Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ida, córka leśniczego i studentka psychologii, nagle pojawia się w rodzinnym domu, nie zdradzając, co skłoniło ją do ucieczki z miasta. Koszmary nie dają jej spać, unika ludzi, a namiastkę spokoju odnajduje w ośrodku rehabilitacji dzikich zwierząt, gdzie zostaje wolontariuszką. Dopiero Bruno, przyjaciel dziewczyny, powoli odkrywa jej bolesny sekret.
Tymczasem Joanna Wilk, historyczka sztuki, po burzliwych wydarzeniach sprzed jesieni postanawia zacząć wszystko od nowa. Przeprowadza się na drugi koniec Polski, by budować tam spokojną przyszłość. Nie przypuszcza jednak, że los bywa przewrotny i na jej drodze znów stanie Tomek… Młody leśnik pomaga dzikim zwierzętom i wciąż ma nadzieję, że oswoi także swojego Wilka. Czy Joanna da mu kolejną szansę?
Pewnego dnia, wśród malowniczych lasów i jezior Pojezierza Brodnickiego, losy Idy i Joanny się splotą. Co przyniesie ta znajomość i czym się okaże dla każdej z dziewczyn?
„Leśniczanka”, kolejna książka Klaudii Duszyńskiej z cyklu „Wędrówki po miłość”, to opowieść o oswajaniu lęków i sile zaufania. A także o bezgranicznej przyjaźni, która przetrwa wszystko.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2022
© Copyright by Klaudia Duszyńska, 2022
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja: Katarzyna Chojnacka-Musiał
Korekta: Joanna Dzik
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Projekt okładki: Magdalena Wójcik
Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: © sonyachny/AdobeStock
Zdjęcie autorki: © Malwina Zapalska
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska
Producenci wydawniczy:
Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz
Wydawca: Marek Jannasz
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2022
ISBN: 978-83-67388-05-4 (EPUB); 978-83-67388-06-1 (MOBI)
Lira Publishing Sp. z o.o.
al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dla Złotego Amuletu Szczęścia
Są takie zbiegi okoliczności,
które przypominają wyrafinowany plan.,
Andrzej Stasiuk, Fado
Bardzo za tobą tęsknię, ale to radosna i spokojna
tęsknota. Wiem, że nadal tam będziesz, gdy wrócę
wiosną, i że ty czasem też za mną tęsknisz.
Tove Jansson
Mroźne powietrze owiewało twarz Joanny, kłując jej policzki niczym mnóstwo drobnych szpilek. Kobieta owinęła się szczelniej płaszczem i postawiła krawędź szala, tak by sięgał jak najwyżej. Żałowała, że nie wzięła czapki, gdy wychodziła rano w pośpiechu. Ale jeszcze wczoraj promienie słońca zwiastowały przedwiośnie. Zapomniała już, jak bardzo luty potrafi być przebiegły. Szła szybko i wsłuchiwała się w stukot obcasów na pustej, brukowanej ulicy. Światła latarni odbijały się od pokrytego cienką warstwą lodu trotuaru. Kobieta musiała uważać, żeby się nie poślizgnąć. Od miesiąca mieszkała w Toruniu i powoli oswajała nową przestrzeń. Nie musiała już się skupiać, by nie przegapić właściwej uliczki spośród tych, które przecinały starówkę. Polubiła to miasto, zdawało jej się, że jest podobne do jej rodzinnego Krakowa, że obydwa mają wiele wspólnego. Trudno było jej tę sympatię zdefiniować, ale wiedziała, że i miasto darzy ją ciepłym uczuciem.
Od września tyle się wydarzyło... To były szalone miesiące, a los zrzucił na Joannę zdecydowanie więcej, niż mogłaby unieść. Tomek... Mężczyzna, którego kochała, wybrał inną. Później okazało się, że niemal zginął. I Joanna niemal umarła, myśląc, że straciła go bezpowrotnie... Wtedy dała mu kolejną szansę, ale znów się przekonała, że nic nie trwa wiecznie. Nie, nie mogła o tym myśleć. Jesień była czasem pełnym mroku. Czuła, że znajome demony powracają, ale jakby silniejsze, wyrośnięte i po porządnym treningu.
Gdy wpadła w depresję po śmierci ojca, po roku powoli stanęła na nogi, choć było to trudne. Kiedy prawie straciła miłość życia, a niedługo później ciążę, myślała, że już się nie podniesie. Jednak nie wiedziała, jak nieoceniona bywa przyjaźń. Barbara, właścicielka galerii sztuki, w której pracowała Joanna, i jej przyjaciółka po raz kolejny pokazała, że można na nią liczyć. Joanna wiele jej zawdzięczała już w przeszłości i kobieta znowu wcieliła się w anioła stróża. Znalazła dla Joanny świetnego terapeutę, wspierała w pracy, wreszcie, gdy uznała, że kobieta jest gotowa, oddelegowała ją do pracy w Toruniu. Obie uznały, że zmiana otoczenia na jakiś czas to dobry pomysł. Joanna rozkręcała tu kolejną galerię sztuki Barbary, filię krakowskiego Mydła i Powidła. Lada chwila miało się odbyć wielkie otwarcie. Dziewczyna cieszyła się na tę myśl. Czuła się spełniona w tym, co robi, i smutki, przynajmniej na razie, zeszły na dalszy plan. Jasne, samotne wieczory w obcym miejscu wciąż były trudne, ale cele i marzenia, które czekały za rogiem, okazały się bardziej kuszące niż tkwienie w mroku. I dopóki Joanna trzymała się tej myśli, wszystko szło dobrze.
Skręciła w ul. Żeglarską i szła w dół, w stronę Wisły. Barbara miała w jednej z kamienic mieszkanie, które z uwagi na okoliczności udostępniała teraz przyjaciółce. Joanna, ilekroć wchodziła do zadbanej klatki schodowej, miała w głowie fragment wiersza, który musiała usłyszeć gdzieś jeszcze w czasach studiów:
„Mieszkam na starówce w Toruniu
wpisanej na listę UNESCO
to prawie tak jakbym mieszkał w piramidach”[1].
Zimą było tu dość spokojnie, ale kobieta wyobrażała sobie gwar tętniącej życiem starówki w czasie lata. Była ciekawa, czy jeszcze będzie wtedy w Toruniu. Na razie jednak nie wybiegała w przyszłość, trzymała się tego, co tu i teraz.
Przekręciła klucz w zamku i weszła do mieszkania. Było duże, przestronne i jasne. Nie przypominało artystycznej kawalerki na poddaszu, którą Joanna zajmowała w Krakowie. Tu wszystko do siebie pasowało i wnętrze wyglądało raczej jak zaprojektowane przez architekta, mimo że kobieta wiedziała, że w każdym calu urządziła je Basia.
Joannie brakowało witającego ją w poprzednim lokum grubego czarnego kota Bazyla. Wyprowadzając się do Torunia, nie chciała robić zwierzakowi rewolucji w życiu, więc ten na powrót zamieszkał u jej mamy na krakowskim Kazimierzu.
Joanna zdjęła płaszcz i przeszła do kuchni. Usiadła przy dużej wyspie kuchennej i sięgnęła po notes z pawimi piórami na okładce. Od czasu koszmaru, którego była główną bohaterką, każdego dnia zapisywała dobre rzeczy, które ją spotkały. Skupiała się na tym, za co jest wdzięczna. Nazbierało się już całkiem sporo tego dobra. Ale wciąż jeszcze była ostrożna.
Zaparzyła owocową herbatę i usiadła w fotelu, podwijając nogi. Lubiła spędzać wieczory w półmroku i ciszy. Za oknem w świetle latarni skrzyły się spadające płatki śniegu. W tym roku zdawało się, że zima nie odpuści. I pomyśleć, że w ciągu ostatnich lat zimy bywały już całkiem bezśnieżne...
Nadal było trudno żyć normalnie. Poza pracą po prostu się wyłączała. Już nic nie musiała, więc wykorzystywała to do zapadania się we własne myśli. Nie były już tak czarne i gęste jak na początku jesieni, ale nadal kłuły jak uwierający w bucie kamyk.
Już się właściwie wszystko ułożyło.
O Tomku starała się nie myśleć. Po tym jak straciła dziecko, ich dziecko, nie mogła spojrzeć mu w oczy. Oddalała się od niego z każdym dniem bardziej i bardziej. Czuła, że on ją kocha, że mógłby zrobić dla niej wszystko, ale ona nie umiała tego przyjąć. Coraz szczelniej zamykała się w swoim kokonie i w końcu stało się jasne, że Tomek nie będzie w stanie dostać się do jego wnętrza.
Dla niej było tego za wiele. Toruń to najlepsze, co jej się w tej sytuacji przydarzyło. Wszystko się ułoży... Jakoś...
Zmęczona przymknęła oczy. Było jeszcze zbyt wcześnie, żeby położyć się spać, ale zimowy długi wieczór sprawiał, że ogarnęła ją senność. Usłyszała, że w torebce dzwoni jej telefon. Starała się to zignorować, ale głośna melodia była zbyt irytująca.
– Halo – odebrała bez entuzjazmu.
– No cześć! – wykrzyknął męski głos po drugiej stronie. – Jacek i ja idziemy na piwo, dołączysz?
– A muszę? – Joanna przygryzła wargę. – Jestem zmęczona.
– Ha, ha, jak zwykle, żadna nowość! – Michał zaśmiał się perliście. – Nie daj się prosić. W Niebie dziś jest jakiś event. Poetycka coś tam. No chodź. Zapukamy po ciebie za piętnaście minut.
– Dobrze, ale pójdę tylko na chwilę.
– Jak zwykle. – Michał znów się zaśmiał. – Wskakuj w kieckę, zaraz będziemy.
Joanna już nie zdążyła odpowiedzieć, rozmówca rozłączył się bez ostrzeżenia. Westchnęła głośno. „Wskakuj w kieckę”, a cóż to? Mieli przecież tylko wyjść na piwo. Nie zamierzała się stroić, był czwartek, zima i noc. Mimo to weszła do sypialni i otworzyła wielką szafę zapełnioną rzeczami jedynie w jednej czwartej. To był komiczny widok, który zawsze wywoływał u niej uśmiech na twarzy. Wyjęła małą czarną z aksamitu. Na „poetycką coś tam” powinna być dobra. Do tego grube czarne rajstopy i botki...
Michał i Jacek czasem irytowali Joannę swoim entuzjazmem, szalonymi pomysłami i tym, że nie mogła się im oprzeć, ale szczerze ich lubiła i cieszyła się, że los postawił ich na jej drodze. Byli parą i mieszkali naprzeciwko kobiety. Michał był dentystą, ale z artystyczną duszą, grał w amatorskim teatrze i odnosił sukcesy na alternatywnych przeglądach teatralnych w całym kraju. Wysoki i przystojny. Z ogoloną na łyso głową, za to z gęstą brodą, wzbudzał zainteresowanie. Jacek z kolei był tłumaczem. Przekładał z angielskiego literaturę piękną. Bardziej cichy i wycofany niż Michał, przy nim zdawał się stać nieco z boku, w tle. Obaj mężczyźni uzupełniali się i tworzyli fajny zestaw. Często zapraszali samotną w obcym mieście Joannę na obiad lub na drinka po pracy, czasem, tak jak dziś, wyciągali ją gdzieś, by oswoić miejsca i poznać z nowymi osobami. Dziewczyna lubiła spędzać czas w ich towarzystwie. Może dlatego, że wiedzieli o niej tyle, ile sama im powiedziała, a może – bo zwyczajnie byli sympatyczni.
Przebrała się i poprawiła makijaż. Jej oczy w odcieniu gorzkiej czekolady wystarczyło podkreślić tuszem, by spojrzenie nabierało głębi. Wydatne usta lubiła zostawiać naturalne. Odgarnęła grzywkę z czoła. Gładkie ciemne włosy potrzebowały już przycięcia. A może by tak całkiem zmienić fryzurę? – Przebiegło Joannie przez myśl. To mogłaby być przyjemna odmiana.
Dzwonek do drzwi wyrwał kobietę z zamyślenia. Chwyciła torebkę i zgasiwszy światło, wyszła z mieszkania.
To wydarzyło się w grudniu. Nie kontaktowali się już. Joanna obiecała sobie, chociaż było to piekielnie trudne, że się do niego nigdy nie odezwie. Koniec. Mimo miłości, którą wciąż czuła z niegasnącą pasją, zdecydowała, że tak należy postąpić. Ale nie było dnia, żeby nie wracała myślami do Jaślisk i wakacji, które pokazały jej, jak piękne potrafi być życie. Dlatego w pewne grudniowe popołudnie, jeszcze w Krakowie, tuż po mikołajkach, postanowiła się nad sobą poznęcać i pod wpływem licznych świątecznych komedii romantycznych zrobić sobie sentymentalny spacer. Poszła na krakowskie bulwary, tam, gdzie po raz pierwszy spotkała Tomka, choć wtedy jeszcze nie miała pojęcia, jak bardzo ich losy się splotą.
Było już ciemno i z nisko zawieszonych chmur padał drobny deszcz. Joanna naciągnęła kaptur szczelnie na głowę. Szła dość szybko, wpatrując się we własne kroki. Miała już zmierzać w stronę domu, oczy zaczynały wilgotnieć jej od łez. To trudne pożegnać się z miłością.
I wtedy go zobaczyła. Stał na krawędzi i wpatrywał się w czarną wodę Wisły. Dostrzegła w ciemności żar papierosa. Zatrzymała się na chwilę, zupełnie nie wiedząc, co powinna zrobić. Odwrócić się? Minąć Tomka i liczyć na to, że jej nie zauważy? Czy może odważyć się i pójść za głosem serca?
Podeszła do niego wolno i cicho jak kot. Spojrzał kątem oka na zbliżającą się postać i dopiero kiedy poznał jej twarz, odwrócił się i uśmiechnął z wyraźną ulgą. I zanim zdążyła coś powiedzieć, uścisnął ją mocno i serdecznie.
– Nie wierzę – wyszeptał do jej włosów, ściągnąwszy kaptur. – Nie wierzę, że cię tu spotkałem.
Joanna też nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Ujęła w dłonie twarz mężczyzny i pocałowała go. Nie mogła oderwać się od tych ust, tak dobrze jej znanych. Gdy w końcu zdołała się opanować i odsunęła o kilka centymetrów, wydusiła z siebie cichym szeptem:
– Co tu robisz?
– Miałem coś do załatwienia... Jutro wracam do Rzeszowa, ale pomyślałem, że... To wydawało mi się irracjonalne, ale jak widać, miało sens – zaśmiał się cicho. – Pomyślałem, że może cię tu spotkam.
W odpowiedzi Joanna także cichutko zachichotała.
– Co? Powiedziałem coś nie tak? – Tomek wydawał się szczerze przestraszony. Oboje byli ostrożni, jakby stąpali po świeżo ściętym od mrozu stawie.
– Nie, po prostu ja przyszłam tu z tą samą myślą. – Joanna uśmiechała się serdecznie. Patrzyła w oczy mężczyzny, którego kochała, i znowu poczuła się bezpiecznie. Już niczego nie musiała się bać. Był tuż obok, trzymał ją za ręce, czuła bijące od niego ciepło. Tak bardzo za tym tęskniła.
– Zostaję do jutra, chodź ze mną – wyszeptał Tomek drżącym głosem i delikatnie pociągnął Joannę za sobą.
Rozum mówił jej, żeby tego nie robiła, ale serce... A Joanna zwykle słuchała głosu serca.
Pokój w małym i tanim hoteliku urządzony był w starym stylu. W oknach wisiały ciężkie kotary, na podłodze leżała burgundowa wykładzina, a łóżko przykryte było kwiecistą narzutą. Na zewnątrz było już całkiem ciemno, Tomek zapalił więc lampkę nocną i oboje siedzieli w tym osobliwym półmroku, milcząc przez dłuższą chwilę. W końcu mężczyzna musnął dłoń Joanny i zajrzał głęboko w jej czekoladowe oczy. Serce dziewczyny galopowało, tak samo jak tabun myśli w jej głowie. Wiedziała, że nie powinna. Ale po tym wszystkim, co się wydarzyło... Pozwoliła sobie zatonąć w błękitnych oczach Tomka i poddać się jego coraz śmielszym pieszczotom. Tak bardzo tego pragnęła i tak długo na to czekała.
Kochali się na pożegnanie.
Joanna wymknęła się, gdy mężczyzna spał. Chciało jej się płakać. Wtedy obiecała sobie, że już nigdy, przenigdy nie skontaktuje się z Tomkiem. Dla niej temat ich znajomości się skończył. Tak musiało być.
Joanna sączyła grzańca i słuchała piosenek Kabaretu Starszych Panów w nowych, odważnych aranżacjach. Było miło, ale ona wciąż wracała wspomnieniami do tamtej ostatniej nocy z Tomkiem. Czasem jeszcze zdarzało się, że myślała o nim, ale w swoim postanowieniu zerwania kontaktów trzymała się dzielnie. On dzwonił, tak, zdarzało się. Chciał wyjaśniać, ale ona nie miała już na to siły. Bardzo starała się iść naprzód.
– Chcesz jeszcze jeden? – Michał zamachał przed twarzą Joanny swoją pustą szklanką.
– Jasne, ale to już będzie ostatni. – Kobieta uśmiechnęła się blado.
Michał zmierzył ją czujnym wzrokiem, ale nie skomentował. Program artystyczny już się skończył i teraz był czas na rozmowy przy jazzie cicho szumiącym z głośników. Jacek pielęgnował relacje towarzyskie ze znajomymi filologami, więc Joanna została przy stoliku sama. Michał długo nie wracał, ale dostrzegła, że i on zagadał się z kimś przy kontuarze. Zazdrościła chłopakom, że znają tu niemal każdego, ona wciąż była obca.
Wyjęła telefon, żeby zająć czymś ręce i myśli, i wtedy ktoś zajął miejsce naprzeciwko niej.
– Cześć. – Przywitał ją ciepły męski głos. – Chyba się nie znamy, Kornel.
– Joanna...
– Och, Asia, miło mi cię poznać!
– Joanna. – Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie. – Nie lubię zdrobnień.
– Ach tak... Jesteś znajomą Michała i Jacka? – Kornel sprowadził rozmowę na inne tory. – Chyba nie jesteś stąd?
– Tak, przyszłam z nimi. I nie, nie jestem stąd. – Joanna posłała mężczyźnie przenikliwe spojrzenie. Jej towarzysz miał łagodne rysy i ciepły wzrok. Jego zielone oczy chowały się za okularami w kolorowych, nonszalanckich oprawkach. Ciemne, nieco przydługie włosy wesoło kręciły się na głowie. – Przyjechałam z Krakowa, otwieram tu wraz z przyjaciółką galerię sztuki. – Ta skrócona wersja wydawała się Joannie w tej sytuacji najodpowiedniejsza.
– Kraków, galeria sztuki, proszę, proszę. A ja jestem dziennikarzem w lokalnym radiu, może umówimy się kiedyś na jakiś wywiad? Kiedy otwarcie tej galerii?
– A wiesz, że to niezły pomysł. Przyda nam się reklama. Otwieramy jutro.
– O! Widzę, że już się poznaliście. – Michał zaśmiał się perliście i postawił przed Joanną szklankę parującego aromatycznego grzańca. – Kornel to swój człowiek, znamy się z dziesięć lat.
– Nie pochwaliłeś się, że znasz takie osobistości – zwrócił się do mężczyzny dziennikarz.
– Nie złożyło się. Joanna jest naszą sąsiadką, zaprzyjaźniamy ją z miastem. – Z twarzy Michała nie schodził uśmiech.
Joanna piła swoje grzane wino i siliła się na uprzejmość, ale w środku było jej smutno. Jak zwykle. Już tak bardzo się do tego przyzwyczaiła, że umiała bezbłędnie ogrywać tych, którzy przyglądali się jej z zewnątrz. Nikt nie domyślał się nawet, co kryje się pod wystudiowaną maską. Chciała być już w Krakowie, tęskniła za mamą i kotem. Za przyjaciółkami i codziennymi rytuałami. Coraz częściej żałowała, że przyjęła propozycję Barbary. Rozumiała, że przyjaciółka wybrała wtedy najlepsze wyjście i decyzja o wyjeździe pozwoliła znowu stanąć Joannie pewnie na własnych nogach, ale kobieta była już zmęczona. Na szczęście miała możliwość kontynuowania psychoterapii online, i to pomagało jej przejść przez gorsze momenty.
Gdy Joanna nie mogła spać w nocy, a zdarzało się to nader często, wracała myślami do szczęśliwych chwil z Tomkiem, gdy byli razem i nieśmiało układali wspólne życie.
Tomek jako doktorant leśnictwa prowadził badania nad wilkami w Beskidzie Niskim i Joanna odwiedziła go w pewien sierpniowy weekend. To miała być próba odbudowy relacji po tym, gdy mężczyzna zwierzył się jej, że jego życie prywatne jest nie do końca uporządkowane.
On i jego narzeczona Weronika od jakiegoś czasu żyli oddzielnie, ale żadne z nich nie podjęło kroków, by oficjalnie zakończyć związek. Jednak Tomek zobowiązał się przed Joanną, że zamknie ten rozdział i postąpi uczciwie wobec obu kobiet. Niestety, życie napisało inny scenariusz. Gdy Joanna spędzała upojne chwile z ukochanym, była narzeczona, roztrzęsiona i w histerii, odwiedziła schowaną w leśnej głuszy chatę i spłoszyła ją.
Tomasz jej nie zatrzymywał, nie gonił za nią. To zabolało najbardziej. Został z tamtą kobietą, i to ją próbował uspokoić. Obiecała sobie, że nigdy już nie ulegnie. To miał być koniec.
Później okazało się, że Joanna jest w ciąży, a Tomek niemal zginął, postrzelony w czasie nielegalnego polowania na wilki. To zmieniło wszystko. Weronika odpuściła, a mężczyzna dostał drugą szansę. Sielanka jednak nie trwała długo, a Joanna znów popadła w mrok.
Teraz, nocami, zastanawiała się, co by było, gdyby... Gdyby pozwoliła pomóc sobie i jemu, gdyby odważyła się dzielić z nim rozpacz. On przecież też cierpiał, a ona zabrała mu możliwość przeżycia żałoby po stracie dziecka razem z nią. Wyrzuciła go ze swojego życia, zadając tym sobie kolejny cios. A później... Nie miała siły odbierać od niego telefonów, nie mogła już słuchać jego głosu. Nie była w stanie na niego patrzeć. Po tej ostatniej wspólnej grudniowej nocy ból znowu stał się nie do wytrzymania. A przecież mogła jeszcze dać im szansę. Jednak natrętne myśli i rozpamiętywanie dramatów nie pozwalały kobiecie na krok do przodu. Z większością codziennych spraw powoli zaczynała sobie radzić, ale w głowie wciąż miała Weronikę. Czy kiedyś się od tego uwolni?
Joanna Wilk już od dawna nie obudziła się z takim bólem głowy jak dziś, właśnie w dniu otwarcia nowej galerii. Uświadomiwszy sobie, że godzina jest znacznie wcześniejsza, niż planowana w budziku pobudka, przekręciła się na drugi bok i zakryła głowę poduszką. Nie miała ochoty wstawać tak rano, ale wiedziała, że i tak już nie zaśnie. Czuła ekscytację, ale też pewien niepokój. Barbara co prawda miała dojechać do Torunia wczesnym popołudniem, ale mimo to cały ciężar eventu spoczywał właśnie na Joannie.
Kobieta niechętnie odrzuciła kołdrę i usiadła na łóżku. Odgarnęła z czoła za długą już grzywkę, a jej wzrok powędrował w stronę dużego okna. Szpara między kotarami zdradzała, że to będzie słoneczny dzień. To dodało Joannie otuchy i odrobiny chęci, by zacząć dzień z optymizmem. Ruszyła do kuchni i łyknęła proszek przeciwbólowy. Już miała iść w stronę łazienki, marząc o gorącym prysznicu i pachnącej brzoskwinią odżywce do włosów, gdy usłyszała dzwoniący w sypialni telefon. Przebiegła do drugiego pomieszczenia z przekonaniem, że to Barbara z informacją, że nie dojedzie. Albo firma cateringowa z wiadomością, że coś poszło nie tak. Gdy jednak zobaczyła, kto jest nadawcą połączenia, skamieniała.
Telefon dzwonił, grając od teraz znienawidzoną przez kobietę melodię, a ona stała i nieobecnym spojrzeniem wpatrywała się w wyświetlacz. To trwało sekundę, może dwie, ale według niej minęła wieczność, nim zdecydowała się dotknąć zieloną słuchawkę.
– Słucham. – Starała się, by jej głos nie zdradzał żadnych emocji.
– Cześć, Asiu... Tomek... – Nie musiał się przedstawiać, jako jedyny zdrabniał jej imię, wiedziałaby więc, że to on telefonuje, nawet gdyby nie miała zapisanego numeru.
– Tak, wiem, wyświetliłeś mi się. Coś się stało?
– Chciałem porozmawiać.
Joanna słyszała, że się waha. Może obawia? Że kobieta zakończy połączenie. Ale ona, choć sama bała się do tego przyznać, była szczerze ciekawa, po co dzwoni. Toruń ma jednak działanie kojące – pomyślała.
Tomek, nie słysząc zachęty, ale też sprzeciwu, postanowił kontynuować:
– Szukałem cię, byłem w twoim mieszkaniu, ale cię nie zastałem.
– Chwilowo tam nie mieszkam.
– Już to wiem. Domyślałem się, że nie będę tam mile widziany, ale w końcu poszedłem do Mydła i Powidła.
– Tomek – Joanna zaczęła łagodnie – wiesz, że to nie tak. Ja... Ja już sobie z tym poradziłam. Sama chciałam z tobą porozmawiać, spotkać się, wiele razy. W mojej głowie widujemy się codziennie. Ale gdy mogłam to zrobić naprawdę, nie czułam się gotowa, teraz natomiast... Nie ma mnie w Krakowie.
– Basia mi powiedziała. Mam nadzieję, że nie masz jej tego za złe.
– Nie, to w sumie nic takiego. Musiałam wyjechać, żeby spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Na razie dobrze mi idzie. Otwieramy z Basią nową galerię sztuki, tym razem w Toruniu. Ale skoro z nią rozmawiałeś, to pewnie już o tym wiesz. – Joanna brzmiała chłodno i mimo że bardzo starała się mówić normalnie, jakoś obco.
– Czy mógłbym... – Głos uwiązł mężczyźnie w gardle. – Czy mógłbym cię odwiedzić? Będę w okolicy. Właściwie to o tym chciałem z tobą pogadać... – Zaplątał się we własnych myślach.
– Chciałeś ze mną pogadać, że będziesz niedaleko Torunia, choć jeszcze nie wiedziałeś, że ja tu jestem? – Joanna zachichotała, zapominając o całym stresie rozmowy z byłą-niebyłą miłością.
– Nieee! – Teraz i Tomek się zaśmiał. – Czeka mnie przeprowadzka, o tym chciałem ci powiedzieć. Dostanę pracę, ale daleko, bardzo daleko od Krakowa.
– Za to blisko Torunia. Przypadek?
– Najwyraźniej. Mówię ci, że wczoraj dowiedziałem się, co u ciebie.
– No dobrze. Ale co to za praca? A twój doktorat? Myślałam, że chcesz zostać na uczelni, dalej badać beskidzkie wilki.
– Po tym wszystkim, co się wydarzyło, mam uraz do Beskidu. Zresztą tam nikt na mnie nie czekał z otwartymi ramionami. Doktorat na razie zawieszam, nie mam już do tego serca.
I wtedy Joanna zrozumiała.
– Chciałeś się pożegnać? – szepnęła i osunęła się na brzeg łóżka. Jakaś cząstka niej miała nadzieję, że ten telefon ma zupełnie inne znaczenie.
– Tak. – Tomasz westchnął nieco głośniej, niżby wypadało w tej sytuacji.
– Rozumiem...
– Nie, Joanno, to nie tak! Chciałem się pożegnać, bo nie widziałem już nadziei. To znaczy do tej pory liczyłem, że może pewnego dnia... Że może chociaż wpadniemy na siebie, jak wtedy, w grudniowy wieczór. Ale moja przeprowadzka na drugi koniec Polski zmieniłaby wszystko. To już nie byłoby możliwe. Jednak skoro się okazało, że całkiem przypadkiem los rzucił na północ i ciebie...
– Nie brnij. – Joanna odzyskała rezon. – To nic nie zmienia. – Z drżeniem ręki rozłączyła rozmowę.
Do oczu napłynęły jej łzy. A to miał być taki dobry dzień. Teraz już wszystko na marne. Położyła się z powrotem do łóżka i szczelnie nakryła kołdrą po same uszy. Nie mogła wyzbyć się natrętnej myśli, która mówiła jej, że właściwie dlaczego by nie spróbować. Nic wielkiego, tylko jedno małe spotkanie. W ciągu dnia i na neutralnym gruncie.
– Yghhhh – warknęła pod nosem.
Postanowiła upchnąć ten temat głęboko w szufladzie swojej głowy i nie otwierać jej tak długo, jak będzie to możliwe. Dziś miała do wykonania zupełnie inne, ważne zadanie i nie mogła pozwolić sobie na to, żeby z powodu Dereszowskiego coś poszło nie tak. Zbyt ciężko pracowała na ten dzień, by teraz pozwolić na porażkę.
Wstała i energicznym krokiem ruszyła w stronę łazienki. Wzięła orzeźwiający, chłodny prysznic. Polewała się wodą tak długo, aż poczuła, że emocje zaczęły odpuszczać. Wysuszyła włosy, ubrała się i zrobiła lekki makijaż, po czym wypiła szybką kawę. Zastanawiała się przez chwilę nad śniadaniem, ale ściśnięty żołądek dał jej jasno do zrozumienia, że to nie jest dobry pomysł. Już miała wychodzić do galerii, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Wywróciła oczami i otworzyła.
– Siema! – powitał ją wesoło Michał. – Sprawa jest.
– Co się stało?
– Kornel chce twój numer, dać mu? – Gość szybko wyrzucał z siebie słowa.
– Kornel? A kto to Kornel? – Joanna patrzyła na rozmówcę wielkimi oczami i naprawdę potrzebowała chwili, aby przetworzyć jego słowa i złożyć w głowie puzzle. – Aaa, już wiem. Ten dziennikarz z wczoraj?
– No dokładnie ten sam. Coś mówił, że zamierza wpaść dziś na to otwarcie, ale chciał jeszcze z tobą pogadać, co i jak.
– Tłumaczyłam mu wczoraj. Zresztą informację prasową dostały wszystkie lokalne media.
– No wiem. – Michał wyglądał na zmieszanego. – To dać mu ten numer czy nie?
– Daj, zobaczymy, o co naprawdę mu chodzi. – Joanna w końcu się rozchmurzyła i puściła mężczyźnie oko.
Cuda na Kiju nieco różniły się od krakowskiego pierwowzoru. W nowym miejscu Barbara chciała skupić się na promocji wyrobów rękodzielniczych, nieco mniej na malarstwie i rzeźbie, choć i tego, oczywiście, nie mogło zabraknąć. W dużej witrynie wychodzącej na ulicę Panny Marii tuż obok Starego Rynku Joanna ustawiła ceramiczne wyroby, witrażowe figurki zimowych ptaków – sikorek i gili – tak, by nawiązać do pory roku. Nieco z boku umieściła witrażową lampę, której ciepłe światło oświetlało eksponaty. Obok, na ręcznie kutym wieszaku, zawiesiła biżuterię z naturalnych kamieni. Wyszła na ulicę i z odległości popatrzyła w witrażowe okno. Czy ja nie przesadzam? – pytała się w myślach. Wystawa była pełna różnych przedmiotów, a może należało wyeksponować jeden, za to od razu rzucający się w oczy? Może tę brązową rzeźbę całujących się aniołów? Albo kolorową popartystyczną grafikę znanego krakowskiego artysty, przyjaciela Baśki? Joanna chciała jednak, aby było swojsko. Ciepło jak w małym mieszkanku. I w końcu sama nazwa miejsca nawiązywała w pewnym sensie do różnorodności i pewnego rodzaju magii, która niewątpliwie biła z witryny. Tak. Tak jest idealnie – uznała po krótkim namyśle.
Było już wczesne popołudnie i Joannie zaczęło burczeć w brzuchu. Zamknęła Cuda na Kiju i poszła do pobliskiej kawiarni w nadziei, że poza gorącą kawą uda jej się także zjeść coś smacznego. Barbara wysłała SMS-a, że w Toruniu będzie za dobrą godzinę, miała więc idealne okienko na lunch.
Weszła do Kona Coast Cafe i zajęła miejsce przy wysokim stoliku przeznaczonym dla maksymalnie dwóch osób. Siedziała tyłem do kontuaru, za to miała widok na ulicę i przechodniów. Lubiła obserwować ludzi i układać w głowie ich historie. Skąd idą? Dokąd się spieszą?
Zamówiła wegetariańskie panini z falafelem i suszonymi pomidorami i piernikacino – lokalną białą kawę o smaku toruńskich wypieków. Uśmiechnęła się pod nosem na widok tej nazwy, która zachwyciła ją, odkąd była tu po raz pierwszy, zaraz po przyjeździe z Krakowa. Od miesiąca był to jej ulubiony napój.
W oczekiwaniu na jedzenie wyjęła z torby notatnik i otworzyła w miejscu zaznaczonym fikuśną zakładką z głową pluszowego misia. Dostała ją kiedyś w prezencie, już nawet nie pamiętała od kogo, ale widok wesołego pluszaka zawsze dodawał jej otuchy. Sprawdziła po raz tysięczny listę zadań, które były do wykonania przed dzisiejszym otwarciem, i upewniła się, że o niczym nie zapomniała. Była już lekko podenerwowana, czuła wewnętrzne drżenie i jednocześnie nie mogła się doczekać wieczora. Otwarcie galerii sztuki to pierwsza tak duża rzecz, za którą niemal od początku do końca była odpowiedzialna sama.
Gdy Joanna analizowała swoje zapiski, jej telefon, leżący na blacie stolika, zawibrował, zwiastując połączenie przychodzące. Kobieta nie lubiła odbierać i rozmawiać w kawiarni, ale gdy rozejrzała się po wnętrzu i nie zauważyła innych gości, postanowiła zrobić wyjątek. Zwłaszcza że numer był nieznany, mógł więc dzwonić ktoś na przykład z cateringu, żeby poinformować o jakiejś kosmicznej katastrofie. Poczuła ucisk w żołądku, ale szybko przegoniła czarne myśli. Na pewno nic złego się nie stało – zapewniła się w myślach i odebrała.
– Joanna Wilk, słucham – powiedziała poważnym głosem.
– Kornel Makuszyński. – Przedstawił się mężczyzna po drugiej stronie.
Była pewna, że to słaby żart i chciała się rozłączyć, ale wtedy mężczyzna dodał szybko, jakby wyczuwając jej intencje:
– Poznaliśmy się wczoraj.
– Ach tak. – Joanna zaśmiała się cicho, gdy zrozumiała, kto dzwoni. – A więc to ty.
– Tak...
– Naprawdę nazywasz się jak ten pisarz?
– Tak. Zawsze wszyscy się dziwią. – Teraz i mężczyzna zachichotał, choć dało się wyczuć, że to wystudiowany śmiech, ćwiczony już setki razy w podobnych sytuacjach. – Michał dał mi numer do ciebie. Wiesz, pomyślałem, że mógłbym, poza oczywiście relacją z dzisiejszego otwarcia, zrobić z tobą krótki wywiad...
– Jasne, ale powiedz, jak by to miało wyglądać? – Joanna wahała się.
– No właśnie. Czy mogłabyś przyjść jeszcze dziś do radia i opowiedzieć trochę o Cudach na Kiju, o sobie, skąd pomysł, by krakowianka otwierała galerię w Toruniu?
Zapunktował, przywołując nazwę miejsca, nie ma co. Musiał jednak odgrzebać informację prasową, którą Joanna rozesłała do mediów jakiś czas temu. A już wątpiła w szczerość jego nagłego zainteresowania.
– Jestem tylko wykonawczynią pomysłu mojej przyjaciółki, która zresztą za moment będzie w Toruniu – odpowiedziała i uśmiechnęła się do kelnera, który właśnie postawił przed nią ciepły posiłek. Przyjemny zapach spowodował, że znów zaczęło jej burczeć w brzuchu. Chciała jak najszybciej zakończyć tę rozmowę i zająć się jedzeniem.
– Ale to ty zajmujesz się wszystkim tu, na miejscu... – Mężczyzna poczuł się zbity z pantałyku.
– Tak.
– Więc z tobą chciałbym porozmawiać. O wszystkich niuansach, o mieście, o tym, jak się tutaj czujesz.
– No dobrze. O której i gdzie mam się stawić? – spytała, marząc już tylko o rozpływającym się w ustach falafelu.
– Czy dasz radę za godzinę? Zdążyłbym wszystko zmontować do jutrzejszego wydania weekendowego wiadomości kulturalnych. Wyślę ci adres SMS-em.
– OK.
Mimo chęci celebracji smacznego posiłku i jeszcze lepszej kawy Joanna musiała się spieszyć. W biegu złapała Barbarę pod Cudami na Kiju i wyjaśniła, że spieszy się na wywiad w radiu.
– To świetnie! Przyda nam się reklama. – Barbara promieniała. Była kobietą sukcesu i widać, jak wielką przyjemność daje jej wypuszczenie w świat kolejnego biznesowego dziecka.
Joanna przekazała wspólniczce klucze i popędziła pod adres, który dostała od redaktora. Przeszła zamaszystymi krokami przez Rynek Staromiejski i skręciła w kolejną prowadzącą w stronę Wisły uliczkę – Świętego. Ducha. Wiatr przybrał na sile i rozwiewał jej włosy. Od strony rzeki nadciągały ciemne, nisko zawieszone chmury zwiastujące śnieżycę. I pomyśleć, że dzień zaczął się tak ładnie.
Kobieta doszła do końca brukowanej uliczki i zatrzymała się. Nie była pewna, gdzie mieści się radio Tu Toruń, rozejrzała się więc w poszukiwaniu jakiegoś szyldu czy innej wskazówki.
– Tutaj! – zawołał gdzieś z góry znajomy głos. Joanna odwróciła się i zobaczyła, że z pierwszego piętra średniowiecznej bramy śmieje się do niej Kornel. Brama Klasztorna – pomyślała. – No tak. Dla formalności wcisnęła odpowiedni guzik na domofonie i gdy drzwi ustąpiły, weszła na piętro.
Zdjęła kurtkę i powiesiła na wieszaku, po czym usiadła w małym lobby i czekała na redaktora, który poszedł po wodę dla niej. Wyjęła z torby telefon, żeby wyłączyć go przed nagraniem, i zobaczyła wiadomość od Tomka. Przepraszał za ostatnią rozmowę, ale mimo wszystko wyrażał nadzieję na spotkanie. Serce zabiło jej mocniej, postanowiła jednak całą sobą, że nie straci równowagi. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Proszę – powiedział mężczyzna, podając jej szklankę wody. – Napij się i, jeśli jesteś gotowa, zaczynajmy. – Gestem wskazał wejście do studia nagraniowego. Joanna upiła kilka małych łyków i ruszyła za Kornelem.
Gdy wyszła z siedziby radia, było już niemal całkiem ciemno. Zmierzch wciąż zapadał stosunkowo wcześnie, a pochmurna pogoda nie polepszała sytuacji. Joanna musiała przyznać, że koniec końców SMS od Tomka był bardzo pomocny. Zamiast stresować się nagraniem, skierowała emocje zupełnie gdzie indziej, dzięki czemu w czasie wywiadu czuła się bardzo swobodnie. Musiała też przyznać, że Makuszyński był świetnym dziennikarzem. Zrobił niezły research, a jego pytania były niesztampowe. Joanna odpowiadała płynnie, mimo że kilka razy była zaskoczona wnikliwością mężczyzny. Teraz miała poczucie dobrze wykonanego zadania i nie mogła się doczekać efektów.
Wpadła do mieszkania pewna, że zastanie w nim przyjaciółkę, Basi jednak nie było. Na stoliku kawowym leżała kartka informująca, że gospodyni wraz z mężem są na kolacji i wszyscy spotkają się o osiemnastej w galerii. Joanna poczuła ulgę, że będzie mogła w spokoju przygotować się do tego wyjątkowego wieczoru. Nim jednak zdążyła usiąść spokojnie i złapać oddech po zabieganym dniu, usłyszała dzwonek do drzwi. Niechętnie wstała, by otworzyć, ale drzwi uchyliły się same, a raczej za sprawą Michała, który wszedł jak do siebie, niosąc tacę z trzema kieliszkami i butelką prosecco. Za nim szedł Jacek z przepraszającą miną.
– Mówiłem mu, żeby dał ci spokój, musisz się przecież przygotować, ale jak zwykle nie słuchał. – Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Oj tam, daj spokój. – Michał za to tryskał humorem. – Wieczór taki jak ten trzeba odpowiednio uczcić. Już ja wiem, jak takie imprezy wyglądają, potem nie uda nam się z tobą słowa zamienić, dlatego przyszliśmy wcześniej. Czas na toast!
Mężczyzna postawił tacę na kuchennej wyspie, po czym podał każdemu kieliszek i nalał wino.
– Zdrowie naszej pięknej, młodej i zdolnej sąsiadki! Za jej niezaprzeczalny sukces! Niech się wiedzie! – wykrzyknął i opróżnił swój kieliszek. Joanna i Jacek zawtórowali mu, nie mając wyboru. – No dobra – podjął po chwili Michał – gotowa na wieczór? Wiesz, co włożysz?
– Niezawodną małą czarną – odpowiedziała i dostrzegła, jak blask w oczach gościa nagle gaśnie.
– Mała czarna i mała czarna. Nie masz czegoś ciekawszego? Chyba cię jeszcze nie widziałem w innych kolorach. Ale nic się nie martw. Jacek – zwrócił się do partnera – mówiłem, że to będzie dobry pomysł, daj mi klucze. – Po czym złapał brzęczący pęk i wyszedł z mieszkania Barbary.
– Ty wiesz, co on knuje? – spytała Joanna, uzupełniając kieliszki. Uśmiechała się pod nosem, bo zdążyła już poznać Michała na tyle, by się domyślać, co nastąpi. I w tej chwili do mieszkania wrócił Michał. Jego twarz rozjaśniał szeroki uśmiech, a w ręce trzymał wieszak z piękną czerwoną sukienką o kroju jak z lat pięćdziesiątych. Joanna spojrzała na niego czy raczej na strój, który przyniósł, wielkimi oczyma.
– Ale... Ale jak to? Skąd? – Chwyciła rąbek sukienki, by sprawdzić, jaki to materiał.
– Kilka dni temu znalazłem na szperaku. – Mężczyzna puścił do niej oko.
– Yhym, jasne... – Joanna wciąż z zachwytem przyglądała się ubraniu.
– No dobra, powiem ci. Sam ją zaprojektowałem kilka lat temu i znajoma krawcowa pomogła ją uszyć. Wygrałem nią konkurs i nawet zagrała w spektaklu w Horzycy. A później wróciła do mnie i tak wisiała...
– Aż tydzień temu go olśniło. – Jacek wyraźnie ośmielony drugim kieliszkiem prosecco wszedł partnerowi w słowo. – Wyciągnął kieckę z szafy z myślą, że będzie na ciebie idealna. I na tę okazję. Oddał do pralni. I oto jest.
– Jest piękna!
– No! To wskakuj! – Michał przekazał Joannie wieszak, a ta popędziła do łazienki.
Musiała przyznać, że wygląda olśniewająco. Dawno się tak nie czuła. Szła ulicami starówki i czuła, że biją od niej pewność siebie, czar i kobiecość, która jesienią schowała się gdzieś głęboko i wątpiła, że jeszcze kiedykolwiek ją wydobędzie. Wysokie obcasy jej butów stukały o bruk. Na szczęście nie spadł śnieg i mogła dobrać do stroju czarne czółenka. Gdy doszła na Panny Marii, kilka osób stało już przed Cudami na Kiju i paliło papierosy. Rozpoznała wśród nich męża Barbary, posłała mu więc ciepły uśmiech i weszła do środka. Tam Basia nalewała wino do kieliszków. Gdy podniosła wzrok i zobaczyła Joannę, wyprostowała się i gwizdnęła z zachwytem.
– Gdybym wiedziała, że Toruń będzie miał na ciebie taki wpływ, wysłałabym cię tu od razu!
– Och... Jeszcze dwa, trzy tygodnie temu nie uwierzyłabym, że zacznie się układać. Ale teraz naprawdę widzę światełko w tunelu.
– To wspaniale. Bardzo się o ciebie martwiłam. Ten wyjazd to był skok na głęboką wodą. Cieszę się, że tak ładnie płyniesz. – Basia posłała Joannie serdeczny uśmiech i czule pogładziła ją po ramieniu. – A teraz chodź, poznam cię z moimi przyjaciółmi. I za chwilę zaczną schodzić się goście. Podekscytowana?
– Bardzo.
To był naprawdę niezwykły wieczór. Mnóstwo gości, różnych – zarówno bliższych i dalszych znajomych Basi, jak i toruńskich znajomych Joanny. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że przez ten miesiąc udało jej się całkiem nieźle oswoić miasto. Może nie miała tu wielu przyjaciół, ale za to kilku naprawdę oddanych dobrych znajomych. Kornel Makuszyński przygotował porządny materiał, obiecał też, że z samego rana wyśle kobiecie rozmowę do autoryzacji. Byli też inni przedstawiciele lokalnych mediów oraz świata kultury i sztuki. Joanna czuła, że się udało. Była naprawdę z siebie zadowolona. Bardzo, ale to bardzo tego potrzebowała. W końcu poczuć się docenioną. Być odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu.
Impreza dobiegała już końca, więc Joanna narzuciła płaszcz na ramiona i wyszła z galerii, by zaczerpnąć świeżego, nocnego powietrza. Spojrzała w niebo, ale było szczelnie zasnute chmurami.
– Piękny wieczór – szepnął jej do ucha dobrze już znany głos.
– Tak – przyznała cicho, nie odwracając wzroku w stronę rozmówcy.
– Nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałem. Tym cateringowym żarciem jakoś nie można się najeść.
– A wiesz, że ja też. – Teraz Joanna spojrzała w oczy Kornela. Chciała wyczytać w nich, czy za tą propozycją nie kryje się coś jeszcze, ale nic takiego nie zauważyła.
Wzięła z Cudów na Kiju torebkę i pożegnała się z Basią, mówiąc jej, że idzie coś zjeść z radiowcem. Nie chciała, aby przyjaciółka się martwiła. Kornel czekał na nią na zewnątrz. Noc była mroźna, a Joanna w czółenkach na wysokim obcasie nie miała ochoty wędrować daleko. Było jednak na tyle późno, że wszystkie przyzwoite miejsca w okolicy albo były już zamknięte, albo zwyczajnie o tej porze nie serwowały jedzenia.
– To dokąd idziemy? – spytała zrezygnowanym głosem.
– Pozostaje nam tylko jedno. – Kornel rzucił jej szelmowskie spojrzenie. – Do Maca.
Nie była zachwycona, ale z drugiej strony nie było co wybrzydzać. Sama od lunchu nie miała nic w ustach, a kilka kieliszków wina, które wypiła, dawały się we znaki. Popularny fast food był przy Szerokiej – głównej ulicy deptaku starówki, więc bliska odległość to dodatkowy atut. Weszli do środka. Przy kilku stolikach siedzieli studenci, którzy także zrobili przystanek w drodze z imprezy do domu.
Joanna zamówiła drwala w wersji wege, a Kornel kanapkę z rybą. Jak tak dalej pójdzie, w końcu całkiem zrezygnuję z mięsa – pomyślała kobieta. Już od jakiegoś czasu przymierzała się do odstawienia dań mięsnych, ale to wciąż było dla niej trudne.
Usiedli przy pierwszym lepszym wolnym stoliku. Kornel okazał się wielkim gadułą, ale Joanna z zaciekawieniem słuchała, jak opowiadał jej historie związane z Toruniem. Okazało się, że kiedyś, pod koniec studiów, pracował jako przewodnik. I musiał świetnie sobie radzić, bo był prawdziwym gawędziarzem. Coraz lepiej rozumiała, dlaczego tak lekko rozmawiało im się w czasie dzisiejszego wywiadu. Mężczyzna był dociekliwy i miał dar słuchania. To niezwykle rzadkie, by ktoś był jednocześnie i świetnym mówcą, i świetnym słuchaczem. A on te dwie cechy w sobie łączył. Joanna czuła się bardzo swobodnie w jego towarzystwie. Najpierw trochę spięta, ubrana niecodziennie, przykuwała spojrzenia studentów i pań za kontuarem, teraz zapomniała już zupełnie, że poza nimi w restauracji jest ktoś jeszcze. Pochłaniała te wszystkie historie i wyobrażała sobie, że mieszka w tym mieście od zawsze. Że tu pasuje.
Kornel odprowadził ją do domu, gdy zegar wskazywał kwadrans po drugiej.
– Trochę nam się przedłużyło.
– Nie jest jeszcze tak późno, biorąc pod uwagę, jak miły był to wieczór. – Joanna spojrzała w okna i dostrzegła, że w salonie pali się jeszcze światło.
– Mam nadzieję, że ja też się do tego przyczyniłem.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– No dobrze, zmykaj na górę. Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.
– Ja też – rzuciła wesoło i zniknęła w klatce kamienicy.