Biografia Ducha Świętego - Maria Miduch - ebook + książka

Biografia Ducha Świętego ebook

Maria Miduch

5,0

Opis

Biografia Ducha Świętego?

To niewykonalne. Jak opisać życie Kogoś, kto jest bez początku i bez końca? Jak to zmieścić w książce?

Nie taki jest mój cel. Chcę, by Ten, o którym piszę, stał się bliższy Tobie, byś skupił się na Jego działaniu, doświadczył tego, kim On jest i jak może zmienić Twoje życie. Chcę, żebyś spojrzał na Ducha z perspektywy swojej biografii, żebyś Go w niej odnalazł i zaprosił, by pisał ją dalej z Tobą. By ktoś, patrząc na Twoje życie, mógł zawołać: To jest biografia Ducha Świętego!  Autorka

Maria Miduch - dr judaistyki i hermeneutyki biblijnej, mgr teologii (UPJPII), mgr studiów bliskowschodnich (UJ), wykładowca języka hebrajskiego i Starego Testamentu (Seminarium Salezjanów Kraków). Członek Stowarzyszenia Biblistów Polskich. Lider we wspólnocie Głos na Pustyni, zaangażowana w inicjatywę TJCII Polska.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 337

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tblok

Nie oderwiesz się od lektury

Mega super!
10
ksrch

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. widać cudowny hermeneutyczny sznyt autorki i przepadną wiedzę, którą umie przekazać.
10

Popularność




Wstęp

Starałeś się kiedyś opisać komuś bliskiemu coś, czego doświadczyłeś, lecz brakło ci słów? Nie umiałeś oddać tego, co się wydarzyło, co cię spotkało? Mimo że twój rozmówca kiwał głową ze zrozumieniem, miałeś wątpliwości, a nawet byłeś pewien, że nie dociera do niego wszystko, co chcesz opisać, że twoje słowa są zbyt nieudolne, zbyt miałkie, że ślizgasz się po powierzchni i nie możesz oddać głębi tego, co starasz się przekazać? Najlepiej by było, żeby twój towarzysz sam tego doświadczył. Wtedy mielibyście pewność, że przynajmniej w jakiejś części znajdujecie porozumienie, że już oboje macie pojęcie, o czym chcecie mówić. Doświadczenie jest kluczem do zrozumienia, do wejścia w rzeczywistość niewyrażalną słowami. Doświadczyć czegoś, a usłyszeć o czymś to dwie różne rzeczy, szczególnie we współczesnym czasie, kiedy bagatelizuje się słowo i jego moc. Ubranie przeżycia w terminy wyrażalne ludzkim językiem zawsze prowadzi do redukcji doświadczonej rzeczywistości. Czy to znaczy, że nie powinniśmy się dzielić tym, co przeżywamy, tym, co jest dla nas ważne, a pozostaje większe niż słowa? W żadnym razie! Są prawdy, które muszą być wypowiedziane, choć ludzki język będzie je ograniczał. Są doświadczenia, które muszą zostać opisane, choćby w niedoskonałych słowach.

Bo czasem słowo to jedyna droga, którą Bóg może przyjść do człowieka. Bierze na siebie ryzyko redukcji, nieprecyzyjności ludzkiego języka i jego płytkości, a jednak nie waha się wyrazić w taki właśnie sposób. Jego wielkość, wszechmoc jest tak ogromna, że może się nie bać posługiwać „tylko” słowem.

Im bardziej wgłębiam się w język, którym Bóg postanowił się wyrazić i przedstawić człowiekowi po raz pierwszy w dziejach świata – a więc w język hebrajski, doświadczam niesamowitego zachwytu nad tym, jak on jest głęboki. I nie dziwi mnie, że Najwyższy właśnie jego słowami chciał się określać, opisywać, wyrażać. Jednak można na to spojrzeć też odwrotnie: język ten jest tak niesamowity, tak głęboki, dlatego że Bóg się w nim wyraził, obecność Wszechmocnego w słowach, zdaniach, strukturach gramatycznych nadała mu szczególny charakter. To już nie jest jakiś tam przeciętny język – uświęciła go Boska obecność. Jak to możliwe? Jeśli wierzysz, że Bóg ma wpływ na otaczający nas świat, na bieg historii, na wszelkie stworzenie, nie zdziwi cię, że przenika rzeczywistości, poprzez które pragnie się wyrazić. Nie tylko słowo, ale także muzyka i obraz mogą być sposobem jego wyrażania się, cudownie „rozszerzonym” przez Boską obecność.

Jestem głęboko przekonana, że Bóg nie chce być tylko opisywany, ale i doświadczany. Nieraz jednak do doświadczenia trzeba nas zachęcić. To tak jak z degustacją potraw. Nie chodzi o to, żeby najeść się czekoladą, krakersami i ugasić pragnienie naparstkiem cudownego soku z granatów, ale by chcieć sięgnąć po więcej, by posmakować czegoś, czego do tej pory nie było na naszym stole, lub przypomnieć sobie smak znajomy z dzieciństwa. Oczywiście, że słowa Biblii to coś więcej niż mikrokanapki na degustacji, a doświadczenie, jakie oferują, to coś nieporównywalnie większego niż cały półmisek wymyślnych smakołyków i pełny żołądek. Jednak to, co zostało zapisane na kartach Pisma Świętego, zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu, jest dla nas zaproszeniem do wejścia głębiej, do smakowania Boga w pełni. Słowo zawarte w Biblii otwiera nas na rzeczywistość, jakiej bez Boga nie da się doświadczyć.

Czytałeś w Ewangelii: „jeśli uwierzycie – większe rzeczy czynić będziecie” (por. J 14, 12), „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, jakie rzeczy...” (1 Kor 2, 9). to właśnie zaproszenie do wejścia dalej, niż sięgają słowa, to zaproszenie do wejścia w relację. I to nie byle jaką relację, bo z samym Bogiem. Słowo nas zachęca, może opisać tę relację, ale nie doświadczysz jej, jeżeli słowo cię nie zaangażuje, jeżeli twoje wybory nie zostaną pociągnięte przez rzeczywistość, jaka skryła się pod zlepkiem głosek. To właśnie przekonanie, że czasem potrzebujemy zachęty, że musimy usłyszeć, jaki jest nasz Bóg, ośmiela mnie do opisania tego, jak ja przeżywam swoje spotkanie z rzeczywistością ukrytą pod słowem. Jeśli ktoś z was chce odkryć tu systematyczny wykład z dogmatyki lub biblistyki – nie odnajdzie go. Moje słowa tu zapisane to jedynie próba przekazania doświadczenia spotkania z czymś – a raczej Kimś, kogo nie da się wyrazić w słowach. Nie chcę was nasycić, zaspokoić waszego głodu – wręcz przeciwnie! Chcę, żebyście byli głodni, bardzo głodni, żebyście chcieli więcej! Nie więcej słów, opisów, teologii, ale więcej doświadczenia, więcej spotkania!

Ta książka to nie jest wyczerpujący opis sylwetki Ducha Świętego, który ciągle pozostaje najbardziej nieznaną Osobą Trójcy Świętej, to raczej zapis mojego z Nim spotkania i próba przybliżenia Go czytelnikom. Opisać niewyrażalne, ująć w definicję kogoś, kto przekracza nasze największe i najbardziej śmiałe wyobrażenia? Nie podejmuję się tego! Nie mam ambicji, żeby napisać o Nim wszystko – zresztą to niemożliwe. Nie chcę, żebyście po przeczytaniu mojej opowieści powiedzieli: „Teraz znam Ducha Świętego”. Chcę, żebyście powiedzieli: „Muszę go poznać! Nie spocznę, dopóki Go nie doświadczę”. Chciałabym was zachęcić do przejścia najtrudniejszej drogi na świecie, która liczy zaledwie około trzydziestu centymetrów. Jeden z moich przyjaciół mówi, że jest to najdłuższe kilkadziesiąt centymetrów, jakie człowiek ma w życiu do przejścia. To droga pomiędzy głową a sercem. Pomiędzy tym, jak pewne fakty układa nasz rozum, a tym, jak doświadcza ich serce.

Nie mam zamiaru opisywać, jak wygląda Duch, nie chcę stworzyć – bądź przywołać już stworzonych – dogmatycznych definicji, które zwykłemu człowiekowi i tak niewiele mówią. Zawsze pasjonowało mnie, jak na podstawie czynów człowieka, jego zachowań można skonstruować jego portret psychologiczny, określić jego cechy. Na podstawie śladów, jakie zostawia złoczyńca, możemy określić, kim jest. Praca żmudna i trudna, z ryzykiem błędu, ale jednak przynosząca owoce. Bez tych, którzy tworzą portrety psychologiczne, nie dałoby się doprowadzić do rozwiązania wielu spraw kryminalnych. Oczywiście, Duch Święty nie jest kryminalistą, ale często sam pozostaje niezauważony, zostawiając jedynie swoje ślady. Z nich także można wyczytać, jaki jest. Sposób, w jaki działa, mówi coś o Nim, sprawia, że jesteśmy bliżej spotkania z Nim samym.

Rozmawiałam kiedyś ze starym Żydem, który większość swojego życia spędził w Jerozolimie. Opowiadał mi, jak uwielbia chodzić po uliczkach starej Jerozolimy i zatrzymywać się nad drobnymi szczegółami topograficznymi miasta. Zapytany, dlaczego tak robi, odpowiedział: „A może właśnie w tym szczególe wyraża się gust Najwyższego, który umiłował bardziej bramy Jeruzalem niż wszystkie namioty Jakuba?”. To, co ktoś kocha, dużo nam o nim może powiedzieć. Pokazuje niejako „pojemność” jego serca, jego pragnienia i marzenia. Zatrzymanie się nad obiektem miłości Boga zawsze będzie do niego przybliżać. Zatrzymanie się nad tym, co zajmuje Ducha Świętego, co jest sposobem Jego wyrażania się, może sprawić, że będziemy o krok bliżej tej tajemniczej Osoby Boskiej. Nie zdołamy ogarnąć Jej istoty swoim rozumem – nie przy ograniczeniach, jakie ma nasz umysł – nie do końca i nie w pełni, a jednak warto znaleźć się bliżej, zakosztować bardziej.

Nie sposób zawrzeć w jednej książce wszystkich aspektów działania Ducha, którego posyła nasz Niebieski Ojciec. Nie sposób odgadnąć jego wszystkich dróg, nie sposób ująć w definicje to, kim jest i jak działa. Spotykając Ducha, zawsze spotykamy się z tajemnicą, z rzeczywistością niewyrażalną, z samym Bogiem, którego ludzki umysł nie jest w stanie opisać, ogarnąć i do końca zrozumieć. Aspekty Jego działania, które wybrałam i których własnym rozumieniem pragnę się podzielić, są dla mnie ważne i stanowią swego rodzaju drogowskaz, a właściwie kierunkowskaz działania Ducha. Jednak nie przywiązuję się niewolniczo do tej drogi. Wybór ścieżki przez Boga zawsze może być dla nas zaskoczeniem. Wiele razy w życiu doświadczyłam, że Jego działanie wykraczało poza wszelkie „wydeptane pobożnościowe ścieżki”. Było zawsze nowe, zawsze świeże i zawsze oryginalne.

Trudno pisać o Duchu, który już ze swojej natury jest nieprzenikniony i niezgłębiony. Kiedy zastanawiałam się, jak „ugryźć” ten temat, jak go przekazać czytelnikowi, by nie narzucić mu swojego obrazu, ale wydobyć z mojego doświadczenia to, co może być nam wspólne i pomocne do zbliżenia się do wielkiej tajemnicy, przypomniała mi się rozmowa z pewnym Żydem, który na drodze swojego życia którejś nocy spotkał Jezusa. Ów staruszek wiedział, że dzięki temu spotkaniu dotknął rzeczywistości nieogarnionej ludzkim rozumem. Powiedział mi: „Żydzi od wieków stykali się z czymś, co przekracza możliwości poznawcze naszego umysłu, z czymś, a raczej z Kimś, kto jest straszny, ale zarazem bliski, kochający i fascynujący. Wieki ocierania się o tajemnice sprawiły, że zadomowiliśmy się na granicy: znane – nieznane, straszne – kochane, zrozumiałe – niewiarygodnie transcendentne. To dało nam możliwość podejścia z dystansem do tego, co inni próbują ubrać w słowa, pojęcia, definicje, schematy. Mamy taką wolność, jaką ma dziecko biegające po korytarzach domu swojego ojca. Nie bój się, że nie znajdziesz słów, nie bój się, że nie powiesz tego w sposób wystarczająco ścisły. Kiedy nie wiesz, jak coś wyrazić, sięgnij po midrasz1”. Kochany Beniamin! Starzec z wąskich uliczek jerozolimskiego Starego Miasta, spowity w czerń, o oczach żywych jak oczy małego dziecka! Ucieczka – a może raczej wędrówka w midrasz – jest swego rodzaju wybawieniem w zetknięciu z tajemnicą. Midraszowi daleko do naukowych dywagacji, do ścisłych definicji i akademickich wykładów, jest w nim naprawdę lekkość dziecka, które hasa po domu ojca. Jednak niech nas to nie zmyli! Każdy, kto na serio wkracza w obszar studiów biblijnych, będzie musiał sięgnąć po midrasze, nie może ich zlekceważyć. Choć stoją niżej niż pisma natchnione, to jednak są odbiciem czegoś, co powinno być bliskie każdemu człowiekowi wiary. Czytać Pismo bez osobistej refleksji nad nim to zaprzeczać jego żywości, jego mocy, jego ciągłej aktualności.

Nie, ta książka nie jest midraszem do Pisma Świętego, a jednak w części jest do niego podobna – wykracza poza to, co można wyczytać, przeprowadzając naukową egzegezę Biblii. Jeśli ktoś z was szuka tu czysto naukowej analizy – nie znajdzie jej. Nie mam ambicji ukazywania tu złożoności tekstów biblijnych, ich kolejnych redakcji, struktur gramatycznych i językowych, które pozwoliłyby nam dokładnie określić środowisko, czas i miejsce ich powstania. Chcę się podzielić doświadczeniem! Spotkaniem! Chcę odnieść je do fragmentów biblijnych, jednak chcę wam ukazać także, że one nie pozostały jedynie na kartach grubej książki, którą trzymamy na półce, biurku lub nocnym stoliku.

Podróż, którą wam proponuję, nie będzie ofertą all inclusive, gdzie wszelkie niedogodności będzie za was rozwiązywał rezydent biura podróży, a wy będziecie z okien klimatyzowanego autokaru podziwiać majestatyczne góry, wielkie wodospady i bezkresną pustynię. To będzie raczej coś w rodzaju alternatywnej wycieczki, w czasie której wskazane jest poczuć upał, zimno, nieznośną wilgoć, wielkie zmęczenie, pragnienie i głód. Niezbyt przyjemne? Ale prawdziwe. Nie poznasz kraju, kultury, otaczających cię cudów natury, siedząc w bezpiecznym autokarze, słuchając opowieści przewodnika i przerzucając kartki albumu z zapierającymi dech w piersi zdjęciami. Doświadcz! Poczuj! Skosztuj! Zapragnij!

Moim celem nie jest, żebyście na swojej liście postanowień na rok 2015 „odfajkowali” punkt: „Przeczytać pobożną książkę, najlepiej o Bogu”. Jeszcze raz powtarzam, że moim celem jest wzbudzić w was głód, chęć doświadczenia Ducha Świętego na „własnej skórze”. Nie chcę, żebyście po przeczytaniu tych stron powiedzieli: „Aha, to ja już wiem, kim On jest”. Chcę, żebyście mówili: „Chciałbym Go poznać! Myślę, że warto Go poznać lepiej”.

Kiedy byłam w pierwszej klasie liceum, wzięłam udział w szkolnym konkursie skoncentrowanym wokół osoby Leopolda Staffa. Trzeba było znać jego życiorys, znać jego poezję, znać odwołania do niej w literaturze. I muszę wam powiedzieć, że byłam w tym naprawdę dobra. Przygotowując się do tego wyzwania, wyszukiwałam z zapałem jak najmniej znane anegdoty, historie z życia poety, by móc nimi zabłysnąć. Jego poezję czytałam w domu, w autobusie, w szkole. Nie miałam sobie w tym równych. Można by rzec, że byłam wśród moich rówieśników znawcą poety i jego dzieł. Ale to była tylko wiedza książkowa, Leopold Staff nie stał mi się bliskim przyjacielem, towarzyszem codzienności. Nie doświadczyłam spotkania z nim. Co najwyżej polubiłam jakieś jego wiersze, ale ów czas intensywnej „znajomości” z nim nie miał większego wpływu na moje życie.

Nie chcę, żebyście poszerzyli swoją wiedzę o Duchu Świętym, ale się z Nim nie spotkali. Nie chcę, żeby wzbogacił się tylko i wyłącznie wasz intelekt, a serce pozostało bez wzbudzonego głodu poznania tej Osoby Trójcy Świętej. Chcę was zaprosić do lektury wzbogaconej o wasze pragnienie spotkania, które wyrażać się będzie modlitwą. Chcę was prosić, byście nie czytali napisanych przeze mnie słów sami – zaproście Tego, o którym będziecie czytać, niech On dotyka waszych serc i umysłów, prostuje to, co zostało krzywo napisane, niech pozbawia uprzedzeń i leczy, prowadząc do jedności.

Biografia Ducha Świętego? To niewykonalne! Jak opisać życie kogoś, kto jest bez początku i bez końca? Jak zmieścić je w książce? Ale nie to jest celem, który sobie postawiłam, zasiadając do pisania. Chcę, by Ten, o którym piszę, stał ci się bliższy, byś skupił się na Jego działaniu i w ten sposób doświadczył, kim jest. Chcę też, żebyś spojrzał na Ducha z perspektywy swojej biografii, żebyś Go tam odnalazł i zaprosił, by pisał ją dalej z tobą – tym razem już świadomie. Chcę, by ktoś kiedyś patrząc na twoje życie – niezależnie, z czym przyjdzie ci się zmierzyć – mógł zawołać: „To jest biografia Ducha Świętego!”.

Duch, który stwarza

A Duch Boży unosił się nad wodami...

(Rdz 1, 2)

Pamiętam dobrze zachwyt i ekscytację, które towarzyszyły mi, kiedy pierwszy raz w życiu usłyszałam początek Księgi Rodzaju czytany po hebrajsku przez rabina. Niewiele z niego rozumiałam, poza kilkoma słowami wyłapanymi z melodyjnej recytacji. Słuchałam raz, słuchałam drugi i trzeci i zrodziło się we mnie ogromne, nieodparte pragnienie, żeby rozumieć więcej, żeby zachwycić się nie tylko melodyką owego tekstu, ale także jego głębią, która, jak przypuszczałam, została schowana pod niezrozumiałymi słowami opowieści o stworzeniu świata. Potem, kiedy byłam już w stanie sama odczytać owe hebrajskie słowa składające się na opis stworzenia i poddać je analizie, mój zachwyt wzrósł. Było tak, jak przeczuwałam: piękno rytmicznej recytacji nieznanych słów było zapowiedzią czegoś niesłychanie cennego, co kryje w sobie ów tekst. Było to dla mnie jak otworzenie okna i wpuszczenie do pomieszczenia świeżego, ożywczego powietrza, pełnego nieznanych dotąd zapachów. Każde słowo odkrywało przede mną trudną do wyrażenia głębię. Opis stworzenia ożył i przestał być jedynie piękną opowieścią, która w symboliczny sposób pragnie ukazać działanie Boga. Ten do tej pory piękny, ale „płaski” obraz stał się trójwymiarową, żywą ilustracją działania Boga – nie tylko przed wiekami, kiedy powoływał źródło życia człowieka, ale także ciągle, na nowo, teraz.

Miłość stwarzania

Pierwsze dwa wersy Księgi Rodzaju to jakby zapowiedź tego wszystkiego, co zostanie opisane przez biblijnego autora później. I nie chodzi tu tylko o pierwszy rozdział Biblii, ale jest to też zapowiedź wielu wydarzeń, z których relacje zawarte są w tej księdze. Autor wyprzedza uporządkowany opis tego, co się wydarzyło, i z niecierpliwością charakterystyczną dla kogoś, kto jest upoważniony do przekazania wielkiej tajemnicy, wyraża ją w dwóch zdaniach, by potem przejść do szczegółowego opisu tego, co się stało, i wskazać na objawiającego się tam Boga.

Spróbujmy przyjrzeć się tym wersom i zobaczyć, jaką tajemnicę objawiają przed nami: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią wód, a Duch Boży unosił się nad wodami”.

W polskim przekładzie owych słów na pierwszy plan wysuwa się nam obraz Boga-Stworzyciela, który stwarza świat w dość groźnej scenerii bezładu, pustkowia i mroku. I obraz ten z pewnością fałszywy nie jest, ale też nie jest pełny. Dopełnić go może próba pochylenia się nad tekstem Biblii, próba odkrycia głębi, jaka tkwi w hebrajskich słowach, którymi Bóg do nas przemówił. Te dwa krótkie wersy kryją bowiem w sobie zaskakujący obraz.

Bóg jest stworzycielem. To prawda, którą z łatwością wyczytamy z większości przekładów Księgi Rodzaju. Bóg stwarza świat, czyni go. Hebrajski czasownik, który został tu użyty, to bara – najprościej tłumaczone jako „stworzył”, „uczynił”, i nie jest to z pewnością tłumaczenie błędne, ale też to jedno lakoniczne polskie słowo „stworzył” nie oddaje całości przesłania, jakie niesie ze sobą hebrajski oryginał. Nie należy mieć tu pretensji do tłumaczy Biblii, że przełożyli hebrajskie bara właśnie w ten, znany nam wszystkim sposób. Wybrali oni bowiem takie znaczenie owego słowa, które jest najwłaściwsze, najlepiej opisujące to, co się stało u początku czasu. Należy jednak pamiętać, że w językach semickich liczba znaczeń każdego słowa jest zdecydowanie większa niż w języku polskim, że znaczenia te z reguły nie wykluczają się, ale raczej dopełniają. Budowane na jednym rdzeniu, który stanowią trzy spółgłoski, tworzą rodzinę wyrazów powiązanych ze sobą poprzez znaczenie owego rdzenia. Tak też ma się sprawa z czasownikiem bara. Jego trzy rdzeniowe spółgłoski odnajdziemy w dialektach południowoarabskich w słowie „rodzić”. Należy zwrócić tu uwagę na pokrewieństwo języka hebrajskiego i innych języków semickich. Tak więc w zdaniu: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” semickiemu uchu pobrzmiewa gdzieś obraz Boga rodzącego świat, nawet jeśli tekst biblijny wprost tego nie mówi.

Możemy więc zadać pytanie – czy to coś zmienia? Czy to ma jakiś wpływ na nasz odbiór owego tekstu? Czy wnosi coś do naszego wyobrażenia Boga to, że on „urodził” świat? Myślę, że każdy z nas czuje subtelną różnicę pomiędzy miłością artysty do swego dzieła, które stworzył, a miłością rodziców do dziecka, które zostało przez nich zrodzone. Bóg stwarza świat i wie, że to, co stwarza poprzez akt rodzenia, jest jakąś częścią Jego samego, a zarazem istnieje osobno, choć nie bez Niego. Rodzic, patrząc na swoje dziecko, widzi w nim siebie, ale też wie – a przynajmniej powinien wiedzieć, że dziecko nie jest nim, że jest bytem osobnym, a jednak z niego zrodzonym.

Pismo Święte staje na straży, by nie posunąć się zbyt daleko w swoich wyobrażeniach Boga „rodzącego” świat. Czasownik bara w tekście biblijnym będzie się odnosił jedynie do Boga. Hagiografowie – jak zwykło się nazywać autorów biblijnych – zadbali o to, by czynność „stwarzania”, opisywana poprzez bara, była właściwa tylko Bogu. Tylko Bóg może być tym, który stwarza, który ożywia. O tym ożywianiu właśnie przypomina czytelnikowi Księgi Bereszit kolejne znaczenie owego rdzenia: „ożywić”.

Inne tłumaczenie zajmującego nas czasownika odwołuje się do rzeczywistości nadawania kształtu przez cięcie, odcinanie. Takie rozumienie aktu stworzenia zachwyciło kabalistów żydowskich i w stwarzaniu nakazało widzieć Boga, który będąc nieskończenie wielkim, potężnym i nieogarnionym, musiał się wycofać, odciąć, oddzielić pewną część przestrzeni, by w niej mógł zaistnieć świat. Takie działanie miało świadczyć o wielkiej pokorze i uniżeniu Boga, Jego miłości do świata, ale i o Jego cierpieniu.

Bóg, którego akt stwórczy na początku czasu przywodzi na myśl wydawanie na świat potomstwa, ukazany nawet na tle pustkowia i bezładu, przybiera nieco łagodniejsze rysy. Ma w sobie coś z matczynej czułości i troski, ale też, a może przede wszystkim, z geniuszu Twórcy, który sam jeden może dokonać tak wspaniałego dzieła. W tej perspektywie pierwszy wers Księgi Rodzaju może się wydawać zapowiedzią czegoś, co wyraźniej zostanie powiedziane później, a mianowicie wielkiej miłości Boga do swojego stworzenia.

Trój-, a jednak -jedyny

Kolejną Bożą niespodzianką, na jaką możemy natrafić w tekście oryginalnym pierwszej księgi Biblii, jest to, jak przedstawia się sam Bóg. Tekst hebrajski nazywa go Elohim. Przekłady tłumaczą Bóg. I znów mają rację! Ale czy oddają wszystko, co zawiera hebrajskie słowo Elohim? Z pewnością nie! Spójrzmy na ów wyraz z perspektywy gramatycznej. Mamy tu rzeczownik rodzaju męskiego i liczby... mnogiej! Tak! Właśnie liczby mnogiej! Więc nie Bóg tylko Bogowie? Jak to? To nie jeden Bóg? Oczywiście, że jeden, Jedyny, o czym może świadczyć choćby przywoływany już wcześniej czasownik bara występujący w liczbie pojedynczej: „on stworzył”. Hebrajskie słowo el (r.m., l. poj.) występuje także w tekście biblijnym, jednak nie odnosi się do Boga Izraela, lecz do bożków pogańskich. Elohim to zawsze jeden, jedyny Bóg Narodu Wybranego.

Różnie bibliści starają się tłumaczyć ową wielość, pobrzmiewającą w hebrajskim słowie: jedni mówią, że to coś na wzór pluralis maiestaticus i że w ten sposób zostały oddane wielkość i majestat Boga; inni argumentują to formą zwyczajową, jednak żadne z tych wyjaśnień nie jest dostatecznie przekonujące. Dotykają one bowiem tajemnicy, która wydaje się większa, niż mógłby to objąć ludzki rozum. Pogodzenie się z tą tajemnicą stanowi wyraz szacunku dla świętego tekstu Biblii.

Doskonale pamiętam rozmowę z pewnym rabinem, który rozpoznał w Jezusie z Nazaretu obiecanego Mesjasza. Rozmawialiśmy właśnie o Księdze Rodzaju, o Bogu Elohim. „Widzisz – powiedział – czytałem, czytałem, czytałem, tyle lat; znałem na pamięć, uczyłem swoje dzieci, uczyłem obcych i co? I nic! Nie widziałem, nie słyszałem, mimo że ON krzyczał już od pierwszego rozdziału: Jestem jeden, ale jest Nas trzech! Rozumiesz coś z tego? Bo ja nie. Ale skoro On tak mówi, muszę zaufać!”. Zdumiała mnie jego pokora wobec tekstu Świętej Księgi; pokora, z jaką ten uczony podszedł do czegoś, co inni starają się tłumaczyć na wiele różnych sposobów. Kiedy go słuchałam, na myśl przyszły mi słowa z Ewangelii Janowej: „ujrzał i uwierzył”. Błogosławiony niech będzie ewangelista za to, że nie starał się nam wytłumaczyć ułożenia pośmiertnych całunów, które dostrzegł w grobie, że nie przedstawił nam drogi dedukcji, jaką przeszedł, ale zrobił miejsce na zaskoczenie wiarą. Pewnego dnia ów rabin, z którym rozmawiałam, czytając, zobaczył i to wystarczyło, by miał pewność. To właśnie jego świadectwo wydaje się dla mnie największym dowodem na to, że już w pierwszych słowach Księgi Rodzaju Bóg objawia się cały: w Trójcy. Ten Żyd nauczył mnie, że nie wszystko trzeba dokładnie rozumieć, dokładnie wyjaśnić; czasem trzeba po prostu zaufać.

Inny z Żydów wierzących w Jezusa powiedział mi kiedyś: „Jeśli czytasz Stary Testament i w jakimś wersie nie znajdujesz Jezusa – to źle czytasz”. Stwierdzenie ryzykowne, a jednak prawdziwe. Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza przecież: „Przez wszystkie słowa Pisma Świętego Bóg wypowiada tylko jedno Słowo, swoje jedyne Słowo, w którym wypowiada się cały” (KKK 102). I tu dotykamy znów tajemnicy: jak niepojęty Bóg może się wypowiedzieć cały na kartach, w księgach, w zdaniach, w słowach, bądź co bądź ograniczonej, chociażby objętością, księgi.

Lektura pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju, przeprowadzona w skupieniu, w ukierunkowaniu na odkrycie stwórczego aktu Boga, pozwala nam stwierdzić, że w opisie tym pojawia się cała Trójca, której obecność mogliśmy przeczuwać, analizując słowo Elohim. W miejscu tym należy zwrócić się raz jeszcze do hebrajskiej gramatyki i zapytać, jak może być nam pomocna w odkrywaniu udziału całej Trójcy Świętej w stwarzaniu.

Już wiemy, że słowo Elohim jest rzeczownikiem rodzaju męskiego liczby mnogiej; ale dla nas, Europejczyków, liczba mnoga oznacza po prostu, że jest czegoś więcej niż jeden. Inaczej ma się sprawa w języku hebrajskim. Wyróżniamy bowiem liczbę pojedynczą, podwójną i mnogą! Jeżeli coś jest jedno, mówimy o tym w liczbie pojedynczej, jeżeli jakiś rzeczownik występuje podwójnie, mówimy w liczbie podwójnej, a jeśli jest czegoś więcej niż dwa, mówimy o tym w liczbie mnogiej! Jak nietrudno zgadnąć istnieje jakaś różnica w zapisie między tym, co podwójne, a tym, co mnogie. Rzeczywiście, liczby podwójna i mnoga posiadają różne końcówki. Spójrzmy na wyraz Elohim przez pryzmat tego, co już wiemy: używając końcówki liczby mnogiej, autor jasno daje do zrozumienia czytelnikowi jakąś wielość, a nie podwójność. Bóg ma więcej niż dwie osoby! Bóg jest Trójjedyny!

„Ta Ducha Święta”

Pod hebrajskim imieniem Elohim zwykło się widzieć Boga Ojca, choć warto tu doprecyzować, że przypisanie takie nie wyczerpuje bogactwa, jakie niesie w sobie owo hebrajskie słowo. Przyjrzyjmy się więc, czy w biblijnym opisie stworzenia możemy odkryć i Syna, i Ducha Świętego.

Nie będziemy szukać daleko. Już w drugim wersie Księgi Rodzaju natykamy się na Ducha Bożego: „Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami”.

Brzmi pięknie, niemal mistycznie i trochę strasznie. Strasznie – szczególnie dla tego, kto zna kulturowy kontekst opisywanej rzeczywistości. Bezład i pustkowie nawet dla nas nie brzmią przyjaźnie. Jakiś brak kontroli i samotność wołają do nas z tego tekstu. Na dodatek jeszcze ciemność. Człowiek nie czuje się pewnie w ciemności, nie jest ona dla niego przyjazna. Jednak to nie wszystko! Woda! Bezmiar wód przywodzi na myśl nieprzeniknioną głębię morską. A głębiny morskie dla Żyda nie są czymś przyjaznym, znanym, oswojonym. O nie! One zawsze napawają strachem, a w ich czeluściach żyją nieznane potwory. Jednym słowem: przerażające! Opis ten, czytany przez pryzmat przytoczonych przed chwilą semickich konotacji, mógłby stracić swoje mistyczne piękno na rzecz scenerii rodem z horroru, gdyby nie jeden drobny szczegół: nad wodami unosi się Duch Boży! Proste, krótkie stwierdzenie, a zmienia całą optykę przytoczonego fragmentu. Nie jest ważny chaos, bezład, pustkowie, bezkształtność ani nawet nie jest ważna otchłań pełna wód. „Duch Boży unosił się nad wodami!”

Sięgnijmy znów do języka hebrajskiego i przyglądnijmy się temu obrazowi z perspektywy gramatycznej. I tu znowu czeka nas niespodzianka. Słowo ruach tłumaczone jako Duch jest rodzaju... żeńskiego! Tak! To jest „ta Ducha Boża”! Unosząc się nad nieprzyjazną przestrzenią, nadaje całemu opisowi jeszcze więcej łagodności. Wiedzieliśmy już wcześniej, że Bóg panuje nad bezładem i pustkowiem oraz ową przerażającą otchłanią wód, ale teraz wiemy coś jeszcze; możemy odgadnąć pewien sposób działania Boga: On ma w sobie coś z kobiecej łagodności. Może lepiej, poprawniej by było powiedzieć, że to kobieta powinna mieć w sobie coś z łagodności Ducha, jakąś wewnętrzną delikatność właściwą tylko jej i Duchowi Świętemu?

Odkrycie rodzaju hebrajskiego rzeczownika, który odpowiada polskiemu terminowi „duch”, nie ma na celu, w żadnym razie, określenia płci Trzeciej Osoby Trójcy Świętej. Ma wskazywać raczej na sposób działania Boga i pomóc nam odkrywać Jego prawdziwy obraz, który został zmaskulinizowany. Gdzieś w naszej mentalności tkwi taki właśnie „męski” wizerunek: mamy Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego – co do pierwszych dwóch raczej nie mamy wątpliwości, że są rodzaju męskiego, trzeci z Nich może budzić pewne wątpliwości, ale szybko rozwiewa je forma gramatyczna: „ten” Duch, zostaje sklasyfikowany również jako mężczyzna, a przynajmniej jako pewien męski pierwiastek duchowy. Jednak już w pierwszych wersach Księgi Rodzaju Bóg przedstawia się inaczej. Jakby chciał powiedzieć: „Nie próbuj Mnie sklasyfikować po ludzku, przyglądnij się temu, jak działam”. I to działanie również pokazuje, że przyporządkować się Go nie da. Stwarza (w rodzaju męskim) i unosi się nad wodami (w rodzaju żeńskim).

Pamiętam rozmowę ze znajomym właśnie o obrazie Boga. To on mi uzmysłowił, jak ważny w życiu duchowym jest obraz Boga wyrażony w Duchu Świętym. „Wy, kobiety – mówił – macie Jezusa, mężczyznę, na którym można się oprzeć. My, mężczyźni, potrzebujemy w Bogu dostrzec coś z kobiety, coś zachwycającego, łagodnego, po prostu kobiecego”.

To zjednoczenie w Bogu męskiego i kobiecego obrazu przywodzi na myśl stworzenie człowieka na obraz Boży. W Księdze Rodzaju (1, 27) czytamy: „Stworzył więc Bóg człowieka (hbr. adam) na swój obraz, na obraz Boży go stworzył; stworzył mężczyznę (hbr. zahar) i niewiastę (nekewa)”. Według powyższego fragmentu człowiek to: mężczyzna i niewiasta. Nie jedno z nich, lecz oboje. Warto zwrócić tu uwagę, że w owym wersie została podkreślona mocno płeć obojga. Hebrajskie słowo zahar – tu przetłumaczone jako mężczyzna – nie odnosi się jedynie do gatunku ludzkiego, określa płeć męską. Podobnie ma się sprawa ze słowem nekewa oddanym przez tłumaczy jako kobieta, a określającym płeć żeńską u wszystkich stworzeń, nie tylko ludzi. To tak jakby piszący ten fragment chciał powiedzieć: mężczyzna i kobieta to człowiek! Nie należy jednak rozumieć, że samotnie żyjący mężczyźni i samotnie żyjące kobiety nie noszą w sobie obrazu Boga. Akceptacja roli płci przeciwnej, jaką ma do odegrania w życiu, jest przyjęciem tego Boskiego elementu, który nie leży w nas samych, lecz po który trzeba sięgnąć, by być obrazem Stwórcy.

Adam, czyli człowiek (ale też w szerszym rozumieniu ludzkość), to zahar i nekewa; ale wiemy też, że Adam to obraz Boga. Bóg ma w sobie coś, co w wielkim uproszczeniu moglibyśmy nazwać „pierwiastkiem męskim” i „pierwiastkiem żeńskim”. Jednym i drugim! Nie jednym z nich, nie tylko Ojcem, Wojownikiem, Mścicielem, Synem, Królem, Oblubieńcem. Kiedy wgłębimy się w Pismo Święte, odnajdziemy tam fragmenty, w których spotkamy Boga jako Matkę albo zakochaną kobietę, i nie powinno nas to dziwić, bo przecież już w momencie stworzenia, w pierwszych wersach pojawia się Duch Boży, który jest rodzaju żeńskiego.

Targum Neofiti2, niezwykle cenne świadectwo odbioru Pięcioksięgu przez środowisko żydowskie, interesujący nas wers Księgi Rodzaju przekłada w następujący sposób: „Ciemność rozciągała się nad powierzchnią otchłani, a duch miłości od Pana powiewał nad powierzchnią wód”3. Ciemność i otchłań zostają tu skonfrontowane z Duchem. I to nie byle jakim Duchem. Duchem miłości od Pana. Miłość ta nie tylko łagodzi mało sympatyczny opis ciemności i otchłani, ale także przekonuje, że Bóg czyni świat z miłości. Pobrzmiewa tu wspomniany już wcześniej stosunek Boga do Jego stworzenia, stosunek, który jest nie tylko relacją twórcy do dzieła, lecz może przywodzić również na myśl model rodzicielski. Ta miłość Boża wyraża się na sposób żeński! Mowa tu bowiem o „Duchu miłości od Pana”.

Ciągle działający

Warto zwrócić uwagę na to, co ów Duch Boży czyni w owym opisie powoływania do świata istnienia. Pismo Święte stwierdza lakonicznie: „unosił się nad wodami”. Czynność ta przywodzi na myśl inne znaczenia hebrajskiego słowa ruach. Są to: „wiatr”, „powiew”, „tchnienie”... Cechą wspólną, zarówno Ducha, wiatru, jak i tchnienia jest to, że muszą pozostawać w ruchu. Jeśli wiatr nie wieje, nie jest wiatrem, jeśli ktoś nie tchnie, nie ma tchnienia, jeśli duch się nie unosi, nie pozostaje w ruchu, nie spełnia jakiejś czynności, trudno nam będzie go opisać, trudno nam będzie stwierdzić, czy w ogóle jest. Duch Boży w biblijnym tekście zawsze ma jakieś zadanie do spełnienia, zawsze poznajemy Go poprzez to, co wykonuje! A jest tego wiele. Te dwa pierwsze wersy Biblii naprawdę są zapowiedzią tego, co przeczytamy na jej dalszych stronicach, w kolejnych księgach. Będziemy czytać bowiem o Duchu mającym do spełnienia niezwykle ważną misję, na którą składają się różne biblijne wydarzenia, i co najciekawsze: ta misja trwa do dziś! Jest ciągle aktualna! Jeszcze się nie zakończyła!

To, że Duch Boży pojawia się w całym opisie stworzenia jedynie w drugim wersie Księgi, nie oznacza, że Jego rola skończyła się już na początku stwarzania. Spójrzmy na pierwszy rozdział Księgi Rodzaju raz jeszcze. To, co znajdujemy w jej dwóch pierwszych wersetach, nie jest opisem początku stwarzania świata przez Boga. Przyjrzyjmy się uważnie: niebo zostanie stworzone w drugim dniu, a ziemia w trzecim. Tymczasem zajmujące nas wersy wybiegają w przód i na samym początku oznajmiają nam, kto stoi za stworzeniem zarówno nieba, jak i ziemi. Jaki z tego wniosek? Są one wstępem do pieśni, jaką za chwilę usłyszy czytelnik. Streszczają to, co za chwilę zostanie powiedziane w szczegółach. Mówią o całości Bożego dzieła. Obecność Ducha jest tam jak najbardziej znacząca, szczególnie w kontekście Jego unoszenia się nad wodami, o którym wspomniano wcześniej. Duch łagodzi, wprowadza spokój i harmonię w to, co mogłoby budzić w człowieku lęk. Poprzez Ducha panowanie Boże sięga tam, gdzie człowiek po grzechu boi się sięgnąć. Unoszenie się Ruach Elohim nad bezmiarem wód może stanowić pewną analogię do późniejszego stwierdzenia hagiografa – że wszystko, co Bóg stworzył, było dobre. Dopiero grzech zaburza tę harmonię. Ale nie na zawsze! Do niego nie należy ostatnie słowo! I tu znowu mamy miejsce na działanie Ducha, ale o tym jeszcze nie teraz.

Można też powiedzieć, że Duch Boży w opisie stworzenia świata podobny jest do słowa, które tam występuje. Bóg stwarza świat, mówiąc. Kiedy przeczytamy pierwszy rozdział Księgi Rodzaju, na pewno dostrzeżemy powtarzające się jak refren „Bóg rzekł i stało się”. To, co Bóg mówi, staje się od razu, zaczyna istnieć, jest realne. Spójrzmy raz jeszcze do tekstu hebrajskiego. „Słowo” to po hebrajsku dawar. Jak łatwo się domyślić, nie jest to jedyne znaczenie tego wyrazu. Tłumaczymy go także przez: „opinia”, „sprawa”, „rzecz”, „czyn”! I co ciekawe, żadne z tych znaczeń się nie wyklucza, ale raczej stara się ukazać, co naprawdę oznacza dla Żyda ów termin. Dawar zostało zbudowane na rdzeniu dbr, na tym samym co dwora, czyli „pszczoła”. To wiele nam mówi! Słowo ma do wykonania pracę, zadanie, misję; pozostaje w ciągłym ruchu! Czy widzimy tu pewne podobieństwo między słowem a Duchem? Słowo, które nie może się zatrzymać, i Duch, który ma misję do spełnienia! Tak jak Duch trwa nad wodami, tak Słowo Boga unosi się i trwa w stworzeniu! Oczywiście to wszystko, co dzieje się w akcie Stworzenia, jest niczym innym jak działaniem całej Trójcy: a więc i Ojca, i Syna, i Ducha! Poznawanie jednej z Osób Trójcy wcale nie oznacza zaniedbania innych – w tym między innymi wyraża się tajemnica Ich jedności. Jeśli naprawdę chcę poznać Ojca, poznam też Syna i Ducha. Jeśli poznaję Ducha, On podprowadzi mnie do Ojca i Syna. Syn również przygotuje mi spotkanie i z Ojcem, i z Duchem. Ta właśnie przedziwna jedność kryje się pod Chrystusowym wołaniem: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca!” (J 14, 9).

Wspomnieliśmy już wcześniej, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Mówiliśmy o tym, że może się to wyrażać w zróżnicowaniu płciowym. Ale dobrze wiemy, gdzieś wewnętrznie wyczuwamy, że to nie wyczerpuje Bożego obrazu, jaki jest w nas. Mamy jakieś głębokie przeczucie, że chodzi o coś jeszcze. Bóg stwarza świat słowem, które jest w ciągłym ruchu, w jakiejś tajemniczej jedności z unoszącym się nad bezmiarem wód Duchem. To słowo ma moc! Wielką moc. Bóg mówi i staje się to, co mówi! Nie ma żadnego „ale”. Rzekł i stało się! W Liście do Hebrajczyków przeczytamy: „Przez wiarę poznajemy, że słowem Boga światy zostały tak stworzone, iż to, co widzimy, powstało nie z rzeczy widzialnych” (Hbr 11, 3). Taką moc ma nasz Bóg! Z niewidzialnego staje się widzialne! Ale chwileczkę... my jesteśmy obrazem Boga-Stworzyciela! Tak właśnie! Nasze słowo też ma ogromną moc. Tylko czy my w to wierzymy? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, co może nasze słowo, kiedy w nas unosi się Duch Święty? Z niewidzialnego, ze słowa w widzialne, w ciało... przez wiarę, w Duchu Świętym. To nie żadne pobożne życzenie, ale rzeczywistość, która powinna być udziałem każdego chrześcijanina. Ale tu pamiętać należy o tym, że słowo jest słowem, wtedy kiedy jest wypowiadane, nie wtedy, kiedy jest pobożną myślą, marzeniem gdzieś w duchu. Słowo ma być wypowiedziane. Bóg powiedział i stało się!

Zapominamy niestety na co dzień, jaką moc ma nasze słowo, ale i o zgrozo, zapominamy też o mocy Słowa Bożego! Zapominamy, że jest „ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny” (Hbr 4, 12), że działa i stwarza, że nie spoczęło i że jest w ciągłym ruchu. Czujesz się chory, boli cię coś? Masz przed sobą trudną sytuację w pracy? Czytaj Słowo Boże! Wypowiadaj je na głos! Czy myślisz, że Bóg, który słowem stworzył wszechświat, nie może słowem rozwiązać twojej sytuacji? W tobie unosi się Duch Boży – ten sam, który uczestniczył w stworzeniu, nie inny! Więc ogłaszaj Boże dzieła nad swoim życiem, nad życiem innych, a zobaczysz, jak słowo staje się ciałem.

Myślę, że większość z nas wie, iż istnieje szczególny związek pomiędzy słowem Pisma Świętego a Duchem Świętym. Związek ten z jednej strony jest łatwy do odkrycia, a z drugiej trudny do ogarnięcia naszym umysłem. Konstytucja Dogmatyczna o Objawieniu Bożym Soboru Watykańskiego II poucza nas o świętości Ksiąg zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu, ukazując ich źródło w natchnieniu Ducha Świętego (por. KO 11). Nietrudno odgadnąć, że to właśnie natchnienie wypływające z trzeciej Osoby Boskiej sprawia, że słowo, które znajdujemy na kartach Biblii, różni się od słów zapisanych poza nią. W cytowanym już wcześniej fragmencie Listu do Hebrajczyków autor stwierdza, że „żywe jest słowo Boże” (por. Hbr 4, 12). Być może osłuchaliśmy się z tym stwierdzeniem, nie budzi ono w nas zdziwienia, lecz też nie zastanawiamy się nad nim głębiej.

Pewnego dnia w trakcie moich studiów (dodam tylko, że nie były to studia teologiczne i odbywały się na świeckim uniwersytecie) miałam okazję przekonać się, jak odbierana jest prawda o żywości słowa Bożego przez moich znajomych, którzy nie byli „otrzaskani” z kościelną terminologią. Pamiętam, że oczekując na wykład, usiadłam w kącie na korytarzu i wyjęłam Biblię, czytałam jakiś fragment ze Starego Testamentu. Wzbudziło to wielkie zainteresowanie jednej z osób, która usiadła w pobliżu. Zaczęła się dyskusja na temat Pisma Świętego, jego wartości. Pamiętam, że użyłam wtedy określenia: „żywe słowo Boże” i właśnie to stwierdzenie wywołało wielkie zdziwienie owej osoby. „Żywe słowo? – dziwiła się. – Żywe to są książki u Harry’ego Pottera – tam się przynajmniej obrazki ruszają”. Wypowiedź ta była z jednej strony komiczna, a z drugiej ukazywała brak dostrzegania rzeczywistości duchowej. Brak wiary tej osoby w rzeczywistość wyrastającą ponad to, co widzialne. Nie jest to niestety rzadkością w dzisiejszym świecie. Jest wielu ludzi, którzy mimo chrześcijańskiego środowiska wzrastania, zatracili gdzieś swoją wiarę (lub w ogóle jej nigdy nie mieli) i nie widzą różnicy pomiędzy księgami Biblii a inną literaturą starożytną. Ta różnica powinna być oczywista dla każdego, kto nazywa się uczniem Jezusa. Słowo, które Bóg przed wiekami skierował do człowieka, nie przestało być aktualne, żywe, skuteczne. Nie umarło ani w momencie, kiedy prorok skończył wygłaszać orędzie od Najwyższego, ani wtedy kiedy gmina chrześcijan w Koryncie odczytała to, co Paweł chciał im przekazać za pośrednictwem listu. To słowo wciąż żyje!!! Wciąż jest aktualne! Wciąż jest żywe! Nieustannie nad nim unosi się Duch Boży – ten sam, który uczestniczył w dziele stworzenia! Duch ten, zamieszkujący także w każdym z chrześcijan, uzdalnia do odkrywania ciągle na nowo owego życia, jakie Bóg zgodził się związać ze słowem.

Nie wyjaśnia to jednak do końca, ani nawet w połowie, tego, jak Bóg – trzy Osoby Trójcy Świętej – złączył się ze słowem. Pewien przedsmak wielkiej tajemnicy daje nam Prolog Ewangelii Janowej. Dzięki niemu możemy dostrzec także udział Syna w stwarzaniu świata. Rzeczywistość słowa, jaką przenika Bóg, przekracza nawet bogate znaczenie ukryte w hebrajskim słowie dawar, wychodzi poza granice ludzkiego umysłu, ale też otwiera na tajemnicę, na radosne zaskoczenie, które kiedyś stanie się naszym udziałem.

Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Najwyższego osłoni cię...

(Łk 1, 35)

Same zaskoczenia

Zawsze intrygowała mnie scena zwiastowania opisana przez św. Łukasza. W sposób zwięzły i prosty pokazuje rzeczywistość, która przekracza ludzkie wyobrażenia. W tych kilkunastu wersach ewangelista streszcza przebieg wydarzenia, które niewiele ma sobie równych w doniosłości. Tu rodzi się życie! Tu Bóg wyraża się jako Ojciec! Już gdzieś było podobnie, prawda? Już gdzieś Bóg wchodził w relację z człowiekiem, wyciskał na nim pieczęć swojego podobieństwa! Tak – stworzenie! To, które dokonało się przed wiekami! Tu, u początku naszej ery, mamy inne wydarzenie, lecz również w nim zobaczymy Boga jako Ojca oraz Boga, który wiąże się z człowiekiem jeszcze ściślej niż tylko przez „pieczęć podobieństwa”. Bóg staje się człowiekiem! Pisząc o zwiastowaniu w kontekście Ducha, który stwarza, nie mam bynajmniej na myśli, że Jezus został wtedy stworzony. Byłaby to herezja! Wiemy wszyscy, że jest On „zrodzony, a nie stworzony”. To, co wydarzyło się w Nazarecie, jest jednak momentem, w którym objawia się moc działania Ducha Świętego dająca początek dziełu, które doprowadzi nas do Nowego Stworzenia (por. 2 Kor 5, 17).

Obok Ojca i Syna w wydarzeniu tym nie może zabraknąć Ducha. Ten, który unosił się nad wodami w akcie stworzenia przed wiekami, jest obecny i tutaj. Przyjrzyjmy się dokładnie sytuacji, tak zwięźle opisanej przez Łukasza, i spróbujmy rozpoznać obecnego tam Ducha Świętego poprzez Jego działanie.

Niesamowite wydaje się już samo powitanie, jakie kieruje do Miriam anioł Gabriel. Nazywa ją przecież „pełną łaski”. Nam, przyzwyczajonym do owego sformułowania, może nie wydać się to dziwne, ale reakcja tej, która została tak powitana, jednoznacznie wskazuje na jego oryginalność i – można powiedzieć – teologiczną śmiałość. Matka Jezusa znała dobrze Święte Pisma swojego narodu i dobrze wiedziała, kto może być „pełen łaski”. Zapewne brzmiały jej gdzieś w uszach słowa z Księgi Wyjścia: „Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i łagodny, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i wierność” (Wj 34, 6). Jako wierząca Żydówka wiedziała, że pełen łaski może być tylko Bóg! W takim kontekście nie dziwi, że zmieszała się na słowa przychodzącego do Niej posłańca, który zamiast zwrócić się do Niej po imieniu, używa słów „pełna łaski”! Miriam dobrze wie, że imię oznacza tożsamość osoby, że mówi o jej najgłębszej istocie; dlatego też rozważa owe słowa i stara się odkryć ich sens, pogodzić z tym, co do tej pory wiedziała. Anioł jednak rozwiewa wątpliwości, które mogły się zrodzić w Jej sercu: Bóg jako pełen łaski napełnił cię nią! Ta łaska nie pochodzi z ciebie – ona pochodzi od Boga.

Mogłoby się wydawać, że najtrudniejsze przesłanie w spotkaniu Miriam z aniołem mamy już za sobą, ale dobrze wiemy, że to dopiero wstęp do tego, co ma się wydarzyć! Fundamentalny wstęp, bez którego ani rusz dalej! Podstawa wszystkiego, co się wydarzy później w życiu tej córki Izraela, ale i w naszym życiu. Przyjąć łaskę! Nie zapracować na nią, ale przyjąć! A przyjmować umie ten, kto ma pokorne serce, kto wie, że bez daru sobie nie poradzi, kto wie, że bez łaski zginie. Taka jest właśnie Miriam: „uniżona służebnica” Boga (por. Łk 1, 48).

Jeden z moich przyjaciół ma niezwykłą relację z Matką Jezusa. Kiedy o Niej mówi, mówi jak o kimś bliskim i dobrze znanym. Często nazywa Ją „Małą Żydóweczką”, a w tym określeniu, szczególnie w jego ustach, kryje się tyle czułości i miłości. Mówiąc tak o Niej, w sposób niezwykle delikatny i oddający coś z tej niezwykłej relacji, jaka ich łączy, ma też dar przybliżania do tej najpokorniejszej z córek Izraela. Przyjaciel ten nauczył mnie nieporównywalnie więcej o Matce Jezusa niż wysłuchane w czasie studiów wykłady z dogmatyki. Pokora robi miejsce na łaskę, pokora przybliża: do drugiego człowieka, ale i do Boga.

Według słów Gabriela, Miriam jest pełna łaski, a więc to, co będzie dalej Jej ogłaszał, może stać się faktem. Słowo może się stać ciałem – tak jak to było, kiedy Bóg stwarzał wszechświat, kiedy Duch unosił się nad powierzchnią wód.

Ciągle żywa historia

Nie możemy powiedzieć, że dalsze słowa nie zaskakują Miriam – również one budzą na początku w Niej wątpliwości, zdziwienie. Jednak wyjaśnienie, jakiego udziela Jej Gabriel, wystarcza, by rozwiać obawy. „Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Najwyższego osłoni cię!” (Łk 1, 35). Być może nam nie wystarczyłoby tak lakoniczne stwierdzenie, by pozbyć się wątpliwości i obaw. Jednak Miriam wychowała się w kulturze, gdzie pamięć o Bożych dziełach była „być albo nie być” Jej narodu. Gdzie nie traktowano słów Pisma jako pięknych literackich ­opowiadań, ale znano ich moc, a właściwie moc Bożą, która kryje się za nimi. Niewątpliwie Miriam wielokrotnie słuchała opowieści o stworzeniu świata, prawdopodobnie sama znała ją na pamięć. Znała też inne wydarzenia z historii Izraela, gdzie Bóg działał ze swoją mocą poprzez Ducha. Nie była to dla Niej mityczna przeszłość, jakieś zamierzchłe dzieje, ale Jej własna historia. Ta łączność z wydarzeniami sprzed lat stała się szczególną cechą pielęgnowaną w Narodzie Wybranym. Wspomnienie cudów i wdzięczność za nie Bogu rodzi w sercu przekonanie, że nie są one odległą rzeczywistością zarezerwowaną dla nielicznych. Dzieła, których Pan dokonywał przed wiekami w życiu patriarchów, proroków, królów, mogą być i moim udziałem! To przekonanie pielęgnowane było w narodzie, szczególnie w trudnych chwilach, a taki jest właśnie czas, kiedy Bóg staje się człowiekiem. Kiedy my pochylamy się nad ową rozmową, która miała miejsce ponad dwa tysiące lat temu w Nazarecie, wszystko w niej może nam się wydawać dziwne: począwszy od anioła, który składa wizytę żydowskiej dziewczynie, poprzez język, jakim ze sobą rozmawiają, a skończywszy na efekcie owej rozmowy. Taki problem mamy my – żyjący współcześnie. Jednak inaczej miała się rzecz z Miriam. Historia Jej przodków nie była zapewne dla Niej odległą i martwą przeszłością. Znała przypadki, gdy Bóg komunikował się ze swoim ludem poprzez posłańców, to nie mogło Jej dziwić. Wiedziała, że Jej Bóg jest w stanie zawiesić prawa natury. Nie była to wystudiowana wiedza, lecz część Jej życia, można by rzec – doświadczenie, które poprzez żywą łączność z Bożym działaniem w historii Jej przodków stało się codziennością życia w Nazarecie.

Moc Boża

Każdy, kto chciał kiedyś, chociaż w jakiejś części, spojrzeć na Biblię jako na dzieło literackie powstałe w konkretnej kulturze, musiał zauważyć, że Pismo Święte bardzo lubi coś, co nazwiemy paralelizmami, swego rodzaju powtórzeniami, które mają na celu podkreślenie, zwrócenie uwagi na jakąś prawdę. Doskonałe przykłady tego znaleźć możemy w Psalmach. Spójrzmy na przykład na Psalm 29. Już na samym jego początku spotkamy owe zwracające naszą uwagę powtórzenia: „Przyznajcie Panu, synowie Boży/Przyznajcie Panu chwałę i potęgę” (w. 1) lub dalej „Głos Pański ponad wodami (…)/ponad wodami niezmierzonymi; Głos Pana pełen potęgi/głos Pana pełen dostojeństwa!” (w. 3 i 4). Autor tych słów wyraża w nich jakąś prawdę o Bogu i żeby zwrócić na nią uwagę, wypowiada ją dwa razy, powtarza ją, lecz w nieco odmiennych słowach. To nie identyczność słów jest tu najważniejsza, ale ich przesłanie. Pierwszy wers psalmu podkreśla w ten sposób, że tylko do Pana należy potęga i chwała. Dalej psalmista mówi o potędze głosu Bożego i najpierw wyraża to, mówiąc, że unosi się on nad wodami (a więc niestraszne mu to, co było straszne pierwotnym odbiorcom księgi), a zaraz potem dodaje, że głos Pana unosi się nad wodami niezmierzonymi, podkreślając w ten sposób wszechmoc i wielkość Bożą! Idąc dalej, mówi o głosie pełnym potęgi i uzupełnia to poprzez określenie „pełen dostojeństwa”. Potęga i dostojeństwo w pewnym zakresie się pokrywają i właśnie w ten sposób autor psalmu chce wyśpiewywać wielkość Boga. Potęga może być innym określeniem dostojeństwa, tak jak wody odpowiadają bezmiarowi wód. Dlaczego o tym piszę? Dlaczego przywołuję owe paralele, które autorzy biblijni lubili w szczególny sposób i często ich używali, by opowiedzieć, jaki jest Bóg, jakie jest Jego działanie?

Popatrzmy teraz na moment zwiastowania, tak jak opisał go św. Łukasz, zwróćmy szczególną uwagę na to, co w owym fragmencie tyczy się Ducha Świętego. Wątpliwości Miriam zostają rozwiane poprzez stwierdzenie anioła: „Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Najwyższego osłoni cię” (Łk 1, 35). Gdybyśmy spojrzeli na ów mały urywek sceny, która rozegrała się przed wiekami w Nazarecie, w kluczu wspominanych powyżej paralelizmów, odsłoniłoby to przed nami być może nowy dla nas element tożsamości Ducha Świętego. Potraktujmy więc ową wypowiedź jako paralelę: „Duch Święty zstąpi na ciebie – moc najwyższego osłoni cię!”. To, co zostało powiedziane w pierwszej części owej wypowiedzi, zostało też innymi słowami powiedziane i w drugiej! A więc Duch Święty został później nazwany Mocą Najwyższego! Moc Najwyższego to inne określenie Ducha! Miriam zapewne to nie dziwi, zna Ona przecież działanie Boga w dziejach Jej przodków, wie, z jaką mocą może działać Duch Boży! Wie też, że to właśnie On unosił się nad wodami, kiedy powstawało życie. Czy obejmowała swoim umysłem akt stworzenia, wiedziała, jak to się dzieje, że słowo Boże zamienia się w ciało? Myślę, że nie, że przerastało Ją to tak, jak przerastało każdego innego człowieka. A jednak przyjmowała najważniejszą prawdę, która wynikała z historii zapisanej w Świętych Pismach Jej narodu: Bóg działa z mocą, niepojętą mocą, i dla Niego nie ma żadnych ograniczeń. Skoro Moc Boża chce Jej dotknąć i sprawić coś, co się nie mieści w umyśle człowieka, to może Ją tylko przyjąć! Skoro Moc Boża stwarzała świat, dlaczego nie może w niej począć się życie w sposób nadnaturalny i dla Niej niepojęty? Duch Święty stał się odpowiedzią na Jej wątpliwości.

Tam, gdzie jest Moc Najwyższego, tam rodzi się życie, tam dochodzi do niewyobrażalnych cudów na miarę stworzenia świata i poczęcia się Jezusa. Duch, pozostając w ciągłym ruchu, żyjąc, udziela tego życia, którym sam jest. Jego obecność daje życie: zarówno fizyczne, jak i duchowe. I nie ma tu żadnych ograniczeń. Bóg obdarowuje Duchem i łaską według swojego upodobania i co najważniejsze według swojej hojności! Pamiętam, jak bardzo poruszyły mnie słowa lidera mojej wspólnoty, które kiedyś podczas nauczania wypowiedział: „Bóg zaspokaja nasze potrzeby nie według naszego braku, ale według swojego bogactwa”. Taki jest właśnie nasz Bóg! Taka jest właśnie Jego Moc.

Owo połączenie Ducha z Mocą Bożą w scenie zwiastowania nie jest jedyne w Nowym Testamencie. Na szczególną uwagę wydaje się zasługiwać fragment również pochodzący z Ewangelii według św. Łukasza. Przed wniebowstąpieniem Jezus poucza swoich przyjaciół o tym, co zapowiadały Pisma, oraz zapowiada to, co się ma jeszcze wydarzyć. Mówi o „przyobleczeniu mocą z wysoka” (por. Łk 24, 49). Tu Duch Święty znów zostaje nazwany mocą! Dzieje Apostolskie w podobny sposób piszą o Nim. Widzą w Nim tego, który udziela mocy! „Ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc” (por. Dz 1, 8). Najwidoczniej św. Łukasz lubi w ten sposób określać Trzecią Osobę Boską, lubi zestawiać Ją z Mocą Najwyższego. Takie właśnie otrzymał posłannictwo od Najwyższego – głosić w swoich pismach Ducha – Moc Bożą. Niewątpliwie Łukasz był świadkiem działania owej mocy w rodzącym się Kościele, który zaczął bardzo szybko rozwijać się w całym ówczesnym świecie. Zapisał on na kartach Dziejów Apostolskich świadectwo działania apostołów i ich uczniów wypełnionych Duchem Świętym. Wielokrotnie w swoim dziele pisze o mocy, z jaką nauczali, uzdrawiali ci, którzy wcześniej otrzymali „dar z wysoka” (por. m.in. Dz 4, 7nn; 4, 33; 6, 8). Działanie w Mocy Bożej, jakie opisuje nam św. Łukasz, nie dziwi nas bardzo. No przecież to byli apostołowie, uczniowie, młody Kościół. A my? Gdzie my zgubiliśmy tego samego Ducha Świętego? Gdzie my schowaliśmy się przed działającą Mocą Bożą? Mamy tego samego Ducha, tę samą moc, ale boimy się zobaczyć cuda tak wielkie, jak opisywane w Biblii.

Ten sam Duch, który uczestniczył w akcie stworzenia, zstąpił na Miriam. Moc Najwyższego osłoniła Ją. Niezwykła to moc, która owocuje tym, że młoda Żydówka z Nazaretu wyda na świat Boga. Anioł nie zataja przed Nią tożsamości Jej dziecka: nazywa je Świętym. Na nas może to nie robi wrażenia, oswoiliśmy się z tym słowem: święty Franciszek, święta Agnieszka, święty spokój, święte miejsce. W czasach, kiedy żyła Matka Jezusa, święty był tylko jeden – Jedyny Bóg!

Nic nie jest niemożliwe

Ostatnie słowa, które Gabriel wypowiada w scenie zwiastowania, są podkreśleniem tego, co powiedział już wcześniej, odwołując się do działania Ducha Świętego: „Dla Boga nie ma nic niemożliwego” (Łk 1, 37). Dobrze wie o tym Miriam i już niedługo doświadczenie płynące z dziejów Jej narodu stanie się jeszcze bardziej Jej doświadczeniem. Ale jednocześnie wie, że to, co się dzieje w Niej i wokół Niej, nie jest w żaden sposób Jej zasługą. Wie dobrze, że wszystko, co się stało, jest zasługą łaski Jej ofiarowanej. Do Niej należało jedynie ją przyjąć, zgodzić się na bycie napełnioną: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1, 38). Miriam oddaje Bogu swoją wolną wolę, nic więcej; „chcę” ma tu największe znaczenie – wszystko inne może być przez Boga przemienione, napełnione łaską, osłonione Mocą Najwyższego.

Kościół katolicki wyznaje, że Matka Jezusa była wolna od grzechu, a stało się to za sprawą łaski, jaką wysłużył dla Niej Jej Syn poprzez swoje zbawcze dzieło. Może nam się wydać, że została tu zaburzona pewna kolejność, przecież to Miriam urodziła Jezusa, a Kościół uczy, że od pierwszych chwil swojego życia była bez grzechu, więc jak to jest możliwe? My, ludzie, jesteśmy niewolnikami czasu, żyjemy, odwołując się do przeszłości, przyszłości, mówimy, co robimy teraz, a tymczasem Biblia i jej język jasno nam przypominają, że u Boga jest „wieczne teraz”! Podpowiada nam to gramatyka języka hebrajskiego, która mówi o aspekcie przyszłym lub przeszłym czasownika, natomiast nie odmienia go w czasie teraźniejszym. Wykorzystuje formy zastępcze, gdy musi mówić o teraźniejszości, zastrzegając ją w ten sposób tylko dla Boga. Tylko On jest teraz! U Niego zawsze jest „teraz”. Kiedy spojrzymy na sytuację Miriam w ten sposób, nie zdziwi nas, że jeszcze przed poczęciem Jezusa Bóg mógł Jej udzielić łask, które będą konsekwencją czynów Jej Syna. Pełnia łaski, której doświadcza, bez wątpienia wiąże się z wejściem pod osłonę Ducha Świętego.

Pamiętam, jak bardzo poruszyło mnie zdanie św. Tomasza z Akwinu, które zapisane na pocztówce na początku moich studiów teologicznych ofiarowała mi przyjaciółka: „Łaska jest początkiem chwały”. Niewiele z niego wtedy rozumiałam, ale w pewien sposób pociągało mnie. Dziś wiem, że można je też odnieść do Miriam z Nazaretu: to łaska, którą przyjęła w sposób nieograniczony, doprowadziła Ją do chwały. Dobrze wiemy, że działanie Ducha Świętego nie było jakimś dodatkiem do Jej życia i misji, lecz ono uczyniło możliwym to, co Bóg postanowił. W ten sposób Matka Jezusa stała się przykładem dla nas wszystkich, przykładem tego, co Moc Boża może uczynić dla człowieka. Podobnie jak łaska nie jest czymś, co otrzymuje się za zasługi, ale całkowicie darmowo, tak samo Duch Święty nie jest zarezerwowany dla tych, którzy osiągną jakiś pułap świętości, jakąś normę doskonałości. Jest darem, który związał się z łaską, a więc bezinteresownością Boga!

Nie tylko Miriam, nosząc pod sercem Jezusa, będzie wiedziała o tym, jak wielką rzecz zdziałał w Jej życiu Duch Święty, tę tajemnicę pozna również Jej mąż – Józef. Podobnie jak Ona, tak i on spotyka się z aniołem, który objawia mu wielką tajemnicę. „Z Ducha Świętego jest to, co się w niej poczęło” (por. Mt 1, 20). Józefowi, podobnie jak Miriam, nie trzeba tłumaczyć kontekstu tych słów, nie trzeba przekonywać o wszechmocnym działaniu Najwyższego. Odwołanie się do Ducha Świętego w tym, co mówi anioł, z pewnością kieruje myśl pobożnego i sprawiedliwego męża na przesłanie, jakie niosą ze sobą dwa pierwsze wersy Księgi Rodzaju. To Bóg jest sprawcą wszystkiego, to On stwarza słowem, dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych, wszystkie prawa natury są poddane Mu, więc może je zawiesić, jeśli tylko zechce. Musi więc być świadomy, że tu dokonuje się coś niezwykłego! Cud nowego stworzenia ma swój początek właśnie w poczęciu się Jezusa; dopełni się w Jego zbawczym dziele, ale bez cudownego poczęcia za sprawą Mocy Bożej byłby niemożliwy!

Nieczekający na doskonałość

Ze zwiastowaniem Miriam tego, że będzie matką Boga, wiąże się jeszcze jedna scena, która wydaje się bardzo mocno powiązana z działaniem Ducha Świętego. Mowa tu o nawiedzeniu św. Elżbiety. To niesamowite, co się dzieje w tej scenie, którą opisuje nam św. Łukasz. To spotkanie dwóch kobiet nie jest zwyczajną rodzinną wizytą. Tu objawia się „niecierpliwość” Boga, który właśnie stał się człowiekiem, by wyjść do ludzi, by być jak najbliżej nich, by już udzielać im swojego Ducha! Miriam napełniona łaską i Duchem Świętym wkracza w progi domu swojej krewnej. Ewangelista pisze, że pozdrowiła Ona Elżbietę. Z pewnością powiedziała radosne: Szalom!, które było zwyczajowym przywitaniem Jej narodu. Szalom oznacza „pokój” – tak zwykło się to słowo tłumaczyć, ale nietrudno się domyślić, że znów próbujemy oddać jednym polskim terminem coś, co jest zdecydowanie bogatsze, głębsze, rozleglejsze. Rdzeń, na którym zbudowano szalom, może oznaczać też: „wypełnienie”, „pojednanie”, „pogodzenie”, „dokończenie rozpoczętej pracy”, „dostatek”. Nie jedno z tych znaczeń jest właściwe, ale wszystkie. Wszystkie one zawierają się w słowie szalom. I to właśnie mówi Miriam, kiedy przychodzi do Elżbiety, tego właśnie jej życzy! Pamiętajmy o jednym: Ona wypowiada te słowa, będąc w szczególnej zażyłości z Duchem Świętym! Ona jest napełniona łaską, osłonięta Mocą Bożą! Zobaczmy efekt tego pozdrowienia, które kieruje Miriam do swojej krewnej: „Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę” (Łk 1, 41). To, co Miriam wypowiada, staje się faktem! Ona życzy swej krewnej tego wszystkiego, co kryje się pod słowem szalom, i to się staje! Duch Święty napełnia Elżbietę! Duch niesie ze sobą wszystko, co jest zawarte w tym krótkim hebrajskim pozdrowieniu.

Będąc jeszcze w liceum, miałam okazję uczestniczyć w seminarium Odnowy w Duchu Świętym w klasztorze krakowskich dominikanów. Szczególnie zapamiętałam jedną z konferencji, które głosił o. Joachim Badeni. Pamiętam, jak siedziałam na schodach do kapitularza i słuchałam jego nauczania o Duchu Świętym, które było oparte na sekwencji do Ducha Świętego. Był to czas mojego dużego kryzysu, jeśli chodzi o dobrowolne uczestnictwo w życiu Kościoła, rodziły się wtedy we mnie myśli, że Duch Święty zarezerwowany jest dla tych, którzy są „grzecznymi, posłusznymi dziećmi”, i że przez to jakoś nie bardzo do mnie pasuje. Pamiętam, jak omawiane przez o. Badeniego poszczególne zwrotki sekwencji sprawiały, że zaczęła się rodzić we mnie nadzieja, iż ten Duch jest w stanie wypełnić wszystkie moje braki! Jest w stanie stać się moim wypełnieniem, nie żąda ode mnie doskonałości, ale ją sprawia poprzez swoją doskonałość. Tak samo dzieje się w biblijnej scenie nawiedzenia: Elżbieta zostaje napełniona Duchem Świętym, a tym samym zamieszkuje w niej Boży szalom, z całym swoim bogatym znaczeniem.

Miriam jest Tą, która pozwala, by przez Nią udzielał się Duch Święty, kroczy Ona w cieniu Mocy Wszechmocnego. Przyjęła łaskę, współpracuje z nią, nic więc dziwnego, że słowo powitania, które wypowiada, ma taką moc! W każdym z nas mieszka Bóg, w inny sposób niż w owej młodej dziewczynie z Nazaretu, która w fizyczny sposób nosiła Go pod sercem, ale to nie może być żadną wymówką dla nas: każdy z nas podczas chrztu świętego został napełniony Duchem Bożym i każdy z nas ma dostęp do nieograniczonej łaski w Jezusie. Więc dlaczego nie korzystamy z tego? Może po prostu zapomnieliśmy, jak bardzo Bóg nas obdarował, czyniąc swoimi dziećmi, a więc i dziedzicami.

Z hebrajskim temperamentem

Napełnienie Elżbiety Duchem Świętym to nie jedyny moment powiązania z Jego działaniem, o którym czytamy w ewangelicznej scenie nawiedzenia. Święty Łukasz wkłada w usta Miriam piękny hymn, który wyśpiewuje Ona z natchnienia Ducha. Ta pieśń to coś więcej niż podziękowanie Bogu za dzieła, których dokonał w Jej życiu. Miriam jest świadoma, że to, co się dzieje, dotyczy całego Izraela, a nawet i pogan. Nie jest to Jej prywatna sprawa, Jej osobista radość. Dziecko, które nosi pod sercem, ma misję, która dotyczy nie tylko Jej, nie urodzi Go dla siebie. Dlatego też nie będzie śpiewać na cześć Pana tylko w swoim imieniu. Nie bez znaczenia wydaje się tu także to, kto jest świadkiem prorockiego uniesienia Matki Jezusa wychwalającej Boga. Obok stoi Elżbieta, poprzez swoje imię staje się ona świadkiem Bożej wierności obietnicom złożonym przed wiekami jej przodkom. Hebrajskie imię Eliszewa tłumaczyć można jako „Bóg Przysięgi” lub „Bóg Obietnicy”. Elżbieta staje się więc symbolem wszystkich obietnic, które właśnie się wypełniają!

Hymn Magnificat składa się z dwóch podstawowych części połączonych jednozdaniowym przejściem. Przyjrzyjmy się więc mu uważnie. Pierwsze cztery wersy owej pieśni (Łk 1, 46b-49a) dotyczą bezpośrednio Miriam. Wywyższa Ona Boga za Jego dzieła, które stały się częścią Jej życia. Następnie wypowiada zdanie (Łk 1, 49b-50), które można uznać za przejście, pomost łączący z kolejną częścią Magnificat. Zdanie to może się odnosić zarówno do Miriam, jak i do całego Izraela. To podprowadza nas pod temat, który za chwilę zdominuje pieśń: wychwalanie Boga za Jego niepojęte dzieła względem Narodu Wybranego (Łk 1, 51-55). Miriam jest tu już figurą całego Izraela, w którym Bóg złożył swoje obietnice, śpiewa jako przedstawicielka tych, którzy czekali na ich wypełnienie. Czyni to pod natchnieniem Ducha, wielbi i wysławia Boga, który dotrzymał obietnicy.

To niesamowite, że Miriam już wielbi Boga za wypełnienie obietnic, mimo że Jezus jeszcze się nie urodził i jeszcze nie rozpoczął swojej misji głoszenia słowa. Patrząc na ten fragment, widzimy, że jest Ona pewna, iż Bóg doprowadzi do końca dzieło, które rozpoczął. Wchodzi w uwielbienie, mimo że to dopiero początek, nie czeka, aż Bóg doprowadzi do końca to, co zamierzył, by dopiero wtedy zwrócić się do Niego z dziękczynieniem. Wypełniona Duchem Świętym wie, że u Boga jest „wieczne teraz”, że tak naprawdę już się wszystko dokonało. Miriam jest tu prorokinią ogłaszającą Boże dzieła, które już są, lecz jeszcze niewidoczne dla oczu. Jest w tym podobna do swojej imienniczki – siostry Mojżesza, ona w przeciwieństwie do swojego brata, który śpiewając hymn uwielbienia, używa czasu przyszłego, chce wyśpiewywać chwałę Bogu teraz, natychmiast! (por. Wj 15, 21). Miriam po przejściu przez Morze Czerwone porwała za sobą kobiety, które jej wtórowały, grając na bębenkach. W tej scenie jest dynamizm, jest życie. Nie mamy prawa pozbawiać życia i dynamizmu sceny, w której główną bohaterką jest Matka Jezusa.

Kiedy spojrzymy na rozumienie wiary w kulturze biblijnej, zauważymy, że emuna, tłumaczone jako wiara, jest rzeczywistością statyczną, trwałą, czymś pewnym, na czym można się oprzeć; nie ma wiele wspólnego z emocjami. Jednak jej przeżywanie jest już całkiem inne niż w kulturze europejskiej; jest dynamiczne, pełne życia, emocji. Człowiek Biblii nie boi się krzyczeć do Boga, płakać, śmiać się z całego serca, tańczyć przed Bogiem. Spójrzmy choćby na króla Dawida i jego sposób przeżywania wiary. Nie wierzę, że ta młoda dziewczyna z Nazaretu stała wyprostowana, sztywna i recytowała słowa wychwalające Boga za to, że spełnia z Jej udziałem obietnice, które były przedmiotem wiary Jej przodków i Jej samej. Myślę, że jak przystało na matkę potomka Dwidowego, tańczyła tak jak kiedyś król Dawid przed Arką wprowadzaną do Jerozolimy. Była sobą, wyrażała wiarę w sposób dynamiczny i pełen życia. Nic dziwnego, ponieważ czyniła to wypełniona Duchem, który ożywia!

Tam, gdzie pojawia się Duch Boży, tam jest życie, i to nie jakieś tam skromne, „ledwo żyjące” życie, ale takie, które jest pełnią, obfitością! Bóg nie stwarza przy początku czasu bylejakiego świata – zadowalającego, ale przeciętnego; On stwarza to, co jest bardzo dobre. Daje mu życie w obfitości. Bóg nie napełnia Maryi łaską w sposób wystarczający, ale w sposób pełny! Duch, którego otrzymuje Elżbieta, też nie jest lekkim muśnięciem, o jakim nie wiedziałaby, co powiedzieć, jak je nazwać. Ten duch sprawia, że w jej łonie mały Jan Chrzciciel skacze z radości, a ona sama mówi rzeczy, które nie mieszczą się w umysłach ludzkich. Nazywa Miriam matką swojego Pana – a więc Boga; wyznaje, że pod sercem Miriam jest Bóg, który przyjął ludzkie ciało! W ten sposób wyznaje, że tak jak stwarzając, Bóg stwarzał wszystko ze swojego słowa, tak jej krewna pod działaniem Ducha Stworzyciela stała się Matką Boga. Duch otwiera ją na cuda tak wielkie jak akt stworzenia.

Od zadań specjalnych

Czasami może nam się wydawać, że Bóg żąda od człowieka rzeczy niemożliwych, które przeczą logice, zdrowemu rozsądkowi i już samo ich wypowiedzenie na głos brzmi dla nas niedorzecznie. Nie jesteśmy pierwszymi, którzy dziwią się słowom Boga. Ewangelia św. Jana w trzecim rozdziale opisuje pewne tajemnicze spotkanie, do jakiego doszło nocą. Potajemnie, w ukryciu przed tłumami, być może w obawie przed potępieniem, do Jezusa przychodzi Nikodem, faryzeusz, uczony w piśmie. Ma on wysoką pozycję w społeczeństwie, naucza, jest przewodnikiem dla narodu, z pewnością jego znajomość Pisma jest wielka! Jezus stawia przed nim, a de facto przed wszystkimi, którzy chcą pójść za Nim, potężne wyzwanie. Zdawałoby się rzecz nie do wykonania, przecząca logice. „Jeśli ktoś się nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego” (J 3, 3). Znamy reakcję Nikodema na te słowa: dziwi się on temu, co usłyszał, nie rozumie, o czym mówi do niego Jezus. Wie dobrze, że człowiek rodzi się tylko raz i nie jest możliwe, żeby narodził się powtórnie. Wyraża swoje wątpliwości, a Jezus spieszy z wyjaśnieniem: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego” (J 3, 5). Woda i Duch są kluczem do powtórnych narodzin. Tradycja Kościoła w zestawieniu tych dwóch elementów zwykła widzieć symbol chrztu świętego i tego, co ze sobą niesie. Czy odpowiedź, jakiej udziela Rabbi z Nazaretu, w pełni nas satysfakcjonuje? Czy już wiemy, jak się powtórnie narodzić? Ten, kto trochę dłużej zatrzyma się nad owym tekstem, z pewnością odkryje, że odpowiadając na pytanie Nikodema, Jezus jednak mówi tylko o środku do osiągnięcia efektu powtórnych narodzin. Nie mówi o sposobie, w jaki będzie się to wykonywało, ale o tym, co daje ów efekt. To przywołuje nam zapisane przez ewangelistę Łukasza słowa, jakie padają przy zwiastowaniu: „Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Najwyższego osłoni cię”. Jasne wskazanie na wszechmoc Boga, ale nie na szczegóły, chociażby biologiczne, które warunkują poczęcie. Podobnie ma się sprawa z powtórnymi narodzinami, które są konieczne dla każdego, kto chce mieć udział w Bożym Królestwie. Święty Jan podkreśla tu działanie Ducha, jednak nie zatrzymuje się nad szczegółami: w jaki sposób będzie następowała przemiana umysłu, duszy człowieka, jego poznanie i jego relacja z Bogiem. Pozwala Bogu przyjąć właściwą tylko jemu drogę działania, drogę, która jest tajemnicą – mimo że jej efekt został już zapowiedziany.

Niejednokrotnie stajemy w naszym życiu przed wyzwaniami, które zdają się nas przerastać, które już na samym początku wydają się niemożliwe do podjęcia. Możemy nawet zadawać Bogu pytanie, dlaczego pozwolił, byśmy zmierzyli się z czymś, co jest „nie do przeskoczenia”. Taka już jest ludzka natura, że patrzymy na to „ludzkim okiem”, zapominając, że od wyzwań specjalnych mamy Towarzysza, który jest z nami, którego Bóg nam dał w chrzcie świętym. Dla Niego nie ma rzeczy za trudnych, zbyt skomplikowanych, nie do przejścia. On się nie męczy, nie jest zniechęcony, nie czuje się wyczerpany tym, że ciągle musi nam towarzyszyć. On po to jest, by być przy nas wtedy, kiedy rzeczywistość nas przerasta. Jednak, żeby skorzystać z Mocy Bożej i oglądać jej działanie w naszym życiu, nie wystarczy zwrócić się do Ducha Świętego, trzeba jeszcze pozwolić mu działać, tak jak On zechce, na jego własny sposób. Nie oznacza to jednak, że On nie przybędzie nam z pomocą, wtedy kiedy my wyznaczymy mu, jak dokładnie ma zadziałać. Duch przybywa zawsze, kiedy jest o to proszony, jednak czasem my za bardzo się skupiamy na tym, czy Jego moc objawia się w taki sposób, jak nam się wydawało, że będzie najlepiej. Wtedy może się okazać, że nie zobaczymy, iż zadziałał, bo zrobił to inaczej, niż się spodziewaliśmy.

Taki jest właśnie Duch Święty – stwarzający, udzielający życia, rodzący do życia. Nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych, Jemu posłuszne są wszelkie prawa natury. Nie przestał działać, nie zawiesił swojej mocy po stworzeniu świata, po zwiastowaniu, po nawiedzeniu; ciagle działa, ciągle stwarza, ciągle pozostaje w ruchu, ciągle ma misję do wypełnienia.

Duch, który budzi

Pieśń nad Pieśniami: O szalenie zakochanym Bogu, który potrafi czekać

Czy zdarzyło się wam kiedyś zastanawiać nad tym, która z ksiąg Starego Testamentu jest najświętsza, która dotyka najgłębiej istoty samego Boga? Wiemy, jak bardzo Żydzi cenią Torę, a więc pierwsze pięć ksiąg Biblii, wiemy też zapewne, jak ważni są prorocy głoszący słowo Boże do Narodu Wybranego, może nie wyobrażamy sobie modlitwy bez Psalmów... Ale czy zastanawiamy się nad tym, która z ksiąg biblijnych wyraża najpełniej Boga? Oczywiście w tym miejscu należy przypomnieć, że Pismo Święte dla chrześcijan stanowi całość, że nie możemy wartościować jego części, nie możemy nawet mówić, że Nowy Testament jest ważniejszy od Starego, ponieważ Biblia w całości stanowi Słowo Boże. Ale z pewnością są księgi, które lepiej do nas przemawiają, które bardziej nam odsłaniają twarz Boga niż inne. Oczywiście nie znaczy to, że pozostałe nie są ważne; one mogą nas podprowadzać, uzupełniać Boże przesłanie, które wyczytamy w tych dla nas najpiękniejszych.