Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
82 osoby interesują się tą książką
Życie dwudziestoletniej Seleny Winters skupia się wokół studiów, pracy, przyjaciół oraz chłopaka. Dodatkowo dziewczyna kocha pisać, więc mimo braku pewności siebie w tej dziedzinie, próbuje się rozwijać i tworzy własną historię, którą chciałaby kiedyś wydać.
Wszystko idzie dobrze – przynajmniej do czasu, gdy odkrywa, że została zdradzona.
Sel musi się przeprowadzić i zapomnieć o tym, jak bardzo ją zraniono. Z pomocą przychodzi przyjaciółka, która oferuje, by zamieszkała z nią i jej bratem bliźniakiem. Problem w tym, że jest nim Rylan Summers. Chłopak uwielbia denerwować Selenę i rywalizować z nią na zajęciach, za co dziewczyna szczerze go nie znosi. A jakby to wszystko nie wydawało się wystarczająco trudne, były nie daje jej spokoju. Przysparza Sel coraz więcej nieprzyjemności, z którymi dziewczyna nie wie, czy sobie poradzi.
Chyba że znajdzie się ktoś, kto ją wesprze.
Ktoś, kto od dawna chciał właśnie jej.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 617
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024
Agata Polte
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Oświęcim
Redakcja:
Kamila Recław
Korekta:
Sara Szulc
Karolina Piekarska
Maria Klimek
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-335-1
Jeden z plusów tego, że pracuję w lodziarnio-kawiarni?
Lody. Całe. Tony. Lodów.
Jeden z minusów?
Moje biodra stają się przez to coraz szersze.
– On po prostu jest skończoną świnią – oznajmia Sydney, zanurzając łyżeczkę w malinowym sorbecie. – Nie spodziewałam się, że zrobi coś takiego.
Krzywię się ze swojego miejsca na podłodze, a potem pakuję do ust porcję śmietankowych lodów. Nie przepadam za owocowymi smakami, dlatego te zawsze oddaję przyjaciółce. Nie narzeka. Czasami tylko jęczy, kiedy zabieram czekoladowe.
– Ja też nie – mamroczę. – Do tej pory myślałam, że Josh to dobry facet. Przedstawiłam go mamie i siostrze, do cholery.
– I się do niego wprowadziłaś na drugim roku.
– Ta, to też – burczę pod nosem, wbijając łyżeczkę w lody. – Powinnam się była domyślić, że zamiast mamie i Maeve, mam go przedstawić ojcu. Podaliby sobie ręce, zdradzieccy szmaciarze.
Syd wzdycha, kończy swoją porcję, po czym odkłada pudełko na parapet, na którym siedziała, i zeskakuje na podłogę.
– Dobra, ale koniec rozmowy o śmieciach – rzuca, związując jasne włosy na czubku głowy. – Bierzmy się do roboty.
Rozglądam się po pomieszczeniu, w którym się znajdujemy, a później znowu napełniam usta lodami. Jem wolniej niż przyjaciółka, jak zwykle, bo ona pochłania wszystko w tempie odkurzacza.
– Za chwilę. Muszę się jeszcze trochę nad sobą poużalać.
– Nie możesz. Musimy uprzątnąć to miejsce, żeby poprosić mojego brata o pomoc w wyniesieniu reszty rzeczy i załatwieniu dla ciebie jakichś mebli czy łóżka.
– Niby czemu mamy go o cokolwiek prosić? – pytam od razu. – Damy radę bez niego.
– Pewnie byśmy dały, ale do wyniesienia tej dużej szafy i tak będziemy potrzebować co najmniej jednej osoby – odpowiada Sydney. – Poza tym nie pękaj, poproszenie Rylana o pomoc w urządzeniu twojego pokoju będzie prostsze niż powiedzenie mu, że się wprowadziłaś.
– Że co zrobiła? – dobiega nas nagle od strony drzwi.
Spinam się mimowolnie i zastygam z łyżką wsuniętą między wargi, kiedy w wejściu staje wysoki, czarnowłosy chłopak, który spogląda prosto na mnie zmrużonymi oczami. Szarymi, przeszywającymi oczami, które w tej chwili przypominają właściwie płynne srebro. Rylan ma na sobie kurtkę Sanlar Grey Foxes, która idealnie pasuje do nich kolorem i podkreśla jego szerokie ramiona. Pewnie wraca z treningu drużyny siatkarskiej.
– Hej, Ry – wita się z nim lekko Sydney. – Mamy współlokatorkę. Niespodzianka.
Chłopak odstawia swoją torbę sportową na podłogę w przedpokoju, a na jego wargi wypływa kpiący uśmiech.
– Biedna Selena znowu obraziła się na Josha? Co zrobił tym razem? – kpi. – Nie przeprowadził staruszki przez pasy?
Zaciskam zęby.
– Nie bądź fiutem – odzywa się Syd. – I zluzuj trochę, okay?
Rylan kręci głową.
– Nie zamierzam całymi dniami wysłuchiwać najpierw o tym, jak go nie cierpi, żeby po chwili znowu pobiegła do niego i chwaliła, jaki to anioł – stwierdza dobitnie Rylan. – A że też mieszkam w tym domu, powinnaś była ze mną uzgodnić, że proponujesz komuś wprowadzkę. Nawet jeśli na jeden dzień.
Kulę się pod jego oceniającym wzrokiem i czuję się nagle jak ostatnia idiotka. To nie pierwszy raz, gdy chłopak krytykuje mojego byłego i uznaje mnie za naiwniaczkę, ale po raz pierwszy serio boli, bo… bo ma rację. Traktowałam Josha jak anioła, myślałam, że jest pozbawiony wad, i nie słuchałam, kiedy ktoś jakieś u niego stwierdzał. Zawsze go broniłam. Nie sądziłam, że w ogóle mógłby spojrzeć na inną, dopóki nie weszłam do mieszkania i nie usłyszałam, jak pieprzy w salonie jakąś dziewczynę. Byłam przekonana, że jestem wystarczająco dobra i nam się układa.
Ale moja matka jest najlepszą osobą pod słońcem, co nie uchroniło jej przed zdradą. Niby czemu ja miałabym komukolwiek wystarczać?
– Ry! – warczy Sydney. – Przeginasz i to ostro, bo…
– To był zły pomysł – przerywam, podnosząc się powoli z podłogi. – Zapomnij. Pojadę do jakiegoś hotelu, a jutro będę szukać czegoś innego.
Podnoszę drżącą dłonią torbę, którą spakowałam w pośpiechu i złości, nawet nie patrząc, co do niej wrzucam, a potem prostuję się, nie spoglądając Rylanowi w oczy. Nigdy nie lubiłam tego robić, bo od pierwszej sekundy mnie onieśmielał. Zawsze był taki spokojny, poważny i rozsądny, w czasie gdy ja i Syd robiłyśmy mnóstwo głupot. Teraz odnoszę wrażenie, że znowu się przed nim ośmieszam.
– Nigdzie nie idziesz – protestuje Sydney. – Zostajesz tutaj. I masz rację, ogarniemy dla ciebie łóżko i meble same. Jednak wszyscy faceci to świnie. Wynoś się, Ry.
Nim docieram do drzwi, przyjaciółka mnie wyprzedza i zatrzaskuje je przed nosem swojego brata bliźniaka. Dopiero wtedy pozwalam sobie na całkowite opuszczenie ramion i czuję, jak w oczach ponownie stają mi łzy, których zdążyłam się już pozbyć. Nie było łatwo, bo widok mojego chłopaka z inną roztrzaskał mi serce, ale próbowałam wziąć się w garść, dopóki Rylan nie przypomniał, jaką jestem kretynką.
– Nie zwracaj na niego uwagi, Sel – szepcze przyjaciółka, zabierając mi z dłoni torbę. Potem przyciąga mnie do siebie i gładzi moje plecy, kiedy się w nią wtulam. – Wiem, że to dupek, ale w końcu się ogarnie. Powiem mu…
– Nie – mamroczę, zaciskając powieki. – Nie mów mu, że ten sukinsyn mnie zdradził. Będzie się z tego wyśmiewał jeszcze bardziej.
– To go zabiję i będziemy miały cały dom dla siebie.
Parskam cicho, a ona przytula mnie mocniej.
– Wiesz co? – pyta. – Napompujemy ci materac, a później wystroimy się i pójdziemy na imprezę. Cynthia mówiła, że jej koleżanki urządzają domówkę poza kampusem. Potrzebujemy się wyszaleć i zapomnieć, tak?
– N-nie mam żadnych rzeczy na imprezę. Właściwie nawet nie wiem, czy zabrałam cokolwiek przydatnego.
– No to ci pożyczę. Nie będziemy tu siedzieć i się nad sobą użalać, Sel. On nie jest tego wart. Wiem, że teraz możesz tak nie uważać, ale serio, to najlepsze, co mogło się stać. Nie zmarnujesz na tego dupka ani sekundy dłużej, bo już wiesz, kim jest naprawdę.
Biorę głęboki wdech, odsuwam się od niej i próbuję wyprostować. Chociaż ma rację, ponieważ w tej chwili zupełnie nie uważam, że to najlepsze, co mogło się stać, to przytakuję stanowczo.
– Chodźmy. Potrzebuję dzisiaj dużo alkoholu.
*
Przystawiam kolejny kieliszek do ust i go przechylam. Alkohol spływa w dół gardła, które pali mnie mocniej niż wcześniej, a mimo to uśmiecham się szeroko i w następnej sekundzie pozwalam Sydney zaciągnąć się z powrotem w roztańczony tłum. Nie wiem, gdzie dokładnie jesteśmy, niemal nie znam otaczających nas osób, bo rozpoznaję tylko parę twarzy, nim te zaczynają się znów rozmywać, ale mi to nie przeszkadza. Poruszam się obok przyjaciółki do głośnej muzyki, która wypędza wszystkie myśli z głowy i zmusza ciało do poddania się swojemu rytmowi.
Więc się poddaję. Unoszę ręce, przymykam oczy i z błąkającym się po wargach uśmiechem tańczę, tańczę, tańczę, nie zwracając uwagi na nic dokoła. To dlatego przegapiam moment, w którym obok pojawia się Nick. Chłopak odciąga moją przyjaciółkę bardziej w prawo i całuje ją lekko, a ona obejmuje go za kark. Na ten widok coś kłuje mnie w klatce piersiowej.
Odwracam się, by dotrzeć ponownie do stolika i nalać sobie jeszcze jednego shota, po którym będę mieć wszystko gdzieś. Przebijam się między tańczącymi ludźmi, próbując skupić się na celu, tyle że pomieszczenie faluje coraz mocniej, a cholerna kula dyskotekowa zamontowana pod sufitem i mrugające światła nie pomagają. Wpadam najpierw na jedną osobę, później drugą, a one albo chcą przyciągnąć mnie do siebie, pewnie równie pijane co ja, albo odpychają mnie z krzywymi minami, nie mając ochoty zajmować się nawaloną dziewczyną, która ledwo trzyma się na nogach.
Ostatecznie zmieniam kierunek i zamiast do stolika docieram do drzwi prowadzących na zewnątrz, a potem schodzę ostrożnie po dwóch schodach i łapię się barierki. Przychodzi mi do głowy, że nie umiem utrzymać równowagi przez szpilki, dlatego zdejmuję je i chwytam w dłonie, chichocząc w momencie, kiedy moje bose stopy stykają się z zimnym chodnikiem. Łaskocze. Jednocześnie spływa na mnie ulga, bo nie cierpię chodzić w wysokich butach. To chyba rodzinne, skoro mama i siostra także mają do nich awersję.
Na myśl o mamie i Maeve czuję dziwny ścisk w piersi. Będę musiała im powiedzieć, że ten wspaniały facet, którego poznały, okazał się taki sam jak ojciec. Chociaż w sumie nie wiem, czy kogokolwiek można zrównać z tym dupkiem, którego nazwisko noszę. To chyba jedyny plus tego człowieka – przynajmniej nazwisko ma fajne. Bo cała reszta…
Biorę głęboki wdech i ruszam przed siebie, by rześkie powietrze pomogło mi nieco ochłonąć. Cieszę się, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, mimo że przy zaparkowanych na chodniku autach stoją ludzie. Na szczęście nie patrzą w tę stronę, a ja szybko odpędzam łzy cisnące się do oczu na wspomnienie tego, jaką świnią okazał się mój ojciec i jak dałam się oszukać takiej samej świni. Dlaczego musiałam trafić na kogoś takiego? To chyba przekleństwo kobiet Winters. Mama trafiła na ojca, Maeve na tego całego Jake’a… Ale jej się ostatecznie udało znaleźć kogoś, kto nie widzi poza nią świata. Mama zresztą też się z kimś spotyka od wakacji. Tylko ja…
Głośny dźwięk klaksonu sprawia, że podskakuję w miejscu i momentalnie trzeźwieję. Serce zaczyna mi walić tak mocno, jakby próbowało przebić się przez klatkę piersiową, a ja zaczynam się trząść, bo uświadamiam sobie, że weszłam na ulicę i prawie wpakowałam się pod czyjąś maskę.
– Pojebało cię, Winters?! – krzyczy ktoś, wyskakując z samochodu.
Zamieram. Brakowało mi jeszcze tylko tego. Jego.
– Kompletnie ci odbiło? – dodaje ze złością Rylan, który właśnie się przy mnie pojawia.
Nadal stoję jak wryta na środku jezdni, oświetlona lampami jego auta, a on wbija we mnie pełne wściekłości spojrzenie.
– Ja…
– Co? Postanowiłaś urządzić sobie imprezę na środku ulicy i to pod moją maską?
Zjeżam się na jego ton i robię to, co zawsze, gdy czuję się jak idiotka i ofiara losu: przechodzę do ataku.
– Przechodziłam normalnie przez ulicę, a ty niemal we mnie wjechałeś – odpowiadam ostro. – Wiem, że mnie nie lubisz, ale próba zabójstwa to przesada nawet jak na ciebie.
– Zabójstwa? – powtarza z niedowierzaniem. – Uwierz, że gdybym chciał cię zabić, nie zrobiłbym tego przy tylu świadkach.
Zerkam w lewo, na przyglądających się nam ludzi. Teraz zwracają uwagę na otoczenie.
– Dobrze wiedzieć, żeby w razie czego nie zostawać z tobą sam na sam.
Rylan prycha.
– Zdecydowanie. A teraz zejdź w końcu z tej cholernej drogi. – Zsuwa wzrok na moje stopy. – Czy ty jesteś boso?
Mrugam, uświadamiając sobie, że nie trzymam już w dłoniach szpilek.
– Nie interesuj się.
Chcę go wyminąć i ruszyć dalej, ale łapie mnie za łokieć.
– Kłótnia z tym idiotą naprawdę wpędziła cię w szaleństwo czy jak? Chcesz być chora? Przecież jest październik, Selena. Gdzie masz pieprzone buty?
Wyrzuca z siebie słowa z taką złością i patrzy na mnie z taką irytacją, że spinam się mocniej. Rany, jak ja nienawidzę tego dupka, jego osądzającego tonu i poczucia wyższości. Odkąd tylko go spotkałam, robił wszystko, by podkreślić, że jest ode mnie lepszy i fajniejszy. Na pierwszych zajęciach na pierwszym roku dałam poprawną odpowiedź? On ją uzupełnił i dodał kilka ważniejszych faktów. Na imprezie wygrałam z każdym w bitwie tanecznej na konsoli? On przyszedł i mnie pokonał. Zostałam pochwalona na zajęciach przez ulubionego profesora, który wyróżnił mój tekst? On został kapitanem drużyny siatkarskiej i wielką gwiazdą.
Zawsze musiał robić coś, by być lepszy, i rzucał mi tym w twarz. A że ja i Sydney mieszkałyśmy w jednym pokoju w akademiku na pierwszym roku i się zaprzyjaźniłyśmy, nie miałam szans się od niego uwolnić, zwłaszcza że oboje studiujemy literaturę angielską i na większość zajęć chodzimy razem. Jest dosłownie wszędzie i dosłownie wszędzie przypomina mi, jaka ze mnie idiotka.
– Zostawiłam je gdzieś – odpowiadam w końcu, otrząsając się z myśli i wyrywając z jego uścisku. – To też nie jest twoja sprawa.
Ponownie próbuję go wyminąć, ale dobiega mnie ciche przekleństwo, po którym zostaję kolejny raz zatrzymana. Nim orientuję się, co się dzieje, Rylan nachyla się i przerzuca mnie sobie przez ramię.
– Co ty wyprawiasz?!
– Zabieram cię do domu – odpowiada chłodno, ruszając do samochodu. – Ewidentnie potrzebujesz zamknięcia w izolatce.
– Ja obecnie nie mam domu, więc z łaski swojej się odwal!
– Czyli się nie wprowadzasz? Co za ulga. Jednak mogę spać spokojnie.
Przechodzi kilka kroków i sięga do klamki, a ja uderzam go w plecy.
– Postaw mnie w tej chwili, Summers!
Nie odpowiada. Zamiast tego zsuwa mnie ze swojego ramienia. Opadam na drogę i od razu zostaję przyparta do boku samochodu. Rylan nachyla się do mojej twarzy, jego szare oczy przeszywają mnie na wylot. Są takie hipnotyzujące. W dodatku kosmyk ciemnych włosów opadł chłopakowi na czoło, co wygląda uroczo, i nawet mogłabym to przyznać, gdyby nie fakt, że nie cierpię tego palanta.
– Zawsze musisz robić problemy, Winters? – pyta. – Twoim celem życiowym jest doprowadzenie mnie do szału?
– Ja nawet nie zwracam na ciebie uwagi, więc niby skąd pomysł, że mam związane z tobą cele?
Po jego twarzy przemyka jakiś grymas, który znika zbyt szybko, bym mogła zrozumieć, co oznaczał.
– Oczywiście – stwierdza kwaśno. – A teraz wsiadaj do samochodu. Gdzie zostawiłaś te swoje buty?
Zaciskam zęby.
– To nie…
– Chociaż raz się nie kłóć i po prostu odpowiedz – przerywa, kładąc kciuk na moich wargach. Zamieram na ten niespodziewany ruch i rozszerzam oczy ze zdumienia, a Rylan dodaje: – Gdzie?
Milczę parę chwil, aż w końcu opuszczam ramiona, a on zabiera dłoń.
– Nie mam pojęcia – mamroczę. – Chyba… chyba upuściłam je na chodniku.
Kiwa głową.
– Znajdę je. A ty wsiadaj. Ten beton na pewno jest bardzo zimny. – Otwiera drzwi, dlatego posłusznie wsuwam się na siedzenie i spoglądam na niego bez kolejnego protestu. – A tak w ogóle gdzie moja siostra?
– Ostatni raz widziałam ją, gdy Nick wpychał jej język do gardła. Byli…
– Bez szczegółów – ucina natychmiast. – Są w środku. Tyle wystarczy.
Przytakuję z rozbawieniem. Rylan ma tendencję do nielubienia nie tylko mojego, byłego już, faceta, ale przede wszystkim tych, z którymi spotyka się jego ukochana bliźniaczka.
– Zaraz wracam. Nie ruszaj się stąd. – Już ma zamknąć drzwi, jednak w ostatniej chwili dodaje: – Pingwinku.
