Była żona - Parrott Ursula - ebook + książka
NOWOŚĆ

Była żona ebook

Parrott Ursula

0,0

47 osób interesuje się tą książką

Opis

Literacki manifest wyprzedzający swoją epokę. Powieść, która niemal sto lat po premierze wzbudza równie duże zainteresowanie, zachwyt i kontrowersje.

Nowy Jork, szalone lata dwudzieste XX wieku. Patricia i Peter tworzą nowoczesne, „otwarte” małżeństwo – oboje piją, palą, pracują, prowadzą barwne życie towarzyskie i seksualne. Wszystko to trwa do czasu, gdy Peter postanawia odejść. Patricia, ze złamanym sercem, musi odnaleźć się na nowo, jako tytułowa była żona – w istocie singielka.

Parrott, dzięki lekkiej narracji i przenikliwemu zmysłowi obserwacji, z humorem i ironią oddaje nie tylko klimat nowojorskich klubów i barów, pracy w reklamie, kobiecych przyjaźni i całonocnych imprez w olśniewającym mieście, ale także pustkę przelotnych romansów oraz emocje towarzyszące nielegalnym aborcjom, zdradom i walce o wolność seksualną w obliczu podwójnych standardów patriarchalnego świata. Jej bohaterka – której perypetie są w znacznej mierze oparte na przeżyciach autorki – staje się symbolem kobiecej niezależności i poszukiwania tożsamości w świecie, w którym nie ma żadnego oparcia.

 

Błyskotliwie ironiczna... Romantycznie ożywiony, hałaśliwy, przesiąknięty alkoholem i seksualnie wyzwolony podziemny świat Manhattanu.

Joyce Carol Oates

 

W miarę czytania byłam coraz bardziej poruszona umiejętnością autorki, by na kartach książki oddać złożoność utraconej miłości splecionej z utratą najpierw pierwszej, a potem drugiej młodości. Naprawdę niezwykłe.

Vivian Gornick

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla H.

Przed­mowa

Po raz pierw­szy usły­sza­łam o Ur­suli Par­rott, gdy wy­daw­nic­two McNally Edi­tions przed­sta­wiło mi do wglądu jej po­wieść z 1929 roku za­ty­tu­ło­waną Była żona. Jest to hi­sto­ria mło­dej ko­biety, która na­gle znaj­duje się w po­nu­rym sta­nie za­wie­sze­nia po­mię­dzy mał­żeń­stwem a roz­wo­dem. Od razu za­czę­łam się za­sta­na­wiać, jak to moż­liwe, że nie na­tknę­łam się na nią wcze­śniej. Karty po­wie­ści są pełne du­chów, po­czu­cia straty, sa­mot­nych no­wo­jor­skich miesz­kań, męż­czyzn, któ­rzy co rusz zmie­niają zda­nie, a także miejsc i lu­dzi za­pi­su­ją­cych się trwale w pa­mięci, dla­tego że znik­nęli i już nie wrócą. Z po­czątku wy­dana ano­ni­mowo Była żona na­tych­miast wzbu­dziła kon­tro­wer­sje ze względu na szczery opis głów­nej bo­ha­terki. Pa­tri­cia to ko­bieta sza­le­nie uro­kliwa, co jed­nak nie uchroni jej przed po­rzu­ce­niem, kiedy otwarte mał­żeń­stwo okaże się asy­me­trycz­nym fia­skiem. Bo­ha­terka za­traca się w ma­ra­to­nach al­ko­ho­lo­wych i raz za ra­zem za­nu­rza się w wo­dach sek­su­al­nego wy­zwo­le­nia, któ­remu jed­nak bra­kuje ra­do­ści. Przez całą książkę ba­lan­suje na kra­wę­dzi ka­ta­strofy, gdzieś po­mię­dzy stra­chem przed abs­trak­cyjną przy­szło­ścią a fik­sa­cją na punk­cie prze­szło­ści, która we wspo­mnie­niach, jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki, wy­daje się wspa­niała i ku­sząca.

Nie­mal sto lat mi­nęło, od­kąd Była żona miała swój mo­ment chwały (w ciągu pierw­szego roku sprze­dano po­nad sto ty­sięcy eg­zem­pla­rzy). W tym cza­sie po­stęp spo­łeczny zdjął z roz­wodu odium hańby, a na­sze grono by­łych żon się po­więk­szyło. Po­śród opi­sów przy­gód na jedną noc i jaw­nie ła­mią­cego pro­hi­bi­cję pi­jań­stwa można zna­leźć roz­rywki, z ja­kimi utoż­sa­mia się każda z nas, która pró­bo­wała o czymś za­po­mnieć: Pa­tri­cia ku­puje ubra­nia, na które jej nie stać, cho­dzi do ko­sme­tyczki i do fry­zjera, słu­cha wciąż tych sa­mych pio­se­nek, za­sta­na­wia­jąc się, dla­czego w jej wy­padku mi­łość za­wsze koń­czy się zła­ma­nym ser­cem. W moim eg­zem­pla­rzu roi się od wy­krzyk­ni­ków na mar­gi­ne­sie, aneg­dot opi­su­ją­cych po­dobne ka­ta­strofy mi­ło­sne z moim udzia­łem i aka­pi­tów za­ba­zgra­nych ma­za­kiem po to, by pod­kre­ślić ja­kiś frag­ment lub ująć ja­kieś wy­ra­że­nie w na­wias kwa­dra­towy. Na pierw­szej stro­nie książki pada zda­nie, które za­zna­czy­łam czar­nym pió­rem: „Znu­dził się mną – czy­tamy – szu­kał po­wo­dów, by uza­sad­nić swoje znu­że­nie, i w końcu je zna­lazł”. Można po­wie­dzieć, że nie tyle ob­ry­so­wa­łam te słowa, co wzię­łam je w ramę, po­dobną do tej wo­kół lu­stra.

Po­mimo tak do­brze i w przy­kry spo­sób zna­jo­mej tre­ści książki ła­two wpaść w pu­łapkę jej no­stal­gicz­nego uroku: mamy tu gra­mo­fony, kluby jaz­zowe i su­kienki od Vion­net, a także za­ka­zane kok­tajle i nowe strze­li­ste bu­dynki two­rzące no­wo­jor­ską li­nię da­chów – tak młodą, że po­nad nią wi­dać jesz­cze gwiazdy. O ile daw­niej kry­tycy obu­rzali się, że Była żona z taką swo­bodą, nie­mal mi­mo­cho­dem, opi­suje abor­cję, zdradę czy przy­godny seks, o tyle współ­cze­sne ana­lizy zbyt czę­sto zwra­cają uwagę na to, że świat Pa­tri­cii jest już wy­raź­nie wie­kowy. „Skan­da­li­zuje? Goni za sen­sa­cją?”, py­tał ktoś z kry­ty­ków przy oka­zji ostat­niego do­druku po­wie­ści w 1989 roku. „Czasy się zmie­niły”. Tak i nie. Wy­dana po­mię­dzy dwiema woj­nami świa­to­wymi, za­le­d­wie mie­siąc po czar­nym czwartku, kiedy to po bo­omie na­stą­pił krach, Była żona zgłę­bia bru­talną nie­pew­ność świata za­mknię­tego w nie­ustan­nym cy­klu sta­wa­nia się.

Ko­biety z po­ko­le­nia Par­rott, wy­ko­nu­jące zwrot ku re­wo­lu­cji sek­su­al­nej, ale men­tal­nie wciąż przyku-te do wik­to­riań­skiej mo­ral­no­ści, zna­la­zły się w świe­cie upa­da­ją­cych kon­we­nan­sów, w któ­rym nie miały żad­nego opar­cia. Bu­dząca po­dejrz­li­wość struk­tura emo­cjo­nalna roz­pust­nej epoki jazzu od­zwier­cie­dlała prze­ra­że­nie, ja­kie w ca­łym kraju czuły ko­biety, które za­znały wol­no­ści, lecz na­dal były nie­przy­go­to­wane do mie­rze­nia się z jej kon­se­kwen­cjami. Po pu­bli­ka­cji książki prasa nie­mal na­tych­miast za­częła zga­dy­wać, kto kryje się pod płasz­czem ano­ni­mo­wo­ści – czy Była żona to wy­zna­nie, czy fan­ta­zja? A może po­wieść po­tę­pia kul­turę, która zmie­nia się zbyt szybko, nie za­uwa­ża­jąc nie­unik­nio­nych ofiar tej zmiany? Już w sierp­niu 1929 roku snuto przy­pusz­cze­nia, że au­torką może być Ka­the­rine Ur­sula Par­rott (z domu Towle), dzien­ni­karka i au­torka ar­ty­ku­łów mo­do­wych, która wy­da­wała się nie­zwy­kle po­dobna do sta­ran­nie ucze­sa­nej, krót­ko­wło­sej bo­ha­terki.

Oma­wia­jąc dzieło w kon­tek­ście tego, co obec­nie wiemy o ży­ciu jego au­torki, trudno zgo­dzić się z su­ge­stią Par­rott, że po­stać Pa­tri­cii po­wstała z po­łą­cze­nia róż­nych osób. Była żona przy­po­mina ra­czej za­pis krzywd zbyt oso­bi­stych na to, by się do nich przy­znać. Uro­dzona w Bo­sto­nie Par­rott, któ­rej oj­ciec był le­ka­rzem, a matka zaj­mo­wała się do­mem, na po­czątku lat dwu­dzie­stych XX wieku, tuż po ukoń­cze­niu na­uki w Radc­liffe Col­lege, ulot­niła się do no­wo­jor­skiej Gre­en­wich Vil­lage. Jej pierw­sze mał­żeń­stwo z dzien­ni­ka­rzem Lin­de­sayem Par­rot­tem se­nio­rem skoń­czyło się roz­wo­dem w 1926 roku, kiedy mąż zo­rien­to­wał się, że bez­dzietny zwią­zek, na jaki na­le­gał, wcale taki nie jest. W 1924 roku Ur­sula, od­kryw­szy, że jest w ciąży, wy­je­chała z Lon­dynu, gdzie para wów­czas miesz­kała, do Bo­stonu i tam uro­dziła je­dy­nego syna, któ­rego od­dała pod opiekę ojca i star­szej sio­stry. Zdu­mie­wa­jące, że przez całe dwa lata uda­wało jej się utrzy­mać to w se­kre­cie przed Lin­de­sayem oraz krę­giem wy­twor­nych, roz­ryw­ko­wych zna­jo­mych. Marc Par­rott, któ­rego po­sło­wie za­myka tę książkę, ni­gdy nie na­wią­zał re­la­cji z oj­cem. Miał sie­dem lat, gdy matka w końcu się do niego przy­znała i po­czuła do obo­wiązku opieki nad sy­nem. Był to rok 1931, a Ur­sula do­łą­czyła do garstki ko­biet, które zbiły ma­ją­tek, pi­sząc eska­pi­styczne ro­manse za­nu­rzone w at­mos­fe­rze wiel­kiego kry­zysu.

Wspo­mnie­nia Marca Par­rotta o matce kre­ślą barwny por­tret roz­rzut­nicy, nie­raz pra­cu­ją­cej non stop przez trzy doby, by od­dać w ter­mi­nie tek­sty, dzięki któ­rym ona i jej ko­chan­ko­wie mo­gli się pła­wić w luk­su­sach. Par­rott prze­szła przez lata trzy­dzie­ste lek­kim kro­kiem, pu­bli­ku­jąc w cza­so­pi­smach ko­bie­cych opo­wia­da­nia oraz po­wie­ści w od­cin­kach, a jej na­zwi­sko czę­sto wy­mie­niano obok hol­ly­wo­odz­kich gwiazd wy­stę­pu­ją­cych w fil­mach na pod­sta­wie jej sce­na­riu­szy i ki­no­wych ad­ap­ta­cjach jej ksią­żek. W licz­nych wy­cin­kach pra­so­wych po­świę­co­nych twór­czo­ści i oso­bie Par­rott nie zna­la­złam ni­gdy wzmianki o synu, na­to­miast cza­sami można ją było zo­ba­czyć w to­wa­rzy­stwie pu­delki o zdu­mie­wa­ją­cym imie­niu... Była Żona. Wy­gląda na to, że naj­więk­szy skan­dal w ży­ciu pi­sarki był jed­no­cze­śnie jej naj­wier­niej­szą to­wa­rzyszką.

Cho­ciaż po­wieść po­cząt­kowo uznano za próbę lan­so­wa­nia przez au­torkę no­wego i nie­bez­piecz­nego mo­delu kul­tury, sama Par­rott miała bo­le­sną świa­do­mość po­dwój­nego stan­dardu, zgod­nie z któ­rym na­dal po­tę­piano „przed­się­bior­cze dziew­czyny”. Po dru­gim roz­wo­dzie w 1932 roku i trze­cim pięć lat póź­niej pi­sarka otwar­cie za­sta­na­wiała się nad wła­sną bez­bron­no­ścią w świe­cie, który nie chroni już sta­rze­ją­cych się ko­biet przed „mę­skim pra­gnie­niem róż­no­rod­no­ści”. Par­rott na­zy­wała roz­wódki, w tym także sie­bie, „reszt­ko­wymi pa­niami” – okre­śle­nie to su­ge­ruje za­równo nad­miar, jak i od­rzu­ce­nie. We­dług niej po­rzu­cona ko­bieta jest ska­zana na walkę, która nie skoń­czy się zwy­cię­stwem ani ka­pi­tu­la­cją. Przy­cho­dzi mi na myśl Pa­tri­cia ob­ser­wu­jąca uro­jone zmarszczki, ja­kie za­czyna do­strze­gać na swo­jej twa­rzy. My­ślę też o jej kre­mach, szmin­kach i świa­do­mo­ści ze­gara, który ni­gdy nie prze­staje ty­kać. „Reszt­kowa pani nie może się swo­bod­nie ze­sta­rzeć – pi­sała Par­rott zimą, wkrótce po pu­bli­ka­cji By­łej żony – po­nie­waż w pracy i w ży­ciu to­wa­rzy­skim ry­wa­li­zuje z młod­szymi ko­bie­tami. A jest to ry­wa­li­za­cja bez­li­to­sna”.

Na po­czątku lat czter­dzie­stych XX wieku prasa co­raz czę­ściej drwiła z Par­rott – se­ryj­nej roz­wódki pi­su­ją­cej hi­sto­rie o ty­tu­łach w ro­dzaju Mi­łość przy­cho­dzi tylko raz i Po­że­gnaj się raz jesz­cze. Nie była już wy­star­cza­jąco młoda ani wy­tworna, by li­czyć się w zna­nym so­bie świe­cie, i – co gor­sza – stała się bo­ha­terką skan­dalu. W grud­niu 1942 roku zo­stała aresz­to­wana pod za­rzu­tem udzie­le­nia po­mocy dwu­dzie­sto­trzy­let­niemu żoł­nie­rzowi w de­zer­cji z wię­zie­nia woj­sko­wego w Miami Be­ach. Zda­rze­nie to do­pro­wa­dziło w 1944 roku do gło­śnego pro­cesu oraz do ry­chłego końca czwar­tego i ostat­niego mał­żeń­stwa Par­rott. W ar­ty­kule za­ty­tu­ło­wa­nym Pi­sarka na­kryta na sek­sie w wię­zie­niu woj­sko­wym przed­sta­wiono ją jako ma­tronę, która po sen­sa­cyj­nej schadzce ukryła ko­chanka w ba­gaż­niku i po­ta­jem­nie prze­wio­zła przez po­ste­ru­nek woj­skowy. Para, wy­na­jąw­szy po­kój na na­zwi­sko Ar­tiego Ba­kera, mo­gła się cie­szyć jedną nocą wol­no­ści w ho­telu. Na­za­jutrz oboje od­dali się w ręce po­li­cji i ze łzami w oczach przy­znali do winy. „Po­pa­trzy­łam na niego i do­tarło do mnie, jak bar­dzo pra­gnie iść gdzieś na ko­la­cję” – po­wie­działa Par­rott. „Dla­tego po­sta­no­wi­łam pod­jąć dla niego to ry­zyko”.

Osta­tecz­nie Par­rott zo­stała oczysz­czona z za­rzu­tów, ale skan­dal ją na­zna­czył. Prze­stała być mile wi­dziana na ła­mach ma­ga­zy­nów za­spo­ka­ja­ją­cych gu­sty „przy­zwo­itych” pań z klasy śred­niej. W 1947 roku opu­bli­ko­wała swoje ostat­nie opo­wia­da­nie Po pro­stu się po­bierzmy; do tego czasu zdo­łała na­pi­sać dwa­dzie­ścia dwie po­wie­ści, pięć­dzie­siąt opo­wia­dań i cztery ory­gi­nalne sce­na­riu­sze fil­mowe, a osiem jej ksią­żek do­cze­kało się ad­ap­ta­cji fil­mo­wych. W 1950 roku stała się bo­ha­terką ko­lej­nego skan­dalu: zo­stała aresz­to­wana w De­la­ware, kiedy po pół­rocz­nym po­by­cie w ho­telu ucie­kła, nie pła­cąc ra­chunku opie­wa­ją­cego na dwie­ście pięć­dzie­siąt pięć do­la­rów i dwa­dzie­ścia cen­tów. Przy­ja­ciele opo­wia­dali, że po­je­chała do De­la­ware zbie­rać ma­te­riały do no­wej książki, ale wię­cej czasu spę­dzała na spa­ce­rach z psem niż przy ma­szy­nie do pi­sa­nia. Ga­zety spe­ku­lo­wały, że pa­dła ofiarą wła­snego suk­cesu, zu­peł­nie jakby hi­sto­ria, którą opo­wie­działa przed dwu­dzie­stoma laty, w końcu oka­zała się na­pi­saną ku prze­stro­dze. Nie­długo po­tem Par­rott do­znała naj­więk­szego upo­ko­rze­nia, które de­fi­ni­tyw­nie za­koń­czyło jej ka­rierę i po­zba­wiło ją złu­dzeń o po­wro­cie. W 1952 roku zo­stała oskar­żona o kra­dzież sre­ber sto­ło­wych o war­to­ści ty­siąca do­la­rów z domu przy­ja­ciela, który po­zwo­lił jej się u sie­bie za­trzy­mać, po­nie­waż twier­dziła, że po­trze­buje miej­sca do pracy nad nową książką. Wy­dano na­kaz aresz­to­wa­nia pi­sarki. Ostat­nie pięć lat ży­cia spę­dziła w ukry­ciu. Zmarła w wieku pięć­dzie­się­ciu sied­miu lat na od­dziale szpi­tala dla ubo­gich.

Można by wy­snuć pro­sty wnio­sek, iż ka­rierą pi­sar­ską Par­rott za­wład­nął dra­mat oso­bi­stych skan­dali. Po­dob­nie jak w przy­padku wielu ko­biet, któ­rych wcze­sne ży­cie i dzieła de­fi­niuje bunt, uchy­bie­nia Par­rott stra­ciły swój urok z chwilą, gdy prze­stały ucho­dzić za grze­chy mło­do­ści. A jed­nak dzie­dzic­two pi­sarki prze­trwało ko­lejną próbę ostrej kry­tyki, kiedy hi­sto­ria sta­rała się wtło­czyć je w ramy „li­te­ra­tury ko­bie­cej” – wów­czas po­ję­cie to ozna­czało li­te­racką mo­giłę (do­piero póź­niej do­strze­żono w nim lu­kra­tywny prze­mysł). Jej pi­sa­nie stało się wid­mem, po­dob­nie jak sama au­torka – ani za­mężna, ani roz­wie­dziona, ska­zana na wieczne „te­raz”. Snu­jąc się bez przy­szło­ści, pije, cho­dzi na za­kupy i na randki i za­sta­na­wia się, co jesz­cze mo­głaby zmie­nić w świe­cie, w któ­rym wy­dają się już nie obo­wią­zy­wać żadne za­sady. „Kie­dyś pa­no­wie przy­no­sili mi fiołki – za­uważa okrop­nie zre­zy­gno­wana Pa­tri­cia – a te­raz szkocką”.

Może je­stem opie­kuń­cza w sto­sunku do tej bo­ha­terki, po­nie­waż wy­daje mi się ona bar­dzo zna­joma – udo­wad­nia, że czas nie za­wsze zmie­nia nas tak, jak by­śmy tego chcieli. Je­śli daw­niej po­wieść Par­rott wy­prze­dzała swoją epokę, a póź­niej zo­stała w tyle, to te­raz wy­daje się „w sam raz”, jakby znów za­to­czyła koło i w końcu zdo­łała się z nami zsyn­chro­ni­zo­wać. Wci­śnięta gdzieś po­mię­dzy ogra­ni­czane przez spo­łe­czeń­stwo bo­ha­terki Edith Whar­ton i roz­trwo­niony urok ska­za­nych na nie­po­wo­dze­nie wę­drow­czyń Jean Rhys, Była żona tra­fiła na grunt Ame­ryki za­wie­szo­nej „po­mię­dzy”, na­dal roz­strzy­ga­ją­cej to, kim i czym wolno stać się ko­bie­cie. Po­wieść, nie­gdyś uwi­kłaną w prąd kul­tu­rowy, te­raz czyta się jak szo­ku­jący opis i za­po­wiedź tego, co to zna­czy pra­gnąć i zo­stać po­rzu­coną – a prze­cież ży­jemy w świe­cie, w któ­rym więk­szość z nas do­świad­czyła jed­nego i dru­giego. Przy­po­mi­nają mi się list Pa­tri­cii do ko­chanka, który nie mógł od­wza­jem­nić jej mi­ło­ści tak, jak tego pra­gnęła, oraz sa­mot­ność, jaką czuła bo­ha­terka, kiedy dzień za­mie­nił się w noc, a ta w ko­lejny dzień. „Wtedy już dawno będę mar­twa – pi­sała – umrę, cze­ka­jąc na te­le­gram, w któ­rym na­pi­szesz, że wresz­cie wra­casz do domu...”

Alissa Ben­nett

Nowy Jork, 2022

I

Mąż zo­sta­wił mnie cztery lata temu. Dla­czego? Wła­ści­wie nie ro­zu­miem i ni­gdy nie ro­zu­mia­łam. Po­dej­rze­wam, że on tak samo. Te­raz, gdy ka­ta­strofa, jaką to się wów­czas wy­da­wało, jest już chyba rów­nie nie­istotna, co jej przy­czyny, co­raz czę­ściej są­dzę, że zde­cy­do­wał się na ten krok, po­nie­waż kiedy po raz pierw­szy na­po­mknął o ta­kiej moż­li­wo­ści, za­czę­łam urzą­dzać straszne sceny.

Oczy­wi­ście w ciągu sza­lo­nego pół­ro­cza przed swoim odej­ściem po­da­wał dzie­siątki po­wo­dów. Nie­które pa­mię­tam. Cza­sami mó­wił, że stra­ci­łam urodę. In­nym ra­zem, że wła­ści­wie tylko z niej je­stem znana. Twier­dził, że mamy różne za­in­te­re­so­wa­nia. Albo że na siłę pró­buję in­te­re­so­wać się tym, co on. Raz opo­wia­dał, że je­stem nie­mrawa, kiedy in­dziej – że tem­pe­ra­mentna; nie mia­łam po­czu­cia przy­zwo­ito­ści, to znów by­łam cnotką. Po­wie­dział, że chce się oże­nić z ko­bietą, którą na­prawdę ko­cha, a gdy wresz­cie się ode mnie uwolni, to idzie o za­kład, że ni­gdy wię­cej ni­kogo nie po­ślubi.

W ciągu czte­rech lat – po tym, jak mnie zo­sta­wił – na­słu­cha­łam się na te­mat róż­nych przy­czyn roz­padu wielu mał­żeństw i do­szłam do wnio­sku, że ar­gu­menty mo­jego męża mają mniej wię­cej tyle sensu, co reszta. Znu­dził się mną – szu­kał po­wo­dów, by uza­sad­nić swoje znu­że­nie, i w końcu je zna­lazł. Wy­da­wały mu się słuszne. My­ślę, że gdyby sy­tu­acja się od­wró­ciła, po­stą­pi­ła­bym tak samo.

Tyle że ja nie mia­łam go do­syć, więc wal­czy­łam do upa­dłego i bar­dzo nie­mą­drze. Wie­rzy­łam, że je­śli tak po­stą­pię, to wy­gram. Póź­niej już ni­gdy nie by­łam taka pewna sie­bie, jak wtedy, w wieku dwu­dzie­stu czte­rech lat. Mo­ich wy­sił­ków, by za­trzy­mać to, czego pra­gnę­łam, nie kom­pli­ko­wały żadne skru­puły z po­wodu za­bor­czo­ści ani też myśl o tym, jak da­remne jest przy­mu­sza­nie ko­goś do uczuć.

Z po­czątku, jak są­dzę, od­wo­ły­wa­łam się do szla­chet­nych po­bu­dek: „Zo­stań ze względu na na­sze ro­dziny”, i tak da­lej. Wresz­cie, gdy wpa­dłam w pa­nikę, pró­bo­wa­łam kłótni, na­pa­dów zło­ści, hi­ste­rii, a na­wet gro­zi­łam sa­mo­bój­stwem. Do­piero pięć mi­nut przed odej­ściem męża od­wa­ży­łam się przy­znać przed sobą, że po­mimo wszystko jest do tego zdolny...

Koń­czył się pa­ko­wać, a ja sie­dzia­łam w fo­telu i do­cie­rało do mnie, że to się dzieje na­prawdę. W ostat­niej chwili sta­ra­łam się wy­my­ślić ja­kieś cu­downe roz­wią­za­nie: roz­wa­ża­łam, czy nie pod­ciąć so­bie żył, żeby mu­siał biec po dok­tora, a po­tem zo­stać ze mną, aż wy­do­brzeję. Uzna­łam jed­nak, że w świe­cie, który na­gle stał się zu­peł­nie nie­prze­wi­dy­walny, mąż mógłby po pro­stu wyjść i po­zwo­lić mi się wy­krwa­wić.

Mia­łam na­dzieję, że wy­glą­dam na zdru­zgo­taną – i jed­no­cze­śnie ślicz­nie. Przy­po­mniało mi się, że fo­tel, w któ­rym sie­dzę, był pre­zen­tem ślub­nym od jego ciotki Ja­net, i za­czę­łam się za­sta­na­wiać, co po odej­ściu męża robi się z pre­zen­tami ślub­nymi od jego krew­nych. (W No­wym Jorku ko­niec koń­ców sprze­daje się je zna­jo­mym no­wo­żeń­com w po­trze­bie). Obok mnie stała jedna z pierw­szych mo­der­ni­stycz­nych lamp. Przy­szło mi do głowy, że dom to­wa­rowy Wa­na­ma­kera ni­gdy nie otrzy­mał za nią za­płaty.

Umilkł trzask za­my­ka­nych ku­frów. Mąż wszedł do po­koju.

Stał tam, taki przy­stojny, uparty i nie­szczę­śliwy. Przy­po­mniało mi się, za ja­kiego przy­stoj­niaka go uwa­ża­łam, kiedy spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy – na przy­ję­ciu w czy­imś domu w New Ha­ven, cztery, nie, już pięć wio­sen temu...

– Za­wo­łam tak­sówkę po rze­czy – po­wie­dział.

– Pe­ter, nie od­chodź – po­pro­si­łam.

– Jaki to ma sens?

Po­pa­trzy­li­śmy na sie­bie. Na­gle, po sze­ściu mie­sią­cach, pod­czas któ­rych za­wsze uda­wało mi się zna­leźć jesz­cze je­den po­wód do pro­te­stu, istotny czy też nie, za­bra­kło mi ar­gu­men­tów.

Cier­pia­łam. Ko­cha­li­śmy się przez trzy lata, nie­na­wi­dzi­li­śmy przez po­łowę czwar­tego roku. Zdaje się, że prze­szli­śmy długą drogę od ra­do­snych, peł­nych uf­no­ści po­cząt­ków.

Pe­ter naj­wy­raź­niej miał jesz­cze coś do po­wie­dze­nia, ja­kieś ostat­nie słowa, na które sama nie mo­głam się zdo­być. Za­czy­nał dwa lub trzy razy, lecz nie mógł skoń­czyć.

– Kiedy się ze mną roz­wie­dziesz, Pa­tri­cio?

– Prę­dzej pie­kło za­mar­z­nie – rzu­ci­łam.

Wzru­szył ra­mio­nami. Nie był na­wet zły. Wy­glą­dał po pro­stu na zmę­czo­nego.

– Jak so­bie chcesz, Patty.

(Nie zwra­cał się tak do mnie od mie­sięcy. „Pat” mó­wił nie­kiedy mi­mo­cho­dem, a w zło­ści: „Pa­tri­cia”).

Po­tem do­dał:

– Nie płacz po mnie za długo, sta­ruszko. – Pod­szedł, po­gła­skał mnie po wło­sach i wy­szedł.

Przy­szedł mi do głowy ostatni, i naj­głup­szy, po­mysł. „Je­śli nie bę­dzie mógł za­brać ku­frów, to nie odej­dzie”, stwier­dzi­łam, po czym za­ry­glo­wa­łam się w miesz­ka­niu. Wró­cił z tak­sów­ka­rzem i za­pu­kał. Sie­dzia­łam nie­mal bez ru­chu.

– Je­śli mnie nie wpu­ścisz, wy­ła­mię drzwi! – wrza­snął.

Zro­biłby to. Dla­tego otwo­rzy­łam. Rzu­cił na stół swoje klu­cze, mó­wiąc:

– Nie będą mi wię­cej po­trzebne.

Wró­ci­łam na fo­tel. Ku­fry i wa­lizy, tak­sów­karz i mąż od­je­chali wśród ha­ła­sów. Po­my­śla­łam: „To ko­niec. Może po­win­nam za­pła­kać?”.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nałuEX-WIFE
Przy­go­to­wa­nie okładki do drukuKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Au­to­rem ilu­stra­cji na okładce jest Al­fred Skrenda; po­cho­dzi ona z wy­da­nia Ex-Wife, które uka­zało się w 1930 r. na­kła­dem Gros­set & Dun­lap. Wy­dawca do­ło­żył wszel­kich sta­rań, by skon­tak­to­wać się z po­sia­da­czami praw au­tor­skich do ilu­stra­cji i uzy­skać ich zgodę na jej wy­ko­rzy­sta­nie. Osoby au­tor­sko upraw­nione do ni­niej­szego dzieła pro­szone są o kon­takt z wy­dawcą.
Re­dak­tor pro­wa­dzącyBar­tło­miej Ka­ftan
Re­dak­cjaAlek­san­dra Ku­bis
Ko­rektaEdyta Do­mań­ska-Bo­żekMarta Stoch­mia­łek
First pu­bli­shed in 1929 by Jo­na­than Cape and Har­ri­son Smith. Co­py­ri­ght © 1957 by Lin­de­say Marc Par­rott Jr. Fo­re­word co­py­ri­ght © 2023 by Alissa Ben­net After­word co­py­ri­ght © 1989 by Ri­chard Kai Par­rott, 1988 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Olga Dzie­dzic, 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., 2024
ISBN 978-83-8360-170-0
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.