Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
24 osoby interesują się tą książką
Kontynuacja bestselerowej powieści fantasy Jeleni sztylet
Główna bohaterka - Bora – oskarżona o zdradę i skazana na śmierć, zostaje odratowana. Miasto nad Morzem staje się dla niej ratunkiem i więzieniem. Większość ziem Awandii pozostaje pod okupacją, a wrogie wojska stają na granicy puszczy. Stary Lud nie złożył broni. Pozbawiona przyjaciół, zdradzona i poraniona Bora, jednocześnie musi zmierzyć się z zupełnie innymi wyzwaniami. Plany wobec niej ma młody król, ma też jej babka pragnąca za wszelką cenę władzy i wpływów, która nieoczekiwanie wkracza do jej życia.
Gdzie szukać sojuszników i jak wyrwać się na wolność, by wypełnić misję, którą otrzymała od Starego Ludu? Zaufanie przychodziło jej zawsze z największym trudem, a enigmatyczne wskazówki Doli napawają dziewczynę coraz większym niepokojem. W pradawnym obrzędzie przywołania deszczu Bora udowadnia swoje dziedzictwo i ratuje Awandię od suszy. Wszyscy chcą użyć mocy Bory. Dostaje misję dotarcia do kopalń na północy, która ma przynieść ratunek okupowanemu przez Waregów królestwu. W trakcie tej arcyniebezpiecznej wyprawy dołączą do niej nieoczekiwani sojusznicy. Czy może im zaufać? I komu będzie służyć?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 488
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Znajomy głos snuł dobrze znaną mi opowieść. Nie wiedziałam, kto to jest, i nie chciałam się budzić. Wyciągałam przed siebie obronnym gestem spętane dłonie, ciężkie od sznura lub łańcucha, i usilnie próbowałam uciec w sen.
To, że żyję, zrozumiałam zbyt szybko, ale nie ból dał mi tę świadomość, a głos tuż przy mojej twarzy, który musiał należeć do kogoś żywego. I jeszcze te pęta na nadgarstkach — przecież w Nawii byłabym wolna.
Przypomniała mi się ta historia, której słuchałam tyle razy przed snem, siedząc u cioci Oleny na kolanach lub leżąc obok niej w łóżku, gdy moim jedynym zmartwieniem był głód.
Szczegóły opowieści znałam lepiej niż losy własnej rodziny.
Pewien bogaty ziemianin postanowił rozbudować swe gospodarstwo i osuszyć mokradła pod kolejne uprawy. Przekopano rowy, zbudowano tamy, ogromny projekt pochłonął mnóstwo czasu i pracy, ale już wkrótce nowe pola zazieleniły się oziminą. Przedsiębiorczemu mężczyźnie pozostało tylko czekać. Gospodarz nie słuchał gderania matki, która uparcie kładła mu do głowy ostrzeżenia przed Starym Ludem. Na bagnach miał bowiem mieszkać wodnik, pan tutejszych bagien, i każde dziecko wiedziało, że to złośliwa i chciwa istota.
Na dowody prawdziwości słów starowinki nie trzeba było długo czekać. Kolejne tygodnie przyniosły szereg nieszczęść. Po pierwszych jesiennych deszczach wody przerwały tamy i zalały nie tylko nowo pozyskane pola, lecz także wiele innych pobliskich upraw, co spowodowało ogromne straty; wiele roślin zwyczajnie wygniło. Po jakimś czasie okolica nagle zupełnie wyschła, a wczesne mrozy skuły ziemię nieosłoniętą przez śnieg. Na wiosnę deszcze zdawały się w magiczny sposób omijać to miejsce, a bagna skurczyły się jeszcze bardziej. Ludzie we wsi załamywali ręce, gdyż bardzo szybko zrozumieli, że czeka ich głód i bardzo ciężka zima.
Zaczęły się szepty i niepokoje, dano w końcu wiarę w gadanie babki i postanowiono zasypać rowy, zburzyć tamy i oddać ziemię we władanie wód. Właściciel pól zgodził się na to, choć bardzo niechętnie.
Ale nic się nie zmieniło. W kolejnych latach znów powtarzały się zalania i ogromne susze, a osada zaczęła się wyludniać. Jedni opuszczali wieś, inni nie wracali z połowów. I to głównie młodzi.
Gdy groźba biedy i głodu zajrzała w końcu w oczy najbogatszego gospodarza, cała rodzina stanęła przed trudną decyzją. Opuszczenie ojcowizny oznaczało tułaczkę po świecie i zdanie się na łaskę obcych ludzi, a to było poniżej godności dumnego ziemianina. Miał on trójkę dzieci, dwóch starszych synów i córkę, Tolisławę, która właśnie skończyła piętnaście lat. Choć była już w wieku odpowiednim do zamążpójścia i słynęła z urody, żaden młodzieniec nie ubiegał się o jej rękę. Wszyscy bali się klątwy. Cała okolica winiła rodzinę Tolisławy za plagi dręczące ich wieś. Dziewczynie serce krajało się na widok zgryzoty ojca i starszego brata, który miał na utrzymaniu własną rodzinę. Jej najmłodsi bratankowie i bratanice najciężej znosili odmianę losu. Coraz częściej bywało, że dzieci, nieprzyzwyczajone do nędznych posiłków i ludzkiej pogardy, wieczorami płakały z głodu. Ojciec nie mógł sprzedać żadnego ze zwierząt gospodarczych, po pierwsze, dlatego że morzone głodem konie i bydło zmarniało do cna, po drugie — nikt nie chciał robić interesów z przeklętym człowiekiem.
Tola nie mogła patrzeć na rozpacz w rodzinie. Postanowiła ruszyć na moczary i sama błagać wodnika o łaskę dla niej i całej wsi. Wyrosła na bajaniach babci, więc doskonale znała zwyczaje Starego Ludu. Wierzyła, że zdoła udobruchać mściwego opiekuna wód. O swej wyprawie powiedziała jedynie starowince, która poradziła jej zabranie cielaka jako daru dla wodnika.
Opuściła dom o świcie i udała się na bagna. Gęsta mgła mąciła wzrok, ale Tola szła raźno przed siebie, ciągnąc na postronku głośno muczące cielę. Dotarłszy na miejsce, przywiązała zwierzę do drzewa i poczęła wołać mocnym, zdecydowanym głosem:
— Panie tych wód, opiekunie moczar! Wysłuchaj mej prośby i wybacz nam naszą głupotę. Błagam cię, uchroń nas przed niechybną zgubą.
Nie musiała długo czekać, gdyż powszechnie znane było upodobanie wodnika do pięknych panien.
— Ani myślę, kara jest zasłużona — usłyszała. — Chciwość twego ojca zniszczy tę osadę. Nim minie kolejna zima, przegonię was stąd — zaskrzeczał stwór, wystawiając ledwo czubek głowy nad taflę wody.
Tola zadrżała, widząc jego bezdenne ciemne oczy łypiące z nienawiścią i szpiczaste uszy górujące nad łysą głową niczym rogi biesa. Nie okazała jednak strachu.
— Błagam cię, panie wodniku, przyjmij to cielę na znak naszego żalu. Kajam się przed tobą i pytam o cenę twego przebaczenia. Żądaj, czego chcesz, tylko daruj mojej rodzinie. Uratuj nas! — błagała.
Wodnik zdawał się przez chwilę rozważać słowa dziewczyny, a jej nogi drżały jak na największym mrozie, choć panowała niezwykle łagodna jesień.
— Zostaniesz tu ze mną. Odkąd twój ojciec uregulował cieki wodne, wszystkie rusałki opuściły te okolice. Od dawna jestem samotny.
Nie myśląc wiele, dziewczyna zakasała spódnicę i weszła do wody po kolana.
— Przysięgnij, że przestaniesz nękać wieś i przywrócisz równowagę — zawołała jeszcze.
— Przysięgam — wyszeptał wodnik i rzucił się na Tolę.
Zawodzenie porzuconego cielaka sprowadziło wkrótce ojca i starszego brata Tolisławy zaniepokojonych losem dziewczyny. Szukali jej od rana, kiedy tylko odkryli puste łóżko. Gdy znaleźli cielę, natychmiast zrozumieli, co zaszło, i zanieśli tragiczne wieści reszcie domowników. Mężczyźni popadli w ponure milczenie, przerywane donośnym pociąganiem nosami. Matka Toli lamentowała głośno, rwąc sobie włosy z głowy w rozpaczy za najmłodszym dzieckiem. Tylko babka kiwała spokojnie siwą głową w milczeniu, wpatrując się w ogień paleniska. Wiedziała, że ofiarowane życie dzielnej wnuczki udobrucha wodnika i przywróci równowagę.
Nie znosiłam tej historii. Nie rozumiałam zachłanności wodnika, który porwał przed Tolą mnóstwo innych ludzi, nie pojmowałam spokoju babki, która wysłała wnuczkę na śmierć, ani bezradności ojca, który pozwolił rodzinie popaść w biedę. Ale słuchałam uważnie, ciesząc się nie opowieścią, a głosem przywołującym najcieplejsze wspomnienia. Nie chciałam otworzyć oczu i uparcie próbowałam znów odpłynąć w sen.
Z ulgą wracałam w snach na ławę przed naszą chatą. Wokół panowała wczesna wiosna i rosa niosła głosy głuszców i kukułek. Wyraźnie słyszałam mocny głos cioci Oleny śpiewającej swoje ulubione piosenki. Innym razem wędrowałam lasem wraz z Irką i obie miałyśmy po osiem lat, choć przecież Irka sprowadziła się do naszej wsi dopiero po ukończeniu szkoły.
Czasem siedziałam nad potokiem w Górach Sowich i słuchałam paplaniny Sławy. Miała dłuższe włosy niż w koszarach i opowiadała mi o ludziach, których nie znałam. W moich snach pojawiał się też Dago, zwykle milczący, ale o ciepłych oczach i miłym uśmiechu. Szedł gdzieś, a ja podążałam za nim bez cienia strachu. Była też Róża, moja matka, otoczona stadem czarnych ptaków nad brzegiem morza.
Obrazy pojawiały się i znikały, wraz z kolejnymi przypływami przytomności, którym opierałam się całą siłą woli.
Za zamkniętymi oczami nie było koszmarów, nie było bólu i poczucia porażki, które ogarniały mnie, gdy tylko wracała mi świadomość. Pozostawałam w świecie pomiędzy, nie chciałam się budzić i patrzeć na związane ręce, kraty czy kolejnych strażników.
Jednak leżałam w łóżku, i to pod grubą pierzyną, co było dość zaskakujące, ale nie na tyle, żeby zmusić mnie do otworzenia oczu. Mogłam przewrócić się na bok i skulić, z nogami podciąg-niętymi do klatki piersiowej czułam się najbezpieczniej. Czekałam na kolejny sen.
Zza grubej ściany otępienia dobiegły mnie głosy dwóch obcych osób.
— Nie rozumiem, dlaczego się nie budzi. To trwa zdecydowanie za długo. — Kobiecy głos mówił z wytworną manierą, głośno i stanowczo. Wyczuwałam ogrom jej rozczarowania.
— Pani, musisz zrozumieć, że tu problemem jest nie tylko ciało, ale i umysł dziewczyny. Wiele przeszła, tylko bogowie wiedzą, ile razy otarła się o śmierć. Wszyscy widzieliśmy jej blizny.
Wszyscy? Powinnam się zaniepokoić. Zareagować.
Nie zrobiłam tego.
— Marne tłumaczenia. Gdybyś nie był od lat naszym lekarzem, już dawno wezwałabym kogoś innego. Jesteś tu jeszcze tylko ze względu na swoje niegdysiejsze zasługi. Teraz widzę jednak ogromną porażkę. Dziewczyna chudnie i słabnie z dnia na dzień, zamiast odzyskiwać siły. — Kobiecy głos stawał się coraz bardziej rozdrażniony.
— Niewiele da się zrobić, gdy pacjent nie chce wyzdrowieć — odparł mężczyzna spokojnie.
— Bzdura. Ma żyć, masz ostatni dzień na przywrócenie jej świadomości. Potem zostaniesz wyrzucony, a my podamy silniejsze leki, by ją wybudzić.
— To może jej bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Straciła dużo krwi — zaprotestował bez przekonania.
— Podjęłam decyzję, możesz odejść. Przekaż jej bratu, żeby przyszedł za godzinę.
Bratu. Mojemu bratu.
Zacisnęłam mocniej oczy, podwinęłam stopy.
— Nie wiem, co ty wyprawiasz, ale nie wywiniesz się nam. Dzisiaj się obudzisz, czy tego chcesz, czy nie. Już dosyć czekania. — Poczułam gorący oddech na policzku, gdy kobieta pochyliła się nade mną.
