Wojownik - Karen Lynch - ebook

Wojownik ebook

Karen Lynch

4,3

Opis

Wojownik spotkał równą sobie.

Nikolas Danshov to najdzielniejszy z Mohiri. Nieustraszony zadaje śmierć każdym rodzajem broni. Przez prawie dwieście lat ochraniał ludzi przed krążącymi po ziemi demonami. Stał się legendą za życia, niepokonany i gotowy dosłownie na wszystko. Do momentu aż poznał pewną dziewczynę.

Podczas rutynowych działań w Maine mężczyzna staje twarzą w twarz z jedyną osobą, której nie spodziewał się spotkać – swoją życiową towarzyszką. Sara Grey jest piękna, zadziorna, rozpalająca zmysły. Niewinność i bezbronność dziewczyny budzą w Nikolasie instynkt opiekuńczy. Myśli tylko o tym, by uchronić ją przed czyhającym na nią niebezpieczeństwem, niestety Sara walczy z nim na każdym kroku.

Znacie już jej opowieść. Teraz możecie spojrzeć na tę historię oczami wojownika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 924

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (66 ocen)
38
12
12
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
OlgaPink

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowne uzupełnienie poprzednich tomów. Uwielbiam!
10
Legimi2023

Z braku laku…

Dobrze się czyta. Gdyby skrócić z ponad 1000 stron do 300 byłaby ok.
10
kaktusowaona71

Z braku laku…

Będzie króciutko i kulinarnie. Sama się wkopałam, ponieważ nie przeczytałam blurba o tej części i zabrałam się za czytanie, będąc święcie przekonaną, że to normalny kolejny tom serii, opisujący ciąg dalszy przygód Sary i Nikolasa. A otóż nie. Jest to bowiem jedynie POV Nikolasa, czyli tzw odgrzewany kotlet i w klasycznym wydaniu. Zmęczyłam się i znudziłam bardzo tą lekturą, potwierdzając tym samym, że żadne ogrzewane kotlety nie są w moim guście, nawet jeśli podamy je z odmiennymi dodatkami.
00
bibii88

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna!
00
Slodkaczarnula

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo chętnie wróciłam do przygód tej dwójki. Generalnie nie lubię książek typu "oczami jej i oczmi jego" bo to takie odgrzewane kotlety, mimo tego miło się czytało. Wszystkie poprzednie części w jednej.
00

Popularność




SPIS TREŚCI

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

WOJOWNIK

TYTUŁ ORYGINAŁU Warrior
Copyright © 2016 Karen A Lynch
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023Redaktor prowadząca: Beata BamberRedakcja: D. B. ForyśKorekta: Patrycja SiedleckaProjekt okładki © The Illustrated AuthorOpracowanie polskiej wersji okładki: Justyna SieprawskaProjekt typograficzny, skład i łamanie: Beata Bamber Wydanie 1 Gołuski 2023 ISBN 978-83-67303-36-1Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.pl
Karen A LynchWOJOWNIKPRZEŁOŻYŁAKatarzyna Agnieszka Dyrek

SERIA NIEUGIĘTA

tom 1 NIEUGIĘTA

tom 2 AZYL

tom 3 SAMOTNY MŚCICIEL

tom 4 WOJOWNIK

Rozdział 1

– Wypatroszę tę zdzirę, jeśli zrobisz choć krok, Mohiri.

Patrzyłem na wampira, który przyciskał plecy do ściany i trzymał dziewczynę za szyję. Na twarzy biedaczki malowało się przerażenie, gdy pazury zraniły jej gardło. Czułem, że się we mnie wpatruje, w duchu błagając, bym ją ocalił. Spojrzałem na krwiopijcę i dotknąłem rękojeści miecza.

– Jeśli sądzisz, że człowiek cię przede mną uratuje, ogromnie się mylisz.

Przestąpił z nogi na nogę, rozglądając się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Wiedział, kim jestem, pewnie też zdawał sobie sprawę, że nie ma mowy, by uszedł stąd z życiem. Musiałem go jedynie przekonać, aby nie zabierał ze sobą dziewczyny.

Z innej strony domu dobiegł krótki krzyk. Wampir wytrzeszczył oczy. Dłoń, którą trzymał ofiarę, zadrżała.

– Ochraniasz ludzi. Nie zrobisz nic, co mogłoby im zagrozić.

– Chronię ich, ale przede wszystkim poluję. Widok krwi na twoich łapskach sprawia, że jestem bardziej skory do zabójstwa.

Z trudem przełknął ślinę i zerknął na znajdujące się półtora metra dalej drzwi. Ułatwiłem mu decyzję, przesuwając się o metr w przeciwną stronę. Opuściłem nawet miecz, by myślał, że ma szansę na wyrównaną rywalizację.

Dziewczyna krzyknęła, kiedy została popchnięta na mnie. Złapałem ją jedną ręką i odsunąłem na bok, a wampir rzucił się ku drzwiom. Poruszał się bardzo szybko, co oznaczało, że miał przynajmniej pięćdziesiąt lat. Jednak ja byłem szybszy. Siekłem miecz

Dziewczyna znów krzyczała.

Ruszyłem na wampira, który zatoczył się w kierunku wyjścia. Uniosłem broń i przebiłem serce krwiopijcy z taką siłą, że czubek ostrza wszedł w ścianę za nim. Szarpnąłem oręż, żeby go uwolnić, a mój przeciwnik osunął się na podłogę.

W wejściu stanął Chris. Z jego miecza też kapała posoka.

– To już ostatni. Na górze znalazłem człowieka. Stracił sporo krwi, ale żyje.

– Dobrze.

W gnieździe siedmiu wampirów zastaliśmy czwórkę nastolatków. To, że przeżyło aż dwoje, stanowiło cud.

Dziewczyna łkała, więc Chris oparł miecz o ścianę i powoli do niej podszedł.

– Już dobrze. Jesteś bezpieczna.

Rzuciła się na niego, objęła go w pasie i szlochała. Przyjaciel posłał mi bezradne spojrzenie, na co tylko wzruszyłem ramionami. Nie mogłem zrobić dla niej nic, czego już by nie robił.

Wyjąłem telefon, ruchem głowy wskazując na drzwi.

– Wygląda na to, że zapanowaliśmy nad sytuacją. Przekręcę do Denisa i powiem, żeby przysłał ekipę sprzątającą.

Noc była ciepła i parna, gdy wyszedłem na zewnątrz. Zadzwoniłem do miejscowej jednostki, aby podać im adres, a przy okazji poinformowałem, że mamy nastolatków wymagających pomocy medycznej. Z dziesięć minut poczekałem przed budynkiem na ich przyjazd, następnie przeszedłem do miejsca, w którym zaparkowaliśmy z Chrisem motocykle na podjeździe niezamieszkałego domu.

Zdjąłem zakrwawioną koszulkę, znalazłem czysty fragment materiału i wytarłem twarz. Wyczyściłem nią również miecz, nim wsunąłem go do przymocowanej wzdłuż siedzenia pochwy.

Kiedy włożyłem czysty T-shirt, akurat podszedł Chris.

– Dlaczego one nigdy nie tulą się tak do ciebie? – zapytał, zbliżając się do swojego pojazdu.

Zarechotałem na widok jego ponurej miny.

– Pewnie przyciągasz je uśmiechem.

Także zdjął koszulkę.

– Nie zabiłoby cię, gdybyś czasem i ty je pocieszył.

– Przecież jesteś w tym wyśmienity. – Usiadłem na motocyklu, czekając, aż kumpel doprowadzi się do porządku. – Utrzymuję je przy życiu, zabijam złoczyńców.

Nie musiałem dodawać, że nie wiedziałem, jak poradzić sobie z rozentuzjazmowaną nastolatką. W przeciwieństwie do Chrisa nie nawiązywałem kontaktu z ludźmi na żadnym osobistym poziomie. Stanowili przedmiot mojej pracy. Zapewniałem im bezpieczeństwo, chroniąc przed potworami, o których istnieniu nie mieli pojęcia. Wojownikowi lepiej było się nie angażować. Bliskość wyzwalała emocje, a te rozpraszały. Rozproszenie z kolei prowadziło do czyjejś śmierci.

Chris prychnął i wskoczył na motocykl.

– Piwko?

– Jasne.

Pół godziny później wykąpani i przebrani weszliśmy do baru mieszczącego się na tej samej ulicy, gdzie stał nasz hotel. Wypatrzyliśmy stolik pod tylną ścianą, po czym usiedliśmy przodem do drzwi. Lubiłem wiedzieć kto – lub co – pojawiało się w miejscu, w którym przebywałem.

Podeszła ładna blondynka, aby przyjąć nasze zamówienie. Rozciągnęła czerwone usta w zachęcającym uśmiechu, przenosząc wzrok pomiędzy Chrisem a mną.

– Co panom podać?

Poprosiliśmy o lane piwo z beczki oraz kilka burgerów. Gdy kelnerka niechętnie odeszła od naszego stolika, Chris oparł się i przesunął palcami po jasnych włosach.

– Nazwałbym to dobrą, nocną robotą.

– Ano.

Omiotłem spojrzeniem bar. Przy narożnym stoliku obściskiwała się jakaś nieświadoma reszty świata parka. Nie zwróciłbym na nich uwagi, gdybym nie dostrzegł srebrnego przebłysku w oczach chłopaka. Inkub. Większość demonów czerpiących energię z seksu pilnowała, żeby nie zaszkodzić ludziom, na których się pożywiali, lecz niektórzy uwielbiali dreszczyk emocji, jaki powstawał przy zabijaniu. Nie miałem pewności, co preferował ten przed nami.

Głośny śmiech sprawił, że wróciłem pytającym spojrzeniem do Chrisa.

– Jesteś przewidywalny, przyjacielu. – Ruchem głowy wskazał na inkuba. – Nie wychyliliśmy jeszcze pierwszego piwa, a już szukasz sposobności do kolejnej bitki.

Wzruszyłem ramionami.

– Po prostu pilnuję otoczenia.

Wróciła kelnerka, niosąc dwa kufle, które zaraz postawiła na blacie.

– Spokojnie. – Chris upił spory łyk. – Widziałem ich tu wczoraj. Gdyby chciał ją skrzywdzić, już by to zrobił.

Miał rację. Inkub zamierzający wyrządzić krzywdę ofierze zabierał się za to w ciągu kilku godzin. Na pewno nie wróciłby na drugą randkę. Poświęciłem kochankom ostatnie spojrzenie, po czym skupiłem się na piwie. Wolałem starą szkocką whisky, jednak lager równie dobrze gasił pragnienie. Wypiłem pół kufla, zanim go odstawiłem, i rozprostowałem nogi pod stołem.

Chris spojrzał na mnie, jakby czekał, aż coś powiem. Kiedy milczałem, rzucił:

– Chcesz tutaj zostać na dłużej?

– Nie mam nic przeciwko, byśmy zatrzymali się tu na dzień czy dwa. W Bywater napotkano problem z minogami, więc powiedziałem Denisowi, że im pomożemy.

– Nie o to mi chodziło – odparł cierpko.

Parsknąłem śmiechem.

– Jak jej na imię? – mruknąłem. Chris sugerował, żebyśmy robili przerwy w pracy jedynie wtedy, gdy poznawał kobietę, z którą chciał się bliżej poznać.

Uśmiechnął się znad kufla.

– Nora. Studentka z Tulane. Zaprosiła nas dziś na imprezkę w domu bractwa.

– Chyba podziękuję. – Koedukacyjna zabawa pod wpływem alkoholu nie była moim ulubionym sposobem spędzania wieczorów. Przychodziły mi do głowy znacznie przyjemniejsze: ciekawa lektura, partyjka pokera, butelka macallana… Lub piękna koleżanka, która znała mnie w sypialni i poza nią.

– Niech zgadnę, planujesz pokręcić się po ulicach, by zapewnić bezpieczeństwo dobrym mieszkańcom Nowego Orleanu, albo zostaniesz w pokoju z książką?

Stłumiłem śmiech. Za dobrze mnie znał.

– Tak właściwie to nic z tych rzeczy. Viv jest w mieście.

– Ach, cudowna Vivian. Minęło trochę czasu, nieprawdaż?

– Dwa lata.

– Aż tak długo? – Posłał mi kolejny uśmiech. – Czyli najprawdopodobniej nie zobaczymy się na śniadaniu.

– Pewnie nie. – Ani na lunchu, znając Viv.

Podano jedzenie, więc wzięliśmy się do pałaszowania, rozmawiając o zadaniu, jakie właśnie wykonaliśmy. Tydzień temu otrzymaliśmy wiadomość o zwiększonej aktywności wampirów w Nowym Orleanie. Przybyło tu również zaginionych osób, głównie nastolatków. Miasto i tak było centrum nadprzyrodzonych aktywności, które skutecznie zajmowały lokalną jednostkę, dlatego przyjechaliśmy, aby pomóc w rozwiązaniu sprawy krwiopijców.

Trzy dni straciliśmy na poszukiwania nieuchwytnego wampira oraz na wyśledzenie jego gniazda w Garden District. Nie trzeba było geniusza, by zgadnąć, co stało się z poprzednim właścicielem domu, który krwiopijcy uważali za swój. Przez dobę obserwowaliśmy budynek, po czym ruszyliśmy do ataku.

Nie spodziewałem się, że znajdziemy żywych nastolatków, ale dzięki temu nasza praca okazała się jeszcze bardziej satysfakcjonująca. Powiedziałem wampirowi, że bardziej niż na ludziach zależy mi na polowaniu, jednak to kłamstwo. Nic nie było ważniejsze od ochrony życia.

Chris zmiął serwetkę i rzucił ją na pusty talerz.

– Myślałem, że po wyjeździe z Luizjany udamy się na zachód. Tam zawsze coś się dzieje, a moglibyśmy też odwiedzić Longstone.

– Ile minęło, odkąd byłeś w domu?

Longstone to twierdza Mohiri w Oregonie, gdzie wychował się Chris. Jego rodzice kilka lat temu przeprowadzili się do Niemiec, ale pozostali członkowie rodziny nadal tam mieszkali.

– Od wyjazdu rodziców, więc niemal trzy lata.

Odsunąłem od siebie talerz i sięgnąłem po piwo.

– To mamy plan. Po drodze możemy wpaść do Westhorne.

Zawibrował jego telefon. Uśmiechnął się, patrząc na ekran.

– W sam raz. Mam randkę. – Podniósł się i rzucił kasę na blat. – Pozdrów Vivian.

– Dzięki.

Wyjąłem komórkę, by napisać do Viv, czy ma ochotę się spotkać. Uniosłem kącik ust, kiedy odpisała niemal natychmiast:

„Musisz pytać?”

Dołożyłem pieniędzy na stół, wstałem i udałem się do drzwi.

„Do zobaczenia za dziesięć minut”.

Apartament kobiety znajdował się na ostatnim piętrze hotelu Ritz-Carlton. Vivian otworzyła mi drzwi w samym szlafroku z białego jedwabiu, a jasne włosy opadały luźno na jej ramiona.

– Nikolasie. – Wciągnęła mnie do pokoju i uściskała, zanim za mną zamknęła. – Dobrze cię widzieć.

Przytuliłem ją, chichocząc.

– Ciebie również. – Odsunąłem się i spojrzałem z góry na kończące się w połowie ud ubranie. – Gdybym wiedział, że przywitasz mnie w ten sposób, odwiedziłbym cię wcześniej.

Zaśmiała się i przysunęła bliżej, po czym złożyła na moich ustach leniwy, zmysłowy, a zarazem ciepły i znajomy pocałunek. Nasze spotkania służyły obopólnej przyjemności, ale Vivian Day dawała coś więcej. Była przyjaciółką, której towarzystwem się cieszyłem, lecz nie wymagała żadnych zobowiązań. Nie przepadała za związkami jeszcze bardziej niż ja, jeśli to w ogóle możliwe.

Przerwała pocałunek, wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do salonu, skąd roztaczał się wspaniały widok na French Quarter. Usiadła na kanapie, zapraszając, żebym zajął miejsce obok niej.

Poprawiła szlafrok na udach.

– Nie wierzyłam, gdy usłyszałam, że jesteś w Nowym Orleanie. Minęło tyle czasu.

– Tak, ale to ty zawsze wyruszasz w jakąś misję dla Rady, ilekroć znajduję się po tej stronie świata.

– Może gdybyś zgodził się dla nich pracować, widywalibyśmy się częściej?

– Uwielbiam cię, Viv, jednak nie interesuje mnie praca dla bandy biurokratów. Szanuję Radę oraz to, co robią, natomiast wolę działać po swojemu.

Posłała mi wymowny uśmiech.

– Wciąż nie wyrosłeś ze swojej małej niechęci do Rady?

Parsknąłem śmiechem.

– A ty wciąż znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

Znaliśmy się od bardzo dawna. Nasza przyjaźń sięgała moich wczesnych lat w Anglii, kiedy ojciec dowodził na zamku Hadan. Trenowaliśmy razem, nawet rywalizowaliśmy, zmuszając się nawzajem do wzmożonego wysiłku.

Viv wstała i podeszła do barku.

– Napijesz się czegoś? Nie mają macallana, ale przynieśli butelkę bowmore.

– Tylko jeśli ty też się napijesz.

– Oczywiście. – Nalała alkoholu do dwóch szklanek, podała mi jedną z nich i ponownie usiadła na kanapie. – Nie wierzę, że minęły dwa lata. Pamiętam czasy, gdy nie mogłam sobie wyobrazić, by nie spotykać się z tobą codziennie.

– Nie mówiłaś tak już wtedy? Kiedy staliśmy się wojownikami i chodziliśmy razem polować na wampiry?

Roześmiała się.

– Mówiłam, bo bałam się, że jeśli zostawię cię samego, pobijesz mnie w ilości zabitych krwiopijców.

Upiłem alkoholu.

– I nie miało to nic wspólnego z tym, że się we mnie podkochiwałaś?

– Ha! Jeśli ktokolwiek się podkochiwał, to ty. Byłeś zakochanym kundlem.

– Napalonym nastolatkiem, a najładniejsza koleżanka chciała uprawiać ze mną seks.

Gdy pewnego dnia przyszła do mnie, twierdząc, że chce przeżyć swój pierwszy raz z przyjacielem, szesnastoletniemu chłopcu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nadal śmiejemy się z niezręczności tamtego zbliżenia.

Zachichotała.

– Nigdy nie zapomnę twojej miny, kiedy cię o to zapytałam. W trzy sekundy przeszedłeś z szoku do chęci zrealizowania tego pomysłu.

– W pięć. Próbowałem nie okazać zbytniego zapału.

– Rety, ale czasy. – Wzięła mnie za wolną rękę i splotła nasze palce. – Czasami za nimi tęsknię. Życie było wtedy o wiele prostsze.

– Wpadłaś w nostalgię bez powodu czy coś się dzieje?

– Wszystko dobrze, chociaż jestem trochę zmęczona. Podróżuję od ponad roku. Wiesz, jak jest.

– Zazwyczaj wracam do Westhorne raz na miesiąc czy dwa.

Życie wojownika często polegało na spędzaniu dłuższych okresów z dala od domu, no chyba że ktoś miał życiowego towarzysza. Pary trzymały się blisko rodzimej twierdzy, przynajmniej przez pierwsze lata. Ja nie potrafiłem usiedzieć długo w jednym miejscu. Viv również, więc to powód, dla którego oboje nie szukaliśmy partnerów, ku wzajemnej rozpaczy naszych matek.

Kobieta zakręciła bursztynową cieczą w szklance.

– Zdziwiłam się, gdy usłyszałam, że nie działasz już solo. Że przy wielu zadaniach współpracowałeś z Chrisem.

– Dzięki temu nie ściga mnie Rada. Cóż, niemal.

Rada Siedmiu to organ zarządzający naszymi ludźmi, a każdy z jej członków miał własne pomysły w kwestii działania w terenie. Lubili, kiedy wojownicy pracowali w zespołach, i wkurzali się, jeśli ktoś nie przestrzegał protokołów. Nie znajdowałem się na liście ich ulubieńców, ale zupełnie mnie to nie obchodziło.

– Więc gdzie twój partner? – zapytała z uśmiechem sugerującym, że wiedziała, co kombinował Chris.

– Na imprezce w bractwie.

Parsknęła śmiechem.

– Niech zgadnę, ty takich nie lubisz?

– Można tak powiedzieć. I nie przepuściłbym okazji, żeby cię zobaczyć.

Spojrzała na mnie łagodniej.

– Zawsze mówisz takie słodkie rzeczy, Nikolasie.

Dopiłem alkohol i posłałem Viv słaby uśmiech.

– Zatrzymaj to dla siebie. Mam reputację do podtrzymania.

– Doskonale zdaję sobie sprawę z twojej reputacji i zrobię, co w mojej mocy, żeby ją ochronić. – Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Ale ma to swoją cenę.

– Jaką?

Wstała, zabrała moją szklankę i postawiła ją razem ze swoją na ławie. Chwyciła mnie za ręce, po czym za nie pociągnęła, abym też się podniósł.

– Na pewno coś wymyślę.

Obróciła się i ruszyła w kierunku sypialni.

* * *

– Niezła jest, co?

Chris wskazał niedużą grupę ćwiczących szermierkę adeptów. Większość dobrze radziła sobie z bronią, ale blondyna poruszała się z zabójczą gracją, jaką można było zaobserwować jedynie u doświadczonych wojowników. Przy niej inni wyglądali jak dzieci z zabawkami.

Przyglądałem się, kiedy natarł na nią przeciwnik. W ostatniej sekundzie sparowała cios, okręciła ostrze i wytrąciła rywalowi broń z ręki.

– Będzie świetną wojowniczką – przyznałem mu rację.

Rozbrojony chłopak podniósł miecz i obrócił się, by powiedzieć coś dziewczynie. Zauważył, że ich obserwujemy, i oblał się rumieńcem. Pozostali rekruci przerwali trening i rozejrzeli się, zaciekawieni, na co patrzy ich kolega.

Skłoniłem przed nimi głowę, a Chris się uśmiechnął.

– Twoi fani. Może dasz im lekcję, skoro już tu jesteś?

– Zostawię to ich trenerom.

Zarzuciłem torbę na ramię i ruszyłem do głównego budynku. Niektórzy nauczanie mieli we krwi, ale ja nie byłem jednym z nich. Nie miałem cierpliwości i nie czułem powołania, choć bardzo podziwiałem tych, którzy to robili. Niewiele było ważniejszych prac niż kształtowanie młodzieży na wojowników, by ci potem ruszali w świat, zdolni do jego ochrony.

Kiedy zbliżaliśmy się do budynku, wyszedł z niego uśmiechnięty rudzielec.

– Najwyższy czas. Ile tym razem zabawiliście na misji?

– Kilka dni – odparł Chris. – Myślałem, że z Niallem nadal jesteście w Irlandii.

– Nie, wróciliśmy w zeszłym tygodniu – powiedział Seamus z błyskiem w oku. – Przywieźliśmy parę butelek dobrej irlandzkiej whisky. Wpadnijcie później, to nadrobimy zaległości.

– Świetnie. – Wszystko, co sprowadzało się do Seamusa, jego bliźniaka oraz butelki whisky, zapowiadało dobrą zabawę.

Weszliśmy z Chrisem do budynku i skierowaliśmy się wprost do południowego skrzydła. Witały nas mijane osoby, ale nie zatrzymywaliśmy się, aby pogawędzić. Pożegnałem się z partnerem i wszedłem do swojego mieszkania, następnie rzuciłem torbę na podłogę. Po miesięcznej nieobecności dobrze było wrócić we własne cztery kąty.

Omiotłem wzrokiem salon urządzony w ciemnych kolorach, z prostym, acz wygodnym wyposażeniem. Poza portretem rodziców na ścianach nie gościły obrazy, tylko moja kolekcja antycznych mieczy oraz para starych pistoletów należących do Aleksandra II – prezent od ojca, który otrzymał je od cesarza.

Znajdował się tu również regał z książkami i nowoczesny system nagłośnienia, lecz nie miałem telewizora. Nie lubiłem telewizji.

Zdjąłem buty, rzuciłem kurtkę na oparcie skórzanej kanapy i poszedłem pod prysznic, żeby zmyć z siebie trudy podróży. Po dziesięciu minutach z ręcznikiem wokół bioder włączyłem ulubioną składankę przebojów rockowych z lat sześćdziesiątych.

Kusiło mnie, by zrzucić ręcznik i wskoczyć do łóżka na kilka godzin, ale wiedziałem, że odwiedzi mnie Tristan, jak tylko się dowie, że wróciłem. Dlatego założyłem koszulkę, spodnie od dresu i z powieścią Rzeźnia numer pięć rozłożyłem się na kanapie.

Pukanie do drzwi rozbrzmiało ponad godzinę później. Zaprosiłem Tristana do środka. Wszedł szeroko uśmiechnięty.

– Słyszałem, że wróciłeś – oznajmił, zajmując miejsce w skórzanym fotelu naprzeciwko mnie.

Usiadłem i odłożyłem książkę na kanapę.

– Jesteś coraz wolniejszy. Spodziewałem się ciebie z pół godziny temu.

Zachichotał, rozsiadając się wygodnie.

– Sprawy Rady. Wiesz, jak jest.

– Nie, nie wiem i jestem z tego zadowolony.

Jak każdy rząd, Rada traciła mnóstwo cennej energii na zawiłe debaty podczas zamkniętych zebrań. Tristanowi zdarzało się dłużej przebywać z nimi niż w pracy przy zarządzaniu

Westhorne. Nie wiedziałem, skąd miał cierpliwość, by codziennie brać udział w tych spotkaniach.

– Nie powinno cię zdziwić, że rozmawialiśmy o twoim ostatnim zadaniu. Członkom Rady nie spodobało się, że we dwóch weszliście do gniazda wampirów w Nowym Orleanie i nie poczekaliście na wsparcie.

Nigdy nie tłumaczyłem się ze swoich działań przed Radą, więc tym bardziej nie zamierzałem robić tego teraz. Jednak Tristan był moim przyjacielem i za bardzo go szanowałem, żeby nie przekazać mu informacji, po które tu przyszedł.

– Zadzwoniłbym po zespół Denisa, ale wiesz, jacy oni są tam zajęci. Przyłożyliśmy się z Chrisem do obserwacji, dokładnie wiedzieliśmy, z czym mamy się mierzyć. Gniazdo siedmiu wampirów to dla nas żadna nowość.

Tristan pokiwał głową.

– Rada mówi, że powinniście przestrzegać protokołu i zadzwonić po jednostkę z Houston czy Atlanty, jak tylko zlokalizowaliście gniazdo.

– Powinniśmy, ale w ten sposób nie ocalilibyśmy tej dwójki nastolatków. A ratowanie ludzkiego życia stanowi dla nas priorytet, czyż nie?

– Tak. – Bębnił palcami o podłokietnik fotela. – Mam ci przekazać, że jesteś zbyt cenny, byś niepotrzebnie ryzykował. I w przyszłości w podobnych okolicznościach musisz przestrzegać procedur.

– Zrozumiałem.

– A teraz, skoro już to ustaliliśmy… – Uśmiechnął się i pochylił, opierając łokcie o kolana. – Jak było w Nowym Orleanie?

– Pracowicie. Pomogliśmy ludziom Denisa przy inwazji minogów, zrobiliśmy nalot na gulaki, które hodowały bazeraty. Przydałoby im się tam więcej osób do pomocy.

– Poruszę to na kolejnym zebraniu.

– Dobrze.

Wiedziałem, że do końca tygodnia Denis będzie miał dodatkową drużynę.

Tristan posłał mi rozbawione spojrzenie.

– Z pewnością to nie była tylko praca bez żadnej rozrywki. Przecież to Nowy Orlean.

Wzruszyłem ramionami.

– Jedliśmy, piliśmy, słuchaliśmy dobrej muzyki. Chris bratał się z mieszkańcami.

Zaśmialiśmy się, ponieważ wiedzieliśmy, jak bardzo jego siostrzeniec uwielbiał poznawać miejscowych, zwłaszcza dziewczyny. Chris dobrze je traktował, nie składał obietnic, których nie był w stanie dotrzymać. Ślad stęsknionych serc ciągnął się od Atlantyku po Pacyfik.

– Słyszałem, że Vivian zatrzymała się tam na dwa tygodnie. Widziałeś się z nią?

– Tak. Poświęciliśmy trochę czasu, by nadrobić zaległości. Świetnie było znów się z nią spotkać.

Uśmiechnął się rozmarzony. Niewiele osób nie lubiło Viv.

– Dlaczego nie zostałeś z nią przez kilka dni? Nie musiałeś tak spieszyć się z powrotem.

Uniosłem brwi.

– Ostrożnie. Jesteś niebezpiecznie blisko tego, żeby brzmieć jak moja matka.

Mama miała w życiu dwa cele: chronić ludzkość i zobaczyć, jak się ustatkuję. Po niemal dwustu latach można by pomyśleć, że porzuci ten drugi.

– Irina pragnie szczęścia dla syna. Rodzice zawsze życzą tego dzieciom. – W jego oczach pojawił się smutek, więc wiedziałem, że przypomniał sobie o Madeline. Minęło ponad pięćdziesiąt lat, odkąd zniknęła, a nigdy nie przestał o niej myśleć.

– Jestem szczęśliwy – wymamrotałem.

Zaśmiał się i rozejrzał.

– Jak długo tym razem planujesz zostać?

– Trzy albo cztery dni, potem Chris chce odwiedzić Longstone. A stamtąd… Kto wie?

– Czasami ci zazdroszczę, przyjacielu.

– Powtarzam ci, byś pojechał z nami. Podczas twojej nieobecności Claire poradzi sobie z zarządzaniem Westhorne. – A Rada będzie musiała się z tym pogodzić. Za bardzo polegali na Tristanie. Siedmiu rządziło wspólnie, ale niekiedy traktowali go jak nieoficjalnego przywódcę.

– Któregoś dnia się skuszę. – Przeczesał palcami jasne włosy. – Co byś powiedział na przełożenie wizyty w Oregonie? Otrzymaliśmy wiadomość o możliwym problemie z wampirami w Maine. Miałem nadzieję, że się tym zajmiesz.

– Maine? To teren wilkołaków. Wampiry zazwyczaj unikają tego miejsca jak ognia.

– Tak, ale ostatnio odnotowano wiele zaginięć. Cztery dziewczyny w przybliżonym wieku. Władze nie mają podejrzanych ani nawet tropu. Mógłbym to zlekceważyć, jednak dostaliśmy też informacje o kilku przypadkach zgonów, w których za przyczynę śmierci podano atak zwierzęcia.

– Mamy teraz kogoś w Portland? – Mohiri nie przebywali na stałe w Maine, ponieważ zazwyczaj panował tam spokój.

– Jednostka Erika jest w Bostonie. Monitorowali sytuację, niestety nic nie odkryli. Rozważamy możliwość, że do tych zgonów przyczynił się samotny wilk, ale do tej pory wilkołaki już uporałyby się z problemem.

Potarłem policzek.

– Erik jest dobry. Skoro on niczego nie znalazł, dlaczego uważasz, że my coś wskóramy?

Tristan wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Ponieważ jesteś najlepszy w odnajdywaniu tego, czego nie potrafią inni.

– Teraz to zwyczajnie próbujesz się podlizać.

– Udaje mi się?

– Może. – Wzbudził we mnie ciekawość i o tym wiedział. Tajemnicze zaginięcia w tak spokojnym miejscu jak Portland to zadanie, jakiemu nie potrafiłem się oprzeć. – Chris na pewno nie będzie miał nic przeciwko odłożeniu o tydzień wizyty w Longstone.

– Świetnie. – Klasnął. – Być może powinieneś wziąć zespół, tak na wszelki wypadek.

Roześmiałem się na tę niezbyt subtelną próbę nakłonienia mnie do wykonywania poleceń Rady.

– Nie sądzę, by było to konieczne. Jestem pewien, że to nic, z czym nie mieliśmy już do czynienia z Chrisem.

– Słynne ostatnie słowa, przyjacielu.

Uśmiechnąłem się półgębkiem.

– Zobaczysz. W okamgnieniu wpadniemy i wypadniemy z Maine.

Rozdział 2

– Spokojnie tu, Nikolasie.

Spojrzałem na Chrisa i wróciłem do przyglądania się klientom klubu. Miał rację. Głównie przesiadywali tutaj studenci, bardziej zainteresowani tańcem i macankami niż robieniem jakichś podłości. Jednak wywiad wskazał klub jako punkt, którym powinniśmy się zainteresować, ponieważ znajdował się w pobliżu lokalizacji, gdzie w zeszłą sobotę zaginęły dwie nastolatki.

Nasi chłopcy rzadko się mylili.

– Zostańmy jeszcze dziesięć minut, a potem spadajmy.

Chris pokiwał głową i wrócił do rozglądania się po sali.

– Dobra, za dziesięć minut w tym samym miejscu.

Oparłem się o ścianę, ignorując niepokój, jaki mnie ogarnął, gdy godzinę temu przyjechaliśmy do klubu. Byliśmy w Portland od pięciu dni i nie znaleźliśmy wampirów, które porwały cztery dziewczyny. Mimo to miałem pewność, że te kreatury nadal przebywały w mieście. Od naszego przyjazdu podano informacje o kilku dodatkowych zgonach bezdomnych. Wampiry dobrze się kryły, nawet jeśli wiedzieliśmy o ich obecności. Chciałem jedynie odkryć, co ściągnęło je do Portland i dlaczego jeszcze stąd nie wyjechały.

Z zamyślenia wyrwała mnie atrakcyjna blondynka, która zbliżyła się z promiennym uśmiechem.

– Hej. Zatańczymy?

Wpatrywałem się w dziewczynę nie przez jej pytanie, lecz dlatego, że mój demon nagle poruszył się, wyczuwając obecność innego Mori. Chris znajdował się za daleko, by mogło chodzić o niego. Została tylko blondyna, ale wyglądała za młodo i nie było mowy, aby nastoletnia Mohiri przebywała samotnie w klubie. W dodatku nie mieliśmy żadnych twierdz w Maine.

Odczucie zaczęło słabnąć, a moją uwagę przyciągnęła przechodząca za blondynką ciemnowłosa. Zobaczyłem wyłącznie jej plecy, zanim weszła do damskiej łazienki, jednak również była młodziutka. Obserwowałem drzwi, czekając, aż wyjdzie.

Blondynka jęknęła, przypominając mi o swoim zaproszeniu do tańca. Odmówiłem i wróciłem do obserwowania toalety, bo nie chciałem przegapić momentu, w którym wyjdzie z niej ciemnowłosa. Według mojej wiedzy w tej chwili w Portland nie pracowały żadne wojowniczki. Dlaczego więc jedna z naszych dziewcząt bawiła się z ludzkimi studentami? I dlaczego była tu bez zespołu, zwłaszcza jeśli w okolicy grasowały wampiry?

Kilka minut później zmarszczyłem brwi, widząc, że drzwi się otworzyły i dziewczyna wyszła na zewnątrz. Była młodsza, niż się spodziewałem. I ładna.

Miała na twarzy lekki makijaż i biła od niej niewinność, dzięki której wydawała się tu nie pasować. Za młoda na wojowniczkę, za stara na sierotę.

„Oczywiście, że to człowiek”.

Za nią z łazienki wyszły dwie blondynki, kłócąc się. Ciemnowłosa pokręciła głową i przewróciła oczami, na co drgnął kącik moich ust. Zaciekawiła mnie. Chociaż nie była Mohiri, jak pierwotnie podejrzewałem, obserwowałem ją, gdy zatrzymała się, aby tamte ją wyminęły.

Naraz jedna z blondynek coś krzyknęła i popchnęła towarzyszkę, a wtedy ta zatoczyła się i wpadła na koleżankę. Odsunąłem się od ściany, kiedy obie upadły. Ciemnowłosa wylądowała na podłodze, stękając z bólu, a blondynka znalazła się na niej.

Ruszyłem ku nim, chwyciłem blondynę za rękę i podniosłem na nogi.

– Nic jej nie jest? – zapytał ktoś, a ja spojrzałem na leżącą. Na twarzy dziewczyny gościło oszołomienie.

Pochyliłem się i pomachałem jej ręką przed oczami.

– W porządku?

Zamrugała, próbując usiąść.

– Eee, chyba tak – odparła ochrypłym głosem, który sprawił, że zaparło mi dech w piersi.

Wyciągnąłem dłoń, żeby pomóc nieznajomej się podnieść. Gdy tylko zetknęły się nasze palce, poczułem ciepło i mrowienie. Mori zadrżał, rozpoznając pobratymca, a także… z ekscytacji? Nie miałem wątpliwości, że dziewczyna była Mohiri, ale jak to możliwe? Jakim cudem zdołałem wyczuć ją w jednej chwili, a w kolejnej już nie? I dlaczego udało mi się podejść do niej tak blisko, natomiast wychwycić coś, dopiero gdy się dotknęliśmy? I, co najważniejsze, co robiła w tym miejscu zamiast mieszkać w twierdzy?

Dziewczyna puściła moją rękę i na mnie zerknęła. Zaczerwieniła się, w nieśmiałym uśmiechu rozchylając pełne wargi. Sapnąłem, po czym spojrzałem w przepiękne zielone, okolone długimi rzęsami tęczówki. Jeśli oczy naprawdę stanowią okna duszy, wiedziałem, że patrzę w jedną z najczystszych dusz na świecie. Byłem w jakimś stopniu świadomy napierającego na mnie Mori oraz dziwnego drżenia demona. Wszystko, na czym potrafiłem się skupić, to wrażenie, że już kiedyś się spotkaliśmy, nawet jeśli dobrze wiedziałem, że to niemożliwe. Nigdy nie zapomniałbym takiej twarzy ani oczu.

Cofnąłem się o krok, gdy zdałem sobie sprawę, że dzielą nas zaledwie centymetry. Nieznajoma odwróciła wzrok. Poczułem dziwną pustkę. Zdezorientowała mnie własna reakcja na dziewczynę. Widywałem w życiu tysiące pięknych kobiet, ale żadna nie pociągała mnie tak jak ona.

Ponownie na mnie spojrzała i lekko się uśmiechnęła.

– Przepraszam, chyba uderzyłam się w głowę mocniej, niż myślałam.

Fala emocji, jaka przetoczyła się przez mój organizm, o mało nie sprawiła, że ugięły się pode mną kolana. W piersi wezbrało mi jakieś trudne do opisania pierwotne uczucie i ogarnęła mnie niemal niekontrolowana potrzeba dotykania nieznajomej.

„Co, u licha?”

Zacisnąłem zęby, walcząc z szaleńczym pragnieniem, jak również mocno pobudzonym Mori. Nie straciłem kontroli nad demonem, odkąd byłem mały, więc obecna walka z nim dogłębnie mną wstrząsnęła.

Dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że dziewczyna odeszła. Rozejrzałem się i dostrzegłem, jak znika w tłumie.

„Kim jest?”

Mohiri, ale co robiła tu sama? Miała jakieś siedemnaście czy osiemnaście lat, czyli była za duża na sierotę. I, co ważniejsze, dlaczego mój Mori tak silnie na nią zareagował?

Coś zabłyszczało u moich stóp, więc schyliłem się, aby to podnieść. Kiedy dotknąłem ciepłego srebrnego krzyżyka, natychmiast wiedziałem, że należy do niej. Był stary i coś mi podpowiadało, że dziewczynie zrobi się smutno, gdy zauważy, że go zgubiła.

Nietrudno było odgadnąć, dokąd poszła. Wyszedłem na taras i zastałem ją stojącą przy poręczy, skąd wpatrywała się w noc. Potarła skronie. Przeszło mi przez myśl, że rzeczywiście mocno uderzyła się podczas upadku.

Jej widok sprowadził kolejną mieszaninę emocji – pragnienie, opiekuńczość, pożądanie, strach. Chciałem zawrócić i wejść do klubu, ponieważ nie mogłem pozwolić sobie teraz na takie rozproszenie, czymkolwiek by ono nie było. Musiałem odnaleźć Chrisa, po czym zmusić go do rozmowy z nią, żebyśmy poznali jej historię.

Miękkie westchnienie skierowało moją uwagę z powrotem do dziewczyny. Żołądek mi się ścisnął, bo odniosłem wrażenie, że była mała i krucha, gdy stała tutaj tak samotnie. Coś mnie do niej ciągnęło w sposób, jakiego nie potrafiłem pojąć. Nim się zorientowałem, co robię, ruszyłem w jej stronę.

– To chyba należy do ciebie.

Sapnęła i obróciła się, spoglądając na zerwany łańcuszek, który zwisał z moich palców. Uniosła dłoń do szyi, następnie ostrożnie wyciągnęła ją po krzyżyk, jakby spodziewała się, że ją zaatakuję.

– Dzięki – powiedziała cicho i włożyła zgubę do kieszeni.

Wpatrywałem się w nią, zdezorientowany tym, co czuję. Definitywnie była Mohiri, nie miałem co do tego wątpliwości, lecz jej Mori wydawał się bardzo cichy, może nawet uśpiony. Kiedy dwójka Mohiri znajdowała się w odległości niecałego metra od siebie, demony wyczuwały się nawzajem. Mój desperacko pragnął dostać się do tego dziewczyny, ale nie otrzymywał żadnej odpowiedzi. Byłem zdumiony siłą potrzeby Mori, który chciał się połączyć z tym szczególnym demonem, oraz własnym pociągiem do nieznajomej.

– Coś jeszcze?

Wyrwała mnie z zadumy tym bezceremonialnym pytaniem, więc spojrzałem na nią zaskoczony. Dziś pragnęło ze mną flirtować więcej kobiet, niż mógłbym zliczyć, mimo to najwyraźniej ta tutaj nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Z jakiegoś powodu nie spodobała mi się ta myśl.

– Jesteś trochę za młoda na to miejsce – powiedziałem ponurym tonem.

Uniosła głowę.

– Wybacz, ale to raczej nie twoja sprawa.

– Nie możesz mieć więcej niż siedemnaście czy osiemnaście lat – spierałem się, zaintrygowany ogniem w jej szmaragdowych oczach. – Nie powinnaś być tu sama.

– Nie jesteś wiele starszy ode mnie. I nie przyszłam tu sama.

– Mam więcej lat, niż się wydaje – odparłem, niepewny, czy byłem zły na nią czy też na siebie za napływ nieuzasadnionej zazdrości, jaka pojawiła się po jej słowach. Nic o niej nie wiedziałem. Dlaczego miałbym się przejmować tym, czy przyszła tu z chłopakiem?

Przeczesałem włosy palcami i cicho jęknąłem z frustracji.

„Co się, u licha, dziś ze mną dzieje?”

– Nikolasie! – zawołał Chris, więc obróciłem się i spostrzegłem, że rozbawiony stoi w wejściu. – Gotowy do drogi?

Niemal palnąłem, że nie, bo nagle nie chciałem odchodzić od nieznajomej, do której ciągnęło mnie jak ćmę do ognia. Na litość boską, nie znałem nawet jej imienia.

Ale musiałem iść. Dziewczyna jednak była młodą Mohiri i znajdowała się w tej części miasta, gdzie grasowały wampiry. Chronienie jej należało do moich obowiązków. Musiałem też odkryć, kim jest i co ją tutaj przywiodło. Błysk w oczach nastolatki podpowiedział mi, że ona nie pójdzie ze mną, jeśli o to poproszę. Biła od niej ostrożność mówiąca, że niełatwo ufa.

– Zaraz do ciebie dołączę, Chris – odparłem, choć już zdecydowałem, że nie wyjdziemy z klubu. Będziemy trzymać się w pobliżu i obserwować dziewczynę, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Później planowałem ją śledzić, aby się dowiedzieć, kim jest. Niemniej nie miało to nic wspólnego z instynktem opiekuńczym, który we mnie budziła. Byłem wojownikiem, więc za nią odpowiadałem.

Podjąwszy decyzję, ruszyłem do drzwi, ale obróciłem się, nim wszedłem do środka.

– Zostań ze znajomymi. Nocą w tej części miasta na samotną dziewczynę czyha wiele niebezpieczeństw – poleciłem. Nie żeby musiała się martwić.

Dopilnujemy, by nic jej się nie stało. – Zwrócę na to uwagę, dzięki – odpowiedziała cicho.

Chris szczerzył zęby w uśmiechu, gdy dołączyłem do niego w klubie.

– Na pewno jesteś gotowy stąd wyjść, przyjacielu?

– Nie całkiem. – Jego uśmiech się poszerzył, a ja się skrzywiłem. – To nie tak, jak myślisz. Ona jest Mohiri.

– Że co? – Wybałuszył oczy. – Nie może mieć więcej niż osiemnaście lat. Co tutaj robi?

– Właśnie tego musimy się dowiedzieć. – Rozejrzałem się po pomieszczeniu za każdym, kto wyglądał, jakby mógł przyjechać z dziewczyną, niestety nikt się nie wyróżniał. – Mówiła, że nie jest tu sama. Zamierzam obserwować ją i jej przyjaciół. Upewnię się, że bezpiecznie dotrze do domu, zanim zacznę zadawać pytania.

Chris spojrzał za mnie, na stojącą na tarasie dziewczynę.

– Wiesz, kogoś mi przypomina, jednak nie potrafię sobie przypomnieć kogo.

– Wiem, o co ci chodzi. Czuję, jakbyśmy się wcześniej poznali, ale pamiętałbym, gdyby tak było.

Posłał mi cwaniackie spojrzenie.

– Nie można jej zapomnieć, co?

– Jest inna – przyznałem i przeszedłem do rzeczy: – Rozdzielmy się. Ja jej popilnuję, a ty wyglądaj kłopotów.

– To mamy plan.

Kumpel wtopił się w tłum, więc wróciłem do ciemnego kąta, w którym stałem, nim nieznajoma przyciągnęła moje zainteresowanie.

Niecałą minutę później weszła do klubu i minęła mnie, nie poświęcając mi ani spojrzenia. Powiodłem za nią wzrokiem, gdy dołączyła do dwóch nastoletnich chłopców na parkiecie. Wysoki i ciemnowłosy uśmiechnął się do niej czule, kiedy stanęła obok, na co odpowiedziała słodką wesołością.

W moim wnętrzu zrodziło się coś mrocznego i dzikiego, sprawiając, że cały zesztywniałem, po czym zacisnąłem dłonie w pięści. Mori warknął, aż ogarnęła mnie nieokiełznana zaborczość.

Moja!

„Moja? Że co…?”

Zapomniałem, jak się oddycha, gdy prawda powoli przebijała się przez burzę emocji. To niemożliwe…

Solmi!, rzucił ze złością Mori.

– Khristu! – Opadłem na ścianę, bo opuściły mnie siły.

Była moją życiową towarzyszką.

„Życiowa towarzyszka”. Słowa brzmiały obco, kiedy powtórzyłem je w myślach. Jak to możliwe? Przez niemal dwieście lat poznałem tysiące kobiet Mohiri i nie znalazła się pośród nich potencjalna kandydatka na moją partnerkę. Jak wielkie istniały szanse, że znajdę ją w klubie w mieście, którego nie odwiedziłem przez pięćdziesiąt lat? Nie przyjechałbym tu nawet, gdybym nie wyświadczał przysługi Tristanowi.

Odnalazłem wzrokiem dziewczynę. Gdy tylko ponownie na nią popatrzyłem, serce zatłukło o żebra i znów odczułem ostre emocje.

Moja.

Uciekłem spojrzeniem w bok. Znałem złączonych więzią mężczyzn – Tristan był jednym z nich, ale nigdy go nie pytałem, jak to jest. Nie chciałem wiedzieć. Uczyliśmy się o więzi w dzieciństwie, choć nic z tej nauki nie przygotowało mnie na taką falę odczuć związanych z kimś, o istnieniu kogo nie wiedziałem jeszcze pół godziny temu. Rozmawiałem z tą dziewczyną przez jakichś pięć minut, a w mojej pamięci wyrył się każdy szczegół jej twarzy od szmaragdowozielonych oczu po pełne różowe usta.

Odepchnąłem się od ściany. Przeszedłem bliżej parkietu, aż znalazłem się niedaleko nieznajomej i chłopców, z którymi tańczyła, lecz stanąłem tak, że mnie nie widzieli. Słyszałem jej śmiech, kiedy ciemnowłosy kolega coś powiedział. Dźwięk był ciepły, głęboki. Żar spłynął prosto do mojej pachwiny. Rety. Nabrałem powietrza i wypuściłem je powoli. Zachowywałem się jak napalony nastolatek.

„Przestań”, poleciłem, po czym uświadomiłem sobie, że gadam do demona. Kto tak postępuje? Tyle że od chwili, gdy dotknąłem dziewczyny, przeklęty Mori napierał na mnie, zalewał irracjonalnymi emocjami.

Zacisnąłem usta i odsunąłem te rozważania na bok. Nieważne, co się ze mną działo, dziewczyna to młoda Mohiri, czyli powinna przebywać w twierdzy, a nie w klubie. Na pewno była sierotą, to jedyne logiczne wyjaśnienie. Ale dlaczego mnie nie rozpoznała, kiedy rozmawialiśmy? Dlaczego jej Mori milczał? Jeśli moje podejrzenia były słuszne, jakim cudem w ogóle panowała nad demonem? Zbyt wiele pytań kołatało mi się w głowie, a tylko nieznajoma mogła na nie odpowiedzieć.

Zawibrowała moja komórka i na ekranie wyświetliło się imię Chrisa.

– Znalazłeś coś? – zapytałem.

– Właśnie przyszła wiadomość, że na wielopoziomowym parkingu przy tej samej ulicy natknięto się na ciało. Pomyślałem, że powinniśmy to sprawdzić przed przyjazdem policji. Mogę iść sam, jeśli chcesz zostać i popilnować dziewczyny.

Ponownie na nią spojrzałem. Tańczyła z kolegami i nie wyglądało na to, by mieli wkrótce wyjść.

Nagle odsunięcie się od niej na większą odległość i zaczerpnięcie powietrza wydawało się bardzo dobrym pomysłem.

– Nic jej się nie stanie przez kilka minut. Spotkamy się na zewnątrz.

Chris czekał przy motocyklach, które zaparkowaliśmy na pustym parkingu za klubem. Milczał, gdy mocowałem uprzęż z pochwą i wkładałem miecz. Potem spostrzegłem, że mi się przygląda.

– No co?

Pokręcił głową.

– Nie wiem. Wydajesz się rozproszony.

– Nic mi nie jest.

Nie wyglądał na przekonanego, ale nie naciskał. Lubiłem to w nim. Wiedział, kiedy odpuścić.

Normalnie przeszlibyśmy na miejsce, jednak musieliśmy się spieszyć, nim pojawi się policja, więc wykorzystaliśmy prędkość Mori, by znaleźć się u celu w pół minuty. Ciało leżało na drugim piętrze pomiędzy autami. Na nasze szczęście ten, kto je znalazł, nie został, aby zaczekać na władze.

Chris zbliżył się, żeby zbadać zwłoki. Młody mężczyzna, tuż po dwudziestce, w kurtce z logo uczelni. Wyczułem krew, jeszcze zanim kumpel obrócił zmarłego, odsłaniając rany na szyi.

– Nadal ciepły. Zginął niedawno. – Chris się wyprostował. – Wygląda na typową robotę wampira. Chyba nasi ludzie mieli rację… Dokąd idziesz?

– Wracam do klubu po dziewczynę.

Zwyzywałem się w duchu, bo zostawiłem ją tam niechronioną. Czy nie powiedziałem jej, że to miejsce jest niebezpieczne? Powinienem z nią zostać i pozwolić Chrisowi samodzielnie dokonać oględzin ciała, ale emocje przyćmiły zdrowy rozsądek. Teraz, gdy miałem świadomość, że w pobliżu przebywa wampir, mogłem myśleć jedynie o tym, by wrócić do mojej sieroty i zapewnić jej ochronę.

„Mojej sieroty”? Pokręciłem głową. Jezu. Odczuwałem zaborczość, a nie poznałem nawet imienia tej dziewczyny.

– Nikolasie – rozbrzmiał podszyty rozbawieniem głos. – Planujesz wejść do klubu w tym stanie?

Spojrzałem na skórzaną uprząż i zacisnąłem zęby. Chris miał rację. Byłem zbyt rozproszony.

– Przeprowadzę rekonesans, a ty osłaniaj dziewczynę – polecił, zanim odszedł, bez wątpienia ze śmiechem na ustach wywołanym moim dziwacznym zachowaniem. Niech usłyszy, że ta nastolatka jest moją życiową towarzyszką. Zapewne tak mocno będzie rechotał, aż padnie na własny miecz.

„Potencjalną życiową towarzyszką”, przypomniałem samemu sobie. Odkrycie, że dzieliło się z kimś więź, nie oznaczało, że trzeba posunąć się dalej. Znałem osoby, które ją zanegowały, nim zdołała się wzmocnić. Lubiłem swoje dotychczasowe życie i nie planowałem dodawać do niego partnerki.

Do licha, może nawet myliłem się w kwestii całej tej sprawy. Więź była przecież dwukierunkowa, więc dziewczyna też powinna coś poczuć. Ale nie okazała minimalnych śladów zainteresowania.

„Co się ze mną, do diabła, dzieje?”

Gdy zbliżałem się do motocykla, z zamyślenia wyrwał mnie stłumiony dźwięk dobiegający z bocznej uliczki. To pewnie nic takiego, lecz mając na uwadze wampira, musiałem to sprawdzić.

Dotarłem do wylotu zaułka, kiedy przeszył mnie przerażony kobiecy głos:

– Nie!

To krótkie słowo zmroziło mi krew w żyłach. Instynkt nakazywał, abym tam pobiegł, jednak niemal dwa wieki polowań sprawiły, że powoli wszedłem w uliczkę, by móc ocenić sytuację.

Na widok dziewczyny z klubu prawie zignorowałem wszystko, czego się do tej pory nauczyłem. Wampir przyciskał ją plecami do budynku, trzymając usta przy jej szyi. Miała zamknięte oczy, ale bijące od niej przerażenie było poniekąd namacalne.

Poczułem wściekłość i musiałem walczyć ze sobą o skupienie, by rozważyć możliwości. Mógłbym znaleźć się przy nich w sekundę, tyle że jeśli krwiopijca okaże się dojrzałym osobnikiem, rozerwie jej gardło, zanim go od niej odciągnę. Jeżeli miała ujść z życiem, powinienem podejść do tematu jak przy każdym innym zadaniu.

Nieumarły coś wymamrotał. Poderwał głowę i spojrzał na dziewczynę. Nadeszła pora na moje wejście.

– Nie należy traktować w taki sposób młodej damy. – Myśl o sierocie Mohiri w rękach wampira mocno mnie wzburzyła, a jednocześnie obudziła coś zabójczego i mrocznego.

Krwiopijca się obrócił i przycisnął plecami do ściany, zasłaniając się ofiarą.

– Jesteś bardzo odważny, przyjacielu, jednak pójdziesz dalej, jeśli wiesz, co dla ciebie dobre.

– Ktoś mi kiedyś powiedział, że kiepsko wypełniam rozkazy. – Wyszedłem z cienia, aby wampir mógł mnie dojrzeć. Niewielu zostałoby, żeby zmierzyć się z wojownikiem Mohiri. Jeżeli ten miałby w sobie instynkt samozachowawczy, puściłby dziewczynę i wziął nogi za pas.

Tymczasem on jedynie syknął z przerażeniem.

– Mohiri!

Jedną z zasad było nie spuszczać oka z przeciwnika, lecz potrzebowałem całej swojej siły, żeby nie spojrzeć na jego ofiarę. W takim momencie nie mogłem pozwolić sobie na brak koncentracji.

Roześmiałem się, udając spokój, jakiego nie czułem.

– Widzę, że nie ma potrzeby się przedstawiać. Świetnie. Nienawidzę marnować czasu na zbędne formalności.

Zacisnął pazury na gardle nastolatki.

– Cofnij się albo rozerwę ją na strzępy.

Mimowolnie spojrzałem na twarz nieznajomej. Strach i niema prośba w jej oczach sprawiły, że Mori przepchnął się ku powierzchni. Chciał się uwolnić, lecz musiałem wziąć to na chłodno. Kiedy wampir zrozumie, że dziewczyna jest dla mnie kimś więcej niż tylko kolejnym zadaniem, wykorzysta tę informację na swoją korzyść.

– To trochę melodramatyczne, nie sądzisz? – rzuciłem żartem, zbliżając się o krok.

– Będziesz miał ją na sumieniu, Mohiri – warknął.

Na ułamek sekundy zamknął oczy. Spiąłem się, gotowy do ataku, gdy zobaczyłem strużkę krwi na szyi nastolatki. Zapach pobudzał żądzę pożywienia nieumarłego, a jego mina podpowiadała, jak bardzo tego pragnął.

Mori zawrzał pod moją skórą na ten widok. Nasze głosy zlały się w jedno.

– Tylko spróbuj, a będzie to ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobisz, wampirze.

– Bracie, jakie to do ciebie podobne. Wymykasz się i kosztujesz słodyczy, nie dzieląc się z nikim. Zobacz, w jakie kłopoty cię to wpędziło.

Uniosłem głowę i na schodach przeciwpożarowych dostrzegłem drugiego wampira.

Niech to szlag! Powinienem się domyślić, że ten pierwszy nie pojawił się sam.

„Niechlujność, Nikolasie”.

Zacisnąłem zęby. Odkąd poznałem tę dziewczynę, miałem mętlik w głowie. Jeśli nie wezmę się w garść, zginiemy oboje. Dwa wampiry nie były czymś, z czym nie spotkałbym się wcześniej, jednak nie mogłem się wahać, bo zaryzykowałbym życiem nieznajomej.

– Daj spokój, Joelu – powiedział trzymający ją krwiopijca. W towarzystwie kolegi stał się bardziej zarozumiały. – Zawsze coś dla ciebie zostawiam. Joel parsknął śmiechem.

– Myślę, że tym razem zasługuję na coś więcej niż gryz. Mmm… Wygląda na smakowity kąsek.

– Ta jest moja – oznajmił przybyszowi.

„Po moim trupie”.

– Nie!

Dziewczyna mu się wyrwała i natychmiast przeniosła spojrzenie na mnie.

Zanim zdołałem się ruszyć, wampir ponownie ją do siebie przyciągnął, a jego kumpel znalazł się przy nich. Sprawiali wrażenie, jakby zamierzali walczyć. Pochłaniała mnie troska o bezpieczeństwo nastolatki. Wyjąłem miecz, ale zachowałem obojętną minę.

Pierwszy z napastników zadrwił, po czym wyartykułował moje obawy:

– Nie zdołasz załatwić nas obu i jej uratować. Umrze, a twoje wysiłki spełzną na niczym.

Obdarzyłem go tak samo wyzywającym spojrzeniem.

– W takim razie będę musiał zadowolić się zabiciem ciebie.

Jego uśmiech nieco przygasł.

– Śmiałe słowa jak na kogoś, kto nie ma przewagi liczebnej.

– Saro! – zawołał ktoś męskim głosem i wszyscy spojrzeli w stronę wylotu uliczki.

Zaciągnąłem się powietrzem i uśmiechnąłem, kiedy Mori wyłapał nową, nieoczekiwaną woń. Wilkołaki.

– Saro, gdzie jesteś?! – zawtórował mu inny chłopak.

Wyraz jej twarzy podpowiedział mi, że jest Sarą, której szukali. Miałem o wiele silniejszy zmysł węchu, gdy Mori znajdował się bliżej powierzchni, więc może dlatego nie wyczułem ich w klubie. Najwyraźniej sierota była pełna niespodzianek.

Zaśmiałem się na widok szoku wampirów.

– Czujecie to, moi drodzy? Wygląda na to, że sytuacja się odwróciła.

Joel szturchnął kumpla.

– Chodź, bracie. Czekają na nas słodsze.

– Nie. Chcę jej.

Zdusiłem warknięcie na tę jego zaborczość.

– Wypuść ją albo zgiń, twój wybór. Radzę ci szybko podjąć decyzję.

– Saro, do cholery, gdzie jesteś?! – zawołał przyjaciel dziewczyny, zbliżając się.

Krwiopijcy poruszyli się nerwowo. Sara krzyknęła, a ja napiąłem mięśnie do ataku. Jeden z chłopaków ponownie się odezwał, następnie w zaułku poniosło się echem głośne warczenie.

Czekałem, aż wampiry uwolnią Sarę i uciekną. Nie dziwiło mnie, że nawet młoda Mohiri nie była warta stawienia czoła uzbrojonemu wojownikowi oraz dwóm wilkołakom. Jak tylko krwiopijca puści dziewczynę, przechwycę ją i odciągnę w bezpieczne miejsce.

Na ulicy pojawił się wilkołak. Wielki, młody samiec wpatrywał się prosto w Sarę.

Nieumarli zawyli, potem ten, który trzymał nastolatkę, skoczył do schodów przeciwpożarowych, wciąż obejmując jej talię.

„Nie!”, krzyknąłem w duchu. Rzuciłem się ku nim, ale Joel, wykorzystując sytuację, zamachnął się na mnie uzbrojoną w pazury dłonią. Trafił w bok, później odskoczył poza zasięg mojego miecza. Był stary, szybki i sądził, że sam da sobie ze mną radę – wyczytałem to w jego aroganckim uśmieszku.

W każdym innym wypadku uznałbym walkę z nim za przyjemność, jednak w tej chwili myślałem jedynie o dotarciu do Sary. Jeśli wampir z nią ucieknie… Zacisnąłem palce na rękojeści. Nie. Nie dopuszczę do tego.

Joel warknął, natychmiast się na mnie rzucając. Obróciłem się. Uniosłem miecz, rozciąłem koszulę krwiopijcy i zraniłem go w pierś, a on stęknął, po czym się cofnął.

Przez wrzask Sary oderwałem od niego wzrok. Spojrzałem w prawo i dostrzegłem, że drugi wampir jest w połowie drabiny prowadzącej na pierwszą platformę wyjścia przeciwpożarowego. Usilnie próbował kopnąć wilkołaka, który chwycił go za nogę. Sara walczyła dziko, niestety nieumarły mocno ją trzymał.

Kawałek dalej stał drugi wilk – obserwował towarzysza, niepewny, co począć.

Joel ponownie mnie zaatakował. Na czas odparłem cios, a wampir zatoczył się do tyłu, chwytając się za mocno krwawiące ramię.

– Jesteś dobry, Mohiri, ale nie na tyle, żeby ją ocalić – zadrwił Joel i odskoczył poza mój zasięg. – Eli się z nią zabawi. Uwielbia młode ślicznotki, zwłaszcza ciemnowłose. Nigdy wcześniej nie widziałem, by miał taką seksowną. Sprawi, że będzie krzyczeć.

Rozwścieczony znów ruszyłem do ataku. Tym razem ostrze przecięło mięśnie i kości, pozbawiając wampira ręki poniżej barku. Wrzasnął i złapał się za kikut.

Szybko zerknąłem przez ramię, a serce podeszło mi do gardła. Eli uciekł wilkołakowi i znajdował się już w połowie schodów przeciwpożarowych, nadal ściskając Sarę. Wilk wspinał się za nimi, lecz był za wolny. Nigdy ich nie złapie.

Mori nie potrzebował ponaglania, aby dodać mi siły. Skoczyłem i mieczem poderżnąłem gardło Joela, zanim ten zdołał się zorientować, co go trafiło. Głowa uderzyła w ceglany mur, a ciało osunęło się na ziemię. Rzuciłem się do schodów, nim pozostałości wampira całkiem runęły na chodnik.

„Boże, nie”.

Eli i Sara dotarli już prawie do dachu, a wilkołak był za daleko, żeby ich dogonić. Zaraz wampir znajdzie się na szczycie i zabierze dziewczynę.

Bez namysłu wyjąłem nóż, po czym rzuciłem nim w krwiopijcę. Ten krzyknął i zamarł. Sięgnął do ostrza wbitego głęboko w jego bok, jednak nie mógł go dosięgnąć, ponieważ trzymał Sarę oraz poręcz.

Przygotowałem się do rzutu kolejnym nożem. Wampir spojrzał na mnie, następnie na zbliżającego się wilkołaka. Na jego twarzy odmalowała się determinacja, kiedy porzucił myśl o wyjęciu broni z rany i złapał za drabinę nad swoją głową. Wziąłem zamach, ale zatrzymałem rękę, gdy Sara szarpnęła za wystającą z ciała napastnika rękojeść, by za nią pociągnąć.

„Co robi?”, pomyślałem, nim dziewczyna wyciągnęła ostrze i wbiła je w ramię Elia.

Wzrosła we mnie duma. Wojowniczka.

Wampir krzyknął i niemal ją puścił, aż zawisła niebezpiecznie trzy kondygnacje nad ziemią.

„Mam cię”.

Ponownie uniosłem rękę, potem znów zamarłem. Sara trzymała się krwiopijcy – szamotali się, więc mogłem trafić w nią.

Spojrzała mi w oczy i dostrzegłem w niej strach oraz determinację.

– Zrób to! – krzyknęła, choć głos jej się załamał. – Nikolasie… proszę.

Kiedy wypowiedziała moje imię, poczułem się, jakby wsunęła mi dłoń w klatkę piersiową i ścisnęła mnie za serce. Wpatrywałem się w nią, rzucając nożem. Wampir krzyknął, gdy ostrze wbiło mu się w drugie ramię. Warknął na Sarę. I ją puścił.

Rozdział 3

Rzuciłem miecz i wyciągnąłem ręce, aby złagodzić upadek dziewczyny. Objąłem ją i trzymałem przy piersi, oddychając pospiesznie, żeby zachować spokój. Miękkie ciało tuż przy moim obudziło we mnie coś więcej niż opiekuńczość. Nie chciałem już nigdy wypuścić Sary z objęć.

Niski warkot rozlegający się w pobliżu przypomniał mi, że nie byliśmy sami. Zbliżył się do mnie jeden z wilkołaków. Drugi powrócił do ludzkiej postaci i zbiegał schodami przeciwpożarowymi.

– Saro! – krzyknął ciemnowłosy chłopak, zanim nagimi stopami zeskoczył na ziemię. Podbiegł do nas i wyciągnął ręce. – Czy ona…?

Nie wykonałem żadnego ruchu, by mu ją przekazać.

– Straciła przytomność, ale nic jej nie jest.

Chłopak odetchnął ostro.

– Nie wiem, jak ci dziękować. – Ponownie wyciągnął ku niej ręce. – Możesz mi ją dać.

Czułość, z jaką na nią patrzył, wywołała we mnie ochotę, aby mocniej przytulić ją do siebie. Nie było mowy, bym oddał moją… sierotę nagiemu młodemu mężczyźnie, nawet jeśli był jej przyjacielem.

– Może się ubierzesz, zanim odzyska przytomność – podsunąłem oschle.

– Cholera!

Chłopak oraz jego kumpel pobiegli do wylotu uliczki. Słyszałem, jak o czymś gadają ściszonymi głosami, gdy zakładali ubrania.

Przyglądałem się ciemnym rzęsom i bladej cerze dziewczyny w moich ramionach, wdychałem jej woń będącą mieszaniną słońca oraz wiosennego deszczu. Nigdy nie uważałem tych zapachów za pociągające, lecz w tym przypadku połączenie było jednocześnie kuszące i słodkie. Przeniosłem wzrok na jej usta i musiałem oprzeć się nagłej pokusie skosztowania ich.

Wyglądała na tak młodą i niewinną, że oddałbym dosłownie wszystko, żeby ochronić ją przed złem, z jakim się dziś spotkała. Wykazała się niesamowitą odwagą, ale martwiłem się tym, jak cała ta sytuacja na nią wpłynie, kiedy odzyska przytomność.

Atak to nie jedyne, z czym przyjdzie jej się zmierzyć. Brak umiejętności walki dowodził, że nie trenowała na wojowniczkę, nie była adeptką. To sierota, która przeżyje jeszcze większy szok, gdy się dowie, kim jest.

Wciąż zachodziłem w głowę, jak tak długo przetrwała samotnie. Musiałem zadzwonić do kogoś, kto miał doświadczenie z sierotami i pomoże jej zaaklimatyzować się w nowym życiu. Z najtrudniejszymi przypadkami pracowała Paulette. To właśnie z nią postanowiłem się skontaktować.

– Zabiorę ją. – Ciemnowłosy chłopak podszedł powoli, jakby się spodziewał, że z nią ucieknę.

Niechętnie umieściłem Sarę na jego rękach, po czym zganiłem się w duchu za ten sentymentalizm. Powinienem ścigać wampira, a nie stać tu i zachowywać się niczym zakochany gówniarz.

– Jeszcze raz dziękuję – powiedział ochryple. Trzymał ją jak porcelanową lalkę, którą rozbije, jeśli tylko poruszy się zbyt gwałtownie. Odniosłem wrażenie, że żaden z chłopaków nie miał pojęcia, kim ona tak naprawdę jest.

I żadnego nie powinno tutaj być. O czym myślała wataha, pozwalając młodym wraz z dziewczyną, którą uważali za człowieka, spędzać noc w mieście, gdzie grasowały wampiry?

Wściekałem się na nich i na siebie za to, że dałem uciec krwiopijcy. Schowałem miecz i skierowałem się do schodów przeciwpożarowych. Rany zadane srebrem na pewno spowolnią kreaturę, ale dojrzały wampir wciąż mógł dość szybko się poruszać.

– Zabierzcie ją do domu – warknąłem przez ramię.

– Dokąd się wybierasz? – zapytał rudy.

– Na polowanie. – Zacząłem się wspinać, nie oglądając się za siebie. – Zabierajcie ją stąd.

Na dachu dostrzegłem krople wampirzej krwi. Zadzwoniłem do Chrisa i opowiedziałem, co zaszło, na co stwierdził, że spróbuje odnaleźć ślad na ziemi. Pozwoliłem, by Mori przesunął się trochę bliżej powierzchni i wzmocnił moje zmysły. Widziałem oraz słyszałem znacznie lepiej niż człowiek, ale im bardziej pomagał mi demon, tym łatwiej mogłem wywęszyć posokę wampira.

Podążyłem za kroplami poprzez dachy czterech budynków, aż trop się urwał. Zszedłem na ziemię, ale tu też na nic nie trafiłem. Chris to dobry tropiciel, znajdzie wampira, jeśli ten przebywał w okolicy.

Zakląłem pod nosem. Powinienem był przekazać dziewczynę jej koledze, jak tylko ją złapałem, i rzucić się w pogoń za wampirem. Nowicjusz poradziłby sobie lepiej z zadaniem niż ja dzisiaj. Nie przywykłem do porażek, więc to, co się stało, absolutnie mi się nie podobało.

W kiepskim nastroju zamierzałem wrócić do motocykli. Jednak zamiast iść za klub stanąłem w cieniu budynku, gdzie niewidoczny obserwowałem Sarę oraz jej przyjaciół. Odzyskała przytomność i siedziała teraz na ławce, z wilkołakami po obu jej stronach. Żołądek skurczył mi się, gdy zobaczyłem, że wyglądała na zagubioną i przerażoną, ale nic nie mogłem w tej chwili dla niej zrobić. Dowiem się, gdzie mieszka, i kogoś po nią wyślę. Tak będzie lepiej.

Obserwowałem, jak wstali, po czym przeszli do zaparkowanej nieopodal niebieskiej toyoty. Łatwizna. Zapamiętam numery rejestracyjne, kiedy mnie miną. Sara oraz ciemnowłosy chłopak wsiedli. Drugi stał przed autem i dokądś dzwonił, zapewne do swojego alfy, jeśli niezadowolenie na jego twarzy miało być jakąkolwiek wskazówką. Wiadomość, że wampiry zaatakowały kogoś na terytorium wilkołaków, musiała rozgniewać watahę, a Maine szczyciło się największą populacją zmiennokształtnych w kraju.

Chłopak w końcu zakończył połączenie i wsiadł do tyłu. Czekałem, aż odjadą, jednak siedzieli w samochodzie i rozmawiali. Minęła dłuższa chwila, więc dopadły mnie obawy.

„Dlaczego nie odjeżdżali? Coś się stało?”

Dziewczyna wyglądała na całą, gdy szła do toyoty, ale trudno było stwierdzić, jak wpłynie na nią to zajście. Zanim uświadomiłem sobie, co wyprawiam, wyszedłem z cienia i ruszyłem w stronę auta. Wilkołaki natychmiast wysiadły i dobiegły do mnie, nim tam dotarłem.

– Myślałem, że odszedłeś – rzucił ostro ciemnowłosy.

– Wróciłem.

Skrzywił się.

– A skoro przy tym jesteśmy… Co robi łowca w tych stronach? To nie jest teren Mohiri.

Zamiast mu odpowiedzieć, skupiłem się na podchodzącej do nas dziewczynie. Była blada, ale poza tym wyglądała na zdrową i mimowolnie podziwiałem jej odporność.

– Znów się spotykamy. Widzę, że szybko otrząsnęłaś się po niedawnej przygodzie. – Kiedy nie odpowiedziała, wskazałem ręką na jej towarzyszy. – Więc to są ci znajomi, o których mówiłaś wcześniej? Nic dziwnego, że zostałaś zaatakowana, skoro miałaś przy sobie jedynie parę szczeniaków.

– Hej! – zaprotestował gniewnie rudy.

Wepchnęła się pomiędzy chłopaków, najwyraźniej niezbyt zadowolona z mojej krytycznej uwagi.

– To nie jest ich wina. Skąd mogli wiedzieć, że stanie się coś takiego?

– W rzeczy samej, skąd?

Zmarszczyła czoło.

– Co masz na myśli? Co tu się dzieje? – Obróciła się do ciemnowłosego. – Roland? Znasz tego gościa?

„Tego gościa”? Mori i ja byliśmy jednakowo zdezorientowani, odkąd ją poznałem, natomiast ona nie miała zielonego pojęcia, kim jestem ani jaki mam z nią związek.

Roland pokręcił głową.

– Nigdy wcześniej go nie widziałem.

– Ale coś o nim wiesz? Co znaczy „Mohiri”?

– Ja jestem Mohiri – powiedziałem, przez co zwróciła twarz w moją stronę. A właściwie zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół.

– I polujesz na wampiry.

– Między innymi.

Również jej się przyglądałem. Większość osób po takich doświadczeniach by się trzęsła. Widziałem, że nadal była zdenerwowana atakiem, lecz nie przestraszył jej widok uzbrojonego wojownika. Bardziej wydawała się rozbawiona odpowiedzią.

– A co z twoim przyjacielem z klubu? Też jest łowcą? Dlaczego ci nie pomógł?

– Chris sprawdzał teren w poszukiwaniu innych wrogów, podczas gdy ja zajmowałem się sytuacją tutaj. – Zdziwiłem się, że zapamiętała Chrisa przy wszystkim, co się wydarzyło. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że widziała go jedynie przez chwilę w klubie.

Pokręciła głową i uśmiechnęła się półgębkiem.

– Co się stało? Miałeś pecha i wylosowałeś krótszą słomkę czy coś?

– Czy coś. – Gdyby to tylko było takie proste…

– Co z drugim wampirem? – spytał rudy. – Dorwałeś go?

– Chris go namierza.

Roland wpatrywał się we mnie z mieszaniną niedowierzania i niepokoju w oczach.

– Uciekł?

– Jest ranny, daleko nie zajdzie – zapewniłem bardziej Sarę niż jej kolegę. – Nie martwcie się. Nie zostanie tu, szczególnie teraz, kiedy na niego polują.

Chłopak nie wyglądał na przekonanego.

– Musimy zachować dystans i przez jakiś czas nie pokazywać się w tym miejscu.

Powinni odjechać, gdy im to poleciłem. Nie wiadomo, ilu krwiopijców kręciło się po okolicy.

– Mieszkacie w Portland? – zapytałem, na co pokręcili głowami. – Dobrze. Im bardziej oddalicie się od miasta, tym lepiej. Na razie nie jest tu bezpiecznie. – Nie chciałem, aby dziewczyna zbliżała się do miejsca, gdzie znajdował się wampir, bez względu na obrażenia, jakich doznał.

– Co ty nie powiesz… – Roland złapał Sarę za rękę. – Musimy się stąd zmywać.

Pociągnął ją lekko w stronę auta. Stałem nieruchomo, odczuwając mieszaninę ulgi oraz smutku. Pokręciłem głową, by oczyścić myśli. Więź stanowiła coś nowego, nie spodziewałem się, że tak szybko na mnie wpłynie. Byłem bliżej z Viv niż z jakąkolwiek inną kobietą i nigdy nie czułem przy niej czegoś takiego. Miałem wrażenie, że jestem nagi, kruchy. I zupełnie mi się to nie podobało.

Sara odsunęła się od przyjaciela i obróciła do mnie.

– Dzięki za to, co zrobiłeś. Gdybyś się wtedy nie pojawił… – Głos jej się załamał. Wydawało się, że powstrzymuje łzy.

Przyjrzała mi się. Poczułem przyciąganie jej szmaragdowozielonych oczu. To obudziło we mnie instynkt opiekuńczy. Miałem wielką ochotę przyciągnąć dziewczynę do siebie i otoczyć ramionami.

„Co ja, u licha, wyrabiam?”

Powstrzymałem się, nim zrobiłem krok w jej stronę. Musiałem zwiększyć dystans między nami. Zdecydowanie nie powinienem myśleć o tuleniu Sary. Im szybciej stąd odjedzie, tym lepiej dla nas obojga.

– Po prostu wykonywałem swoje obowiązki.

Pożałowałem zimnych słów, jak tylko opuściły moje usta, bo dziewczyna się wzdrygnęła, a na jej twarzy odmalował się ból.

– Och… Okej, cóż, tak czy inaczej, dzięki – powiedziała cicho. Obróciła się i dołączyła do kolegów.

Obserwowałem ją, gdy szła do samochodu. Pragnąłem, by ponownie się obróciła i na mnie spojrzała, ale ona wsiadła, ignorując moją obecność, jakbym nie istniał.

„Tak pewnie jest lepiej”.

Schowałem się w cieniu. Patrzyłem, jak odjeżdżają, starając się zignorować pragnienie, które kazało mi wskoczyć na motocykl i za nimi podążyć.

Dostrzegłszy tablicę rejestracyjną, wyciągnąłem telefon, by zrobić zdjęcie i wysłać je do centrum operacyjnego w Westhorne. Dax z pewnością szybko wszystkiego się dowie. Zamierzałem zadzwonić do Paulette, aby dać jej znać, że mamy nową sierotę potrzebującą pomocy, po czym wrócić do swojej zwyczajowej pracy.

* * *

– Wygląda na to, że nasz chłoptaś lubi pograć.

Obserwowaliśmy młodego jasnowłosego krwiopijcę, który wchodził do klubu z bilardem, zupełnie nie przejmując się otaczającym go światem. Gdyby się rozglądał, zauważyłby ogon, jaki miał od przynajmniej pięciu przecznic. Dzisiejsze wampiry były mniej czujne niż te stworzone sto lat temu i właśnie dlatego większości nie udało się nas dojrzeć. Zwiększona siła oraz szybkość sprawiały, że czuły się niepokonane, co z kolei prowadziło do tego, że były zarozumiale i nieostrożne. Dzięki temu ułatwiały nam polowanie.

Mogliśmy dopaść go w dowolnej chwili, ale miałem nadzieję, że najpierw zaprowadzi nas do kumpli, a szczególnie do wampira, który nam się wczoraj wymknął. Krwiopijcy rzadko podróżowali samotnie i istniały nikłe szanse na to, że w Portland pojawiły się jednocześnie dwie bandy tych maszkar.

Znajdowaliśmy się w połowie drogi, gdy zatrzymał się szary sedan, z którego wysiadło czterech mężczyzn. Z wiatrem dość łatwo wyczułem woń wilkołaków. Stanęli przed samochodem i ze spokojem obserwowali, jak się zbliżamy.

– Widać nie tylko my jesteśmy na łowach – powiedziałem.

Największy z nich – wysoki i krępy z rudobrązowymi włosami – pokiwał głową.

– Na to wygląda. Nie spotykamy tutaj za często takich jak wy. Co sprowadza was do Portland?

– Słyszeliśmy, że doszło tu ostatnio do zaginięć ludzkich dziewczyn, podejrzewamy o to wampiry. – Rzuciłem ku wejściu do klubu znaczące spojrzenie. – Zdaje się, że mieliśmy rację.

Mężczyzna, który wyglądał na przywódcę, skrzyżował ręce na piersi.

– Wysłaliśmy kilku naszych, by to sprawdzili. Nie mogli namierzyć krwiopijców, więc sądziliśmy, że przeniosły się gdzie indziej.

– Grupa dobrze zaciera za sobą ślady. Prócz tego, za którym tu przyszliśmy – wyznał Chris.

– Masz na myśli tego, którego my śledziliśmy – zaszydził brunet. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. – Zajmiemy się sytuacją.

Ignorując zupełnie te słowa, zwróciłem się do jego starszego towarzysza.

– Dostaniecie go zaraz po tym, jak z nim porozmawiamy.

Młody wysunął się o krok.

– To nasze terytorium, więc to my zdecydujemy, co stanie się z krwiopijcą.

– Jak mówiłem, zrobicie, co chcecie, gdy z nim skończymy. – Mimowolnie zauważyłem, że młodego wilkołaka cechowało lekkie podobieństwo do Rolanda, przyjaciela Sary.

– Słuchajcie, nie…

– Wystarczy – rzucił przywódca, unosząc rękę, aby uciszyć mojego oponenta.

– Ale Brendan…

– Powiedziałem coś, Francis – warknął, a młodszy cofnął się, zerkając na nas gniewnie. Starszy nie zachowywał się jak alfa, lecz zdecydowanie stanowił autorytet w stadzie. Może był betą.

Pozostali dwaj milczeli, wyraźnie zadowoleni, że rozmowę prowadził przywódca, który przyglądał mi się przez dłuższą chwilę.

– Jakie informacje macie nadzieję pozyskać od wampira?

– Liczę, że zaprowadzi mnie do tego, który mi wczoraj uciekł.

Nie widziałem powodu, by coś przed nimi ukrywać. Mohiri i wilkołaki się nie przyjaźnili, jednak łączył ich wspólny wróg.

Wyraz twarzy mężczyzny sugerował, że dokładnie wie, kogo miałem na myśli, chociaż nie chciał wypowiadać tego na głos. Wilkołaki były prawie tak samo skryte jak my, a jeśli Sara przyjaźniła się z watahą, mężczyźni zapewne chronili ją jak swoją. Postępowaliby tak samo, gdyby wiedzieli, kim jest?

– Damy wam pół godziny.

Przytaknąłem.

– Dobrze. Wyślemy go na tyły, gdy skończymy.

Mężczyzna odsunął się na bok pomimo cichego sprzeciwu młodszego członka stada. Przeszliśmy z Chrisem obok nich, zmierzając do wejścia do klubu. Po otwarciu drzwi dobiegła nas głośna muzyka oraz woń potu i piwa.

Klub nie posiadał mocnych świateł poza lampami zawieszonymi nad stołami bilardowymi. Wzdłuż jednej ze ścian biegł długi bar, przy którym krzątało się wielu ludzi, resztę miejsca zajmowały stoliki. Była zaledwie dwudziesta pierwsza, a lokal wypełnił się do połowy.

Zlokalizowałem cel w mniej niż pół minuty. Stał na końcu baru, przy wylocie ciemnego korytarza, i rozmawiał z brunetką w bluzce z głębokim dekoltem oraz krótkiej, skórzanej, niepozostawiającej za wiele wyobraźni spódniczce. Równie dobrze mogłaby mieć na szyi dzwoneczek obiadowy. Wampir praktycznie się na nią ślinił.

Spojrzałem na Chrisa, porozumiewając się z nim bez słów. Skinął głową i przeszedł przez salę, więc ruszyłem w przeciwnym kierunku. Na szczęście krwiopijca był zbyt zajęty zdobywaniem kolejnego posiłku, aby w ogóle zauważyć naszą obecność. Nie stanowił wyzwania dla żadnego z nas, ale nie chcieliśmy wzbudzać niepotrzebnego zamieszania.

Wampir uniósł głowę, gdy znajdowałem się jakieś dwa metry od niego, i coś w wyrazie mojej twarzy go zaniepokoiło. W jego oczach odmalował się strach. Odsunął się o krok, lecz za nim pojawił się Chris i złapał go za ręce.

– Ani słowa – szepnął do niego.

Uśmiechnąłem się do kobiety.

– Dałabyś nam chwilę? Mamy sprawę do omówienia z przyjacielem.

Zarzuciła włosy na ramię i zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów.

– Kochaniutki, dam wam, co tylko chcecie.

Uderzyłem dłonią w kontuar, żeby zwrócić uwagę któregoś barmana. Mężczyzna podszedł, więc podałem mu dwudziestkę.

– Dla pani, co sobie zażyczy. Reszty nie trzeba.

– Dzięki. – Spojrzał na brunetkę. – Czym się trujesz?

Oparła się o bar, eksponując biust.

– Poproszę Białego Rosjanina.

Chris mruknął wymownie, a ja uśmiechnąłem się do niego ponad ramieniem wampira. Ruchem głowy wskazałem korytarz prowadzący do łazienek oraz tylnego wyjścia. Kumpel bez słowa zmusił szamoczącego się krwiopijcę do ruchu.

Kiedy znaleźliśmy się z dala od ludzi, popchnąłem naszego gagatka na ścianę i bez wysiłku go przy niej przytrzymałem.

– Zadam ci kilka pytań. Czy stąd wyjdziesz, będzie zależało od tego, jak odpowiesz.

Z trudem przełknął ślinę i potaknął.

– Gdzie jest Eli?

– K-kto?

Powoli pokręciłem głową.

– Zła odpowiedź.

Syknął z bólu, kiedy nagle w mojej dłoni pojawił się nóż, a sztych docisnąłem do miejsca pod jego uchem. Ledwie go nim dotykałem, jednak srebro sprawiło, że z przypalonej skóry uniosła się smuga dymu.

– Pozwól, że powtórzę. Gdzie jest Eli?

– Nie wiem – pisnął, próbując odsunąć się od ostrza. Nacisnąłem mocniej, aż zajęczał. – Nie kłamię! Nie widziałem go od wczoraj. Nikt go nie widział.

– Kim jest „nikt”? Ilu was jest?

Wpatrywał się w dłoń, w której trzymałem nóż.

– Dzie… dziesięciu.

Dziesięć wampirów to dość liczna grupa. Coś ważnego ściągnęło ich do Maine i spowodowało, że byli gotowi zaryzykować wytropienie przez wilkołaki. O wiele lepiej polowałoby im się w większym mieście jak Nowy Jork czy Filadelfia.

Pomyślałem o czterech zaginionych dziewczynach, następnie przed oczami stanęła mi kolejna twarz. Przypomniałem sobie przerażenie Sary, kiedy więził ją Eli. Gdybym zjawił się na miejscu kilka minut później, mogłaby podzielić los tamtych.

Myśl o chwilach, gdy znajdowała się na łasce Elia, sprawiła, że zacisnąłem palce na rękojeści. Po szyi wampira spłynęła cienka strużka krwi.