Bitwa Końca Czasów: Zmierzch Epoki Tom 3  - Shaun L Griffiths - ebook

Bitwa Końca Czasów: Zmierzch Epoki Tom 3 ebook

Shaun L Griffiths

4,3

Opis

Hidden deep in the mountains is a Crystal that gives unimaginable power to anyone who possesses it. The Covenant has one last chance to find the artifact before it falls into the hands of the bloodthirsty gorillas and their sinister Lord.

However, when Carter leads the Snow Bears to the ape-infested lands to retrieve the Crystal, they discover that they have been betrayed. However, it is too late, as the heroes fall straight into a trap.

The crystal is now heading towards the Evil One and only Kerri can save Carter and the Bears. Only she can stop the Evil One before he uses the power of the Crystal to destroy the world.

The Alliance gathers all its strength for the final showdown in this breathtaking Twilight chapter of the Age.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 388

Rok wydania: 2019

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (6 ocen)
3
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aelin_9

Dobrze spędzony czas

Całkiem ok
00

Popularność




BITWA KOŃCA CZASÓW

ZMIERZCH EPOKI

SHAUN L GRIFFITHS

Copyright 2017, Shaun L Griffiths

Uwagi dotyczące licencji: Niniejszy e-book jest przeznaczony wyłącznie dla Twojego użytku. Nie może być sprzedany dalej lub przekazany innym osobom. Jeśli chciałbyś/chciałabyś podzielić się nim z kimś innym, prosimy o zakup dodatkowego egzemplarza. W przypadku gdy jest to więcej niż jedna osoba, prosimy o zakup odpowiedniej liczby egzemplarzy. Jeśli czytasz niniejszą książkę, lecz jej nie zakupiłeś/zakupiłaś bądź nie została ona zakupiona dla Twojego wyłącznego użytku, odwiedź stronę Amazon.com celem nabycia własnej kopii. Dziękujemy za docenienie wysiłku autora.

Przekład: Damian Kwapisiewicz

Redakcja: Wioletta Sytek

Projekt okładki: CoverQuill.com

Created with Vellum

Dla Mike’a. Gdziekolwiek się znajdziesz, zawsze będzie takie miejsce, które będziesz mógł nazwać domem.

PROLOG

Gdyby tylko królowa Lucinda wiedziała, że świat, który był jej tak bliski, niedługo legnie w gruzach, nigdy nie pozwoliłaby na to, żeby Carter poprowadził niedźwiedzie z powrotem do Utraconych Ziem. Może lepiej byłoby po prostu wierzyć w to, że Kryształ nigdy nie zostanie odnaleziony.

Decyzja została już jednak podjęta. Można się było tylko domyślać, co przyniesie im przyszłość.

ROZDZIAŁ 1

Ogień paleniska rozświetlał Halę Zgromadzeń Klanu, twarz Lulu była pokryta ciepłym pomarańczowym blaskiem. Obok niej, pochylona nad zawieszoną nad paleniskiem złotą misą, w której cicho syczała woda, siedziała Kerri. Lulu dosypała ostatnią szczyptę drogocennej ochry, którą dobyła ze sznurowanej sakiewki, i wbiła wzrok w niespokojną taflę. Jej zielone oczy błysnęły, gdy cienka miętowa mgiełka zaczęła unosić się nad powierzchnią

- Teraz zawołaj delikatnie Cartera w myślach. Przypomnij sobie jego twarz i uwierz, że możesz zobaczyć to, co on widzi – powiedziała Lulu.

Patrzyły w skupieniu, jak ciecz zaczęła się poruszać, szybciej i szybciej, tworząc coraz dłuższą spiralę, a gdy jej czubek dotknął dna, ich oczom ukazał się przymglony obraz świata, który leżał daleko poza granicami ich ziem.

Najpierw ujrzały tereny rozpościerające się za łąkami, które uginały się od chrzęszczącego śniegu przyniesionego przez ostatnie mrozy. Ich wzrok popłynął dalej, przez niedostępne doliny przykryte nieprzebraną bielą położone w wysokich górach, przez hektary dawno porzuconych, gnijących już upraw, przez rozbrzmiewający wyciem wichru wąwóz, który przebiegał nad opuszczonym miastem położonym na Utraconych Ziemiach.

Wiatr smagał połamanymi okiennicami, których żałosne skrzypienie niosło się echem po górach, wzmagając poczucie pustki górujące nad miastem. Ludzie już dawno porzucili swoje domy, odkąd musieli ratować się przed nadciągającym stadem małp kierowanych bezmyślną żądzą zniszczenia.

Siedząca obok Lucindy Kerri przeczesała ręką kasztanowe włosy i zarzuciła je na kark, związawszy w luźny splot.

- To działa, widać ich coraz wyraźniej – szepnęła Lulu, wpatrzona w zawartość naczynia.

Kerri pochyliła się, żeby móc dostrzec coś więcej w wątłym świetle. W głosie przyjaciółki słyszała podniecenie, ale jednocześnie zauważyła troskę malującą się na jej twarzy.

- Lu, widzę coś! - powiedziała, wskazując palcem na mgiełkę unoszącą się z głębi.

- Nic teraz nie mów. Nikt nie może wiedzieć, że teraz obserwujemy.

Kerri skinęła głową i przysunęła się do przyjaciółki. Siedziały, stykając się głowami,

i próbowały coś wywnioskować z kształtów, które powoli formowały się w wirze. Nie mogła się doczekać, żeby znowu zobaczyć Cartera, choćby przez mgłę i z odległości setek kilometrów.

Mgła powoli się przerzedzała i zaczęła się wyłaniać z niej gmatwanina obrazów. Oblicza Naza i Vina pojawiały się i znikały za obłokiem. Kerri wskazała na ich zgarbione sylwetki, musieli pochylać się nad czymś, co leżało na ziemi. Szron oblepił im futra, którego strąki ciężko zwisały im z pysków i łap, a śnieg siekł ich razem z wiatrem. Lulu podniosła kawałek ciężkiego czarnego materiału, który leżał na boku, i szybkim ruchem przykryła misę.

- Patrzymy teraz na świat oczami Cartera i widzimy go tak, jak on go widzi – wyjaśniła.

- Wiesz, gdzie są teraz? - spytała Kerri.

- Nie jestem całkowicie pewna, ale wydaje mi się, że ponad miastem. Tam, gdzie Holly ukryła Kryształ w sadzawce. Cokolwiek teraz się wydarzy, cokolwiek zobaczymy, ani słowa, jasne?

Lulu chciała już ściągnąć tkaninę, ale dostrzegła kątem oka jakiś ruch i jej ręka zamarła w powietrzu. Do paleniska podeszła Salli. Położyła ręce na ramionach dziewczynek, widząc, że misa jest zakryta.

- Znalazłaś ich? - spytała.

- Tak, mamo. Wygląda na to, że Naz i Vin czegoś szukają, ale pada bardzo gęsty śnieg i trudno odgadnąć, co tam się dokładnie dzieje.

- Ale to w sumie im na rękę, no nie? Dzięki temu małpom będzie trudniej ich znaleźć.

- Z drugiej strony łatwiej wtedy trafić na ich ślady – zauważyła Salli.

Optymizm Kerri szybko wyparował. Wyobraziła sobie długi szlak odciśniętych w śniegu łap, który prowadzi wprost do Cartera i niedźwiedzi. Dopiero po chwili zauważyła swoje zaciśnięte pięści.

- Mówili, że nie zajmie im to długo, prawda Lu? Znaleźć miejsce, Kryształ i jak najszybciej wrócić? - powiedziała Kerri. - Myślisz, że wrócą, zanim małpy się spostrzegą, że przekroczyli granicę?

Lulu położyła jej rękę na ramieniu i lekko ścisnęła, chcąc ją pocieszyć.

- Nic mu nie będzie. Naz i Vin nie pozwolą, żeby cokolwiek mu się stało, a tych dwóch nie złamie absolutnie nic… no może oprócz burczącego brzucha – powiedziała z uśmiechem. - I pamiętaj, nie możemy teraz nic mówić.

Zdjęła zasłonę z misy i ich oczom znów ukazał się wir, z którego unosiły się kłęby pary. Z obłoku wyłonił się nietrwały i zamazany obraz Vina na klęczkach. Gdy Salli pochyliła się nad dziewczynami, Vin obrócił głowę i spojrzał wprost na nie zza mgły, jakby świadom tego, że jest obserwowany. Lulu dosypała do wody jeszcze kilka ziaren ochry i obraz po chwili się wyostrzył. Wszystkie trzy mogły teraz usłyszeć nawet oddech Cartera oraz Vina, który mamrotał coś do samego siebie.

Śnieg padał w ciszy, przykrywając białą warstwą zamarzniętą sadzawkę, niesiony lekkimi podmuchami wiatru. Jego duże, lepkie płaty przyklejały się do wszystkiego, co napotkały na swej drodze. Naz potrząsnął głową, żeby strząsnąć górkę, która uformowała się na jego pysku. Leżał i obserwował wąwóz, wychylając się zza skalnej krawędzi. Tuż pod nim zbocze góry biegło gwałtownie w dół.

- Małpy dalej tam są? - szepnął Vin.

- Są, teraz tylko włóczą się bez celu – odszepnął Naz. - Weźcie się w końcu zepnijcie, bo naprawdę nie możemy marnować tu więcej czasu, czekając, aż one się ruszą. Im dłużej tu tkwimy, tym większa szansa, że w końcu nas zauważą. Carter, jesteś pewny, że to jest to miejsce?

- Jasne, że jestem. Holly zostawiła te kamienie w taki sposób, żeby oznaczyć, gdzie zostawiła Kryształ – odparł, wskazując na niewielką piramidę z kamieni znajdującą się przy sadzawce. - Poza tym wciąż czuję jej zapach tam, gdzie się położyła, żeby odpocząć

- Jak to dobrze, że psiska mają ten swój superwęch – rzekł Naz.

- Dobra, spróbuję w ten sposób – powiedział Vin.

Chwycił potężną łapą jeden z kamieni, wziął zamach i huknął nim o taflę lodu, która utworzyła się na powierzchni sadzawki. Rozległ się głuchy hałas, znacznie głośniejszy niż przypuszczali.

- Rozglądają się, próbują ustalić, skąd dobiegł hałas. Znaleźliście go? - szepnął Naz, nie odwracając głowy.

- Ledwo udało mi się drasnąć lód – powiedział Vin podwyższonym głosem.

- Vin, użyj kostura – powiedział Carter. - Większa szansa, że przebijesz tę taflę końcówką. Nie wydaje mi się, żeby ten lód był aż tak gruby.

- Małpy teraz zastanawiają się, co się w ogóle dzieje. Jeszcze jedno uderzenie w ten lód na pewno nas zdemaskuje. Mamy może jedną próbę, zanim ustalą, gdzie jesteśmy.

- No to aż tak nie musimy się spieszyć. Wiecie co, spróbuję walnąć kosturem – powiedział Vin.

Vin stanął na tylnych łapach, jego potężna postura zawsze budziła w Carterze mimowolny podziw. Chwycił kij w połowie, uniósł go oburącz nad głową i uderzył z całej siły zamarzniętą taflę sadzawki. Panującą w dolinie ciszę poranka strzaskał głośny chrzęst pękającego lodu, niosąc się echem po górach.

Naz obserwował dalej małpy. Kręciły głowami we wszystkie strony.

- Chyba nam się…

Dolina wciąż drżała, echo grzmotu wróciło do nich, odbijając się od zboczy okolicznych gór, po czym powoli zaczęło cichnąć w oddali.

- To echo długo będzie tak dudnić? - spytał Naz, który czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Spojrzał w dół zbocza, wszystkie małpy odwróciły się w jego kierunku i zaczęły skakać w miejscu z nogi na nogę, wskazując półkę, na której leżał.

- Przebiliście się? Macie coś? - spytał Naz, nie przejmując się już tym, czy szepcze, czy nie.

- Lód trochę pękł, ale jeszcze się nie przebiliśmy.

Naz obrócił się, żeby zobaczyć to na własne oczy.

- Jeszcze nie? Co wy tam robicie? Wykorzystaj swoją masę w końcu.

- Naz, to jak próbować rozłupać skałę.

Naz odsunął się od przepaści.

- Dajcie, ja spróbuję. Carter, idź tam i miej małpy na oku.

Carter przyczołgał się na skraj skały. Starał się nie zwracać uwagi na odór, który unosił się ze zbiegowiska małp pod nimi. Czyste górskie powietrze ginęło w oparach unoszącego się fetoru ginącego ciała.

- Chłopaki, idą w naszą stronę – szepnął.

Naz podniósł kamień i z impetem uderzył o powierzchnię sadzawki. Rozległ się głuchy huk, Spojrzał w dół z niedowierzaniem.

- Do diabła, z czego to jest?

- Suń się, Naz, daj mi jeszcze raz spróbować – rzekł Vin.

Rozległ się kolejny grzmot, po którym kostur odskoczył od tafli. Vin także nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

- No i tyle z dyskretnej wyprawy – rzekł Naz.

- Idą tu i, wierzcie mi, idą szybko! - powiedział Carter.

Vin nie ustawał w wysiłkach, koniec kostura raz po raz uderzał o taflę lodu. Już dawno darował sobie wszelką ostrożność i próby niezwracania na siebie uwagi. Dolinę zalało staccato kolejnych uderzeń, zdradzając ich położenie w górach.

- Mocniej! - krzyczał Naz.

Carter zwrócił się w stronę niedźwiedzi.

- Słuchajcie, czuję już zapach małp, ale w powietrzu jest coś jeszcze.

Naz i Vin zamarli i rozejrzeli się wokół. Dobrze wiedzieli, że węchowi Cartera jak najbardziej należy ufać.

- Są już w mieście, na dole? - spytał Naz.

- Na nos mogę powiedzieć, że są za nami, ale oprócz nich jest coś jeszcze. Kojarzę ten zapach, ale nie umiem go do niczego przypisać.

- Umiesz powiedzieć, jak blisko już są? - spytał Naz.

- Wiatr zmienił teraz kierunek i czuję, że są już naprawdę blisko. I, chłopaki, naprawdę, naprawdę niepokoi mnie to, co jeszcze czuć w powietrzu.

- Vin, weź w końcu porządnie w to trzepnij. Zwijamy się stąd z Kryształem natychmiast.

- One biegną naprawdę szybko, będą tu w mniej niż minutę. Albo uciekamy, albo walczymy.

- Na pewno się domyślą, po co tu jesteśmy. Nie idziemy stąd bez Kryształu.

Kostur świsnął raz jeszcze i tym razem zaraz po chrupnięciu lodu dało się słyszeć pluśnięcie wody. Vin zakołysał się do przodu, trzonek kostura lekko pociągnął go za sobą, przebiwszy się w końcu przez taflę.

- Udało się! - krzyknął Vin.

Wyciągnął kostur, który pozostawił po sobie niewielką przeręblę otoczoną delikatną pajęczynką rozchodzącą się we wszystkie strony. Vin włożył łapę do przeraźliwie zimnej wody.

- Chłopaki, pośpieszcie się, SERIO – ponaglał ich Carter.

Vin leżał na brzuchu, z łapą zanurzoną niemal aż po bark, przeczesując po omacku sadzawkę.

- Holly powiedziała mi, że ukryła go pod dużym, płaskim kamieniem – powiedział Carter, odrywając na chwilę oczy od nadbiegających małp, po czym wstał z ziemi. Od nadciągającej fali morowego powietrza mimowolnie odsłonił rzędy swoich ostrych kłów.

Vin prędko podniósł wzrok, szczerząc zęby, i mrugnął doń porozumiewawczo.

Zacisnął łapę wokół Kryształu i wyciągnął go z wody. Poczuł falę ciepła przepływającą przez ramię, jego serce zabiło mocniej i w okamgnieniu poczuł się beztrosko i bezpiecznie. Ogarnęła go ekstaza wypływająca z samego trzymania Kryształu, w żyłach płynęło płonące szczęście.

- Mam go, jest mój! - rzekł głośno.

- Vin, nie przywiązuj się za bardzo do tej błyskotki – rzucił Naz przez ramię. - Włóż Kryształ do sakwy i daj mi ją.

- Naz, mogę go nieść, zajmę się nim.

Naz chwycił go za ramię, płynnym ruchem wyciągając sakwę i kładąc Vinowi na ramieniu, po czym potrząsnął jego nadgarskiem.

- Vin, puść go, musimy stąd uciekać! - krzyknął mu prosto w twarz. Zobaczył, że jego spojrzenie staje się coraz bardziej puste. - Gwardzisto, macie natychmiast zwrócić Kryształ, to jest rozkaz! - warknął.

Na dźwięk komendy Naza Vin natychmiast otrzeźwiał.

- Już daję, szefie – powiedział Vin, równając krok, po czym przekazał przemoczoną skórzaną sakiewkę, która zaczynała sztywnieć na mrozie.

- NAPRAWDĘ musimy się stąd zwijać! - krzyknął Carter, strach nie pozwalał mu oderwać wzroku od nadciągających małp. Zrobił krok do tyłu, żeby przygotować się do obrony Naza i Vina. Nagle dostrzegł coś kątem oka, odwrócił się, szukając wzrokiem napastnika, który czaił się gdzieś nad nimi. Ujrzał Sonny’ego, przemienionego w lwa, spoglądającego na ich trójkę.

- Sonny tu jest, przyprowadził jeszcze więcej małp – powiedział Carter.

Naz i Vin spojrzeli w górę, podążając za wzrokiem Cartera na szczyt grani. Sonny stał bez ruchu, obserwował ich, wyczekiwał. Nawet z odległości widać było bijącą od niego arogancję, w oczach miał trudną do ukrycia pogardę.

- Widzę, że w końcu znalazłeś sobie przyjaciół – zawołał kpiąco Carter. - Co ci zaproponowali w zamian za zdradę swojego ludu?

- Wy nim na pewno nie jesteście – zaśmiał się drwiąco Sonny

- Dobrze się dobraliście z tymi zawszonymi gorylami. Wiedziałem, że nie można ci ufać, gdy tylko zobaczyłem cię w wiosce – krzyknął Carter, mając nadzieję, że da w ten sposób więcej czasu niedźwiedziom na spakowanie Kryształu.

Poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku. Oderwał na chwilę wzrok od Sonny’ego i spojrzał za siebie, w dół zbocza. Poczuł ścisk w gardle, zaschło mu w ustach. Małpy pokonały już prawie całą drogę z miasta.

- To ile nam zostało czasu, Sonny? - spytał Carter, licząc, że może zachowała się w nim resztka godności i przyzwoitości.

- Twój czas się skończył z chwilą, gdy twoja dziewczyna mną wzgardziła – odparł, odsłaniając górne kły.

- Dziewczyna? Że niby Kerri? Co ona ma z tym wspólnego?

- Carter, idziemy. Północ, przez przełęcz – szepnął Naz, wpychając Kryształ do sakwy z zapasami.

- Nie, poczekajcie, muszę się dowiedzieć, o co mu chodzi z Kerri.

- Nie ma na to czasu, musimy stąd uciekać. Jak nie zabierzemy stąd Kryształu do domu, to jesteśmy zgubieni. Carter, biegnij, TERAZ! - krzyknął Naz.

Stojący nad nimi Sonny wydał z siebie potężny ryk.

- Zapłacisz za to, Sonny. Ty i twoi nowi kumple – rzucił, po czym zaczął biec.

- Biegnijcie dalej, ja je spowolnię! – krzyknął Vin.

- A ja razem z tobą! - krzyknął.

Naz wgramolił się na skałę, wciągając za sobą swój plecak, po czym spojrzał z góry na to, co działo się z Vinem i Carterem.

- No ruszcie się w końcu! - krzyknął, ale tamci wciąż ruszali się niezbornie i ociężale. On również widział złośliwy uśmieszek Sonny’ego stojącego daleko po drugiej stroni. - Niech diabli wezmą tego cholernego kota! - powiedział głośno.

W tym momencie zobaczył jeszcze więcej małp, które pojawiły się za Sonnym i zeskoczyły do niecki w dole. Carter uderzył lecącą na niego małpę. Zrzucił ją ze skały tak, że spadła na wspinających się towarzyszy.

Wokół sadzawki gromadziło się coraz więcej małp, a rzucane przez Sonny’ego „Brać ich!” pohukiwało gdzieś w oddali.

- Szybko, chodźcie tu! Złapcie mnie za ramię! – krzyknął Naz.

Carter powalił kolejną małpę na ziemię.

- Musimy stąd uciekać – krzyknął w stronę Vina.

Obrócił się w stronę Naza i już chciał pobiec ku niemu, ale kolejne dwie małpy skoczyły mu na grzbiet, pozbawiając go tchu i przygniatając do ziemi.

Gdy uderzył ciałem o zlodowaciałą ziemię, usłyszał obrzydliwy trzask łamanych kości. Wiedział, że obrażenia były poważne, ale od uderzenia do nadejścia napływającej z mózgu fali bólu zdawała się upływać wieczność. Zachłysnął się mroźnym powietrzem, gdy w końcu minęła.

Próbował wierzgać, żeby zrzucić z siebie napastników, ale małpy dalej orały jego skórę pazurami i wbijały w nią swoje kły, każdy oddech przynosił nową dawkę bólu. Spojrzał w lewo, gdzie ujrzał Vina leżącego brzuchem w śniegu, przygniecionego stosem małp.

- Jakim cudem wszystko tak szybko wzięło w łeb? - pomyślał Carter.

Mógł tylko bezradnie patrzeć, jak olbrzymia małpa powoli podchodzi do Vina, trzymając w łapach głaz tak olbrzymi, że zdawał się być nie do udźwignięcia. Uniosła go w górę, chcąc zmiażdżyć czaszkę niedźwiedzia.

Dla Naza również czas stanął teraz w miejscu. Jego najlepszego przyjaciela, Gwardzistę i towarzysza w jednym, u boku którego stoczył najcięższe walki w swoim życiu, od zmiażdżonej czaszki dzieliły teraz dosłownie sekundy. Umysł Naza zalały wątpliwości, zewsząd atakowało go tysiąc myśli naraz.

- Kryształ jest kluczem do wszystkiego. Jeśli te goryle zdobędą go znowu, żadna granica nie będzie bezpieczna, będą mogły tworzyć własne… będą mogły łupić i niszczyć wszystko, na co padnie ich wzrok, po prostu dlatego, że to istnieje. Jeśli przejmą Kryształ, żaden człowiek nie będzie bezpieczny na tym świecie, ale… ale tam leży Vin, Gwardzista, którego wychowałem i wyszkoliłem. On wyrósł na najlepszego Gwardzistę, u boku którego dane mi było służyć. Przecież tam leży Carter, a on ryzykował własnym życiem, żeby ocalić Holly, a mnie i Vina ocalił przecież więcej niż raz, a teraz jeszcze rzucił na szalę wszystko, żeby ocalić Kryształ.

Naz obrócił się i zeskoczył ze skały, na którą przed chwilą się wspiął, po czym rzucił się na małpę stojącą z głazem przed Vinem i uderzył ją barkiem, wytrącając ją z równowagi. Było jednak za późno. Kamień już leciał w dół.

Carter próbował wstać, ale zbyt wiele małp przygniatało go do ziemi. Widział, jak goryl upuszcza kamień, którego upadek zdawał się trwać całą wieczność. Chciał krzyknąć, ostrzec Vina, ale był cały sparaliżowany. Głos zamarł mu w krtani, podobnie jak świat wokół. Wiatr ucichł, nawet wrzaski i warknięcia. Widział, jak pośród tej grobowej ciszy głaz wieńczy swój upadek ohydnym chrzęstem pękającej kości.

Naz wiedział, że Vin się po tym nie podniesie. Spojrzał w lewo, gdzie zobaczył Cartera, którego wgniatały w ziemię cztery usadowione na nim małpy. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bał. Po raz pierwszy w życiu naprawdę się wahał.

- Vin nie żyje, Carter jest pojmany. Tak nie miało być…

- Naz, szybko, wynoś się stąd! - wydyszał Carter. Z trudem łapał powietrze, walcząc z przytłaczającym go ciężarem.

Naz pomyślał o Krysztale i nadziei, jaką wiązali z nim jego ludzie. Zawrócił, żeby chwycić swoją sakwę, gdy małpa stojąca za nim ugodziła go kamieniem. Zatoczył się do tyłu od niespodziewanego uderzenia i potknął się o ranną małpę leżącą na ziemi. Upadł na plecy, jego wzrok padł na wykrzywioną w sardonicznym uśmiechu twarz Sonny’ego.

Padł na śnieg, po czym zniknął pod oblegającymi go małpami.

Carter poczuł mdłości i ścisk w gardle. Zdawał sobie sprawę, że zaczynają mu się zamykać oczy, że zaczyna spadać w otchłań, jednak zanim ogarnęła go zupełna ciemność, Carter odniósł wrażenie, że słyszy Kerri, która go rozpaczliwie woła.

ROZDZIAŁ 2

Kerri myślała, że serce wyskoczy jej z piersi, gdy kostur Vina w końcu przebił się przez warstwę lodu. Obraz we mgle przeniósł się z powrotem w dół góry, widziała oczami Cartera, jak małpy szybko wspinają się w ich kierunku. Znów zmiana. Carter mówi do niedźwiedzi stojących za nim. Gdy dojrzała sylwetkę Lwa, nie mogła powstrzymać okrzyku zdumienia. Gdy uświadomiła sobie, co za chwilę się wydarzy, jej świat legł w gruzach.

- Sonny! – szepnęła bez namysłu.

Lulu i Salli, widząc, że Kerri wskazuje na coś, co im umknęło, przysunęły się bliżej.

Lulu wiedziała, że należało przykryć misę, skoro ktoś się odezwał, ale ciężar wiszący na jej sercu, jakieś dojmujące poczucie grozy, zmuszało ją, żeby wejrzeć głębiej w kłębiące się nad misą chmury. Modliła się w duchu, żeby nie spełniły się jej najgorsze koszmary.

- Zdradził nas! - powiedziała Kerri. Gniew w jej głosie zaskoczył Lulu.

Kolejne sceny mignęły jej jak w kalejdoskopie. Widziała przez oczy Cartera, jak Sonny się z nich śmieje, jak Naz wspina się po skale, próbując uciec z Kryształem. Jak Vin powoli znika pod nawałą małp, które go gryzły i szarpały pazurami, jak jedna z nich – olbrzymich rozmiarów – stanęła przed nim i z całej siły cisnęła kamieniem, żeby strzaskać mu głowę.

Zaczęła krzyczeć.

- Carter, uciekaj! Uciekaj stamtąd!

Mgła przesłoniła wszystko, gdy Carter zamknął oczy, żeby nie patrzeć na brutalne morderstwo, które miało miejsce na jego oczach. Kerri usiadła kompletnie oniemiała, nie była pewna, czy to, co przed chwilą zobaczyła, nie było po prostu snem, czy też jednak wydarzyło się to naprawdę.

Usłyszały złowrogi głos dochodzący z oddali. Odległy głos parsknął, po czym zaniósł się histerycznym śmiechem.

Kerri zerwała się na równe nogi. Spojrzała na Lulu i Salli. Twarze obu były kredowo białe.

- Słyszę was… widzę was...- mówił głos dochodzący z wiru.

Narastał, nabierał mocy, aż w końcu wypełnił całą wielką salę.

- Idę po was – zaśmiał się. Całą trójkę przebiegł dreszcz. - Wkroczyłyście do MOJEGO świata.

Kerri odruchowo chwyciła kostur, ale nie wiedziała, co powinna zrobić dalej.

- Kryształ jest mój. Zawsze był mój i teraz znów należy do mnie. Idę po was, idę po księgę, którą mi wykradziono. Odbiorę wam wasze dzieci, waszą ziemię, zaznacie nieskończonej agonii, skoro już wiem, gdzie się ukrywasz, Sallinio. Pamiętajcie, idę po was.

Woda w misie zaczęła bulgotać, pękały wielkie bąble cieczy, niszcząc powstały wir. Kolejny śmiech zatrząsnął drewnianym dachem, aż w końcu stopniowo wyblakł, niknąc w wirze, z którego przybył.

Żadna z nich nie chciała się odezwać. Kerri widziała, jak wstrząśnięta była Salli, w oczach Lulu było czyste przerażenie. Salli sięgnęła drżącymi rękami po tkaninę, żeby zakryć misę, ale w swoim pośpiechu przewróciła ją. Woda wylała się z głośnym sykiem, a z paleniska uniósł się kłąb pary, gdy ciecz zetknęła się z gorącymi węglami.

- Co się właśnie stało? - spytała Kerri. Wciąż była oszołomiona i kręciło się jej w głowie. Nie mogła uwierzyć w to, czego właśnie była świadkiem. - Czyj to był głos?

Salli ścisnęła razem dłonie, próbując powstrzymać drżenie, lecz nogi wciąż miała jak z galarety.

- To był On. Ten, który utrzymywał Holly uśpioną pod śniegiem. Teraz usiłuje zebrać wszystkie trzy Księgi. Kerri, on nie jest po prostu zły, on jest Złem.

- Ale… skąd on wiedział, że tu jesteśmy?

- On również kontroluje odmęty. Obserwuje wszystko i nasłuchuje wszystkiego, co dzieje się wokół nas – powiedziała.

Kerri potrząsnęła głową i szybko wstała.

- Nic z tego nie rozumiem i nie mam na to czasu. Muszę pomóc Carterowi.

- Nie! Nie możesz. Potrzebuję cię tu bardziej niż kiedykolwiek – rzekła Lulu.

- Lu, potrzebujesz ochrony. Masz Casey’ego za drzwiami, a nikt nie zadrze z kimś jego wzrostu, nigdzie nie mają takich wielkoludów.

- Kerri, jesteś moją Strażniczką, sama zgodziłaś się przyjąć to miano mnie.

- To było zanim wydarzyło się to, co właśnie widziałyśmy. Jesteś moją królową oraz najlepszą przyjaciółką, Lu, naprawdę cię kocham i zrobię wszystko na tym świecie, żeby cię obronić, ale tam jest chłopak, z którym zamierzam spędzić resztę życia. Bez niego ono nie będzie miało sensu, muszę go uratować. Nie pozwolę, żeby został zabawką w łapach tych oślizgłych cuchnących goryli i ich chorych zabaw. On mnie potrzebuje.

- Kerri, to zbyt niebezpieczne.

- Nie mogę go stracić. Bez niego nie mam nic.

Lulu poczuła na swojej dłoni dłoń matki. Zrozumiała jej intencję, ale wciąż zajęło jej chwilę, żeby pogodzić się z tym, że nie wpłynie już w żaden sposób na Kerri.

- Idź gromadzić zapasy na drogę, ale nie zapomnij się pożegnać przed wyruszeniem – powiedziała Lulu.

Kerri skinęła głową, po czym wyszła, biorąc ze sobą swój leżący nieopodal drzwi kostur. W pokoju zapanowała cisza, Lulu i Salli dalej trwały w bezruchu, jedyny zauważalny ruch pochodził od migoczącego światła rozjaśniającego wznoszącą się chmurę pary.

Lulu chwyciła matkę za dłoń.

- Musimy powiedzieć tacie.

Salli skinęła głową.

- Lepiej ułóżmy już jakiś plan, zanim to zrobimy. Nie możemy panikować, musimy przemyśleć to wszystko na chłodno. Po pierwsze powinnyśmy dojść do tego, co właściwie się stało. Nigdy nie przypuszczałam, że Sonny rzeczywiście nas zdradzi.

- Jeśli kiedykolwiek dostanę go w swoje ręce…

- Lulu, to nie pora na takie rzeczy, potrzebujemy planu.

- Wiem, ale i tak, jeśli tylko dostanę szansę…

- Trzeba pomyśleć co z Kerri. Musimy obronić ją przed Tamtym i prowadzić ją tak długo, jak to będzie możliwe. Jej wyprawa może się okazać naszą tajną bronią przeciw Niemu.

- Nie możemy pozwolić jej iść samej, musimy przydzielić jej kilku ludzi chociaż.

- Może właśnie nie? Sama będzie w stanie przemieszczać się szybko i z łatwością będzie mogła się ukryć, jeśli będzie trzeba, co jak co, ale Kerri umie o siebie zadbać. Pamiętasz, jak sama udała się do przełęczy, żeby znaleźć Cartera i Holly? Poza tym, kiedy zmieni się w psa, będzie mieć nad swoimi ewentualnymi towarzyszami znaczną przewagę. W przeciwieństwie do niej oni nie będą w stanie biec przez cały dzień.

- Po prostu nie wydaje mi się to w porządku, tak po prostu puścić ją samą, bez obstawy, na Utracone Ziemie, gdzie za każdym rogiem czai się któryś z tych goryli.

- Ona sama tak będzie chciała – stwierdziła Salli.

- Holly nie może się dowiedzieć, co się wydarzyło. Jeśli zacznie myśleć, że Carter został pojmany czy ranny ze względu na to, że ukradła Kryształ, zupełnie się załamie. Gdyby miała go cały czas przy sobie i nie chowała go w tej durnej sadzawce, nie musiałby się tam specjalnie wracać.

- No tak, przecież ona go uwielbia i kto wie, do czego by się posunęła, gdyby zaczęła się obwiniać. Nie możemy spuszczać jej z oczu. Lu, przydziel jej jakiegoś opiekuna, kogoś kompetentnego, kto wie, co się wydarzyło i kto będzie wiedzieć, jak się nią zająć.

- Masz rację, ale zajmę się tym później. Teraz muszę pomyśleć o Kerri.

- Chodźmy, mamy dużo do zrobienia – powiedziała Salli.

Sięgnęła po ciężką sakwę, z której wyjęła opasły wolumin. Stara skórzana okładka wciąż lśniła krwistym rubinem, złote litery zdawały się świecić własnym blaskiem. Strony wciąż były białe, nietknięte czasem pomimo upływu setek lat, nieskalanie czyste, choć wertowały je setki palców szukających wiedzy w legendarnym tekście.

- Chodź, Lucindo, pora zacząć lekturę. Jestem pewna, że znajdziemy potrzebne nam odpowiedzi właśnie tutaj – powiedziała Salli.

Królowa przysunęła się do matki i ułożyła sobie księgę na kolanach. Opuszkami palców dotknęła dotknęła pozłacanych liter, czując respekt, przed tytułem, który właśnie miała w rękach.

- Księga Mocy – szepnęła.

ROZDZIAŁ 3

Kerri włożyła do plecaka manierkę z wodą, trochę sucharków oraz dużą garść mchu. Przerwała na chwilę i wzięła głęboki wdech, przebiegając palcami po tym miękkim i gąbczastym remedium na niemal wszystkie schorzenia. Soczysta zieleń mchu sugerowała, że został zebrany wczesnym rankiem. Umiejscowiła go na górze, żeby – na wszelki wypadek – mieć do niego szybki dostęp.

Ukończyła swój plecak poprzedniego wieczora, upewniając się, że sprzączki i zapięcia były wystarczająco mocne, zawartość zabezpieczona, a całość odpowiednio cicha również na wypadek przemieszczania się w zmienionej formie. Poświęciła jeszcze chwilę, żeby sprawdzić szew. Czuła dumę, patrząc na swoje dzieło, lecz jednocześnie ukłucie strachu na myśl o ponownym opuszczeniu życia w Klanie.

- No i kto by dał wiarę, że dam się tak udomowić? - zwróciła się do otaczających ją ścian, potrząsając głową z niedowierzania. - Diabli by wzięli tego chłopaka, mówiłam mu, żeby nie zmuszał mnie, żebym po niego poszła. Jeśli cokolwiek mu się stało, to przysięgam, że… że… porachuję się z nim później – dodała głośno. Serce zabiło jej trochę szybciej od tej mieszanki gniewu i strachu. - Co za kretyn!

- Kto kretyn? Sonny? - spytał Casey, wchodząc do pokoju. Jego sylwetka wypełniła cały próg, przez co cały pokój wydał się nagle o połowę mniejszy.

- Czyli słyszałeś?

Wyciągnął swoje olbrzymie ręce w jej kierunku i mocno przytulił.

- Sonnym się nie martw, sam się nim zajmę – powiedział.

Objęła go w pasie i odchyliła głowę, żeby móc mu spojrzeć w oczy.

- Case, ty jesteś tu, a on jest tam, daleko, jak niby chcesz to zrobić?

Coś się w nim zagotowało, bo mimo wszystko wiedział, że pytanie było słuszne.

- Po prostu poczekaj, jak dostanę go na odległość ręki! Nieważne, nie przyszedłem tu po to, żeby opowiadać ci, co zrobię z Sonnym, ani też, żeby nakłaniać cię do zmiany zdania, wiem przecież, ile Carter dla ciebie znaczy. Mimo to uważam, że popełniasz błąd.

Milczała długo, zastanawiając się, czy faktycznie sama zdaje sobie sprawę z tego, co robi.

- Zrobiłbyś to samo, gdyby chodziło o Izabellę.

- Skąd wiesz o Izabelli?

- Case, wszyscy o niej wiedzą. Lepiej z nią uważaj, bo podobno jest dość krewka w przeciwieństwie do córki piekarza, którą…

- Ok, stop, tym bardziej nie przyszedłem na pogaduszki o moich związkach. Chcę się po prostu upewnić, że masz wszystko, czego potrzebujesz.

Wtuliła głowę w jego brzuch. Czuła twarde mięśnie, słyszała bicie jego serca tuż przy swoim uchu i przez chwilę nie chciała się stamtąd ruszać. Westchnęła głęboko, starając się zapamiętać ten moment, który może kiedyś w przyszłości doda jej otuchy w jakąś zimną samotną noc. Wtedy właśnie pomyślałaby o tych mocnych, ciepłych ramionach. Popatrzył na jej pakunki.

- To wszystko, co zabierasz ze sobą? - spytał. - Musisz zabrać drewno do rozpalenia ogniska przecież... gdzie masz kociołek i chochlę? Coś na deszcz? Futrzany szal, który ci zrobiłem? A pamiętałaś o…

- Case, mam zamiar przemieszczać się szybko i bez obciążenia. Nie jestem tak silna, żeby taszczyć ze sobą kuchnię polową, którą ze sobą zabierasz, żeby mieć ciepłe placki trzy razy dziennie.

- Nie możesz opaść z sił. Wiem coś o tym, bo brałem już udział w takich marszach.

- Case, to nie będzie żaden forsowny marsz. Docieram tam szybko, uwalniam Cartera i zabieram się stamtąd. Nie sprostam tym gorylom w walce, zwłaszcza że tam się wręcz od nich roi. Muszę być jaki lekki podmuch wiatru – nikt nie może się zorientować, że w ogóle się pojawiłam.

- Jeśli coś ci się stanie…

- Wszystko będzie dobrze.

Spojrzała na niego, mając nadzieję, że zrozumie.

- Case, wiem, że nie wybaczyłabym sobie, gdybym teraz nie poszła mu pomóc. Teraz naprawdę rozumiem, co go pchnęło, żeby pójść szukać Holly. I słuchaj, naprawdę nic mi nie będzie.

Słysząc stanowczość w jej głosie, zrozumiał, że oboje są ulepieni z tej samej gliny.

- Wiesz… właściwie to nigdy nie podziękowałam ci za to, co dla mnie zrobiłeś, po tym, jak moi rodzice zniknęli w lesie, i za…

- Nawet nie próbuj, to nie jest pożegnanie.

- Wiem, ale i tak muszę to powiedzieć. Zawsze będę ci wdzięczna za to, że się mną opiekowałeś. Nieważne, co się stanie, nieważne, gdzie się znajdę, zawsze będę ci wdzięczna.

- Już, już, nie masz za co dziękować. Jesteśmy w końcu rodziną, no nie?

Kerri wyciągnęła się i zdołała jedynie przyciągnąć do siebie jego policzek. Gdy się pochylił, ucałowała go po raz ostatni, wtuliwszy twarz w jego ramię i wdychając głęboko jego zapach.

- Jestem z ciebie dumny. Z tego, kim się stałaś – powiedział. – Niewielu mężczyzn z Klanu dałoby radę walczyć przeciw tobie, za to wszyscy jak jeden stawią się walczyć u twego boku.

- Case, nauczyłeś mnie wszystkiego, co umiem, jestem taka, jaką sam mnie stworzyłeś. No a teraz przecież będziesz na najwłaściwszym miejscu, opiekuj się dobrze naszą królową – dodała, tuląc go po raz ostatni. – To mi przypomina, że Lu chciała się ze mną zobaczyć. Muszę już iść.

Nie mówił nic, bojąc się, że emocje wzięłyby górę.

- Wypatruj mnie w ciemnościach. Kocham cię, wielkoludzie.

Skinął w milczeniu.

Chwyciła plecak i udała się w stronę Głównej Hali, nie oglądając się za siebie. Pchnęła drzwi i zobaczyła stojącą w sali Lulu, zajętą własnymi myślami. Uśmiechnęła się, gdy spostrzegła, że Kerri idzie w jej kierunku. Zdjęła z ręki talizman i przekazała go Kerri.

- Chcę, żebyś go nosiła – powiedziała.

Kerri wzięła skórzaną opaskę i obejrzała go pod światło. Na powierzchni wyryte były jakieś słowa, materiał z jednej strony zwieńczony był małą klapką. Przewlekła rzemyki przez palce, żeby je wyprostować.

- Chcę, żebyś głośno przeczytała słowa wypisane po zewnętrznej stronie i żebyś się na nich mocno skupiła. Musisz wierzyć w to, co wypowiadasz. Zaufaj mi, to na pewno ci pomoże, obroni cię przed każdym, kto chciałby cię opętać, grzebać ci w myślach albo po prostu skrzywdzić.

- Mówiąc „każdy”, masz na myśli Niego, zgadza się?

Lulu skinęła głową

- To pradawna modlitwa pochodząca z Księgi Mocy. „Boże mój nie opuszczaj mnie, aniele stróżu strzeż mnie przed tym, czego oko nie dostrzeże.”

- Mam nadzieję, że nie będę musiała nigdy z tego skorzystać – powiedziała Kerri.

- Jeśli On spróbuje cię zaatakować jednym z tych swoich zaklęć Grzmotu i Burzy, poczujesz wewnątrz czoła takie mrowienie, niemalże łaskotki, tuż zanim nadejdzie cios. To będzie właśnie On, będzie usiłował cię znaleźć i zadać ci ból. Musisz szybko wypowiedzieć te słowa, bo inaczej On może po prostu rozsadzić twój umysł od środka.

Lulu pomogła zawiązać jej talizman na ramieniu.

- Po co tu ta klapka? Coś jest w środku?

- Trochę świeżego mchu, taka dawka na czarną godzinę. Ach, właśnie, jeszcze jedno. Jeśli usłyszysz mój głos, musisz mi uwierzyć, że to ja. Zrobię, co się da, żeby ci pomóc, możliwe, że będę widziała rzeczy, których ty nie będziesz w stanie dostrzec. Właśnie dlatego musisz mi zaufać i postępować zgodnie z moimi wskazówkami.

- To się robi serio dziwne, zwłaszcza ten fragment z gromami i głosami w mojej głowie.

Lulu podeszła do niej i mocno ścisnęła za ramiona, cedząc słowa.

- Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. Wiem, wielu z tych rzeczy nie rozumiesz, ale nie wyobrażasz sobie nawet, ile z nich może posłużyć do wyrządzenia ci krzywdy.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale obiecuję, że kiedy nadejdzie ten moment, podążę za twoim głosem.

- To też weź ze sobą, to kamień graniczny.

- Nie zamierzam przechodzić przez granice, chcę się szybko i bezszelestnie ze wszystkim uwinąć.

- Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać, weź go na wszelki wypadek. Niedźwiedzie mówią, że lepiej mieć i nie skorzystać, niż mieć i tego żałować.

Włożyła czarny kamyk do swojego plecaka. Lulu przysunęła ją do siebie i mocno przytuliła.

- Gdy nastanie mrok, a wokół będzie panować cisza, to właśnie mój głos usłyszysz rozbrzmiewający w swojej głowie – szepnęła.

Kerri skinęła i pocałowała ją w policzek. Spojrzała głęboko w oczy swojej królowej i zarazem najlepszej przyjaciółki.

- Szerokiej drogi, Kerri Carpenter.

Westchnęła głęboko i wyprostowała się, zbierając siły i odwagę, żeby przejść obok wyczekujących członków Klanu, którzy – wiedziała już to – zebrali się pod Halą. Ułożyła sobie odpowiednio plecak, wsunęła dwa kostury w zapięcia przebiegające wzdłuż kręgosłupa, po przyklęknęła na jedno kolano. Zamknęła oczy, odganiając od siebie smutek na myśl o odejściu i strach przed przyszłymi niebezpieczeństwami. Wyobraziła sobie swoje bijące serce, które z każdą chwilą rośnie i staje się coraz silniejsze. Poczuła znajomy przypływ sił, żar i wola walki rozszerzały jej żyły, żebra musiały się rozszerzyć, żeby móc pomieścić serce, z którego właśnie wylewał się jej duch. Kręgosłup wydłużył się, a spod skóry wyrosło futro, twarz wydłużyła się na wzór wilczego pyska, szczęki również były większe i bardzo mocne, uwieńczone rzędem ostrych kłów. Po chwili stała na czterech łapach pod postacią olbrzymiego, budzącego przestrach psa.

Lulu i Salli obserwowały z podziwem tę przemianę. Kerri wyszła w kierunku zgromadzonych członków klanu, patrząc ostatni raz na królową. Jej szerokie łapy smagały ziemię z każdym kolejnym susem. Węsząc w powietrzu, skierowała się na wschód. Czuła zimny wiatr zbiegający do nich z gór, jeszcze zanim powietrze ogrzały zielone pagórki i gorejące ciepłem słońca piaski, które leżały wokół ich nowego domu. Po raz ostatni spojrzała na wszystkich zgromadzonych, po czym pobiegła dalej na wschód, ku Utraconym Ziemiom, na ratunek Carterowi.

Gdy Kerri dotarła do miejsca, w którym górskie trawy zaczynały ustępować nagiej skale, zatrzymała się, żeby spojrzeć na rozciągający się za nią krajobraz. Widok zaparł jej dech w piersiach. Podążyła wzrokiem w dół zboczy, gdzie rozciągały się oblane soczystą zielenią polany, po czym spojrzała na pionową wstęgę dymu unoszącą się w rozgrzanym jeszcze powietrzu. Rzędy palm pochylonych w stronę oceanu i spijających światło słońca zasłaniały jej wioskę, która powstawała w pobliżu plaży. Dostrzegła dwie łodzie stawiające maszty. Żagle, które właśnie ktoś rozwijał, błysnęły bielą i zafurkotały, łapiąc wiatr. Statki skierowały się w stronę przesmyku w rafie na nocny połów. Z bólem obserwowała tę scenę. Trudno było jej zostawić za sobą to piękno oraz spokój.

Odwróciła się i spojrzała na rozpościerającą się przed nią przełęcz, obie jej strony zwieńczone były stromymi szczytami. Zimne górskie powietrze zsuwało się falami w jej kierunku, mierzwiąc gęste futro na karku.

Zamyśliła się na chwilę i znów go zobaczyła. Tego, z którym – już to wiedziała – chce spędzić resztę życia, bez względu na to, co on powie. Jej myśli popłynęły we własnym kierunku, przywołując znów obraz jego twarzy, którą widziała, gdy szła leśną ścieżką do szkoły. Wczesne światło poranka padało na jego wciąż mokre włosy.

- Cześć, Kerri Carpenter, chciałabyś jutro popływać? – zawołał.

Obróciła się z uśmiechem w stronę młodego chłopaka, którego wcześniej ledwie dostrzegała, ale mimo to nie zatrzymała się.

- Będziesz musiał sporo ćwiczyć, jeśli chcesz mnie dogonić podczas wyścigu – odkrzyknęła przez ramię, żeby go podrażnić.

Potem jednak widywała go każdego poranka aż do dnia wyścigu, gdy wypełzł na plażę dosłownie kilka chwil przed nią. Pierwsza osoba w całym Klanie, której udało się ją pokonać w wyścigu pływackim. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak zrobił się cały purpurowy, gdy pocałowała go w policzek, żeby mu pogratulować. Później przyznał się jej, że przez tydzień nie mył twarzy.

- Tylko on porwałby się na to, żeby pójść odzyskać ten Kryształ, a gdybym to ja była w niebezpieczeństwie, zrobiłby dokładnie to samo. Tak jak wtedy, kiedy wyruszył odszukać Holly, choć nikt oprócz niego nie wierzył, że ona żyje. Tak jak wtedy, gdy ocalił mnie przed tymi gorylami.

W głębi duszy nie miała żadnych wątpliwości, że to najodważniejsza osoba, jaką znała, choć jednocześnie czasem najgłupsza!

- Dlaczego on zawsze musi ładować się w takie kłopoty?

Otrząsnęła się z tej zadumy, wołając jego imię. Zaczęła nieśpiesznie i pewnym krokiem wbiegać na górę, pazury bez problemu chwytały się twardych skał, łapy nie poślizgnęły się ani razu. Powietrze, które do tej pory było zimne, teraz zmieniło się w lodowate podmuchy.

Była zaskoczona, że tak szybko dotarła do przełęczy. Nagle spostrzegła, że zewsząd otacza ją zapach lwów górskich. Stanęła w miejscu, karcąc się w myślach za bujanie w obłokach.

- Żeby mi to był ostatni raz, Kerri Carpenter! – zbeształa samą siebie.

Zawyła raz, aby ściągnąć uwagę Draya oraz pozostałych członków sfory, którzy z własnej woli zgłosili się pilnować przełęczy. Rozumiała to, że wciąż postrzegali się jako lwy górskie, panów tej krainy. W taki sposób starali się odbudować pewność siebie po tym, jak musieli uciec z miasta i oddać swoją ziemię napastnikom.

Coś na klifie przykuło jej uwagę. To był Dray, przywódca Sfory. Zeskoczył na dół powitać ją.

- Kerri, co cię tu sprowadza? – spytał. Szczery uśmiech szybko wyparował, gdy zobaczył wyraz jej twarzy. W oczach miała chłód, który zbił go z tropu.

- Stracili Kryształ. Zostali zdradzeni.

- Dlaczego patrzy na mnie tak oskarżycielsko? Myśli, że jestem za to odpowiedzialny? – pomyślał. – Kto mógł ich zdradzić? Wszyscy, którzy wiedzieli o ich wyprawie, są cały czas tutaj – dodał na głos.

- Otóż ktoś ich śledził i był to Sonny!

Drayowi opadła szczęka, a oczy niemal wyszły z orbit.

- Sonny? To nie mógł być on. Przecież wciąż przebywa w wiosce.

- Wybrał, po której jest stronie, a potem zniknął. Musiał tędy przechodzić – teraz ton jej głosu był jawnie oskarżycielski.

- Kiedy? Kerri, powiedz mi, co się stało.

- Nie mam czasu. Muszę odnaleźć Cartera oraz niedźwiedzie. Niedługo zjawi się Casey z posiłkami. Sądzimy, że On będzie próbował się tedy przedostać. Przekaż swoim kotom, że będę przechodzić.

Draya zatkało na dźwięk pogardliwego brzmiących „kotów”, których mianem Kerri nazwała strażników broniących przejścia.

- Kerri, poczekaj chwilę. Nie wierzę, że Sonny tędy przechodził. Na pewno byśmy go dostrzegli po tym, jak Carter ruszył dalej wraz z niedźwiedziami. I zrozum, że jeśli Sonny rzeczywiście ich zdradził, to nie oceniaj nas wszystkich tą samą miarą. Jesteśmy oddani Przymierzu i będziemy walczyć do ostatniego, żeby bronić naszych nowych ziem.

Głowę trzymała wysoko, do tego starała się głęboko oddychać, żeby uspokoić emocje.

- Możesz zaufać wszystkim swoim Sforom? Jesteś pewien, że żaden z nich nie schowa głowy w piasek, gdy przyjdzie stawić czoła niebezpieczeństwu? Albo że nie przestraszą się Sonny’ego tak jak kiedyś bali się jego ojca?

Czuła narastający gniew. Wiedziała, że czyni źle, obwiniając Draya za to, co zrobił Sonny, ale jednocześnie czuła, że wszystkie ich problemy wzięły się z chciwości i tchórzostwa kotów.

- Sonny uległ spaczeniu Kryształu. Widział go, dotknął go. Było pewne, że będzie podatny na wpływ Złego.

- Holly jakoś również to spotkało, ale miała siłę się temu oprzeć. Wybrała swój lud, swój Klan. Umiała odrzucić zło, a mówimy tu o małej dziewczynce! – rzuciła mu w twarz.

- Widzę wyraźnie, że masz nam za złe, co się stało, ale jeśli Sonny rzeczywiście zdradził, to zrobił to na własną rękę. Nie naznaczaj nas jego piętnem. Pójdę z tobą, zrobię wszystko, żeby odzyskać Kryształ.

- Nie, dzięki, będę bezpieczniejsza w pojedynkę. Tu zresztą nie chodzi wyłącznie o Kryształ, Carter, Naz i Vin potrzebują pomocy.

- Kerri, nie rób tego. Potrzebujesz pomocy, potrzebujesz wsparcia.

- Sama podróżuję szybciej i muszę wiedzieć, komu mogę zaufać.

Dray pokręcił głową zrezygnowany.

- Sonny nie przechodził tędy, nie mamy z tym nic wspólnego.

- Dray, przekaż strażnikom, że będę przechodzić. Wypatrujcie Casey’ego, jest duży, nie powinniście go przeoczyć – odprawiła go Kerri, po czym długimi skokami ruszyła przez śnieg. Złość tylko dodawała jej siły.

Dray odwiódł ją wzrokiem, zauważywszy plecak Kerri i przyczepione doń dwa kostury. Pokręcił głową w uznaniu dla jej odwagi. Wiedział, że była najszybsza i prawdopodobnie też najszybsza spośród całego Klanu, a w walce kosturem mało kto mógł ją przewyższyć. Teraz jeszcze wiedział, że ma wyjątkowo ostry język, którym może bardzo boleśnie ugodzić.

Dał znak lwom po obu stronach wąwozu, że Kerri przeprawia się na drugą stronę.

ROZDZIAŁ 4

Lulu i Salli siedziały przy gorejącym palenisku, patrząc na skaczące iskry i kolory, które rodziły się i umierały w ogniu.

- Musimy być niezwykle ostrożne – zaczęła Salli. – Bardzo delikatne i spokojne, gdy będziemy chciały dotknąć myśli Kerri. Wyobraź sobie, że chcesz wejść do jeziora, nie burząc jednocześnie tafli wody. On nie może wiedzieć, że Kerri wyruszyła.

- Mamo, myślisz, że to był dobry pomysł pozwolić jej pójść?

- Nie miałyśmy wyjścia, jest w nim zakochana, a do tego sama widziała, że jest w niebezpieczeństwie. I tak nic by jej nie powstrzymało.

- Więc teraz próbujemy połączyć się z Carterem i modlimy się, żeby wciąż żył?

- Tylko cicho – przypomniała Salli.

Lulu zniżyła misę nad węgle i wsypała ziarenka ochrowego pyłu do delikatnie syczącej wody, która natychmiast zaczęła wirować. Jej prąd stawał się coraz szybszy i coraz gorętszy.

- Teraz skoncentruj się. Choćbyś nie wiem, co widziała, nie możesz wydać najmniejszego nawet dźwięku. Już za bardzo się odsłoniłyśmy – rzekła matka.

Lulu skinęła głową, nie odrywając oczu od wirującej wody. Skupiła swoje myśli na Carterze, oczami wyobraźni widziała jego twarz. Mgła unosząca się nad misą odsłoniła jakiś zamazany obraz. Dostrzegły ziemię, która była nad nim. Widziały śnieg oraz skały, które przepływały obok niego, ale ponad jego głową. Popatrzyły po sobie zdumione. Obraz przesuwał się to w lewo, to w prawo, gdy Carter poruszał głową. Zobaczyły nogi i stopy małp, które maszerowały po bokach. Wszystko nagle skoczyło, przez co zarówno Salli jak i Lulu zrobiło się niedobrze, po czym rozległo się głuche uderzenie po tym, jak Carter łupnął głową o ziemię. Skierował wzrok na swoje łapy, które były związane i zawieszone na długim palu. Salli położyła skrawek materiału na misie.

- Pojmały go, ale on żyje! Związały mu łapy, niosą nie wiadomo gdzie, ale żyje! Po prostu wisi do góry nogami, dlatego wszystko tak dziwnie wygląda. Spróbuj rozejrzeć się wokół, może uda się rozpoznać krajobraz i nakierować tam Kerri.

Lulu skinęła głową, zdejmując zasłonę i zanurzając się ponownie w świecie widzianym przez Cartera. Dostrzegła długie cienie małp zwrócone w kierunku, w którym Carter był niesiony. Gdzieniegdzie spod śniegu przebijały skały. Lulu zawołała go w myślach. Obraz wyblakł i zanikł, gdy Carter zamknął oczy, słysząc, jak ktoś woła jego imię z najdalszych zakątków świadomości.

- Carter, widzimy cię – pomyślała Lulu. – Jeśli mnie słyszysz, bardzo cicho pomyśl moje imię.

- Słyszę cię, Lu. Zawiedliśmy, to była zupełna…

- Ćśśś, wiem. Skup się teraz na moich słowach. Wydaje mi się, że idziecie na wschód, opuszczacie tereny, gdzie leży śnieg, i zmierzacie w dół góry. Umiesz powiedzieć, gdzie jesteście?

- Naz i Vin zginęli – był tak zrozpaczony, że Lulu myślała, że zaraz się całkowicie złamie. – Mają Kryształ, Sonny nas zdradził, doprowadził do nas małpy. Nie mam pojęcia, jak on nas wyśl…

- Carter, Kerri idzie ci z pomocą.

- Nie, tylko nie Kerri!

- Ćśśś, musisz myśleć bardzo spokojnie, inaczej inni będą mogli nas usłyszeć.

- Zatrzymajcie ją, to zbyt niebezpieczne, tu jest ich za dużo, na pewno ją złapią.

- Jest już w drodze, a ty możesz jej pomóc.

- Nie mogę, jestem związany i zawieszony na palu.

- Powiedz nam, co widzisz. Musimy jej to wszystko przekazać, będzie przygotowana na wszystko.

- Zabierają mnie w stronę lasu, wchodzimy już na pola. Sonny tu jest, wciąż w formie kota, chociaż jesteśmy na jego ziemiach. Mają plecak Naza, mają Kryształ.

- Czy jesteś ranny?

- Jestem dość pocięty i pogryziony, wydaje mi się, że mam złamane żebro albo nawet dwa. Musicie zatrzymać Kerri.

- Możesz jej pomóc. Postaraj się zapamiętać wszystko, co zobaczysz, wszystko, co może jej pomóc cię odnaleźć. Ty zaś nasłuchuj mojego głosu.

Lulu zakryła misę.

- Potem rzeczywiście porozmawiamy z Kerri, ale najpierw jednak powinnyśmy porozmawiać z tatą.

Szły przez łąkę, którą członkowie Klanu zdążyli już trochę uporządkować. Po drodze mijały samotne pniaki ściętych niedawno drzew, które posłużyły do budowy domów i miejsca zgromadzeń Klanu. Skierowały się w stronę niewielkiego domku, gdzie grube, ostre źdźbła trawy zaczynały ustępować piaskom. Lulu i Salli wstąpiły na balkon. Czuły teraz bryzę dochodzącą znad oceanu, szeleszczącą dachem zbudowanym z liści palmowych.

Sam siedział w krześle, wpatrując się w bezkres, na ramiona miał zarzucony jasny wydziergany koc. Salli uśmiechnęła się na ten widok, choć bardzo słabo. Nie mogła nie czuć bólu, widząc swojego ukochanego, niegdyś silnego władcę, który teraz siedział sam, stary i zmęczony życiem.

- Cześć, tato – zawołała Lulu. Usiadła na oparciu krzesła i oplotła ramiona wokół jego szyi.

Odwrócił się dopiero po chwili, jakby obudzony z głębokiego snu. Salli nachyliła się, żeby pocałować męża, otuliła go szczelniej kocem. Usiadła na drugim oparciu krzesła, szukając jednocześnie jego dłoni. Była chłodna pomimo żaru popołudniowego słońca. Omiotła wzrokiem turkusowe fale, dostrzegając w oddali białą linię, gdzie ciemne wody oceanu obryzgiwały rafę.

Na próżno usiłowała nie myśleć o domu, o ziemiach na południu, które tak dobrze znali od wieków. Powróciła również inna myśl, która zawsze ją nachodziła, gdy patrzyła na Sama. Do diabła z tymi kotami, a już zwłaszcza przeklęty niech będzie ten Sonny – mówiła w duchu. – Wszystko to przez nich.