Sanatorium doktora Kramera - Katarzyna Targosz - ebook + książka

Sanatorium doktora Kramera ebook

Katarzyna Targosz

4,1

Opis

Wraz z nietuzinkową siostrą zakonną rozwiąż zagadkę Sanatorium doktora Kramera i odkryj tajemnice jego intrygujących mieszkańców!

Pacjenci luksusowego ośrodka leczenia zaburzeń psychicznych skarżą się na przeszkadzające im w nocy hałasy. Są przekonani, że stary gmach, będący obecnie siedzibą kliniki „Pod Liliami”, nawiedzany jest przez duchy. Domagają się od jej właścicielki sprowadzenia na miejsce osoby zdolnej poradzić sobie z tym problemem. Chcąc zadowolić swych pensjonariuszy, dyrektor Aldona Gwież prosi o pomoc pewien zakon. Nie wie jednak, że przysłana do niej siostra Krescencja to nie tylko znawczyni spraw duchowych… Ta niezwykła zakonnica od razu domyśla się, że w dawnym Sanatorium doktora Kramera dzieją się rzeczy co najmniej zastanawiające. Odkrywa też, że jej misja ma na celu nie tylko rozwikłanie tajemniczej zagadki nocnych hałasów…

Katarzyna Targosz w swej kolejnej po bestsellerowym Szlaku Kingi książce zaprasza czytelników w przepiękne okolice Beskidu Małego i Wadowic. Tym razem proponuje nam połączenie trzymającej w napięciu powieści detektywistycznej ze wzruszającą historią grupy poranionych i nieszczęśliwych ludzi, dla których Bóg przygotował zaskakujący scenariusz wydarzeń…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (9 ocen)
5
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dea42329-72c3-43d2-9d8b-fbdecfabd335

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna i pozytywna.
01

Popularność




Karta tytułowa

Dla mojej mamy,

która dostarczyła mi inspiracji

do napisania tej powieści

PACJENCI KLINIKI„POD LILIAMI”:

Pelagia Kwiat – 48 lat, urzędniczka.

Bartosz Niezgoda – 28 lat, informatyk.

Bożydar Pogorzelski – 80 lat, emerytowany aktor.

Elwira Pęczak – 39 lat, pani domu.

Joanna Kawa – 34 lata, pracownica korporacji.

Małgorzata Wesołek – 75 lat, emerytka.

Marianna Wanat – 22 lata, studentka.

Stanisława Połowiak – 50 lat, niepracująca.

Mariusz Wolny – 42 lata, mechanik.

Teresa Kaczor – 69 lat, emerytowana nauczycielka.

Patrycja Roztrój – 19 lat, absolwentka liceum.

*

Upał wydawał się żywą istotą. Ogarniał, przytłaczał, pochłaniał. Zamykał świat w swym palącym uścisku.

Okolica była opustoszała, w pobliżu nie rosło nic, prócz wątłych zarośli. W palącym słońcu krajobraz sprawiał wrażenie wyblakłego. Trawa na poboczu drogi zbrązowiała, a przy każdym kroku wzbijał się z niej pył. Niebo miało niemal biały kolor, przypominało wypłowiałą od żaru ceramiczną misę.

Już niedaleko, pocieszała się podróżna, ocierając pot z czoła. Jej ubranie nie najlepiej nadawało się na tę pogodę, a bagaże, które miała ze sobą, dodatkowo utrudniały marsz. Wprawdzie trasa od przystanku autobusowego do budynku ośrodka nie była długa, ale upał sprawiał, że wydawała się równie męcząca, co wyprawa na koniec świata.

Już niedaleko...

Gdzieś w oddali zabiły dzwony na Anioł Pański. W pustej przestrzeni dźwięk niósł się donośnie.

Zatrzymała się i przeżegnała. Jakiś czas stała nieruchomo, by po chwili ruszyć dalej. Już niedaleko.

Z PAMIĘTNIKA LILIANY:

Ten dom zaczyna mnie przerażać i boję się, czy to odpowiednie miejsce dla mojego dziecka. Ciotka mnie wyrolowała, nie da się tego inaczej określić. Obiecywała ciszę i spokój, zdrowe wiejskie powietrze, wielki ogród, gdzie mój synek będzie mógł się bawić...

Odpoczniecie, mówiła, zrelaksujecie się. A teraz co? Siedzę w ponurym miejscu pełnym wariatów, w którym Stephen King z pewnością chętnie umieściłby akcję swojej następnej powieści.

Muszę przyznać, że sam budynek jest imponujący – piękne stare sanatorium. Teraz już takich nie budują. Wieżyczki, kolumny, krużganki, ogromne półokrągłe okna z małych szybek. Mój ukochany brzdąc wpadł w zachwyt, gdy zobaczył, ile miejsc do zabawy oferuje mu ta budowla. A ja struchlałam. Jeśli gdzieś się zgubi w tym ogromnym budynku, to jak go odnajdę, szczególnie że...

Fragment zamazany.

*

Koniec wędrówki znaczyła wielka stylowa tablica umieszczona po prawej stronie bramy wjazdowej. Przypominała wizytówki ekskluzywnych klinik znanych z amerykańskich filmów. Na tablicy ozdobnymi literami wypisano „Pod Liliami”. U dołu mniejszą czcionką dodano: „Ośrodek leczenia nerwic i łagodnych zaburzeń psychicznych”.

Zanim podróżna przyjechała do tego miejsca, poczytała o nim w Internecie. Choć rzadko zaglądała do wirtualnego świata, tym razem zależało jej na cennych informacjach, jakie mogła tam znaleźć. Cała sprawa była dość niecodzienna, żeby nie powiedzieć – dziwna, więc postarała się przygotować jak najlepiej. Dzięki temu wiedziała, że obecny ośrodek mieścił się w murach dawnego sanatorium prowadzonego na początku dwudziestego wieku przez znanego i szanowanego doktora Stanisława Kramera. Choć zaintrygowała ją ta postać, nie znalazła nigdzie dokładniejszych informacji o pochodzeniu lekarza.

Po wybuchu pierwszej wojny światowej elegancki budynek został podobno zarekwirowany na lokum dla austriackich oficerów. Nikt nie wiedział, co się stało z doktorem Kramerem, który zaginął w wojennej zawierusze. Plotki głosiły, że zakochał się w córce feldmarszałka i razem uciekli przed gniewem jej ojca. Inna wieść niosła, że schronił się całkiem niedaleko stąd, u swej rodziny pod Wadowicami, co również potwierdzało przypuszczenie, że przed czymś – lub kimś – musiał się ukrywać.

Trudno powiedzieć, ile prawdy zawierały te opowieści. Fakty zaś były takie, że lekarz nie pojawił się, by po wojnie odzyskać majątek. W budynku dawnego sanatorium utworzono wtedy przytułek dla sierot, który później, po zawirowaniach kolejnej wojny, przekształcono w prosperujący przez dekady dom dziecka.

Kiedy jednak stara budowla zaczęła wymagać coraz częstszych remontów, a utrzymanie domu dziecka stało się nieopłacalne, urzędnicy postanowili pozbyć się kłopotliwej nieruchomości.

Nowo przybyła przeszła przez otwartą gościnnie bramę i znalazła się na terenie pięknego, zielonego ogrodu, będącego dla niej wspaniałą odmianą po spieczonym słońcem pustkowiu.

Uroda miejsca nie wynikała wcale z bogactwa kwiatowych rabat i krzewów, wręcz przeciwnie – prawie ich tu nie było. Były za to potężne stare drzewa – dęby, kasztany i graby, pamiętające zapewne tę samą historię, co ściany budynku, rzucały wspaniały cień i pozwalały nieco odpocząć od lipcowej spiekoty.

W ogrodzie panowała przyjemna atmosfera zadumy i spokoju, więc podróżna zatrzymała się, aby w skupieniu podziękować Bogu za to wspaniałe miejsce, po czym szerokim podjazdem ruszyła dalej – wprost do budynku, który wyłaniał się zza drzew.

Budowla była imponująca, więc dziwiło to, że podobno nie znalazło się wielu chętnych na jej zakup. Oczywiście przywrócenie jej do stanu dawnej świetności wymagało niedostępnych dla przeciętnego człowieka nakładów finansowych, jednak ktoś taki jak Aldona Gwież, obecna właścicielka obiektu, z pewnością je posiadał.

I trzeba przyznać, że nie poskąpiła ona środków na odrestaurowanie swej posiadłości. Jednocześnie nie wprowadziła żadnych zmian w pierwotnej bryle budynku, zostawiając nawet (może z sentymentu, może ze snobizmu, a może dla reklamy – trudno to było w tamtej chwili ocenić) oryginalny, wyryty w murze nad głównym wejściem napis: „Sanatorium doktora Kramera”.

W cieniu drzew upał był o wiele lżejszy, więc zmęczona drogą kobieta chciała jeszcze chwilę pobyć w ogrodzie, napawając się jego spokojną atmosferą i oglądając dokładnie imponujący budynek. Nim zdążyła zrealizować ten plan, główne drzwi, składające się z wielu małych prostokątnych szybek, otwarły się i wyjrzała zza nich jakaś osoba. Wyglądała na nieco speszoną, jakby nie wiedziała, co powiedzieć, więc podróżna prędko weszła po szerokich schodach prowadzących do wejścia i z uśmiechem przywitała się:

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Stojąca w drzwiach kobieta speszyła się jeszcze bardziej, wymamrotała: „Na wieki wieków, amen” i szybko się przeżegnała. Przy tym geście szmata, którą trzymała w ręku, załopotała jak flaga na wietrze.

Akurat okna myłam – dodała, widząc rozbawione spojrzenie przybyłej.

Więc szczęść Boże w tej pracy – odparła podróżna, po czym wyciągnęła do niej rękę na powitanie. – Siostra Krescencja, chyba mnie tu oczekujecie.

*

Aldona Gwież – elegancka, niewysoka blondynka po czterdziestce, o ustach umalowanych intensywną, lecz nie krzykliwą czerwienią – była dokładnie taka, jak ją sobie Krescencja wyobrażała, choć wcale nie chciała wyrabiać sobie zawczasu zdania o tej kobiecie. Po prostu jej obraz sam pojawił się w głowie zakonnicy, kiedy poznała kilka informacji na temat Aldony.

Mam nadzieję, że nie połamiemy sobie języków, wymawiając siostry imię – mówiła teraz właścicielka ośrodka, po tym jak powitała Krescencję i zaprowadziła ją do swojego gabinetu. – Była w ogóle taka święta?

Gdyby nie było, nie mogłabym wybrać takiego imienia zakonnego – odparła spokojnie zakonnica.

Ja nigdy o takiej nie słyszałam.

Krescencja przyjrzała się Aldonie, zastanawiając się mimowolnie, o jak wielu świętych mogła ona słyszeć. Sprawiała wrażenie, jakby nie interesowały jej podobne tematy.

Maria Krescencja – powiedziała zakonnica, oderwawszy się od swoich myśli, i wypiła łyk wspaniale chłodnej wody, którą została poczęstowana.

Co: Maria Krescencja?

To święta, po której wybrałam imię.

Aha – rzuciła sucho Aldona, wyraźnie pokazując, że podejrzenia zakonnicy były słuszne i dalsze drążenie tego tematu jej nie interesuje.

Zapatrzyła się na chwilę na trzymane przed sobą papiery, po czym podniosła głowę i oznajmiła:

Nie będę ukrywać, że wcale nie zachwyca mnie wizyta siostry, tylko zamieszanie z tym... Ale co miałam zrobić? – Rozłożyła ręce i spojrzała na rozmówczynię z pytaniem ukrytym w swych błękitnych oczach, jakby oczekując, że zakonnica jej odpowie.

Kiedy milczenie się przedłużało, a Krescencja nie kwapiła się do zabrania głosu, Aldona ponownie przemówiła:

Pacjenci nalegali. Przyznam, że ja sama też po cichu zaczęłam liczyć na to, że wizyta osoby poświęconej Bogu jakoś załagodzi ten obłęd.

Obłęd?

A jak to inaczej nazwać? Duchy, zjawy, uwierzy pani? To znaczy, siostra. Przepraszam.

Rzeczywiście, to dosyć niecodzienne – odparła ostrożnie zakonnica.

Jej ostrożność nie wynikała z reakcji na obcesowość właścicielki ośrodka. W Aldonie nie było wrogości, ona po prostu była rzeczowa, trzymała się w rozmowie faktów i tego, co dla niej istotne. Była też szczera, a to Krescencja zawsze bardzo ceniła.

Wcześniej nie było potrzeby nawet sprowadzania księdza w niedzielę – kontynuowała Aldona. – Zakładałam, że może to być niezbędne, jeśli któryś z pacjentów okaże się gorliwym katolikiem, ale na szczęście tak się nie złożyło. Mówię „na szczęście”, bo to byłoby dla mnie dodatkowe obciążenie organizacyjne – dodała szybko, uświadamiając sobie, że jej wypowiedź mogła zabrzmieć niestosownie.

Ale kościół jest chyba niedaleko, słyszałam dzwony.

Niedaleko, niedaleko, ale nasi pacjenci nie mogą opuszczać terenu ośrodka.

Bliskość kościoła jednak jest dla mnie dużym plusem, nie będę musiała daleko dojeżdżać na mszę.

No... tak... – Aldona na chwilę straciła wątek, ale zaraz powróciła do interesującego ją tematu. – W każdym razie, od kiedy zaczęły się te sprawy z duchami... – Zrobiła wymowną pauzę i zgięła wskazujący i środkowy palec, pokazując, że bierze ten ostatni wyraz w cudzysłów. – Nagle wszyscy się nawrócili! Nawet żądali egzorcysty, ale na takie cyrki to ja już się nie godzę.

To ostateczność – przyznała Krescencja. – Oczywiście, są przypadki, w których tylko egzorcysta może pomóc, ale trzeba najpierw dobrze zorientować się w sytuacji. Wiele takich spraw okazuje się mieć całkiem prozaiczne wyjaśnienie.

No, widzę, że się dogadamy! – Aldona klasnęła zadowolona i opadła na oparcie fotela.

Niestety, bywa i odwrotnie: przypadki opętania są mylnie brane za... na przykład objawy choroby psychicznej. Nie można z góry wykluczyć, że nie mają tu miejsca jakieś dręczenia diabelskie i że wizyta egzorcysty nie będzie konieczna. Ale... przyczyna może być znacznie bardziej przyziemna, jak... – Krescencja zawiesiła głos, szukając odpowiednich słów, a Aldona ponownie wyprostowała się w fotelu.

Bez urazy, siostro, ale ja w żadne diabły i inne wilkołaki nie wierzę, natomiast wiem, co siostra zapewne chciała powiedzieć: w miejscu pełnym osób z zaburzeniami psychicznymi łatwo o zbiorową histerię.

Istnieje i taka możliwość.

Oczywiście, bierzemy to pod uwagę – przyznała Aldona. – Siostra ma wykształcenie psychologiczne, prawda? To dlatego matka przełożona wysłała właśnie siostrę, choć prosiłam o kogoś starszego?

Tak, studiowałam psychologię, ale nie skończyłam studiów, więc stwierdzenie, że mam wykształcenie psychologiczne nie jest zgodne z prawdą. A mój wiek w czym jest przeszkodą?

