Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
33 osoby interesują się tą książką
Rok 1950, Nowy Jork. Miasto, które nigdy nie zasypia, sława, pieniądze i samotność.
Polski fotograf Konrad Rogowski przebywający na emigracji w Nowym Jorku, usilnie stara się o opublikowanie zdjęć dokumentujących zbrodnie wojenne w Warszawie. Jednak jego najważniejszym celem jest znalezienie nazistowskiego zbrodniarza Rudolfa Schultego. Jedynym tropem dającym szansę na namierzenie byłego nazisty jest piękna i niezwykle sławna hollywoodzka gwiazda Lauren Evans.
Splendor, skandale i światła jupiterów to jej świat. Otoczona luksusem i podziwiana, z pozoru żyje jak w bajce. Tymczasem w czterech ścianach wymarzonego apartamentu przy 5th Avenue boryka się z samotnością i strachem, że ktoś odkryje jej przeszłość i prawdziwą tożsamość. Czy cena sławy nie jest zbyt wysoka?
"Nie pasował do tej nowojorskiej socjety, do tego przejaskrawionego blichtru, którym otaczali się śmierdzący dolarami naśladowcy Rockefellera. Kiedy jednak poczuł mocniejszy uścisk palców Lauren na swoim ramieniu, zrozumiał, że ona – nie wiadomo dlaczego – naprawdę chce, żeby był tu z nią."
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 407
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Moim siostrom Ani i Emilce – niezmiennie pierwszym czytelniczkom.
ROZDZIAŁ 1
1950 rok
Nowy Jork, Stany Zjednoczone
Inni przybywali tu po lepsze życie, szansę od losu i by spełniać marzenia. On zjawił się wyłącznie po to, żeby odnaleźć sprawiedliwość i odkupić swoje winy. Nawet teraz, w tak zwyczajny dzień jak ten, owa frapująca myśl nie opuszczała go choćby na chwilę.
Kafejka, mimo że usytuowana w samym sercu Manhattanu, była malutka i nieciekawa, można by rzec – podrzędna, z ledwie kilkoma skromnymi stolikami, zajętymi zresztą przez przypadkowych przechodniów. Serwowano tu jednak zaskakująco doskonałą kawę, którą można było popijać, delektując się nie tylko jej wybornym smakiem, ale i widokiem na fragment Central Parku.
Konrad Rogowski pomyślał, że niegdyś, przed wojną, gdyby miał ochotę się napić naprawdę dobrej kawy, w Warszawie musiałby się udać do wytwornej kawiarni lub restauracji, bo tylko takie dawały gwarancję smaku. Natomiast tu, w miejskiej dżungli Nowego Jorku, wystarczyło wejść do pierwszego lepszego lokalu, przysiąść na niezbyt wygodnym krześle przy chybotliwym stoliku, który nie wróżył nic wykwintnego, a mimo to otrzymywało się właśnie to, czego się pragnęło. W myśl tego mężczyzna upił kolejny łyk wyśmienitej czarnej kawy i popatrzył na swojego rozmówcę.
Teodor Raczek zmarszczył wysokie czoło. Przekroczył już sześćdziesiątkę, ale nadal nieźle się trzymał. Wyprostowany jak struna, dystyngowany, z aurą polskiego inteligenta ukrytego za szykownym krawatem i dobrze skrojonym garniturem, funkcję prokuratora reprezentował z należytą godnością. Od wybuchu II wojny światowej należał do Komitetu Narodowego Amerykanów Polskiego Pochodzenia, a jeszcze wcześniej jako człowiek światowy i mocno zaangażowany w polską politykę bywał w Nowym Jorku na spotkaniach z Ignacym Paderewskim. Po wojnie, otrzymawszy status emigranta, osiadł w Ameryce na stałe, choć wciąż – jak wielu innych polskich patriotów, usilnie zabiegał o uwagę Amerykanów, starając się ją skierować na sytuację w powojennej Polsce. Uważał, że to ugodowa polityka aliantów wobec Stalina i ZSRR i skrajnie nieudolna polityka międzynarodowa polskiego rządu na uchodźstwie, reprezentowana podczas okupacji przez generała Władysława Sikorskiego i premiera Stanisława Mikołajczyka, doprowadziły po wojnie do przejęcia władzy w Polsce przez komunistów.
Konrad Rogowski – były żołnierz walczący w podziemnych szeregach Armii Krajowej – był odmiennego zdania, bo darzył szczególnym szacunkiem zmarłego tragicznie generała Sikorskiego i kultywował pamięć o nim. Tylko że Konrad, w przeciwieństwie do prokuratora Raczka czy jemu podobnych, nie łudził się, że jakakolwiek inicjatywa aliantów czy samej Ameryki jest w stanie zmienić bieg tego, co wydarzyło się w Polsce po 8 maja 1945 roku. Dla niego ojczyzna, oddana w ręce komunistów, była stracona; uważał, że tylko opowiadanie na głos w szerokim świecie o tym, czego dopuścili się naziści i Sowieci w Polsce, jest jedyną sensowną polityką. Był jednak w tym myśleniu odosobniony, o czym przekonał się niejednokrotnie, rozmawiając z przebywającymi licznie na emigracji Polakami. Wszyscy – choć bez wątpienia też sfrustrowani i rozczarowani – radzili mu jednak powściągliwość, by nie stwarzać niepotrzebnych nieporozumień w stosunkach z Ameryką. On jednak uparcie zabiegał o publikację zdjęć, które wykonał podczas wojny, a które stanowiły świadectwo tego, jak okrutnie naziści i sowiecka Armia Czerwona poczynali sobie z ludnością cywilną w Polsce. Ale nawet teraz prokurator Raczek nie pozostawił mu złudzeń co do zgody na publikację tych materiałów.
– Byłem pewien, że w końcu da mi pan zielone światło – odparł Rogowski, nie ukrywając irytacji. – Zapewniał pan, że działa w tym temacie i że zrobi wszystko, żeby w końcu się udało. Przecież macie znajomości wśród amerykańskich polityków, czy tak trudno zdobyć ich zgodę? Naprawdę wciąż musimy się godzić na przymykanie oczu?
Prokurator Raczek westchnął z rezygnacją. On sam również wiele przeżył, wojna dotknęła go osobiście, bo stracił jedynego syna, który był żołnierzem cichociemnym zrzuconym do Polski i został bestialsko zamordowany przez Gestapo.
– Konradzie, sprawa jest bardzo delikatna i trudna do zrealizowania. Dobrze wiesz, że publikacja tych zdjęć wywoła burzę. Amerykański Kongres ma spore obiekcje. Uważają, że to nie jest właściwy czas na zaostrzanie międzynarodowej sytuacji politycznej, która i tak jest wyjątkowo nieprzyjemna.
– Bzdura! – rzucił Konrad drwiąco. – Chodzi o to, że Amerykanie zatrudniają nazistów do prac naukowych. Dają im wizy, mieszkania, nowe życie. Tylko o to chodzi! Więc jak w takim wypadku mogą chcieć publikować moją prawdę? Naszą prawdę! Wszystko, co ci naziści robili podczas wojny, w cudowny sposób zostało im wybaczone.
Raczek potarł czoło.