Otwieram usta i obrzucam go wszystkimi obelgami, jakie przychodzą mi do głowy, na co wybucha śmiechem i wreszcie zatrzaskuje drzwi. Oczywiście od razu chcę się wydostać na zewnątrz, co najwyraźniej przewiduje, bo blokuje zamek i zostaję zamknięta w samochodzie. Zaplanował to. Zrobił to specjalnie. Nie cierpię, gdy mnie tak nazywa, o czym dobrze wie i właśnie dlatego często używa tej ksywki. Wystarczyło, że raz zobaczył mnie w stroju pingwina przed lodziarnio-kawiarnią, kiedy wydawałam klientom ulotki. Od tego czasu, mimo że już nie musiałam zastępować koleżanki pracującej jako maskotka, zawsze mnie tak nazywa.
Co za skończony palant.
Zamieszkanie z tym chłopakiem w jednym domu to fatalny pomysł, choć może się okazać niezłą próbą charakteru. Jeśli nie zabiję go do końca semestru, będziemy mogli uznać to za sukces.
Budzi mnie dziwaczne skrzypienie i kołysanie, ale otwieram oczy dopiero w momencie, gdy rozlega się jakiś trzask. Po pomieszczeniu roznosi się wypowiedziane szeptem przekleństwo, a ja odwracam się szybko i spoglądam prosto na Rylana, który przytrzymuje się ściany. Wygląda, jakby przed sekundą się potknął. Chłopak odwzajemnia moje spojrzenie i przez chwilę po prostu wpatrujemy się w siebie bez słowa, dopóki nie dociera do mnie, że strasznie mi niedobrze, w czaszce ktoś chyba coś wierci, a na dodatek ten dupek wszedł do mojego pokoju i to bez koszulki.
– Co ty tu robisz? – pytam schrypniętym głosem.
Boże, jak mnie mdli. Zdecydowanie za dużo wczoraj wypiłam.
– Mieszkam, w przeciwieństwie do ciebie – odpowiada.
Zsuwa przy tym nieznacznie wzrok, a ja szybko przykrywam się kocem, bo przecież śpię w samej bluzce.
– A ja w przeciwieństwie do ciebie tu śpię – rzucam. – Która jest w ogóle godzina i po co tu wlazłeś?
– Jest siódma. A ja przyszedłem po swoje rzeczy.
Marszczę brwi.
– Do mojego pokoju?
– Do schowka – mówi z przekąsem. – To jest schowek. Nie moja wina, że nawet nie wyniosłyście stąd wczoraj niczego, tylko zastawiłyście przejście tym cholernym materacem i nie mogę się dostać do szafy.
Kręcę głową, opadając ponownie na materac.
– Jesteś świrem. Kompletnym świrem. – Chowam twarz w poduszce, mając nadzieję, że gdy wpuszczone przez niego z korytarza światło zniknie, oczy przestaną mnie tak boleć. – Czego niby potrzebujesz z tej głupiej szafy o siódmej rano w sobotę?
Mój głos jest stłumiony, lecz najwyraźniej do niego dociera, ponieważ słyszę:
– To pewnie będzie dla ciebie zaskoczeniem, bo zwykle w szafie trzyma się okręty podwodne lub dzikie zwierzęta, ale tym razem przyszedłem po bluzę termoaktywną.
On jeszcze biega o tej nieludzkiej porze. Gdybym miała robić listę powodów, dla których go nienawidzę, to też by się na niej znalazło, no bo przecież wielokrotnie wspominał o tym, że powinnyśmy z Syd ruszyć tyłki z kanapy.
– Ha, ha – burczę, unosząc znów głowę. – Jesteś taki zabawny, Summers. Możesz wziąć swój okręt podwodny i stąd odpłynąć?
Przechodzi właśnie do szafy i wyjmuje z niej bluzę, a ja wgapiam się w jego nagie plecy. Rylan dużo trenuje, widać po nim, jak dba o formę. Kilka razy oglądałam go bez koszulki, jednak nigdy z tak bliska. Jest… dobrze zbudowany.
– Może od razu zabiorę cię ze sobą i odstawię do Josha? – pyta.
Spinam się i od razu przestaję na niego patrzeć. Nie dość, że mnie obudził i wkurzył, musiał jeszcze na przywitanie przypomnieć o tym zdradzieckim dupku?
– A może wyniesiesz się stąd, zanim cię wykopię?
– Musiał ci się naprawdę narazić, skoro wytrzymałaś bez niego już tyle czasu – stwierdza. – Czyżby jego anielskie skrzydła zwiędły?
Zaciskam palce na pożyczonej od Syd poduszce, a w kolejnej sekundzie rzucam nią prosto w tego palanta, który właśnie się do mnie odwraca. Trafiam go w twarz, aż robi krok do tyłu, co daje mi niemałą satysfakcję.
– Pingwinek się zezłościł? – kpi.
Podrywam się z materaca i podchodzę do Rylana, kipiąc z wściekłości. Jestem na granicy wybuchu, w dodatku mam kaca i pewnie wyglądam okropnie, jednak się tym nie przejmuję. Chcę tylko pozbyć się stąd Summersa, zanim na dokładkę się rozpłaczę.
– Wynoś się stąd – warczę. – Wiem, że to twój dom, nie chcesz mnie tutaj i zupełnie cię nie obchodzę, ale to Sydney mnie zaprosiła, to ona zaproponowała, żebym została i dlatego tu w ogóle jestem. Gdybyś miał w sobie choć cień przyzwoitości, nie wszedłbyś do tego pokoju, kiedy śpi w nim gość twojej siostry, i to o tej godzinie. – Dźgam go palcem w pierś, wbijając pełne irytacji spojrzenie w jego twarz. – Jeśli chciałeś mi przypomnieć, jakim jesteś palantem, to bardzo dobrze o tym pamiętam i nie musisz się przemęczać. W dodatku…
Milknę, kiedy wstrząsa mną nieprzyjemny dreszcz i czuję, jak treść żołądka podchodzi mi do gardła. Rylan unosi brwi, czekając, aż dokończę, a ja jedynie zasłaniam usta dłonią, odwracam się i biegnę do łazienki. To okazuje się wcale nie takie proste, bo materac serio leży na drodze; ułożyłyśmy go z Syd w poprzek, ponieważ na długość by się nie zmieścił przez kartony i różne rzeczy ustawione w dalszej części pokoju. Gdy to posprzątamy, spokojnie wejdzie tu zwykłe łóżko i jakieś meble, ale teraz… teraz przeskakuję nad materacem i próbuję wygrać wyścig ze swoim organizmem.
Udaje się. Docieram do łazienki, zatrzaskuję za sobą drzwi, a potem pochylam się nad muszlą w ostatnim momencie. Jeszcze sekunda i byłoby za późno. Choć może… powinnam była zostać i pokazać Rylanowi, co o nim myślę. Zwymiotowanie wyglądałoby bardzo wymownie. No i należało mu się po tym, co odstawił.
Uspokajam się dopiero po paru minutach, spłukuję wodę i opadam na kafelki. Niby wiedziałam, że to się tak skończy, a jednak i tak liczyłam, że kac tym razem trochę odpuści. Najwyraźniej nic z tego. Nigdy nie miałam w życiu szczęścia.
Wzdycham cicho, podnoszę się powoli z podłogi, a następnie podchodzę do umywalki. Najpierw opłukuję usta i twarz, a dopiero później spoglądam na swoje odbicie. Nie myliłam się, wyglądam jak ofiara losu. Blada, z workami pod zielononiebieskimi oczami, w dodatku rozczochrana. Brązowe kosmyki są w kompletnym nieładzie, bo zgubiłam przed snem gumkę i nie chciało mi się jej szukać.
Próbuję się lekko ogarnąć, tyle że nie wzięłam tutaj nawet szczoteczki do zębów. Nie widzi mi się wychodzenie stąd prosto do Rylana, jednak nie mam wyboru. Opuszczam pomieszczenie, oczekując, że chłopak wyskoczy zza rogu, by wyśmiać skacowaną, biedną, żałosną Selenę, ale o dziwo docieram do pokoju bez problemów i bez jego kpin. Zabieram więc swoją torbę i wracam szybko do łazienki.
Gdy wczoraj powiedziałam Sydney, że pakowałam się w pośpiechu i nie zabrałam pewnie wielu rzeczy, nie kłamałam. Pamiętałam o kosmetyczce, dzięki czemu znajduję szczoteczkę i myję zęby, mam też parę ubrań i bieliznę, za to zapomniałam piżamy, cieplejszych rzeczy czy ładowarki do telefonu, który już jest niemal rozładowany. Muszę dziś pójść po to wszystko do mieszkania, które wynajmowałam z tym zdrajcą. Problem w tym, że będę potrzebować samochodu, a go nie mam. Syd też nie. Zawsze jeździ wszędzie rowerem, ze swoim chłopakiem albo bratem.
A ja prędzej umrę, niż poproszę Rylana o pożyczenie auta czy pomoc.
Biorę szybki prysznic i korzystam z tego, że wiem, gdzie Sydney zawsze trzyma czyste ręczniki. Bo tych też nie mam. Później ubieram się, związuję włosy w kucyk i próbuję się doprowadzić do porządku. Mogłabym pójść dalej spać, ale wtedy przegapię cały dzień, który powinnam poświęcić na inne sprawy. Nie na płakanie za zdradzającym sukinsynem, choć na samą myśl o nim czuję kłucie w klatce piersiowej, a na ogarnięcie zadań. Jutro mam zmianę w (N)icePenguins, więc tego nie zrobię.
Po wyjściu z łazienki odnoszę swoją torbę do pokoju i zabieram pokrowiec z laptopem. Kolejny raz czekam na atak drwin, jednak ten nie nadchodzi. Właściwie to nie znajduję Rylana w salonie połączonym z kuchnią. Dostrzegam natomiast leżące na dębowym blacie opakowanie tabletek przeciwbólowych, obok których stoi kubek z parującą herbatą. Kubek w kształcie głowy pingwina, gdybym miała wątpliwości, czy to dla mnie.
Nie jestem pewna, jak na to zareagować. Rylan próbuje mnie otruć? Ruszyło go sumienie? On ma sumienie? Właściwie wątpię. Bywa miły jedynie dla Sydney i to tylko w momentach, gdy czegoś od niej chce lub gdy dzieje się coś złego. Opiekuje się nią czasami tak, że wielokrotnie zazdrościłam przyjaciółce posiadania brata. Sama przed pójściem na studia byłam tylko szaloną starszą siostrą dla Mae i próbowałam ją wspierać, co i tak nie uchroniło jej przed wieloma problemami, zwłaszcza po tym, jak już wyjechałam.
Ostatecznie łapię tabletki, popijam je szklanką wody, a potem siadam przy blacie kuchennym i odpalam laptopa. Kubek-pingwin wgapia się we mnie oskarżycielsko, aż wreszcie sprawdzam w ogóle, jaką herbatę zaparzył dla mnie Summers. To zielona z nutą maliny. Moja ulubiona. Pijemy ją z Syd nałogowo; dzięki mnie w ogóle jej spróbowała. No i to dlatego mam tu ten głupi kubek z pingwinem. Dostałam go kiedyś na święta w pracy i zostawiłam u przyjaciółki, bo raz, gdy u niej byłam i użyłam innego, należącego do Rylana, to chłopak wyglądał, jakby chciał mnie za to zabić. Podobną minę miał też wtedy, kiedy Sydney dała mi jego koc, który leżał na fotelu w salonie, a jej nie chciało się wstawać po inny. Dowiedziałam się, że należy do chłopaka dopiero w momencie, w którym wrócił do domu i spytał, dlaczego kradnę jego rzeczy.
Przewracam oczami na to wspomnienie, po czym loguję się na studenckiego maila, unosząc kubek z herbatą do ust. Zaryzykuję. W sumie i tak czuję się fatalnie, więc gorzej nie będzie. Popijam ostrożnie gorący napój, przeglądając wiadomości. Newsletter uczelniany, cotygodniowe sprawozdanie od dziekana na temat funkcjonowania uniwersytetu, przypomnienie o spotkaniu klubu pisarskiego. I mail od profesora Douglasa z materiałami na zajęcia.
Czytam go, pobieram pliki i zajmuję się tym, co muszę zrobić na poniedziałek. Mam do ogarnięcia kilka artykułów, a do tego do napisania dwie prace i jeszcze do dokończenia lekturę na zajęcia. Szybko pochłaniam książki, ale dwie tygodniowo i to przypisane do rozbieżnych kategorii, gatunków i epok wymagają więcej czasu.
Czy napotykam na jakiś problem? Oczywiście. Przecież nie zabrałam swoich książek ani czytnika. Klnę pod nosem, gdy to sobie uświadamiam, a później podciągam kolana pod brodę, obejmuję się ramionami i chowam w nich twarz. Na myśl o tym, że jeszcze wczoraj o tej godzinie leżałam w łóżku, przytulona do Josha, ponownie zbiera mi się na mdłości. Starałam się nie przypominać sobie tego, co zobaczyłam wczoraj po południu, bo po wygadaniu się Sydney udało mi się uspokoić, a potem poszłyśmy na imprezę, jednak teraz…
Jak długo to trwało? To była tylko jednorazowa akcja? Miał więcej dziewczyn? Ile czasu pozwalałam mu się oszukiwać? Dlaczego mi to zrobił?
Co jest ze mną nie tak?
Do oczu napływają mi łzy. Nie umiem ich powstrzymać. Po prostu… Byłam zakochana w Joshu. Ostatnie miesiące bywały dziwne, bo w wakacje wyjechał do rodzinnego miasta, żeby pomagać ojcu w firmie, więc widywaliśmy się tylko na weekendy, skoro ja pracowałam tutaj w pingwiniarni, jak nazywa (N)icePenguins Sydney, ale… wydawało mi się, że wszystko gra. Fakt, że od jakiegoś czasu niczego już między nami nie inicjował, tłumaczyłam tym, że oboje przychodzimy do mieszkania zmęczeni i po prostu wystarcza nam sama obecność tej drugiej osoby. Przychodziło mi do głowy, że po prostu… po prostu mu nie wystarczam, jednak starałam się to od siebie odpychać i nie panikować.
Jak widać, popełniłam błąd.
– Spanie na tak wysokim krześle raczej nie jest dobrym pomysłem – słyszę nagle gdzieś od strony korytarza i się wzdrygam. Kiedy unoszę wzrok, napotykam spojrzenie Rylana, którego mina rzednie. – Ty… płaczesz?
Ocieram szybko policzki, prostuję się i potrząsam głową.
– Coś mi wpadło do oka – kłamię.
Odwracam wzrok, a on przygląda mi się w ciszy. Łapię kubek, by zająć czymś ręce, i upijam łyk herbaty, po czym biorę się w garść.
– Jak szybko to działa? – rzucam.
– Co takiego?
– Ta trucizna, której mi tu dosypałeś. Bo jeszcze mnie nie powaliła, ale pewnie zostało mi niedużo czasu. W końcu Syd śpi, nie ma świadków…
Nie odpowiada, chyba nie łapie się na tę głupią zmianę tematu. Chyba na pewno, ponieważ w kolejnej chwili pyta niskim głosem:
– Co zrobił?
Przełykam z trudem ślinę.
– Kto?
– Dobrze wiesz kto. Co ci zrobił? Dlaczego przez niego płaczesz?
Wargi zaczynają mi drżeć.
– Mówiłam, że coś mi wpadło do oka.
Przysuwam laptop i udaję, że skupiam się na wyświetlonym artykule, ale Rylan nie daje się nabrać. Podchodzi bliżej, staje po drugiej stronie blatu, jeszcze zaczerwieniony po joggingu. Ma na sobie tę granatową bluzę, przez którą mnie obudził, i spodnie dresowe, a jak zwykle wygląda, jakby był gotów za chwilę wejść na czerwony dywan. Po prostu… chyba chodzi o to, że jest pewny siebie i zdaje się wszędzie umieć dopasować. A może nie dopasować, bo nie podporządkowałby się przecież czyimś zasadom. Gdy wchodzi do pomieszczenia, zwykle robi to jak właściciel, który powrócił po długiej nieobecności i czeka na ciepłe przywitanie.
– Nie chrzań, Winters – odzywa się. – Co zrobił Josh?
Wzruszam ramionami, nawet jeśli moje serce nieznacznie przyspiesza na jego pełen złości ton. Brzmi niemal… jakby się o mnie martwił.
– Po prostu pokazał mi swoją prawdziwą twarz.
– Uderzył cię? – pyta ostro.
Mrugam z zaskoczenia.
– Co? Nie. On… Mógłby to zrobić?
– Mógłby zrobić bardzo wiele rzeczy. Dlatego od początku ostrzegałem, żebyś mu nie ufała. Mówiłem ci to wiele razy, a ty i tak…
Zaciskam zęby. Tyle, jeśli chodzi o troskę.
– Łapię – przerywam chłodno. – Mówiłeś, ostrzegałeś, a głupia mała Selena i tak nie posłuchała. Jak zwykle miałeś rację. Gratuluję. Lepiej ci teraz?
Zatrzaskuję klapkę laptopa, zsuwam się ze stołka, a potem wylewam ze złością tę pieprzoną herbatę zrobioną przez niego i chcę ruszyć do pokoju, jednak Rylan staje mi na drodze.
– Zadałem ci pytanie.
– A ja na nie odpowiedziałam. Daj mi spokój i nie udawaj, że cię to obchodzi.
Łapie mnie za łokieć, nim udaje mi się go wyminąć.
– Obraził cię? Zerwał z tobą? Zdradził cię? – zaczyna wymieniać. Chyba przy trzecim pytaniu widzi na mojej twarzy odpowiedź, bo rozszerza oczy z niedowierzaniem i klnie. – Kurwa, zdradził cię? Wiedziałem, że jest idiotą, ale niby dlaczego miałby ciebie…
Znów czuję piekące łzy.
– Bo jestem głupia i naiwna, sam tak mówiłeś – szepczę.
– Ja nie…
Nie kończy, ponieważ przerywa mu wchodząca właśnie do pomieszczenia Sydney.
– Co się dzieje? Dlaczego tak wrzeszczycie od rana? – Przeskakuje wzrokiem między nami, a Rylan momentalnie mnie puszcza i się odsuwa. – Ry? Prosiłam cię, żebyś dał jej spokój i się nie wtrącał.
– Nie wtrącał? – powtarza Rylan. – Ten skurwiel ją zdradził. Może powinienem iść mu pogratulować i postawić kawę?
– Bardzo chętnie zobaczyłabym, jak zamiast tego dajesz mu w mordę, sama mam na to cholernie wielką ochotę, ale nie możemy.
– Niby kto tak powiedział?
– Rodzice – odpowiada z westchnieniem Sydney. – Przecież wiesz.
– Niech się przyjaźnią i robią interesy z Lloydami, mam to w dupie. Nie będę bezczynnie patrzył na to, jak ona przez niego płacze. – Otwieram usta z zaskoczenia, Sydney też wygląda na zdziwioną, a Rylan dodaje: – To twoja najlepsza przyjaciółka. Nie możemy pozwalać jej krzywdzić, zwłaszcza jemu.
Robi mi się cieplej na te słowa. Rylan chyba po raz pierwszy w życiu wydaje się wkurzony bardziej na kogoś innego niż na mnie i staje po mojej stronie. Nie wyśmiewa mnie ani niczego nie wypomina.
– I nie pozwolimy mu tego zrobić – przekonuje Sydney. – Dlatego Sel tu zamieszka, odetnie się od niego, a on nigdy więcej się do niej nie zbliży. To wszystko, co możemy zrobić. Jeżeli do niego pójdziesz, będziemy mieć problemy.
Bardzo źle by wyglądało, gdyby Rylan pobił Josha, którego jego rodzice traktują niemal jak drugiego syna. Podobnie ojciec i matka Josha uważają Ry’a i Syd za swoje przybrane dzieci. A że chłopcy dawniej się przyjaźnili, później znienawidzili z nikomu nieznanych powodów i nieustannie ze sobą rywalizują, ich rodziny wymusiły obietnicę, że nie będą sobie wchodzić w drogę i nie urządzą kolejnej bójki.
– Rylan… – zaczynam.
Przerywa mi jednak dzwonek do drzwi. Wszyscy spoglądamy w ich kierunku, a potem patrzymy na siebie, więc dostrzegam, jak na wargach Summersa pojawia się chłodny uśmiech.
– Nie muszę do niego iść. To on przyszedł do mnie.
– Rylan, stój!
Wołanie Sydney nie powstrzymuje go przed dotarciem do drzwi. Chłopak staje przy nich jako pierwszy i otwiera, nim my w ogóle przechodzimy do przedpokoju. Potem dobiega mnie pytanie wypowiedziane dobrze znanym głosem:
– Zawołasz Selenę?
Odpowiedzią Rylana jest popchnięcie Josha tak mocno, że ten spada z werandy i ląduje na betonowej ścieżce prowadzącej do domu. Syd klnie pod nosem, wybiegając na zewnątrz zaraz za bliźniakiem, który dopada podnoszącego się Josha i szarpie go za koszulkę.
– Ty parszywa kupo gówna, masz w ogóle czelność się tutaj pojawiać? – rzuca chłodno.
Josh próbuje go odepchnąć i udaje mu się, ponieważ Sydney doskakuje do nich i odciąga brata silnym ruchem. Oboje są wysocy, a przyjaciółka ma wprawę w bójkach z Rylanem, więc odsuwa go od mojego byłego.
– Ry, wracaj do środka – poleca.
Rylan zaciska wargi.
– On nie przekroczy progu tego domu. – Odwraca się do mnie. – Chcesz z nim w ogóle rozmawiać?
Widzę, że Josh zbiera się wreszcie z betonu i poprawia bluzę. Jako jedyna stoję na werandzie, obejmując się ramionami. Sam widok tego dupka sprawia, że znowu zbiera mi się na mdłości. Nie tylko w przenośni.
– Sel, daj mi chociaż pięć minut – prosi.
Kręcę głową.
– Wynoś się. Nie zmarnuję na ciebie już nawet sekundy.
Chcę wrócić do środka i pójść do łazienki, jednak nim robię drugi krok, Josh pojawia się przy mnie. Łapie moją dłoń, odwraca mnie do siebie gwałtownie i otwiera usta, ale nim się odzywa, wymiotuję mu prosto na ubranie i buty. Jako że wcześniej pozbyłam się prawie całej zawartości żołądka, teraz wyrzucam z siebie całą resztę razem z wypitą niedawno herbatą zaparzoną przez Rylana. Jego śmiech roznosi się po okolicy, gdy tylko kończę.
– Podsumowane – stwierdza.
Josh cofa się o dwa kroki, krzywiąc się i patrząc na swoją bluzę oraz sneakersy. Nie wypowiada nawet słowa, a ja wiem, że to oznacza nieuchronny wybuch za parę sekund. Chłopak zawsze wycisza się, kiedy jest wściekły, żeby później zacząć kląć na całe gardło. Nie czekam więc, aż to nastąpi, po prostu odwracam się na pięcie i wbiegam do domu, gdzie zamykam się w łazience. Wstrząsa mną kolejny dreszcz, jednak nie mam już czego zwrócić, dlatego jedynie siadam na zimnych kafelkach i kulę się przy muszli, licząc na to, że mój były zapamięta ten moment do końca życia. To obrzydzenie i wściekłość, które na pewno czuje.
Gdyby zwielokrotnił to milion razy i jeszcze wbił sobie tępy nóż w serce, wiedziałby, co w tej chwili przeżywam.
*
Kiedy wychodzę z łazienki, Syd i Rylan krzątają się po kuchni, a w tle gra muzyka puszczona z głośników umieszczonych pod sufitem tu oraz w salonie. Zdaje się, że to Demons od Imagine Dragons, których Summersowie uwielbiają. Ja zresztą też, w zeszłym roku byliśmy razem na ich koncercie i bawiłam się świetnie, nawet mimo przytyków Rylana, że z moim wzrostem pewnie niewiele widzę przez tłum. Widziałam wystarczająco, a słyszałam wszystko i to było najważniejsze.
– O, hej, wszystko dobrze? – rzuca Sydney na mój widok. Wsypuje właśnie płatki do miski, do której nalewa później mleka, i przysiada przy blacie. – Zaparzyłam ci herbatę i mamy elektrolity, powinnaś uzupełnić. W szafce przy lodówce są saszetki. Podasz, Ry?
Chłopak spogląda na nią znad własnej miski pełnej kulek czekoladowych.
– A wyglądam jak służący?
– Wyglądasz jak kretyn, ale nie to jest tematem rozmowy. Podaj saszetki. Już.
Przygryzam wargę, gdy Rylan wstaje z westchnieniem i sięga na najwyższą półkę szafki wiszącej przy lodówce. Do tego wyjmuje szklankę, do której nalewa wody i wsypuje zawartość saszetki.
– Połykać chyba umiesz? – pyta, odwracając się do mnie.
– Jezu, Rylan – odzywa się Sydney.
Summers napina ramiona, chyba orientując się, jak idiotycznie i dwuznacznie to zabrzmiało.
– Połykać napój – uzupełnia, patrząc na siostrę. – Nie chcę nawet wiedzieć, o czym ty pomyślałaś, zboczona wariatko. – Kręci głową i podsuwa szklankę po blacie w moim kierunku. – A ty po prostu to wypij.
Podchodzę bliżej. Jestem przyzwyczajona do ich przepychanek, dlatego nie robią na mnie wrażenia. Sama mam za sobą wiele kłótni z siostrą i wiem, jak to bywa między rodzeństwem. Choć Syd i Rylan czasami przechodzą samych siebie w tej kwestii.
– Ja… dziękuję. Ale chyba najpierw musiałabym posprzątać na ganku…
– Już się tym zajęłam – przerywa Sydney. – Na spokojnie. Większość rzygów i tak wylądowała na Joshu. Piękny widok. Musimy to powtórzyć też z tą jego zdzirą, co ty na to?
Rumienię się z zażenowania, łapiąc szklankę.
– A może nie?
– Daj spokój. To było najlepsze podsumowanie, jakie mogłaś mu zafundować. Tylko na koniec zapomniałaś dodać liścia, więc zrobiłam to za ciebie, gdy zaczął wyklinać.
– Przecież mówiłaś, że nie możecie mu nic zrobić.
Syd wzrusza ramionami.
– Mówiłam, że Ry nie powinien do niego iść ani dać mu w mordę, bo wiem, jak by się to skończyło. Po mojej interwencji ślad zaraz zniknie.
Uśmiecham się do niej lekko, wypijam elektrolity, a po odstawieniu szklanki przyglądam się przez chwilę Summersom. Chociaż to bliźniaki, nie są do siebie za bardzo podobni. Ona blondynka, on brunet. Ona ma zielone oczy, on szare. Jej rysy są łagodne, jego dość ostre. Serio niewiele ich łączy. Nawet jeśli oboje są wysocy, to Rylan i tak góruje nad siostrą, no i jest postawny, a ona drobna. Gdyby nie pokazali mi kiedyś dokumentów z datą urodzenia i nie poznałabym ich rodziców, chyba nie uwierzyłabym, że to w ogóle rodzeństwo.
– Jeśli chcesz jeść, to płatki są w szafce, a mleko w lodówce. Moich nie dostaniesz, więc się tak na nie nie patrz – odzywa się Rylan, wyrywając mnie z zamyślenia. – I nie siadasz obok. Nie będę ryzykował.
– Czasami już zapominam, jaki z ciebie palant, ale wtedy się odzywasz – odpowiadam. Wstawiam szklankę do zmywarki, po czym przysiadam z kubkiem herbaty przy blacie. – Nie będę nic jeść. Nie planuję kraść ci jedzenia. Chciałam zwyczajnie podziękować.
Wydaje się zaskoczony i nie odpowiada, a ja ciągnę:
– Wam obojgu. Dzięki, że mi pomogliście z… z nim. Ja… – Spuszczam wzrok. – Przepraszam, że stawiam was w takiej sytuacji, bo wiem, że wasi rodzice i rodzice Josha…
– Nie mają z tym nic wspólnego – przerywa Sydney. – Nie chcemy ich w to mieszać, dlatego nie mogłam pozwolić Rylanowi na pobicie tego sukinsyna, bo wtedy zrobiłby się między nimi kwas, ale to nie znaczy, że będziemy się tylko przyglądać, Sel. Skrzywdził cię. Nie pozwolę na to ponownie, nieważne czyim synem jest, okay?
W oczach stają mi łzy.
– No i od teraz będę jeszcze dokładniej prześwietlać facetów, którzy chociaż pomyślą o umówieniu się z tobą – dodaje przyjaciółka. – Nie dam się do ciebie zbliżyć kolejnemu dupkowi.
– Na razie możesz odetchnąć, nie zamierzam się znowu pakować w żaden związek.
– Nie od razu – przyznaje Sydney. – Ale jak zapomnisz o tym sukinsynie, to najpierw pozwolisz mi sprawdzić potencjalnych kandydatów, zanim w ogóle o nich pomyślisz w ten sposób, jasne?
Parskam lekko.
– Mamy umowę.
Nie dorzucam, że nie wyobrażam sobie po raz kolejny dopuścić kogoś do siebie tak blisko, by jedna jego decyzja mogła mnie rozbić od środka. Chociaż staram się trzymać w kawałku, jestem tym wszystkim przytłoczona, a kac nie pomaga. I tak bardzo potrzebuję porozmawiać z mamą. Usłyszeć, że sobie poradzę. Skoro ona dała radę po tylu latach małżeństwa podnieść się po zdradzie ojca, ja po półtorarocznym związku też chyba jakoś dam, prawda? Tyle że mama ma dziś popołudniową zmianę. O tej godzinie na pewno śpi, a później wyjdzie do pracy. Nie chcę zepsuć jej dnia takimi wiadomościami.
– Dobra, a teraz musimy omówić ważne sprawy – odzywa się Syd, przywracając mnie do rzeczywistości. – Nie możesz wiecznie spać na materacu, czyli trzeba kupić ci łóżko. I jakieś szafy, komody, coś, bo te ze schowka damy do przedpokoju albo piwnicy. Trzymamy tam jakieś przejściowe ubrania i inne takie, więc nie będą stać u ciebie…
Rylan odchrząkuje, a przyjaciółka milknie.
– Co? Dalej zamierzasz zgłaszać jakieś sprzeciwy?
– Nie. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy regały też zamierzasz stamtąd wystawić na korytarz, czy może od razu wywalić.
Sydney przewraca oczami.
– Regały zostaną, zajmują jedną ścianę. Reszta pokoju będzie w całości dla Sel. No, chyba że chcesz je zabrać do siebie.
– Gdybym miał na nie miejsce, nie postawiłbym ich w schowku.
– To już nie schowek, tylko pokój Seleny.
– Przed chwilą sama powiedziałaś, że schowek – zauważa Rylan.
Sydney zaciska w powietrzu palce, jakby dusiła go na odległość.
– Przysięgam, że kiedyś zrobię ci krzywdę, Ry. – Kręci głową. – Okay, wracając. Regały muszą zostać, bo on nie przetrwałby bez swojej kolekcji, ale jakoś to przeżyjesz, prawda? Nadal powinno być miejsce na twoje łóżko, komodę i szafę. Tylko nie zmieści się żadne biurko, ale jeśli będziesz potrzebować, będziesz mogła pracować tutaj przy blacie, w salonie albo nawet u mnie, dobra?
Przytakuję.
– Ja… tak, jasne. Dziękuję.
– Pojedziemy dzisiaj wybrać jakieś łóżko i… ooo, wiesz co? Może od razu odmalujemy ci ten pokój, kupimy nowe zasłony i ozdoby. Widziałam ostatnio takie świetne niebieskie firanki i od razu pomyślałam, że się w nich zakochasz, bo to twój ulubiony kolor. I wybierzemy jakąś jasną farbę, do tego musimy dokupić lepsze żarówki, żeby nie było tam za ciemno…
– Syd – wtrącam niepewnie, gdy zaczyna się nakręcać.
Unosi brwi.
– Co?
– Ja… to wszystko brzmi świetnie i w ogóle, ale nie jestem pewna, czy stać mnie chociaż na łóżko, okay? Zapłaciłam już w tym miesiącu czynsz i miałam parę wydatków, więc nie bardzo mogę sobie pozwolić na takie rzeczy, zwłaszcza że muszę dać wam też kasę za pokój.
Głupio mi się do tego przyznawać, bo ona i Rylan nie miewają takich problemów. Ich rodzice są bogaci, ten dom w sumie należy do nich, dlatego Summersowie nawet nie płacą dodatkowo czynszu, tylko wydają pieniądze na codzienne potrzeby, no i rachunki. Ja muszę pracować, żeby się utrzymać, bo odciążam w ten sposób mamę. Chociaż dostałam od niej i od ojca kasę na studia, którą odkładali, jeszcze gdy byli małżeństwem, to nie wystarczyłoby tego i dla mnie, i dla Mae, gdybym nie znalazła już na drugim roku roboty. Nawet teraz nie wiem, czy siostra nie będzie musiała pomyśleć o czymś podobnym. A jeżeli chcę później kontynuować naukę… Powinnam oszczędzać, inaczej czekają mnie cholerne kredyty studenckie.
– Och, to nic takiego – zapewnia Sydney. – Kupię wszystko, a czynszem na razie…
– Nie.
Milknie po mojej stanowczej odmowie i otwiera usta.
– Sel…
– Nie, Sydney – powtarzam. – Nie możesz mi wszystkiego kupić. Dziękuję, ale nie będę na tobie żerować, dobra? Jakoś ogarnę sobie rzeczy. Po kolei te najpotrzebniejsze.
– Przecież to naprawdę nie problem – protestuje przyjaciółka.
Nie rozumie, że czuję się wystarczająco głupio z tym, że zwalam im się na głowę, choć jej brat nie jest z tego zadowolony. Do tego mam jeszcze dostać od nich dosłownie wszystko i wstydzić się każdego dnia, że robią mi taką łaskę? Nie chcę tego.
– Wszystkie sprzęty i meble w domu były kupowane przez naszych rodziców, no i zostaną tutaj też, jak skończymy studia, więc skoro już meblujemy ostatni pokój, zrobimy to tak, żeby po nas można było go normalnie wynająć. Nie będziemy wtedy kupować wszystkiego od nowa, dlatego bez sensu, żebyś ty ogarnęła meble. Po wyprowadzce musiałabyś je zabrać, a chyba tego nie chcesz? – wtrąca rzeczowym tonem Rylan, wstając od blatu. – Tylko nie trzeba go odświeżać, przecież był malowany rok temu. Po prostu ogarniemy wyposażenie.
Łapie swoją miskę i odwraca się, by schować ją do zmywarki, po czym dorzuca:
– A czynsz za pokój zapłacisz normalnie w przyszłym miesiącu. Nie rób tego z góry, bo nigdy nie wiesz, czy cię stąd nie wykopię, jeśli będziesz zajmować łazienkę tyle czasu co Sydney. Nie wymagamy kaucji. – Wyjmuje telefon z kieszeni spodni dresowych, zerka na ekran i marszczy czoło. – Muszę wziąć prysznic i coś sprawdzić, więc możemy jechać za jakąś godzinę do meblowego, a potem po twoje rzeczy. Tylko ogarnij swój żołądek.
Po tych słowach kieruje się do łazienki, jakby sprawa była załatwiona, a ja wpatruję się w zamknięte przez niego drzwi przez dłuższą chwilę. Chyba jestem w lekkim szoku. Czy on z własnej woli zamierza ze mną jechać na zakupy i pomóc mi w przeprowadzce?
– Kazałaś mu być miłym, bo jestem w rozsypce? – pytam Sydney.
Potrząsa głową.
– Kazałam mu tylko nie być fiutem, ale nie gadałam z nim o przeprowadzce. Sama jestem w szoku. – Wzrusza ramionami. – No ale to dobrze. Same byśmy nie ogarnęły wszystkiego, a Nick dziś umiera po imprezie.
– Ta, znam to uczucie – mamroczę.
Przyjaciółka chichocze.
– No ale nie powiesz, że choć raz w życiu kac ci się na coś nie przydał.
– Nie przypominaj mi.
Sydney szczerzy zęby.
– Najlepsze rozpoczęcie ranka ever – stwierdza.
Popijam herbatę.
– Jesteś wredna. Nie wiem, czy to wprowadzenie się to dobry pomysł.
– No co ty, świetny pomysł! Tylko jeśli następnym razem będziesz planowała zwymiotować na byłego, to ostrzegaj, nagram to i…
– Zmieniłam zdanie – przerywam. – Idę obejrzeć oferty pokojów w okolicy.
Dobiega mnie parsknięcie. Potem Syd zeskakuje z krzesła, chowa swoją miskę i odwraca się do mnie, poruszając brwiami.
– Nie znajdziesz tak wspaniałych współlokatorów jak my.
– Ale nadal mówimy o wyśmiewającej się z mojej wpadki dziewczynie i jej bracie, który wparował mi dzisiaj o siódmej rano półnagi do pokoju, żeby typowo zachować się jak palant?
Sydney mruga.
– Wparował ci do pokoju o siódmej? Półnagi?
– Szukał tej swojej bluzy do biegania – odpowiadam. – I mnie obudził. Dlatego to wyniesienie szafy jest dobrym pomysłem.
– Znajdę ci też klucz do drzwi, nie martw się.
Unoszę lekko kącik ust.
– Dziękuję, Syd. Kocham cię.
Puszcza do mnie oko.
– Ja ciebie też.
Mój telefon wibruje, więc wyciągam go z kieszeni i dostrzegam wiadomość od siostry. To jakieś zdjęcie. Nim jednak je otwieram, ekran gaśnie, a ja zauważam informację o wyładowanej baterii i wzdycham.
– Mogę pożyczyć ładowarkę? – pytam, wskazując na tę leżącą przy gniazdku na blacie.
– Pewnie – odpowiada Sydney, nie odrywając wzroku od wyjętej właśnie komórki.
Wstaję więc, podłączam telefon i po chwili sprawdzam fotkę. Siostra wysłała mi zdjęcie książki z pytaniem, czy polecam. To fantasy, które czytałam już dawno, ale Meave dopiero parę tygodni temu zaczęła porządkować kartony z moimi książkami i znajdować ukryte skarby. Chciała w razie czego sobie coś pożyczać i zabierać ze sobą do akademika, na co się zgodziłam. Przy wyprowadzce do Josha zabrałam z domu wszystko, oprócz książek, bo na nie niestety nie mieliśmy wystarczająco miejsca, a ja i tak zdążyłam stworzyć małą kolekcję na pierwszym roku studiów, którą musiałam przenieść ze sobą. Nie wiem, czy tutaj znajdę na nią przestrzeń, skoro w moim przyszłym pokoju stoją już regały Rylana.
– Jedzenia nie kradniesz, ale ładowarki już tak? – słyszę nagle.
Rylan wchodzi właśnie boso do kuchni, przecierając mokre po prysznicu włosy ręcznikiem.
– Co? Sydney pozwoliła mi ją pożyczyć – odpowiadam.
Chłopak wskazuje na leżącą kawałek dalej, dokładnie taką samą ładowarkę. Dopiero po sekundzie dostrzegam, że tamta ma czerwoną końcówkę, która je odróżnia.
– Ta jest mojej siostry, a ta należy do mnie.
– Och, ja…
Chcę mu ją oddać, ale macha ręką i podłącza swój telefon pod ładowarkę Sydney.
– Powinienem się chyba przyzwyczajać do dwóch współlokatorek – stwierdza, uśmiechając się krzywo.
– Dasz radę, bądź dzielny – odzywa się Syd. – Teraz moja kolej na prysznic. Nie pozabijacie się w tym czasie, nie?
– Niczego nie obiecuję – mówimy równocześnie.
Przyjaciółka znika w łazience, a w kuchni zapada cisza. Rylan pisze coś w telefonie, opierając się o szafkę, a ja przyglądam mu się w milczeniu.
– Coś nie tak? – pyta.
Kręcę głową.
– Nie. Ja tylko… Dzięki, Ry.
Jego oczy nieznacznie rozbłyskują.
– To pierwszy raz, gdy użyłaś tego zdrobnienia, a ja nawet nie wiem, za co dokładnie dziękujesz.
– Za… za wszystko. Że nie wyśmiałeś tego, że mnie zdradził. Że chciałeś mnie bronić. Że zgodziłeś się w końcu, żebym się wprowadziła i chcesz pomóc w przeprowadzce z własnej woli. I za herbatę.
Kącik jego ust wędruje nieznacznie w górę.
– Nie ma za co. – Uśmiecham się, a wtedy dodaje: – Pingwinku.
Przymykam powieki.
– Jak ty mnie wkurzasz, Summers.
– I wzajemnie, Winters.
Nie cierpię robić zakupów z Sydney. Chociaż przyjeżdżamy do sklepu jedynie po łóżko i szafę, to zanim docieramy do odpowiedniego działu, mijamy mnóstwo innych rzeczy, które przyjaciółka ogląda i do których wzięcia namawia mnie i Rylana. Na szczęście tym razem to on hamuje jej zapędy, a nie muszę tego robić sama. Inaczej ciągnęlibyśmy za sobą już dziesięć wózków wypełnionych ozdobami do domu, ogrodu i statku kosmicznego.
– Oooch, spójrz – rzuca Syd. – Śliczne!
Wskazuje na miękkie, puchate poduszki leżące na pierwszym z łóżek. Uwielbiam takie. Mam chyba z dziesięć podobnych i…
– Co jest? – pyta Syd, gdy mina mi rzednie.
– Uświadomiłam sobie, że muszę kupić też pościel i… wszystko. A tak bardzo lubiłam moje poduszkowe imperium.
– Ty… Cholera. Fakt. Lepiej, żebyś nie dotykała niczego, co ten dupek mógł… – Syd krzywi się z obrzydzeniem. – Ogarniemy wszystko. I odbudujemy twoje imperium.
Kręcę głową.
– Nie. Po prostu… Weźmiemy najpotrzebniejsze rzeczy. Nic więcej.
– Sel, ustaliliśmy przecież, że to nasi rodzice…
– Płacą za wyposażenie pokoju, a nie za moje poduszki – ucinam. – Już i tak cholernie mi głupio przez to wszystko, nie będę was naciągać. Łóżko i meble zostaną w pokoju po tym, jak się wyprowadzę, ale pościel i tak dalej nie, prawda? Więc to kupię sobie sama.
Widzę, że chce jeszcze protestować, jednak wskazuję szybko na łóżko znajdujące się kawałek dalej. Ma drewniany zagłówek, jest proste, pojedyncze, no i dostrzegam jego cenę, która nie zwala z nóg. Powinno być super, niewiele mi zresztą trzeba.
– Może to weźmiemy?
– No ty się może na tym zmieścisz, ale lokator, który będzie po tobie, niekoniecznie – komentuje Rylan.
Przez to, że milczał jakiś czas, kompletnie zapomniałam, że za nami idzie.
– Nie każdy jest takim wieżowcem jak ty – stwierdzam.
– I nie każdy jest pingwinem – odgryza się. – Proponuję raczej to.
Podążam za jego spojrzeniem i dostrzegam większe, szersze łóżko z wyściełanym wezgłowiem. Już na pierwszy rzut oka wydaje się wygodniejsze niż poprzednie, w dodatku mogłyby się tu zmieścić dwie osoby, gdyby leżały blisko.
– Jest za duże do tego pokoju – protestuję, gdy widzę cenę, i to bez materaca.
– Zmieści się – oznajmia Sydney, czytając informacje dotyczące łóżka. – Nawet zostanie miejsce, żeby przejść między nim a regałami. I weźmiemy wygodny materac, taki jak mój, bo zawsze mówiłaś, że go uwielbiasz, jak u mnie siedziałyśmy.
Próbuję protestować, ale decyzja najwyraźniej zostaje podjęta, o czym Syd informuje pracownicę sklepu, która pojawia się, jakby tylko czekała na sygnał. Przekonuję samą siebie, że argument Rylana to nie tylko przytyk do mojego wzrostu, a też trafna uwaga. Dlatego odpuszczam i sama przechodzę wybrać kołdrę, dużą poduszkę oraz pościel. Nie szaleję, tym razem to ja płacę i biorę najzwyklejsze rzeczy. Później zdaję się na zdanie Summersów przy oglądaniu mebli. Jako że przed wyjazdem Ry mierzył pokój, uznają, że mogą wziąć większą komodę, a do tego wolnostojącą szafę. Syd dba, by pasowały kolorystycznie do ścian i regałów. W końcu Rylan rozmawia z pracownicą na temat dostawy i montażu, a potem opuszczamy sklep jedynie z moimi zakupami.
– Nie mogę się doczekać, aż to dostarczą! – stwierdza Sydney w drodze do samochodu.
– Ale wiesz, że to nie ty będziesz na tym spać ani…
– Zamknij się, Rylan – przerywa, łapiąc mnie pod łokieć. – Teraz lecimy po twoje rzeczy.
Wzdycham cicho. Na samą myśl o powrocie do tamtego mieszkania znów mi niedobrze. Ból głowy nieco odpuścił i nie czuję się tak fatalnie jak wcześniej, lecz naprawdę nie chcę spotkać ponownie Josha.
– A możemy… – zaczynam, gdy docieramy już do auta, które Rylan otwiera. – Poczekać godzinę, aż Josh wyjdzie? Był dziś umówiony ze swoją mamą na lunch i na pewno tego nie odwoła, więc… To znaczy jeśli macie jeszcze czas i…
– W sumie napiłbym się kawy – odzywa się Rylan. – I znam taką jedną dziewczynę, która ma zniżki w pingwiniarni, więc…
Spoglądam na niego z wdzięcznością. Wiem, że od jutra pewnie znów wrócimy do tego, co było, ale w tej chwili doceniam, że mam go po swojej stronie.
*
Wracamy do domu zapakowanym po brzegi samochodem. Dzięki wizycie w kawiarni zdobyłam puste kartony, które wykorzystaliśmy na książki i różne drobiazgi, a ciuchy spakowaliśmy do wziętych walizek i toreb. Udało nam się zmieścić wszystko za jednym razem. Nie zabrałam poduszek, które wypełniłyby całe wnętrze, tylko je spaliłam – w kabinie prysznicowej, bo mimo wszystko nie chciałam puścić tego miejsca z dymem. Po prostu w ramach zemsty popiół rozsypałam w szufladach i pościeli Josha.
– O, idealnie – mówi Rylan, zatrzymując samochód na podjeździe. Zerka w lusterka, a ja odwracam się ze swojego miejsca z tyłu i patrzę na dom znajdujący się naprzeciwko. A raczej na dwóch chłopaków, którzy myją przed nim auta. – Załatwię nam pomoc w wynoszeniu mebli z pokoju Seleny.
Wysiada i kieruje się do sąsiadów, a ja spoglądam na Sydney.
– To jego koledzy z drużyny, są na drugim roku i wprowadzili się tu na początku semestru.
– We dwóch?
Przyjaciółka wyskakuje na zewnątrz, a ja robię to zaraz po niej.
– Nie, z dziewczyną jednego z nich. Nie wspominałam ci? Urządzali parapetówkę dwa tygodnie temu i dostaliśmy z Ry’em zaproszenie, więc nieco lepiej ich poznałam. Wydają się w porządku. – Wskazuje na stojącego bliżej bruneta. – To Caleb, a ten jasnowłosy to Dennis. Jego dziewczyna ma na imię Liza. Rylan gadał z nią chyba o książkach, bo też uwielbia fantastykę, jak wy.
– No to może się dogadamy – stwierdzam.
Przechodzimy do bagażnika, z którego wyjmujemy pierwsze kartony. Są cholernie ciężkie, bo po brzegi wypełnione książkami, dlatego ruszamy szybko z Syd do domu. Na razie zostawiamy rzeczy w salonie. Po chwili dołączają do nas Rylan i jego koledzy, którzy pomagają w przenoszeniu oraz opróżnianiu szaf, by można je było wynieść. Do tego bliźniaki ogarniają miejsce w piwnicy na nieużywane rzeczy i w przedpokoju, aby tam ustawić jeden mebel.
Na tym mija nam całe popołudnie. Sprzątamy, rozmawiamy i śmiejemy się, gdy ktoś powie żart. Zwykle jest to Dennis, który narzeka na to, jak ciężkie okazują się meble. Muszą je znosić po schodach, więc mu się nie dziwię.
– Kurwa, to też z ołowiu, a nie z drewna – rzuca. – To znaczy… ojejku, jakie ciężkie.
Podnoszą właśnie z Rylanem starą komodę zastawioną wcześniej szafą, a Sydney i ja zaczynamy się śmiać.
– Zastąpić cię? – pyta przyjaciółka.
Dennis prycha.
– Mnie się nie da zastąpić.
Jego kumpel parska, my także. Podoba mi się to poczucie humoru. Dzięki temu wszystkiemu zapominam o wydarzeniach z wczoraj i porannej wizycie Josha. Kac też całkowicie odpuszcza, dlatego gdy zamawiamy po robocie jedzenie, odważam się spróbować kawałek pizzy bez dodatków. Syd je tylko taką, przez co zawsze nazywam ją dziwaczką, ale dziś akurat to okazuje się zbawienne.
W końcu sąsiedzi wychodzą, bo Dennis musi odebrać skądś swoją dziewczynę, a Caleb jest umówiony z własną, która tu nie mieszka. Zostajemy znów we trójkę w salonie, otoczeni kartonami i torbami.
– Jutro zrobię ci miejsce w szafce w łazience – odzywa się Sydney, opierając głowę o moje ramię. – A z szaf w przedpokoju możesz korzystać już teraz. Masz coś, co chciałabyś wynieść do piwnicy?
– Nie, raczej nie.
Przytula mnie lekko.
– Dobra. To na razie zabierzesz sobie do pokoju to, co ci potrzebne na co dzień, a jak w środę przywiozą meble, to ogarniemy resztę.
Obejmuję ją.
– Mhm.
– Też masz ochotę na lody? – pyta.
– Nadal sprawdzam, czy byłam gotowa na pizzę. Nie będę przesadzać – odpowiadam.
Sydney się śmieje.
– Racja. A ty, Ry? – rzuca. – Należy ci się. Oddam ci nawet moje karmelowe.
Chłopak łapie się za serce.
– Naprawdę? Musisz być serio zmęczona. Chyba majaczysz. – Patrzy mi w oczy. – Szybko, trzeba z nią jechać do szpitala.
Chichoczę.
– Myślę, że już za późno, i tak nie pomogą.
– Ej, po czyjej ty jesteś stronie? – oburza się Sydney.
Potem przynosi z zamrażarki pudełko lodów karmelowych dla Rylana i mały kubeczek czekoladowych dla siebie. Włącza też telewizor, więc w pomieszczeniu rozlega się muzyka z jakiegoś programu. Jej brat jęczy głośno i rzuca w nią poduszką, przed którą ją ratuję. Łapię ją i podsuwam sobie za głowę, a Syd rozważa, jaki serial włączyć, gdy jej telefon zaczyna dzwonić. Zerka na ekran i podrywa się na nogi.
– To Nick. Zaraz wracam.
Znika w swoim pokoju znajdującym się tuż za salonem, a ja podciągam kolana pod brodę i obejmuję się ramionami. Siedzący na fotelu naprzeciwko Rylan przygląda mi się jakimś nieobecnym spojrzeniem, podjadając lody.
– Coś nie tak?
– Hm? – Otrząsa się. – Masz sos pomidorowy nad wargą.
Unoszę dłoń i ocieram skórę, a on wyjmuje telefon. Robię to samo, zapada między nami cisza, ale nie jest tak niezręczna, jak sądziłam, że może. Mimo że za sobą nie przepadamy, Rylan naprawdę mi dziś pomógł, a to wiele znaczy. Właściwie to nie spodziewałabym się po nim aż takiego wsparcia. Nie sądziłam, że… że może mi je tak okazywać. To miłe.
– Muszę zajrzeć do Nicka – mówi Syd, kiedy pojawia się ponownie w salonie. – Chyba męczy go nie tylko kac, ale czymś się zatruł, więc skoczę do apteki i spróbuję go ogarnąć. Obiecajcie, że gdy wrócę, dom będzie stał, a wy oboje będziecie oddychać.
Przewracam oczami.
– Bardzo mi pomógł, przecież dzisiaj go jeszcze nie zamorduję – oznajmiam.
– Nie po to zamówiliśmy meble, żeby szukać od nowa współlokatorki – stwierdza Rylan.
Sydney wzdycha ostentacyjnie.
– Życie byłoby prostsze, gdybyście się po prostu zaczęli dogadywać, wiecie?
– Spróbujemy – odpieram lekko. – Gdy wrócisz, będziemy już objadać się lodami w maseczkach na twarzach i ze świeżo pomalowanymi paznokciami. Co ty na to, Ry? Mam takie śliczne różowe kolory!
Rylan patrzy na mnie jak na wariatkę.
– Syd, pomyliłem się. To nie ciebie trzeba zabrać do szpitala. To ona oszalała.
Przyjaciółka się śmieje i przechodzi do przedpokoju, gdzie łapie kurtkę i buty. Informuje, że bierze auto brata, chwyta kluczyki z komody i wychodzi, nim ten zaprotestuje. Śmieję się z jego miny, aż zaczynam się krztusić, co brzmi jak kaszel, więc chłopak od razu rzuca:
– A mówiłem ci, żebyś nie chodziła boso po drodze w środku nocy, bo będziesz chora.
– Jak się po prostu zakrztusiłam!
– Tak jak po prostu zgubiłaś w nocy buty? – kpi.
– Zdarza się najlepszym, ale co ty możesz o tym wiedzieć.
– Na pewno więcej niż ty, pingwinku.
Mrużę powieki.
– Okay, zaczynasz przeginać z tym głupim przezwiskiem. Jeśli nie przestaniesz…
W jego oczach błyszczy wyzwanie. Uśmiecha się leniwie.
– To co zrobisz?
– Zabiorę ci te lody. To ja was w nie zaopatruję, a ty chyba jednak nie zasłużyłeś.
Rylan wpakowuje sobie z premedytacją kolejną porcję do ust.
– Ach tak? I co dalej?
Zrywam się z kanapy, a chłopak skacze na równe nogi i zaczyna uciekać. Nie pozostawia mi żadnego wyboru, po prostu ruszam za nim przez salon, gdy próbuje zwiewać, jedząc dalej te cholerne karmelowe lody.
– Tchórz z ciebie, Summers! – wołam. – Boisz się mnie?
Rylan chowa się za kanapą, a ja staję naprzeciwko.
– Boję? – pyta. – W sumie trochę. Nie wiedziałem, że pingwiny bywają takie szalone.
W kolejnej sekundzie rozszerza oczy w szoku, kiedy wchodzę na kanapę, przeskakuję przez oparcie i dopadam go, aż oboje upadamy na podłogę. Pudełko i łyżeczka wypadają mu z rąk, gdy łapie mnie w talii, a później jęczy głucho, bo uderzam kolanem w jego udo.
– Cholera, Winters, odbiło ci?
– Jak na takiego wspaniałego i silnego sportowca, bardzo łatwo powalić cię na podłogę – kpię. Siadam na jego biodrach i przechylam nieco głowę. – Aż wstyd, że taka mała dziewczyna jak ja…
Piszczę, kiedy chwyta mnie nagle i przekręca nas tak, że ląduję na plecach. Moje serce zaczyna wybijać szybszy rytm, bo chłopak unieruchamia mi ręce nad głową.
– Mówiłaś coś… – Nachyla się do mojej twarzy i dodaje: – Pingwinku?
Szarpię się pod nim ze złością, co wywołuje u niego tylko większe rozbawienie.
– Puszczaj.
– Albo? – pyta.
– Albo zacznę krzyczeć o pomoc.
– Uważasz, że potrzebujesz pomocy, by sobie ze mną poradzić?
Wpatruje się w moje oczy, a ja przestaję się wyrywać.
– A kto nie potrzebuje? Jesteś kompletnym świrem.
– Ja? To ty się na mnie rzuciłaś – odpowiada. – Nie spodziewałbym się tego nawet po tobie.
Wydymam wargi.
– Lubię zaskakiwać, Summers.
Rylan zsuwa spojrzenie, a później wraca nim szybko do moich oczu i odchrząkuje.
– Co ty nie powiesz – mamrocze.
Podnosi się powoli, po czym wyciąga dłoń, by pomóc mi wstać. Przyjmuję ją, otrzepuję ubranie, a on zabiera puste pudełko z podłogi i przechodzi do kuchni. Wtedy czuję wibrację telefonu, dlatego wyjmuję go z kieszeni. Gdy dostrzegam, że to SMS od mamy, coś ściska mnie nieznacznie w klatce piersiowej.
– Skoczę pod prysznic i się położę, bo jestem wykończona – mówię Rylanowi, wstukując wiadomość do mamy, że zadzwonię za dziesięć minut. – Chyba że chcesz iść pierwszy?
– Jeśli nie będziesz tam siedzieć trzy dni, to możesz iść – odpowiada.
Kiwam głową i robię dwa kroki, a potem przystaję przy ścianie i odwracam się jeszcze do chłopaka.
– Ry?
Łapie właśnie karton po pizzy i spogląda na mnie pytająco.
– Tak?
– Nie właź mi jutro o siódmej do pokoju, bo utopię cię w twojej łodzi podwodnej.
Odprowadza mnie jego śmiech.