Samotny mściciel - Karen Lynch - ebook + książka

Samotny mściciel ebook

Karen Lynch

4,5

Opis

 

Sara Grey ma dosyć ukrywania się i życia w strachu. Mistrz myśli, że się go obawia, ale ona bierze sprawy w swoje ręce i przejmuje kontrolę nad własnym losem. Z pomocą przyjaciół wyrusza na poszukiwanie jedynej osoby, która może odpowiedzieć na jej pytania dotyczące przeszłości, a co za tym idzie – doprowadzić ją do Mistrza.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 585

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (221 ocen)
153
43
15
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anulamolksiazkowy68

Nie oderwiesz się od lektury

No cóż, nie znajduję słów, by opisać jak nie mogłam się oderwać od tej trylogii. Nie czułam się jak czytelnik, ale jak ktoś, kto brał udział we wszystkim co się w niej działo. Od początku do końca trzymała w napięciu. Mnóstwo emocji tak różnych, że po zakończeniu czytania, długo rozpamiętywałam, wszystko od początku. Niesamowicie ekspresyjna fabuła. Z pewnością rozpowiem o niej wszystkim, których znam.
10
Manuela-S

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham tą serię ❤
10
wasabi1084

Z braku laku…

Infantylne romansidło, do tego naiwne.
11
Angela1975

Nie oderwiesz się od lektury

Idealne zakończenie serii 😍 Przez wszystkie tomy płynęłam, nawet nie wiem kiedy je skończyłam. Smutno mi, że muszę się pożegnać z bohaterami, ale napewno jeszcze wrócę do tej książki. Szczerze polecam !
00
kaktusowaona71

Nie oderwiesz się od lektury

O rany! Cóż to była za książka! Cóż to była za przygoda ! Fantastycznie się bawiłam, podczas lektury. W trzecim tomie autorka wsadza nas na emocjonalno - przygodowy roller coaster i puszcza w prawdziwy lot bez trzymanki ! Co tam się działo! Ta książka była wręcz nieodkładalna. Walki , magia, przedziwne i niespodziewane powiązania, co i raz nowe odkrycia, a wszystko to przeplatane bardzo zręcznie i wdzięcznie wątkiem romantycznym. Można się było pośmiać i popłakać, przeżyć chwile niepokoju, i zachłysnąć się magicznym światem. Książka dała mi wszystko i jeszcze więcej niż oczekiwałam. Mooooże miałabym maleńkie zastrzeżenie do rozwiązania jednej kwestii z samego zakończenia, bo dla mnie wyszło to jakoś tak mało wiarygodnie, ale co tam. Nawet jeśli policzyłabym to jako potknięcie, to i tak ginie ono w całej powodzi świetnych pomysłów i rozwiązań. Jestem zachwycona całą serią, a tym tomem w szczególności. Gorąco, GORĄCO polecam wszystkim złaknionym przygód fantasy.
00

Popularność




SPIS TREŚCI

Podziękowania

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Nota od autorki / O autorce

TYTUŁ ORYGINAŁU
Rogue
Copyright @ 2015 Karen A LynchCopyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2022Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2022Redaktor prowadząca: Beata Bamber Redakcja: D. B. Foryś Korekta: Patrycja Siedlecka Opracowanie graficzne okładki: Justyna Sieprawska Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata Bamber: Wydanie 1 Gołuski 2022 :ISBN 978-83-67303-06-4Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.plPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowska

Karen A Lynch

\

PRZEŁOŻYŁA

Katarzyna Podlipska

SERIA NIEUGIĘTA

tom 1 NIEUGIĘTA

tom 2 AZYL

tom 3 SAMOTNY MŚCICIEL

Dla Johna Beattiego

Gdybym otrzymywał kwiat za każdym razem, gdy o Tobie myślę… Chodziłbym po swoim ogrodzie w nieskończoność.

Alfred Lord Tennyson

Podziękowania

Po pierwsze chciałabym podziękować rodzinie i przyjaciołom za ich miłość, wsparcie oraz wiarę we mnie. Pragnę podziękować również czytelnikom za to, że sięgnęli po moją powieść i wyruszyli ze mną w tę niesamowitą podróż. To właśnie dla nich piszę.

Nie mogę pominąć też redaktorki Kelly, beta-czytelników, a także bardzo utalentowanego autora okładek Nikosa. Dziękuję Wam serdecznie. Dziękuję również Ranie Hillis, która podsunęła mi imię dla demona Draegana – jednej z ciekawszych postaci w tej opowieści.

Na koniec chciałabym przesłać specjalne podziękowania mojej asystentce Sarze Meadows oraz oddanym i wspaniałym osobom prowadzącym grupę Mohiri: Jeffowi, Ranie, Sarze,

Jeannie i Shannon (która kocha Nikolasa tak samo jak ja).

Rozdział 1

– O mój Boże! Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłam ci się na to namówić.

– M-mnie?

Szłam chwiejnie na miękkich nogach w kierunku zniszczonego budynku, który kiedyś służył w Butler Falls za tartak. Mokre ubrania ciążyły, a lodowaty wiatr bezlitośnie smagał po twarzy. Gdyby zęby szczękały mi choć trochę mocniej, na pewno by się pokruszyły. – To ty nalegałaś, żeby z nami iść.

Jordan fuknęła, doganiając mnie w trzech długich susach. Krótkie blond włosy miała teraz nieco przyklapnięte. Stanęła przede mną i pchnięciem otworzyła na oścież drewniane drzwi. Rozległ się zgrzyt zardzewiałych zawiasów. Zanim weszłam do budynku, przyjaciółka zdążyła zrzucić mokry płaszcz i wyciągnąć latarkę z plastikowej torby. Położyła przedmiot na przewróconej beczce, po czym zaczęła się rozbierać.

Trzęsąc się gwałtownie, również zerwałam z siebie przemoknięte ciuchy. Palce miałam tak zdrętwiałe, że minęło dobre pół minuty, nim udało mi się rozpiąć guziki w dżinsach. Kiedy zostałam w samej bieliźnie, sięgnęłam po reklamówkę z suchymi ubraniami i trampkami. Mój oddech lekko zamglił powietrze wokół ust, gdy z trudem wciągałam spodnie na wilgotne nogi. Niewiele brakowało, a przewróciłabym się z wysiłku.

– Mówiłaś, że zapewnisz nam ciepło w rzece, ale zapomniałaś wspomnieć, że odmrożę sobie dupę, zanim tu dotrzemy. – Jordan skierowała światło latarki w moją stronę, chwilowo mnie oślepiając.

Westchnęłam, kiedy wełniany sweter otulił mi ciało. Nie był tak gruby jak płaszcz, jednak zdecydowanie lepszy od mokrych ubrań. Włożyłam suche skarpetki i buty, dopiero potem się wyprostowałam, aby odpowiedzieć:

– Obiecałam, że zabiorę nas w dół rzeki, i oto jesteśmy. Faktycznie mogłam zapomnieć o jednym drobnym szczególe. Mimo wszystko musisz przyznać, że to był genialny plan.

– Cholernie.

Nie widziałam twarzy Jordan za blaskiem latarki, ale domyślałam się, że gościł na niej jej zwykły, ironiczny uśmieszek.

– Jeśli nie umrzemy z wychłodzenia, będzie to najbardziej zajebista ucieczka w historii! Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co tam zrobiłaś. I w to, że wyszłyśmy żywe z szalonego spływu rzeką. Zamierzam o tym opowiadać przez lata.

– Znasz mnie, dzika i nieprzewidywalna. – Podniosłam reklamówkę, w której znajdowała się zwinięta w kulkę niebieska koszulka, i schowałam ją za pas dżinsów pod swetrem. Z wewnętrznej kieszeni mokrego płaszcza wyciągnęłam srebrny sztylet w pochwie i jego też wsunęłam pod spodnie. Nie musiałam pytać Jordan, czy miała przy sobie broń. Pewnie spała z nożem pod poduszką.

– Zaczynam wierzyć, że jesteś zdolna do wszystkiego. – Opuściła latarkę. – Jak myślisz? Już wiedzą, że nas nie ma?

Wykręciłam wodę z kitki i ruszyłam do drzwi.

– Tak. Albo niedługo się dowiedzą. Pierwszym miejscem, w którym będą nas szukać, jest miasto. Musimy ruszać dalej, zanim on… Oni tu dotrą.

– Nie chciałabym znaleźć się w pobliżu Nikolasa, kiedy zauważy twoje zniknięcie. – Jordan wyszła za mną na zewnątrz. – Wścieknie się. Uprzedzam, że jeśli nas dogoni, wykorzystam cię jako tarczę. Będzie zbyt skupiony na tobie, żeby wyżywać się na mnie.

– Kurczę, świetna z ciebie przyjaciółka – mruknęłam pod nosem. Chuchnęłam na dłonie i potarłam nimi o siebie, po czym schowałam je pod pachami. Dlaczego nie wpadłam na to, aby zabrać ze sobą rękawiczki? Albo czapkę? Spoglądając w ciemność, zobaczyłam słaby zarys drogi po swojej lewej, więc wyrwałam w tamtym kierunku.

– Tak się składa, że mam silny instynkt przetrwania. – Jordan biegła tuż obok. – To z jego powodu poprosiłaś, bym ci towarzyszyła.

– Wcale cię nie prosiłam. – Wybuchnęłam śmiechem. – Szantażowałaś mnie, nie pamiętasz?

– Zasugerowałam jedynie, że może i posiadasz fajne moce, ale za cholerę nie umiesz walczyć, dlatego przyda ci się ktoś z moimi umiejętnościami.

– Wspomniałaś też, że wypaplasz wszystko Nikolasowi, jeśli cię ze sobą nie zabiorę.

Odkaszlnęła.

– Eee, wcale bym tego nie zrobiła. Po prostu nie chciałam tam zostać bez ciebie i Liv…

– Wiem.

Zapadło milczenie. Żadna z nas nie była gotowa rozmawiać o Olivii. Znałam ją tylko miesiąc, lecz jej śmierć głęboko mnie dotknęła. Wiedziałam, że Jordan opłakiwała stratę przyjaciółki, mimo iż tego nie okazywała.

Droga była ciemna, a noc cicha, pomijając odgłosy naszych oddechów i stóp uderzających o chodnik. Po pięciu minutach odniosłam wrażenie, że włosy przymarzły mi do skóry głowy, za to bieg rozgrzewał resztę ciała. Minęło kolejne pięć minut, nim dotarłyśmy do głównej drogi. Strach przed przebywaniem na otwartej przestrzeni sprawił, że podkręciłyśmy tempo, więc dyszałam naprawdę ciężko, kiedy dobiegłyśmy do gospodarstwa należącego do jedynej znanej mi osoby w Butler Falls.

Jordan zadzwoniła do drzwi. Otworzył je Derek Mason i przyjrzał nam się szeroko otwartymi oczami.

– Co wam się przytrafiło? – Wprowadził nas do środka, gdzie fala ciepła połaskotała mnie po twarzy. – Gdzie są wasze płaszcze? I dlaczego macie mokre włosy? – Długa historia. – Przyjaciółka stanęła w salonie przed kominkiem. – Myślałam, że twój kumpel Wes tu będzie.

– Przyjedzie o szóstej. Jest dopiero za kwadrans. – Derek przenosił wzrok z Jordan na mnie i ze mnie na Jordan, jakby nie był do końca pewien, co z nami zrobić. – Umieracie z zimna, nie? Chcecie koc czy coś ciepłego do picia? Mogę zrobić gorącej czekolady albo herbaty.

– Gorąca czekolada brzmi świetnie. – Posłałam mu pełen wdzięczności uśmiech. – A masz może suszarkę?

– Pewnie. Znajdziesz jedną w łazience na końcu korytarza na górze – poinstruował. – Wstawię wodę.

Derek to wspaniały gospodarz. Spotkałam go na imprezie dwa tygodnie temu, gdzie wychodził z siebie, abyśmy poczuły się jak w domu. Oczywiście zanim jego najlepsi przyjaciele pojawili się jako nowe wampiry i próbowali nas zabić. Dzięki Bogu on nic z tego nie pamiętał. Uzdrowiciele Mohiri użyli leku, żeby zmodyfikować te wspomnienia, sądził więc, że poobijał się, kiedy spadł z poddasza podczas oprowadzania mnie i Jordan po stodole. Nie miałam pojęcia, jaką historię wymyślił Tristan, by wytłumaczyć zniknięcie jego kumpli.

Minęło maksymalnie pięć minut, a obie z Jordan trzymałyśmy kubki gorącej czekolady. Po raz pierwszy od opuszczenia rzeki poczułam ciepło. Siedzieliśmy w salonie. Dziewczyna rozmawiała z Derekiem, a ja obserwowałam zegar i czekałam na przybycie Wesa.

Pięć po szóstej rozległo się pukanie do drzwi, na dźwięk którego aż podskoczyłam i prawie wylałam na siebie swoją porcję napoju. Do środka wszedł wysoki blondyn, na oko dwudziestoletni. Rozpoznałam go z imprezy. Derek przedstawił nas sobie ponownie, a my nie traciłyśmy czasu i od razu przeszłyśmy do rzeczy.

– Dostałeś forsę, którą przelałam dziś rano? – Jordan zwróciła się do Wesa.

– Tak, dziękuję. – Sięgnął do płaszcza i wyciągnął kilka złożonych papierów z wewnętrznej kieszeni. – Oto dowód rejestracyjny. Napełniłem bak i sprawdziłem olej. Auto jest gotowe do drogi.

– Świetnie. – Wstałam, aby zanieść kubek do kuchni. – Dzięki za ogarnięcie tego w tak krótkim czasie, Wes. A tobie za gorącą czekoladę, Derek.

– Wygląda na to, że się spieszycie. – Chłopak poszedł za mną. – Wszystko w porządku?

Opłukałam naczynie i zerknęłam na Dereka. Sprawiał wrażenie szczerze zaniepokojonego, więc spróbowałam wymyślić coś, co mogłoby go uspokoić.

– Mamy się dzisiaj spotkać z przyjaciółmi w Boise. – Jordan odpowiedziała za mnie, a oszałamiający uśmiech, który mu posłała, sprawił, że nasz gospodarz zapomniał, co zamierzał powiedzieć, i tylko kiwnął głową.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Jordan była zabójcza na wiele sposobów.

– Coś mi mówi, że Boise powinno mieć się na baczności. – Wes się zaśmiał.

– Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. – Jordan uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła rękę. – Kluczyki?

Blondyn wyjął je z kieszeni i jej podał.

– Wiesz, jak prowadzić wóz z manualną skrzynią biegów, prawda?

– A kto nie wie? – Przewróciła oczami.

Postanowiłam to przemilczeć.

Derek z Wesem towarzyszyli nam na zewnątrz, gdzie na podjeździe stał starszy model białego forda escorta. Podziękowałyśmy obu chłopakom, po czym pospieszyłam do samochodu, mając nadzieję, że ogrzewanie działało bezproblemowo. Cholera, na dworze było dziś naprawdę zimno.

– Poczekajcie chwilę. – Derek wbiegł do domu i zaraz wrócił z dwiema puchowymi kurtkami. – Załóżcie je, zanim zamarzniecie na śmierć.

Odmówiłam, bo wątpiłam, żeby udało nam się je niebawem zwrócić, ale on jedynie machnął ręką.

– Mama ciągle mi je kupuje. Mam ich więcej, niż potrzebuję – przekonywał.

– Dzięki.

Zarzuciłam na siebie jedną z nich, a drugą podałam Jordan. Wślizgnęłyśmy się na przednie siedzenia, później pomachałyśmy chłopakom na pożegnanie i odjechałyśmy.

– No to ruszamy! – Jordan krzyknęła i uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Następny przystanek: Boise.

– Najpierw wyjedźmy z miasta, dopiero wtedy będziemy mogły świętować.

Rozejrzałam się wokół, oczekując, że za moment poczuję muśnięcie o umysł. Butler Falls mieściło się zaledwie osiem kilometrów od Westhorne, a Nikolas nie potrzebował dużo czasu, żeby tu po nas przyjechać. To była moja jedyna szansa na wyjazd. Gdybym została teraz przyłapana, okazja więcej się nie powtórzy. Danshov z pewnością by tego dopilnował.

Jordan i ja byłyśmy spięte, gdy mknęłyśmy przez miasto tak szybko, jak tylko się dało bez zwracania na siebie uwagi. W pewnej chwili pojawił się za nami ciemny SUV i serce podskoczyło mi do gardła, ale ostatecznie samochód skręcił na parking sklepu spożywczego. Nim dotarłyśmy do odpowiedniego zjazdu, mój żołądek zdążył zawiązać się w bolesny supeł, a knykcie Jordan pobielały od zaciskania palców na kierownicy. Obie odetchnęłyśmy głośno, kiedy wreszcie wjechałyśmy na autostradę i nabrałyśmy prędkości.

Po przejechaniu paru kilometrów przyjaciółka zaczęła bawić się radiem, z kolei ja podkręciłam ogrzewanie, bo zmarznięte stopy coraz bardziej dawały mi się we znaki. Tęskniłam za traperami, niestety były zbyt nieporęczne, aby zmieścić się w reklamówce wraz z ubraniami na zmianę. Ktoś na pewno by to zauważył i nasza ucieczka skończyłaby się jeszcze przed rozpoczęciem.

Wciąż nie mogłam uwierzyć, że się nam udało. W Westhorne wpadną w szał, gdy zdadzą sobie sprawę, że obie z Jordan wyjechałyśmy. Co prawda zostawiałam listy z wyjaśnieniami, jednak nie spodziewam się, żeby uspokoiły osoby, do których je skierowałam.

Nate wiele ostatnio przeszedł i na pewno bardzo się zdenerwuje, kiedy usłyszy o mojej ucieczce. Niemniej robiłam to dla niego i wszystkich innych, na których mi zależało. Nikt z nas nie był bezpieczny, dopóki Mistrz żył. Madeline stanowiła nasz jedyny trop do jego odnalezienia, a miałam pewność, że z pomocą Davida zdołam ją namierzyć. Nie wyjechałabym, gdybym w to nie wierzyła.

Oczywiście nie tylko wuj się zdenerwuje. Na samą myśl o Nikolasie poczułam ból w klatce piersiowej. Już za nim tęskniłam i zastanawiałam się, ile czasu minie, zanim znów go zobaczę. Z tyłu umysłu smutny głos wyszeptał: „Solmi”. Mój demon nie rozumiał, dlaczego zostawiamy Danshova oraz jego Mori. Nie potrafiłam znaleźć dla niego żadnych słów pocieszenia.

Wyobraziłam sobie reakcję Nikolasa, gdy odkryje, że zniknęłam. Nie rozmawiałam z nim, odkąd pokłóciliśmy się o jego plan wywiezienia mnie z kraju i ukrycia przed Mistrzem. Przyszedł do mojego pokoju dwa razy, ale nie otworzyłam drzwi, mimo iż trudno było czuć jego obecność tak blisko i do niego nie podejść. Jednak musiałam się powstrzymać. Nikolas od razu by się zorientował, że coś planuję.

Odszedł, lecz najpierw zasugerował, że zna mnie trochę lepiej, niż sądzę. Kiedy wyszłam z sypialni, aby pójść do menażerii, Niall z Seamusem zmaterializowali się tuż obok i ruszyli za mną. Nie odeszli ani na krok, nawet gdy zabrałam Huga i Woolfa na spacer, chociaż wiedziałam, że bliźniacy nie przepadali za towarzystwem piekielnych ogarów. W drodze powrotnej do głównego budynku spotkaliśmy Chrisa, wówczas to on przejął rolę mojej niańki. Nikolas może dał mi trochę przestrzeni, ale nie zamierzał też ryzykować.

Czy już zauważył, że zniknęłam? Znalazł list, który zostawiłam w jego mieszkaniu? Na pewno się wścieknie. Nie zgodzi się ani z rozpiską powodów, ani z ich wyjaśnieniami, lecz mimo wszystko musiałam go zapewnić, że moje odejście nie miało nic wspólnego z naszą więzią. Gdybym wierzyła, że istnieje jakakolwiek szansa na przekonanie Nikolasa do współpracy w tej sprawie, skorzystałabym z niej w mgnieniu oka. Niestety widziałam jego minę, kiedy mówił, że mnie stąd wywiezie i nie pójdzie na żaden kompromis. Nie pozostawił mi wyboru.

– Ach, do diabła!

– Co jest? – Gwałtownie odwróciłam głowę, spodziewając się, że zbliża się do nas jakiś samochód.

– Zapomniałam cholernego miecza.

– Miecza? – Gapiłam się na Jordan i starałam się uspokoić rozszalałe serce.

– No. – Westchnęła żałośnie. – Nie znajdę równie dobrego.

– Ledwo się wymknęłyśmy. Gdyby ktoś zobaczył, że masz miecz, wiedziałby, że coś jest na rzeczy.

– Wiem, jednak to nie zmienia faktu, że nienawidzę go zostawiać.

– Załatwimy ci nowy. – Rozejrzałam się. – Ile jeszcze?

– Jakieś dwadzieścia minut. Możliwe, że przekroczyłam ograniczenie prędkości.

Wkrótce światła Boise zamajaczyły w oddali i zanim się zorientowałam, Jordan manewrowała samochodem po ruchliwych ulicach miasta. Dobrze sobie radziła za kierownicą jak na kogoś, kto spędził większość życia w warowni Mohiri. Gdy o tym wspomniałam, uśmiechnęła się i powiedziała, że łatwo było przekonać chłopców w Butler Falls, aby pozwolili jej prowadzić swoje auta.

Po wybraniu kilku złych dróg oraz postoju w 7-Eleven w celu zatankowania i zapytania o kierunek w końcu dotarłyśmy w wyznaczone miejsce. Jordan podjechała pod katedrę Świętego Jana, a ja pomachałam energicznie do dwóch postaci stojących przy dużych drzwiach na szczycie schodów. Podbiegli do pojazdu, na co przyjaciółka otworzyła bagażnik, żeby mogli schować plecaki.

– Co wam tak długo zajęło? – Roland usiadł za mną i potarł rękami o uda. – Prawie odmroziliśmy sobie tyłki.

– Dlaczego nie weszliście do środka? – Odwróciłam się, by na nich spojrzeć. – Mogliście się tam ogrzać.

Peter się skrzywił.

– Tak zrobiliśmy, ale mieliśmy dość po jednej długiej mszy. Czekamy tu od kilku godzin.

– Biedacy – zadrwiła Jordan. – Przynajmniej nie musieliście się wydostać z rzeki i wędrować kilometrami w tym zimnie.

– O czym ty mówisz? – Roland pochylił się do przodu.

Jordan jęknęła.

– Zanim zaczniemy was zadziwiać, czy ktoś może mi powiedzieć, dokąd jedziemy?

– Salt Lake City – odpowiedziałam.

Cała trójka przyjrzała mi się pytająco.

– David ma tam przyjaciela, który przechowuje dla mnie laptopa i kilka telefonów komórkowych. Możemy się tam zatrzymać w drodze do Albuquerque – wyjaśniłam.

– To musi być sześć godzin drogi stąd. – Jordan odezwała się pierwsza.

– Prawie pięć. Sprawdziłam to.

– Saro, nie sądzisz, że lepiej byłoby zostać dzisiaj w Boise i wyjechać rano? – zapytał Roland.

– Za godzinę w Boise będzie się roić od Mohiri… O ile już tak nie jest. Nie wiem jak wy, ale wolałbym ich nie spotkać.

– Racja – przytaknęła Jordan. – Pewnie mają tu już ekipę, a reszta przyjedzie, gdy odkryją, że zniknęłyśmy.

– Wścieknie się, prawda? – Roland oparł podbródek o zagłówek fotela.

Nie musiałam pytać, kogo miał na myśli.

– Pewnie tak.

– Jeszcze nie jest za późno, by zawrócić – zasugerował, pokrzepiająco ściskając moje ramię.

– Nie. Muszę to zrobić, ale zrozumiem, jeśli któreś z was zmieniło zdanie.

– Idziemy tam gdzie ty – stwierdził Roland, a pozostali się z nim zgodzili.

– Salt Lake City, nadchodzimy. – Przyjaciółka wrzuciła bieg i ruszyła spod kościoła.

– Więc jak wam się udało wymknąć? – Roland rozsiadł się wygodnie.

Jordan wymieniła ze mną uśmiech i zerknęła na chłopaka.

– Nie było łatwo. Kiedy się zwinęliście, Sara dostała dwóch osobistych ochroniarzy, którzy nie spuszczali jej z oka. Nie trudno zgadnąć, kto przydzielił im to zadanie.

– Jestem zaskoczony, że Nikolas pozwolił, żeby ktoś inny cię obserwował – stwierdził Roland.

– Nie rozmawialiśmy przed moim wyjazdem. – Spojrzałam na ręce.

– A odkąd to go powstrzymuje?

– Jesteście tutaj, zatem wasi ochroniarze nie mogli być zbyt dobrzy – prychnął Peter.

– Nie znasz Seamusa i Nialla – powiedziałam.

– Gdy zdałyśmy sobie sprawę, że będą wszędzie łazić za Sarą, musiałyśmy wykazać się odrobiną kreatywności. Właściwie to Sara wszystko zaplanowała. – Jordan zachichotała. – Zastawiła na nich pułapkę, a oni w nią wpadli.

– Sahir opiekuje się menażerią, niestety został ranny podczas ataku i musi leżeć na oddziale medycznym przez kilka dni. – Przejęłam opowieść. – Odwiedziłam zwierzyniec w czasie kolacji, by nakarmić Huga, Woolfa i Minuet. Jordan przyszła mi pomóc.

– No jasne. Jestem taką dobrą przyjaciółką.

Przewróciłam oczami.

– Seamus z Niallem czekali przy drzwiach, kiedy podawałam wszystkim jedzenie, a Jordan weszła do biura Sahira, gdzie mogła nas obserwować na monitorach ochrony. Dałam jej sygnał i wyłączyła światła.

– Okej… A czy wojownicy przypadkiem nie widzą dobrze w ciemności? – zapytał Roland.

– Zgadza się. Bliźniacy od razu skierowali się do Sary. I właśnie na to czekałyśmy. – Jordan parsknęła. – Wtedy poraziła prądem ich irlandzkie tyłki. – Nie wierzę. – Roland zaczął rechotać.

– To nic wielkiego. Musiałam pozbawić chłopaków przytomności na tyle długo, żebyśmy zdążyły odebrać im radia i zamknąć ich w klatce Alexa. Przeklinali jak najęci, gdy wychodziłyśmy z budynku. Uznałam, że nikt nie zacznie nas szukać w menażerii przez co najmniej godzinę. To nie tak, że Seamus i Niall będą musieli spędzić tam noc.

– Teraz najlepsza część – zapowiedziała Jordan. – Pewnie myślicie, że wymknęłyśmy się przez las, co? Nie. Wskoczyłyśmy do rzeki.

– No tak, jasne – zadrwił Peter. – Serio pytam, jak się wymknęłyście?

– Spłynęłyśmy rzeką. Użyłam mocy, zapewniłam nam ciepło i pokierowałam wodą tak, by zabrała nas tam, dokąd chcemy. – Wpadłam na ten pomysł po ataku na twierdzę, kiedy razem z Jordan uciekłyśmy w ten sposób przed wampirami.

Peter rozdziawił usta, a Roland krzyknął:

– Oszalałaś?! Mogłaś umrzeć!

– Nieźle sobie radzę z kontrolowaniem wody. Nic nam nie groziło – zapewniłam. – Poza tym Feeorin i Fiannar byli z nami przez cały czas.

– Co? – Jordan szarpnęła kierownicą i autem trochę zakołysało. – Co to znaczy, że byli z nami?

– Chyba lubią się mną opiekować. Widziałam ich kilka razy po drodze. Nie powiedziałam ci, bo nie chciałam, żebyś się przestraszyła. Kelpie nie mają najlepszej reputacji.

– Z dobrego powodu! Nie mogłaś mi o tym wspomnieć po opuszczeniu rzeki?

– Byłam trochę zajęta, starając się wydostać z miasta i nie zamarznąć na śmierć. Najwidoczniej cała reszta straciła przy tym na ważności – oznajmiłam, potem streściłam kumplom przebieg spotkania z Derekiem i Wesem oraz zdobycie samochodu. – I oto jesteśmy.

– I oto jesteście. – Roland wyglądał jednocześnie na podekscytowanego i zdenerwowanego.

– Zabrałeś nasze rzeczy, prawda? – zapytałam, a on przytaknął. Wiedziałam, że nie miałyśmy szans wymknąć się z torbami, więc poprosiłyśmy chłopaków, by spakowali większość najpotrzebniejszych przedmiotów do swoich plecaków. Jak tylko dotrzemy do Salt Lake City, kupimy sobie jakieś walizki.

– Jordan, może przyspieszysz? – zasugerował Roland. – Nie mam ochoty wpaść na wojownika Mohiri po tym, jak usłyszałem o waszym wyczynie. Coś mi mówi, że nie odbiorą tego zbyt spokojnie.

– Jestem dwa kroki przed tobą, Wilczy Chłopaczku.

Spojrzałam na prędkościomierz i zauważyłam, że jechaliśmy sto czterdzieści na godzinę.

– Przypadkiem nie daj się zatrzymać – mruknęłam do Jordan. Nie miała prawa jazdy ani ubezpieczenia. Nasza ucieczka była wystarczająco skomplikowana. Nie potrzebowałyśmy jeszcze jakiegoś policjanta zadającego pytania.

Gdy dotarliśmy do międzystanowej, rozmowa zeszła na Albuquerque i szanse na odnalezienie Madeline. Każdy się zastanawiał, co zrobię, jak już ją namierzymy. Teraz, kiedy zbliżałam się do konfrontacji z nią, nie wiedziałam, w jaki sposób na to wszystko zareaguję. Nie czekało na mnie żadne słodkie spotkanie matki z córką. Madeline była obca, ale posiadała informacje, których potrzebowałam, aby ochronić bliskie mi osoby.

Rozmowa ucichła po około godzinie, a ja zatopiłam się w myślach. Dzięki temu, że odjechaliśmy na bezpieczną odległość od Westhorne, poczucie winy ustąpiło. Nie chciałam roztrząsać tego, przez co przejdą Tristan z Nate’em po odkryciu mojego zniknięcia. Dziadek zachowywał się wobec mnie prawie tak samo nadopiekuńczo jak Nikolas. Obiecałam sobie, że będę często do nich dzwonić, chociaż wiedziałam, że to nie złagodzi ich obaw. Pomyślałam o telefonie do Nikolasa i ciężko przełknęłam ślinę. Jego nieobecność wywoływała ból w klatce piersiowej.

– Saro, obudź się!

– Huh? – Otworzyłam oczy i usiadłam prosto. – Przepraszam, nie planowałam spać.

Roland się ode mnie odsunął.

– Możesz spać, jak długo chcesz, o ile nie zaczniesz znów świecić.

– Co?

– Świeciłaś się jak gigantyczna żarówka – rzuciła Jordan, nie odrywając wzroku od drogi. – Trudno pozostać niezauważonym, kiedy jesteś widoczna ze stacji kosmicznej. Często ci się to zdarza?

– Nie wiem. To znaczy nie wydaje mi się. – Uniosłam dłonie i je obejrzałam. Wyglądały normalnie. – Miesiąc temu miałam małe epizody, gdy moja moc nagle się uaktywniała. Nauczyłam się ją kontrolować, dlatego sądziłam, że przeszły. Najwyraźniej wróciły.

– Jeśli to był mały epizod, nie chcę widzieć dużego. – Roland gwizdnął.

– Nie świeciłam nigdy wcześniej, więc to chyba coś nowego. – Przygryzłam wargę. Świecenie się raczej nie jest normalne nawet dla rusałki. Aine uprzedzała, że moje zdolności będzie rosnąć, lecz nie wspominała, jak wiele czasu to zajmie ani czego dokładnie powinnam się spodziewać. Błądziłam po omacku.

– Rozgryziemy to. – Rolanda ścisnął mnie za ramię. – Nie martw się.

Zanim dotarliśmy do Salt Lake City, już dawno wybiła północ. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, głęboko odetchnęłam. Zresztą nie tylko ja. To był długi dzień dla nas wszystkich, a pięciogodzinna jazda autem zmęczyłaby każdego.

– Nie wiem jak wy, ale ja jestem wykończony. – Roland ziewnął głośno. – Co powiecie na to, żebyśmy znaleźli motel i trochę się przespali?

Peter się rozciągnął.

– Brzmi świetnie.

– Muszę najpierw pojechać do kumpla Davida po rzeczy, które dla mnie trzyma – wtrąciłam, pocierając kark.

– Teraz? – Jordan nie tryskała entuzjazmem. – Jest strasznie późno na odwiedziny w czyimś domu.

– David mówił, że jego przyjaciel Kelvan śpi w ciągu dnia. Jeśli nie pojedziemy tam teraz, będziemy musieli czekać do jutra wieczorem, a ja nie chcę spędzić tu dwóch nocy.

– W porządku, ale najpierw znajdźmy stację benzynową. Pęcherz mi zaraz eksploduje.

– Mnie też – dodał Peter.

Wyciągnęłam kartkę z tylnej kieszeni dżinsów i przestudiowałam zapisany na niej adres. Przyda nam się jakaś nawigacja. Nikt z nas nie wiedział, jak poruszać się po tej okolicy.

Namierzenie stacji benzynowej nie zajęło dużo czasu. Skorzystałam z toalety, a gdy czekałam na pozostałych, trafiłam na stojak z pamiątkami, gdzie leżała także mapa miasta. Kupiłam ją wraz z butelkami wody oraz kilkoma paczkowanymi kanapkami. Nie był to idealny posiłek, jednak pozwoli nam dotrwać do śniadania.

Nim wyszłam na zewnątrz, Jordan skończyła tankować. Praktycznie pożarliśmy kanapki, przez co zdałam sobie sprawę, że wykarmienie czterech osób z dużym apetytem nie będzie tanie. Postanowiłam pomyśleć o tym później, a na razie skupić się na przyjacielu Davida.

Peter zachichotał, kiedy rozłożyłam mapę.

– Po co marnujesz czas, skoro możemy sprawdzić drogę w telefonach?

– Nie mamy żadnych telefonów – przypomniałam, śledząc trasę palcem. – Pozbyliście się swoich, prawda?

– Uhm…

Poderwałam głowę i odwróciłam się na siedzeniu, żeby na niego spojrzeć.

– Proszę, powiedz, że zostawiliście komórki na lotnisku.

Peter się zaczerwienił.

– Pomyśleliśmy, że powinniśmy mieć je przy sobie, na wypadek gdybyśmy ich potrzebowali.

Jęknęłam i potarłam skronie, gdzie powoli zaczynałam czuć nieprzyjemne pulsowanie.

– Peter, Mohiri są bardzo dobrzy w tropieniu ludzi. Jak sądzisz, ile czasu zajmie im odkrycie, że wyjechaliśmy wszyscy razem? Musimy się ich natychmiast pozbyć.

– Naprawdę są aż tacy dobrzy? – zapytał Roland.

– Mówimy tu o Nikolasie – zwróciła się do niego Jordan. – Serio muszę odpowiadać na to pytanie?

Kumpel wyciągnął telefon i go uniósł.

– Co z nim zrobimy? Wyrzucimy do kosza?

– Nie, wciąż by nas namierzali. – Jordan opuściła mapę i się rozejrzała. Uśmiech rozjaśnił jej twarz. – Dawajcie je. Mam pewien pomysł.

Roland z Peterem przekazali jej komórki. Dziewczyna wysiadła z auta, a my obserwowaliśmy, jak idzie w kierunku pomp gazowych, gdzie stał zaparkowany kamper. Zniknęła za nim i wróciła po jakiejś minucie już bez telefonów. Miała zadowoloną minę, kiedy wskoczyła za kierownicę. Zanim zapytałam, co zrobiła, wskazała na odjeżdżający samochód kempingowy.

Naraz rozumiałam, dlaczego się uśmiechała. Tylną część pojazdu pokrywały naklejki z napisami „Morskie ptaki” i „Na plażę”, a tablica rejestracyjna sugerowała Albertę.

– Genialne!

– Mam nadzieję, że Nikolas lubi popływać. – Uśmiechnęła się szerzej. – Mówiłam ci, że będziesz mnie potrzebowała.

Zlokalizowanie adresu Kelvana na mapie i oszacowanie do niego najlepszej drogi przez Jordan zajęło nam kilka chwil. Po mniej więcej dwudziestu minutach przystanęliśmy przed czteropiętrowym apartamentowcem. Przyjaciółka zgasiła silnik, a ja spojrzałam w dół pustej ulicy, która miejscami była pogrążona w mroku z powodu braku latarni. Wymagała również gruntownego sprzątania. Chodniki zaścielały śmieci, natomiast niektóre budynki pokrywało graffiti.

– Nie jest tutaj zbyt przyjaźnie, prawda? – mruknął Roland, a ja po cichu się z nim zgodziłam. – Jesteś pewna, że będziemy tu bezpieczni, Saro?

– Zdaniem Davida możemy zaufać jego przyjacielowi. Wierzę mu.

– A co, jeśli to nie o jego przyjaciela musimy się martwić? Z tego, co wiemy, w tym budynku może się ukrywać z tuzin krwiopijców.

Poklepałam się po klatce piersiowej.

– Zaufaj mi, gdyby w pobliżu czaił się jakiś wampir, wiedziałabym o tym.

Całą czwórką wysiedliśmy z samochodu, a Roland poszedł przodem do słabo oświetlonego lobby na parterze. Z jednej strony korytarza znajdowały się skrzynki pocztowe, z drugiej – dwie windy. Nacisnęłam przycisk przywołujący. Rozległy się jęk i skrzypienie, gdy dźwig powoli sunął w dół. Wydawane przez niego dźwięki sprawiły, że nie byłam pewna, czy nie powinniśmy jednak skorzystać ze schodów.

Wysiedliśmy na czwartym piętrze. Wyglądało na jeszcze bardziej zrujnowane niż hol. Na podłodze leżał poplamiony dywan, ze ścian zaś odpadały tapety, przyklejone zapewne w latach siedemdziesiątych. Zaprowadziłam nas pod numer 410 i zapukałam do drzwi.

Usłyszałam, jak ktoś porusza się w środku, a potem wyłapałam zgrzyt odblokowywanych zamków. Raz, dwa, trzy… Cztery zamki? Ten facet miał poważną paranoję. Drzwi się uchyliły i ktoś odezwał się męskim głosem:

– Kim jesteś?

– Sara, przyjaciółka Davida. Kelvan to ty?

Drzwi otworzyły się o kolejny centymetr, następnie zatrzasnęły z hukiem zaraz po tym, jak facet – zamiast wpuścić nas do mieszkania – wystawił telefon i zrobił mi zdjęcie.

– Hej! – krzyknęłam, znów pukając.

„O co chodzi, do cholery?”

Po chwili drzwi rozchyliły się ponownie i mężczyzna powiedział:

– Wejdźcie.

Przekroczyłam próg. Pozostali ruszyli za mną, a gdy wszyscy znaleźliśmy się w środku, drzwi znowu zamknęły się z głośnym kliknięciem. Zanim zdążyłam się przywitać, moja moc się uaktywniła i wyładowania przebiegły mi po włosach. Odwróciłam się i pierwszy raz spojrzałam na naszego gospodarza.

W mojej głowie rozbrzmiało jedno słowo: „demon”!

Rozdział 2

Kelvan wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, podczas gdy ja przyglądałam się jemu. Był mojego wzrostu, z zaokrągloną twarzą i kręconymi brązowymi włosami. Gdyby nie czarne ślepia i dwa małe rogi wystające spomiędzy loków, mogłabym pomylić go z człowiekiem. To oraz fakt, że moc odrobinę mi się rozszalała. Co, do diabła, myślał sobie David? Dlaczego nie uprzedził, że wyruszam na spotkanie z demonem?

Facet uniósł ręce i strach przebiegł mu po twarzy. Cofał się, aż napotkał plecami drzwi.

– Jesteście wojownikami Mohiri… i wilkołakami! David, czemu wysłałeś łowców do mojego domu? – zapytał ostro. Zerknęłam na małe kły, które miał zamiast zębów.

Z telefonu w jego dłoni dobiegł cichy głos. Mężczyzna przełączył rozmowę na głośnik.

– Kelvanie, to Sara. Opowiadałem ci o niej – usłyszałam znajomy głos Davida. – Saro, poznaj mojego dobrego przyjaciela Kelvana. Pewnie już zauważyłaś, że jest demonem vrell.

Popatrzyłam na Jordan. Studiowała demonologię dłużej niż ja. Skinęła delikatnie głową, co – jak przypuszczałam – oznaczało, że demony vrell nie należały do niebezpiecznych.

– Cześć. – Uśmiechnęłam się do Kelvana, ale nie wyciągnęłam ręki. Wątpiłam, żeby spodobała mu się reakcja mojej mocy na jego osobę.

– Cześć – odparł sztywno, nie odwzajemniając uśmiechu.

David znowu się odezwał:

– Kelvan jest jednym z najlepszych hakerów w tym biznesie. To on namierzył Madeline w Albuquerque.

– Dziękuję – powiedziałam.

Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę. Uderzyło mnie wtedy, że nie był niemiły celowo. Naprawdę się nas bał. Obawiał się wszystkiego, na co wskazywała liczba zamków w drzwiach.

Ktoś się za mną poruszył, a oczy Kelvana rozszerzyły się jeszcze bardziej.

– David poręczył za ciebie, ale co z drugim łowcą i wilkami?

Spojrzałam przez ramię na Rolanda. Kumpel wyglądał na gotowego do uderzenia, gdyby Kelvan wykonał choć jeden fałszywy ruch. Przeniosłam wzrok z powrotem na demona.

– Spróbujesz nas zjeść albo zrobić z nami coś równie nieprzyjemnego?

– Oczywiście, że nie! – Cień przerażenia na jego twarzy był prawie komiczny.

– W takim razie wszystko gra – oznajmiłam, po czym zwróciłam się do przyjaciół: – Wyluzujcie, ludzie.

– Przecież jest demonem, Saro. – Rolandowi opadła szczęka. Uniosłam brew, a on się zaczerwienił. – Nie to miałem na myśli. Ty jesteś inna.

– David mu ufa i ja również. Nie każdy demon jest zły, wiesz?

Gapili się na mnie, jakby wyrosła mi własna para rogów. Czułam, że nasz gospodarz wbija spojrzenie w tył mojej głowy.

– Widzisz, z czym muszę żyć? – Jordan popatrzyła na Kelvana. – Uważaj, inaczej Sara spróbuje cię nakarmić babeczkami jagodowymi. – Podeszła do stolika kawowego, zgarnęła egzemplarz National Geographic i umościła się wygodnie w dużym fotelu, jak gdyby codziennie spędzała czas w demonicznych legowiskach.

Roland się rozluźnił i razem z Peterem zajęli kanapę.

– Hej, możemy w międzyczasie coś sobie pooglądać? – Podniósł pilota do telewizora.

– Uhm, pewnie, śmiało – odparł słabo Kelvan, jakby nie wiedział, co zrobić z obcymi, którzy wtargnęli mu do salonu.

– Jeśli już nie jestem wam potrzebny, to się rozłączę. Mam pewne sprawy do załatwienia – przemówił David. Kazał mi się odezwać, kiedy dotrę do Albuquerque, a następnie się pożegnał, zostawiając mnie ze swoim nerwowym kumplem.

Próbowałam nie gapić się na Kelvana, ale nie każdego dnia spotyka się kogoś takiego jak on. Oczywiście widziałam kilka demonów, jednak żaden nie był humanoidalny.

– David wspomniał, że masz dla mnie laptopa i parę telefonów – zagadnęłam, żeby przerwać niezręczną ciszę.

Mężczyzna skinął głową i przeszedł kawałek dalej, w odległy róg salonu służący chyba jako jego gabinet. Duże biurko było zawalone komputerami i wieloma monitorami, które zostały zamontowane na stojakach, by zajmowały mniej miejsca. Blat zaśmiecały butelki po napojach gazowanych oraz opakowania po chińszczyźnie na wynos. Kelvan przeprosił za bałagan, po czym zaczął go pospiesznie sprzątać.

Skorzystałam z okazji i rozejrzałam się po wnętrzach. Były zagracone, niemniej o wiele czystsze, niż założyłam na podstawie tego, co widziałam na klatce schodowej. Po salonie walały się książki, czasopisma oraz gazety, a stół kuchenny zaścielało coś przypominającego części modelu samolotu. Stała tam także wieża stereo z gramofonem i dużym stosem płyt. Na wierzchu leżał album Fleetwood Mac – swędziały mnie palce, żeby sprawdzić, jakie inne nagrania kryły się pod spodem.

Biorąc to wszystko pod uwagę, lokum wyglądało całkiem normalnie, a nie tak, jakbym się tego spodziewała po siedzibie demona. Chociaż właściwie nigdy nie wyobrażałam sobie demonów żyjących wśród ludzi w taki sposób. W mojej głowie przesiadywały w kanałach i opuszczonych budynkach – nie w małym mieszkaniu z ozdobnymi poduszkami i fikusem.

Zwróciłam uwagę na grube kraty w oknach i zaciekawiło mnie, przed kim lub przed czym ukrywał się Kelvan. Nie była to najprzyjemniejsza część miasta, lecz zabezpieczenia wydawały się trochę przesadzone. Może bał się, że ktoś ukradnie cały jego sprzęt komputerowy?

– Mam nadzieję, że lubisz macbooki. Tylko ich używam, a David nie dał mi za wiele czasu na zorganizowanie sprzętu.

Odwróciłam się i zobaczyłam Kelvana z wyciągniętym w moją stronę cienkim srebrnym laptopem.

– Kurczę, jaki lekki – zdziwiłam się, gdy go od niego wzięłam. I mały. Łatwo zmieści się w plecaku. – Świetnie!

– Bateria jest bardzo wytrzymała. Jeśli nie będziesz go zbyt często używać, możesz się obejść kilka dni bez ładowania. Mam też miękkie etui do kompletu, by się nie zniszczył.

– Wspaniale, Kelvanie. Dzięki.

Mężczyzna uśmiechnął się po raz pierwszy, błyskając kłami. Rozmawianie o komputerach z kolesiem mającym kły było trochę dziwne, ale starałam się zachowywać, jakby to nie robiło na mnie wrażenia.

– Jeszcze mobilny hotspot. Pozwoli ci połączyć się z Internetem z niemal każdego miejsca. – Uniósł nieduży prostokątny gadżet. – Konto nie zostało założone na twoje dane, więc nie ma sposobu, żeby powiązać je z tobą ani z nami. Na macbooku zainstalowałem kilka własnych aplikacji. Dzięki nim zdołasz przeglądać sieć i wykonywać bezpieczne połączenia, które nie doprowadzą do twojego adresu IP. Podejdźmy do biurka. Pokażę ci, jak ich używać.

Jakieś dwadzieścia minut później, po szybkim kursie korzystania ze specjalnego oprogramowania, zamknęłam komputer. Oprócz laptopa Kelvan przekazał mi torbę z czterema telefonami na kartę i kopertę z pięcioma stówkami. Próbowałam nie przyjąć pieniędzy, ale powiedział, że to od Davida, a nie od niego. Gdy zapytałam, czy go na to stać, zachichotał i oznajmił, że ich klienci hojnie płacą za oferowane przez nich usługi.

Po jego słowach zaczęłam się zastanawiać, co dokładnie dla nich robili. Ciekawiło mnie także, dlaczego Kelvan został w tym zrujnowanym budynku, skoro mógł sobie pozwolić na życie w lepszej dzielnicy. Wydawał się miłym facetem, trochę nieśmiałym. Z drugiej strony koleś z rogami nie dałby rady swobodnie wychodzić i socjalizować się ze społeczeństwem. Wnioskując po wyglądzie mieszkania, raczej nie miewał zbyt wielu gości.

Wstawałam, kiedy do salonu wszedł chudy biały kot i skierował się prosto do Kelvana. Po matowej sierści oraz chwiejnym kroku zwierzaka poznałam, że był chory. Odruchowo się schyliłam, aby go podnieść. Biedne stworzenie ważyło tyle co nic i z trudem wydało z siebie słabe syknięcie.

Demon od razu wyciągnął ramiona po kota.

– Proszę, nie rób jej krzywdy.

Naprawdę przeszło mu przez myśl, że mogłabym skrzywdzić niewinne zwierzę?

– Nie bądź śmieszny – odpowiedziałam ostrzej, niż zamierzałam. Delikatnie objęłam kota, a moc już szukała źródła choroby. Odkrycie guzów nie zajęło dużo czasu. Biedna istota miałaby szczęście, gdyby przeżyła kolejne dwa tygodnie. – Ma raka. Nie zabrałeś jej do weterynarza?

– Skąd ty…? – Otworzył oczy tak szeroko, że wyglądały jak duże czarne guziki. – Poszedłem z nią do jednego z naszych lekarzy, niestety powiedział, że nic nie może dla niej zrobić. – Ręce mu drżały. – Proszę, Lulu jest dla mnie wszystkim.

Uśmiechnęłam się do niego uspokajająco i ponownie usiadłam na kanapie między Rolandem a Peterem, układając kotkę na kolanach. Już wcześniej leczyłam bardzo chore zwierzęta, ale nigdy tak toczone przez raka. Nie chciałam składać Kelvanowi żadnych obietnic, dopóki nie miałam pewności, że mogę pomóc Lulu.

Położyłam obie ręce na jej brzuchu i skrzywiłam się, gdy moc badała zasięg guzów. Były tak duże, że niektóre z nich połączyły się ze sobą. Powinna zostać uśpiona tygodnie temu. Agonia na twarzy Kelvana powiedziała mi, że o tym wiedział, lecz nie potrafił rozstać się z kotką.

Mężczyzna zatrzymał się przede mną, zaciskając dłonie.

– Co zamierzasz jej zrobić?

– Stary, myślę, że to szczęśliwy dzień dla Lulu. – Roland stanął obok niego, żeby mnie obserwować.

– W jakim sensie?

– Patrz.

Mając nadzieję, że Roland się nie mylił, pogłaskałam kotkę po łebku, aby moc ją uspokoiła. Wkrótce jej głowa opadła bezwładnie na moje udo, a energia przeszła do działania. Najpierw zajęła się mniejszymi guzami, delikatnie niszcząc je leczniczym ogniem, który jednocześnie naprawiał uszkodzone organy. Największy był przyczepiony do płuc – zniszczenie go zajęło mi dobre pięć minut. Potem musiałam wyleczyć osłabione serce i usunąć pozostałe zanieczyszczenia z krwi. Uśmiechałam się zadowolona, gdy blask moich rąk stopniowo słabł.

„Powinno wystarczyć”.

– Zabiłaś ją!

Spojrzałam na pogrążoną w żalu twarz Kelvana i potrząsnęłam głową.

– Nie, ona tylko śpi. Widzisz? Nic jej nie będzie, kiedy się obudzi. Naprawdę chore istoty zawsze tak reagują po uzdrowieniu.

– Uzdrowieniu? – Przeniósł wzrok ze mnie na Lulu. – Jak… Jak to możliwe?

– Potrafię leczyć zwierzęta. Zachowaj to dla siebie, okej?

Pokazanie swoich umiejętności obcemu, zwłaszcza demonowi, było z mojej strony nieostrożne, ale cały rozsądek uleciał ze mnie, gdy podniosłam chorego kota. Wstałam i ułożyłam śpiącą Lulu na wyciągniętych rękach Kelvana. Jeden z moich palców musnął jego skórę, na co mężczyzna podskoczył, jakby doznał wstrząsu.

– Przepraszam. – Uzdrowienie oraz obecność demona nieco podkręciły dar. Zmusiłam go do uspokojenia się. Lekcje z Nikolasem i Chrisem naprawdę się opłaciły. Nasz gospodarz usiadł na stoliku do kawy, tuląc Lulu do klatki piersiowej, a ogromne łzy staczały mu się po policzkach. Jego reakcja nas zaszokowała.

– Wybaczcie – wychrypiał. – Lulu była kotem mojego brata. Jest wszystkim, co mi po nim zostało.

– Brata? – Delikatnie zachęciłam, żeby kontynuował.

– Mallara, mojego starszego brata. Przyniósł Lulu do domu pięć lat temu, kiedy była jeszcze kociakiem.

– Gdzie teraz jest? – Jordan podeszła i stanęła obok mnie.

Kelvan pociągnął nosem i otarł twarz rękawem.

– Został zamordowany. On i jego przyjaciel Jaesop wyszli pewnej nocy i wpadli na kilka wampirów.

– Wampirów? – powtórzył Peter. – Dlaczego miałyby zabić innego demona?

Mężczyzna wzruszył smutno ramionami.

– A dlaczego ludzie zabijają innych ludzi? Są źli. Krwiopijcy uważają się za lepsze od pozostałych ras i mordują każdego, kto wejdzie im w drogę. Niewiele demonów żałowałoby, gdyby wszystkie wampiry zostały zmiecione z powierzchni Ziemi.

– To dlatego nam pomagasz? – dociekałam. – Z powodu twojego brata?

– David i ja jesteśmy przyjaciółmi od lat, więc i tak bym mu pomógł. Kiedy mi powiedział, że Madeline może doprowadzić Mohiri do Mistrza, wytropienie jej stało się moim priorytetem. – Pogłaskał śpiącą kotkę po głowie. – Łowcy nie pomagają demonom, a my nie pomagamy im, jednak jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała, daj znać Davidowi, a on się ze mną skontaktuje. Nigdy ci się nie odwdzięczę za uzdrowienie Lulu.

– Nie jesteś mi za to nic winien. I tak bym to zrobiła.

– Różnisz się od pozostałych łowców, prawda? – Uśmiechnął się do mnie.

– Nawet nie masz pojęcia jak bardzo – parsknęła Jordan.

– Skąd wiesz, kim jesteśmy? – zapytałam go.

Wzruszył ramionami.

– Większość demonów potrafi wyczuć innego demona, gdy zbliżymy się wystarczająco blisko. Moja rasa ma dobry zmysł węchu, dlatego wiedziałem, że tamci dwaj są wilkołakami.

Jordan stłumiła ziewnięcie ręką i na mnie spojrzała.

– Wszystko bardzo fajnie, ale z chęcią przespałabym się kilka godzin.

– Ja też.

Zebrałam laptopa, telefony komórkowe oraz gotówkę, po czym rozejrzałam się za plecakiem, zanim sobie przypomniałam, że jeszcze go nie kupiłam. Zauważyłam papierową torbę na blacie w kuchni, więc włożyłam rzeczy do niej. Gdybyśmy na kogoś wpadli w drodze do auta, raczej nie zwróciłby uwagi na chińską jednorazówkę po jedzeniu na wynos.

– Dzięki za wszystko – zwróciłam się do Kelvana, nim podążyłam za innymi na korytarz. Wyciągnął dłoń, a ja pokręciłam głową. Moja kontrola była teraz o wiele lepsza, lecz nie chciałam ryzykować, że go zranię. – Lepiej nie.

– Ach, racja. – Cofnął rękę i przeczesał nią loki. – Słuchaj, wiem, że jesteś czymś więcej niż łowcą. Nie trzeba być geniuszem, żeby to zobaczyć. David powiedział, że Mistrz cię szuka, i sądzę, że ma to coś wspólnego z tym, co zrobiłaś Lulu. Uważaj na siebie. To najbardziej niebezpieczny wampir, o jakim ktokolwiek słyszał od dłuższego czasu. Podobno jest obłąkany i naprawdę poluje na Mohiri. Wszyscy krwiopijcy tak mają, ale on jest najgorszy.

– Wiesz o nim coś więcej?

– Nikt nic o nim nie wie poza tym, co usłyszy od innych wampirów, a one niewiele mówią. Obwinia się go też o niektóre zaginięcia demonów. Nie wiadomo, co z nimi robi, jednak każdy się boi. Uważaj na siebie.

– Będę. Dzięki.

W drodze do samochodu cała nasza czwórka milczała.

– Zatrzymam się w pierwszym przyzwoitym motelu, jaki zobaczę. – Jordan uruchomiła silnik.

– Jakimś tanim – przypomniałam jej. – Musimy oszczędnie wydawać pieniądze, dopóki nie zdobędziemy ich więcej. – Pięćset dolarów Davida bardzo nam pomoże, niemniej płacąc za paliwo, jedzenie i hotele, na długo nam nie wystarczy. Miałam kilka diamentów, które przyniosłyby niezły zarobek, gdyby udało mi się znaleźć kupca. Umieściłam to na liście rzeczy do zrobienia. Zajmę się tym, ale najpierw się prześpię.

– O ile nie będzie się w nim roiło od karaluchów. – Sięgnęła do tylnej kieszeni dżinsów, wyciągnęła cienki zwitek banknotów i mi go podała. – Tu jest czterysta dolców. To wszystko, co udało mi się zebrać.

– Mam pięćset. – Roland pochylił się do przodu. – Znalazłem bankomat na lotnisku.

– Nie mogę ich przyjąć. To twoje pieniądze na samochód.

Zaśmiał się i opadł z powrotem na siedzenie.

– Nie sądzę, żeby samochód znajdował się teraz wysoko na mojej liście priorytetów.

– Mam dwie pięćdziesiątki – dorzucił Peter.

Otworzyłam usta, ale Roland odezwał się pierwszy.

– Siedzimy w tym razem – zaznaczył.

– Widzisz? Jesteśmy w lepszej sytuacji, niż sądziliśmy. – Jordan ruszyła naprzód.

Dziesięć minut później zaparkowaliśmy przed motelem. Weszłyśmy do środka wynająć dwa pokoje, a chłopcy zostali w aucie. Oparłam się o biurko, czekając, aż recepcjonistka dokończy to, co robiła, i sprawdzi nasze dokumenty. To był długi, stresujący dzień, więc myślałam już tylko o położeniu się i zamknięciu oczu. Wychwyciłam niezwykle delikatne, lekkie jak piórko muśnięcie o umysł. Początkowo uznałam, że je sobie wyobraziłam, ale wtedy ponownie to poczułam. Odskoczyłam od lady. Nikolas tu był. Nie w budynku, ale na pewno w pobliżu. I skoro ja mogłam go wyczuć, on…

– Musimy uciekać. – Złapałam przyjaciółkę za rękę i pociągnęłam ją do drzwi.

– Co? Dlaczego?

– Nikolas tutaj jest.

Obserwowała parking, gdy biegła za mną do samochodu.

– Nie widzę go.

– Słyszałaś o więzi? On tu jest, zaufaj mi.

– Cholera!

Roland z Peterem siedzieli na przednich fotelach, dlatego razem z Jordan wskoczyłyśmy na tył.

– Zabierz nas stąd, Rolandzie, szybko – rzuciłam, zapinając pasy bezpieczeństwa.

– Co się dzieje? – Odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć.

– Nikolas – wydusiłam, podczas gdy jego obecność stawała się coraz wyraźniejsza. Kumpel nadal mi się przyglądał, więc krzyknęłam: – Jedź, do cholery! Nikolas tu jest!

– Kurwa. – Uruchomił silnik i wyjechał z miejsca parkingowego.

– Pospiesz się – warknęła Jordan. – Wolę teraz stawić czoła kilku głodnym wampirom niż Nikolasowi.

– Jeśli będę jechał za szybko, zwrócę na nas uwagę. – Włączył się do ruchu i powoli nabierał prędkości. – I widziałem, jaki jest Nikolas, kiedy się wkurzy.

– Nigdy nie widziałeś go w takim stanie – mruknęła Jordan.

Milczałam, bo byłam zbyt zajęta próbami wyczucia obecności Nikolasa. Znikał i pojawiał się parokrotnie, a ja za każdym razem wstrzymywałam oddech. Jego bliskość wzbudziła burzę emocji, z kolei Mori niespokojnie się poruszał. Nie minął nawet jeden dzień, a tak bardzo tęskniłam. Dręczyło mnie, jak sprawy miały się między nami przed wyjazdem. Zapragnęłam powiedzieć Rolandowi, żeby się zatrzymał i pozwolił Nikolasowi nas znaleźć, ale odpędziłam tę myśl. Przypomniałam sobie, dlaczego uciekłam i co mogłam stracić, jeśli nie zrealizuję planu. Dopóki groźba Mistrza wisiała nad naszymi głowami, nikt nie był bezpieczny.

– Już dobrze – oznajmiłam wreszcie.

– Skąd wiesz? – Roland wjechał na autostradę.

– Po prostu wiem. – Przełknęłam małą gulę w gardle. – Wytłumaczę to później.

– Jakim cudem tak szybko nas znaleźli, do jasnej cholery? – zapytał Peter.

– Zapewne namierzyli komórki, których mieliście się pozbyć w Boise – prychnęła Jordan. – Inaczej nie domyśliliby się, że przyjedziemy do Salt Lake City.

– Ale skąd wiedzieli, że jesteśmy akurat w tym motelu? – Peter zastanawiał się na głos.

– Nie sądzę, by wiedzieli. Pewnie jeździli w kółko, obserwując okolicę – zasugerowałam.

„I sprawdzał, czy może mnie wyczuć”. Prawie zadziałało. Jeszcze dwadzieścia minut i spałabym w pokoju hotelowym, nie wiedząc, że Nikolas przebywa niedaleko, aż nie pojawiłby się w drzwiach.

Coś mi mówiło, że by do nich nie zapukał.

Było po czwartej nad ranem, gdy Roland zaparkował przy przydrożnym motelu i oświadczył, że nigdzie dalej dzisiaj nie pojedziemy. Nie miałam pojęcia, gdzie się aktualnie znajdowaliśmy, ale mało mnie to obchodziło, skoro mogłam wreszcie odpocząć. W recepcji zapłaciłam za dwa osobne noclegi, po czym cała nasza czwórka rozeszła się do pokoi. Nie zadałam sobie nawet trudu, aby się rozebrać. Padłam na materac i zasnęłam w ciągu kilku minut.

* * *

Oparłam się o samochód, popijając gorącą kawę, którą Roland przyniósł mi ze śniadaniem. Poranny wiatr był chłodny, ale wolałam nacieszyć się pierwszym porządnym widokiem Utah niż tkwić w pokoju. Znajdowaliśmy się w mieście o nazwie Green River. Recepcjonistka powiedziała, że jest bardzo popularne wśród miłośników aktywności na świeżym powietrzu. Kiedy patrzyłam, jak słońce powoli zmienia szczyty odległych formacji skalnych w złoto, zrozumiałam dlaczego.

Widok zapierał dech w piersi.

Zerknęłam na laptopa leżącego na masce auta, co było drugim powodem, dla którego stałam tutaj sama. Bałam się rozmowy z Nate’em i Tristanem – zwłaszcza zmartwienia oraz gniewu, jakie pewnie usłyszę w ich głosach – lecz musiałam zadzwonić i dać znać, że nic nam nie jest. Nie miałam pewności, czy w ogóle zastanę dziadka, bo może przebywał teraz poza twierdzą i mnie szukał, jednak wujek na pewno czekał na miejscu. Kelvan ostrzegał, żebym nie korzystała z komórki podczas telefonowania do domu, ponieważ można ją namierzyć, za to zapewnił, że aplikacja na laptopie uniemożliwi Mohiri poznanie mojej lokalizacji.

„Obyś miał rację, Kelvan”.

Uruchomiłam oprogramowanie i wpisałam numer do biura Tristana. Nastąpiło niewielkie opóźnienie, potem komputer zaczął nawiązywać połączenie. Wstrzymywałam oddech, dopóki nie usłyszałam, że ktoś odebrał.

– Halo?

– Tristan?

– Saro! Czy Jordan jest z tobą? Wszystko z wami w porządku, dziewczyny? – Ulga w jego głosie sprawiła, że do moich oczu nabiegły łzy poczucia winy.

– Tak, Jordan…

– Gdzie ona jest? Czy ma się dobrze? – zapytał ktoś w tle, a ja wiedziałam, że to Nate, zanim Tristan przełączył mnie na głośnik. – Saro, co ty sobie myślałaś, żeby tak uciec? Gdzie jesteś?

Wzięłam głęboki oddech.

– Nie mogę powiedzieć. Przepraszam, że cię zmartwiłam, ale musiałam to zrobić.

– Zmartwiłaś? Prawie postradałem zmysły z obawy, że któryś z tych potworów cię znajdzie. – Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby Nate był aż tak zdenerwowany. – Wiem, że jesteś zła z powodu decyzji Nikolasa o wywiezieniu cię stąd, jednak nie tak należało rozwiązać ten problem.

– Jego samolubnej decyzji. – Zamknęłam oczy. – Wiem, że zależy wam na moim bezpieczeństwie, niestety nie mogę tak funkcjonować. Nie mogę znajdować się pod ciągłym nadzorem i nie mieć żadnej kontroli nad własnym życiem. Wiesz, jaka jestem, Nate. To by mnie zabiło.

– W takim razie coś wymyślimy. – Jego ton zmiękł. – Tylko wróć do domu.

Błaganie w głosie wuja spowodowało, że żołądek zawiązał mi się w supeł. Próbowałam wymyślić coś, co nie sprawiłoby mu więcej bólu.

– Powiedz, gdzie jesteś, a ktoś się po was zjawi – poprosił Tristan, myląc moje milczenie z ustępstwem.

Wpatrywałam się w nierówny, piękny teren i szukałam odpowiednich słów na wyznanie im prawdy.

– Nie mogę tego zrobić. Tu chodzi o coś więcej niż kontrola nad moim życiem. Jestem zmęczona ukrywaniem się i patrzeniem, jak ludzie, których kocham, zostają zranieni. Nie możemy ciągle oglądać się przez ramię.

– O czym ty mówisz? – zapytał Tristan.

– Mówię, że dopóki Mistrz żyje, nikt z nas nie będzie wolny.

Dziadek głośno wciągnął powietrze.

– Saro, chyba nie chcesz sama ruszyć za nim w pogoń? To samobójstwo.

– Dobrze o tym wiem. Chcę jedynie znaleźć osobę znającą jego tożsamość.

– Madeline.

– Jak tylko ustalę, co wie, powiem ci, a ty zajmiesz się resztą.

– Dlaczego sądzisz, że uda ci znaleźć matkę, skoro współpracownicy Tristana nie potrafią? – wtrącił Nate. – Może być w dowolnym miejscu na świecie.

Usłyszałam kliknięcie w tle i wiedziałam, że dziadek właśnie siedzi przy komputerze, prawdopodobnie prosząc ludzi od bezpieczeństwa o śledzenie rozmowy. Modliłam się w duchu, aby aplikacja Kelvana nie zawiodła.

– Ja też mam swoje źródła, a według nich Madeline jest kilkaset kilometrów od miejsca, w którym stoję. Jeśli mają rację, złożę jej dziś wieczorem wizytę. Klikanie ucichło.

– Saro, jeżeli wiesz, gdzie przebywa Madeline, powiedz mi. Sprowadzę ją do twierdzy.

– Zorientuje się, że nadchodzisz, za to mojego pojawienia się na pewno nie przewidzi. – Zaśmiałam się krótko. – Kto wie, może będzie na tyle ciekawa córki, że nawet nie spróbuje uciekać?

Drzwi za mną się otworzyły. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Roland wychodzi z naszego pokoju i zmierza w moją stronę. Nadszedł czas, by znów wyruszyć w drogę. – Słuchajcie, muszę kończyć. – Nate i Tristan zaczęli protestować, lecz im przerwałam: – Zadzwoniłam tylko po to, żeby dać znać, że nic nam nie jest. Skontaktuję się z wami jeszcze raz za dzień lub dwa.

– Nie poprosiłaś o rozmowę z Nikolasem – zauważył Tristan. Podejrzewałam, że próbował utrzymać mnie na linii tak długo, jak mógł, czyli zapewne napotkał problem z namierzeniem połączenia.

– Bo wiem, że go tam nie ma.

– Powinnaś do niego zadzwonić.

– Nie chcę teraz wysłuchiwać, jak ktoś na mnie wrzeszczy. – Przygryzłam wargę. Pragnęłam usłyszeć Nikolasa, nawet jeśli miałby krzyczeć. Wątpiłam jednak, że potrafiłabym z nim porozmawiać. – Przy okazji, jak się miewają Seamus z Niallem? – Zmieniłam temat.

– Są wściekli, że tak łatwo dali się oszukać. Minie pewnie trochę czasu, nim o tym zapomną. – Tristan wypuścił powietrze. – Nie możesz używać mocy na wojownikach, Saro.

– Nikolas wpoił mi, że w walce wszystkie chwyty są dozwolone. Oni używają siły i szybkości przeciwko mnie. Dar jest moją siłą, więc czemu nie miałabym go użyć, by wyrównać szanse?

– Raczej nie chciał, abyś wykorzystywała go w taki sposób. – Tristan grał na zwłokę, próbując utrzymać połączenie. Oprogramowanie Kelvana rzeczywiście działało tak, jak obiecał, ale nie chciałam ryzykować.

– Powiedz bliźniakom, że jest mi przykro. – Moja ręka zawisła nad klawiaturą. – Muszę już kończyć. Kocham was obu i wkrótce znów się odezwę.

– Saro, zaczekaj… – zaczął Tristan, jednak rozłączyłam się, zanim dokończył. Z trudem przełknęłam ślinę i zamknęłam klapę laptopa drżącą dłonią.

– Ciężka rozmowa? – Roland oparł się o samochód.

– To było o wiele trudniejsze, niż sądziłam. – Uniosłam kubek i wysączyłam resztkę kawy. – Chcesz skorzystać z komputera, by zadzwonić do mamy? Musi się martwić.

– Dzwoniłem do niej z lotniska w Boise i powiedziałem, że jeszcze z tobą zostaniemy. Nie była zadowolona, ale obiecała, że powiadomi o tym szkołę. – Wykrzywił usta. – Wścieknie się, gdy odkryje, że to potrwa dłużej niż kilka dni.

– Kto wie? Może tyle wystarczy, jeśli szybko znajdziemy Madeline – oznajmiłam z nadzieją w głosie. – A jeśli nie, zawsze możesz wrócić.

– Przestań próbować nakłonić mnie do powrotu do domu. Siedzimy w tym razem. I kropka.

– Naprawdę się cieszę, że tutaj jesteś. – Uśmiechnęłam się i mocno go uścisnęłam.

Jordan podeszła do nas, potrząsając kluczykami od auta.

– Gotowi ruszać w drogę?

– Jasne. – Poczułam dreszczyk emocji. Dziś dotrzemy do Albuquerque i może wreszcie uzyskam odpowiedzi, których pragnęłam.

Po chwili dołączył do nas również Peter. Niósł rzeczy swoje i Rolanda.

– Co, jeśli znajdziemy Madeline, a ona nic nam nie powie? – zapytał, przygaszając moje podniecenie.

– Powie. – Matka była mi wiele winna, więc nam pomoże, czy tego chciała czy nie.

Kiedy wyjeżdżaliśmy, zauważyłam szyld sklepu z używanymi rzeczami. Znalezienie dwóch plecaków, płaszczy i paru potrzebnych przyborów toaletowych nie zajęło nam dużo czasu. Przełożyłam szpargały z bagażu Rolanda do własnego. Uśmiechnęłam się, gdy laptop zmieścił się w środku.

Wygrzebałam srebrny wisiorek spośród ciuchów i zawiesiłam go na szyi. Poczułam się lepiej, jak tylko prosty krzyżyk spoczął na właściwym miejscu. Należał do mojej babci, a Nate podarował mi go na szesnaste urodziny. Podczas noszenia wisiorka odnosiłam wrażenie, że wuj i tata w pewien sposób znajdują się przy mnie. Osiem godzin i dwa postoje później dotarliśmy pod Albuquerque. Odetchnęliśmy z ulgą. Prowadził Roland, więc spojrzał na mnie pytająco, kiedy przekraczaliśmy granicę miasta.

– Dokąd?

– Zjedzmy coś, zanim zajmiemy się czymkolwiek innym.

– Mówisz serio? Myślałem, że będziesz chciała od razu ścigać Madeline.

– Muszę najpierw zameldować się u Davida, no i wszyscy jesteśmy głodni. – Uciekaliśmy zaledwie przez jeden dzień, ale każde z nas wyglądało na zmęczone.

Potrzebowaliśmy przerwy. Spędzenie tylu godzin w samochodzie nie należało do najprzyjemniejszych zadań, poza tym byliśmy też lekko podenerwowani, co nikomu nie pomagało. – Tylko upewnij się, że jest to miejsce, na które nas stać. Nie zaskoczyło mnie, że Roland znalazł małą rodzinną hamburgerownię. Jeśli chodziło o burgery, on i Peter mieli wbudowane radary. Usiedliśmy przy odgrodzonym stoliku, a kelnerka przyjęła nasze zamówienia. Czekając na jedzenie, wyszłam na zewnątrz, żeby zadzwonić do Davida. Użyłam jednego z telefonów na kartę. – Nieźle gnaliście – stwierdził na wieść o tym, gdzie obecnie jesteśmy. – Spodziewałem się was najwcześniej jutro.

– Byliśmy zmotywowani do szybkiej jazdy. – Istniały rzeczy, jakich David o mnie nie wiedział, więc darowałam sobie szczegółową opowieść o naszym niedoszłym spotkaniu z Nikolasem.

– W sumie dobrze się stało. Śledziliśmy ruchy Madeline i nadal jest w Albuquerque, ale nie wiem, jak długo tu zabawi. Odkąd ją namierzamy, nie zostawała w jednym miejscu dłużej niż tydzień.

– Czyli teraz na pewno tutaj jest?

Mój puls przyspieszył.

– Tak. Masz ze sobą laptopa? Wysłałem ci coś.

Wsunęłam telefon między ucho i ramię, po czym otworzyłam macbooka. Włączył się w parę sekund. Weszłam w przeglądarkę i zalogowałam się na konto mailowe, które założył mi David. Zanim opuściłam twierdzę, usunęłam wszystko z domowego komputera, tak jak mnie poinstruował, lecz nie miałam pojęcia, do czego zdolni byli ludzie Tristana.

W skrzynce odbiorczej czekała nowa wiadomość. Zawierała czarno-białe zdjęcie przedstawiające ciemnowłosą kobietę – wychodziła z pomieszczenia wyglądającego jak hotelowe lobby. Ufarbowała włosy albo nosiła perukę, ale bez problemu rozpoznałam piękne rysy twarzy Madeline. Studiowałam jej fotografię przez długi czas, oczekując, że będę odczuwała gniew, ból czy cokolwiek innego w stosunku do kobiety, która mnie porzuciła. Jednak czułam jedynie chłodny dystans.

– Kiedy zostało zrobione?

– Dziś rano w hotelu Andaluz. Zameldowała się pod nazwiskiem Teresa King. To pierwsze ujęcie Madeline, jakie udało nam się zdobyć. Jest dobra w ukrywaniu się przed kamerami. To ona?

– Tak. – Wstrzymałam oddech i od razu zaczęłam googlować nazwę hotelu w poszukiwaniu wskazówek.

– Już jej tam nie ma – powiedział David. – Wszędzie zatrzymuje się tylko na jedną noc. Nie zameldowała się jeszcze w innym miejscu.

– Więc mogła już wyjechać z miasta. – Zasmuciłam się.

– Sądzimy, że nadal tam jest. Kelvan ma przyjaciół w społeczności demonów w Albuquerque, a dzięki nim dowiedział się, że Madeline przez ostatnie dwie noce chodziła do lokalnego czarnoksiężnika o imieniu Orias. Jego kumple twierdzą, że ma wrócić dzisiaj wieczorem.

„Istnieje coś takiego jak społeczność demonów?”

– Dlaczego demony miałyby nam pomóc? – zapytałam, gdy już przezwyciężyłam szok.

– Nie zrobiłyby tego, za to pomogłyby Kelvanowi. Musiałaś wywrzeć na nim spore wrażenie.

Zamknęłam laptopa, aby móc znowu wziąć telefon w dłoń.

– Co masz na myśli?

– Kelvan to miły facet, ale nie radzi sobie dobrze z obcymi, zwłaszcza łowcami. Dlatego nie powiedziałem mu, kim jesteś. Po twoim odejściu poprosił, żeby dać mu znać, jeśli będziesz czegoś potrzebować. Sam zaproponował, że skontaktuje się ze swoimi ludźmi w Albuquerque.

– Myślę, że jego kot naprawdę mnie polubił.

David się roześmiał.

– Lulu lubi ludzi nawet mniej niż Kelvan.

– Znam sposób na zwierzęta. – Uśmiechnęłam się. – To wszystko jest częścią mojego uroku.

– Okej, rozumiem. To tajemnica. – Czułam, że nadal się uśmiechał. – Oby twój urok działał też na czarnoksiężników.

– Nigdy żadnego nie spotkałam, ale słyszałam, że niektórzy z nich interesują się mrocznymi klimatami.

„Jak chwytanie małych gryfów i wykorzystywanie ich krwi do hodowania demonów”. Wzdrygnęłam się. Nie miałam ochoty spotykać się z kimś, kto praktykował taki rodzaj czarów. Cała moja wiedza o czarnoksiężnikach pochodziła od Remy’ego. Wiedziałam, że rodzili się z magią, lecz potrzebowali esencji demona, aby stać się silnymi. Tworzyli demony wyższej rangi i trzymali je w niewoli, żeby czerpać z ich mocy. Im silniejszy demon, tym silniejszy czarnoksiężnik.

– Orias jest potężny. Oferuje usługi każdemu za odpowiednią cenę. Nie obchodzi go, czy jesteś demonem, człowiekiem czy czymś innym, dopóki możesz zapłacić i nie sprawiać mu kłopotów. Nie ma problemu z Mohiri, jak wielu jego klientów, jednak nigdy nie rozdaje niczego za darmo, w tym informacji.

– Wspaniale – mruknęłam. Gdyby dopisało nam szczęście, znaleźlibyśmy Madeline u czarnoksiężnika i nie musiałabym się w ogóle nim zajmować. Odkąd to miałam takiego farta?

– Wysłałem ci właśnie wskazówki, jak dotrzeć do domu Oriasa. Trochę trudno go znaleźć, jeśli się dokładnie nie wie, dokąd się zmierza. Tak to sobie wymyślił. Ktoś stuknął w okno za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak Roland macha mi, żebym weszła do środka.

– Dzięki, Davidzie. Słuchaj, muszę lecieć, ale dam ci znać, jak nam idzie. I podziękuj ode mnie Kelvanowi.

– Jasne. Uważajcie na siebie.

Rozłączyłam się i dołączyłam do reszty przy stoliku, gdzie czekał już burger. Patrząc na talerz Jordan, pokręciłam głową.

– Nie zamierzasz zjeść obu tych cheeseburgerów, prawda?

– Jasne, że zamierzam. – Uśmiechnęła się i wgryzła w jednego z nich.

Podniosłam własnego i wzięłam dużo mniejszy kęs. Posiłek domowej roboty był przepyszny w porównaniu z jedzeniem ze stacji benzynowej, czym żywiliśmy się przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Westchnęłam z zadowoleniem, co wywołało uśmiechy na twarzach przyjaciół.

– Jaki jest plan? – zapytała Jordan po skończeniu pierwszego burgera. – Wiemy, gdzie przebywa Madeline?

– W tym mieście, ale często się przemieszcza. – Opowiedziałam im o zdjęciu od Davida i wszyscy zaczęli mówić jeden przez drugiego.

– Więc czekamy, aż zamelduje się w innym hotelu? – dociekał Peter.

Wzięłam łyk napoju.

– Nie wiemy, czy to zrobi, natomiast znam imię osoby, z którą zamierza się spotkać. Istnieje bardzo duża szansa, że będzie tam dziś wieczorem. David wysłał mi adres.

– Świetnie. – Roland się do mnie wyszczerzył. – Więc kogo odwiedzimy?

Uśmiechnęłam się, widząc ich napięte w oczekiwaniu miny.

– Idziemy zobaczyć się z czarnoksiężnikiem.

Rozdział 3

– Saro, jesteś pewna, że wskazówki dojazdu są poprawne? – Roland skręcił w lewo i przednie światła odbiły się od kaktusa rosnącego przy krawędzi krętej pustynnej drogi. Właściwie to nie była droga, a raczej tor, który wił się przez nierówny teren. Co jakiś czas napotykaliśmy tylko okazjonalne znaczniki mające poinformować kierowców, że nadal podążają tą samą trasą. Jechaliśmy tędy od czterdziestu minut i do tej pory nie trafiliśmy na żadne ślady budynków ani życia.

– David powiedział, że siedziba czarnoksiężnika mieści się trochę na uboczu.

– Drogi czy tego stanu? – zażartował przyjaciel. – Jeśli dalej stan nawierzchni będzie się pogarszał, prawdopodobnie stracimy rurę wydechową… Albo coś gorszego. – Powinniśmy zaraz dojeżdżać. – Samochód wzniósł się na pagórku, a ja wskazałam na małe skupisko świateł oddalone o mniej niż czterysta metrów. – Tam jest. – Gdzie? – Jordan pochyliła się do przodu. – Nic nie widzę.

– Tam, te światła.

– Nie widzę żadnych świateł. – Pokręciła głową.

– Ja też nie – przyznał Roland.

– Ha, ha, bardzo zabawne.

Znajdowaliśmy się już wystarczająco blisko, żeby dostrzec dużą, dwupiętrową ceglaną konstrukcję ze światłami palącymi się w niektórych oknach na dole. Lampy zewnętrzne oświetlały front budynku, gdzie stało zaparkowanych pół tuzina aut.

Roland przejechał przez drewniany mostek.

– Nie wiem, o czym mówisz… – Gwałtownie nacisnął hamulec. – Kurczę! Skąd to się wzięło?

– Co, do diabła?! – Jordan krzyknęła blisko mojego ucha. – Tego tu przed chwilą nie było.

Jedno spojrzenie na ich zszokowane miny utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie żartowali.

– Naprawdę niczego wcześniej nie zauważyliście?

Kumpel potrząsnął głową, wciąż gapiąc się na budynek, a ja przestudiowałam konstrukcję, która wydawała mi się całkiem normalna. No dobra, na tyle normalna, na ile normalny mógł być każdy inny dom na środku pustyni.

– Jakieś zaklęcie musi ukrywać to miejsce, dopóki się do niego nie zbliżysz. Gość jest czarnoksiężnikiem, więc pewnie mógłby zrobić coś takiego.

– Ale zobaczyłaś je pomimo tych czarów – zauważył Peter.

– Może dar sprawia, że jestem na nie odporna. Nie wiem. – Przygryzłam wargę, tak samo zdziwiona jak oni.

Zaparkowaliśmy przed budynkiem. Roland oparł ręce o kierownicę i na mnie spojrzał.

– Jesteś pewna, że chcesz tam wejść?

– Nie. Jednak chyba muszę – odpowiedziałam. – Możecie poczekać w aucie.

– Nie ma mowy, żebym pozwolił ci iść tam samej. – Sięgnął dłonią do klamki po swojej stronie.

Cała nasza czwórka wysiadła z samochodu i poszła do wejścia. Zatrzymałam się przed drewnianymi drzwiami zakończonymi łukiem i przeczytałam umieszczoną na nich tabliczkę: „ZAKAZ WNOSZENIA BRONI. ZAKAZ ROZLEWU KRWI. NIE UDZIELAM KREDYTU”.

– Nieźle.

– Zakaz wnoszenia broni? – obruszyła się Jordan. – To niedorzeczne.

Wyjęłam sztylet z wewnętrznej kieszeni płaszcza i dałam znać Rolandowi, by ponownie otworzył auto.

– To ma sens. Robi interesy ze wszystkimi, zatem musi mieć klientów, którzy się nienawidzą. Gdyby się u niego wzajemnie wykańczali, zaszkodziliby biznesowi. Jordan nie wyjęła noży, a wiedziałam, że miała je przy sobie. Machnęłam ręką w kierunku wejścia.

– Założę się, że nałożył zaklęcie wykrywające broń.

Patrzyła na mnie spode łba przez długą chwilę, po czym niezadowolona ruszyła do samochodu.

– Niech ci będzie, ale moim zdaniem to zły pomysł.

– Nie jesteśmy całkowicie nieuzbrojone. Wciąż mamy Rolanda i Petera.

Wydała dźwięk sugerujący, że wolałaby mieć noże.

Roland otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Szłam z tyłu, więc musiałam się przesunąć pomiędzy niego a Petera, aby zobaczyć, gdzie się znaleźliśmy. Z jakiegoś powodu spodziewałam się, że wnętrze domu czarnoksiężnika będzie ciemne i przerażające, wypełnione świecami, różdżkami oraz księgami zaklęć. Ten pokój nie przypominał niczego z moich wyobrażeń. Wydawał się ciepły i zachęcający. Miał blade stiukowe ściany, wysoki sufit belkowy i podłogę wyłożoną czerwonymi płytkami ceramicznymi. Zauważyłam kilka obrazów przedstawiających jakiś rodzaj lokalnej sztuki. Wystrój dopełniały brązowe skórzane kanapy, małe stoliki z ładnymi witrażowymi lampami i parę dużych roślin doniczkowych.

Obecni w tym pomieszczeniu to już inna historia.