Hop-frog - Edgar Allan Poe - darmowy ebook

Hop-frog ebook

Edgar Allan Poe

4,0

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 17

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (31 ocen)
10
11
9
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lisicamax

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
PrzemoD

Dobrze spędzony czas

Dobre.
00

Popularność




Ed­gar Al­lan Poe

Hop-frog

Hop-frog[1]

Ni­g­dy nie zna­łem ni­ko­go, kto by miał więk­szy za­pał i po­pęd do żar­tów niż ów dziel­ny król. Naj­pew­niej­szą dro­gą do zdo­by­cia je­go ła­ski by­ło wy­gło­sze­nie przed­niej dyk­te­ryj­ki o bła­zeń­skim po­kro­ju i wy­gło­sze­nie umie­jęt­ne. Dla tej wła­śnie przy­czy­ny sied­miu je­go mi­ni­strów wy­róż­nia­ło się kro­to­chwil­nym[2] uspo­so­bie­niem. Wszy­scy by­li ukształ­to­wa­ni we­dle kró­lew­skie­go pier­wo­wzo­ru – ro­zu­miej: prze­stron­ną tu­szę, do­stat­nie otłusz­cze­nie i nie­po­rów­na­ną do bła­zeń­stwa za­praw­ność[3]. Czy kro­to­fil­ność tu­czy, czy też prze­ciw­nie – tłusz­czyk za­wie­ra w so­bie ja­ko­wąś kro­to­chwil­no­ści po­chop­ność – jest to kwe­stia spor­na, któ­rej ni­g­dy nie mo­głem roz­strzy­gnąć raz na za­wsze, ato­li pew­nik to nie­prze­par­ty, iż dow­cip­ne­mu chu­dzia­ko­wi przy­na­le­ży się mia­no ra­ra avis in ter­ris[4].

O wsze­la­kie od­cie­nie lub chuch­nię­cia umy­słu, jak je sam prze­zy­wał, król dbał ma­ło-wie­le. Da­rzył żart oso­bli­wym po­dzi­wem za roz­mach wszerz i zno­sił na­wet roz­rost wzdłuż przez mi­łość dla sa­mej sztu­ki. Nu­ży­ły go do­myśl­ni­ki. Bar­dziej mu do­ga­dzał Gar­gan­tua Ra­be­la­is’go[5] ani­że­li Za­dig Wol­te­ra[6], zaś po­nad wszyst­ko fi­gle czyn­ne o wie­le jesz­cze wię­cej, niż żar­ty słow­ne, przy­pa­dły mu do ser­ca.

W cza­sach, do któ­rych opo­wieść ni­niej­sza na­le­ży, we­soł­ko­wie za­wo­do­wi nie­zu­peł­nie wy­szli z obie­gu na dwo­rach. Nie­któ­re z wiel­kich po­tęg kon­ty­nen­tu za­cho­wy­wa­ły jesz­cze swych śmiesz­ków – by­li to nie­szczę­śliw­cy w pstro­ka­tych szat­kach, stroj­ni koł­pa­kiem z brzę­ka­dła­mi, któ­rzy mu­sie­li za­wsze mieć w po­go­to­wiu traf­ne a wy­twor­ne słów­ka, aby ich do­star­czyć na ski­nie­nie w za­mian za ochła­py spa­da­ją­ce ze sto­łu kró­lew­skie­go.

Nasz król po­sia­dał, ma się ro­zu­mieć, swe­go we­soł­ka.

Nie­za­prze­cze­nie czuł on po­trze­bę cze­goś w ro­dza­ju sza­łu – gwo­li za­pew­ne zrów­no­wa­że­nia ocię­ża­łej mą­dro­ści sied­miu raj­ców, któ­rzy by­li je­go mi­ni­stra­mi, że po­mi­nę tu wła­sną je­go oso­bę.

Wszak­że je­go głu­pi Ja­nek, je­go we­so­łek za­wo­do­wy nie był tyl­ko głu­pim Jan­kiem. War­tość je­go mia­ła po­trój­ną do­nio­słość w oczach kró­lew­skich z po­wo­du, iż był jed­no­cze­śnie kar­łem i ku­law­cem. W onych cza­sach kar­ły by­ły na dwo­rach tak sa­mo w uży­ciu, jak głup­ta­sko­wie, i nie­jed­ne­mu mo­nar­sze spę­dza­nie cza­su wy­da­wa­ło­by się na­zbyt utrud­nio­ne (czas na dwo­rach jest roz­cią­glej­szy niż gdzie in­dziej) – bez bła­zna, któ­ry by go do śmie­chu po­bu­dzał, i bez kar­ła, któ­ry by śmiał się z te­go śmie­chu. Ato­li wła­ści­wo­ścią wszyst­kich owych bła­znów, jak to już za­zna­czy­łem, by­ła – oty­łość, okrą­głość i ocię­ża­łość, to­też dla kró­la na­sze­go nie­wy­czer­pa­nym źró­dłem du­my sta­ło się po­sia­da­nie w oso­bie Hop-Fro­ga – tak się na­zy­wał we­so­łek – po­trój­nych skar­bów w jed­nym ze­spo­le.

Są­dzę, że imię Hop-Fro­ga nie mia­ło nic wspól­ne­go z tym, któ­re­go mu na chrzcie udzie­lo­no, lecz by­ło jed­no­zgod­nie nada­ne z ra­mie­nia sied­miu mi­ni­strów z po­wo­du, iż nie po­tra­fił kro­czyć zwy­kłym try­bem ludz­kim. I rze­czy­wi­ście Hop-Frog mógł się je­no po­ru­szać w za­kre­sie cze­goś, co moż­na na­zwać mar­szem z prze­ryw­ni­ka­mi – coś po­śred­nie­go po­mię­dzy dry­giem a skur­czem – ro­dzaj truch­tu, któ­ry dla kró­la był nie­wy­czer­pa­ną roz­ryw­ką i, ma się ro­zu­mieć, źró­dli­skiem ucie­chy, gdyż mi­mo wy­dat­ne­go kał­du­na i ty­kwia­ste­go od przy­ro­dze­nia łba król w oczach ca­łe­go dwo­ru ucho­dził za nie­zwy­kłe­go pięk­ni­sia.

Wszak­że, cho­ciaż Hop-Frog wsku­tek krzy­wi­zny nóg z wiel­kim je­no tru­dem mógł kro­czyć po zie­mi lub wzdłuż po­sadz­ki, prze­dziw­na krzep­kość mię­śni, któ­ry­mi na­tu­ra, jak­by gwo­li od­szko­do­wa­nia nie­udol­no­ści dol­nych czę­ści je­go cia­ła, ob­da­rzy­ła je­go dło­nie, po­zwa­la­ła mu na nie­je­den po­kaz po­dzi­wu god­nej zręcz­no­ści wo­bec ta­kich prze­szkód, jak drze­wa, po­wro­zy lub co­kol­wiek do­stęp­ne­go po­chwy­ce­niu rąk. W chwi­li tych ćwi­czeń miał ra­czej po­zór wie­wiór­ki lub ku­sej mał­py ani­że­li ża­by.