Borgiowie i ich wrogowie - Christopher Hibbert - ebook + książka

Borgiowie i ich wrogowie ebook

Hibbert Christopher

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Barwna historia potężnej rodziny, spisana piórem Christophera Hibberta, wskrzesza świat, w którym żyli — pełen blichtru Rzym włoskiego renesansu. Tej książki nie da się odłożyć!

„New York Times Book Review”

Nazwisko Borgia jest synonimem korupcji, nepotyzmu i chciwości, które szerzyły się w renesansowych Włoszech. Centralną postacią dynastii był potężny, żarłoczny Rodrigo Borgia, lepiej znany w historii jako papież Aleksander VI. Dwoje z jego siedmiu papieskich potomków również osiągnęło władzę i sławę — jego córka Lukrecja Borgia, której mąż został słynnie zamordowany przez jej brata, oraz ten brat, Cesare, który posłużył jako model do książki Książę Niccolo Machiavellego.

Poznaj z bliska losy rodziny znanej z przejmowania władzy, bogactwa, ziemi i tytułów poprzez przekupstwo, małżeństwa i morderstwa, dramatyczny wzrost dynastii od jej hiszpańskich korzeni do zajęcia najwyższej pozycji w społeczeństwie renesansu.

Hibbert mierzy się z mitami, jakimi obrósł ród Borgiów, i tworzy żywy jej portret, i robi to dowcipnie, z erudycją i właściwą sobie wnikliwością.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 320

Oceny
4,7 (6 ocen)
4
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kubsyl

Nie oderwiesz się od lektury

Ok dzięki
00
pavi09

Dobrze spędzony czas

Borgiowie to rodzina budzącą do dziś wielkie zainteresowanie i fascynację. Czekałam bardzo na wydanie tej książki. Niestety nieco się rozczarowałam. Książka jest napisana bardzo przystępnie i jasno. Czyta się ją bardzo dobrze, ale dla osoby, która już poznała historię tej rodziny z wcześniej wydanych pozycji, nie wniesiono za wiele nowych informacji czy innego spojrzenia na opisywane wydarzenia. Pozycja warta polecenia, zwłaszcza dla czytelników, którzy nie znają za dużo faktów o Aleksandrze VI i Cezarze Borgii i ich czasach, pełnych intryg i zbrodni.
00
82869d86-c168-4495-a450-300590b44cb4

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00

Popularność




Rozdział 1. Walące się miasto

Roz­dział 1

Walące się mia­sto

Na Boga, jakże trzeba żało­wać Rzymu

Zapewne sły­sza­łeś o tym mie­ście od innych”, pisał tury­sta prze­by­wa­jący w Rzy­mie w poło­wie pięt­na­stego wieku.

Jest tam wiele wspa­nia­łych pała­ców, domostw, nagrob­ków i świą­tyń, a także nie­skoń­czona liczba innych gma­chów, choć wszyst­kie popa­dły w ruinę. Znaj­dziesz tam wiele por­firu i mar­muru ze sta­ro­żyt­nych budowli, lecz codzien­nie ulega on skan­da­licz­nemu znisz­cze­niu, prze­ra­biany na wapno. A to co nowo­cze­sne jest marne. […] Dzi­siejsi męż­czyźni, nazy­wa­jący się rzy­mia­nami, nie­zwy­kle róż­nią się zacho­wa­niem i postę­po­wa­niem od sta­ro­żyt­nych miesz­kań­ców. […] Wszy­scy przy­po­mi­nają pastu­chów.

Inny tury­sta wspo­mi­nał o pomni­kach poro­śnię­tych mchem, zama­za­nych, a tym samym o nie­moż­li­wych do odszy­fro­wa­nia napi­sach, o:

tere­nach wśród murów przy­po­mi­na­ją­cych gęste lasy, gdzie roz­mna­żają się leśne zwie­rzęta, o sar­nach i zają­cach chwy­ta­nych na uli­cach […] o powszech­nym widoku głów i człon­ków, ludzi ścię­tych i roz­człon­ko­wa­nych, które przy­gwoż­dżono do drzwi, umiesz­czono w klat­kach lub wbito na włócz­nie.

Tak przed­sta­wiało się mia­sto będące nie­gdyś sto­licą potęż­nego impe­rium. Teraz dwie trze­cie obszaru wewnątrz murów, które zostały zbu­do­wane w celu ochrony osiem­set­ty­sięcz­nej popu­la­cji, było nie­za­miesz­kane, a wiele akrów otwar­tej prze­strzeni wyko­rzy­sta­nych pod sady, pastwi­ska i win­nice zna­czyły sta­ro­żytne ruiny, zapew­nia­jące bez­pieczną kry­jówkę dla zło­dziei i ban­dy­tów. Tak wyglą­dała sie­dziba papieża, głowy Kościoła, który mógł prze­śle­dzić swo­ich poprzed­ni­ków w nie­prze­rwa­nej linii od świę­tego Pio­tra, apo­stoła, któ­remu opiekę nad trzodą powie­rzył sam Chry­stus.

Przez więk­szą część czter­na­stego wieku nawet papież opusz­czał Rzym. W 1305 roku, drę­czony nie­po­ko­jami i krwa­wymi zamiesz­kami w mie­ście, pocho­dzący z Fran­cji papież Kle­mens V (1305–1314) prze­niósł swą sie­dzibę do Awi­nionu, do peł­nego zaka­mar­ków pałacu na wschod­nim brzegu Rodanu, zna­nego jako Palais des Papes. W Rzy­mie nie­ustan­nie nawo­ły­wano papieża do powrotu z fran­cu­skiego wygna­nia. Wezwa­nia te pocho­dziły też od star­szej kobiety, którą pra­wie codzien­nie można było zoba­czyć w roz­pa­da­ją­cym się mie­ście, sie­dzącą przy drzwiach klasz­toru San Lorenzo i bła­ga­jącą o jał­mużnę dla ubo­gich.

Nazy­wała się Bir­gitta Gud­mars­son (święta Bry­gida Szwedzka) i była córką boga­tego sędziego pocho­dze­nia szwedz­kiego oraz wdową po szwedz­kim szlach­cicu, za któ­rego wyszła w wieku trzy­na­stu lat i któ­remu dała ośmioro dzieci. Ta zało­ży­cielka Zakonu Świę­tej Bry­gidy opu­ściła Szwe­cję po doświad­cze­niu widze­nia, w któ­rym sta­nął przed nią Chry­stus, naka­zu­jąc jej natych­mia­stowy wyjazd do Rzymu i pozo­sta­nie tam do czasu powrotu papieża. Pod­czas spa­ce­rów po Rzy­mie mię­dzy walą­cymi się kościo­łami, wśród zruj­no­wa­nych domów podobno miała kolejne widze­nia. Jak twier­dziła, prze­ma­wiał do niej zarówno Jezus, jak i jego matka Maryja, wzmac­nia­jąc jej wiarę w powrót papieża oraz osta­teczne oca­le­nie mia­sta.

Jej dom ota­czały zwę­glone ruiny spa­lo­nych budyn­ków, sterty gni­ją­cych odpa­dów, opu­sto­szałe pałace, porzu­cone kościoły, mokra­dła, warow­nie pozo­sta­wione przez boga­tych wła­ści­cieli, któ­rzy prze­nie­śli się do posia­dło­ści w Kam­pa­nii, oraz rudery zaj­mo­wane przez nie­mal zagło­dzone rodziny. Piel­grzymi przy­no­sili do domów opo­wie­ści o ponu­rym mie­ście, któ­rego ciszę prze­ry­wało jedy­nie wycie psów i wil­ków oraz wrza­ski roz­sza­la­łej tłusz­czy.

Bir­gitta Gud­mars­son (św. Bry­gida Szwedzka); Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna

Miesz­ka­jący w Awi­nio­nie papieże pozo­sta­wali głusi na nawo­ły­wa­nia do powrotu, nie dba­jąc o modli­twy gor­li­wie odma­wiane przez świą­to­bliwą Bir­gittę Gud­mars­son, nie reago­wali też na listy pisane przez poetę Fran­ce­sca Petrarkę, w któ­rych opi­sy­wał Rzym jako „śmiet­ni­sko histo­rii”. Ta nie­gdyś wspa­niała sto­lica impe­rium sta­no­wiła obec­nie mia­sto bez­pra­wia, roz­darte prze­mocą, w któ­rym człon­ko­wie wal­czą­cych ze sobą stron­nictw para­do­wali po uli­cach ze szty­le­tami i mie­czami w dło­niach, a uzbro­jone bandy napa­dały i gra­biły domy, gdzie okra­dano piel­grzy­mów i podróż­nych, gwał­cono zakon­nice w klasz­to­rach. Gdzie przez bramy wle­wały się dłu­gie sze­regi bosych biczow­ni­ków z gło­wami nakry­tymi kap­tu­rem, któ­rzy doma­gali się dar­mo­wego wyży­wie­nia i zakwa­te­ro­wa­nia, chłosz­cząc nagie, zakrwa­wione plecy i recy­tu­jąc prze­ra­ża­jące hymny przed kościo­łami, a także pada­jąc krzy­żem pod ołta­rzem z łka­niem, jękiem i wśród krwi. Kozy sku­bały chwa­sty wyra­sta­jące spo­śród kamieni roz­rzu­co­nych po pla­cach i buj­nie kwit­nące wśród zaro­śnię­tych, zaszczu­rzo­nych ruin Campo Marzio. Bydło pasło się przy ołta­rzach pozba­wio­nych dachów kościo­łów, w wąskich ulicz­kach czy­hali rabu­sie, nocą wilki wal­czyły z psami pod ścia­nami Bazy­liki Świę­tego Pio­tra, wygrze­bu­jąc ciała w pobli­skim Campo Santo.

Och, na Boga, jakże trzeba żało­wać Rzymu – ubo­le­wał tury­sta z Anglii. – Nie­gdyś pełen był wspa­nia­łej szlachty i pała­ców, teraz zaś ma chaty, wilki i szkod­niki, a rzy­mia­nie roz­ry­wają się nawza­jem na strzępy.

