Zagłada domu Usherów - Edgar Allan Poe - darmowy ebook + audiobook

Zagłada domu Usherów ebook i audiobook

Edgar Allan Poe

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 32

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 0 godz. 53 min

Lektor: Jan Butruk
Oceny
3,8 (251 ocen)
75
87
61
24
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Generosus

Nie polecam

Mówią, że to horror i tu pełna zgoda. Horror i udręka dla czytającego. Żeby na 40 stronach popełnić przerost formy na treścią to trzeba być niezłym grafomanem. Edgar, podobne jak Josepf Conrad w Jądrze Ciemności, myślał, ze jeżeli użyje przymiotnika "przerażający" to czytelnik odczuje przerażenie. Niestety nie na tym polega pisanie i właściwie nic na tym nie polega. Potwór, dom czy człowiek nie jest przerażający dlatego, że autor przed nim postawi epitet "przerażający". Się, kurna, trza trochę bardziej postarać. Ten koszmarek to po prostu stek górnolotnych i patetycznych epitetów, które w zamyśle mają wywoływać w czytelniku nastrój zgodny z tych słów definicjami. Nie wiem, może w dziewiętnastym wieku umysł czytelnika tak działał, ale teraz nie bardzo. Uuu, pradawny dom, uuu, starożytny ród, uuu, ciemny pokój, uuu, melancholijny kolega, uuu przerażająca trumna, uuu maszkary i potworności! Azali niepojęty lęk z otchłani skórę waszą pokrył mrocznym dreszczem atawistycznych udręk? Nie...
20
AnnaSypek

Nie oderwiesz się od lektury

Krótka, aczkolwiek zgrabnie zapisana. Klasyk wywołujący dreszcz niepokoju, urzekający gotyckim klimatem.
11
PrzemoD

Nie oderwiesz się od lektury

Gotycki klimat grozy w jednej z moich ulubionych nowel Poego. Jestem w pełni usatysfakcjonowany.
11
Alba123

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
ainenodashi

Nie oderwiesz się od lektury

Zdecydowanie polecam audiobook. a raczej mini słuchowisko. tłumaczenie Leśmiana oddaje prozie Poego zadość. must read każdego miłośnika literatury grozy
00

Popularność




Ed­gar Al­lan Poe

Za­gła­da do­mu Ushe­rów

Za­gła­da do­mu Ushe­rów

Przez ca­ły dzień pew­nej je­sie­ni – dzień za­dym­ką omglo­ny, po­sęp­ny i onie­mia­ły, gdy chmu­ry cięż­ko i ni­sko zwi­sły na nie­bie, prze­by­wa­łem sa­mo­pas i kon­no ob­sza­ry nie­zwy­kle po­nu­rej kra­iny i wresz­cie w chwi­li przy­pły­wu zmierz­chów wie­czor­nych, sta­ną­łem przed me­lan­cho­lij­nym Do­mem Ushe­rów. Nie wiem, jak się to sta­ło, ale od pierw­sze­go wej­rze­nia, któ­re rzu­ci­łem na ową bu­dow­lę, uczu­cie smut­ku po­nad si­ły prze­nik­nę­ło mą du­szę. Mó­wię: po­nad si­ły, po­nie­waż te­go smut­ku nie ko­iło zgo­ła naj­mniej­sze źdźbło owe­go na­stro­ju, któ­re­mu isto­ta po­ezji na­da­je nie­mal bar­wy roz­ko­szy, a któ­ry za­zwy­czaj ogar­nia du­szę wo­bec naj­po­sęp­niej­szych wi­do­ków na­tu­ry, peł­nych spu­sto­sze­nia i zgro­zy.

Oglą­da­łem prze­ciw­le­gły mi kra­jo­braz i nic, je­no dom i cha­rak­te­ry­stycz­na per­spek­ty­wa tej miej­sco­wo­ści, mu­ry chło­dem prze­sy­co­ne, okna po­dob­ne do oczu, któ­re pa­trząc nie wi­dzą – kil­ka kęp jędr­ne­go si­to­wia oraz kil­ka pni zbie­la­łych i spróch­nia­łych drzew – sa­mym swym wi­do­kiem zdzia­ła­ły, że do­zna­łem owe­go cał­ko­wi­te­go po­gnę­bie­nia du­cha, któ­re wśród uczuć ziem­skich naj­traf­niej moż­na przy­rów­nać tyl­ko przed przed­okc­nie­nio­wym ma­ja­cze­niom pa­la­cza opium – je­go bo­le­snym do co­dzien­no­ści po­wro­tom – strasz­li­we­mu a nie­chęt­ne­mu pierz­cha­niu z je­go oczu za­sło­ny. By­ła w tym – drę­two­ta ser­ca, znę­ka­nie, nie­moc – nie­po­ko­na­ny smu­tek za­du­my, któ­rej ża­den bo­dziec wy­obraź­ni nie mógł oży­wić ani spo­tęż­nić.

Cóż to za przy­czy­na – my­śla­łem w du­chu – cóż to za przy­czy­na tkwi w mo­im wzru­sze­niu na wi­dok Do­mu Ushe­rów? By­ła to ta­jem­ni­ca zgo­ła nie­od­gad­nio­na i nie mo­głem oprzeć się po­chmur­nym prze­czu­ciom, któ­re gro­ma­dzi­ły się we mnie pod­czas roz­my­ślań. By­łem zmu­szo­ny uciec się do te­go nie­zbyt wy­star­cza­ją­ce­go wnio­sku, że ist­nie­ją bar­dzo pro­ste ze­sta­wie­nia szcze­gó­łów na­tu­ry, po­sia­da­ją­ce wła­dzę wzru­sze­nia nas w ten spo­sób, i że ana­li­za tej wła­dzy le­ży w tej dzie­dzi­nie roz­wa­żań, gdzie myśl na­sza zgu­bi­ła­by wszel­ki wą­tek. Być mo­że – my­śla­łem – że pro­sta od­mia­na w ukła­dzie przed­mio­tów kra­jo­bra­zu, w po­szcze­gól­nych czę­ściach ca­ło­ści zdo­ła­ła­by zła­go­dzić, a na­wet zni­ce­stwić ową wła­dzę na­rzu­ca­nia uczuć bo­le­snych – i, sto­su­jąc się do tej my­śli, skie­ro­wa­łem ko­nia ku urwi­ste­mu brze­go­wi czar­ne­go i ża­łob­ne­go sta­wu, któ­ry na kształt nie­ru­cho­me­go zwier­cia­dła tkwił przed bu­dyn­kiem. Ato­li z prze­ni­kliw­szym jesz­cze, niż po­przed­nio, dresz­czem stra­chu oglą­da­łem od­bi­te i od­wró­co­ne wid­ma sza­ra­we­go si­to­wia, zło­wiesz­czych pni drzew­nych i okien po­dob­nych do oczu, któ­re pa­trzą, aby nie my­śleć.

A wszak­że w tym wła­śnie przy­byt­ku me­lan­cho­lii za­mie­rza­łem spę­dzić kil­ka ty­go­dni. Wła­ści­ciel je­go – Ro­de­rick Usher – był jed­nym z bli­skich mi przy­ja­ciół dzie­ciń­stwa, lecz lat kil­ka upły­nę­ło od cza­su na­sze­go ostat­nie­go spo­tka­nia.

Wszak­że nie­daw­no w da­le­kim za­kąt­ku kra­ju za­sko­czył mię list je­go – list, któ­re­go obłęd­nie na­glą­ce sło­wa nie do­pusz­cza­ły in­nej od­po­wie­dzi, jak oso­bi­ste mo­je przy­by­cie. Pi­smo no­si­ło śla­dy ner­wo­we­go nie­po­ko­ju. Au­tor li­stu mó­wił o ostrej nie­mo­cy fi­zycz­nej – o gnę­bią­cym go roz­stro­ju umy­sło­wym i o żar­li­wej chę­ci wi­dze­nia się ze mną, ja­ko naj­lep­szym i na­praw­dę je­dy­nym przy­ja­cie­lem, w tej na­dziei, iż ra­dość ob­co­wa­nia z mo­ją oso­bą spra­wi po­nie­kąd ulgę je­go cier­pie­niom. I wła­śnie ton, nada­ny tym wszyst­kim i wie­lu jesz­cze in­nym zda­niom, oraz bła­gal­na szcze­rość ser­ca wzbro­ni­ły mi wszel­kich na­my­słów. Sku­tek był ta­ki, że nie­zwłocz­nie ule­głem tym na­wo­ły­wa­niom, któ­re wszak­że uwa­ża­łem za bar­dzo oso­bli­we.

Cho­ciaż w dzie­ciń­stwie ży­li­śmy w ści­słej przy­jaź­ni, zna­łem mi­mo to me­go dru­ha je­no bar­dzo po­bież­nie. Od­zna­czał się za­wsze wy­jąt­ko­wą nie­chę­cią do wy­nu­rzeń. Wie­dzia­łem jed­nak, że jest po­tom­kiem bar­dzo sta­re­go ro­du, któ­ry od cza­sów nie­pa­mięt­nych wy­róż­niał się nie­zwy­kłą tkli­wo­ścią ser­ca.

Tkli­wość owa po­przez wie­ki skie­ro­wa­ła się w swym roz­wo­ju ku licz­nym dzie­łom naj­czyst­szej sztu­ki i prze­ja­wia­ła się od da­wien daw­na w czę­stych uczyn­kach mi­ło­sier­dzia ty­leż szczo­dre­go, ile bez­i­mien­ne­go oraz w żar­li­wym uko­cha­niu ra­czej trud­no­ści, niż tak ła­two za­wsze do­stęp­nych zro­zu­mie­niu kla­sycz­nych po­wa­bów sztu­ki mu­zycz­nej. Do­wie­dzia­łem się też o tej wiel­ce zna­mien­nej oko­licz­no­ści, że ge­ne­alo­gicz­ne drze­wo ro­dzi­ny Ushe­rów, acz­kol­wiek tak chwa­leb­nie sta­ro­żyt­nej, ni­g­dy, w żad­nym okre­sie cza­su nie wy­da­ło ga­łę­zi roz­ło­ży­stych, czy­li in­ny­mi sło­wy ca­ły ród utrwa­lał się je­no w li­nii pro­stej, po­mi­ja­jąc kil­ka bar­dzo nie­znacz­nych i bar­dzo prze­lot­nych wy­jąt­ków.

To ten wła­śnie brak, my­śla­łem, od­da­ny cał­ko­wi­cie za­du­mie o do­sko­na­łej zgo­dzie cha­rak­te­ru miej­sco­wo­ści z przy­sło­wio­wym cha­rak­te­rem ro­du i roz­wa­ża­niom wpły­wu, któ­ry w dłu­gim na­stęp­stwie wie­ków ród i miej­sco­wość wza­jem na sie­bie wy­wrzeć mo­gły – ten to za­pew­ne brak ga­łę­zi bocz­nych oraz nie­ustan­ny prze­kaz z oj­ca na sy­na oj­co­wi­zny i na­zwi­ska przy­czy­nił się z bie­giem cza­su do tak spój­ne­go utoż­sa­mie­nia oboj­ga, że pier­wot­ne mia­no dóbr za­po­dzia­ło się w dziw­nej i dwu­znacz­nej na­zwie Do­mu Ushe­rów, na­zwie roz­po­wszech­nio­nej wśród lu­du, a któ­ra w je­go po­ję­ciu zda­wa­ła się za­wie­rać za­rów­no ród, jak i sie­dzi­bę ro­du.

Nad­mie­ni­łem, że je­dy­nym skut­kiem mej nie­co dzie­cin­nej pró­by – mia­no­wi­cie zaj­rze­nia do je­zio­ra – by­ło po­głę­bie­nie pierw­szych, a tak oso­bli­wych wra­żeń. Nie wąt­pię, że świa­do­mość wzra­sta­ją­ce­go we mnie za­bo­bon­ne­go stra­chu – cze­muż go me mam na­zwać po imie­niu – głów­nie przy­czy­ni­ła się do przy­spie­sze­nia je­go wzro­stu. Wie­dzia­łem od daw­na, że jest to pa­ra­dok­sal­ne pra­wo wszyst­kich uczuć osnu­tych na stra­chu. I był to za­pew­ne je­dy­ny po­wód, któ­ry zdzia­łał, że gdy me oczy od­wró­co­ne od widm sta­wu wznio­sły się ku sa­me­mu do­mo­wi, dziw­na myśl po­wsta­ła mi w gło­wie – myśl, do­praw­dy, tak po­ciesz­na, że wspo­mi­nam o niej tyl­ko dla wy­ka­za­nia ży­wot­nej si­ły tło­czą­cych mnie wra­żeń. Wy­obraź­nia mo­ja dzia­ła­ła tak moc­no, że wie­rzy­łem na­praw­dę w to, iż wo­kół do­mo­stwa i ca­łej miej­sco­wo­ści sze­rzy się at­mos­fe­ra wy­łącz­nie im i naj­bliż­szym oko­li­com przy­ro­dzo­na – at­mos­fe­ra nie­spo­krew­nio­na z prze­stwo­rem nie­bio­sów, lecz wy­zio­nię­ta przez spróch­nia­łe drze­wa, si­wy mur i nie­my staw – opar ta­jem­ni­czy i dżum­ny, za­le­d­wo wi­dzial­ny, cięż­ki, nie­ru­cho­my i oło­wia­ne­go za­bar­wie­nia.

Stro­ni­łem du­chem od te­go, co mo­gło być je­no ma­ja­kiem, i uważ­niej ją­łem ba­dać rze­czy­wi­stą po­stać bu­dyn­ku. Głów­ną je­go ce­chą by­ła, zda się, wy­jąt­ko­wa za­mierz­chłość. Czas aż nad­to go od­bar­wił. Drob­ne li­sza­je prze­sło­ni­ły ca­łą ścia­nę ze­wnętrz­ną i, po­czy­na­jąc od da­chu, po­wle­kły ją jak­by zwiew­ną, wy­szu­ka­nie ha­fto­wa­ną tka­ni­ną. Ale to wszyst­ko wca­le nie by­ło wy­ni­kiem szcze­gól­ne­go znisz­cze­nia. Żad­na część mu­ru nie ru­nę­ła i nie zda­wa­ła się ist­nieć dziw­na sprzecz­ność po­mię­dzy ogól­ną, nie­na­ru­szo­ną tę­ży­zną wszyst­kich je­go czę­ści a po­szcze­gól­nym sta­nem spróch­nia­łych ka­mie­ni, któ­re mi przy­po­mnia­ły naj­zu­peł­niej po­zor­ną cał­ko­wi­tość sta­rych bo­aze­rii, przez czas dłu­gi próch­nie­ją­cych w ja­kiejś za­po­mnia­nej piw­ni­cy, z da­la od po­dmu­chu świe­że­go po­wie­trza. Prócz tej ozna­ki do­szczęt­ne­go znisz­cze­nia bu­dow­la nie zdra­dza­ła żad­nych zna­mion kru­cho­ści. Być mo­że, iż oko dro­bia­zgo­we­go ba­da­cza wy­kry­ło­by za­le­d­wo po­chwyt­ną szcze­li­nę, któ­ra, po­czy­na­jąc od da­chu fa­sa­dy kre­śli­ła wzdłuż mu­ru znak zyg­za­ko­wa­ty i za­ni­ka­ła w po­sęp­nych wo­dach sta­wu.

Za­uwa­żyw­szy te szcze­gó­ły, prze­by­łem kon­no krót­ki go­ści­niec, któ­ry mnie przy­wiódł do do­mu. Lo­kaj ujął me­go ko­nia i wstą­pi­łem pod go­tyc­kie skle­pie­nie przed­sion­ka. Słu­żą­cy chył­kiem i w mil­cze­niu za­pro­wa­dził mnie po­przez mnó­stwo ciem­nych i za­wi­łych ko­ry­ta­rzy do po­ko­ju swe­go pa­na. Spo­ro przed­mio­tów, na­po­tka­nych po dro­dze, przy­czy­ni­ło się, nie wiem cze­mu, do wzmo­że­nia chwiej­nych uczuć, o któ­rych już mó­wi­łem.