Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Joanna Wilk ma apetyt na życie. Pracuje w galerii sztuki na krakowskim Kazimierzu, lepi z gliny małe cuda i wciąż wierzy w wielką miłość. Czeka, aż w jej życiu zdarzy się coś niezwykłego. Pewnego dnia dostaje intrygującą propozycję poprowadzenia warsztatów z ceramiki w Beskidzie Niskim.
Wyjazd okazuje się odpowiedzią na jej pragnienia. Tam, w malowniczej scenerii gór i lasów, dzieje się magia. Joanna poznaje Tomka, młodego doktoranta leśnictwa, który prowadzi badania nad wilkami. Przy nim zapomina o bolesnej przeszłości i na nowo się uczy, czym jest szczęście. Czy jednak odważy się zaufać do końca? Czy sięgnie po miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2021
© Copyright by Klaudia Duszyńska, 2021
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja: Katarzyna Chojnacka-Musiał
Korekta: Joanna Dzik
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Projekt okładki: Magdalena Wójcik
Zdjęcie na okładce: © sonyachny/AdobeStock
Zdjęcie Klaudii Duszyńskiej: © Malwina Zapalska
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska
Producenci wydawniczy:
Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz
Wydawca: Marek Jannasz
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2021
ISBN: 978-83-66966-05-5 (EPUB); 978-83-66966-06-2 (MOBI)
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
...życie składa się raczej z okruchów teraźniejszości,
które zapadają w pamięć, i tak naprawdę
tylko z tego składa się nasz świat.
Andrzej Stasiuk,
Joanna czuła, że drżą jej dłonie, dlatego postanowiła nie wyciągać ich z kieszeni szortów. Szybkim krokiem podeszła do trzech kobiet stojących po drugiej stronie ulicy przy jednej z rzeszowskich stacji benzynowych. Paliły papierosy. Joanna też chętnie by zapaliła. Zdusiła szybko tę myśl w sobie i wbiła przenikliwe spojrzenie w Basię.
– No co? – wypaliła nieco starsza od niej kobieta o włosach w odcieniu dojrzałego zboża i łagodnym spojrzeniu.
– Nie wiem już, czy to dobry pomysł, że tu jesteśmy. – Joanna przygryzła dolną wargę. Jak dla niej wszystko działo się za szybko, a ona sama czuła się jak dziecko błądzące we mgle.
– Musisz to zamknąć, Joanno. – Basia w geście otuchy pogładziła ją po ramieniu. – Kupisz znicz, kwiaty. Jesteśmy tu z tobą.
Joanna unikała powrotu do TAMTEJ chwili. Jechali samochodem. Śmiali się, jak to zwykle przy powrocie z wakacji. Toyota mknęła autostradą, a oni zaśmiewali się, zdzierając sobie gardła przy próbach odśpiewania Piece of My Heart Janis Joplin.
Kiedyś nie lubiła wakacji z tatą. Rodzice nie ułożyli sobie życia razem, a ona każdego lata była rozdarta między spędzaniem czasu z przyjaciółkami a przynudzaniem – jak kiedyś myślała – ojca historyka. A potem wszystko się zmieniło. Nawet nie zauważyła, kiedy sama zaczęła wplatać w swoje wypowiedzi łacińskie sentencje. Każdy kościół bezbłędnie klasyfikowała pod względem stylu architektury. Zakochała się w odkrywaniu starych cmentarzy. Z niecierpliwością czekała na obronę pracy magisterskiej na historii sztuki, bo to miał być dzień ich kolejnej wspólnej wyprawy. Ojciec zaplanował Gdańsk. Byli tam już co prawda kilka lat wcześniej, ale pomyślał, że miasto, gdzie on sam kończył studia, będzie idealnym zwieńczeniem pięciu lat studiów ukochanej córki. Z Krakowa to był świat drogi, ale oboje nie mieli wątpliwości, że warto.
Wtedy, w samochodzie, Joanna była pewna, że zapamięta te wakacje do końca życia. Spokojna i zrelaksowana oparła skroń o szybę i zawiesiła wzrok na monotonnej białej wstążce autostradowej linii. I wtedy wydarzyło się coś, co przysłoniło wakacje w Gdańsku.
Pierwsze, co usłyszała z całą świadomością, to sygnały karetki pogotowia. Uznała zatem, że już jakiś czas musiała być nieprzytomna.
– Proszę się nie ruszać, proszę się nie ruszać! – krzyczał jakiś męski głos. – Nie ruszaj się, do cholery! – Właściciel tegoż głosu przytrzymał ją, gdy nie reagowała na upomnienia.
Ona sama nie mogła nic powiedzieć. Delikatnie obróciła głowę w lewo, ale tylko domyśliła się, że tam powinien być jej ojciec. Czuła, że zwymiotuje. Później znowu musiała stracić przytomność. Nie wiedziała, jak wyciągnięto ją z samochodu i jak znalazła się w łódzkim szpitalu. Była całkiem sama. Liczyła, że ktoś wziął jej torebkę, znalazł telefon i poinformował mamę. Miała też nadzieję, że ojciec jest w co najmniej równie dobrym stanie jak ona i zaraz się spotkają. Wtedy do jej pokoju weszła pielęgniarka w średnim wieku o miłej aparycji. Blond grzywka lekko opadała jej na czoło. Joannie przyszło na myśl, że gdy była młodsza, musiała być podobna do Brigitte Bardot.
– Jak się pani czuje? – spytała kobieta.
– Nic mi nie jest – odparła raźno Joanna, mimo że w tej samej chwili jej ciało przeszył ostry ból.
– Tego bym nie powiedziała... Ma pani prawą nogę złamaną w dwóch miejscach i pękniętą miednicę. Poza tym jest pani cała poobijana, podajemy środki przeciwbólowe. Poinformowaliśmy także pani mamę, jest w drodze.
– Co z moim ojcem?
Uśmiech spełzł z ust pielęgniarki, a jej twarz przybrała dobrze wystudiowaną minę.
– Jest w stanie krytycznym, w śpiączce. Lekarze robili, co mogli...
Kolejne tygodnie to był dla Joanny koszmar. Sama ze szpitala wyszła szybko, mogły więc razem z matką i Adelą, partnerką taty, postarać się o jakiś odpowiedni ośrodek dla niego. Bliżej domu. Młoda kobieta obrała sobie za cel sprowadzenie ojca do Krakowa, mimo że on i Adela od lat mieszkali w Rzeszowie. Jego partnerka nie protestowała. Wiedziała, że tylko to trzyma Joannę w całości, że tylko dzięki temu dziewczyna nie rozpada się na milion małych kawałków. I w końcu się udało. Hospicjum dla dorosłych śpiochów. Joanna przesiadywała tam godzinami. Przywoziła zblendowane zupy, którymi później ojciec miał być karmiony przez sondę. Puszczała jazzowe standardy, które tak uwielbiał i które – co zawsze powtarzał – przypominały mu młodość. Starała się też mówić do niego, choć to przychodziło jej najtrudniej. Zawsze łamał jej się głos i choć próbowała z tym walczyć, zawsze kończyło się szlochaniem. Cichym, bo wierzyła, że ojciec wszystko słyszy. Czasem miał lepszy dzień. Joannie wydawało się wtedy, że już, już, prawie rusza nogą, gdy go o to prosi. Albo że na chwilę ich oczy spotykają się i łapią zupełnie trzeźwe, przytomne spojrzenia.
