Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Z czego składa się dobre życie? Z drobnych, czasami niezauważalnych chwil, w których czujemy się naprawdę szczęśliwi. O takich momentach pisze autorka książki „Biały jeleń i inne opowiadania”.
W tej książce nie znajdziemy głębokich filozoficznych analiz ludzkiego życia i skomplikowanych, nieprzydatnych porad. Irena Foremnik pisze o najprostszych krokach, które możemy zrobić w naszym życiu, by odnaleźć spokój, optymizm i nadzieję na przyszłość. Uświadamia nam, że powinniśmy czerpać radość z każdej rzeczy – z obserwacji ptaków wijących gniazdo w doniczce na balkonie, codziennego spaceru z najbliższymi, rozmowy z sąsiadem czy wyprawy do lasu. Opowieści, z których składa się książka, to drobne literackie perełki, dzięki którym zatrzymujemy się w biegu i uważniej przyglądamy się rzeczywistości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 63
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Opieka redakcyjna
Agnieszka Gortat
Redaktor prowadzący
Kinga Kosiba
Korekta
Ewa Ambroch, Małgorzata Szewczyk, Agata Czaplarska
Opracowanie graficzne i skład
Marzena Jeziak
Projekt okładki
Aleksandra Sobieraj
© Copyright by Irena Foremnik 2020
© Copyright by Borgis 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydanie I
Warszawa 2020
ISBN: 978-83-62993-94-9
Wydawca
Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 Warszawatel. +48 (22) 648 12 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis
Druk: Sowa Sp. z o.o.
Spis treści
Pliszka siwa
Nasz „Przystanek Alaska”
„Kląć czy nie kląć?”, oto jest pytanie. Czy jest moda na wulgaryzmy?
Nie marnuj żywności, czyli bierz tyle, ile ZJESZ
Siedem porad na przedwiosenną depresję
W górę biusty, choć to nie jest czas rozpusty, czyli jak świat się kręci wokół CYCKÓW
Cud
O zrelaksowanych kurach i ich szczęśliwych jajkach, czyli słów kilka o wiejskiej sielance
Cykor
Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz
„Hu, hu, ha! Hu, hu, ha! Nasza zima zła!”, czyli kilka słów o tym, jak wygląda zima dzikich zwierząt
Idą święta…
Biały jeleń
Zima w domku pod Śnieżnikiem, czyli Wielkie Odśnieżanie Leśniczego
Rak nieborak, czyli historia o raku szlachetnym
Dolina Vilcabamba
Las bliżej nas
Nadzieja
Moja mała ojczyzna
Pliszka siwa
Życie niesie wiele historii, które jak kamyczki wpadają do naszego ogródka; jedne go zdobią, a inne zaśmiecają.
Mnie niedawno przydarzyła się ciekawa historia. A zaczęło się tak…
Każdego roku od wiosny do jesieni dbam o kwiaty na oknach – pelargonie, surfinie, fuksje. Są one ozdobą mojego domu. Jestem z nich dumna, chętnie je podlewam i zasilam nawozami. Jest to jednak czynność czasochłonna, ponieważ trzeba to robić dość często, a kwiatów jest dużo.
Pewnego dnia w czasie mojego przemarszu z wodą od doniczki do doniczki nagle za liśćmi pelargonii dostrzegłam ptaszka, który uważnie mi się przyglądał.
I oto okazało się, że w środku doniczki z pelargonią pliszka siwa uwiła sobie gniazdo, prawdopodobnie myśląc, że tam nikt jej nie dostrzeże. Dłuższą chwilę jej się przyglądałam. Zaniepokojona moją obecnością postanowiła chwilowo opuścić gniazdo. Skorzystałam z okazji i sprawdziłam, czy jest coś w środku.
Odkryłam, że w gnieździe znajduje się sześć jajek.
Powoli oddaliłam się, żeby nie zakłócać ich spokoju.
Po kilku dniach wróciłam, żeby podlać kwiaty i zobaczyć, co się dzieje u mojej nowej lokatorki. Ta, kiedy mnie zobaczyła, odfrunęła. Ucieszyłam się, bo mogłam zaspokoić swoją ciekawość i zajrzeć do gniazda.
Ale tam nie było już jajek, tylko różowe pisklaki bez piór. Pisklaki z dnia na dzień rosły i obrastały w piórka. Oczywiście potrzebowały coraz więcej jedzenia i sygnalizowały ten fakt, szeroko otwierając dziobki.
Wyglądało to przekomicznie.
To był okres, kiedy ptasi rodzice musieli przynosić do gniazda dużo pokarmu, bo pisklaki ciągle były głodne.
Minęło kilka dni. Ptaszki urosły, ich ciało pokryły pióra, skrzydła nie mieściły się w gnieździe i wystawały poza nie. Słowem – urocze istoty.
Kiedy kolejny raz zajrzałam do nich, gniazdo było już puste. Lokatorzy opuścili mieszkanko w doniczce.
Zrobiło mi się smutno, choć powinnam się cieszyć, że wszystkie młode pliszki zostały wykarmione.
Mam nadzieję na powrót pliszki i na drugie pokolenie. Na razie cisza, ale nigdy nie wiadomo, co może się jeszcze zdarzyć do jesieni.
Przez całe lato obserwuję, jak wzdłuż strumienia przechadzają się pliszki, czasem siwa, czasem górska. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego te ptaki mają takie długie ogony i ciągle nimi wymachują. Odpowiedzi jest kilka.
Długie ogony służą pliszkom podczas lotu do sterowania i do wypłaszania owadów. Kiedy owady trwają w bezruchu ukryte pod liśćmi, trudno je namierzyć. Szybkimi ruchami ogonka pliszka płoszy owady i chwyta je w locie.
Miło jest posiedzieć nad strumykiem, wtopić się w otoczenie, poobserwować zaradność i inteligencję pliszki.
Nasz „Przystanek Alaska”
Godzina druga w nocy. Dla jednych środek nocy, dla innych początek dnia. Jestem zanurzona w błogim śnie, gdy budzi mnie głośne ujadanie psów. Wygląda na to, że nie da się zasnąć, bo szczekanie się nasila. Wstaję niechętnie, ale intuicja podpowiada mi, że za oknem pojawił się jakiś nieproszony gość. Ciekawość sprawia, że zerkam przez szybę. W domu światła wygaszone, ale na zewnątrz wszystko widać, jest pełnia.
I nagle na podwórku dostrzegam… stado jeleni! Zwierzęta podążają od mostu do leśniczówki.
To czas, kiedy nie można polować, więc jelenie czują się swobodnie. Łanie są teraz w zaawansowanej ciąży. Patrzę jak zaczarowana na ten widok za oknem i myślę: „Gdzie ja mieszkam?!”. Pora na rozważania trochę barbarzyńska. Wokół domu leży jeszcze dużo śniegu, ale dla tego stada to żaden kłopot. Obraz jak z serialu „Przystanek Alaska”, w którym mieszkańcy spotykali łosie na ulicy. Zważywszy, że klimat u mnie surowy, porównanie nasuwa się samo: mieszkam na Alasce, polskiej oczywiście. Nie ma tutaj łosi, ale jelenie i owszem – to ich kraina.
Ilekroć wracam wieczorem do domu, zawsze je spotykam. Mieszkamy z nimi po sąsiedzku. Staramy się nie wchodzić sobie w drogę. Kiedy my śpimy, one kroczą tymi samymi trasami, którymi my przemieszczamy się za dnia. Lubią do nas zachodzić. Zapytacie: dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Z powodu naszego ogrodu i sadu, bo tam znajdują prawdziwe frykasy.
Jakie?
1. Wzdłuż drogi dojazdowej do posesji posadziliśmy szpaler drzewek ozdobnych. Po zimie część drzewek jest oskubana, a część poodzierana z kory. Te ostatnie wyglądają znacznie gorzej. Niezłym zabezpieczeniem byłyby osłonki, ale nie przewidzieliśmy wizyt niezapowiedzianych gości w naszym ogrodzie.
2. Wiosną, kiedy w sadzie zakwitły drzewka owocowe (jabłonie, grusze, śliwy), kilkakrotnie przez nasz ogród przeszło stado jeleni i obgryzło wszystkie kwiaty i pąki. Cóż było począć? Stwierdziliśmy, że na owoce trzeba poczekać do przyszłego roku.
3. Stado jeleni, i to zarówno byków, łań, jak i cielaków, powraca do nas jesienią. Zwykle skubią trawę, kwiaty, krzewy i odchodzą. Jedno zdarzenie zapadło nam jednak mocno w pamięć. Pewnej nocy jelenie zjadły cały dłuuuuugi szpaler funkii. Obgryzły wszystkie listki, nawet zalążki listków. Funkia to doskonała roślina do sałatek, więc zapewne i dla jeleni była fantastyczną przekąską.
Na wiejskich zebraniach i imprezach często opowiadamy o naszych ogrodach i o przygodach z dzikimi zwierzętami. Głównym bohaterem tych historii jest oczywiście jeleń, który najbardziej rozrabia i wszystkich prowokuje.
W tym miejscu przeplata się życie ludzi i dzikich zwierząt. Zwierzęta częściej jednak potrafią dostrzec nas, niż my je, one lepiej się wkomponowują w krajobraz. Są czujne. Obserwują nas.
Kto choć raz zadał sobie trud, żeby odwiedzić Kamienicę, przejść ją od końca do końca, lub wędrował szlakiem z Kamienicy na Śnieżnik, pewnie zrozumie, dlaczego to miejsce jest tak tajemnicze i niezwykłe.
To jest nasz cudowny dziki zakątek – nasz „Przystanek Alaska”.
„Kląć czy nie kląć?”, oto jest pytanie. Czy jest moda na wulgaryzmy?
Czy do opisania otaczającej nas rzeczywistości musimy używać wulgaryzmów?
Czy są one nam niezbędne do opisania wrażeń, uczuć, przeżyć?
Język nieustannie się zmienia, przeobraża. Dzisiaj prawdopodobnie nie dogadalibyśmy się z naszymi przodkami sprzed tysiąca lat, ba, nawet sprzed choćby dwustu lat. Język ulega bowiem wpływom rozmaitych czynników, między innymi kultury. Najstarsze zdanie zapisane w języku polskim: „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”, skierowane z troską przez męża do żony, znaczy: „Daj, niech ja pomielę [na żarnach], a ty sobie odpocznij”.
Język polski na przestrzeni wieków ewoluował. Obecnie najbardziej widoczne są w nim wpływy języka angielskiego. Taka jest zresztą ogólnoświatowa tendencja. Drugim elementem, który ma istotny wpływ na rozwój naszego języka ojczystego, są wulgaryzmy. Można postawić hipotezę, że nasze społeczeństwo schamiało.
Wulgaryzmy funkcjonowały w języku od stuleci, o czym świadczy rzadko cytowane polskie zdanie z piętnastego wieku, które jego autor skierował do swego kompana: „Dum bibo piwo, stat mihi kolano krzywo”*, co tłumaczymy: „Kiedy się przysmaruje piwem, to mom, kurwa, miękko w nogach”.
Dzisiaj wulgaryzmy wdarły się wszędzie. Można powiedzieć, że jak nie klniesz, to jesteś mniej ważny. Dawniej, jak ktoś siarczyście klął, to mówiło się, że klnie jak furman. Dzisiaj klną prawie wszyscy. Jak nie klniesz, to nie jesteś na topie, nie jesteś nowoczesny, nie jesteś fajny.
Klną rodzice i dzieci, uczniowie i nauczyciele, ludzie wykształceni i niewykształceni, osoby na stanowiskach, rekiny biznesu, gwiazdy, celebryci. Lista jest długa i niekończąca się.
Najlepiej ilustruje to przykładowy obrazek: Jestem w przedszkolu, dzieci się bawią, za chwilę pojawią się rodzice na gali pasowania na przedszkolaka. Dzieci są trochę zestresowane, bo czekają na swoich rodziców, którzy mają pojawić się na ważnym w ich życiu wydarzeniu. I oto słyszę rozmowę dwóch chłopców w czasie zabawy. Jeden zaklął tak siarczyście, że mi uszy zwiędły, na co jego kolega powiedział: „Nie klnij w przedszkolu, bo pani Magda usłyszy, a ona nie pozwala kląć. W domu będziesz klął”. Zrobiło się cichutko. Chłopczyk zamilkł.
