Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy prawo ustępuje namiętności, budzą się skrywane pragnienia.
Aurora Lawson jest wzorową studentką prawa, ale dorabia na sekstelefonie. Wbrew wszelkim stereotypom dziewczyna lubi tę pracę i widzi w niej coś więcej niż płytkie konwersacje z napalonymi facetami. Jej „klienci” to również mężczyźni, którzy po prostu potrzebują rozmowy i bliskości. Jest silna, zdeterminowana i wie, czego chce od życia.
Hektor Cross to szanowany prawnik i wykładowca na nowojorskim uniwersytecie. Jego nienaganna reputacja to zbroja, pod którą skrywa swoje prawdziwe oblicze. Cross ma opinię zimnego i bardzo surowego profesora oraz genialnego adwokata, który nigdy nie przegrywa. Nigdy też nikomu nie pobłaża i nie odpuszcza.
Gdy te dwie silne osobowości się spotkają, świat stanie w płomieniach. Czy będzie to żar namiętności, czy zniszczenia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 215
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Opieka redakcyjna: Agnieszka Mazurkiewicz
Redakcja: Olga Szatańska
Korekta: Kamila Recław, Marzena Kłos
Projekt okładki: Magdalena Palej
Opieka graficzna i skład: Maciej Trzebiecki
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
ul. Czerska 8/10 00-732 Warszawa
www.wydawnictwoagora.pl
Copyright © by Agora SA, 2024
Copyright © by Katarzyna Nowakowska, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2024
ISBN: 978-83-268-4454-6
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
– Nie wiem, co do mnie czujesz. Nie wiem, kim dla ciebie jestem, i... – prawie łkałam, a tak bardzo tego nie chciałam.
On przyglądał mi się przez moment, by po chwili odpowiedzieć:
– Nie chcę cię krzywdzić. – Jego głos był poważny, a jednocześnie pełen niezrozumiałych dla mnie emocji.
Nie chciał mnie krzywdzić? Dobre, kurwa, sobie.
– I co z tego, że nie chcesz, skoro właśnie to robisz? – wypaliłam. – Myślisz, że twoje milczenie w czymś mi pomogło? Nie, poczułam samotność, jakiej do tej pory nie doświadczyłam. Tak wygląda to twoje nierezygnowanie ze mnie?! – wykrzyczałam mu prosto w twarz.
– Nie przekręcaj moich słów! – ryknął, aż się wzdrygnęłam. – Powinnaś stąd wyjść – oznajmił. – Ja... ja muszę pomyśleć...
Moje serce zamarło.
Nie chciałam go zostawiać, ale jednocześnie wiedziałam, że teraz nic do niego nie dotrze. Zamknął się w bańce przeszłości i nie chciał z niej wyjść.
– Naprawdę tego chcesz? – Spojrzałam mu w oczy.
W tym momencie pragnęłam jedynie, by wziął mnie w ramiona i obiecał, że wszystko będzie dobrze.
– Tak bardzo chcę cię wyruchać, Candy. Powiedz mi, co masz na sobie...
Jednym uchem słuchałam klienta, a drugim najnowszych wiadomości o procesie Johnny’ego Deppa i Amber Heard. Nie mogłam uwierzyć w to, co się tam odpierdalało. Publiczne pranie brudów to jedno, ale ten cały proces to był istny cyrk na kółkach. Byłam wręcz przekonana, że prawniczka, która reprezentowała Amber, musiała uzyskać dyplom studiów na nauczaniu zdalnym albo go po prostu kupiła. Nie było innej opcji.
– Jestem całkiem naga. Przecież wiem, że tak lubisz najbardziej – odpowiedziałam, mieszając makaron na patelni.
Zerknęłam na zegarek – zostało pół godziny do końca mojej zmiany. Wtedy mogłam wyłączyć telefon służbowy, a potem wreszcie się najeść i zapaść w węglowodanową śpiączkę. Byłam wykończona tym tygodniem. Dobrze, że to już czwartek. Zajęcia na uczelni i szukanie stażu mocno mnie stresowały. Wydawało mi się, że nic nie układa się po mojej myśli, a że miałam skłonność do przesadnego analizowania, to nakręcałam się jeszcze bardziej.
– Och, tak. Opisz mi, skarbie, jak bardzo pragniesz, żebym wsadził w ciebie swojego wielkiego kutasa...
Wielkiego kutasa?
Jezu. Który to już dzisiaj? Przestałam liczyć.
Facet był moim klientem od trzech miesięcy i podczas każdej rozmowy podkreślał, jak OGROMNY jest jego penis.
Biedny zakompleksiony człowiek.
Na szczęście był jednym z niewielu tych naprawdę lubiących na ostro. Nie mnie oceniać preferencje, ale kilka takich telefonów z rzędu może człowieka zmęczyć.
– Myślę, że powinieneś to sprawdzić, wsuwając palce w moją mokrą cipkę.
Przewróciłam oczami, gdy mężczyzna zaczął dyszeć do słuchawki. Wiedziałam, że się dotyka. Próbowałam zachować powagę, a jednocześnie w głowie miałam już tylko to, by zjeść kolację.
– O tak, ależ jesteś mokra. I taka ciasna. Rozłóż nogi, Candy, i dotknij się tak jak ja – zaproponował, dysząc coraz głośniej.
– Robię to od chwili, w której odebrałam telefon, skarbie. Jestem naga, leżę na łóżku, a moja cipka pulsuje coraz mocniej, bo bawię się nią od dwudziestu minut – odpowiedziałam i wróciłam do przygotowywania posiłku.
To było ciekawe, jak bardzo dzięki tej pracy wzrosła moja podzielność uwagi. Potrafiłam zmieniać głos, by klient w ogóle się nie zorientował, że udaję, a jednocześnie wykonywałam codzienne obowiązki. Wstawiałam pranie podczas orgazmu Carla, gotowałam przy akompaniamencie szczytowania Craiga, sprzątałam, słuchając jęków Johna. Nieraz zdarzało mi się też zdrzemnąć.
– Musisz dla mnie dojść, Candy. Chcę to usłyszeć – zażyczył sobie klient.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem mokra. Zaraz dojdę, jeśli tylko mi na to pozwolisz – udałam, że jęczę, i spróbowałam makaronu.
Dodałam trochę soli.
– Pozwalam, Candy. Dojdź dla mnie. Teraz! – Facet już był na granicy.
Starałam się nie wyobrażać sobie tego, co robił, ale chwilami te obrazy samoistnie pojawiały się w mojej głowie. To wszystko zwizualizowało mi się teraz przed oczami i na sekundę straciłam apetyt.
– Och, tak, mocniej, nie przestawaj. Jestem już blisko. Jestem mokra. Czujesz? – Udawałam, że dyszę, przełykając kolejny kęs makaronu. – Twój wielki kutas jest taki cudowny. Och, bierz mnie, ile chcesz i jak chcesz.
Wyciągnęłam z szafki talerz i nałożyłam na niego kolację.
– Tak, jestem taki wielki, taki twardy i pieprzę cię mocno. Dochodzisz?! – Głos faceta zszedł na drugi plan, bo chwyciłam dłonią rączkę patelni, która za mocno się nagrzała.
– Kurwa! – krzyknęłam.
– Och, tak, Candy. Chcę słyszeć, jak ci dobrze! Bądź moją niegrzeczną dziewczynką! Lubię ostre słówka.
– Jest mi, kurwa, bardzo dobrze! – jęczałam, polewając rękę zimną wodą. – Ja pierdolę, ale boli. – Skrzywiłam się.
– Boli?! – zapytał, a ja potrząsnęłam głową.
– To ból rozkoszy, skarbie. Nie przestawaj – zaimprowizowałam. – Ja już... Och, już...
– Tak! Candy! Właśnie tak!
Na szczęście dosłownie po chwili było po wszystkim. Rozłączyłam się, odłożyłam telefon na blat i w końcu mogłam zjeść kolację. Opadłam na niewielką sofę w salonie i wydawało mi się, że zasnę, zanim wezmę pierwszy kęs. Byłam wykończona. Od obcasów bolały mnie stopy. Marzyłam o masażu, gorącej kąpieli i wakacjach na Bali. Żadna z tych opcji jednak nie wchodziła w grę. Po pierwsze – nie miał mi kto zrobić masażu. Po drugie – moja łazienka była wyposażona jedynie w prysznic. Po trzecie – nie mogłam teraz lecieć na Bali.
Wynajem mieszkania, kredyt studencki i pomoc rodzinie pochłaniały każdy zarobiony cent. Stypendium, które i tak było głodowe, odkładałam na gorsze czasy i postanowiłam nie ruszać tych pieniędzy, choćby nie wiem co. Nie chciałam pomocy rodziców, zależało mi na tym, by zacząć utrzymywać się samodzielnie. Problemem było dla nich już to, że wyjechałam na studia do Nowego Jorku. Znałam ich jednak i wiedziałam, że gdybym studiowała w rodzinnym Phoenix, zbyt mocno chcieliby ingerować w moje życie i decyzje. Nie mogłam na to pozwolić. Martwili się, to zrozumiałe, ale musiałam zacząć żyć na własny rachunek. To, że mogłam im w choć niewielkim stopniu pomóc, było poświęceniem, które postanowiłam wziąć na siebie.
Pochodziłam z porządnej rodziny. Tata, Scott Lawson, był prawnikiem, ale nigdy tak naprawdę nie pracował w zawodzie, czasem tylko podejmował się bezpłatnych konsultacji prawnych. Z takim nazwiskiem jak nasze niedziwne, że poszedł tą drogą. Nigdy jednak nie mówił, dlaczego tak naprawdę zrezygnował z pracy adwokata. Założył za to firmę budowlaną i zajmował się szeroko pojętą deweloperką. Można by pomyśleć, że takie zajęcie pozwoli zapewnić rodzinie życie w luksusie, jednak nic bardziej mylnego. Praca była stabilna, ale firma nie miała perspektyw na szybki i duży zarobek. Mama, Cindy, była perfekcyjną panią domu i nie pracowała zawodowo, odkąd sięgam pamięcią. Wychowywała mnie, moje dwie młodsze siostry i jednego braciszka, Bena, który „przytrafił” się nam niecałe cztery lata temu. Tak, tak, rodzice zaszaleli na dwudziestą piątą rocznicę ślubu i po prostu wpadli. Nigdy nie zapomnę tego dnia, gdy oznajmili nam, że będziemy miały brata. Miny moich sióstr były naprawdę bezcenne. Ich reakcja okazała się adekwatna do wieku, bo po otrząśnięciu się z szoku powiedziały jedynie:
– Fuuuj, rodzice to jeszcze robią?
Nie powiem, było zabawnie, ale tym bardziej czułam, że powinnam wyjechać. Chciałam jakoś pomóc rodzicom, nie narażając się jednocześnie na krytykę. Tak więc wylądowałam w mieście, które nigdy nie śpi.
Ja natomiast właśnie zaczęłam przysypiać, gdy postawił mnie na nogi dźwięk służbowego telefonu. Mój wieczorny dyżur trwał jeszcze pięć minut. Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejną rozmowę, zwłaszcza że nigdy nie wiedziałam, kto się trafi i ile potrwa dyskusja o nabrzmiałym penisie. Nie narzekałam, bo kasa była mi potrzebna, a każda rozmowa przynosiła zarobek. Ponieważ zaś obiecałam znajomym, że pójdę z nimi w piątek do klubu, potrzebowałam hajsu. Przemogłam się, zwlekłam z sofy i odebrałam.
– Cześć, tu Candy. Miło, że dzwonisz – powiedziałam wyuczoną formułkę najseksowniejszym głosem, na jaki było mnie stać.
Wyspecjalizowałam się w tym doskonale.
– Dobry wieczór, Candy. Jak ci minął dzień?
Na dźwięk TEGO głosu włosy na karku stanęły mi dęba.
Dzwonił klient, który tak mnie fascynował, że nie musiałam udawać zainteresowania. Zresztą nie musiałam udawać w ogóle, bo mimo że rozmawialiśmy prawie od roku, nigdy nie był to typowy sekstelefon. Z tym PANEM, bo tak oficjalnie się do niego zwracałam, rozmawialiśmy o wszystkim, jednak nie o tym, co było głównym tematem pozostałych mężczyzn dzwoniących na ten numer. Flirtowaliśmy, ale subtelnie, i ten „pan” nigdy nie mówił o wielkim kutasie, o mokrej cipce, nie oczekiwał, że opowiem mu, co mam na sobie. Po co więc dzwonił? Nie miałam pojęcia, ale lubiłam z nim rozmawiać. I ten jego głos, głęboki, męski, powodujący uginanie się kolan i dreszcze przyjemności nie tylko na plecach. Miał głos jak miód, który chciało się pochłaniać łyżkami.
– Och, to pan. Jak dobrze – przyznałam szczerze. – Mam za sobą okropny tydzień.
– To tak jak ja, Candy. Może powinniśmy napić się wspólnie wina? – zaproponował. – Mam pod ręką kieliszek i butelkę. Skombinuj coś dla siebie – dodał, a ja się uśmiechnęłam.
Wyobrażałam sobie, jak w prawdziwym życiu razem rozsiadamy się na sofie i otwieramy butelkę wina. Jak po dwóch kieliszkach ten „pan” funduje mi masaż, a potem idziemy razem do wanny. A później moglibyśmy robić te wszystkie inne rzeczy, które siedziały mi w głowie podczas naszych rozmów.
– Jeśli napiję się wina, to nie dotrwam do końca rozmowy. Prawie zasypiałam, gdy pan zadzwonił.
Zawsze rozmawialiśmy szczerze, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie znaliśmy nawet swoich imion, nie wiedzieliśmy o siebie nic, co mogło zdradzić naszą tożsamość, a mimo to czułam, jakbyśmy się doskonale znali.
– Masz zbyt dużo zajęć, Candy. Jesteś za młoda, by być zmęczoną życiem, zgorzkniałą singielką. – Głos mężczyzny zawibrował mi w uchu.
– Nie jestem zgorzkniała.
– Jesteś samotna, tak jak ja – stwierdził i cicho się roześmiał. – I dlatego rozmawiamy – dodał, a ja jedynie skinęłam głową sama do siebie, bo mówił prawdę.
Oczywiście, że czułam się samotna. Sama jak palec w tym wielkim mieście, które tętniło życiem, a jednocześnie wysysało je ze mnie. Ambicja nie pozwalała mi jednak wprost przyznać, że chwilami miałam dość. Potrzebowałam przerwy, ale nie mogłam sobie na nią pozwolić, bo musiałam ukończyć studia. Ten dyplom był moim być albo nie być. Moją przepustką do lepszego świata. Nie mogłam zawieść samej siebie.
– Nasze rozmowy zawsze ratują mnie przed samotnością – wyznałam.
– A wiesz, że mnie przestają już wystarczać? Jestem przerażony, bo wiem, że nie ma szans, byśmy spotkali się w realnym świecie. – Te słowa mnie zaskoczyły.
Poczułam w brzuchu nieprzyjemny skurcz. Zamilkłam na chwilę, bo uświadomiłam sobie, że naprawdę tak jest. Nie mogłam spotykać się z facetami, z którymi rozmawiałam w pracy. To było zabronione. I choć w tym przypadku ogromnie mnie kusiło, od jakichś dwóch miesięcy myślałam o tym coraz częściej, to nie mogłam zrobić wyjątku. To byłoby złamanie nie tylko moich zasad, lecz także regulaminu. Poza tym nie miałam przecież pewności, że mężczyzna po drugiej stronie jest taki, jakim go sobie wyobrażam. Znając moje szczęście, nie okazałby się taki nawet w jednym procencie. Jedyne, co mi pozostało, to idealizowanie obrazów pojawiających się w głowie. Tam wszystko było piękne, bezpieczne i nic nas nie ograniczało.
– Mamy dla siebie cały świat wyobraźni. To bardzo dużo, proszę pana – próbowałam nadać rozmowie nieco optymistyczniejszy kierunek.
– Dla mnie to zdecydowanie za mało, Candy, ale wiem, że musi tak być. – Mężczyzna westchnął i chyba upił łyk wina. – Mówiłaś, że jesteś zmęczona, więc nie będę cię dziś męczył. Idź spać, odpocznij. Niedługo zadzwonię ponownie – dodał, a ja znów się uśmiechnęłam.
Na jego telefony czekałam zawsze.
– Dobrze, będę niecierpliwie czekać, by ponownie usłyszeć pana głos.
– Do usłyszenia, Candy. Słodkich snów.
– Słodkich snów, proszę pana.
Rozłączyłam się i z uśmiechem na twarzy wróciłam na sofę. Przyłożyłam głowę do poduszki. Nie miałam energii, żeby iść do sypialni. Zasnęłam w salonie, a budzik zadzwonił zdecydowanie za szybko.
Od kilku lat zajmowałam niewielkie mieszkanie na Seton Avenue w północno-wschodniej części dzielnicy Bronx. W poszukiwaniach idealnego miejsca pomagał mi tata. Dzięki niemu wiedziałam, na co zwracać uwagę, i znałam wszystkie sztuczki stosowane przez wynajmujących, ale dla mnie najistotniejszą kwestią było to, czy zdołam się utrzymać. Dwadzieścia pięć metrów kwadratowych półtorej godziny jazdy od Manhattanu, gdzie można się dostać z trzema przesiadkami, nie kosztowały jednak majątku. A i okolica była raczej spokojna.
To, ile czasu zajmował mi dojazd na zajęcia, to już inna sprawa. Cóż, nie było jednak tego złego, bo w drodze zawsze mogłam poczytać notatki, zjeść śniadanie czy po prostu zdrzemnąć się z głową opartą o szybę autobusu lub metra. Dotarcie na Manhattan w godzinach porannego szczytu to był nie lada wyczyn, ale ja nigdy, podkreślam – NIGDY – się nie spóźniałam. Wstawałam godzinę wcześniej, niż powinnam, by wyrobić się ze wszystkimi porannymi obowiązkami. I nie, w planie dnia rano nie miałam ani biegania, ani układania włosów czy starannego makijażu. Po prostu musiałam się rozbudzić, by w ogóle zacząć funkcjonować.
Byłam bystra, ale nawet najmniejsze zmartwienie potrafiło zniweczyć całe skupienie. Wciąż nad tym pracowałam, w zawodzie prawnika trzeba umieć trzymać emocje na wodzy. Byłam nerwusem, a gdy się denerwowałam, to cała moja twarz płonęła rumieniem, który rozlewał się na dekolt i szyję. Dlatego prawie nigdy nie wkładałam bluzek z wycięciem. Koleżanki z uczelni nie miały tego problemu. Codziennie na korytarzu wydziału odbywała się rewia mody, wraz z konkursem na głębszy i seksowniejszy „bufet”. Nie żebym im zazdrościła, bo też miałam czym oddychać, ale moim zdaniem po prostu nie wypadało tak epatować cyckami na jednej z najlepszych uczelni prawa. Zwłaszcza że wielu profesorów miało już swoje lata. Nie chciałam ich przyprawić o zawał serca. Z wrażenia, oczywiście.
Dojechałam na miejsce dosłownie chwilę przed rozpoczęciem zajęć z prawa karnego z profesorem Crossem. To był jeden z tych gości, dla których moje koleżanki eksponowały głębokie dekolty, ale na nim nigdy nie robiło to wrażenia. Profesor Hektor Cross tworzył wokół siebie niebezpieczną aurę, która sprawiała, że między nim a nami, studentami, utrzymywał się dystans. Żeby nie powiedzieć: ogromna przepaść. Już na pierwszy rzut oka było wiadomo, kto rządzi na sali. Momentami to wręcz onieśmielało.
Dla mnie jego zajęcia były naprawdę wartościowe, ale chwilami miałam trudności ze skupieniem, bo Cross mnie po prostu... nie lubił? Albo wręcz się na mnie uwziął. Właśnie przez to przestałam podchodzić do tych wykładów tak poważnie, jak powinnam. A szkoda, bo jego wiedza i doświadczenie były naprawdę imponujące. Nie potrafiłam się jednak przemóc, gdy ktoś mnie tak drażnił lub skutecznie zniechęcał. Wiem, że wiele na tym traciłam, ale za bardzo działał mi na nerwy. Nawet to, że fizycznie był naprawdę w moim typie: wysoki, dobrze zbudowany brunet z niebieskimi oczami, nie pozwalało mi pozbyć się niechęci, którą do niego czułam. Był seksowny, ale ten charakter... Gdy nasze spojrzenia się spotykały, miałam wrażenie, że oboje ciskamy w siebie gromami. On zawsze próbował mnie upokorzyć, udowodnić, że czegoś nie wiem, że to on ma rację... Oczywiście, że się nie mylił, w końcu wykładał prawo na uniwerku i miał za sobą lata praktyki, a ja byłam tylko studentką, choć na zajęcia zawsze starałam się przychodzić przygotowana. Byłam ambitna, sprytna i nie poddawałam się jego próbom upodlenia. Wiele koleżanek płakało po każdych zajęciach. Ja należałam do niewielkiej grupy, która JESZCZE nie uroniła ani jednej łzy z jego powodu. Wierzyłam, że taki stan rzeczy będzie trwał jak najdłużej.
– Aurora, ale na sto procent idziesz z nami dziś do klubu, tak? – Kobiecy głos zadźwięczał mi tuż przy uchu.
Odwróciłam się i ujrzałam słodką i śliczną Grace. Jej kruczoczarne włosy błyszczały, jakby dopiero wyszła od fryzjera, a czerwona szminka i podkreślający kobiece kształty elegancki garnitur sprawiały, że już wyglądała jak prawdziwa prawniczka. Potrafiła onieśmielić.
– Tak, tak, idę. Obiecałam, więc pójdę, zresztą i tak poprosiłam Sama o wolny wieczór. – Zaśmiałam się i cmoknęłam ją w policzek na powitanie.
Grace wiedziała, czym zajmuję się wieczorami, i nigdy nie usłyszałam od niej choćby słowa krytyki. Poza tym była ostatnią osobą na świecie, którą podejrzewałabym o pruderię. Znała też dobrze moją historię z tajemniczym mężczyzną i brała za jakąś perwersyjną fantazję.
– To dobrze, jestem ci dłużna tych kilka godzin. – Puściła do mnie oko. – Max ma urodziny, chcę mu zrobić niespodziankę – wyjaśniła, wspominając o swoim chłopaku.
– Mam ci jakoś pomóc w przygotowaniach? – zapytałam.
– Właśnie miałam o to prosić... – Spojrzała na mnie porozumiewawczo i przeniosła wzrok na jakiś punkt za moimi plecami.
Odwróciłam się. Zrobiłam to odruchowo i zobaczyłam, że profesor Cross właśnie otworzył drzwi do sali wykładowej. Rozejrzał się po korytarzu pełnym studentów, a jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy. Odruchowo kiwnęłam i powiedziałam bezgłośne „dzień dobry”, na co ten buc odwrócił wzrok.
Taki piękny, a taki nieprzyjemny. Szkoda, wielka szkoda, bo te ciemne włosy aż proszą się o pociągnięcie, tyłek o klepnięcie, a usta o wpicie się w nie, jakby od tego zależały losy świata. O ile na skali urody zajmował wysoką pozycję, o tyle jego charakter skutecznie chłodził zapędy każdego, kto zbytnio się do niego zbliżył, i to nie tylko kobiet. Jezu, zamieniałam się chyba w jednego ze swoich napalonych klientów. Musiałam kogoś bzyknąć i to szybko.
– Co on się ciebie tak uczepił? – Grace wyrwała mnie z zamyślenia.
– A cholera wie. – Zaśmiałam się nerwowo.
– On się nigdy nie ożenił, nie ma rodziny ani dzieci – oznajmiła.
– Skąd o tym wiesz? – zapytałam szybko, ale po chwili skrzywiłam się i dodałam: – A w ogóle co mnie to obchodzi?
– Pewnie jest gejem – dodała, a ja parsknęłam śmiechem.
Szczerze w to wątpiłam. Coś mi się tu nie kleiło.
– Może i tak. – Nie chciałam dłużej o tym mówić, bo właśnie przechodziłyśmy obok Crossa. – Dzień dobry, panie profesorze – przywitałam się po raz drugi, tym razem obdarzając go szerokim uśmiechem.
Staliśmy ze sobą twarzą w twarz.
– Dzień dobry, panno Lawson. – Zmierzył mnie spojrzeniem. – Grace – dodał do mojej przyjaciółki, ale nadal patrzył na mnie.
– Złożyłam papiery na staż w pańskiej kancelarii. Czy moglibyśmy o tym porozmawiać po zajęciach? – zagadnęła Grace.
Zatkało mnie.
Była odważna. Możliwość odbywania stażu w kancelarii Cross Law stanowiła temat tabu. Nikt nie chciał tam aplikować, a ona jako jedyna się odważyła. Byłam ciekawa, co on na to.
– Liczysz na jakąś taryfę ulgową? – zapytał, wbijając w nią spojrzenie zimne jak lód.
– Nie, liczę na staż z prawdziwego zdarzenia – odpowiedziała z uśmiechem i mrugnęła do mnie.
– Zajmijcie miejsca, a ty przyjdź do mnie po zajęciach, Grace. – Cross zbył nas szybko, a my bez słowa oddaliłyśmy się w głąb auli.
Miałyśmy swoje ulubione miejsca prawie na samym końcu. Zanim rozłożyłyśmy nasze rzeczy, cała sala wypełniła się studentami. Frekwencja na zajęciach z prawa karnego zawsze wynosiła sto procent. Bez obecności Cross nie dawał zaliczenia. I niełatwo było u niego usprawiedliwić opuszczenie zajęć. Może pomogłoby zaświadczenie ze szpitala, ale nawet tego nie byłam pewna. Ta surowa zasada nigdy nie została przez niego złamana, więc nikt nie śmiał sprawdzać, czy kiedykolwiek zrobi wyjątek. Bo pewnie by tego nie uczynił.
Był zdecydowany. Zdecydowany udupić każdego, kto mu podpadł. Wszyscy więc staraliśmy się spełniać jego oczekiwania. Jeśli wiązało się to z przychodzeniem na zajęcia z katarem czy gorączką, no cóż. Takie okazało się ryzyko wynikające z wyboru najtrudniejszego z kierunków. Na prawie nie było miejsca dla słabych graczy.
Po zajęciach wróciłam do mieszkania najszybciej, jak to było możliwe, bo wieczorem czekała mnie impreza urodzinowa Maxa. Z jednej strony miałam na nią naprawdę średnią ochotę, ale z drugiej – potrzebowałam się wyluzować, nieco wypić i pobawić się w świetnym towarzystwie. Musiałam przecież chociaż czasami zachowywać się jak studentka, a nie zgorzkniała singielka, jak to powiedział pan nieznajomy. Pomyślałam o nim już jakiś pięćdziesiąty raz tego dnia. Wiedziałam, że dzisiejszy wolny wieczór uniemożliwi mi rozmowę z nim, przez co było mi dziwnie nieswojo. Ostatnio dzwonił niemal co wieczór i zawsze umilał mi końcowe minuty dyżurów. Po kilku rozmowach z napalonymi klientami chwile z nim stanowiły przyjemną odskocznię.
Zakręciłam jasne włosy i wybrałam też kreację, których za wiele w szafie nie miałam. Sukienka z cekinami podkreślała moją szczupłą sylwetkę. Wyglądałam dobrze i czułam się dobrze. To było najważniejsze. Nie przesadzałam z makijażem, bo byłam pewna, że pod koniec imprezy zostanie po nim jedna wielka katastrofa. Tego chciałam uniknąć, pomalowałam więc tylko rzęsy i podkreśliłam kości policzkowe różem. Nie szłam w końcu na podbój świata czy podryw.
– Grace, już wychodzę. Biorę taksówkę i jadę do ciebie – wyjaśniłam przyjaciółce, która wydzwaniała do mnie od godziny z pytaniem, dlaczego nie ma mnie jeszcze na miejscu.
– A dasz radę kupić po drodze balony z helem? Koniecznie złote i czarne. Zupełnie o tym zapomniałam.
– Jasne, kupię. A ile Max kończy lat?
– Aurora...
– Wybacz, ale naprawdę nie mam głowy do takich rzeczy. Sama ledwo pamiętam, ile ja mam dokładnie... – Przewróciłam oczami.
– Max kończy dwadzieścia siedem lat.
– Okej, sorry, coś jeszcze wziąć?
– Nie, tylko dotrzeć szybko na miejsce, bo potrzebuję twojego wsparcia.
– A co się dzieje? – Skrzywiłam się, bo Grace brzmiała, jakby była zdenerwowana.
– Nie wiem, od rana mam jakieś dziwne przeczucie. Wydaje mi się, że Max się oświadczy.
– Oświadczy ci się na swoich urodzinach? Znacie się raptem trzy miesiące... – Próbowałam się złośliwie nie zaśmiać.
Grace poznała Maxa na jednej z wiosennych imprez organizowanych co roku przez jej rodziców. Ja zawsze potrafiłam się z nich wymigać, co przyjaciółka wypominała mi przez kolejne dwa miesiące. Tym razem było inaczej. Wróciła na uczelnię cała w skowronkach. Nie dało się z niej nic wyciągnąć, totalnie jej wtedy odbiło. Gdy już zeszła na ziemię i zaczęła opowiadać, kogo poznała, nie mogła się zamknąć przez kolejnych czterdzieści minut. Rozumiem, była po uszy zakochana, ale z tymi oświadczynami to chyba przesadziła. Bałam się, że wieczorem czeka ją wielkie rozczarowanie.
– Tak czy siak włożyłam najlepszą kieckę i najwyższe buty. Byłam też u fryzjera i wizażysty.
– Jesteś przygotowana! – Roześmiałam się, patrząc na siebie w lustrze.
– Na każdą ewentualność. Nawet jeśli się nie oświadczy, to chociaż będę wyglądać jak milion dolców.
– Zawsze wyglądasz jak milion dolców – zapewniłam ją. – Dobra, jest mój uber. Za godzinę powinnam być, a po drodze kupię te balony.
Chwilę później wyszłam z domu i wsiadłam do taksówki, a dokładnie po godzinie wparowałam do klubu z bukietem balonów z helem. Grace na mój widok aż zapiała z zachwytu.
Naprawdę wyglądała jak milion dolarów. W czarno-białej sukience od Prady i niebotycznie wysokich szpilkach tego samego projektanta mogłaby spokojnie kroczyć po czerwonym dywanie. Jej doskonała fryzura, czerwona szminka i błysk w oku tworzyły idealną całość. Aż się chciało na nią patrzeć.
– No, kurwa, postarałaś się! – krzyknęła.
Może i miała aparycję mrocznej bogini, ale klęła jak pospolity pijaczyna.
Wzięła ode mnie balony i pobiegła w głąb pomieszczenia, gdzie kręciło się już sporo osób. Dopiero teraz zorientowałam się, że wynajęła na ten wieczór chyba cały klub. Miała kasę, więc nie byłam zdziwiona. Gdy ma się forsiastych rodziców, można sobie pozwolić na dużo.
Tym razem zorganizowała imprezę urodzinową swojego chłopaka, w którym zakochała się po uszy. Znaczy... Na pewno w jego penisie, który podobno czynił cuda. Max prezentował typ przystojnego surfera, miłego na dodatek. No i był prawnikiem, co stawiało go wysoko na liście idealnych kandydatów na męża Grace.
Czy to wystarczyło, by aż tak się zakochać? Nie miałam pojęcia, choć chwilami tęskniłam za tą energią, którą emanuje każda kobieta w pierwszych fazach związku. A Grace wręcz błyszczała. Uśmiechała się, jej oczy były pełne szczęścia i miłości. To właśnie miłość wydobywa z kobiet wewnętrzne piękno. Brakowało mi tego uczucia, a jednocześnie było mi dobrze tak, jak jest. Mogłam skupić się na studiach i planach na przyszłość, a miłość i faceci... W moim wypadku te historie zawsze kończyły się źle, więc ponad wszystko stawiałam na swoje dobro psychiczne, a że wiązało się to z samotnymi wieczorami, cóż... Coś za coś.
W głębi serca wierzyłam jednak, że któregoś dnia spotkam kogoś, kto wywróci mój świat do góry nogami, ale nie przyśpieszałam na siłę tego procesu. Miłość podobno musi przyjść sama, a że moja gdzieś po drodze chyba dobrze zabalowała, to najwidoczniej musiałam cierpliwie czekać.
– Aurora! – usłyszałam spanikowany głos Grace.
Odwróciłam się i spojrzałam na nią pytająco.
– Co? Co się dzieje? – Rozejrzałam się.
– Max już tu jedzie! – zapiała zdenerwowana.
– To chyba dobrze, prawda?
– Ale jeszcze nie jesteśmy gotowi! – Zaczęła chaotycznie biegać i pospieszać ludzi, mimo że na moje oko wszystko wyglądało świetnie.
Najpierw miała się odbyć kolacja dla bliższych znajomych, a potem impreza już dla większej liczby osób. Udzielił mi się ten imprezowy nastrój i naprawdę nabrałam ochoty na zabawę. By pomóc Grace, poszłam sprawdzić pomieszczenie, w którym czekała już kolacja. Stół na dwadzieścia osób zastawiono przekąskami i słodkościami. W rogu sali stał stolik z tortem urodzinowym. Wyglądało to jak małe wesele, a ja uśmiechnęłam się pod nosem na myśl, jak Grace to idealnie zaplanowała. Może Max naprawdę miał zamiar się jej oświadczyć... Wiele razy plotkowałyśmy o tym, co by było gdyby, jak wyobrażamy sobie nasze śluby i wesela, a to, co widziałam teraz, było idealnym odzwierciedleniem wizji Grace. Wszystko w klimacie Żon Hollywood, czerń i złoto z dodatkiem białego. Nawet balony musiały pasować do całości. Przeszłam wzdłuż stołów, by sprawdzić nazwiska na winietkach i nagle mój wzrok zatrzymał się na jednej z nich.
[...]