Później przyszła jesień, a wraz z nią zapalenie płuc. I tego już Grzegorz nie przetrwał.
Joanna rozsypała się i było to chyba znacznie dotkliwsze, niż ktokolwiek miałby śmiałość sobie wyobrazić. Nie pojechała do Rzeszowa na pogrzeb, nie płakała już nawet. Wyłączyła się. Nie wychodziła z pokoju. Nie jadła. Nie myła się. Wydawało jej się, że ten stan będzie trwał już zawsze. Ale powoli, dzień za dniem, codzienność wdzierała się do jej świadomości.
Aż do chwili, gdy pół roku od śmierci ojca odważyła się, w eskorcie przyjaciółek, odwiedzić cmentarz i zmierzyć się z tym, co się wydarzyło.
Na cmentarzu w niemej modlitwie Joanna obiecała ojcu, że będzie w sobie pielęgnować to, czego ją nauczył. Będzie kochać piękno i propagować miłość do historii sztuki. Obiecała ruszyć z miejsca i paradoksalnie właśnie cmentarz miał być nowym początkiem.
Kwiecień zawsze budzi nadzieję. Dni są już widocznie dłuższe, na drzewach pojawia się zielona poświata, a bociany żerują w świeżej trawie łąk. Joanna uwielbiała ten miesiąc i obiecała sobie, że także w tym roku będzie zachwycać się tymi drobnymi rzeczami. Na początek musiała w końcu znaleźć pracę, za długo już siedziała mamie na głowie. Nikt jej, rzecz jasna, nie poganiał, nie ponaglał, miała tyle czasu, ile tylko potrzebowała, by przeżyć żałobę i stabilnie stanąć na własnych nogach. Gdy w końcu odkryła, że każdego dnia budzi się, oddycha i żyje, nie tylko niecierpliwie wyczekując wieczora, zrozumiała, że już czas.
Jednak dla historyczki sztuki, świeżo po ukończeniu studiów i bez jakiegokolwiek doświadczenia, rynek pracy nie oferował zbyt wiele.
Joanna siedziała przy kuchennym stole i bezwiednie wpatrywała się w okno. Podwórko studnia nie zachwycało widokiem, ale mimo to lepiej było skupić myśli na siedzącym na parapecie sąsiadów z naprzeciwka gołębiu niż na sobie. Skubał szare piórka, które później wolno i spokojnie opadały na bruk. Tego dnia niebo także miało szary kolor i nic nie zwiastowało poprawy pogody, ot kaprysy wiosny, która jak co roku nie może się zdecydować, czy zostanie na dłużej. Joanna zaczęła wystukiwać palcami rytm na kuchennym blacie. Przejrzała już wszystkie ogłoszenia, jakie oferował internet. Na dwa nawet odpowiedziała, ale, po pierwsze, nie spodziewała się, że choćby zostanie zaproszona na rozmowę, a po drugie, właściwie nie była pewna, czy to wakaty dla niej. Pierwszy to praca biurowa w fundacji, która zajmowała się pomocą osobom z niepełnosprawnościami. Co prawda nie było to choćby w najmniejszym stopniu związane z wykształceniem i zainteresowaniami dziewczyny, ale lepszy rydz niż nic. Drugie ogłoszenie, na które zdecydowała się odpowiedzieć, dotyczyło posady młodszej asystentki w korporacji. I to przerażało Joannę najbardziej, ale przynajmniej oferta skierowana była do historyków sztuki. Miała nadzieję, że wydarzy się coś, co pozwoli jej uniknąć wyboru między mniejszym a większym złem.
I wtedy, jakby na zawołanie, za sprawą czarodziejskiej różdżki w mieszkaniu rozległ się dźwięk telefonu. Dziewczyna aż podskoczyła, wyrwana z zamyślenia.
– Halo! – odezwała się radośnie, odczytawszy, kto telefonuje. – Cześć, Basiu, miło, że dzwonisz.
– Cześć! Myślałam o tobie dziś cały dzień, ale miałam urwanie głowy. Co powiesz na szybką kawę? Musimy się spotkać, mam dla ciebie świetną propozycję.
– Oczywiście, chętnie. Zdradzisz mi coś więcej? – Joanna poczuła znajome lekkie kołatanie serca. Nie lubiła niespodzianek.
– Wszystko ci opowiem, ale teraz naprawdę nie mam czasu. Wpadnij do mnie za godzinę.
Chciała jeszcze o coś zapytać, ale nie zdążyła. Połączenie zostało zakończone.
Z Basią przyjaźniła się od trzeciego roku studiów. Dzieliła je wprawdzie różnica wieku, ale od pierwszej chwili znalazły nić porozumienia, która z biegiem czasu przerodziła się w gruby sznur prawdziwej przyjaźni. Barbara prowadziła niewielką galerię sztuki na Kazimierzu. Można tam było znaleźć obrazy i rzeźby mało jeszcze znanych, lecz utalentowanych artystów, ceramikę i ręcznie wyrabianą biżuterię. Jak przystało na tak wszechstronny asortyment, miejsce to nazwała Mydło i Powidło. Kilka lat temu prowadziła warsztaty ceramiki dla studentów i tak właśnie poznały się z Joanną. Wiedziała, że dziewczyna ma talent. A później okazało się, że prace Joanny całkiem dobrze się sprzedają i kobiety spotykały się coraz częściej.
Teraz, w drodze do Mydła i Powidła, Joanna odczuwała lekki niepokój, ale i ekscytację. Czuła, że to, co ma jej do przekazania przyjaciółka, będzie dobre. Przyśpieszyła kroku, nie mogąc doczekać się spotkania. Ciężkie, ciemne chmury zaczęły się przecierać i twarz Joanny muskały już delikatne promienie wiosennego słońca. Uwielbiała ten moment, gdy bruk krakowskich ulic mokry jeszcze po deszczu lśni w blasku słońca. Z ulicy Józefa skręciła w Estery i po chwili stała przed wejściem do galerii przyjaciółki. Rzuciła jeszcze okiem na witrynę – jej ekspozycja zawsze była zachwycająca i zmieniała się dość często – po czym weszła do środka.
– O! Jesteś! – powitała ją Barbara i podeszła, by uściskać gościa.
– Nie mogłam się doczekać. Mów w końcu, co też wymyśliłaś – odparła Joanna, wyswobadzając się z uścisku.
– Rozbierz się, już robię kawę.
Gdy w końcu obie usiadły przy małym okrągłym stoliku, który stał w rogu, Barbara podjęła temat:
– Matylda, moja pracownica, postanowiła wyjechać za granicę. Wiesz, tu nie zarobi dużo... Postawiła mnie przed faktem dokonanym, wyjeżdża już w przyszłym tygodniu. Ale! To przecież świetna wiadomość! – Barbara uśmiechnęła się szeroko.
– Tak? – Joanna nie dawała po sobie poznać, że wie, do czego zmierza przyjaciółka.
– Mam wolny etat! Wiem, że czegoś szukasz, więc od razu pomyślałam o tobie. Musisz się zgodzić!
– Oczywiście, że się zgadzam! – niemal wykrzyknęła Joanna. – Tak bardzo się cieszę! To wymarzona praca, zobaczysz, nie zawiedziesz się!
– Wiem, że nie. Och, cieszę się jeszcze bardziej! Matylda będzie do końca tygodnia, możesz więc wpadać tu, a ona pokaże ci, co i jak, choć jestem pewna, że nie będziesz miała z niczym problemu.
Barbara wstała i przekręciła kluczyk w zamku. Wybiła właśnie dziewiętnasta, czas najwyższy, żeby zamykać.
– A teraz musimy to uczcić! – powiedziała i przyniosła z zaplecza butelkę lekkiego, różowego wina i dwa kieliszki. – W końcu będziemy razem pracować.
Wieczór upłynął Joannie na beztroskich rozmowach z Basią i snuciu planów na przyszłość. Poczuła, że oto zaczyna nowy rozdział. Była pełna obaw, ale także nadziei. Przecież teraz może być tylko lepiej. Poczuła ulgę, jakby niemal fizycznie wielki kamień spadł jej z serca. Praca sama do niej przyszła, do tego w uroczej, kameralnej galerii, a nie międzynarodowej korporacji. Po raz pierwszy od dawna Joanna kładła się spać z uśmiechem na twarzy.
Kolejne dni upływały Joannie na wdrażaniu się w nowe obowiązki. Barbara widziała, że dziewczyna świetnie sobie radzi, dlatego, gdy zauważyła, że nowa pracownica czuje się już całkiem pewnie w swojej roli, postanowiła powiedzieć jej o kolejnych planach.
Okazało się bowiem, że Basia wybiera się na zaplanowany już dawno urlop i Joanna będzie całkiem sama na posterunku. Nie miała wątpliwości co do tego, że dziewczyna świetnie sobie poradzi, wobec tego postanowiła niczego nie zmieniać i wyjechać. Wyjazd zaplanowała na przedłużającą się w tym roku aż do tygodnia majówkę. W wakacje zwykle organizowała spotkania z artystami, warsztaty dla dzieci i młodzieży albo zwyczajnie przesiadywała w Mydle i Powidle i rozkoszowała się krakowskim latem, rozmawiając z ludźmi i chłonąc ich historie.
Joanna odgarnęła z czoła nieco już przydługą grzywkę. Decyzja Basi ją zaskoczyła, ale i ucieszyła. Lubiła wyzwania i czuła dreszcz ekscytacji, który właśnie przebiegł jej po plecach. Ale Barbara miała kolejną rewelację.
– Jest coś jeszcze – dodała po chwili. – Matylda miała zrealizować podczas mojego wyjazdu jeszcze jedno zobowiązanie i... nie udało mi się tego odwołać. To znaczy jestem pewna, że i z tym doskonale sobie poradzisz, ale nie wiem, czy nie kładę na ciebie zbyt wiele.
– No powiedz w końcu, bo zaczynam się bać.
– Matylda miała prowadzić warsztaty z ceramiki dla zorganizowanej grupy. Tu, u nas w galerii. Artur Krasicki współpracuje z nami już od dawna. Prowadzi fundację dla utalentowanej młodzieży z rodzin dysfunkcyjnych. Nie mogłam mu odmówić.
– Oczywiście, że nie! Chętnie się tego podejmę. Mam nadzieję, że sobie poradzę... Nigdy nie prowadziłam żadnych warsztatów, nie mam doświadczenia w pracy z dziećmi, młodzieżą... – Joanna poczuła, że mimo wszystko zaczyna panikować.
– Ciii, Joanno. Spokojnie. – Przyjaciółka chwyciła ją za ramiona i spojrzała na nią tym swoim łagodnym wzrokiem. – Nie powierzyłabym ci tego, gdybym miała choć cień wątpliwości. Wszystko będzie dobrze.
Tego dnia Joanna wracała do domu w cudownym nastroju. Miała poczucie, że wszystko powoli się układa, znajduje swoje miejsce. Była wdzięczna losowi, że po tym, co przeszła, znowu świeci słońce. Wybrała okrężną drogę, by ze spokojem zebrać myśli. Dotarła nad Wisłę i postanowiła przysiąść na chwilę na bulwarach i wystawić twarz do słońca. Lubiła, gdy wiosna malowała na jej twarzy delikatne piegi, a ciemne włosy dostawały złotych refleksów. To była świeżość zwiastująca nadejście nowego. Bo lato w życiu Joanny zawsze przynosiło coś nowego, nieprzewidywalnego. Wyciągnęła nogi i na chwilę przymknęła powieki. Do jej uszu dochodziły dźwięki nieuchronnie zbliżającej się imprezy. Wesołość aż biła od tłoczącej się w grupkach młodzieży. Koniec kwietnia to czas, gdy maturzyści stają się świeżymi absolwentami i mają u stóp cały świat. Studenci pozwalają sobie na ostatnie beztroskie piwo bez wyrzutów sumienia przed letnią sesją. To wszystko Joannie było wciąż tak bliskie. Zazdrościła im, sama jeszcze nie czuła się gotowa na tak otwartą i niczym nieskrępowaną radość. Gdzieś tam w głębi duszy wciąż tkwiła zadra i choć dziewczyna szczerze wierzyła, że kiedyś także i ona zniknie, wiedziała, że to jeszcze nie ten moment. Mimo wszystko uśmiechała się do swoich myśli. Wtem ktoś coś krzyknął, ktoś kogoś popchnął. Otworzyła oczy, gdy usłyszała brzdęk rozbijającej się na betonie butelki. Ale było już za późno. Wysoki chłopak, który cofnął się, by uniknąć upadku, potknął się o wyciągnięte nogi Joanny. Nie zdołał już utrzymać równowagi i runął na nią, w ostatniej chwili opierając się na przedramionach.
– A ty tu co?! Tak się rozkładasz?! – huknął na nią.
– Słucham?! – warknęła Joanna w odpowiedzi. – To ty na mnie leżysz. Jesteś tak pijany, że nie widzisz, gdzie leziesz? – dodała z oburzeniem, wydostając się spod niemogącego się pozbierać chłopaka.
– Skręciłem przez ciebie kostkę, babo!
– Pff, przeze mnie... – prychnęła dziewczyna, posyłając mężczyźnie pełne pogardy spojrzenie.