Z wulgaryzmami bywa różnie. Jedni klną, bo lubią, inni, bo tego nie kontrolują, a jeszcze inni, żeby podkreślić wypowiedź. Jest też grupa, która klnie, bo musi.
Dlaczego musi?
Kiedyś kolega wyznał mi: „Gdy jestem na budowie, to dopóki siarczyście nie zaklnę, nikt specjalnie nie bierze się do roboty. Ale jak puszczę kilka wymownych wiązanek i odpowiednio zaakcentuję wypowiedź, każdy wie, co ma robić”.
Inny przykład: Opowiadamy kawał czy przedstawiamy skecz. Istotną kwestią jest, żeby dowcip opowiedzieć z przytupem. Ma wtedy większą siłę rażenia. Zapytam: jak nie zakląć w dobrym dowcipie? Odpowiedź jest oczywista: nie da się.
Ale nie w każdej sytuacji dobrze to wygląda.
Jest niedziela. Środek lata. Upalny, słoneczny dzień. Jeden z tych, gdy w domu ciężko jest wysiedzieć i najlepiej wybrać się gdzieś nad wodę. Szybka decyzja – jedziemy nad Riwierę Nyską (riwiera – to dla odmiany wyraz, który wdarł się z języka włoskiego). Jest tam wszystko, czego potrzebujemy: woda, słońce, piasek i mnóstwo ludzi. W powietrzu unosi się atmosfera błogiego lata. Jest cudownie. Wchodzimy na plażę i nagle dociera do naszych nozdrzy zapach grilla. Idziemy w kierunku restauracji. Długa kolejka zgłodniałych plażowiczów. Każdy czeka na upragnione danie. Za nami w kolejce ustawiają się dziewczyny, zmysłowe, gorące laski, takie co to wzroku nie można od nich oderwać. Mąż zerka i mówi: „Grosza bym nie wziął”. Rozejrzałam się dookoła i… wszystkie oczy są zwrócone w ich kierunku. Panowie naprężeni niczym struny w wiolonczeli czekają na jakikolwiek znak, choćby lekkie mrugnięcie powieką. Jeszcze raz patrzę uważnie i widzę, jak dobrze się prezentują, bez względu na wiek. Ci młodsi świetnie wyglądają skąpani w słońcu, ale starsi też całkiem nieźle, wydaje się, że viagra nie jest nikomu potrzebna. I tyle byłoby magii. Między dziewczynami rozpoczyna się rozmowa, chociaż trudno to nazwać rozmową, bo zwykłe słowa zastąpione są stekiem przekleństw tak wyszukanych i ohydnych, że uszy więdną. Widać, jak nabrzmiałe mięśnie mężczyzn powoli wiotczeją. A szkoda, bo tak dobrze się zapowiadało. Czar prysł.
Czasem wśród celebrytów słyszymy przekleństwa, które podobno dodają im charakteru i podkreślają osobowość. W taki sposób wyrażają siebie. Naprawdę, to się dzieje. Dają nie najlepszy przykład swoim fanom.
Inaczej sprawa wygląda z filmem. Wyobraźmy sobie film akcji, w którym bandyta wyskakuje z bronią wycelowaną w przypadkowych ludzi i ich terroryzuje. Aby taka scena miała wydźwięk, musi być ostro. No bo jak to by brzmiało, gdyby bandzior wyskoczył z tekstem: „Przepraszam państwa, sytuacja życiowa zmusiła mnie do odebrania państwu auta. Strasznie mi głupio i przykro”.
Przykłady wulgaryzmów można by mnożyć i przytaczać w nieskończoność.
Tylko po co?
Skoro znamy tyle słów, to używajmy ich.
Gdy przeklinamy, stajemy się chamscy i wulgarni.
Żyjemy w czasach, kiedy największą bronią kobiet i mężczyzn jest intelekt. Obfita w treści rozmowa wzbogaca nas, ale też sprawia, że czujemy się piękni i atrakcyjni.
Bawmy się językiem, czarujmy się i nie spłycajmy naszych przeżyć.
* Źródło: rękopis z 1415 roku, autor nieznany. Zdanie po raz pierwszy opublikował drukiem Joachim Lelewel w 1826 roku.
Nie marnuj żywności, czyli bierz tyle, ile ZJESZ
P