Prawdziwy opis wypadku z p. Waldemarem - Edgar Allan Poe - darmowy ebook

Prawdziwy opis wypadku z p. Waldemarem ebook

Edgar Allan Poe

4,2

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 17

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (18 ocen)
8
6
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lisicamax

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
PrzemoD

Nie oderwiesz się od lektury

Warto poznać.
00

Popularność




Ed­gar Al­lan Poe

Praw­dzi­wy opis wy­pad­ku z p. Wal­de­ma­rem

tłum. Bolesław Leśmian

Praw­dzi­wy opis wy­pad­ku z p. Wal­de­ma­rem

Trud­no – do­praw­dy – dzi­wić się te­mu, że nad­zwy­czaj­ny wy­pa­dek, ja­ki się zda­rzył pa­nu Wal­de­ma­ro­wi, stał się przy­czy­ną spo­rów. Cud by to był, gdy­by się sta­ło ina­czej – szcze­gól­niej w ta­kich, a nie in­nych oko­licz­no­ściach. Chęć wszyst­kich stron za­in­te­re­so­wa­nych do­cho­wa­nia spra­wie ta­jem­ni­cy, przy­naj­mniej na ra­zie lub do cza­su po­zy­ska­nia spo­sob­no­ści no­wych ba­dań, oraz na­sze ku ich usku­tecz­nie­niu wy­sił­ki da­ły po­wód do roz­po­wszech­nio­nych wśród ogó­łu, nie­uza­sad­nio­nych lub prze­sad­nych po­gło­sek, któ­re, uka­zu­jąc spra­wę w świe­tle naj­do­tkli­wiej myl­nym, sta­ły się, ma się ro­zu­mieć, źró­dłem głę­bo­kiej nie­wia­ry.

W chwi­li obec­nej ist­nie­je ko­niecz­ność, abym po­dał fak­ty, w tej przy­naj­mniej po­sta­ci, w ja­kiej sam je ro­zu­miem.

Oto są – w stresz­cze­niu:

W ostat­nich trzech la­tach uwa­gę mo­ją kil­ka­krot­nie po­cią­ga­ły ku so­bie zja­wi­ska ma­gne­ty­zmu[1] i mniej wię­cej dzie­więć mie­się­cy te­mu nie­mal znie­nac­ka ude­rzy­ła mię myśl, że w sze­re­gu do­tych­cza­so­wych do­świad­czeń po­zo­sta­wio­no jed­ną za­sta­na­wia­ją­cą i nie­wy­tłu­ma­czo­ną lu­kę: ni­ko­go nie pod­da­no do­tąd ma­gne­ty­zmo­wi in ar­ti­cu­lo mor­tis[2]. Wy­pa­da­ło te­dy zba­dać: po pierw­sze – czy pa­cjent w tym sta­nie po­sia­da ja­ką­kol­wiek wraż­li­wość na prąd ma­gne­tycz­ny; po wtó­re – czy, w ra­zie twier­dzą­cym, wraż­li­wość owa pod wpły­wem da­nych wa­run­ków uszczu­pla się lub wzra­sta; po trze­cie – w ja­kim stop­niu i na ja­ki prze­ciąg cza­su[3] moż­na dro­gą owych do­świad­czeń po­wścią­gnąć za­bor­czość śmier­ci. By­ły i in­ne punk­ty do zba­da­nia lecz po­wyż­sze naj­bar­dziej pod­że­ga­ły mo­ją cie­ka­wość, szcze­gól­nie ów ostat­ni ze wzglę­du na nie­po­mier­ną do­nio­słość wy­ni­ka­ją­cych zeń na­stępstw.

Szu­ka­jąc wo­kół osob­ni­ka, za któ­re­go po­mo­cą mógł­bym wy­ja­śnić owe punk­ty, mi­mo wo­li zwró­ci­łem uwa­gę na przy­ja­cie­la me­go – Er­ne­sta Wal­de­ma­ra zna­ne­go kom­pi­la­to­ra „Bi­blio­te­ca Fo­ren­si­ca” oraz au­to­ra (pod pseu­do­ni­mem Is­sa­cha­ra Ma­rxa) pol­skich prze­kła­dów Wal­len­ste­ina[4] i Gar­gan­tuy[5]. Wal­de­mar, któ­ry od ro­ku 1839 prze­by­wał głów­nie w Har­le­mie (No­wy Jork), jest lub był god­ny szcze­gól­nej uwa­gi z po­wo­du swej nie­zwy­kłej chu­do­ści – dol­ną po­ło­wą cia­ła przy­po­mi­nał nie­zmier­nie Joh­na Ran­dol­pha[6] – oraz z po­wo­du bia­łych ba­ków, od­rzy­na­ją­cych się od czar­nej czu­pry­ny w ten spo­sób, że każ­dy brał ową czu­pry­nę za pe­ru­kę.

Był wy­jąt­ko­wo ner­wo­we­go uspo­so­bie­nia i dzię­ki te­mu sta­no­wił do­sko­na­łe na­rzę­dzie dla do­świad­czeń ma­gne­tycz­nych. Po dwa­kroć lub po trzy­kroć przy­pra­wi­łem go o sen bez zbyt­nich wy­sił­ków, lecz za­wio­dły mię in­ne ocze­ki­wa­nia, po­wzię­te na za­sa­dzie oso­bli­wej bu­do­wy je­go cia­ła. Ni­g­dy wo­la je­go nie ule­gła mi istot­nie i cał­ko­wi­cie, zaś pod wzglę­dem ja­sno­wi­dze­nia nie osią­gną­łem skut­ków, na któ­rych mógł­bym co­kol­wiek ugrun­to­wać. Mo­je w tym kie­run­ku nie­po­wo­dze­nia przy­pi­sy­wa­łem za­wsze chwiej­nym sta­nom je­go zdro­wia. Na kil­ka mie­się­cy przed na­szą zna­jo­mo­ścią le­ka­rze stwier­dzi­li w nim zgo­ła wy­raź­ne su­cho­ty. Miał nie­za­prze­cze­nie zwy­czaj mó­wie­nia o swej bli­skiej śmier­ci ze spo­rą obo­jęt­no­ścią jak o rze­czy nie­unik­nio­nej i nie na­da­ją­cej się do ża­lu.

Nic więc dziw­ne­go, że gdy wy­żej skre­ślo­ne my­śli po raz pierw­szy przy­szły mi do gło­wy, przy­po­mnia­łem so­bie Wal­de­ma­ra. Zbyt do­brze zna­łem po­waż­ny świa­to­po­gląd te­go czło­wie­ka, aże­bym oba­wiał się ja­kich­kol­wiek z je­go stro­ny prze­szkód; przy tym nie miał on w Ame­ry­ce krew­nych, któ­rzy by mo­gli pod po­zo­rem słusz­no­ści wtrą­cić się do spra­wy.

Zgo­ła otwar­cie wy­zna­łem mu mo­je za­mia­ry i, ku mo­je­mu wiel­kie­mu zdzi­wie­niu, oka­zał w tym kie­run­ku bar­dzo gor­li­wą cie­ka­wość. Rze­kłem: ku wiel­kie­mu zdzi­wie­niu, po­nie­waż po­mi­mo za­wsze ła­ska­we­go udzie­la­nia mi swej oso­by, gwo­li do­świad­czeń, ni­g­dy nie zdra­dzał współ­czu­cia dla mych ba­dań. Cho­ro­ba je­go na­le­ża­ła do ro­dza­ju tych, któ­re po­zwa­la­ją na do­kład­ne prze­wi­dze­nie chwi­li swe­go roz­wią­za­nia