Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawdziwa miłość jest jak piosenka – gdy raz wpadnie w serce, trudno o niej zapomnieć
Gdy pewnej niezwykle ciepłej jesieni przed kilku laty rodzina Liśkowiaków decydowała się na opuszczenie swych ukochanych Międzyzdrojów, myślała, że właśnie rozpoczyna nowe życie. Życie pozbawione starych błędów i złych wspomnień. W przepięknych okolicach Kotliny Kłodzkiej okazuje się jednak, że pozornie zabliźnione rany z przeszłości, jeśli nie zostały właściwie opatrzone, wciąż mogą krwawić i powodować trudny do zniesienia ból.
W trzeciej odsłonie swego powieściowego cyklu Katarzyna Targosz losy dobrze znanych czytelnikom Kseni, Mateusza i Skylar łączy z nowymi postaciami, które po raz kolejny wywracają ich świat do góry nogami. Autorka znów przygotowała dla czytelników poruszającą, nieoczywistą i zaskakującą opowieść o ludzkich emocjach, powracających wątpliwościach i życiowych pomyłkach, od których nikt z nas nie potrafi uciec, a z którymi każdy musi się zmierzyć. Tym razem poza poezją T.S. Eliota towarzyszyć nam będą słowa nieco zapomnianych polskich piosenek, które za sprawą jednej z bohaterek wybrzmią na nowo, zachwycając swą mądrością, czułością i pięknem. Czy ich przesłanie stanie się opatrunkiem, który pozwoli na trwałe uzdrowienie zranionych serc?
Katarzyna Targosz uświadamia nam, że decyzja o zejściu ze złej drogi jest piękna, ale i trudna. Ciężko jest bowiem określić od nowa samego siebie. Mateusz, bohater książki, pokazuje jednak, że warto ją podjąć ‒ nawet jeśli oznacza to walkę każdego dnia od nowa.
Karolina Jurkowska, autorka bloga „Rozkminy Tiny”
Katarzyna Targosz - autorka bestsellerowych powieści Szlak Kingi, Sanatorium doktora Kramera oraz Powierzchnia, a także bajek dla dzieci Aniołek Gabryś i Szymek rozrabiaka oraz Aniołek Gabryś i Szymek starszy brat. Prowadzi bloga matkanaszczycie.pl. Mieszka w Bukowinie Tatrzańskiej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 268
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2022 by Wydawnictwo eSPe
redaktor prowadzący: Magdalena Kędzierska-Zaporowska
korekta: Barbara Pawlikowska
redakcja techniczna: Paweł Kremer
projekt okładki: Lena Wójcik
ilustracja: Liliya / Adobe Stock
zdjęcie na okładce: HayDmitriy, Photo_life / chroma stock
Wydanie I | Kraków 2022
isbn: 978-83-8201-120-3
Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl
lub bezpośrednio w wydawnictwie: ✆ 603 957 111, ✉ [email protected]
Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.
Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
Skład wersji elektronicznej
Monika Lipiec /Woblink
Czas teraźniejszy i czas, który minął
Razem obecne są chyba w przyszłości
A przyszłość jest zawarta w czasie, który minął.
T.S. Eliot, Cztery kwatery
Przeł. Czesław Miłosz
– Myślałam, że mamy to już przerobione – głos Skylar dźwięczał w słuchawce tak wyraźnie, jakby była w pokoju obok, a nie na innym kontynencie. – A poza tym nawet z tą pooraną gębą wciąż jesteś cholernie przystojnym typem.
– Mówisz tak, Kicia, bo ciągle ci się podobam – wysilił się na żart.
Kiedyś tytułował ją w ten sposób, bo takie było jego podejście do dziewczyn. Dzieliły się dla niego na kicie, dziunie i pasztety. To pierwsze określenie było zabarwione odrobiną czułości, więc zasługiwały na nie tylko najlepsze partie. Takie, którym można poświęcić odrobinę więcej uwagi. Jak Skylar. Z początku…
Później wiele się wydarzyło. Długo nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. On wyjechał z rodzinnej miejscowości, Skylar została. Prowadziła pensjonat tuż przy plaży, wyszła za mąż. Aż któregoś dnia ich drogi znowu się skrzyżowały i od tamtego momentu zostali przyjaciółmi. Obecnie określenie „Kicia” było już tylko żartobliwym wspomnieniem początków ich znajomości.
– Patryk też tak twierdzi – odparła Skylar ze śmiechem. – A na pewno mu się nie podobasz. Nawet cię nie lubi. – Znów się zaśmiała, przywołując w pamięci dni niegdyś bolesne, a obecnie wzbudzające jedynie uśmiech.
– Wiem, wiem, kosa na całe życie. Pozdrów go ode mnie. Kiedy ruszacie?
– Jeszcze dziś. Nie mamy zbyt wiele czasu.
– I nie będzie z wami kontaktu?
– Poza miastem może być słabo. Ponoć w dżungli jest kiepski zasięg – mówiła, nadal się śmiejąc.
Była w bardzo radosnym nastroju, czemu trudno było się dziwić. Po dwudziestu dwóch latach życia miała przecież poznać swą drugą żyjącą krewną – babcię, o której istnieniu dopiero niedawno się dowiedziała.
Kiedy miała dziewiętnaście lat, przez niezwykłe zrządzenie losu – a może Boży plan, jak twierdzili co niektórzy – znalazła rodzinę swego ojca, której tak długo szukała. A konkretnie jego matkę, mieszkającą w jakiejś zapadłej wiosce w Ameryce Południowej.
Skylar i jej mąż Patryk długo zbierali na podróż, aż w końcu Ksenia, dowiedziawszy się o wszystkim, wsparła ich sporym zastrzykiem gotówki, i obecnie marzenie dziewczyny było w trakcie realizacji.
– Dlatego dobrze wdrukuj sobie w mózg moje słowa, bo możesz ich prędko znowu nie usłyszeć – kontynuowała. – Możesz być spoko gościem. Zresztą dobrze o tym wiesz.
– Wiem?
– Gdyby tak nie było, już dawno zrobiłbyś sobie operację plastyczną. A nie zrobiłeś, bo?
– Nie ma takiej operacji, która mogłaby całkiem je usunąć…
– Nie, to nie ta odpowiedź. Z waszymi możliwościami, dostępem do klinik w Szwajcarii i tak dalej na pewno coś niecoś dałoby się zrobić. A ty nie zrobiłeś nic, bo?
– Bo chcę pamiętać.
– Te blizny czynią cię lepszym. – Tym razem ton Skylar był całkiem poważny.
– Czasami tak bardzo mi żal, Kicia…
– Przestań. To też już przerobiliśmy. Zresztą, co ci mogę powiedzieć… Mnie nie jest żal.
– Wiem, Patryk to pewnie świetny mąż.
– Nie inaczej.
Na chwilę zapadła cisza, aż w końcu dziewczyna powiedziała:
– Słuchaj, stary, nie stać mnie na to, żeby tak sobie milczeć przez telefon z drugiego końca świata. Pamiętaj, kim jesteś, kim chcesz być, a kim nie. Tyle. Dasz radę.
– Dzięki.
– Spoko.
– Udanej podróży i… Żeby babcia okazała się fajna. Nie wiem, czego ci jeszcze życzyć.
– Do usłyszenia, Mateusz!
Rozmowy ze Skylar zazwyczaj mu pomagały, jednak nie tym razem. Zostawienie za sobą wszystkiego i rozpoczęcie nowego życia wcale nie było takie łatwe, nawet kiedy miało się do tego wszelkie dostępne środki. Dzięki rodzinnej fortunie nigdy nie musiał się martwić o pieniądze i przyziemne sprawy. Mógł mieszkać, gdzie chciał, studiować, co chciał, być, kim chciał. Teoretycznie.
Najprzystojniejszy w szkole, obiekt westchnień dziesiątek dziewczyn. Jeździł super furą, wakacje spędzał w ekskluzywnych kurortach, żył jak król. I nie wiedział wtedy, że jest swoim największym wrogiem…
Już raz zaczynał nowe życie, jakże inne! Rozpoczęcie studiów, własne mieszkanie w wielkim mieście. Ależ miał oczekiwania… Codziennie melanż, codziennie inna panienka – tak miało być, lecz niespodziewanie na samym początku los pokrzyżował te wszystkie plany. Jedna niefortunna impreza i skończył ze szkaradnie pociętą twarzą, ciesząc się przy tym wszystkim, że nie stracił oka.
Powiedzieć, że to był kubeł zimnej wody, to mało. W jednej chwili zawaliło się całe jego życie – wszystko, co znał, wszystko, czym żył, nagle stało się obce. Nie był już tym pewnym siebie przystojniakiem, czerpiącym pełnymi garściami to, na co tylko miał ochotę. Czuł się jak Quasimodo ze złotą kartą, bez prawdziwych przyjaciół, bo wszystkie jego znajomości były oparte na pozorach.
I wtedy pojawiła się Skylar, mówiąc mu, że może być spoko facetem. Tak właśnie powiedziała. Proste słowa, które ponownie wywróciły jego świat do góry nogami. Nigdy przedtem nie myślał o swoim życiu w kontekście konsekwencji własnych wyborów. Wcześniej świat był dla niego wielkim McDonaldem, w którym zamawiał, co chciał, i natychmiast to dostawał. A po wszystkim zostawała tylko garść nic nieznaczących odpadków.
Wtedy, trzy lata temu, to był niezwykły, przełomowy czas dla całej jego rodziny. Pod wpływem nawarstwienia pozornie niezwiązanych ze sobą wydarzeń zarówno jego ojciec, jak i macocha doszli do wniosku, że czas na radykalną zmianę. Opuścili nadmorski apartament i wraz z dziećmi przenieśli się do pałacyku w górach, by zacząć wszystko od początku.
Mateusz przeprowadził się wraz z nimi. Nie zamierzał wracać do nowego mieszkania w wielkim mieście ani do swego dawnego życia, choć innego nie znał. Musiał je dopiero odnaleźć. Sprawdzić nowe drogi, nowe sposoby postępowania, określić od nowa samego siebie. To było bardzo trudne zadanie, które wciąż odrabiał.
Trzy lata później
Nie było żadnej rady na to, że rozpoczął się jeden z dwóch najtrudniejszych okresów w roku. Świeża zieleń drzew porastających okoliczne pagóry zmieniła się w bardziej dojrzałą i ciemniejszą. Trawy wybujały niczym „suchy przestwór oceanu” z Mickiewiczowskich Stepów akermańskich, a w ogrodach okazałe różane krzewy pyszniły się licznymi odcieniami żółci, lila i czerwieni. Wszystko to dobitnie wskazywało na jedno – rozpoczęły się wakacje. Jeszcze dobitniej wskazywał na to natężony nagle ruch, tłok i hałas. Przez te dwa letnie miesiące turyści zmieniali senne podgórskie uzdrowiska Kotliny Kłodzkiej w tętniące życiem ośrodki rozrywki.
Mateusz nie lubił tego czasu, choć przecież powinien być przyzwyczajony do sezonowych turystycznych najazdów – większość życia spędził w Międzyzdrojach, jednym z najpopularniejszych nadmorskich kurortów. Jednak w górach było jakoś inaczej. Cisza rozległych borów, granie świerszczy, kumkanie żab, woń leśnych ziół i igliwia – to wszystko wydawało się tu tak naturalnymi zjawiskami, że kiedy zostawały przyćmiewane wonią spalin albo zapachami grilla, krzykami turystów i pijackimi śpiewami, był to jakiś niemiły zgrzyt, coś, co budziło sprzeciw i rozdrażnienie.