Aldona fuknęła, trudno powiedzieć, czy z irytacji, czy ze zniecierpliwienia, po czym, przyglądając się uważnie swemu gościowi, oznajmiła:

Dobrze, powiem, jak ja to widzę. Ja mówię zawsze bez ogródek, jak już zdążyła pani, eee... siostra, zauważyć. Jakaś stara, pomarszczona, a najlepiej jeszcze potężna zakonnica miałaby w sobie taki autorytet... Wie siostra, o czym mówię? Trochę by się jej bali, a jednocześnie ufali jej życiowemu doświadczeniu. Powiedziałaby to i owo, uspokoiła wszystkich i sprawa byłaby załatwiona.

Cóż, nie jestem ani gruba, ani pomarszczona i jestem, jak się domyślam, w pani wieku, ale mogę obiecać, że skoro już tu przyjechałam, to zrobię co w mojej mocy, żeby pani pomóc, a przede wszystkim pomóc pacjentom.

Ale niech siostra nie liczy na swoją znajomość psychologii – ostrzegła Aldona. – Ja tu mam wyśmienitych psychologów i psychiatrów i nawet oni nie poradzili sobie z tą psychozą, która ogarnęła pacjentów.

Wcale na nią nie liczę. Psychologia to tylko nauka. Nic więcej.

Ale przydatna, szczególnie w naszym ośrodku. Mamy najlepszych lekarzy – podkreśliła raz jeszcze właścicielka.

Może bardzo dobrych, ale nie najlepszych. Najlepszy jest tylko jeden.

Moich pracowników sprowadziłam z najwybitniejszych ośrodków w kraju i za granicą – zaperzyła się Aldona.

Nie wątpię.

Więc jeśli nie z pomocą lekarzy i nie z pomocą psychologii, to z czyją pomocą chce siostra rozwiązać ten problem?

Z pomocą Jezusa. Najlepszego lekarza.

*

Nieco później właścicielka oprowadziła zakonnicę po ośrodku. Krescencja od razu wiedziała, że ta jednorazowa wycieczka niewiele jej da, ponieważ wnętrze było tak pełne zakamarków, korytarzy i licznych klatek schodowych, że nawet wielokrotne zwiedzanie nie gwarantowało zapamiętania właściwej drogi.

Mimo wielkości budynku przebywała w nim tylko garstka pensjonariuszy, ponieważ ośrodek był ekskluzywną placówką, zapewniającą pełną prywatność i komfort. Opłaty za pobyt nie należały do przystępnych, więc tylko bardzo majętni chorzy mogli sobie pozwolić na ten luksus.

Leczono tu przede wszystkim rozmaite nerwice, drobne zaburzenia emocjonalne i inne niezbyt poważne schorzenia psychiczne.

Nie przyjmujemy ciężkich przypadków, to nie szpital – tłumaczyła Aldona, kiedy szły długim korytarzem, przyjemnie oświetlonym dzięki szeregowi wysokich okien, które ciągnęły się przez całą jego długość. – Działamy holistycznie. To znaczy, całościowo – dodała, sądząc widocznie, że zakonnica może nie znać tej nowoczesnej terminologii. – Oprócz psycho- i farmakoterapii, jeśli jest ona potrzebna, stosujemy też różne formy terapii zajęciowej, terapii muzyką, światłem i tak dalej, oraz oczywiście sport i wypoczynek.

Brzmi bardzo dobrze – przyznała Krescencja, z ciekawością rozglądając się po kolejnych mijanych wnętrzach.

Mamy tylko jedną naprawdę trudną pacjentkę. A właściwie, nie mamy. Eh, ciężki przypadek i potworna historia.

To znaczy?

Nie, nie teraz, siostro. Może wieczorem, po kolacji, spotkamy się w moim gabinecie i omówię pokrótce każdego z pacjentów, żeby siostra wiedziała, czego się po nich spodziewać. Może tak być?

Kiedy Krescencja skinęła głową, Aldona kontynuowała:

Oczywiście nie mogę zdradzać osobom postronnym historii chorób naszych pensjonariuszy, ale ponieważ siostra przez jakiś czas będzie tak jakby u nas pracować, to muszę siostrze przekazać niezbędne informacje.

Zakonnica ponownie przytaknęła, czując nagłe zmęczenie. Trudy wędrówki w upale dawały o sobie znać.

A teraz zaprowadzę siostrę do pokoju, pewnie chce się siostra odświeżyć po podróży – powiedziała nagle Aldona, jakby czytała w jej myślach. – Wszystko muszę ogarniać sama! – poskarżyła się w przestrzeń.

Wróciły do gabinetu właścicielki kliniki po walizkę Krescencji, którą tam wcześniej zostawiła, a potem udały się na górę, idąc po wąskich spiralnych schodach znajdujących się w końcu jednego z korytarzy.

Oczywiście w części przeznaczonej dla pacjentów musieliśmy zamontować windę, ale zrobienie jej w skrzydle dla pracowników już znacząco podniosłoby koszty – tłumaczyła Aldona. – Siostra i tak sobie nie wyobraża, jaką ja kasę musiałam w to włożyć! – Machnęła energicznie dłonią ozdobioną złotymi pierścionkami, którą dodatkowo upiększał starannie wykonany manicure.

Pokój okazał się przytulny, choć zaskakująco skromny w porównaniu z resztą obiektu. Było to niewielkie pomieszczenie z mansardowym pojedynczym oknem, pomalowane na przyjemny brzoskwiniowy kolor, a proste białe meble dodawały mu jeszcze więcej lekkości. Okno wychodziło na korony rosnących w ogrodzie drzew, co od razu zachwyciło nową lokatorkę.

Mimo że pomieszczenie znajdowało się na poddaszu, upał nie zdołał przeniknąć przez stare grube mury. W pokoju nie było gorąco, choć nieco cieplej niż w innych częściach budynku. Może działała tu klimatyzacja, czego należało się spodziewać po tak ekskluzywnym ośrodku, ale na pierwszy rzut oka nie było nigdzie widać charakterystycznych kratek z nawiewem.

Do pokoju przylegała mikroskopijna łazienka (Aldona szczegółowo wytłumaczyła, dlaczego konstrukcja budynku nie pozwalała na zrobienie większej), która jednak w zupełności wystarczała Krescencji.

Niestety, przez naszą rozmowę przegapiłyśmy porę obiadu, ale polecę, żeby przynieśli siostrze jedzenie do pokoju – poinformowała Aldona.

Dziękuję, nie trzeba. Od tego upału zupełnie straciłam apetyt, więc bez problemu dotrwam do kolacji.

Jak siostra chce. W takim razie widzimy się o siódmej w jadalni – odparła właścicielka ośrodka, po czym wróciła do swoich zajęć.

*

Po odświeżeniu się po podróży i rozpakowaniu swoich rzeczy zakonnica stwierdziła, że do kolacji zostało jeszcze na tyle dużo czasu, że może się rozejrzeć po okolicy, a może nawet poszukać kościoła, którego dzwony wcześniej słyszała. Wprawdzie tego dnia była już na mszy, o poranku, jeszcze przed wyruszeniem w podróż, ale lubiła zawsze wcześniej do wszystkiego się przygotować, a znalezienie świątyni oszczędziłoby jej poszukiwań następnego dnia.

Słońce wprawdzie wciąż prażyło, ale gdyby takie przeciwności ją zniechęcały, nie byłaby sobą. Jedyne, czego się obawiała, to tego, że nie znajdzie drogi do wyjścia z budynku sanatorium, który wydawał się jej prawdziwym labiryntem.

To, że trzeba było zejść po wąskich spiralnych schodach w rogu korytarza, było łatwe do zapamiętania, lecz na niższym poziomie Krescencja stanęła niepewna, nie wiedząc, gdzie się dalej kierować. Wydawało się, że korytarz jest w kształcie litery L albo U, ale układ pomieszczeń był dziwnie nieregularny. Miejscami fasada budynku była prosta, by po chwili rozwinąć się w krużganki, balkony, wykusze. Z tego, co już wiedziała, niektóre z pomieszczeń były przechodnie, w innych znajdowały się wewnętrzne schody. Patrząc bezradnie na to skomplikowane wnętrze, mogła zrozumieć, że pacjenci zaczęli mieć wrażenie, iż budynek jest nawiedzony.

Zrobiła kilka kroków do przodu, ale zaraz się cofnęła, nabrawszy wątpliwości, czy na pewno idzie w dobrym kierunku.

Dookoła panowała niesamowita cisza, niezwykła w miejscu podobno pełnym ludzi. Zaraz jednak przypomniała sobie, że znajduje się w częś ci przeznaczonej dla pracowników, a ci z pewnością przebywali obecnie w skrzydle zajmowanym przez pacjentów, pracując przy ich terapii.

W końcu ruszyła ponownie przed siebie, myśląc, że nawet jeśli nie znajdzie łatwo wyjścia, to przynajmniej pozwiedza sobie te dziwaczne wnętrza, a może ostatecznie spotka kogoś, kto wskaże jej właściwą drogę.

W pewnym momencie natrafiła na schody, które były znacznie szersze niż te prowadzące na poddasze, i ucieszyła się na myśl, że odnalazła główną klatkę schodową.

Zeszła na pierwsze piętro, gdzie wyszła niemal wprost na piękny długi balkon szeregiem ozdobnych kolumn. Przypominało to trochę styl kolonialny, przywodziło też na myśl budynki z Charlottetown, które widziała w wyobraźni, czytając w dzieciństwie ulubione książki o Ani z Zielonego Wzgórza.

Urzeczona wyszła na balkon, jednocześnie zastanawiając się, czy istnienie takiego miejsca jest dobrym pomysłem w klinice takiej jak ta. Zaraz jednak przypomniała sobie, że w żadnym z okien nie widziała krat, a pacjenci mogą swobodnie spacerować po terenie ośrodka. Jak mówiła Aldona Gwież, przyjmowano tu osoby jedynie z łagodnymi zaburzeniami psychicznymi, wobec których nie było podejrzeń, aby chciały targnąć się na swoje życie.

Krescencja wyjrzała z balkonu na rozległy teren posiadłości i ze zdumieniem odkryła, że w ogrodzie znajdują się jeszcze dwa budynki, których wcześniej nie zauważyła, oglądając sanatorium jedynie od frontu.

Oba były znacznie mniejsze niż ten, w którym się obecnie znajdowała. Jeden z nich był prawdopodobnie dawną stajnią. Długi i stosunkowo wąski, posiadał charakterystyczne półkoliste sklepienia i ogromne półokrągłe okna, wprawione zapewne w miejsca dawnych wielkich drzwi. Delikatny ruch czegoś błękitnego za tymi oknami pozwolił przypuszczać, że obecnie znajdują się tam baseny i strefa hydroterapii.

Ostatni z budynków znajdował się znacznie dalej, w połowie ukryty w gąszczu. Ogród w tamtym miejscu był znacznie mniej zadbany, a budynek – przyjemny dla oka dworek – zapuszczony, jakby ten dom nie był częścią odremontowanego kompleksu.

Początkowo Krescencja myślała, że budynek stoi pusty, a Aldona wkrótce zabierze się i za jego renowację, lecz potem dostrzegła jakiś ruch między krzewami i usłyszała nawoływania dzieci. Sądząc po ilości głosów, było ich całkiem sporo i chyba właśnie wyszły zagrać w piłkę.

Właścicielka ośrodka nic nie wspominała, że mieszkają w nim też dzieci, więc zakonnica zanotowała w pamięci, by ją o to zapytać.

Dzięki Bogu! Wreszcie siostra przybyła! – wykrzyknął ktoś nagle.

Zaskoczona Krescencja aż podskoczyła. Do tej pory była pewna, że jest na balkonie całkiem sama. Dopiero kiedy rozejrzała się na boki, dostrzegła, że w jednym z rogów, skryta w cieniu, wypoczywała na leżaku starsza kobieta. Była dość pulchna i słusznego wieku, ale to nie przeszkadzało jej założyć kolorowego stroju kąpielowego.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – przywitała się zakonnica.

Słusznie, niechaj będzie! – odparła staruszka i podniósłszy się z leżaka, podeszła bliżej. – Gośka Wesołek jestem. I każdy mówi, że nie mogło mi się trafić lepsze nazwisko. Mnie się gęba cieszy od rana do wieczora.

Krescencja również się przedstawiła, zastanawiając się przy tym, czy ma do czynienia z jedną z pensjonariuszek.

Ale imię to sobie siostra wybrała nieczęste! – Roześmiała się staruszka. – Jejku, o rety! Mam nadzieję, że ja siostry nie obrażam taka rozebrana do rosołu! Upał jest, to sobie tu plażę zrobiłam. Jak się ma tyle lat co ja, to z życia trzeba korzystać podwójnie, bo każda minuta dwa razy cenna.

Zakonnica zapewniła ją, że nie czuje się obrażona, i wykorzystała okazję, by spytać o bawiące się w oddali dzieci. Sama nie wiedziała, dlaczego ten temat tak bardzo przykuł jej uwagę.

Fajne to dzieciaki. Wesołe takie. Jak ja: wesołki! – Roześmiała się kobieta. – Niektórym podobno przeszkadzają, ale co może przeszkadzać w śmiechu dzieci? Toż to muzyka najpiękniejsza!

Dlaczego miałyby komuś przeszkadzać?

A to nie wie siostra, że się z ludzi takie zgredy teraz porobiły, że im wszystko przeszkadza? Narzekają, że Aldonka ciszę i spokój gwarantowała, a tu ciszy nie ma!

Naprawdę?

Tak było! Aldonka musiała obiecać, że niedługo się ich pozbędzie, ale to nie takie proste podobno.

Pozbędzie? Nic nie rozumiem.

Jak siostra chce wiedzieć więcej, to musi siostra z Jasią porozmawiać, ona to wszystko wie, co tu w trawie piszczy.

Jasią?

Tę, co ze szmatą lata! Też baba życia nie ma, takie domisko to przecież w kółko sprzątać trzeba!

Nie ma tu więcej pań do sprzątania? – zdziwiła się zakonnica.

Są, a jak! Ale one takie, że przyjadą, odjadą, a Jasia cały czas na miejscu. Ale to wszystko nieważne teraz! – Gośka Wesołek gwałtownie zmieniła temat. – Ważne, że siostra nam duchy przepędzi!

Obawiam się, że pokłada pani we mnie zbyt wielkie nadzieje. Nie zajmuję się wypędzaniem duchów.

A jak nie! Krucyfiks jest? – Wskazała krzyż wiszący na piersi zakonnicy. – Jest! Wodę święconą siostra też pewnie ma. One zresztą nie ścierpią obecności osoby poświęconej Bogu i same w końcu uciekną.

Tak pani myśli?

A jak! Ja tam wprawdzie zawsze wesołek jestem, jak moje nazwisko głosi, choć mój mąż biedaczek to wcale wesołkowaty nie był. Trudne życie miał, ponury się zrobił, oby się tam w niebie rozchmurzył, bo Pana Boga zamęczy. No, ale ja nie o tym miałam, tylko o tym, że mnie już też te duchy za skórę zalazły.

A co te... duchy... robią właściwie?

Hałasy w nocy najróżniejsze, światła dziwne, jęki. No, strach człowieka w końcu bierze, nawet najpogodniejszy by nie wytrzymał.

Czyli niektórzy pacjenci opuścili ośrodek? – upewniła się Krescencja.

A gdzie! Nam tu jak u Pana Boga za piecem, kto by chciał wyjeżdżać? Jedzenie pod nos podadzą, wymasują, wysłuchają, na basen zabiorą, opalać się dadzą. Raj! Fakt, pieniądze biorą, ale kto się w raju pieniędzmi przejmuje? Ja na przykład pieniędzy mam od groma, ale pośmiać się z kim nie miałam, a tu przynajmniej w towarzystwie.

Czyli... pani się na nic nie leczy? – Krescencja starała się, by jej pytanie nie zabrzmiało nietaktownie.

Ano, miałam taką jedną przypadłość. Czasem mnie jeszcze bierze, ale teraz to już tylko epizody. Musiałam piec.

Piec?

A jak! Mój nieboszczyk mąż uwielbiał ciasta i kiedy wybrał się na tamten świat, żeby nie myśleć, że go zabrakło, zaczęłam piec na potęgę. Doszło do tego, że nie robiłam nic innego, nie myłam się, nie wychodziłam z domu, tylko piekłam te ciasta, jakby od tego zależało moje życie. Aż w końcu któregoś dnia padł piekarnik. Nic dziwnego, bo na okrągło chodził. I wtedy pierwszy raz w dorosłym życiu się rozpłakałam, a kiedy się trochę uspokoiłam, powiedziałam sobie: Wesołek, dość tego! Mój mąż, biedaczek, choć ponurak był, to majątki wielkie mi zostawił, więc mogłam część sprzedać i tu sobie pobyt wykupić.

Cieszę się, że odzyskała pani spokój – powiedziała Krescencja, nieco zszokowana tą historią.

A jak! Czasem jeszcze mnie napada przymus pieczenia, ale wtedy mnie biorą na basen albo na spacer i przechodzi. Może gdybym miała dzieci, wnuki... – dodała po raz pierwszy poważnym tonem. – Ale dzieci nie ma, wnuków więc też nie ma! – Rozchmurzyła się szybko, znów przywołując na twarz uśmiech.

Krescencja, choć zaprawiona w słuchaniu ludzkich historii, czuła się nieco oszołomiona wybuchową osobowością Gośki Wesołek i po raz pierwszy pomyślała, że może podejmując się przyjazdu tutaj, porwała się z motyką na słońce. Spotkała dopiero jedną pacjentkę, a co będzie, jeśli każda z nich okaże się tak temperamentną postacią?

*

Staruszka nagle podbiegła do swojego leżaka, szybko chwyciła szlafrok i narzuciła go na ramiona.

Chodźmy, przedstawię siostrę innym! – oznajmiła.

Dziękuję, to bardzo miła propozycja, ale planowałam poczekać do kolacji z oficjalnymi powitaniami. Pani Aldona ma mnie wtedy wszystkim przedstawić.

A, rozumiem. Że niby takie „ą, ę”, wersal i tak dalej. Dobra, niech będzie, ale musi siostra przynajmniej pójść teraz do Bożydara, on tak czekał na siostry przyjazd!

A kto to taki?

Przyjaciel mój serdeczny, choć dziwak. Ogląda te swoje seriale w kółko i potem mu się miesza, co w życiu, a co w telewizji. A jak mu telewizor zabierają, to wtedy swoje zdjęcia przegląda z dawnych ról. Bo on aktorem był! Celebryta, jak to się teraz mówi.

Zakonnica, chcąc nie chcąc, pozwoliła Gośce zaprowadzić się do Bożydara, a przy okazji poznała drogę prowadzącą do pokojów pacjentów.

W tej części budynku włożono najwięcej starań w jego wystrój. Korytarz upiększały kosztowne kinkiety i zadbane rośliny w donicach, a także etażerki i wazony. Ściany zdobiły tapety w barokowe wzory. Właściwie jedynym, co odróżniało to miejsce od ekskluzywnego hotelu, była podłoga. Tworzyły ją eleganckie, choć gładkie i proste w utrzymaniu czystości panele. Krescencja domyślała się, że taka powierzchnia została wybrana z uwagi na to, że czasami któregoś z pacjentów trzeba przewozić na wózku lub łóżku, a puszysty dywan znacznie utrudniałby to zadanie.

Pokój Bożydara Pogorzelskiego jedynie pogłębił wrażenie przebywania w luksusowym hotelu. Praktycznie w niczym nie przypominał wnętrza kliniki, choćby i takiej dla bogaczy. Nawet tak niezbędne urządzenia jak gniazdka do podpięcia tlenu czy inne wymagane wyposażenie medyczne były ukryte pod stylowymi panelami.

Idziemy na wojnę! – wykrzyknął siwiuteńki staruszek na widok Krescencji, podrywając się z wózka inwalidzkiego.

Doczekałeś się! – Gośka wytrzeszczyła zęby w uśmiechu.

Ale ona jakaś mizerna taka – ocenił starszy pan, przyglądając się zakonnicy.

Mizerna może z postury, ale duchem silna! A to w końcu wojna z duchami będzie.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. – Krescencja włączyła się do rozmowy, ale została zignorowana przez Bożydara.

Idziemy na wojnę! – powtórzył. – Ja kiedyś grałem jednego husarza, co też na wojnę szedł. On takie piękne skrzydła miał. Jak anioł. Masz ty takie? – zwrócił się do zakonnicy.

Obawiam się, że skrzydeł nie posiadam, ale mam wsparcie na samej górze.

U Aldonki? – nie zrozumiał. – Toż to delikatna kobitka! Ja się nadziwić nie umiem, jak taka subtelna babeczka tu rządzić może. Ale kiedyś grałem taką rolę, Bartosza, tak, Bartosza Maurycego. Tak się ta postać nazywała. I jego właśnie taka drobna kobitka wykiwała, wokół palca go omotała.

Bożydar to o swoich rolach może całymi dniami opowiadać – wyjaśniła Gośka Wesołek. – A ile albumów ma!

O, właśnie, właśnie! – ożywił się staruszek. – Ty na pewno chcesz zobaczyć!

Z przyjemnością, ale może innym razem.

No, nie pomyślałaś, Gośka! – Bożydar skarcił swoją przyjaciółkę. – Najpierw wojna, potem przyjemność. Wojna to ważna sprawa. Kiedyś grałem w takiej roli... Coś o drugiej wojnie światowej to było, zaraz, zaraz...

A co te duchy robią? – Krescencja skorzystała z chwili jego milczenia.

Wszystko, kochanieńka! Jak to duchy! Wyją, hałasują, świecą takimi dziwnymi światłami.

Widział je pan? Te duchy? Jakieś postacie?

Czy ja je widziałem? Kiedyś grałem w takiej roli, gdzie faceta dręczył duch byłej żony. To dopiero była zmora, co? – Roześmiał się chrapliwie.

Krescencja, nie widząc w tamtej chwili sensu dalszej rozmowy, pożegnała się i wyszła na korytarz, ale Gośka Wesołek wybiegła za nią.

I co, fajny z niego gość, prawda?

Wszyscy widzieli i słyszeli to samo? – spytała zakonnica, jedynie skinąwszy głową w odpowiedzi, ponieważ nagle zastanowiło ją to, jak każdy z pacjentów mógł mieć podobne wrażenia, skoro mieszkali w osobnych pokojach. Zaczęła podejrzewać, że cała sprawa to faktycznie jedynie efekt zbiorowej sugestii, w której wszyscy pacjenci zasugerowali się opowieścią jednego z nich.

No, wszyscy my.

To znaczy?

Pacjenci.

Pracownicy nie?

Nie, tylko my. Z początku każdy trzymał język za zębami, bo się bał, że go za wariata wezmą. Czy to nie ironia? – Zaśmiała się. – W wariatkowie siedzimy, a nie chcemy, żeby nas za wariatów wzięli! Ale później jakoś się tak zgadaliśmy...

I każdy z pacjentów widział i słyszał to samo?

Każdy, każdziuteńki. No, oprócz Liliany, ale jej to nawet nic nie mówiliśmy, ona i tak ma swój świat, po co się ma dziewczyna jeszcze stresować.

Co to za Liliana?

Gośka Wesołek już otwierała usta, by udzielić odpowiedzi, kiedy nagle zerknęła za plecy Krescencji i wskazała dłonią:

O wilku mowa!

Zakonnica obróciła się i przez chwilę miała wrażenie, że zobaczyła anioła.

Wpadające przez wysokie okna intensywne lipcowe światło rozświetliło smukłą postać i wplotło się w długie złote włosy, tak że wyglądało to, jakby dziewczyna jaśniała własnym blaskiem. To, że była ubrana w długą i zwiewną białą sukienkę jeszcze bardziej podkreślało ten efekt. Wydawało się, jakby nie szła, a płynęła korytarzem, unoszona przez jakąś pozaziemską światłość.

Krescencja była osobą twardo stąpającą po ziemi, ale nigdy nie lekceważyła znaków dawanych jej z nieba i właśnie tę przedziwną grę światła uznała za jeden z nich. Jeszcze nie wiedziała, jak go interpretować, kiedy dziewczyna podeszła bliżej.

To ja uciekam – rzuciła niespodziewanie Gośka Wesołek i zniknęła za drzwiami któregoś z pokoi.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – przywitała się zakonnica.

Dzień dobry – odparła dziewczyna.

Było w niej coś eterycznego, coś nieuchwytnego, wywoływała wrażenie jakiejś inności, które nie było jedynie skutkiem jej ponadprzeciętnej, delikatnej urody.

Mogła mieć około dwudziestu pięciu lat, ale jej oczy, tak jasne, że chwilami wydawały się niemal przezroczyste, sprawiały wrażenie, jakby należały do osoby o wiele starszej.

Uśmiechała się promiennie, a jednak jej śliczna twarz była dziwnie napięta, jakby coś strasznego czaiło się pod skórą.

Krescencja nigdy nie spotkała kogoś takiego, tak pięknego i przerażającego jednocześnie. Przejmującego. Tak, to było dobre słowo. Znalezienie się oko w oko z Lilianą było niezwykle przejmującym doznaniem.

Jest pani tu nowa? – spytała dziewczyna, jakby nie zauważając habitu.

Dalsza część dostępna w pełnej wersji

Copyright © 2018 by Wydawnictwo eSPe

REDAKTOR PROWADZĄCY: Małgorzata Rogalska

ADIUSTACJA JĘZYKOWO-STYLISTYCZNA: Izabela Izdebska

KOREKTA: Zofia Smęda

REDAKCJA TECHNICZNA: Paweł Kremer

PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik

ILUSTRACJE NA OKŁADCE: © Tierney, © Lotharingia / Fotolia.com

NIHIL OBSTAT

Przełożony Wyższy Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów,

L.dz. 81/18 dnia 22 maja 2018 r.

O. Józef Matras SP, Prowincjał

Wydanie I | Kraków 2018

ISBN: 978-83-8201-133-3

Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie:603 957 111,[email protected]

Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik