Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przygody dwunastoletniej Amelii we wsi Goszcz nie mają końca. Janina i Lucjan kochają wnuczkę. Uwielbiają jej poczucie humoru, ciekawość świata, niesamowitą wrażliwość oraz inteligencję.
Dziadek Lucek odkrywa w swoim ogródku niespotykaną dotychczas odmianę cebuli, której smak zachwyca wszystkich mieszkańców wsi i okolicznych miejscowości. Ponadto postanawia sprowadzić do swojego gospodarstwa świnkę. To niesamowite wyzwanie, ponieważ zamierza ją przygotować do wzięcia udziału w goszczańskim festynie. W szkoleniu zwierzęcia pomaga dziadkowi wnuczka. Zachwyca się ona niezwykłymi zdolnościami różowego czworonoga.
Warto wspomnieć, że cecha Chrumka, tak bowiem nazywa się świnka, przyczynia się do rozwiązania zagadki pewnej kradzieży.
To bajka, która nie tylko skupia się na produkcji pysznych cukierków na bazie cebuli i opisaniu urokliwych miejsc Goszcza, ale również na problemie występowania przemocy wśród dzieci.
Opowiadanie zawiera wiele humorystycznych sytuacji, dzięki którym niejedno dziecko szeroko się uśmiechnie.
Przyjaźń, która rozwija się między Amelią i jej przyjaciółmi z Goszcza może być wspaniałą inspiracją dla każdego dziecka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 102
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright: © Witold Pańczyszyn, 2024
Ilustracja na okładce: Ksenia Ścieszka
Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum
ISBN: 978-83-968550-7-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Hubertowi
Amelia siedziała na trawie ze swoimi przyjaciółmi, Zuzią i Olkiem, wspominając niedawne wydarzenia. Czas tak szybko mijał, nie miała ochoty opuszczać Goszcza, wioski, w której spędzała radosne chwile.
Jednak nieubłaganie dobiegały końca wakacje i to w dodatku tak fantastyczne. Kilka tygodni temu została rozwiązana zagadka nocnych wypraw dziadka do pobliskiego pałacu oraz przechadzek babci po lesie z plecakiem wypełnionym po brzegi warzywami. Już niedługo miał przyjechać po nią tato. Robiło jej się coraz bardziej smutno, bo to był ostatni wspólny moment tego lata spędzany z kolegami. Amelia wyrywała suche źdźbła trawy i rzucała przed siebie, jakby robiła zawody na najdalszy rzut lekkich liści. Z kolei Olek grzebał palcem wskazującym w glebie po czym wyciągał jej trochę i rozsypywał z wysokości. Zuzia leżała na trawie i co jakiś czas przegryzała fistaszki. Ewidentnie rozmowa im się nie kleiła.
– Może napiszę książkę o historii dziadka i babci – rzuciła w końcu Amelia – I o nas oczywiście.
– Supel pomysł – podchwyciła Zuzia. – Tylko wymysl dobly tytuł, zeby spsedaz rusyła.
– To nie jest takie proste znaleźć chwytliwą nazwę.
– A ja mam! – wtrącił chłopiec. – Coś na wzór Harry’ego Pottera. Zobacz, jak on się sprzedał. Nieważne, co w środku, ważne, żeby przyciągnąć czytelników jak magnes – zażartował. – Nazwij książkę: Amelia Wiaterek!
Wiaterek to było nazwisko dziewczyny. Takie samo miał jej ojciec i oczywiście dziadkowie. Olek czasami przekomarzał się z Amelią i nazywał ją Pierdzioszkiem, ale nie dlatego że puszczała wiatry, lecz właśnie z powodu nazwiska. Amelia nie pozostawała mu dłużna i czasami nazywała go Glutek, ale to już z powodu jego nawyku przekładania palca z nosa do ust, delikatnie mówiąc, a nie ze względu na komiczne nazwisko.
– Słabe to będzie – powiedziała dziewczyna. – Poza tym Harry Potter jest ciekawy, a nawet bardzo. Może inaczej, na przykład „Goszcz tonie w cebuli” lub „Cebulowa atmosfera Goszcza” albo „Pałacowy, czosnkowy złodziej” – dodała.
– Ooo, ten ostatni tytuł jest niezły, tylko tlochę ostly – zakomunikowała Zuzia. – Moze się nie spodobać dziadkowi.
– Ale może się sprzedać.
– Mnie się podoba – rzekł chłopiec.
I znowu nastało krótkie milczenie, po którym odezwał się Olek:
– Skoro to jest nasze ostatnie spotkanie, to nie siedźmy jak te ciołki. Mam pomysł na zabawę. Poprzerabiajmy piosenki – zaproponował.
– A co tam, niech będzie – podchwyciła Amelia, najpierw prostując nogi, a potem wstając z trawy. – Zacznę pierwsza, podoba mi się ten pomysł.
Dziewczyna szybko ułożyła tekst do znanej jej melodii i zaczęła śpiewać piosenkę Rihanny, ruszając jednocześnie jedną nogą, a także biodrami:
– Ła, ła, ła, ła, ła, zjadam świeży czosnek, ła, ła, ła, ła, ła.
Ryczę, pijąc cebulę, ła, ła, ła, ła, ła.
Wracam do Wrocławia, ła, ła, ła, ła, ła.
Będę robić lekcje, ła, ła, ła, ła, ła...
– Tekst całkiem, całkiem – zaśmiała się Zuzia. – Co do wykonu to sału nie ma – dodała. – To telas ja. Znacie Blitney Speals?
– Ja znam – odparł chłopiec, robiąc przerwę w wyciąganiu ziemi spomiędzy krzaków trawy. Nieźle rozbawiła go wymowa imienia wokalistki przez Zuzię. – Dawaj tę Blitney Speals – zadrwił.
– Ja też znam – przyznała Amelia.
– To słuchajcie.
Oh, baby, baby, koniec wakacji ja wiem, o, o.
Jest mi baldzo smutno,
Powlóci skoła i nudne zycie na wsi, o, o.
Wcale tego nie chcę.
Zostań, zostań po wakacjach,
Dam ci tlochę, tlochę mojej skoły.
Dam ci ją.
Dzieci się uśmiechnęły. Podobała im się ta zabawa.
– To ja zaśpiewam Queen. Tylko nie ważcie się śmiać – uprzedził chłopiec.
Zaczął improwizować:
– Jestem, jestem mistrzem, mistrzem!
Jestem, jestem gwiazdą, gwiazdą!
– Jesteś, jesteś glutem, glutem! – dośpiewała Amelia.
– Jesteś, jesteś smalkiem, smalkiem! – dorzuciła rozbawiona Zuza.
– A znacie Hyżego? – zapytał chłopiec, nie dając dziewczynom więcej czasu na chichotanie i na wykazanie się swoimi kolejnymi pomysłami. – O pani, byłaś mym odkryciem i zaskoczeniem. Nie dopuść, by czosnek mnie opuścił, nie, nie. – Wystrzelił ze śpiewem w tempie karabinowego pocisku.
Teraz to się wszyscy położyli na trawie, trzymając się za brzuchy ze śmiechu.
– Ale tego na pewno nie znacie – oznajmił po chwili Olek. – Teraz zaśpiewam Zauchę.
– Nie, Zauchy nie znam – odpaliła Amelia. Z kolei Zuzia zaczęła kiwać głową ze zdziwienia.
– Bądź moją artystkąąąąąą, moim bączkiem wiatrowym. Bądź, moim Pierdzioszkiem, co znikąd zjawił sięęęęęę.
– No, nieźle – syknęła Amelia. – Znowu pojechałeś z przezwiskiem.
– A jeszcze mam inny kawałek. Znacie Savage?
– Olek, skąd ty bierzesz te stare piosenki? – zapytała Amelia.
– Ma się w domu rodziców, którzy słuchają muzyki z epoki dinozaurów. Znam wiele starych hitów.
– Dobla, dawaj tego Savage – ponagliła z kolei Zuzia.
– Only you, zaprosiłem cię dziś do mej wsi, nie pierwszy raz. Tylko ty zrujnowałaś powietrze swym wiatrem, cóż to za smród.
– Olek, ty tak z głowy? Naturalnie? Bez przygotowania? – zapytała Amelia, powstrzymując śmiech. – Masz niezwykły talent – zakpiła.
– Coś ty! Jeszcze tak zdolny nie jestem, chociaż chciałbym. Przygotowywałem się wczoraj przez dwie godziny do tego naszego dzisiejszego spotkania – odparł. – Mam jeszcze jedną piosenkę. Co powiecie na a-ha?
– A-ha? Nie wiem, o cym mówis – oznajmiła Zuzia.
– Nie znasz a-ha? Takie z myślnikiem w nazwie – doinformował chłopiec.
– Aha, nie znam. A powinnam?! – dziewczyna się lekko zirytowała.
– Aha. A jakże!
– Dobla, weź jus psestań „ahować”. Lepiej śpiewaj.
– To słuchajcie, zaczynam: Taaak to jeeest, tak to jeeest. Taaak to jeeest, tak to jeeest.
– Ale co: „Tak to jest”? – zapytała Amelia. – Fałszujesz, wiesz? Słyszałam już tę piosenkę. Poza tym trzeba być naprawdę dobrym, żeby podrobić tekst: „Take On Me”.
– Oj, tam – wycedził Olek. – Nie dopracowałem jej… Zaśpiewam jeszcze raz.
– Nie, nie, nie! Nie śpiewaj! – krzyknęła Zuzia, zatykając dłońmi małżowiny uszne i patrząc na kolegę z wyrazem politowania. – Słoń ci nadepnął na ucho! – dodała. – I to oglomny!
– Może innym razem! – Amelia również szybko zareagowała. – Poćwicz więcej w domu, dobrze Glutusiu? Proszę!
– Hmm, skoro tak ładnie prosisz – odparł chłopiec, próbując ukryć lekki uśmieszek.
– Słuchajcie, muszę już iść – wyznała w końcu Amelia. – Będę tęsknić za naszymi wygłupami. I za wami – westchnęła.
– My tes – mruknęła Zuzia – Psyjedz telaz sybciej, okej?
– Spoko, przyjadę – potwierdziła. – Dobra, idę już. Nie lubię takich chwil.
Po czym oddalała się od przyjaciół, smucąc się, że czas tak szybko zleciał. Idąc, myślała o tym, że będzie tęsknić za tymi wariatami. Po zrobieniu kilkunastu kroków do jej uszu doszły dźwięki kolejnych wygłupów Olka:
– Lepiej mi solo, solo…
I znowu się uśmiechnęła.
– Ehhh – westchnęła. „Olek musi koniecznie wziąć lekcje śpiewania” – pomyślała.
– Jańciu! Jańciu! Jańciu! – Dziadek Lucek wparował do domu, krzycząc w niebogłosy. Mało brakowało, a wywróciłby się, zahaczając chorą nogą o próg wejścia. – Zobacz, co mam! – Energicznie wymachiwał pod nosem babci obgryzioną cebulą.
– Lucek, przecież widzę, co to jest. Nasza cebula, ma się rozumieć – odparła babcia. – Co cię w niej tak zachwyciło? – zapytała.
– Janinko, kochanie, powąchaj ją tylko. Weź głęboki wdech, wypnij biust do przodu i rozkoszuj się tym niezwykłym zapachem. Czujesz?
Babcia, nie zwlekając zbyt długo, mocno rozszerzyła nozdrza i wciągnęła zapach do środka.
– Oj, kręci! Ależ kręci! – zawołała z zachwytem. – Ale skąd ta nuta mięty?! – zdziwiła się.
– Zaraz ci powiem, ale najpierw ugryź – wysapał staruszek.
Seniorka wbiła swoją sztuczną szczękę w twardą konsystencję warzywa, po czym krzyknęła:
– Wyborne! To jest wspaniałe! Pierwszy raz smakuję taką cebulę!
– Ja też, kochanie, ona jest znakomita! – potwierdził dziadek, biorąc następnego gryza. – Mniom, mniom, mniom! To jest zjawiskowe!
– Skąd wziąłeś tę cebulę? – dopytała szybko babcia.
– Nie uwierzysz, Janinko, ona jest z naszego ogródka. Rozumiesz, z naszego, z naszego! – Dziadek cieszył się jak dziecko.
– Jak to możliwe, kochanie!? Przecież takiej cebuli nigdzie nie ma w sprzedaży.
– Nie ma, nie ma, i nie będzie. Będzie tylko u nas – wypalił dziadek. – Już ci wyjaśniam, skąd się ona wzięła.
Babcia poprawiła okulary na nosie i zaintrygowana usiadła przy kuchennym stole. Staruszek kuśtykał po pomieszczeniu, chodził w tę i z powrotem, jednocześnie tłumacząc:
– Obok twojej ulubionej Red Baron zasiało się kilkadziesiąt pędów mięty cytrynowej. Widocznie wiatr przywiał nasiona od sąsiada. Wydaje mi się, a raczej to jest pewne, że powstała dzika krzyżówka między miętą a naszą cebulą. Nie jestem pewny, jak to się stało, jednak wszystko wskazuje na to, że kwiat cebuli został zapylony przez pyłek mięty. Czujesz ten smak? On jest doskonały. Wiesz, że ja nie sadziłem nigdy mięty. Ona musi być sąsiada. Jak dobrze, że go mamy – dodał uradowany.
– To prawda, Lucjanie, jej smak i zapach jest ujmujący. Trzeba będzie mu podziękować. Przychodzą mi już do głowy pomysły na nowe potrawy. Może zrobimy własną książkę kucharską zatytułowaną: „Zdrowe potrawy miętowo-cebulowe”? – zachichotała.
– Nie wiem, nie wiem, jeszcze osiągniemy światowy sukces. Czy jesteś na to gotowa, moja staruszko? – zakpił sobie dziadek. – To może wywrócić nasze życie do góry nogami.
– Pomyślę jeszcze – odparła babcia, przechwytując nadgryzioną cebulę od męża w celu wzięcia następnego chapsa. – I kto by pomyślał, że w naszym ogrodzie powstanie warzywna hybryda – zastanawiała się na głos, rozdrabniając zawartość ust zębami.
– Posłuchaj mnie, Janinko, idę na ogród wyrwać jeszcze kilka główek. Ponieważ jest ich więcej, część zostawię w ziemi, żeby zakwitły. Potem poszukam książek o rozmnażaniu nowych mieszanek – muszę się trochę dokształcić. W końcu jak mamy być popularni, to trzeba zwiększyć produkcję – zarechotał.
– To jest dobry pomysł. A ja będę dalej myślała, do jakich potraw wykorzystamy nasz nowy produkt.
– A, i jeszcze dobrze by było nadać nazwę naszej krzyżówce – dorzucił dziadek. – Myślę, że cebula miętowa brzmi odpowiednio. Co ty na to?
– Mnie się podoba – zgodziła się z mężem babcia. – Och, ty mój wariacie, jaką miłą zrobiłeś mi dzisiaj niespodziankę – rzekła zachwycona.
Zadowolony dziadek uśmiechnął się do żony, następnie, wesoło pogwizdując, ponownie udał się do ogródka, aby zaopiekować się nowym znaleziskiem.