Jeleni sztylet - Mrozińska Marta - ebook + książka

Jeleni sztylet ebook

Mrozińska Marta

4,6

64 osoby interesują się tą książką

Opis

Bora, bohaterka powieści „Jeleni sztylet”, jest jak kukułcze pisklę, podrzucona wraz z bratem na wychowanie ciotce do zapomnianej przez świat małej wsi na skraju ogromnej puszczy. Puszczy zamieszkanej przez istoty z rodzimych legend: rusałki, Leszego, wąpierze i strzygi, lecz ich świat chyli się ku zapomnieniu. Bohaterka od dziecka zna tylko odrzucenie, głód i gniew, który każe jej wciąż walczyć o lepsze jutro. Dla brata zrobiłaby wszystko i stąd bierze się pomysł na dołączenie do Włóczni, starej szkoły wojskowej szkolącej najemników. Bora wierzy w swoją siłę i skuteczność szkolenia, które odbyła z okrutnym ojcem, zaprawionym w boju i nie stroniącym od butelki żołnierzem. Jej świat jest na wskroś słowiański, od dziecka lepiej dogaduje się z opiekuńczymi duchami zagrody i domu, niż z mieszkańcami wioski.

Dopiero w koszarach Włóczni Bora pozna, co to prawdziwy strach. Wraz z wybuchem zupełnie nieoczekiwanej wojny, znajdzie się w potrzasku między siłami, na które nie ma żadnego wpływu, a budzącym się w niej dziedzictwem całych pokoleń czarownic.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 516

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (119 ocen)
84
29
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ruudex

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągający świat, Stary Lud i świetna bohaterka. Polecam i czekam na kolejny tom!
40
balbin84

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna. Czekam na ciąg dalszy przygód Bory.
20
Lucjabrys

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna, ciekawa, bardzo dynamiczna opowieść. Dawno już słowiańskie motywy tak mnie nie poruszyły. W końcu główna bohaterka mnie nie wkurzała swoją tępotą i naiwnością, co ostatnio dość często spotyka się w książkach Nie mogę doczekać się drugiego tomu.
20
karolina891

Nie oderwiesz się od lektury

"Strach przed niepojętym i obcym bywa większy niż przed tym, co znane”. - Jakub Bobrowski, Mitologia słowiańska Na książkę Marty Mrozińskiej natknęłam się przypadkiem, przeglądając nowości na legimi. Skusiła mnie najpierw okładką, a następnie ciekawym opisem. Wierzyć mi się nie chce, że jest to debiut autorki. „Jeleni sztylet” to niesamowita książka fantastyczna, osadzona w świecie słowiańskich wierzeń. Ta świetnie napisana historia, porwała mnie już od pierwszych stron. Cieszę się bardzo, że autorzy coraz częściej sięgają po naszą rodzimą mitologię, bo naprawdę jest z czego czerpać. Autorka snuje opowieść o Borze, dziewczynie żyjącej na uboczu wsi wraz z bratem i wychowującą ich ciotką. Dowiadujemy się, że ojciec dziewczyny jest najemnikiem, który szkoli ją w boju i uczy przeróżnych przydatnych wojownikowi umiejętności. Bora marzy o wstąpieniu do Włóczni – miejsca, w którym szkoli się takich jak jej ojciec. Uważa się za wyrzutka – kundla, a w przekonaniu utwierdzają ją mieszkańc...
20
AlicjaRachwal24

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca książka, a przy tym elementy kultury słowiańskiej, dla mnie bomba
20

Popularność




Marta Mrozińska Jeleni sztylet ISBN Copyright © by Marta Mrozińska, 2024All rights reserved Redaktorzy prowadzący Jan Grzegorczyk, Tadeusz Zysk Redakcja językowa Agnieszka Czapczyk Projekt graficzny okładki Tobiasz Zysk Mapka w książce Małgorzata Weronika Macioch, studio Spectro Projekt typograficzny i łamanie Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Dedykacja

Wszystkim bezimiennym, zapomnianym księżniczkom piastowskim Mniszkom, żonom, matkom, władczyniom, o których historia milczy Dziewczynom oznaczonym w biogramach dynastii smutnym N.N.

Część I

Rozdział 1

Ojciec znowu rozciął mi usta. Splunęłam krwią na marcowe błoto, po czym otarłam twarz rękawem spranej koszuli. Dolna warga zapiekła znajomym bólem. Tym razem jednak nie upadłam, stałam na nogach pewnie, rozstawiając stopy na szerokość bioder, lekko pochyliłam się do przodu.

