Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pięćdziesiąt lat temu interwencja ludzi obudziła obcą, uśpioną od wieków strukturę, stworzoną dawno temu po to, by ostrzegała o pojawieniu się istot inteligentnych w tym rejonie galaktyki. Teraz nastąpi reakcja. Kiedyś Clavain uciekł, by walczyć po stronie Hybrydowców - pewnego odłamu ludzi, uczestników zbiorowej świadomości, zbudowanej na modłę ula. Czterysta lat później, w końcowej fazie brutalnej wojny międzyplanetarnej, coś wywołało panikę wśród tajnego kierownictwa Hybrydowców. Gdy zrozumiano przyczynę nowego zagrożenia, Clavain planuje ponowną ucieczkę. Szuka dawno zaginionej infernalnej broni, która może wpłynąć na bieg wydarzeń. Wraz z grupą sprzymierzeńców Clavain leci na Resurgam - kolonię archeologiczną, która przeżywa kryzys. Dla dobra ludzkości zamierza odzyskać broń. Jego rozgoryczona rywalka Skade postawiła sobie inny cel i by go zrealizować, gotowa jest zmienić nawet samą rzeczywistość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 938
Martwy statek miał w sobie jakieś obsceniczne piękno.
Skade obleciała go po spiralnej pseudoorbicie. Silniki korwety szybko bębniły serią impulsów korekcyjnych. Za statkiem wirowały gwiazdy; słońce układu ulegało zaćmieniu i odsłaniało się przy każdej pętli spirali. Skade odrobinę za długo przyglądała się słońcu i teraz poczuła w krtani złowieszczy ucisk – nadciągała choroba lokomocyjna.
Skade było to zupełnie niepotrzebne.
Zirytowana zwizualizowała swój mózg w całej przezroczystej, trójwymiarowej złożoności. Jakby obierała owoc, zdejmowała warstwy nowej kory i odrzucała nieinteresujące ją akurat teraz części własnego mózgu. Srebrzysta wiązka implantowanej sieci – geometrycznie identyczna z organiczną siecią synaptyczną Skade – migotała aktywnością neuronową, gdy pakiety informacji biegły z prędkością kilometra na sekundę, dziesięć razy większą od pełzania biologicznych sygnałów. W istocie Skade nie widziała ruchu sygnałów – to by wymagało przyśpieszonej percepcji, co z kolei wymusiłoby jeszcze szybszą komunikację między neuronami – ale mimo to obraz pokazywał, które fragmenty zmodyfikowanego mózgu wykazują największą aktywność.
Skade powiększyła obraz pewnej szczególnej części mózgu zwanej poletkiem ostatnim, pradawnej plątaniny obwodów neuronalnych, odpowiedzialnych za rozwiązywanie konfliktów między widzeniem a równowagą. Ucho wewnętrzne czuło stały nacisk przyśpieszenia korwety, ale oczy postrzegały cyklicznie zmieniający się widok wirującego za statkiem tła. Starodawna część mózgu potrafiła pogodzić tę sprzeczność tylko w taki sposób, że uznawała doznania za przejaw halucynacji. Wysłała więc sygnał do innej części mózgu, wyspecjalizowanej w toku ewolucji w ochronie ciała przed przyswajaniem substancji trujących. Skade wiedziała, że nie ma sensu winić mózgu za mdłości. Skojarzenie halucynacje-trucizna doskonale służyło przez miliony lat, pozwalając ludziom bezpiecznie eksperymentować z pożywieniem i rozszerzać dietę. Teraz jednak, w tym zimnym, niebezpiecznym rejonie innego układu słonecznego, zupełnie się nie sprawdzało. Pomyślała, że warto usunąć ten mechanizm, sprytnie przetransformować geometrię połączeń. Znacznie łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Mózg był holograficzny i zawiły jak beznadziejnie pogmatwany program komputerowy. Skade wiedziała, że wyłączając jedną część mózgu, odpowiedzialną za mdłości, wpływa na funkcjonowanie innych jego obszarów, korzystających z tych samych połączeń neuronowych. Nie przejmowała się jednak – już z tysiąc razy przedtem robiła podobne rzeczy i jej percepcja rzadko doznawała poważniejszych skutków ubocznych.
Jest. Obszar-winowajca zapulsował na różowo i wypadł z sieci. Mdłości ustąpiły. Skade poczuła się znacznie lepiej.
Pozostała w niej złość na samą siebie, na własną beztroskę. Działając w terenie, robiąc częste wypady na terytorium wroga, nie pozwoliłaby sobie na czekanie do ostatniej chwili z tak drobną korektą neuronalną. Stawała się niedbała, a to niewybaczalne, zwłaszcza teraz, gdy statek wrócił, co dla Matczynego Gniazda mogło się okazać nawet ważniejsze od ostatnich kampanii wojennych.
Poczuła się żwawiej. Znów była dawną Skade. Po prostu potrzebowała czasem odkurzenia i wyostrzenia.
[Skade, bądź ostrożna. Temu statkowi przydarzyło się coś bardzo dziwnego.]
Głos, który słyszała, był głosem kobiety, cichym, zamkniętym tylko w jej czaszce. Odpowiedziała subwokalnie:
Wiem.
[Zidentyfikowałaś go? Wiesz, który to z tamtych dwóch?]
Galiany.
Skade obleciała go całkowicie i teraz miała w okolicach wzrokowych kory mózgowej trójwymiarowy obraz statku, otoczony ejdetycznymi objaśnieniami, przesuwającymi się, gdy z kadłuba statku wyciągano coraz więcej informacji.
[Galiany? Tej Galiany? Jesteś tego pewna?]
Tak. Istniały drobne różnice konstrukcyjne między tymi trzema, które razem wyleciały. Cechy, które rozpoznajemy, świadczą, że to jej statek.
Obecność, jak się to czasami zdarzało, potrzebowała chwili na udzielenie odpowiedzi.
[My też doszliśmy do takiego wniosku. Ale nie sądzisz, że najwyraźniej coś przydarzyło się temu statkowi od czasu, gdy opuścił Matczyne Gniazdo?]
Moim zdaniem przydarzyło mu się wiele.
[Zacznijmy od przodu i cofajmy się. Jest tu ślad uszkodzenia, poważnego uszkodzenia. Rozdarcia i rozcięcia, wydaje się, że całe fragmenty kadłuba usunięto i wyrzucono, jak chorą tkankę. Może to zaraza, nie sądzisz?]
Skade pokręciła głową. Pamiętała swoją ostatnią podróż do Chasm City.
Widziałam z bliska skutki parchowej zarazy. To wygląda inaczej.
[Zgoda. To coś innego. Mimo to należy podjąć środki ostrożności, wdrożyć kwarantannę jak przy zarazie. Może mamy do czynienia z czynnikiem zakaźnym. Możesz skupić swoją uwagę na rufie statku?]
Głos nie przypominał innych głosów, jakie słyszała u Hybrydowców; brzmiał teraz zdecydowanie, pouczał, jakby znał już odpowiedź na zadawane pytania.
[Skade, co to są według ciebie te regularne struktury zanurzone w kadłubie?]
Tu i tam widziała rozmieszczone przypadkowo skupiska czarnych sześcianów różnych rozmiarów i o różnej orientacji. Sprawiały wrażenie wciśniętych w kadłub jak w świeżą glinę, ich ściany były częściowo ukryte pod zewnętrzną warstwą kadłuba. Emanowały z nich mniejsze sześciany o elegancko wygiętych fraktalowych trajektoriach.
Według mnie gdzieś usiłowali je wyciąć i zabrać, ale nie zdążyli usunąć wszystkich.
[Rozumiemy. Nie wiemy, kim są, trzeba ich jednak traktować z największą ostrożnością, choć może teraz są nieaktywni. Może Galiana zdołała powstrzymać ich rozprzestrzenianie. Jej statek dotarł aż tutaj, choć może wracał na autopilocie. Jesteś pewna, Skade, że na pokładzie nie ma nikogo żywego?]
Nie jestem pewna. Dopiero gdy otworzymy statek, będę wiedziała. Ale nie wygląda mi to obiecująco. W środku nie wykrywam żadnego ruchu, żadnych wyraźnie ciepłych miejsc. Kadłub jest za zimny, by działały jakiekolwiek procesy podtrzymywania życia, chyba że napędzają je silniki krioarytmetyczne.
Skade milczała przez chwilę, uruchomiła w głowie, jako procesy w tle, kilka dodatkowych symulacji.
[Skade…?]
Być może jest tu kilku ocalałych, ale większość załogi to najwyżej zamrożone trupy. W najlepszym wypadku może uda się wysondować kilka pamięci.
[Skade, nas w istocie interesuje tylko jeden trup.]
Nawet nie wiem, czy Galiana jest na statku. Ale nawet gdyby była i gdybyśmy zrobili wszystko, by przywrócić ją do życia… to może nam się nie powieść.
[Rozumiemy. Czasy są przecież trudne. Sukces byłby wspaniały, ale porażka będzie czymś o wiele gorszym niż zaniechanie wszelkich prób – przynajmniej w oczach Matczynego Gniazda.]
Czy to przemyślana opinia Rady Nocnej?
[Wszystkie nasze opinie są przemyślane. Jawnej porażki nie można tolerować. Ale musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy. Jeśli Galiana jest na pokładzie, zrobimy wszystko, by ją nam przywrócić. Ale należy to wykonać w całkowitej tajemnicy.]
Dokładnie jak całkowitej?
[Przed resztą Matczynego Gniazda nie da się ukryć wiadomości o powrocie statku. Możemy im jednak zaoszczędzić bólu nadziei. Zostanie podana informacja, że Galiana jest martwa, bez szansy na ożywienie. Niech ból naszych rodaków rozbłyśnie jasno i na krótko, jak supernowa. Skłoni ich to do jeszcze większego wysiłku w walce z wrogiem. Tymczasem będziemy nad nią pracować pilnie i z miłością. Jeśli przywrócimy ją do życia, zostanie to uznane za cud. Wybacz nam, że tu i ówdzie nagniemy prawdę.]
Skade powstrzymała wybuch śmiechu.
Naginanie prawdy? Dla mnie to brzmi jak jawne kłamstwo. A jak zamierzasz zagwarantować, że Clavain podtrzyma waszą wersję?
[Dlaczego uważasz, Skade, że z Clavainem będą problemy?]
Odpowiedziała pytaniem na pytanie:
Chyba nie zamierzasz ukryć faktów również przed nim?
[To wojna, Skade. Istnieje prastare powiedzenie o wojnie i ofiarach, ale nie będziemy cię tym teraz zaprzątać. Jesteśmy jednak pewni, że rozumiesz, o co chodzi. Clavain to nasz największy atut taktyczny. Ma sposób myślenia niepodobny do reszty Hybrydowców i dlatego stale mamy przewagę nad wrogami. Pogrąży się w bólu jak inni, lecz na krótko. Będzie to wielka rozpacz. Ale szybko wróci do siebie, akurat gdy będzie nam najbardziej potrzebny. Przyznasz, że to lepiej niż skazywać go na długą nadzieję, po której – co prawdopodobne – doznałby destrukcyjnego rozczarowania.]
Głos zmienił się; ktoś wyczuł, że powinien zabrzmieć jeszcze bardziej przekonująco.
[Clavain to człowiek bardziej od nas emocjonalny. Był stary, gdy do nas przyszedł, w sensie neurologicznym starszy od wszystkich rekrutów, jakich kiedykolwiek przyjęliśmy. Jego umysł nadal grzęźnie w starych sposobach myślenia. Zawsze powinniśmy o tym pamiętać. Clavain jest delikatny i wymaga naszej troski, jak cieplarniany kwiat.]
Ale kłamać mu na temat Galiany…
[Może nigdy do tego nie dojdzie. Wyprzedzamy fakty. Najpierw musimy zbadać statek – przecież Galiany może tam w ogóle nie być.]
Skade przyznała rację.
Tak byłoby chyba najlepiej? Wtedy wiedzielibyśmy, że pozostała gdzieś tam, w kosmosie.
[Tak, ale wówczas musielibyśmy poruszyć drobną kwestię, co się stało z trzecim statkiem.]
Po dziewięćdziesięciu pięciu latach od wybuchu parchowej zarazy Hybrydowcy wiele wiedzieli na temat postępowania ze skażeniami. Należeli do jednego z ostatnich odłamów ludzkości, jakiemu udało się zachować cenną technikę sprzed zarazy, więc bardzo poważnie traktowali kwarantannę. W okresie pokoju najbezpieczniej i najłatwiej byłoby zbadać statek na miejscu, tam gdzie dryfował w kosmosie na skraju układu. Istniało jednak zbyt duże ryzyko, że zauważą to Demarchiści, i inspekcję należało przeprowadzić po kryjomu. Doskonale się do tego nadawało Matczyne Gniazdo – było odpowiednio wyposażone do przyjmowania skażonych statków.
Przedtem jednak należało zachować ostrożność, wymagającą sporej pracy w otwartym kosmosie. Najpierw serwitory usunęły silniki, odcinając laserem dźwigary mocujące je po obu stronach zwężającego się stożkowato kadłuba światłowca. Źle pracujący silnik mógł zniszczyć Matczyne Gniazdo; nie można było do tego dopuścić, więc dopóki nie zostanie wyjaśniona przyczyna katastrofy statku, Skade nie chciała ryzykować. Równocześnie Skade kazała rakietom-ciągnikom przyholować kawał czarnego, niesublimowanego lodu kometarnego, potem serwitory obłożyły nim kadłub warstwą metrowej grubości. Szybko się z tym uporały, a przy tym ani przez chwilę nie dotknęły bezpośrednio kadłuba. Początkowo statek był ciemny – teraz stał się niesamowicie czarny.
Skade wystrzeliła w lód zaczepy, zakotwiczając w wielu miejscach kadłuba rakiety-ciągniki. Ponieważ podczas holowania statku lód miał wytrzymać wszystkie naprężenia, Skade musiała przyczepić tysiąc ciągników, by nie dopuścić do przedziurawienia lodowej warstwy. Gdy wszystkie rakiety zostały odpalone, powstał zachwycający widok – tysiąc zimnoniebieskich płomyków wystrzeliło z czarnego, skręconego w spiralę rdzenia dryfującego statku. Skade utrzymywała niewielkie przyśpieszenia, bardzo dokładnie wyliczone: potrzebna była tylko jedna wspólna korekta przed końcowym przybyciem do Matczynego Gniazda. Odpalenie silników korekcyjnych zsynchronizowała ze ślepymi plamkami pokrycia sensorycznego Demarchistów. Demarchiści w ogóle nie podejrzewali, że Hybrydowcy wiedzą o tych ślepych plamkach.
W Matczynym Gnieździe kadłub został odholowany do szerokiego na pięć kilometrów doku wyłożonego warstwą ceramiczną. Przygotowany specjalnie na przyjęcie statków opanowanych zarazą, dok mógł akurat pomieścić światłowiec z usuniętymi silnikami. Ceramiczne ściany miały trzydzieści metrów grubości, a wszystkie urządzenia w doku uodporniono przed zarazą. Gdy statek znalazł się w środku, dok szczelnie zamknięto wraz z wyselekcjonowanym przez Skade zespołem inspekcyjnym. Dok miał skromne możliwości przesyłania danych do pozostałej części Gniazda, więc zespół przyuczono do działania w izolacji od miliona Hybrydowców w Gnieździe. Te wymagania sprzyjały selekcji operatorów, którzy nie zawsze byli najbardziej stabilni, ale Skade nie mogła narzekać. Należała do najrzadszego rodzaju Hybrydowców, potrafiących działać w zupełnej samotności w głębi terytorium nieprzyjaciela.
Statek zabezpieczono, komorę wypełniono argonem pod ciśnieniem dwóch atmosfer. Delikatną ablacją usunięto prawie cały lód, zostawiając tylko cienką warstwę, którą stapiano przez sześć dni. Sensory unosiły się nad kadłubem jak stado mew, węsząc, czy w argonie nie ma obcej materii, ale poza wiórami materiału kadłuba nic szczególnego nie odkryły.
Skade nie śpieszyła się. Działała z największą ostrożnością, nie dotykała statku, chyba że było to absolutnie niezbędne. Wzdłuż statku wirowały pierścienne grawitometry obrazujące; badając jego wewnętrzną strukturę, ukazywały rozmyty widok wnętrza. Skade widziała to, co już znała ze szkiców konstrukcyjnych statku. Dostrzegła jednak również dziwne rzeczy, których nie powinno tam być: wydłużone czarne kształty wkręcające się i rozdwajające w środku statku. Przypominało to tory kul na zdjęciach z sekcji zwłok lub wzorce cząsteczek subatomowych przechodzących przez komorę mgłową. W miejscu, gdzie czarne kształty docierały do zewnętrznej powłoki, Skade zawsze odkrywała na wpół zakopane sześciany.
Na statku zostało jednak sporo miejsc, w których ludzie mogli przeżyć, choć wszystko wskazywało na to, że żywych tam nie ma. Radar neutrinowy i skanowanie promieniami gamma ujawniły więcej elementów konstrukcyjnych, jednak Skade nadal nie widziała istotnych szczegółów. Niechętnie przeszła do następnego etapu badań – kontaktu fizycznego. Przyczepiła kilkadziesiąt młotów udarowych w różnych miejscach kadłuba oraz przylepiła setki mikrofonów. Gdy młoty waliły w kadłub, Skade słyszała w swoim skafandrze dudnienie przenoszone przez argon. Brzmiało to tak, jakby w odległej kuźni trudziła się armia kowali. Fale akustyczne mknęły przez statek, a mikrofony nasłuchiwały echa metalu. Jeden ze starszych programów neuronalnych Skade wyławiał informację zawartą w opóźnieniach echa i układał tomograficzny profil gęstości obiektu.
Skade zobaczyła to w widmowych szarozielonych barwach. Obraz nie dostarczył danych sprzecznych z tym, co Skade już wcześniej wiedziała, choć dał jej dokładniejszy wgląd w pewne obszary. By dowiedzieć się więcej, musiała wejść do środka, a to nie było łatwe. Wszystkie śluzy zostały od wewnątrz zamknięte plombami ze stopionego metalu. Skade nerwowo i systematycznie przecinała uszczelnienia laserem i hiperdiamentowymi wiertłami, czując strach i rozpacz załogi. Otworzyła pierwszą śluzę i posłała na zwiady oddział zabezpieczonych serwitorów-krabów o ceramicznych pancerzach, wyposażonych akurat w tyle inteligencji, by wykonać swe zadanie. Przesłały widoki wnętrza do czaszki Skade.
Widoki przerażające.
Załoga była zmasakrowana. Niektórzy zostali rozerwani na strzępy, zgnieceni, pozbawieni kończyn, sprasowani, pocięci na kawałki. Inni byli spaleni, uduszeni, zamrożeni. Rzeź musiała trwać dość długo. Obserwując pobojowisko, Skade odtwarzała sobie przebieg wydarzeń: stoczono serię bitew i broniono redut w różnych miejscach statku, gdzie załoga wznosiła naprędce barykady przeciw agresorom. Sam statek rozpaczliwie próbował ochronić swój ludzki ładunek, przebudowując wnętrze tak, by powstrzymać wroga. Pewne obszary zalał płynem chłodzącym lub wypełnił powietrzem pod dużym ciśnieniem i tam Skade dostrzegła zwłoki dziwnych, niezgrabnych maszyn – konglomeratów tysiąca czarnych geometrycznych kształtów.
Bez trudu sformułowała hipotezę.
Sześciany przylepiły się do statku Galiany, zaczęły się rozmnażać, absorbując i przetwarzając jego powłokę. W tym sensie zachowywały się jak zaraza. Ale parchowa zaraza była mikroskopijna, gołym okiem nikt nigdy nie widział jej pojedynczego zarodnika. W sposobie replikacji ta choroba miała cechy bardziej brutalne i mechanistyczne, niemal faszystowskie. Zaraza przynajmniej przesycała stransformowaną materię czymś z jej wcześniejszych cech, produkując chimeryczne fantazmy maszynowo-cielesne.
Nie, powiedziała sobie Skade, na pewno nie mamy tu do czynienia z parchową zarazą, co w obecnej sytuacji byłoby pociechą.
Sześciany wgryzły się do statku i sformowały oddziały żołnierzy-napastników, którzy mordowali, sunąc powoli od miejsc infekcji. Sądząc po ich szczątkach, mieli budowę guzowatą i asymetryczną, bardziej przypominali gęste roje szerszeni niż indywidualne jednostki. Potrafili chyba przecisnąć się przez najmniejszą dziurkę, a potem zrekombinować po drugiej stronie. Bitwa zajęła im jednak wiele czasu. Skade oceniała, że mogło upłynąć wiele dni, a nawet tygodni, nim cały statek uległ.
Ta wizja wywołała u Skade dreszcz.
Dzień po wkroczeniu na statek serwitory Skade znalazły kilka prawie nienaruszonych ludzkich korpusów, choć głowy tkwiły w czarnych hełmach stworzonych z sześcianów. Obce maszyny sprawiały wrażenie bezwładnych. Serwitory usunęły część hełmów i zobaczyły, że wypustki maszynowego odrostu sięgają w głąb czaszek przez oczodoły, otwory uszne i nosowe. Dalsze badania wykazały, że wypustki wielokrotnie się rozdwajały, aż osiągnęły skalę mikroskopową. Dotarły w głąb mózgów i stworzyły połączenia z pierwotnymi implantami Hybrydowców.
Teraz zarówno maszyny, jak i ciała-gospodarze były martwe.
Skade usiłowała zrozumieć, co się stało. Zapisy statku zostały starannie zniszczone. Wydawało się jasne, że Galiana spotkała istoty wrogie, ale dlaczego nie unicestwiły statku jednym atakiem? Sześciany wnikały w niego powoli, skrupulatnie, co miałoby sens jedynie wówczas, gdyby zamierzały jak najdłużej zachować statek w stanie nienaruszonym.
Był przecież jeszcze inny statek – przecież kontynuowały wyprawę dwa – i co się z nim stało?
[Masz jakiś pomysł, Skade?]
Tak, ale to nic wesołego.
[Myślisz, że sześciany chciały zebrać jak najwięcej informacji?]
Tylko takie wyjaśnienie przychodzi mi do głowy. Założyły podsłuch w ich mózgach, odczytywały ich maszynerię neuralną. Sześciany to wywiadowcy.
[Tak, zgadzamy się. Te sześciany na pewno wiele się o nas dowiedziały. Musimy je uważać za zagrożenie, choć nie wiemy, gdzie znajdowała się Galiana, gdy ją odnalazły. Sądzisz, że jest iskierka nadziei?]
Skade nie dostrzegała tej iskierki. Ludzkość od wieków poszukiwała obcej jednoznacznej inteligencji i dotychczas znalazła tylko zwodnicze przykłady: Żonglerów Wzorców, Całunników, archeologiczne szczątki ośmiu czy dziewięciu wymarłych cywilizacji. Nigdy nie napotkano inteligencji używającej maszyn, porównywalnej z ludźmi.
Aż do tej pory.
I co zrobiła ta umaszynowiona inteligencja? Podkradła się, przeniknęła i urządziła rzeź, a potem dokonała inwazji czaszek.
To nie jest najbardziej owocne bliskie spotkanie pierwszego stopnia, doszła do wniosku Skade.
Nadzieja? Mówicie poważnie?
[Tak, Skade. Nie jesteśmy pewni, czy sześciany zdołały przesłać informacje tam, gdzie miały je przesłać. Przecież statek Galiany dotarł do domu, musiała go tu przyprowadzić, a nie zrobiłaby tego, gdyby uznała za niebezpieczne wskazywanie wrogom drogi. Clavain byłby na pewno dumny. Cały czas myślała o nas, o Matczynym Gnieździe.]
Ale zaryzykowała…
Głos Rady Nocnej gwałtownie przerwał jej rozmyślania.
[Statek to ostrzeżenie. Galiana to miała na myśli i w ten sposób musimy to rozumieć.]
Ostrzeżenie?
[Że musimy się przygotować. Oni nadal tam są i w końcu ich spotkamy.]
Brzmi to tak, jakbyście oczekiwali ich przybycia.
Ale Rada Nocna na to nie odpowiedziała.
Galianę znaleźli dopiero po tygodniu, gdyż statek był przepastny i wnętrze uległo wielu zmianom utrudniającym poszukiwania. Skade weszła do środka osobiście w towarzystwie zespołu. Wszyscy mieli na skafandrach próżniowych ciężkie ceramiczne zbroje, impregnowane pancerze ograniczające swobodę ruchów, chyba że uprzednio ruchy te starannie przemyślano. Skade sporo czasu straciła na zmaganiu ze skafandrem – kilka razy utknęła w pozycji, z której mogło ją wydostać tylko mozolne powtarzanie wstecz sekwencji ruchów. Potem napisała naprędce łatę programową dla poruszającego się ciała w zbroi i umieściła ją na grupie bezczynnych obwodów neuronalnych. Trochę jej to ułatwiło życie, choć miała nieprzyjemne wrażenie, że jest sterowana przez swą własną widmową kopię. Skade zapamiętała, żeby później zmodyfikować skrypt, tak by procedury ruchu mogła odczuwać jako całkowicie podległe jej woli, bez względu na to, jak iluzoryczne byłoby to wrażenie.
Do tego czasu serwitory zrobiły wszystko, co potrafiły. Zabezpieczyły znaczne obszary statku, pokrywając szczątki obcych maszyn masą epoksydową z włóknami diamentowymi, oraz pobrały próbki DNA z większości ciał w zbadanych rejonach. Wyniki analizy materiału genetycznego porównano z listą załogi w Gnieździe zachowaną od wylotu statku; w spisie pozostało jednak wiele nazwisk, do których DNA nadal trzeba będzie dopasować.
Dla pewnych osób Skade nigdy nie znajdzie odpowiedników. Gdy do domu powrócił pierwszy statek – ten z Clavainem na pokładzie – Matczyne Gniazdo dowiedziało się, że w kosmosie, kilkadziesiąt lat świetlnych stąd, podjęto decyzję o rozdzieleniu ekspedycji: niektórzy ludzie chcieli wracać, usłyszawszy pogłoski o wojnie z Demarchistami; uznali również, że należy już przekazać dane, których zebrano zbyt wiele, by można je było przesłać do domu drogą radiową.
Podział odbył się bez goryczy. Z żalem i smutkiem, lecz bez poczucia prawdziwego rozdarcia. Po normalnym okresie dyskusji, typowej u Hybrydowców we wszystkich procesach podejmowania decyzji, uznano rozdzielenie za rzecz najbardziej logiczną w danej sytuacji. Ekspedycja mogła kontynuować misję, a równocześnie dotychczas zdobyte informacje miały bezpiecznie trafić do domu. Skade wiedziała wprawdzie, kto postanowił zostać w kosmosie, ale zupełnie nie wiedziała, co wydarzyło się później, domyślała się tylko na podstawie komunikatów wymienianych między pozostałymi dwoma statkami. Tym akurat statkiem dowodziła Galiana, ale przecież Galiana nie musiała nim lecieć, więc Skade przygotowała się na ewentualne rozczarowanie.
Gorzej – byłoby to rozczarowanie dla całego Matczynego Gniazda. To przecież Galiana, ich symboliczny przywódca, stworzyła Hybrydowców czterysta lat temu, jedenaście lat świetlnych stąd, w grupie laboratoriów pod powierzchnią Marsa. Opuściła Gniazdo prawie dwa wieki temu. W tym czasie jej postać nabrała cech mitycznych. Gdy Galiana przebywała w Gnieździe, zawsze się temu sprzeciwiała. A teraz wróciła – o ile rzeczywiście leciała tym statkiem – gdy Skade pełniła wachtę. I nie miało znaczenia to, że prawdopodobnie nie żyła, jak pozostali załoganci. Skade wystarczyłoby sprowadzenie jej szczątków do domu.
Znalazła nie tylko szczątki.
Miejsce spoczynku Galiany – jeśli tak można to nazwać – znajdowało się daleko od centralnej części statku. Zabezpieczyła się opancerzoną barykadą, z dala od reszty załogi. Dokładne badania kryminalistyczne wykazały, że łącza danych między Galianą a pozostałą częścią statku zostały celowo uszkodzone od wewnątrz – kobieta usiłowała się odizolować, odcinając swój umysł od umysłów innych Hybrydowców na statku.
Czy to samopoświęcenie, czy samoobrona? – zastanawiała się Skade.
Galiana przebywała w zimnym śnie, oziębiona do temperatury, w której ustają wszystkie procesy metaboliczne. Mimo to czarne maszyny ją dopadły. Przedarły się przez pancerną powłokę kasety snu i wtłoczone w przestrzeń między ciałem Galiany a wewnętrznymi ściankami kasety, utworzyły wokół kobiety idealnie czarną skorupę niby-mumii. Nie było wątpliwości, że to Galiana: skanowanie przez kokon ujawniło strukturę szkieletu idealnie pasującą do jej układu kostnego; w ciele nie wykryto żadnych uszkodzeń czy zepsucia, które mogłyby powstać podczas lotu, a czujniki przechwyciły wątłe sygnały z sieci implantów Galiany – sygnały zbyt słabe na ustanowienie łącza między dwoma mózgami, ale w kokonie wyraźnie tkwiło coś, co było zdolne do myślenia, i starało się przekazać jakieś informacje na zewnątrz.
Teraz badania skoncentrowały się na samym kokonie. Analiza chemiczna sześcianów niczego nie wykazała – nie były zrobione z czegoś „konkretnego”, nie posiadały też żadnej atomowej struktury. Ściany sześcianów były płaszczyznami czystej siły, przezroczyste dla niektórych rodzajów promieniowania; bryły bardzo zimne, a jednak aktywne, jak żadne inne dotychczas spotkane maszyny. Poszczególne sześciany dawały się oddzielić od większego skupiska, ale wtedy błyskawicznie się kurczyły do rozmiarów mikroskopijnych. Ratownicy z zespołu Skade próbowali skoncentrować skanowanie na samych sześcianach, usiłowali zobaczyć, co kryje się pod ich ścianami, ale zawsze się spóźniali: w miejscu, gdzie przed chwilą znajdował się sześcian, wykrywali parę mikrogramów dymiących popiołów. Najprawdopodobniej w sześciany wbudowano mechanizm samodestrukcji, uruchamiany w pewnych sytuacjach.
Gdy ratownicy usunęli warstwę zarazy, przenieśli Galianę do specjalnego pomieszczenia zagnieżdżonego w ścianie hangaru. Pracowali w wielkim zimnie, by nie pogłębiać już istniejących szkód. Cierpliwie, z największą ostrożnością, zdejmowali ostatnią warstwę maszyn.
Teraz, gdy zmniejszono powłokę obcej destrukcyjnej materii, wyraźniej rysował się obraz tego, co stało się z Galianą. Czarne maszyny rzeczywiście przedarły się do jej głowy, ale inwazja okazała się łagodniejsza niż u pozostałych członków załogi. Implanty Galiany zostały częściowo rozmontowane przez agresorów, by utorować drogę maszynom, nie było jednak oznak poważnych uszkodzeń podstawowych struktur mózgu. Skade doszła do wniosku, że sześciany ćwiczyły inwazję czaszek na innych załogantach i dotarłszy do Galiany, wiedziały już, jak to robić bez zabijania gospodarza.
Skade doznała przypływu optymizmu. Czarne struktury były skoncentrowane i bezwładne. Wykorzystując odpowiednie medmaszyny, da się – to nawet banalne – rozmontować sześcian po sześcianie.
Zdołamy przywrócić Galianie jej poprzednią postać.
[Ostrożnie, Skade. Nie mów hop.]
Rada Nocna, jak się okazało, słusznie zachowywała ostrożność. Zespół Skade zdejmował ostatnią warstwę sześcianów, zaczynając od stóp Galiany. Z radością stwierdzili, że skóra pod spodem nie jest w zasadzie uszkodzona. Kontynuowali pracę w górę ciała, aż do karku. Doszli do wniosku, że zdołają ją ogrzać do normalnej temperatury ciała, choć może się to okazać trudniejsze od zwykłego ożywienia z zimnego snu. Gdy jednak odsłonili twarz Galiany, przekonali się, że to nie koniec pracy.
Sześciany niespodziewanie się przesunęły. Ślizgały się i przeskakiwały przez siebie, kurczyły gwałtownie i ostatnia część kokonu wniknęła w ciało Galiany jak żywa plama oleju. Czarna fala wniknęła w jej usta, nos, uszy i oczodoły, rozpłynęła się wokół gałek ocznych.
Skade ujrzała Galianę właśnie taką, jaką miała nadzieję zobaczyć: promienną królową wracającą do domu; nawet jej długie czarne włosy pozostały nietknięte, teraz wprawdzie zamrożone i kruche, ale dokładnie takie, jakie Galiana miała, wyruszając w podróż. W jej głowie jednak usadowiły się czarne maszyny, dołączając do wcześniej rozlokowanych tam formacji. Skanowanie nadal nie stwierdzało poważniejszych naruszeń oryginalnej tkanki mózgowej, choć dalsze elementy jej implantowanego mechanizmu zostały rozebrane, by utorować drogę inwazji. Czarne pasożyty wyglądały jak kraby rozciągające czepliwe odnóża do rozmaitych obszarów jej mózgu.
Powoli, przez wiele dni przywracano Galianie temperaturę ciała nieco poniżej normalnej. Równocześnie zespół Skade monitorował agresora, ale ten nie wykazywał zmian, nawet gdy pozostawione jeszcze implanty Galiany zaczęły się rozgrzewać i podjęły współpracę z tającą tkanką mózgową.
Może jednak zwyciężymy? – myślała Skade z nadzieją.
Jak się okazało, prawie się nie myliła.
Usłyszała głos. Głos człowieka, kobiety, pozbawiony barwy – lub raczej mający boski brak barwy – takie głosy miały na ogół źródło w jej czaszce. Natomiast ten głos powstał w ludzkiej krtani i rozszedł się w powietrzu, na kilka metrów, po czym został zdekodowany przez ludzki układ słuchu, gromadząc po drodze wszelkiego rodzaju drobne usterki. Już bardzo dawno nie słyszała takich głosów.
– Witaj, Galiano – powiedział głos.
Gdzie jestem?
Nie dostała odpowiedzi.
Po kilku chwilach głos dodał uprzejmie:
– Jeśli możesz, również musisz mówić. Wystarczy, że spróbujesz uformować dźwięki, a trał zrobi resztę: odbierze intencję przesłania sygnałów elektrycznych do krtani. Ale samo pomyślenie odpowiedzi nie załatwi sprawy, gdyż nie ma bezpośrednich połączeń między twoim umysłem a moim.
Wydawało się, że słowa napływają przez całą wieczność. Gdy ktoś przez kilka wieków posługiwał się linkami neuralnymi, język mówiony wydawał mu się strasznie powolny i liniowy, choć składnia i gramatyka były znajome.
Wygenerowała intencję mowy i usłyszała rozbrzmiewający swój własny głos, wzmocniony.
– Dlaczego?
– Później do tego przejdziemy.
– Gdzie jestem? Kim ty jesteś?
– Jesteś bezpieczna i zdrowa. W domu. Znów w Matczynym Gnieździe. Odzyskaliśmy twój statek i ożywiliśmy cię. Nazywam się Skade.
Galiana zdawała sobie sprawę tylko z istnienia stojących nad nią mglistych postaci, ale teraz pomieszczenie pojaśniało. Leżała na plecach, pod pewnym kątem do poziomu. Znajdowała się w kasecie bardzo podobnej do kasety zimnego snu, ale pozbawionej pokrywy, i twarz miała wystawioną na wolne powietrze. W polu widzenia postrzegała pewne obiekty, ale nie mogła poruszyć żadną częścią ciała, nawet oczami. Rozmazana postać pojawiła się przed nią, pochyliła nad otwartą paszczą kasety.
– Skade? Nie pamiętam cię.
– Nie możesz mnie pamiętać. Stałam się Hybrydowcem dopiero po twoim odlocie.
Galianie cisnęły się na usta tysiące pytań wymagających odpowiedzi, ale nie mogła ich wszystkich zadać jednocześnie, zwłaszcza używając tego niezgrabnego, przestarzałego systemu łączności. Od czegoś jednak należało zacząć:
– Jak długo byłam nieobecna?
– Sto dziewięćdziesiąt lat, prawie co do miesiąca. Wyruszyłaś…
– W dwa tysiące czterysta piętnastym roku – odparła szybko Galiana.
– Tak, a teraz mamy dwa tysiące sześćset piąty.
Było wiele rzeczy, których Galiana sobie natychmiast nie przypomniała, oraz wiele takich, których nie chciałaby pamiętać. Zasadnicze sprawy były jednak jasne. Dowodziła wyprawą trzech statków z Matczynego Gniazda. Miały się zapuścić poza granice zmapowanego przez ludzkość kosmosu, zbadać nieodwiedzone planety i poszukać złożonych form obcego życia. Gdy do statków dotarła wiadomość o wybuchu wojny, jeden z nich zawrócił do domu, a pozostałe dwa kontynuowały podróż, oblatując wiele nowych układów słonecznych.
Choć usilnie próbowała, nie mogła sobie przypomnieć, co się stało z drugim statkiem, który kontynuował podróż. Miała tylko przerażające poczucie straty, a w głowie pustkę wymagającą wypełnienia głosami.
– Moja załoga?
– Przejdziemy do tego – odparła znowu Skade.
– A Clavain i Felka? Dotarli w końcu? Pożegnaliśmy się z nimi w głębokim kosmosie. Mieli wracać do Matczynego Gniazda.
Nastąpiła okropna, przerażająca przerwa, zanim Skade odpowiedziała:
– Udało im się wrócić.
Galiana odetchnęłaby, gdyby mogła odetchnąć. Tak zaskakujące było uczucie ulgi. Dopiero gdy usłyszała wiadomość, że ukochane osoby są bezpieczne, zdała sobie sprawę, jak strasznego doznawała napięcia.
Nastąpiły chwile błogiego spokoju i Galiana przyjrzała się Skade. Pod wieloma względami kobieta przypominała Hybrydowca z epoki Galiany. Miała na sobie proste spodnie, jak od piżamy, i luźno przepasaną czarną bluzę z jedwabnopodobnej tkaniny, pozbawioną wszelkich ozdób i oznak. Była ascetycznie chuda i blada, wyglądała prawie na niedożywioną. Jej woskowe, gładkie oblicze, nie było nieatrakcyjne, lecz brakowało mu linii i zmarszczek oddających zwykły wyraz twarzy. Nie miała również włosów ani na głowie, ani na twarzy, co nadawało jej wygląd niedokończonej lalki. Te atrybuty nie pozwalały wyróżnić Skade z tysięcy innych Hybrydowców. Bez linku umysł-do-umysłu, bez zwykłej chmury rzutowanych fantazmów, nadających cechy indywidualne, trudno ich było odróżnić.
Galiana jednak nigdy nie widziała takiego Hybrydowca. Skade miała grzebień – sztywny, wąski czub, który wyłaniał się z czoła dwa centymetry nad nosem i zakrzywiał do tyłu pośrodku czaszki. Wąska górna powierzchnia wyrostka była twarda i koścista, ale boki miały piękne, delikatne, pionowe prążki, które mieniły się wzorami dyfrakcyjnymi – jaskrawoniebieskimi i pomarańczowymi, kaskadą tęczowych odcieni, zmieniających się przy najmniejszym ruchu głowy Skade. Galiana zauważyła również falowanie rozmaitych barw wzdłuż grzebienia, nawet wtedy, gdy ów się nie przechylał.
– Zawsze taka byłaś? – spytała.
Skade delikatnie dotknęła grzebienia.
– Nie, to jest nasza hybrydowska modyfikacja. Od twojego wyjazdu, Galiano, wiele się zmieniło. Najlepsi z nas myślą tak szybko, że aż trudno to sobie wyobrazić.
– Najlepsi z was?
– Może źle się wyraziłam… chodzi o to, że niektórzy osiągnęli granice przeciętnego ludzkiego organizmu. Implanty w naszych głowach umożliwiają nam myślenie dziesięć do piętnastu razy szybsze niż normalnie, przez cały czas, ale kosztem zwiększonego wydzielania ciepła. Moja krew jest pompowana przez grzebień, a potem przez układ bruzd, gdzie oddaje ciepło. Budowa bruzd jest zoptymalizowana ze względu na maksymalizację powierzchni. Bruzdy marszczą się, by zapewnić cyrkulację powietrza. Efekt jest przyjemny wizualnie, tak mi mówiono, ale to zupełnie przypadkowe. Przejęliśmy ten trik od dinozaurów. Nie były aż tak głupie, jak się uważa. – Skade znów pogłaskała swój grzebień. – Nie ma powodów do niepokoju, Galiano. Nie wszystko się zmieniło.
– Słyszeliśmy, że wybuchła wojna – powiedziała Galiana. – Byliśmy piętnaście lat świetlnych stąd, gdy przechwyciliśmy raporty. Najpierw o zarazie, a potem o wojnie. Raporty nie brzmiały sensownie, mówiły, że wszczynamy wojnę z Demarchistami, naszymi starymi sprzymierzeńcami.
– To prawda – potwierdziła Skade z lekkim smutkiem.
– Na Boga, dlaczego?
– Z powodu zarazy. Zniszczyła społeczeństwo Demarchistów, stworzyła próżnię władzy wokół Yellowstone. Na ich prośbę wprowadziliśmy się tam, by ustanowić zarząd tymczasowy w Chasm City i jego satelitarnych wspólnotach. Lepiej my niż inny odłam ludzkości, tak rozumowano. Możesz sobie wyobrazić, jakiego bałaganu narobiliby tam Ultrasi czy Porywacze? Trwało to kilka lat, ale potem Demarchiści zaczęli odzyskiwać dawną potęgę. Nie odpowiadało im to, że przejęliśmy kontrolę nad układem, i nie zamierzali negocjować pokojowych warunków przywrócenia swoich rządów, więc wybuchła wojna. Oni ją zaczęli, wszyscy zgadzają się co do tego.
Galiana czuła, jak mija jej radosny nastrój. Miała wcześniej nadzieję, że pogłoski o wojnie są przesadzone.
– Jednak, jak widać, zwyciężyliśmy – powiedziała.
– Nie. W zasadzie nie. Rozumiesz… wojna nadal trwa.
– Ale to już…
– Pięćdziesiąt cztery lata – stwierdziła Skade. – No tak, oczywiście były wzloty i upadki, zawieszenia broni i krótkie okresy odprężenia. Ale się nie utrzymały. Znów odrodziły się stare konflikty ideologiczne, otwarły się jak świeże rany. W istocie oni nam nigdy nie ufali, a my uważaliśmy ich za reakcyjnych ludystów, którzy nie chcą zaakceptować nowej fazy ludzkiego rozwoju.
Po raz pierwszy po przebudzeniu Galiana poczuła migrenowy ucisk za gałkami ocznymi, a wraz z nim burzę pierwotnych emocji, wyjącą z najstarszej części ssaczego mózgu. To przerażający strach przed pościgiem, przed zbliżającą się watahą ciemnych drapieżników.
Maszyny, powiedziała pamięć. Maszyny jak wilki, które przyszły z przestrzeni międzygwiezdnej i wczepiły się w płomień wyrzucany przez twój statek.
Nazwałaś je wilkami, Galiano.
Ich.
Nas.
Dziwne wrażenie ustąpiło.
– Przecież przez długi czas tak dobrze ze sobą współpracowaliśmy – powiedziała Galiana. – Na pewno znów znajdziemy płaszczyznę porozumienia. Są ważniejsze rzeczy od małostkowej walki o to, kto zarządza pojedynczym układem.
Skade pokręciła głową.
– Niestety za późno. Za dużo ludzi zginęło, za wiele obietnic złamano, zbyt wiele popełniono okrucieństw. Konflikt rozszerzył się na inne układy, wszędzie, gdzie znajdowali się Hybrydowcy i Demarchiści. – Uśmiechnęła się, lecz był to uśmiech wymuszony, i jej twarz natychmiast przybrała neutralny wyraz, gdy tylko mięśnie się odprężyły. – Sytuacja nie jest aż tak rozpaczliwa, jak sobie wyobrażasz. Szala zwycięstwa przechyla się na naszą stronę powoli, lecz zdecydowanie. Clavain wrócił dwadzieścia trzy lata temu i natychmiast zmienił bieg spraw. Przed jego przybyciem broniliśmy się, złapani w pułapkę działania jak prawdziwy zbiorowy umysł. Dlatego nasze posunięcia były dla wroga bardzo łatwe do przewidzenia. Clavain wyrwał nas z tego więzienia.
Galiana usiłowała wyrzucić wilki ze swego umysłu, wracając pamięcią do czasu, gdy spotkała Clavaina. Było to na Marsie, gdy walczył przeciw niej jako żołnierz Koalicji na rzecz Czystości Neuralnej. Koalicja sprzeciwiała się eksperymentom wspomagania umysłów i uznała, że jedynym akceptowalnym rezultatem jest ostateczna anihilacja Hybrydowców.
Clavain postrzegał to szerzej. Po pierwsze, jako więzień Galiany uświadomił jej, jak przerażające są jej eksperymenty dla reszty układu. Przedtem nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki Clavain, podczas długich miesięcy uwięzienia, cierpliwie jej wszystkiego nie wyjaśnił. Potem, gdy go uwolniono i wynegocjowano warunki zawieszenia broni, to właśnie Clavain wprowadził Demarchistów jako neutralną trzecią stronę. Demarchiści przygotowali układ o zawieszeniu broni i Clavain dotąd namawiał Galianę, aż go podpisała. To mistrzowskie posunięcie scementowało sojusz Hybrydowców z Demarchistami, który miał przetrwać wieki. Koalicja na rzecz Czystości Neuralnej natomiast zasłużyła najwyżej na drobną wzmiankę w historii. Hybrydowcy nadal prowadzili doświadczenia neuralne; tolerowano je, a nawet do nich zachęcano, pod warunkiem, że Hybrydowcy nie podejmą prób wchłonięcia innych kultur. Później Demarchiści zaczęli wykorzystywać techniki neuronowe i sprzedawać je różnym odłamom ludzkości.
Wszyscy byli zadowoleni.
Ale w istocie Skade miała rację: przymierze nigdy nie było łatwe. W jakimś momencie wojna stała się nieunikniona, zwłaszcza gdy pojawił się nowy element – parchowa zaraza.
Ale żeby to trwało aż pięćdziesiąt cztery lata? Clavain nigdy by czegoś takiego nie tolerował, pomyślała Galiana. Wojnę uważał za straszne marnotrawstwo ludzkich sił. Szukałby sposobów ostatecznego zakończenia konfliktu albo przynajmniej trwałego zawieszenia broni.
Migrenowy ucisk w głowie nadal ją dręczył, choć nieco zelżał. Miała niepokojące wrażenie, że coś z wnętrza czaszki patrzy przez jej oczy, jakby nie była ich jedynym użytkownikiem.
Zbliżyliśmy się do twoich dwóch statków nieśpiesznymi susami starodawnych zabójców, którzy nie mają gatunkowej pamięci porażki. Czułaś nasze umysły – czyste intelekty balansujące na granicy inteligencji, równie stare i zimne jak pył międzygwiazdowy.
Czułaś nasz głód.
– Ale Clavain… – zaczęła.
– Co Clavain? – spytała Skade.
– Znalazłby jakiś sposób zakończenia konfliktu. Dlaczego tego nie zrobił?
Skade odwróciła się na chwilę i jej grzebień wyglądał teraz jak wąski grzbiet ustawiony krawędzią do Galiany. Gdy się znów odwróciła, miała dziwną minę.
Widziałaś, jak przejęliśmy twój pierwszy statek, dławiąc go falą dociekliwych czarnych maszyn. Maszyny rozszarpały statek na strzępy. Widziałaś, jak wybuchł, a eksplozja wygrawerowała różowego łabędzia na twojej siatkówce, i czułaś, jak pękała sieć połączonych umysłów, odebrałaś to jak utratę tysiąca dzieci.
Próbowałaś się odsunąć, ale wtedy było już za późno.
Gdy dotarliśmy na twój statek, postępowaliśmy nieco ostrożniej.
– To nie jest łatwe, Galiano.
– Co takiego?
– Sprawa Clavaina.
– Powiedziałaś, że wrócił.
– Tak. Felka też wróciła. Ale z przykrością muszę cię poinformować, że oboje zmarli. – Słowa napływały jedno po drugim, powoli jak oddechy. – Jedenaście lat temu. Demarchiści skutecznie zaatakowali Gniazdo. Clavain i Felka zginęli.
Galiana mogła zareagować tylko w jeden racjonalny sposób.
– Nie!
– Bardzo ci współczuję – powiedziała Skade. Jej grzebień błysnął ultramaryną. – Bardzo żałuję, że to się stało. Byli dla nas wartościowymi aktywami.
– Aktywami?
Skade musiała odczuć wściekłość Galiany.
– Chodzi mi o to, że ich kochano. Wszyscy rozpaczaliśmy po ich stracie.
– Więc mi to udowodnij. Otwórz swój umysł. Znieś zapory. Chcę w to wniknąć.
Skade stała obok kasety.
– Dlaczego, Galiano?
– Ponieważ dopóki w to nie wniknę, nie będę pewna, czy mówisz prawdę.
– Nie kłamię – oznajmiła Skade łagodnie. – Ale nie mogę pozwolić, by nasze umysły rozmawiały. W twojej głowie coś jest. Nie rozumiemy, co to takiego, ale wiemy, że jest to prawdopodobnie obce i prawdopodobnie wrogie.
– Nie wierzę…
Teraz ciśnienie za oczami stało się bardzo dotkliwe. Galiana miała parszywe wrażenie, że odsunięto ją, stłamszono, upchano w mały, nieskuteczny zakątek jej własnej czaszki. Coś niewyobrażalnie złego i pierwotnego przejęło gospodarstwo, przycupnąwszy za jej oczami.
Usłyszała swoją mowę:
– Masz na myśli mnie?
Skade tylko nieznacznie drgnęła. Galiana podziwiała u niej zimną krew Hybrydowca.
– Może. A kim ty właściwie jesteś?
– Mam tylko takie imię, jakie mi ona nadała.
– Ona? – spytała Skade z rozbawieniem, ale jej grzebień migotał jasnozielono, świadcząc o przerażeniu, choć głos miała spokojny.
– Galiana – odpowiedziała istota. – Nim ją przejąłem. Nazwała nas… mój umysł… wilkami. Opanowaliśmy jej statek po zniszczeniu tamtego drugiego statku. Z początku niezbyt pojmowaliśmy, czym oni są, ale potem otworzyliśmy ich czaszki i wchłonęliśmy ich centralny układ nerwowy. Dzięki temu wiele zrozumieliśmy: jak myślą, jak się komunikują, co zrobili ze swoimi mózgami.
Galiana próbowała się poruszyć, choć Skade już przedtem wprowadziła ją w stan paraliżu. Usiłowała krzyknąć, ale wilk – bo tak go nazwała – przejął całkowitą kontrolę nad jej głosem.
Przypominała sobie wszystkie wydarzenia.
– Dlaczego jej nie zabiłeś? – spytała Skade.
– To było zupełnie inaczej – odparł wilk. – Powinnaś zapytać, dlaczego ona sama się nie zabiła, nim do tego doszło. Przecież mogłaby. Gdyby tylko pomyślała takie życzenie, mogłaby zniszczyć statek wraz z całą załogą.
– Więc dlaczego tego nie zrobiła?
– Zawarła z nami ugodę, gdy wszystkich zabiliśmy i tylko ona została. Miała zaniechać samobójstwa pod warunkiem, że pozwolimy jej wrócić do domu. Wiedziała, że to oznacza, że ja wniknę do jej czaszki i pobuszuję w jej pamięci.
– Dlaczego właśnie ją wybraliście?
– Była waszą królową, Skade. Gdy tylko odczytaliśmy umysły załogantów, wiedzieliśmy, że to właśnie jej potrzebujemy naprawdę.
Skade milczała. Akwamarynowe i zielone prążki goniły się powolnymi falami od czoła do karku.
– Nie zaryzykowałaby doprowadzenia was tutaj.
– Przeciwnie, jeśli doszła do wniosku, że przeważają korzyści związane z tym, że wcześniej was ostrzeże. To była ugoda. Dała nam czas na zebranie informacji i nadzieję, że dowiemy się więcej. I dowiedzieliśmy się.
Skade dotknęła palcem górnej wargi, a potem uniosła go pionowo przed sobą, jakby badała kierunek wiatru.
– Jeśli naprawdę jesteście wyższą obcą inteligencją i wiedzieliście, gdzie jesteśmy, już byście do nas dotarli.
– Słusznie, Skade. W pewnym sensie masz rację. Nie wiemy dokładnie, dokąd Galiana nas przywiozła. Ja wiem, ale nie mogę tego przekazać swoim towarzyszom. To jednak nie ma znaczenia. Jesteście cywilizacją podróży kosmicznych. I choć jesteście podzieleni na odłamy, to różnice są bez znaczenia. Na podstawie tego, co upiliśmy z waszych pamięci, i tego, co nadal z nich czerpiemy, potrafimy w przybliżeniu określić rejon zamieszkiwanego przez was kosmosu. Rozprzestrzeniacie się i graniczna powierzchnia waszego obszaru ekspansji wzrasta geometrycznie, więc stale zwiększa się prawdopodobieństwo spotkania z nami. Już raz się to wydarzyło i mogło nastąpić gdziekolwiek, w innych punktach granicznej sfery.
– Dlaczego mi to mówisz? – spytała Skade.
– Jak to po co? Żeby cię przestraszyć.
Skade była jednak na to za sprytna.
– Nie. Musi być inny powód. Chcesz dać mi do zrozumienia, że możesz być użyteczny.
– Co takiego? – pomrukiwał z rozbawieniem.
– Mogę cię natychmiast zabić. Przecież ostrzeżenie już zostało przekazane.
Gdyby Galiana mogła się poruszyć, czy choćby mrugnąć, wysłałaby znak, że się na to zgadza. Chciała umrzeć. Jaki cel miałoby teraz jej życie? Clavain odszedł. Felka odeszła. Teraz to pewne. I pewne jest również to, że żadne sztuczki Hybrydowców nie zdołają uwolnić jej od tego paskudztwa w głowie.
Skade miała rację. Galiana wykonała swoje zadanie, spełniła ostatni obowiązek wobec Matczynego Gniazda. Gniazdo wiedziało, że wilki czyhają i najprawdopodobniej zbliżają się, czując ludzką krew.
Nie miało sensu trzymanie jej dłużej przy życiu. Wilk przez cały czas będzie czekał na okazję ucieczki z jej głowy, choćby Skade wykazała nadzwyczajną czujność. Matczyne Gniazdo mogło czerpać z tego jakąś naukę, dostać drobną wskazówkę co do ich motywów czy słabych miejsc, ale potworne skutki takiej ucieczki przeważały ewentualne korzyści.
Galiana o tym wiedziała. Tak jak wilk miał dostęp do jej wspomnień, tak ona, za pomocą nieznacznego i może specjalnie zainicjowanego procesu wstecznej kontaminacji, wyczuła część jego własnej historii. Nic konkretnego, nie potrafiłaby tego nawet zwerbalizować. Wyczuła jednak odwieczną litanię chirurgicznych ludobójstw, strasznych procesów czyszczenia etnicznego, przeprowadzanych wśród kolejnych gatunków rozumnych. Pamięci były przechowywane z biurokratyczną skrupulatnością przez miliony lat czasu galaktycznego, a każda nowa zniszczona cywilizacja stanowiła jedynie zapis księgowy. Galiana wyśledziła okazjonalne, gorączkowe wymazywanie, selekcję zapoczątkowaną z niepożądanym opóźnieniem. Wyśledziła nawet rzadkie przypadki brutalnej ingerencji, gdy wcześniejszych selekcji nie przeprowadzono zadowalająco.
W żadnym jednak miejscu, nigdy, nie wyczuła większej porażki.
Nagle, gwałtownie, wilk ustąpił, pozwolił jej przemówić.
– Skade?
– Co takiego?
– Proszę, zabij mnie. Zabij mnie natychmiast.
Antoinette Bax obserwowała, jak policyjny proksy wynurza się ze śluzy. Maszyna, zbudowana z płaskiej czarnej zbroi i ostrych przegubowych odnóży, przypominała rzeźbę skomponowaną z wielu par nożyc. Była trupio zimna, gdyż przedtem tkwiła na zewnątrz jednego z trzech policyjnych kutrów, które obecnie unieruchamiały statek Antoinette. Korpus maszyny pokrywał żółtawy szron paliwa rakietowego, sublimującego teraz pięknymi spiralkami.
– Proszę się odsunąć – powiedział proksy. – Kontakt fizyczny nie jest wskazany.
Chmura paliwa cuchnęła toksycznie. Antoinette zatrzasnęła przyłbicę swego hełmu, gdy proksy przemykał obok.
– Nie rozumiem, czego się spodziewacie po tym przeszukaniu – powiedziała. Szła za proksy w pewnej odległości.
– Nie wiem, póki nie znajdę – odparł proksy. Już ustalił częstotliwość, na jakiej pracowało radio jej skafandra.
– Słuchaj, nie zajmuję się przemytem. Nie za bardzo lubię być martwa.
– Wszyscy tak mówią.
– Dlaczego ktoś miałby coś przemycać do Hospicjum Idlewild? To przecież banda ascetów, maniacy religijni, nie demony szmuglu.
– A jednak coś pani wie na temat kontrabandy.
– Nie mówiłam przecież…
– Nieważne, pani Bax. Chodzi o to, że jest wojna i niczego nie można wykluczyć.
Proksy zatrzymał się i wygiął, z jego stawów i miejsc załamania z trzaskiem odpadły płaty żółtego lodu. W korpusie maszyny – czarnym jaju z kryzami i mnóstwem wystających odnóży, z manipulatorami i bronią – nie było pilota, lecz tylko urządzenia utrzymujące łączność z pilotem. Pilot nadal tkwił w jednym z trzech kutrów. Był wtłoczony w kanister podtrzymywania i życia, pozbawiony organów nieistotnych dla pracy.
– Jak chcesz, możesz sprawdzić w Hospicjum – powiedziała.
– Już tam zasięgnąłem informacji. Ale przyzna pani, że w sprawach takich jak ta lepiej mieć całkowitą pewność, że wszystko jest legalne?
– Przyznam, co tylko chcesz, jeśli dzięki temu opuścisz mój statek.
– Hmm. A dlaczego tak pani śpieszno?
– Bo wiozę sorbet… to znaczy pasażera kriogenicznego, i nie chcę, żeby mi tu odtajał.
– Bardzo bym chciał zobaczyć tego pasażera. Można?
– Raczej trudno mi będzie odmówić. – Spodziewała się tego i czekając na przybycie proksy, włożyła skafander próżniowy.
– Dobrze. To potrwa minutkę i może pani lecieć dalej. – Po chwili milczenia maszyna dodała: – Zakładając, oczywiście, że nie będzie żadnych nieprawidłowości.
– Tędy.
Antoinette pchnęła panel, odsłaniając wąski tunel do głównej ładowni Burzyka. Przepuściła proksy przodem, postanawiając mówić jak najmniej i nie odzywać się bez zaproszenia. Ktoś mógłby to uznać za przejaw uporu, ale większe podejrzenia wywołałaby usłużnymi wyjaśnieniami. Milicjanci Konwencji Ferrisvillskiej nie cieszyli się sympatią; wiedzieli o tym i uwzględniali to, mając do czynienia z cywilami.
– Masz niezły statek, Antoinette.
– Dla ciebie: panna Bax. Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na ty.
– Wobec tego, „panno Bax”. Moja uwaga pozostaje jednak prawdziwa. Pani statek wygląda z zewnątrz dość zwyczajnie, ale sprawia wrażenie, że jest mechanicznie sprawny i zdolny do dalekich podróży. Statek o takiej kubaturze mógłby z zyskiem operować na wielu legalnych trasach handlowych, nawet w naszych mrocznych czasach.
– W takim razie jaki interes miałabym w tym, by bawić się w przemytnika?
– Żaden, ale zastanawiam się, dlaczego traci pani takie możliwości, podejmując się dziwnych zleceń dla Hospicjum. Są wpływowi, ale, o ile wiemy, niezbyt zamożni. – Maszyna znów na chwilę zamilkła. – Musi pani przyznać, że to nieco zagadkowe. Zamrożeni zazwyczaj zjeżdżają na dół z Idlewild, a nie wjeżdżają do nich na górę. W ogóle rzadko się zdarza transportowanie zamrożonych ciał. Zwykle są rozmrażane jeszcze zanim opuszczą Idlewild.
– Nie do mnie należy zadawanie pytań.
– Ale tak się składa, że należy to do mnie. Chyba już dotarliśmy na miejsce?
W ładowni nie było teraz powietrza, więc musieli pokonać wewnętrzną śluzę obrotową. Antoinette zapaliła światło. Przepastna komora ziała pustką, wypełniona jedynie trójwymiarową siecią stelaży do mocowania palet i podwieszania gondoli. Proxy posuwał się wśród tych rusztowań z pedantyczną ostrożnością tarantuli.
– Rzeczywiście leci pani z pustą ładownią. Nie ma tu żadnego kontenera.
– To nie przestępstwo.
– Tego nie twierdzę, ale to nadzwyczaj dziwne. Żebracy muszą pani bardzo dużo płacić, skoro pokrywa to koszty takiej podróży.
– Oni ustalają warunki, nie ja.
– Zdziwniej i zdziwniej.
Oczywiście proksy miał rację. Wszyscy wiedzieli, że Hospicjum troszczy się o zamrożonych – biednych, rannych, z terminalną amnezją – których dopiero co wyładowano ze statków. Żebracy rozmrażali ich, ożywiali, poddawali rehabilitacji i opiekowali się nimi, aż ci ludzie poczuli się na tyle dobrze, że mogli odlecieć lub przynajmniej wznowić podstawowe funkcje życiowe. Niektórzy, nigdy nie odzyskawszy pamięci, zamieszkiwali w Hospicjum i po przeszkoleniu postanawiali zostać Żebrakami. Jednakże rutynowo Hospicjum przyjmowało wyłącznie takich zamrożonych, którzy pochodzili ze statków kosmicznych.
– Więc dobrze… – zaczęła. – Powiedzieli, że nastąpiła pomyłka. Dokumenty tego człowieka pomylono podczas rozładunku statku. Pomylono go z innym zamrożonym, który nie miał być rozmrażany, ale tylko zbadany w Hospicjum. Tamten drugi mężczyzna miał dolecieć zimny do Chasm City i zostać rozmrożony dopiero tam.
– To niezwykłe – stwierdził proksy.
– Wygląda na to, że facet nie lubił podróży kosmicznych. Zrobił się duży bajzel. Gdy odkryto błąd, tamten zamrożony był już w połowie drogi do Chasm. Poważna wpadka i Hospicjum chce to naprawić, nim powstanie większy bałagan. Wezwali mnie, zabrałam ciało z Pierścienia Złomu i teraz pędzę z tym na Idlewild.
– Ale po co ten pośpiech? Skoro jest zamrożone, na pewno…
– Kaseta to zabytek muzealny, a w ciągu ostatnich dni traktowano ją dość brutalnie. Ponadto dwie rodziny zaczynają zadawać nieprzyjemne pytania. Im szybciej znów zamieni się ciała, tym lepiej.
– Rozumiem, że Żebracy usiłują zachować w tej sprawie dyskrecję. Nienaganna reputacja Hospicjum doznałaby uszczerbku, gdyby wszystko wyszło na jaw.
– Właśnie. – Antoinette pozwoliła sobie na słabiutkie uczucie ulgi i przez chwilę towarzyszyła jej niebezpieczna myśl, by powrócić do wystudiowanego biernego oporu. Powiedziała jednak: – No to teraz, kiedy już wszystko rozumiesz, może byś mnie wypuścił. Chyba nie chcesz irytować Hospicjum?
– Oczywiście, że nie, ale skoro już tak daleko zaszliśmy, warto sprawdzić pasażera.
– Rzeczywiście, warto.
Dotarli do kasety. Jednostka zimnego snu, upchnięta na tyłach ładowni, wyglądała dość przeciętnie. Matowosrebrzysta, miała w górnej części prostokątne okienko z dymnego szkła. W środku, pod drugą płytą z dymnego szkła, znajdował się zagłębiony panel z kontrolkami i displejami parametrów.
– To dziwne miejsce dla kasety, sam tył ładowni – zauważył proksy.
– Dla mnie nie. Jest blisko spodnich drzwi. Szybko ją załadowałam, a jeszcze szybciej wyładuję.
– Racja. Nie ma pani nic przeciwko temu, że dokładniej się przyjrzę?
– Proszę się nie krępować.
Proksy przykucnął w odległości metra od kasety, wysunął odnóża zakończone czujnikami, ale nie dotknął kasety w żadnym miejscu. Postępował z najwyższą ostrożnością, nie chcąc zniszczyć własności Hospicjum ani zaszkodzić ciału w kasecie.
– Mówiła pani, że ten mężczyzna dopiero niedawno przybył na Idlewild.
– Wiem tyle, co mi powiedzieli Żebracy.
Proksy w zamyśleniu poklepał się jedną ze swych kończyn.
– To dziwne, bo ostatnio nie przyleciał tu żaden większy statek. Teraz, gdy wiadomości o wojnie zdążyły dotrzeć do najdalszych układów, Yellowstone nie jest tak popularnym celem podróży jak ongiś.
Antoinette wzruszyła ramionami.
– W takim razie porozmawiaj z Hospicjum, jeśli cię to niepokoi. Wiem tyle, że załadowałam zmarzlaka i mam go do nich dostarczyć.
Proksy wysunął urządzenie, które Antoinette uznała za kamerę, i umieścił je nad szybą kasety.
– Tak, to na pewno mężczyzna – stwierdził, jakby komunikował Antoinette nowinę. – W głębokim zimnym śnie. Pozwoli pani, że przy okazji odsunę okienko i spojrzę na odczyty? Gdyby się okazało, że wystąpiły jakieś problemy, mógłbym prawdopodobnie zorganizować eskortę i dowieźć was do Hospicjum dwukrotnie szybciej…
Nim zdążyła odpowiedzieć czy zaprotestować, proksy odsunął szybkę zasłaniającą tablicę kontrolek i displej parametrów. Ustabilizował swój korpus, przytrzymując się słupa konstrukcyjnego palet, pochylił się nisko nad kasetą i zaczął przesuwać w lewo i w prawo okiem skanującym po displeju. Od czasu do czasu wibrował.
Antoinette pociła się. Displeje wyglądały dość przekonująco, ale u kogoś, kto znał tajniki zimnego snu, musiały natychmiast wzbudzić podejrzenia. Nie były takie, jak być powinny, gdyby w kasecie leżał zahibernowany człowiek. Pierwsze wątpliwości, potem dociekliwsze badania, pogrzebanie w ukrytych opcjach displejów – wszystko to spowoduje, że cała prawda wyjdzie na jaw.
Proksy zbadał odczyty i odchylił się od kasety, najwyraźniej usatysfakcjonowany. Antoinette na chwilę zamknęła oczy… i zaraz tego pożałowała. Proksy znów się zbliżył do displeju, wysuwając delikatny manipulator.
– Na twoim miejscu bym tego nie…
Proksy wklepał komendy w panel odczytu. Pojawiły się rozmaite wykresy, niespokojne jaskrawoniebieskie sinusoidy i drżące histogramy.
– To nie wygląda prawidłowo – oznajmił proksy.
– Co?
– Tak jakby ten człowiek już nie ży…
– Niech panienka wybaczy… – rozległ się nowy, tubalny głos.
Antoinette zaklęła w duchu. Kazała Bestii milczeć podczas swojej rozmowy z proksym. Ale może powinna raczej poczuć ulgę, że Bestia nie posłuchał akurat tego rozkazu.
– Co jest, Bestio?
– Odbieramy transmisję, panienko. Skierowana wąskim promieniem prosto do nas. Z Idlewild.
Proksy drgnął.
– Czyj to głos? Chyba mówiła pani przedtem, że jest pani sama.
– Jestem sama – odparła. – To tylko Bestia, podosoba mojego statku.
– Proszę jej powiedzieć, żeby zamilkła. A transmisja z Idlewild nie jest do pani. To odpowiedź na pytanie, które wcześniej wysłałem…
Bezcielesny głos znów zadudnił:
– Transmisja, panienko…?
– Odtwórz ją. – Uśmiechnęła się.
Proksy nie zwracał już uwagi na kasetę. Bestia przerzucił transmisję na szybę hełmu Antoinette i dziewczyna miała teraz wrażenie, że Żebrak stoi pośrodku ładowni. Przypuszczała, że również pilot otrzymuje dane telemetryczne od jednego z kutrów. Żebraczką była kobieta, jedna z Nowych Starszych. Antoinette patrzyła, jak zwykle zaszokowana, na osobę autentycznie starą. Kobieta miała na sobie wykrochmalony fartuch i zakonny habit z motywem płatku śniegu – emblematem Hospicjum; jej wspaniałe żylaste, starcze dłonie stykały się na brzuchu.
– Przepraszam za opóźnienie, ale znów mieliśmy problemy z routerem sieciowym – powiedziała zakonnica. – Najpierw formalności: jestem siostra Amelia i chciałabym potwierdzić, że ciało… zamrożony człowiek… pod opieką panny Bax to tymczasowa i ukochana własność Hospicjum Idlewild i Świętego Zakonu Lodowych Żebraków, a panna Bax ma go nam jak najszybciej dostarczyć…
– Ale ciało jest martwe – stwierdził proksy.
Siostra kontynuowała:
– …i bylibyśmy wdzięczni, gdyby władze się w to jak najmniej mieszały. Już poprzednio kilkakrotnie korzystaliśmy z usług panny Bax i zawsze byliśmy bardzo zadowoleni ze sposobu, w jaki wypełnia powierzone zadania. – Żebraczka uśmiechnęła się. – Jestem pewna, że Konwencja Ferrisvillska docenia potrzebę dyskrecji w tej sprawie. Chodzi przecież o naszą reputację.
Wiadomość się skończyła i siostra Amelia zniknęła.
Antoinette wzruszyła ramionami.
– Widzisz, cały czas mówiłam prawdę.
Proksy patrzył na nią jednym ze swoich osłoniętych czujników.
– Coś mi się tu nie zgadza – oznajmił. – Ciało w kasecie jest z medycznego punktu widzenia martwe.
– Słuchaj, mówiłam już, że kaseta jest stara. Odczyty są nieprawidłowe, i tyle. Chyba nie jestem taka głupia, żeby wozić trupa w kasecie zimnego snu.
– Jeszcze z panią nie skończyłem.
– Może nie, ale w tej chwili skończyłeś. Słyszałeś, co powiedziała miła pani Żebraczka. „Jak najszybciej dostarczyć”. Przyznasz, że sformułowała to oficjalnie i zdecydowanie? – Antoinette wyciągnęła rękę i zamknęła pokrywę na panelu wskaźników.
– Nie wiem, co pani knuje, ale obiecuję, że do tego dojdę – oznajmił proksy.
Uśmiechnęła się.
– Znakomicie. Dziękuję. Miłego dnia. I spieprzaj z mojego statku.
Jeszcze przez godzinę utrzymywała ten sam kurs, chcąc dać policji złudzenie, że leci do Hospicjum Idlewild. Potem gwałtownie skręciła, przyśpieszając tak ostro, że aż się skuliła. Po godzinie znalazła się poza oficjalną jurysdykcją Konwencji Ferrisvillskiej, zostawiła za sobą Yellowstone i pas satelitów komunikacyjnych. Policja nawet nie próbowała jej ścigać, ale Antoinette to nie dziwiło. Zupełnie im się to nie opłacało. Musieliby zużyć bardzo dużo paliwa, ponadto oficjalnie statek Antoinette znajdował się poza ich obszarem wpływów, a ponieważ wleciała w strefę wojny, miała spore szanse, że w końcu i tak zostanie zabita. Zajmowanie się nią po prostu nie miało sensu.
Z tą radosną konkluzją Antoinette ułożyła i wysłała zawoalowane podziękowania do Hospicjum. Była im wdzięczna za wsparcie i – jak postępował jej ojciec w podobnych okolicznościach – obiecała odwdzięczyć się, gdyby kiedykolwiek potrzebowali jej pomocy.
Od siostry Amelii nadeszła odpowiedź: „Niech bogowie prowadzą i powodzenia w misji, Antoinette. Jim byłby z ciebie dumny”.
Mam nadzieję, pomyślała Antoinette.
Przez następne dziesięć dni nic szczególnego się nie wydarzyło. Statek sprawował się doskonale, działał zupełnie bezawaryjnie. Jeden raz, na krańcach zasięgu radaru dostrzegła – jak jej się wydawało – parę banshee, słabych, ukradkowych sygnatur unoszących się na granicach jej możliwości detekcyjnych. Na wszelki wypadek przygotowała środki obronne, ale gdy zademonstrowała wzorzec ucieczki Burzyka, pokazując banshee, jak trudno im będzie ostro zadokować przy jej statku, oba obiekty zniknęły, wycofały się w cień, szukając innej ofiary. Nigdy już ich nie zobaczyła.
To jedyny przelotny dreszczyk. Nie miała nic do roboty poza jedzeniem i spaniem, ale spać starała się jak najmniej, tyle tylko, ile wymagał jej organizm. Sny miała powtarzalne i niepokojące: co noc, z liniowca kursującego między karuzelami Pasa Złomu porywają ją w niewolę pająki; zabierają do jednej ze swych kometarnych baz na skraju układu; tam z trzaskiem otwierają jej czaszkę i w miękką miazgę mózgu zanurzają błyszczące urządzenia śledcze; potem, gdy niemal przeobraża się w pająka, gdy jej wspomnienia zostają prawie całkowicie wymazane, gdy jest napompowana implantami, które miały ją powiązać z ich zbiorowym mózgiem, przybywają zombi. Stadami klinowatych statków atakują kometę, kapsułami jak korkociągi wwiercają się w lód i penetrują go, lód się topi, docierają w głąb, do centralnych labiryntów; tam wypuszczają waleczne oddziały w czerwonych zbrojach; wojownicy mkną przez labirynt kometarnych korytarzy, zabijają pająki z człowieczą precyzją żołnierzy wytrenowanych tak, by nie tracić ani jednej kuli, ani jednego szrapnela czy salwy ogniw amunicyjnych.
Przystojny poborowy zombi wyciąga ją z pajęczego pokoju przesłuchań i indoktrynacji, wypłukuje z jej mózgu maszyny-intruzy, reperuje jej czaszkę, wreszcie wprowadza ją w stan regenerującej śpiączki, na czas długiej podróży do cywilnego szpitala na planecie wewnętrznej; gdy Antoinette niosą na oddział zimnego usypiania, trzyma ją za rękę.
Prawie zawsze przebiegało to w ten sam cholerny sposób. Zombi zaszczepili jej propagandowy sen i choć zastosowała zalecaną aktywną procedurę wypłukującą, nie mogła się go pozbyć całkowicie. Choć z drugiej strony szczególnie jej na tym nie zależało.
Pewnej nocy, gdy z jakiegoś powodu nie włączyła się propaganda Demarchistów, zamiast niej cały czas nawiedzały ją smutne sny o ojcu.
Wiedziała, że propaganda zombi jest przesadna, ale tylko co do szczegółów. Nikt nie miał wątpliwości, jak Hybrydowcy postępują z nieszczęsnymi jeńcami. Równocześnie była przekonana, że niewola u Demarchistów to nie piknik.
Konflikt jednak toczył się bardzo daleko od niej, choć formalnie znajdowała się w strefie wojennej. Zaprogramowała trajektorię tak, by uniknąć większych bitew. Od czasu do czasu widziała odległe rozbłyski, świadczące o tym, że godziny świetlne od niej toczą się jakieś tytaniczne zmagania. Ciche błyski miały w sobie coś nierealnego i Antoinette mogła sobie wyobrażać, że konflikt się skończył, a ona jest tylko w jakimś rutynowym międzyplanetarnym rejsie. Z drugiej strony nie było to dalekie od prawdy. Wszyscy neutralni obserwatorzy twierdzili, że wojna wygasa i zombi tracą grunt na wszystkich frontach, a pająki z każdym miesiącem stają się silniejsze i prą na Yellowstone.
Jednakże, choć wynik konfliktu był teraz oczywisty, walki się jeszcze nie skończyły i Antoinette, jeśli się zagapi, łatwo może się stać ich ofiarą. A wtedy zbada dokładnie, jak precyzyjne są propagandowe sny.
Rozmyślała o tym, wycofując się w kierunku Mandarynkowego Marzenia, największej jowiszopodobnej planety układu Eridani. Silniki Burzyka pracowały z maksymalną wydajnością i statek osiągnął przyśpieszenie 3 g. Gazowy gigant, ciężarny grawitacją, rysował się złowieszczą bladopomarańczową plamą. Przeciwintruzyjne satelity rozmieszczone wokół jowiszowca i ich kierunkowe sygnały już uczepiły się statku Antoinette i zaczęły bombardować go coraz groźniejszymi ostrzeżeniami.
To Rejon Sporny. Naruszasz…
– Panienko, jesteś pewna? Należy z szacunkiem zauważyć, że to nieprawidłowa trajektoria do wejścia na orbitę.
Skrzywiła się. Tylko na tyle mogła się zdobyć przy 3 g.
– Wiem, Bestio, ale jest powód. Nie zamierzamy wejść na orbitę. Wchodzimy w atmosferę.
– Panienko… W atmosferę?
– Właśnie.
Niemal słyszała, jak wyskakują trzpienie, gdy zaśniedziałe subrutyny uruchamiały się pierwszy raz od dziesięcioleci.
Podosoba Bestii leżała w chłodnej cylindrycznej komorze o rozmiarach hełmu skafandra kosmicznego. Antoinette widziała ją dwukrotnie, podczas gruntownego przeglądu i demontażu dzioba statku. Ojciec Antoinette w ciężkich rękawicach wyjął podosobę z zagłębienia i oboje przyglądali się jej z nabożnym podziwem.
– Powiedziałaś „w atmosferę”? – powtórzył Bestia.
– Wiem, że nie jest to zupełnie normalna procedura operacyjna – stwierdziła Antoinette.
– Jesteś całkowicie pewna tego, co chcesz zrobić, panienko?
Antoinette wyjęła z kieszeni koszuli skrawek zadrukowanego papieru. Miał owalny kształt, poszarpane brzegi i skomplikowany wzór, narysowany jasnozłotym i srebrnym atramentem. Przesunęła palcami po tym strzępku, jakby był talizmanem.
– Tak, Bestio – odparła. – Nigdy niczego nie byłam tak pewna.
– Bardzo dobrze, panienko.
Bestia doszedł zapewne do wniosku, że dyskusja nic nie da, i zaczął przygotowania do lotu w atmosferę.
Schematy na panelu dowódcy ukazywały wciągające się wypustki i zaciski, luki, które rozwierały się i zasuwały, by zachować nienaruszalność kadłuba. Cały proces trwał kilka minut, a gdy się zakończył, Burzyk wyglądał tylko nieco bardziej aerodynamicznie niż przedtem. Niektóre z wystających elementów prawdopodobnie przetrwają lot w powietrzu, ale nadal pozostało kilka wypustek i zaczepów do dokowania, które ulegną zniszczeniu przy wejściu w atmosferę. Statek będzie musiał się bez nich jakoś obyć.
– Posłuchaj, gdzieś w tym twoim mózgu znajdują się procedury wejścia w atmosferę – powiedziała Antoinette. – Tata mi kiedyś o tym wspominał, więc nie udawaj, że o tym nie wiesz.
– Postara się zlokalizować odpowiednie procedury jak najszybciej.
– Dobrze – odparła Antoinette podbudowana na duchu.
– Ale czy mógłby zapytać, dlaczego o potrzebie uruchomienia tych procedur nie wspomniano wcześniej?
– Bo gdybyś się domyślił, co zamierzam, miałbyś czas, żeby mi to wyperswadować.
– Rozumie.
– Nie obrażaj się. Byłam tylko praktyczna.
– Jak sobie życzysz, panienko. – Bestia milczał przez chwilę, na tyle długo, by Antoinette poczuła się nieprzyjemnie i miała wyrzuty sumienia. – Zlokalizowało się procedury. Zwraca się uwagę, że ostatnio używano ich sześćdziesiąt trzy lata temu, a od tamtego czasu dokonano pewnych zmian sylwetki, co może wpływać na efektywność…
– Dobrze. Jestem pewna, że coś wymyślisz.
Niełatwo jednak nakłonić operujący w próżni statek do wejścia w atmosferę, nawet jeśli chodziło o górne warstwy gazowego giganta, a statek był tak bogato wyposażony i opływowy jak Burzyk. W najlepszym wypadku statek wyjdzie z tego z poważnie uszkodzonym kadłubem, ale jakoś dobrnie do Pasa Złomu, w najgorszym zaś nigdy więcej nie zobaczy otwartego kosmosu.
I Antoinette też już go nie zobaczy.
Jest przynajmniej jedna pociecha, pomyślała. Jeśli rozwalę statek, nie będę musiała przekazywać złych wiadomości Xavierowi.
Dzięki, Panie, i za to.
Z panelu dobiegł stłumiony sygnał.
– Bestio…? Czy to jest to, co podejrzewam?
– Bardzo możliwe, panienko. Kontakt radarowy, odległość osiemnaście tysięcy klików, trzy stopnie od naszego kursu, dwa stopnie od północy ekliptycznej.
– Cholera! Jesteś pewien, że to nie latarnia albo platforma zbrojeniowa?
– Za duże, panienko.
Nie musiała specjalnie główkować, żeby zrozumieć, co to znaczy. Na drodze między jej statkiem a gazowym gigantem znajdował się inny statek, blisko atmosfery planety.
– Co o nim wiesz?
– Poruszają się powoli, panienko, prosto w atmosferę. Planują chyba podobny manewr, jaki ty chcesz przeprowadzić, ale poruszają się kilka klików na sekundę szybciej i wejdą pod większym kątem.
– Czy to wygląda na zombi? – powiedziała szybko, mając nadzieję, że jest inaczej.
– Nie ma sensu spekulować, panienko. Właśnie skierowali na nas wąski promień. Protokół wiadomości jest rzeczywiście demarchistowski.
– Dlaczego, do cholery, mieliby się trudzić i przesyłać nam wiadomość wąskim promieniem?
– Uprzejmie się sugeruje, żebyś to wyjaśniła.
Wąski promień był niepotrzebnie pracochłonnym środkiem komunikacji, skoro statki znajdowały się tak blisko. Wystarczyłby prosty przekaz radiowy i statek zombi nie musiałby precyzyjnie kierować lasera na znajdującego się w ruchu Burzyka.
– Przyjmij, bez względu na to, kto to jest – poleciła. – Możemy im odpowiedzieć również wąskim promieniem?
– Panienko, musielibyśmy ponownie wysunąć pewne urządzenia, które z takimi problemami wciągaliśmy do środka.
– Zrób to, ale nie zapomnij wciągnąć z powrotem.
Usłyszała, jak maszyneria wypycha w próżnię jeden z kolców. Rozległo się szybkie ćwierkanie protokołów komunikacji między dwoma statkami i nagle Antoinette miała przed sobą twarz jakiejś kobiety, która – o ile to możliwe – wyglądała na jeszcze bardziej od niej zmęczoną, zmizerowaną i rozdrażnioną.
– Cześć – powiedziała Antoinette. – Czy ty mnie również widzisz?
Kobieta ledwo zauważalnie skinęła głową. Usta miała mocno zaciśnięte, co sugerowało niezmierne zapasy powstrzymywanej wściekłości, spiętrzonej jak woda za tamą.
– Tak, widzę cię.
– Nie spodziewałam się tu kogokolwiek spotkać – zaczęła rozmowę Antoinette. – Doszłam do wniosku, że najlepiej odpowiedzieć również wąskim promieniem.
– Nie musiałaś się fatygować.
– Nie musiałam? – powtórzyła Antoinette.
– Nie, bo twój radar już nas oświetlił. – Ogolona czaszka kobiety błysnęła niebiesko, gdy ta spojrzała na coś w dole. Nie była o wiele starsza od Antoinette, ale z zombi nigdy nic nie wiadomo.
– Noo… A to problem, co?
– Tak, jeśli próbujesz się przed czymś ukryć. Nie wiem, po co tu jesteś, i, prawdę mówiąc, niewiele mnie to obchodzi. Sugeruję, żebyś porzuciła swoje plany. Planeta jest Rejonem Spornym i mam pełne prawo natychmiast zestrzelić cię z nieba.
– Nie mam problemów z zom… z demarchistami – stwierdziła Antoinette.
– Miło mi to słyszeć. A teraz zawróć.
Antoinette znów spojrzała w dół, na strzępek papieru, który wyjęła z kieszeni bluzy.
Na rysunku mężczyzna w dawnym skafandrze kosmicznym, takim z harmonijkowymi złączami, trzymał butelkę na wysokości oczu. Pierścień szyjny, który powinien łączyć hełm z korpusem, był zagiętą elipsą z błyszczącego srebra. Mężczyzna uśmiechał się, patrząc na butelkę z migoczącym złotym płynem.
Nie, pomyślała Antoinette. Czas wykazać zdecydowanie.
– Nie zawrócę – oznajmiła. – Ale obiecuję, że niczego nie ukradnę z planety. Nie zamierzam zbliżać się ani do waszych rafinerii, ani do innych tego typu instalacji. Nie otworzę nawet swoich czerpaków. Chcę tylko wlecieć i wylecieć, a potem już nie będę was niepokoić.
– Cieszę się, że to słyszę – odparła kobieta. – Problem jednak polega na tym, że to nie mnie powinnaś się obawiać.
– A kogo?
Kobieta uśmiechnęła się przyjacielsko.
– Za tobą jest statek, którego chyba nie zauważyłaś.
– Za mną?
– Masz pająki na ogonie.
I wtedy Antoinette zrozumiała, że jest w prawdziwych tarapatach.
Gdy uruchomił się alarm, Skade tkwiła wklinowana między dwie czarne zakrzywione masy maszynerii. Jeden z jej czułków wykrył zmianę w atakującej pozycji statku, wzmocnienie stanu gotowości bojowej. Nie była to może sytuacja kryzysowa, ale wymagała natychmiastowej reakcji.
Skade odłączyła swój kompnotes od maszynerii; pępowina z włókna optycznego trzasnęła w jego obudowie jak bicz. Skade przycisnęła do brzucha pustą płytkę kompnotesu – zgiął się i przyczepił do wyściełanej czarnej tkaniny kamizelki. Prawie od razu zaczął przesyłać dane ze schowka na bezpieczną partycję długoterminowej pamięci Skade.
Skade przeczołgała się wąskim przesmykiem między częściami maszyny, wyginając się i wkręcając w najciaśniejszych miejscach. Po dwudziestu metrach dotarła do końca i wysunęła się częściowo przez wąski okrągły otwór, który przed chwilą otworzył się w ścianie. Zastygła bezgłośnie, bez ruchu, zniknęły nawet barwne fale na grzebieniu. Wiązki implantów w jej głowie nie wykryły innych Hybrydowców w promieniu pięćdziesięciu metrów i potwierdziły, że żadne urządzenie monitorujące w tym korytarzu nie zauważyło jej wynurzenia. Mimo to zachowywała ostrożność, zerkała w lewo i w prawo, jak kot zapuszczający się na nieznany teren.
W polu widzenia nikogo nie było.
Skade wyciągnęła całe swoje ciało z otworu i wydała myślowe polecenie zwieraczowi, by się zamknął; na ścianie został tylko ślad uszczelnienia, tak drobny, że niewidoczny. Tylko Skade wiedziała, gdzie znajdują się te otwory wejściowe, a one ujawniały się tylko przed nią. Nawet gdyby Clavain odkrył obecność ukrytych maszyn, to, żeby do nich dotrzeć, musiałby użyć brutalnej siły, co z kolei spowodowałoby ich samozniszczenie.
Statek nadal spadał swobodnie – Skade przypuszczała, że przysuwa się do wrogiego statku, za którym gonił. Nieważkość jej odpowiadała. Skade mknęła korytarzem, skacząc na czworakach od jednego punktu kontaktowego do drugiego. Ruchy miała tak precyzyjne i oszczędne, że czasami wydawało się, że sunie we własnej bańce grawitacyjnej.
[Skade, jakie wyniki?]
Nigdy dokładnie nie wiedziała, kiedy Rada Nocna wyskoczy w jej głowie, ale już od dawna nie reagowała zaskoczeniem na ich nagłe pojawianie się.
Problemów nie ma. Nawet nie zaczęliśmy się dogrzebywać do tego, co ta maszyna potrafi, ale dotychczas wszystko działa tak, jak przewidywaliśmy.
[Dobrze. Oczywiście pożądane byłyby wnikliwsze testy…]
Skade poczuła przypływ irytacji.
Już mówiłam. Należałoby dokonać starannych pomiarów, by wykryć oddziaływanie tych maszyn. To znaczy możemy przeprowadzić tajne testy pod płaszczykiem rutynowych operacji militarnych.
Skade wskoczyła na rozwidlenie i odbiła się w stronę mostka. Regulując chemię swojej krwi, zmusiła się do spokoju.
Zgadzam się, że musimy zrobić więcej, nim będziemy w stanie wyposażyć flotę, ale gdy rozszerzymy testy, ryzykujemy, że rozejdzie się wiadomość o naszym odkryciu. Nie tylko w Gnieździe Macierzystym.
[Słuszna uwaga, Skade. Nie musisz nam przypominać. Ustalaliśmy tylko fakty. Nawet gdyby to było niewygodne, trzeba przeprowadzić testy, i to jak najprędzej.]
Minęła Hybrydowca zmierzającego do innej części statku. Zajrzała do jego umysłu i zobaczyła na powierzchni mieszaninę ostatnich doświadczeń i emocji. Nie zainteresowały jej, nie miały taktycznego znaczenia. Poniżej tej papki leżały warstwy głębszej pamięci, struktury mnemoniczne zanurzające się w nieprzenikalną ciemność niczym wielkie zatopione pomniki. Musiała to wszystko przesunąć i zbadać, ale to też jej nie zainteresowało. Na najgłębszym poziomie Skade odkryła u mężczyzny partycje pamięci, które – według Hybrydowca – nie powinny się dać odczytać. Przez chwilę miała ochotę dokonać edycji jego prywatnych zabezpieczeń i blokad i odsłonić kilka maleńkich, pielęgnowanych wspomnień. Nie zrobiła tego; wystarczyła jej sama świadomość, że może to zrobić.
Umysł mężczyzny zareagował, wysyłając sondy wywiadowcze do jej umysłu. Potem raptownie je wycofał, napotkawszy zdecydowaną odmowę dostępu. Jak wyczuła, mężczyzna był zaciekawiony, dlaczego ktoś ze Ścisłej Rady wszedł na ten statek.
Rozbawiło ją to. Mężczyzna wiedział o istnieniu Ścisłej Rady i miał może jakieś wiadomości o supertajnym centrum Rady, Wewnętrznym Sanktuarium, ale Skade była pewna, że nawet nie podejrzewał istnienia Rady Nocnej.
Minął ją, a ona podążała swoją drogą.
[Jakieś obiekcje, Skade?]
Oczywiście mam obiekcje. Bawimy się ogniem samego Boga. Takich spraw się nie popędza.
[Skade, Wilki nie będą na nas czekały.]
Skade nastroszyła się. Nie trzeba jej było przypominać o wilkach. Strach to użyteczny bodziec, ale nie mógł jej już silnie zdopingować. Jak mówiło stare porzekadło: nie od razu stworzono Projekt Manhattan. A może chodziło o Rzym? W każdym razie miało to związek z Ziemią.
Pamiętam o wilkach.
[Dobrze, Skade, my też. I nie wątpimy, że wilki również o nas nie zapomniały.]
Poczuła, że Rada Nocna wycofuje się do maleńkiej, niedającej się zlokalizować kieszonki w jej głowie, gdzie poczeka do następnego razu.
Skade przybyła na mostek Nocnego Cienia świadoma tego, że jej grzebień pulsuje żywą czerwienią i szkarłatem. Mostek – sferyczne, pozbawione okien pomieszczenie wewnątrz statku – mógł swobodnie pomieścić pięciu czy sześciu Hybrydowców. Teraz byli tu tylko Clavain i Remontoire, jak wtedy, gdy stąd wychodziła. Obaj leżeli w hamakach akceleracyjnych zawieszonych pośrodku sfery; podłączeni do szerszego sensorycznego środowiska Nocnego Cienia oczy mieli zamknięte. Z ramionami skrzyżowanymi na piersiach sprawiali absurdalne wrażenie ludzi zrelaksowanych.