– Wiem, to pogwałcenie międzynarodowych ustaleń. Mnie też złości, że nasz głos jest ignorowany, ale mamy coraz mniejszy wpływ na cokolwiek. Polska jest w tej chwili słabym partnerem dla Ameryki jako państwo satelitarne Stalina. Oni nas sobie odpuścili, Konrad. Uważają, że sam fakt wpuszczenia do USA setek tysięcy wojennych przesiedleńców i utworzenie Kongresu Polonii Amerykańskiej oraz Instytutu Józefa Piłsudskiego tu, w Nowym Jorku, jest wystarczającą inicjatywą z ich strony. A my na nic więcej nie możemy w tej chwili liczyć. Nie zapominaj, że jesteśmy tylko jedną z wielu populacji emigracyjnych w tym kraju… I nawet nie najliczniejszą.
– Więc powinienem łaskawie podziękować za gościnę i z pokorą schylić głowę przed wielkością Ameryki, która z zadowoleniem korzysta z wiedzy nazistowskich uczonych? – zadrwił Rogowski.
– Tak właśnie powinieneś zrobić. Dla siebie i dla nas wszystkich. Jesteś tu, żyjesz i masz się całkiem dobrze. Pomyśl, co by było, gdybyś został w Warszawie.
Konrad przez chwilę milczał. W końcu wykonał nieokreślony ruch ręką.
– Pewnie leżałbym w jakimś bezimiennym, usypanym na szybko grobie. Jak mój ojciec…
Prokurator Raczek odchrząknął.
– Wiem, że to, co stało się z twoim ojcem, bardzo ci ciąży…
– Nie – odparł Konrad z kamienną twarzą. – Bardziej ciąży mi coś innego. Skoro Kongres jest przeciwny ujawnianiu moich zdjęć, to pozwólcie mi pokazać je prezydentowi Trumanowi. Chcę, żeby zobaczył je osobiście i sam zdecydował. Roosevelt zlekceważył sprawę Polski podczas wojny, może Truman tego nie zrobi.
– Nie! – zareagował gwałtownie Raczek. – To wykluczone. Jeśli chcemy zachować tu swoją pozycję, musimy działać ostrożnie. Pamiętaj, że w Polsce zostały miliony obywateli, którzy zapłacą wysoką cenę za twoje zdjęcia, jeśli je opublikujesz. Świat, owszem, dowie się o zbrodniach, ale nie tylko niemieckich, lecz i sowieckich. I nie zmieni to niczego poza tym, że rzesze Polaków zapłacą za to życiem. Sam wiesz, co zrobiono ze sprawą Katynia. Nikt, absolutnie nikt nie może nawet napomknąć, że wie, co Sowieci zrobili polskim oficerom, między innymi twojemu świętej pamięci ojcu.
Konrad był wściekły. Emigrując do Ameryki z narażeniem życia swojego i córki, przemycał cenne mikrofilmy ze zdjęciami. Uważał, że to, co na nich uwiecznił, stanowi niezbity i twardy dowód dla wszelkich trybunałów sprawiedliwości. Udokumentowane okrucieństwa nie pozostawiały wątpliwości, a on robił to wszystko w strachu, z narażeniem życia i ze świadomością, że większości tych obrazów nigdy nie będzie w stanie wymazać z pamięci. Okazało się jednak, że w czasach prowizorycznego, szytego grubymi nićmi pokoju nikt nie traktował jego wojennej pracy poważnie. Jego świadectwo wręcz ignorowano. Jakby to, czego był świadkiem, nie miało znaczenia. Jakby cierpienie tysięcy ludzi nikogo nie obchodziło, bo wojna dobiegła końca i należało o niej zapomnieć.
– To po co pan mnie tu wezwał? – zapytał z pretensją i dopił kawę.
Odczuwał bezsensowność tej rozmowy. Prokurator Raczek, prosząc go o spotkanie, zapewniał, że sprawa jest pilna i ważna, więc Konrad był pewien, że chodzi właśnie o zdjęcia. Tymczasem teraz miał wrażenie, że prokurator chciał go jedynie uciszyć, aby się zbytnio nie wychylał ze swoją wojenną prawdą.
– Widzę, że jesteś rozgoryczony – podjął Raczek – ale mam coś dla ciebie – dodał ugodowym tonem. – Coś, na czym bardzo ci zależy, więc a nuż poprawi ci to samopoczucie. Znaleźliśmy ślad, który może nas doprowadzić do Rudolfa Schultego.
Twarz Konrada stężała.
Czekał na tę informację od dawna, tak naprawdę od chwili przybycia do Nowego Jorku. Wiedział, że gdzieś tu z pewnością ukrywa się człowiek, który przyczynił się do śmierci jego żony. Wierzył też, że kiedyś uda mu się odnaleźć mordercę, choćby miał poświęcić na to całe życie. Tak naprawdę pragnął tego prawie tak samo mocno jak zdrowia dla swojej jedynej córki. Od pięciu lat tropił każdy ślad na temat SS-Obersturmführera Schultego. Jeszcze nim dotarł do Nowego Jorku, zebrał wszelkie dostępne informacje na jego temat, które złożyły się na obraz człowieka bezwzględnego, bez reszty oddanego ideologii nazistowskiej i ślepo wierzącego swojemu przywódcy Hitlerowi. Według ustaleń Konrada jeszcze przed wojną Rudolf Schulte jako młody berlińczyk wstąpił do formacji SS. Był podobno skryty, ale uprzejmy. A do tego niezwykle przystojny. Starał się kreować na człowieka inteligentnego i z klasą, lecz w rzeczywistości nie miał ani zbyt wysokiego wykształcenia, ani koneksji rodzinnych. W szeregach SS upatrywał szansę na karierę wojskową. Podczas wojny z upodobaniem znęcał się nad ludnością cywilną Warszawy, wydając rozkazy częstych łapanek, przypadkowych rozstrzelań czy publicznych egzekucji na młodych powstańcach. Nie oszczędzał również kobiet, na które według świadków tamtych zdarzeń patrzył ze szczególną pogardą.
– Skąd macie pewność, że tym razem to nie jest fałszywy trop? Szukamy go od dawna, więc sukinsyn na dobre mógł zapaść się pod ziemię. Mieliście kilka pomysłów, gdzie mógłby się ukrywać, i każdy okazał się niewypałem.
– To prawda, ale tym razem odkryliśmy tożsamość kogoś, kto może nas zaprowadzić do Ingi Petersen, dawnej kochanki Schultego. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Petersen wie, gdzie ukrywa się Schulte.
– Może też tego nie wiedzieć – odparł Konrad kpiąco.
– Owszem, zwłaszcza że Petersen była jego kochanką jeszcze przed wojną. Ale jeśli Schulte ukrywa się tu, w Stanach, i ona też tu jest, warto sprawdzić. Według naszych źródeł to najpewniejszy trop.
– Skąd wiecie, że ta Inga Petersen mieszka w Ameryce?
– Nie wiemy. Tego właśnie musisz się dowiedzieć od kobiety, którą powinieneś poznać.
Konrad poczuł nagły ucisk w piersi. Przypuszczalnie znalazł się bliżej celu, choć jednocześnie miał wrażenie, że jeszcze nigdy nie był od niego tak daleki. Świadomość, że w końcu być może trafiono na trop kata jego żony – bo inaczej nie mógł tego osobnika nazwać – ciążyła mu niczym ołów. A Teodor Raczek z lubością położył ów ciężar na jego piersi.
Dwa lata temu pod osłoną nocy Konrad uciekł z Polski; przebył tysiące kilometrów, przeprawił się przez ocean, żeby odszukać Schultego, który z dużym prawdopodobieństwem mógł ukrywać się w Ameryce. Jednak pomimo wysiłków ludzi skupionych wokół polskiej emigracji nie znalazł nawet małego śladu obecności nazistowskiego zbrodniarza. A teraz okazało się, że być może jednak coś mieli, może coś znaleźli. Powinien się cieszyć; lecz póki co zmroziła go nagła myśl, że znowu będzie grzebał tępym patykiem w niezagojonej ranie, rozdrapywał strupy, sączył krew. Ale sprawiedliwości musiało stać się zadość.
– Kim jest ta kobieta? Gdzie ją znajdę? – zapytał chrapliwym głosem.
Próbował nie okazywać emocji, ale czuł, że z trudem nad sobą panuje.
Prokurator uśmiechnął się pod przystrzyżonym wąsem i ta reakcja zaskoczyła Konrada; nie przypominał sobie, żeby ten stary wyga był kiedykolwiek czymś rozbawiony. Prokurator Raczek podchodził do życia raczej z powagą i powściągliwością, lecz teraz w jego jasnych, okolonych zmarszczkami oczach czaił się szelmowski błysk.
– To dość osobliwe, bo ta kobieta… No cóż. Zapewne ją znasz, choć myślę, że nie osobiście.
Konrad uniósł brew w wyrazie oczekiwania.
– To Lauren Evans – wyjaśnił krótko Raczek.
Rogowski przez chwilę patrzył na starszego mężczyznę, nie rozumiejąc. Czyżby prokurator stroił sobie z niego żarty?
– Lauren Evans? – zapytał głupio. – Ta… – urwał, niedowierzając.
– Ta aktorka – dokończył za niego prokurator.
Konrad wiedział, kim była Lauren Evans. Natychmiast ujrzał w wyobraźni hollywoodzką gwiazdę, którą kochała cała Ameryka. Piękna, młoda kobieta ostatnimi czasy stała się niezwykle popularna, a jej wizerunek można było oglądać niemal wszędzie. Konrad widział ją w jednym czy dwóch filmach, a teraz podobno zagrała w kolejnym dla gigantycznej wytwórni 20th Century Fox i ten film stał się dla niej trampoliną na hollywoodzki szczyt.
– Lauren Evans zna Ingę Petersen?
– Lauren Evans to według naszych potwierdzonych informacji w rzeczywistości Lara Petersen. Przybyła do Nowego Jorku czternaście lat temu z matką, której na imię Inga.
Konrad na chwilę zaniemówił.
– Czyli… – odezwał się wreszcie. – Lauren to córka Ingi, kochanki Schultego? I przyjechały prosto z Rzeszy? W tysiąc dziewięćset trzydziestym szóstym roku?
– Tak.
– Ciekawe dlaczego… Czyżby nie polubiły się z Hitlerem?
Prokurator skrzywił się z przekąsem.
– Lara, gdy tylko zaczęła starać się o role w filmach, natychmiast zmieniła nazwisko na Lauren Evans. Nietrudno się domyślić, że nie chciała być kojarzona z Rzeszą, zwłaszcza że zaczynała grać, kiedy Hitler jeszcze był u władzy. Obecnie raczej nikt nie wie, że panna Evans jest Niemką o prawdziwym nazwisku Petersen. Wygląda jak typowa amerykańska gwiazda i doskonale mówi po angielsku.
– Typowa gwiazda – zadrwił Konrad. – A w rzeczywistości kobieta, która skrzętnie ukrywa swoją prawdziwą tożsamość, w dodatku być może mająca coś wspólnego z SS-Obersturmführerem Rudolfem Schultem.
– Nie bądź dla niej zbyt surowy. Ameryka to dobre miejsce, żeby zapomnieć o swoim pochodzeniu i zacząć od nowa. Ty, zdaje się, jesteś tu z podobnego powodu.
– Jestem tu z wielu powodów, między innymi dlatego, że chcę odnaleźć zbrodniarza, który odebrał mojej córce matkę.
– I postawić go przed organami sprawiedliwości – dodał prokurator z wyraźnym naciskiem. – Pamiętaj, że wraz z komitetem pozwalamy ci na współpracę tylko dlatego, że obiecałeś podejść do sprawy uczciwie. Nie zapominaj, że masz dla kogo żyć.
– Zawsze o tym pamiętam.
Prokurator miał głęboko powątpiewającą minę, jakby nie do końca wierzył w deklarację Rogowskiego. Konrad zdawał sobie sprawę, że w środowisku emigrantów wojennych uważano go za anioła zemsty, który domagał się schwytania nazistowskiego oprawcy swojej żony. Ale on nie zamierzał się mścić. Żądał jedynie sprawiedliwości. Chciał zobaczyć, jak człowiek, który dopuścił się najgorszych zbrodni, staje przed sądem, co gwarantowały konwencje podpisane jednomyślnie przez Organizację Narodów Zjednoczonych. Jednocześnie miał bolesną świadomość, że nie tylko Schulte powinien poczuć na karku sprawiedliwą dłoń Temidy, bo zbrodniarzy jak on, popełniających najgorsze bestialstwa na ludności cywilnej podczas wojny, było niezliczenie wielu. A procesów takich jak ten w Norymberdze – zdecydowanie za mało. Jednak obecne czasy w żaden sposób nie sprzyjały uczciwym rozliczeniom, bo wielcy przywódcy próbowali jako tako podtrzymać wątpliwy pokój na świecie. Cała ta sytuacja doprowadzała Konrada do wściekłości. Jedyne, co mógł zrobić, to samemu odnaleźć Rudolfa Schultego i oddać go w ręce sprawiedliwości. W gruncie rzeczy liczył na to, że jeśli tak się stanie, on sam w końcu choć częściowo odzyska wewnętrzny spokój.
– Wiemy, że Inga Petersen przybyła do Ameryki w trzydziestym szóstym, ale nie mamy informacji, czy nadal tu jest, bo po jakimś czasie ślad po niej zaginął – wyjaśnił Raczek.
– Pomyślałby kto, że próbuje się ukryć – rzucił Konrad ze złośliwą ironią.
– Nie bądź cyniczny, chłopcze.
Rogowski uśmiechnął się mimo woli. Miał prawie trzydzieści pięć lat, był wdowcem z dziesięcioletnią córką, do tego przeżył wojnę, która go utemperowała i zahartowała, a Raczek wciąż widział w nim chłopca. Stwierdził teraz w duchu, że z pewnością ma to związek z relacją, jaka dawniej łączyła prokuratora z ojcem Konrada. W młodości mężczyźni przyjaźnili się i Raczek nieraz miał okazję widzieć syna swego druha, gdy młodzieniec przez swe lekkomyślne zachowanie nawet nie przypominał poważnego człowieka.
– To, że jesteś fotografem, może nam się przydać – kontynuował Raczek. – Dzięki temu łatwiej nawiążesz kontakt z panną Evans. Z racji swej profesji nie powinna się dziwić, gdy pojawisz się na jej drodze, oczywiście jeśli właściwie to rozegrasz. Bo lepiej, żeby nie zorientowała się w temacie. Dzięki sławie ma dojścia i mogłaby narobić nam kłopotu.
– Chyba że jest na tyle inteligentna, by od razu zwietrzyć podstęp.
Raczek spojrzał uważnie na Konrada.
