14,00 zł
Pięcioletnia Ewcia uwielbia zabawy z babcią i dziadkiem. Wspólnie przeżywają niezwykłe przygody: jeżdżą na safari, zjeżdżają w wannie po śniegu, układają wierszyki... Poza tym babcia gotuje najlepszą na świecie kaszkę i piecze przepyszne ciasto drożdżowe z rodzynkami, na widok którego nawet panu policjantowi mięknie serce.
Sympatyczna Ewcia ma problem zapracowaną mamą, która bardzo zmieniła się od czasu, gdy została panią wiceburmistrz...
„Ewcia i drzewko szczęścia” to ciepła, pełna humoru historia, z bohaterką, której nie da się nie lubić. Doskonałym uzupełnieniem książki są żywe, pełne radości ilustracje Agnieszki Kłos.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 63
Ewciu, chyba dziś nie puszczę cię do babci! – wzdycha ciężko mamusia, popijając poranną kawę. – Wczoraj wróciłyście obie utytłane w śniegu niczym dwa śniegowe bałwany! To cud boski, że się nie przeziębiłaś!
– E tam! – Ewcia wcale nie przejmuje się groźbą. – Puścisz, puścisz… Nie masz gdzie mnie upchać.
– Pójdziesz do Olci i Agulki, mądralo.
– E tam. Nie pójdę. Za nic – oświadcza zdecydowanie Ewcia. – Nawet nie wyobrażasz sobie, mamusiu, jakie z nich wredne małpy!
– Przecież to twoje najlepsze koleżanki! I cóż to za wyrażenie: „małpy”? Kto cię tego nauczył? – denerwuje się na dobre mamusia.
– Małpy – odpowiada Ewcia.
– Ewciu!
– Mamusiu, nie krzycz. Właśnie one mnie nauczyły.
– Jakie one? Ulituj się, Ewciu, bo niczego nie rozumiem! – podnosi głos mamusia.
– Małpy.
– Przestań wreszcie z tymi małpami!
– Nie mogę przestać, mamusiu. Staram się ci wytłumaczyć, że pierwsze zaczęły te małpy, czyli Agulka z Olcią. Wyzwały mnie właśnie od wrednej małpy. Dlatego moja noga nie stanie w ich domu. Nigdy. Do końca mego życia. One powiedziały, mamusiu, że ty jesteś coraz bardziej nadmuchana. Jak ropucha.
– A to małpy! – oburza się mamusia. – Ale dlaczego tak uważają?
– Bo wszyscy plotkują, że masz zostać jakimś głupim wiceczymś tam. I ty się z tego powodu nadymasz.
– Wiceburmistrzem – odpowiada mamusia i nagle, o kurczę blade, rzeczywiście się nadyma. – Moja praca w gminie wreszcie została doceniona. Od dawna należy mi się to stanowisko.
Ojej! Co z tą mamusią? Zadarła głowę, przybrała taki dziwny wyraz twarzy, wygląda teraz tak, jakby w buzi trzymała wielką kluchę, którą zaraz zacznie się dławić…
Ewcia za nic nie życzy sobie mieć nadętej mamusi. I tak ma z nią mnóstwo kłopotów. Na przykład mamusia ostatnio nie może dogadać się z babcią. Wczoraj to w ogóle nic jej nie pasowało. Zezłościła się na babcię zupełnie bez powodu.
– Mamo! Dlaczego Ewcia jest cała w śniegu? Co wy tam wspólnie z ojcem wyprawiacie? Zamiast uczyć Ewcię dobrych manier, wygłupiacie się, zapominając, że jesteście starzy i wam po prostu już nie wypada się wygłupiać.
– Madziu, wcale nie jesteśmy za starzy na wygłupianie – odpowiedziała, nie tracąc dobrego humoru, babcia. – Jesteśmy w sam raz.
– Macie prawie po sześćdziesiąt lat – powiedziała mamusia i, co gorsza, tupnęła nogą. – Cała wieś się z was śmieje!
– Śmiech to zdrowie, córciu. Szkoda, że o tym zapomniałaś.
– Na szczęście dorosłam, mamo. I martwię się o swoją córkę! Jest zima, mróz, śnieg, Ewcia taka wątła, skłonna do przeziębień…
– E tam – roześmiała się babcia. – Od nadejścia zimy nie miała nawet kataru. Bieganie na świeżym powietrzu jej służy.
– Nie służy! Zabraniam puszczać ją na dwór!
– Chociaż mam prawie sześćdziesiąt lat, jeszcze jakoś nie ogłuchłam. Od czasu, kiedy krążą plotki, że szykują dla ciebie w gminie gabinet z sekretarką, zrobiłaś się okropnie nerwowa. Wiesz co? Szkoda, że zapomniałaś, jak kiedyś, gdy byłaś mała, potrafiłaś się z nami wygłupiać…
– Nigdy się nie wygłupiałam! Nigdy!
– A i owszem – zachichotała niezrażona babcia. – Na przykład zamiast na sankach zjeżdżałaś z naszej górki na desce do prasowania.
Ewcia spojrzała na mamusię i z podziwem, i z niedowierzaniem. Kurczę blade! Moja mamusia na desce od prasowania! Ale musiała się cudownie przewracać! Chciałabym to zobaczyć!
– Ewciu! Dlaczego tak nagle i tak głupio pękasz ze śmiechu? – oburzyła się mamusia.
– Ojej, bo mi, hi, hi, hi, wesoło. Nie sądziłam, że byłaś aż tak fajowa!
– Fajowa? A cóż to znowu za wyrażenie? – oburzenie mamusi przybrało na sile.
Oj, niedobrze, niedobrze! Oburzona mamusia potrafi być nieprzewidywalna… Zabroni na przykład wieczorem oglądać dobranockę w telewizji…
– Zastanowię się, mamo, czy jutro pozwolę ci zabrać Ewcię po waszych dzisiejszych wybrykach – oznajmiła mamusia. – Aha, i następnym razem, proszę, nie wchodź mi w zaśnieżonych buciorach do salonu. Tu jest prawdziwy parkiet, a nie zwykłe drewniane deski jak w waszej chałupie.
– Dobrze, Madziu. Od jutra będę zostawiała buciory na wycieraczce przed drzwiami wejściowymi – zachichotała babcia i dodała: – A owe „buciory” kupiłaś mi osobiście. Na gwiazdkę. Nazywałaś je wtedy eleganckimi kozakami!
– Jak dobrze mieć taką babcię, która nawet za złośliwe uwagi mamusi, przezywającą piękny, drewniany domek dziadków chałupą, nie obraża się wcale i jeszcze z nich się śmieje – rozmyśla Ewcia, wspominając wczorajszą awanturę i przyglądając się coraz bardziej nadętej mamusi.
– Walnąć cię w plecy, mamusiu? – pyta Ewcia, która pomyślała o tym, że gdyby walnęła z całej siły, to te kluchy może by wypadły i mamusia zrobiłaby się normalna?
– Zwariowałaś? – mamusia odsuwa z irytacją filiżankę. – Z tymi dziewczynkami więcej nie pozwolę ci się bawić. Wyjątkowo źle wychowane panny, wprost niesłychane! O, jest babcia! Mamo, na litość boską! Jak ty wyglądasz?
Bo babcia zamiast swojej zwykłej włóczkowej czapeczki ma na głowie kapelusz, zamiast ortalionowej kurtki stare futerko, a na nogach, o kurczę blade, letnie pantofle na wysokich obcasach.
– Staram się godnie cię reprezentować, córko – z całą powagą oznajmia babcia. – Zawsze twierdziłaś, że elegancka kobieta powinna nosić kapelusz oraz pantofelki na wysokich obcasach. A co? Nie podobam się?
– Mamo! Porozmawiamy później. Nie przy Ewci.
– Jak sobie życzysz. Ewciu, daj mamusi buziaka i spadamy! Oj, Madziu, Madziu! Nawet nie masz pojęcia, jak mi ciebie szkoda…
– Lepiej rzeczywiście niech mama już idzie!
– Wierzę, że przyjdzie taki czas, że znów będziesz zjeżdżała z naszej górki na desce do prasowania – babcia uśmiecha się, chociaż z wyraźnym smutkiem.
Ewci też robi się smutno. Kocha mamusię, bardzo, bardzo. Nawet taką z kluskami w buzi. Ale babcię i dziadka również kocha.
A mamusi zdarza się tak jakoś brzydko wszystkich, łącznie z tatusiem, traktować.
– Babciu, może mamusia jest chora? – pyta Ewcia, zapinając pas w babcinym brumciku.
Dziadków nie stać na porządny samochód. Jeżdżą od lat maluchem, który często się psuje. Raz nawet Ewcia zapytała rodziców, czy nie kupiliby na babcine imieniny trochę lepszego brumcika. Mamusia jednak powiedziała, że ten jest dla babci wystarczająco dobry.
– Chora? Nie, nie jest chora, skarbie – babcia prowadzi brumcika bardzo ostrożnie. Szosa w słońcu lśni lodem. – Po prostu na razie zapomniała o wielu ważnych rzeczach.
– Takich jak zjeżdżanie z górki na desce od prasowania?
– Właśnie!
– I o czym jeszcze, babciu?
– O tym, że przykładała do uszka muszelkę i słyszała szum morza, krzyk mew i chlupot kolorowych rybek…
– Naprawdę słyszała?
– Naprawdę, Ewciu.
– A co z tą muszelką? Też bym chciała posłuchać…
– Nigdy takiej muszelki mamusia nie miała, Ewciu.
– Jak to?
– Po prostu wyobrażała sobie, że ją ma. Czasem muszelką był kamyczek, czasem pudełeczko po czymś tam, a czasem zerwany kwiatek.
– Szkoda, że nie byłam nad morzem – wzdycha Ewcia.
– Mamusia też nigdy nie była nad morzem.
– Kurczę blade, babciu! To skąd wiedziała, jak ono szumi, jak krzyczą mewy i jak chlupoczą kolorowe rybki? I dlaczego kolorowe?
– Bo mamusia oglądała obrazki, na których było morze…
– Aha, rozumiem. I mewy na tych obrazkach, i rybki… Ojej, chyba się rozbeczę…
– E tam, nie becz. Na pewno pojedziesz nad morze, Ewciu.
– Babciu! Nie chodzi mi o morze! Chodzi o tamtą mamusię! Gdzie ona się podziała? – popłakuje Ewcia.
– Ona nigdzie się nie podziała, chociaż tak może się nam wydawać – babcia ociera łzy z policzków Ewci. – Ona sobie na razie poszła i zabłądziła.
– Myślisz, babciu, że odbłądzi?
– No pewno! – wykrzykuje babcia i trąbi głośno, bo akurat wjeżdża na podwórko, na którym czeka już uśmiechnięty dziadek.
– A cóż to, Ewciu, płakałaś? Ty? – dopytuje zdumiony dziadek. – Ej, uśmiechnij się! Ej, zobacz jak śnieg skrzy się w słoneczku! Ej, wymyśliłem, czym będziemy dziś zjeżdżać z górki!
– Nie chce mi się dziś bawić, dziadku. Ani nic…
– Ej, spójrz tam… Stoi koło garażu. Wielka, wspaniała, stara wanna! Wiesz, ile twój stary dziadek się namordował, żeby ją wytargać z komórki? A wyobrażasz sobie, jak będzie zasuwać z górki?
– Może później, dziadku…
– Zostaw Ewcię w spokoju – odzywa się babcia i znacząco chrząka. – I daj jej śniadanie… Bo ja muszę natychmiast jechać! Zapomniałam coś bardzo ważnego załatwić. Zaraz wracam!
Brumcik babci wykonuje kilka zygzaków po zaśnieżonym podwórzu, jakby zamiast kół miał łyżwy. Omal nie zderza się z bramą, po czym wypada na szosę.
– Ewciu! Twoja babcia nawet nie przebrała letnich pantofli i nie ściągnęła kapelusza! Ludzie pękną ze śmiechu.
– Mamusia wcale nie pękła – mówi Ewcia ze smutkiem. – Okropnie się na babcię zezłościła.
– Ach, więc dlatego ci smutno? Nie martw się, wnusiu. Nie trzeba.
Dziadek bierze Ewcię na ręce i niesie do domu. W kuchni pod płytą wesoło strzela ogień. Jest ciepło, miło. I tak jednocześnie smutno. I tak jednocześnie spokojnie w dobrych ramionach dziadka.
– Wiesz, Ewciu, twoja mamusia już była dużą dziewczynką, a ciągle chciała, żebym ją nosił i nosił – opowiada dziadek. Wzdycha tak, jakby i jemu zrobiło się smutno. – Tatusiu, prosiła, kołysz mnie, kołysz…
– Kołysz mnie, kołysz, dziadku – szepcze Ewcia, powstrzymując nieposłuszne łezki. Tak bardzo kocha dziadka. Nie chce, żeby i jemu było smutno. Oj kurczę blade, coś za dużo smutków jak na jeden krótki poranek…
Babcia wpada do kuchni jak burza. W jednym pantoflu i kapeluszu na bakier.
– O matko – mówi dziadek, stawia Ewcię na podłodze i… pęka ze śmiechu.
– O kurczę, babciu – mówi Ewcia i też pęka ze śmiechu.
– Nie śmiać mi się tu ze starej babki! – krzyczy babcia. – Siadać! Powaga! Powaga ma być! – babcia ściąga kapelusz i zrzuca z nogi wraz z bryłą śniegu letni pantofelek. – Nadal śmiechy? Ze mnie? Ewciu, w takim razie nie pokażę ci pewnej niezwykle ważnej, szumiącej jak morze niespodzianki!
– Coś ty znowu wymyśliła, moja ty kochana staruszko? – zaciekawia się dziadek.
– Tylko nie staruszko! Ha! Nawet nie macie pojęcia, jak wszyscy się za mną w Kowalewie oglądali! Wzbudzałam ogólne zainteresowanie!
I jak tu dalej nie pękać ze śmiechu?
Kiedy już wszyscy, na czele z babcią, trzymając się za brzuchy, pospadali z krzeseł od tego śmiechu, to okazało się, że kapelusz babci, po którym tarzała się Ewcia, upodobnił się do naleśnika, no i znowu zrobiło się wesoło! Oj kurczę blade, jak dobrze, że wesoło!
– Ewciu – babcia nagle spoważniała i wyjęła z torebki pudełeczko. – Otwórz.
W pudełeczku leżała na srebrnym papierku, zakręcona niczym w rożek delikatna, różowa muszla.
I Ewcia usłyszała w niej szum morza, i krzyki białych mew. Zobaczyła różnokolorowe, prześliczne rybki, pluskające w wodzie. I jeszcze zobaczyła swoją mamusię.
Mamusię, która zanim zabłądziła, wcześniej każdego wieczoru siadała przy łóżeczku Ewci, poprawiała kołderkę i na dobranoc nuciła piosenkę.
Piosenkę bez słów. Piosenkę, w której słowa nie były potrzebne, ponieważ ta piosenka mamusi mówiła o tym, że zaraz niebo roziskrzy się tysiącami gwiazdek, księżyc stanie się srebrną łódeczką i one, mamusia z Ewcią, popłyną nią razem do swoich snów.
– Babciu?
– Tak, kochanie. Popłyniesz – odpowiada z uśmiechem babcia, jakby umiała czytać w myślach.
Lecz kto wie? Może umie?