnetyczne spojrzenie magistra. Uświadomiłam sobie, jak bardzo za nim tęsknię.
– Czego milczysz?! – Drapka wylazła spod stołu i z powrotem usadowiła się na swoim miejscu. – Jak się poznaliście?
– W sumie to… rzuciłam na niego urok – wyznałam ze wstydem.
Kotka ponownie zniknęła pod stołem.
– Chyba na razie zostanę tutaj – miauknęła żałośnie. – Tak będzie bezpieczniej. Co było dalej? Opowiadaj!
Jednak zanim zdążyłam cokolwiek wyjaśnić, drzwi wejściowe otworzyły się, wpuszczając do środka lodowaty wiatr i wirujące płatki śniegu. Rozległy się ciężkie kroki, a w progu izby pojawiła się znajoma, masywna sylwetka.
– Tata! – krzyknęłam i rzuciłam się z radością w jego objęcia.
– A ja czekałem na ciebie w Zastawie! – Ojciec przytulił mnie tak mocno, że na moment straciłam oddech. – Deyuszka, słoneczko! Strasznie za tobą tęskniłem!
– Oronie, zaraz ją udusisz – fuknęła babcia. – Masz krzepę jak niedźwiedź i tyle samo gracji!
Wiedziałam, że mówi tak tylko z przyzwyczajenia, bo w rzeczywistości darzy zięcia ogromną sympatią. Zaraz zresztą sięgnęła po filiżankę i zaparzyła mu herbaty z solidną porcją miodu.
– Siadaj do stołu – poleciła. – Na pewno jesteś głodny. Kto to widział ściągać tylu gości pod jeden dach!
– Fakt, od śniadania nic nie jadłem – przyznał ojciec. On również bardzo szanował swoją teściową.
– To trzeba było przyjść wcześniej!
Staruszka zaczęła krzątać się po izbie i wkrótce na stole pojawił się półmisek z ciepłym gulaszem i talerz ze świeżo pokrojonym chlebem. Poczułam, jak burczy mi w brzuchu.
– Ja też poproszę. – Uśmiechnęłam się przymilnie. – Co prawda jadłam po drodze, ale twojemu gulaszowi nigdy się nie oprę.
Zanim się obejrzałam, postawiła przede mną pełen talerz. Ojciec w pośpiechu zdjął kożuch, czapkę i kamizelkę, usiadł do stołu i w zdumiewającym pośpiechu zaczął pochłaniać swoją porcję. Najwyraźniej chciał się dowiedzieć, co u mnie słychać. Jednak babcia go uprzedziła:
– Oronie, może ty przemówisz Rui do rozumu? Co to za cyrk z zaręczynami?
Ojciec odłożył łyżkę i westchnął ciężko.
– Poradzę sobie z nią. Sam. Ale wiedz, że spośród tych wszystkich kawalerów jeden Radgan ma łeb na karku. To dobry chłopak. Szlachetny, zaradny, odważny. A bez błogosławieństwa głowy rodu Deya i tak nie może opuścić rodzinnego domu. Dlatego znoszę to wszystko z godnością… Córciu – zwrócił się do mnie. – Wyświadcz mi przysługę. Poznaj tych zalotników i jeśli któryś ci się spodoba, niech tak będzie, a jeśli nie, obiecuję, że rozpędzę ich na cztery wiatry.
Kłótnia wisiała w powietrzu. Tata wyraźnie się powstrzymywał, aby nie powiedzieć, co tak naprawdę myśli o planach matrymonialnych ciotki. Dam sobie rękę uciąć, że w myślach klął na czym świat stoi. Wymieniłyśmy z babcią znaczące spojrzenia. Starsza pani puściła do mnie oko.
– Spóźniliście się z tymi swatami – stwierdziła z satysfakcją. – Spójrz no tylko na swoją córkę: błysk w oku, policzki rumiane, to dobre serduszko nie należy już do niej.
Po tych słowach ojciec zupełnie stracił apetyt. Talerz z gulaszem poszedł w zapomnienie, a on pochylił się w moją stronę.
– Tylko mi nie mów, że zakochałaś się w jakimś lordzie! – Ostatnie słowo wypowiedział z całą nienawiścią, na jaką tylko było go stać. Po wszystkim, co przeszliśmy z powodu Gardaka, żywił odrazę do wszystkich arystokratów. Postanowiłam przemilczeć rodowód Riana.
– To mag – odparłam wymijająco. – Jeden z najlepszych w Ardamie!
Ten fakt chyba nie zrobił na nim wrażenia. Zmarszczył brwi i wbił we mnie lodowate spojrzenie.
– A czy ten mag odwzajemnia twoje uczucia? – Zarumieniłam się na te słowa, więc dodał łagodniej: – Deyuszko, jesteś moim największym skarbem, ale rzadko który mężczyzna potrafi to dostrzec. Jeżeli ktoś cię skrzywdził albo do czegoś przymusił…
– On poprosił mnie o rękę! – wyrzuciłam z siebie, aby zdusić w zarodku mordercze zapędy rodzica. Tata spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– A ty?
– Zgodziłam się. Tak, wiem, bez zgody ciotki nie powinnam przyjąć oświadczyn, ale ja go kocham! A on kocha mnie, tak sądzę.
– Tak sądzisz? – powtórzył. – Komuś się poszczęściło. Myślisz, że jest godzien mojej córki?
– Lepszego ze świecą szukać – oznajmiła babcia, ale ojciec wyraźnie czekał na moją odpowiedź.
– To dobry człowiek, tato. Może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale nie przejdzie obojętnie obok cudzej krzywdy.
– Czyli szlachetny. – Tata pokiwał głową.
– I bardzo troskliwy – dodałam.
– Też dobrze.
– Jest bardzo odpowiedzialny. – Uśmiechnęłam się do własnych myśli. – Za cokolwiek się bierze, robi to sumiennie i z zaangażowaniem.
Przez pewien czas słychać było tylko trzask ognia w piecu. W końcu tata przerwał ciszę.
– Gdybyś zaczęła od tego, że jest przystojnym mężczyzną albo potężnym magiem, byłbym przeciwny. Ale ty zawsze dostrzegasz w ludziach to, co najważniejsze: dobre serce, odwagę, uczciwość. No dobrze, ufam twojej intuicji. Kiedy nam go przedstawisz?
Ot, cały ojciec. Nic dodać, nic ująć.
– Przyjedzie za pięć dni – przyznałam.
– Ach tak – zamyślił się. – To on wynajął magów i karetę?
– On.
– To się ceni – stwierdził z szacunkiem. – Dużo od ciebie starszy?
Wstyd przyznać, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
– Starszy…
– Majętny?
– T-tak… – W takim tempie zaraz dojdziemy do rodowodu.
– No, chwała Ciemnej Bogini! – Ojciec z powrotem sięgnął po miskę z gulaszem. – Najważniejsze, że nie jest lordem, Deyu. Lorda za próg bym nie wpuścił.
Wymieniłyśmy z babcią spojrzenia.
– Oronie, nie wszyscy lordowie są źli – zaczęła ostrożnie staruszka. – Można spotkać wśród nich porządnych ludzi.
– Brednie! – Ojciec uderzył łyżką o stół. – Córka myśliwego nie powinna się wiązać z arystokratą! Nawet jeśli to dobry człowiek, to ani jego rodzina, ani znajomi nie przyjmą dziewczyny, która nie wywodzi się z wyższych sfer. Nigdy nie zgodziłbym się na ślub z lordem! Z porządnym magiem, proszę bardzo, ale z lordem? Po moim trupie.
– To lepiej zacznij kopać mogiłę – sarknęła babcia.
– Tato, on jest wysoko urodzony – wymamrotałam, wpatrując się we własne dłonie. – Masz rację. Niełatwo będzie mi się odnaleźć w kręgach, w których się obraca. Ale zrozum, Rian nikomu nie pozwoli mnie skrzywdzić, nawet samemu Imperatorowi. – Przełknęłam ślinę i w milczeniu oczekiwałam słów ojca.
– Lord Gardak nie tylko z nami postąpił tak okrutnie, Deyu. W Zagrzebiu nikt głośno o tym nie mówił, ale kiedy sprawą zajął się twój lord-dyrektor, okazało się, że podobnych umów było aż dziewięć. Dziewięć, Deyu!
Nabrałam ze świstem powietrza i wpatrywałam się w niego z przerażeniem.
– Na Otchłań Bezdenną, jakie to szczęście, że waszą Akademię Uroków przekształcono w uczelnię wojskową i zaczęła się ta cała afera z honorem i godnością adeptów! Nie wiem, w jaki sposób twój dyrektor dowiedział się o naszym długu, ale cieszę się, że tak się stało. Lord Tier nie poprzestał na twojej sprawie, za co bardzo go szanuję. Gdy tylko dowiedział się o pozostałych umowach, przyjechał tu osobiście, otworzył sejf w obecności oficerów Straży Dziennej i odczytał wszystkie dokumenty. – Ojciec zacisnął dłonie w pięści, a ja na moment przestałam oddychać. – Ten drań trzymał w niewoli dziewięć dziewcząt! I o mały włos, a byłabyś dziesiąta!
Obie z babcią patrzyłyśmy na niego w osłupieniu. Nawet Drapka rozdziawiła pyszczek i przyglądała mu się spod stołu.
– Tego lata w Zagrzebiu odremontowano dziesięć domów – ciągnął bezbarwnym głosem. – Ale tylko w naszym nie zapanował smutek. Tylko ty okazałaś się tak sprytna i odważna, aby rzucić wszystko i wstąpić do akademii. Pozostałe dziewczęta nie miały tyle szczęścia – westchnął ciężko. – Sąsiedzi twierdzili, że szły na służbę, ale czort jeden wie, co tam się działo za zamkniętymi drzwiami. Młodsze trzymał przy sobie, a gdy dorastały, odsyłał je do pracy w kuchni albo jako pokojówki. Strach pomyśleć, Deyu, strach pomyśleć.
Nie mogłam w to uwierzyć! Rian nic mi nie powiedział!
– Ale dlaczego? – Zabrakło mi odpowiednich słów. – Dlaczego…
– Różnie. – Tata zrozumiał moje pytanie. – Niektórych nie było stać na wykup, inni woleli oddać córkę, niż stracić cały majątek. Tylko jedna rzecz mnie cieszy: lord Gardak już nigdy nikomu nie wyrządzi krzywdy.
– Co masz na myśli? – Spojrzałam na niego ze zdumieniem.
– Twój dyrektor postawił go przed sądem. – Tata uśmiechnął się krzywo. – Szkoda, że nie widziałaś miny Gardaka, gdy usłyszał kwotę odszkodowania. W porównaniu z innymi nasz wykup to tyle, co nic. Ale nie żałuję. Lord zapłacił za cierpienie, którego ja nigdy w życiu nie chciałbym doświadczyć.
– I co było dalej? – wtrąciła się babcia, która również słyszała tę opowieść po raz pierwszy.
Ojciec wzruszył ramionami.
– Rekompensata pochłonęła niemal cały jego majątek, ale lord-dyrektor na tym nie poprzestał. Pozwał Gardaka o znieważenie honoru i zachowanie niegodne arystokraty Ciemnego Imperium, a następnie pozbawił go tytułu. Lord pobladł w mgnieniu oka. Do ostatniej chwili myślał, że wszystko ujdzie mu na sucho. Gdy nikt nie patrzył, nachylił się nade mną i wyszeptał, że prędzej czy później i tak cię dopadnie. To był gwóźdź do jego trumny. Nie wiem jakim cudem, ale lord Tier go usłyszał, pozbawił tytułu, stanowiska i skazał na zesłanie. O ile mi wiadomo, nikt już stamtąd nie wraca.
Cóż, z własnego doświadczenia wiem, że Rian ma doskonały słuch. Ale nie to mnie teraz interesowało.
– Tato, a czy miałeś okazję rozmawiać z lordem Tierem?
– Oczywiście. – Ojciec zacisnął pięść. – Chłop na schwał! Po rozprawie pojechaliśmy do Zagrzebia, popiliśmy trochę, posiedzieliśmy. Opowiedziałem mu o całej sytuacji, a on zapewnił, że Gardak już nigdy nie wróci. Poczciwy człowiek, ten twój dyrektor.
Zamyśliłam się, rozważając, czy to dobry moment, aby zdradzić tożsamość mojego narzeczonego, ale wtedy ojciec oznajmił:
– Co zaś się tyczy lordów, Deyu, moja odpowiedź brzmi: nie! Od małego żyją w przekonaniu, że wszystko im wolno, robią, co chcą, kobiety traktują jak… Ech! Z szacunkiem odnoszą się tylko do własnej żony, a i to nie zawsze. A potajemnie oglądają się na inne i tylko patrzą, którą zaciągnąć do swojej sypialni. Lordowi nie oddam, koniec pieśni!
Taki obrót sprawy zupełnie mi nie odpowiadał.
– Tato, ale ja…
– Trzy dni i Rui się uspokoi – przerwał mi. – Potem spotkam się z twoim wybrankiem, ale wierz mi na słowo, nie pozwolę na ślub z byle kim. Spojrzę mu prosto w oczy i jeśli dostrzegę w nich mrok, nie oddam! Nawet jeśli będzie to sam Imperator!
– Dobrze. – Opuściłam głowę, skrywając uśmiech. Kogoś czeka niespodzianka i zdaje się, że całkiem przyjemna. Przynajmniej taką miałam nadzieję. – Tato, a co powinnam zrobić z zalotnikami?
– Z dwoma sam porozmawiam. Żal mi tylko Radgana, to dobry myśliwy, przydałby się w rodzinie. Za to kowal w ogóle mi się nie podoba. Rui go skądś przytargała…
Jak się później okazało, to właśnie z kowalem mieliśmy największy problem.
Gdy wróciliśmy z ojcem do domu, okazało się, że na podwórzu przygotowano już stoły dla mężczyzn, a dla kobiet nakryto w jadalni – w końcu siarczysty mróz to nieodpowiednia pogoda dla matek, zarówno obecnych, jak i przyszłych. Zgodnie z tradycją zalotników posadzono u szczytu trzech stołów. Każdy przybył z najbliższą rodziną, więc przed naszym domem zgromadziło się łącznie blisko sześćdziesiąt osób. Nawiasem mówiąc, krewni zalotnika aż do zaręczyn nie powinni rozmawiać z jego przyszłą wybranką. Ledwo przeszłam przez furtkę, rzuciła się na mnie na oko pięcioletnia dziewczynka i z rozpędu objęła mnie chudziutkimi ramionkami.
– Czy zostaniesz moją nową mamusią?
Zdębiałam, ale na szczęście ojciec nie stracił rezonu. Pochylił się, wziął małą na ręce i podrzucił, aż zapiszczała z radości.
– Kino, ty już masz swoją mamę – pogroził jej palcem. – A teraz biegnij do taty prędko jak wiatr! Dasz radę?
Dziewczynka pokiwała głową i pomknęła do ogromnego mężczyzny siedzącego przy jednym ze stołów.
– Nieuczciwa zagrywka, droga Rui – wymamrotał ojciec pod nosem. Ale nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż z trzech różnych stron nadeszli moi zalotnicy: kowal Gort, piekarz Okr i myśliwy Radgan. Dwaj pierwsi przyglądali mi się niechętnie, najwyraźniej liczyli na młodszą zdobycz. Za to Radgan uśmiechnął się na powitanie. Kątem oka dostrzegłam ciotkę drepczącą pośpiesznie w naszym kierunku. Zgodnie z tradycją za chwilę nastąpi uroczyste zapoznanie…
„Zaraz się zacznie” – pomyślałam. Ale tata po raz kolejny mnie zaskoczył.
– Sam najpierw z nimi porozmawiam – odezwał się stanowczo, zasłaniając mnie przed ciotką. – A potem ty będziesz mogła ich przedstawić jako głowa rodu Riate.
Żałowałam, że nie mogę zobaczyć jej miny, ale wściekłe syczenie podpowiedziało mi, że nie była zachwycona. Ojciec jednak nie zamierzał czekać na jej reakcję.
– Żaden z was nie otrzyma mojego błogosławieństwa – oznajmił prosto z mostu.
Zapadła cisza. W tej chwili bardzo się cieszyłam, że stoję za nim. Po chwili kucharz Okr wyminął nas w kompletnym milczeniu, a w ślad za nim ruszyli jego krewni. Następnie ten sam los spotkał ród Radganów. Gdy myśliwy przechodził obok taty, ten położył mu rękę na ramieniu i szepnął:
– Bez obrazy, mój druhu, ale zaszły pewne okoliczności, o których nie miałem pojęcia.
– Jasne, rozumiem – odparł mężczyzna. – Wpadnij jutro, to wszystko opowiesz.
Tak oto nasze podwórze opuściło dwóch zalotników. Ale nie kowal!
– Obiecano mi żonę! – huknął, gdy pozostali zniknęli za furtką.
Ciotka Rui w mig podskoczyła i zaczęła wyrzucać z siebie potok słów, którego nie sposób było zatrzymać. Cóż, w końcu to ona odpowiadała za zaręczyny, śluby, a także rozwody. W licznych słowach opisywała moje zalety, a kowala w ogóle przedstawiła w taki sposób, jakbym miała wyjść za mąż co najmniej za Imperatora. O, ironio! Stałam na mrozie, wysłuchując tych wszystkich bredni, aż nagle poczułam, że coś tuli się do mojej nogi. Schyliłam lekko głowę i zobaczyłam Szczęśliwka. Zgodnie z obyczajem powinnam stać ze skromnie opuszczonymi oczami i ani drgnąć, dopóki ciotka nie skończy mówić. Mimo to nachyliłam się i wzięłam kocura na ręce.
– Natychmiast wyrzuć to miauczące paskudztwo! – wydarła się ciotka.
Bez słowa wyprostowałam się, przytuliłam kota jeszcze mocniej i spojrzałam jej wyzywająco w oczy. Czułam, że jeszcze chwila i zupełnie stracę nad sobą panowanie. Ojciec chyba też to dostrzegł.
– Marsz do domu – odezwał się cicho, zapobiegając nadciągającej awanturze.