Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sara zostawiła za sobą wszystko, żeby chronić ukochane osoby. Wkrótce uświadamia sobie, że nowy świat w niczym nie przypomina starego. Dziewczyna usilnie próbuje odnaleźć się wśród Mohiri. Nie mija jednak dużo czasu, a staje się jasne, że nie jest typową wojowniczką.
W miarę upływu tygodni Sara poznaje siebie. Rozwija umiejętności, radzi sobie z treningami, a także stara się opanować ciągle ewoluujące moce, jednocześnie zachowując unikalne dziedzictwo w tajemnicy. Stopniowo budzi też w sobie coś, o istnieniu czego wcześniej nie miała pojęcia.
Dziewczyna nawiązuje nowe przyjaźnie, doświadcza słodyczy i bólu pierwszej miłości oraz głębokiej straty mogącej ją złamać. W tle nieustannie unosi się cień Mistrza, który zrobi naprawdę wiele, aby znaleźć Sarę, tymczasem ona odkrywa, że jedyne miejsce, gdzie miała pozostać bezpieczna, może nie być takim azylem, o jakim myślała.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 574
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Podziękowania
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Nota od autorki
O autorce
PRZEŁOŻYŁA Katarzyna Podlipskac
SERIA NIEUGIĘTA
tom 1 NIEUGIĘTA
tom 2 AZYL
tom 3 SAMOTNY MŚCICIEL
tom 4 WOJOWNIK
tom 5 BEZPIECZNA PRZYSTAŃ
tom 6 PRZEZNACZENI
tom 7 HELLION
Mojej matce Margaret oraz pamięci mojego ojca Sandy’ego za ofiarowanie domu pełnego miłości i za to, że dali mi możliwość podążania za marzeniami.
Na wstępie chciałabym podziękować rodzinie i przyjaciołom za ich niezawodne wsparcie, a niesamowitemu projektantowi okładek Nikosowi za cierpliwość oraz umiejętność odgadywania tego, czego pragnę, zanim sama to sobie uświadomię.
Dziękuję przyjaciołom z grupy pisarskiej Prolific Pens za pomoc w utrzymywaniu moich kreatywnych baterii w stanie ciągłego naładowania. Redaktorce Kelly, a także wspaniałym beta-czytelniczkom: Anne Marie, Teresie, Rachel oraz Melissie. Szczególne podziękowania ślę dwóm znakomitym autorkom: Melissie Haag i Ednah Walters za rady, wskazówki, a przede wszystkim za ich przyjaźń.
I wreszcie wyrazy wdzięczności dla mojego brata Alexa za to, że jest zgryźliwym starym smokiem i dodał tej historii smaczku.
Wiedziałam, że nadchodzi, jeszcze zanim we mnie uderzył i posłał w powietrze na parę metrów do tyłu. Wylądowałam na pupie pod ścianą.
– Aua. – Małe punktowe światełka unosiły mi się przed oczami. Poczułam smak krwi w ustach, bo przygryzłam policzek od wewnątrz. Ten dyskomfort był jednak niczym w porównaniu z bólem sięgającym kości w całym ciele. Boże, jak wielki wycisk mógł znieść jeden organizm?
Na moją twarz padł cień.
– Złamałaś coś? – usłyszałam szorstki głos ze szkockim akcentem. Przepełniało go więcej zniecierpliwienia niż troski.
Położyłam się na plecach i wyciągnęłam obolałe kończyny, żeby sprawdzić, czy ich nie uszkodziłam. Stęknęłam, gdy ramię lekko strzyknęło. Zadowolona, że nadal znajdowałam się w jednym kawałku, nawet jeśli byłam posiniaczona jak obite jabłko, zerknęłam na ciemnowłosego mężczyznę. Stał nade mną z rozstawionymi nogami i rękami na biodrach.
– Przeżyję – mruknęłam nie do końca pewna, czy ten fakt mnie uszczęśliwiał.
Trener wyciągnął dłoń, a ja niechętnie ją złapałam i pozwoliłam, by pomógł mi się podnieść. Kiedy stanęłam, sala lekko przede mną zawirowała, więc oparłam się o ścianę. Nie potrzebowałam pełnej ostrości widzenia, aby mieć pewność, że Terrence i Josh byli świadkami tego bolesnego lądowania. Obaj obserwowali nas, udając, że koncentrują się na własnych treningach. Nie mogłam ich za to winić. Moje codzienne ćwiczenia to niemałe wydarzenie, coś jak karambol – gdy na niego natrafiasz, mimowolnie zwalniasz, żeby się przyjrzeć.
Callum skrzyżował ramiona na szerokiej klatce piersiowej i rzucił mi karcące spojrzenie. Dobrze zbudowany, wyższy ode mnie o jakieś trzydzieści centymetrów, stanowił moją pokutę za wszystkie popełnione w przeszłości błędy. Przynajmniej tak sobie codziennie powtarzałam, zanurzając świeżo posiniaczone ciało w uzdrawiającej kąpieli. Nie pojmowałam, jak mogłam w ogóle pomyśleć, że fajnie będzie się trenowało z uśmiechniętym wojownikiem z seksownym kucykiem i czekoladowobrązowymi oczami. Odkrycie, jaka zmora kryła się za tym ładnym uśmiechem, zajęło mi mniej niż pięć minut podczas naszego pierwszego szkolenia.
– Nadal nie współpracujesz ze swoim Mori. Nigdy nie poradzisz sobie w walce ani się nie obronisz, jeśli się na niego nie otworzysz. Pamiętaj, bez demona w sobie jesteś tylko bezradnym człowiekiem. „Nie do końca człowiekiem”.
Nie żeby Callum albo ktokolwiek inny w tym miejscu o tym wiedział. Wyłącznie garstka ludzi znała mój sekret, ale wszyscy byli teraz daleko stąd.
Rozluźniłam napięte mięśnie.
– Pamiętam twoje słowa. Po prostu nie za bardzo wiem, jak to zrobić. Może mój demon jest wybrakowany?
– Nie jest. I to kiepski powód do żartów. – Jego grymas się pogłębił. – Jak zamierzasz stać się wojownikiem, skoro nie umiesz walczyć?
– Może nie chcę być wojownikiem?
Callum się zaśmiał.
– Przyciągasz zbyt wiele kłopotów jak na kogoś, kto nie planuje nim zostać. – Mrugnęłam zaskoczona, a on potrząsnął głową. – Słyszałem o twoich przygodach i o tym, jak z twojego powodu cała jednostka, nie wspominając o dwóch naszych najlepszych wojownikach, biegała po Maine przez większą część miesiąca.
Jego komentarz przywołał obraz ciemnowłosego Mohiri z szarymi oczami. Odsunęłam go od siebie ze złością.
– Byli tam z powodu wampirów, nie z mojego, i mogli odejść, kiedy tylko chcieli. Tak im zresztą powiedziałam, więcej niż raz. – Obiło mi się o uszy. – W jego oczach błysnęła wesołość, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. – Dotąd niewielu ludzi rzuciło wyzwanie Nikolasowi Danshovowi. Oczekiwałem czegoś więcej od kogoś, kto się na to odważył.
Drażnił mnie, ale nie dałam się sprowokować.
– Przepraszam, że cię rozczarowałam. Może powinieneś znaleźć innego adepta, który spełni twoje oczekiwania?
Zdołałam odejść trzy kroki, gdy warknął:
– Dokąd się wybierasz? Nie skończyliśmy jeszcze tej lekcji. Wyjdziesz, kiedy ci pozwolę. A teraz zajmij pozycję.
„To tyle w kwestii uprzejmości”.
Poprawiłam usztywnianą kamizelkę, a następnie poszłam w wyznaczone miejsce. W dolnej części pleców dokuczał mi bolesny skurcz, z kolei tyłek już protestował przeciwko łomotowi, jaki na pewno mnie czeka. Odsunęłam dyskomfort na bok i odwróciłam się przodem do trenera. Mogłam być beznadziejnym wojownikiem, ale miałam swoją dumę i – choćby nie wiem co – wytrzymam do końca.
Callum nie stał jednak tam, gdzie się spodziewałam. Rozejrzałam się dookoła i znalazłam go przy drzwiach. Rozmawiał z dwoma mężczyznami i kobietą, której wcześniej nie widziałam. Była wysoka i piękna, w czerwonej sukience do kolan, z nieskazitelną skórą oraz długimi, prostymi czarnymi włosami. Nie mogłam nie zauważyć, że chłopcy przestali udawać, że trenują, i się na nią gapili. Ona nawet na nich nie zerknęła. Jej szmaragdowe spojrzenie spoczęło na mnie, a nos delikatnie się zmarszczył. Prawie się roześmiałam, bo mogłam sobie tylko wyobrazić, jak się prezentowałam i pachniałam po dwóch godzinach z Callumem.
Przeniosłam uwagę na jej towarzyszy. Obaj byli wysocy – jak wszyscy mężczyźni Mohiri – ale bardzo różnili się wyglądem. Jeden z nich miał przeciętną twarz, kręcone brązowe włosy i opaloną skórę, drugi zaś długie blond kosmyki zaczesane z tyłu w kucyk, który pasował do jego pięknie wyrzeźbionych rysów. Słuchając tego, co mówił mu Callum, omiatał pokój niebieskimi oczami. Kiedy na krótko zatrzymały się na mnie, rozbłysły, zanim wróciły do mojego trenera. Władcza aura przybysza i sposób, w jaki ożywili się inni adepci, podpowiadały mi, że był kimś ważnym. Wrzało tu jak w ulu: wojownicy przychodzili, po czym odchodzili prawie codziennie, więc nie dało się ich wszystkich poznać. Niemniej tego blondyna najwyraźniej wyłącznie ja nie rozpoznałam.
Callum uśmiechnął się do faceta, potem odwrócił do mnie z miną zarezerwowaną na sesje treningowe. Sądziłam, że nieznajomi wyjdą, ale oparli się o ścianę, jakby planowali zostać i popatrzeć. Świetnie. Jedyne, czego dziś potrzebowałam, to więcej ludzi obserwujących, jak dostaję po dupie. Spoglądałam na Calluma z uwagą, gdy przystanął w odległości trzech metrów ode mnie i przyjrzał mi się z wyrachowaniem, jakiego już nauczyłam się obawiać.
– Otwórz się na swojego Mori, Saro. Poczuj jego energię i pozwól mu się poprowadzić. Ma silny instynkt przetrwania i nie pragnie niczego więcej, jak tylko cię chronić. Bez ciebie nie może istnieć.
„Słyszałeś to? – powiedziałam do bestii, która przycupnęła obrażona z tyłu mojego umysłu. – Potrzebujesz mnie o wiele bardziej niż ja ciebie, więc lepiej się zachowuj”.
Zmusiłam mózg do zignorowania obecnych w pomieszczeniu osób i skupienia się wyłącznie na Callumie. Wzrok zdradził go na sekundy przed tym, zanim wykonał ruch – nie żeby świadomość, kiedy zamierzał uderzyć, kiedykolwiek mi pomogła. Opuściłam barierę powstrzymującą demona i poczułam, jak trzepocze z podniecenia, gdy jego klatka została otwarta. W tym samym czasie sięgnęłam po żarzącą się moc w moim centrum i wyciągnęłam nić, której mogłam użyć, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Podstępna kreatura była niezwykle silna, mimo to nie mogła się równać z potęgą Fae. Oboje o tym wiedzieliśmy.
Mori i ja jednocześnie zobaczyliśmy, jak oczy Calluma zamigotały, ale to demon zareagował pierwszy. Popędził do przodu, próbując wypełnić mi umysł i zmusić ciało do podporządkowania się jego poleceniom. Dałam mu swobodę, lecz tylko na moment, bo zaraz pojawiło się stare wspomnienie. Nadal czułam palący żar pod skórą i bezradność, jakiej doświadczyłam, kiedy poprzednio pozwoliłam, aby mroczny pasażer przejął nade mną kontrolę. Blokady w mojej głowie natychmiast wystrzeliły w górę, jeszcze zanim Callum na mnie wpadł i posłał z powrotem do tyłu. Tym razem nie zderzyłam się ze ścianą. Zostałam złapana w locie i przyciągnięta do czyjegoś twardego torsu.
– Myślę, że nasz mały ptaszek już dość się dzisiaj nalatał, Callum. – Śmiech zagrzmiał w piersi trzymającego mnie mężczyzny. Gdy stanęłam na podłodze i z zawstydzeniem popatrzyłam w szafirowe oczy nieznajomego blondyna, nie znalazłam w nich drwiny. Wręcz przeciwnie, jego uśmiech był miły, pobłażliwy.
– Chyba masz rację – zgodził się Callum, rzucając mi dłuższe spojrzenie. – Nie mniej niż trzydzieści minut w wannie, Saro, i zażyj trochę pasty gunna.
Wyraz jego twarzy stał się jeszcze surowszy, kiedy się skrzywiłam. Nie było tajemnicą, że wolałabym pomęczyć się trochę z bólem niż zjeść to okropne, przypominające kit lekarstwo.
– Jeśli znów zobaczę cię kulejącą na kolacji, przytrzymam cię i sam nią nakarmię – dodał.
Niechętnie skinęłam głową, bo wiedziałam, że spełni groźbę, tak jak to zrobił w drugim dniu mojego treningu. Mruknąwszy pożegnanie, pośpieszyłam do pomieszczenia z uzbrojeniem, żeby zrzucić z siebie usztywniony strój. Potem prędko uciekłam.
Ciemny, wyłożony panelami hol w skrzydle treningowym był cichy, jeśli pominąć stłumione odgłosy walki dochodzące zza zamkniętych drzwi. Mohiri spędzali dużo czasu na ćwiczeniach, gdy akurat nie ratowali świata. Twierdza zapewniała dach nad głową od trzydziestu do czterdziestu wojownikom w danym dniu – nie licząc zespołów, które pojawiały się i znikały – więc o tej porze sale były zawsze zajęte.
Weszłam do żeńskiej łaźni i odetchnęłam z ulgą, kiedy przywitała mnie pustka. Tutejsze kobiety nie czuły skrępowania, w ogóle nie miały problemu z rozebraniem się przed sobą, do czego wciąż się przyzwyczajałam. Przy odrobinie szczęścia może uda mi się wejść i wyjść z kąpieli, zanim zrobi się tu tłoczno.
Podeszłam najpierw do szafki w ścianie, by wyjąć z niej puszkę pasty gunna. Nabrawszy palcem zieloną maź, skrzywiłam się i włożyłam ją do ust. W ciągu kilku sekund suchy, gorzki specyfik pokrył język oraz wszystko dookoła niego. Musiałam się zmusić, aby nie wypluć lekarstwa. Nawet gdy już je przełknęłam, wstrętny posmak się utrzymywał – wiedziałam, że minie co najmniej pięć minut, zanim zniknie. W duchu przeklęłam Calluma, jak to robiłam każdego dnia po treningu. Niczego to nie zmieniało, ale przynajmniej czułam się lepiej.
Zdjęłam przepocone ubranie, po czym zanurzyłam się w najbliższej z sześciu prostokątnych wanien zatopionych w wyłożonej kafelkami podłodze. Gorąca woda delikatnie się spieniła, a ja jęknęłam, jak tylko zaczęła łagodzić doskwierający ból. Nie miałam pojęcia, co się w niej znajdowało.
Wiedziałam jedynie, że pochodziła z głębokiego podziemnego źródła, które zasilało masywne zbiorniki gdzieś pod budynkiem. Tam była uzdatniana specjalnymi solami i filtrami, a potem doprowadzana stałym strumieniem do łaźni. To tyle. No może poza tym, że czyniła cuda dla ciała, jeśli przebywało się w niej wystarczająco długo.
Zamknęłam oczy. Starałam się odprężyć i wyrzucić z głowy okropny trening oraz tuzin innych negatywnych myśli, jakie nie przestawały mnie dręczyć w trakcie spędzonego tu półtora tygodnia. „Przecież nie oczekiwałaś, że będzie tutaj jak w domu”.
Musiałam dać sobie trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do ludzi i otoczenia. Nigdy nie czułam się komfortowo, poznając nowe osoby, a zawieranie przyjaźni nie przychodziło mi tak łatwo jak Rolandowi i Peterowi.
Uśmiechnęłam się cierpko. Kolejna rzecz, nad którą powinnam popracować.
Po półgodzinie wyszłam z wanny i stanęłam pod prysznicem. Wykąpana, wysuszona i ubrana w świeże sznurowane spodnie oraz koszulkę opuściłam łaźnię, aby skierować się na trzecie piętro w północnym skrzydle. Westhorne to wojskowa twierdza Mohiri, jednak na próżno szukać tu jakichkolwiek koszar. Mój apartament był prawie tak duży jak loft w New Hastings, ze znacznie większą toaletą i małym salonem z aneksem kuchennym. Meble miałam bardziej stylowe niż te, do jakich przywykłam, ale pokochałam antyczne łóżko z czterema kolumnami, z kolei kominek się przyda, jeśli zimy w Idaho faktycznie okażą się takie, jak mi powiedziano.
Otworzyłam okno i odetchnęłam głęboko świeżym powietrzem. Widok całkowicie różnił się od tego, z którym dorastałam. Tęskniłam za oceanem, chociaż ośnieżone góry sprawiały, że jak tylko na nie spoglądałam, zapierało mi dech w piersi.
Szkoda, że nie miałam możliwości swobodnego ich eksplorowania, bo wtedy na pewno lepiej bym sobie poradziła ze zmianą scenerii. Do tej pory pozwalano mi poruszać się jedynie po terenie twierdzy. Oczywiście próbowałam wyjść poza jej granice, niestety dwukrotnie zostałam złapana i zawrócona. Usłyszałam, że tak wygląda standardowa procedura dla nowych sierot oraz że robią to dla mojego dobra, ale podejrzewałam, że chodziło raczej o fakt, że w przeszłości pozwalałam sobie na różne niebezpieczne eskapady.
Brakowało mi spacerów po lesie i wędrówek po górskich szlakach, kiedy nie traktowano mnie jak pięciolatki, która odeszła za daleko. Przecież nie zamierzałam uciekać. Znajdowaliśmy się na środku pustkowia, a najbliższe miasto było oddalone o osiem kilometrów. Nawet gdybym się do niego udała, Butler Falls cieszyło się zawrotną liczbą czterech tysięcy mieszkańców i miało więcej sklepów z artykułami spożywczymi niż restauracji.
Miejscowość nie sprawiała wrażenia zbyt zachęcającej dla wampirów, zwłaszcza z siedzibą Mohiri w pobliżu.
Z westchnieniem odwróciłam się od okna, a potem zanurkowałam w przesadnie ogromnej szafie, by znaleźć dżinsy i sweter. Komu potrzebny mebel wielkości małej sypialni? Moje ubrania zajęły niewiele miejsca. Kilka dni temu z domu przybyła reszta pudeł, a większość z nich nadal leżała nieotwarta. Prawie trzy czwarte garderoby pozostawało puste.
Claire – kobieta, która oprowadzała mnie po tym miejscu, gdy tu dotarłam – powiedziała, że założono mi linię kredytową na zakup wszystkiego, czego będę potrzebować, ale jakoś jeszcze z tego nie skorzystałam. Po pierwsze i tak nie miałam dokąd pójść, po drugie stare ciuchy służyły wystarczająco dobrze, a po trzecie czułabym się dziwnie, wydając pieniądze obcych osób.
Złapałam ciepły płaszcz i książkę z szafki nocnej. To jedna z powieści Nate’a. Czytałam ją już wcześniej, lecz ponowna lektura sprawiła, że trochę mniej tęskniłam za domem. Włożyłam tomik do kieszeni, po czym opuściłam pokój.
Kiedy schodziłam po schodach, odgłosy rozmów stawały się coraz głośniejsze. Była właśnie pora lunchu, ale ostatnie, o czym marzyłam, to znaleźć się teraz w zatłoczonej jadalni. Zamiast tego wyszłam przez drzwi w skrzydle treningowym, które otwierały się na podwórze z tyłu budynku. Na prawo mieściła się szeroka, głęboka rzeka granicząca z jedną stroną posesji. Ruszyłam w tamtym kierunku, jednak finalnie skręciłam w pobliże lasu. Gdy zbliżałam się do wody, zawsze odnosiłam wrażenie, że ktoś mnie obserwował. Bez wątpienia upewniali się, że do niej nie wpadnę i nie utonę.
Minęłam grupę wojowników niosących łuki i miecze. Uprzejmie skinęli głowami, ale niczego nie powiedzieli. Westhorne prezentowało się przepięknie, niestety ciągle mi przypominano, że to wojskowa twierdza. Mohiri mieli dziesiątki kompleksów w samych Stanach Zjednoczonych, a co najmniej dziesięć z nich wyglądało jak ten. Pozostałe były obiektami społecznymi, jeszcze bardziej ufortyfikowanymi niż Westhorne, lecz mniej zaangażowanymi w operacje militarne. Nie musiałam pytać, dlaczego mnie tam nie wysłano. Nikt nie chciał ryzykować, że Mistrz zaatakuje obiekt pełen dzieci, jeśli kiedykolwiek odkryje, że żyję. Dlatego znalazłam się tutaj.
Jak tylko weszłam do lasu, zostałam otulona zapachem sosny. Przez baldachim gałęzi nad sobą widziałam zaledwie plamy niebieskiego nieba, ale słońce przesączało się pomiędzy nimi, tworząc na ziemi zniekształcone wzory ze światła. Było tu cicho, a jedyne dźwięki wydawały ćwierkające nieopodal ptaki. Wzięłam głęboki oddech i wyobraziłam sobie, że jestem w New Hastings, gdzie Remy lub jeden z jego małych kuzynów mógł się do mnie podkraść.
Otrząsnęłam się z melancholii, bo krajobraz prezentował się zbyt pięknie, aby przyćmić go smutkiem. Z rękami w kieszeniach wędrowałam bez celu, ciesząc się, że przez chwilę mogłam pobyć sama na powietrzu.
„Z czasem będzie mi łatwiej”, powiedziałam sobie, jak to robiłam każdego dnia. Mieli tu o wiele więcej zasad, niż mogłabym przypuszczać, jednak ludzie zachowywali się uprzejmie i przyjaźnie, nawet jeśli wydawali się inni. Tylko dlatego, że nie czułam się tutaj jak u siebie, nie powinnam oceniać całej rasy Mohiri po niecałych dwóch tygodniach.
„Chodzi ci o to, że niesprawiedliwe oceniać ich przez JEGO pryzmat”.
Myślenie o nim wyłącznie by mnie rozzłościło, więc starałam się skupić na wszystkim, byle nie na tym. Wyszłam na małą, słoneczną polanę, gdzie powietrze było o parę stopni cieplejsze niż w cieniu dużych drzew. Na dworze panował dzisiaj chłód – prawie za duży, żeby siedzieć na zewnątrz, ale zdecydowanie wolałam to od kiszenia się w środku. Zamknęłam oczy i zwróciłam twarz do słońca, po czym wsłuchałam się w ciche dźwięki lasu, oddychając bogatym, ziemnym zapachem.
„Tak, tu będzie dobrze”, stwierdziłam i wyciągnęłam się na trawie z książką.
Ledwie przebrnęłam przez dwa rozdziały, a pojawił się mały brązowy królik. Kuśtykał. Po chwili zatrzymał się na skraju drzew. Nawet jeśli nie używałam daru, on zdawał się przyciągać zwierzęta i inne stworzenia, dając im znać, że nie stanowię zagrożenia. Niemniej łagodniejsze istoty, takie jak właśnie króliki, nadal były trochę ostrożne.
Odłożyłam powieść i sięgnęłam po energię, by wysłać jej strumień w kierunku futrzaka. Drgnął. Wąchał przestrzeń dookoła przez jakąś minutę, nim odważył się podejść. Pozwoliłam mu na to i nie poruszyłam się nawet wtedy, gdy trącił moją dłoń nosem. Uwolniłam kolejną wiązkę mocy, a ona popłynęła do niego z drugiej ręki, aż wreszcie ufnie przy mnie legł.
Usiadłam powoli, żeby go nie wystraszyć, i dotknęłam jego grzbietu w poszukaniu źródła urazu. Znalezienie obrzęku oraz stanu zapalnego w jednej z tylnych kończyn nie zajęło mi długo. Zaczęłam przesuwać palcami, aż dotarłam do zranionej łapki, następnie pomacałam ją, aby sprawdzić rozmiary uszkodzenia.
– Nie martw się, maleńki. Zaraz ci pomogę.
Znajome ciepło wezbrało mi w klatce piersiowej i spłynęło w dół ramienia. Szukało ran i zakleszczało je w uzdrawiającym ogniu, który z łatwością scalił pękniętą kość, a także zniwelował obrzęk. Kiedy poczułam, że łapa wraca do zdrowia, zablokowałam dar.
– Proszę bardzo. Jak nowy.
„Ciekawe, jak Callum by sobie z tym poradził”. Może nie byłam materiałem na wojownika, ale miałam inne umiejętności. Pewnie wyszłoby lepiej, gdybym skupiła się na uzdrawianiu i zostawiła zabijanie prawdziwym bohaterom.
Królik przeniósł ciężar na wcześniej uszkodzoną łapkę i wykonał kilka niepewnych skoków, dopiero potem uznał, że znów wszystko jest w porządku. – Do zobaczenia! – zawołałam za nim, gdy ruszył radośnie w drogę.
Położyłam się ponownie na trawie, by dojść do siebie po użyciu mocy. Zaskoczyło mnie, że w ogóle nie czułam się wyczerpana. Dziwne, nawet po niewielkim uleczeniu potrzebowałam zwykle sporo czasu na powrót do pełni sił. Teraz jednak byłam raczej pobudzona, niespokojna.
Wstałam i znów zaczęłam iść. W odległości około półtora kilometra od twierdzy znajdowało się małe jezioro. Widziałam je na mapie w bibliotece, ale kiedy pierwszy raz próbowałam tam pójść, zostałam zatrzymana. Może tym razem mi się poszczęści.
– Co, do…? Serio? Znowu? – Przystanęłam, gdy poczułam mrowienie skóry głowy, a we włosach trzasnęło, jakby coś je naładowało. Dłonie oraz podeszwy stóp zaczęły robić się coraz cieplejsze i swędziały, tymczasem po skórze przepłynął prąd elektryczny. Usłyszałam szelest, więc spojrzałam w dół. Zobaczyłam, jak suche liście wokół moich kostek zadrżały, choć nie było wiatru.
Wszystko ustało równie szybko, jak się zaczęło.
„Co jest grane?”
Już drugi raz w ciągu ostatnich czterech dni doświadczyłam czegoś takiego. Podejrzewałam, że miało to związek z genami rusałki, ponieważ Aine wspomniała, że moje moce wciąż się rozwijają. Niestety nie było tu nikogo, kogo mogłabym o to zapytać. Szkoda, że nie wiedziałam, jak się z nią skontaktować. Obiecała, że wkrótce mnie odwiedzi, ale przypuszczałam, że dla Fae czas płynął inaczej. Dla niej „wkrótce” mogło oznaczać kilka tygodni lub nawet lat.
– Uch! – jęknęłam, kiedy punkt pośrodku klatki piersiowej zaczął swędzieć, a pod mostkiem uformował się zimny węzeł. Coś nowego. Chłód nie sprawiał bólu, mimo to czułam się nieswojo, poza tym wzbudzał mój niepokój, bo właśnie tam zostałam dźgnięta miesiąc temu. Aine powiedziała, że duszki całkowicie mnie wyleczyły, tylko co, jeśli się myliła? Ostatecznie one same przyznały, że nie wiadomo, jak zareaguję na krew wampira, która znajdowała się na nożu.
Pocierając pierś, wznowiłam marsz z nadzieją, że lodowate uczucie zniknie. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę twierdzy. Ku mojej ogromnej uldze ucisk zaczął się rozluźniać. Cokolwiek się ze mną działo, chyba samo przechodziło.
– Ktoś znów był niegrzeczną dziewczynką.
Podskoczyłam i zwróciłam się przodem do mężczyzny. Rudowłosy wojownik tak łatwo mnie podszedł. Stanął niecałe półtora metra dalej, potrząsnął głową, po czym rzucił mi spojrzenie mówiące: „Wiesz, że nie powinnaś tu przebywać”.
– Naprawdę chciałabym, żebyś przestał to robić – burknęłam pod nosem.
– Robić co? – spytał ktoś inny, a ja cicho pisnęłam, ponownie się odwracając. Znalazłam się twarzą w twarz z uśmiechniętym lustrzanym odbiciem rudowłosego wojownika.
– Cholera, chłopaki! Przestańcie!
Śmiech wypełnił las, gdy bliźniacy stanęli naprzeciwko mnie. Seamus i Niall byli tak bardzo do siebie podobni, że wątpiłam, aby własna matka potrafiła ich rozróżnić. Wyglądali identycznie, mieli jednakową posturę, jasnozielone oczy, rude, nastroszone włosy oraz chłopięco przystojne oblicza. W tej chwili uśmiechali się w dokładnie w ten sam sposób.
– Gdzie się wybierasz w taki piękny dzień? – zapytał ten, którego uważałam za Nialla.
– Spacerowałam i właśnie wracam. Możecie dalej patrolować czy cokolwiek tu robiliście.
– Cóż, jeśli nie planujesz spędzić nocy w górach, idziesz w złą stronę – powiedział ten mogący być Seamusem, choć równie dobrze wcale nie. Szłam w góry? Dziwactwa, jakich przed chwilą doświadczyłam, musiały nieźle namieszać mi w głowie. Nigdy dotąd nie zagubiłam się w lesie. – Dalej, wracamy. – Bracia chcieli mnie odprowadzić, jednak powstrzymałam ich uniesioną dłonią.
– Mogę pójść sama. Wystarczy, że wskażecie mi właściwy kierunek.
– Sorry, dziewczę, ale mamy swoje rozkazy.
– Dajcie spokój, chłopaki, nie róbcie tego znowu. – Moje prośby trafiły w próżnię i zaraz wylądowałam pod eskortą na szlaku, o którym nawet nie miałam wcześniej pojęcia. Bliźniacy zachowywali czujność, jakby za każdym drzewem kryło się niebezpieczeństwo, poza tym prowadzili mnie między sobą jak wystraszone dziecko. Albo więźnia.
– Zażywałam tylko świeżego powietrza. Nie jestem żadnym zbiegiem.
– Czyż nie to samo powiedziała za pierwszym razem, bracie? – przemówił chłopak po mojej prawej. Przestałam próbować ich rozróżnić. – Zgadza się, i byliśmy na tyle głupi, żeby dać się oszukać temu słodkiemu uśmiechowi.
– Od tamtego incydentu minął ponad tydzień. Jak długo zamierzacie mi to wypominać?
– A co zrobiłaś trzy dni temu? – zapytał teraz ten po lewej.
– Mówiłam, że chciałam po prostu spędzić trochę czasu nad jeziorem. Co w tym złego?
– Tak jak poprzednio, kiedy poszłaś tam posiedzieć, co? – parsknął bliźniak z prawej.
– Skąd o tym wiesz?
– Och, słyszeliśmy o tobie wiele historii. – Posłał mi krzywy uśmieszek.
– I dlatego nie nabierzesz nas na tę samą sztuczkę – dodał jego brat. – Chociaż zaczynam odrobinę współczuć chłopakom.
Drzewa się przerzedziły i zobaczyłam kamienne ściany rozległego budynku, który od kilkunastu dni nazywałam domem. Wyszliśmy z lasu na szeroki zielony trawnik.
– Myślę, że dam radę stąd trafić – oznajmiłam.
Żaden z nich nie zrozumiał aluzji. Trzymali się bardzo blisko, gdy zmierzaliśmy w kierunku nieruchomości. Skrzyżowałam ramiona na piersi i poszłam z nimi. Kiedy tu przybyłam, nikt nie wspomniał, że znajdowanie się pod ochroną Mohiri oznacza bycie traktowanym niczym osoba w areszcie dla nieletnich. Bliźniacy zachowywali się zawsze dobrodusznie w tym zakresie, ale – jak by na to nie patrzeć – nadal pełnili funkcję moich strażników. Zbliżyliśmy się do podwórza za skrzydłem szkoleniowym, gdzie rozmawiało dwóch facetów. Minęliśmy ich, a oni się odwrócili i znacząco na nas spojrzeli. Kolejna dwójka mężczyzn wyszła zza rogu – rozpoznałam Calluma oraz tego blondyna, który pojawił się wcześniej na treningu. Ten pierwszy skinął mi głową z rozbawieniem, lecz wyraz twarzy drugiego był trudny do odczytania.
Bez słowa oderwałam się od bliźniaków. Pomaszerowałam w stronę drzwi, próbując ukryć gniew i zakłopotanie. Obiecałam sobie, że dam temu miejscu szansę, ale nie mogłam już dłużej tu wytrzymać. Jeśli tak miało od tej pory wyglądać moje życie, chciałam się z tego wycofać.
Znajdowałam się prawie przy wejściu, gdy usłyszałam krzyki. Odwróciłam się i zauważyłam, jak dwaj mężczyźni gapią się na coś z przerażonymi minami.
„Co tym razem?”
Bicie mojego serca przyspieszyło. Oczekiwałam, że za moment ukaże mi się armia zstępujących na nas wampirów. Na początku zobaczyłam tylko, jak Seamus z Niallem dobywają mieczy. Callum oraz jego towarzysz w mig zrobili to samo.
– Uciekaj, dziewczę! – krzyknął jeden z braci. Szarpnął głową w lewo, żeby na coś spojrzeć. Powędrowałam za jego wzrokiem i wstrzymałam oddech na widok dwóch potwornych stworzeń nacierających na nas.
Nacierających na mnie.
Wojownicy utworzyli przede mną linię obronną na sekundę przed tym, zanim zrozumiałam, na co patrzyłam. Stworzenia były czarne niczym węgiel oraz tak duże, że dog niemiecki przypominał przy nich pieska pokojowego. Otworzyły szczęki, odsłaniając masywne kły.
Ostatni raz widziałam te bestie ponad miesiąc temu w piwniczce na wino w rezydencji w Portland. Wyglądały na wściekłe tak samo w słońcu, jak i w słabo oświetlonych podziemiach. Wtedy użyłam mocy, żeby je ukoić, teraz jednak nie prezentowały się już tak przyjaźnie. Mogłam jedynie stać i obserwować, jak piekielne ogary żłobią pazurami ziemię, a z ich obnażonych zębisk cieknie ślina, gdy pędziły w naszym kierunku.
Czterech mężczyzn przede mną uniosło broń, a mi w ustach zaschło ze strachu. Moja wiedza o upadłych bestiach była bardzo ograniczona i nie miałam pojęcia, czy Mohiri dorównywali im siłą. Nie sądziłam, bym tym razem zdołała coś zdziałać swoim darem.
A może jednak? Co Nikolas powiedział o tych stworach? „Należą teraz do ciebie. Kiedy upadła bestia pozostawia ślad na nowym panie, jest niezwykle lojalna. Będą słuchać tylko ciebie”. Czy to prawda? Czy faktycznie mnie naznaczyły?
Zaczęłam oddalać się od mężczyzn, którzy tak bardzo skupili się na zbliżających się do nas ogarach, że przestali zwracać na mnie uwagę. W chwili, gdy odległość między nami wyniosła kilka metrów, odwróciłam się i pobiegłam na lewo, jednocześnie zbierając moc. Jeśli Nikolas miał rację, psy nie zrobią mi krzywdy, bo byłam teraz ich panią. Jeśli się mylił… Głośno przełknęłam ślinę. Wolałam o tym nie myśleć.
Zatrzymałam się i odwróciłam, kiedy stworzenia skierowały się prosto na mnie. Wojownicy spojrzeli w moją stronę, a ja zobaczyłam przerażenie na ich twarzach, gdy zdali sobie sprawę z tego, co wyprawiam. Rzucili się, aby zatrzymać bestie. Widziałam, jak szybko poruszają się Mohiri, i wiedziałam, że najpierw zaatakują ogary. Musiałam coś zrobić, zanim będzie za późno.
– STÓJCIE! – ryknęłam ile tchu, a zgromadzona we mnie energia poniosła mój głos przez cały trawnik w sposób, w jaki nigdy wcześniej tego nie dokonała. Mężczyźni i zwierzęta stanęli zaledwie parę kroków od siebie, przyglądając mi się z zaskoczeniem. Podniosłam dłoń do gardła.
„Czy ten dźwięk naprawdę się z niego wydobył?”
– Nie ruszajcie się. – Zniżyłam ton. Gdy jeden z braci otworzył usta, żeby coś powiedzieć, przeszkodziłam mu. – Znam tych chłopców. Poradzę sobie z nimi.
Nie miałam pojęcia, czy to prawda, ale brzmiało dość wiarygodnie i podbudował mnie fakt, że psy się zatrzymały. Zanim ktokolwiek zdążył się sprzeciwić, wskazałam palcem na łydkę.
– Do nogi – przemówiłam stanowczo.
Ogary przechyliły łby na jedną stronę i spojrzały na mnie, jakby nie wiedziały, co robić.
– Do nogi! – powtórzyłam głośniej.
Nie spodziewałam się, że to zadziała. Ledwie potrafiłam skłonić naszego beagle’a Daisy, by wykonała prostą komendę, choć uratowałam jej życie i pozwoliłam spać na swoim łóżku, kiedy miała na to ochotę. Nie byłam przygotowana, że upadłe bestie nagle podejdą spokojnie, po czym zatrzymają się tuż przede mną.
„Jasna cholera!”
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy znalazłam się twarzą w twarz z dwiema parami czerwonych ślepi oraz najstraszniej wyglądającymi pyskami, jakie kiedykolwiek widziałam. Dysząc, stworzenia owiewały mi policzki gorącym oddechem. Oparłam się chęci odpędzenia sprzed nosa okropnego zapachu stanowiącego mieszankę surowego mięsa i śmierdzących stóp.
„Boże, mam nadzieję, że nikogo właśnie nie zjadły”.
– Siad! – rozkazałam i oba zwierzaki wykonały polecenie.
Ich pyski wciąż znajdowały się na wysokości mojego wzroku, jednak nie wyglądały już tak groźnie z wywieszonymi jęzorami.
– Grzeczne chłopaki – pochwaliłam, starając się nie kaszlnąć z powodu smrodu. Jeśli pominąć rozmiar, czerwone ślepia i szczęki zdolne roztrzaskać kości, tak naprawdę były to tylko duże psy. – Jak się tu znaleźliście?
Zaczęły uderzać ogonami o ziemię, na co uśmiechnęłam się z ulgą. Wyciągnęłam rękę i porządnie podrapałam za uszami jednego z ogarów. Podsunął się, prawie przewracając mnie swoim ciężarem. Usłyszałam skomlenie, więc spojrzałam na stwora po drugiej stronie.
Poklepałam się po biodrze i zaraz wylądowałam w miażdżącym uścisku między dwiema ciężkimi upadłymi bestiami domagającymi się uwagi. Przyszło mi do głowy, że przede mną prawdopodobnie nikt nigdy nie okazał im dobroci. Te piekielne istoty hodowano wyłącznie w jednym celu: okaleczania i zabijania. Były bronią, a broń nie potrzebowała czułości.
Pogłaskałam je po łbach i od razu się skrzywiłam, kiedy oba stworzenia zwilżyły moją twarz długimi, mokrymi językami.
– Uch! To niezbyt demoniczne zachowanie. – Próbowałam odepchnąć ich pyski, ale napierały mocniej, aż prawie się udusiłam. – Przestańcie, przestańcie – sapnęłam, a kiedy to nie zadziałało, wykrztusiłam: – Leżeć.
Oba psy natychmiast się położyły i przestały się bawić. Przynajmniej były dobrze ułożone.
Wytarłam policzki rękawem, krzywiąc się na widok posklejanych kłaków, zwisających mi przy szyi. Gdy odgarniałam włosy z czoła, moja ręka zastygła – zorientowałam się, jaka zapadła cisza. Podniosłam wzrok i ujrzałam czterech mężczyzn obserwujących mnie z szokiem wypisanym na twarzach. Westchnęłam tak, że tylko zwierzęta mogły to usłyszeć. Tego potrzebowałam – kolejnego powodu, żeby ludzie się na mnie gapili.
Callum z kumplem otrząsnęli się ze zdziwienia, a bracia zrobili krok w moją stronę. Piekielne ogary zerwały się przede mną na nogi i obnażyły kły, wydając z siebie niskie ostrzegawcze warczenie. Niall z Seamusem znieruchomieli.
– Dosyć – nakazałam.
Położyłam dłonie na karkach bestii. Warczenie ucichło, mimo to czułam napięcie w ich ciałach. Utrzymywały obronną postawę, gotowe do rzucenia się do ataku przy najmniejszej prowokacji.
„Co mam teraz zrobić?”
– Gdybym nie zobaczył tego na własne oczy, nie uwierzyłbym w to – odezwał się jeden z bliźniaków, nie odrywając spojrzenia od stworów.
– Ja widzę i nadal nie wierzę. – Jego brat pokręcił głową.
Kiedy wojownicy przemówili, z klatek piersiowych psów wydobyły się niskie szmery. Zastanawiałam się, jak miałam powstrzymać te istoty przed wyrządzeniem komuś krzywdy. Ogary wydawały się wystarczająco uległe w stosunku do mnie, ale najwyraźniej nie dotyczyło to nikogo innego, zwłaszcza uzbrojonych mężczyzn.
– Eee, moglibyście opuścić broń?
Żaden z facetów nawet nie drgnął, żeby spełnić moją prośbę. Obserwowali mnie, jakbym straciła rozum. Rozumiałam ich wahanie, biorąc pod uwagę, na co patrzyli, niestety nie znalazłam innego sposobu, aby zakończyć to pokojowo.
– One mnie chronią, a wy wyglądacie dosyć niebezpiecznie. – Wciąż pieściłam łby zwierząt. – Nie wiedzą, że jesteście przyjaźnie nastawieni, więc możecie po prostu odłożyć miecze?
Blond wojownik jako pierwszy zastosował się do moich słów. Wsunął ostrze w pochwę na plecach, wówczas reszta poszła za jego przykładem. Jak tylko ostatnie narzędzie walki zniknęło z pola widzenia, poczułam, że stworzenia się rozluźniają.
– O wiele lepiej. Przypuszczam, że żaden z was nie wie, skąd moje piekielne ogary się tutaj wzięły?
– Twoje piekielne ogary? – Któryś z braci wlepił we mnie spojrzenie.
Poklepałam jedną z ogromnych głów.
– A sprawiają wrażenie, jakby należały do kogoś innego?
Callum się zaśmiał, a blondyn rzucił mi oceniające spojrzenie. Seamus z Niallem zerknęli na dwóch pozostałych mężczyzn, jak gdyby spodziewali się, że któryś z nich coś powie. Gdy żaden się nie odezwał, jeden z bliźniaków postanowił zabrać głos.
– Przybyły tu wczoraj. To wszystko, co wiem. Zwykle nie zajmuję się żadną z bestii.
– Macie tutaj inne zwierzęta?
Prychnął.
– Nie nazwałbym ich zwierzętami, ale tak, zazwyczaj jest ich kilka w menażerii.
Na wspomnienie uwięzionych w klatce młodych trolli ogarnęła mnie złość.
– Macie tu menażerię? Wystawiacie te istoty na pokaz?
– To wyłącznie taka nazywa – wyjaśnił. – Tam trzymamy schwytane stwory, które sprawiają ludziom problemy, dopóki nie wymyślimy, co z nimi zrobić. – Chcę zobaczyć to miejsce – poprosiłam. Dostrzegłam, że zamierzał się sprzeciwić, dlatego szybko dodałam: – Jeśli moje ogary tam żyją, chcę to zobaczyć. Poza tym jak inaczej zamierzasz je tam zaprowadzić?
Mrugnął nieufnie w kierunku demonicznych psów, po czym westchnął:
– Chodź ze mną.
Ruszyłam jego śladem, zachowując bezpieczny dystans, kiedy zmierzaliśmy do grupy kamiennych budynków na tyłach posiadłości. Piekielne ogary szły obok mnie. Widziałam, jak nieustannie badały otoczenie, jakby szukały czegoś, co mogłyby uznać za zagrożenie.
Claire nie pokazała mi tej części posesji podczas oprowadzania, więc myślałam, że składują tutaj broń lub mają więcej sal szkoleniowych. Największym z segmentów był długi, dwupiętrowy prostokąt z oknami jedynie na wyższej kondygnacji oraz kopulastym dachem, który wyglądał jak zrobiony z grubego szkła, ale podejrzewałam, że najprawdopodobniej wykonano go ze znacznie mocniejszego materiału. Znajdowało się tam tylko jedno wejście – mój przewodnik otworzył ciężkie, wzmocnione stalowe drzwi, następnie puścił mnie i ogary przodem.
W środku zastałam jasne, przestronne, dwupoziomowe pomieszczenie podzielone na osiem zakratowanych wybiegów o różnej wielkości. Pomiędzy klatkami stały solidne ściany, pewnie po to, aby mieszkańcy nie przeszkadzali sobie nawzajem. Chociaż nie widziałam wnętrza kwater, odgłosy szurania na drugim końcu menażerii mówiły mi, że minimum jedna z nich była zajęta.
– Eee, którym z braci jesteś?
– Seamusem. – Wyszczerzył się.
– Mogę się rozejrzeć, Seamusie? – spytałam.
– Śmiało, ale najpierw wpuść swoje bestie, bo denerwują inne stworzenia. I mnie też.
– Gdzie je zaprowadzić? – Nienawidziłam pomysłu trzymania zwierząt pod kluczem, lecz zdrowy rozsądek podpowiadał, że piekielne ogary nie powinny swobodnie biegać na zewnątrz. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Tam. – Seamus wskazał na pierwszą zagrodę.
Miała co najmniej sześć metrów szerokości i drugie tyle długości. Z przodu mieściła się szczelina przy podłodze, którędy pewnie podawano jedzenie oraz wodę, a z tyłu widziałam otwór prowadzący do ciemnej, podobnej do jaskini jamy.
Pomachałam przy otwartych drzwiach do boksu.
– W porządku, do środka, chłopaki. – Psy się zawahały. Pomyślałam, że odmówią wejścia do klatki, za co zresztą nie mogłabym ich winić. Też nie chciałabym zostać zamknięta w taki sposób. Po chwili jednak weszły bez żadnego dalszego namawiania, a ja zatrzasnęłam za nimi drzwi. – Będę was codziennie odwiedzać. Może pozwolą nam pójść na spacer, jeśli nie narobicie głupot.
Seamus miał minę sugerującą, że nikt nigdy nie zaufa upadłym bestiom na tyle, aby puścić je wolno, bez względu na to, jak dobrze będą się zachowywać. Jeszcze się przekonamy. Te stwory to moi podopieczni i nie zamierzałam zostawiać ich wystawionych niczym okazy w zoo.
Chłopak zbadał blokadę na drzwiach.
– Nie wygląda na zepsutą. Jak ta dwójka się wydostała?
– Może ktoś zapomniał ją zamknąć?
Potrząsnął głową z rozmysłem.
– Te zamki ryglują się automatycznie i można je odblokować wyłącznie z głównego panelu sterowania lub zakodowanym kluczem. Będę musiał poprosić ochronę, żeby sprawdziła dzisiejsze nagrania z monitoringu.
Rozejrzałam się dookoła, aż zauważyłam kamery zamontowane w regularnych odstępach wysoko na ścianach. Na każdą zagrodę przypadała jedna, a przy wejściu znajdowały się dwie. To sensowne. Jeśli miało się pod opieką niebezpieczne stworzenia, należało je ściśle nadzorować.
Zostawiłam chłopaka mruczącego coś nad zamkiem i podeszłam do innych kwater, bardzo ciekawa, jakie istoty tutaj trzymano. Pierwsze trzy, które minęłam, były puste. Przyspieszyłam, gdy zobaczyłam wydobywający się dym z czwartej.
– Uważaj, dziewczę. Nie zbliżaj się za bardzo do tej zagrody – ostrzegł Seamus tuż przed tym, jak dało się dostrzec wnętrze boksu. Słuchając jego ostrzeżenia, przesunęłam się na drugą stronę, zanim odwróciłam się, aby zobaczyć mieszkańca klatki. Szczęka mi opadła, a oczy prawie wyszły z orbit.
– Co, do…? Macie tu cholernego smoka!
Wpatrywałam się w zielonkawobrązowego zwierza wydychającego kłębki dymu. Patrzył na mnie ogromnymi zielonymi oczami bardzo podobnymi do krokodylich. Skrzydła miał złożone na pokrytym łuskami ciele i przykucnął z tyłu swojego lokum niczym kot gotowy rzucić się do skoku. Wydawał się niewielki jak na smoka, rozmiarem przypominał mniej więcej bardzo dużego byka, dlatego uznałam, że musi być młody. Smoki nie pochodzą z Ameryki Północnej, więc zastanawiałam się, co, u licha, sprowadziło tego tutaj.
– Właściwie to nie smok, a wywerna. – Mężczyzna o oliwkowej skórze i z krótkimi czarnymi włosami stanął obok mnie. – I to wredna. Ta poparzyła pięć osób, w dodatku zabiła dwie w Utah, zanim udało nam się ją złapać.
Próbowałam sobie przypomnieć, co przeczytałam o wywernach. Są drobniejsze i szybsze niż ich kuzyni smoki, ale nie tak potężne jak one. Buchają mniejszymi płomieniami, poza tym mają dwie łapy zamiast czterech. Podczas gdy smoki cechuje inteligencja, wywerny są bliższe zwierzętom, trochę jak aligatory ze skrzydłami. I tak samo zabójcze.
Zadrżałam.
– Co z nią zrobicie?
– Mamy siedzibę w Argentynie, gdzie szkolimy je do polowania na wampiry. Trzymamy Alexa, dopóki kogoś po niego nie wyślą. Nie zbliżaj się za bardzo. Zieje ogniem na metr i usmaży cię bez zastanowienia.
– Alex? – Wyrwał mi się głośny śmiech. – Nazwałeś wywernę „Alex”?
– Jeden z facetów, którzy go złapali, nadał mu to imię. – Mężczyzna również się zaśmiał. – Powiedział, że paskuda była tak zgryźliwa, jak jego starszy brat.
Pokręciłam głową, uśmiechnęłam się i wyciągnęłam dłoń.
– Cześć, jestem Sara.
– Sahir. – Spojrzał na mnie przyjaźnie. – Dużo o tobie słyszałem, Saro.
– Jak wszyscy inni. – Skrzywiłam się. – Wydaje mi się, że wojownicy plotkują bardziej niż dziewczyny w moim liceum.
Sahir miał głęboki i radosny śmiech, przez co od razu go polubiłam. Ruszył w stronę klatki ogarów, a ja podążyłam za nim. Piekielne psy warknęły groźnie, lecz on je zignorował.
– Opiekowałem się wieloma stworzeniami, ale to pierwsze upadłe bestie, jakie mi się trafiły. Są niezwykle rzadkie. Kiedy usłyszałem, jak zostały schwytane, sądziłem, że sfabrykowano tę historyjkę. Gdybyś tu z nimi nie weszła, nie uwierzyłbym.
– To najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem – stwierdził Seamus. W końcu przestał studiować zamek i do nas podszedł. – Myślałem, że na pewno ktoś umrze, gdy zobaczyłam, jak na nas nacierają. Sahirze, masz pojęcie, w jaki sposób te bestie mogły się uwolnić?
– Niestety nie – zaprzeczył. – Nikt tu nie zaglądał, odkąd przywieźli je wczorajszej nocy, a klucze są w moim biurze. Chodźmy, sprawdzimy, co zarejestrował monitoring.
Oboje poszliśmy za nim do jasno oświetlonego biura na tyłach budynku, gdzie zalogował się do systemu. Kilka kliknięć później włączył nagrania. – Wszystkie obrazy z kamer ochrony są przechowywane w centralnej bazie danych, jednak można je przeglądać z dowolnego sprzętu, jeśli posiada się odpowiednie uprawnienia – wyjaśnił. Puścił film z zagrody ogarów, cofnął go o kilkadziesiąt minut, następnie powoli przewijał do przodu, aż zobaczyliśmy, że drzwi do klatki stają otworem, a psy wychodzą. Potem Sahir przełączył się na jedną z zewnętrznych kamer i obserwowaliśmy, jak zwierzęta uciekają przez główne wyjście.
– Czy zamek mógł zostać odblokowany przez pomyłkę? – zapytałam. Miny obu mężczyzn dawały jasno do zrozumienia, że to mało prawdopodobne.
– Niewielu wie, że bestie w ogóle tutaj są. – Seamus potarł brodę palcami. – Poza tym nie widzę powodu, dlaczego ktokolwiek miałby je wypuszczać.
– Ponownie przejrzał nagranie. – Na wszelki wypadek poproszę ochronę o założenie dodatkowej blokady przy boksach. Jestem wdzięczny, że Alex też się nie uwolnił.
– No, zgadzam się z tobą. – Zadrżałam na myśl o wywernie latającej wokół i ziejącej ogniem na wszystko, co się porusza.
Kiedy skończyliśmy przeglądać materiały z monitoringu, Seamus odszedł, mówiąc, że musi wracać do pracy. Zostałam z ogarami jeszcze godzinę i spędziłam trochę czasu na poznawaniu Sahira. On także był nowy w Westhorne. Przyjechał tu z kompleksu w Kenii dwa miesiące temu, a przedtem mieszkał w wielu krajach Afryki oraz na Bliskim Wschodzie. Pochodził z Afganistanu, ale jego zainteresowanie nadprzyrodzonymi stworzeniami odciągnęło go daleko od domu. Uważał się raczej za uczonego niż wojownika i oczywiście bardzo dbał o dobro istot, które powierzono jego opiece. Powiedział, że niewielu ludzi przychodziło do menażerii, i pozwolił mi odwiedzać piekielne bestie, kiedy tylko zechcę.
* * *
Gdy późnym popołudniem wróciłam do głównego budynku, byłam w dużo lepszym nastroju. Dziwnie się czułam, mając tyle wolnego czasu, niestety Westhorne nie oferowało regularnych zajęć dla adeptów. Dzieci Mohiri chodziły do szkoły, dopóki nie skończyły szesnastu lat, a potem rozpoczynały szkolenie w ich domowym kompleksie albo w miejscu takim jak to, gdzie doświadczeni wojownicy przejmowali pieczę nad ich edukacją. Oprócz mnie było tu sześciu uczniów. Zauważyłam, że dni mieli o wiele bardziej wypełnione od moich. Rano ćwiczyłam z Callumem i tyle. Według niego powinno mi to pomóc w przyzwyczajeniu się do otoczenia przed przystąpieniem do pełnego treningu.
Osiem godzin z tym szkockim brutalem? Nie mogłam się doczekać.
Po wejściu do pokoju odpaliłam laptopa, który czekał na mnie w apartamencie pierwszego dnia w Westhorne. Przy nowoczesnym sprzęcie poprzedni komputer wyglądał na antyk – byłam wdzięczna za to, że Mohiri kochali technologię. Stary modem na kabel w niczym nie dorównywał ich połączeniu z siecią. Uśmiechałam się za każdym razem, kiedy się logowałam.
Na wstępie sprawdziłam nowe konto mailowe. Stworzył je dla mnie David, mój przyjaciel haker. On także ukrywał się przed Mistrzem i miał paranoję na punkcie komunikacji, co – biorąc pod uwagę naszą wspólną historię – było całkiem zrozumiałe. Pokazał też, jak sprawdzić, czy nie zainstalowano mi żadnego oprogramowania do nadzoru, na wypadek gdyby Mohiri śledzili moją aktywność w sieci. Nienawidziłam nieufnego nastawienia, jednak musiałam zyskać pewność. Na szczęście komputer pozostawał czysty.
Czekała na mnie wiadomość od Davida. Otworzyłam ją, by zobaczyć, czy chłopak ma jakieś wieści. Wiedziałam, że Mohiri szukali Madeline i Mistrza, lecz w ciągu półtora tygodnia pobytu tutaj nie usłyszałam ani słowa o ich postępach. Dlatego sami tropiliśmy moją matkę. Cóż, właściwie David wykonywał większość pracy, niemniej miał tyle samo powodów co ja, aby ją znaleźć.
Ostatni trop, o którym Ci mówiłem, okazał się fałszywy. Sprawdzam kilka nowych, pomagają mi w tym przyjaciele. Może to zająć parę tygodni. Jeśli M jest w kraju, znajdę ją, obiecuję. Będę Cię informował na bieżąco. Uważaj na siebie.
Ponownie przeczytałam maila. David naprawdę wiedział, co robi, i mogłam się założyć, że to samo dotyczyło jego znajomych. Jeżeli komuś miało się udać namierzyć Madeline, stawiałam na niego. Gdy do tego dojdzie, poznamy prawdę o potworze odpowiedzialnym za zniszczenie nam życia. Wciąż nie rozgryzłam, w jaki sposób zmuszę ją do mówienia, aczkolwiek coś wymyślę. W najgorszym razie poszczuję matkę piekielnymi ogarami.
Nie mogłam pojąć, dlaczego po prostu nie podniosła słuchawki i nie zadzwoniła do Mohiri, żeby im powiedzieć, kim jest Mistrz. Po co marnować lata na ukrywanie się, skoro masz szansę wyeliminować to, przed czym uciekasz? Była wojownikiem, łowcą wampirów. Zamiast chronić tożsamość jednego z nich, w dodatku tak niebezpiecznego, powinna pozbywać się ich ze świata. Nie chodziło już nawet o mnie. Madeline dawno temu pokazała brak macierzyńskich uczuć, więc akurat nad tym, czemu nie wyznała jego imienia, by zapewnić mi bezpieczeństwo, przestałam się zastanawiać.
Zamknęłam skrzynkę pocztową i sprawdziłam fora informacyjne, aby zobaczyć, co się dzieje na świecie. Według Wulfmana w Maine było ostatnio bardzo cicho – podejrzewałam, że miało to związek z tym, że każdy wilkołak w stanie nadal czuwał w pogotowiu po działaniach podjętych tam przez krwiopijców miesiąc temu. Martwiłam się, że wuj został sam po tym, co nas spotkało, ale Roland zapewnił, że Maxwell monitoruje okolicę, a stado pilnuje także Nate’a.
Niestety reszta kraju nie miała tyle szczęścia, by ktoś jej strzegł. Przeczytałam o co najmniej dwóch tuzinach zaginięć w Kalifornii, Teksasie i Nevadzie, które wyglądały na robotę wampirów. Drżałam na samą myśl o człowieku w rękach jednego z tych potworów. Mimo iż zabiłam Elia, on nadal nawiedzał mnie w koszmarach. Moje zdolności do odparcia nieumarłego były praktycznie zerowe, wiedziałam o tym, więc gdyby Nikolas i wilkołaki nie przybyli wtedy na czas, sprawy nie potoczyłyby się tak gładko. Dzięki nim Eli rozkojarzył się na tyle, że nie dostrzegł, jak sięgam po sztylet, ale niewiele brakowało, żebym tam zginęła.
Zabrzęczał telefon. Sięgnęłam po niego, wiedząc, że mogła dzwonić tylko jedna z dwóch osób znających ten numer: wuj albo Roland. Uśmiechnęłam się na widok cyfr na wyświetlaczu.
– Jesteś mi winna ogromną przysługę, demoniczna dziewczyno – zażartował Roland, drwiąc z pseudonimu, jaki od niego otrzymałam w zeszłym tygodniu. Rozparłam się w fotelu i spojrzałam gniewnie na ścianę.
– Jeśli nie przestaniesz mnie tak nazywać, nie będę więcej z tobą rozmawiać.
Roześmiał się z tej słabej groźby. Oboje wiedzieliśmy, że coś takiego nigdy nie nastąpi.
– Myślę, że mi wybaczysz, kiedy ci opowiem o dzisiejszej wycieczce do pewnej jaskini.
– Tak? – Mój żołądek zadrżał z podekscytowania.
– Do tego miejsca cholernie trudno się dostać. Nie mogłaś znaleźć bezpieczniejszej kryjówki?
– Remy ją znalazł, nie ja. Musisz przyznać, że jest idealna. A teraz mów.
– Wiesz, jak zimno jest na tym klifie? – jęczał. – Palce u stóp chyba wciąż mam zamrożone.
– Roland!
Westchnął.
– Wiadomość została dostarczona i otrzymałaś odpowiedź.
Gwałtownie się wyprostowałam, a serce zaczęło walić mi jak oszalałe.
– Była odpowiedź? Zostawił coś dla mnie?
– Raczej narysował na ścianie. Zrobiłem temu zdjęcie. Nie wiem, jak potrafisz przeczytać takie rzeczy. To jakieś cholerne hieroglify. – Usłyszałam, że bawi się telefonem. – Właśnie ci je wysłałem.
Poderwałam się, aby sprawdzić maila. Musiałam poczekać kolejne trzydzieści sekund, aż pojawi się na skrzynce. Po otwarciu załącznika gapiłam się na obrazek przez jakąś minutę, zanim łzy zakłuły mnie w oczy. Opuszczenie domu było trudne, ale odejście bez pożegnania z Remym bolało najbardziej. Po wielu błaganiach Roland zgodził się zostawić w moim imieniu małą kartkę w jaskini. Kumpel nie potrafił czytać ludzkiego pisma, ale na szczęście wiedziałam, jak napisać kilkanaście słów w języku trolli. Zostawiłam mu notatkę o treści: „Tęsknię za tobą”. Tymczasem jego wiadomość brzmiała: „Też za tobą tęsknię, droga przyjaciółko”.
– No i? Co to znaczy?
Przetłumaczyłam pismo dla Rolanda.
– To wszystko? – sapnął gniewnie. – Kazałaś mi dwa razy marznąć podczas wspinaczki, żeby sprawdzić, czy nadal się przyjaźnicie? Do diabła, mogłem ci to powiedzieć i zaoszczędziłbym sobie fatygi.
– Nie znasz trolli. Żyją inaczej, a starszyzna jest naprawdę surowa. Gdyby mu kazali już na zawsze trzymać się ode mnie z daleka, posłuchałby. Roland znów westchnął.
– Saro, może i nie znam zwyczajów trolli, ale widziałem cię z Remym. Spotkanie z nim to coś, czego nie zapomnę do końca życia. Nieważne, co się wtedy wydarzyło i jakie polecenia dostał od starszyzny. Ten gość nigdy cię nie odtrąci.
Roland zazwyczaj żartował i się wygłupiał, przez co czasami zapominałam, że potrafił być też wnikliwy.
– Chyba po prostu musiałam to od niego usłyszeć. Dzięki, że pomogłeś. Jesteś najlepszy.
– Wiem. Często mi to powtarzają.
Przewróciłam oczami i się roześmiałam.
– Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy się nie zmieniają.
– Co mogę powiedzieć? – Śmiał się razem ze mną. – Kobiety mnie kochają.
– Jesteś beznadziejnym przypadkiem, wiesz? Pewnego dnia spotkasz jedną, która na ciebie nie poleci, i mam nadzieję, że ją poznam.
– Spotkałem taką i złamała mi serce w szkole podstawowej.
– Och, nie zaczynaj znowu. – Przymknęłam powieki, wciąż zakłopotana niedawnym wyznaniem jego i Petera na temat tego, że obaj się we mnie podkochiwali, gdy byliśmy dziećmi.
– Założę się, że twoja twarz jest teraz czerwona – zadrwił.
– Przestań albo ci nie powiem, co się dzisiaj stało.
– Bardziej ekscytujące niż mój dzień?
Opowiedziałam mu o upadłych bestiach, menażerii oraz wywernie. Gwizdnął i poprosił o wysłanie kilku zdjęć.
– Nie wiem, czy mogę to zrobić, ale zapytam. Może mnie odwiedzisz i sam je zobaczysz?
– Jasne, wilkołak odwiedzający twierdzę Mohiri… To na pewno skończy się świetnie.
– Nigdy nie wiadomo. Dzieją się dziwniejsze rzeczy. – Zaczęłam skubać etykietę na butelce coli, która stała na biurku. – Więc masz jakieś wyjątkowe plany na swoje urodziny w przyszłym tygodniu?
Poczułam żal na myśl o tym, że nie będzie mnie na jego osiemnastce. Dla wilkołaka to ważna chwila, bo po osiągnięciu tego wieku zostaje uznany za dorosłego i włącza się go do polowań oraz patroli z innymi pełnoletnimi wilkami. To słodko-gorzkie doznanie dla nas obojga. Ekscytowaliśmy się przejściem Rolanda w dojrzałość, a jednocześnie smuciliśmy, że nie zdołamy razem uczcić jego święta. Do moich urodzin został nieco ponad miesiąc i nie mogłam sobie wyobrazić, że nie obleję ich z nim i Peterem.
– Żadnych wielkich planów. Następnego dnia i tak muszę iść do roboty.
– Masz pracę? Kim jesteś i co zrobiłeś z Rolandem?
– A co gorsza, będę pracował dla wujka w tartaku – jęknął. – W każdy weekend.
– Nie ty zawsze powtarzałeś, że wolałbyś się zatrudnić w barze fastfoodowym niż u Maxa?
– Nie mam wyboru. Muszę zarobić trochę gotówki, jeśli kiedykolwiek chcę sobie sprawić nowy samochód, a tartak płaci niezłe pieniądze. Zrobiło mi się wstyd. Jego pick-up został totalnie zniszczony przez sforę crocott próbujących mnie dorwać. Roland kochał tę rozklekotaną półciężarówkę.
– Wiem, dlaczego nagle umilkłaś, i lepiej przestań – rozkazał stanowczym głosem. – To nie była twoja wina. Poza tym może jeden z chłopaków ze stada sprzeda mi starego mustanga, którego trzyma w szopie. Trzeba w niego włożyć trochę pracy, ale mój kuzyn Paul powiedział, że pomoże z naprawami. Pamiętasz Paula? Jest mechanikiem. Muszę tylko zebrać wystarczająco dużo na zaliczkę i go biorę.
Uśmiechnęłam się, słysząc podniecenie w głosie przyjaciela.
– Chciałabym przy tym być. Pamiętaj, że nie skończyłeś uczyć mnie prowadzić.
– Zapomnij o tym! Widziałem, co się stało z ostatnim autem, jakim kierowałaś.
– Hej, to nie tak. Uciekłam od złych ludzi, nie pamiętasz?
– Mohiri mają pewnie mnóstwo samochodów, na których możesz poćwiczyć. No i stać ich na kupno kolejnych. – Zabrzmiało, jakby prychnął. – Założę się, że Nikolas mógłby cię nauczyć, jeśli wcześniej się nie pozabijacie.
Poderwałam dłoń, prawie przewracając colę. Odsunęłam ją i spojrzałam na nią gniewnie.
– Nie widziałam go, odkąd mnie tu wysadził i odjechał.
Roland milczał przez chwilę.
– Pewnie ma dużo zadań do nadrobienia i wkrótce wróci.
– Może trzymać się z daleka, nie obchodzi mnie to.
– Daj spokój, nie mówisz poważnie. Nikolas nie jest wcale takim złym facetem. A skoro ja tak twierdzę, to coś znaczy.
– Nie chcę o nim gadać.
Policzki mi zapłonęły, kiedy usłyszałam, jak mój najlepszy przyjaciel go broni. Poczułam urazę. Wiedziałam, że przesadzam, jednak nie mogłam opanować gniewnego bólu pojawiającego się na myśl o odejściu Nikolasa. Mężczyzna zniknął w ten sam dzień, w który tu dotarliśmy. Po tym wszystkim, przez co przeszliśmy, nawet się nie pożegnał.
Ciche syczenie wyrwało mnie z zadumy. Zerknęłam na stojącą kilka centymetrów dalej colę i stęknęłam, widząc, jak brązowy napój gazowany bulgotał, jakby został wstrząśnięty. Moją leżącą obok dłoń otaczały niebieskie wyładowania elektrostatyczne, a iskry przeskakiwały z palców do wyglądającej na gotową do wybuchu butelki. Szarpnęłam ręką do tyłu, po czym schowałam ją pod pachą drugiego ramienia. Napój prawie natychmiast przestał buzować. Co się ze mną działo? Cokolwiek to było, przybierało na sile.
– Halo? Wciąż tam jesteś?
– Tak, sorry. – Próbowałam powstrzymać drżenie głosu. – Rozkojarzyłam się na moment. Muszę ci o czymś powiedzieć.
– W porządku – odparł ostrożnie. – Nie sprzedajesz części trolli na czarnym rynku, prawda?
– Roland!
– Wybacz.
Powoli wciągnęłam powietrze.
– Pamiętasz, jak ci mówiłam, że zdaniem Aine moje zdolności Fae mogą zacząć rosnąć? To chyba właśnie się dzieje. W każdym razie coś się zmienia.
– To znaczy?
– Nie wiem. Jakby moc mi nawalała czy coś w ten deseń. – Opisałam mu, czego ostatnio doświadczyłam, włącznie z dziwnym zimnym miejscem w klatce piersiowej. – Kilka minut temu prawie sprawiłam, że butelka coli eksplodowała od samego mojego dotyku.
– Hmm. – Roland dumał przez chwilę. – Może ma to związek z twoimi emocjami.
– Co masz na myśli?
– Nie jesteś wesoła, odkąd się tam znalazłaś, i wkurzyłaś się, gdy wspomniałem o Nikolasie. Duszki powinny być, no wiesz, szczęśliwe cały czas, prawda? Może negatywne uczucia mieszają w twojej magii Faerie.
– Fantastyczne wytłumaczenie – parsknęłam.
– Mówię serio. Albo to mogą być hormony. Czy to nie ta pora miesiąca…?
– Przestań! Nie zapędzaj się, chyba że życie ci niemiłe! – Teraz naprawdę płonęła mi twarz.
Do moich uszu dotarł zduszony chichot. Ofuknęłam przyjaciela paroma niezbyt miłymi słowami, co tylko bardziej go rozśmieszyło. Mnie zresztą też, bo z Rolandem jest tak, że piekielnie trudno się oprzeć jego śmiechowi.
– Lepiej ci? – zapytał, kiedy oboje przestaliśmy się chichrać.
– Lepiej. – Wytarłam oczy. – Dupek.
– Ale i tak mnie kochasz – spoważniał. – Jestem pewien, że te przeboje z twoją mocą to nic takiego. Wiele ostatnio przeszłaś i pewnie to na ciebie wpłynęło.
– Może masz rację.
Mówił całkiem z sensem. Wszystko zaczęło się dopiero po tym, jak tu przyjechałam. Nie byłam przygnębiona, lecz nie czułam się również szczęśliwa. – Oczywiście, że mam rację. Pod tą przystojną twarzyczką kryje się coś więcej, wiesz.
– Fakt, nie zapominajmy o rozdmuchanym ego.
– Cóż, wykonałem swoje zadanie – westchnął ciężko. – Teraz czas się pouczyć. Jutro czeka nas test z chemii. Niektórzy wciąż muszę skończyć liceum. Chemia to przedmiot, z którym Rolandowi szło najgorzej. Też nie miałam z nią łatwo, więc pomagaliśmy sobie na testach. Akurat za tym nie tęskniłam.
– Powodzenia w takim razie. I jeszcze raz dziękuję, że poszedłeś dla mnie do jaskini.
– Nie ma sprawy. Nie, jednak odwołuję. Błagam, nie proś, żebym znów to zrobił – zaklinał. – Do usłyszenia jutro.
Rozłączyłam się i potarłam wilgotnymi od potu dłońmi o uda. Wyładowania zniknęły, a cola wróciła do normy, niestety to wcale nie zmniejszyło mojego niepokoju. Moc zachowywała się dziwnie i niezbyt wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Żałowałam, że nie było tu ze mną Aine lub Remy’ego. Troll posiadał rozległą wiedzę i zapewne znałby wszystkie odpowiedzi.
Ciężko odetchnęłam. Tak mocno mi go brakowało.
– Dość tego – mruknęłam do siebie, odpychając się od biurka. Popatrzyłam na zegarek. Na kolację było trochę za wcześnie, ale musiałam stąd wyjść i przestać się nad sobą użalać.
Chwyciłam laptopa, wsunęłam go pod pachę i udałam się do jednego ze wspólnych salonów. Znajdowały się tutaj trzy takie pomieszczenia, gdzie ludzie mogli się spotykać, oglądać telewizję albo pogadać. Posiadały barki, jeśli miało się ochotę napić – nikogo tu za bardzo nie obchodziło, ile kto miał lat. Roland z Peterem mi zazdrościli, gdy im o tym powiedziałam.
Dźwięki z telewizora przyciągnęły mnie do jednego z pokoi, a kiedy tam zajrzałam, okazało się, że zajmowała go jedna osoba – blondyn o imieniu Michael, którego poznałam tutaj drugiego dnia. Michael miał piętnaście lat, był cichy i powściągliwy w porównaniu z innymi dzieciakami. Był też odrobinę maniakiem komputerowym. Większość wolnego czasu spędzał przy laptopie, grając lub rozmawiając z przyjaciółmi online. Trzeciego dnia pobytu w Westhorne dopadła mnie okrutna migrena i to właśnie on wpadł z wizytą do mojej sypialni, by sprawdzić, jak się miewam, i zapytać, czy czegoś nie potrzebuję.
Uzdrowiciele stwierdzili, że ból głowy został prawdopodobnie wywołany przez stres. Tak bardzo mi dokuczał, że nawet pasta gunna nie miała na niego wpływu. Leżałam w łóżku, cierpiąc przez większą część dnia, zanim przypomniałam sobie o przywiezionej ze sobą fiolce żółci trolla. Planowałam ją zniszczyć, lecz na szczęście nigdy się do tego nie zabrałam. Jedna kropla dodana do szklanki wody wystarczyła, abym momentalnie wydobrzała. Chłopak siedział w fotelu, pochylony nad laptopem.
– Hej, Michael. – Zajęłam miejsce na kanapie.
– Och… C-cześć, S-saro – wyjąkał, uśmiechając się nieśmiało. Biedak. Nie miałam pojęcia, jak stanie się wojownikiem, jeśli nie przezwycięży nerwowości. Prawie przewróciłam oczami. Jakbym sama mogła oceniać innych. Byłam pewnie najgorszym adeptem w historii Mohiri.
– Co porabiasz?
– Nic takiego, gadam z kumplem. – Oparł ręce na podłokietnikach fotela, a jego twarz się rozjaśniła. – Słyszałaś, że wczoraj starli na proch ogromne siedlisko wampirów w Las Vegas?
– Jak duża grupa?
Kiedy ostatni raz widziałam nieumarłego, towarzyszyło mu dwunastu pobratymców. Nie potrafiłam sobie wyobrazić stawienia czoła większej liczbie. – Słyszałem o trzydziestu krwiopijcach. Wystarczyły raptem dwie jednostki, żeby ich zdjąć, dlatego że Nikolas Danshov prowadził tę misję. Prawdopodobnie sam zabił połowę z nich.
– Nikolas tam był? – Zaschło mi w ustach.
– Tak. Ile bym dał, by zobaczyć go w akcji. – Oczy Michaela niemal błyszczały podekscytowaniem. – Ponoć może wysłać na tamten świat sześć wampirów i nawet się nie spocić.
– Może – odparłam nieobecna myślami, wspominając, z jaką łatwością Nikolas pozbył się trzech z tuzina nieumarłych, gdy się z nimi zmierzył. – Jaki jest? Znasz go, prawda? Wszyscy mówią, że razem walczyliście z krwiopijcami.
Powstrzymałam się od westchnięcia. Uświadomienie sobie, że Danshov jest superbohaterem wśród młodszych Mohiri, zajęło mi niecały dzień.
– To niesamowity wojownik.
– Dobrze o tym wiem – jęknął Michael. – Chodziło mi o to, jak to jest spędzać z nim czas.
– On nie spędza z tobą czasu. – Krótko się zaśmiałam. – Raczej posyła ci gniewne spojrzenie i próbuje tobą rządzić. Potem odchodzi. Częściej toczyliśmy bój ze sobą niż z wampirami.
– Nikt nie kłóci się z Nikolasem. – Ciemnoniebieskie oczy Michaela się rozszerzyły.
– Może i wielki z niego wojownik, jednak nadal to tylko człowiek, Michaelu. W dodatku taki, który na ogół jest aroganckim wrzodem na tyłku. – Kto jest aroganckim wrzodem na tyłku? – Ktoś włączył się do rozmowy. Przeniosłam wzrok na dwóch chłopców wchodzących do salonu. Josh przeczesał ręką niesforną blond czuprynę i dźgnął Terrence’a łokciem, zanim usiadł obok mnie na kanapie. – Musi mówić o tobie, koleżko.
Terrence parsknął, gdy opadał na jeden z pozostałych foteli. Ze skórą w odcieniu mokki, kunsztownie ułożonymi czarnymi włosami oraz olśniewającymi tęczówkami w kolorze orzecha laskowego był jednym z najlepiej wyglądających facetów, jakich kiedykolwiek widziałam.
– Co porabiasz, Mike? – Zerknął na mojego towarzysza.
– Nic – wymamrotał. Zgarnął laptopa i wstał niepewnie. – Uhm, mam kilka rzeczy do zrobienia. Pogadamy później.
Widziałam, jak pospiesznie wyszedł z pokoju. Czułam się źle, że go wystraszyliśmy.
– Zdaje się, że nie za bardzo się tu wpasował. Też jest sierotą, prawda?
Terrence skinął głową ze współczującym uśmiechem i powiedział:
– Tak, biedny dzieciak. – Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem, więc szybko dodał: – Och, nie o to mi chodziło. Nie mam nic przeciwko sierotom. Po prostu nigdy nie pogodził się z utratą rodziny.
Bałam się zapytać, ale i tak to zrobiłam:
– Co się z nimi stało?
– A co mogło? Dopadli ich krwiopijcy. Mieszkał z bratem i matką w Atlancie, gdy nasi ludzie tam dotarli. Tej samej nocy, kiedy po nich poszli, zostali zaatakowani przez wampiry. Wyłącznie Michael wyszedł z tego cało. Kobiecie się nie udało, a wojownicy nie znaleźli Matthew. Zabrali go nieumarli.
– Ile lat miał jego brat?
– Obaj byli wtedy siedmiolatkami. To bliźniacy. – Terrence zapadł się głębiej w fotelu. – Nigdy nie namierzono Matthew, a Michael nadal wierzy, że nie umarł. Nikt nie potrafi go przekonać, że jest inaczej. Większość czasu spędza na przeglądaniu stron internetowych na temat osób zaginionych, przeszukuje publiczne akta i inne takie rzeczy.
– To okropne. – Straciłam ojca z powodu wampira, ale przynajmniej wiedziałam, że nie żyje, i nie musiałam się zastanawiać, co się z nim stało. Spędziłam dekadę, próbując pojąć, dlaczego został zamordowany. Byłoby mi o wiele ciężej, gdyby zaginął jak brat Michaela.
Nasza trójka siedziała w ciszy przez jakąś minutę, zanim Terrence spytał:
– Saro, co powiedział ci dzisiaj Tristan?
– Tristan? – Jedyny Tristan, jakiego kojarzyłam, to lord Tristan. Zasiadał w Radzie Siedmiu i zarządzał Westhorne. Odkąd tu przyjechałam, przebywał w podróży służbowej, więc jeszcze nie miałam okazji go poznać.
Terrence pokręcił głową, jakbym spytała, kim jest Michael Jackson.
– Wiesz, Tristan, główny szef. Pojawił się dziś na treningu.
– Och. Który to był? – Oparłam się pokusie ukrycia twarzy w dłoniach. Callum wytarł moim tyłkiem podłogę przed lordem Tristanem? Po tym przedstawieniu musiał się zastanawiać, czemu Nikolas zmarnował tyle czasu, próbując mnie tu sprowadzić.
Obaj chłopcy parsknęli śmiechem.
– To tamten – poinformował Josh.
Spojrzałam na główny hol. Zobaczyłam blondyna z dzisiejszego ranka rozmawiającego z rudowłosą Claire. Poczułam, jak robi mi się gorąco.
– Och, on. Rozmawiał z Callumem, nie ze mną.
Chłopcy wyglądali na nieco rozczarowanych, ale Josh szybko zmienił temat.
– Słyszeliśmy o tobie sporo rzeczy i zastanawialiśmy się, czy to prawda.
– Co na przykład? – zapytałam ostrożnie.
– Faktycznie spędzałaś czas ze stadem wilkołaków?
Poczułam irytację, gdy kąciki jego ust powędrowały w dół. Znałam historię między wilkami a Mohiri, zatem dobrze wiedziałam, co te dwie rasy do siebie czuły. Jednak Roland z Peterem byli dla mnie niczym rodzina i nie chciałam słuchać, jak ktoś z nich szydzi.
– Tak, spędzałam z nimi mnóstwo czasu. Spałam nawet u nich w domu i z nimi jadałam. Tak naprawdę moim najlepszym przyjacielem jest wilkołak. – Drażliwe. – Josh uniósł ręce w geście poddania. – Okej, rozumiemy, wilki są nietykalne.
– Słyszeliśmy też wiele innych plotek. – Terrence się pochylił.
– Takich jak?
– Zabiłaś kilku krwiopijców?
– I walczyłaś ze stadem crocott? – dociekał Josh.
– I uratowałaś dzieci trolli?
Popatrzyłam na ich podekscytowane miny i wzruszyłam ramionami.
– Tak.
– „Tak” w odpowiedzi na co? – zapytał niecierpliwie Josh.
– „Tak” w odpowiedzi na wszystko. Były tylko trzy młode trolle i nie uratowałam ich sama. Walczyłam z jedną crocottą, ale pewnie bym nie przeżyła, gdyby nie dopadł jej mój kumpel. I rzeczywiście zabiłam wampira. – W sumie dwa, jeśli włączyć w to tego przytrzymywanego przez Remy’ego, lecz tylko Eli miał dla mnie znaczenie.
– Co ty mówisz?! – rozległ się nowy męski głos.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że dołączyło do nas dwoje innych adeptów, Olivia i Mark. Nie rozmawiałam z Markiem zbyt wiele, natomiast z Olivią kilka razy i wydawała się miła. Przypominała typową dziewczynę z sąsiedztwa. Miała długie ciemne włosy, garść piegów oraz słodki uśmiech. Mark wyglądał jak grunge rocker z tą swoją kudłatą blond grzywką, która wpadała mu do oczu. On nie uśmiechał się tak często jak Olivia. Zauważyłam, że spędzali ze sobą dużo czasu. Zastanawiałam się, czy są parą czy raczej przyjaciółmi jak ja z Rolandem.
Mark zajął wolny fotel Michaela i gapił się na mnie z niedowierzaniem, przez co miałam ochotę odwdzięczyć się gniewnym spojrzeniem. Olivia była trochę bardziej niezdecydowana.
– Moglibyśmy się dosiąść? – zagadnęła.
– Im nas więcej, tym lepiej – oznajmiłam.
– Pozwól, że zapytam wprost – zaczął Mark. – Oczekujesz, że uwierzymy, że dokonałaś tego wszystko bez żadnego szkolenia? Nie lubię zwracać uwagi na to, co oczywiste, jednak widziałem, że nie umiesz walczyć… Ani trochę.
Spłoniłam się na wspomnienie o treningu.
– Możesz wierzyć, w co chcesz.
– Nie przejmuj się nim. Opowiedz nam o krwiopijcach – ponaglił Terrence.
– Zapomnij o krwiopijcach. – Josh pochylił się bliżej. – Wolę usłyszeć o trollach.
Streściłam im historię o tym, jak porwano młode trolle i musieliśmy je namierzyć, zanim zostałyby wywiezione za granicę.
– Były przetrzymywane w wielkim domu w Portland. Nikolas z Chrisem weszli pierwsi, żeby zdjąć ochronę, a my ruszyliśmy później. Nie wiedzieliśmy, że natkniemy się tam na wampiry. Musieliśmy zgładzić kilku z nich, by dostać się do środka. Nikolas, Chris i moi przyjaciele zdjęli większość. Sama zabiłam jednego, ale miałam pomoc.
– Więc znalazłaś małe trolle? – zapytała Olivia bez tchu.
– Tak, w piwniczce na wino.
– Co wydarzyło się potem? – Jej oczy lśniły z ekscytacji.
– Pojawiła się grupa Mohiri i przejęła kontrolę, wówczas się zwinęliśmy. – To oczywiście nie wszystko, niestety nie mogłam powiedzieć im za wiele bez ujawnienia rzeczy, jakimi nie powinnam się podzielić.
Terrence gwizdnął.
– Skąd w ogóle wiedzieliście o trollach?
Ludzie nie rozumieli mojego związku z Remym, a ja nie byłam w nastroju, aby odpowiedzieć na pytania, które pojawiłyby się, gdybym o nim wspomniała.
– Wilkołaki wiedzą o wszystkim, co dzieje się na ich terytorium.
– To świetna opowieść – powiedział zachwycony Josh.
Mark zmarszczył brwi.
– Czekaj. Czego użyłaś do zabicia tego krwiopijcy, jeśli nie miałaś broni?
– Miałam broń. Jeden ze sztyletów Nikolasa. Dał mi go niedługo po tym, jak się poznaliśmy.
– Posiadasz jeden ze sztyletów Nikolasa? – Nie dowierzała Olivia. Prawie pokręciłam głową na widok uwielbienia malującego się na jej twarzy.
– Już nie. – Znajdował się albo na dnie oceanu, albo gdzieś w Faerie. Nie chciałam wyjaśniać żadnej z tych opcji.
– Wygodnie.
Do naszej grupy podeszła śliczna blondynka z krótko ściętymi włosami. Jordan – z tego, co widziałam i słyszałam – była tutaj najzdolniejszą adeptką. Teraz skończyła już osiemnastkę, lecz według Michaela miała dziesięć lat, kiedy ją znaleziono. Zanim się pojawiłam, czyniło z niej to najstarszą sierotę, jaką kiedykolwiek odzyskano i która nie miała pojęcia o swoim pochodzeniu.
– Co masz na myśli? – zapytała Olivia.
– To świetna historia, ale obserwowałam ją podczas treningu – zadrwiła. – Jeśli faktycznie zabiła krwiopijcę, to tylko dlatego, że się potknął i wpadł na jej nóż.
Terrence się do mnie uśmiechnął.
– Nie przejmuj się nią. Jest naprawdę miła, gdy nie jest sobą.
Jordan spojrzała spode łba, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że byłaby ładniejsza, gdyby przestała piorunować wszystkich wzrokiem. Odeszła, wołając przez ramię:
– Wisi mi to! Dopilnuj, żebyś się dziś wyspał, Terrence. Nie chciałbyś jutro znowu stracić panowania nad mieczem.
Terrence mruknął coś pod nosem, a Josh powiedział:
– Nie daj się sprowokować. Dopisało jej dzisiaj szczęście.
Nic nie powiedziałam. Miałam okazję zobaczyć, jak Jordan radziła sobie z długim, cienkim mieczem preferowanym przez Mohiri, i nie uważałam, aby szczęście jakkolwiek wpływało na jej umiejętności. Ta dziewczyna była świetna. Co prawda nie dorównywała Nikolasowi, ale mogła kiedyś osiągnąć jego poziom.
Zaburczało mi w brzuchu, przez co przypomniałam sobie, że nie jadłam lunchu. Złapałam laptopa, po czym podniosłam się z kanapy.
– Hej, nie odchodź – zaprotestował Terrence. – Chcę posłuchać o crocotcie.
– Crocotta będzie musiała poczekać. Pora na obiad, a ja umieram z głodu.
On i Josh wstali jednocześnie. Terrence posłał mi szeroki uśmiech, pokazując dołeczki.
– No to świetnie się składa. Możesz nam o nich opowiedzieć przy jedzeniu.