– Ale się ze mnie zrobił lamus… – mruknął do siebie na te rozmyślania. Był przecież w wieku, w którym zazwyczaj to grille i pijackie imprezy wydają się bardziej interesujące od piękna przyrody i spokoju górskich łąk.
A jednak Mateusz nie przypominał standardowego dwudziestosześciolatka. Nie przypominał też w niczym samego siebie sprzed kilku lat. Po wielu wewnętrznych walkach i poszukiwaniach własnej drogi, po nieudanych próbach zaczynania od nowa, po wysiłkach dogadania się z samym sobą i określenia siebie na nowo, świadomie wybrał takie właśnie życie – blisko przyrody, z dala od ludzi i pędu współczesnego świata.
Choć początkowo mieszkał z rodziną w ekskluzywnym pałacyku blisko ich rodzinnego imperium, jakie tam zbudowali, później podjął kilka prób życia na własną rękę. Nawet kolejny raz zdecydował się rozpocząć studia, tym razem we Wrocławiu, ale szybko z nich zrezygnował, nie odnajdując się już w studenckim świecie. Ostatecznie przeniósł się na zbocze ponad doliną, w której stał rodzinny pałacyk, do nowo wybudowanego, niewielkiego domku. Prowadziła do niego stroma i kamienista polna droga. Tutaj można było jeszcze prawdziwie zniknąć, odpocząć od ludzi, a mówiąc dobitniej – stać się pustelnikiem.
A tego właśnie chciał. Chyba…
Swoje najlepsze lata spędzał z dala od atrakcji tego świata, wychodząc z założenia, że jeśli nie będzie miał okazji do popełnienia błędu, to go nie popełni. Ostatnio jednak coraz częściej nachodziły go wątpliwości, czy dobrze wybrał. Mówią, że najlepszym sposobem, by nie ulec pokusie, jest nie dopuszczać do tego, by się ona pojawiła. Ale czy naprawdę o to chodziło?
Skąd można było wiedzieć, czy jest się dobrym, czy złym, jeśli nie przechodziło się prób? Gdyby seryjnego mordercę zanurzyć na całe życie w kapsule na dnie oceanu, nikogo by nie zamordował, ale czy to uczyniłoby go dobrym człowiekiem?
Przez pewien czas faktycznie jedynie siedział w swoim górskim domku, niczym jakiś samotny farmer ze starego westernu. Domek był jednak świeżo postawiony i bardzo nowoczesny, nie mógł więc wzorem owego farmera zajmować się ciosaniem bali drewna, rąbaniem szczap do kominka – kominek był elektryczny – czy naprawą spróchniałego dachu. Zresztą, do takich zadań i tak nie bardzo go ciągnęło, nie miał też jakiejś szczególnej pasji, którą chciałby rozwijać.
Kiedy Ksenia zaproponowała mu prowadzenie stadniny, zgodził się szybko, ponieważ samo oglądanie zachodów słońca – choćby najpiękniejszych – i czytanie książek – choćby najciekawszych, to było trochę za mało, żeby wieść satysfakcjonujące życie.
Praca w stadninie wiązała się jednak ze znacznie liczniejszymi kontaktami z ludźmi. Pojawiła się Gosia, która robiła do niego maślane oczy, i Monika ze sklepu z pamiątkami, która była bardzo seksowna. I była jeszcze Skylar. Zawsze była i pewnie zawsze będzie…
Ostatni raz obrzucił okiem swoje włości – szmat falujących łąk ciągnących się wzdłuż zbocza w dół, fragment lasu rozpościerający się powyżej oraz biały domek określany mianem nowoczesnej stodoły, stojący pomiędzy. Potem wrzucił kilka gratów na pakę swego niebieskiego dodge’a ram i wsiadł za kierownicę.
Potarł się po poznaczonej bliznami twarzy, odpalił silnik, wrzucił bieg i ruszył wąską gruntową drogą, głębokimi koleinami prowadzącą w dół.
Jeśli jest coś, w czym ludzie osiągnęli perfekcję, to jest to umiejętność samooszukiwania się. Chcielibyśmy móc oszukać Boga, jakoś ukryć ten czy tamten grzech, ale wiemy, że tego zrobić się nie da, więc oszukujemy przynajmniej samych siebie.
Jakie to głupio ludzkie, wiedzieć, że robi się coś złego, a jednocześnie mieć nadzieję, że ujdzie nam to na sucho, że jakoś się z tego wyplączemy. Od najmłodszych lat uczymy się tego, że nasze działania mają swoje konsekwencje, lecz równocześnie nieustannie kombinujemy, jak to ominąć. Ci, którzy myślą, że się da, są podwójnymi głupcami.
Ci, którzy MAJĄ NADZIEJĘ, że się da, są całą resztą. Gdyby nie ta nadzieja… Gdybyśmy od razu mieli całkowitą pewność, że nasze działanie przyniesie nam dotkliwą karę, może popełnialibyśmy choć trochę mniej błędów.
Każdy medal ma dwie strony. Nadzieja, sama w sobie dobra i wzniosła, potrafi mieć i swoją mroczną odsłonę.
Ja już chyba nie mam nadziei. A „Skoro nie mam nadziei, bym jeszcze powrócił/ Niech mówią za mnie te słowa”1.
Ksenia odłożyła długopis i zamknęła Dziennik upadku – książkę, do pisania której miała już nigdy nie wracać. Oprawiony w złoconą skórę notes włożyła do zamykanej na klucz szuflady antycznego biurka.
Nim wyszła ze swego gabinetu, zerknęła jeszcze w lustro, oprawione w bogato zdobioną złotą ramę. Zatrzymała się, patrząc sobie w oczy.
Nie była pewna, co w nich dostrzega. Raz zdawało się jej, że są to oczy kochającej i spełnionej żony i matki, a innym razem, że to spojrzenie tej młodej, zbuntowanej dziewczyny, którą życie złapało w pułapkę i zamknęło w kapsule czasu. Myśląc o niej, Ksenia miała ochotę się rozpłakać.
– „Skoro nie mam nadziei, bym jeszcze powrócił…” – wyszeptała słowa zapisane w notesie. Słowa z jej ukochanego wiersza, którego wersy towarzyszyły jej nieustannie już tyle lat.
Lat… Lata upłynęły. Czas to drań. Działający niepostrzeżenie złodziej. Nie ma nadziei, by wróciło to, co przeminęło. Tamta dziewczyna.
Lecz skoro była przeszłością, czemu tak często spoglądała na nią z lustra?
Kiedy sześć lat temu Ksenia poznała Kingę – osobę, która wywołała sporą rewolucję w jej życiu – tamta właśnie skończyła czterdziestkę i nie wyglądało na to, by ten fakt choć trochę ją smucił. Kinga była wesoła, pogodna, pewna siebie i bardzo zakochana we własnym mężu.
Ale Ksenia nie była Kingą. Były od siebie całkiem różne. I choć się przyjaźniły – przynajmniej do niedawna, a nawet obie zajmowały się pisaniem – jedna jako autorka powieści, druga jako dziennikarka – to na tym podobieństwa się kończyły.
Ksenia dobiegała obecnie wieku, w którym była Kinga, kiedy się poznały, i czuła się tym przerażona. Choć dzięki swej fortunie mogła kompleksowo dbać o urodę i na zewnątrz wyglądała właściwie tak samo jak te sześć lat temu, to upływ czasu odcisnął swe piętno na jej wnętrzu. Z każdym rokiem zadawał coraz boleśniejszy cios dziewczynie, która tam mieszkała. Dziewczynie, która nie umiała być dojrzałą – litości, jak to okropnie brzmiało! – kobietą. Dziewczynie, która wciąż pragnęła czymś się nasycić, chwycić ostrą krawędź emocji, pokaleczyć się i poczuć, że naprawdę żyje.
*
– Kolacja będzie za pół godziny – poinformowała ją Gosia. – Pan Marek z chłopakami mają niedługo wrócić – dodała w ramach wyjaśnienia. – Ale mogę też podać pani teraz…
– Nie trzeba – przerwała jej Ksenia, unosząc dłoń. – Może być za pół godziny. Wszystko jedno.
– Mateusza przypadkiem nie będzie? – rzuciła dziewczyna, niby mimochodem. – Bo nie wiem, ile nakryć dać…
Ksenia przecząco pokręciła głową, wracając do swych rozmyślań na temat nadziei. Oto kolejny przykład tego, jak potrafi być zwodnicza.
Rozumiała Gosię, może na jej miejscu kombinowałaby tak samo. Przecież Mateusz był znakomitą partią – bogaty, przystojny, młody i inteligentny, albo i w innej kolejności, jednak pewnie właśnie to pierwsze odgrywało największą rolę. Gosia też była młoda, niebrzydka i pewnie miała sporo zalet, na które Ksenia nie zwracała uwagi, więc może i miała prawo do tej swojej nadziei na niezłe ułożenie sobie życia. Cóż jednak z samej nadziei, bez szans na jej spełnienie?
Rozmyślając o spełnieniu i niespełnieniu, Ksenia nalała sobie kieliszek wina. Wziąwszy go w dłonie o długich złotych paznokciach, właśnie wychodziła z kuchni, kiedy młoda gosposia rzuciła:
– Pewnie bliźniaki jeszcze będą musiały się umyć przed kolacją. Po tych koniach to strasznie wszystko śmierdzi.
Ksenia zatrzymała się gwałtownie w pół kroku, co sprawiło, że kieliszek w jej dłoniach zadrżał, a wypełniające go wino zakołysało się niczym morze podczas sztormu.
– Poszli na konie? – spytała, nie odwracając się.
Nie była pewna swego wyrazu twarzy w tamtej chwili. Może malowało się na niej zaniepokojenie? A może drwiący uśmieszek, którym rzucała losowi wyzwanie?
Na pewno widać było na niej zaskoczenie.
– No tak, chłopcy strasznie chcieli.
– Marek nie lubi koni – stwierdziła Ksenia z dziwnym wyrzutem w głosie, jakby to było winą gosposi, po czym odwróciła się do niej, gdyż przedłużające się stanie tyłem zaczęło wyglądać dziwnie.
– No ja wiem. – Gosia pozwoliła sobie na uśmiech. – Ale chłopaki go męczyli i męczyli. A pani była zajęta pisaniem. Pan Marek nie chciał, żeby odrywali panią od pracy. Zresztą, pewnie bliźniaki jeżdżą z panem Arturem, prawda?
– To nie mogli iść sami?! Po co ciągnęli Marka ze sobą? – rzuciła gniewnie Ksenia i zaraz wbiła złoty paznokieć palca wskazującego w kciuk, aż do bólu – taki był jej sposób na samokontrolę – w drugiej dłoni wciąż ściskając kieliszek. Choć miała ochotę nawrzeszczeć na Gosię, zdawała sobie sprawę, że w tej sytuacji nie ma żadnej jej winy. Marek tak rzadko bywał w domu w ciągu dnia, a teraz – kiedy akurat raz mu się zdarzyło, to musiał wymyślić sobie właśnie konie…
Nie mogła pokazać po sobie, że coś jest nie tak. Zresztą, zaraz przyszło jej do głowy, że może wcale nie było? Cóż takiego miałoby się stać? Cóż mogłoby wyniknąć z ich spotkania?
A gdyby… A gdyby coś się jednak stało, to może właśnie na to czekała?
Miałaby wreszcie swoją „ostrą krawędź emocji”.
Jadąc krętą i wąską boczną szosą, prowadzącą dnem porośniętego lasem wąwozu, Mateusz zastanawiał się, czy zajść do sklepu Moniki. Kompletnie nie interesował go oferowany tam asortyment, ale sama sprzedająca – to już co innego…
Tak z pozoru błaha kwestia jak wejście bądź niewejście do niewielkiego pawilonu była dla niego przedmiotem wytężonej duchowej walki. Był młodym, samotnym mężczyzną, więc to przecież naturalne, że interesował się piękną dziewczyną. A jednak nie chciał sobie na to pozwolić. To mogło zaprowadzić go wprost do jego dawnego życia, które z takim wysiłkiem pogrzebał w przeszłości. Pragnął Moniki, pożądał jej, lecz jej nie kochał. Jak kiedyś Skylar…
A jednak tę drugą później pokochał. Kochał ją każdego dnia, choć widział ją tylko kilka razy przez te wszystkie lata. I przez te wszystkie lata nie spotkał żadnej innej kobiety, którą mógłby obdarzyć podobnymi uczuciami… Ale może to właśnie przychodzi z czasem? Może Monikę też mógłby w końcu pokochać?
Sfrustrowany, mocniej zacisnął dłonie na kierownicy i zdjął nogę z gazu, bo spostrzegł, że zajęty ponurymi myślami, zaczął jechać zbyt szybko. To nie było rozsądne na tej pełnej zakrętów górskiej drodze, szczególnie, kiedy prowadziło się długiego, niezbyt zwrotnego pick-upa.
Nim dojechał do stadniny będącej częścią luksusowego ośrodka wypoczynkowego, który Ksenia określała mianem „resort” – i może miała rację, bo brzmiało krócej – zdecydował, że jednak nie zajrzy do sklepiku. Od tygodni tak ze sobą walczył, co skutkowało tym, że raz szukał kontaktu z Moniką, to znowu jej unikał, być może robiąc dziewczynie wodę z mózgu.
Kiedy parkował swego dodge’a, kilka stojących nieopodal turystek rzuciło w jego kierunku zaciekawione spojrzenia. Mateusz doskonale to znał. Najpierw uwagę zwracało wyróżniające się auto – lśniące wielkim chromowanym grillem i szafirowym lakierem, który często woskował – później on, a na końcu jego blizny.
Tym razem przyczyna zainteresowania kobiet była jednak inna. Zaśmiał się do siebie ponuro, kiedy ją odkrył. Oto zza jego dodge’a nadchodził Artur.
– Cześć, Mat – przywitał się.
– No, hej. – Mateusz bez większego entuzjazmu podniósł dłoń na powitanie.
Jakoś nie przepadał za tym facetem, miał zresztą ku temu swoje powody i wcale nie chodziło o to, że teoretycznie Artur był jego szefem. Jako manager do spraw rozrywki całego ośrodka miał pod swą opieką również stadninę. Albo głównie stadninę, bo tak się jakoś złożyło, że stała się ona jego ulubionym miejscem. Podobno jakiś czas mieszkał w Teksasie, skąd przywiózł kowbojskie buty i doświadczenie w hodowli koni. Mateusz takiego doświadczenia nie miał i z początku nawet nie za bardzo lubił te zwierzęta, ale jego praca polegała na nadzorowaniu, sprawdzaniu i doglądaniu, a nie na hodowaniu i pielęgnowaniu rumaków. Z czasem wciągnął się jednak trochę w klimat stadniny i nawet nauczył się jeździć konno.
– Mamy dziś sporo rezerwacji, co? – rzucił Artur, podchodząc bliżej.
– Skoro tak mówisz…
Mateusz zdawał sobie sprawę, że powinien mieć dokładną wiedzę na ten temat, jednak nie można było powiedzieć, żeby zawsze stuprocentowo przykładał się do pracy. Przecież Ksenia go nie zwolni… A sama praca… Raczej powinno się to określać mianem zajęcia. Mateusz nie potrzebował pracy, gdyż pieniędzy mu nie brakowało, potrzebował czegoś, co zajmie mu czas. A przynajmniej według jego macochy tak właśnie było.
– Człowieka zapracowanego kusi tylko jeden diabeł, leń ma do czynienia z całym ich legionem – któregoś dnia powiedziała mu Ksenia.
– Nie jestem leniem! – zaprotestował Mateusz.
– Nie mówię, że jesteś. – Ksenia zmarszczyła swe idealne łuki brwi. – To był cytat.
– Ach, cytat! – Mateusz ze śmiechem klepnął się w kolano. – Że też się nie domyśliłem. Eliot?
– Nie. Thomas Fuller. Tylko nie szukaj go w Wikipedii, bo ta pod tym hasłem wyświetla tylko jakiegoś genialnego niewolnika. A ja mówię o Fullerze kleryku i historyku. Mogę pożyczyć ci publikację na jego temat, gdzieś mam w bibliotece – dodała, zadowolona z faktu, że Mateusz od pewnego czasu podziela jej pasję do książek, a jednocześnie z lekką obawą, że pasierb faktycznie zechce obiecaną publikację otrzymać. Biblioteka Kseni nie była jakimś regałem w salonie, a wielką salą od podłogi do sufitu wypełnioną tomami, wśród których często trudno było odnaleźć poszukiwany egzemplarz.
– Genialny niewolnik? O czym my w ogóle rozmawiamy?
– Daj spokój niewolnikowi, w ogóle o nim nie rozmawiamy. Mówimy o tobie. – Ksenia zniecierpliwiona podniosła się z kobaltowej kanapy. – Człowiek potrzebuje jakiegoś zajęcia, czegoś, co sprawia, że ma po co wstawać o poranku – mówiła, stojąc i żywo gestykulując. – Dlatego po sprzedaniu hoteli nad morzem otwarłam Dolinę. Żeby coś robić, żeby coś się działo.
Mateusz miał na ten temat swoje zdanie. Z Doliną – której pełna nazwa brzmiała „Dolina Jeży Resort” – było tak, jak z każdym innym przedsięwzięciem jego macochy. Rozpoczynała je z wielką energią i rozmachem, a potem stopniowo traciła nimi zainteresowanie. Było tak nawet z jej pisaniem. Kiedy zaczynała nową powieść, chodziła nakręcona i podekscytowana, jednak pod koniec pisała już tylko siłą rozpędu, wyglądając na znudzoną i rozmyślając o nowym projekcie. Szczęśliwie to podejście nie miało wpływu na jakość jej dzieł, wciąż przynosiły jej sławę i uznanie, sprzedając się jak ciepłe bułeczki.
– Wracając zaś do ciebie… – kontynuowała Ksenia, przechadzając się teraz po swym pełnym antyków salonie. – Miałabym coś w sam raz!
Później opowiedziała mu o tym, jak wraz z Arturem – nowym managerem odpowiedzialnym za atrakcje i wydarzenia okolicznościowe w Dolinie, wpadli na pomysł, by ofertę ośrodka rozszerzyć o stadninę koni. A jako że Ksenia każdy pomysł realizowała natychmiast po tym, jak wpadł jej do głowy, stadnina była już w trakcie budowy.
Mateusz słuchał jej piąte przez dziesiąte, ponieważ macocha lubiła mówić zagadkowo i kwieciście, wrzucając w swe wypowiedzi mnóstwo metafor, porównań i cytatów.
Z grzeczności potakując głową od czasu do czasu, obserwował Ksenię i zastanawiał się nad niesamowitymi zmianami, jakie zaszły w ich rodzinie przez ostatnie kilka lat. Zmianami i… nie-zmianami.
Podczas gdy on z rozrywkowego playboya stał się niemal pustelnikiem, Ksenia pozostała taka sama, jak była. Może przez pewien czas po przeprowadzce w Góry Stołowe widać było po niej większą pogodę ducha i uspokojenie, jednak zmiana nie była trwała.
Za to dookoła kobiety wiele się odmieniło.
W Międzyzdrojach mieszkali w nowoczesnym, przeszklonym apartamencie wyposażonym w minimalistyczne meble o prostych kształtach. Później, kiedy szukali nowego lokum, brali pod uwagę dworek w Karkonoszach i dom z płazów pod Tatrami, ale ostatecznie zamieszkali tutaj – w pałacyku z innej epoki, ociekającym złoceniami i wypełnionym sprzętami w stylu ludwikowskim.
I trudno było nawet ocenić, który z tych domów bardziej pasował do Kseni. Chyba każdy z nich w równym stopniu odzwierciedlał fragment jej złożonej osobowości.
Sam wizerunek Kseni również uległ przemianie przez ostatnie lata. Preferowane niegdyś krótkie spódniczki i skórzane spodenki zamieniła na zwiewne, kwieciste sukienki. Ponownie długie blond włosy czesała w romantyczne fale, a trampki ulubionej marki zastąpiła kowbojkami. Mateusz podejrzewał, że ta ostatnia zmiana nastąpiła pod wpływem Artura, jednak nie zamierzał zajmować się wnikaniem w zawikłaną psychikę Kseni, dość miał zajęcia z nieustannym wnikaniem we własną.
Koniec końców, tamta rozmowa zakończyła się zatrudnieniem Mateusza na stanowisku głównodowodzącego stadniną, choć zakres jego obowiązków pozostawał nieco enigmatyczny. I właśnie dlatego teraz nie bardzo się przejmował gadką Artura o rezerwacjach, myśląc raczej o stojących nieopodal turystkach, które wciąż słały ciekawskie spojrzenia w ich kierunku.
Artur wyglądał świetnie, trzeba to było uczciwie przyznać nawet, jeśli się go nie lubiło. Nie wiedzieć czemu, ubierał się zazwyczaj cały na czarno, jednak bardzo mu to służyło. W ubiorze wykorzystywał elementy rodem z Dzikiego Zachodu, jak wielkie ozdobne spinki u pasa czy kowbojskie buty. W połączeniu z jego czarnymi włosami i ciemnymi oczami, wyrazistymi rysami twarzy i pewnymi siebie, nonszalanckimi ruchami, strój dodawał mu tajemniczości i z takim wizerunkiem musiał zapewne jawić się kobietom jako wyjątkowo intrygujący facet.
Mateusz, który również miał przystojną twarz, ciemne włosy i oczy, a do tego dbał o nienaganną sylwetkę, może mógłby także wyglądać tak dobrze za tych kilkanaście lat, które ich dzieliło. A jednak nie będzie… Nie z taką gębą…
Już dosyć dawno zaakceptował swoją pooraną bliznami twarz i zazwyczaj nie miał z nią problemu. Chyba że widział Artura… Ten koleś był jak jakieś złowrogie memento, jak slajd pokazujący, kim Mateusz mógłby być, ale kim nigdy nie będzie. W takich chwilach usilnie myślał o Skylar. O tym, co mu powiedziała. „Nawet z tą pooraną gębą wciąż jesteś cholernie przystojnym typem”. Wierzył jej, bo Skylar nie kłamała. Zawsze mówiła, co myśli, obojętnie, czy komuś się to podobało, czy nie.
Nie rozumiał, dlaczego ostatnio coraz częściej przywoływał ją w pamięci. Ogólnie sporo o niej myślał przez te wszystkie lata, ale obecnie bez wyraźnej przyczyny na stałe zagościła w jego głowie.
Wiedział, że nie ma co liczyć na prędkie spotkanie. Dziewczyna szykowała się na kolejną wyprawę do Ameryki Południowej. Od dawna próbowała zorganizować swojej babci przeprowadzkę do Polski, co było trudne z dwóch powodów. Po pierwsze, starsza kobieta miała liczne obawy przed tak radykalnym krokiem jak wyjazd w nieznane, choćby nawet do ukochanej, cudem odzyskanej wnuczki, a po drugie – ogarnięcie tego pod względem formalnym i logistycznym również nie było takie proste. W końcu wszystko jednak się udało i teraz wystarczyło lecieć do starszej pani, by towarzyszyć jej w podróży, której nie miała sił i odwagi odbyć samotnie.
Wyglądało więc na to, że na szybkie ujrzenie Skylar nie ma szans. Jednak nawet gdyby dziewczyna miała mnóstwo czasu na odwiedziny i nawet gdyby nie dzieliły ich na co dzień setki kilometrów, co by to zmieniało?
Skylar i Patryk bardzo się kochali. Tak bardzo, że nawet on sam musiał to uszanować. Dlatego właśnie kiedyś poświęcił wszystko, żeby ich ze sobą pogodzić, kiedy ich związek rozpadł się z jego powodu.
Tamta decyzja była pierwszym krokiem na jego drodze do bycia „spoko facetem”.
Tamten dzień był pierwszym dniem jego całkiem nowego życia.
– No nie! Tylko znowu nie to! – krzyknęła Skylar na przedłużającą się ciszę w słuchawce.
– Co ci mam, Kicia, powiedzieć…
– Że znowu masz doła! Nie za często? – dziewczyna mówiła energicznym głosem. Zawsze była energiczna, nawet kiedy bywała smutna. Choć akurat smutek przez ostatnie lata jej nie dotykał. Wszystko układało się jej wręcz wspaniale. – Słuchaj, stary, ty chyba przesadzasz z tym programem.
– Jakim programem?
– Nowe-życie-kropka-exe. Popadłeś ze skrajności w skrajność, a żadna skrajność nie jest dobra.
– Gadasz jak ta cała Kinga – wytknął jej Mateusz. Nie umiał się powstrzymać, by znów nie zadzwonić do Skylar. Wiedział, że jęczenie jej w słuchawkę jak jakiś wyrzucony szczeniak jest dość żałosne, ale od zbyt wielu rzeczy wciąż musiał się powstrzymywać. Ciągle się kontrolował, ciągle czegoś sobie odmawiał, czasami musiał choć trochę zluzować sobie ten nieustanny rygor. – Już nawet Ksenia nie bardzo chce z nią gadać, a tak się kiedyś przyjaźniły… – dodał.
– Na Kingę nie dam złego słowa powiedzieć! – zaprotestowała dziewczyna. – Bardzo mi kiedyś pomogła i zawsze będę jej za to wdzięczna. Chociaż faktycznie, czasami bywa wkurzająca.
– Sama widzisz…
– Ale nie wiesz, dlaczego! – przerwała mu Skylar ze śmiechem. – Dlatego, że zawsze ma na wszystko gotową odpowiedź, zawsze zna najlepsze rozwiązanie, zawsze wie, co powiedzieć. Też bym tak chciała, do cholery!
– Chyba musisz zrobić mema: „Bądź jak Kinga”.
– Oj, odczep się od Kingi i ode mnie i zacznij wreszcie żyć szczęśliwie! Między byciem skończonym dupkiem a byciem wzorcowym ascetą jest cała ogromna przestrzeń, którą możesz zapełnić. Idź na jakąś imprezę, zrób coś szalonego, poznaj nowych ludzi, zatańcz z fajną dziewczyną.
Łatwo było jej mówić. Mateusz poczuł się w tej rozmowie jak alkoholik, któremu ktoś proponuje „tylko jednego kieliszka”. Tak bardzo bał się, że nawet jedna nieprzemyślana decyzja może go zaprowadzić wprost do jego dawnego życia, które z takim trudem pogrzebał, i zrobić z niego tamtego człowieka, którego tak bardzo obecnie się wstydził.
Ale może jednak Skylar miała rację? Być może te kilka ostatnich lat było jakąś strefą przejściową, kiedy ostatecznie pożegnał dawne zwyczaje, a teraz pora była otworzyć się na nowe życie, zacząć żyć jego pełnią, zamiast wciąż się przed nim ukrywać.
Jeśli pozbędzie się obaw i bardziej sobie zaufa, to było nawet wykonalne. Ale drugie z poleceń Skylar było praktycznie niemożliwe. „Odczep się od Kingi i ode mnie” – powiedziała. Było to rzucone żartobliwym tonem, a jednak trafiło Mateusza w najczulszy punkt. Jak mógł „odczepić się” od Skylar? Jak mógł przestać ją kochać?
A gdyby tak klin klinem…
Dalsze rozmyślania przerwało mu pojawienie się w jego gabinecie Tymka, jednego z pracowników stadniny.
– Cześć, Mati. Będziesz w sobotę na imprezie?
Zatopiony w swych wewnętrznych rozterkach, Mateusz nie od razu zrozumiał pytanie, ale żywo się nim zainteresował, bo wspomnienie o imprezie w kontekście niedawnej rozmowy ze Skylar wydało mu się wręcz zrządzeniem losu.
– Imprezie?
– Gościu, a co to, alzheimer? „Western Summer Night”, jak to wymyślił nasz boss – przypomniał Tymek z przekąsem.
– A jak by się to miało nazywać? Dzikozachodnia letnia noc? – spytał Mateusz, kojarząc już, o co chodzi. – Będę – dodał, podejmując szybką i impulsywną decyzję. – A bo co?
– A bo myślałem, że nie… – odparł tamten szczerze, drapiąc się po głowie. – Zwykle nie obchodzą cię takie rzeczy.
– Tym razem obchodzą. Coś jeszcze?
Tymek wymamrotał coś pod nosem i opuścił gabinet. Mateusz domyślał się, o co mogło mu chodzić. Gdyby on nie brał udziału w zabawie, mógłby nadzorować sprawy organizacyjne, a wtedy inny z pracowników, na przykład taki Tymek, miałby szansę dostać wolny wieczór i skorzystać z szykujących się atrakcji.
