Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
25 osób interesuje się tą książką
Drugi tom mrocznej serii „Królowe i potwory” bestsellerowej zagranicznej autorki!
Świat gangsterów w charakterystycznym, humorystycznym stylu J.T. Geissinger!
Sloane Keller budzi się w nieznanym miejscu w obecności mężczyzny, który odpowiada za jej porwanie. Dowiaduje się, że została odurzona narkotykami, a podczas uprowadzenia złamała komuś nos.
Dziewczyna powoli przypomina sobie zdarzenia z poprzedniej nocy oraz stojącego przed nią człowieka. To Declan O’Donnell. Mężczyzna, który wepchnął ją do samochodu i uwięził.
Jednak ich rozmowa nie jest naznaczona błaganiami dziewczyny, a raczej zabawnym przekomarzaniem. Lecz Sloane nie będzie do śmiechu, kiedy się dowie, że Declan obwinia ją o rozpoczęcie mafijnej wojny, w której zginęli jego ludzie, i to ona będzie musiała za to odpowiedzieć. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 428
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Carnal Urges
Copyright © 2021 by J.T. Geissinger
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Anna Grabowska
Korekta:
Wiktoria Kulak
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-574-8
Sloane
Otwieram oczy i widzę mężczyznę pochylającego się nade mną.
Ubrany jest w czarny garnitur od Armaniego. Ma kruczoczarne włosy, mocno zarysowaną szczękę i najpiękniejsze niebieskie tęczówki, jakie w życiu widziałam. Jego oczy otacza wachlarz rzęs: długich, podkręconych, gęstych i ciemnych jak jego włosy.
Jestem zaintrygowana tym przystojnym nieznajomym przez jakieś dwie sekundy – do momentu, aż sobie przypominam, że mnie porwał.
Powinnam przecież wiedzieć, że im gorętszy facet, tym szybciej powinno się od niego uciekać. Piękny mężczyzna to bezdenna otchłań twojego poczucia własnej wartości, która może zniknąć i nigdy więcej nie wrócić.
Mój porywacz o głębokim głosie złagodzonym melodyjnym irlandzkim akcentem mówi:
– Obudziłaś się.
– Brzmisz, jakbyś był rozczarowany.
Kąciki jego pełnych ust unoszą się delikatnie. Bawię go.
Uśmiech ten jednak znika tak szybko, jak się pojawił, a mężczyzna wycofuje się, usadawiając swoją muskularną sylwetkę na krześle naprzeciwko mnie. Obdarzył mnie spojrzeniem, które mogłoby zamrozić lawę.
– Usiądź. Porozmawiajmy.
Leżę rozciągnięta na kremowej, skórzanej sofie w wąskim pokoju o kopulastym sklepieniu, a moje nagie stopy owiewa suche, chłodne powietrze.
Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam ani gdzie tak właściwie jestem. Pamiętam tylko tyle, że jechałam w odwiedziny do najlepszej przyjaciółki, Natalie, która mieszka w Nowym Jorku. Oraz moment, w którym na parking podziemny w jej budynku wjechało pół tuzina czarnych samochodów terenowych typu SUV. Niebieskooki diabeł wyskoczył z jednego z pojazdów o przyciemnionych szybach i mnie porwał.
Doszło też do wymiany ognia. Pamiętam zapach prochu strzelniczego unoszący się w powietrzu i ogłuszający huk strzałów...
Siadam gwałtownie, a pokój zaczyna wirować. Czuję ostry ból w prawym ramieniu, zupełnie jakbym została w nie uderzona. Walcząc z nudnościami, biorę kilka głębokich oddechów. Jedną rękę przyciskam do brzucha na wysokości wzburzonego żołądka, a drugą do lepkiego czoła.
Jest mi niedobrze.
– To wina ketaminy – stwierdza mój porywacz, obserwując mnie.
Jego imię zapadło mi w pamięci: Declan. Zdradził mi je zaraz po tym, jak wepchnął mnie do swojego SUV-a. Wyjawił też, że zabiera mnie na rozmowę ze swoim szefem… w Bostonie.
Teraz sobie przypominam. Jestem w samolocie lecącym na spotkanie z głową irlandzkiej mafii. Mam odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących tego, jak to niby zaczęłam wojnę pomiędzy jego rodziną i Rosjanami. I wszystkimi innymi.
To by było na tyle, jeśli chodzi o moje wakacje w Nowym Jorku.
Kilkakrotnie przełykam ślinę, aby uspokoić wzburzony żołądek
– Odurzyłeś mnie?
– Musieliśmy. Jesteś niesamowicie silna jak na kogoś, kto ubiera się niczym wróżka-zębuszka.
To porównanie mnie irytuje.
– Fakt, że ubieram się dziewczęco, nie znaczy, że jestem małą dziewczynką.
Mężczyzna przesuwa spojrzeniem po moich ubraniach.
Mam na sobie neonoworóżową, tiulową minispódniczkę od Betsy Johnson, a do niej dobrałam zwykły, biały T-shirt. Strój uzupełniam białą, krótką kurtką dżinsową, którą ozdobiłam za pomocą motylków z kryształków górskich. Motyle są piękne i stanowią niesamowity symbol nadziei oraz przemiany – i to jest dokładnie ten rodzaj pozytywnie pierdolniętej energii, o którą mi chodzi. Nawet jeśli jest dziewczęca.
– Bez dwóch zdań – mówi Declan obojętnym tonem. – Twój prawy sierpowy jest imponujący.
– Co masz na myśli?
– Mam na myśli to, co zrobiłaś z nosem Kierana.
– Nie znam ani Kierana, ani jego nosa.
– Nie pamiętasz? Złamałaś mu go.
– Złamałam? Nie. Przecież pamiętałabym łamanie czyjegoś nosa.
Kiedy Declan nic nie odpowiada, tylko siedzi i się we mnie wpatruje, moje serce tonie.
– Narkotyki? – pytam.
– Aha.
Spoglądam w dół, na moją prawą rękę i ze zdziwieniem zauważam siniaki na knykciach.
Złamałam komuś nos. Jak mogę tego nie pamiętać?
– O Boże. Czy ja mam uszkodzony mózg?
– Bardziej niż wcześniej? – rzuca, unosząc ciemną brew.
– To nie jest śmieszne.
– A niby skąd miałabyś to wiedzieć? Masz na sobie dziecięcy kostium halloweenowy. Powiedziałbym, że twoje poczucie humoru jest tak samo kiepskie jak zawartość twojej garderoby.
Walczę z nieoczekiwaną chęcią roześmiania się.
– Dlaczego jestem boso? Gdzie są moje buty? – pytam. Gdy Declan znów milczy i jedynie przygląda mi się oceniająco, dodaję: – To była moja jedyna para od Louisa Vuittona. Czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, jak drogie były te buty? Musiałam oszczędzać przez wiele miesięcy.
Przechyla głowę, przyglądając mi się tymi przeszywającymi niebieskimi oczami. Obserwuje mnie trochę zbyt długo, przez co czuję się nieco niekomfortowo.
– Nie boisz się – zauważa.
– Przecież już mi powiedziałeś, że nie masz zamiaru mnie skrzywdzić.
Declan myśli przez chwilę i ściąga brwi w zamyśleniu, po czym pyta:
– Czyżby?
– Tak. Na parkingu podziemnym – przypominam.
– Zawsze mogę zmienić zdanie.
– Nie zrobisz tego.
– Dlaczego nie?
Wzruszam ramionami.
– Ponieważ jestem urocza. Wszyscy mnie uwielbiają – oznajmiam. Jego pochylonej głowie i zmarszczonym brwiom towarzyszy teraz wydęta górna warga. – To prawda – bąkam. – Jestem bardzo sympatyczna.
– Ja cię nie lubię.
To sprawia, że się lekko wzdrygam, choć staram się tego nie pokazać.
– Ja ciebie też nie lubię – odpowiadam.
– To nie ja twierdzę, że jestem uroczy.
– Ach, no to dobrze, bo nie jesteś.
Wpatrujemy się w siebie przez chwilę, po czym Declan mówi:
– Podobno mój akcent jest uroczy.
– Wcale nie jest – odpowiadam rozbawiona. Kiedy mężczyzna wygląda, jakby wątpił w moje słowa, ustępuję. – Nawet gdyby był, to nie ma znaczenia przez twoją okropną osobowość. O czym chciałeś rozmawiać? Chociaż zaczekaj… Najpierw muszę siusiu. Gdzie jest łazienka?
Gdy wstaję, Declan pochyla się i chwyta za mój nadgarstek, zmuszając mnie do powrotu do pozycji siedzącej.
– Pójdziesz do łazienki wtedy, kiedy powiem, że możesz iść – warczy, nie puszczając mojej ręki. – Tymczasem przestań otwierać swoje cholerne usta i mnie posłuchaj.
Teraz ja unoszę brwi.
– Słuchanie idzie mi lepiej, gdy nie jestem rozstawiana po kątach.
Znów wpatrujemy się w siebie. Prędzej oślepnę, niż pierwsza mrugnę. To pojedynek, cicha przepychanka, w której żadne z nas nie chce dać za wygraną.
W końcu Declan napina mięśnie szczęki, a następnie wzdycha i niechętnie puszcza mój nadgarstek.
Ha, przywyknij do przegrywania, gangsterze.
– Dziękuję – odpowiadam, uśmiechając się sympatycznie.
Wygląda identycznie jak mój starszy brat w dzieciństwie, kiedy miał ochotę znokautować mnie za bycie wkurzającą. Ta myśl sprawia, że uśmiecham się szeroko.
Mężczyźni mówią, że kochają silne kobiety, ale tylko do momentu, gdy jakąś poznają.
Składam ręce na kolanach i czekam, aż Declan zapanuje nad swoją złością. Siada z powrotem na krześle i poprawia swój krawat.
– Oto zasady – odzywa się przez zaciśnięte zęby.
Zasady? Dla mnie? Śmieszne.
Mimo wszystko udaję chętną do współpracy i zamiast zaśmiać mu się w twarz, siedzę cierpliwie, słuchając, co ma do powiedzenia.
– Po pierwsze nie toleruję nieposłuszeństwa. Jeżeli wydam ci rozkaz, to masz go wykonać.
Magiczna kula mówi: Perspektywa nie wygląda zbyt dobrze.
– Po drugie nie odzywasz się, dopóki nie zostaniesz o to poproszona.
W jakim wszechświecie to się dzieje? Bo na pewno nie w tym.
– Po trzecie nie jestem Kieranem. Jeśli mnie uderzysz, oddam. – Jego niebieskie oczy błyszczą, a głos zniża się o oktawę, gdy Declan dodaje: – A to będzie bolało.
Próbuje strachem wymusić na mnie posłuszeństwo. Ta taktyka nigdy nie działała na mojego ojca i nie podziała również na mnie.
– Cóż za dżentelmen – rzucam z pogardą.
– To nie wy, kobiety, zawsze płaczecie o równouprawnienie? Z wyjątkiem sytuacji, kiedy jest to dla was niewygodne.
Declan jest pierwszorzędnym dupkiem, ale ma rację. Nie powinnam robić czegoś, z czego konsekwencjami sobie nie poradzę.
Tyle że w tym przypadku mogę się z tym uporać, o czym Declan prędzej czy później przekona się na własnej skórze. Nie po to spędziłam ostatnie dziesięć lat, pocąc dupę na zajęciach z samoobrony, żeby teraz rozpłakać się przez groźbę z ust jakiegoś przypadkowego irlandzkiego gangstera.
Po chwili ciszy, podczas której mężczyzna nie kontynuuje wygłaszania swoich zasad, pytam:
– Jest ich więcej?
– Pomyślałem, że twój uszkodzony mózg da radę przyswoić tylko trzy – mówi śmiertelnie poważnym tonem.
O Panie, on naprawdę mógłby przekonać ptaki, aby wyskoczyły z własnego gniazda.
– Jakiś ty troskliwy – odpowiadam z przekąsem.
– Tak jak mówiłaś. Jestem dżentelmenem.
Wstaje, przez co góruje nade mną wzrostem i wygląda imponująco. Odchylam się i spoglądam na niego z dołu, niepewna jego zamiarów.
Wydaje się usatysfakcjonowany moją zaniepokojoną reakcją.
– Toaleta znajduje się na tyłach samolotu. Masz dwie minuty. Jeśli nie wyjdziesz do tego czasu, rozwalę drzwi.
– Dlaczego? Naprawdę myślisz, że próbowałabym ucieczki przez toaletę?
Mruży oczy, a ja zauważam, że znowu jest zirytowany. Potwierdza to, wzdychając przeciągle.
– Uważaj, dziewczynko. Może twój chłopak Stravos toleruje wyszczekane kobiety, ale ja nie – mówi cicho.
Przypuszczam, że wspomniał o Stravosie tylko po to, żeby pokazać mi, iż odrobił pracę domową na temat swojego więźnia i wie co nieco o moim życiu. Wcale mnie to nie dziwi, każdy ceniący się porywacz zrobiłby to samo.
Jednak jeden ważny fakt się nie zgadza, a ja lubię klarowność w tej konkretnej kwestii.
– Stravos nie jest moim chłopakiem – oznajmiam.
Declan ponownie wykrzywia czarną brew w pogardliwym geście.
– Słucham?
– Powiedziałam, że nie jest moim chłopakiem. Nie bawię się w związki.
– Biorąc pod uwagę twoją potrzebę ruszania ustami, jakoś wcale mnie to nie dziwi.
Jego jądra znajdują się mniej więcej na linii moich oczu, jednak powstrzymuję chęć zapoznania ich z moją pięścią. Zostawię to na później.
– Chodziło mi o to, że nie mam cierpliwości do związków ani do chłopaków. Pochłaniają zbyt dużo energii. Więcej z nimi zachodu, niż są warci.
Patrzy na mnie z obojętnym wyrazem twarzy, ale oczy niemalże uciekają mu w głąb czaszki.
– Więc zerwaliście? – pyta.
– Czy ty w ogóle mnie słuchasz? On nigdy nie był moim chłopakiem. Jak już mówiłam, nie bawię się w związki.
– To dobrze – stwierdza, a jego usta wykrzywia lekko złowieszczy uśmieszek. – Nie będę musiał użerać się z rycerzem na białym koniu, który próbowałby cię uratować.
Śmieję się, wyobrażając sobie Stravosa na koniu. Przecież on boi się zwierząt.
– Och, on na pewno będzie próbował mnie uratować – zapewniam. Kiedy Declan mruży oczy, dodaję: – Gdybyś mógł go nie ranić, to byłabym wdzięczna. Miałabym wyrzuty sumienia, gdyby przeze mnie coś mu się stało. – Znów zapada ogłuszająca cisza i czuję potrzebę wyjaśnienia wszystkiego. – Ja rozumiem, że musisz zrobić te wszystkie swoje gangsterskie rzeczy, ale Stravos naprawdę jest miłym facetem. To nie jego wina, że będzie próbował mnie uratować. On po prostu nie będzie umiał się powstrzymać.
– A to niby czemu?
– Mówiłam ci, jestem urocza. Przepadł w dniu, w którym się poznaliśmy.
Nikt nigdy nie spojrzał na mnie w sposób, w jaki patrzy na mnie teraz Declan. Tak jakby na szczycie samolotu właśnie wylądował statek kosmiczny, próbujący wciągnąć nas do środka promieniem ściągającym. Nie mógł chyba wyglądać na bardziej zmieszanego. Muszę przyznać, że ten widok jest całkiem zadowalający.
Jednak moje poczucie satysfakcji wyparowuje, gdy Declan owija swoje duże ręce wokół moich ramion i podnosi mnie do pozycji pionowej, a następnie się nade mną pochyla.
– Jesteś prawie tak urocza jak opryszczka – mówi przez zęby. – A teraz idź się wysikać.
Odpycha mnie, mamrocząc pod nosem przekleństwo, i przeczesuje dłońmi włosy.
Gdyby kij wbity w tyłek tego faceta był większy, to stałby się drzewem.
Udaję się na tył samolotu, mijając kolejne skórzane sofy i fotele. Wystrój jest elegancki, ale bez przepychu. Wszystko utrzymane zostało w beżowych i złotych odcieniach, a okienka mają malutkie zasłonki. Pod bosymi stopami czuję miękki, luksusowy dywan. Ten samolot jest miniaturowym penthouse’em… w pakiecie z ochroną i bezpieczeństwem.
Sześciu napakowanych gangsterów w czarnych garniturach spogląda na mnie groźnie, gdy się zbliżam. Siedzą po przeciwnych stronach przejścia w fotelach z błyszczącymi, drewnianymi stoliczkami pomiędzy nimi. Dwóch z nich gra w karty, dwóch kolejnych pije whisky, a piąty w swoich mięsistych dłoniach trzyma magazyn. Szósty z kolei wygląda, jakby chciał mi oderwać głowę od ciała. Jest największy z nich wszystkich i ma plaster na spuchniętym grzbiecie nosa, a kołnierzyk jego białej koszuli zdobią plamki krwi.
Jest mi niemal przykro z powodu tego, co mu zrobiłam, zwłaszcza przy jego kumplach. Nie dziwota, że tak na mnie patrzy – został pobity przez dziewczynę, więc jego ego pięciolatka wpadło w szał w alejce z lodami.
W którymś momencie tej przygody mogę potrzebować sojusznika. Małe płaszczenie się teraz może mieć dobry wpływ na przyszłość.
– Przepraszam za twój nos, Kieran.
Kilku mężczyzn prycha pod nosem, natomiast kilku innych spogląda na siebie w zdziwieniu.
Palące spojrzenie Kierana mogłoby stopić stal. Spędziłam dużo czasu w towarzystwie gangsterów, dzięki czemu jestem odporna na ich temperamenty.
– Jeśli to ma jakiekolwiek znaczenie, to nic nie pamiętam. Ta ketamina, którą mi podaliście, porządnie mnie znokautowała. Zwykle nie jestem aż tak niemiła. Nie zrozum mnie źle, popieram przemoc, kiedy trzeba, ale sięgam po nią tylko w ostateczności. Oczywiście gdy jestem tego świadoma… Szczerze mówiąc, to prawdopodobnie próbowałabym złamać ci nos, nawet jeśli nie byłabym pod wpływem narkotyków, mimo wszystko mnie porwaliście. Więc to tyle… W każdym razie obiecuję, że już więcej ci nic nie złamię, chyba że nie zostawisz mi wyjścia. Nawet pójdę z tobą na ugodę. Jeśli będziesz potrzebował, abym wsiadła do bagażnika samochodu albo ładowni statku, innego samolotu lub czegokolwiek, to po prostu kulturalnie zapytaj, a ja z chęcią wykonam polecenie. Nie musimy być urągliwi.
Kieran potrzebuje chwili, aby zdecydować, co odpowiedzieć. Albo może stara się rozgryźć znaczenie słowa „urągliwy”. Tak czy inaczej, ten facet nie jest kimś, kogo można by nazwać inteligentnym rozmówcą. Sama będę musiała wykonać całą brudną i ciężką robotę.
– Chodzi mi o to, że nie musimy być do siebie wrogo nastawieni – podejmuję ponownie. – Masz pracę do wykonania i ja to rozumiem. Nie będę ci tego jeszcze bardziej utrudniać. Po prostu ze mną rozmawiaj, a zejdziemy sobie z drogi szybciej, niż ci się wydaje.
Cisza. Kieran jedynie mruga. Biorę to za potwierdzenie i uśmiecham się do niego.
– Fajnie, dzięki. I dzięki, że mi nie oddałeś. Twój szef powiedział mi, że nie będzie miał skrupułów.
Z drugiego końca samolotu Declan grzmi:
– Idź się w końcu wysikaj!
– Współczuję jego matce. Powinna była go połknąć – odpowiadam, kręcąc głową.
Wchodzę do toalety, a szóstka gangsterów nie odzywa się ani słowem, kiedy zamykam drzwi.
Declan
Porwanie kobiety nie powinno być aż tak skomplikowane.
Jestem wręcz w szoku, że udało nam się ją wsadzić do samolotu. Od chwili, kiedy złapaliśmy ją na tym parkingu na Manhattanie, była wielkim wrzodem na dupie.
Większość ludzi – tych bardziej rozsądnych – robi jedną z trzech rzeczy w obliczu traumatycznego doświadczenia, jakim jest porwanie: płaczą, błagają albo zamykają się w sobie, sparaliżowani strachem. Rzadko się zdarza, że ktoś walczy o przetrwanie albo próbuje ucieczki. Niewielu jest tak odważnych.
No i mamy też tę dziwną dziewczynę.
Rozgadana, wesoła i spokojna. Zachowuje się, jakby grała główną rolę w biografii historycznej swojej ukochanej postaci, która zmarła w kwiecie wieku podczas ratowania grupy głodnych sierot z płonącego budynku albo w trakcie jakieś innego szlachetnego gówna.
Jej odwaga jest niezachwiana. Nigdy nie spotkałem kogoś aż tak pewnego siebie… albo kogoś, kto jest hardy, mimo że nie ma ku temu zbyt wielu powodów.
Ona uczy jogi,do kurwy nędzy. W maleńkiej górskiej miejscowości. A przez sposób, w jaki się nosi, można by pomyśleć, że jest królową Anglii.
Jak, do cholery, dwudziestoparoletnia instruktorka jogi jest tak zuchwała? Zwłaszcza że ledwo co przebrnęła przez studia, nigdy nie była w poważniejszym związku i wygląda, jakby kupowała ubrania od samego Dzwoneczka z Piotrusia Pana.
Nie wiem i nie chcę wiedzieć.
Jestem za to ciekaw jej umiejętności walki. Ona może nie pamięta, jak powaliła Kierana, ale ja zdecydowanie tak. Przez wszystkie lata naszej współpracy jeszcze nigdy nie widziałem, aby ktoś go tak urządził.
Muszę jednak przyznać, że było to całkiem imponujące.
Sprawdziłem wcześniej jej przeszłość, dzięki czemu wiem, że nigdy nie służyła w wojsku ani nie uczęszczała na żadne zajęcia sztuk walki. A wśród tysięcy selfie na jej Instagramie nic nie wskazuje na to, żeby umiała robić coś więcej niż jeść jarmuż, wyginać się jak precel czy przybierać różne pozy w dobrym oświetleniu, prezentując ubrania sportowe.
Pewnie rozproszyły go jej cycki.
Albo może nogi.
A może to wina zarozumiałego uśmiechu, który lubi posyłać chwilę przed tym, jak powie coś, co powoduje, że masz ochotę zacisnąć dłonie na jej szyi i ją ścisnąć. Chociażby po to, aby zamknąć tej dziewczynie usta.
Im szybciej to wszystko się skończy, tym lepiej. Znam ją od zaledwie dwóch godzin – z czego przez jedną była nieprzytomna – i już mam ochotę strzelić sobie w łeb.
Wyjmuję komórkę, wybieram ten sam numer, pod który wciąż wydzwaniam od momentu, gdy zgarnęliśmy tę kobietę, i wsłuchuję się w sygnał.
Po raz kolejny odzywa się poczta głosowa. I po raz kolejny mam nieodparte wrażenie, że coś jest cholernie nie tak.
Sloane
Wszystko zaczyna do mnie wracać, kiedy siedzę na toalecie. Przypominam sobie, że wyskoczyłam z jadącego samochodu.
Nic dziwnego, że boli mnie ramię.
Próbuję pozbierać w całość fragmenty wspomnień, ale obrazy w mojej głowie są ciemne i ciągle się zmieniają. Przywołuję w pamięci moment, gdy podczas ulewy biegłam ulicą, uciekając przed ścigającym mnie Declanem. Następnie przypominam sobie chwilę, w której stałam gotowa do walki, otoczona przez Declana i jego bandyckich kolegów.
Potem już nic.
Mój żołądek dalej daje o sobie znać, ale to pulsująca czaszka najbardziej mnie martwi. Kiedy Declan wyciągnął mnie z samochodu na parkingu, uderzyłam głową o beton. Wydaje mi się, że straciłam przytomność, jeszcze zanim podali mi narkotyk.
Uraz głowy – nawet mały – może oznaczać duże kłopoty. Jeszcze większe niż bycie porwanym w celu konfrontacji z liderem irlandzkiej mafii.
Po skorzystaniu z toalety myję ręce i wracam na przód samolotu, do miejsca, w którym czeka na mnie Declan. Przygląda mi się uważnie, gdy do niego podchodzę, a na jego twarzy gości wyraz, jakby doskwierały mu hemoroidy.
Siadam na sofie, na której wcześniej się obudziłam, po czym podciągam nogi i je krzyżuję.
– Mam pytanie – odzywam się. – Dlaczego wyskoczyłam z samochodu?
– Spojrzałaś na kajdanki, które Kieran miał ci założyć, i wyskoczyłaś – odpowiada ze zmarszczonymi brwiami, spoglądając na moje nogi.
Tak, to by w zupełności wystarczyło. Przecież zazwyczaj to ja zakładam facetom kajdanki, a nie na odwrót.
– To było przed tym, jak złamałam mu nos, czy po?
Unosi brwi, a jego niebieskie oczy wypalają we mnie dziurę.
– Pewnie ten uraz głowy sprawia, że zapominasz o zasadzie numer dwa.
Zastanawiam się przez chwilę, po czym pytam:
– Która to była druga?
– Nie odzywasz się, dopóki nie zostaniesz o to poproszona.
– Ach, no tak, przepraszam. Nie radzę sobie zbyt dobrze z zasadami.
– Ani z wykonywaniem rozkazów.
– To nie tak, że celowo próbuję cię zdenerwować – stwierdzam. Milczę przez sekundę, a następnie dodaję: – Okej, może troszkę. Ale, na miłość boską, ty mnie porwałeś.
Ponownie kieruje wzrok ku moim nogom. Na jego twarzy maluje się wyraz niechęci.
– Co? – rzucam urażona jego spojrzeniem.
– Nie siadaj w ten sposób.
– Czyli w jaki?
– Jakbyś siedziała na ziemi w przedszkolu i czekała, aż pani przedszkolanka zacznie opowiadać bajkę – odpowiada, wskazując moją postawę lekceważącym ruchem ręki.
– Na podłodze.
– Słucham?
– Masz na myśli „na podłodze”, nie „na ziemi”. Ziemia jest na zewnątrz. Podłoga w środku.
Obrzuca mnie gniewnym spojrzeniem, ale ja nie zamierzam zmięknąć. Zamiast tego posyłam mu uśmiech.
– Ktokolwiek uznał cię za czarującą, był idiotą – mówi.
– Oj, no weź. Przyznaj to. Już jesteś moim wielkim fanem.
Wstaje wściekły i wygląda, jakby zaraz mógł zwymiotować.
– Jaką trzeba być kobietą, żeby nie bać się swoich porywaczy? – wybucha.
– Taką, która spędza bardzo dużo czasu w otoczeniu mężczyzn twojego pokroju i wie, jak działacie.
– Co masz na myśli?
– To, że w kwestii hierarchii i wydawania rozkazów mafia funkcjonuje podobnie jak wojsko. A ty już mi powiedziałeś, że nie zamierzasz mnie skrzywdzić. Co oznacza, że twój szef rozkazał, byś mnie złapał i przyprowadził na pogawędkę. Pewnie powiedział też, żebyś dopilnował, aby po drodze nic mi się nie stało. A więc jesteś gotów użyć wszystkich nadzwyczajnych środków, żeby się upewnić, że nie będę miała do powiedzenia nic złego na twój temat. Ani na temat sposobu, w jaki mnie traktujesz podczas podróży. Mogę prosić o szklankę wody? Trochę zaschło mi w ustach.
Wpatrujemy się w siebie w milczeniu, a on wydaje się cieszyć próbą zastraszenia mnie. Mam wrażenie, że mijają godziny, nim Declan w końcu przemawia, bawiąc się węzłem krawata.
– Te usta któregoś dnia wpędzą cię w kłopoty, Dzwoneczku.
Zrywa krawat i rzuca się w moją stronę.
Zaskoczony pisk to wszystko, na co mogę sobie pozwolić, zanim Declan do mnie dopada, dociskając mnie do sofy swoim ciałem. Jego kolano mości się pomiędzy moimi nogami. Przez chwilę się z nim zmagam, próbując go z siebie zrzucić, ale to niemożliwe – ten skurwiel jest zbyt silny. Szarpię się, aż mężczyźnie udaje się unieść mi ręce nad głowę. Potem widzę błysk metalu i słyszę kliknięcie, świadczące o tym, że właśnie zostałam skuta kajdankami.
– Ty skur… – staram się krzyknąć wściekła.
Declan owija moje usta i szczękę swoim krawatem, a następnie zawiązuje go z tyłu mojej głowy.
Świetnie, teraz jestem zakneblowana.
Oddychając ciężko przez nos, patrzę na mężczyznę z oburzeniem. On również lekko dyszy, jednak nie daje mi to zbyt dużej satysfakcji.
– Tak lepiej – mówi, uśmiechając się jak psychopata.
Próbuję wykrzyczeć, że jest zwykłą świnią, ale wydobywa się ze mnie jedynie stłumiony mamrot. Mimo to Declan na pewno zrozumiał, o co mi chodzi.
– No, no, taka urocza młoda dama i tak brzydko się wyraża? Nie nauczyli cię w liceum, że nieładnie jest przeklinać? – pyta, cmokając ze zniesmaczeniem.
Jeszcze jedno pytanie retoryczne, a odetnę ci jaja.
Jest z siebie obrzydliwie zadowolony. Dupek. Tymczasem ja jestem tak wściekła, że cała się trzęsę.
A on nadal ze mnie nie zszedł.
Jego ramiona są podparte po obu stronach mojej głowy, a ciało opiera się o moje. Jest ciepły i ciężki, pachnie delikatną miętą i czymś pieprznym. I mam nadzieję, że w kieszeni spodni ma pistolet, bo…
O Boże.
Wpatrujemy się sobie w oczy. Declan przestaje się uśmiechać, a w jego zimnym, niebieskim spojrzeniu dostrzegam coś więcej niż samą pogardę.
Jednym szybkim ruchem zsuwa się z sofy, po czym staje do mnie tyłem. Ma napięte ramiona, przeczesuje ręką swoje ciemne włosy.
– Nikt mi nie rozkazał, że nie mogę cię skrzywdzić, więc mnie, kurwa, nie testuj – rzuca.
Jego głos jest szorstki i zachrypnięty; brzmi, jak gdyby połknął żyletkę. Nie wiem, które z nas jest bardziej zdezorientowane.
Siadam, a on odwraca się i krzywi na mój widok niczym Lord Voldemort patrzący na Harry’ego Pottera.
Dlaczego ten facet jest taki zgryźliwy?
W sumie nie obchodzi mnie to. Chcę go tylko kopnąć w piszczel. Albo nie… w jakieś bardziej czułe miejsce.
Zanim wymamroczę więcej stłumionych przez krawat wyzwisk w stronę Declana, zostaję podciągnięta do góry za nadgarstki. Mężczyzna okręca mnie i szturcha, żebym zrobiła kilka kroków do tyłu, po czym popycha mnie na krzesło, na którym sam wcześniej siedział. Zapina mi pas bezpieczeństwa, zaciskając go mocno. Z morderczą miną pochyla się ku mojej twarzy.
– Masz wybór, dziewczyno. Albo będziesz tutaj cichutko siedzieć do końca lotu, albo dalej będziesz testować moją cierpliwość. Jeśli wybierzesz drugą opcję, to konsekwencje będą dla ciebie tragiczne – rzuca. Musiałam mu telepatycznie przekazać, że w to wątpię, ponieważ ponownie podejmuje: – Zaraz zawołam tutaj chłopaków i pozwolę im patrzeć, jak zrywam z ciebie tę śmieszną tiulową spódniczkę i tłukę twój nagi tyłek, do momentu aż stanie się czerwony. A potem pozwolę każdemu z nich na to samo. Następnie… – Przerywa znacząco. – Pozwolę im na to, na co tylko będą mieli ochotę.
Słodki Jezu, żałuję, że nie znam alfabetu morsa. Wymrugałabym temu dupkowi tak terrorystyczną groźbę, że nie zasnąłby do końca swojego życia.
Cokolwiek zobaczył w moich oczach, sprawiło, że się uśmiechnął. Nienawidzę tego, że czerpie przyjemność z doprowadzania mnie do wściekłości.
– Więc którą opcję wybierasz?
Unosi brwi i czeka, aż odpowiem. Utrzymując kontakt wzrokowy, podnoszę skute ręce i pokazuję jeden palec.
Ten środkowy.
Declan napina brutalnie mięśnie szczęki i oddycha powoli przez nos. Zgrzyta przez chwilę zębami – widocznie ten typ tak ma – a następnie patrzy na mnie, jakbym była gównem na podeszwie buta.
Kiedy dzwoni jego komórka, wyciąga ją z kieszeni z taką prędkością, że urządzenie niemalże rozmazuje mi się przed oczami.
– Mów – rozkazuje dzwoniącemu z napięciem w głosie.
Słucha uważnie, w ogóle się nie poruszając. Ma lekko przymknięte powieki, a wzrok utkwiony w punkcie gdzieś nad moją głową. Wolną dłoń zaciska w pięść, po czym zamyka powieki i klnie soczyście pod nosem.
Moment jeszcze słucha i kończy połączenie. Opuszcza rękę wzdłuż ciała.
Stoi tak z zamkniętymi oczami, a każdy mięsień jego ciała jest napięty. Dłoń ma tak mocno zaciśniętą na telefonie, że pobielały mu knykcie.
Gdy w końcu unosi powieki i na mnie spogląda, dostrzegam, że jego tęczówki już nie są niebieskie.
Stały się czarne.
To chyba zły moment, żeby mu pokazać, że powinien był skuć mi ręce za plecami, a nie z przodu. Muszę się jakoś pozbyć knebla, wystarczy tylko sięgnąć po krawat i zsunąć go z ust i szczęki.
Jednak Declan nie wygląda, jakby był w nastroju na gierki, więc czekam.
Odwraca się gwałtownie i kieruje korytarzem w stronę swoich ludzi, po czym zamienia z nimi kilka słów. Jakąkolwiek wiadomość usłyszał przez telefon, ich również zszokowała. Poruszają się w swoich siedzeniach, mamrocząc coś do siebie i rzucając dziwne spojrzenia w moim kierunku. Kieran wygląda na szczególnie zdenerwowanego.
Nie mam czasu, żeby się zastanowić, o co może chodzić, bo Declan już ku mnie zmierza z zaciętym wzrokiem i szczęką jak kamień.
Przemyka obok i znika w pomieszczeniu dla załogi za kokpitem. Po chwili wraca, trzymając w dłoni szklankę z wodą. Siada naprzeciw mnie i bez słowa podaje mi napój.
Kiedy biorę od niego wodę, pochyla się w moją stronę i wyciąga krawat z moich ust, zsuwając go w dół, dopóki nie zawiśnie na mojej szyi niczym naszyjnik. Albo pętla.
Zaskoczona jego gestem, dziękuję mu. On jednak nie odpowiada. Po prostu siedzi i wbija we mnie to swoje mroczne spojrzenie. Palcem wskazującym wystukuje powolny, stały rytm w podłokietnik sofy.
Wypijam duszkiem wodę, zdając sobie sprawę, że mężczyzna obserwuje mój każdy ruch. Widzę po nim, że mocno nad czymś myśli, gdy na mnie patrzy. Po jego oczach poznaję, że coś analizuje. Kalkuluje sytuację. Intensywnie.
Cokolwiek usłyszał przez telefon, na pewno miało związek ze mną.
Siedzimy w niezręcznej ciszy, aż czuję się tak skrępowana, że muszę się niemal zmuszać, aby nie zacząć się wiercić w swoim fotelu.
W końcu Declan się odzywa:
– Wiesz, jak posługiwać się bronią?
To pytanie mnie zaskakuje. Po wyrazie jego twarzy spodziewałam się, że znowu się na mnie rzuci.
– Tak – odpowiadam.
Nie wygląda na zaskoczonego.
– Biorąc pod uwagę sposób, w jaki poradziłaś sobie z Kieranem, zakładam, że znasz też techniki samoobrony?
Do czego on zmierza?
– Tak.
– To dobrze – mamrocze pod nosem.
Dobrze? Co się tutaj wyprawia?
Kiedy zbyt długo milczy, rozmyślając nad tym, co usłyszał przez telefon, macham do niego, prosząc o pozwolenie, aby się odezwać. Odpowiada mi skinieniem głowy.
– Co się stało? – pytam.
– Nastała zmiana planów – oznajmia, patrząc na mnie spokojnie tym swoim zimnym, niebieskim spojrzeniem.
Znowu zaschło mi w ustach mimo wody, którą dopiero wypiłam.
– Więc nie poznam głowy twojej rodziny?
Coś w moim pytaniu go bawi, ale w mroczny sposób. Wybucha fałszywym śmiechem.
– Właśnie ją poznajesz.
Zrozumienie jego słów zajmuje mi chwilę. Declan jest nowym szefem irlandzkiej mafii.
Kimkolwiek był jego poprzednik, już nie żyje.
I jakimś cudem ja jestem tego przyczyną.
Sloane
W Bostonie pada deszcz, kiedy samolot ląduje. Nie wiem, która jest godzina, ale odczuwam cholerne zmęczenie. Wszystko mnie boli, łącznie ze stopami, które są pokryte małymi skaleczeniami i siniakami.
Dokądkolwiek pobiegłam podczas próby mojej ucieczki, zanim udało im się wsadzić mnie do samolotu, to musiało być daleko.
Chciałabym pamiętać, lecz zamiast wspomnień mam jedną wielką czarną dziurę. Prawie tak czarną jak oczy Declana, gdy spogląda w moim kierunku.
– Chodźmy – mówi cichym tonem, sięgając w dół po moją rękę.
Podciąga mnie na nogi, robiąc to nieco delikatniej niż poprzednio. Ta subtelność jest trochę dziwna, biorąc pod uwagę fakt, że teraz mężczyzna ma jeszcze więcej powodów, aby mnie nienawidzić.
Nie żeby potwierdził moje przypuszczenia, ale umiem czytać między wierszami.
W przeciwieństwie do knebla kajdanki zostały na swoim miejscu. Declan kieruje mnie w dół metalowych schodów, które prowadzą na pokrytą wodą płytę lotniska, a jego ręka zaciska się mocno na moim bicepsie. Oboje mokniemy na chłodnym deszczu. Moja szczęka zaczyna dygotać z zimna już w połowie drogi.
Kiedy docieramy na dół, moja stopa ześlizguje się z ostatniego stopnia. Jednak nim moja twarz spotka się z mokrym asfaltem, Declan łapie mnie i bierze w ramiona z taką łatwością, jakbym była lżejsza od piórka.
Zaskoczona gwałtownie nabieram powietrza. Patrzę na jego ponury profil i zaczynam otwierać usta.
– Ani słowa – ostrzega, niosąc mnie w stronę czekającej limuzyny.
Jest wściekły, jestem o tym przekonana. Jednak teraz nie mam już pewności, czy tę złość wywołałam ja. Ramiona Declana nie wydają się już klatką, a bardziej bezpiecznym miejscem.
Sposób, w jaki przeczesuje spojrzeniem teren, również sprawia, że czuję się bezpieczniej. Jego zachowanie wskazuje na to, że spodziewa się, iż z ukrycia wyskoczy zaraz uzbrojony gang. Nawet gdyby tak było, to Declan wygląda, jakby był w pełni gotowy do stoczenia walki.
Stravos i ja zostaliśmy raz złapani podczas strzelaniny. Albo raczej – technicznie rzecz biorąc – to Stravos i jego sługusy zaczęli strzelaninę, a ja zostałam w nią wplątana. Dokładnie pamiętam, jak bardzo był wtedy spanikowany oraz jak bardzo trzęsły mu się ręce, kiedy trzymał w nich pistolet i próbował mnie ochronić. Tak gorączkowo łapał powietrze, że prawie stracił przytomność.
Nie wyobrażam sobie, żeby Declan miał zacząć zbyt szybko oddychać.
Nie wyobrażam sobie również, jak panikuje.
Mogę sobie jednak wyobrazić, że irytuję go na śmierć, ale to inna kwestia.
Gdy zbliżamy się do limuzyny, ubrany w garnitur kierowca otwiera nam tylne drzwi. Dwa czarne SUV-y czekają z tyłu za limuzyną. Zakładam, że są dla reszty załogi.
Declan stawia mnie na ziemi i pomaga mi wsiąść do samochodu, po czym prześlizguje się po skórzanych siedzeniach, aby usiąść obok mnie. Kierowca zamyka drzwi i zajmuje miejsce z przodu, a następnie odpala silnik i rusza z piskiem opon, aż wzdycham.
– Proszę – odzywa się Declan, podając mi tkaninę, którą wyjął ze schowka przy drzwiach. – Poczekaj – mówi, kiedy biorę od niego ręcznik.
Sięga do wewnętrznej kieszonki swojego garnituru, aby wyciągnąć z niej mały kluczyk, i uwalnia moje skute ręce.
Spogląda na lśniące kajdanki, które trzyma teraz w dłoniach, po czym rzuca nimi gwałtownie w przyciemnioną szybę oddzielającą nas od kierowcy. Odbijają się i z charakterystycznym dźwiękiem upadają na podłogę. W ślad za kajdankami podąża marynarka. Mężczyzna opiera głowę na zagłówku i zamyka oczy, mamrocząc po celtycku.
Siedzę, trzymając w dłoniach ręcznik i spoglądając na niego nieco zagubiona.
– Wszystko w porządku? – pytam. Po chwili Declan odwraca głowę i na mnie patrzy, więc dodaję: – Po prostu wyglądasz, jakbyś… Ach, przepraszam. Zapomniałam, że nie mogę odzywać się bez pozwolenia.
Zajmuję się osuszaniem włosów i twarzy. Ścieram delikatnie tusz do rzęs, aby nie skończyć z oczami przypominającymi szopa pracza. Wycieram również mokre od deszczu nogi, zastanawiając się, skąd wezmę ubrania na okres niewoli.
Przez cały ten czas jestem świadoma, że Declan obserwuje mnie po cichu. Powietrze gęstnieje przez te wszystkie rzeczy, które chce mi powiedzieć, ale tego nie robi.
Dalej jedziemy, a on odbiera telefon za telefonem, rozmawiając za każdym razem po irlandzku.
Po chyba tuzinie telefonów w końcu się rozłącza i zwraca do mnie:
– Nie próbuj uciekać. Będziesz bezpieczniejsza przy mnie niż gdziekolwiek indziej.
– Zaufaj mi, za bardzo bolą mnie stopy… – odpowiadam. – Co masz na myśli, mówiąc, że będę bezpieczniejsza przy tobie?
– Dokładnie to, co powiedziałem.
Limuzyna pędzi przez ciemną noc, a my patrzymy na siebie. Dokądkolwiek jedziemy, robimy to z zawrotną prędkością.
– Więc wszystkie te rzeczy jakimi groziłeś mi w samolocie…
– Jaką bronią się wcześniej posługiwałaś? – przerywa mi. Kiedy mrugam, on warczy: – Odpowiedz, kurwa, na pytanie, proszę.
Proszę. Zdumiona otwieram usta, po czym ponownie je zamykam. Jeszcze raz próbuję się odezwać, tym razem z sukcesem.
– Desert Eagle, Glock 19 i AK-47.
Declan unosi brwi, zaskoczony ostatnią bronią.
– Karabiny Stravosa leżały wszędzie porozrzucane – dodaję. – Lubił strzelać do ryb w jeziorze.
– Oczywiście, w końcu to pierdolony rusek – rzuca z obrzydzeniem, kręcąc głową, po czym pochyla się i z kabury na kostce wyciąga mały, czarny pistolet. Podaje mi go. – Gdybyśmy się rozdzielili, użyj go, gdy tylko ktoś się do ciebie zbliży. Nawet jeśli będzie wyglądać przyjaźnie. I nawet jeśli będzie to mała, urocza staruszka, to strzel suce między oczy.
Patrzę na niego z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami.
– W końcu. Cisza. – Posyła mi nieszczery uśmieszek.
Brak mi słów. Ten psychiczny, niebieskooki gangster sprawił, że odebrało mi mowę. Kiedy w końcu odzyskuję kontrolę nad językiem, pytam:
– Jaką masz pewność, że nie strzelę do ciebie?
– A strzelisz?
Zastanawiam się przez chwilę.
– Może.
– To się zdecyduj. Nie mamy zbyt wiele czasu.
– Tylko tyle? Jesteś jakiś obłąkany?
– Uwierz mi, dziewczyno, też czasem nie jestem pewny – stwierdza. Wyciąga z paska przy plecach potężny, srebrny, półautomatyczny pistolet i kontynuuje: – Sprawa nie wygląda zbyt dobrze. Będziemy musieli otworzyć ogień. Samochód jest opancerzony, ale opony są narażone, starczą na jakieś osiemdziesiąt kilometrów. – Przerywa i patrzy na mnie. W końcu dodaje: – To jakieś pięćdziesiąt mil.
Rozumiem. On nie myśli, że mam uszkodzony mózg… Wydaje mu się, że po prostu jestem głupia.
– W dupie mam te opony. Cofnij się do momentu, kiedy mówiłeś, że sprawa nie wygląda dobrze, i zacznij od początku. Co się, do cholery, dzieje?
– Nie mogę ci powiedzieć.
– Jeśli mogłeś mi dać naładowaną broń i kazać strzelić staruszce między oczy, to możesz mi powiedzieć, co się dzieje. Miesiąc miodowy minął. Poza tym poradzę sobie, nieważne, jak bardzo jest źle. Mów.
Mogłabym przysiąc, że w jego oczach zobaczyłam błysk podziwu, ale prawdopodobnie to była tylko chęć owinięcia dłoni wokół mojej szyi, aby mnie poddusić. I to nie w dobrym znaczeniu.
– Wojna. To się dzieje, Dzwoneczku – odpiera złowieszczo. – Wojna i wszystkie inne cholerstwa, jakie są z nią związane.
– Aha, świetnie. Jesteś tajemniczy. Po prostu uwielbiam niezrozumiałych Irlandczyków. Tacy zdecydowanie są moimi faworytami.
– Ostrożnie, bo się zmęczysz, używając na raz całego zasobu swojego słownictwa.
– Czy po tonie mojego głosu jesteś w stanie stwierdzić, jak bardzo mam ochotę uderzyć cię w twarz kolbą tego pistoletu?
– A czy ty po wyrazie mojej twarzy jesteś w stanie stwierdzić, jak bardzo chcę uderzyć dłonią twój tyłek?
– Ale to było głupie.
– Mówi to dziewczyna, która wyskoczyła z jadącego samochodu.
– Skoczyłabym nawet z drapacza chmur, jeśli oznaczałoby to, że nie musiałabym być blisko ciebie.
– Gdybym wiedział to wcześniej, to od razu zabrałbym cię na szczyt John Hancock Center1.
Przewracam oczami.
– Po prostu powiedz mi prawdę. Przysięgam, że nie wybuchnę płaczem. Ostatni raz mi się to zdarzyło, jeszcze zanim dostałam pierwszego okresu.
Przez moment obserwuje mnie w ciszy, oceniając mnie wzrokiem, po czym wreszcie odpowiada:
– Wyjaw mi, jak to jest możliwe, że się mnie nie boisz. Ani sytuacji, w jakiej się znajdujemy, ani żadnej innej rzeczy. A wtedy ci powiem, co się dzieje.
Chwilę poważnie się na tym zastanawiam.
– Szczerze? Po prostu jestem twardą sztuką.
Po krótkiej ciszy, wyrażającej niedowierzanie, Declan zaczyna się śmiać.
Jest to głęboki i seksowny dźwięk, tak pięknie męski. Nienawidzę siebie za to, że mi się podoba. I za fakt, że zauważam białe zęby mężczyzny i to, jak silna jest jego szczęka, i…
Czy to jest dołeczek?
Nagle przestaje się śmiać. Wygląda, jakby był równie zdziwiony swoim wybuchem, jak ja. Chyba też się tego nie spodziewał.
– Już? Wyrzuciłeś to z siebie?
– Aha – mówi, uśmiechając się.
– Dobrze. Więc kto będzie do nas strzelał?
– MS-132.
Jeszcze więcej gangsterów. Wdepnęłam po same uszy.
– Z jakiego powodu?
– Nie lubią mnie.
Przyglądam mu się, przygryzając dolną wargę.
– Dziękuję za okazanie odrobiny powściągliwości. To musi być niesamowicie ciężkie – stwierdza oschle.
– Nawet nie masz, pojęcia jak bardzo.
– Jest jeszcze jeden powód, dla którego chcą mnie dopaść.
Gdy tak siedzi i patrzy na mnie w kompletnej ciszy, wypalam:
– Jak tylko będziesz miał ochotę mnie oświecić, to zamieniam się w słuch.
– Ty.
– Ja? – Mrugam zaskoczona.
– Aha. Ty.
– Ale ja nie znam żadnych Salwadorczyków. Przynajmniej nie takich, co by się nadawali na gangsterów.
– Myślałaś, że twoje porwanie skończyłoby się dobrze z pomocą twojego znajomego pana Portnova?
Ma na myśli Kage’a, faceta mojej przyjaciółki, który – tak się składa – jest pieskiem rosyjskiej mafii.
Według tego, co powiedział mi Stravos, MS-13 jest najszybciej rozwijającym się gangiem w okolicach Bostonu. Kage musiał iść z nimi na jakiś układ, skoro chcieli mnie przejąć, jak tylko wysiądę z samolotu. Ale skąd wiedział, gdzie zabierze mnie Declan po porwaniu z parkingu albo dokąd się kierujemy?
I skąd wiedział, czy w ogóle jeszcze żyję? Przecież Declan mógł mi podciąć gardło od razu, jak mnie złapał.
Wtedy to do mnie dociera. Natalie również nie wie, czy ja nadal żyję.
Siadam wyprostowana na siedzeniu i wykrzykuję:
– O mój Boże, ona będzie się martwić! Daj mi swój telefon.
– Nie dam ci swojego telefonu.
– Muszę powiadomić moją dziewczynę, że nic mi nie jest.
Jego milczenie wydaje się trwać w nieskończoność.
– Ach – wzdycha w końcu.
– Co to ma znaczyć, to twoje „ach”?
– Ty i twoja dziewczyna.
– Co z nami?
– Jesteście ze sobą bardzo… blisko.
– Oczywiście, że jesteśmy ze sobą blisko. Przyjaźnimy się, odkąd… – Urywam, marszcząc brwi. – O ja pierdolę.
– Nie oceniam.
– Zamkniesz się w końcu? Nie jesteśmy razem.
Nie wygląda na przekonanego.
– Sama mówiłaś, że nie bawisz się w chłopaków.
– Nie. Powiedziałam, że nie bawię się w związki z chłopakami. Faceci są jak japońskie karpie koi: czasochłonni i nudni. Nie interesują mnie tego typu zobowiązania. Kapujesz?
– Wydaje się również, że nie za bardzo lubisz płeć przeciwną.
– Na to zasługują tylko nieliczni – odpowiadam, uśmiechając się do niego.
Ignoruje to, co właśnie powiedziałam.
– Jest jeszcze jedna kwestia. Tego, jak zachowujesz się pod presją – podejmuje.
– Czyli jak?
– Jesteś prawie taka samo odważna jak mężczyzna.
– Och, jaki zbieg okoliczności. Właśnie pomyślałam to samo o tobie.
Wypuszcza urywany oddech przez nos i kręci głową. Wygląda, jakby nie wiedział, czy chce się zaśmiać, czy może mnie uderzyć.
– Niezłe z ciebie ziółko, dziewczyno.
– Ciągle ci powtarzam, gangsterze, że jestem urocza. Do momentu, aż to wszystko się skończy, zakochasz się we mnie po uszy.
Jego niebieskie oczy płoną. Declan otwiera usta, aby coś powiedzieć, lecz jego słowa nikną w nagłym ogłuszającym hałasie spowodowanym kulami ostrzeliwującymi bok samochodu.
Sloane
Pierwszą rzeczą, jaką robi Declan, jest rzucenie się na mnie.
Co niesie za sobą natychmiastowy efekt pozbawienia mnie całego powietrza z płuc i wytrącenia pistoletu z ręki. Leżę płasko na siedzeniu samochodowym, oszołomiona, kiedy Declan nakrywa mnie swoim ciałem. Jak irlandzki gangsterski koc ważący mniej więcej dziesięć ton.
– Sean jest świetnym kierowcą – oznajmia mi spokojnie, patrząc w stronę szyby oddzielającej nas od kierowcy. – Jest więc szansa, że uda nam się uciec. Ale jeśli zablokowali ulice, co ja bym zrobił, to mogą celowo kierować nas w ślepy zaułek. – Spogląda na mnie z góry. – A to nie byłoby dla nas dobre.
Limuzyna gwałtownie skręca, gubiąc chwilowo przyczepność. Po wyprostowaniu się jedzie dalej z zawrotną prędkością. Rozlega się kolejna seria wystrzałów. Kule trafiają naszą tylną szybę i odbijają się rykoszetem, zostawiają jednak małe wgłębienia otoczone pajęczynką.
– Mam pytania – rzucam, walcząc o oddech.
– Cóż za niespodzianka.
– Skąd wiedziałeś, że będą na nas czekać? Co się stało z twoim szefem? Co się stanie, jeśli zwabią nas w ślepy zaułek? I czemu, do cholery, na mnie leżysz?
Wygląda na lekko urażonego.
– Żeby cię ochronić, to chyba oczywiste.
– Mówiłeś, że ten samochód jest opancerzony.
– Tak, masz rację. Przepraszam, to instynkt – wyjaśnia zbity z tropu.
Wycofuje się i siada, pociągając mnie za sobą. Podnoszę z podłogi samochodu swój mały, śliczny pistolecik i wkładam go za gumkę mojej spódniczki. Następnie odwracam się tak, by spojrzeć mężczyźnie w twarz.
– Jacy porywacze mają w sobie instynkt chronienia swojej ofiary?
– Ci głupi. Powinienem otworzyć drzwi i rzucić cię wilkom – warczy.
Przyglądam mu się, oceniając wyraz jego twarzy.
– Ale tego nie zrobisz – zauważam.
Jego odpowiedzią jest pomruk pełen niezadowolenia. Tymczasem samochód dalej pędzi przed siebie, a kule wciąż przecinają powietrze. Ja natomiast zaczynam się dobrze bawić.
– Ha, widzisz, już ulegasz mojemu urokowi.
Zamyka oczy i wzdycha przeciągle.
– Dobry Boże, niech to się skończy.
– Zaczekaj, cofnijmy się odrobinkę. Co masz na myśli, mówiąc „rzucić cię wilkom”? Czy przypadkiem zadaniem tych facetów z MS-13 nie jest uratowanie mnie? No wiesz, od ciebie.
– Gdybyś miała odrobinę rozumu, to byłabyś niebezpieczna – odpowiada szyderczo.
– Och, myślisz, że jesteś od nich lepszy?
– Jesteśmy zupełnie innymi gatunkami, dziewczyno.
– To brzmi co najmniej rasistowsko. Popracuj nad swoimi uprzedzeniami, kolego.
Oburzony patrzy na mnie, a następnie grzmi:
– Nie mówię o ich cholernym pochodzeniu! Chodzi mi o to, co by z tobą zrobili, gdyby położyli na tobie swoje łapska, ty cholerny mały gnojku. Oni albo jakakolwiek inna rodzina – wypala. – Jesteś tępa jak nóż do masła.
Jego akcent staje się bardziej wyraźny, kiedy się wkurza. Jest nawet całkiem pociągający.
– To w ogóle nie ma sensu. Dlaczego oni chcieliby mi coś zrobić, skoro próbują mi pomóc?
– Pomóc ci? – Zaczyna się śmiać. – Czy mi się wydawało, czy to nie ty mówiłaś, że miałaś do czynienia z mężczyznami mojego pokroju?
– Przecież nie wychowywali mnie od urodzenia – odpieram, przybierając obronną postawę. – Spotykałam się z kilkoma. No dobra, z jednym. Ale tak, spędziłam dużo czasu z nim, jego kumplami i facetem mojej przyjaciółki, więc znam zasady.
Jego niebieskie oczy błyszczą w przyciemnionym świetle.
– Jesteśmy na wojnie, dziewczyno. Tutaj nie ma zasad. Zwłaszcza jeśli chodzi o kobietę, przez którą zaczął się ten cały cholerny bałagan. Nawet jeśli odesłaliby cię do Nowego Jorku ledwo oddychającą, rosyjski szef twojego przyjaciela uznałby to za wystarczające. – Jego ton się obniża. – Nieważne, ile razy po drodze zostałabyś zgwałcona i pobita.
Wiem, że mówi poważnie, ale to ten sam mężczyzna, który groził mi zerwaniem spódniczki i złojenia mi tyłka, aby potem jego ludzie zrobili mi to samo – albo gorzej – a potem dał mi broń. Nie jestem pewna, czy należy ufać jego osądowi.
Poza tym Nat zabiłaby Kage’a, gdyby się okazało, że mężczyźni, których wysłał mi na ratunek, zamiast mi pomóc, mnie skrzywdzili. Zostałby wykastrowany w dziesięć sekund i jestem pewna, że o tym wie.
– Ciągle obwiniasz mnie o wywołanie wojny. Dlaczego?
– Ponieważ ją wywołałaś.
– Myślę, że bym pamiętała tak istotny szczegół.
– Ty nawet nie pamiętasz, że wyskoczyłaś z jadącego samochodu czy przywalenia Kieranowi.
– Rozumiem. Więc to ja zaczęłam tę mafijną wojnę pod wpływem narkotyków, które mi podałeś?
Nie podoba mu się mój ton, który ocieka sarkazmem. Widzę, że żałuje momentu, w którym ściągnął mi z twarzy swój krawat.
– Nie mam czasu ani cierpliwości, by namalować ci ten cały pierdolony obrazek.
– Uspokój się. Nie musisz przeklinać.
Jego piorunujące spojrzenie mogłoby spowodować odpadnięcie farby ze ściany.
– Myślę, że kłamiesz z tym całym „nie bawię się w chłopaków”. Podejrzewam, że miałaś ich wielu, tylko wszyscy popełnili samobójstwo.
– Za to ja myślę, że to trochę przerażające, że ludzie tacy jak ty mają prawo do głosowania. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Jestem zbyt zajęty planowaniem, gdzie zakopię twoje ciało.
Znowu zgrzyta trzonowcami. Trochę mi żal jego uzębienia, szkoda takich ładnych zębów.
– Nosiłeś aparat dentystyczny jak byłeś mały?
– Co, do…? Nieważne. Jezu. Na podłogę! Jeśli samochód się zatrzyma, a ja wysiądę, to zostań w środku! I na miłość boską, bądź chicho!
Popycha mnie na podłogę i przytrzymuje mnie mocno za kark. Patrzę na niego zdziwiona, bo on naprawdę myśli, że będę przestrzegała jego instrukcji.
Dlaczego to mężczyźni wszystkim zarządzają? Przecież oni nie mają o niczym pojęcia.
– Hej, gangsterze! – krzyczę. Declan przymyka oczy, warcząc, i wzmacnia uścisk na moim karku. – Och, wyluzuj. Chciałam cię tylko zapytać, czy uważasz, że odwrócony syndrom sztokholmski już istnieje, czy masz zamiar go dopiero wymyślić?
– Ile razy rodzice cię błagali, żebyś uciekła z domu?
Dobre. Coraz lepiej mu idzie.
– Po pierwszych kilkudziesięciu razach chyba przywykli do tego, że nie reaguję zbyt dobrze na wymagania – wyjawiam. Kiedy otwiera oczy, by spojrzeć na mnie z góry, uśmiecham się. – Oj, daj spokój. Wściekasz się, bo zazwyczaj to ty jesteś tym, który drażni niedźwiedzia.
1 Stupiętrowy wieżowiec w Chicago (przyp. red.).
2 Latynoski gang, znany także jako Mara Salvatrucha. Jedna z największych międzynarodowych organizacji przestępczych (przyp. red.).