Wstała, zabrała torebkę i ruszyła w stronę domu. Nie mogła pohamować wściekłości. To niewiarygodne, jak szybko miły dzień może przerodzić się w koszmar. I w ogóle kto to widział, żeby tak pić bezkarnie na bulwarach. I żeby w takim stanie, w biały dzień... Emocje w niej buzowały. „I nawet nie przeprosił” – myślała.
Weszła do mieszkania i trzasnęła drzwiami.
– Co się stało? – Zdziwiona matka powitała ją, wychylając się z kuchni.
– Wszystko OK. – Joanna nie umiała pohamować złości i mimo szczerych chęci wciąż warczała.
– Coś nie tak w pracy?
– Nie, w pracy wszystko dobrze. – Uśmiechnęła się w końcu. – Po prostu chciałam chwilę odpocząć nad Wisłą i... nieważne. Wiesz co, o czymś innym jeszcze dziś myślałam. Możemy porozmawiać?
– Brzmi poważnie. Oczywiście, zaparzę herbaty.
Joanna ze zbolałą miną usiadła w kuchni, przy tym samym stole, przy którym nie tak dawno temu zastanawiała się nad swoją przyszłością. Jej matka, Agata, krzątała się między zlewem a lodówką, szykując szybką kolację. Mimo że wszyscy zawsze mówili Joannie, że jest wykapanym ojcem, ona wiedziała, że do matki także jest bardzo podobna. Odziedziczyła po niej filigranową figurę i ostre kości policzkowe. Także kolor oczu w odcieniu głębokiego brązu był spadkiem w linii kobiecej. Niestety, nie odziedziczyła po rodzicielce zdrowego rozsądku, który tak bardzo przydawał się w życiu. Była po ojcu impulsywna i poddawała się chwili. To nieraz bywało zgubne, ale z drugiej strony... Odrobina szaleństwa jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła.
Agata postawiła na stole wiosenne kanapki z sałatą, pomidorami i ogórkami oraz po kubku gorącej herbaty.
– O czym chciałaś porozmawiać? – podjęła matka, domyślając się odpowiedzi.
– Jestem bardzo wdzięczna, że po wypadku mogłam tu wrócić.
– Przestań! To przecież twój dom. Tak jest i zawsze tak będzie – obruszyła się Agata.
– Tak, wiem o tym... Ale jednak na studiach przyzwyczaiłam się, że mieszkam sama. Jest mi tu z tobą cudownie, ale chciałabym już wrócić do tamtego stanu rzeczy. Pozbierałam się, stanęłam na nogi, mam pracę. Czuję, że już czas.
– Domyślałam się, że o tym chcesz rozmawiać. I słusznie. – Agata posłała córce szczery uśmiech. – Wiedz tylko, że nikt cię stąd nie wyrzuca. To zawsze będzie twój dom – powtórzyła. – Masz już jakieś mieszkanie na oku?
– A wiesz, że tak... Matylda, ta, za którą pracuję w Mydle i Powidle, szuka kogoś, kto zaopiekowałby się jej kawalerką. Miała już chętnego, ale nie wypaliło. Potrzebuje kogoś na gwałt, więc pomyślałam, że może ja...
– Gdzie jest to mieszkanie?
– Niedaleko. – Joanna uśmiechnęła się szeroko. – Przy Świętego Stanisława. Na poddaszu kamienicy. Bardzo ładnie urządzone.
– Już je widziałaś?
– Tak, byłam tam dziś w przerwie na obiad. Jest idealne! – Joanna przestała hamować radość i aż wykrzyknęła ostatnie zdanie. – Właściwie mam już klucze.
– Widzę, że podjęłaś decyzję. – Agata, mimo wrodzonej powściągliwości, podzielała radość córki. – No tak, już czas. A co z Bazylem? – Wskazała ręką przechadzającego się właśnie po kuchni wielkiego czarnego kota. Joanna przygarnęła go jeszcze w czasie studiów i najpierw mieszkał wraz z nią i jej przyjaciółką Katarzyną w wynajmowanym mieszkaniu, a po wypadku przeniósł się do rodzinnego mieszkania Joanny na Józefa.
– Wiesz, że on nie lubi przeprowadzek?
– Jakoś to przeżyje.
Po kolacji Joanna chciała jeszcze skoczyć do nowego mieszkania, zamierzała zabrać ze sobą Barbarę i Kasię, ale tylko ta druga miała wolny wieczór. Basia już pakowała walizki na nieuchronnie zbliżający się urlop. Wybrała więc numer do przyjaciółki, żeby potwierdzić spotkanie.
Katarzyna i Joanna przyjaźniły się od liceum, choć na pierwszy rzut oka nie łączyło ich nic. Joanna – filigranowa, drobna, z ogromnymi oczami w odcieniu mlecznej czekolady – i Katarzyna, wysoka, strzelista wręcz, blondynka o głębokim spojrzeniu granatowych oczu. Joanna nie lubiła, gdy ktoś zdrabniał jej imię, zawsze przedstawiała się jego pełną wersją i delikatnie przywracała do porządku, gdy ktoś próbował nazwać ją Asią lub, nie daj Boże, Aśką. Katarzyna za to chętnie bywała Kasią, a jeszcze chętniej Kaśką. Różniły się, ale to nie przeszkadzało im przeżywać szalone przygody. Obóz żeglarski na Mazurach, wakacje last minute w Hiszpanii czy szalona wyprawa w Tatry, która skończyła się w Chorwacji. Joanna wiedziała, że jeśli kiedyś pozbędzie się zadry, która tkwiła w jej sercu od czasu wypadku, i jeśli jeszcze kiedyś znów zacznie w pełni cieszyć się życiem, to będzie w tym spora zasługa Kasi.
Joanna zabrała klucze od nowego mieszkania i butelkę wina, która chłodziła się w lodówce na specjalną okazję, i wyszła z domu. Było chwilę po dwudziestej, na ulicach świeciły latarnie, ale zmierzch nie zapadł jeszcze na dobre. Kilka ulic, które dzieliły ją od kawalerki, dziewczyna przeszła w mig, dotarła więc przed czasem. Miała okazję przyjrzeć się w spokoju miejscu, w którym będzie mieszkać. Dało się tu bez trudu wyczuć artystyczną atmosferę. Z małego korytarzyka wchodziło się do pokoju – jedynego, ale jakże przestronnego i przytulnego zarazem, z którego przechodziło się do półotwartej kuchni. Pokój bez wątpienia zasługiwał na chwilę uwagi. Były w nim regały pełne książek, nie tylko tych najnowszych, ale także starych, w wypłowiałych i pożółkłych okładkach, z duszą. Czerwona kanapa pełna była wielobarwnych poduszek w orientalnym stylu, z poprzyszywanymi cekinami i małymi koralikami. Nad kanapą wisiały trzy grafiki. Joanna poznała autora po stylu, jaki prezentowały. Wiedziała, że kiedyś jego dzieła były wystawiane w Mydle i Powidle. Pod oknem stał dość duży, jak na małe rozmiary mieszkania, dębowy stół, a wokół niego krzesła, każde inne i z pozoru zupełnie niepasujące do siebie, tworzyły jednak spójną całość.
Joanna wyjęła z szafki kieliszki, także nie od kompletu, i otworzyła wino, gdy rozległ się dźwięk domofonu. Podskoczyła, nieprzyzwyczajona jeszcze, że za moment będzie tu gospodynią. Nacisnęła guzik i po kilku chwilach w drzwiach stanęła Kaśka. Roześmiana jak zwykle.
– Cześć! No co tak stoisz?! – Rzuciła się przyjaciółce na szyję. – Pokaż to twoje nowe gniazdko.
– Zapraszam – odparła Joanna, wyswobodziwszy się z objęć, i gestem zaprosiła przyjaciółkę do środka.
Kasia rozejrzała się uważnie, po czym usiadła na kanapie i wyjęła butelkę wina.
– Schowaj do lodówki, na pewno jedno już się tam schłodziło.
– Nikt mnie nie zna tak jak ty – zaśmiała się Joanna.
– Ale tu ładnie. – Przyjaciółka rozglądała się po wnętrzu. – To mieszkanie jest tak bardzo twoje. Takie najtwojsze.
– To prawda. Gdy tylko je zobaczyłam, wiedziałam, że będzie mi tu dobrze. To zrządzenie losu, że ludzie, którzy zobowiązali się opiekować tą kawalerką, zrezygnowali, a Matylda szukała kogoś zaufanego. No i że Basia poleciła jej właśnie mnie.
– Baśka to taki anioł stróż.
– Zdecydowanie tak!
Dziewczyny zaśmiały się równocześnie i Joanna nalała wina do kieliszków. Opowiedziała przyjaciółce o nowej pracy. Sama była zaskoczona, jak szybko wsiąkła w nowe obowiązki. Uwielbiała przychodzić do Mydła i Powidła rano i otwierać galerię dla gości. Była zachwycona, gdy zmieniała ekspozycję w witrynie i sama mogła wtedy kreować to, jak wystawa będzie się prezentować przez najbliższe dni. Największą przyjemność sprawiało jej jednak opowiadanie o sztuce. To była jej pasja, jej żywioł. Gdy tylko ktoś odwiedzał galerię, Joanna z ogromną przyjemnością zdradzała sekrety skrywane w eksponowanych na ścianach i półkach dziełach sztuki.
– Widać, że jesteś szczęśliwa.
– Pierwszy raz, odkąd... sama wiesz... Tak, chyba znowu jestem szczęśliwa.
– A w ramię co ci się stało? – spytała Kaśka, wskazując palcem na czerwone otarcie na ręce przyjaciółki.
„Nic się przed nią nie ukryje” – pomyślała Joanna i z uśmiechem wywróciła oczami, po czym powiedziała:
– Jakiś pijak się dziś na mnie przewrócił.
– No coś ty?! Ale jak?! – Katarzyna parsknęła śmiechem.
– Normalnie. – Teraz także Joanna się śmiała. – Siedziałam na bulwarach, chciałam złapać trochę słońca, odpocząć po pracy. Wiesz, znowu cieszą mnie takie rzeczy.
– Do brzegu! – Przyjaciółka nie mogła doczekać się dalszego ciągu.
– Jacyś pijani studenci się popychali i jeden stracił równowagę. Oto efekt – dokończyła już poważnie Joanna.
– Debil. Ale chyba mu nawtykałaś.
– I tak był zbyt pijany, żeby coś do niego dotarło.
– Ja to bym mu wygarnęła!
– Tak, tak, wiem!
Beztroski wieczór przerodził się w późną noc. Katarzyna zamówiła taksówkę i wróciła do domu, Joanna zaś postanowiła spędzić pierwszą noc w nowym miejscu. I jakże rozczarowana była rano, gdy okazało się, że śnił się jej nie kto inny jak pijany student z bulwarów...
Joanna Wilk nie uważała, że ktokolwiek zasługuje na śmierć, ale wściekła się nieziemsko, gdy stojąc przed drzwiami Mydła i Powidła zorientowała się, że nie ma przy sobie kluczy. Kiedy przeprowadziła się na Świętego Stanisława, szybko odkryła, że naprzeciwko mieszka dość, delikatnie mówiąc, nachalny sąsiad. Zagadywał ją przy każdej okazji, pożyczał różne rzeczy. Także tego ranka zastukał w charakterystyczny dla siebie sposób do drzwi młodej sąsiadki. Joanna była już spóźniona. Budzik nie zadzwonił, bo wieczorem źle go nastawiła, a gdy w końcu wstała, okazało się, że nie ma ciepłej wody. Mimo to wzięła prysznic i umyła włosy. Bazyl miauczał przeraźliwie głodny, bo w jego misce było widać dno. Na domiar złego to był dzień, w którym Joanna miała rozpocząć warsztaty dla młodzieży. Zżerała ją trema, a kłopotliwy poranek w niczym nie pomagał. Wtedy do drzwi zapukał Emil, chciał pożyczyć kawę, bo zabrakło mu do śniadania. Joanna właśnie wychodziła, w lewej ręce trzymała klucze od galerii i już, już miała je wrzucić do torebki... ale jednak odłożyła na blat szafki, a sama poszła do kuchni po kawę dla Emila. Potem wyszła, a klucze zostały.
Przeklinała w myślach. Do domu nie było daleko, ale Artur miał tu być ze swoimi podopiecznymi już za moment. Wysłała mu zdawkowy SMS, że ma małą awarię i chwilkę się spóźni, i pognała do domu. Gdy wróciła, czuła, że to nie będzie dobry dzień. Straciła cały entuzjazm i wiarę w siebie. Już nawet zaczęła żałować, że zobowiązała się poprowadzić te warsztaty, przecież była tylko historyczką sztuki, a nie żadną artystką...
Kiedy jednak zobaczyła grupkę piętnasto- i szesnastolatek, które wypatrywały jej z uśmiechem i ciekawością, poczuła się pewniej.
Gdy się dowiedziała, że warsztaty z ceramiki poprowadzi dla tak zwanej trudnej młodzieży, była przerażona. Nie bała się osób, ich zachowania. Bardziej tego, że to ona nie ma odpowiedniego przygotowania, że da się zaskoczyć, nie zareaguje odpowiednio. Ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. W grupie dwunastu osób, które Artur zapisał na zajęcia, były wyłącznie dziewczęta. Joanna szybko znalazła z nimi wspólny język. Przy lepieniu mis i talerzyków rozmawiały o pierwszych miłościach, chłopakach, kłótniach z koleżankami i zbliżających się wakacjach. Krasicki uważnie przysłuchiwał się rozmowom, a gdy nadeszła przerwa na drugie śniadanie i wszyscy w końcu usiedli w spokoju, podszedł do Joanny na niezobowiązującą pogawędkę.
– Basia dużo mi o pani opowiadała – zaczął uprzejmie. – Jest pani niesamowicie utalentowana.
– Dziękuję. Nie zawsze lubiłam ten rodzaj sztuki, ale na studiach trafiłam na warsztaty Barbary i od tamtej pory już nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie lepić.
– Wiedziałem, że skądś kojarzę nazwisko! – wykrzyknął z entuzjazmem mężczyzna. – Widziałem tu nieraz pani prace. Chyba nawet mam jakieś pani dzieło w domu.
– Och, bardzo mi miło. – Joanna uśmiechnęła się, nie bez lekkiego zażenowania. Co jak co, ale nigdy nie uważała się za artystkę.
– Wie pani co, pani Joanno... Czuję, że to nie będą nasze ostatnie warsztaty. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale marnuje się tu pani. Jest pani wręcz stworzona do pracy z ludźmi. Proszę tylko spojrzeć, jaki świetny kontakt nawiązała pani z tymi dziewczętami. Nie ocenia ich pani. Nie szufladkuje, choćby podświadomie, co się, niestety, często zdarza... Pani je po prostu akceptuje, w całej ich, że tak powiem, okazałości. To dziś rzadki dar.
– Och, proszę nie przesadzać. Lubię to, co robię. Tyle.
– To coś więcej, proszę mi wierzyć, znam się na tym. I czuję, że jeszcze nieraz się spotkamy.
– Szczerze, mam taką nadzieję. Dzisiejszy dzień daje mi dużo satysfakcji. A zaczął się bardzo kiepsko.
I między kanapkami z pobliskiego bistro a domową lemoniadą przygotowaną przez Joannę poprzedniego wieczora dziewczyna opowiedziała Arturowi o swoim koszmarnym poranku i natrętnym sąsiedzie. Tą nagłą otwartością zaskoczyła samą siebie. „Kolejny krok naprzód” – pomyślała.
Dzień był długi i intensywny, ale jakże twórczy. Dziewczęta ulepiły piękne misy, które później zostały ozdobione i wysuszone w piecu. Joanna dostrzegła kilka talentów, ale niezależnie od efektów pracy najważniejsze było to, że wszyscy spędzili miły dzień. Chciała zadzwonić do Basi i opowiedzieć jej o Arturze i jego podopiecznych, ale uznała, że mimo przyjaźni, która bez wątpienia je łączy, nie będzie jej opowiadała o pracy w czasie urlopu.
Gdy zamykała galerię, niebo było gęsto zasnute ciemnoszarymi chmurami, z których powoli zaczynały spadać ciężkie krople wiosennego deszczu. Joanna nie miała zamiaru wracać jeszcze do domu, ale pogoda kazała jej odsunąć na dalszy plan wizję spaceru. Postanowiła, że schroni się przed deszczem w pobliskiej kawiarni. Lubiła te chwile samotności z książką w ręku i zerkanie na pośpiesznie przechodzących pod parasolami przechodniów. Musiała też poukładać sobie w głowie kilka spraw.
Od czasu wypadku nie myślała o życiu, jakie wiodła przedtem. Być może już dawno powinna rozliczyć się z przeszłością, ale nie miała sił. A minął przecież rok.
Na trzecim roku Joanna poznała chłopaka jak ze snu. Spotkali się na wyjazdowych warsztatach teatralnych. To był oczywiście pomysł Katarzyny. Joanna podczas jednego z babskich wieczorów wspomniała jej, że ma ochotę zrobić coś szalonego. Kasia jak zwykle miała gotową odpowiedź. Jako studentka polonistyki należała także do kółka teatralnego, które wczesną jesienią, jako formę integracji, proponowało udział w wyjazdowych warsztatach teatralnych. Mogli w nich wziąć udział wszyscy studenci, nie tylko filologii polskiej, więc Kaśka z wiadomym skutkiem poinformowała o planach Joannę. Tej pomysł spodobał się od razu. Październik nigdy nie był jej ulubionym miesiącem, więc chociaż tak mogła sobie osłodzić schyłek cudownego lata.
Maksa dostrzegła już pierwszego dnia. Nie byli w tej samej grupie, więc nie mogli spotkać się na zajęciach, ale wieczorne ognisko szybko naprawiło ten błąd. Mimo że on wpadł jej w oko od razu, nigdy nie odezwałaby się pierwsza. Nie była jedną z tych, które radzą sobie w każdej sytuacji i z każdym mężczyzną. W relacjach była raczej powściągliwa. Zresztą on i tak wydawał jej się niedostępny, nie dla niej. Wysoki blondyn, elokwentny, zgrabnie wypowiadał się na każdy temat, to jej wtedy imponowało. Zaskoczył ją, kiedy podszedł do niej z butelką piwa. Rozmawiali niemal do rana, a tematów mieliby jeszcze na kolejne godziny, noce i dni. Szybko się okazało, że Maks też studiuje w Krakowie – polonistykę, jak Kaśka, tyle że dwa lata wyżej. To był jego ostatni rok, w czerwcu miał bronić pracy magisterskiej.
W Krakowie spotykali się regularnie. Z czasem poznała jego znajomych, on jej. Przyszła pora na poznanie rodziny i święta dzielone na dwa domy. Joanna zrezygnowała wtedy z Gwiazdki u taty, czego długo nie mogła sobie wybaczyć. Teraz oddałaby wiele za każdą taką chwilę.
Były kłótnie, konflikty, różnice zdań, poglądów, ale wszystko zawsze kończyło się dobrze. Pierwsze wspólne wakacje, te rok przed wypadkiem, spędzali razem nad morzem. Maks zaprosił Joannę do Chałup i właściwie od początku do końca zorganizował cały wyjazd. Dziewczyna była zła, ceniła niezależność i wolność, a on zawładnął tym wyjazdem. Mimo to zgodziła się, bo czuła, że za tym kryje się coś więcej. I faktycznie tak było. Ostatniego dnia pobytu, na plaży, w łagodnym świetle zachodzącego słońca oświadczył się. Joanna była wniebowzięta. Krzyczeli, śmiali się i całowali bez końca. Obcy ludzie gratulowali im miłości. Ona była pewna, że to szczęście jest dane raz na zawsze, nie zdawała sobie wtedy sprawy z tego, jak bardzo się myli. Oczywiście były momenty, że ta relacja wydawała jej się za bardzo schematyczna. Joanna bowiem lubiła robić rzeczy na przekór. Tutaj wszystko szło jak po sznurku, i to ją czasem denerwowało, ale też dawało poczucie bezpieczeństwa, które tak bardzo było jej potrzebne.
Po zaręczynach układało im się, delikatnie rzecz ujmując, średnio. On wydawał się coraz mniej zainteresowany narzeczoną, ona szukała własnej drogi. Czarę goryczy przelał wyjazd Joanny w Bieszczady, by remontować stare cmentarze. Dla Maksa była to abstrakcja, od początku nie mógł tego zrozumieć i złościł się, że Joanna będzie tracić czas na – jak to nazwał – głupoty. Tymczasem dla niej to było ważne. Od zawsze intrygowały ją stare kościoły, cerkwie i cmentarze, gdy więc trafiła na stowarzyszenie, które zajmowało się odnową miejsc pamięci, nie mogła przejść obok tego obojętnie. Wyjechała na dwa tygodnie i kiedy wróciła, Maks wydawał jej się inny, obcy. Zaczęła się zastanawiać, czy aby te zaręczyny nie były zbyt pochopne. Czy dwoje ludzi może budować wspólny świat, gdy jeszcze sami nie poznali siebie? Joanna nie wiedziała, czego chce od życia, co chce robić. Gdzie. I jak. Maks natomiast zdawał się mieć dla nich zaplanowane całe życie, a w najlepszym wypadku najbliższe lata. To on wiedział, jakiego chce ślubu, gdzie zamieszkają i do jakiego żłobka zapiszą dzieci. Dlatego to, co stało się niedługo potem, ścięło Joannę z nóg.
Tamtego dnia wracała z zajęć wyjątkowo podenerwowana. Pamiętała dokładnie, że był to poniedziałek i ostatni wykład kończył się punkt dwudziesta. Była zmęczona, a jeszcze musiała zrobić zakupy i przeczytać artykuł na jutrzejsze ćwiczenia. Był marzec, przedwiośnie. Dni bywały już ciepłe, słońce w południe grzało całkiem mocno, ale wieczory pozostały chłodne. Wtedy prószył śnieg. Joanna wzięła to za zły znak. Wszyscy już oczekiwali wiosny, zmiany, nowości. Śnieg potęgował zgniłość i znużenie monotonią zimy. Przekręciła klucz w zamku i weszła do środka. Mieszkali wtedy we trójkę – ona, Kaśka i Maks. Chłopak siedział przy stole w kuchni i chował głowę w dłoniach. „Oho – pomyślała Joanna. – Ten dzień jeszcze się nie skończył”.
Wtedy Maks podniósł głowę i z najsmutniejszym spojrzeniem, jakie do tej pory widziała, oznajmił:
– Musimy porozmawiać.
Joanna wiedziała, że to nie wróży nic dobrego. Torba z zakupami wypadła jej z dłoni, a ona sama wolno osunęła się na krzesło. Nie zdjęła kurtki, na której topniały spóźnione płatki śniegu. Wpatrywała się w szkliste oczy Maksa i próbowała coś z nich wyczytać. Oddałaby wtedy wszystko, żeby poznać prawdę, zanim on wypowie ją na głos. Mogłaby wtedy się przygotować, zareagować odpowiednio, wystudiować reakcję, może nawet wybaczyć. Tymczasem on powiedział, że będzie miał dziecko z inną kobietą. Nie, nie wie, czy ją kocha. Ale chyba Joanna sama rozumie, że... Trzeba postąpić właściwie.
I Joanna postąpiła właściwie. Krzyczała, rzucała czym popadło. Były potłuczone talerze i siniaki na przedramionach, nabite podczas prób uspokojenia sytuacji. Na nic to wszystko. Z hukiem zatrzasnęła za nim drzwi i ciężko osunęła się na ziemię. Płakała całą noc. Na ćwiczenia nie poszła. Spała i ryczała na zmianę. Mimo że w głębi serca czuła, że to być może jeszcze nie to, wyznanie Maksa zabolało ją niepomiernie. W końcu o zerwanych zaręczynach musiała powiedzieć rodzicom, co też było trudne.
A później przyszedł kwiecień, który zwiastował nowy początek. Joanna uczyła się żyć na nowo, wszystko powoli zmierzało w dobrą stronę. Skończyła studia i celująco obroniła pracę magisterską. I nadszedł dzień wyjazdu z ojcem, na który tak bardzo czekała. To miała być radosna chwila po ciężkich miesiącach rozczarowań.
W ciągu kilku miesięcy Joanna utraciła dwie najbliższe osoby. Żałobę po śmierci ojca przeszła niemalże książkowo. Tę po rozstaniu z Maksem zamiotła pod dywan. Tymczasem minął ponad rok od ich rozstania i Joanna czuła, że stoi w miejscu. A kto stoi, ten się cofa. Zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle będzie jeszcze w jakimś związku. Wątpiła w to, że jeszcze kiedyś zaufa mężczyźnie. Rok przerwy w jakichkolwiek relacjach też zrobił swoje. Przez ten czas nie spotykała się z nikim poza Kaśką i Barbarą. Zwyczajnie nie widziała miejsca dla mężczyzny w swoim życiu. Czy chciała to zmienić? Sama siebie zaskoczyła pozytywną odpowiedzią. Może już nadszedł czas na zmiany?
Niebo się rozchmurzyło. Księżyc świecił jasno, nieuchronnie zbliżała się pełnia. Joanna dotarła do domu znacznie później, niż zakładała, i niestety w nie najlepszym nastroju. Przywołanie wspomnień narzeczonego bolało niemal tak samo jak wtedy, w ten chłodny marcowy wieczór. Nie blokowała emocji, pozwoliła sobie na przeżywanie smutku, chociaż wiedziała, że czeka ją bezsenna noc. Włączyła laptop i na YouTubie wyszukała playlistę piosenek, których słuchali razem i przy których kochali się na podłodze sypialni. Łzy same napłynęły Joannie do oczu. To wciąż było trudne.
Nazajutrz obudziła się z bólem głowy i opuchniętymi powiekami. Westchnęła głośno, gdy zobaczyła swoje odbicie w lustrze łazienkowym. Musi się pozbierać, chwila słabości minęła, a na nią czeka kolejny dzień pełen wyzwań. Wzięła szybki prysznic i owinięta w gruby ręcznik przeszła do kuchni, by zaparzyć kawę. Tego poranka nie była w stanie przełknąć nic więcej. Na szczęście do dyspozycji miała ekspres, który zaserwował jej pyszne cappuccino. Wzięła filiżankę i usiadła przy stole. Za oknem rosły wysokie drzewa, których korony zaczęły się już zielenić. Joanna roztrząsała w myślach jakiś zupełnie błahy temat, gdy rozdzwonił się jej telefon. To Barbara, więc od razu poprawił jej się nastrój.
– Cześć, Basiu! Jak urlop? Myślałam wczoraj o tobie, ale nie chciałam przeszkadzać.
– Hej, no coś ty, mogłaś przekręcić! – Barbara zaśmiała się perliście. – Artur do mnie dzwonił, jest tobą zachwycony i chce się z nami spotkać zaraz po moim powrocie.
– To miłe. Ciekawe, o co mu chodzi... Nie mówił?
– No właśnie nic nie mogłam z niego wyciągnąć. Będę w Krakowie pojutrze, już nas umówiłam na wieczór, zapraszam do mnie.
– Świetnie, nie mogę się doczekać.
Joanna zakończyła połączenie i uśmiechnęła się do siebie. Przynajmniej w pracy była spełniona i czuła się doceniona. Dziś w Mydle i Powidle czekał ją luźny dzień. Musiała co prawda posprzątać salkę warsztatową po wczorajszych zajęciach, ale za to dla gości otwierała godzinę później. Poza tym był długi weekend, wszyscy gdzieś wyjechali korzystać z pięknej, majowej pogody, wobec tego nie spodziewała się tłumów.
W porze obiadu do galerii wpadła Kaśka z dwiema porcjami sałatki z suszonymi pomidorami i makaronem, ulubionej Joanny.
– Wiesz, wzięło mnie wczoraj na wspomnienia – zaczęła Joanna między kęsami. – Pamiętasz nasz wypad na warsztaty teatralne do Wrocławia?
– A więc dlatego masz takie opuchnięte oczy – zaśmiała się przyjaciółka. – Jasne, że pamiętam. I wiesz, co mi się wydaje? Powinnaś znowu zrobić coś szalonego. Wyjedź gdzieś, poddaj się chwili, poczuj, że żyjesz.
– Łatwo ci mówić, dopiero zaczęłam pracę, nie mogę zostawić Basi. – Joanna w zamyśleniu wyjrzała za okno witryny. – Ale czuję, że potrzebuję zmienić klimat choćby na chwilę. Po tym jak niemal rok żyłam, właściwie nie żyjąc, teraz znowu tyle się dzieje. Przydałby się jakiś... rytuał przejścia. Z tej stagnacji do intensywności. Rozumiesz, prawda?
– O tym właśnie mówię. Powinnaś porozmawiać z Basią, siedzisz tu cały czas, kiedy ona jest na urlopie, może wysupła ci chociaż dodatkowy dzień wolny koło weekendu. Mogłabyś wyjechać na skałki... czy gdzieś. – Kasia puściła do przyjaciółki oko. Kiedyś często robiły sobie takie wypady, zwykle pod namiot, i nasycały się każdą chwilą.
– Pomyślę o tym.
Niedziela upłynęła Joannie na sprzątaniu. Od rana nie mogła znaleźć sobie miejsca. Była podekscytowana wieczornym spotkaniem z Barbarą i Arturem, ale czuła też lekki lęk, w końcu nie wiedziała, czego ma dotyczyć to nagłe i dość pilne spotkanie, czego może się spodziewać. U przyjaciółki miała być punkt osiemnasta, zjadła więc późny obiad i odświeżyła się. Tego dnia było wyjątkowo ciepło, jakby z wczesnej wiosny od razu zrobiło się pełne lato. Maj ma to do siebie, że zaskakuje pogodą. Joanna włożyła granatową sukienkę do pół łydki i pantofle z odsłoniętymi palcami. Jak co roku już nie mogła się doczekać, by zmienić garderobę na letnią. Przed wyjściem podrapała jeszcze Bazyla za uchem i obiecała mu, że nie wróci późno, po czym zbiegła po schodach i ruszyła w stronę przystanku tramwajowego. Barbara mieszkała wraz z mężem w pięknym starym domu oddalonym od mieszkania Joanny o kilka przystanków, dlatego dotarła do przyjaciółki dziesięć minut przed czasem. Zadzwoniła do drzwi i poczekała, aż Basia otworzy.
– Witaj, Joanno! Wejdź – powitała ją gospodyni. – Artura jeszcze nie ma, ale to dobrze, że przyszłaś przed nim. Mam pewne przypuszczenia co do jego nagłej chęci spotkania. – Uśmiechnęła się szelmowsko.
– Cześć. – Wchodząc do środka, Joanna cmoknęła przelotnie Basię w policzek. – Naprawdę? No mów, co ci przyszło do głowy.
– On chce mi cię podkupić.
– Oj, nie gadaj głupot. – Joanna się zaśmiała. – Niby po co mu ja?
– Jesteś młoda, ładna, utalentowana. Masz świetny kontakt z młodzieżą. Mówiłam ci, że nie mógł się ciebie nachwalić. I przecież nie przyjeżdżałby tu dziś tylko po to, żeby obejrzeć w miłym towarzystwie zdjęcia z mojego urlopu.
Na te słowa w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, zwiastujący nadejście kolejnego gościa. Barbara zniknęła na chwilę, by otworzyć, i pojawiła się w salonie ponownie, wprowadzając Artura. Po kurtuazyjnej wymianie zdań marszandka przeszła do rzeczy.
– Arturze, nie trzymaj nas już dłużej w niepewności – przyjrzała mu się uważnie – i powiedz, w jakim celu się dziś spotkaliśmy.
– Z przyjemnością – odparł mężczyzna i upił długi łyk kawy, jeszcze bardziej budując napięcie. – Pani Joanna ma niezwykły talent, i to nie tylko do ceramiki, ale też do ludzi. Zachwyciła mnie pani na warsztatach. – Posłał Joannie pełne sympatii i uznania spojrzenie. – Pomyślałem, że takie cudo nie może się marnować. – Przeniósł wzrok na Barbarę. – Nie zrozum mnie źle, moja droga, twoja galeria to prawdziwy skarb w tym mieście, ale Asia jeszcze się tam nasiedzi. Ja natomiast chciałbym ją... wypożyczyć. Na kilka wakacyjnych dni.
– Słucham? – odpowiedziały równocześnie kobiety, po czym się roześmiały.
– Już tłumaczę – kontynuował Artur z zapałem. – Otóż jak co roku organizuję obóz dla młodzieży z, powiedzmy, trudną przeszłością. W tym roku jedziemy w Beskid Niski. Poza, że się tak wyrażę, normalnymi zajęciami potrzebna jest też arteterapia. I to zadanie chciałbym powierzyć pani, Joanno.
– Ale ja nie mam wykształcenia.
– Nie zawsze wykształcenie jest najważniejsze. Zresztą jest pani historyczką sztuki, więc ten temat nie jest pani obcy. Dla mnie jako organizatora tych obozów i opiekuna także na co dzień, w fundacji, najważniejszy jest człowiek. Jego osobowość i predyspozycje. Nie papier. Pani ma w sobie wszystko, co potrzebne. Empatię, cierpliwość, uśmiech na twarzy. No i zna się pani na tym, co robi. Proszę mi zaufać, mam nosa do ludzi. – Artur posłał Joannie łagodny uśmiech.
– No nie wiem... A Mydło i Powidło? – Joanna spojrzała pytająco na Basię.
– Och, nie będę ukrywać, że to nieco skomplikuje mi życie, ale tym razem w pełni zgadzam się z Arturem. Masz to coś. Powinnaś skorzystać z tej szansy i jechać. Zobaczysz, to będzie dobra decyzja. Chwytaj chwilę.