Bismarck pirat Atlantyku - Zbigniew Flisowski - ebook + książka

Bismarck pirat Atlantyku ebook

Flisowski Zbigniew

4,6
10,40 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pancernik Bismarck był jednym z najpotężniejszych okrętów wojennych III Rzeszy, a jego zatopienie było ważnym momentów II wojny światowej na morzu. Stało się to już podczas jego pierwszego bojowego rejsu. Mimo że jego służba trwała krótko, zdążył zdobyć wiele sławy i został zapamiętany jako jeden z najbardziej ikonicznych okrętów wojennych w historii.

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 92

Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Piraci z Gotenhafen1

Wice­ad­mi­rał Günther Lütjens przy­by­wał do Gdyni w dość trud­nym do okre­śle­nia sta­nie ducha. Widok mia­sta i portu wywo­ły­wał w jego pamięci sko­ja­rze­nia raczej przy­jemne. Tu na wodach Zatoki Gdań­skiej zdo­by­wał w 1939 roku swoje ostrogi w nowo­cze­snej woj­nie mor­skiej jako tak zwany Führer der Tor­pe­do­bo­ote, czyli dowódca tor­pe­dow­ców. Istot­nie, nie poską­piono mu za kam­pa­nię pol­ską zaszczy­tów i odzna­czeń – sam Führer zawie­sił na jego szyi Rit­ter­kreuz – Krzyż Rycer­ski Krzyża Żela­znego. Było to wów­czas wyróż­nie­nie znaczne. Z dru­giej strony, cel jego przy­by­cia do Goten­ha­fen budził w nim wewnętrzny nie­po­kój.

Zada­nie, które mu zle­cono, wyda­wało się ryzy­kowne, warte powtór­nego prze­my­śle­nia i dys­ku­sji. W dro­dze prze­ży­wał raz po raz swą roz­mowę z naczel­nym dowódcą Krieg­sma­rine admi­ra­łem Raede­rem, a szcze­gól­nie jeden jej moment, gdy roz­mowa przy­brała taki obrót, że jego sta­no­wi­sko mogłoby zostać zro­zu­miane opacz­nie. Wszyst­kie te myśli, wąt­pli­wo­ści i trwogi pierz­chły jed­nak, gdy w majowy dzień wszedł na pokład swego okrętu fla­go­wego. Pan­cer­nik dosłow­nie stał na wodzie, duża, ale krótka fala bał­tycka nie udzie­lała mu swego ruchu. Na pokła­dzie w kar­nych sze­re­gach, błysz­cząca bielą let­nich mun­du­rów, cze­kała na Lütjensa załoga. Trzy­krotne „Heil”, które powi­tało na pokła­dzie szefa Floty, odbiło się o powierzch­nię morza i natych­miast zamil­kło…

Gdy po skoń­czo­nej cere­mo­nii i wstęp­nej odpra­wie star­szych ofi­ce­rów Lütjens został w salo­nie admi­ral­skim sam, wyjął z wiśnio­wego pudełka przed­miot szcze­gól­nego swego upodo­ba­nia – dłu­gie, grube cygaro z barwną czer­wo­no­złotą ban­de­rolą i zapa­lił. Cze­kało go jesz­cze wie­czorne przy­ję­cie dla ofi­ce­rów, które wyda­wał na jego cześć dowódca pan­cer­nika Kapitän zur See2 Lin­de­man. „To nawet i dobrze – pomy­ślał Lütjens – będę się mógł bli­żej przyj­rzeć ludziom”. Prze­su­nął wzro­kiem po ścia­nach nieco monu­men­tal­nie urzą­dzo­nego salonu. W tym momen­cie przy­po­mniało mu się pierw­sze jego dowódz­two – tor­pe­do­wiec, któ­rego foto­gra­fię nosił zawsze w port­felu, śmieszny okrę­cik z olbrzy­mim komi­nem. Dziś, przy tym potęż­nym okrę­cie, wyglą­dałby jak minia­tu­rowy strach na wró­ble.

Ogrom pan­cer­nika zado­wa­lał tę część natury Lütjensa, która skłonna była uwiel­biać wiel­kość, roz­mach, potęgę. Rów­no­cze­śnie ta góra stali, wyglą­da­jąca z dala jak nie­ru­choma skała Hel­go­landu, budziła w nim jed­nak rodzaj lęku: od ilu ludzi zależne są jej losy, ilu spełni swój obo­wią­zek tak jak on sam, ilu będzie odważ­nych, ilu stchó­rzy…

Przez chmurkę dymu z cygara Lütjens spo­strzegł w głębi salonu por­tret. Potężny męż­czy­zna, któ­rego znał każdy Nie­miec. Zda­wał się narzu­cać swą wolę i obec­nie, tak jak narzu­cał ją uprzed­nio Niem­com i pod­bi­tym przez niego naro­dom.

Bismarck! Okręt nosił jego imię. Był sym­bo­lem prze­szło­ści, która poda­wała rękę teraź­niej­szo­ści. Lütjens uwiel­biał Bismarcka od naj­wcze­śniej­szej mło­do­ści. Żela­zny Kanc­lerz uosa­biał w jego poję­ciu wiel­kość Nie­miec, dyna­mikę ich roz­woju. Jako żoł­nie­rzowi morza, impo­no­wała mu zdol­ność Bismarcka do podej­mo­wa­nia bły­ska­wicz­nych decy­zji, bicia prze­ciw­nika w naj­bar­dziej nie­spo­dzie­wa­nym momen­cie. Poza tym Bismarck pogar­dzał wszyst­kim, co na kon­ty­nen­cie euro­pej­skim nie nazy­wało się Niem­cami. A nadto cenił gene­ra­łów i admi­ra­łów, któ­rzy wyko­ny­wali jego plany.

Lütjens nie marzył jed­nak nawet o tym, że w sile wieku obej­mie dowódz­two nad grupą bojową, w któ­rej skład wej­dzie naj­wspa­nial­szy okręt wojenny, jaki miała kie­dy­kol­wiek Rze­sza Nie­miecka. Okręt, który nosi nazwi­sko wiel­kiego Niemca…

Obszerna mesa ofi­cer­ska pan­cer­nika była wypeł­niona po brzegi bia­łymi galo­wymi mun­du­rami. W świe­tle kan­de­la­brów poły­ski­wało złoto aksel­ban­tów. Stół usta­wiony w pod­kowę jaśniał krysz­ta­łami i dobrą nie­miecką por­ce­laną. Gdy Lütjens uka­zał się na sali w towa­rzy­stwie Lin­de­mana, wszy­scy porwali się z miejsc, by pozdro­wić admi­rała, który miał ich popro­wa­dzić do walki.

Skoro usie­dli i salę wypeł­nił gwar przy­ci­szo­nych roz­mów, Lütjens począł wypy­ty­wać Lin­de­mana o wyniki ostat­nich strze­lań. Lin­de­man z dumą opo­wia­dał o ich prze­biegu, pod­kre­śla­jąc dosko­na­łość zeis­sow­skich przy­rzą­dów optycz­nych i krup­pow­skiej stali. W strze­la­niu do celów rucho­mych już przy trze­ciej sal­wie arty­le­ria główna uzy­ski­wała nakry­cie celu, arty­le­ria śred­nia nie­wiele odbie­gała od tych wyni­ków. Mówiąc, to, Lin­de­man nie spusz­czał oczu z szefa Floty. W duchu myślał: „Do trzech razy sztuka, dwóch już prze­ży­łem, jaki będzie ten trzeci?”. Wyczuł w Lütjensie fana­tyzm, i to go lekko zanie­po­ko­iło. Był na tyle fizjo­no­mi­stą, żeby dostrzec, że pod tym wiel­kim czo­łem gotuje się jak w garnku ambi­cja i pycha. Sze­roki pod­bró­dek ozna­czał nato­miast nie­omyl­nie wolę. To zaś z kolei wska­zy­wało, że w złym czy dobrym trzeba się będzie Lütjensowi pod­po­rząd­ko­wać.

– Panie admi­rale, czy pozwoli pan, że zadam mu jedno pyta­nie?

– Pro­szę…

– Cza­sem wydaje mi się, że jeste­śmy przy­go­to­wani za dobrze…

– Jak mam to rozu­mieć, Lin­de­man? W mary­narce nie­miec­kiej nie znam takiego poję­cia…

– Być może wyra­zi­łem się nie­ści­śle, a wła­ści­wie pozwo­li­łem sobie na prze­skok myślowy. Cho­dzi mi w isto­cie o kate­go­rie cza­sowe, mamy 18 maja i dane kalen­da­rza nautycz­nego tro­chę mnie nie­po­koją. Zdaje się, że stra­ci­li­śmy han­di­cap dłu­gich nocy. To z pew­no­ścią nie uła­twi nam zada­nia.

– Koman­do­rze – powie­dział surowo Lütjens – w życiu nic nie przy­cho­dzi łatwo, a tym bar­dziej w życiu naro­dów. Nie potrze­buję chyba panu jako Niem­cowi tego powta­rzać. Patron tego okrętu doko­nał rze­czy nie­zwy­kłych na miarę histo­ryczną dzięki temu, że umiał poko­ny­wać prze­ciw­no­ści. Sądzę, że na okrę­cie żyje jego duch.

Lin­de­man skło­nił głowę mil­cząco. Począł rozu­mieć, że jego pierw­sze wra­że­nia nie myliły go.

Spró­bo­wał z innej beczki:

– Panie admi­rale, jakie doświad­cze­nia uważa pan za naj­cen­niej­sze w raj­dzie „Scharn­hor­sta” i „Gne­ise­nau”?

Lütjens na dźwięk nazw pan­cer­ni­ków, z któ­rymi w marcu polo­wał na Atlan­tyku na angiel­skie kon­woje, roz­ch­mu­rzył się. Prasa nie­miecka dużo pisała o nim w związku z tą wyprawą, łącząc jego nazwi­sko z liczbą 115 000 ton zato­pio­nych stat­ków. Obu­dził się w nim nagle inny czło­wiek. Lekko przy­mru­żyw­szy oczy odpo­wie­dział pyta­niem na pyta­nie:

– Czy­tał pan Far­rere’a?

– W mło­do­ści, panie admi­rale.

– A zna pan „La Bata­ille”?

– Tam gdzie koń­cowe sceny dzieją się pod­czas bitwy pod Cuszimą?

– Tak.

– Nie bar­dzo rozu­miem, jak to się łączy z raj­dem i jego doświad­cze­niami?

– Może nie cała książka bez­po­śred­nio, ale jedna jej scena. Ta, gdy Japoń­czyk koman­dor Yori­saka zastaje angiel­skiego attaché mor­skiego, koman­dora Fer­gana, w gar­de­ro­bie swo­jej żony i docho­dzi mię­dzy nimi do decy­du­ją­cej roz­mowy. Fer­gan w sytu­acji, jakby tu powie­dzieć, dosyć trud­nej, zmu­szony jest do szcze­ro­ści, co, jak mi się wydaje, nie­czę­sto się Angli­kom zda­rza. Na pyta­nie, gdzie leży tajem­nica angiel­skich zwy­cięstw na morzu, odpo­wiada on jed­nym zda­niem: „Se préparer avec pru­dence et se jet­ter avec folie!”, „Przy­go­to­wać się prze­zor­nie, rzu­cać się z wście­kło­ścią!”. Taka, mein lie­ber Lin­de­man, jest tajem­nica i nauka mego suk­cesu…

Lin­de­man prze­łknął alu­zję do wyra­żo­nych przed chwilą wąt­pli­wo­ści i dodał sobie w duchu: „Do tego, mein lie­ber Flot­ten­chef, trzeba jesz­cze łutu szczę­ścia!”.

Koń­czono już przy­stawki, gdy Lütjens zorien­to­wał się, że nie wznie­siono jesz­cze toa­stu. Lekko zadzwo­nił widel­cem o kie­li­szek, wstał i zaczął mówić:

– Pano­wie, widzę przed sobą kwiat naszej mary­narki wojen­nej, ofi­ce­rów pan­cer­nika „Bismarck” i cięż­kiego krą­żow­nika „Prinz Eugen”, dwóch nowo­cze­snych jed­no­stek mor­skich, które śmiało mogą pod­jąć bój z każ­dym okrę­tem wroga. Wycho­dzimy jutro w morze. Kiedy wró­cimy, trudno w tej chwili prze­wi­dzieć. Zasięg dzia­ła­nia naszych okrę­tów jest, jak panom wia­domo, nie­po­rów­na­nie więk­szy niż floty cesar­skiej. To, co było nie­moż­liwe za cza­sów admi­rała Sche­era, dowódcy Hoch­se­eflotte, nie jest pro­ble­mem we flo­cie wojen­nej Wiel­kich Nie­miec. Prze­sta­li­śmy w naszych dzia­ła­niach być ogra­ni­czeni do akwenu3 Morza Pół­noc­nego. Dzia­ła­nia pan­cer­ni­ków „Scharn­horst” i „Gne­ise­nau”, znane panom zapewne z omó­wień sytu­acyj­nych, są tego wybit­nym dowo­dem. Nie­stety, okręty te nie będą mogły nam towa­rzy­szyć – los wojenny chciał ina­czej.4

Lütjens mówił wolno, ale ener­gicz­nie, akcen­tu­jąc dobit­nie każdy wyraz. Nie prze­cią­gał samo­gło­sek, jego niem­czy­zna była zwarta, szcze­kliwa. Zebra­nym zda­wało się, że to nie mówi czło­wiek, ale maszyna do prze­ma­wia­nia, dokładna, pre­cy­zyjna, ale bez ducha. Ludzie, któ­rzy słu­żyli już pod nim, wie­dzieli, że roz­kaz jest dla niego naj­wyż­szym pra­wem, że każ­dego, kto by chciał mu się prze­ciw­sta­wić, zetrze na proch.

– Moi pano­wie, epoka bitew, gdy dwie floty spo­ty­kają się, idą na kur­sach rów­no­le­głych i roz­strzy­gają w ten spo­sób star­cie, należy do prze­szło­ści. Anglia jest wyspą, ale nie zapo­mi­najmy o tym, wyspą, która wła­snymi siłami pro­du­kuje żyw­ność, wystar­cza­jącą jej naj­wy­żej na cztery mie­siące w roku. Jeśli nasze jed­nostki bojowe pozba­wią jej reszty, jeśli ode­tną przy­wóz paliwa dla samo­lo­tów, Anglia pad­nie przed nami na kolana. Ujrzymy przed sobą w poni­że­niu tych, któ­rym udało się nas tak hanieb­nie upo­ko­rzyć w 1919 roku. Pano­wie, my nie zapo­mnimy ni­gdy hańby Scapa Flow5. Nie zapo­mnimy naszej pięk­nej nie­miec­kiej floty, która spo­częła na dnie u brze­gów Anglii.

Mamy okręty, które poślą na dno flotę han­dlową prze­bie­głego Albionu. Han­del­skrieg – oto nasze hasło, Han­del­skrieg – to nasza nowa stra­te­gia, Han­del­skrieg – to nasze prze­zna­cze­nie. Poka­żemy, że nie gorzej potra­fimy topić han­dlowe okręty wroga niż nasze dra­pież­niki mórz, dzielne U-Booty.

Meine Her­ren, Atlan­tyk czeka na nas. Życzę wam dobrego polo­wa­nia i dobrej zdo­by­czy!

Naza­jutrz łodzie rybac­kie uwi­ja­jące się koło brzegu Pół­wy­spu Hel­skiego omal nie wywró­ciły się od potęż­nej fali, która nade­szła zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­nie. Ci, któ­rzy ode­rwali się od pracy, zoba­czyli dwie potężne syl­wetki okrę­tów wojen­nych pły­ną­cych na wiel­kiej szyb­ko­ści w kie­runku pół­nocno-zachod­nim. Wkrótce zni­kły one na nie­bie­skim wio­sen­nym hory­zon­cie.

Po drugiej stronie Morza Północnego

21 maja 1941 roku admi­rał Jack Tovey przy­był jak zwy­kle za pięć dzie­wiąta do swej „dzien­nej kabiny”, ina­czej mówiąc, gabi­netu, miesz­czą­cego się na rufie pan­cer­nika „King Geo­rge V”. Było to gustow­nie ume­blo­wane pomiesz­cze­nie tuż pod gór­nym pokła­dem rufo­wym. Sele­dy­nowa tona­cja ścian har­mo­ni­zo­wała z lekką grą pro­mieni sło­necz­nych, które odbite od falu­ją­cych wód zatoki Scapa Flow wpa­dały przez pro­sto­kątne okno. Solidne orze­chowe biurko i fotel z wygod­nym, wyso­kim opar­ciem zapra­szały do pracy. Pod­szedł do biurka, prze­krę­cił rolkę w mecha­nicz­nym kalen­da­rzu, otwo­rzył prawą górną szu­fladę, by spraw­dzić, czy nie pozo­stały z dnia wczo­raj­szego zale­gło­ści. Chwilę sie­dział bez ruchu kon­cen­tru­jąc uwagę: jaki główny pro­blem przyj­dzie dziś roz­wią­zać, co jest naj­pil­niej­sze, co może jesz­cze tro­chę pocze­kać?

Punk­tu­al­nie o godzi­nie 9.00 roz­le­gło się puka­nie. Po krót­kim „Come in” admi­rała drzwi się otwo­rzyły uka­zu­jąc postać kapi­tana A. W. Paf­farda.

Sekre­ta­rzowi admi­rał Jack Tovey wyda­wał się zawsze bar­dzo młody. Istot­nie nie wyglą­dał on na swój wiek i na swoje sta­no­wi­sko dowódcy Home Fleet, floty, któ­rej zada­niem była mor­ska obrona Wysp Bry­tyj­skich i zwal­cza­nie prze­ciw­ni­ków na morzach, a przede wszyst­kim na Morzu Pół­noc­nym i na Atlan­tyku.

Paf­fard podzi­wiał jego sprę­ży­sty chód, postawę oraz giętki umysł, widząc w tym potwier­dze­nie teo­rii o pożytku rów­no­wagi sił fizycz­nych i ducho­wych, szcze­gól­nie w oko­licz­no­ściach wyma­ga­ją­cych pra­wi­dło­wej oceny sytu­acji i prze­my­śla­nych decy­zji. Paf­fard był wro­giem kom­plek­sów i wyczu­wał w admi­rale brat­nią duszę. Tego dnia był nie­zwy­kle zado­wo­lony, wśród pliku spra­woz­dań i wia­do­mo­ści niósł depe­szę, która będzie nie­złą próbą dla szefa.

– Co nowego, Paf­fard? Czym nas obda­rzyły Her­mesy Admi­ra­li­cji?

– Wszystko po sta­remu, sir, plus dwa duże nie­miec­kie okręty w Kat­te­ga­cie…

– Widzę, Paf­fard, że jest pan w dobrym humo­rze. Gdzie ma pan tę depe­szę?

– Na samym wierz­chu, sir.

– Hm, czy wia­do­mość ta została potwier­dzona?

– Jesz­cze nie. Przy­naj­mniej jak dotych­czas.

Tovey odsu­nął wszyst­kie inne papiery i wziął do ręki depe­szę, którą przed kil­koma minu­tami prze­ka­blo­wano z Lon­dynu.

– Cie­kawe, dwa duże okręty wojenne, kurs Morze Pół­nocne, za nimi jede­na­ście stat­ków han­dlo­wych. Han­dlo­wych, hm, cóż to wszystko ma zna­czyć?

Admi­rał odło­żył depe­szę.

– Paf­fard, pro­szę mnie połą­czyć z sze­fem wywiadu mor­skiego, a póź­niej z wice­ad­mi­ra­łem Phil­lip­sem.

Roz­mowa z sze­fem wywiadu i zastępcą szefa sztabu mary­narki nie­wiele przy­nio­sła nowego. Wywiad mor­ski otrzy­mał swo­imi kana­łami jed­no­ra­zowy mel­du­nek o poja­wie­niu się nie­miec­kich okrę­tów i na tym koniec. Danych uzu­peł­nia­ją­cych tą samą drogą nie można było otrzy­mać.

Miesz­kańcy nad­brzeż­nych oko­lic połu­dnio­wej Anglii zauwa­żyli około godziny dwu­na­stej tego samego dnia dwa samotne Spit­fire’y, które na peł­nej szyb­ko­ści skrę­ciły nad Morze Pół­nocne i wkrótce sto­piły się z jasnym wio­sen­nym mor­skim nie­bem.

Prawa maszyna wkrótce wzięła kurs bar­dziej na połu­dnie, a lewa odchy­liła się nieco bar­dziej na wschód. Pilot lewej maszyny poma­chał na poże­gna­nie skrzy­dłami i po kil­ku­na­stu minu­tach sku­pił całą uwagę na obser­wa­cji morza, które roz­cią­gało się pod nim sta­lo­wo­błę­kit­nawą płasz­czy­zną bez kresu. Choć leciał sto­sun­kowo nisko, nie widział gry powierzchni morza, jej wiecz­nego ruchu. Dzia­łało to usy­pia­jąco, pocie­szał się jed­nak, że lot nie potrwa długo. Już wkrótce powi­nien dole­cieć do zasad­ni­czego rejonu, który ma roz­po­znać.

Daleko na hory­zon­cie zary­so­wała się nie­bie­skawa kre­ska, która poczęła szybko gru­bieć, aby osta­tecz­nie wystą­pić jako poszar­pana, skom­pli­ko­wana linia wybrzeży Nor­we­gii. Zada­nie, które zle­cono Suc­klin­gowi (takie było nazwi­sko pilota), brzmiało: roz­po­znać zachod­nie podej­ścia do Kat­te­gatu i wybrzeże Nor­we­gii aż po Ber­gen. Suc­kling nabrał tro­chę wyso­ko­ści, by nie dać się zasko­czyć arty­le­rii prze­ciw­lot­ni­czej. Nie wzno­sił się jed­nak za wysoko – jego lot­ni­czy apa­rat foto­gra­ficzny powi­nien był dać zdję­cia, które powięk­szone odkry­łyby tajem­nice „dwóch wiel­kich okrę­tów”. Spit­fire prze­la­ty­wał nad nie­zli­czoną ilo­ścią fior­dów i niewiel­kich zatok (Suc­kling obie­cy­wał sobie w duchu przy­jemną wycieczkę stat­kiem w te strony po woj­nie). Na razie fiordy i zatoczki były puste, wto­pione mię­dzy poszar­pane brzegi. Począł się tro­chę dener­wo­wać, jego lot zbli­żał się do „pół­metka”, jak na razie bez rezul­tatu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Tak Gdy­nię ochrzcili Niemcy po jej zdo­by­ciu. [wróć]

2. Koman­dor. [wróć]

3. Akwen – okre­ślona część obszaru wód mor­skich. [wróć]

4. W kwiet­niu 1941 roku zostały poważ­nie uszko­dzone przez lot­nic­two bry­tyj­skie. [wróć]

5. Po trak­ta­cie wer­sal­skim inter­no­wana flota nie­miecka zato­piła się 21 czerwca 1919 roku w Scapa Flow. [wróć]