Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwunastoletnia Amelia przyjeżdża do babci i dziadka na wieś na wakacje po dwuletnim pobycie we Włoszech.
Przez ostatnie dwa lata seniorzy bardzo się zmienili, mają nowe nawyki i upodobania. Jednak to, co najbardziej zaintrygowało wnuczkę to zachowanie dziadka, choć babcia też ma swoją tajemnicę.
Dziewczynka próbuje odkryć zagadki dziadków, dzięki którym jej wakacje w Goszczu są najlepszymi, jakie do tej pory miała. Ma przyjaciół, którzy sprawiają, że życie jest zabawne, nieprzewidywalne i wyjątkowe.
Niesamowita akcja oraz duża dawka humoru.
W bajce poruszane są takie sprawy jak pomaganie osobom będącym w trudnej sytuacji oraz dzieciom z domu dziecka. Wspomniane są także zagadnienia typu: zakładanie przez ludzi masek, optymizm, przyjaźń oraz poczucie sensu życia.
W tle ruiny pałacu von Reichenbach oraz okolice wsi Goszcz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 79
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright: © Witold Pańczyszyn, 2023
Ilustracja na okładce: Ksenia Ścieszka
Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum
ISBN: 978-83-968550-0-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
mojej Alutce
Amelia otworzyła drzwi, na których widniała metalowa tabliczka z wygrawerowanym napisem: Janina i Lucjan Wiaterkowie. Razem z tatą przekroczyła wejściowy próg domu.
„Fuj, co za smród!” – pomyślała odurzona ostrym zapachem.
Dziadek Lucek wyskoczył zza drzwi pokoju, momentalnie chwytając wnuczkę i mocno ją obejmując. Za żadne skarby nie chciał zwolnić uścisku.
– Jak dawno cię nie widziałem! – mówił dziadek. – Nie, nie, nie, tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz – oznajmił, czując wierzgające ciało wnuczki.
– Dziadku, bo mnie udusisz! – krzyknęła, czując zapach ostrego czosnku.
Amelia ledwo wypowiedziała kolejne słowa. Czuła, jakby czosnek kiełkował w jej nosie, po czym zajmował każdą wolną przestrzeń mózgu. Wydawało się jej, że dziadek jest jak wulkan tryskający czosnkową smrodliwą lawą.
W końcu zwolnił uścisk, a dziewczyna cofnęła się o dwa kroki do tyłu. Spojrzała na niego i dopiero teraz dostrzegła, jak ząb czasu odcisnął się na jego wyglądzie. Dwa lata temu dziadek był zdecydowanie bardziej wyprostowany, z twarzą idealnie wygoloną. Miał wtedy siwą zaczeskę na głowie i równo przycięte brwi. Dzisiaj stał lekko przygarbiony, z głową ogoloną na łyso, z niewielkimi, minimalnymi odrostami i długimi, zapuszczonymi siwymi brwiami. Na twarzy miał trzydniowy zarost, również siwy i dużo więcej zmarszczek na czole i wokoło oczu. No i ten odurzający zapach czosnku... Podczas ostatniego pobytu u dziadków nie czuła go z taką intensywnością. Owszem, dziadkowie używali go do różnych potraw, ale nie przeszywał on swoim zapachem całego otoczenia, a już na pewno nie czuła go z ich ust lub ubrań.
Spojrzała na swojego tatę, Jacka, a on stał, jakby nic go nie ruszało i tak jakby nie dostrzegał i nie czuł tego, co ona zauważyła i odczuwała.
– Cześć, tato – odezwał się ojciec Amelii do swojego taty. – Nic się nie zmieniłeś – dodał.
„Co?” – pomyślała zdziwiona dziewczyna. – „Jak to się nie zmienił? Czy te twoje informatyczne oczy naprawdę nie widzą różnicy?” – zastanawiała się.
– A, tak, tak, tak – odparł dziadek. – Na wsi ludzie wolniej się starzeją, he, he, he. Wejdźcie, moje kochane mieszczuchy, do jadalni. Babcia właśnie kończy robić dla was jej ulubioną zupę cebulową.
– Zupę ceeeebuuuuloooową!? – zapytała wnuczka, jakby jej się przesłyszało. – Od kiedy babcia lubi zupę cebulową?
– Oooo, hmm, hmm, dokładnie nie pamiętam – rzekł dziadek. – Jania, uwielbia wszystko, co zawiera cebulę. Ona, można powiedzieć, żyje cebulą. I daje cebulowe całusy!!! – głośno zażartował, tak żeby babcia usłyszała jego słowa.
– Idź mi stąd, stary pierniku! – krzyknęła babcia, wychodząc z kuchni. – Na stare lata całusy ci się marzą. Chodź do mnie, moje kochanie! – zawołała wnuczkę.
Babcia ukazała się Amelii w całej okazałości i wyglądała trochę inaczej niż poprzednim razem. Miała na sobie fioletowy obcisły strój do biegania, a na nosie grube szkła otoczone okrągłą, szeroką, czerwoną oprawą. Legginsy oraz koszulka były tak bardzo przylegające do babci ciała, że było widać każdą jej grubszą i szerszą fałdę skóry, począwszy od ud, poprzez pośladki, a kończąc na brzuchu i plecach. Kiedy babcia przytuliła wnuczkę, Amelia zauważyła za jej uszami duży szary aparat słuchowy.
– Babciu, nosisz aparat na uszy? – zapytała normalnym głosem.
– Co mówisz, skarbie? Powtórz trochę głośniej.
– Babciu, od kiedy nosisz aparat słuchowy? – dziewczynka zapytała ponownie podniesionym głosem.
– A tak, noszę go już jakiś czas – przytaknęła. – Wiesz, wiek robi swoje, musiałam wzmocnić słuch aparatem, a wzrok okularami, jak pewnie zauważyłaś – dodała. – Ale za to spójrz, jakie mam sprężyste ciało – ciągnęła, wypinając do przodu opięty biust i ruszając na boki wystającymi pulchnymi pośladkami.
– Właśnie widzę – odpowiedziała uśmiechnięta dziewczyna. – Wyglądasz, jakbyś była… jakąś superatletką.
– O taaak, moje kochanie. W moim wieku trzeba się sporo gimnastykować i to nie tylko w kuchni – odparła. – Ale dobra, my tu sobie gadu-gadu o mojej figurze, a ja już mam gotową zupę, idealną na dobrą przemianę materii. Chodźcie wszyscy do stołu w pokoju. I ty również, mój kochany staruszku – zwróciła się do swojego męża, Lucka.
Amelia była zaskoczona babcią tak samo jak dziadkiem. Seniorka rodu nie nosiła wcześniej obcisłych legginsów, tylko zwykłe granatowe lub zielone spodnie, a do tego kuchenny biały lub czerwony fartuszek. A już na pewno nie ubierała ubrań w fioletowym kolorze. Była wcześniej fanką neutralnych i zwykłych barw ubrań. Nie lubiła dziecięcych kolorów takich jak różowy lub fioletowy. Amelia nie rozumiała, dlaczego nastąpiła tak wielka zmiana upodobań u babci.
– Jańciu, jeśli dodałaś do zupy czosnku, to idę do stołu w podskokach – odpalił głośniej dziadek.
– Nie, nie dodałam – rzekła babcia. – Ale obrałam ci całą główkę czosnku do przegryzania i położyłam obok twojego talerza.
– Mniom, mniom, mniom – wyrzucił z siebie dziadek radosne słowa, po czym zaczął kuśtykać w kierunku pokoju.
To była kolejna zmiana, o której Amelia nie wiedziała. Dziadek kulał na prawą nogę, i to bardzo mocno. Dziewczynka spojrzała na tatę, kiedy szli w kierunku jadalni. A on dalej wyglądał, jakby nic nowego się nie wydarzyło i jakby wszystko było takie samo, jak zawsze.
– Siadajcie, kochani – rzekła babcia do gości, gdy weszli do pokoju. – Lucek, przynieś, proszę, z kuchni garnek z zupą.
Dziadek pomimo że kuśtykał, niósł pewnie duży, pełny garnek zupy. Z jego wnętrza unosiła się gorąca cebulowa para, która zajęła całą wolną przestrzeń pokoju, jaka jeszcze pozostała.
Tata Amelki wyciągnął bawełnianą chusteczkę z kieszeni spodni i zacisnął ją przez chwilę na swoim nosie, a dziewczynka zaczęła wdychać już nie tylko czosnkowy zapach, lecz mieszankę cebulowo-czosnkową.
– Smacznego – powiedziała babcia po nalaniu zupy do talerzy. – Cebulówka jest dobra na odporność.
Tata sięgnął po łyżkę i pewnie nabierał zupę z talerza.
Amelia nigdy wcześniej nie widziała, żeby tata jadł smrodliwą potrawę. Mama nie robiła tej zupy, mówiła, że źle się czuje po cebuli, więc widok taty pałaszującego cebulówkę był dla niej zupełną nowością. Siedziała przy stole i wahała się zanurzyć łyżkę w talerzu pełnym żółtawo-brązowej cieczy.
– Masz tu, kochanie, grzaneczki – rzekła babcia, wrzucając ich dosyć sporo do jej talerza.
– Babciu, dziękuję. Ale jakoś dzisiaj nie mam ochoty na zupę. Czuję się najedzona – odparła. – Pojem trochę grzanek.
– Mniom, mniom, mniom. Ale pychotka – odezwał się ponownie dziadek, gryząc ząbek czosnku tak jakby to była marchewka, jabłko albo jeszcze inny chrupiący owoc.
Dziewczyna aż wzdrygnęła się na dźwięk mlaskania dziadka. Dodatkowo widok wkładania czosnku do ust powodował, że miała ochotę wybiec z domu, przepłukać usta i głowę jakimś rozpuszczalnikiem oczyszczającym czosnkowe myśli. Zęby zaczęły ją boleć od samego patrzenia. Jej szczęka sztywniała, a przez ciało przeszło zimne tornado.
– Zjedz, zjedz grzanki, córciu – zachęcał dziadek, mieląc między zębami kawałki białego, uuuuuuuu, śmierdzącego czosnku. – Są idealne, kiedy zaczynają mięknąć od gorącego cebulowego wywaru.
Dziadek wymiatał czosnek ze stołu tak jak Amelia nutellę ze słoika. Robił to z taką prędkością, że po paru chwilach pozostał jeden ząbek czosnku i kilka łyżek zupy w talerzu. Jeszcze jedna, ostatnia, łyżka i przed dziadkiem stał pusty talerz i zero, zupełnie zero, ostrego warzywa. Dziadek wrąbał całą główkę, po czym oblizał zęby językiem, jakby szukał na nich resztek ostrego warzywa.
– Gdybym poprosił cię, Jańciu, o dokładkę, to bym już przesadził, co? – rzekł dziadek, szczerząc zęby do babci. – No zjadaj, skarbie, te grzaneczki, bo ci się rozwalą w zupie – zwrócił się do wnuczki.
Amelia wybierała grzanki z talerza i nawet jej smakowały, ale najbardziej wtedy, kiedy nie napuchły od moczenia w wywarze. Chwytała dolnymi i górnymi jedynkami kawałki usmażonego chleba, pilnując, żeby jej wargi nie dotknęły zupy, jednocześnie zamykała dopływ powietrza przez nos.
– Bardzo dobra zupa, mamo – oświadczył tato Amelii po opróżnieniu talerza.
– Cieszę się, synku, że ci smakowała – rzuciła zadowolona babcia. – Kiedy przyjedziesz następnym razem, też ją zrobię – stwierdziła uśmiechnięta.
„Nieeee, nieeeeee, nieeeeeeeeeeeee” – krzyczała Amelia w myślach.
– Nie mogę dłużej zostać – powiedział tato do rodziców. – Jak ten czas szybko leci. Sporo pracy przede mną, więc komu w drogę, temu czas – dodał.
– Chcesz trochę kiszonych ogórków do domu? – spytała babcia.
– Jeśli macie ich dużo, to wezmę z przyjemnością – odpowiedział tata. – Ty wiesz, jak bardzo lubię kiszone ogórki. – Uśmiechnął się do swojej mamy.
– Wiem, wiem – odpowiedziała. – Lucek, przynieś kilka słoików z piwnicy – zwróciła się babcia do dziadka. – Weź te z tamtego roku, nie sprzed dwóch lat. One będą lepsze.
– To ja idę do samochodu po torby Amelki – powiedział tata.
– A ja po ogórki, he, he – odparł rozbawiony dziadek.
Tata przeniósł rzeczy córki do jej pokoju i rzekł do niej:
– Tylko sama je wypakuj, nie wykorzystuj do tego babci.
– No, dobra, dobra. Nie masz się co martwić.
– Wiesz, o ci mi chodzi – dopowiedział. – Babcia jest czasami nadgorliwa, ale to nie znaczy, że ma cię wyręczać w twoich obowiązkach.
Wyszli razem przed dom i poszli w kierunku samochodu.
– Dzięki za ogórki – rzekł tata do rodziców, siadając na fotel. – A ty bądź grzeczna – ciągnął dalej na głos, tym razem w kierunku córki. – I dawaj mi tu szybko przytulaska. Przyjadę do ciebie za kilka dni, jak skończę jeden projekt. Porobimy wtedy coś fajnego we wsi.
– Tato, kończ szybko ten projekt – sapnęła Amelia, mocno go ściskając.
Czarne audi taty odjechało, zostawiając za sobą lekki swąd spalin.
– Chodź, kochanie, wypakujemy twoje rzeczy – odezwała się babcia, robiąc oczko do wnuczki.
Dziewczyna ponownie przekroczyła próg wejściowych drzwi domu dziadków, zderzając się z cebulowo-czosnkowym odorem.
Jest koniec czerwca 2022 roku. Amelia, po dłuższym pobycie z rodzicami we Włoszech, powróciła do Wrocławia. Jej tacie skończył się kontrakt za granicą, a mama już bardzo chciała wrócić do Polski.
Dziewczynka była szczupłym dzieckiem o dłuższych blond włosach, ubierała się w zwariowane kolorowe młodzieżowe ubrania. Odznaczała się sporą inteligencją oraz sprytem, jak również dużą wrażliwością i empatią.
Tata był wysokiego wzrostu brunetem, który zawodowo zajmował się programowaniem. Spędzał mnóstwo czasu przed komputerem. Z kolei mama postanowiła otworzyć własny biznes. Uruchomiła kafejkę, w której oferuje między innymi różne gatunki kaw i herbat, lody, gofry, ciasta i gorącą czekoladę. Rodzice powiedzieli Amelii, że nie będzie już sytuacji zbliżonej do pobytu we Włoszech, w której to tata zajmuje się utrzymaniem, pod kątem finansowym, całej rodziny, a mama opiekuje się domem i wychowaniem córki.
– Amelia, spędzisz te wakacje u dziadków – zakomunikował tata. – Przypuszczam, że będzie u nich tak samo fajnie jak ostatnim razem – zapewniał tata.
– Tato, ale ja wtedy byłam u dziadków przez jeden miesiąc. A teraz mam być całe wakacje? To strasznie długo. Boję się, że się zanudzę.
– Dasz radę. Babcia na pewno będzie ci dogadzać z jedzeniem, a dziadek zabierać na przejażdżki rowerowe i w ogóle uatrakcyjniać ci pobyt u nich. Poza tym oni już bardzo się za tobą stęsknili, to była długa rozłąka.
Wnuczka była u nich ostatni raz dwa lata temu, na połowę wakacji. Miała wtedy dziesięć lat i uwielbiała z nimi przebywać, rozmawiać i mieszkać u nich. Dziadkowie mieszkają w małej miejscowości o nazwie Goszcz, znajdującej się na południowym zachodzie Polski, około godziny drogi autem od Wrocławia. Dziewczynka kochała goszczańskie ruiny pałacu, w których często się bawiła. Chodziła na spacery nad staw, obok pałacu, w którym pływają kaczki, a czasami łabędzie. Jeździła rowerem z koleżankami i kolegami po parku, lasach i łąkach. Dwa lata temu miała najlepsze wakacje na wsi, jakie tylko mogła sobie wymarzyć.
– Tato, czy ja na pewno muszę jechać do dziadków na tak długo? – dopytała, gdyż przypomniała sobie podsłuchaną rozmowę rodziców, w której mówili o tym, że dziadkowie postarzeli się i nieco zmienili.
– Mam bardzo dużo pracy, nie będzie mnie teraz często w domu. A mama już nie będzie miała dla ciebie tyle czasu, co wcześniej. Nie możemy cię zostawić samej w domu.
– A czy babcia z dziadkiem są tak samo fajni, jak byli?
– Oczywiście – potwierdził tata. – Ale musisz wiedzieć, że są starsi o dwa lata. A czas zmienia ludzi, więc zauważysz pewne różnice. Ale wiedz, że oni kochają cię tak samo jak ostatnio.
Drzwi od mieszkania się otworzyły. Do środka pewnym krokiem weszła mama. Była piękną kobietą o blond włosach. W wysokich obcasach, które miała na nogach, była wyższa od taty o kilka centymetrów.
– Dobrze, że już wróciłaś, Beata – rzekł tata. – Niedługo muszę odwieźć Amelię.
– W takim razie chodź do twojego pokoju, spakujemy ci rzeczy – powiedziała mama do córki, obejmując ją za ramię.
Amelia, chcąc nie chcąc, poszła z mamą do pokoju i zaczęła przygotowywać się do wyjazdu. Spakowała dwie duże torby. W jednej miała ubrania, a w drugiej gry i trochę komiksów, gdyż czytanie było jej wielką pasją, nawet w wakacje.
Dziewczynka wiedziała, że praca rodziców nie jest jedynym powodem, dla którego musi udać się do dziadków. Gdzieś od pół roku rodzice często się kłócą. Robią to niby po cichu, kiedy ona śpi, ale ona prawie wszystko słyszy. Nie odzywają się już do siebie tak miło jak kiedyś. Często udają, że wszystko jest w porządku, ale ona wie, że nie jest. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje, a jednak domyślała się, że ich relacje mają wpływ na jej pobyt w domu. Wyglądało to tak, jakby chcieli coś załatwić między sobą podczas jej nieobecności.
„Nie jestem taka głupia” – pomyślała sobie. „Ciekawe, co oni knują”.
No ale nic z tego jej myślenia nie wynikało. Oni nie mówili jej prawdy o swoich dorosłych sprawach, a ona, szczerze mówiąc, miała już dosyć ich durnych zachowań. „Myślą, że ja nic nie widzę, a ja dużo widzę, tylko wkurzają mnie te ich tajemnice” – dalej rozmyślała.
– Dobra, jedziemy – odezwał się tato. – Pożegnaj się z mamą i wskakujemy do auta.
– Pa, mamo! – Amelia rzuciła się w ramiona mamy.
– Pa, kochanie. Będę dzwonić – odparła mama, czochrając bujne włosy córki. – Pamiętaj o codziennym ładowaniu telefonu – dopowiedziała.
– Pamiętam, pamiętam – odrzekła. – Mamo, tylko nie przepracowuj się za dużo – dodała.
– Postaram się, aczkolwiek to będzie trudne. Uruchomienie nowego biznesu wymaga poświęceń.
Następnie dziewczynka udała się z tatą do jego samochodu i pojechali w kierunku Goszcza.
Amelia nie spała dobrze pierwszej nocy u dziadków. Nie sprzyjało temu unoszące się czosnkowo-cebulowe powietrze w pokoju. Co chwilę się budziła, a zwłaszcza wtedy, kiedy zza ściany docierał do niej odgłos wiatrów głośno puszczanych przez babcię. Głucha staruszka nie miała żadnego limitu w ich puszczaniu. Czasami były to pojedyncze walnięcia, powtarzane co kilka sekund, jak uderzenia ogromnego dzwonu na kościelnej wieży. A co jakiś czas słyszała kilkunastosekundową symfonię wiatrową, o bardzo zróżnicowanych wysokich i niskich dźwiękach, trochę podobną do V symfonii Beethovena:
Prum prum prum pruuuum, prum prum prum pruuuum,
prum prum prum pruuuum, prum prum prum pruuuum.
prum prum prum pruuuum, prum prum prum pruuuum.
prum prum prum pruuuum, prum prum prum pruuuum.
Dziadek natomiast spał w pokoju bardziej oddalonym od pokoju wnuczki. I to była sprzyjająca sytuacja, gdyż z tamtego pomieszczenia żadne dźwięki do Amelii nie dochodziły.
Rankiem dziewczynka była pierwszą osobą, która zerwała się z łóżka. Poszła do łazienki i kiedy schylała się nad umywalkę, żeby przemyć niewyspane oczy, jej wzrok zatrzymał się na dwóch szklankach stojących obok kranu, w których w wodzie pływały... sztuczne szczęki. I jak się zapewne domyślasz, czytelniku, zęby te należały do jej dziadków. Amelia odkręciła wodę i przybliżyła jeszcze bardziej głowę do lecącego strumienia, starając się nie patrzeć na zębowe niespodzianki. Myjąc twarz, kątem oka zobaczyła coś dziwnego pływającego w szklankach obok sztucznych zębów. Przetarła ręcznikiem mokre oczy i dostrzegła... kilka ząbków czosnku, zarówno w jednej, jak i w drugiej szklance.
„Jak oni mogą to brać do ust!” – krzyczała w myślach. Zamknęła oczy i starała się zapomnieć o widoku, który przed chwilą zobaczyła, lecz zamiast tego wyobraźnia podsunęła jej obraz, w którym sztuczne szczęki pływały niczym rekin w oceanie, otwierając i zamykając swą potężną paszczę w celu upolowania... ząbków czosnku.
„Nieeeeeeeeeee” – dalej krzyczała w myślach. „Nie chcę takich filmów w głowie”.
Wychodząc z łazienki, spotkała babcię otwierającą drzwi pokoju, jak również śmierdzący cebulowy smog.
– Kochanie, juz wstalaś? – zapytała bezzębna babcia.
– Taaak! – krzyknęła głośno. – Ale mam ochotę jeszcze się położyć.
– Więc połóz się, a ja zlobię sniadanie – rzekła babcia. – Zawolam cię za chwilę.
Dziewczyna położyła się do łóżka i obmyślała plan powrotu do Wrocławia. Nie miała żadnego dobrego pomysłu. Myślała o tym, żeby zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że jest chora, albo że ma do zrobienia jakieś pilne zajęcia w domu, albo że dziadkowie mają... jej dosyć.
„Nie, nie, nie. Żaden pomysł nie jest dobry, mama w nic nie uwierzy” – pomyślała. Schowała głowę pod śmierdzącą cebulą poduszką i głęboko wzdychała. Po chwili babcia zawołała ją do kuchni. Dziewczynka ubrała się w śmierdolowe ubranie, gdyż wszystko już przesiąkło cebulowym zapachem, i pomaszerowała za większym smrodkiem wydobywającym się z kuchni.
– Zrobiłam ci kanapki z pomidorem i cebulą – oznajmiła babcia, stojąc nad wnuczką siedzącą przy stole. Miała już założone zęby w ustach, aparat na uszach, okulary na nosie oraz różowe legginsy.
– Dziękuję babciu! – odparła głośno Amelia, tak żeby seniorka ją usłyszała, po czym dodała cichutkim głosem: – Zrobię sobie wakacyjną głodówkę. Natychmiast.
– Ściągnę trochę cebuli! – rzekła po chwili, gdy zobaczyła przed sobą talerz ze śniadaniem. To nie był chleb z pomidorem z dodatkiem cebuli, lecz kanapki z cebulą z dodatkiem pomidora.
– Dobrze, ściągnij – odparła babcia. – Ale pamiętaj, że cebula jest bardzo zdrowa. Szkoda jej nie jeść.
– Tak, wiem – przytaknęła dziewczyna. – Zdejmę tylko trochę.
– No, dobrze, dobrze. Jedz już, kochanie.
– A gdzie jest dziadek? – zapytała wnuczka.
– Jeszcze śpi.
Amelka pomyślała, że to trochę dziwne, że one są pierwsze na nogach. Kiedyś to dziadek wstawał najwcześniej. Mówił wtedy, że szkoda mu dnia na spanie. Bardzo często wczesnym rankiem podlewał ogródek, wykorzystując niskie położenie słońca na niebie, lub jeździł rowerem po lesie. On uwielbiał przejażdżki rowerowe.
– Babciu, a kiedy wstanie?
– Prawdopodobnie o dziesiątej, nastawia sobie co wieczór budzik na tę godzinę.
– To trochę nietypowe, że tak późno wstaje – mówiła Amelia. – Dwa lata temu pierwszy zrzucał mnie z łóżka. Teraz to ja mogę go budzić.
– To prawda, córciu. Dziadek zmienił swoje nawyki po twoim ostatnim pobycie u nas.
– I ty też, babciu!
– Aaaaaa, no tak, trochę tak. Wiesz… co to jest za życie bez zmian – uśmiechnęła się staruszka.
Punktualnie o dziesiątej dziadek wyszedł z pokoju w kraciastej piżamie i bezzębnie się odezwał:
– Hej, moje damy. Jak dobze jest zacąć nowy dzien. A co to byłby za dzien, gdyby nie mozna bylo psegryzc co nieco.
– Co nieco, czyli co? – zapytała Amelia.
– No, ocywiście, ze cosnecek, moje kochanie. Nic tak nie cieszy jak chlupiący ostry zobecek cosnku.
Po czym udał się do łazienki, a babcia wyciągnęła z szafki jedną główkę ostrego warzywa i położyła go na stół.
– Niech mu ten czosnek pozytywnie nastraja dzień – uśmiechnęła się, robiąc oczko do wnuczki.