– Już twoja w tym głowa, żeby rozegrać to właściwie. Raczej nie powinieneś się jej obawiać. Nasi ludzie dowiedzieli się o niej wszystkiego, co możliwe, i z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że panna Evans nie ma obecnie już nic wspólnego z krajem swoich przodków. – To mówiąc, podsunął Rogowskiemu sporych rozmiarów kopertę. – W środku znajdziesz informacje na jej temat, czyli wszystko, co o niej wiemy.
Konrad nawet nie zerknął na kopertę, tylko zgarnął ją ze stołu i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nauczył się już, że z pewnymi sprawami lepiej zapoznawać się w samotności, kiedy nikt nie może zajrzeć ci przez ramię.
– Ale nie okaże się drugą Matą Hari?
Raczek skarcił go spojrzeniem.
– Nie żartuj. Postaraj się, żeby ta urocza kobieta doprowadziła cię do Ingi Petersen, a my zajmiemy się całą resztą. I nie próbuj działać na własną rękę, bo tylko sobie zaszkodzisz.
– Zrobię, co w mojej mocy, panie prokuratorze – odparł Konrad z przesadną estymą, co wyraźnie wzmogło czujność starszego mężczyzny.
Konrad rzeczywiście był fotografem, do tego – jak sam uważał – całkiem niezłym, choć nie ukończył w tym kierunku żadnej szkoły ani specjalnego kursu, który by go do tego zajęcia przygotował. Wprawdzie jeszcze kilka lat temu jego codzienne zajęcia wyglądały inaczej niż obecnie, bo choć działał pod groźbą zdemaskowania go przez SS albo Gestapo, co wiązało się z natychmiastowym rozstrzelaniem, to fotografował rzeczywistość, wierząc, że jego praca nie pójdzie na marne. Tymczasem teraz, w Nowym Jorku, po zakończeniu wojny, kiedy przeklęte dni walki o życie miał już za sobą, zarabiał pieniądze głównie na fotografowaniu modelek do reklam i wydarzeń kulturalnych. Jego zdjęcia publikowano w poczytnych magazynach, które kochała Ameryka.
Zmiana okazała się diametralna, ale też i jego życie po wojnie zmieniło się nie do poznania. Konrad miał wrażenie, że opuszczając Polskę i uciekając do USA, przeniósł się do zupełnie innego świata. Wciąż pamiętał strach i niepewność, jakie towarzyszyły mu przez całą długą drogę. Pamiętał, w jakich okolicznościach wraz z Emilką i Heleną wydostali się z Warszawy, uciekając niemal sprzed nosa tropiącym go ubekom. Żal mu było towarzyszy broni, którzy gnili w ubeckich katowniach, czekając na wyroki, oraz tych, którzy po niesprawiedliwych oskarżeniach gryźli piach. On cudem tego uniknął. Uciekł i przeżył. Ale w zamian obiecał sobie solennie, że poświęci swoje marne – jak uważał – życie na głoszenie prawdy o minionej wojnie i poszukiwanie byłego esesmana Rudolfa Schultego. Przede wszystkim jednak musiał jak najwięcej poświęcić siebie córce, która potrzebowała go bardziej niż ktokolwiek inny. Tak naprawdę wszystko, co robił, było podyktowane troską o Emilkę i potrzebą odkupienia win, które spowodowały, że jego córka doznała tak dotkliwego cierpienia.
Pamiętał swoje zdumienie, kiedy opuściwszy Ellis Island, na której przetrzymywano ich jako enemy aliens, spojrzał na Nowy Jork. Na przytłaczające drapacze chmur i gwarne ulice, gdzie hałas był tak potężny, że jego pulsowanie Konrad czuł w niemal każdej komórce ciała. Miał wrażenie, że wysokie onieśmielające majestatem budynki napierają na niego, a feerie świateł to tylko ułuda. Dotąd nie miał do czynienia z taką eskalacją swobody, różnorodności i nowoczesności, choć w młodości bywał w większych europejskich miastach i zdążył nawet zakochać się w Londynie, w którym przebywał przez chwilę w trakcie wojny jako emisariusz do generała Sikorskiego. Nic jednak nie dało się porównać z tą tętniącą gwarem amerykańską metropolią.
Nie przypuszczał, że tak szybko wsiąknie w hałaśliwy i wielokulturowy rytm Nowego Jorku. Podświadomie jednak szukał spokoju, stabilizacji i bezpieczeństwa, bo to wszystko było niezbędne do życia jego jedynej córce.
Teraz, zerkając na ruchliwą ulicę za witryną malutkiej kawiarni, na krótką chwilę skierował myśli na Lauren Evans. Aktorka była u szczytu sławy – nie tylko piękna, ale i szalenie popularna, pobudzała wyobraźnię. Ludzie czekali na wszelkie smaczki na temat jej życia. Pragnęli sensacji, plotek, barwnych opowieści z wielkiego świata, do którego nie mieli dostępu. Chcieli wiedzieć wszystko o tej bez wątpienia rozkapryszonej, zmanierowanej damulce, emanującej grzesznym i pociągającym seksapilem, który z jednej strony oburzał, a z drugiej podniecał amerykańską publiczność.
– Panna Evans za parę dni przyjeżdża do Nowego Jorku na premierę najnowszego filmu Nieczysta gra. Powinieneś tam być – zasugerował Raczek.
– Będę.
Raczek odchrząknął.
– Ona… podobno bardzo lubi mężczyzn, więc masz pole do popisu.
– Co pan sugeruje?
– Nic, absolutnie nic. Po prostu mógłbyś być dla niej nieco milszy niż dla innych. Wtedy szybciej osiągniemy cel.
– Uważa pan, że nie jestem miły dla kobiet?
– Chodzą słuchy, że bywasz dość… oschły.
Konrad zmarszczył brwi.
– Pan wie, że kobiety mnie nie interesują. Zwłaszcza rozpieszczone aktoreczki pokroju Lauren Evans.
Prokurator skwapliwie przytaknął.
– Wiem, choć pamiętam ciebie też jako młodzieńca bardzo lubiącego towarzystwo dam. Rozumiem, że wciąż jesteś w żałobie po Annie, ale gdybyś w przypadku panny Evans mógł nieco poluźnić swoją niechęć do płci przeciwnej, byłoby to z korzyścią dla sprawy. Nie zaprzeczysz, że to czarująca kobieta, a do tego zapewne przyzwyczajona do adoracji, więc spróbuj wykrzesać z siebie trochę męskiego uroku. Tylko rób to dyskretnie, bo nikomu z nas nie zależy na tym, byś znalazł się na czołówkach gazet.
Konrad dopił kawę i uśmiechnął się pobłażliwie.
– A czemu nie? – zapytał przewrotnie. – Może dzięki aktoreczce i jej sławie ktoś zainteresuje się publikacją moich zdjęć.
– Do diabła! – Raczek trzasnął dłonią o stół. – Po raz kolejny powtarzam: odpuść, bo nie czas na to!
Rogowski uniósł ręce w poddańczym geście.
– Spokojnie, zrozumiałem, co ma pan na myśli. Proszę się nie martwić. Przecież to mnie najbardziej zależy na tym, żeby odnaleźć tego sukinsyna, więc będę uprzejmy dla panny Evans tak bardzo, że aż ją zemdli. Więc kiedy ta premiera?
– W przyszłym tygodniu.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Konrad trawił słowa prokuratora.
– A zmieniając temat – przerwał ciszę Raczek. – Jak Emilka? Coś się zmieniło? Jakieś postępy?
– Nie, niestety bez zmian.
Na twarzy prokuratora pojawił się cień współczucia.
– Gdybyś czegoś potrzebował…
– Nie, dziękuję. Już dość mi pomogliście. Samo wyrwanie mnie z Polski było niezłym wyczynem.
– Wiesz, że całe polonijne środowisko ma głęboki szacunek do twojego ojca i do ciebie. Dlatego nie chcemy zostawić cię w sytuacji, gdy…
– Wiem – przerwał mu Konrad. – Ale ja nie jestem taki jak mój ojciec. A z Emilką poradzę sobie sam.
Prokurator sapnął z rezygnacją.
– A swoją drogą wiesz, że nasz komitet chętnie przyjmie cię w swoje progi. Jesteś byłym akowcem, zatem znajdzie się dla ciebie odpowiednia i godna praca.
– Polityka, którą prowadzicie, mnie nie interesuje. Chcę jedynie opublikować zdjęcia, znaleźć tego sukinsyna i móc żyć po swojemu. Praca, którą mam, w zupełności mi wystarcza.
– Ale jest dość osobliwa i mocno poniżej twoich umiejętności. Twój ojciec był pułkownikiem, a matka szanowaną córką profesora…
– Dla mnie jest właściwa – upierał się Konrad.
Nie lubił, kiedy przypominano mu, z jakiej rodziny pochodził, bo tamte czasy minęły bezpowrotnie.
– Skoro tak, no cóż… To chociaż przyjdź do instytutu uporządkować rzeczy po ojcu. Chcielibyśmy z nich zrobić właściwy użytek. To pamiątki po polskim oficerze, które są niezwykle cenne dla zachowania pamięci.
– W porządku, przyjdę – mruknął Konrad od niechcenia.
Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić, ale z jakiegoś powodu wciąż odwlekał to w czasie. Może dlatego, że był pewien, iż każda pamiątka po ojcu będzie krzyczała mu w twarz, że on sam nigdy nie był i nie będzie taki nieustraszony i honorowy jak świętej pamięci pułkownik Rogowski, który został zamordowany w Katyniu przez NKWD strzałem w tył głowy.
– W takim razie czekamy na ciebie. Panna Krysia pomoże ci uporządkować, co trzeba. To bardzo skrupulatna dziewczyna.
Raczek wstał i zaczął szykować się do wyjścia. Na odchodne podał Konradowi dłoń.
– Życzę ci powodzenia z panną Evans. Myślę, że to będzie dla ciebie bardzo ciekawe doświadczenie.
ROZDZIAŁ 2
Fotoreporterzy przepychali się jeden przez drugiego, napierając na szyby lśniącej limuzyny, która sunęła majestatycznie w stronę brodwayowskiego teatru. Błysk fleszy oślepił siedzącą na wygodnej skórzanej kanapie Lauren Evans, choć jeszcze nie wysiadła z auta, jeszcze nie wystawiła się na widok publiczny. Wyczuwała jednak szał i podniecenie fotografów oraz dziennikarzy i sama również czuła się podekscytowana. Tego wieczoru należała do nich. Była ich królową. Od kilku godzin ustawiali się wzdłuż ulicy i rozwiniętego czerwonego dywanu, żeby zająć jak najlepsze miejsce na zrobienie idealnego ujęcia.
Lauren, choć w pełni świadoma swojej urody, niespokojnie przejechała dłonią w długiej jedwabnej rękawiczce po lśniących złotych włosach. Były idealne.
Kątem oka zerknęła na siedzącego obok Garretta Moore’a. Uśmiechnął się do niej pobłażliwie, niemal po ojcowsku, ale aktorka znała go na tyle, żeby wiedzieć, iż to tylko poza, bo Garrett był gotowy rzucić ją na pożarcie gawiedzi. Ba, wręcz nie mógł się tego doczekać. Chciał, żeby ludzie na nią patrzyli, podziwiali ją, oklaskiwali. Pragnął w ich błyszczących z podniecenia oczach zobaczyć zachwyt. Bo Lauren była jego aktorką. Jego trofeum. I Lauren tę prawdę musiała akceptować, bo jak dotąd żaden inny wysokiej klasy reżyser nie powierzył jej roli, która otworzyłaby przed nią tak ogromne możliwości i zaprowadziła tak wysoko. To nic, że po filmie Nieczysta gra okrzyknięto ją pierwszą hollywoodzką femme fatale, z powodzeniem mogącą konkurować z Marilyn Monroe, a prasa prześcigała się w wymyślaniu określeń na perfidną, wyniosłą i wyrachowaną Lauren, utożsamiając ją z rolą, którą grała. A to znaczyło, że wypadła w niej doskonale. I była z tego dumna.
Limuzyna zatrzymała się przy krawężniku, tuż przed czerwonym dywanem, który rozpościerał się aż do głównego wejścia Palace Theatre. Wisiały nad nim imponujące billboardy z wizerunkiem Lauren i partnerującego jej w filmie Petera Jonesa. Tkwili na nich w namiętnym uścisku à la Vivien Leigh i Clark Gable z Przeminęło z wiatrem. To tu, w tym najbardziej znanym broadwayowskim teatrze, miała się odbyć uroczysta, druga już premiera Nieczystej gry. Całe Hollywood huczało o tym filmie od dobrych kilku tygodni. Pierwsza premiera, w Los Angeles, okazała się spektakularnym sukcesem i w siedem dni przyniosła produkcji zarobek rzędu czterech milionów dolarów. Lauren jednak zależało na sukcesie tu, w Nowym Jorku. Bo to było jej miasto, które kochała miłością szaloną, prawdziwą i pełną tęsknot. Mieszkając na co dzień w Los Angeles, zawsze szukała okazji do odwiedzenia Nowego Jorku. A kiedy już się w nim znalazła, odwlekała wyjazd, jak tylko się dało, i obiecywała sobie, że kiedyś, gdy zrezygnuje z kariery aktorki, na stałe przeniesie się do miasta, które nigdy nie zasypia.
Zerknęła przez szybę limuzyny i uśmiechnęła się lekko, próbując stłumić narastające zdenerwowanie. Trema przed osaczającym tłumem nigdy jej nie opuszczała, a teraz wydawała się jeszcze większa, odkąd Lauren stała się powszechnie uwielbianą aktorką. Przez pięć lat kariery powinna przywyknąć, przyzwyczaić się, a jednak każdy kontakt z fanami, którzy uważali, że Lauren jest dobrem powszechnym i w związku z tym mają do niej prawo, powodował u niej nerwowe napięcie całego ciała. W Hollywood było inaczej, bo tam publiczność stanowili ludzie filmu – aktorzy, reżyserzy, producenci. W Hollywood każdy był z branży. Tutaj, w Nowym Jorku, musiała zmierzyć się z prawdziwą publicznością. Zwykłymi ludźmi.
– Ten wieczór należy do ciebie, laleczko – mruknął Garrett, szczerząc do niej idealnie białe zęby.
Był przystojny, elegancki i pewny siebie. Wiedział, że stworzył film bardzo dobry, wręcz wybitny, więc nie szczędził pełnych satysfakcji uśmiechów i przybrał pozę kogoś, kto osiągnął szczyt szczytów.
Miał jednak rację – ten wieczór należał do Lauren. Czekała na to długie miesiące. Odliczała dni, wyrywając kartki z kalendarza. Złotym piórem zapisywała w osobistym notatniku każdy krok, który należało wykonać, żeby ten wieczór był jedyny i wyjątkowy. Żeby ona była wyjątkowa. Długie lata ciężkiej pracy i mozolnego wspinania się po szczeblach aktorskiej kariery w końcu przywiodły ją do tego miejsca. I dziś czuła, że jest najlepsza, najbardziej pożądana. Z nikomu nieznanej tancerki stała się hollywoodzką gwiazdą, o której marzyli reżyserzy i którą podziwiały miliony Amerykanów. W końcu udowodniła, ile jest warta.
Drzwi limuzyny otworzyły się i Lauren wysunęła z auta kształtne nogi. Jej stopy z pomalowanymi na czerwono paznokciami zdobiły złote sandałki na wysokich obcasach od włoskiego projektanta Salvatore Ferragamo. Nie było wątpliwości, że jutro każde liczące się pismo modowe w Ameryce wydrukuje zdjęcia tych niebotycznie drogich butów, a pospolite Amerykanki będą wzdychać i po cichu marzyć, że może kiedyś i one choć raz włożą na swoje stopy coś tak oszałamiająco pięknego.
Wśród ludzi skandujących jej imię Lauren niczym bogini wysiadła z limuzyny. Nagły błysk fleszy w pierwszej chwili jak zawsze ją oślepił; jej jasna twarz z wygiętymi w idealny łuk ciemnymi brwiami i karminowymi ustami rozszerzonymi w uśmiechu znalazła się w obiektywach dziesiątek strzelających aparatów.
Była piękna. Czuła to. Widziała to w zachwyconych spojrzeniach wpatrzonych w nią mężczyzn. Sunęli wzrokiem po jej idealnej sylwetce otulonej jasnoróżowym jedwabiem sukni wieczorowej, z plecami odkrytymi na całej głębokości. Okazały i długi na niemal dwa metry tren ozdobiony był miękkimi piórami w pasteloworóżowym kolorze. Jeszcze nigdy Lauren nie miała na sobie tak zjawiskowej kreacji z kolekcji haute couture rozchwytywanego francuskiego projektanta Christiana Diora. Ale ten wieczór był jedyny i niepowtarzalny, więc wymagał wyjątkowej oprawy.
Po drugiej stronie ulicy tłum gapiów zaczął histerycznie krzyczeć i nawoływać, domagając się choć odrobiny uwagi hollywoodzkiej gwiazdy. Lauren, oszołomiona splendorem, jakim otoczyli ją fotografowie, w blasku fleszy nie zdołała dostrzec twarzy tamtych zwykłych nowojorczyków, ale odruchowo i dobrze wyuczonym gestem pomachała w ich kierunku. Niech wiedzą, że słyszy te pełne uznania okrzyki, że docenia ich uwielbienie dla niej. Bez podziwu widzów byłaby przecież nikim.
Stąpała lekko po czerwonym dywanie, uśmiechając się i płynnie kołysząc biodrami, a imponujący tren falował za nią jak wielkie skrzydło łabędzia. Tanecznym krokiem okręcała się to na prawo, to na lewo, by każdy z fotografów mógł zrobić jej jak najlepsze ujęcie.
Garrett Moore wysiadł z limuzyny i teraz szedł kilka kroków za nią, pusząc się jak paw i przyjmując wyrazy uznania, które jemu należały się równie zasłużenie jak jej. W końcu to on stworzył ten film i Lauren jako główną gwiazdę.
Aktorka cieszyła się, że w swoim egoizmie i potrzebie poklasku Garrett nie chciał iść z nią przez czerwony dywan ramię w ramię, trzymając ją, jak zwykł to robić, zaborczo za ramię. W tej chwili pragnął, żeby fotoreporterzy robili zdjęcia wyłącznie jemu, bez jakiejkolwiek asysty – nawet jeśli miała to być piękna i uwielbiana aktorka. Chciał, żeby jutrzejsze nagłówki gazet pisały o nim jak o królu amerykańskiego filmu, który niczym wizjoner tworzy nowe klimaty dla filmu noir, jakim bez wątpienia była Nieczysta gra. Nie zabrał nawet żony, która żyjąc w cieniu sławnego męża, została w domu w Los Angeles z czwórką ich dzieci.
Wśród okrzyków i braw do uszu Lauren dotarł odgłos silnika limuzyny podjeżdżającej pod Palace Theatre. Domyśliła się, kto nią przyjechał.
Peter Jones jak mało kto pobudzał wyobraźnię zakochanych w nim po uszy kobiet. Niezwykle przystojny, z figlarnym uśmiechem zadziornego chłopca i głębokim spojrzeniem ciemnych oczu sprawiał, że każdej damie w jego towarzystwie miękły kolana. Swoim męskim urokiem mógł konkurować chyba jedynie z młodym Marlonem Brando.
Lauren też dała się złapać w pułapkę magnetyzmu Petera i nie bez zazdrości patrzyła teraz na słodką, wystrojoną w tiule i koronki jego towarzyszkę, Betty Lee. Pomimo że Betty była uznaną śpiewaczką w nowojorskiej Metropolitan Opera, robiła wrażenie głupiutkiej panienki. Od jakiegoś czasu spekulowano, że Peter Jones zapewne ożeni się z panną Lee, bo była jak dotąd jedyną kobietą, z którą ogłosił oficjalny związek, a ten trwał już od roku z okładem. Lauren uśmiechała się tajemniczo na te niemądre plotki, przypominając sobie namiętne chwile, które spędzała w ramionach amanta. Teraz zerknęła na niego tylko przelotnie, kiedy wyłonił się z limuzyny, skupiając na sobie uwagę wpatrzonych w nią i Garretta fotografów.
„Później się z nim spotkam” – pomyślała. Po premierze, kiedy będą już tylko we dwoje w jej prywatnym apartamencie, powie mu, jak śmiesznie wygląda z tą swoją śpiewaczką. A później pozwoli mu zdjąć z siebie łabędzią suknię i będą się kochać, dopóki zmęczeni nie zasną w swoich ramionach.
Otrząsnęła się z tych obiecujących wyobrażeń, bo tłum fotografów rozstąpił się i pozwolono jej wejść do Palace Theatre. Tymczasem na czerwonym dywanie pojawiali się kolejni twórcy filmu, między innymi drugi aktor, Arnold Brown, grający w Nieczystej grze męża Lauren.
– Lauren, kochanie! Wyglądasz bosko! Nieziemsko! Och, skarbie, tak się cieszę! – W eleganckim holu teatru, wśród zebranych na premierze gości, do Lauren dopadła Elizabeth Watson, jej najlepsza przyjaciółka.
Zwykle bardziej powściągliwa, teraz wprost kipiała z dumy i radości, ściskając Lauren tak mocno, aż ta niemal straciła oddech. Lecz gdy otulił ją ciepły, delikatny zapach perfum przyjaciółki, od razu poczuła się dobrze i znajomo, jakby wróciła do domu.
– Liczyłam na to, że przyjdziesz.
Elizabeth z entuzjazmem klasnęła w dłonie.
– Och, jak mogłabym nie przyjść! Nie opuściłabym takiego wydarzenia, zwłaszcza jeśli moja ukochana przyjaciółka odgrywa w nim główną rolę!