— Jeszcze raz — warknął na mnie.

Widziałam rozczarowanie w jego oczach. To nie był mój dzień, miałam za dużo pracy, za mało snu. Nie mogłam zrezygnować z treningu. Ojciec przyjechał tylko na dwa tygodnie. Za trzy dni ruszał na kolejny dwór bronić, napadać, mordować — było mu wszystko jedno. Jako córka najemnika bardzo szybko zrozumiałam, że skrupuły w tym zawodzie to balast.

Ruszył do przodu, prawą rękę z długim nożem myśliwskim trzymał przy ciele, lewą rękę wyciągnął, żeby mnie chwycić lub znów uderzyć.

— Powiedziałeś prawa, lewa, zrobiłeś na odwrót — wysapałam z pretensją, już od dwudziestu minut brakowało mi tchu.

— I co z tego? Masz być gotowa — przyspieszył i spróbował mnie złapać za przegub prawej dłoni.

Wykręciłam rękę i odchyliłam się do tyłu, unikając ciosu nożem. Zaparłam się i podbiłam rękę ojca, próbując wytrącić mu nóż. Oczywiście bezskutecznie. Wyprowadził kolejny cios otwartą dłonią, który trafił mnie w policzek. Kolejna strużka krwi poleciała z rozbitych już ust. Zatoczyłam się do tyłu z sykiem. Nadal jednak nie upadłam, mój mały sukces tego dnia.

— Jesteś dzisiaj do niczego — powiedział i to też była prawda. — Idź do domu i zajmij się czymś pożytecznym. Pomóż ciotce.

— Jeszcze raz. — Tym razem ja warknęłam, bo nie zamierzałam tracić cennego czasu, jego czasu, na babskie roboty. Zrobię wszystko, co trzeba, kiedy już wyjedzie. Żadne zmęczenie też mnie nie powstrzyma. Zacisnęłam zęby, przełknęłam krew wciąż płynącą mi z ust.

Zgodnie z moim żądaniem znów na mnie ruszył, wyprowadzając ciosy nożem nieco chaotycznie, tym razem celując w nogi. Wyczułam swoją szansę, zaczęłam robić uniki, cały czas próbując go trafić pięścią w twarz, szyję, brzuch, gdziekolwiek, aby go spowolnić. Zaśmiał się gardłowo, drasnął moje spodnie i wtedy kopnęłam go w rękę drugą nogą. Wytrąciłam mu nóż. To nie był koniec. Rzuciłam się na nóż i zagarnęłam go razem z błotem. Od razu ruszyłam do ataku, mierząc prosto w brzuch. Kiedy był zajęty odtrącaniem mojej dłoni, drugą ręką walnęłam go w grdykę. Nie dość mocno. Uchylił się i przykucając, podciął mi lewą nogę. Runęłam na plecy w miękkie wiosenne błoto na naszym podwórzu. Ojciec dopadł do mnie i przyłożył nóż do gardła.

— Nie żyjesz — powiedział i rzucił nóż obok mnie, wbijając go po rękojeść w ziemię.

Cóż, trudno powiedzieć, że kiedykolwiek naprawdę żyłam, pomyślałam.

Matka umarła, gdy miałam cztery lata, więc pamiętam ją bardzo słabo, mam przed oczami pojedyncze obrazy, dźwięki, czasem nawet zapachy. Na przykład placek drożdżowy, który zawsze piekła na specjalne okazje, gdy akurat była w dobrym nastroju. A był to nader rzadki stan, więc nie w każde święta mogliśmy z bratem cieszyć się jej wypiekami. Radek był moim młodszym o dwa lata bratem i to ja zawsze przyjmowałam rolę obrońcy, co, biorąc pod uwagę jego charakter i usposobienie, było absolutnie naturalne. Z naszej dwójki to on był mądry, uprzejmy, delikatny. Ja w szkole wytrzymałam tylko cztery klasy, w piątej wdałam się w o jedną bójkę za dużo i nauczycielka zabroniła mi więcej przychodzić na lekcje. Zostałam uznana za niewyuczalną i zbyt agresywną, by uczęszczać z rówieśnikami do wiejskiej szkółki; nasza ciocia została o wszystkim poinformowana w dosyć ostrych słowach. Po całym zajściu płakałam i błagałam tak długo, aż zgodziła się zostawić mnie w domu i nie nękać nauczycielki o mój powrót do szkoły. Miało się to okazać zbawienne dla naszej poszarpanej rodziny, gdyż już jako jedenastolatka mogłam zacząć łapać się dorywczych prac i razem z ciocią utrzymać jakoś nasz dom. Ciocia Olena była starszą siostrą ojca, wdową, bez dzieci, więc odesłanie nas do jej domu po śmierci matki było jedynym rozwiązaniem. Ojciec nie przebywał w domu nigdy dłużej niż dwa, trzy tygodnie, nasza matka nie miała żadnej znanej nam rodziny, a ciocia z radością nas przyjęła. Przez pierwszy rok u niej mój brat nie odezwał się ani razu, zamknął się w sobie tak głęboko, że nawet ja nie potrafiłam go zmusić do wypowiedzenia choćby paru słów. Za to ja szalałam, byłam jak dziki kot, którego ktoś próbuje ugłaskać na siłę. Plułam, wrzeszczałam i uciekałam do lasu, nie raz pogryzłam ciocię dotkliwie, gdy ta próbowała mnie ubrać lub domyć po kolejnej ucieczce do puszczy Tormen. Tylko tam znów czułam się jak u siebie i wśród odgłosów ptaków i drzew przestawałam myśleć o dniu, kiedy umarła nasza matka. Kiedy to ojciec zabił ją na naszych oczach.

Rozdział 2

Po niezbyt udanym treningu ojciec ruszył do karczmy, żeby wydać swój żołnierski żołd na jedyną rzecz, która pewnie dawała mu wytchnienie — alkohol. Może nawet nie wróci na noc, zasypiając gdzieś po drodze w krzakach, co zdarzało mu się czasami. Noce nie były już tak zimne, pogoda w tych okolicach bywała nieco łaskawsza, nawet zimy przebiegały łagodnie, bezśnieżnie i raczej deszczowo. Od najmłodszych lat pamiętam błoto, pół roku błota, później okropne susze. Nie myślę też, że martwilibyśmy się o ojca nawet przy sroższym klimacie, jako najemnik w trakcie działań wojennych i potyczek między możnymi tych ziem całymi miesiącami nocował byle gdzie. A gdyby zasnął pijany i już nie wrócił? Cóż, nadal był mi potrzebny do treningów, ale myślę, że razem z ciocią utrzymałybyśmy naszą trzyosobową rodzinę.

Weszłam do domu cała pokryta błotem i krwią, ale uprzedzając marudzenie cioci Oleny, zaczęłam rozbierać się od razu w progu.

— Znowu przesadził. — Zacisnęła usta w wąską linię.

— Nie wydaje mi się, żeby w naszych treningach dało się przesadzić. No może jak naprawdę dźgnie mnie w brzuch, wtedy rzeczywiście. — Posłałam jej krwawy uśmiech, miałam nadzieję, że bardziej radosny niż przerażający. Wzdrygnęła się. Ciągnęłam niezrażona: — Ciociu, on musi dawać mi wycisk i jestem mu wdzięczna za każdą lekcję czy cios. To mnie uczy, przygotowuje. Dziewczyny we Włóczni muszą się dwa razy bardziej starać. Przecież wiesz, że nie będzie ustępstw ze względu na moją płeć. Jak dam radę z nim, to dam radę z każdym.

— Oczywiście, tylko on w tym siedzi już od prawie trzydziestu lat i jest od ciebie dwa razy większy. Mogłaś chociaż poczekać, aż żebra się wygoją — dodała ciszej, zrezygnowana. Tak reagowała na każdą wzmiankę o Włóczni. Milkła albo zmieniała temat.

— Nie jest ode mnie dwa razy większy — prychnęłam. — To nonsens, jestem prawie jego wzrostu. A kości mam mocne, zapomniałam już o tych żebrach.

Nie do końca było to kłamstwo, dopiero teraz zrozumiałam, skąd problemy z oddychaniem podczas walki: to przez pęknięte dwa żebra nie mogłam czasem złapać tchu. Zapomniałam, autentycznie zapomniałam. Byłam wysoka, tak jak mój brat, wyższa od wszystkich znanych mi dziewczyn, a do tego cholernie odporna na ból. Gdyby w szkole zapytali mnie, jaki mam talent, to byłoby właśnie to. Ból mnie motywował, nigdy nie zwalniał, czułam go, jestem przekonana, tak jak wszyscy, ale ignorowałam ostrzeżenia płynące z głowy. Gdyby ojciec się tak nie wkurzył moją bezradnością podczas jego ataków, pewnie bym wstała i spróbowała znowu.

Albo straciłabym przytomność.

— Jest jeszcze trochę ciepłej wody? Umyję się i upiorę ciuchy. Potem ci pomogę z mięsem.

Ojciec w ramach dorzucania się do budżetu przytargał całego świniaka, ciocia rozdzieliła już poszczególne części, teraz należało to wszystko przerobić, żeby nawet kawałek się nie zmarnował. Ususzyć, uwędzić lub zapeklować.

— Woda jest w misie. Nie musisz mi pomagać, połóż się już lepiej. Radek jest w pokoju.

— Nie jestem zmęczona. Razem zrobimy to szybciej — upierałam się.

— Jutro będzie zimno, mięso przeleży do jutra. Odpocznij, Bora.

Zrezygnowałam z dalszej dyskusji, bo rzeczywiście w cieple domu poczułam, jak pełznie do mnie senność.

Rozebrałam się do samej koszuli, czystą szmatką przemyłam najpierw twarz, ręce, potem resztę ciała. W tej samej wodzie wyprałam swoje ubrania, używając do usunięcia co gorszych plam mydła, i rozwiesiłam wszystko nad piecem.

— Dobranoc, ciociu — powiedziałam, wchodząc do naszego wspólnego pokoju, mojego i cioci.

Radek siedział oczywiście z książką, blady i poważny.

— Cześć. Pomyliłeś pokoje. Ja za trzy minuty śpię — odezwałam się pogodnie.

— Trochę poczekasz, teraz mnie wysłuchasz. — Uniósł oczy i wbił we mnie wzrok z niespotykaną u niego determinacją.

Poruszyłam się niespokojnie, nadal nie siadając na łóżku obok brata.

— Nie pójdziesz do Włóczni — zaczął, czym wcale mnie nie zaskoczył. To ze względu na ten temat unikałam go jak ognia przez ostatnie tygodnie. Kiedy podjęłam już decyzję, przygotowałam się również na zaciekły sprzeciw ze strony cioci i Radka.

— Pójdę i nie ma niczego, co zmieni moją decyzję.

— Jest. Przerwę naukę. Znajdę pracę. Myślę, że z moim obecnym wykształceniem dostanę posadę u jakichś zamożnych kupców, mogę prowadzić im rachunki, uczyć dzieci. Mam sporo opcji.

— Opcję masz tylko jedną, idziesz do Uczelni w stolicy, kończysz ją z wyróżnieniem i zabierasz ciocię na dwór, gdzie cię zatrudnią.

— A ty idziesz do Włóczni i dajesz się zabić — odparł z przekąsem.

— Naprawdę boli mnie ten brak wiary we mnie. Mam większe szanse i lepsze przygotowanie niż reszta dziewczyn, które tam idą. — Nie kłamałam, szczerze w to wierzyłam. Nie tylko ze względu na złą sławę ojca jako bezwzględnego najemnika, ale również na moje własne predyspozycje. — Jestem uparta, wytrzymała, zawsze umiałam się bić. Wejdę po prostu na następny poziom. — Mrugnęłam do niego, chcąc rozładować nieco atmosferę.

— Nie, to nie jest tylko twoja decyzja, jesteśmy rodziną. Dość się poświęciłaś, te pieniądze nie są nam aż tak potrzebne.

Spojrzałam na jego nadal wychudzone policzki po mijającej zimie. Ojca nie było wyjątkowo długo, całą jesień i prawie całą zimę. To był ciężki okres, niewiele pracy, dzięki której można było dorobić. Jedzenie kończyło się zatrważająco szybko. Wszyscy byliśmy wychudzeni. Rodziło się mało dzieci, ciocia Olena jako akuszerka miała niewiele roboty. Ratowały nas jedynie zioła i leki, które przygotowałyśmy latem na sprzedaż dla mieszkańców naszej wioski. Żadne z nas nie polowało.

— Każde pieniądze są potrzebne, Uczelnia jest droga. Przez pierwsze dwa lata będziesz potrzebował wsparcia finansowego, którego stąd ci nie zapewnimy. Pracuj sobie, gdzie chcesz, podczas mojego szkolenia we Włóczni, ale jak już zostanę najemniczką i znajdę robotę, żołd będzie szedł na ciebie.

— Nie, to za dużo… To przesada… — Głos mu się nieco załamał. Oczy zaszły mu łzami. Usiadłam obok niego i wzięłam go za ręce.

— Radek, ja nie robię tego tylko dla was, dla ciebie. To jest moja jedyna szansa, żeby coś zrobić ze swoim życiem. Dobrze wiesz, że nie zostanę niczyją szczęśliwą małżonką, żaden szanowany człowiek nie weźmie do domu takiego kundla, półsieroty z ojcem pijakiem. A ja na chłopkę się nie nadaję, nie będę rodzić dzieci co roku, aż przy jedenastym porodzie się wykrwawię. Włócznia to tylko środek do celu. Dwa, może trzy lata i będę wolna w sposób, w jaki mało kobiet może doświadczyć wolności. I pomogę wam.

— Ojciec mógłby się dołożyć.

— O tak, dołoży to on mi, jak nie wykombinuję, jak go jutro obezwładnić. — Rozciągnęłam usta w szerokim uśmiechu, warga zapiekła.

— Porozmawiam z nim jutro. Jak wróci. — Przełknął ślinę z trudem, bał się go bardziej niż my, najczęściej nie mógł wydobyć słowa w jego obecności, zupełnie jakby znowu miał dwa lata. A ojciec nim gardził, bardziej niż nami. Jedyny syn, a taka klucha, baba, beksa. To najlżejsze określenia, jakimi nazywał Radka. Imię Radosław zwiastowało radość, jaką dziecko ma przynieść rodzicowi, ale mój brat nie sprostał żadnym wymaganiom stawianym mu przez ojca. Gdyby syn nie był dla niego takim rozczarowaniem, pewnie nigdy nie zgodziłby się szkolić mnie. A mną gardził, bo przypominałam mu matkę.

— Nie zrobisz tego, nie ma mowy. Jąkasz się, jak tylko na ciebie spojrzy. Dobrze wiesz, że nic nie zdziałasz. Poza tym spójrz. — Sięgnęłam po woreczek, który ukryłam między łóżkiem a ścianą. Wyjęłam szklaną buteleczkę z ciemnym, gęstym płynem. Radek wytrzeszczył oczy. Wiedział dokładnie, co to jest.

— Przyszło wczoraj specjalną przesyłką — powiedziałam z dumą. Moja przepustka do innego życia, jeszcze nie lepszego, ale na pewno innego. I pierwszy krok ku wolności.

— Ty naprawdę to zrobisz.

Przerażenie w jego oczach powiedziało mi, że w końcu zrozumiał, uwierzył mi. Nie cofnę się już, nie po wypiciu tego.

— Tak, zrobię, ale muszę poczekać, aż ojciec wyjedzie. Po wypiciu dziewczyna może to różnie znieść… no wiesz, ma boleć i będzie dużo krwi. Nie potrzebuję tu jeszcze jego, żeby mi marudził, jak będę się „czyścić”.

Radek wyraźnie wzdrygnął się na to słowo. To łagodne określenie na to, co płyn z babecznika robił kobiecym organom. Taki był jeden z nielicznych wymogów dołączenia do szkolenia we Włóczni, gdzie kobiet nie było dużo i nie mogły w niczym ustępować mężczyznom. Dział rekrutacji przesyłał zdecydowanym specjalną wyprawkę, czyli dwie koszule, buty szyte na miarę, pierwszy tak luksusowy produkt w moich rękach, parę spodni, kurtkę podszytą czymś bardzo sztywnym, a dla kobiet bonus — buteleczkę, która w dwie doby czyniła nas bezpłodnymi. Miesięczne krwawienia ustawały, a najemniczka nie ryzykowała ciąży. Nikt nie zatrudni żołnierza z brzuchem. Dla mnie to było absolutnie logiczne i niepodważalne. Nigdy nie planowałam ani szukać męża, ani rodzić dzieci.

— Po tym nie będzie odwrotu — stwierdził Radek.

— Nie będzie, nigdy nie było dla mnie innej drogi. Znasz mnie. Nie może cię to dziwić.

Radek widział przecież wszystkie moje zmagania, rzucałam wyzwanie każdemu, kto się go czepiał lub rzucał kąśliwe uwagi pod naszym adresem. Kiedy miałam dziesięć lat, wybiłam dwa zęby starszemu o dwa lata koledze. Były to co prawda tylko mleczaki, ale po zmroku wróciłam na podwórze przy szkole i znalazłam oba pod płotem, gdzie młody Warwik upadł na ziemię. Oczyściłam je skrupulatnie i schowałam w woreczku pod łóżkiem razem z innymi skarbami.

Moje pierwsze trofeum. Tak je traktowałam.

Wybiłam mu je deską, którą oderwałam od ogrodzenia przy szkole. Laura, która była w naszym wieku, przestała mi dokuczać, dopiero jak spoliczkowałam ją przy całej klasie za obrażanie naszej matki. Dostałam wtedy lanie od jej ojca, który dopadł mnie wieczorem nad strumieniem w lesie.

Zwykle jednak wychodziłam z tych utarczek bez szwanku, głównie ze względu na długie nogi i silne ramiona. Potrafiłam zwiać, zanim przeciwnik podniósł się z ziemi, i wspiąć na najwyższe drzewo w okolicy. Mogłam przesiedzieć na nim do nocy i kiedy reszta dzieciaków już się znudziła czekaniem, a po zmroku przychodził po mnie Radek z ciocią, schodziłam na dół i wracałam do domu. Ciocia bardzo szybko zrezygnowała z prób strojenia mnie w sukienki.

— Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie. Ciocia mówi, że to ja mam chorą ambicję — zaczął Radek — że tylko ślęczę nad książkami. Ale ty? Ty jesteś taka sama, ambicje masz zgoła inne, ale tak samo mocne. Mogłabyś zdobyć inny zawód, ciocia nauczyła cię już zresztą fachu, ale ciebie to nie zaspokoi, prawda?

— Oczywiście, że nie. Wolę wykrwawić się w rowie po dobrej bitce, niż do końca życia pełzać w tym błocie i harować na każdy nędzny grosz. Nie boję się bólu.

— Wiem i to czasem naprawdę mnie przeraża. Chciałbym, żebyś siebie też traktowała jak istotę czującą. — Radek ścisnął moje ręce i wstał. Tę bitwę wygrałam.

— Istota czująca — parsknęłam. — Czego żeś się teraz naczytał, brata Olberta?

— Tak się składa, że tak. Jego mądre, wyważone słowa ujęte w Traktatach o osobie przynoszą mi ulgę. Motywują, czasem pokazują drogę. — Przechylił lekko głowę, pewnie czekając na kolejną drwinę. Nie tym razem.

— To jest najlepszy dowód na to, że to ja powinnam iść się bić, a ty zdobywać świat nauki, braciszku. — Też wstałam i uścis-nęłam go tak mocno, na ile pozwoliły mi żebra. — Jeszcze trzy dni i ojciec wyjedzie — dodałam.

Rozdział 3

Nie słyszałam powrotu ojca. Obie z ciocią spałyśmy już tak głęboko, że nie wiem, kiedy wszedł i zwalił się przy piecu, jak zwykle na sam koc, który zawsze miał ze sobą. Wstałam razem ze słońcem i cicho stąpając, opuściłam dom. Tak jak ciocia przewidziała, poranek był rześki, chłodne i wilgotne powietrze przenikało do samych kości. Szłam raźno, żeby rozgrzać zdrętwiałe nogi, do tego byłam oczywiście bez śniadania, ale dawno przestałam na to zwracać uwagę. Na najbliższe pięć dni miałam umówioną robotę, poranny oporządek w największym gospodarstwie we wsi — domu dziedzica. Poszczęściło mi się, bo było tam zawsze dużo do zrobienia, a na samym przednówku chłopak stajenny złamał nogę. Jak tylko usłyszałam o wypadku, rzuciłam się na okazję jak prawdziwy sęp i z powodzeniem zastępowałam Grena przez ostatni tydzień. Chłopak oczywiście jeszcze nie doszedł do siebie, ale z roboty wygryzł mnie jakiś jego krewny z dalszej wsi. Pewnie nie mogli znieść, że pieniądz przechodzi im obok nosa, i za pięć dni miał przybyć na miejsce kuzyn-zastępca. Cóż, dziedzic płacił przyzwoicie, odłożyłam całą kwotę, którą uzyskałam w ostatnich dniach, ale w kolejce do męskiej roboty zawsze byłam na szarym końcu. Chociaż wiedziałam, że nie mogli mi nic zarzucić.

Energiczny marsz już pobudził krążenie, zaczęłam więc zwracać uwagę na swoje otoczenie. Po lewej miałam ciemną ścianę lasu i to stamtąd, z gołych jeszcze drzew i krzewów, dochodził trel ptaków. Milczały całą zimę, teraz wracały do życia wraz z budzącą się przyrodą. Potrafiłam rozpoznać tylko część tych śpiewów.

Rudzik.

Kos.

Zięba.

Może wilga?

Po prawej mijałam rozrzucone gospodarstwa i pojedyncze domy. Nasz stał na końcu dróżki, którą teraz wędrowałam, najbliżej lasu, jak przystało na lokalną zielarkę i akuszerkę. Mieszkaliśmy biednie, ale nasza chałupa była zadbana, kryta strzechą poroś-niętą częściowo mchem i otoczona wypielęgnowanym ogródkiem warzywnym i polnymi kwiatami, które ciocia wysiewała co roku. Do dyspozycji mieliśmy aż trzy izby, choć izba Radka mieściła ledwo jego łóżko i malutki, zbity byle jak stolik na jego książki. Rodzina dziedzica mieszkała po drugiej stronie Ligawki, rodzinnej wsi mojego ojca i cioci, teraz również miejsca mojego i brata. Na świat przyszliśmy w Radodze, Mieście nad Morzem, po przeciwnej stronie lasu, z dala od tutejszych bagien i zielonych wzgórz.

Niewiele z tamtego domu pamiętałam, czasem tylko wydawało mi się, że miałam drewnianą owieczkę do zabawy. Pamiętam jej kształt w swoich rączkach. Naturalnie nigdy nie zapytałam o to ojca, rozmawiać zaczęliśmy tak naprawdę dopiero w trakcie treningów, a i wtedy było to niewiele więcej jak wywrzaskiwane polecenia i nagany. Rzadko się odszczekiwałam, rozeźlony ojciec potrafił przerwać trening już po dziesięciu minutach i zniknąć na cały dzień albo uderzyć mnie na odlew w twarz. Cały dzień zmarnowany.

Im bliżej byłam centrum wsi, tym cichsze stawały się odgłosy lasu. Minęłam plac w sercu wioski, służący głównie nielicznym sprzedawcom w dni targowe, zupełnie pusty o tej porze dnia w środku tygodnia. Zerknęłam na stojącą obok świątynię. Kamienny budynek zapełniał się co siedem dni wierzącymi, ciocia nie zdołała mnie zmusić do regularnego uczęszczania, ale Radek uczestniczył w nabożeństwach niemal zawsze. Jeśli planował dołączyć do świata nauki, musiał być blisko z kapłanami. Mieli spore wpływy wśród możnych Awandii, dysponowali również domowymi bibliotekami, wieloma pozycjami potrzebnymi do zaliczenia egzaminów wstępnych, a Boża Nauka była częścią obowiązkowych zajęć. Nigdy nie moglibyśmy pozwolić sobie na zakup choć jednej księgi potrzebnej do egzaminów wstępnych.

Nowa wiara była mocno powiązana z wyższymi uczelniami, ale też administracją państwową, kapłani niczym cienie zawsze czujnie krążyli wśród najmożniejszych ludzi naszego kraju, szeptali rady do podatnych uszu. Byli to oczywiście sami mężczyźni, często o obcym pochodzeniu. Świetnie wykształceni, cieszyli się ogromnym szacunkiem ludu, który nadal był rozdarty pomiędzy naukami o Ojcu i Matce, dwóch boskich istotach, stworzycielach świata i niebiańskich opiekunach, a starymi wierzeniami. Nasza rodzima wiara skupiała się na siłach przyrody, na tym, co bliskie i znajome, ale polegała na niezliczonych obrządkach i tradycjach dyktowanych przez zmieniające się pory roku. Kiedyś czciliśmy słońce i rzeki, bo dzięki nim mieliśmy co jeść, nasze uprawy rosły, a rodzinom się darzyło. Jednak istoty wody, ziemi i powietrza zamieniono w demony, złe duchy, które stoją w opozycji do nowej wiary i zagrażają naszej nieśmiertelnej duszy. Owszem, wiele postaci Starego Ludu mogło stanowić zagrożenie dla naszego życia, ale istniały konkretne sposoby na ich obłaskawienie.

Ja w czasie nabożeństw wolałam spacer po lesie, szukałam ścieżek przez bagna i tropiłam stada jeleni po to tylko, by przyglądać się im godzinami.

Po przebyciu całej wsi weszłam na jeszcze uśpione podwórze dziedzica i od razu wzięłam się do pracy. Zaczęłam od napojenia wszystkich trzydziestu dwóch krów i sześciu koni. System był prosty, wodę pompowało się bezpośrednio ze studni do kanalików prowadzących do poideł — bardzo zmyślny sposób, oszczędzający dźwigania wiader. Zamiotłam przejścia w oborze i stajni i poszłam sprawdzić ogrodzenie pastwiska, na które po wydojeniu i nakarmieniu wyjdą wszystkie zwierzęta. Było ogromne, więc wędrówka zajmowała sporo czasu, ale każdego ranka i wieczora musiałam się upewnić, że w żadnym miejscu nie ma uszkodzeń. Ucieczka zwierząt stałaby się moim problemem. Idąc przez ledwo kiełkującą trawę, rozkoszowałam się coraz mocniej świecącym słońcem. Dzień może i zapowiadał się chłodno, ale na pewno słonecznie.

Popatrzyłam ku zabudowaniom. Dom dziedzica Romualda Samsela był największym budynkiem we wsi, rozmiarami przewyższał nawet świątynię. Za każdym razem dziwiłam się, na co pięcioosobowej rodzinie aż tyle pokoi, chociaż zdawałam sobie sprawę, że istnieją jeszcze większe dwory i zamki.

Takie bogate i ważne rodziny musiały posiadać odpowiednie siedziby. Drewniany dwór stał na kamienno-ceglanym fundamencie, a regularnie malowane okiennice cieszyły oko słonecznym kolorem. Miał wysunięty do przodu ganek i dobudowane alkierze z obu stron i, w przeciwieństwie do niemal wszystkich budynków we wsi, był kryty najprawdziwszymi dachówkami. Pani domu lubiła osobiście sadzić i pielęgnować kwiaty pod oknami i nieraz widywałam ją, gdy w skórkowych rękawiczkach krzątała się wśród rabat. Wieczorami wszystkie okna rozświetlały lampy, dwie duże wieszano również na ganku, niewyobrażalny luksus dla mojej rodziny.

Po obchodzie spotkałam pierwsze mleczarki idące do obory, które raczej ignorowały moją obecność, tylko Irka pomachała mi nieśmiało. Posłałam jej uśmiech i wzięłam się do taczek. Dziewczyna w wieku mojego brata, bardzo drobna, z niemal białym warkoczem i bardzo jasnymi brwiami, sprowadziła się tutaj z gór wraz z rodzicami. Miała aż pięcioro rodzeństwa, jej tata był szanowanym i zamożnym kaletnikiem, a wszyscy w jej rodzinie zdolni do pracy pracowali. Nie znała mnie ze szkoły, tylko z przypadkowych spotkań na wsi i tutaj, stąd jej brak uprzedzeń. Nie była świadkiem mojego gwałtownego dzieciństwa i porażek edukacyjnych, jej rodzina raczej mało bratała się z miejscowymi, może więc dlatego nie znała plotek o moich rodzicach, skąd się tu wzięliśmy. Mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, ale niedługo wyjeżdżałam.

Wypuściłam konie na łąkę i wysprzątałam ich stanowiska, targając taczką gnój na drugą stronę zabudowań. Przeniosłam trzydzieści dwa wiadra paszy i nakarmiłam wszystkie krowy. Zajęłam się drobiem i myśliwskimi psami w klatkach, wyczyściłam karmidła i wiadra, zrobiłam setkę innych drobiazgów w obejściu i prawie już kończyłam, gdy na podwórze wyszedł Slavik, najstarszy syn dziedzica wsi.

Przeklęłam brzydko pod nosem i skuliłam ramiona. Nie widzisz mnie, nie widzisz mnie, powtarzałam w myślach.

Slavik, podobnie jak Irka, nie znał mnie ze szkoły, nasze ścieżki rzadko się przecinały w dzieciństwie. Trzymał się raczej własnego towarzystwa, równie bogatego i nadętego jak on sam, ale podczas żniw i większych świąt zdarzało mi się na niego wpaść. Początkowo mnie ignorował, a ja potulnie schodziłam mu z drogi, gdy pędził na złamanie karku przez wieś z resztą hałastry albo nadzorował postępy prac polowych, do których się najmowałam, podobnie jak reszta wsi. Z czasem zaczął zwracać na mnie coraz większą uwagę i wkrótce pojedyncze złośliwości zmieniły się w otwarty konflikt. Nie pamiętałam dokładnie, kiedy pierwszy raz straciłam nad sobą panowanie i odpyskowałam mu coś, nie przebierając w słowach, ale potem nie ominął żadnej okazji, by wytknąć mi moje niskie pochodzenie, brak matki czy poszarpane ubranie.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki