14,00 zł
„Aniołki z ul. Śliwkowej” to pełna humoru opowieść o rezolutnej Fredzi, która z paczką przyjaciół przeżywa zwariowane przygody. Jest w nich miejsce na wesołą zabawę, pełne niebezpieczeństw perypetie i wielką tajemnicę bardzo podejrzanie wyglądających sąsiadów z ulicy Śliwkowej - państwa Mroczków.
To książka, która rozbawi, wzruszy, dostarczając wielu wrażeń zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 206
Ulica Śliwkowa jest najmniejszą spośród dwudziestu jeden ulic osiedla Owocowego.
Siedem domków otoczonych ogródkami po parzystej stronie i siedem po nieparzystej. Trzynaście z czternastu jest podobnych do siebie niczym trzynaście kropli wody.
Mają wesołe, czerwoniutkie dachy. A ściany, dzięki pnącym, oszałamiająco pachnącym różom od pana Różanka, od wiosny aż do pierwszych przymrozków kwitną na różowo.
Pan Różanek spod czwórki jest ogrodnikiem i sąsiadów ze Śliwkowej obdarzył hojnie swoimi znanymi w kraju i zagranicą różanymi sadzonkami. Nikt mu wcześniej nie wierzył, że za te marne badylki, hodowane przez długie lata w szklarence za domem, otrzyma piętnaście pucharów oraz trzy złote medale na BARDZO WAŻNYCH wystawach kwiatowych, a co najważniejsze — udzieli w telewizji aż pięciominutowego wywiadu! I nie tylko w telewizji! W gazetach również! Odtąd pan Listek, listonosz spod trzynastki, niemal codziennie przynosi panu Różankowi listy od innych, sławnych hodowców róż z rozmaitych stron świata!
Podobno nikomu na świecie nie udało się wyhodować takiej odmiany róż! Zakwitają na początku kwietnia od razu całymi pękami, pną się aż po dachy, zamieniając domki w bukiety; na zimę nie tracą lśniących zielenią listków i w dodatku nikogo nie kłują, ponieważ nie mają kolców!
Dlatego dzięki panu Różankowi ulica Śliwkowa jest najpiękniejsza na całym osiedlu Owocowym!
Ale nie tylko dzięki niemu.
Bo tak:
Od frontu uliczki każdy z trzynastu domków ma drzwi wejściowe i cztery okna. Dwa z prawej strony, dwa z lewej. A w oknach wiszą zasłonki z jasnobłękitnego, przypominającego poranne niebo jedwabiu, kupionego z przeceny w sklepiku pani Motek spod jedynki. Są tacy, którzy twierdzą, że pani Motek urządziła tę przecenę wyłącznie dla swoich sąsiadów, ponieważ gdy ktokolwiek z innej uliczki osiedla przychodził po jedwab do jej sklepu na Renklodowej, czym prędzej upychała belę materiału pod ladę, mówiąc: „Och, jak mi przykro, lecz już CAŁY rozprzedałam”.
A pan Śrubka, ślusarz spod ósemki, wykuł dziesięć kołatek do drzwi w kształcie głowy lwa. Lwy mają faliste grzywy, lecz zamiast szczerzyć groźnie kły, pokazują je w zapraszających uśmiechach, więc są to zapewne jedyne na całym świecie uśmiechające się lwy i dlatego, chociaż przy drzwiach do domków są dzwonki, nikt z nich nie korzysta. Zawiadamia się o swoich odwiedzinach, stukając w drzwi uśmiechającą się powitalnie kołatką pana Śrubki.
Przed trzynastoma domkami są zadbane trawniki, ogrodzone płotkami, pomalowanymi na biało olejną farbą. Pan Zawilec spod dziewiątki pracuje w tartaku i pewnego razu usłyszał od właściciela, że należy oczyścić plac z nienadających się już do niczego desek, natomiast — według pana Zawilca — znakomicie nadających się na ogrodzenia u swoich sąsiadów.
Dotąd każdy grodził teren przed domkiem czym się dało. Przeważnie wbite w ziemię paliki okręcał trzema drutami, co nie wyglądało ładnie. Szczerze mówiąc — wyglądało paskudnie. A teraz? Oj, gdyby nie domek państwa Mroczków, mieszkających pod siódemką, obwarowany niczym twierdza wysokim na cztery metry murem z cegieł, zamykany też niczym twierdza żelazną bramą, byłoby naprawdę jednakowo prześlicznie! Ale i tak mieszkańcy z innych ulic osiedla Owocowego ciągle dopytują pana Zawilca, czy znowu nie będzie miał takich, zawadzających w tartaku, desek do niczego?
Z kolei białą farbę olejną do malowania płotków dostarczył pan Bielik spod szóstki, który pracuje jako magazynier w hurtowni farb oraz lakierów. Właściciel hurtowni zamierzał farbę wywieźć po prostu na śmietnisko, ponieważ stwierdził, że nikt jej nie kupi, bo dawno straciła datę ważności, toteż podobno bardzo się ucieszył, że pan Bielik ją sobie zabierze na swój koszt własną półciężarówką.
No i znowu inne uliczki osiedla też by chciały mieć za darmo białą farbę.
Państwa Mroczków tu na Śliwkowej właściwie nikt nie zna. Mało, że odgrodzili się od innych tym murem! Oni nikogo do siebie nie wpuszczają! Z nikim nie rozmawiają! Nie odpowiadają nikomu na dzień dobry! Są wysocy, bardzo chudzi, ubierają się na czarno i ZAWSZE, bez względu na porę roku, noszą wielkie, czarne kapelusze. Tak wielkie, że u pana Mroczka widać jedynie koniuszek spiczastego nosa, a u pani Mroczek niczego nie widać, nawet koniuszka jej brody!
Dziwni, niesympatyczni ludzie. Mieszkają jak pustelnicy. Nie przyjmują żadnych gości. Podobno wycięli w ogródku wszystkie jabłonki, co do sztuki! Żeby dobudować trzy wielkie pokoje! I dla kogo? Po co im one, skoro nie mają żadnych przyjaciół ani znajomych, ani nikogo? A może jednak kogoś tam mają? Codziennie po południu, świątek czy piątek, deszcz czy zawieja, lato czy wiosna, żelazna brama otwiera się na chwilkę, szybko wyjeżdża przez nią wielki samochód, brama, zgrzytając złowieszczo, zamyka się i państwo Mroczek w swoich czarnych kapeluszach gdzieś wyjeżdżają na dwie albo trzy godziny.
Kiedyś różne panie sąsiadki próbowały wiele razy pożyczyć od nich a to sól, a to cukier, lecz bezskutecznie naciskały pstryczek dzwonka przy bramie.
Bardzo niegrzeczne zachowanie — uznali wszyscy na Śliwkowej. A wybudowanie tak wysokiego muru, że tylko drabina strażacka pozwoliłaby zajrzeć i zobaczyć, co za murem wyprawiają ci Mroczkowie, to już jest szczyt niegrzeczności! A wycinanie zdrowych drzewek owocowych? To po prostu skandal! Nawet grzech! „Nie chcemy mieć nic wspólnego z tymi paskudnymi Mroczkami!”
Ogródki za domkami były dla każdego mieszkańca Śliwkowej niesłychanie ważne. Na zagonach panie siały marchewkę, koperek, rzodkieweczki, sałatę i inne pyszności. Dlatego nie musiały kupować latem warzyw, bo rosły im za darmo. Świeże owoce dla dzieciaków wprost z jabłonek, grusz czy wiśni i oszczędza się pieniądze.
Wszystko w ogródkach rosło bardzo ładnie.
Wszystko — poza śliwkami!
Wszędzie, na każdej uliczce osiedla owocowego pełno po ogródkach węgierek, renklod, a na Śliwkowej usychały nawet zwykłe mirabelki.
Tajemnicza sprawa, której nie potrafił wytłumaczyć pan Różanek. No, ale pan Różanek był specjalistą w dziedzinie hodowli róż, a nie śliwek!
Więc nikt tu nie wiedział, dlaczego ich ulica nazywa się Śliwkowa.