Lizzie Watson również wyglądała szałowo. Młoda, tryskająca zdrową energią, wystroiła się w szmaragdowozieloną i idealnie dopasowaną, długą do ziemi suknię ozdobioną etolą z lisa. Gęste, sięgające ramion rude włosy ufryzowała w miękkie fale opadające na kark, a jej nieskazitelną twarz zdobił perfekcyjny makijaż. U boku Lizzie stał jej mąż Robert Watson, wysoki i dystyngowany, nad wiek poważny. Był politykiem Izby Reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych z ramienia demokratów, więc swoją postawą i powierzchownością starał się zawsze sprawiać godne wrażenie. Lauren za nim nie przepadała, uważając go za sztywniaka i twardego moralistę, ale Lizzie była z nim obrzydliwie szczęśliwa, więc tylko to się liczyło. Państwo Watsonowie pobrali się pięć lat temu i pomimo że nadal nie doczekali się potomka, jak dotąd nie dotknął ich żaden małżeński kryzys, a Lizzie ciągle zapewniała Lauren, jak bardzo są w sobie zakochani.
– Gratuluję premiery, Lauren – odezwał się Robert z nadzwyczajnym jak na niego podziwem w głosie. – Cały Nowy Jork mówi tylko o tobie. Jesteś królową!
– Och, dziękuję! – odparła Lauren, skupiając jednak całą uwagę na drogiej przyjaciółce.
Nie mogła się nadziwić, jak Elizabeth z idealnej pani domu, którą się stała od czasu wyjścia za mąż, tak łatwo przeistoczyła się w wyrafinowaną damę. Jakby na co dzień wcale nie zarządzała wielkim domem i nie przygotowywała samodzielnie posiłków dla męża i jego politycznych przyjaciół. A przecież ilekroć Lauren dzwoniła do przyjaciółki z Los Angeles, ta tłumaczyła, że właśnie albo piecze ciasto, albo przyrządza koktajle, albo przygotowuje obiad dla kilku lub nawet kilkunastu osób.
– Nie możesz zatrudnić kucharki? – sugerowała Lauren, myśląc równocześnie, że ona nawet kanapki nie robi sobie sama. – Przecież twój mąż jest cholernie bogaty.
Była to szczera prawda. Robert Watson odziedziczył bowiem po swoim ojcu, znanym nowojorskim bankierze, naprawdę niezłą fortunę.
– Oszalałaś? Jakby to świadczyło o mnie jako o żonie? – mówiła wówczas zgorszona Lizzie.
Teraz jednak w niczym nie przypominała wzorowej pani domu, za jaką starała się uchodzić, lecz piękną, światową kobietę, którą stać było na luksusowe stroje i biżuterię od Tiffany’ego. Kiedyś, podobnie jak Lauren, była brodwayowską tancerką i wiedziała, jak zaprezentować się ze swej najlepszej strony.
– Jesteś taka piękna! – paplała Lizzie w podnieceniu, wciąż obejmując Lauren ramionami. – Ten film będzie hitem, zobaczysz! Zresztą już nim jest! Zasłużyłaś na to, kochanie. Wiem, że ciężko nad nim pracowałaś. – Raptownie odsunęła się od przyjaciółki i zerknęła na wchodzącego do holu Petera Jonesa. – Przyszedł z nią? Naprawdę? – Spojrzała na Lauren znacząco. – Myślałam, że tego wieczora będziecie razem. Mówiłaś przecież…
– Bo będziemy – odparła Lauren cicho, uśmiechając się z przymusem do otaczających ich ludzi.
Nie chciała, żeby mąż Lizzie dosłyszał, o czym rozmawiały.
– Umówiliśmy się po premierze w moim apartamencie – dodała.
– Ale oficjalnie jest tu z nią – upierała się Lizzie, nie odrywając wzroku od pięknej pary. – Nie z tobą – mruknęła z wyraźną przyganą.
– Och, Lizzie, nie bądź taka drobiazgowa. Wiesz, że to skomplikowane.
– Skomplikowane? Skoro spotykacie się ukradkiem od miesięcy, sypiacie ze sobą, to nie ma w tym nic skomplikowanego. Chyba nie chcesz dać się wyrolować? Nie ty, która z takim zacięciem walczyłaś o zdobycie pozycji! Byłam pewna, że wkrótce oznajmisz mi, że jesteś zaręczona, a tu proszę…
Kolejny błysk fleszy. W holu tłoczyło się coraz więcej fotografów i dziennikarzy, którzy uważnie obserwowali głównych aktorów. Lauren widziała w ich oczach głód i pożądanie. Domyślała się, że każdy z nich chciałby znaleźć się z nią sam na sam.
Uśmiechając się szeroko, odwróciła twarz w stronę Petera. On jednak nie patrzył na nią. Uśmiechał się do obiektywów i zaborczo obejmował ramieniem uroczą Betty Lee, której oblicze promieniało szczęściem. W pewnym momencie na oczach rozgrzanego do czerwoności tłumu mężczyzna złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Gwiazdorski. Filmowy. Spektakularny.
Lauren szybko odwróciła głowę od tego żałosnego w jej mniemaniu widowiska, ale poczuła gwałtowny rumieniec wstępujący na policzki. Nie chciała, żeby któryś z fotografów nieopatrznie zrobił jej zdjęcie, uwieczniając głupią zazdrość. Nie chciała również, żeby Lizzie spostrzegła jej rozczarowanie.
Garrett Moore podszedł do Lauren i bezpardonowo ujął ją za łokieć. Zawsze tak robił, i to w tak zaborczy sposób, że czuła przy tym nieprzyjemny dreszcz.
– Uśmiechaj się szeroko, laleczko. Taki dzień może się nie powtórzyć – mruknął jej do ucha niskim, ochrypłym głosem.
Do Lauren doszedł zapach alkoholu. Kiedy Garrett zdążył sobie łyknąć? Gdy wychodziła z limuzyny? Odrobinę pożałowała, że nie poszła w jego ślady, bo może po kilku łykach czegoś mocniejszego widok Petera mizdrzącego się do śpiewaczki byłby jej zupełnie obojętny.
Duża dłoń Moore’a bez wahania przeniosła się z ramienia Lauren na jej odkryte plecy. Kobieta poczuła, jak dłoń reżysera sunie powoli w dół, na jej opięte materiałem sukni pośladki. Zesztywniała.
– Spójrz, oni są tu dla ciebie – szeptał gorączkowo mężczyzna, wyraźnie podniecony. – Jesteś ich gwiazdą, Lauren.
– To nie powód, żebyś kładł swoje łapska na moim tyłku – syknęła cicho.
Policzki bolały ją od nieustannego rozciągania ust w szerokim uśmiechu, a wiedziała, że przed nią jeszcze cały długi wieczór, kiedy będzie musiała naginać się dla przyjemności zebranych.
– Nie zapominaj, że to cena, którą musisz płacić, jeśli chcesz być na szczycie. – Dłoń Garretta powędrowała z powrotem w górę, wzdłuż jej kręgosłupa. – Chyba nie zamierzasz robić z siebie męczennicy? – zapytał z brutalną szczerością.
Uśmiech na moment znikł z twarzy Lauren.
– Nie. Nie zamierzam.
W jej wyobrażeniu miał to być wymarzony dzień. Ukoronowanie sukcesu, na który pracowała ciężko, najciężej z całej ekipy. A mimo to, wbrew sobie, z dławiącym gardło obrzydzeniem, pozwalała, żeby niemal dwadzieścia lat starszy od niej Garrett Moore obmacywał ją wielką, obleśną łapą, którą tak samo bezczelnie dotykał inne aktorki, asystentki, sekretarki i wiele kobiet, które go otaczały. Lauren pozwalała mu na to, bo był panem każdej sytuacji. I tak jak mógł ją wynieść na szczyt, tak samo łatwo mógł ją z niego zepchnąć wprost w czeluści zapomnienia.
Wciąż pamiętała tamten raz, kiedy Garrett posunął się za daleko i po hucznym bankiecie w Los Angeles przyszedł do jej sypialni. Lauren wypiła wówczas dużo alkoholu i kompletnie straciła świadomość. Obudziła się następnego ranka w łóżku, u boku zupełnie nagiego reżysera, który z obleśnym uśmiechem zadowolenia zaczął zapewniać ją, ile dała mu rozkoszy.
– Oczywiście nikt nie musi o tym wiedzieć, zwłaszcza moja żona. Ona jest taka przewrażliwiona – powiedział na koniec.
Lauren czuła wówczas wstyd i upokorzenie, które obudziły w niej bolesne demony. Nie pamiętała nic z tamtej nocy, ale podświadomie wiedziała, że nie poszła do łóżka z Garrettem z własnej woli. Bała się jednak i wstydziła drążyć temat, a co dopiero mówić o tym komukolwiek, więc zepchnęła to w zakamarki świadomości i oficjalnie udawała, że do niczego nie doszło. Z drugiej strony przez kilka następnych tygodni zagłuszała wewnętrzny krzyk alkoholem i lekami, które pomagały jej utrzymać się w pionie. Z Garrettem nie wracała do tematu, choć on kilkakrotnie próbował jeszcze ją podejść. Nagabywał ją, usiłował obłapiać, nawet zaprosił na wystawną kolację, aż w końcu odpuścił, nazywając zimną rybą. Lauren myślała o tym, ilekroć jej dotykał, ilekroć gestem czy spojrzeniem dawał jej do zrozumienia, że nie powinna czuć się bezpieczna, bo którejś nocy znowu może do niej przyjść wbrew jej woli i świadomości.
Bogato zdobiona złotą sztukaterią i czerwonym materiałem sala widowiskowa Palace Theatre tonęła w podnieconym tłumie zaproszonych na premierę gości. O główną rolę w Nieczystej grze starało się kilka znakomitych aktorek i teraz te, które przebywały w Nowym Jorku, przyszły obejrzeć głośne dzieło, w którym nie dane im było zagrać. Lauren pomyślała, nie bez satysfakcji, że pewnie zazdrościły jej sukcesu, ale ten film od początku miał być jej. Garrett obiecał, że zrobi z niej gwiazdę na miarę Rity Hayworth czy samej Grety Garbo – i słowa dotrzymał.
Tak jak Lauren przewidywała, ich wejście na salę widowiskową okraszono gromkimi brawami. Równie entuzjastycznie zareagowano, kiedy na sali pojawili się Arnold Brown z żoną oraz Peter Jones wraz z Betty Lee. Towarzyszka Petera promieniała szczęściem, jakby to ona była dzisiejszego wieczora gwiazdą, a Lauren na jej widok poczuła kolejne ukłucie zazdrości pomieszanej z gorzką niechęcią.
Projekcję filmu oglądała z wyjątkowym zaangażowaniem, skupiając się na granej przez siebie postaci. Występowała już w kilku filmach, ale po raz pierwszy jej bohaterka była tak wyrazista i równocześnie pełna sprzeczności i niedomówień. Lauren wcieliła się w z pozoru potulną żonę uzależnioną od swojego męża milionera, który wykorzystywał jej słabość do luksusowych rzeczy i w perfidny sposób szantażował, bo powstrzymać ją od wszelkich przejawów wolności osobistej. W końcu zdesperowana kobieta dokonuje przemiany i ucieka od męża z nowo poznanym mężczyzną, którego grał Peter.
Lauren i Peter byli w filmowej miłości szaleni i bezgranicznie szczęśliwi, a napięcie między nimi aż iskrzyło, choć konserwatywny, spisany w latach trzydziestych Kodeks Haysa zabraniał pokazywania w filmach seksu, nagości czy zmysłowych tańców. Aktorzy mieli więc przed sobą niemałe wyzwanie, żeby ukazać miłosną fascynację, nie gorsząc przy tym widzów niemoralnymi scenami.
Lauren, patrząc teraz, jak jej filmowy partner całuje ją na ekranie, gorączkowo myślała o tym, jak wspaniale robi to w życiu prywatnym, i poczuła przyjemny dreszcz.
Kochankami w prawdziwym życiu zostali bardzo szybko. Lauren nie chciała tego romansu, wręcz unikała prywatnych spotkań z Peterem poza planem, ale on nie dawał za wygraną. Któregoś wieczoru, po całym dniu na planie zdjęciowym, zapukał do jej pokoju hotelowego z butelką szampana w dłoni i czerwoną różą w zębach, po czym zadeklarował bezczelnie szczerze, że jeszcze na żadną kobietę nie czekał tak długo i żadnej tak nie pragnął. Był przy tym nieprzyzwoicie przystojny i tak pociągająco arogancki, że Lauren, od dawna samotna i spragniona mężczyzny, nie opierała się wcale. W tamtym momencie już nie miała na to ani siły, ani ochoty. Peter jej się podobał. Był szalenie seksowny, a ten jego zawadiacki uśmiech doprowadzał ją niemal do obłędu.
Tak, wiedziała, że Peter ma kobietę. Betty Lee była już wtedy obecna w jego życiu, ale Lauren naiwnie uwierzyła, że skoro Peter jej pragnie, to tamta szybko zostanie odstawiona na boczny tor.
Tak się jednak nie stało.
Teraz więc, bardziej niż kiedykolwiek, gorycz rozczarowania paliła jej wnętrze.
Lauren czuła coś na kształt złości, zazdrości i upokorzenia. Była dziś na oczach i ustach setek dziennikarzy i fotoreporterów. Niezliczone ilości fanów skandowały na jej widok, a jedyny mężczyzna, którego uwagi i podziwu pragnęła, siedział na sali widowiskowej z inną kobietą. W dodatku zajmował miejsce tuż obok niej, ale jego spojrzenie skupiało się wyłącznie na ekranie albo na uczepionej jego boku Betty. Na Lauren zupełnie nie zwracał uwagi, jakby nieświadom jej obecności. Jakby nie siedziała przy nim i nie czuła tak dobrze znanego męskiego zapachu jego perfum, którymi przesiąknięta była pościel w jej sypialni. Lizzie miała rację – dziś powinni pojawić się na premierze jako para. Lauren nie chciała jednak tej oczywistości potwierdzić, udawała więc twardą, bo wstydziła się upokorzenia. Weszła w kolejną rolę, udawała, że ta sytuacja jest przez nią w pełni akceptowana. Ale tak nie było, bo jakim prawem ten zadufany w sobie, arogancki piękniś okazywał uczucia innej kobiecie, skoro noc zamierzał spędzić w łóżku Lauren!
Panna Evans obiecała sobie, że dziś, gdy tylko spotkają się sam na sam, stanowczo oznajmi Peterowi Jonesowi, że taki układ przestał jej pasować. Że albo ona, albo Betty Lee. Nic innego nie wchodziło w grę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Barbara Wysoczańska, 2022
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © ILINA SIMEONOVA / Trevillion Images
Redakcja: Malwina Kozłowska
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-791-2
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.