Bunt zawsze był moją tarczą. Słysząc groźbę w jej głosie, niemal natychmiast zasnęłam.
Kolejne przebudzenie przyniosło zgoła inne odczucia.
Dotyk.
Ktoś mnie dotykał.
Słyszałam tylko oddech drugiej osoby, stała w nogach łóżka i delikatnie gładziła moją odkrytą kostkę.
Nie było to nieprzyjemne, nie łaskotało, nie to wyrwało mnie z płytkiego snu.
Po chwili ruch ustał i poczułam ciągnięcie pierzyny, ktoś czułym gestem zakrył moją wystającą stopę i opuścił izbę, zamykając cicho drzwi.
— Zależy mu na tobie.
Drgnęłam gwałtownie na dźwięk znajomego, ale niespodziewanego głosu. Jedna osoba właśnie stąd wyszła, ale nie zostałam sama. Nie zapanowałam nad odruchem i otworzyłam szeroko oczy.
Z mieszaniną radości i współczucia wpatrywały się we mnie najdroższe mi oczy na świecie. Poczułam napływające łzy, ucisk w gardle ledwo pozwolił mi wyszeptać:
— Radek.
— Wiedziałem, że tu jesteś. Medyk cały czas nas zapewniał, że wszystko słyszysz. Potrzebowałaś jedynie więcej czasu na odzyskanie sił. Czytałem ci, jak kiedyś… — Mój brat, cały i zdrowy, o jasnych zielonych oczach i świeżo przystrzyżonych bursztynowych włosach, wpatrywał się we mnie z intensywnością słońca.
Spróbowałam wyciągnąć dłoń, była jednak nieskończenie ciężka. Zapomniałam o kajdanach. Radek zauważył mój gest i pospieszył z wyjaśnieniami:
— Nie ruszaj się zbyt gwałtownie. Grożą ci jeszcze porządne zawroty głowy, a przed tobą długa rekonwalescencja, ale znając ciebie i twoją siłę, wszystkich nas zaskoczysz. Zanim się obejrzysz, znów będziesz biegać i jeździć konno.
— Jak, skoro jestem uwięziona? — zapytałam słabo. Nie rozumiałam jego optymizmu. Ani słowa „rekonwalescencja”.
— Nie jesteś. Coś ty, Bora?
— A te kajdany?
— Jakie kajdany?
Niechętnie przeniosłam wzrok z jego twarzy na własne dłonie.
I rzeczywiście, nie byłam skrępowana sznurami ani łańcuchami, ale miałam nadgarstki owinięte grubą warstwą bandaży, tak ciężką, że nie zdołałabym ich dźwignąć do twarzy brata. Do tego ta okropna słabość.
— Twoje rany goją się nadzwyczaj dobrze, jak na psie — zażartował Radek, a ja rzuciłam mu przymglone spojrzenie. — Nie jesteś w lochach, jesteś w domu naszej babki, w Mieście nad Morzem, Radodze. Pamiętasz, co zaszło, gdy tu przybyłaś?
— To dom naszej babki? — Spróbowałam się rozejrzeć, ale okazało się to zbyt dużym wysiłkiem. — Tak, pamiętam… Cholera. Przyjechałam na Sowie… do króla, ale on nie żył. I był tam nowy król.
— Król Władysław — dodał Radek.
— Oskarżył mnie… wtrącił do lochu. A miałam misję. Bardzo ważną…
— Tak, dobrze pamiętasz. Na szczęście informacja o twoim przybyciu dotarła do babci. Okrężną drogą, więc zajęło to trochę więcej czasu, niż powinno, ale to zrozumiałe w obecnej sytuacji… Śmierć króla Kazimierza była szokiem dla wszystkich. Nie był najmłodszy i mocno podupadł na zdrowiu po ostatnich porażkach, ale nie wydawał się aż tak schorowany. Jego syn przejął władzę i nie zdążył zapoznać się ze wszystkimi obowiązkami, nie miał pojęcia o znaczeniu naszej rodziny.
— Jakie jest znaczenie naszej rodziny?
— Mówię oczywiście o tej ze strony naszej matki, bo to nasza babka naprawdę liczy się w tym mieście. — Zawiesił głos, jakby chciał budować napięcie, czym niespodziewanie mnie wkurzył.
— Radek, kurwa, ledwo żyję. Nie mam sił zadawać ci kolejnych pytań. Co zaszło, gdy byłam nieprzytomna? — wysyczałam, unosząc się lekko na łokciu, moje ciało zadrżało z wysiłku.
— Dobra, przepraszam. Tarnina, bo tak ma na imię nasza babka, stoi na czele klanu Juszno, który od wieków próbuje przywrócić Koronie dawną świetność. Mają rozległe kontakty nie tylko tu, w mieście czy w Awandii, ale też za jej granicami. Istnieją sojusze, obietnice… Do tego są bogaci i wpływowi, ale też trochę… inni, jeśli mam być z tobą szczery. I skryci, od razu zorientowałem się, że babcia nie chce mówić mi wszystkiego, dużo rzeczy upraszcza lub przemilcza, ale wiem, że zależy jej na Koronie równie mocno, co królowi. I ma plan, mocno związany z tobą. Jesteś wręcz ich wybawieniem. Gdy przybył posłaniec z wiadomością o twoim odnalezieniu i pojmaniu, prawie rozniosła go na strzępy, jeszcze nie widziałem, żeby tak się wściek-ła. Natychmiast zorganizowała wyprawę do pałacu. Widzisz, ten dwór jest na obrzeżach miasta, nasza rodzina od wielu lat prowadzi tu winnicę. Zresztą to nie jest główna siedziba babki. Ale do rzeczy. Zabrała lekarza, dwóch zbrojnych i posłała po kapłana ze Świątyni Przypływów, to główna świątynia w mieście. Zorganizowała to wszystko w zaledwie parę chwil i pognali powozem do króla. Nie przedstawiła mi szczegółów twojego uwolnienia, ale wiem, że przybyli w ostatniej chwili, prawie się tam wykrwawiłaś. Dziękuję Ojcu, że ten żołnierz ciął ci nadgarstki, wbrew regułom. Gdyby to było gardło… — Urwał, porażony tą myślą, a ja wykorzystałam moment ciszy, by spróbować sobie ułożyć to jakoś w głowie.
Nie dość, że byłam bezpieczna i wolna, to na dodatek znajdowałam się u bogatej i wpływowej rodziny wraz z bratem. Król Władysław uwierzył babce i wypuścił mnie.
— A ciocia Olena? — wyszeptałam słabo. — Co z nią?
Radek raptownie spochmurniał, aż serce zmyliło mi rytm. Nerwowo wygładził rękaw eleganckiego kaftana ze złotym haf-tem wokół wysokiej stójki. Nigdy nie wyglądał lepiej.
— Jest tutaj, w mieście, ale babcia nie chce słyszeć o niej ani słowa. Obwinia ją, na równi z naszym ojcem, za los nie tylko twój i mój, lecz także naszej matki. Utożsamia ją ze wszystkim, co złe i podłe na tym świecie. Nie będę drążyć już tego tematu, bo przykro tego słuchać. Oprócz sytuacji, gdy wpada w złość, jest bardzo dystyngowaną i ciepłą osobą. Są pewne sprawy, których lepiej z nią nie poruszać. Powinnyście się dogadać. — To ostatnie stwierdzenie zabrzmiało mało wiarygodnie.
— Mówiła ci, czego ode mnie chce?
— Tak, masz przejąć jakąś bardzo ważną misję na północy królestwa, musisz tam znaleźć jakichś sojuszników, ale nie wiem jak i kogo konkretnie, bo tu właśnie zaczynają się sprawy, których Tarnina nie chce mi tłumaczyć. Jesteście związane przysięgą. Ale z ogromną radością przyjęła mnie pod swój dach, uchroniła przed poborem do wojska i sfinansowała studia. Niecały tydzień po przybyciu do Radogi odnalazł nas posłaniec babci. Nawet cieszyłem się, że nie będziemy sami wśród obcych, ale tylko ja zostałem wezwany do domu Tarniny. Ciocia Olena miała kategoryczny zakaz podążenia za mną i musieliśmy się rozstać… Myślałem, że to tymczasowe, ale myliłem się. Babka interesowała się głównie mną, ma wiele znajomości, a sława naszego ojca, jego nazwisko… Rozumiesz?
