Początek Przymierza: Zmierzch Epoki Tom 1 - Shaun L Griffiths - ebook

Początek Przymierza: Zmierzch Epoki Tom 1 ebook

Shaun L Griffiths

3,8

Opis

It was a legendary story ...

… But no one knew how dangerous it was!

Can a seventeen-year-old overcome ancient evil?

Kerri was left alone. Her parents are gone, and her clan is fighting with all their might to protect themselves from the shape-shifting invaders.  

To survive, they must know ...

… What's behind the portal?

The war between shape-shifting bears and lions did not go unnoticed. Now a more powerful evil is accumulating on the border.

When her friends are kidnapped, Kerri must travel to another dimension, full of dangers that she is not ready to face.

Will her combat training be enough to save them? Is fighting the only solution?

This unique and moving legend combines real human struggles with the flow of adventure and an element of mystery. Do you want to discover it?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Rok wydania: 2016

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (12 ocen)
5
3
1
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




POCZĄTEK PRZYMIERZA

ZMIERZCH EPOKI TOM 1

SHAUN L GRIFFITHS

Kindle Edition

Copyright 2016, Shaun L Griffiths

Uwagi dotyczące licencji: Niniejszy e-book jest przeznaczony wyłącznie dla Twojego użytku. Nie może być sprzedany dalej lub przekazany innym osobom. Jeśli chciałbyś/chciałabyś podzielić się nim z kimś innym, prosimy o zakup dodatkowego egzemplarza. W przypadku gdy jest to więcej niż jedna osoba, prosimy o zakup odpowiedniej liczby egzemplarzy. Jeśli czytasz niniejszą książkę, lecz jej nie zakupiłeś/zakupiłaś bądź nie została ona zakupiona wyłącznie dla Twojego użytku, powinieneś nabyć własną kopię u autoryzowanego dystrybutora. Dziękujemy za docenienie wysiłku autora.

Przekład: Damian Kwapisiewicz

Redakcja: Wioletta Sytek

Projekt okładki: CoverQuill.com

Skład tekstu: KatzillaDesigns.wordpress.com

Created with Vellum

Dla Kasi, która nauczyła mnie tańczyć w deszczu

„KSIĘGI DZIEJÓW”

Był to czas mroku i długich cieni.

Czas zmian i lęku.

Był to czas zwierząt.

Nie wiadomo, kiedy to się zaczęło.

To, co jest w księgach, jest mętne i choć dawne pisma

zawierały poszlaki, że kończy się pewna epoka,

nikt nie chciał za nimi podążyć.

Życie było jednak proste, lekkie, nikt nie miał potrzeby pytać,

dlaczego stare odchodzi w zapomnienie.

O pismach powoli zapominano, a z czasem ludzie przestali je sporządzać.

To jednak nadeszło i wszyscy zaczęli sądzić, że życie zawsze takie właśnie było

i już zawsze takie będzie.

Zamykali nocą swoje drzwi i okna ciężkimi ryglami.

Bali się.

Dzieci chowały się pod kocami, nerwowo tuląc się nawzajem.

Matki płakały, zalęknione o życie swoich dzieci, dopóki nie zmorzył ich sen.

Ojcowie leżeli, nasłuchiwali, wspominali swoje dawne życie wolne od trosk, próbując dojść, jak i kiedy to wszystko się zaczęło.

Jednocześnie wściekli na swoją bezsilność wobec zmian i zlęknieni. Leżeli, nasłuchiwali.

A wszystko nadal się zmieniało.

— fragment „Księgi dziejów”

ROZDZIAŁ 1

Wczesna jesień.

Poranek przy grobli północno-zachodniej.

Nie spał prawie całą noc, czekając na sygnał ogniowy, który nigdy nie nadszedł. Otulony w koc mający go ochronić przed porannym chłodem poczuł, jak ogarnia go zmęczenie po całonocnym czuwaniu. Sam przetarł oczy i policzki, które pokryły się już szorstkim dwudniowym zarostem.

– Sam, widać dym – powiedział Avi, który miał tego ranka pełnić wartę.

Jego brat bliźniak Ben od razu był na nogach. Wyczuł jego zmartwienie czy po prostu czyta mu w myślach? Sam często się zastanawiał, czy braci łączyła jakaś telepatyczna więź. Pewnie zasługa lekkiego snu, tłumaczył sobie.

– Wszyscy wstawać! – zawołał. – Wiecie, co robić, więc do roboty.

Miał cichą nadzieję, że tak naprawdę ogień wcale nie zapłonął, że to tylko fałszywy alarm, a wszyscy śpią bezpiecznie w łóżkach. Unoszący się dym potwierdził jednak jego obawy. Znowu się zjawili i znowu zabrali jedno z dzieci.

Sam zajął ustaloną pozycję i położył się w wilgotnej trawie, obserwując, jak pozostali zajmują przydzielone im miejsca. Ponaglał ich gestem, a jego szept przez zaciśnięte zęby przeradzał się niemal w krzyk. Wiedział, że musi ruszyć na czele, ale starał się to jeszcze chwilę odłożyć w czasie, przeczuwając, że najgroźniejsze chwile były tuż za rogiem. Zbierał w sobie siły, żeby zostawić za sobą promienie porannego słońca i ruszyć w nieznane.

Oddział Aviego czołgał się powoli naprzód po lewej stronie, starając się trzymać tak nisko, jak to tylko możliwe, względem brzegu rzeki. Sam widział ich niepewne, pytające spojrzenia, które prosiły, aby ruszył na czele. Wciąż się jednak wstrzymywał, dając im znaki, żeby posuwali się dalej przed siebie. Jego kolej miała nadejść już niedługo.

Sam wziął głęboki oddech, próbując na chwilę odciąć się od wszystkiego, co działo się wokół. Była to prawdopodobnie ostatnia chwila, żeby nacieszyć się otoczeniem. Czuł stąd zapach rzeki, która łagodnie przepływała z lewej strony.Mógł niemal poczuć smak sosnowego lasu, upajającej słodkiej świeżości potężnych olbrzymów, które nieznacznie kołysały się po prawej stronie. Dotknął wilgotnej, miękkiej trawy. Nie ma na tym świecie nic piękniejszego w jesienny poranek.

Wziął drugi oddech. Powiew porannego wiatru na chwilę go uspokoił. Sam obserwował, jak mgła kłębi się nad powierzchnią wody, podczas gdy ukośne promienie nisko położonego słońca zmuszały go, żeby spojrzał w górę. Białe niebo zwiastowało przejrzysty poranek. Będzie nieziemski skwar, gdytylko opadnie mgła.

Gdy jego zmysły nasyciły się otoczeniem, mógł w końcu wrócić do rzeczywistości.

Wziął trzeci oddech.

– Kocham te ziemie – szepnął bardziej do siebie niż do Caseya, który miał go osłaniać.

Nareszcie poczuł ogarniający go spokój.

– Cóż, chyba nie ma sensu tak siedzieć i dyszeć, równie dobrze sami moglibyście wtedy tam pójść – dodał głośno. Casey odpowiedział mu uśmiechem.

Sam dał znak pozostałym, żeby zajęli pozycje i czekali w gotowości.

– Dotąd wystarczy – powiedział. – Nie chcemy rozpętać wojny.

Casey zajmował już wcześniej tę pozycję, ale to w żadnym wypadku nie ułatwiało sprawy. Za każdym razem obserwował, jak Sam uspokaja oddech i ogarnia go spokój. Casey posyłał mu wtedy jeden z tych swoich niemrawych, niemal smutnych uśmiechów, po czym rzucał jakąś nonszalancką uwagę.

– Dzięki, że tu jesteś – powiedział Sam. Uważnie wpatrywał się w Caseya, jakby wiedział, przez co przechodzi, zdając sobie jednocześnie sprawę, że każdy musi uporać się ze strachem we własny sposób. W takich chwilach nie było w oczach Sama nawet śladu oskarżycielskiego tonu. – Nie chciałbym nikogo innego na twoim miejscu.

– Czy nie powiedziałeś tego samego poprzedniemu gościowi, który robił ci za wsparcie? – tym razem Sam wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Do zobaczenia po drugiej stronie.

– Tylko nie zgrywaj bohatera – szepnął Casey.

Sam dał głową znak oddziałom po bokach, po czym przygarbiony rzucił się do biegu, starając się jak najszybciej dostać w pobliże grobli. Krajobraz, który tak bardzo kochał w jesiennie poranki, wyglądał teraz jak śmiertelna pułapka. Wyłom, który powstał w grobli, gdy pojawiły się potwory, budził w nim lęk.

Rzeka po lewej i kołyszący się las po prawej tworzyły lej, który zdawał się wszystko wciągać.

Biegnąc, Sam odruchowo schował głowę między ramionami w odpowiedzi na niebezpieczeństwo, które wisiało w powietrzu. Jego buty ślizgały się po mokrej trawie, nieznośnie go spowalniając. Podmokła trawa zmieniła się w błoto.Upadł na kolana, usiłował znaleźć jakiś pewny punkt pośród błota, które zdawało się przyklejać go do ziemi. Brnąc mozolnie przez grzęzawisko, Sam dotarł w końcu do brzegu rzeki i skraju zionącej ciemności. Wycieńczony oparł się o krawędź wyłomu. Rzucił okiem na oddziały na skrzydłach, upewniając się, że wszyscy są na pozycjach, po czym spojrzał na Caseya.

Podniósł trzy palce, zaczynając odliczanie. Błagam, niech będzie czysty, pomyślał.

Dwa palce. Niech jeszcze nie wracają.

Sam wzniósł palec wskazujący, obrócił się i popędził w stronę wyrwy w brzegu rzeki.

Spodziewał się oślepiającego błysku, jaki towarzyszył potworom przy ich ostatniej napaści. Odruchowo zacisnął oczy, nie mając bladego pojęcia, co się może za chwilę wydarzyć.

Ich przybyciu zdawał się nie towarzyszyć żaden schemat, który można odgadnąć. Wiedzieli tylko o całunie migoczącym nad wejściem, dziwnym zapachu i błysku światła bezpośrednio poprzedzającym ich przybycie.

Każdy mógł się przedostać czy tylko tym stworzeniom nie groziło to śmiercią? Jak długo te przejścia pozostawały otwarte i dlaczego zamykały się nagle bez ostrzeżenia? Znikały, po czym pojawiały się w zupełnie innym miejscu, za każdym razem sprowadzając chmarę tych bestii.

Sam wszedł do tunelu; ciemność wokół była tak głęboka, że zdawała się namacalna. Sprawdził grunt, ostrożnie posuwając się naprzód. Powietrze wokół niego zatrzeszczało od kolejnego błysku. Gdy tylko światło się rozpłynęło, Sam ujrzał przed sobą spektakularny widok: biel ustąpiła soczystej zieleni, a jego oczom ukazała się rozległa dolina.

Wzniesienia i góry na wschodzie i zachodzie przyciągały wzrok Sama ku pokrytym śniegiem szczytom w oddali. Wierchy, którymi aż po horyzont były usłane ziemie na północy, zdawały się dotykać intensywnie niebieskiego nieba. Sam uświadomił sobie, że z wrażenia zabrakło mu tchu.

Czuł się jak we śnie, niezdolny ruszyć niczym z wyjątkiem oczu, które chłonęły rozległy widok. Jego zmysły powoli zaczynały wychwytywać śpiew ptaków, zapach kołyszącej się na wietrze trawy, ciepłe promienie słońca muskające jego twarz.

Kątem oka Sam dostrzegł ruch. Zmusił ciało do reakcji na niebezpieczeństwo, obrócił się, gwałtownie przyklęknął, ustawiając się frontem do kogoś, kto był z prawej strony. Ku jego zdziwieniu tym kimś był młody, podobnego wzrostu mężczyzna, który opierał się plecami o skałę. Sam zwrócił uwagę na długie, brązowe włosy nieznajomego i jaśniejszą karnację, które kontrastowały z czarnymi włosami i ciemniejszą skórą charakteryzującymi jego klan.

Zobaczył też, że nieznajomy dość poważnie złamał sobie nogę. Miał rozdarte spodnie, z których zrobił opaskę uciskową, daremnie próbując zatamować cieknącą krew. Rysy miał męskie, choć wyglądał młodo. Twarz miał wykrzywioną bólem złamanej nogi, niemniej w jego oczach wciąż widać było ogień i gniew, że Sam zastał go w takiej sytuacji.

Kiedy nieznajomy się odezwał, Sam był zszokowany, słysząc własny język. W jego głosie słychać było ponadto nutę zuchwałości.

– Przychodzisz bez broni, masz ze sobą jedynie kij – rzekł nieznajomy kpiąco przez zaciśnięte zęby. – Daleko z nim nie zajdziesz – dodał, niemal śmiejąc się sam do siebie.

– A ty nie zajdziesz daleko ze złamaną nogą – odparował Sam. – Nie przyszedłem tu toczyć bitew, tylko odzyskać, co zostało nam zabrane. Jeśli jednak nie zdołam cię przekonać, żebyś oddał nasze dzieci, to ten „kij” w zupełności się nada, żebyś zmienił zdanie.

– Odważne słowa jak na kogoś, kto chowa się nocą za zamkniętymi drzwiami – odrzekł nieznajomy, sapiąc z bólu.

– Ujawniliście się i teraz wiemy, że to nie duchy rozpływają się w ciemności, tylko jakieś tresowane zwierzęta, które wypuszczacie na naszych ziemiach.

– Tresowane zwierzęta! – tym razem nieznajomy faktycznie się zaśmiał. – Tak mało wiesz o tym świecie. Wracaj do domu, nędzny człowieku. Nazbieraj tych swoich jagód, złap kilka ryb i schowaj się nocą za drzwiami, a swoje bezpieczeństwo zostaw tym, którzy staną na wysokości zadania i będą strzec granicy.

– Nie widzę jakoś, żebyś teraz w ogóle stał.

– Nie waż się nawet wkraczać do mojej krainy i kazać mi zwrócić to, czego potrzebujemy. Weź swój kij i wracaj – zaśmiał się.

– Broni też przy tobie nie widzę. Chcesz mnie obrażać, aż się poddam, czy czegoś nie dostrzegam? – rzekł Sam.

– To moje ostatnie ostrzeżenie. Nie jesteś nam w ogóle potrzebny. Wracaj do swojego domu drogą, którą tu przybyłeś, i wiedź dalej swoje bezwartościowe życie tam, skąd pochodzisz. Inni przybędą już niedługo i zapewniam cię, że nie chcesz być wtedy w pobliżu.

– Może i nasze życia nie mają dla was żadnej wartości – odpowiedział Sam – ale my jesteśmy gotowi umrzeć dla takich wartości jak nasza rodzina. Byłbyś gotów tak samo się teraz poświęcić?

– Mów dalej, nędzniku. Widzę, że twoje słowa dodają ci złudnej odwagi, żeby dalej tu tkwić. Kiedy słońce znajdzie się na wysokości twoich oczu, pozostali przekroczą tę bramę. Dopadną cię i już nigdy nie wrócisz do swoich, którzy, jak mniemam, czekają po drugiej stronie granicy. Nie sądziłem, że ktokolwiek z waszego gatunku ośmieli się przyjść tu w pojedynkę.

– Ci „pozostali”, jak nazywasz stworzenia, które wytresowaliście, nie powrócą dziś – rzekł Sam. – Ty natomiast nie ujrzysz już swojej doliny. Pójdziesz ze mną, powstrzymasz te stworzenia, uwolnisz dzieci, które porwaliście, i zostawicie nas w spokoju.

– To jest twój plan? – zaśmiał się.

– Nie spodziewałem się, że spotkam kogoś jak ty po wyjściu z tego tunelu. Takiej doliny też się nie spodziewałem – rzekł Sam, wciąż pod wrażeniem widoku, który się przed nim rozpościerał. Oddychaj głęboko, powiedział sobie. Skup się.

– Widzę, że wykorzystałeś czas na rzucanie pustych słów i popisywanie się głupotą. Zmarnowałeś właśnie swoje ostatnie chwile.

– Sam poczuł mrowienie na karku. Nieznajomy nie rzucał pustych pogróżek. Było zbyt wiele rzeczy, których Sam nie rozumiał i wiedział, że musi wrócić na swoje ziemie pomóc reszcie klanu czekającej w zasadzce na powrót tych stworzeń.

Cokolwiek należy zrobić, należy to zrobić teraz, pomyślał.

– Zbyt dużo myślisz, za mało działasz.

– A ty za dużo gadasz i nic nie robisz – odrzekł Sam z determinacją wypisaną na twarzy. Zrobił krok przed siebie.

Nieznajomy ruszył z niespodziewaną szybkością. Utrzymując się na zdrowej nodze, dobył lasso, które miał schowane z boku. Wprawnie zarzucił je w miejsce, gdzie Sam postawił stopę.

Sam przyklęknął, jak tylko zobaczył pętlę wijącą się w powietrzu, wetknął w nią kij i zarzucił ramię za siebie, zaciskając ją. Gdy tylko lina oplotła kostur, Sam pociągnął oburącz i wytrącił przeciwnika z równowagi, który runął przed siebie, nie mogąc utrzymać się na jednej nodze. Sam wykonał pełen obrót, żeby znaleźć się tuż za nim.

– Nie chcę cię krzywdzić – powiedział Sam. – Ale zrobię to, jeśli ze mną nie wrócisz. Ani wy, ani wasze zwierzęta nie dokonają już żadnej napaści, a nasi bliscy do nas wrócą. Ty zaś zostaniesz z nami, dopóki tak się nie stanie.

– Wydaje się wam, że możecie nas powstrzymać? Myślisz, że moi ludzie zwrócą to, co zabrali, z mojego powodu? Kiedy wrota się zamkną, nikt nie będzie o mnie pamiętać. Byłem tego świadom, kiedy złamałem nogę. Jeśli nie jestem w stanie walczyć, jestem nic niewarty i dobrze wiem, że to dlatego mnie zostawili. Jesteś nie tylko nędzny, ale i głupi, jeśli wydaje ci się, że możecie nam się przeciwstawić.

– Zdecydowanie za dużo gadasz – powiedział Sam.

Związał nieznajomemu ręce, zdarł rękaw z jego tuniki i zrobił z niego knebel, żeby uciszyć potok wyzwisk i oburzenia.

– Związany przez takiego nędznika – chwały ci to nie przyniesie wśród twoich zwierzęcych kumpli.

Sam chwycił go za skrępowane na ramiona i, to ciągnąc, to wlokąc nieznajomego, ruszył z powrotem w kierunku tunelu. Otoczył ich krąg potężnego białego światła. Źdźbła trawy były wyprostowane i zdawały się tańczyć w naelektryzowanym powietrzu. Sam czuł energię, która unosiła się wokół niego. Wydawało mu się, że światło przygniatało go swoim ciężarem, gdy ciągnął nieznajomego ze sobą.

Casey leżał pośród wilgotnej trawy, uważnie obserwując wyrwę z boku grobli. Zauważył, że wstrzymywał oddech, odkąd zobaczył błysk światła towarzyszący wejściu Sama do tunelu. Zaczął odliczać sekundy, żeby jakoś uchwycić upływ czasu. Pamiętał, jak w takich chwilach stają się one godzinami. Był wyczulony na każdy ruch, a każdy moment dłużył się niemiłosiernie, choć w rzeczywistości, odkąd wszystko się rozpoczęło, minęło najwyżej kilka sekund.

Minuta. Nikt nie wiedział, co jest po drugiej stronie. Nikt nie wiedział, czy jest jakaś droga powrotu czy też była to podróż tylko w jedną stronę.

Po dwóch minutach Casey wiedział, że plan zawiódł. Sam miał dokonać szybkiego rozeznania i od razu się wycofać, a w razie gdyby goniło go więcej potworów, klan osaczyłby je ze wszystkich stron i uniemożliwił ucieczkę. Miał wejść i od razu wyjść.

Trzy minuty. Casey zerwał się na równe nogi. Ktoś musiał coś z tym zrobić, a pozostali skierowali spojrzenia w jego kierunku. Rzucił się w stronę skraju grobli i przywarł do jej boku. Dał sygnał pozostałym, żeby się nie wychylali, i rozejrzał się wokół wejścia tunelu, próbując dostrzec, dokąd prowadzi. Usłyszał jedynie ledwie uchwytny trzask i poczuł delikatny swąd spalenizny. Nagły błysk światła odrzucił go do tyłu w kierunku brzegu rzeki.

Z przygaszonegotunelu wyłonił się Sam.

– Plan B, kolego – powiedział. – Wracam z nagrodą.

– Jak ci się udało to związać? – spytał zdumiony Casey. – Na pewno się nie wyrwie?

Sam obrócił się, ujrzawszy zdumienie na twarzy towarzysza. Zobaczył, że leżący na ziemi nieznajomy zaczął się przemieniać na jego oczach. Ręce i nogi zmieniły się w silne, umięśnione kończyny, a w miejscu dłoni i stóp pojawiły się łapy z wysuniętymi pazurami orzącymi ziemię za nim.

Głowa należała teraz do jakiegoś podobnego do kota zwierzęcia, które warczało rozwścieczone faktem, że jest związane i zakneblowane oraz nie może się uwolnić.Próbowało przegryźć knebel, żeby móc dobrać się do sznura, którym związane były jego łapy. Zwierzę wierzgało zdrową nogą, próbując trafić nią Sama bądź Caseya, którzy z łatwością odsuwali się od śmiertelnie ostrych pazurów. Potężny ogon smagał powietrze.

Sam spoglądał na to wszystko ze zdumieniem.

– Skąd to się wzięło? Przysięgam, że chwilę temu to był człowiek.

– Ewidentnie jest to kot, ale takiego to nigdy nie widziałem. Twoja żona się wścieknie, jeśli przyprowadzisz go ze sobą do domu – rzekł Casey.

Na dźwięk tej zniewagi stwór ponownie wierzgnął, a jego warknięcia przerodziły się w rozgniewane ryki, gdy próbował zaatakować Sama i Caseya.

Sam czuł, że sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli. Najpierw sen na jawie, teraz ludzie zmieniający się w koty, przejścia do innych krain – to wszystko było dla niego niezrozumiałe. Rozejrzał się wokół, chcąc przekonać samego siebie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Widział rzekę, czuł las sosnowy; zauważył, że członkowie klanu opuszczają przygotowaną zasadzkę. Zobaczył, że słońce wznosi się ponad sosny, a jego promienie prześwitują przez delikatnie rozkołysane gałęzie. Wszystko zdawało się prawdziwe, ale jednocześnie nieprawdziwe.

Przypomniała mu się pogróżka nieznajomego. Kiedy słońce znajdzie się na wysokości twoich oczu, pozostali przekroczą tę bramę.

– Casey, mam paskudne przeczucie, że te stwory wrócą tu lada moment. Zmiana planów. Kiedy się zjawią, dajemy się zauważyć, jak przetrzymujemy „to” – Sam spojrzał na związanego potwora leżącego na ziemi. – Obie flanki przysuwają się na tyle blisko, żeby zablokować wejścia. Otaczamy je i nie pozwalamy uciec.

Casey dał znak pozostałym członkom klanu, żeby się skryli.

– Zostań tu ze mną. Podnieś drugi koniec mojej laski i przytrzymaj go. Upewnij się, że widać go z daleka. Chcę mieć jak najwięcej czasu, żeby ich otoczyć.

– Weź go z prawej strony – dodał Sam. – Jak zacznie wierzgać, po prostu upuść go na złamaną nogę, to spotulnieje.

– Skąd wiesz, że to on?

– Później wszystko wyjaśnię. Jestem pewien, że te kreatury będą tu niedługo, sam to powiedział, gdy byliśmy po drugiej stronie.

– Rozmawiałeś z tym? – spytał Casey, nie dowierzając.

– Kiedy przeszedłem tunel, wyglądał jak człowiek, przysięgam... Patrz, na południowym wschodzie widać, jak wzbija się kurz. To oni i wygląda na to, że dokądś się bardzo śpieszą – stwierdził Sam lekko nerwowym tonem.

Avi i Ben podeszli bliżej tunelu, łatwo widoczni teraz dla nadciągających istot stali bezpośrednio na ścieżce, która do niego prowadziła.

Casey widział kątem oka, że Sam zaczął już swoje ćwiczenia oddechowe, usiłując nie stracić zimnej krwi w obliczu nadciągającej nawałnicy. Podnieśli kij Sama, żeby mieć pewność, że schwytany potwór będzie dobrze widoczny między nimi.

– Pięć sekund – powiedział Sam.

– Stary, oni nie zwalniają.

– Spróbuj podnieść go wyżej, niech go zobaczą.

– Nie zamierzają zwolnić! – krzyknął Casey, szykując się na zderzenie.

Sam patrzył z niedowierzaniem, jak pięć potwornych głów ustawionych w klin wyłania się z chmury pyłu i na pełnej prędkości zmierza w ich kierunku. Widział ich zaciekłe spojrzenia skupione wyłącznie na tunelu. Nie rozglądały się na boki, ich związany kompan też nie przyciągał ich uwagi. Sam czuł ich oddech, ich zapach i ich pot, kiedy rozbili się o nich, nie wytracając impetu. Stwór na czele szyku staranował go uderzeniem głową w brzuch, wywracając Sama i całkowicie pozbawiając go tchu. Casey zdołał odskoczyć na prawo, unikając głównego uderzenia, ale został pokopany i stratowany przez drugą linię szarżujących bestii. Pozostałych wytrącił z grobli trzeci szereg nadciągających zwierząt.

Stworzenia wbiegły do tunelu, pozostawiając za sobą błyski oślepiająco białego światła i chmurę pyłu leniwie unoszącą się wzdłuż drogi, którą przebiegły.

Rozległo się pięć donośnych trzasków, jakby bat chłostał powietrze wokół nich, niosąc się echem aż do odległej doliny i pokrytych śniegiem gór, których obraz Sam widział nawet teraz przed oczami.

Nad równiną robiło się coraz spokojniej. Poranny wiatr rozwiał tumany kurzu wzniecone przez szarżę, które teraz opadały na nich i wszędzie wokół. Rzeka łagodnie zachlupotała i zawirowała, pola i drzewa wyglądały znów tak, jak wyglądały zawsze. Nic jednak nie miało już być takie samo.

– Musiał być popularny wśród swoich – rzucił Casey, wskazując głową na wielkiego związanego kota, który leżał na ziemi.

Strzepnęli z siebie kurz, próbując zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Pozostali członkowie klanu zbiegli z pozycji, w których się ukrywali, przygotowując zasadzkę, która nie doszła do skutku.

Wszyscy naraz krzyczeli, gestykulowali, odtwarzali sceny tak, jak je przed chwilą zobaczyli, dopóki Sam nie podniósł głosu na tyle, żeby wszyscy go usłyszeli.

– Przyznaję, nie do końca tak to sobie wyobrażałem, panowie. Ktoś był w stanie dostrzec, czy tym razem mieli ze sobą dziecko? – spytał.

– Widziałem, że kogoś nieśli – powiedział jeden z ludzi z drużyny Aviego, który próbował dostać się na miejsce z lewego brzegu.Z nosa ciekła mu krew, a na głowie miał głęboką ranę, najpewniej od pazura, którą odniósł, gdy bestie się przez nich przebiły. Strzępy jego ubrania leżały tam, gdzie upadł i został stratowany przez nacierające stwory.

– To chyba była Lulu, ale w tym zgiełku...

Gdy do wszystkich dotarło, co się stało, zapadła ciężka cisza.

– Sprawdźcie, co z pozostałymi rodzinami. Trzech idzie ze mną; idę do domu zobaczyć, co z Salli. Poślijcie trzech na miejsce spotkań, sprawdźcie, czy kogoś nie brakuje – powiedział Sam. Wszyscy zgromadzeni słyszeli w jego głosie, że jest bardzo wstrząśnięty.

Sam czuł, jak narasta w nim wściekłość.

– To ostatni raz, gdy te bestie napadają nasze ziemie porywać nasze dzieci – krzyknął. – Nigdy więcej!

– A co robimy z tym? – spytał Ben, wskazując na zwierzę leżące u ich stóp.

– Musi być powód, dla którego go zostawili – powiedział Harri Boatman, robiąc krok naprzód i zwracając się do całego kręgu zebranych. – Z pewnością było coś, co te potwory miały zrobić, albo miejsce, do którego miały pójść i to było ważniejsze niż zgarnięcie jednego ze swoich.

– Musieli go zobaczyć – powiedział Casey. – Niemożliwe, żeby go nie zauważyli, nawet podczas tej szarży.

– Wciąż mogą mieć zamiar powrócić po niego albo spróbować kolejnej wyprawy po dziecko – dorzucił Harri.

– Zgadzam się – rzekł Sam. – Opatrzmy go jakoś, zajmijmy się jego złamaną nogą i przydzielmy mu ścisłą straż. Musimy zrozumieć, co tu się właściwie dzieje.

– Co znalazłeś w tunelu, Sam? – spytał Casey. – O czym chciałeś mi powiedzieć tuż przed atakiem i dlaczego mówisz o tym „on”? Co tam się wydarzyło?

Sam wziął głęboki oddech.

– On mówi w naszym języku.

Na twarzach wszystkich zgromadzonych odmalował się szok zmieszany ze zdziwieniem.

– Na końcu tunelu zobaczyłem młodego mężczyznę. Kiedy go tu zaciągnąłem, zmienił się w kota, którego tu widzicie. Nie wiem jednak, o co tu właściwie chodzi i dlaczego porywają nasze dzieci.

– W porządku, zabierzmy go ze sobą i powiedzmy doktorowi, żeby przyjrzał się tej nodze – powiedział Casey. – Może będziemy go jeszcze mogli użyć jako zakładnika w zamian za dzieci.

– Możemy też sprawdzić, co wie – stwierdził Ben.

Pozostali spoglądali w milczeniu, rozważając tę możliwość.

– Muszę sprawdzić, co z Lu. Wy trzej za mną – rozkazał Sam.

Nikt nie miał nic więcej do dodania, głos Sama uciął wszelką możliwość dalszej dyskusji.

– Ben, roześlij gońców na granice, wezwij wszystkie rodziny – rzekł Casey.

Harri pomógł Caseyowi unieść stworzenie przy pomocy laski włożonej między jego ramiona, po czym, pół-niosąc je, pół-wlokąc, oddalili się od grobli. Wraz z pozostałymi, którzy szli w jednej kolumnie, wyruszyli na południe do miejsca spotkań.

ROZDZIAŁ 2

Dwa tygodnie wcześniej.

Popołudnie w domu Boatmanów.

– Kerri! Jakie to miłe, że przyszłaś – powiedziała pani Boatman.

– Och, już tyle razy chciałam przyjść, ale... no, wie pani, jak to jest.

– Oczywiście, kochanie, że rozumiem. Słyszałam, że zamieszkałaś razem z Caseyem.

– To prawda, strasznie potrzebował kogoś, kto będzie mu gotował, choć się do tego nie przyzna, a na dodatek miał wolny pokój. Nie da się żyć wyłącznie na naleśnikach – uśmiechnęła się Kerri.

– Casey będzie cię chronił, choćby nie wiem co. To dobry chłopak, zrób z niego porządny materiał na męża dla jakiejś dziewczyny.

– Hmm... wydaje mi się, że czasami nie będzie mógł przeze mnie skorzystać z tej swojej „wolności”. Ale koniec końców on ma własne życie, a ja nie zamierzam tam zostawać jakoś specjalnie długo.

– Bzdury. To, że się do niego wprowadziłaś, to najlepsze, co mogło się wam obojgu przytrafić. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby tak poważnie podchodził do swoich obowiązków. To tak, jakby miał teraz młodszą siostrę, którą musi się opiekować.

– Chyba ma pani faktycznie rację. Zresztą czy dziewczyna mogłaby sobie wymarzyć lepszego obrońcęniż największy, najbardziej wojowniczy i najbardziej niedożywiony mężczyzna spośród całego klanu, który będzie spał pod jej drzwiami? – Obie się roześmiały na myśl o diecie Caseya.

– Może się czegoś napijesz albo coś przekąsisz?

– Dziękuję pani, ale teraz nie mogę. Wpadłam tylko, żeby to wręczyć – powiedziała Kerri, podając troskliwie owinięty pakunek przewiązany sznurkiem. – Robiłam porządki i pomyślałam, że może spodoba się Holly. Na mnie jest już trochę za mała.

Pani Boatman rozwiązała sznurek i ostrożnie rozpakowała podarunek. W środku była starannie złożona i wyprasowana czerwona sukienka Kerri; wyglądała zupełnie jak nowa.

– Na pewno będzie zachwycona, Kerri. Bardzo ci dziękuję – oczy pani Boatman zaszły łzami. – Pamiętam, jaka byłaś dumna, kiedy przyszłaś w niej pierwszy raz na miejsce spotkań. Calutki czas kręciłaś piruety.

– Pamiętam! Moja mama wtedy właśnie skończyła ją dla mnie szyć. Myślę, że byłaby szczęśliwa, wiedząc, że ktoś inny może się nią teraz cieszyć.

– Podejdź tu, niech cię uciskam – powiedziała pani Boatman, mocno tuląc Kerri do siebie. – Holly na pewno będzie przeszczęśliwa.

– I chciałam też podziękować, wie pani, za wszystko.

– To przecież drobiazgi, moje dziecko. Gdybyś kiedyś czegokolwiek potrzebowała, wiesz, gdzie nas znaleźć.

– Dobrze, zjawię się jakoś wkrótce.

– Mam nadzieję! Przygotuję ciasto, żebyś mogła je zabrać dla waszej dwójki.

– Bardzo pani dziękuję, pani Boatman, do zobaczenia! – Kerri pomachała na pożegnanie, odchodząc w stronę nowego domu.

Kerri leniwie wertowała leżącą na stole książkę w nadziei na znalezienie czegoś oryginalnego do przyrządzenia.

– Kerri! Kerri! – pukanie do drzwi mieszało się z dalszym wołaniem. – Kerri!

W progu stanęła Holly w swojej nowej sukience, która sięgała jej znacznie poniżej kolan.

– Tak bardzo ci dziękuję, jest śliczna – powiedziała, robiąc obrót, żeby pokazać, jak faluje brzeg nowej sukienki. – Moja mama mówi, że jeśli będę ją nosić, to będę niedługo biegać tak szybko jak ty.

– Wydaje mi się, że jeśli będziesz ją nosić, to będziesz szybsza od nas wszystkich.

– No co ty, Kerri, nikt nigdy nie będzie szybszy od ciebie.

Kerri zaśmiała się i nachyliła, żeby ucałować Holly Boatman w policzek.

– Może chcesz naleśnika? – spytała.

– Nie, dziękuję, mama mówiła, że mam od razu wracać. Całą drogę przebiegnę!

– Holly, czy mogę ci powiedzieć coś w tajemnicy?

– Co takiego? – zaciekawiona Holli szeroko otworzyła oczy.

– Nie biegaj za szybko, bo cię tamten chłopak nigdy nie złapie.

– Już umie mnie złapać, ale w tej sukience będzie musiał biec dwa razy szybciej. Do zobaczenia! – rzuciła, zostawiając za sobą chmurę pyłu.

Kerri stała w drzwiach, obserwując, jak Holli znika jej z oczu.

Mogłoby już zacząć padać, pomyślała. Ten pył robi się już zbyt męczący.

Lampa oliwna roztaczała w kuchni ciepły blask, przepędzając mrok jesiennego wieczoru.

– Pyszne naleśniki – powiedział Casey. – Co do nich dodałaś?

– Białego sera i szczypiorku.

– Hmm... nigdy bym się nie domyślił.

– No dzięki, Case!

– Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Chodziło mi o to, że potrafisz zrobić niesamowite rzeczy, mając tylko biały ser i szczypiorek.

– W porządku, naprawdę nie musisz tego drążyć.

– Wiesz co, chyba nigdy nie jadłem tak dobrze – dodał Casey po chwili namysłu.

– Case, przecież ty całe życie jesz naleśniki.

– Ale nigdy nie były tak dobre.

– Postanowiłam, że zacznę ci przyrządzać porządne jedzenie, pożyczyłam już książkę. W ten sposób będziesz mógł lepiej ocenić, czy panna, która się będzie wokół ciebie kręcić, będzie umiała się tobą zająć w zimowy wieczór.

– Naprawdę nie musisz tego robić.

– Chciałabym się po prostu jakoś odwdzięczyć za to, że się tak o mnie troszczysz.

– Kiedy naprawdę nie musisz.

– Case, słuchaj, kiedy będziesz stary i zmęczony po tym, jak wrócisz z Północnych Równin w zimową noc, to zdecydowanie nie będziesz chciał, żeby powitał cię naleśnik, prawda?

– Lubię naleśniki.

– Ja też, ale nie wydaje mi się, żebym je lubiła po trzydziestu latach jedzenia ich dzień w dzień. Jeśli będę ci przyrządzać porządne jedzenie, nauczysz się odróżniać dobre od złego. Możemy nawet gotować razem, nauczyłabym cię.

– A co z...

Łomotanie w drzwi nie było po prostu natarczywe, było niepokojące.

– Zostań tutaj – powiedział Casey.

Łomot rozległ się ponownie, zanim Casey zdążył dojść do drzwi.

– Harri? – Casey widział panikę w jego oczach.

– Czy Holly dziś tu była?

– Wejdź, spytam Kerri.

– Nie, nie, muszę...

– Dzień dobry, panie Boatman – krzyknęła Kerri, podchodząc do drzwi. – Przyszła tu po południu. Co się stało?

– Wciąż nie ma jej w domu.

– Poczekajcie, poszukam jej z wami. – Kerri włożyła buty. – Powiedziała, że będzie biec całą drogę do domu.

Wczesny wieczór. Miejsce spotkań.

Zanim kolumna dotarła na miejsce spotkań, słońce już zachodziło, iskrząc się złotem i czerwienią na grobli, która przecinała szeroką, łagodną rzekę. Niebo odbijało się w wodzie, w której jego błękit przechodził przez odcienie fioletu aż do czerni, w miarę jak słońce zbliżało się do horyzontu, po czym, zetknąwszy się z nim, skryło się za widnokręgiem.

Czuli już zapach ogniska, a dym unoszący się z palonej sosny zaczynał powoli drapać ich gardła. To były ulubione ogniska dzieci, ogień płonął wówczas krótko jasnym płomieniem, nie takim, który otula ciepłem podczas chłodniejszych nocy. Pomagały podsycać ogień i skakały z radości za każdym razem, gdy dorzucano drewna, wyobrażając sobie, że w płomieniach harcują diabły i anioły.

Dopiero później w ciągu roku, kiedy palono dębem, cały klan gromadził się wokół ogniska, aby ogrzać się żarem, jaki daje właśnie drewno dębu. Najbliżej siedzieli starcy, jako ci, którzy najbardziej potrzebowali się ogrzać. Za nimi matki oraz ojcowie, niemalże namacalnie złączeni teraz rodzinnymi więzami. U ich stóp siedziały dzieci, dopóki nie przegonił ich żar ogniskai kolejne dziecko nie zajęło ich miejsca. Wszyscy spośród gromady oddawali się podziwianiu piękna tańczących płomieni. Każdy, bez względu na wiek, z radością zliczał ich kolory, wskazując na nowy, nieznany odcień, jaki błysnął na ułamek chwili, bądź pokazywał palcem strumień gazu, który wydostał się spośród drew, po czym znowu znikał pomiędzy węglami.

W takich właśnie chwilach ktoś wspominał wielkie czyny, jakich dokonał klan w przeszłości, a wszyscy wydawali głębokie westchnienia i uśmiechali się na myśl o dziełach, które doprowadziły ich do tego miejsca. Albo też któreś z dzieci prosiło: „Opowiedzcie jeszcze raz tę historię o polowaniu albo o znalezisku, albo o tym, jak wszyscy popłynęliśmy na wyspę”. Starszyzna zaś się uśmiechała i opowiadała ponownie dzieje klanu. To były szczęśliwe czasy.

Lecz to już się skończyło, czasy się zmieniły. Teraz jednak członkowie klanu wiedzieli, co czai się w mroku nocy i że można to powstrzymać. To miała być noc nadziei.

Mężczyźni wkroczyli na miejsce spotkań, niosąc bestię zwisającą na kosturze. Wszyscy patrzyli zdumieni na stworzenie, które leżało związane na ziemi. Wpatrywali się w milczeniu, próbując oszacować jego siłę i ograniczenia, nawet dzieci nie usiłowały go szturchać ani się z niego naśmiewać. Casey i Harri, skrajnie zmęczeni, usiedli ze skrzyżowanymi nogami na ziemi. Ich ramiona omdlewały i jednocześnie czuły ulgę, wolne od ciężaru stworzenia. Wszyscy widzieli, że wracają bez dzieci, które mieli nadzieję ocalić.

– Doktor! Czy ktoś widział doktora? To stworzenie jest ranne, trzeba się nim zająć – zawołał Avi.

Doktor Mossman usłyszał wezwanie i podszedł do stworzenia. Otworzył chlebak, który zawsze nosił przy sobie.

– Założyliśmy szyny na nogę i obłożyliśmy ją mchem, ale kość trzeba będzie nastawić – rzekł Avi.

Doktor podwinął rękawy, odsłaniając umięśnione przedramiona i dłonie, które były dwa razy większe, niż można się było spodziewać, wyrobione przez lata uciskania i naciągania uszkodzonych mięśni i kości.

– Przyda mi się pomoc – zawołał. – Musi leżeć na plecach. Wy dwaj, trzymajcie kij nad szyją tego czegoś, nie chcę, żeby kogoś ugryzło tymi kłami. Niech ktoś przytrzyma zdrową nogę, żeby nią nie wierzgało, a druga osoba niech przytrzyma za kostkę w tym miejscu – wskazał.

– To jest on – rzekł Ben do doktora.

– Nie będę pytać, skąd to wiesz! Jak zacznie wierzgać, przełóżcie mu kij przez ramiona – powiedział doktor.

Wiedzieli, że doktor Mossman będzie się starał naprawić złamanie, zadając możliwie najmniej bólu, lecz widać było, że „pacjent” cały zesztywniał, gdy doktor przyklęknął przy nim.

Ręce doktora poszły w ruch, bardzo delikatnie badając każdy mięsień i wyszukując ogniska bólu, zanim przystąpiły do uciskania i masowania miejsc pod złamaniem i nad nim. Bestia powoli i stopniowo się odprężała. Zdawała się przestawać odczuwać ból, a potem tracić samo czucie w nodze, gdy Mossman ugniatał jej mięśnie, kładąc je niemal do snu.

– Jego noga jest zbudowana bardzo podobnie do naszej – powiedział.

– Jeszcze rano jego całe ciało przypominało nasze – rzekł Sam.

Członkowie klanu spojrzeli ze zdumieniem na Sama, który wziął długi łyk czystej, zimnej wody z drewnianego kubka, który wręczyła mu żona.

– Może powinienem teraz dać mu wody? – spytał doktora Sam. – Nic nie pił w trakcie drogi powrotnej. Jeśli straci przytomność przy nastawianiu kości, to skąd mamy wiedzieć, kiedy znów się ocknie?

– Dołożę wszelkich starań, żeby to się nie stało, Sam. Wydaje mi się jednak, że lepiej się jeszcze wstrzymać.

Sam spojrzał w oczy zwierzęcia i wydawało mu się, że dostrzegł w nich zdezorientowanie, które ustąpiło miejsca strachowi, gdy Mossman ponownie zabrał się za nogę.

Taki młody, taki niepewny... a jednak wciąż usiłujepokazać swoją odwagę, pomyślał Sam.

Obserwował go bacznie, wiedząc, że doktor zaraz skończy swoją robotę. ŁUP! Echo rozniosło się po całym miejscu spotkań, a Mossman rzucił okiem na efekt.

– Zrobione – powiedział, wstawiwszy kość na właściwe miejsce.

Sam uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak po fali przerażenia w oczach zwierzęcia zaczęła odmalowywać się ulga.

– Jeszcze rano mówił w naszym języku – rzekł Sam. – Obserwowałem go i wydaje mi się, że zrozumie, jeśli mu się powie, co ma robić.

Żona Sama, Salli, podeszła do niego i mocno go objęła.

– Chyba masz nam dużo do opowiedzenia – powiedziała, prowadząc go do ogniska.

– Staraj się nie ruszać nogą tej nocy – powiedział doktor, zastanawiając się, czy zwierzę rozumie jego słowa. – Mech zaleczy ranę w ciągu nocy, ale kość potrzebuje więcej czasu, żeby się zrosnąć. Na twoim miejscu spokojnie bym leżał. Chcesz się teraz napić wody?

Stwór wyraźnie skinął głową w dół, co Mossman wziął za „tak”. Doktor zaczął mu powoli nalewać wody do pyska.

– Pij powoli, nie chcesz, żeby ci się wszystko cofnęło – powiedział, pojąc go jeszcze wolniej.

– Powinniśmy go zabrać na wyspę. Będziemy mogli go rozwiązać, zostawić mu tam wodę i pożywienie. Jutro sprawdzę, co z nim.

Avi i Ben wystąpili, żeby przenieść stworzenie do łodzi czekającej na brzegu rzeki tam, gdzie miejsce spotkań płynnie przechodziło w plażę w kształcie półksiężyca.

–Powinniście się posilić – rzekł Ojciec Plemienia do tych, którzy wracali z grobli. – Sam, może opowiesz nam, co wiesz o tym stworze, gdy tamci wrócą?

Sam przytaknął w milczeniu. Potrzebował chwili, żeby wejść znów w atmosferę ciepła i zażyłości panującą tutaj.

Gdy tylko wędrówka się skończyła, wygłodniałe żołądki powracających postanowiły o sobie przypomnieć. Zaczęli się krzątać przy ognisku, przygotowując posiłek, oprócz Sama, który siedział zgorzkniały i zmartwiony losem Lulu.

– Musisz coś zjeść – powiedziała Salli. – Będziesz potrzebował siły, jeśli chcemy odzyskać Lulu.

Sam kiwnął głową. Salli miała przecież rację.

Podczas gdy Sam jadł, Salli opatrywała jego rany i zadrapania na rękach i nogach, które odniósł, przechodząc przez tunel. Delikatnie wcierała mech w jego obolałe nogi.

– Do rana będziesz jak nowy – powiedziała z czułością w głosie. Wstała, pocałowała go w czoło i usiadła obok, żeby poczuć bijące od niego ciepło i siłę.

Bracia powrócili z wyspy, wzięli coś do jedzenia i również usiedli przy ognisku. Zapadła pełna wyczekiwania cisza. Wszyscy chcieli usłyszeć opowieść o dzisiejszych wydarzeniach. Sam zwrócił wzrok w kierunku ognia, dostrzegając, jak migoczą w nim barwy i obrazy.

– Jeśli pozwolisz, Ojcze... – zaczął Sam.

Nikt tak naprawdę nie potrzebował pozwolenia najstarszego z rodu, aby przemawiać. Każdy mógł wygłaszać swoje opinie, lecz była to tradycja, którą Sam chciał podtrzymać – zgodnie zaś z tą samą tradycją to jemu następnemu miało przypaść przywództwo nad klanem. Teraz szukał słów, żeby opisać, co dzisiaj przeżył.

– Przejście otworzyło się w grobli północno-zachodniej. Było skryte w takim mroku, jakiego jeszcze nigdy nie widziałem. Ciemność była niemal przygniatająca – mówił, próbując jakoś oddać to, czego był świadkiem. – Gdy wszedłem do tunelu, powietrze wokół zaczęło się nieznacznie jarzyć. Im dalej postępowałem, tym jaśniejsze się stawało. W pewnym momencie, gdy zrobiłem kolejny krok, światło błysnęło oślepiającym blaskiem. Początkowo chciałem tylko przejść, zobaczyć, co jest po drugiej stronie, i od razu się wycofać. Jednak kiedy poczułem twardy grunt pod stopą, zrobiłem kolejny krok i wtedy rozległ się głośny huk i znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Jest tam dolina, jakiej nigdy w życiu nie widzieliście, oraz góry tak wysokie, że zdają się podtrzymywać niebo. Czułem się przy nich beznadziejnie mały. Słońce mocno prażyło, chociaż był wczesny ranek, a na dodatek mimo wszystko szczyty gór pokryte były śniegiem. To miejsce było tak piękne – Sam potrząsnął głową na samo wspomnienie. – Właśnie wtedy go zobaczyłem. Wyglądał jak człowiek, do tego był młody. Miał długie, brązowe włosy i jasną skórę, ale jego oczy! Tak, pamiętam je dobrze. Był w nich ogień i tyle gniewu. Nie wiem, czy bardziej złościł go fakt, że miał złamaną nogę, że go znalazłem czy też to, że jego banda go porzuciła. Do tego był strasznie arogancki. Zaatakował mnie liną, której następnie użyłem, żeby go związać. Przeprowadziłem go z powrotem przez przejście w nadziei, że najeźdźcy się zatrzymają i spróbują go odzyskać, ale w jednej chwili ciągnąłem za sobą człowieka, a w drugiej zmienił się w to, co sami widzieliście. Wtedy właśnie zobaczyliśmy, że pozostałe stwory nadciągają. Tumany kurzu, które wzniecały, widać było z odległości kilku mil. Gnały w naszym kierunku z Północnych Równin i wydawało się, że go w ogóle nie widzą. Pędziły coraz szybciej i szybciej, jakby ich życie od tego zależało. Stratowały nas, nie zatrzymując się nawet, i wbiegły do tunelu. Jak tylko przebiegły, rozległo się pięć głośnych trzasków, a przejście się rozpłynęło.

Sam usiadł ze spuszczoną głową wpatrzony w płomienie, odtwarzając w myślach całą historię.

– Musimy się dowiedzieć, co wie tamten, i musimy to zrobić szybko. Nasze dzieci wciąż tam są, a nikt nie wie, kiedy te potwory znów się zjawią – rzekł Ojciec Plemienia.

– Możemy dać mu żółtych jagód albo grzybów – zaproponował Casey. – Tak będzie szybciej.

– Lepiej by było dorzucić mu żółtych jagód do jedzenia – powiedział doktor. – Musimy mieć absolutną pewność, że niczego sobie nie uroił. Grzyby są zbyt nieprzewidywalną opcją. Możemy zacząć już jutro – dodawajcie mu miażdżonych jagód do każdego posiłku. Jeśli jego ciało jest faktycznie jak nasze, to pod koniec dnia będzie chciał z nami nawiązać kontakt, jeśli umie mówić w tej postaci.

Dookoła rozległ się przyzwalający szmer.

– Sam, opowiedz o dolinie – poprosił głos z tłumu.

– Powiedz nam, co ci powiedział – dorzucił kolejny.

Rozmowy trwały aż do późnej nocy. Członkowie klanu wciąż prosili Sama, żeby powtórzył jakiś fragment opowieści. Kiedy już znalazły się odpowiedzi na wszystkie pytania i nie było żadnych kwestii spornych, rodziny udały się na spoczynek. Ogień powoli się dopalał i zgasł tuż przed nastaniem ranka.

Dziesięć dni wcześniej.

Wieczór w domu Dumy.

Holly siedziała sama na skraju długiego dębowego stołu.

Tu chyba może usiąść nawet dwadzieścia osób, pomyślała.

Stół był tak wielki, że czuła się przez to bardzo mała. Samotna świeczka, która stała na stole, była w połowie wypalona i nie była w stanie rozświetlić ciemnych zakamarków pokoju. Holly czuła się zagubiona i opuszczona.

Dali jej jedzenie, ale ostatnią godzinę spędziła, ledwie je skubiąc. Nie było tam nic, co mogłaby rozpoznać – żadnych owoców i warzyw. Nie wyglądało ładnie ani też tak nie pachniało. Dostała chleb, ale miała tak ściśnięte gardło, że nic by nie przełknęła. Siedziała więc i czekała.

Mam nadzieję, że ten rozzłoszczony człowiek tu nie wróci, pomyślała.

Przyszedł wcześniej do pomieszczenia, popatrzył na nią i widać było, jak się krzywi ze złości.

Dlaczego on się na mnie denerwuje? Nie chcę tu być.

Obrócił się i wyszedł. Wtedy też zaczęły się te krzyki za drzwiami. Z jakiegoś powodu nie podobała mu się jej sukienka. Słyszała, jak zza ściany wrzeszczał na kogoś, że to nie ta.

To niemożliwe, że to nie ta, mam tylko jedną czerwoną sukienkę. Poza tym to najładniejsza, jaką kiedykolwiek miałam na sobie. To prezent od Kerri, a ona zawsze pięknie w niej wyglądała.

To, że nieznajomy krzyczał tyle z powodu jej sukienki, bardzo denerwowało Holly, ale też budziło w niej pewien strach. Potem zaczął krzyczeć, bo była nad rzeką. Przecież mama powiedziała jej, że może odwiedzić Kerri, żeby jej podziękować. I naprawdę próbowała biec do domu, jak jej powiedziano.

Zresztą, co jest złego w przychodzeniu do Kerri? Wszyscy ją lubią.

Nie lubiła tego mężczyzny. Cały czas był wściekły z jakiegoś powodu.

Teraz pewnie będzie zły, bo nie zjadłam tej „kolacji”. To nie moja wina, że nic nie mogę przełknąć. Naprawdę próbowałam.

Czekała zatem w ciszy, siedząc na zbyt dużym krześle i bujając nogami, a każde skrzypnięcie drewna i draśnięcie talerza odbijało się przeraźliwie głośnym echem.

Naprawdę nie lubię tego domu, pomyślała. Tu nie ma żadnego ciepła, tylko ciemność.

Słyszała kroki zbliżające się do drzwi.

Proszę, niech to nie będzie ten wściekły, niech to nie będzie ten wściekły, błagam...

Drzwi otworzyły się, ukazując mroczną sylwetkę stojącą w przejściu.

Nie... to znowu on,tym razem naprawdę się bała. Proszę, nie krzycz na mnie, naprawdę nie jestem tak silna, na jaką wyglądam, a do tego...

– Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobiła, dziewczynko, a jeśli obiecasz, że mi pomożesz, to dam ci najcudowniejszy prezent, jaki tylko możesz sobie wymarzyć.

Usiadł przy stole obok niej, a jego sylwetka wypełniła niemal całe pomieszczenie. Najbardziej jednak wstrząsnął nią zapach.

Jego oddech cuchnie jak łajno wołu,stwierdziła w myślach.

Położył bardzo ładne złote puzderko na stole i przesunął w jej kierunku.

– Nie, dziękuję – powiedziała. – Nie znam pana, a moja mama zawsze mi mówi...

– Nie musisz się martwić. Znam twoją matkę i wiem, że byłaby bardzo szczęśliwa, gdybyś przyniosła ten prezent do domu i jej pokazała.

Może jednak nie zawsze chodzi rozzłoszczony,pomyślała. I w sumie ma ładny głos, taki... jedwabiście miękki.

– Otwórz i zobacz, co jest w środku – powiedział.

Nie, jednak nie jedwabiście miękki, bardziej lepko-słodki,zawyrokowała.

Sięgnęła po szkatułkę i ją do siebie przysunęła. Wydawała się być bardzo ciężka.

To musi być najśliczniejsza szkatułka na świecie, a do tego jest taka ciepła,pomyślała, przyglądając jej się. Tylko na momencik zajrzę, obiecała sobie. Przecież to nic złego popatrzeć.

Wieczko otworzyło się z łatwością, a jej twarz oblał ciepły blask. Holly siedziała wpatrzona w najpiękniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek widziała, a ten niedobry pan obiecał mi, że ją dostanę i będę mogła pokazać mamie, jeśli tylko mu w czymś pomogę...

ROZDZIAŁ 3