Gdy Petrarka nama­wiał papie­stwo do powrotu do Rzymu, w 1362 roku po raz szó­sty w Awi­nio­nie papie­żem został Fran­cuz, surowy i ode­rwany od życia Urban V. Zachę­cony przez cesa­rza Karola IV, który zapro­po­no­wał mu swą asy­stę, uznał on potrzebę powrotu do Rzymu nie tylko ze względu na opusz­czone i roz­pa­da­jące się mia­sto, ale także dla dobra samego papie­stwa, któ­remu obec­nie gro­ziło w Awi­nio­nie ryzyko nie tylko ze strony band najem­ni­ków włó­czą­cych się po Euro­pie Zachod­niej, lecz także ze strony Angli­ków wal­czą­cych z Fran­cuzami pod­czas wojen mają­cych trwać z prze­rwami sto lat.

Pięć lat po wybo­rze na tron Pio­trowy Urban V prze­je­chał przez Alpy, klęk­nął do modli­twy przed gro­bem świę­tego Pio­tra, po czym zamiesz­kał w dusz­nych, posęp­nych poko­jach, które przy­go­to­wano dla niego w Pałacu Apo­stol­skim. Jego pobyt w Rzy­mie nie trwał jed­nak długo. Mia­sto było zde­cy­do­wa­nie bar­dziej znisz­czone i przy­gnę­bia­jące, niż sądził, a ponie­waż uznał, że rolę media­tora mię­dzy Anglią a Fran­cją sku­tecz­niej będzie odgry­wał z Awi­nionu niż z Rzymu, w 1370 roku wró­cił do Fran­cji. Zigno­ro­wał ostrze­że­nie Bir­gitty Gud­mars­son, która prze­po­wia­dała mu, że gdy opu­ści mia­sto, czeka go śmierć. Prze­po­wied­nia się speł­niła i Urban V odszedł z tego świata zale­d­wie kilka mie­sięcy po powro­cie do Palais des Papes.

Kurię do Rzymu osta­tecz­nie prze­niósł jego następca, Grze­gorz XI, kolejny Fran­cuz i ostatni papież z Awi­nionu, który oba­wiał się, że papieże na zawsze utracą Kościół oraz nale­żące do niego posia­dło­ści we Wło­szech. Tam też zmarł w marcu 1378 roku, nie­wiele ponad rok po powro­cie, a po jego śmierci wybory na papieża odby­wały się w atmos­fe­rze olbrzy­miej wro­go­ści. Pod­czas kon­klawe kar­dy­na­ło­wie, prze­ra­żeni najaz­dem rzym­skiej tłusz­czy na Waty­kan, wybrali neapo­li­tań­czyka Bar­to­lo­mea Pri­gnano, który przy­jął imię Urbana VI. Fran­cu­scy kar­dy­na­ło­wie nie chcieli go zaak­cep­to­wać i uzna­jąc elek­cję za nie­ważną, wybrali wła­snego papieża, rzecz jasna fran­cu­skiego pocho­dze­nia, Kle­mensa VII. Był to począ­tek wiel­kiej schi­zmy zachod­niej. Kulawy i zezo­waty Kle­mens VII powró­cił do Awi­nionu, a pro­stacki, ener­giczny Urban VI pozo­stał w Rzy­mie.

W owym cza­sie przy­jeż­dża­ją­cych do Rzymu prze­ra­żał nie tylko jego widok, spra­wia­jący nie­wiele lep­sze wra­że­nie niż roz­pa­da­jące się, pro­win­cjo­nalne mia­steczko. Korup­cja sze­rzyła się w Kościele i szo­ko­wała piel­grzy­mów przy­by­wa­ją­cych do Rzymu po odpu­sty, które były teraz roz­da­wane na nie­spo­ty­kaną dotąd skalę. Porzu­ca­jąc w roz­pa­czy próby utwo­rze­nia sil­nego i sta­bil­nego pań­stwa poli­tycz­nego, rzy­mia­nie pozwo­lili następcy Urbana VI, spryt­nemu i pazer­nemu Boni­fa­cemu IX, kolej­nemu neapo­li­tań­czy­kowi, prze­jąć pełną kon­trolę nad mia­stem, prze­kształ­cić Waty­kan oraz roz­bu­do­wany Castel Sant’Angelo w ufor­ty­fi­ko­wane twier­dze, a także mia­no­wać swych krew­nych na sta­no­wi­ska zapew­nia­jące wła­dzę i zyski. Z chwilą jego śmierci, w 1404 roku strach przed potęż­nym kró­le­stwem Neapolu dopro­wa­dził do wyboru innego papieża, o któ­rym było wia­domo, że jest w dobrych sto­sun­kach z kró­lem, nie­udol­nego Inno­cen­tego VII z Abru­zji, prze­ciwko któ­remu rzy­mia­nie pod­nie­śli bunt zakoń­czony uwła­cza­ją­cym odwro­tem. Po śmierci Inno­cen­tego VII, w 1406 roku wybór Grze­go­rza XII, wene­cja­nina, który wyda­wał się zdolny do poro­zu­mie­nia z anty­pa­pie­żem prze­by­wa­ją­cym w Awi­nio­nie, dopro­wa­dził w 1413 roku do najazdu na Rzym króla Neapolu, który był zde­ter­mi­no­wany, by nie stra­cić wpły­wów w wyniku zakoń­cze­nia wiel­kiej schi­zmy.

W tym cza­sie kolejna próba jej zakoń­cze­nia podzie­liła Europę. Aby zakoń­czyć spór, zwo­łano sobór w Pizie, który zde­cy­do­wał oskar­żyć o here­zję zarówno papieża z Awi­nionu, jak i z Rzymu, i usu­nąć obu. Na ich miej­sce wybrano kar­dy­nała z Krety, Pie­tra Phi­lar­gosa. Przy­jął on imię Alek­san­der V i natych­miast roz­wią­zał sobór, któ­rego posta­no­wień nie uznał żaden z jego rywali. Teraz było więc trzech, a nie dwóch, papieży, przy czym każdy poda­wał się za pra­wo­wi­tego następcę świę­tego Pio­tra i nakła­dał eks­ko­mu­nikę na pozo­sta­łych.

Drugą próbę roz­wią­za­nia tego sporu pod­jął cesarz Zyg­munt, który zwo­łał kolejny sobór do Kon­stan­cji. Wcze­śniej na scenę wkro­czył nowy papież Jan XXIII, a wła­ści­wie Bal­das­sare Cossa, następca Alek­san­dra V, papieża wybra­nego w Pizie, uzna­wany przez wszyst­kich za mor­dercę swego poprzed­nika. Jan XXIII, były pirat, a póź­niej roz­pustny żoł­dak, był osobą lubieżną, pozba­wioną skru­pu­łów i nie­zwy­kle zabo­bonną. Pocho­dził ze sta­rej neapo­li­tań­skiej rodziny, a w Rzy­mie zapew­nił sobie pozy­cję, zawie­ra­jąc podej­rzany sojusz z kró­lem Neapolu. 8 czerwca 1413 roku, z naru­sze­niem zawar­tego poro­zu­mie­nia, król przy­pu­ścił atak na Rzym, zmu­sza­jąc papieża do opusz­cze­nia mia­sta. Jan XXIII wraz z całym dwo­rem uciekł drogą zwaną Via Cas­sia, przy któ­rej kilku pra­ła­tów zmarło z wyczer­pa­nia, a pozo­sta­łych obra­bo­wali ich najem­nicy. I tym razem opusz­czone mia­sto splą­dro­wano. Neapo­li­tań­scy żoł­nie­rze, pozba­wieni dys­cy­pliny egze­kwo­wa­nej przez dowódcę, pod­pa­lali domy, ogra­bili zakry­stię Bazy­liki Świę­tego Pio­tra, wpro­wa­dzili do niej swe konie, splą­dro­wali świą­ty­nie i kościoły, a póź­niej wśród łupów roz­sie­dli się z pro­sty­tut­kami, pijąc wino z poświę­co­nych kie­li­chów.

Jan XXIII poje­chał na sobór do Kon­stan­cji, gdzie oskar­żono go o naj­róż­niej­sze prze­stęp­stwa, w tym o here­zję, han­del god­no­ściami i urzę­dami kościel­nymi, tyra­nię, mor­der­stwo i uwie­dze­nie mniej wię­cej dwu­stu boloń­skich dam. Po ucieczce z Kon­stan­cji w prze­bra­niu najem­nika został roz­po­znany, zdra­dzony i ponow­nie przy­wie­dziony przed obli­cze soboru, który zde­tro­ni­zo­wał zarówno jego, jak i papieża z Awi­nionu, a póź­niej, kiedy Niemcy i Anglicy zjed­no­czyli się z Wło­chami, by trzy­mać Fran­cu­zów na dystans, zdo­łano wybrać nowego papieża, rzy­mia­nina Mar­cina V.

Pocho­dził on z rodu Colon­nów, sta­rej dyna­stii rzym­skich magna­tów. Kiedy w 1420 roku wró­cił do mia­sta pod pur­pu­ro­wym bal­da­chi­mem, tań­czyli przed nim tref­ni­sie, a ludzie długo w noc bie­gali uli­cami z pło­ną­cymi pochod­niami, wykrzy­ku­jąc jego imię. Miał rzą­dzić Rzy­mem przez ponad dzie­sięć lat. Jego następ­cami było kolej­nych dwóch Wło­chów: Euge­niusz IV i Miko­łaj V. Wresz­cie poja­wiła się nadzieja, że dla mia­sta nastała nowa era.

Peter Paul Rubens, papież Miko­łaj V; Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna

Miko­łaj V, wybrany w 1447 roku, z wyglądu wyda­wał się szcze­gól­nie nie­od­po­wiedni do roli orę­dow­nika nowej ery: był nie­wy­soki, blady i pomarsz­czony. Cho­dził zgar­biony, a przy tym roz­glą­dał się ner­wowo. Nikt jed­nak nie wąt­pił ani w jego wiel­ko­dusz­ność, ani dobroć, a wszy­scy, któ­rzy go znali, wychwa­lali jego bogo­boj­ność i wie­dzę. Jak pisał jeden z mu współ­cze­snych: „Wyróż­nie­nie zawdzię­czał nie swemu uro­dze­niu, lecz eru­dy­cji i walo­rom inte­lektu”. Chwa­lono także deter­mi­na­cję, z jaką dążył do pojed­na­nia Kościoła ze świecką kul­turą roz­kwi­ta­ją­cego rene­sansu, wysy­ła­jąc swych przed­sta­wi­cieli po całej Euro­pie i poza jej gra­nice w poszu­ki­wa­niu ręko­pi­sów sta­ro­żyt­nych dzieł lite­rac­kich i teo­lo­gicz­nych, z któ­rych wiele zacho­wało się w biblio­te­kach klasz­tor­nych, a póź­niej szczo­drze wyna­gra­dzał uczo­nych zaj­mu­ją­cych się tłu­ma­cze­niem i kopio­wa­niem tych daw­nych tek­stów.

Jed­nakże Rzym za cza­sów Miko­łaja V w dal­szym ciągu pozo­sta­wał walą­cym się, brud­nym, śre­dnio­wiecz­nym mia­stem, gdzie w zimie pano­wało sro­gie zimno wywo­ły­wane podmu­chami tra­mon­tany przez zmar­z­nięte moczary, a w lecie sza­lała mala­ria. Liczba miesz­kań­ców, w znacz­nej mie­rze obco­kra­jow­ców lub uro­dzo­nych poza gra­ni­cami mia­sta, osią­gała naj­wy­żej 40 000, czyli nie­całą jedną dwu­dzie­stą popu­la­cji zamiesz­ku­ją­cej Rzym w cza­sach Nerona. Mia­sto było nie­wiel­kie rów­nież wedle ówcze­snych stan­dar­dów, gdyż popu­la­cja Flo­ren­cji wyno­siła 50 000 osób, Wene­cja zaś, jedno z naj­więk­szych miast w Euro­pie, mogła się pochwa­lić ponad 100 000 miesz­kań­ców. Rzym sta­no­wił jed­nak praw­dziwe serce chrze­ści­jań­skiego świata, a osoby przy­by­wa­jące tu co roku na długą piel­grzymkę zapew­niały mia­stu wyso­kie dochody z han­dlu.

Na początku 1449 roku Miko­łaj V ogło­sił rok 1450 świę­tym, a napływ piel­grzy­mów do Rzymu na obchody tego jubi­le­uszu przy­niósł Kościo­łowi ogromne zyski, mię­dzy innymi ze sprze­daży odpu­stów. Tak duże, że Miko­łaj V mógł zde­po­no­wać 100 000 zło­tych suwe­re­nów w banku Medy­ce­uszów i śmiało reali­zo­wać plany odbu­dowy mia­sta. Wedle Enei Silvia Pic­co­lo­mi­niego, kar­dy­nała Sieny: „Zbu­do­wał w swym mie­ście wspa­niałe gma­chy, choć wię­cej zaczął, niż skoń­czył”.

Cen­tral­nym punk­tem nowej chrze­ści­jań­skiej sto­licy za pano­wa­nia Miko­łaja V była Bazy­lika Świę­tego Pio­tra, kościół wybu­do­wany przez cesa­rza Kon­stan­tyna nad gro­bem pierw­szego papieża, a odre­stau­ro­wany przez Miko­łaja. Prze­niósł on także swą ofi­cjalną sie­dzibę z Pałacu Late­rań­skiego do Pałacu Apo­stol­skiego, a napływ arty­stów do Rzymu w związku z pro­wa­dzo­nymi przez niego inwe­sty­cjami wkrótce zmie­nił mia­sto w wio­dący ośro­dek sku­pia­jący złot­ni­ków, mala­rzy i rzeź­bia­rzy. Przez pewien czas stał się także domem Fra Ange­lica, który zdo­bił cudowną, pry­watną kaplicę Miko­łaja V w Waty­ka­nie sce­nami z życia dwóch męczen­ni­ków z począt­ków chrze­ści­jań­stwa, czyli świę­tego Ste­fana i świę­tego Waw­rzyńca. Ten nie­wy­soki, świą­to­bliwy domi­ni­ka­nin co rano, zanim zaczął malo­wać, klę­kał do modli­twy, a pod­czas malo­wa­nia Chry­stusa na krzyżu tar­gały nim tak silne emo­cje, że po policz­kach spły­wały mu łzy.

Rozdział 2. Elekcje i obchody

Roz­dział 2

Elek­cje i obchody

Wszę­dzie sły­chać było dźwięk rogów i trąb

Wkrótce po śmierci Miko­łaja V, 24 marca 1455 roku, w Rzy­mie odbyła się coroczna cere­mo­nia wysta­wie­nia chu­sty, która rze­komo nale­żała do świę­tej Wero­niki. Tra­dy­cja głosi, że kiedy ocie­rała pot z twa­rzy Chry­stusa w dro­dze na Kal­wa­rię, jego rysy w cudowny spo­sób odbiły się na jej chu­stce. Kilka dni póź­niej kar­dy­na­ło­wie miesz­ka­jący w Rzy­mie oraz wszy­scy inni, któ­rym udało się zdą­żyć na czas, wzięli udział we wspa­nia­łej pro­ce­sji z towa­rzy­sze­niem papie­skiego chóru, into­nu­ją­cego hymn Veni Cre­ator Spi­ri­tus, od Bazy­liki Świę­tego Pio­tra do Waty­kanu, gdzie mieli wybrać następcę Miko­łaja V. Dęto w trąby, walono w bębny, a kiedy kar­dy­na­ło­wie weszli do apar­ta­men­tów, w któ­rych miało się odbyć kon­klawe, zamknięto drzwi, zamu­ro­wano wej­ścia i roz­po­częto dys­ku­sje oraz spory.

Mijały kolejne godziny. Skła­dano obiet­nice, rzu­cano zawo­alo­wane groźby, ofe­ro­wano łapówki. Przed nadej­ściem nocy nie udało się jed­nak pod­jąć decy­zji. Nie było moż­liwe poro­zu­mie­nie mię­dzy wrogo nasta­wio­nymi kan­dy­da­tami, któ­rych wspie­rali rywa­li­zu­jący ze sobą rzym­scy magnaci z rodzin Colon­nów i Orsi­nich. Wiele osób miało nadzieję na wybór star­szego, sła­bo­wi­tego Jana Bes­sa­riona, cier­pią­cego potwor­nie z powodu kamicy ner­ko­wej, wów­czas sta­no­wią­cej powszechne scho­rze­nie. Był to wybitny teo­log i huma­ni­sta, wycho­wany w Kościele pra­wo­sław­nym, lecz nie­dawno nawró­cony na wiarę rzym­sko­ka­to­licką. „Czy mamy oddać Kościół rzym­sko­ka­to­licki papie­żowi grec­kiego pocho­dze­nia? – zapy­tał jeden z fran­cu­skich kar­dy­na­łów uczest­ni­czą­cych w kon­klawe. – Skąd mamy wie­dzieć, że to nawró­ce­nie jest szczere? – dodał. – Czy będzie przy­wódcą chrze­ści­jań­skiej armii?”.

Wresz­cie zapro­po­no­wano kom­pro­mis: zde­cy­do­wano się poprzeć kan­dy­da­turę czło­wieka, który praw­do­po­dob­nie nie pożyje zbyt długo. Pod­czas roz­mów poja­wiły się nazwi­ska dwóch star­szych, nie­bu­dzą­cych sprze­ciwu kan­dy­da­tów, nie­stety pocho­dze­nia hisz­pań­skiego, co ozna­czało, że ich wybór praw­do­po­dob­nie nie spodoba się rzy­mia­nom, nie­zmien­nie wro­gim Kata­loń­czy­kom, jak powszech­nie nazy­wano miesz­kań­ców tego kraju. Z tych dwóch więk­szym popar­ciem cie­szył się skromny, wykształ­cony biskup Walen­cji, i to wła­śnie jego osta­tecz­nie wybrano na następcę Miko­łaja V.

Ponow­nie zabrzmiały trąby na placu Świę­tego Pio­tra. W niebo wzbił się słup dymu na potwier­dze­nie, że kon­klawe doko­nało wyboru, co tłum przy­jął gło­śnymi okrzy­kami. Zbu­rzono nie­dawno wznie­siony mur. W otwar­tych drzwiach sta­nął dzie­kan Kole­gium Kar­dy­na­łów, by ogło­sić decy­zję kon­klawe: „Ku waszej ogrom­nej rado­ści ogła­szam, że mamy nowego papieża, lorda Alfonsa de Borja, biskupa Walen­cji, który pra­gnie przy­jąć imię Kalik­sta III”.

Ród Borja lub Bor­gia, jak ich nazy­wano we Wło­szech, miał pewne zna­cze­nie w Hisz­pa­nii, wywo­dził się, zda­niem jego człon­ków, od sta­ro­żyt­nego kró­lew­skiego rodu Ara­go­nów. Alfonso, uro­dzony w 1378 roku, był synem wła­ści­ciela posia­dło­ści w Xátivie, w pobliżu Walen­cji. Naj­pierw stu­dio­wał, a póź­niej wykła­dał prawo w Leri­dzie, po czym w wieku trzy­dzie­stu ośmiu lat otrzy­mał pre­sti­żowe sta­no­wi­sko pry­wat­nego sekre­ta­rza króla Alfonsa V Ara­goń­skiego, któ­remu słu­żył przez czter­dzie­ści dwa lata. Poma­gał zaaran­żo­wać abdy­ka­cję anty­pa­pieża Kle­mensa VIII, toru­jąc tym samym drogę do zakoń­cze­nia wiel­kiej schi­zmy, a w nagrodę za swe usługi otrzy­mał die­ce­zję Walen­cji. W 1442 roku prze­niósł się do Neapolu, pozo­sta­jąc na­dal w służ­bie swego króla, który pod­bił mia­sto i został Alfon­sem I Neapo­li­tań­skim.

Jako pry­watny sekre­tarz króla brał udział w nego­cja­cjach mają­cych pogo­dzić jego pana z papie­żem Euge­niu­szem IV, który nagro­dził Alfonsa Bor­gię kape­lu­szem kar­dy­nal­skim oraz wspa­nia­łym tytu­lar­nym kościo­łem – bazy­liką Santi Quat­tro Coro­nati. Przed kon­klawe, odby­wa­ją­cym się w kwiet­niu 1455 roku, zamiesz­kał on w Rzy­mie. Był to poważny, skromny, nie­mal osiem­dzie­się­cio­letni męż­czy­zna, cier­piący na nasi­la­jący się artre­tyzm, któ­rego stan zdro­wia kazał wąt­pić, czy prze­żyje męczące cere­mo­nie koro­na­cji. Wśród nich była długa msza w Bazy­lice Świę­tego Pio­tra, pod­czas któ­rej miał otrzy­mać z rąk głów­nego archi­dia­kona tiarę i krzyż, klu­cze oraz płaszcz jurys­dyk­cji. Po tej koro­na­cji miała nastą­pić długa pro­ce­sja do kościoła Świę­tego Jana na Late­ra­nie, gdzie, pod­czas kolej­nej dłu­giej cere­mo­nii nowy papież miał wstą­pić na tron jako biskup Rzymu.

Papież Kalikst III; Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna

Pro­ce­sja z Bazy­liki Świę­tego Pio­tra do Late­ranu, zwana possesso, sta­no­wiła jeden z naj­barw­niej­szych, a dla rzym­skiego pospól­stwa także jeden z naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­cych wido­ków, jakie miało do zaofe­ro­wa­nia mia­sto. Uli­cami masze­ro­wała straż papie­ska i chó­rzy­ści, poprze­dzani przez sokol­ni­ków z soko­łami oraz szczu­ro­ła­pów z psami mają­cymi usu­nąć szkod­niki z nisko poło­żo­nych tere­nów nad Tybrem, po nich zaś szli ludzie nio­sący zioła o przy­jem­nym zapa­chu. Póź­niej kro­czyli rzym­scy urzęd­nicy pań­stwowi, biskupi i kar­dy­na­ło­wie, a na koniec papież Kalikst III we wła­snej oso­bie, jadący konno pod zło­tym bal­da­chi­mem nie­sio­nym przez dygni­ta­rzy, w eskor­cie lan­sje­rów i pie­choty, by trzy­mać na dystans tłum natar­czy­wych gapiów.

Na pro­ce­sję zbli­ża­jącą się do Monte Gior­dano ocze­ki­wał rabin w oto­cze­niu innych Żydów, któ­rzy zgod­nie ze zwy­cza­jem ofia­ro­wali papie­żowi bogaty, zdo­biony dro­gimi kamie­niami egzem­plarz Tory, księgi żydow­skiego prawa. Kalikst III przy­jął ją, po czym rzu­cił na zie­mię, wypo­wia­da­jąc naka­zane tra­dy­cją słowa: „Znamy to prawo, lecz nie akcep­tu­jemy waszej inter­pre­ta­cji”. Zanim skoń­czył, gapie zaczęli się kotło­wać, pra­gnąc wydo­być księgę spod kopyt papie­skiego wierz­chowca oraz koni straż­ni­ków.

Przy stop­niach kościoła Świę­tego Jana na Late­ra­nie Kalikst III pokor­nie ukląkł, po czym zdjęto z niego biało-złote szaty i zastą­piono je czarną sutanną. Kiedy wybu­chła, jak czę­sto się zda­rzało, walka mię­dzy rywa­li­zu­ją­cymi ze sobą poplecz­ni­kami nie­ustan­nie zwa­śnio­nych rodzin Orsi­nich i Colon­nów, uniósł dło­nie w geście bło­go­sła­wień­stwa.

Nowo wybrany papież szybko oddał się całym ser­cem orga­ni­za­cji kru­cjaty mają­cej uwol­nić Kon­stan­ty­no­pol spod wła­da­nia Tur­ków, któ­rzy zajęli mia­sto w maju 1453 roku. „Przy­się­gał sku­pić wszyst­kie swe wysiłki na walce z turec­kimi here­ty­kami – pisał Enea Silvio Pic­co­lo­mini, któ­rego Kalikst III uczy­nił kar­dy­na­łem Sieny – odpusz­cza­jąc grze­chy wszyst­kim ochot­ni­kom”. Deter­mi­na­cja papieża zasko­czyła wiele osób. Powszech­nie było bowiem wia­domo, że coraz dotkli­wiej doku­czają mu bole­sne ataki poda­gry, w związku z czym spo­dzie­wano się, że wybie­rze spo­kojne, świą­to­bliwe życie w Waty­ka­nie, zamiast roz­po­czy­nać tak ambitne przed­się­wzię­cie.

Zebrane pie­nią­dze pocho­dziły z nało­żo­nych podat­ków i sprze­daży dzieł sztuki, w tym kunsz­tow­nych opraw ksią­żek kupio­nych przez Miko­łaja V, które były bar­dzo dro­gie. Kalikst III posu­nął się nawet do zasta­wie­nia wła­snej infuły i roze­sła­nia po całej Euro­pie licz­nych kazno­dzie­jów z odpu­stami. Poło­żył też kres róż­nym pra­com restau­ra­cyj­nym i prze­bu­do­wie Rzymu, zapo­cząt­ko­wa­nym przez jego poprzed­nika.

Samo­wolny, skąpy i uparty Kalikst III nie tole­ro­wał sprze­ciwu kar­dy­na­łów wobec jego bojo­wych ambi­cji. Zdo­łał zebrać dość środ­ków na budowę galer i skrzyk­nął woj­sko na świętą wojnę. Mimo że jego żoł­nie­rze i żegla­rze zdo­łali odnieść drobne suk­cesy, w tym poko­nać turecką armię pod Bel­gra­dem w lipcu 1456 roku oraz czę­ściowo znisz­czyć turecką flotę pod Les­bos w sierp­niu kolej­nego roku, nie wszyst­kie euro­pej­skie mocar­stwa podzie­lały ambi­cje papieża. Wiele nie prze­ka­zało na potrzeby tego przed­się­wzię­cia pie­nię­dzy lub ludzi. Co wię­cej, zaszczyty, jakimi obda­rzył swych krew­nych i pobra­tym­ców, znie­na­wi­dzo­nych Kata­loń­czy­ków, zaczęły w Rzy­mie powo­do­wać powszechne roz­go­ry­cze­nie.

Szcze­gólne zaszczyty przy­pa­dły trzem jego sio­strzeń­com i bra­tan­kom. Dwóch z nich zostało kar­dy­na­łami przed ukoń­cze­niem trzy­dzie­stego roku życia, a jed­nego z nich, Rodriga Bor­gię, Kalikst III mia­no­wał na sta­no­wi­sko wice­kanc­le­rza Sto­licy Apo­stol­skiej, naj­bar­dziej wpły­wowy urząd w papie­skim rzą­dzie. Trzeci zaś, Pedro Luis Bor­gia, star­szy brat Rodriga, otrzy­mał tytuł księ­cia Spo­leto i został mia­no­wany gene­ra­łem Kościoła, pre­fek­tem Rzymu oraz zarządcą ogrom­nej for­tecy rzym­skiej, Castel Sant’Angelo.

Śmierć Kalik­sta III 6 sierp­nia 1458 roku, zale­d­wie trzy lata po jego wynie­sie­niu, w nie­wiel­kiej, ciem­nej kom­na­cie sypial­nej, gdzie ze względu na zły stan zdro­wia spę­dzał dużo czasu, przy­wi­tano w Rzy­mie zamiesz­kami na znak pro­te­stu prze­ciwko znie­na­wi­dzo­nym Kata­loń­czy­kom, któ­rych tak pro­wo­ka­cyj­nie roz­piesz­czał. Kar­dy­na­ło­wie ponow­nie zebrali się w Rzy­mie na kon­klawe, które, jak liczono, miało wybrać papieża będą­cego dumą dla papie­stwa i Rzymu, teraz tak nie­ro­ze­rwal­nie ze sobą połą­czo­nych.

Pod­czas tego kon­klawe kole­gium było bar­dziej podzie­lone niż trzy lata wcze­śniej: „Bogatsi, znacz­niejsi kar­dy­na­ło­wie – jak wspo­mi­nał Enea Silvio Pic­co­lo­mini – skła­dali obiet­nice i prze­ka­zy­wali groźby, a część z nich, bez­wstyd­nie porzu­ca­jąc wszel­kie resztki przy­zwo­ito­ści, zgła­szała wła­sną kan­dy­da­turę na urząd”. Guil­laume d’Esto­ute­ville, bogaty kar­dy­nał z Rouen, ofe­ro­wał kuszące nagrody: „Wielu sku­siły wspa­niałe obiet­nice kar­dy­nała Rouen, łapiące ich na lep chci­wo­ści niczym muchy”, knuli więc całą noc we wspól­nych toa­le­tach, „miej­scu odosob­nio­nym i pry­wat­nym”.

Wcze­śnie rano kar­dy­nał Sieny poszedł w odwie­dziny do mło­dego Hisz­pana, Rodriga Bor­gii, wice­kanc­le­rza, z pyta­niem, czy on także przy­rzekł coś kar­dy­nałowi z Rouen. „Cóż miał­bym zro­bić, waszym zda­niem? – odparł Bor­gia, zapew­niony przez d’Esto­ute­ville’a o moż­li­wo­ści zacho­wa­nia lukra­tyw­nego sta­no­wi­ska wice­kanc­le­rza w zamian za głos. – Wynik wybo­rów jest prze­są­dzony”. Pic­co­lo­mini ostrzegł dwu­dzie­sto­sied­mio­let­niego Rodriga: „Ty, młody głup­cze, czyż zaufasz męż­czyź­nie nie­god­nemu zaufa­nia? Być może coś obie­cał, ale to sta­no­wi­sko obej­mie kar­dy­nał Awi­nionu, bo to samo, co tobie, obie­cano także i jemu”, stwier­dził, mądrze radząc: „Czy Fran­cuz będzie bar­dziej przy­ja­zny dru­giemu Fran­cuzowi czy Kata­loń­czy­kowi?”.

Następ­nego dnia po mszy kar­dy­na­ło­wie zgro­ma­dzili się w kaplicy papie­skiej na gło­so­wa­nie. Napi­saw­szy nazwi­ska swo­ich kan­dy­da­tów na kar­tecz­kach, wsta­wali kolejno, zgod­nie z hie­rar­chią waż­no­ści, i uda­wali się do ołta­rza, gdzie skła­dali głosy w rytu­al­nym zło­co­nym kie­li­chu. Po zakoń­cze­niu gło­so­wa­nia kar­dy­na­ło­wie wró­cili na swoje miej­sca i przy­stą­piono do uro­czy­stego odczy­ty­wa­nia nazwisk. „Każdy z zebra­nych kar­dy­na­łów zwra­cał uwagę na wymie­nio­nych, by nie dopu­ścić do oszu­stwa”. Ku powszech­nemu zdzi­wie­niu oka­zało się, że Pic­co­lo­mini zdo­był dzie­więć gło­sów, d’Esto­ute­ville – zale­d­wie sześć, a kilku innych – po jed­nym czy dwa. Ponie­waż żaden z wio­dą­cych kan­dy­da­tów nie uzy­skał wyma­ga­nej więk­szo­ści dwóch trze­cich gło­sów, kar­dy­na­ło­wie zde­cy­do­wali się pod­jąć próbę wyboru nowego papieża metodą zwaną „akce­sem”.

Wszy­scy sie­dzieli na swo­ich miej­scach w kom­plet­nej ciszy i z pobla­dłym obli­czem, jakby nie­przy­tomni. Przez pewien czas nikt się nie odzy­wał, nikt nie poru­szał żad­nym mię­śniem z wyjąt­kiem oczu, które zer­kały naj­pierw w jedną, a póź­niej w drugą stronę. Cisza była zdu­mie­wa­jąca. Nie­spo­dzie­wa­nie wstał młody Rodrigo Bor­gia: „Przy­chy­lam się do kar­dy­nała Sieny” – ogło­sił. Jed­nakże po tym oświad­cze­niu ponow­nie zapa­dła cisza, aż wresz­cie dwóch kar­dy­na­łów, nie chcąc się anga­żo­wać, pospiesz­nie opu­ściło zgro­ma­dze­nie „pod pozo­rem odpo­wie­dzi na zew natury”.

Po chwili wstał następny kar­dy­nał, rów­nież ogła­sza­jąc popar­cie dla Pic­co­lo­mi­niego. Nawet to nie zapew­niło jed­nak wyma­ga­nych dwóch trze­cich gło­sów. Potrzebny był jesz­cze jeden. Nikt się nie ode­zwał, nie wyko­nał żad­nego ruchu. Wresz­cie nie­pew­nie wstał sędziwy Pro­spero Colonna i „wła­śnie miał prze­ka­zać swój głos” na kar­dy­nała Sieny, kiedy „został chwy­cony w talii” przez prze­bie­głego, ambit­nego Fran­cuza, Guil­laume’a d’Esto­ute­ville’a, arcy­bi­skupa Rouen, oraz kar­dy­nała Bes­sa­riona, który w dal­szym ciągu liczył na głosy. Ostro zga­nili kar­dy­nała Colonnę, a kiedy ten upie­rał się przy zamia­rze odda­nia głosu na Pic­co­lo­mi­niego, pró­bo­wali siłą usu­nąć go z sali. Spro­wo­ko­wany tą znie­wagą Colonna, który, jak się oka­zało po wni­kli­wym bada­niu, gło­so­wał na d’Esto­ute­ville’a, na znak pro­te­stu zawo­łał gło­śno: „Ja też prze­ka­zuję swój głos kar­dy­nałowi Sieny i czy­nię go papie­żem”.

„Wasza świą­to­bli­wość, dzię­ku­jemy za wybór i nie mamy wąt­pli­wo­ści, że pocho­dzi on od Boga” – stwier­dził nie­ja­sno kar­dy­nał Bes­sa­rion po zatwier­dze­niu wyboru zgod­nie ze zwy­cza­jem. „Nie gło­so­wa­li­śmy na cie­bie z powodu twej cho­roby. Uzna­li­śmy, że poda­gra będzie utrud­nie­niem dla Kościoła, który bar­dzo potrze­buje aktyw­nego czło­wieka o dużej sile fizycz­nej – wyja­śnił. – Wy zaś potrze­bujecie odpo­czynku”. Pic­co­lo­mini odparł z god­no­ścią: „Decy­zja na pod­sta­wie dwóch trze­cich Świę­tego Kole­gium z całą pew­no­ścią jest dzie­łem Ducha Świę­tego” – po czym zdjął czer­wone szaty kar­dy­nal­skie i zamie­nił je na „białą szatę Chry­stusa”. Zapy­tany, jakie imię pra­gnie przy­jąć, odpo­wie­dział: Pius. Nie­długo potem jego wybór ogło­szono tłu­mom zebra­nym na placu przed Bazy­liką Świę­tego Pio­tra.

Pin­tu­ric­chio, Pius II; Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna

Tej nocy, czyli 19 sierp­nia 1458 roku, na uli­cach i pla­cach Rzymu pano­wała ogromna radość, gdyż wszy­scy świę­to­wali wybór Wło­cha zamiast Fran­cuza czy kolej­nego Hisz­pana.

Zewsząd roz­le­gał się śmiech i wybu­chy weso­ło­ści, sły­chać było woła­nia: „Siena! Siena! Och, szczę­śliwa Siena! Niech żyje Siena!”. […] Z nadej­ściem nocy na wszyst­kich skrzy­żo­wa­niach zapło­nęły ogni­ska. […] Męż­czyźni śpie­wali na uli­cach, sąsie­dzi czę­sto­wali sąsia­dów, nie było miej­sca wol­nego od gło­sów rogów i trąb, nie było ani jed­nej dziel­nicy, któ­rej nie oży­wia­łaby ogólna weso­łość. Starsi ludzie twier­dzili, że ni­gdy wcze­śniej nie widzieli w Rzy­mie tak powszech­nej rado­ści.

Pic­co­lo­mini, przed­wcze­śnie posta­rzały pomimo zale­d­wie pięć­dzie­się­ciu trzech lat, pro­wa­dził dotąd mniej lub bar­dziej roz­wią­złe życie. Spło­dził kil­koro bękar­tów i wyróż­niał się jako dyplo­mata, ora­tor oraz pisarz, nie zaś duchowny. Był mię­dzy innymi auto­rem powszech­nie zna­nej powie­ści pod tytu­łem Euria­lus i Lucre­tia, zna­ko­mi­tej serii bio­gra­fii O sław­nych ludziach, wła­snych pamięt­ni­ków, książki wska­zu­ją­cej poprawny spo­sób wycho­wy­wa­nia chłop­ców oraz histo­rii Bohe­mii. To ostat­nie dzieło napi­sał pod­czas urlopu w słyn­nych łaź­niach w Viterbo, gdzie miał nadzieję zna­leźć ulgę w poda­grze, „nie licząc na lekar­stwo, ponie­waż ta cho­roba, kiedy przej­dzie w prze­wle­kły, mocno zako­rze­niony stan, koń­czy się dopiero wraz ze śmier­cią”.

Kape­lusz kar­dy­nal­ski otrzy­mał na Boże Naro­dze­nie 1456 roku, a zale­d­wie nieco ponad osiem­na­ście mie­sięcy póź­niej wziął udział w kon­klawe, po cichu licząc na wybór. Choć był przy­go­to­wany wspie­rać inte­resy przy­ja­ciół i krew­nych oraz ule­gać ich zachcian­kom, podob­nie jak wielu jego poprzed­ni­ków, pra­gnął także oka­zać się godny tego świę­tego urzędu. Zobo­wią­zał się kie­ro­wać sło­wami wypo­wie­dzia­nymi w roz­mo­wie z przy­ja­cie­lem, w cza­sie, gdy przy­jął świę­ce­nia dia­ko­natu, akcep­tu­jąc fakt, że wcze­śniej­szą roz­wią­złość musi teraz zastą­pić czy­stość, któ­rej się w cicho­ści oba­wiał. „Nie mogę się wyprzeć prze­szło­ści. Daleko odsze­dłem od tego, co prawe, lecz przy­naj­mniej to wiem i żywię nadzieję, że ta wie­dza nie nade­szła zbyt późno”.

Ze swym poprzed­ni­kiem dzie­lił nad­rzędną ambi­cję: „Ze wszyst­kich zamia­rów w jego sercu żaden nie był mu tak drogi, jak pod­że­ga­nie chrze­ści­jan do walki z Tur­kami i wypo­wie­dze­nie im wojny”. Z Rodri­giem Bor­gią, któ­rego sta­no­wi­sko wice­kanc­le­rza Kościoła Pius II potwier­dził w ciągu zale­d­wie kilku godzin od swego wyboru, dzię­ku­jąc mu w ten spo­sób za wspar­cie pod­czas kon­klawe, szcze­gó­łowo oma­wiał orga­ni­za­cję kru­cjaty zdol­nej wstrzy­mać napływ Tur­ków do Europy.

Rozdział 3. Mężczyzna o nieskończonej męskości

Roz­dział 3

Męż­czy­zna o nie­skoń­czo­nej męsko­ści

Tańce były bez­wstydne, a pokusa miło­ści prze­kra­czała wszel­kie gra­nice

Najbar­dziej uta­len­to­wany bra­ta­nek Kalik­sta III, Rodrigo Bor­gia, został kar­dy­na­łem w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat. Na Uni­wer­sy­te­cie Boloń­skim krótko stu­dio­wał prawo kano­niczne i po nie­ca­łym roku uzy­skał sto­pień naukowy. Ponie­waż stan­dar­dowy tok stu­diów trwał pięć lat, wszy­scy podej­rze­wali wrę­cze­nie łapówki, co nie było czymś nie­zwy­kłym. Głosy obu­rze­nia wzbu­dziło także mia­no­wa­nie dwu­dzie­sto­sied­mio­let­niego Rodriga Bor­gii, po rów­nie krót­ko­trwa­łej karie­rze woj­sko­wej, na wpły­wową, lukra­tywną posadę wice­kanc­le­rza. Nie było od nich wolne rów­nież odda­nie mu cen­nej sie­dziby wuja w Walen­cji. Trzeba jed­nak przy­znać, że choć te urzędy wyni­kały w znacz­nej mie­rze z nepo­ty­zmu, Rodrigo oka­zał się kom­pe­tent­nym admi­ni­stra­to­rem, „nie­zwy­kle spraw­nym czło­wie­kiem”, jak twier­dził Pius II. Ponie­waż nie usta­wał w sta­ra­niach, by pia­sto­wany przez niego urząd wice­kanc­le­rza przy­no­sił ogromne zyski – dzięki łapów­kom przyj­mo­wa­nym za wszel­kie przy­sługi, od roz­wo­dów po udzie­la­nie sakra­men­tów mał­żeń­stwa w kazi­rod­czych związ­kach na pod­sta­wie sfał­szo­wa­nych doku­men­tów – nie spo­sób zaprze­czyć, że sumien­nie wyko­ny­wał obo­wiązki zwią­zane z tym sta­no­wi­skiem. Był nie­zwy­kle zamożny, uwiel­biał eks­tra­wa­gan­cję. Jak stwier­dził Jacopo Ghe­rardi da Vol­terra:

Różne urzędy Bor­gii, jego liczne opac­twa we Wło­szech i Hisz­pa­nii oraz trzy die­ce­zje, tj. Walen­cja, Porto i Kar­ta­gena, przy­nio­sły mu potężną for­tunę. Mówi się, że sam urząd wice­kanc­le­rza daje mu 8000 flo­re­nów w zło­cie. Ma liczne, wspa­niałe zastawy, perły, odzież hafto­waną jedwa­biem i zło­tem oraz książki na każdy temat. Nie muszę nawet wspo­mi­nać nie­zli­czo­nych kotar do łóżka, kro­pie­rzy dla koni […] zło­tych haftów, bogac­twa jego łóżek, gobe­li­nów tka­nych sre­brem i jedwa­biem ani jego wspa­nia­łych stro­jów czy też nie­zmier­nej ilo­ści złota znaj­du­ją­cego się w jego posia­da­niu.

„Piękne kobiety odczu­wają do niego nie­wia­ry­godny pociąg, prze­wyż­sza­jący siłę, z jaką magnes przy­ciąga żelazo” – napi­sał jeden z obser­wa­to­rów. Wedle ostroż­nych słów Johan­nesa Bur­charda, który został póź­niej jego mistrzem cere­mo­nii, był także czło­wie­kiem o „nie­skoń­czo­nej męsko­ści”. Dosko­nale znany jest jego ogromny ape­tyt sek­su­alny. Atrak­cyjne kobiety, które pro­siły go o radę lub przy­sługę, z dużym praw­do­po­do­bień­stwem brały udział w takich orgiach, jak te, na które zwró­cił uwagę Pius II, i w ten spo­sób upo­mniał swo­jego wice­kanc­le­rza:

Dowie­dzie­li­śmy się, że trzy dni temu duża liczba miesz­ka­nek Sieny, strojna we wszel­kie prze­jawy ziem­skiej próż­no­ści, zgro­ma­dziła się w ogro­dach […] Gio­van­niego di Bichio i że Wasza Emi­nen­cja, obra­ża­jąc god­ność swego sta­no­wi­ska, prze­by­wała w ich towa­rzy­stwie od godziny pierw­szej do szó­stej wraz z innym kar­dy­na­łem. […] Jak nam powie­dziano, tańce były nie­skromne, pokusa miło­ści prze­kra­czała zaś wszel­kie gra­nice, a wy sami zacho­wy­wa­li­ście się jak jeden z naj­bar­dziej wul­gar­nych mło­dzień­ców w tym wieku. […] Rumie­nię się, pisząc to, czego się dowie­dzia­łem. Sama wzmianka o takich rze­czach sta­nowi dys­ho­nor dla waszego sta­no­wi­ska. Aby zapew­nić sobie więk­szą swo­bodę w roz­rywce, zabro­ni­li­ście wstępu mężom, ojcom, bra­ciom i innym spo­krew­nio­nym męż­czy­znom towa­rzy­szą­cym tym kobie­tom. […] Wydaje się, że w Sie­nie nie zaj­mo­wano się w owej chwili niczym innym. […] Nie spo­sób wyra­zić naszej zło­ści. […] Wasze zacho­wa­nie sta­nowi pre­tekst dla wszyst­kich oskar­ża­ją­cych nas o wyko­rzy­sty­wa­nie naszego bogac­twa i wyso­kiego sta­no­wi­ska do orgii. […] Przed­mio­tem potę­pie­nia jest sam Namiest­nik Chry­stu­sowy, gdyż powszech­nie uważa się, że zamyka oczy na te eks­cesy. […] Zarzą­dza­cie kan­ce­la­rią pon­ty­fi­kalną, Wasze zacho­wa­nie zaś jesz­cze bar­dziej kary­god­nym czyni Wasza bli­skość wzglę­dem nas, Ojca Świę­tego, jako wice­kanc­lerz Sto­licy Apo­stol­skiej. Waszemu osą­dowi pozo­sta­wiamy stwier­dze­nie, czy temu wyso­kiemu urzę­dowi wypada afi­szo­wać się z kobie­tami, a także, czy upiw­szy łyk wina, kazać podać ten kie­lich kobie­cie uzna­nej przez Was za naj­pięk­niej­szą, czy wypada Wam cały dzień spę­dzać w cha­rak­te­rze zachwy­co­nego widza wszel­kich form wsze­tecz­nych zabaw. […] Wasze prze­winy rzu­tują na nas oraz na Kalik­sta, Waszego świę­tej pamięci wuja, oskar­ża­nego o nie­słuszne obda­ro­wa­nie Was nie­za­słu­żo­nymi hono­rami. Niech zatem Wasza Emi­nen­cja podej­mie decy­zję o poło­że­niu kresu tym prze­ja­wom fry­wol­no­ści.

Rodrigo nie zamie­rzał zakoń­czyć rze­czo­nych „fry­wol­no­ści”, w przy­szło­ści posta­rał się jed­nak nie uczest­ni­czyć w nich w towa­rzy­stwie i miej­scach, o któ­rych wie­ści mogłyby z łatwo­ścią dotrzeć do uszu suro­wego Piusa II. Roz­rywki podobne do tych w ogro­dzie w Sie­nie miały się teraz odby­wać wewnątrz luk­su­so­wego pałacu, który wice­kanc­lerz wybu­do­wał w Rzy­mie dzięki swemu bogac­twu naby­temu zgod­nie z pra­wem lub w wyniku oszu­stwa.

W Wiel­kim Tygo­dniu w 1462 roku zor­ga­ni­zo­wano w Rzy­mie pro­ce­sję eskor­tu­jącą czaszkę świę­tego Andrzeja, brata świę­tego Pio­tra, którą to reli­kwię Pius II nabył po tym, jak została ura­to­wana z rąk Tur­ków w cza­sie ich najazdu na Gre­cję. „Na ulice wyle­gły takie tłumy, że zbrojni w pałki żoł­nie­rze chro­niący papieża z tru­dem zdo­łali toro­wać mu drogę”. W całym mie­ście widać było deko­ra­cje. Wąskie uliczki „przy­kryto zada­sze­niem i zie­lo­nymi gałę­ziami, by zapew­nić ochronę przed słoń­cem, na domach zaś powie­szono dra­pe­rie i tapi­se­rie”. Jak pisał Pius II: „Ludzie wza­jem­nie prze­ści­gali się w odda­wa­niu hono­rów Apo­sto­łowi”. Pałac nale­żący do Rodriga Bor­gii miał naj­wspa­nial­sze deko­ra­cje ze wszyst­kich ozdo­bio­nych pała­ców na tra­sie pro­ce­sji. Jak pisał papież w swych pamięt­ni­kach:

Wszy­scy kar­dy­na­ło­wie miesz­ka­jący na tra­sie pro­ce­sji wspa­niale ude­ko­ro­wali swe domy. […] Wszyst­kie jed­nak przy­ćmił, zarówno pod wzglę­dem kosz­tów, jak i pomy­sło­wo­ści, pałac Rodriga, wice­kanc­le­rza. Jego ogromny, impo­nu­jący dom, zbu­do­wany na miej­scu sta­ro­żyt­nej men­nicy, przy­stro­jono wspa­nia­łymi, dro­gimi arra­sami. […] Przy­stroił nie tylko wła­sny dom, lecz rów­nież domy sąsia­dów, dzięki czemu ota­cza­jący plac zmie­nił się w coś na kształt parku wypeł­nio­nego muzyką i śpie­wem, a jego pałac jakby błysz­czał od złota, podob­nie jak, według prze­ka­zów, nie­gdyś sie­dziba cesa­rza Nerona.

Wnę­trze pałacu Bor­gii było rów­nie wspa­niałe. Jeden z gości opi­sał jego nie­ustan­nie rosnący prze­pych:

Ściany w holu wej­ścio­wym obwie­szono tapi­se­riami przed­sta­wia­ją­cymi różne sceny histo­ryczne. Z niego wcho­dziło się do nie­wiel­kiego salo­niku przy­bra­nego w ten sam spo­sób. Dywany na pod­ło­dze dobrano do mebli, wśród któ­rych wymie­nić należy oka­załe łoże dzienne z bal­da­chi­mem tapi­ce­ro­wane czer­wo­nym atła­sem, a także komodę z ogromną, cudowną kolek­cją zło­tych i srebr­nych przed­mio­tów. Za tym salo­ni­kiem znaj­dują się dwa następne pokoje przy­jęć. W jed­nym stoi kolejne pokryte aksa­mi­tem łoże dzienne z bal­da­chi­mem, w dru­gim zaś sofa obita zło­to­gło­wiem. W tym dru­gim znaj­duje się też ogromny stół przy­kryty deli­kat­nym, aksa­mit­nym obru­sem, ota­czają go wspa­niałe, rzeź­bione krze­sła.

W samym pałacu, w budyn­kach gospo­dar­czych i staj­niach, miesz­kało i pra­co­wało aż dwu­stu słu­żą­cych, w tym kilku nie­wol­ni­ków. Wszy­scy odziani byli w bor­dowo-żółte barwy Bor­giów. Oprócz sta­jen­nych, straży i służby domo­wej w poko­jach na górze miesz­kało wielu dwo­rzan, sekre­ta­rzy i kan­ce­li­stów, a wśród nich praw­nik kar­dy­nała, Camillo Bene­im­bene, czło­wiek dys­kretny i wia­ry­godny, powier­nik jego wielu tajem­nic.

Pod­czas świąt na placu przed pała­cem lud­ność mogła uczest­ni­czyć w ale­go­riach i pan­to­mi­mach, poka­zach sztucz­nych ogni, słu­chać huku armat oraz przy­glą­dać się dzi­kim wal­kom byków. Jed­no­cze­śnie liczni słu­żący Rodriga roz­no­sili wśród tłumu gapiów kie­li­chy wina.

Pomimo ogrom­nych sum wyda­nych na ten pałac i jego wypo­sa­że­nie Rodrigo dys­po­no­wał wystar­cza­jącą ilo­ścią pie­nię­dzy, by pozwo­lić sobie na takie gesty jak wypo­sa­że­nie i dostar­cze­nie galery dla floty wenec­kiej na potrzeby wojny chrze­ści­jań­stwa z turec­kimi nie­wier­nymi, a także szczo­dre datki na kru­cjatę, którą Pius II pla­no­wał z iście misjo­nar­skim zacię­ciem i któ­rej zamie­rzał oso­bi­ście prze­wo­dzić. Papież w towa­rzy­stwie Rodriga wyje­chał z Rzymu do Ancony, ale już wcze­śniej drę­czony poważną cho­robą zmarł w pałacu bisku­pim 15 sierp­nia 1464 roku.

W Anco­nie także Rodrigo pod­upadł na zdro­wiu, gdyż mia­sto to sły­nęło z nie­zdro­wego kli­matu. Być może zło­żyła go zaraza bądź któ­raś z cho­rób prze­no­szo­nych drogą płciową.

Wice­kanc­le­rza dotknęła cho­roba – powia­do­miono rządcę Ancony – o nastę­pu­ją­cych obja­wach: bolą go uszy i ma obrzęk pod pachą. Lekarz, który go oglą­dał, ma nie­wielką nadzieję na wyle­cze­nie go, szcze­gól­nie w obli­czu faktu, że nie­dawno dzie­lił z kimś łoże.

Z całą pew­no­ścią w dro­dze do Ancony Rodrigo nie żało­wał sobie rado­ści pły­ną­cej z balów masko­wych i noc­nych przy­jęć urzą­dza­nych na jego prośbę, aby „prze­jazd dygni­ta­rzy Kościoła świę­tego” na pół­nocny wschód, przez Ape­niny na wybrzeże Adria­tyku, nie „powo­do­wał upadku życia spo­łecz­nego” w mija­nych przez nich mia­stecz­kach.

Oka­zało się jed­nak, że cho­roba Rodriga jest mniej poważna, niż począt­kowo sądzili leka­rze, dzięki czemu zdo­łał wró­cić do Rzymu na czas, by wziąć udział w kolej­nym kon­klawe. Tym razem kar­dy­na­ło­wie wybrali Wene­cja­nina, Pie­tra Barbo, który przy­jął imię Paweł II, przy­stoj­nego, sku­pio­nego wyłącz­nie na sobie miło­śnika przy­jem­no­ści, który począt­kowo zamie­rzał iść w ślady swego boga­tego ojca i zostać kup­cem. Kiedy jed­nak jego wuja wybrano na następcę Mar­cina V, zna­nego jako Euge­niusz IV, stwier­dził, że Kościół może zaofe­ro­wać życie zgodne z jego cha­rak­te­rem. Swe umi­ło­wa­nie wystaw­nego życia wkrótce zdo­łał zaspo­koić budową wspa­nia­łego pałacu w cen­trum Rzymu, czyli Palazzo San Marco, obec­nie zwa­nego Palazzo di Vene­cia. Tam wła­śnie prze­niósł dwór papie­ski w 1466 roku i tam miesz­kał wśród osten­ta­cyj­nego prze­py­chu, w oto­cze­niu swego zna­ko­mi­tego zbioru antycz­nych kamei, spiżu, mar­mu­ro­wych popiersi i dro­go­cen­nych klej­no­tów, aż do śmierci w 1471 roku.

Pod­czas kon­klawe po śmierci Pawła II Rodrigo ode­grał klu­czową rolę, udało mu się bowiem dopro­wa­dzić do wyboru Fran­ce­sca della Rovere, który przy­jął imię Syk­stus IV. Ten potężny, ambitny, mru­kliwy i bez­zębny czło­wiek o ogrom­nej gło­wie, spłasz­czo­nym nosie i onie­śmie­la­ją­cym obej­ściu uro­dził się w zubo­ża­łej spo­łecz­no­ści rybac­kiej w Ligu­rii i wstą­pił do zakonu fran­cisz­ka­nów. Pnąc się po kolej­nych szcze­blach hie­rar­chii, wresz­cie został gene­ra­łem zakonu. „Ten papież jako pierw­szy – twier­dził Niccolò Machia­velli – poka­zał, jak wiele może zro­bić papież i ile czy­nów, zwa­nych wcze­śniej błę­dami, teraz skry­wało się pod opoń­czą wła­dzy papie­skiej”. Inni wychwa­lali jego szla­chet­ność, wyni­ka­jącą nie „z uro­dze­nia, lecz z cha­rak­teru i eru­dy­cji”, a jesz­cze inni komen­to­wali jego gorące odda­nie Maryi Dzie­wicy.

Justus van Gent, papież Syk­stus IV; Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna Van­nozza de’ Cata­nei.

Od dnia wyboru ten pozor­nie pro­sty zakon­nik nie­prze­rwa­nie obda­ro­wy­wał swych krew­nych urzę­dami, pie­niędzmi i docho­do­wymi tytu­łami w Pań­stwie Kościel­nym, czyli nale­żą­cych do papieża zie­miach w cen­tral­nych Wło­szech, dzie­dzic­twie świę­tego Pio­tra. Wkrótce zdo­był złą sławę, powie­rza­jąc wyjąt­kowo lukra­tywne sta­no­wi­ska dwóm swoim mło­dym krew­nym, czyli Pie­trowi Ria­rio i Giu­lia­nowi della Rovere, któ­rzy zostali kar­dy­na­łami w ciągu zale­d­wie kilku mie­sięcy od jego wyboru na papieża i otrzy­mali wiele opactw, bene­fi­cjów i die­ce­zji. Czer­wone kape­lu­sze poda­ro­wał swym czte­rem kolej­nym krew­nym. Pod­czas dłu­giego pon­ty­fi­katu mia­no­wał sze­ściu z łącz­nej liczby trzy­dzie­stu czte­rech kar­dy­na­łów, z któ­rych nie wszy­scy w rów­nym stop­niu byli tak bez­war­to­ściowi jak człon­ko­wie jego rodziny.

Dwóch sio­strzeń­ców ode­grało ważną rolę w przy­ję­ciu mło­dziut­kiej neapo­li­tań­skiej księż­niczki Ele­onory Ara­goń­skiej, która w czerwcu 1473 roku prze­jaz­dem zatrzy­mała się w Rzy­mie, w dro­dze na ślub z Ercole d’Este, księ­ciem Fer­rary. Apar­ta­menty przy­go­to­wane dla niej w pałacu Pie­tra Ria­rio były tak oka­załe, że, jak wspo­mi­nała w liście do ojca, króla Neapolu, nawet noc­nik wyko­nano ze zło­co­nego sre­bra. „Skarb Kościoła – pisała z zasko­cze­niem – wyko­rzy­stuje się do takich celów”. Wystawny ban­kiet wydany na jej cześć przez Pie­tra trwał sześć godzin, pod­czas któ­rego nie­prze­rwa­nie dono­szono dro­gie dania, spo­ży­wano je przy akom­pa­nia­men­cie muzyki, poezji i tań­ców. W ich skład wcho­dziło pozła­cane i posre­brzane pie­czywo, pawie, cia­sta z nadzie­niem z żywych prze­pió­rek, które po usu­nię­ciu skórki bie­gały po stole, cały niedź­wiedź, pół­mi­ski pokry­tych sre­brem węgo­rzy i jesio­trów, a także cukrowe sta­teczki pełne srebr­nych żołę­dzi, sym­bolu della Rovere.

Pie­tro Ria­rio i Giu­liano della Rovere, któ­rzy śla­dem wuja wstą­pili do zakonu fran­cisz­ka­nów, po otrzy­ma­niu urzędu kar­dy­nała szybko porzu­cili śluby ubó­stwa i czy­sto­ści. Ulu­bień­cem papieża był Pie­tro, przez jed­nego ze współ­cze­snych okre­ślany mia­nem kolej­nego Kali­guli. Krą­żyły też plotki, że tak naprawdę był synem Syk­stusa IV. Dochód z bene­fi­cjów w wyso­ko­ści ponad 50 000 duka­tów rocz­nie pozwa­lał mu na swo­bodne pła­wie­nie się w luk­su­sach oraz afi­szo­wa­nie się z kochanką, którą umie­ścił w swym pałacu, gdzie, jak wieść nie­sie, jej buciki obszy­wano per­łami. Pozo­sta­wiw­szy po sobie ponad 60 000 duka­tów długu, zmarł nagle w stycz­niu 1474 roku, cier­piąc wcze­śniej na dotkliwe bóle brzu­cha, przez wielu uwa­żane za wynik dzia­ła­nia tru­ci­zny, lecz praw­do­po­dob­nie spo­wo­do­wane zapa­le­niem wyrostka robacz­ko­wego. Teraz rolę pra­wej ręki Syk­stusa IV w kole­gium prze­jął Giu­liano, który zaczął się piąć po szcze­blach kariery na papie­skim dwo­rze i szybko stał się rywa­lem Rodriga.

Pomimo nie­usta­ją­cego nepo­ty­zmu Syk­stus IV był jed­nak dobro­czyńcą Rzymu i rzy­mian. W znacz­nej mie­rze dzięki wyso­kim podat­kom nało­żo­nym na zagra­niczne Kościoły i sprze­daży urzę­dów kościel­nych zdo­łał prze­pro­wa­dzić wiele robót publicz­nych. Wybru­ko­wano i posze­rzono ulice. Oczysz­czono wiele kana­łów wybu­do­wa­nych jesz­cze w sta­ro­żyt­nym Rzy­mie, nie­gdyś zasi­la­ją­cych setki miej­skich fon­tann, które teraz ponow­nie dawały rzy­mianom czy­stą wodę.

Odre­mon­to­wano i prze­bu­do­wano setki kościo­łów, któ­rych liczba była tak duża, że huma­ni­ści współ­cze­śni Syk­stu­sowi IV uznali go za dru­giego Augu­sta, za następcę cesa­rza, który zastał Rzym ceglany, a zosta­wił mar­mu­rowy. Za pie­nią­dze lub przy­sługi poli­tyczne sprze­dał nale­żący do Pawła II wspa­niały zbiór cen­nych anty­ków, a uzy­skane w ten spo­sób środki prze­zna­czył na ulep­sza­nie Rzymu. Zało­żono szpi­tal dla pod­rzut­ków, w miej­scach opusz­czo­nych ruin poja­wiały się nowe pałace, główny rynek mia­sta prze­nie­siono na Piazza Navona, gdzie w sta­ro­żyt­nym Rzy­mie znaj­do­wał się cesar­ski cyrk, sławny sta­dion Domi­cjana.

Prze­pro­wa­dzono reformę Uni­wer­sy­tetu Rzym­skiego „La Sapienza”. W ramach przy­go­to­wań do roku świę­tego 1475 papież poło­żył kamień węgielny pod Ponte Sisto, sto­jąc w łodzi i rzu­ca­jąc kilka zło­tych monet w mętne wody Tybru. Co wię­cej, to wła­śnie Syk­stus IV ufun­do­wał Kaplicę Syk­styń­ską, którą wybu­do­wał dla niego Gio­van­nino de’ Dolci, a ściany zostały ozdo­bione sce­nami z życia Moj­że­sza i Chry­stusa przez naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nych arty­stów owych cza­sów, w tym Bot­ti­cel­lego, Ghir­lan­daia, Peru­gina i Pin­tu­ric­chia.

Syk­stus IV nie­zwłocz­nie wyna­gro­dził Rodriga za wspar­cie oka­zane pod­czas kon­klawe: awan­so­wał go na die­ce­zję kar­dy­nal­ską Albano i prze­ka­zał mu lukra­tywne opac­two w Sub­iaco, na które skła­dały się ota­cza­jące tereny i zamek. Sta­no­wiło ono przy­jemne miej­sce let­nich wypraw kar­dy­nała i jego rodziny. Papież mia­no­wał go także lega­tem papie­skim w Hisz­pa­nii, pole­ciw­szy mu roz­wią­zać nie­ła­twą sytu­ację zwią­zaną z mał­żeń­stwem spo­krew­nio­nych osób, czyli Fer­dy­nanda Ara­goń­skiego i Iza­belli Kasty­lij­skiej, które zawarto na pod­sta­wie sfał­szo­wa­nej dys­pensy papie­skiej, ku wście­kło­ści arcy­bi­skupa Sewilli prze­ciw­nego połą­cze­niu dwóch hisz­pań­skich kró­lestw.

Van­nozza de’ Cata­nei. Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna

Rodrigo opu­ścił Rzym w maju 1472 roku i spo­tkał się z entu­zja­stycz­nym przy­ję­ciem w swej sie­dzi­bie w Walen­cji. W Hisz­pa­nii dowiódł swej inte­li­gen­cji, taktu, dys­kre­cji, dobrego humoru i pew­no­ści dzia­ła­nia, cech nie­zbęd­nych do ure­gu­lo­wa­nia sprawy mał­żeń­stwa i roz­po­czę­cia poko­jo­wych nego­cja­cji z arcy­bi­sku­pem, który został udo­bru­chany kape­lu­szem kar­dy­nal­skim. Zdo­był także popar­cie Hisz­pa­nii dla kolej­nej kru­cjaty prze­ciw Tur­kom. Hisz­pa­nię opu­ścił czter­na­ście mie­sięcy póź­niej, lecz w dro­dze do domu jego galera w wyniku gwał­tow­nego sztormu roz­biła się u wybrzeży Toska­nii. Prze­wie­ziono go do Pizy, aby wydo­brzał po tych przej­ściach. Tam też zapro­szono go jako gościa hono­ro­wego na ban­kiet, gdzie poznał atrak­cyjną, inte­li­gentną kobietę, młod­szą o jakieś dzie­sięć lat, Van­nozzę de’ Cata­nei.

Ta uro­kliwa, dys­kretna kur­ty­zana, pocho­dząca z drob­niej­szej szlachty, od początku zna­jo­mo­ści intry­go­wała kar­dy­nała. Aby uła­twić, jak się oka­zało, oparty na sil­nym uczu­ciu, trwały zwią­zek, poufny doradca prawny i nota­riusz Rodriga, Camillo Bene­im­bene, zaaran­żo­wał mał­żeń­stwo Van­nozzy z pod­sta­rza­łym praw­ni­kiem Dome­ni­kiem d’Ari­gnano, uprzej­mym męż­czy­zną, który nie zamie­rzał zgła­szać rosz­czeń w sto­sunku do żony.

W roku 1475, rok po pierw­szym wystą­pie­niu Rodriga w czer­wo­nych, kar­dy­nal­skich sza­tach pod­czas ślubu swej kochanki, kobieta uro­dziła syna, któ­remu dano imię Cezar. Syk­stus IV oka­zał swemu wice­kanc­le­rzowi apro­batę, uzna­jąc chłopca. Wkrótce póź­niej zmarł dobrze upo­sa­żony mąż Van­nozzy, wdowa zaś uro­dziła Rodri­gowi dwoje kolej­nych dzieci – chłopca Juana, rok młod­szego od Cezara, a cztery lata póź­niej – dziew­czynkę, Lukre­cję. Van­nozza nie pozo­stała zbyt długo wdową. Jesz­cze dwu­krot­nie wycho­dziła za mąż za męż­czyzn wybra­nych przez kar­dy­nała i uro­dziła Jofrégo, kolej­nego syna Rodriga, oraz Otta­viana, który mógł być jego synem, ale nie jest to pewne.

Z całą pew­no­ścią na tym ukła­dzie sko­rzy­stała ich dobro­duszna matka, która mogła zamiesz­kać w wygod­nym domu w Rzy­mie, a na kupio­nej działce w pobliżu Term Dio­kle­cjana wybu­do­wała kolejny. Nabyła także lukra­tywne udziały w trzech naj­lep­szych gospo­dach Rzymu, a jej trzeci mąż, Carlo Canale, czer­pał cał­kiem przy­zwo­ite zyski ze sta­no­wi­ska rządcy rzym­skiego wię­zie­nia, Torre Nuova, gdzie od więź­niów pobie­rano opłaty za przy­wi­leje, na jakie było ich stać.

Dzieci Van­nozzy nie były jedy­nym potom­stwem uzna­wa­nym za spło­dzone przez kar­dy­nała Rodriga. Do tej grupy nale­żało jesz­cze co naj­mniej troje, wszyst­kie star­sze od dzieci Van­nozzy, choć nie­wielu rzy­mian znało ich matkę. Były to dwie dziew­czynki, Gero­lama, wcze­śnie wydana za mąż za członka skrom­nej, choć szla­chec­kiej rodziny, zmarła młodo, druga zaś, Isa­bella, dożyła póź­nej sta­ro­ści i zmarła w poło­wie szes­na­stego wieku. Budziła powszechną cie­ka­wość, którą wynio­śle igno­ro­wała. Trze­cim dziec­kiem był chło­piec, nazwany Pedro Luis po bra­cie Rodriga. Został on księ­ciem Gandíi, lecz podob­nie jak Gero­lama zmarł młodo, spę­dziw­szy znaczną część swego krót­kiego życia jako zdolny ofi­cer hisz­pań­skiej armii.

Około 1483 roku, kiedy Cezar miał osiem lat, a jego brat Jofré był jesz­cze nie­mow­lę­ciem, Rodrigo ode­brał dzieci matce i oddał je pod opiekę swej kuzynki Adriany de Mila. Mimo że kar­dy­nał doce­niał urok Van­nozzy i żywił do niej uczu­cie, uwa­żał, że ze względu na swe pocho­dze­nie kobieta nie nadaje się do wycho­wy­wa­nia jego dzieci.

Adriana nato­miast była hisz­pań­ską szlach­cianką, która przez mał­żeń­stwo weszła do jed­nego z naj­po­tęż­niej­szych rzym­skich kla­nów, rodziny Orsi­nich. W 1489 roku jej syn, Orsino Orsini, oże­nił się w rzym­skim pałacu Rodriga z Giu­lią Far­nese, piękną dzie­więt­na­sto­latką z bar­dzo skrom­nym mająt­kiem. Giu­lia, zwana w całym Rzy­mie „la Bella”, została nową kochaną Rodriga, a jej mąż odda­lił się do wiej­skiej posia­dło­ści rodziny w Bas­sa­nello. Rodrigo wyda­wał się mieć obse­sję na punk­cie tej dziew­czyny, cudow­nej, bez­tro­skiej, mło­dziut­kiej kochanki, która miesz­kała w domu wraz z Adrianą de Mila oraz dziećmi ustę­pli­wej, dobro­dusz­nej Van­nozzy. Po raz pierw­szy w życiu oka­zał się zdolny do ogrom­nej zazdro­ści, nawet o nie­zno­śnego męża Giu­lii, która od czasu do czasu nale­gała na odwie­dziny w jego wiej­skim domu, pro­wo­ku­jąc Rodriga do pisa­nia listów nastę­pu­ją­cej tre­ści:

Doszło do naszych uszu, że ponow­nie odmó­wi­łaś powrotu do nas [z Bas­sa­nello] bez zgody Orsi­niego. Znamy złą naturę Twej duszy oraz męż­czy­zny, który Tobą kie­ruje, lecz ni­gdy nie przy­szłoby nam do głowy, że możesz zła­mać uro­czy­stą obiet­nicę braku zbli­ża­nia się do Orsina. A jed­nak to zro­bi­łaś […] aby ponow­nie oddać się temu ogie­rowi. Wzy­wamy Cię, pod groźbą wiecz­nego potę­pie­nia, do porzu­ce­nia wszel­kich wizyt w Bas­sa­nello.

Orsini, naj­wy­raź­niej zanie­po­ko­jony tym listem, ode­słał żonę do kar­dy­nała. Rodrigo, mimo nie­mal czter­dzie­stu lat róż­nicy dzie­lą­cej go od Giuli Far­nese, nic nie stra­cił ze swej męsko­ści. Jego ape­tyt sek­su­alny w dal­szym ciągu nazy­wano nie­na­sy­co­nym. W pałacu ser­wo­wano wystawne posiłki, lecz on sam jadł nie­wiele, czę­sto zado­wa­la­jąc się jed­nym daniem. Choć innych kar­dy­na­łów noszono po Rzy­mie w lek­ty­kach, on wolał spa­cery. Polo­wał, upra­wiał zapasy, uwiel­biał sokol­nic­two, szczy­cił się „talią szczu­płą jak u dziew­czyny”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki