Berenice - Edgar Allan Poe - darmowy ebook

Berenice ebook

Edgar Allan Poe

4,0

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 18

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (37 ocen)
14
12
7
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lisicamax

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
_miqaisonfire

Dobrze spędzony czas

Narrator, Egeusz, nadużywa opium, które wzmaga jego obsesyjne rozważania (ale nie marzycielem). Planuje ożenić się z Berenice, którą dopadła straszliwa choroba i całkowicie zmieniła jej charakter jak i wygląd. Pewnego dnia, Egeusz, wpada w obsesję na punkcie jej białych, budzących strach zębów, co doprowadzi do przerażającego, kulminacyjnego wydarzenia. Wszechobecna zgroza, tajemniczość, wszystko opisane jakby spowijał to całun mgły, choroba psychiczna, śmierć - to typowe z cech powieści gotyckich u Poe’ego. Dodatkowo, w Berenice, znajduje się wiele odniesień do prywatnego życia autora przez co główny bohater jest jego alegorią, a Berenice stanowi jednocześnie ukochaną matkę i kuzynkę pisarza. Natomiast problematyczne „zęby” to już inna para kaloszy, bo mogą być interpretowane na wiele sposobów i stanowić symbol moralności, kastracji, „vagina dentata” lub po prostu degradacji cielesnej. Tą krótką nowelą kończę mój rok czytelniczy 2023 i życzę Wam wszystkiego dobrego w 2024!
00
MariMai

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobre opowiadanie.
00
PrzemoD

Dobrze spędzony czas

Warto przeczytać.
00

Popularność




Ed­gar Al­lan Poe

Be­re­ni­ce

Be­re­ni­ce

Di­ce­bant mi­hi so­da­les, si se­pul­chrum ami­cae vi­si­ta­rem, cu­ras me­as ali­qu­an­tu­lum fo­re le­va­tas.[1]

Ebn Za­iat

Nie­szczę­ście ma po­stać roz­ma­itą. Wie­lo­kształt­na jest mar­ność tej zie­mi. Na wzór tę­czy, roz­po­star­ta po­nad roz­le­głym wid­no­krę­giem po­sia­da bar­wy tak sa­mo róż­no­rod­ne, tak sa­mo po­szcze­gól­nie od­mien­ne, a prze­cież tak sa­mo ści­słym spo­jo­ne wę­złem. Roz­po­star­ta nad roz­le­głym wid­no­krę­giem na wzór tę­czy! Ja­kim spo­so­bem go­dło pięk­na mo­głem prze­dzierz­gnąć w sym­bol brzy­do­ty? Ze zna­mie­nia zgo­dy i po­ko­ju uczy­nić smut­kom prze­no­śnię? Lecz ja­ko w świe­cie etycz­nym złe jest wy­ni­kiem do­bre­go, tak sa­mo w świe­cie rze­czy­wi­stym z ra­do­ści ro­dzą się bó­le. Al­bo wspo­mnie­nie mi­nio­ne­go szczę­ścia roz­pa­czą na­peł­nia dzień dzi­siej­szy, al­bo mę­ka, któ­ra się sta­je, ród swój wy­wo­dzi od unie­sień, któ­re stać się mo­gły.

Za­mie­rzam opo­wie­dzieć zda­rze­nie, któ­re­go treść jest peł­na zgro­zy. Prze­mil­czał­bym je chęt­nie, gdy­by nie by­ło ra­czej kro­ni­ką wra­żeń niż zda­rzeń. Na imię mam Ege­usz, na­zwi­sko – po­mi­nę mil­cze­niem. Nie ma w kra­ju pa­ła­cu bar­dziej obar­czo­ne­go sła­wą i wie­kiem niż mo­je me­lan­cho­lij­ne i sta­re gniaz­do ro­dzin­ne. Ród nasz od daw­na prze­zy­wa­no ro­dem wi­zjo­ne­rów, i rze­czy­wi­ście, w nie­któ­rych za­sta­na­wia­ją­cych szcze­gó­łach – w cha­rak­te­rze na­sze­go ma­gnac­kie­go do­mu – we fre­skach głów­nej sa­li – w obi­ciach kom­nat sy­pial­nych, w ry­tow­ni­czych ozdo­bach słu­pów zbro­jow­ni, a przede wszyst­kim w ga­le­rii sta­rych ob­ra­zów, w ze­wnętrz­nym po­zo­rze bi­blio­te­ki i wresz­cie w zgo­ła oso­bli­wej za­war­to­ści owej bi­blio­te­ki – tkwi coś, co aż nad­to uspra­wie­dli­wia owo mnie­ma­nie.

Wspo­mnie­nia mo­ich lat mło­do­cia­nych wią­żą się ści­śle z ową kom­na­tą i jej fo­lia­ła­mi[2], któ­rych treść zgo­ła prze­mil­czę. Tam wła­śnie umar­ła mo­ja mat­ka. Tam wła­śnie przy­sze­dłem na świat. Wszak­że nada­rem­nie by twier­dzo­no, żem nie ist­niał uprzed­nio – że duch mój nie po­sia­dał trwa­nia przed­stwo­rzen­ne­go. Prze­czy­cie te­mu? Po­nie­chaj­my wszel­kich pod tym wzglę­dem spo­rów. Mam prze­ko­na­nie oso­bi­ście i nie za­mie­rzam prze­ko­ny­wać in­nych. Ist­nie­je zresz­tą pew­ne wspo­mnie­nie kształ­tów bez­cie­le­snych, oczu nie­wi­dzial­nych a wy­mow­nych, dźwię­ków me­lo­dyj­nych, a peł­nych me­lan­cho­lii – wspo­mnie­nie, któ­re się wzbra­nia wszel­kim od­lo­tom, ro­dzaj pa­mię­ci po­dob­nej do męt­ne­go, zmien­ne­go, nie­okre­ślo­ne­go cie­nia, i do­pó­ki mój duch bę­dzie sło­necz­niał, do­pó­ty nie mo­gę się zgo­dzić na roz­łą­kę z tym cie­niem, któ­ry jest rze­czy­wi­sto­ścią.

W tej wła­śnie kom­na­cie przy­sze­dłem na świat. Z od­mę­tów dłu­giej no­cy, któ­ra mia­ła po­zór, lecz nie by­ła ni­co­ścią, wy­ło­ni­łem się po to, aby wkro­czyć na­gle w kra­inę ba­śni, w pa­ła­co­we prze­py­chy fan­ta­zji, w dzi­wacz­ne dzie­dzi­ny my­śli i wie­dzy klasz­tor­nej. Nie dziw te­dy, że prze­ra­żo­nym a pło­mien­nym wzro­kiem ba­da­łem świat do­okol­ny, że dzie­ciń­stwo spę­dzi­łem wśród ksiąg, a mło­dość roz­trwo­ni­łem na ma­rze­niach; lecz za­sta­na­wia ta oko­licz­ność, że gdy la­ta upły­wa­ły i po­łu­dnie doj­rza­łe­go wie­ku za­sta­ło mnie jesz­cze żyw­cem w gnieź­dzie mych przod­ków – za­sta­na­wia, po­wta­rzam, ta oko­licz­ność, że bi­ją­ce źró­dła mo­je­go ży­cia za­pra­wi­ły się na­głym za­sto­jem, że w kie­run­ku naj­wła­ściw­sze­go mi my­śle­nia stał się prze­wrót zu­peł­ny. Zja­wi­ska rze­czy­wi­sto­ści po­trą­ca­ły o mnie jak sny i tyl­ko ja­ko sny, pod­czas gdy sza­leń­cze po­my­sły z kra­iny snów sta­ły się w za­mian nie tyl­ko stra­wą me­go co­dzien­ne­go ist­nie­nia, lecz sta­now­czo je­dy­nym i cał­ko­wi­tym ist­nie­niem w sa­mym so­bie.

Z Be­re­ni­ce łą­czy­ły mnie wę­zły po­kre­wień­stwa i wzra­sta­li­śmy ra­zem w gnieź­dzie oj­czy­stym. Lecz wzra­sta­li­śmy od­mien­nie, ja – cho­ro­wi­ty i spo­wi­nię­ty[3] w me­lan­cho­lię, ona zwin­na, uro­cza i ob­da­rzo­na nad­mia­rem sił ży­wot­nych; jej dzie­łem by­ła włó­czę­ga po wzgó­rzach, mo­im – sa­mot­ni­cze zgłę­bia­nie ksiąg; jam żył sam w so­bie, cia­łem i du­chem od­da­ny naj­usil­niej­szym i naj­mo­zol­niej­szym roz­my­śla­niom – ona bez tro­ski szła przez ży­cie, nie my­śląc o cie­niach tkwią­cych na dro­dze i o nie­mym od­lo­cie kru­czo oskrzy­dlo­nych go­dzin.

Be­re­ni­ce! Wy­ma­wiam jej imię – Be­re­ni­ce! – i ze zmur­sza­łych ru­in mej pa­mię­ci na ski­nie­nie te­go dźwię­ku wy­ni­ka ty­siąc burz­li­wych wspo­mnień!

Ach, po­stać jej żyw­cem stoi mi w oczach, jak w pierw­szych dniach na­szych unie­sień i na­sze­go we­se­la! O, wspa­nia­łe, a jed­nak fan­ta­stycz­ne pięk­no, o, syl­fi­da[4]