Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poznaj duchowe życie warzyw. Odwiedź Zwierzogród w wersji vege!
Niezwykła powieść grozy i kryminał dla najmłodszych w jednym!
Tej nocy niemal całe Jarzynowo przybyło na urodziny Melki Brukselki. Miejscowy bajarz, Hilary Czosnek, do późnego wieczora zabawia młode warzywka swoimi opowieściami grozy o wampiju. Nie wszyscy ich jednak słuchają. Najstarsza siostra Melki, nastoletnia Anielka, wybiera się na imprezę do koleżanki i… przepada bez śladu.
Spokojne miasteczko tylko raz było świadkiem tak dramatycznych wydarzeń, kiedy zniknęła Malina Pomidor. Tamtej sprawy nigdy nie rozwiązano. Tym większa odpowiedzialność ciąży na Best Selerze, synu dawnego szeryfa, czuwającym nad bezpieczeństwem w Jarzynowie.
Sprawa zatacza coraz szersze kręgi. Na jaw wychodzą wstydliwe sekrety mieszkańców Jarzynowa. Znikają kolejne warzywa… Równolegle własne, niebezpieczne śledztwo prowadzą trzy młodsze siostry Anielki. Czy Best Seler zdoła je uratować?
„Każdy myśli sobie: pomidor, brukselka, seler, cóż bardziej pospolitego? Jednak gdy przeczytacie tę książkę, zupełnie inaczej na nie spojrzycie. Okaże się bowiem, że warzywa prowadzą fascynujące życie!” – mówi dziadek Hubert, wręczając swoim wnuczkom niezwykłą księgę Best Seler i zagadka znikających warzyw... Dziewczynki czeka pełna wrażeń, nieprzespana noc, czego i Wam – drodzy czytelnicy – życzymy.
Mikołaj Marcela – pisarz, nauczyciel akademicki (prowadzi zajęcia i warsztaty z teorii fabuły, pisania artystycznego i kultury popularnej), autor tekstów piosenek, specjalista z zakresu popkultury, literatury grozy i Jamesa Bonda. Współautor i współkoordynator kierunku sztuka pisania na Uniwersytecie Śląskim. Publikował m.in. w czasopismach: „Teksty Drugie”, „Czas Kultury”, „Kultura Popularna”, „FA-art”. Eseje jego autorstwa ukazały się także w leksykonach Bond i Wampir. Ma na swoim koncie także dwie powieści z pogranicza fantastyki i grozy dla dorosłych. Prywatnie fan seriali i zdrowego trybu życia. W wolnych chwilach prowadzi bloga kulinarnego Kuchnia Dr. Marceli. Mieszka w Katowicach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 149
Dla Moniki
Czy rośliny – tak jak zwierzęta i my, ludzie – wiodą ciekawe życie i przeżywają niesamowite przygody, czy też skazane są na wieczną wegetację? Takie oto niezwykłe pytanie pewnego czerwcowego popołudnia zadała moja najmłodsza siostra – sześcioletnia Renata. Skłonił ją do tego niespodziewany ruch liści pomidora, które zwróciły się w stronę letniego słońca. Po jedenastu latach życia i zaliczeniu pięciu klas szkoły wiem, że to nic dziwnego, ponieważ rośliny – jak wszystkie organizmy żywe – są zdolne do ruchu. Ale czy potrafią myśleć, mają uczucia i żyją własnym życiem, gdy my nie patrzymy – tego nie byłam pewna.
Jednak obie z Renatą nie musiałyśmy długo czekać na odpowiedź. Dostarczyła nam jej nasza starsza siostra, Karolina. Ona już niebawem wybierała się do liceum, dlatego wydawało jej się, że pozjadała wszystkie rozumy. Stwierdziła, że Renata nie powinna zadawać dziecinnych pytań, bo oczywiste jest, że rośliny pozbawione są jakiejkolwiek świadomości. Powiedziała to na tyle przekonująco, że Renatka była gotowa się z nią zgodzić, jednak ja miałam pewne wątpliwości. Na szczęście udało mi się je rozwiać jeszcze tego samego wieczora.
Traf chciał, że spędzałyśmy wakacje na działce dziadków. Hubert, ojciec naszej mamy, przez całe życie był leśnikiem, a teraz – na emeryturze – skupił się na uprawie swojego ogródka. Wszystko to czyniło z niego największego specjalistę od roślin, jakiego mogłyśmy sobie wyobrazić. Większego nawet od naszej najstarszej siostry, Anety, która czekała w mieście na wyniki matury z biologii, by udać się na studia medyczne. Wieczorem, kiedy kładłyśmy się spać, dziadek Hubert zajrzał do pokoju, by zapytać, jak nam minął dzień. To wtedy postanowiłam podzielić się z nim naszym roślinnym problemem – i to mimo obawy, że mogę zostać wyśmiana.
Dziadek jednak przyjął moje pytanie z pełną powagą. Pogładził białą brodę i zdjął z głowy kapelusz.
– Niesamowite... – powiedział cicho i niewyraźnie. – Wiele lat temu sam zadałem sobie to pytanie i wtedy... Zaraz wracam! – dodał ożywionym głosem.
Po minucie był już z powrotem w pokoju. W dłoni dzierżył starą, pięknie oprawioną książkę. Na okładce próżno było szukać imienia i nazwiska autora, widniał na niej tylko tytuł: Best Seler i zagadka znikających warzyw.
– Dawno temu, gdy nurtował mnie ten sam problem co was, mój ojciec wręczył mi tę oto księgę. – Dziadek podał mi tom pełen cudownych ilustracji, które ujawniły się, gdy tylko przewertowałam środek. – Każdy myśli sobie: pomidor, brukselka, seler, cóż bardziej pospolitego? Jednak gdy przeczytacie tę książkę, spojrzycie na nie zupełnie inaczej. Okaże się bowiem, że warzywa prowadzą fascynujące życie! Co więcej, często przeżywają ciekawsze przygody niż my, ludzie. W ich świecie zdarzają się dramaty, jednak nie brakuje w nim także szczęśliwych zwrotów akcji.
– Ale to pewnie tylko kolejna głupia bajka dla dzieci! – oburzyła się Karolina.
– Masz rację, to w pewnym sensie bajka. Jednak czy jest coś piękniejszego od magii baśni? Ponadto musisz pamiętać, że każda tego typu opowieść ma w sobie wielką moc i często mówi więcej niż niejeden podręcznik.
– Ale, dziadku, o czym to jest tak dokładnie? – zapytała zaintrygowana Renatka.
– Teraz już dokładnie nie pamiętam, bo czytałem tę książkę wiele lat temu – odparł Hubert, uśmiechając się przy tym nieznacznie. – Wiem tylko, że znajdziecie w niej cudowną krainę i jej niezwykłych mieszkańców, strasznego potwora, który im zagraża, i zagadkę, którą rozwikłać może jedynie nieustraszony detektyw i jego pomocnicy, a właściwie pomocnice. Ale co ja wam będę opowiadał... jeśli chcecie, przeczytajcie!
Jarzynowo, ojczyzno Ty moja najzdrowsza
Pełna witamin, kolorów, wody i słońca,
Widzę i opisuję Twój urok codziennie,
Sądząc, że właśnie tak obowiązek swój spełnię.
Lecz daremne to starania i szkoda trudu,
Nigdy nie oddam piękna warzywnego ludu
I jarzyn żywota poczciwego spokoju,
Który płynie od lat bez żadnego wyboju.
Nie opiszę też smaku mineralnych soli,
Z których wszyscy możemy korzystać do woli.
I Ciebie, co jak Ziemia Obiecana nam jesteś,
Na której życie jarzynom płynie niespiesznie,
Co jak Matka przygarniasz do siebie warzywa,
By każde fotosyntezy mogło zażywać.
By to wszystko opisać, zabraknie mi strofek,
Stąd rozpocznę na razie od pierwszych wykopek!
Adam Bakłażan,Pan Bakłażan, czyli Pierwsze Wykopki w Jarzynowie,Inwokacja
Co stało się z Maliną Pomidor? To pytanie od lat zaprzątało głowy mieszkańcom Jarzynowa – małego, urokliwego miasteczka leżącego po drugiej stronie Wielkiego Lasu. Jak sama nazwa wskazuje, mieszkały w nim wyłącznie warzywa, które wiodły w Jarzynowie spokojne życie. Ci, którzy nie potrafią przez moment wysiedzieć w miejscu, mogliby uznać takie życie za wegetację, bo w Jarzynowie wszystko toczyło się według stałego, ustalonego rytmu. Ale właśnie ten niezmienny rytm od zawsze sprawiał, że warzywa były szczęśliwe, a ich miasteczkiem nigdy nie wstrząsały dramatyczne wydarzenia. Poza jednym, do którego doszło kilkanaście lat temu. Zaginięcie Maliny Pomidor, której nigdy nie odnaleziono, początkowo było prawdziwym szokiem dla mieszkańców Jarzynowa. Ale z czasem – jak to zwykle bywa – wszystko wróciło do normy i po wielu latach warzywa rzadko myślały o tamtych dniach.
Nasza historia zaczyna się w momencie, kiedy w Jarzynowie dobiegał końca kolejny spokojny dzień. Best Seler, szeryf miasteczka, skończył właśnie codzienny obchód i zmierzał do domu Augusty Kapusty. Ulice Jarzynowa były puste, ponieważ niemal wszyscy mieszkańcy, tak jak on, zaproszeni zostali na wielką imprezę z okazji urodzin jednej z czterech córek Augusty – Melki Brukselki.
Słońce chowało się za horyzontem, gdy Best Seler przybył na miejsce. Przyjęcie trwało już w najlepsze. Przy wejściu powitała go Augusta Kapusta w towarzystwie solenizantki – przeuroczej i niezwykle rezolutnej jak na swój wiek Melki. Nie mogło także zabraknąć jej sióstr – najmłodszej Rachelki, starszej od niej Kornelki oraz najstarszej Anielki, która w tym roku miała zakończyć edukację w miejskiej szkole.
Po wyściskaniu się z Brukselkami Best Seler rozpoczął żmudną, choć całkiem przyjemną robotę, jaką było witanie się z pozostałymi gośćmi: najpierw z Elżbietą Cebulą, dyrektorką szkoły, i jej mężem Januszem Ziemniakiem, burmistrzem Jarzynowa; z sędziwym Gustawem Kalafiorem i jego wnukiem, Bartłomiejem Brokułem, miejscowym geniuszem i nauczycielem nauk wszelakich; Alojzym Kalarepką z żoną Adelą Rzepką-Kalarepką i ich dziećmi; z Karolą Fasolą (z domu Szparagówną), redaktorką naczelną „Głosu Jarzynowa”, gazety codziennej ukazującej się w miasteczku od niepamiętnych czasów, i z jej mężem Mung Fasolą; z Mariuszem Jakubem Bobem, fotografem „Głosu Jarzynowa” i autorem czytywanej przez wszystkie warzywa rubryki „Piszę, jak jest”; z Wiktorem Porem i Natalią Pietruchą, zastępcami Best Selera w biurze szeryfa; z Ewką Marchewką i jej młodszą siostrą Dorotką Karotką i z wieloma innymi, na których wymienienie nie starczyłoby nam czasu. Byli też państwo Papryka wraz z rojem małych Papryczek, choć na urodziny Melki nie przyszła ich najstarsza córka, Dżesika Papryka. Zabrakło również kilkorga rówieśników Dżesiki i Anielki. Najprawdopodobniej tylko dlatego liczni goście jakoś pomieścili się w ogrodzie przy domu Augusty Kapusty, gdzie toczyło się to gwarne przyjęcie.
Jego finałem, jak zwykle, były snute przy dogasającym ognisku opowieści Hilarego Czosnka. Hilary był krzepkim staruszkiem, którego pomarszczona, niemal biała twarz kontrastowała z wieczną energią. Z racji wieku znał wiele niezwykłych historii i potrafił nimi nastraszyć młode warzywka jak nikt inny.
Tak też miało być tego wieczora. Kiedy gwiazdy jasno lśniły na kruczoczarnym niebie, na które mozolnie wspinało się okrągłe oblicze księżyca, Hilary snuł gawędę, jakiej jeszcze nigdy nie opowiedział Brukselkom ani żadnym innym młodym warzywkom.
– Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i za siedmioma lasami, po drugiej stronie Wielkiego Lasu, żyły sobie warzywa takie jak my. Niczego im nie brakowało, dlatego były szczęśliwe. Wszystkie mieszkały w Jarzynowie i nie ruszały się z niego na krok, bo i po co? Ale było jedno warzywo, które nie mogło usiedzieć na miejscu i podczas swoich pieszych wycieczek zapuszczało się poza granice miasta. Każdego dnia szło trochę dalej, choć według wielu było to niebezpieczne. Niespodziewanie zaprzestało wędrówek. Mieszkańcy próbowali dopytywać dlaczego, ale ono nie odpowiadało. Później warzywa, które dawniej uśmiechały się i radośnie pozdrawiały wszystkich dokoła, popadły w marazm. Ich oblicza stały się bledsze i miały coraz mniej energii. Nikt jednak nie był w stanie powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. W końcu uznano to za nieunikniony proces związany ze zmianami w przyrodzie i czekano na poprawę kondycji mieszkańców. I wówczas zdarzyło się coś, co wstrząsnęło wszystkimi!
– Co się stało?! – jęknęła niepewnie Rachelka, która zawsze bardzo emocjonalnie przeżywała opowieści Hilarego Czosnka.
– Jedno z warzyw zniknęło! Zupełnie jakby wyparowało! – powiedział Hilary donośnym głosem i natychmiast zrobił długą pauzę.
Pomiędzy młodymi warzywami, uważnie wsłuchującymi się w każde jego słowo, rozszedł się szmer ekscytacji. Czosnek odczekał chwilę, uśmiechając się pod sumiastym białym wąsem, i kontynuował swoją historię, gdy emocje nieco opadły.
– Dopiero to wydarzenie zmobilizowało mieszkańców do działania. W akcji podjętej na szeroką skalę wzięli udział dosłownie wszyscy. Zaginionego wypatrywano od rana do wieczora przez dwa dni, ale bez skutku. W poszukiwania zaangażowało się też warzywo, które dzięki swoim pieszym wędrówkom poznało okolice poza miastem. W końcu, trzeciego dnia, daleko poza granicami miasteczka, niemal po drugiej stronie Wielkiego Lasu, właśnie to warzywo zauważyło... coś. Początkowo myślało, że to zaginiony, ale to nie był on... Oj, nie!
Przyszedł czas na kolejną długą przerwę, jednak Rachelka, która miała już gęsią skórkę, nie wytrzymała i pisnęła:
– Kto to był, panie Hilary?!
Hilary spojrzał jej głęboko w oczy i przemówił tubalnym głosem:
– Wampij!
Wszystkie małe warzywka zebrane wokół ogniska zapiszczały ze strachu i się zatrzęsły, a następnie rzuciły sobie w ramiona.
– Warzywo znało tego osobnika! Spotkało go podczas ostatniej pieszej wycieczki i to właśnie on je przestraszył na tyle, że zaprzestało kolejnych wędrówek – kontynuował Czosnek tym samym głosem, podsycając jeszcze bardziej przerażenie w młodych słuchaczach.
Tylko dwa małe warzywka zachowywały spokój: Melka, która patrzyła w skupieniu na Hilarego, oraz Kornelka, która kręciła z niedowierzaniem głową.
– Wampij?! A co to? – jęknęła w końcu Rachelka, nie wiedząc, czy w ogóle powinna pytać o to, czym, a może kim był rzeczony stwór.
– Wampij to dziecko nocy! – odrzekł Hilary tym samym teatralnym tonem. Zerwał się gwałtownie, a jego nienaturalnie wydłużony cień padł na białą ścianę domu Augusty Kapusty. – Potwór, który wypija, a właściwie wysysa sok z małych i dużych warzyw. Co gorsza, robi to, gdy śpią, by zapewnić sobie nieśmiertelność i wieczną młodość! Stąd jego nazwa.
– Przecież żadne wampije nie istnieją! To jakiś straszny przesąd! – skrzywiła się Kornelka, która znana była wszystkim ze zdroworozsądkowego i sceptycznego nastawienia do życia. Wierzyła ona jedynie w wiedzę zaczerpniętą z książek i potęgę warzywnego umysłu. Wieczorami zaczytywała się rozprawą swojego pradziadka zatytułowaną Tako rzecze Jan Kapusta.
Anielka, która nie wiadomo skąd znalazła się za plecami Kornelki, trzepnęła ją w ucho. Nie lubiła, kiedy jej młodsza siostra psuła reszcie zabawę swoim zbyt dojrzałym jak na jej wiek podejściem.
– Nie bądź taka do przodu, bo cię z tyłu zabraknie – szepnęła Anielka.
– Tylko nie mów do mnie jak mama, bo nią nie jesteś! – odparła zdenerwowana Kornelka. I rzeczywiście, tak na ogół mawiała ich matka, Augusta Kapusta, kiedy chciała uspokoić jedną z czterech nadgorliwych córek. Bo każda z Brukselek była inna, ale jedno je łączyło – wszystkie były nadgorliwe.
– Hej, dziewczyny, uspokójcie się! – teraz to Melka skarciła szeptem siostry, a te zamilkły jak na zawołanie. W końcu były to urodziny Melki i tego jednego dnia musiały spełniać jej życzenia.
– Ale skąd się wziął ten wampij?! – jęknęła Rachelka, ściskając mocno rączkę Dorotki Karotki.
– Jak myślisz, Rachelko? – zapytał Czosnek.
– No... bo... – zaczęła Rachelka.
Ale nie skończyła, ponieważ Kornelka przerwała jej znudzonym głosem:
– Bo warzywo dotarło poza granice miasteczka i tym samym sprowadziło na resztę śmiertelne niebezpieczeństwo. Taki jest morał, prawda? Że nie powinniśmy się oddalać od Jarzynowa?
– Otóż to, Kornelko, otóż to! Nigdy, ale to przenigdy nie powinnyście się oddalać od Jarzynowa. A już na pewno zapuszczać się w okolice drugiej strony Wielkiego Lasu – odparł Hilary, przenosząc spojrzenie na krnąbrną córkę Augusty Kapusty. – Teraz może ci się to wydawać śmieszne, ale gdybyś spotkała wampija...
– Nie musiałabyś się martwić, bo ja bym go przegnał hen daleko! – wmieszał się we wszystko Best Seler, posyłając przerażonej Rachelce i jej nadąsanej siostrze Kornelce szeroki uśmiech. Te rozpromieniły się i odpowiedziały tym samym.
– No, moje dzieciaczki, chyba pora spać, prawda? – zapytała Augusta Kapusta.
– Ale mamo, pan Hilary jeszcze nie dokończył... – powiedziała Melka i spojrzała błagalnie w oczy Augusty.
Ta jednak była nieugięta.
– Już późno. – Kapusta wskazała na księżyc w pełni, który wydawał się wisieć tuż nad dachem jej domu. – Jutro szkoła! Raz, raz!
Małe warzywka, marudząc i wydając z siebie wszelkie możliwe odgłosy niezadowolenia, z mozołem wstały z trawy i rozeszły się do swoich rodziców. Brukselki pozostały przy mamie.
– Mamo – zaczęła Anielka, wykorzystując chwilę ciszy, jaka niespodziewanie zapadła – Frytka Ziemniak i Dymka Cebula robią dzisiaj imprezę pod gołym niebem. Będzie Dżesika Papryka, Cieciorka Groch, Wirginia Cukinia...
– O tej porze?! Wykluczone!
– Ale mamo! – Anielka aż ze złości tupnęła nogą. – Tam będą wszyscy!
– Twoja siostra ma dziś urodziny. Chyba mogłabyś ten jeden raz zostać w domu, prawda?
– Ten jeden raz?! Ciągle siedzę w domu, a dzisiaj będzie świetna impreza! – Augusta nie wyglądała na przekonaną, ale mimo to Anielka spróbowała swojej ostatniej szansy. – Mamo, proooooooszę!
– Mamo, skoro Anielce tak zależy, pozwól jej iść. Niech to będzie już ostatni prezent urodzinowy dla mnie. – Melka uśmiechnęła się najpierw do matki, a potem do najstarszej siostry.
– Dzię-ku-ję – Anielka wypowiedziała to słowo bezgłośnie, ale Melka nie miała problemu z jego zrozumieniem.
– No dobrze. Ale masz wrócić przed jedenastą w nocy, zrozumiano? – Augusta wyraźnie zaakcentowała końcówkę swojej wypowiedzi.
Anielka tylko skinęła głową i tyle ją widziano. Impreza u Dymki i Frytki miała się za chwilę zacząć, dlatego udała się na nią lotem błyskawicy.
Pozostałe Brukselki niebawem poszły spać. Rachelka i Kornelka szybko zasnęły, ale Melkę coś męczyło tej nocy. Obracała się z boku na bok i nie mogła zapaść w sen. Za oknem niespodziewanie zaczął dąć wicher, który przez chwilę zabrzmiał, jakby coś zawyło w oddali. Melce przypomniał się wampij, ale wnet odegnała te głupie myśli. Jednak kiedy sen w końcu przyszedł, przez resztę nocy śniły jej się koszmary...
– Wstawajcie! Za godzinę zaczynają się lekcje!
Pani Kapusta, która przygotowywała córkom śniadanie w kuchni na parterze, krzyknęła na tyle głośno, że Melka, Rachelka i Kornelka przebudziły się gwałtownie w swoim pokoju znajdującym się na piętrze. Piętnaście minut później, po codziennych przepychankach w kolejce do łazienki, cała trójka zameldowała się przy dużym okrągłym stole, na którym stały już ich ulubione sole mineralne.
Musicie wiedzieć, że warzywa w Jarzynowie żywiły się wyłącznie solami mineralnymi, które popijały wodą. Potem każdy posiłek wieńczyły drzemką na świeżym powietrzu. W czasie krótkiej sjesty na leżakach wystawionych na tarasach domów, pod wpływem promieni słonecznych i tlenu, dochodziło do procesu fotosyntezy. To dzięki niej małe warzywka, takie jak Melka, Rachelka i Kornelka, wyrastały na dorosłe osobniki, a dojrzałe warzywa, jak Augusta Kapusta, zdobywały energię, by zajmować się swoimi dziećmi.
– A gdzie Anielka? – zapytała pani Kapusta, kończąc zmywać naczynia.
– Pewnie jeszcze śpi – odparła Kornelka, choć miała pełne usta.
Augusta Kapusta pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Rachelko, obudzisz siostrę?
– Dobrze, mamo!
Najmłodsza z sióstr wstała od stołu i błyskawicznie znalazła się na piętrze. Niestety okazało się, że Anielki nie ma w pokoju. Jej łóżko było posłane – wyglądało dokładnie tak, jak poprzedniego dnia. Rachelka natychmiast zbiegła po schodach i zameldowała o tym mamie.
– Jak to jej nie ma?! – Augusta Kapusta niemal się zapowietrzyła.
– Pewnie znów została u Dżesiki na noc – zauważyła Kornelka, choć nadal miała pełne usta.
– A co jeśli porwał ją wampij?! – jęknęła Rachelka.
Kornelka uśmiechała się, jakby usłyszała świetny żart, ale jej najmłodsza siostra pytała absolutnie poważnie.
– Rachelko, daj spokój, to nie wampij – Melka ścisnęła jej dłoń. – Też myślę, że została u Dżesiki na noc.
– Obiecała mi, że wróci do domu przed jedenastą w nocy! Już ja sobie z nią porozmawiam! – powiedziała wyraźnie poirytowanym głosem pani Kapusta. Chwyciła słuchawkę telefonu i wybrała numer do Moniki Papryki, mamy Dżesiki. – Halo, Monika? Witaj, moja droga. Czy jest może nadal u ciebie moja córka? – Chwila ciszy. – Ach, nie ma jej i nie nocowała u was? – Kolejna pauza. – Mówiła Dżesice, że wraca do domu? Aha, rozumiem. Może po prostu już wyszła do szkoły. Dziękuję! Do zobaczenia!
Augusta Kapusta odłożyła słuchawkę. Przez parę sekund zarówno ona, jak i trzy jej córki milczały. W końcu pani Kapusta wzięła głęboki wdech i zamierzała coś powiedzieć, ale uprzedziła ją przerażona Rachelka.
– Mamo, a co jeśli Anielkę naprawdę porwał wampij?!