Niewiele, ale kiwałam słabo głową, zachęcając go do mówienia. Sama jego obecność i głos działały kojąco. Wyprostował się nieznacznie i ciągnął:
— Wieści o przybyciu rodziny Lapisa dotarły do niej błyskawicznie. Na pierwszym spotkaniu zrobiłem dobre wrażenie, tak myślę. Opowiedziałem o sobie, o moich planach i o tobie. O tym, że poszłaś do Włóczni, bo chciałaś nam pomóc. Nic jej nie dziwiło, jakby potrzebowała tylko potwierdzenia tego, co już wiedziała, a przecież ojciec nie mógł utrzymywać z nią kontaktów! Zostałem natychmiast zaproszony na egzaminy, chociaż przyjęcia miały już miejsce na wiosnę. Nie krzyw się tak. — Nachylił się nade mną ze zmarszczonymi brwiami. — Gdyby nie koneksje Tarniny, w życiu nie wydostalibyśmy cię z lochów. Zamieszkałem w jej pałacu w centrum miasta. Szybko zrozumiałem, że temat naszej matki i jej małżeństwa to dla niej bolesna historia, więc starałem się uszanować jej prośbę o nieporuszanie tematu cioci Oleny. Wiedziałem, że ma gdzie mieszkać, wkrótce podjęła też pracę. Napisałem do ciebie zaraz po wstąpieniu na Uczelnię, list przekazałem jej majordomusowi. Dopiero wtedy, bo o naszej przeprowadzce miał poinformować cię ojciec. Nie zrobił tego? — bardziej stwierdził, niż zapytał.
— Nie, nic. List od ciebie też nigdy nie dotarł. Gdybym od samego początku wiedziała, że jesteście bezpieczni tutaj… — Przymknęłam oczy. Czy walczyłabym mocniej? Czy z całych sił próbowałabym dostać się nad morze? Popatrzyłam na niego ze zdumieniem. Szlag, trwała wojna, a Radek mógł kontynuować naukę?
— Nie rób takiej miny, w tym miejscu życie prawie nic się nie zmieniło. Jest więcej uchodźców, ale miasto radzi sobie z tym nadspodziewanie dobrze. Mamy tu ogromną przestrzeń, puszcza dostarcza budulca, wybrzeże na południowych rubieżach spokojnie nadaje się na zasiedlenie. Miesiąc temu ruszyły pierwsze prace, klimat jest nad wyraz łagodny i sprzyja współpracy. Obywatele Radogi są niesamowici, pokochasz ich. Tak się cieszę, że żyjesz… — Przerwał raptownie, jakby zachłysnął się tym stwierdzeniem. Po chwili ciągnął dalej, gładząc mnie po czole i policzku. Jego dłoń była gładka, bez śladów dawnych odcisków. — Odchodziłem od zmysłów, tyle zła, tyle śmierci. Ojciec w liście nakazał nam przeniesienie się do Radogi jeszcze w lipcu. Pisał, że czeka na nas jego dawne lokum, i przesłał pieniądze. Zapewniał, że o wszystkim cię poinformuje i wkrótce się zobaczymy. Wysłał nas tu z ciocią bez żadnych wyjaśnień, uznaliśmy, że postanowił uchronić nas przed kolejną zimą, że… A potem ta wojna… Nie było żadnych wieści, żadnych. Miasta padały, nadciągnęli pierwsi uciekinierzy z głębi królestwa. Ich historie… Nie było sposobu, żeby cię szukać, wszyscy wiedzieli, że pierwsze uderzenie poszło na Kamienną. Porzuciłem wszelką nadzieję, że wrócisz…
Przymknęłam oczy. Coraz trudniej było mi walczyć z sennością, ale pozostało tak wiele spraw, o które chciałam zapytać. Tępy ból głowy nie pozwalał mi się skupić, a natłok rewelacji przedstawionych przez Radka przyprawiał o kołatanie serca. Jak długo będę dochodzić do siebie? W takim stanie nie zdołam nigdzie dotrzeć, nie mówiąc już o sprowadzeniu smoka.
Brat musiał zauważyć pogorszenie mojego samopoczucia, bo nachylił się nade mną z troską w oczach i przemówił łagodnie:
— Bora, słabo ci? Są tu leki, w większości przeciwbólowe, i coś na wzmocnienie. Musiałem przysiąść, że jak tylko otworzysz oczy, spróbuję w ciebie wcisnąć choć parę kropel. Dasz radę? Może dobrze ci zrobią. Babcia będzie przeszczęśliwa, widząc cię przy zdrowych zmysłach.
Nadal nie byłam pewna żadnego ze swoich zmysłów, ale kiwnęłam lekko głową i przełknęłam dwa łyki mdłego naparu. Rozpoznawałam część ziół, nie potrafiłam jednak przypomnieć sobie ich nazw.
Znów musiałam walczyć o powrót do zdrowia. Policzyłam, ile razy stawałam w obliczu śmierci i ile razy się jej wywinęłam. Jeśli byłam jak kot, to z dziewięciu żyć zostało mi jeszcze pięć — całkiem przyzwoity wynik. Pierwsze spotkanie z Leszym, wypicie babecznika, postrzał pod Zadarne i w końcu cięcia Dago.
Zapadłam się w poduchy i czekałam, aż lek zacznie działać.
— Był tutaj twój znajomy, może nawet przyjaciel. Masz tu przychylne ci osoby. Nie do wiary, że zdołałaś zjednać sobie tylu ludzi. Włócznia musiała naprawdę ci służyć, trafiłaś tam na podobnych sobie. Zupełnie tak, jak przewidywałaś.
— Kto?! — przerwałam mu paplaninę. — Podaj imiona. Kto jest w mieście?
— Najpierw odwiedziła cię Sława, przesympatyczna osoba, ale zupełnie niepasująca do koszar. Nic dziwnego, że brat wyciąg-nął ją z tej wojennej zawieruchy. Przy jednym spotkaniu zdążyła opowiedzieć mi połowę swojego życia. Potem były też Żenia i Bogna, obie jak wykute z kamienia, ale widziałem łzy w ich oczach, gdy usłyszały, w jakim jesteś stanie. Rozmawiałem z nimi za bramą, bo… No, babcia nie chce ich tu widzieć. To najemniczki. Tak jak nasz ojciec, a on… — Urwał i uciekł wzrokiem w bok. Potarł nerwowo policzek. Oboje nie byliśmy gotowi, by rozmawiać o ojcu. — A teraz pojawił się tu jakiś królewski najemnik, nie podał imienia, nie wyglądał zbyt sympatycznie. Twierdził, że przysłał go sam król, by dowiedzieć się o twoje zdrowie. Babka musiała go wpuścić. Wspomniał, że poznał cię we Włóczni, był już na ostatnim roku i odszedł tuż przed wybuchem wojny. Kojarzysz go?
— Tak.
Czy król nadal wykorzystywał Dago jako pośrednika między mną a dworem? Czy przysyłanie tu człowieka, który miał mnie zamordować w lochach, by dowiadywał się o moje zdrowie, powinno mnie zmartwić? Skąd mam pewność, że nie wraca, by dokończyć robotę? Czy ratunek i poręczenie babki zmieniły jego zdanie na mój temat? Odruchowo chciałam sięgnąć po sztylet, ale oczywiście go nie znalazłam. Obiecałam sobie, że jeśli się jeszcze raz tu zjawi, nie mogę być bezbronna.
Sława, Żenia i Bogna tu były, więc postanowiłam skupić się na uczuciu ulgi i radości z naszego rychłego spotkania. Radek nie wspomniał Slavika, ale nie musiało oznaczać, że go tu nie ma. Brat nie wiedział, że zbliżyliśmy się do siebie podczas wojennej tułaczki. Syn dziedzica z naszej wsi mógł przebywać gdzieś w mieście razem z rodziną. Chwyciłam się tej wątłej nadziei. Resztę uczuć zepchnęłam na samo dno serca.
Na poznanie babki nie musiałam długo czekać. Wieczorem tego samego dnia wmaszerowała do mojej izby zamaszystym krokiem i zawładnęła całą przestrzenią. Czułam, jakby całe światło uciekło za okno, i nagle miałam lekkie problemy z oddychaniem. Jej obecność była przytłaczająca w tak nieoczekiwany sposób, że natychmiast zaczęłabym się jąkać, gdyby tylko dopuściła mnie do głosu. Zdarzało mi się to jedynie w większych grupach. Przemawiała jak do wychowanej na wsi idiotki. Jej ton i dobór słów nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do tego, jakie miała o mnie zdanie. Radek, dzięki swojej uczoności i wrodzonej łagodności, zdołał zaskarbić sobie jej przychylność, ale ja?
Wiedziała niemal wszystko — ile klas skończyłam, jak gwałtowna i agresywna byłam jako dziecko, jak zarabiałam na życie i czemu marzyłam o Włóczni. Nawet cechy, które uważałam za swoje zalety, jak wytrwałość i pracowitość, obróciła w zarzut. Milczałam więc, słuchając, jak dużo pracy przede mną, jak trudno będzie mi dostosować się do nowych zasad. Jej monolog pozwolił mi dokładnie przyjrzeć się osobie, której moja matka tak szczerze nienawidziła i która pchnęła ją w ramiona mojego zapijaczonego ojca.
Tarnina nie była wysoka, przewyższałam ją pewnie o głowę, ale wyprostowana sylwetka i długa chuda szyja sprawiały, że jej postura była imponująca. Twarz, niepozbawiona zmarszczek, dobrze opierała się czasowi, a włosy ściągnięte w bezlitosny kok tuż nad karkiem zdawały naciągać całą skórę z czoła i policzków. Włosy miały odcień popiołu z licznymi białymi pasmami. Jej oczy były stalowoszare jak pochmurne jesienne niebo i patrzyły na mnie lodowato.
Już sam fakt, że przypominałam swoją matkę, mógł jej wystarczyć, by mnie odrzucić, ale ja dałam się jeszcze pojmać i prawie zabić. I przybyłam o całe lata za późno. I nie miałam odpowiedniej edukacji. I chciałam zostać najemniczką, jak mój ojciec. Na szczycie długiej listy pretensji i moich przewinień było uparte niereagowanie na próby przywrócenia mi świadomości przez ostatnie dni.
Bardzo szybko zatęskniłam za swoim światem ze snów. Nigdy nie liczyłam na łzawe spotkanie po latach i ciepłe przyjęcie kompletnie obcej mi babki, ale jej otwarta niechęć przytłoczyła mnie. Na pewno nigdy nie zostanie moją babcią.
By zatrzymać potok jadowitych uwag Tarniny, wypaliłam wreszcie:
— Chciałabym zobaczyć się z ciocią Oleną.
Reakcja Tarniny była natychmiastowa i dokładnie taka, jak przewidziałam. Gwałtownie nabrała powietrza, a na szyi i policzkach wykwitły jej szkarłatne plamy. Wyciągnęła chudą jak patyk rękę i zacisnęła palce na moim ramieniu.
— Nie chcę słyszeć ani jednego słowa o tej kobiecie. Od tej pory jesteś wyłącznie pod moją kuratelą i zrobię, co w mojej mocy, by wyplewić z ciebie wszelkie nawyki z poprzedniego domu — wysyczała, a mi skojarzyła się raptownie ze żmijami, które widywałam na leśnych ścieżkach.
Sposób, w jaki wyciągnęła szyję, ton, jaki przybrała — wszystko pasowało do plującego jadem gada, ale czułam się nie w porządku, porównując ją do tego raczej nieszkodliwego zwierzęcia. Co sprawiło, że Tarnina była, jaka była? Czy to lata odpowiedzialności, czy dopiero zdrada matki zmieniła ją w prawdziwą jędzę?
Popatrzyłam zrezygnowana na ogromną broszkę wpiętą w stójkę u jej szyi. Przejrzysty bursztyn lśnił ognistymi barwami i przypominał mi zachodzące słońce. Tarnina miała na sobie prostą czarną suknię z długimi bufiastymi rękawami. Zupełnie jakby nadal nosiła żałobę po zmarłej córce.
Puściła moje ramię, zasiadła w fotelu ustawionym przy wezgłowiu łóżka i odchyliła się w tył, składając dłonie na kolanach. Zaczęła wściekle zataczać kręgi kciukami, jeden palec wokół drugiego, gest, który widywałam u starszych osób, gdy głęboko się zamyślały. Ona nie myślała, tylko warczała i pluła.
Kontynuowanie tematu cioci groziło jeszcze większym wybuchem gniewu. Czyżby pomimo wypełnienia Przymierza i uratowania mnie uległa nowej wierze? Zapadłam się głębiej w poduchy i wbiłam wzrok w bursztynową broszkę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki