BJORN Noc wilków. Tom 4 - Paweł Wakuła - ebook

BJORN Noc wilków. Tom 4 ebook

Paweł Wakuła

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Tom IV serii o Bjornie

Bjørn Stenskalle, uwięziony przez króla Knuta na wyspie Lindisfarne, snuje opowieść o dawnych czasach, gdy na Północy walczyli ze sobą królowie i bogowie, a nowa wiara ścierała się ze starą. W trakcie podróży Bjørn i jego drużyna stawali twarzą w twarz z gwałtownymi burzami, tajemniczymi kulturami oraz niebezpiecznymi przeciwnikami. Przez pryzmat ich wyborów i działań odkrywamy fascynujący świat wikingów. Tymczasem spokój mnichów, spisujących opowieść Bjørna, mąci niezwykłe wydarzenie. Oto sztorm wyrzuca na brzeg wyspy ciężko ranną dziewczynę – anioła… lub diabła.

Losy Bjørna Stenskalle, rówieśnika polskiej państwowości, przecinają się z losami sąsiada z południa, który strąciwszy pogańskie bóstwa, z przytupem wkracza na arenę dziejów. Równocześnie trwa zaciekła rywalizacja między Skandynawami. Paweł Wakuła przenosi nas w czasy historycznych i półlegendarnych bitew pod Fýrisvellir i Hjörungavágr, umiejętnie odmalowując klimat epoki, w której mityczni herosi stają się ludźmi z krwi i kości. I skutecznie rozbudza apetyt na tę kolejną odsłonę przygód awanturniczego wojownika. dr Magdalena Mikrut-Majeranek, Histmag.org

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 462

Oceny
4,7 (6 ocen)
4
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
forxiga

Nie oderwiesz się od lektury

Mam mieszane uczucia . Czyto już naprawdę koniec ,czy
00

Popularność




Strona redakcyjna

Paweł Wakuła

Bjørn

Noc wilków

© by Paweł Wakuła

© by Wydawnictwo Literatura

Okładka:

Robert Konrad

Mapa:

Mikołaj Kamler

Korekta i skład:

Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

Wydanie I

ISBN 978-83-8208-818-2

Wydawnictwo Literatura, Łódź 2018

91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

[email protected]

tel. (42) 630-23-81

www.wydawnictwoliteratura.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Prolog

Pod Hjörungavágr widziałem jednookiego Geirtýra1. W dłoni trzymał kostur, z którego tryskały błyskawice. Jego niebieski płaszcz to pojawiał się, to znikał w gradowej burzy.

Tego dnia Ojciec bogów walczył u boku Bjørna Stenskalle, razem rzucali się w największy tłum wrogów, a za nimi kroczyła śmierć.

Ludzie powiadają, że prawdziwe imię Odyna to Ginnar, i być może mają rację, bo gdy nastał świt, okazało się, że przegraliśmy bój.

Nieliczni spośród nas, którym udało się przeżyć, siedli na Kłodzie Śmierci, a okrutny Thorkil Leira po kolei odwiązywał nas i zabierał w ostatnią podróż.

– Czy odczuwasz strach? – spytał pierwszego z brzegu.

– Chcę umrzeć gwałtownie, bo tak skończył mój ojciec – odparł zapytany.

– Niech tak będzie – zgodził się Thorkil i jednym uderzeniem topora odrąbał mu głowę.

– A ty, czy boisz się? – spytał drugiego.

– Każdy musi kiedyś umrzeć. Kiepsko pamiętałbym prawo Palnatokiego, gdybym okazywał strach – odparł Jomswiking, a Thorkil natychmiast go ściął.

W ten sam sposób odpowiadali mu następni odwiązani i żaden nie okazał lęku.

– Ja umrę, ale ty będziesz żyć dalej w hańbie! – powiedział jeden.

– Rąb prosto w twarz i patrz, czy drgnie mi powieka! – poprosił drugi.

– Baran! – krzyknął po prostu trzeci.

Ale najwięcej uciechy sprawił dziesiąty z kolei. Poprosił, aby wolno mu było przed śmiercią poluzować spodnie, aby mógł załatwić ostatnią potrzebę. A gdy Thorkil na to zezwolił, człowiek ten wyjął swojego fogla2 i rzekł:

– Sprawy nie zawsze układają się po naszej myśli. Przed tą wyprawą złożyłem ślub, że po zwycięstwie wezmę do łoża żonę jarla Haakona, Torę Skagesdatter, i spójrz tylko, mam czym jej dogodzić…

– Natychmiast go zetnij! – zażądał wściekły jarl Haakon. – Ten człowiek ma niegodziwe myśli! Zabij ich wszystkich!

Następny był Bjørn Stenskalle…

Arne Ingvarsson

Saga o Bjørnie Stenskalle

1 Geirtýr (Bóg Przelanej Krwi, Bóg Włóczni) – jedno z imion Odyna, najważniejszego z bogów nordyckich, boga wojny, mądrości, poezji i magii. Inne jego imię to Ginnar (Oszust).

2 Fogl (staronordyc. ptak) – penis.

Część pierwsza

Szalony król

O kawałku drewna unoszonym przez fale, o młodej wdowie i jej wiernym słudze, i o szczęściu Olafa Tryggvasona

Dzień powoli, ale nieuchronnie zmierzał ku końcowi. Odpływ skradł morze okalające Lindisfarne, pozostawiając w jego miejscu piaszczyste łachy, kałuże i kupy wodorostów. Chmary ptaków uwijały się nad nimi, poszukując uwięzionych ryb.

W oddali, po drugiej stronie cieśniny oddzielającej wyspę od stałego lądu, widać było siwe wzgórza Northumbrii. Mogło się wydawać, że nie ma nic prostszego, niż udać się tam pieszo, a jedyne, czym ryzykuje podróżny, to przemoczenie przez powracające morskie fale. Nic bardziej błędnego. Śmiałka czekała niechybna śmierć w ruchomych piaskach.

Dwóch ludzi przechadzających się po plaży dobrze o tym wiedziało, dla obu było oczywiste, że Święta Wyspa to więzienie, nieważne, czy otaczało ją morze, czy też ulotne grzęzawisko.

Wielebny Brendan z Corku podniósł wyrzucony przez morze, pozbawiony kory patyk i obejrzał go w zadumie.

– Tylko spójrz, jest całkowicie gładki. Zupełnie jakby ktoś pracowicie go oszlifował… Musiał pozostawać w wodzie przez wiele dni, może nawet miesięcy… – zamachnął się i cisnął kij w najbliższą kałużę. Gromada wystraszonych nurzyków poderwała się z trzepotem skrzydeł.

Przez jakiś czas szli brzegiem morza w milczeniu. Chyba ta sama myśl kołatała im się po głowach.

– Jestem jak ten kawałek drewna… – mruknął wreszcie Bjørn. – Unoszony przez fale, wciąż wyrzucany na nieznany ląd. Kto wie, gdzie los zaniesie mnie jutro.

– To nie zależy od ciebie – zauważył Brendan. – Jesteś więźniem, zostaniesz na Lindisfarne tak długo, aż zdradzisz tajemnicę, której pożąda król.

Olbrzym pokręcił głową.

– O wszystkim decydują Norny…

Po raz pierwszy jasno uzmysłowiłem to sobie tamtego dnia, gdy Morski Niedźwiedź zniszczył flotę Olafa Tryggvasona i wyrzucił jej nędzne resztki na brzeg. Pamiętam, że ocknąłem się i natychmiast zmrużyłem powieki, bo wschodzące słońce raziło mnie w oczy. Leżałem z twarzą zanurzoną w wilgotnym piasku. Gdy ją uniosłem, ujrzałem kadłuby Rödeorma i Svarthästa przewrócone na bok, a nieco dalej inny statek niemal doszczętnie strawiony przez pożar. Wszędzie leżały martwe ciała moich towarzyszy, a na wydmach stał Gunnkel, wielbłąd, którego wlekliśmy ze sobą aż z dalekiego Miklagrodu3. Bydlak posilał się skąpą trawą i za nic miał marzenia i plany ludzi, które właśnie legły w gruzach…

Wydało mi się to tak zabawne, że roześmiałem się w głos. Olaf spojrzał na mnie z wyrzutem.

Nie tłumaczyłem mu powodu mojej wesołości. Po prostu podniosłem się z piasku i polazłem między wydmy, żeby opróżnić pęcherz. To właśnie wówczas po raz pierwszy ujrzałem Dixina. Przykucnął na skarpie i przyglądał mi się uważnie swoimi dziwnymi wyblakłymi oczami. Czarny habit upodabniał go do wielkiego kruka, one także jako pierwsze zlatują się do ścierwa.

– Hej! Ty! – zawołałem, ale mnich zniknął jak widmo.

Wróciłem do swoich. Olaf zaprowadzał posłuch wśród ocalałych po nocnej katastrofie. Na jego rozkaz zbierali z plaży trupy i składali je w zacisznym miejscu u podnóża klifu. Nieopodal kilku wojów pod kierunkiem Aslaka wznosiło stos pogrzebowy ze znalezionych na plaży kawałków drewna.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytałem Tryggvasona. – Ogień i dym będą widoczne z daleka, a ja przed chwilą natknąłem się na jednego z miejscowych. Na mój widok prysnął jak zając.

– Więc już o nas wiedzą i nie musimy się ukrywać – odparł spokojnie Olaf. – Chcę, żeby moi ludzie czymś się zajęli… i pamiętali, że wciąż jestem ich hovdingiem4.

Przyznałem mu rację. W przeciwieństwie do mnie syn Tryggve dobrze radził sobie z nastrojami podwładnych i umiał nimi manipulować, ja, zwłaszcza w późniejszym czasie, polegałem raczej na strachu, jaki wzbudzałem w załodze.

Zostawiłem go z jego kłopotami i podszedłem do Tyrkira. Niemiec siedział na piasku, trzymając na kolanach głowę swojej kobiety, Pelagii. Gładził ją po długich czarnych włosach, a ręce miał lepkie od krwi. Przykro było na to patrzeć.

– Zanieśmy ją tam, gdzie innych – wskazałem stertę drewna ułożoną pod skarpą.

Tyrkir z rezygnacją kiwnął głową. Złapaliśmy dziewczynę za ręce i nogi, ale jej siostra Eunika za nic nie chciała na to pozwolić. Wyjąc jak ranne zwierzę, rzuciła się na martwe ciało.

Krzyknąłem na nią ostro, a gdy to nie poskutkowało, kazałem zająć się nią Cyrylowi. Odciągnął dziewczynę siłą i mogliśmy zrobić to, co konieczne.

Niecałą godzinę później stos pogrzebowy zapłonął jasnym płomieniem, a w niebo wzbił się gęsty kłąb białego dymu.

Jeśli ktoś nie wiedział o naszym przybyciu, to właśnie dostał wiadomość. Dym mówił: „Jesteśmy tu, spaliliśmy naszych poległych i czekamy na was. Nie boimy się nikogo i niczego”.

Olaf zebrał ludzi na plaży. Rödeorm i Svarthäst straciły raptem dwa tuziny wojów, ale załoga statku trafionego przez piorun była zdziesiątkowana. Pozostało nas niewiele ponad stu, lecz wciąż była to niemała siła, sami zaprawieni w boju Waregowie.

– Nie wiem, gdzie wyrzucił nas ten cholerny sztorm – przyznał Tryggvason. – Gdybym musiał zgadywać, powiedziałbym, że wylądowaliśmy na wendyjskim wybrzeżu, gdzieś w okolicy Kołobrzegu. Miejscowi nie należą do ludzi, którzy chętnie goszczą takich jak my, o co trudno mieć do nich pretensje. Tak jak się sprawy mają, lada chwila możemy spodziewać się przybycia drużyny miejscowego księcia. Jeśli będzie ich niewielu, poprzekomarzamy się trochę, a potem pozwolą nam naprawić statki i odpłynąć. Jeżeli przylezie ich wystarczająco dużo, wyrżną nas w pień… O ile im na to pozwolimy.

– Co tu dużo gadać – dokończył za niego Aslak Wieprz. – Bierzcie się za tarcze i miecze, jeśli ktoś stracił oręż podczas burzy, niech zrobi sobie pałkę. Materiału nie brak, ale jak zobaczę durnia, który niszczy dobre wiosło, to sam mu je złamię na głowie! Zrozumiano?!

Wszyscy rozeszli się w poszukiwaniu broni, hełmów i kolczug. Ja także wlazłem na pokład Rödeorma i zabrałem stamtąd leżący w płytkiej kałuży Blódtand5. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że Odyn wzgardził tak cenną ofiarą. Uznałem, że miał względem niego jakieś plany, a to oznaczało, że prędzej czy później miecz znowu napije się krwi.

Byliśmy gotowi na spotkanie, gdy człowiek ustawiony na czatach gwizdnął na palcach na znak, że zbliżają się goście.

Wbrew oczekiwaniom Olafa nie była to zbrojna drużyna, lecz zaledwie garść konnych. Od razu rozpoznałem tego, który jechał na czele. Wiatr łopotał szerokimi rękawami jego habitu, przez co jeszcze bardziej przypominał wielkiego drapieżnego ptaka.

Zbliżyli się do nas na kilkadziesiąt kroków, pod koniec jadąc stępa, wyraźnie przestraszeni.

– Nie wyglądają na takich, których powinniśmy się bać! – parsknął Arne.

Olaf uciszył go spojrzeniem, po czym on, ja i Aslak wyszliśmy naprzeciw poselstwu.

– Witajcie – zagaił Tryggvason. – Jak widzicie, na to wybrzeże wyrzucił nas nocny sztorm. Nie mamy złych zamiarów i gdy tylko opatrzymy łodzie, popłyniemy dalej.

Zamiast mu odpowiedzieć, zaczęli szeptać między sobą, widać było, że nie są zgodni co do tego, jak nas traktować. Wreszcie człowiek w habicie zsiadł z konia i wystąpił przed innych.

– Jestem Dixin, pokorny sługa i doradca królowej. Wczorajsza burza poczyniła wiele szkód także w głębi lądu. Najstarsi ludzie nie pamiętają podobnej i gadają, że bogowie… albo raczej Bóg – bo, jak widzisz, jestem chrześcijaninem – chciał nam w ten sposób coś oznajmić. Kto wie, może wasze przybycie zostało zapowiedziane przez Wszechmogącego?

Olaf zmarszczył brwi.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Można to omówić przy stole w miłym towarzystwie – odparł zachęcająco mnich. – Królowa chętnie podejmie na uczcie ciebie, panie, i twoich najbliższych druhów… ale nie może was być więcej niż pół tuzina.

Aslak uśmiechnął się złośliwie.

– Boją się – mruknął. – Może wcale nie trzeba płynąć aż do Anglii, żeby się obłowić. Hm?

Grupka przybyszów zafalowała niespokojnie, ale Olaf pokazał im nieuzbrojone dłonie.

– Nie będziemy z wami walczyć, macie na to moje słowo. I chętnie złożymy pokłon waszej pani.

– Wcale się nie lękamy – zapewnił go Dixin. – Do grodu jest kawałek drogi, a mamy tylko sześć luzaków. Dlatego mówiłem, że nie może was być wielu.

– To zrozumiałe. Dajcie nam trochę czasu, żebyśmy się ogarnęli.

Ruszyliśmy w stronę łodzi, a po drodze Aslak gderał jak baba:

– Gdyby mieli dość sił, nie prosiliby o pokój! Sam Odyn wydaje ich w nasze ręce, a człowiek, który właśnie stracił flotę i ludzi, nie powinien gardzić żadnym łupem!

– Toteż nie gardzę – odparł spokojnie Olaf. – Skoro nas zapraszają do swojego grodu, to pojedziemy z nimi. Zobaczymy, ilu ich jest i czy rzeczywiście są bezbronni, a przede wszystkim, czy jest o co się bić. Wtedy podejmę decyzję.

– Chyba że tak! – rozpromienił się sternik.

Ostatecznie postanowiliśmy, że do grodu Wendów pojadą Olaf, Aslak, Arne, Saari, Tyrkir i ja. Obmyliśmy się i włożyliśmy odświętne odzienie, niestety wilgotne i śmierdzące mułem. Aby zrobić dobre wrażenie na królowej, Olaf polecił skaldowi, żeby wziął ze sobą lutnię. Arne był z tego powodu bardzo rad.

Dosiedliśmy wierzchowców i popędziliśmy plażą za naszymi przewodnikami. Był piękny słoneczny dzień, morze szumiało, piana bryzgała spod końskich kopyt. Gdyby nie wyrzucone na piasek klepki poszycia statków, liny i strzępy żagli, nikt nie domyśliłby się nocnej tragedii.

W pewnej chwili Olaf zrównał się z naszym przewodnikiem i zagadał uprzejmie, jak przystało na dobrze wychowanego i bywałego człowieka.

– Powiedz nam coś o swojej królowej. Nie chciałbym w jej obecności wyjść na prostaka. Czy pochodzi z wysokiego rodu? Jest ładna?

– Najpiękniejsza na świecie, a do tego mądra i dobra… ale nie słaba! – odparł z naciskiem mnich. – To, że nie chce z wami wojny, nie świadczy o jej obawach, lecz wynika z tkliwego niewieściego serca. Zlitowała się nad rozbitkami i jeśli poprzestaniecie na zwyczajowych darach, nie będzie was nękać. Wiedz jednak, że gdybyście zaczęli być uciążliwi, to nie brak jej dzielnych wojów!

– Nie wątpię – odparł Olaf.

Przysiągłbym, że mówiąc te słowa, mrugnął do mnie.

– A ma chłopa? – wypalił Arne.

– Nasza pani jest wdową – wyjaśnił cierpko Dixin. – Jej szlachetny małżonek zmarł na wiosnę. Był dzielnym człowiekiem i wszystkim nam bardzo go brakuje. Gdyby żył, sprawy miałyby się inaczej, nie musielibyśmy prosić o pomoc… – zamilkł raptownie, jakby ugryzł się w język.

Spojrzałem zdziwiony na Olafa. Mnich wyglądał na mądrego człowieka, ale mówił rzeczy, których za żadne skarby nie powinien wyjawiać nieznajomym. Samotna kobieta, królestwo bez obrońcy, jakieś niejasne przeciwności… Po prostu zachęcał nas do napaści.

– Ha! Więc powiadasz, że zmarło się biedaczkowi! – mruknął Arne. – A co mu dolegało?

Tym razem nie otrzymał odpowiedzi. Dixin zacisnął wargi i pochylił głowę, zupełnie jakby w pytaniu skalda było coś niestosownego.

– Nie będę strzępił gęby po próżnicy – burknął opryskliwie. – Wszystkiego dowiecie się na miejscu.

Odtąd zbywał milczeniem nasze zaczepki i w końcu daliśmy mu spokój.

Jechaliśmy skrajem gęstej puszczy wzdłuż zatoki, która głęboko wrzynała się w ląd i bardziej przypominała jezioro niż morze. Gdy zwężała się na kilkanaście staj6, po jej drugiej stronie majaczyła prastara puszcza. Wszędzie widać było pozostałości po wczorajszej burzy: zwalone drzewa, które musieliśmy omijać lub zmuszać konie do skoku, rozpadliny wypełnione morską wodą i padłe zwierzęta.

Ostatniej nocy córki Ägira i Ran7 nie próżnowały, wdarły się daleko w głąb lądu i zapewne zniszczyły niejedno sioło w kraju Wendów.

Że tak było w istocie, przekonaliśmy się niebawem. Pokonaliśmy mniej więcej dwie mile, gdy ujrzeliśmy osadę rybacką i niewielki gródek. Łodzie w naturalnym porcie miały strzaskane maszty i porwane żagle, kilka z nich Morski Niedźwiedź po prostu cisnął na brzeg jak dziecinne zabawki. Tkwiły tam do góry dnem niczym wielkie zdechłe ryby.

Częstokół otaczający gród został poważnie uszkodzony, gromada ludzi trudziła się przy jego naprawie. Widząc, że nadjeżdżamy, odłożyli robotę i przyglądali nam się nieufnie.

Aslak zrównał się z Olafem i szepnął:

– Tylko spójrz. Łatwo będzie zdobyć ten kurnik…

Olaf nic nie odpowiedział, ale widziałem, że oczy mu błysnęły.

Popędziliśmy konie i po chwili znaleźliśmy się na wewnętrznym dziedzińcu. Tutaj mina mojego przyjaciela zrzedła nieco, bo na wałach stali dobrze okryci woje. Wszyscy mieli sięgające kolan kolczugi i duńskie topory8 albo miecze. Może nie było ich wielu, ale przeprawa z takimi jak oni na pewno nie byłaby lekka.

Zsiedliśmy z koni i podążyliśmy za Dixinem do dworzyszcza królowej, wielkiej chałupy krytej poczerniałym od starości gontem.

Od jakiegoś czasu starałem się nie parsknąć śmiechem. Dla kogoś, kto na własne oczy widział potęgę basileusa9, władcy Północy zasługiwali jedynie na pobłażliwy uśmiech, zwłaszcza ci, którzy osobiście pilnowali udoju, ale szumnie tytułowali się królami.

Pokłoniliśmy się podpierającym ganek kolumnom, których trzony wyrzeźbiono na kształt twarzy Trzygłowa10, i weszliśmy do środka.

W halli11 panował półmrok, skąpo rozświetlony przez ledwo pełgającą pochodnię. Królowa siedziała na rzeźbionym w gryfy stolcu ustawionym na podwyższeniu i była naprawdę piękna.

Z początku jej nie rozpoznałem, ale ona nas owszem. Krzyknęła z radości i nie zważając na swój majestat, zeskoczyła z tronu. Szeroko rozłożyła ręce i rzuciła się na szyję… Olafowi.

Przyznaję, że nieco mnie to ubodło. Nigdy nie pałałem wielką miłością do Geiry, ale w końcu była moją siostrą, a nie Tryggvasona!

Opat i Bjørn wspięli się na wzgórze Beblowe Crag i spoglądali na otaczający ich świat. Morze wracało na swoje dawne miejsce wokół wyspy i otulało ją niczym zielony płaszcz. Robiło to o wiele szybciej, niż mógłby sobie życzyć lekkomyślny wędrowiec, który uparł się, że przejdzie na drugą stronę trzęsawiska. Spłoszone ptaki zrywały się do lotu i po chwili z powrotem siadały na spienionych grzbietach fal. Na swoim ulubionym łowisku pojawiły się także szare sylwetki fok świętego Cuthberta.

– Tak właśnie wygląda całe stworzenie – oznajmił w zadumie Brendan. – Co było, to będzie, a co przepadło, wróci. Tylko człowiek, który żyje krótko jak jętka, nie zawsze jest tego świadom. Wszechmogący Bóg dobrze to wymyślił…

– Normanowie też tak uważają – zgodził się Bjørn. – Po Ragnaröku12 nastąpi wielki potop, który pochłonie ziemię i niebo, ale pewnego dnia z jego odmętów wyłoni się Gimle13, a w koronie drzewa rosnącego na jego szczycie narodzą się mężczyzna i kobieta i wszystko zacznie się od nowa.

– Powiedzmy, że o to mi szło… – mruknął kwaśno opat i nie po raz pierwszy obiecał sobie nie wdawać się w teologiczne dysputy z więźniem króla Knuta. – Twoje spotkanie z Geirą było niezwykłe – powiedział, żeby zmienić temat. – Zawsze dobrze jest spotkać kogoś bliskiego, zwłaszcza w tak smutnych okolicznościach.

Stenskalle uśmiechnął się pod wąsem.

– Chodzi ci o to, że straciliśmy statki i ludzi, a moja przyrodnia siostra mogła nam w tej biedzie pomóc? Nie możesz mylić się bardziej, ojczulku. To ona była w potrzebie, a my okazaliśmy się dla niej wybawieniem…

Tego wieczora zasiedliśmy do uczty w halli królowej. Z jakiegoś powodu Dixin upierał się, żeby tak właśnie na nią mówić. W rzeczywistości Geira była zaledwie wdową po zmarłym księciu Pomorzan Warcisławie.

Było nas pięciu, bo Olaf pchnął Saariego na wybrzeże z wiadomością, że sprawy układają się pomyślnie i żeby ludzie czekali cierpliwie na nasz powrót.

On sam zasiadł po prawicy Geiry i usługiwał jej, jak umiał. Podawał czarkę z wodą do umycia rąk, napełniał kubek piwem i podawał co smaczniejsze kąski, które palcami wyciągał z tuszy pieczonego dzika. Słowem – zachowywał się jak dobrze wychowany młodzieniec.

Ona udawała, że wzdraga się przed piciem, ale tylko tyle, ile wypada białogłowie. Po drugim naleganiu wlewała w siebie piwo jak dobry towarzysz od wiosła i w końcu solidnie sobie podchmieliła. Gapiła się na Olafa podejrzanie błyszczącymi oczami, śmiała się i trącała pod stołem jego kolano swoim.

Wszyscy dobrze to widzieli, nawet ja, choć razem z Arne i Aslakiem siedzieliśmy na drugim końcu stołu.

Z początku byłem z tego powodu zły, ale prędko mi przeszło. Z miejsca, na którym nas posadzono, mogłem bez przeszkód obserwować Olafa i Geirę, a do tego słuchać plotek na jej temat.

Obok mnie zwalił się na ławę przysadzisty mąż z wąsami zaplecionymi na końcach w misterne warkoczyki, starosta w jakimś odległym opolu podlegającym Geirze. Gdy już dobrze sobie podpił, okazało się, że jest prawdziwą kopalnią plotek na temat mojej siostry i nie ma nic przeciwko temu, żeby się nimi dzielić.

– Dobry był pan z Warcisława, nie powiem. Ale w jednym muszę mu przyganić, stary cap nie powinien leźć na młodą kozę! W dodatku taką rozbrykaną… ep! – czknął donośnie.

– Że niby jak? – dolałem mu piwa ze stągwi.

– Szło mu na siódmy krzyżyk, a jej było piętnaście wiosen, gdy przywiózł ją z Poznania. Dobrze pamiętam? – wyciągnął przed siebie rękę, rozcapierzył dłoń i zaczął liczyć na palcach.

– Mniejsza o to, wiem, że była z niej gęś – zapewniłem go.

– Prawda, przecież wy się znacie… No więc ona była młodziutka i ruchliwa jak sikorka, a on dziadyga, wyschnięty pień. W dodatku zachciało mu się dzieci. Nie złaził z niej dzień i noc, ale nic z tego nie wychodziło. No to zaczął chodzić do babki na bagna, żeby mu coś dała na wspomożenie sił…

– Poszedł do wiedźmy? I co ona na to? Znała jakieś dobre czary?

– Czary też, a do tego zioła, nalewki, driakwie… Jak to Wiedzące… Nie powiem, gdzie kazała mu je wcierać, bo to był jednak książę. Głupi, ale dobry pan. Tutejszy, nie jakaś przywłoka…

– No i co było dalej? – wtrącił się do rozmowy Arne, który słuchał opowieści starosty z cierpką miną.

Przypomniałem sobie, jak przed laty w Poznaniu zauroczyła go moja siostra. Widać było, że jest w niej zakochany na zabój… ale ona wolała Olafa.

– A dalej to wiadomo, stare serce tego nie wytrzymało – westchnął starosta i nachylił się do nas, jakby zdradzał wielką tajemnicę: – Ludzie gadają, że Warcisław przedobrzył z tą driakwią i poszedł w nocy do łożnicy… I ten tego… No, że kostucha dopadła go w trakcie…

– Idźże, durny! – Arne odepchnął go gniewnie.

Wąsacz odchylił głowę i roześmiał się na całe gardło.

– Dixin też zabrania o tym rozpowiadać – westchnął, ocierając łzę. – Ale taka jest prawda. Wykończyła go młódka, a teraz ani chybi zamierza wziąć się za waszego przyjaciela. Już ona mu nie odpuści. Uch!

Spojrzałem na Olafa i Geirę. Siedzieli na drugim końcu stołu wpatrzeni w siebie, niepomni świata wokół. On podawał jej kawałek szynki na ostrzu noża, ona skubała mięso ząbkami jak zwierzątko, nie spuszczając z niego wzroku.

– Do licha, niedobrze. Chyba straciliśmy naszego hovdinga… – burknął Aslak.

– Za to ta gnida, Dixin, uradowany, jakby go kto na sto koni wsadził! – zaśmiał się wąsacz.

Miał rację. Mały mnich aż mrużył z zadowolenia oczy.

Trąciłem starostę w bok.

– Co to za jeden?

– Przysłali go z Poznania, niby jako część posagu Geiry – skrzywił się niechętnie. – Miał nas tu wszystkich nawrócić na chrześcijaństwo, a Warcisław, choć dobry człowiek, nie kazał go ubić, ani nawet wytrzebić14, pewnie z szacunku dla Mieszka. Owszem, pozwolił mącić w głowach starcom, kobietom i niewolnikom. Dixinowi udało się nawet kilkoro zanurzyć w wodzie, ale nic ponadto. Za to odkąd księcia nie stało, Geira we wszystkim słucha jego rad. Pozwoliła mu nawet zbudować kościół, choć to wielki wstyd dla całego Kamienia…

– To on wymyślił, żeby nas ściągnąć z wybrzeża?

Starosta wytarł rękawem stół.

– To jest Jomsborg… – postawił przed sobą kubek. – A tu Kołobrzeg! – W pewnej odległości położył na wpół ogryziony gnat. – My w środku, niby w kleszczach… Rozumiecie?

Zapowiadało się na długą przemowę, więc nachyliliśmy się nad stołem. Tylko Tyrkir siedział z boku nastroszony jak sowa. Jeszcze w Miklagrodzie złożył idiotyczny ślub, że nigdy więcej nie weźmie do pyska piwa. Teraz, gdy był czas utopić w trunku żal po Pelagii, nie mógł tego zrobić.

– I co z tymi kleszczami? – spytał kwaśno.

– Jedni i drudzy, znaczy się Jomswikingowie i Czcibor, to ciężcy sąsiedzi… Za życia Warcisława jakoś dawaliśmy sobie z nimi radę, ale teraz, gdy nasza pani owdowiała, zrobili się nad miarę zuchwali. Zabierają pola, pastwiska, bydło i ludzi, jeszcze trochę i zostawią dziewkę w jednej koszuli albo i całkiem nago. Chyba… – uśmiechnął się triumfalnie – chyba że znajdzie się silny chłop, który ją obroni!

– I to ma być Olaf? – olśniło mnie.

Spojrzałem na przyjaciela. Właśnie żartobliwie poprawiał Geirze poluzowaną sznurówkę w rozcięciu koszuli, niby przypadkiem odsłaniając piersi. Dziewczyna śmiała się, ale nie broniła mu.

Po latach znajomości wiedziałem o Tryggvasonie wiele. Był sprytny jak lis, ambitny, dzielny i waleczny… a do tego niewyobrażalnie skąpy. Zastanawiałem się, czy jest także dość mądry, żeby porzucić mrzonki o zdobyciu tronu w dalekiej Norwegii i w zamian wziąć Geirę z jej spadkiem i kłopotami. I wreszcie, czy zadowoli się tą z moich sióstr, której nie kochał…

3 Miklagród (Miklagard) – Konstantynopol.

4 Hovding – wódz.

5 Blódtand – Krwawy Ząb.

6 Staja – miara długości. Staja staropolska mierzyła około 134 metrów.

7 Ägir i Ran – w mitologii nordyckiej olbrzym i bogini wspólnie władający morzami. Ich córkami były dziewice wyobrażające morskie fale i ich niszczycielską siłę: Himinglefa, Blódughadda, Hefring, Dufa, Udr, Hronn, Bylgja, Bara i Kolga.

8 Topór duński – dwuręczny topór o drzewcu równym wysokości człowieka, zazwyczaj około 168 cm.

9 Basileus – tytuł cesarzy bizantyjskich.

10 Trzygłów – bóg Słowian połabskich i Pomorzan, przedstawiany z trzema głowami. Do jego atrybutów należały czarny koń i święty dąb. Największe świątynie Trzygłowa znajdowały się w Szczecinie, Wolinie i Brennie.

11 Halla – wielka sala, w której koncentrowało się życie w zamku lub na zamożnym dworze.

12 Ragnarök – ostateczna walka bogów Asgardu z olbrzymami o panowanie nad światem, podczas której ulegnie on zniszczeniu. Po tej walce nastanie nowy świat, którym władać będzie zmartwychwstały bóg Baldur.

13 Gimle – jedno ze wzgórz Asgardu. Najpiękniejsze miejsce na świecie, symbol wiecznej szczęśliwości dla ludzi dobrych i sprawiedliwych.

14 Wytrzebić – wykastrować.

O uporze Bjørna, o tym, że łatwiej jest zdobyć tron niż go utrzymać, i o starości Dzika z Kołobrzegu

Brat Remigiusz pogwizdując, szykował strawę na cenę15 dla mieszkańców Lindisfarne. Klasztorny kucharz lubił swoją pracę, a musiał przyznać, że odkąd na Świętej Wyspie pojawił się Bjørn Stenskalle, w spiżarni nigdy nie brakowało jedzenia. Zapasy dla mnichów, więźnia i pilnujących go strażników przypływały ze stałego lądu raz w miesiącu, a starczyłoby ich dla tuzina ludzi.

Inna rzecz, że niekiedy w opactwie tłoczyło się o wiele więcej gąb do wyżywienia. Najpierw, gdy azyl w jego murach odnalazł Thurbrand, a na zewnątrz koczowali usiłujący zabić go ludzie z Bamburgha, potem, gdy schronili się w nim Mac Bethad i jego młodzi towarzysze.

– O tak… Ci ostatni mieli bandziochy bez dna, zwłaszcza Macduff… – Remigiusz uśmiechnął się do własnych myśli.

Choć głośno pomstował na darmozjadów, to tak naprawdę uwielbiał karmić bliźnich… Karmić i opatrywać ich rany. Nic nie sprawiało mu równie wielkiej przyjemności jak sporządzanie leczniczych nalewek i driakwi oraz bandażowanie, zszywanie, nastawianie i wkładanie w łupki uszkodzonych kończyn, a przede wszystkim surowe upominanie cierpiących i wyrzekanie na ludzką niewdzięczność.

– Niestety od jakiegoś czasu nikt nie został ranny… – mruknął i natychmiast pacnął się dłonią w usta. – Boże Wszechmogący, wybacz mi!

– Co tam gadasz? – spytał Anzelm, dłubiąc pogrzebaczem w palenisku.

– Nic takiego. Po prostu wspominam dni, gdy byliśmy sami na tej wyspie, tylko mnisi, pasterze i owce. Przybycie Bjørna wszystko zmieniło… Dla niektórych na zawsze…

Anzelm przeżegnał się wolną ręką.

– Przecież Bjørn nikogo nie zamordował!

– Jego tajemnica to zrobiła – upierał się kucharz. – I powiem ci jeszcze jedno – dopóki Stenskalle jest wśród nas, nikt nie może czuć się bezpiecznie. Ludzie wciąż będą tu umierać. Niech cię nie zwiedzie ta pozorna cisza!

– Obyś nie wypowiedział tego w złą godzinę – szepnął Anzelm.

W tym samym czasie po drugiej stronie Lindisfarne opat i stary wiking zbierali się do powrotu do klasztoru. Jeszcze raz zerknęli na foki pluskające się w przybrzeżnych wodach i zeszli ze wzgórza.

– Niedługo miną dwa lata, jak spisuję twoją opowieść – powiedział niespodziewanie Brendan. – Najwyższa pora, abyś wyjawił, gdzie ukryłeś przedmiot należący do króla.

– On nigdy nie był jego własnością – odparł twardo Bjørn.

– To bez znaczenia. Wiem, że Knut ma do ciebie słabość – w końcu jesteś bratem jego matki – ale jeśli stanowczo zażąda, abyś zdradził miejsce, w którym ukryłeś tę rzecz, nie będziesz miał wyjścia. Zresztą, na jego rozkaz Eryk z Lade zmusi cię do powiedzenia prawdy.

Stenskalle tylko się uśmiechnął.

– Niech spróbuje.

Brendan zerknął z ukosa, żeby sprawdzić, czy olbrzym z niego nie kpi. On sam czuł paniczny lęk przed gwałtownym earlem Northumbrii.

– Liczysz na to, że ochroni cię siostra? – spytał.

– Na nikogo nie liczę oprócz siebie. Życie mnie tego nauczyło – odparł Bjørn. – Świętosława ma swoje sprawy, nie będę zaprzątał jej głowy.

Opat chyba nie wyglądał na przekonanego, bo stary wiking dodał:

– Mówię ci, że nie boję się Eryka. Poradzę sobie z nim.

– Co właściwie was łączy? Czasem wydaje mi się, że jesteście najlepszymi przyjaciółmi, a kiedy indziej, że zaraz się pozabijacie.

– Byliśmy druhami i wrogami – mruknął Stenskalle. – Nieraz walczyliśmy po przeciwnych stronach. Tak było pod Hjörungavágr i późnej pod Svold. Odebrał mi to, co najbardziej kochałem, uratował życie i skazał na niechybną śmierć. Trudno to zrozumieć.

– Rzeczywiście.

– Może najlepiej będzie, jeśli opowiem wszystko po kolei…

Za sprawą przypadku – choć Aslak Wieprz twierdził, że sam Odyn maczał w tym palce – nasz los odmienił się. Na pewno widziałeś kiedyś, ojczulku, żuka przewróconego na grzbiet, bezradnie wymachującego w powietrzu nogami. Może nawet przykucnąłeś przy nim i w przypływie szlachetności podałeś mu zbawcze źdźbło trawy. Tak właśnie stało się z nami.

Nie minął dzień i z bandy rozbitków staliśmy się w kraju Geiry mile widzianymi gośćmi. Jednego dnia przełykaliśmy gorycz porażki, a drugiego dobrze chmielone piwo z piwnic mojej siostry.

– To twoja zasługa, Bjørnie – mówił Aslak. – To ty w godzinie próby ofiarowałeś Odynowi to, co miałeś najcenniejszego. Swój miecz.

– On nie przyjął Blódtanda! – protestowałem, ale sternik wiedział swoje.

– Pozostawił ci go nie bez przyczyny. Pewnego dnia zażąda, abyś spłacił nim swój dług. Nie zawiedź go wówczas.

Aslak był żarliwym wyznawcą Azów, a zwłaszcza Odyna. Głęboko wierzył, że samotny żeglarz Hrafn, któremu przed laty ocaliliśmy życie, gdy dryfował po morzu, był tak naprawdę jednookim Ojcem bogów podróżującym przez świat.

Ja sam także miewałem podobne myśli, ale Olaf śmiał się z nas. W głębi serca wciąż zżymał się na Hrafna, który przepowiedział mu, że nigdy nie zdobędzie tronu Norwegii, o ile przedtem nie przyjmie wiary w Białego Chrystusa16.

– Bogowie nie mają tu nic do rzeczy – twierdził. – Nasze szczęście powróciło, cieszcie się z tego i nie róbcie ponurych min! Bierzcie przykład ze mnie!

Co do jednego miał rację, żadnego z nas nie spotkała taka odmiana losu jak jego. Morski Niedźwiedź w ciągu jednej nocy zabrał mu nie tylko większą część floty, ale także marzenie o powrocie do Norwegii. Nie mówił tego, ale widziałem, że jest zrozpaczony.

I oto wszystko znowu było możliwe. Mógł nawet zostać królem… Pod warunkiem, że wskoczy do łożnicy mojej siostry. Jeśli ktoś sądził, że Olaf będzie się wahał, to grubo się mylił.

On i Geira bez przerwy łasili się do siebie, zupełnie jakby znowu mieli po dwanaście lat. Przez cały dzień obściskiwali się i całowali, on czesał jej długie, złociste loki, a ona szczotkowała mu brodę. Tego, co robili w nocy, można się było tylko domyślać, ale ludzie gadali, że pracowicie usiłują zapoczątkować nową dynastię książąt na Kamieniu.

– Chyba mamy nowego pana… – mówił z powagą Gnierat, starosta, z którym zaprzyjaźniliśmy się na uczcie.

Wiele czasu spędzaliśmy teraz razem, a on opowiadał nam o tym, jak wyglądają sprawy w kraju Geiry.

– Jeśli wasz hovding naprawdę chce zająć miejsce Warcisława u boku naszej pani, to musi okazać się dzielny nie tylko w jej łożnicy. Ktoś musi pokazać Czciborowi i Jomsborczykom, gdzie ich miejsce. I to prędko, bo jak będzie zwlekał, to zjedzą nas z kośćmi. Wiem, co mówię, w końcu nie siedzę tu dla zabawy!

Gnierat miał na myśli to, że z opola, którym zarządzał, wygnali go ludzie Czcibora.

– Zaczęło się niewinnie, od wypasania bydła na naszych pastwiskach, okradania barci, przeganiania oraczy z pola… Potem przyjechał nadęty świński brzuchacz, niejaki Lasota, i zażądał daniny dla księcia w Kołobrzegu. Kazałem mu iść precz, więc poszedł… ale wrócił z dziesiątką wojów, samych tęgich wikingów. Uciekałem tak prędko, że nie zdążyłem zabrać koszuli na zmianę! Odtąd siedzę tu, w Kamieniu, i zbijam bąki, ale chętnie wróciłbym do domu, choćby po to, żeby powiedzieć parę słów temu Lasocie…

Gnierat musiał jeszcze trochę poczekać na wyrównanie rachunków z człowiekiem Czcibora. Na razie w grodzie trwała nieustanna zabawa. W dzień polowania, w nocy trwające do bladego świtu uczty i obłapianie dziewek. Jedno niekończące się weselisko.

Wspominam tamte dni z rozrzewnieniem i nawet dziś, po tylu latach, wciąż pamiętam, gdzie kto siedział przy stole.

Po prawicy Olafa Aslak Wieprz, najsilniejszy i najmężniejszy człowiek, jakiego spotkałem w życiu. Jedyne, czego się bał, to gniew bogów, a zwłaszcza Odyna. Często powtarzał, że Hrafn obiecał mu miejsce u swego boku i że stanie się to niebawem.

Puszczaliśmy jego słowa mimo uszu, bo lubił udawać wieszczka, którym przecież nie był.

Nasz skald Arne Ingvarsson ułożył niejedną pieśń wyszydzającą Aslaka. Gdy zamykam oczy, widzę go, jak brzdąka w struny swojej małej lutni i składa rymy. Do tradycji należało pomstowanie na jakość jego wierszy, a także to, że gniewał się na nas i wyzywał od świń niepotrafiących docenić prawdziwej sztuki.

Obok skalda siadywał Saari, mały człowieczek z ludu Finnów, którego kupiłem na targu niewolników za dwie srebrne monety. Znał się na czarach i leczeniu ziołami, jak nikt inny potrafił tropić zwierzynę i nigdy nie chybiał z łuku. Był wierny i mądry, wart tyle złota, ile ważył.

Dalej Cyryl, pół-Grek, który żeby do nas dołączyć, porzucił wygody rodzinnego domu w Miklagrodzie. Bardzo młody i zawsze roześmiany, jako jedyny zdołał zatrzymać niewolnicę ofiarowaną przez Bardasa Fokasa i wydawało się, że jest mu z nią dobrze. W pasie na biodrach miał zaszyte złote monety, które przysiągł oddać rodzicom swojego zmarłego druha, Ketila Myszy. Wielu z nas dziwiło to, bo pokusa, żeby zatrzymać taki skarb, była wielka.

Do tych, którzy nie wierzyli w szczerość Cyryla, należał Tyrkir, jeden z moich najdawniejszych przyjaciół. Poznaliśmy się, gdy obaj byliśmy jeszcze otrokami17. Wspólnie wędrowaliśmy do Magdeburga, tkwiliśmy w niewoli u margrabiego18 Hodona i uciekaliśmy z „gościny” w jego przerażającym zamku. Po latach Norny znowu splątały nasze nici. Jego towarzystwo podczas uczty nie należało do miłych, jako że stronił od piwa i wciąż narzekał na swój los.

– Prześladuje mnie pech, Bjørnie… – żalił się jak dziecko. – Wiesz przecież, że wyruszyłem w tę podróż, żeby skończyć z dawnym życiem, myślałem, że zapomnę o Ardete, wyrzucę ją z pamięci… Bóg ukarał mnie za brak stałości, zabrał Pelagię, z którą było mi dobrze…

– Napij się – przekonywałem go – nie ma nic lepszego na troski.

Ale on nie chciał słuchać. Doprawdy, od urżniętego pijaka gorszy jest tylko taki, który uparł się, że nigdy więcej nie zajrzy do kielicha.

– Nie mogę patrzeć na Cyryla i jego dziewkę… – narzekał, puszczając mimo uszu moją radę. – Ona tak bardzo przypomina swoją siostrę…

– Napij się!

Tyrkir kręcił głową, a ja nie nalegałem, w końcu przy stole byli o wiele milsi towarzysze.

Pamiętam, gdzie siedzieli Ketil Jarzębina i Ketil Chromy, a także Skiggi, Aki, Hlenn, Ivar, Kagi, Biały Runolf i Ogmund Barania Łopatka… Tak, to były dobre czasy. Zasypiałem i budziłem się pod stołem, objedzony wieprzowiną i opity piwem jak bąk. Nigdy przedtem ani potem nie czułem się równie beztrosko.

Szczęście wciąż nie opuszczało Olafa, bo widok dymu unoszącego się nad płonącym stosem pogrzebowym dostrzegły załogi jeszcze dwóch ocalałych statków. Tryggvason miał teraz pod sobą ponad dwie setki wojów, a z tymi, którzy służyli Geirze, dawało to niemałą siłę. Wystarczającą, aby upomnieć się o prawa jego kobiety.

Co z tego, skoro on wolał ucztować.

Pewnego dnia Aslak Wieprz obudził mnie, kopiąc w udo. Wciąż byłem pijany i wcale mi się to nie spodobało.

– Czego?

– Musimy porozmawiać z Olafem! On nie może bawić się bez końca! W tym grodzie jest za dużo ludzi, zagroda dla świń świeci pustkami, kończą się kasza i mąka!

– Nie marudź, przyjdź, jak zabraknie piwa… – chciałem obrócić się na drugi bok, ale Aslak mi nie pozwolił.

– Jak skończy się spyża, ludzie rozlezą się w jej poszukiwaniu. To będzie nasz koniec. Trzeba teraz, póki mamy dość siły, uderzyć na Czcibora. Przynajmniej po to, żeby zebrać zapasy na zimę!

Byłem już trzeźwy i po namyśle przyznałem mu rację. W trójkę: ja, on i Arne poszliśmy do komnaty Geiry. Słońce stało wysoko na niebie, ale moja siostra i Olaf jeszcze nie opuścili łoża. Właściwie nie było w tym nic dziwnego, bo udali się na spoczynek po uczcie trwającej do białego rana.

– Być może trzeba będzie wywlec go za nogi. Zostawcie to mnie, pilnujcie tylko, żeby baba nie narobiła wrzasku – zalecał Aslak.

Plan był dobry, ale nie przewidzieliśmy jednego: drzwi sypialni pilnował naburmuszony Dixin. Najwyraźniej ktoś zdradził mu nasze zamiary.

– A wy tu czego! Nie wolno! Pani śpi! – piał, wymachując szerokimi rękawami habitu. – Idźcie precz, bo każę uciąć wam głowy!

Od jakiegoś czasu denerwował mnie ten człowieczek. Chyba wydawało mu się, że naprawdę jest kimś ważnym. Złapałem go za kołnierz i uniosłem na wysokość oczu.

– Przestań się drzeć, bo zaraz sam urwę ci łeb – burknąłem.

Choć blady ze strachu, syknął:

– Ty bękarcie, popamiętasz mnie…

Roześmiałem się i odstawiłem go na bok.

Aslak pchnął drzwi i weszliśmy do alkowy. Olaf i Geira spali w najlepsze. Żeby słońce nie raziło ich w oczy, zasłonili okno koszulą dziewki. Moja siostra golusieńka jak w chwili narodzin zarzuciła nogę na biodro mężczyzny, wypięła tyłek i chrapała niczym smok. Na ten widok Arne zrobił markotną minę i wyrecytował:

– Światło poprzedzające krok

Ujrzało strojną sosnę

W ramionach drzewa bitwy

– Chcę zamknąć księżyce rzęs19.

– Jeszcze nie wytrzeźwiałeś? – szepnąłem, bo za każdym razem zaskakiwał mnie, gdy zaczynał gadać jak człowiek niespełna rozumu, i na dodatek twierdził, że to zasługa miodu poezji20.

– Cierpię, ale ty i tak tego nie pojmiesz, bo jesteś prostakiem! – odburknął skald.

– Niech ci będzie – mruknąłem pojednawczo. – Wierzę, że widok pośladków strojnej sosny przyprawia cię o gęsią skórkę, ale musimy ją obudzić, a gdy tak się stanie, drzewo bitwy będzie wściekłe.

Aslak rozejrzał się po komnacie i zobaczył ustawiony przy łożu cebrzyk z wodą. Widocznie Olaf zaopatrzył się w nią na wypadek, gdyby go suszyło. W takich sprawach bywał nad podziw zapobiegliwy.

Sternik uniósł naczynie nad śpiącymi i wylał jego zawartość na ich głowy.

Olaf i Geira natychmiast ocknęli się, z trudem łapiąc powietrze. Pewnie wydawało im się, że wpadli do jeziora.

Dziewczyna skuliła się, drżąc z zimna, i odruchowo zakryła nagość kocem, a Tryggvason ryknął gniewnie:

– Co z wami?! Szaleju się objedliście?!

– Chciałem ich powstrzymać! Ten szatański pomiot groził, że urwie mi głowę! – piszczał Dixin.

Aslak nie zwracał na księdza najmniejszej uwagi.

– Ludzie Czcibora zajmują pograniczne opola, wszędzie osadzają swoich starostów. Nie utrzymasz drużyny bez srebra i spyży. Jeśli niczego nie zrobisz, to na wiosnę trzeba będzie uciekać z tego kraju. Oczywiście możesz zabrać ją wtedy ze sobą – wskazał skuloną na łóżku Geirę.

Olaf zagryzł wargi. Przez dłuższy czas milczał, drapiąc się po przyrodzeniu.

– Najjaśniejsza pani! Ja protestowałem! Nie godziłem się na to! – wrzeszczał ksiądz.

– Och, zamknij się wreszcie Dixin! – warknęła Geira.

Kilka dni później drużyna Olafa wyruszyła z Kamienia na północ, a potem brzegiem morza w stronę Kołobrzegu. Razem było nas ponad trzy setki i była to siła, z którą każdy musiał się liczyć.

Nie było wielu chętnych, żeby sprawdzić to na własnej skórze. Bez większych przeszkód wygnaliśmy ludzi Czcibora ze wszystkich opanowanych przez nich gródków i siół, a tam, gdzie stawiali opór, po prostu ich zabiliśmy.

Jeśli dochodziło do walki, bywała twarda, bo woje mojego stryka przeważnie pochodzili z kraju Swijów i potrafili rąbać. Gdyby ich książę – tak kazał tytułować się Czcibor – nie pozwolił nam się zaskoczyć, mogłoby być różnie.

W odbitych wioskach Olaf wprowadzał nowe porządki. Kazał miejscowym oddawać trzecią część zapasów zgromadzonych na zimę: zboże, mąkę, kaszę, solone i wędzone ryby, gomółki sera i beczki piwa. Zdobytą spyżę oraz część bydła odsyłał do Kamienia. Gdy wydało mu się, że miejscowi za bardzo spoufalili się z rządcą Czcibora, topił biedaka w studni, żeby ludzie przy każdym łyku wody wspominali udzieloną nauczkę. Taki los spotkał między innymi Lasotę, a Gnierat był z tego powodu bardzo szczęśliwy.

– Mogłeś zważać na to, z kim zadzierasz! – wrzasnął, spluwając do wody, zupełnie jakby to mogło jej jeszcze zaszkodzić.

Dopiero po kilku tygodniach takiego „porządkowania” spraw, Czcibor wysłał naprzeciw nam drużynę. Sam stanął na jej czele, a gdy go ujrzałem, zrozumiałem, dlaczego aż dotąd nie napotkaliśmy poważnych przeszkód.

Brat Mieszka mocno się postarzał. Był człowiekiem sędziwym, bardzo otyłym i niechętnym do wdawania się w awantury. W niczym nie przypominał słynnego Kołobrzeskiego Dzika, który pobił Niemców i Wieletów pod Cedynią.

Spotkaliśmy się na śródleśnej polanie, a ludzie Czcibora przydźwigali go na krześle osadzonym na dębowych drągach. Trzeba było czterech tęgich chłopów, żeby unieść spaślaka.

Książę na Kołobrzegu otarł pot z czoła, sięgnął po stągiew z piwem i pił długo, a grdyka chodziła mu tam i z powrotem. Sądząc po czerwonym, pokrytym krwawymi żyłkami nochalu, za często to robił. Gdy ugasił pragnienie, obrzucił nas gniewnym wzrokiem.

– Który z was jest Olafem, przybłędą, który grabi ziemię, kradnie bydło, straszy ludzi i ośmiela się topić moje wierne sługi w studniach? Hę?!

– To chyba ja, drogi stryjaszku – odparł z uśmiechem Olaf.

Czcibor charknął na ziemię. Miał wielką rozłożystą brodę, której nie zaplótł w warkocze, więc część plwociny zawisła na niej długą strużką.

– Coś ty powiedział?

– Jestem teraz mężem twojej bratanicy, więc chyba mogę cię tak nazywać?

– Śmiało sobie poczynasz! – burknął Czcibor. – Gdybym był młodszy, raz-dwa starłbym ci z gęby ten paskudny uśmieszek!

– Ale nie jesteś, kochany stryku – wtrąciłem się. – Wszyscy wiemy, jak sprawy stoją. Gadasz z nami, bo nie masz dość sił, żeby się nam przeciwstawić. Decyduj: albo będziesz się z nami bił, albo uciekaj za Regę!

Czcibor spojrzał na mnie ponuro. Chciał znowu charknąć, ale rozmyślił się. Głupio by to wyglądało, gdyby i tym razem się opluł.

– Ty też jesteś mężem Geiry? – spytał szyderczo. – Jak się zwiesz, pyskaczu, i dlaczego nazywasz mnie strykiem?

– Bo nim jesteś – odparłem. – A na imię mi Bjørn. Pamiętasz mnie?

Oczy mu błysnęły.

– Bjørn… Ha! To naprawdę ty? Mieszko będzie rad, że żyjesz. Mówił, że porwali cię piraci…

– Jak widzisz, wróciłem, a co do porwania, to wyszło mi na dobre.

– Może i tak? – mruknął. – Wyglądasz na silnego chłopa. Szkoda, że mój brat cię nie uznał. Ja też popełniłem ten błąd, dorobiłem się ze dwudziestu bękartów, a teraz, gdy potrzebuję pomocy, nie ma u mojego boku żadnego z nich…

– Dość tego gadania! – zniecierpliwił się Olaf. – Skoro nie chcesz walczyć, to zmykaj za rzekę!

Czcibor nabzdyczył się, nie w smak mu były nasze słowa. Pewnie inaczej wyobrażał sobie tę rozmowę. Milczał długo, posapując, ale wreszcie rzekł:

– Skoro Geira wzięła cię za męża, Olafie, to rzeczywiście jesteśmy rodziną i nie mamy po co się bić. Istotnie, zająłem kilka należących do niej wsi, bo nie chciałem, żeby wpadły w obce ręce… Kobieta bez mężczyzny jest łatwym łupem dla złych ludzi… Tak, zrobiłem to dla jej dobra! Myślę, że możemy zostać przyjaciółmi.

– Bardzo się cieszę! – powiedział Olaf, z trudem hamując śmiech.

Czcibor zrobił niesłychanie sprytną – w jego mniemaniu – minę.

– Nie tylko ja byłem przykry dla Geiry. Co będzie z Jomsborczykami, odpuścicie im, hę?

– Nikomu niczego nie odpuścimy – odparł twardo Olaf.

– To dobrze… Bardzo dobrze… Strasznie się ostatnio rozzuchwalili. Zróbcie z nimi porządek, a nie znajdziecie na całym Pomorzu człowieka szczęśliwszego ode mnie!

Biedny starzec. Z radości, że jego wrogowie będą się ze sobą bić, aż przebierał nogami. W dodatku był pewien, że nie zdajemy sobie z tego sprawy.

– Tak, tak, nauczcie ich moresu! Niech ten łotr Palnatoki zrozumie wreszcie, gdzie jest jego miejsce! Złożył hołd Mieszkowi, a mimo to nie ma roku, żeby jego ludzie nie splądrowali mojego wybrzeża! Tłumaczy się, że to samowola, że załogi drakkarów muszą gdzieś zaopatrzyć się w spyżę przed daleką wyprawą, ale to same łgarstwa! Wepchnijcie mu je do gardła! O tak! Zróbcie to!

Zapewnił nas raz jeszcze, że nie ma o nic żalu, i kazał nieść się z powrotem do Kołobrzegu. Czterech silnych chłopów aż jęknęło, unosząc lektykę.

Gdy on i jego drużyna znikali w puszczy, jeszcze krzyczał do nas bardzo zadowolony z targu, jaki w swoim mniemaniu dobił:

– Zróbcie porządek z piratami z Jomsborga! Niech poznają wasz gniew! Ha! Ha! Ha! Błogosławię wam, moi synkowie!

Spojrzałem na Olafa, a on pokręcił smutno głową.

Dzik z Kołobrzegu naprawdę bardzo się zestarzał.

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

15 Cena – kolacja spożywana w klasztorze zazwyczaj między godziną siedemnastą a osiemnastą. Cena przysługiwała braciom tylko wówczas, jeśli pracowali fizycznie w polu. W pozostałe dni jedynym posiłkiem było prandium, czyli obiad.

16 Biały Chrystus – nazwa nadana przez Normanów chrześcijańskiemu Bogu. Najprawdopodobniej pochodziła od białej koszuli, którą zwyczajowo otrzymywali ochrzczeni.

17 Otrok – chłopiec, niedorostek.

18 Margrabia – pan feudalny podlegający cesarzowi i sprawujący pełnię władzy cywilnej i wojskowej nad terenem przygranicznym, czyli marchią.

19 Kenningi: światło poprzedzające krok – wzrok, strojna sosna – kobieta, drzewo bitwy – mężczyzna, księżyce rzęs – powieki.

20 Miód poezji (skaldenment) – cudowny trunek, dzięki któremu Odyn pozyskał dar układania pieśni, którym obdarza skaldów. Aby go zdobyć, bóg uwiódł Gunnlud, córkę olbrzyma Gillinga. Wykorzystał ją, wypił strzeżony przez nią miód i uciekł pod postacią orła.

Dalsza część dostępna w wersji pełnej