– Nikt nie ma lekko – mruknął Mateusz do siebie, a potem wyszedł z biura i udał się wprost do sklepiku Moniki.
Skoro szedł na imprezę, musiał mieć odpowiednią towarzyszkę.
Zabrzęczały żeliwne dzwoneczki nad drzwiami, oznajmiając o nadejściu nowego klienta.
Tuż za progiem na turystów czekały stosy pamiątek i bibelotów. Nie były to tandetne chińskie wyroby, jakich pełno można było znaleźć na okolicznych straganach. Ksenia zawsze stawiała na jakość i klasę, a ponieważ sklepik znajdował się na terenie jej ośrodka, wymagała od jego właścicielki dostosowania się do wyznaczonych standardów.
I tak zamiast kolorowych piłek, plastikowych figurek i kiczowatych magnesów Mateusza powitały wyroby z drewna, szkła i stali, produkty rękodzielnicze oraz wytwory małych, rodzinnych przedsiębiorstw. Najwięcej zaś było tu jeży w różnorakich postaciach. Jeże porcelanowe, jeże drewniane, jeże pluszowe, koszulki z nadrukiem jeży i inne jeżowe gadżety, jak na Dolinę Jeży przystało.
Kiedy Ksenia zakupiła teren pod budowę swego kompleksu wypoczynkowego, dowiedziała się przypadkiem, że przez miejscowych był on tak właśnie zwany. Jako przywiązująca wielką wagę do słów pisarka, zachwyciła się tą nazwą i nadała ją swemu ośrodkowi, czyniąc z kolczastego zwierzątka znak firmowy.
– Są może jakieś nowe jeże? – zagadnął Mateusz do wychodzącej z zaplecza Moniki.
Kobieta uśmiechnęła się zalotnie na jego widok.
– Po co ciągle o to pytasz, skoro nigdy żadnego nie kupujesz?
– Czekam na tego jedynego.
– O, ty też? – Monika zaśmiała się, opierając dłonie o ladę, co wyeksponowało jej zgrabną sylwetkę. Mateusz nie mógł przed sobą udawać, że nie widzi jej atrakcyjnej figury i kuszącego dekoltu. Z tymi kobiecymi kształtami i długimi ciemnymi włosami prezentowała typ urody zbliżony do tego, jaki miała Skylar, i być może właśnie dlatego mu się spodobała.
– To jaki powinien być ten jeden jedyny? – spytała, przesyłając mu spojrzenie spod rzęs.
– Jak go zobaczę, to będę wiedział, że to ten – odparł Mateusz, od niechcenia obracając w dłoniach jedną z leżących przed nim figurek.
– A jeśli nigdy na niego nie trafisz?
– Nie byłbym takim pesymistą. – Zaśmiał się. – A tak w ogóle, to my nadal rozmawiamy o jeżach?
– Ty mi powiedz.
W wypełnionym zapachem drewna sklepiku nastała głęboka cisza. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, ale Mateusz szybko uciekł wzrokiem. Wziął w dłonie kolejny bibelot, odłożył go, chwycił następny.
– Słuchaj… – odezwał się w końcu, znów kierując wzrok na dziewczynę. – Wpadłem, bo…
– Bo szukasz idealnej figurki jeża – podpowiedziała Monika ze śmiechem.
– Tak, oczywiście, to mój główny cel. – Też się zaśmiał. – Jednak przy okazji… Chciałem spytać, czy może wybierasz się na sobotnią imprezę.
Monika bardzo nie chciała dać po sobie poznać, jakie wrażenie zrobiło na niej to pytanie, a jednak nie udało się jej całkiem nad sobą zapanować. Głośniej wciągnęła powietrze, a potem szybko zakaszlała, żeby to zamaskować.
– Och, chyba trzeba otworzyć drzwi i przewietrzyć. Czasami od tego drewna coś gryzie w gardle...
Mateusz bez słowa wykonał to zadanie, po czym wrócił do lady.
– I? – rzucił tylko.
– I… Wybieram się. Raczej tak. Tak.
– Widzisz… Pytam, bo ja też… – Tym razem Mateusz czuł się zmieszany. Kiedyś nie miał najmniejszego problemu z tego typu rozmowami, ale przez ostatnie lata tak wiele się zmieniło…
W końcu wziął się w garść i wymówił właściwe zdanie:
– I pomyślałem, że może miałabyś ochotę pójść tam ze mną.
Spodziewał się zobaczyć radość na twarzy Moniki, lecz zamiast tego spostrzegł na niej całą paletę różnych emocji. Kobieta milczała, wyglądając na zakłopotaną, i Mateusz natychmiast pożałował, że w ogóle tu przyszedł.
– Hej, powiesz coś? – zagadnął, siląc się na beztroski ton.
– Tak… Bardzo mi miło, że o mnie pomyślałeś… – rozpoczęła nieco oficjalnie. – Ale…
– Spoko, nie ma sprawy – przerwał, starając się nadal wyglądać na w pełni wyluzowanego gościa. – Tak tylko pomyślałem, że możemy… Ale bez spiny. – Zaczął się odwracać.
– Poczekaj! – Monika wyciągnęła dłoń ponad ladą i chwyciła go za ramię. – Ja chętnie z tobą pójdę, tylko…
– Tylko?
– Chodzi o to, że już to komuś obiecałam.
– Aha. – W tamtej chwili Mateusz myślał jedynie o tym, by już opuścić wnętrze tego sklepiku.
– Ewentualnie możemy iść we troje, jeśli to ci nie będzie przeszkadzało…
– Serio, niunia?! – wypalił w swoim dawnym stylu, bo Monika tak go zaskoczyła, że na chwilę przestał się kontrolować. – Proponujesz, żebym szedł na imprezę z tobą i twoim facetem?!
– A kto mówi o facecie? – Twarz kobiety lekko się zarumieniła. – Idę z synem.
– Ty masz syna?
1 T.S. Eliot, Popielec.