Uzupełniasz mnie - Agata Polte - ebook
NOWOŚĆ

Uzupełniasz mnie ebook

Agata Polte

4,5

3188 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Millie Marshall rozpoczyna drugi rok studiów. Dziewczyna uwielbia fotografię i właśnie tej pasji planuje w pełni się poświęcić. Jeszcze bardziej motywuje ją fakt, że na uczelnię przyjeżdża jeden z najznamienitszych artystów z tej dziedziny, który ma prowadzić zajęcia również w jej grupie.

 

Przyszłość Millie rysuje się w jasnych barwach, aż niespodziewanie zaczynają pojawiać się sygnały zwiastujące nadchodzącą burzę…

 

Na drodze dziewczyny staje Blake Nicholson, przyjaciel jej starszego brata. Chłopak, którego od dawna próbowała wyrzucić z głowy. W dodatku właśnie przeniósł się na ten sam uniwersytet, co może oznaczać wyłącznie kłopoty. 

 

Blake kiedyś był dla niej bardzo ważny, lecz złamał jej serce, a teraz mają zamieszkać pod jednym dachem. Poza tym szybko okazuje się, że nie jest to jedyny problem Millie…

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                               Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 528

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (209 ocen)
141
47
15
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DML98

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia, która porusza trudne tematy. Uwielbiam styl pisania autorki. Nigdy nie zawiodłam się na żadnej z jej książek. Kocham i bardzo polecam❤
90
Magdalena_lena233

Nie oderwiesz się od lektury

Historia w stylu autorki, wciągająca z lekkim dramatem. Podoba mi się to, że autorka wplata historię w ten sam uniwersytet, bary, jezioro - czuje się taką spójność z miejscami. Z niecierpliwością czekam na kolejne historie.
80
NaviKika

Nie oderwiesz się od lektury

szkoda ze tak szybko się skończyło. Pochłonęłam ta książkę momentalnie. choć wszystkie książki Agaty czytam dość szybko. jedna z najlepszych pisarek.
70
ulatomasik

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle Agata Polte nie zawiodła 😊 Czytając tę książkę trochę się pośmiałam, trochę popłakałam. Oczywiście nie mogło zabraknąć tajemnicy, a ostrzeżenie z początku książki trochę namieszało w moich teoriach. Z trudem się powstrzymałam, żeby przeskoczyć kilka rozdziałów do przodu, aby sprawdzić co się stanie.. Z całego serca polecam ❤️ lecę czytać inne książki Agaty! 😉
70
saralaskowska24

Nie oderwiesz się od lektury

Moja ulubiona autorka więc nie mogło być inaczej jak najwyższa ocena. Świetna historia. Uwielbiam Pani styl pisania. Gratulacje kolejnej udanej premiery!
70



Copyright © for the text by Agata Polte

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Sara Szulc-Przewodowska, Martyna Góralewska, Wiktoria Garczewska

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Druk i oprawa: Abedik S.A.

ISBN 978-83-68402-40-7 Wydawnictwo NieZwykłe ·Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Ostrzeżenie:

Ostrzeżenie zawiera spojlery dotyczące treści.

W książce pojawiają się wątki gaslightingu, molestowania, wykorzystywania seksualnego oraz zostają poruszone takie związane z przemocą, problemami rodzinnymi, śmiercią i żałobą. Jeśli jesteś wrażliwym czytelnikiem i którykolwiek z tych tematów może być dla ciebie wyjątkowo trudny, lepiej odłóż lekturę na inny czas lub z niej zrezygnuj dla własnego komfortu psychicznego.

Rozdział 1

Millie

Ciągnę chodnikiem gigantyczną walizkę i powtarzam sobie w myślach, że wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli jestem wściekła, a przez to automatycznie chce mi się płakać, stawiam krok za krokiem, zerkając tylko co chwila na ekran komórki, by się upewnić, że tym razem trafiłam do właściwej dzielnicy. Roznosząca się wokół muzyka wypełnia całą okolicę, nie pozostawiając zbyt wiele miejsca na jakiekolwiek inne dźwięki, dlatego zgaduję, że to chyba tutaj. Ostatni tydzień przed rozpoczęciem zajęć na Sanlar ponoć co roku jest wypełniony tak wieloma imprezami, że ich echo nie cichnie przez kolejne dni. Miasteczko zostaje przejęte przez wracających studentów i nawet policja przymyka oko na nieustanny hałas.

Jak widać, dzisiaj także, bo choć już późno, ludzie bawią się przed dużym domem, który nawigacja wskazuje mi jako punkt docelowy. Dostrzegam ich na chodniku, na trawniku, w środku przez otwarte drzwi. Cała ulica zresztą jest zamieszkiwana przez studentów, więc raczej nikt nie narzeka. Codziennie kto inny urządza domówkę i zabawa trwa w najlepsze, aż do pierwszego dnia zajęć, gdy skacowani biedacy muszą iść na wykłady.

Waham się parę sekund. Zdecydowanie nie tak miał wyglądać ten wieczór.

Łapię rączkę walizki i ruszam w kierunku jasnoszarego domu, przeklinając w myślach, że właśnie jego mieszkańcy musieli dziś zrobić imprezę. I jeszcze przeklinam w myślach swojego brata, który gdyby odebrał kiedyś komórkę, chyba spłonąłby na miejscu.

Docieram do szeroko otwartych drzwi, czując na sobie spojrzenia kolejnych pijanych osób. Zgaduję, że niecodziennie jakaś jasnowłosa dziewczyna ciągnie różową walizkę niemal swoich rozmiarów na domówkę w środku nocy, ale mogliby się opanować. Przez to, że się gapią, jest mi coraz bardziej głupio. Nie cierpię się tak czuć.

Nie lubię też tłumów, imprez i tego fiuta, od którego miałam wynajmować razem z przyjaciółką mieszkanie, jednak nas wystawił. Kiedy tylko sobie o tym przypominam, znowu wypełnia mnie złość.

Ciągnę mocniej walizkę, która skrzypi głośno, i podejrzewam, że niedługo wyda ostatnie tchnienie. W dodatku ręce powoli odmawiają mi posłuszeństwa, podobnie jak nogi. Przeszłam parę mil od bloku, w którym miałam zamieszkać, aż dotąd, z ważącym kilka ton bagażem i w nowych trampkach. Nie wiem, czy mam jeszcze stopy. Przestałam czuć cokolwiek innego oprócz bólu już dziesięć minut temu.

W końcu docieram do niewielkiego przedpokoju i zatrzymuję się w nim, by odetchnąć. Nikt już nie zwraca na mnie uwagi, dlatego uspokajam oddech, bo mam wrażenie, że zrobiłam tygodniowy trening w czterdzieści minut. Mniej więcej tyle tutaj szłam. To jednak nie koniec wieczornego koszmaru, ponieważ Marcus ma pokój na piętrze, a ja nigdy w życiu nie podniosę tej walizki na wysokość kilku schodków, nie wspominając już o wniesieniu jej gdziekolwiek.

Przez kolejne sekundy zastanawiam się, co robić. Nie zostawię swoich rzeczy w tym miejscu, gdy wokół kręci się mnóstwo pijanych osób. Pomijając ubrania, mam tam swój aparat, na który wydałam całe zarobione w wakacje pieniądze. Załamałabym się, gdyby coś się z nim stało.

Ostatecznie ruszam w głąb domu razem z bagażem. Ludzie tańczą na środku salonu i przy schodach, niektórzy siedzą na dwóch ustawionych naprzeciwko siebie kanapach, widzę też grających w beer ponga w kuchni i bawiących się na tarasie imprezowiczów. Nie dostrzegam wśród nich oczywiście mojego brata ani żadnego z jego współlokatorów, z którymi wynajmuje ten dom.

– Hej, laleczko. – Rozlega się nagle bełkotliwy głos z prawej. – Zgubiłaś się?

Blondynka z różową walizką to od razu laleczka. Jasne.

Nie reaguję, tylko kieruję się do kuchni w nadziei, że ktoś tam powie mi, gdzie jest Marcus, bo chyba rozpoznaję paru jego kumpli z drużyny koszykarskiej. Nie robię jednak nawet kroku, ponieważ moja walizka nie chce ruszyć się z miejsca. Odwracam się, sądząc, że jak zwykle kółka się zblokowały, tyle że powód jest inny. Ten koleś, który mnie zaczepił, przytrzymuje ją za materiałową rączkę.

– Czy możesz, proszę, puścić moją walizkę? – rzucam do niego.

– A zatańczysz ze mną?

Wpatruję się w niego z niedowierzaniem.

– Jestem trochę zajęta. Puść to.

Chłopak, na oko w moim wieku, ciągnie walizkę w swoją stronę.

– Zabierz mi ją. Albo daj swój numer.

Jest tak wstawiony, że ledwo rozróżniam słowa w tym hałasie. Mimo to ma więcej sił niż ja, bo niemal wyrywa mi bagaż z rąk, czym już kompletnie mnie wkurza. Posyłam mu więc mroźne spojrzenie i chwytam rozkładaną rączkę mocniej, by przyciągnąć walizkę do siebie i po prostu sobie pójść. Nie przewiduję tylko dwóch rzeczy: tego, że przez szarpaninę cholerna rączka oderwie się od walizki, i tego, że przez siłę, z jaką próbowałam ją wyrwać obcemu facetowi, stracę równowagę.

Piszczę cicho, kiedy z urwanym kawałkiem plastiku przelatuję przez boczne oparcie stojącej z tyłu kanapy. Ląduję na czyichś kolanach, głową uderzając w inne, a dwóch chłopaków, na których upadłam, od razu wyciąga dłonie, by mnie przytrzymać.

– Whoa, to się dopiero nazywa wejście – rzuca blondyn, szczerząc się.

Mamroczę przeprosiny i próbuję się podnieść, choć wszystko mnie boli. Udaje mi się jednak usiąść na kolanach pierwszego z chłopaków, który natychmiast obejmuje mnie w talii i zacieśnia uścisk, gdy chcę się odsunąć. Odwracam więc głowę w jego stronę i w kolejnej chwili zamieram, spoglądając w niebieskie oczy. Są tak jasne i przejrzyste, że wpatruję się w nie z fascynacją, czując wspinające się po kręgosłupie ciarki. Zwłaszcza że poznaję te oczy. Widywałam je tyle razy, nim chłopak przeprowadził się do innego stanu parę lat temu. Uwielbiałam je. Zawsze znajdowałam w nich pocieszenie i ucieczkę. Bezpieczeństwo.

Teraz natomiast dostrzegam w oczach Blake’a Nicholsona tylko przebłysk irytacji.

– Wylałaś moje piwo – odzywa się cicho.

Mrugam i wyrywam się spod wpływu jego intensywnego spojrzenia.

– Słucham?

– Zgniotłaś mi kubek, który miałem na nodze.

Marszczę brwi i dopiero sobie uświadamiam, że czuję na tyłku coś mokrego, w dodatku dociera do mnie woń alkoholu. Cholera. Otwieram usta, by ponownie przeprosić i zaproponować, że znajdę jakieś chusteczki, ale chłopak chwyta mnie nagle mocniej, odwraca, bym siedziała plecami do niego, po czym się podnosi, nie wypuszczając mnie z rąk.

– Co ty…

– Musisz mnie zasłaniać – mówi. – Idziemy.

Staję na własnych nogach, jednak nie mogę się odsunąć, bo trzyma mnie przed sobą niczym tarczę. Wszyscy w salonie wgapiają się w nas z rozbawieniem, widzę też kilka uniesionych telefonów, więc dociera do mnie, że Blake nie chce zostać sfotografowany z plamą na kroczu. Naprawdę jestem jego osłoną. I naprawdę mi się to nie podoba, ponieważ przyciska mnie do siebie tak mocno, że ledwo mogę postawić krok.

– Co jest, Nicky? – pyta ten blondyn, na którego częściowo upadłam. Jego też kojarzę, ma na imię Alden. – Idziecie wyjaśnić tę sytuację w jakieś ustronne miejsce?

Potwierdza tym, że wcale nie mam omamów. Blake serio tu jest. I nadal używa ksywki wziętej od swojego nazwiska, przez którą wszyscy zwykle myślą, że ma na imię Nick.

– Dokładnie tak – odpowiada.

Odwracam się przez ramię.

– Ja… Moja walizka…

– Nikt jej nie ruszy – stwierdza Blake. – Alden, miej na nią oko. Zaraz wrócimy.

Później wyprowadza mnie przed sobą z salonu. W ręce nadal ściskam urwaną rączkę od walizki i patrzę po twarzach mijanych osób, które odprowadzają nas spojrzeniem aż do wyjścia. Nie mam pojęcia, dokąd dokładnie się kierujemy, kiedy wydostajemy się na zewnątrz i przechodzimy między bawiącymi się tutaj ludźmi.

– Dokąd mnie właściwie prowadzisz? – pytam w końcu.

– Jeszcze kawałek – odpowiada Blake.

Oddalamy się od imprezowiczów na tyle, że chłopak wreszcie wypuszcza mnie ze swoich ramion. Odsuwam się wtedy natychmiast i odwracam do niego, mimowolnie zsuwając wzrok. Parskam, kiedy dostrzegam na szarych spodniach dresowych ogromną plamę.

– To rzeczywiście byłoby niezręczne – oznajmiam.

– Tak sądzisz, puzzelku?

Otwieram usta z zaskoczenia, a moje serce przyspiesza, nawet jeśli nie lubię tego przezwiska. Mimo wszystko… Jest takie znajome i… nasze. Tylko on mnie tak nazywał. W dodatku wydawało mi się, że nie ma pojęcia, kim jestem, tymczasem…

– Poznałeś mnie.

– Wybrałaś sobie bardzo ciekawy sposób na ponowne pojawienie się w moim życiu i zwrócenie mojej uwagi, Millie Marshall.

Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.

– Słucham?

Blake kręci głową.

– Co ty tu w ogóle robisz? I na co ci ta ogromna walizka?

Chowam urwaną rączkę za plecami.

– Ja… wiesz co, a może ty mi powiesz, co tu robisz? Bo gdy ostatnio sprawdzałam, mieszkałeś z ojcem w Santa Barbara i tam też studiowałeś.

I nie miałeś nawet czasu, żeby odpisać na głupi list wysłany przez zakochaną w tobie piętnastolatkę.

Ale tego nie dodaję.

– Przeniosłem się w tym roku na Sanlar, mają tu lepszy program siatkarski i podobne przedmioty na zarządzaniu – odpowiada Blake, po czym unosi brew. – Twoja kolej. Co tu robisz?

– Studiuję tutaj.

Na jego wargi wypływa kpiący uśmiech.

– Układanie puzzli czy parzenie herbaty lalkom Barbie?

– Wal się, Blake.

Ruszam z powrotem w kierunku domu Marcusa i jego kumpli, ale już po kilku krokach zatrzymuje mnie głos chłopaka:

– Masz plamę na tyłku, Marshall.

– Nie gap się na mój tyłek, Nicholson! – odkrzykuję.

Dobiega mnie cichy śmiech, więc odwracam się i posyłam Blake’owi chłodne spojrzenie. Zdecydowanie niewiele się zmienił, mimo że nie widzieliśmy się jakieś… cztery lata? Chyba tak. Wyprowadził się z Phoenix do ojca, gdy miałam piętnaście. Przez to, że przyjaźnił się z moim bratem i mieszkał w drugiej połowie bliźniaka, spotykałam go codziennie, a potem…

Potem była bolesna cisza.

– To twoja wina – oznajmiam. – Zrobiłeś sobie ze mnie tarczę i…

– To ty na mnie upadłaś, puzzelku – odpowiada.

– Po pierwsze to kto normalny trzyma piwo na kolanach? A po drugie przestań tak do mnie mówić. Nie jestem już dzieckiem i jeśli ktokolwiek usłyszy tę durną ksywkę, zacznie jej używać i będzie mnie wkurzać.

Blake kręci głową.

– To moje przezwisko dla ciebie. Nikt inny nie będzie go używał. Tylko ja.

Wzdycham z irytacją.

– Nic się nie zmieniłeś, Blake.

– Ty też nie – rzuca. – Może z wyjątkiem… – Przesuwa wzrokiem po mojej sylwetce, aż mimowolnie się prostuję i robi mi się cieplej, dopóki nie dodaje: – Braku grzywki i okularów. Już nie nosisz zerówek?

Krzywię się.

– A co, nie pasuje ci, że nie możesz się już wyśmiewać z moich oprawek w stylu Harry’ego Pottera?

– Wyglądałaś w nich komicznie – mówi, unosząc dłonie. – Moim obowiązkiem było poinformowanie cię o tym.

Mrużę oczy, a w kolejnej sekundzie wyjmuję telefon i robię chłopakowi szybkie zdjęcie, nim udaje mu się zasłonić spodnie.

– A moim obowiązkiem jest poinformowanie całego Sanlar, że Blake Nicholson posikał się ze szczęścia na mój widok. – Zaczynam się wycofywać, udając, że wstukuję coś na telefonie. Chłopak od razu rusza w moją stronę. – Twitter czy Instagram? Co pierwsze?

– Oddawaj ten telefon, Marshall.

Parskam i spoglądam na niego. Zbliża się coraz bardziej.

– Niech będzie Twitter. Zaczniemy chyba jakoś tak… Nowy nabytek drużyny siatkarskiej Sanlar… Ach!

Blake rzuca się na mnie, nim kończę, więc robię unik w bok. Chcę ruszyć dalej i przed nim uciec, jednak dopada do mnie błyskawicznie, przyciąga do swojego torsu i sięga po komórkę, dlatego robię jedyne, co przychodzi mi do głowy – wrzucam ją szybko do stanika. Nicholson zamiera, a dzięki temu wyrywam się z jego uścisku i odwracam się z triumfalnym uśmiechem.

– I co teraz?

Wbija wzrok w mój dekolt.

– Wyjmij ten telefon albo sam to zrobię.

Krzyżuję ręce na piersiach.

– No to dawaj.

Chłopak wpatruje się we mnie kilkanaście długich sekund, aż w końcu podchodzi bliżej. Spoglądam w jego oczy, przypominając sobie, jak przed tym, nim zniknął, wielokrotnie się w nich zatracałam. Są po prostu pochłaniające. Nawet teraz, po tym, co zrobił, nie potrafię uciec spod ich władzy. A w połączeniu z jego brązowymi włosami potarganymi przez wiatr i pełnymi, męskimi wargami oraz szerokimi ramionami… Cholera. Blake jest jeszcze przystojniejszy niż cztery lata temu. Urósł, nabrał mięśni, chłopięce rysy całkowicie ustąpiły miejsca ostrzejszym, doroślejszym. Wygląda zabójczo.

I zbliża się do mnie, jakby serio zamierzał wepchnąć mi zaraz dłoń pod koszulkę. Rozszerzam oczy ze zdumienia, kiedy staje już przede mną, a w następnym momencie piszczę, bo nachyla się, po czym przerzuca mnie sobie przez ramię.

– Blake!

– Za dużo tu świadków – stwierdza. – Zajmę się twoim upartym tyłkiem w moim domu, Marshall.

– A co mi niby zrobisz? – kpię, odsuwając włosy sprzed twarzy. – Poskarżysz na mnie mamie i tacie? Postaw mnie!

Wiszenie na szerokim ramieniu jest cholernie niewygodne.

– Znam twoje słabości, puzzelku.

– Znałeś – poprawiam. – Teraz zupełnie nic o mnie nie wiesz.

Dobiega mnie niski śmiech.

– Za chwilę się przekonamy, czy twoja ulubiona kara jeszcze działa.

Zamieram.

– Nie mam już łaskotek – kłamię szybko.

Blake zaciska palce na moim udzie.

– W takim razie będę musiał po prostu sprać ci tyłek. To właściwie wydaje się ciekawsze.

Moje serce zaczyna bić o wiele szybciej, kiedy chłopak wbiega ze mną po kilku schodach domu znajdującego się parę budynków dalej niż ten wynajmowany przez mojego brata, i otwiera drzwi kluczem. W środku palą się światła, ale nie rozglądam się po wnętrzu, tylko łapię się futryny, gdy Blake próbuje wejść do jakiegoś pomieszczenia.

– Postaw mnie! – powtarzam. – I tak nie usunę tego zdjęcia. I jeszcze rozpowiem wszystkim o twoim wstydliwym wypadku, jeśli nie dasz mi spokoju.

– Za chwilę się przekonamy.

– Jesteś takim kretynem, Blake! – rzucam ze złością. – Nie jestem już małym dzieckiem i to właściwie podchodzi pod…

Milknę, bo dostrzegam stojącą naprzeciwko dziewczynę. Jest chyba w kuchni, za nią widzę lodówkę i szafki. Brunetka, którą rozpoznaję, spogląda na mnie ze zdziwieniem, po czym zerka na Blake’a.

– Nicky, co ty odwalasz?

Blake sztywnieje i odwraca się do niej, aż prawie uderzam głową w futrynę.

– Hej, Zo – wita się. – Nie zwracaj uwagi. Muszę tylko pogadać z tym dzieciakiem.

– Millie jest od nas młodsza o dwa lata, więc żaden z niej dzieciak – stwierdza Zoey, na co mam ochotę ją pocałować. – I jest siostrą Marcusa, dlatego może lepiej ją odstaw, zanim mu odbije, że ktoś dotykał jego małej siostrzyczki.

– Marcus jest pewnie już zbyt najebany, żeby cokolwiek zauważyć.

Nie cierpię zasłaniać się bratem i nienawidzę tej nadopiekuńczości, przez którą żaden z jego kolegów nie odważa się nawet zerknąć drugi raz w moim kierunku, jednak teraz grożę:

– Powiem mu! Mam to wszystko nagrane.

W kolejnej chwili zostaję odstawiona na podłogę i robię krok do tyłu, bo Blake zatrzymuje się tuż przede mną i nachyla.

– To nie koniec, Marshall.

– Nie chcę przerywać, ale czy ty masz mokre spodnie, Nicky? – odzywa się Zoey.

– Posikał się z radości, gdy mnie zobaczył – wyjaśniam lekko. – Chyba nie wiedział, że też tu studiuję.

– Nadal jesteś takim wrzodem na tyłku, jakim byłaś, Marshall.

Na te słowa czuję dziwaczne ukłucie w klatce piersiowej. On zawsze widział we mnie tylko tego upierdliwego dzieciaka, który biegał za nim i Marcusem. Nic dziwnego, że zerwał kontakt. Nie powinno mnie to pewnie tak boleć, zwłaszcza po takim czasie, jednak nic nie poradzę na to, że jest inaczej.

– Nikt nie kazał ci się przenosić na moją uczelnię, Nicholson – stwierdzam i odpycham go z drogi.

Potem patrzę na Zoey. Jest przyjaciółką Marcusa, chodzili razem na zajęcia, więc widywałyśmy się kilkukrotnie na jego meczach czy imprezach, jeśli zdecydowałam się pójść. Polubiłam ją. I w sumie brat wspominał, że razem z kumplem będzie szukała współlokatorów do domu, bo proponował, żebyśmy z Chelsea zamieszkały z nimi. Nie zgodziłam się, ponieważ nie chciałam, żeby ciągle mnie pilnował, a tak by się działo, skoro byłabym tuż pod jego nosem. Jak widać, Zo i Alden przyjęli pod dach Blake’a.

Nie analizuję tego jednak dłużej, tylko rzucam do dziewczyny:

– Masz może pożyczyć jakieś ubrania? Przez tego kretyna mam mokry tyłek, a moja walizka została w domu Marcusa.

Zoey wodzi spojrzeniem między nami, nim parska śmiechem.

– Mam. Zaraz ci przyniosę. Ale zanim to zrobię… Chcesz mi powiedzieć, czemu trzymasz… rączkę od walizki?

Wzdycham.

– To długa historia.

Rozdział 2

Blake

Dobiegające z salonu dziewczęce śmiechy nie zwiastują niczego dobrego, dlatego po przebraniu się ruszam w tamtym kierunku. Domyślam się, co się tam dzieje, a mimo to i tak podchodzę cicho do siedzących na kanapie, tyłem do mnie, Millie i Zoey, po czym zerkam w dół nad ich głowami. Oczywiście wgapiają się w ekran telefonu, na którym widnieje moje zdjęcie zrobione parę minut temu. Mam na nim idiotyczną minę i próbuję zasłonić krocze dłońmi, jednak nie wychodzi. Plama jest doskonale widoczna. Wykorzystuję więc okazję i wyciągam błyskawicznie dłoń. Chwytam telefon Marshall, nim udaje jej się zareagować, a potem odsuwam się z nim parę kroków.

– Hej, oddawaj! – krzyczy natychmiast dziewczyna i zrywa się z miejsca.

Jej policzki się czerwienią, kiedy rzuca się w moją stronę, a pełne, różowe wargi zaciskają w wąską kreskę. W zielonych oczach, które są o wiele większe, niż powinno być dozwolone, błyszczy złość.

– Chwila – rzucam, usuwając fotkę w galerii. Potem wchodzę w kosz i stamtąd także pozbywam się zdjęcia, w czasie gdy Millie skacze obok mnie, próbując wyrwać komórkę. Odwracam się, by jej to uniemożliwić. – No, widzisz, to nie było takie trudne, Marshall. Ale… o, a co to? Twoje selfie?

Dziewczyna uwiesza się mojego ramienia i udaje jej się wreszcie ściągnąć moją rękę w dół. Sięga wtedy do telefonu, jednak przenoszę go do drugiej dłoni.

– Blake, przysięgam, że jeśli nie oddasz mi tej komórki…

Pełne wściekłości słowa wypowiadane jej dźwięcznym, słodkim głosem przypominają mi o tym, jak w dzieciństwie często się przekomarzaliśmy. Uwielbiałem ją denerwować, a ona nigdy nie pozostawała dłużna. Od zawsze była zadziorną złośnicą o wyglądzie anioła.

– To co? Poskarżysz na mnie ojcu? – kpię.

Millie się odsuwa, zdmuchuje z irytacją blond kosmyk sprzed oczu i wbija we mnie pełne złości spojrzenie, od którego przeszywa mnie dreszcz. Dopiero teraz zauważam, że też zdążyła się przebrać i ma na sobie krótką, białą sukienkę w kwiatki, która jeszcze wyraźniej podkreśla, jak dziewczyna zmieniła się w ciągu tych paru lat. Próbuję nie zwracać na to uwagi.

– Powiem mojemu bratu, że się na mnie rzuciłeś – grozi Millie.

Zoey siedząca nadal na kanapie gwiżdże przeciągle.

– Nieźle, młoda. Stawiam dziesięć dolców na Marcusa.

Prycham.

– Marcus wie, że nie dotknąłbym żadnego dzieciaka – stwierdzam. – Więc próbuj dalej.

Dziewczyna rumieni się jeszcze mocniej.

– Nie jestem żadnym dzieciakiem! – oburza się i podchodzi, po czym wyrywa mi wreszcie telefon. – Pieprz się, Blake. Nie mam już piętnastu lat i nie będę znosić twoich idiotycznych gadek. – Spogląda na Zoey. – Dzięki za pożyczenie sukienki. Zwrócę ją i odbiorę swoje rzeczy jutro.

Rusza do drzwi i zatrzaskuje je za sobą głośno, aż się wzdrygam. Zo posyła mi wtedy wymowne spojrzenie.

– No co? – pytam.

– Zachowałeś się jak dupek. A miałam cię za spoko kolesia.

Marszczę brwi.

– To po prostu… nasze typowe przepychanki z Millie. Nie zwracaj uwagi.

– Znacie się?

Przeczesuję włosy palcami. Nie jestem jeszcze na tyle blisko z nowymi współlokatorami, by czuć potrzebę opowiadania im o moim życiu. Poznaliśmy się dwa tygodnie temu dzięki Marcusowi, który powiedział, że jego znajomi szukają dwóch osób do wynajętego domu, bo skład im się wykruszył. Skorzystałem z okazji, zwłaszcza że Alden, który też tu mieszka, gra w drużynie razem ze mną. Jest młodszy, ale obaj zaczynamy trzeci rok, ponieważ poszedłem na studia później.

– Przecież wspominałem, że mieszkałem w drugiej połowie bliźniaka, którego pierwszą zajmowali Marshallowie, zanim wyprowadziłem się do ojca do Santa Barbara. Stąd znam Marcusa i Millie – wyjaśniam w końcu, otrząsając się z myśli.

Zoey kiwa głową.

– Chyba za tobą nie przepadała, co?

Przypominam sobie łzy w oczach Millie, kiedy wsiadałem do samochodu ojca po zapakowaniu moich rzeczy na ciężarówkę, lecz szybko odrzucam od siebie ten obraz.

– Chyba nie. Ja za nią też nie – kłamię.

Współlokatorka parska.

– Twoja strata. Millie to świetna dziewczyna – stwierdza.

– Jest na drugim roku, prawda?

Zoey rusza już do kuchni. Podążam za nią.

– Mhm. Studiuje fotografię i robi naprawdę świetne zdjęcia – odpowiada, siadając przy blacie. Ja przystaję w progu i opieram się o futrynę. – Ma zresztą profil na Instagramie, gdzie je wrzuca. Ale pewnie to wiesz, skoro się znacie?

Marszczę brwi.

– Nie widzieliśmy się cztery lata.

– I nie mieliście kontaktu?

Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.

– Tylko z Marcusem – rzucam, po czym zaczynam się wycofywać. – Dobra, nie przeszkadzam dłużej. Chociaż nadal nie rozumiem, czemu siedzisz nad jakimiś papierami, zamiast wykorzystać ostatni tydzień…

– Gdy zostaniesz asystentem wymagającego profesora, zrozumiesz – burczy Zoey. – A teraz spadaj. I nie wylewaj więcej piwa na żadne dziewczyny, bo nie lubię nikomu pożyczać ciuchów.

– To ona wylała je na mnie.

Zoey macha ręką.

– Jasne, Nicky.

Nie próbuję jej przekonywać, tylko po prostu wychodzę i ruszam do domu znajdującego się kawałek dalej. Dzielą mnie od niego trzy podobne, jasnoszare budynki, więc szybko docieram na miejsce. Zdążyłem się tak przyzwyczaić do dudniącej muzyki, że już prawie nie zwracam uwagi, jak głośno rozbrzmiewa w okolicy, i wcale nie odpadają mi uszy, gdy wchodzę do środka. Od razu rzuca mi się w oczy Marcus taszczący gigantyczną różową walizkę Millie po schodach na piętro. Parskam na ten widok i wyjmuję telefon, by zrobić mu zdjęcie.

– Hej, Marc, uśmiech!

Przyjaciel odwraca się w moim kierunku, klnie pod nosem i wystawia mi środkowy palec. Śmieję się lekko, chowam komórkę, a potem wbiegam po stopniach i łapię walizkę z drugiej strony.

– Dawaj, pomogę, żeby nikt więcej nie wykorzystał okazji.

Dopiero po tych słowach dostrzegam Millie stojącą na piętrze. Dziewczyna zaciska wargi na mój widok i odwraca się na pięcie. Jej sukienka faluje przy tym ruchu i unosi się nieznacznie, odsłaniając zgrabne uda.

– Dzięki, stary – rzuca Marcus. Nie brzmi na tak pijanego, jak sądziłem, że będzie o tej porze. – Nie mam pojęcia, co ona tu zapakowała.

Wtaczamy walizkę na piętro. Przyjaciel ciągnie ją wtedy za materiałową rączkę do swojego pokoju na końcu korytarza, który czeka otwarty. Nie ma tutaj nikogo, bo koszykarze nie pozwolili imprezowiczom wchodzić na piętro i o dziwo wszyscy to uszanowali. To dlatego nie zamykam drzwi, tylko staję w nich i spoglądam na Millie, która odbiera walizkę od brata, po czym od razu kładzie ją z trudem na panelach i sięga do zamka.

– Dobra, a teraz może opowiesz mi… – zaczyna Marc.

– Chwila.

Millie sięga do środka, przerzuca jakieś ubrania do górnej połowy walizki, odsłaniając przed nami kolejne rzeczy leżące pod nimi. Wpatruję się w kosmetyczkę i buty, które wyjmuje, nim wreszcie łapie jakiś ogromny przedmiot owinięty toną folii bąbelkowej. To on zajmował większą część tego giganta.

– To ten twój nowy aparat? – odzywa się Marcus.

Dziewczyna przytakuje.

– Muszę tylko sprawdzić, czy nic mu nie jest – wyjaśnia, odwijając folię.

Ja w tym czasie dostrzegam różne koronkowe materiały wystające z jednej z wewnętrznych kieszeni walizki i unoszę brwi. Mała Millie zdecydowanie zmieniła stylówkę.

– Czemu w ogóle przewoziłaś go w środku, skoro masz pokrowiec? – dziwi się Marc.

– Bo jechałam tu dwoma autobusami i bałam się, że zasnę po drodze, a ktoś mi go wtedy ukradnie – mamrocze Millie, otwierając już pokrowiec. – Gdy leżał bezpiecznie z innymi bagażami, nikt nawet nie myślał o zabieraniu takiej ogromnej, różowej walizki, zwłaszcza że kierowca jako jedyny miał klucz do bagażnika, a ja na postojach wszystkiego dokładnie pilnowałam.

Parskam mimowolnie, co zwraca jej uwagę.

– Co tu jeszcze robisz? – pyta. – Nie masz jakiegoś piwa do potrzymania na kolanach?

Marcus też się do mnie odwraca.

– Alden mi mówił, co się stało – oznajmia. – Oboje będziecie czyścić kanapę.

Uśmiecham się krzywo.

– Jasne. – Wskazuję na walizkę. – Nie myślałaś o tym, żeby wejść do środka z aparatem i nadać się w jakiejś firmie kurierskiej? Wtedy to już w ogóle pilnowałabyś sprzętu najlepiej.

Millie mruży oczy.

– Lepiej ty pilnuj swojego sprzętu, Nicholson, jeśli nie chcesz, żeby kolejnym razem ktoś nie tylko ci go zmoczył, ale też zmiażdżył.

Zaczynam się śmiać.

– Marshall jaką świetnie pamiętam i ciągle w formie – stwierdzam, zerkając na Marcusa. – Wydaje mi się, czy zrobiła się bardziej pyskata?

Kręci głową.

– Nie wydaje ci się.

Dziewczyna prycha, podnosząc się z podłogi razem z aparatem. To jakieś średnich rozmiarów czarne cacko, które wygląda jak dopiero co zdjęte ze sklepowej półki. Do tego dostrzegam w walizce dziewczyny jeszcze inne elementy, chyba jakieś obiektywy i akcesoria zapakowane z podobną starannością.

– Wydaje mi się, czy on powinien wyjść z tego pokoju? – pyta chłodno Millie.

Auć. Chyba naprawdę jest na mnie zła.

– Spokojnie, puzzelku – rzucam. – Nie ukradnę ci aparatu.

– Nawet byś nie wiedział, jak go włączyć – oznajmia z kpiną.

– Ale wiedziałbym, gdzie go sprzedać.

– Dooobra – wtrąca Marcus. – Myślałem, że może trochę wydorośleliście przez ostatnie cztery lata, ale byłem naiwniakiem, co? Zamierzacie się tak teraz ciągle kłócić?

– Nie zamierzam mieć z nim nic wspólnego – odzywa się Millie. – Więc nie. Znajdę sobie z Chels nowe mieszkanie i zniknę wam obu z oczu. Obiecuję.

Marszczę brwi.

– A co jest nie tak z twoim starym? – Chce wiedzieć Marcus. – Dowiem się w końcu, co się stało?

Millie zerka w moim kierunku i się krzywi.

– Po prostu właściciel to idiota – mamrocze. – Mieliśmy pojutrze podpisać właściwą umowę, bo Chels dopiero wtedy przyleci, ale ja chciałam przyjechać trochę szybciej. No i umówiliśmy się, że nie będzie z tym problemu, tyle że gdy tam dzisiaj dotarłam, otworzył mi drzwi jakiś koleś, który… – Odchrząkuje. – No, też był idiotą.

– Powiedział ci coś głupiego? – pyta natychmiast Marcus.

Jego tryb starszego brata czasem mnie przeraża. Dzięki temu odczuwam ulgę, że sam nie mam rodzeństwa.

– Typowe żałosne teksty – odpowiada Millie, wzruszając ramionami. – Olałam go. A potem zadzwoniłam do właściciela i okazało się, że ten koleś to jego syn. Potrzebował mieszkania z dziewczyną, która swoją drogą ma przejebane w życiu, skoro jest z takim oblechem, no i ten facet oddał im mieszkanie moje i Chels. Nasza przedwstępna umowa, jak się dowiedziałam, to gówno, nie możemy nic zrobić, a on zaproponował nam w zamian jakąś klitkę prawie za miastem, bo sądził, że się zgodzimy albo nie zorientujemy, skoro jesteśmy blondynkami. Debil.

Odzywa się we mnie złość.

– Tak ci powiedział? – rzuca Marcus, równie wściekły. – Daj mi do niego numer. I przypomnij mi adres…

– Daj spokój, Marc – mówi Millie. – Po prostu znajdę z Chels coś innego. Już do niej pisałam i szuka ofert.

– O tej porze nie znajdziecie już niczego w okolicach kampusu, Mills, a ty nie masz auta – zauważa Marcus. – Ten kretyn nie może wam czegoś takiego zrobić. Macie tę umowę i…

– Tak, ale Chels pokazała ją swojemu ojcu i potwierdził, że ona serio jest nieważna. Nie znam się na tym, po prostu coś tam było nie tak i dałyśmy się nabrać, bo sądziłyśmy, że wiemy, co robimy i… – Jej głos zaczyna się łamać, na co Marc zaciska pięści. – Znajdziemy coś innego. Trudno. W razie czego Chels zatrzyma się u swoich koleżanek, bo mówiły jej już ostatnio, że mają wolny niewielki pokój, no a ja… Jakoś coś ogarnę.

Marc wzdycha.

– Możesz zostać tutaj, ile chcesz – zapewnia.

Millie parska niewesoło.

– Z tobą, Elliottem i Victorem? Jeden upierdliwy brat mi wystarczy, nie potrzebuję trzech śledzących każdy mój krok.

– No, teraz czterech – stwierdza Marcus. – Skoro Blake znowu jest z nami.

Mam wrażenie, że jego słowa zawierają drugie dno i swego rodzaju ostrzeżenie, dlatego unoszę kpiąco kącik ust.

– Nie mam siostry, dzięki. Ty się nią zajmuj, żeby już na nikogo nie spadała. A ja wracam na imprezę. Cassie pewnie za mną tęskni.

Napotykam wzrok Millie, która po sekundzie znów nachyla się do walizki i coś z niej wyjmuje.

– A ja idę się przejść po okolicy, bo i tak nie zasnę w tym hałasie, więc porobię nocne zdjęcia – rzuca, podnosząc się. – Nie przejmuj się mną, Marc – dodaje, kiedy przyjaciel chce protestować. – Jestem duża, poradzę sobie. Tylko po powrocie prawdopodobnie nie będę miała już stóp, bo te trampki całkowicie je zmasakrowały i boję się je zdjąć. Najwyżej będziesz mnie nosił. Do później.

Mija mnie bez słowa i przemierza korytarz. W powietrzu unosi się zapach słodkich, delikatnych perfum.

– Chodź, stary – mówi z westchnieniem Marcus. – Jeszcze dzisiaj razem nie piliśmy, a mi się to przyda.

Mnie chyba też, więc bez słowa ruszam z nim na parter.

Rozdział 3

Millie

Woda srebrzy się w świetle księżyca tak pięknie, że znajduję kilkanaście punktów, z których chcę zrobić zdjęcia. Przez chwilę bawię się parametrami, próbując wyczuć, które sprawdzą się najlepiej, aż w końcu ustawiam przesłonę, zmniejszam nieco czułość i dopasowuję czas naświetlenia, a później układam już aparat na swojej bluzie na piasku.

Mostek nad jeziorem jest dobrze oświetlony, więc udaje mi się zrobić kilka dość fajnych zdjęć, nim przenoszę się kawałek bliżej. Wtedy zauważam, że na deski wchodzi właśnie jakaś para, trzymając się za ręce. Uśmiecham się lekko, kiedy siadają przy barierkach, odnajduję kolejny stabilny punkt, wyrzucając sobie w myślach, że nie wzięłam statywu, i znów naciskam spust migawki.

Fotografowanie mnie odpręża. Spoglądanie na świat przez obiektyw pozwala na jakiś dystans, dzięki któremu uspokajam się i po prostu rozluźniam. Wszystko tam dzieje się jakby w innym miejscu, w innym wymiarze, do którego zaglądam dzięki aparatowi. W końcu na pierwszy rzut oka z tej odległości widzę jedynie dwójkę osób siedzących na mostku. Na zrobionym zdjęciu są ciemnymi postaciami na tle nocnego nieba, trzymającymi się za splecione małe palce u rąk, jak gdyby składali sobie właśnie jakąś obietnicę.

Ujęcie podoba mi się tak bardzo, że ruszam do mostka, do tamtej pary, ale zapominam o zostawionej na piasku bluzie. Gdy się po nią wracam, oni podnoszą się z miejsc i nim docieram choćby do połowy dystansu, znikają już po drugiej stronie jeziora. Wzdycham cicho, wypominając sobie własne zapominalstwo, a później zwyczajnie ruszam w drogę powrotną. Muszę tylko wytrzepać dokładnie trampki z piasku, który dostał się chyba do powstałych ran i właśnie urządza w nich pogo.

Do domu Marcusa wracam po dwudziestu minutach spokojnego spaceru. Nogi bolą mnie już tak bardzo, że marzę tylko o prysznicu i niewygodnym dmuchanym materacu, jednak oczywiście impreza tutaj trwa wciąż w najlepsze. Chociaż minęły prawie dwie godziny, nikt jeszcze nie zbiera się do siebie.

Wzdycham, zerkając na budynek. Przynajmniej wszyscy są już w środku, na zewnątrz nie zauważam ani jednej osoby. To zawsze coś. Dzięki temu przechodzę spokojnie zaśmieconym podjazdem, a potem wpada mi do głowy pomysł, więc skręcam w lewo i zaglądam do salonu przez jedno z otwartych okien. Czuję się trochę jak stalkerka, ale migające światła i bawiące się osoby budzą we mnie kolejne pragnienie naciśnięcia spustu migawki i uwiecznienia ulotnej chwili. Jedna impreza przecież zmieni się w kolejną, tamta w następną, kubek piwa przejdzie w dwa inne, a ten moment, który właśnie trwa, nie wróci, nigdy nie będzie taki sam. To też kocham w fotografii. To, że pozwala mi na zapisanie przeszłości w pamięci na zawsze.

Robię kilka zdjęć, znów zmieniając ręcznie parametry. Aparat ma mnóstwo do zaoferowania, a ja jeszcze nie do końca wyczuwam jego wszystkie tricki, jednak ostatecznie udaje mi się ustawić wszystko tak, by ludzie nie byli jedynie poruszającymi się smugami. Spoglądam więc przez obiektyw, szukając odpowiedniej sceny, i znajduję kilka. Śmiejąca się dziewczyna w objęciach jakiegoś chłopaka. Koszykarze przy blacie kuchennym kawałek dalej, grający w beer ponga. Jeden z nich wymachuje rękoma w geście triumfu, pozostali mają rozbawione miny. Do tego jacyś kolesie siedzący na kanapach, dziewczyny chichoczące przy schodach, a później…

Blake tańczący z jakąś brunetką.

Odsuwam aparat, zaglądam po prostu do salonu i dostrzegam, że chłopak trzyma dłonie u dołu jej pleców, a ona obejmuje go za kark. Poruszają się do głośnej piosenki, są tak blisko, jakby byli sami. Czuję przez to dziwaczny ucisk w klatce piersiowej, który nie powinien się pojawić. Nie znam go już. Nie mam pojęcia, kim jest obecnie Blake Nicholson. A po tym, co zrobił, jak mnie olał, nie chcę się nawet tym interesować.

Tylko czemu się interesuję?

Otrząsam się z tych głupot, robię jeszcze parę zdjęć z fajnej perspektywy i nie mogę się powstrzymać przed uwiecznieniem także Blake’a, gdy odsuwa się od tej dziewczyny. Na jego czole perlą się krople potu, wargi wygina w krzywym uśmiechu, a ciemna koszulka podkreśla jego szerokie ramiona. Jest tego samego wzrostu co koszykarze, do których właśnie się zbliża, i też mocno umięśniony jak oni, sądząc po tym, co czułam pod pięściami, kiedy biłam go, by mnie puścił.

Nie wiem, po co poświęcam mu w ogóle jakiekolwiek myśli. To, że jeszcze urósł i więcej trenował, nie znaczy, że dojrzał. Zdążył mnie już wkurzyć, w dodatku nazwał dzieciakiem i traktował jak takiego. Jakaś wredna część mnie próbuje przepchnąć pomysł, bym pokazała Blake’owi, że wcale nie jestem dzieciakiem, weszła tam w tej krótkiej sukience od Zoey i przyciągnęła tak wiele spojrzeń, że on też by mnie nie przegapił. Ta bardziej racjonalna Millie podpowiada za to, że prędzej rozdeptałabym swój nowiutki aparat niż się na to odważyła na trzeźwo.

Kieruję się więc po prostu do domu, wbiegam na piętro przez nikogo niezauważona, a potem chowam sprzęt w walizce. Następnie łapię swoje rzeczy, by wybrać się pod prysznic, jednak nim ruszam do łazienki, rozglądam się po sypialni w poszukiwaniu butelki z wodą, ponieważ Marcus trzyma zawsze co najmniej jedną przy łóżku.

Oczywiście nie tym razem.

Wzdycham głęboko i schodzę na parter. Muzyka już niemal wwierca mi się w mózg, choć zdaje się, że jest delikatnie spokojniejsza niż wcześniej. Może niedługo impreza się skończy – błagam – więc będę mogła normalnie położyć się na materac. Chyba że Marc okaże się już tak najebany, że nie zrobi mu różnicy, gdzie śpi, to wcisnę się do jego łóżka. Chociaż… czy serio chciałabym w nim spać? Kto wie, kogo zaliczył dziś w nim mój brat. Ma powodzenie u dziewczyn i chętnie z niego korzysta jako jeden z najpopularniejszych graczy na kampusie.

Myślę nad tym, jak przebiegnie dla niego sezon w tym roku, i stawiam stopę na ostatnim schodku, gdy dostrzegam jakąś parę obściskującą się przy barierce. Przewracam oczami i nie komentuję, bo przynajmniej nie próbowali wchodzić na górę, jednak kiedy ich mijam, marszczę brwi i odwracam się jeszcze. Czy ta brunetka czasami nie tańczyła niedawno z Blakiem? I to dość blisko? Mówił, że czeka na niego Cassie… Jak widać, znudziło jej się czekanie.

Jestem chyba złym człowiekiem, ale to poprawia mi humor, gdy przechodzę dalej korytarzem. Przystaję tuż przed drugim wejściem do kuchni – w domu można dostać się do niej przez salon albo drzwi ulokowane za schodami – bo dobiega mnie męski głos. Należy do Aldena, na którego także wcześniej upadłam. Chłopak kumpluje się z Zoey i z nią mieszka, więc znają się też z Marcusem i razem imprezowali.

– …wolny pokój. Zo na pewno nie będzie mieć nic przeciwko, lubi twoją siostrę – mówi Alden, a ja wtedy uświadamiam sobie, że rozmowa chyba dotyczy mnie i mojej słabej sytuacji mieszkaniowej. – Ja zresztą też, to fajna dziewczyna.

Uśmiecham się mimowolnie. To w sumie miłe.

– Ale ja będę miał – odzywa się nagle Blake. Moja radość od razu gaśnie. – Czworo to już tłok, nie sądzisz?

Ktoś parska.

– Millie nie zrobi żadnego tłoku – stwierdza Alden. – Woli trzymać się na uboczu, jest spokojna i nie będzie z nią problemów, no nie, Marc?

Zaglądam ostrożnie do środka. Chłopcy stoją przy blacie kuchennym, niedaleko drzwi, tyłem do mnie. Wszyscy trzymają w dłoniach kubki, a mój brat właśnie upija łyk alkoholu.

– Pewnie. Jeśli nie znajdzie niczego z przyjaciółką, może będzie chciała się nad tym zastanowić – odpowiada. – O ile Zo serio się zgodzi, skoro jej rodzice kupili ten dom. W sumie to czemu nie szukała nikogo więcej?

Alden wzrusza ramionami.

– Szukała, ale ostatecznie stwierdziła, że zdejmie ogłoszenie i zostaniemy we trójkę, bo nikt, kto się pojawił, nam nie pasował.

– I jesteś pewny, że Millie będzie?

– Jasne – rzuca chłopak. – No a my będziemy mieć na nią oko, więc też nieco wyluzujesz.

– A Marc zapłaci nam za bycie niańkami? – kpi Blake.

Zaciskam wtedy zęby. Jego słowa wywołują we mnie irytację, dlatego bez zawahania wchodzę do kuchni, a wszyscy w pomieszczeniu odwracają się w moim kierunku.

– Twoja dziewczyna obściskuje się z kimś na schodach – informuję Blake’a, nawet na niego nie spoglądając, kiedy podchodzę do jednej z szafek, w których mój brat i jego współlokatorzy trzymają napoje. – Może znajdź niańkę dla niej, zamiast przejmować się mną. Ja nie potrzebuję, żeby ktokolwiek miał na mnie oko. Zwłaszcza obcy koleś jak ty.

Wyjmuję butelkę wody, zamykam drzwiczki i ruszam do wyjścia, uśmiechając się lekko do brata.

– Spróbuję się położyć, więc ogarnę sobie materac w twoim pokoju. Nie zdepcz mnie, gdy będziesz się wtaczał na górę, okay? Dobranoc. – Odwracam się do Aldena. – I to miłe, co powiedziałeś. Dzięki. Ale raczej nie mam ochoty mieszkać tam, gdzie mnie nie chcą.

Alden uderza Blake’a łokciem.

– Pieprzy od rzeczy i nadal jest zły o to piwo – mówi chłopak. – Nie przejmuj się nim.

Próbuję nie przejmować się nim od dawna i kiedy w końcu się udawało, nagle wrócił do mojego życia. To nie takie proste, Alden, gdy koleś jest moją pierwszą miłością.

– Och, nie zamierzam się nim przejmować – zapewniam, tym razem spoglądając w przeszywające oczy Blake’a. – Ani trochę.

Później po prostu wychodzę i kieruję się na piętro, choć bardzo dobrze wiem, że przez wciąż grającą muzykę nie zasnę. Przez nią i jeszcze słowa tego dupka Nicholsona. Łudziłam się, że gdy cztery lata temu się ode mnie odciął, miał jakiś powód, w końcu się przeprowadził, trafił do nowego środowiska, jego mama dopiero co zmarła. Usprawiedliwiałam go tym i czekałam, aż będzie gotowy się odezwać. Do czasu, aż dowiedziałam się, że z Marcusem nie zerwał kontaktu.

To cholernie zabolało.

Zdawałam sobie sprawę, że jest przyjacielem mojego brata, ale jakoś… nie wiem. Sądziłam, że mnie też lubi. Przecież nie wysłałam mu w tym liście wyznań miłości, nic w tym stylu. Po prostu pytałam, co u niego, i opisywałam swój dzień. W kolejnym zrobiłam to samo i dodałam do tego dwie fotki wykonane polaroidem, bo pomyślałam, że fajnie, żeby to on je miał ze sobą. Jedna przedstawiała jego i mnie, druga jego z Marcusem. Pewnie tę pierwszą wyrzucił. A może nawet nie odczytał żadnego z kolejnych dwóch listów, które jeszcze wysłałam?

Nie wiem. Wiem tylko, że w końcu, po wielu miesiącach starań i smutku, usłyszałam, jak Marcus opowiada mamie, że Blake zaprasza go na weekend do siebie, bo uporządkowali już wszystko po przeprowadzce z ojcem. Brat pojechał wtedy, a ja zostałam i byłam wściekła. Nicholson wcale nie potrzebował czasu, po prostu uwolnił się od tej wkurzającej małolaty, która ciągle zawadzała jemu i Marcusowi. Chociaż coraz rzadziej, ponieważ gdy zaczęłam dorastać, wolałam wychodzić częściej z koleżankami, a moje zauroczenie sprawiało, że denerwowałam się w obecności Blake’a. Jednak nadal spędzaliśmy wspólnie wieczory z jego mamą czy z naszymi rodzicami. Nadal się przedrzeźnialiśmy. Nadal dzieliliśmy basen za domem i wspólnie sprzątaliśmy podwórko.

A potem on tak po prostu zostawił to wszystko za sobą i uciął kontakt.

Może jest przystojny, ma ten swój zniewalający uśmiech, w dodatku gra w siatkówkę, a dawniej uwielbiałam jego żarty, ale moje nastoletnie zauroczenie to przeszłość. Obecnie nie planuję ponownie zadurzyć się w Blake’u Nicholsonie ani dać mu nad sobą znów przewagi, jaką kiedyś posiadał. Nie jestem już tą naiwną Millie, która łaknęła jego uwagi i aprobaty. Nie potrzebuję nawet jego przyjaźni, skoro cztery lata temu nie zadał sobie trudu, by odpisać mi, że nie chce ciągnąć naszej znajomości.

Dlatego dostanie to, czego chciał. Zero mnie w swoim życiu.

I wszyscy będą z tego powodu zadowoleni.

Rozdział 4

Blake

Wchodzę do kuchni, przeciągając się powoli. Przy blacie kuchennym Zoey popija już kawę i wpatruje się w ekran laptopa. Posyłam jej spojrzenie mówiące: „Jesteś robotem czy świrem?”, a ona macha na mnie ręką, mamrocząc przywitanie. Znam tę dziewczynę dwa tygodnie, a ciągle widzę ją zajętą mnóstwem zadań. Parę dni temu robiła letni staż, ale skończyła go i od razu przeszła na etat asystentki jednego z profesorów na uczelni. Ponoć o tym marzyła, więc teraz stara się, mimo że rok się jeszcze nie zaczął. I podziwiam to, choć serio nie rozumiem, jakie mogła dostać już polecenia.

– Idziesz biegać? – odzywa się, nim wychodzę z kuchni.

Przytakuję i przystaję, bo dorzuca:

– Kupisz na powrocie mleko i chleb tostowy? Możesz zabrać hajs ze słoika na wspólne zakupy.

Marszczę brwi.

– A Alden nie robił zakupów wczoraj?

Zoey parska.

– Robił. Ale potem wrócił nad ranem nawalony i piekł tosty.

Unoszę brwi.

– Zjadł cały chleb?

– Trzy czwarte – odpowiada. – I popił to mlekiem. Współczuję, że dzielisz z nim łazienkę.

Zaczynam się cicho śmiać. Alden i ja mamy wspólną łazienkę na końcu korytarza, bo nasze pokoje znajdują się naprzeciwko. Zoey za to ma sypialnię obok Aldena, a do niej przylega osobna łazienka. Naprzeciwko niej mieści się ostatnie pomieszczenie, niezamieszkane, natomiast w przedniej części domu mamy ogromny salon i kuchnię. Dom posiada fajny rozkład, a mój pokój w rogu zapewnia wystarczającą prywatność, w razie gdybym potrzebował spokoju. Jest jeszcze piwnica, pusta, z tego, co mówiła Zo, ale odremontowana. Alden proponował, by zrobić w niej siłownię, nad czym dziewczyna się zastanawia.

– Jakoś to wytrzymam – zapewniam, otrząsając się z myśli. – Na poprzedniej uczelni dzieliłem pokój z kolesiem, który kolekcjonował brudne pranie i pudełka po pizzy, w których jeszcze było jedzenie. Gorzej nie będzie.

Zoey się krzywi.

– O rany, masakra. Jak wytrzymałeś?

– Kiedyś wywaliłem mu to wszystko przez okno. Dostał opierdol od kierownika akademika i po tym się ogarnął. Ale niesmak pozostał.

– Nie dziwię się – mamrocze dziewczyna.

Podchodzę do słoika na wspólne wydatki, który stoi na blacie w rogu, wyjmuję z niego banknot i salutuję Zoey.

– Zdobędę chleb i mleko i schowam je przed Aldenem.

Prycha.

– Alden wyczuwa jedzenie na milę, więc wątpię, żeby się udało, ale próbuj.

Śmieję się, chowam kasę pod etui telefonu, uważając, by nie wypadły spod niego inne rzeczy, które tam trzymam, a potem wsuwam komórkę do opaski na ramię i ruszam na zewnątrz.

Poranek jest ciepły, choć wieje chłodny wiatr. Już po kilku minutach przestaję na to zwracać uwagę, bo rozgrzewam się i biegnę spokojnym tempem po chodniku. O tej godzinie po wczorajszej imprezie nie dziwię się, że nie spotykam żywej duszy. Wszyscy zapewne zalegają jeszcze w łóżkach, a resztę dnia spędzą na leczeniu kaca, by wieczorem znów się w niego wpędzić. Nie przepadam za alkoholem, wypiłem wczoraj dwa piwa i to zwykle dla mnie maksimum, więc syndrom drugiego dnia mi nie grozi, ale pewnie będę znów ciągnął Aldena za sobą. Dzisiaj, zdaje się, sąsiedzi Marcusa i chłopaków urządzają imprezę.

Docieram nad jezioro dość szybko i biegnę ścieżką obok piasku. Słońce wznosi się leniwie nad linią drzew po lewej, a ja, odkąd tu przyjechałem, codziennie obserwuję, jak przebija się przez gałęzie, by podczas mojego powrotu stać już nad koronami i mienić się w wodzie. Lubię się temu przyglądać.

I orientuję się, że nie tylko mnie spodobał się ten widok, ponieważ dostrzegam na piasku drobną postać nachylającą się nad statywem ustawionym kilkanaście kroków od wody. Zwalniam mimowolnie, aż zamiast biec, idę dość powolnym tempem i po prostu skupiam się na Millie. Z tej odległości wydaje się jeszcze mniejsza, bardziej krucha. Zresztą kiedy wczoraj pojawiła się w salonie z zagubieniem błyszczącym w oczach, też na taką wyglądała. A potem zaczęła się przepychać z jakimś nawalonym kretynem, wylądowała na moich kolanach i dosłownie wpadła w moje ręce.

Potrząsam głową, wyrzucając z niej szok widoczny na jej twarzy, gdy mnie rozpoznała. Wiedziałem, że też tu studiuje, Marcus o tym wspominał, ale nie byłem przygotowany na to, że spotkam ją tak szybko. I że nadal będzie…

Millie.

Moją małą Millie.

Tą denerwującą gadułą, która przytulała mnie, kiedy byłem wściekły na ojca, bo znowu nie przyjechał się ze mną zobaczyć w weekend, choć wypadała kolej jego wizyty. Tą słodką, irytującą dziewczynką, która zmuszała mnie do układania z nią puzzli i grania w Just dance. Tą nastolatką, z którą siedziałem na trampolinie za domem i spoglądałem w niebo podczas nocy spadających gwiazd.

Wzdycham, odwracam się i biegnę dalej. Coraz szybciej, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia i złość, jaka zapłonęła we mnie na nowo, bo przypomniałem sobie jej wczorajsze słowa.

Ja nie potrzebuję, żeby ktokolwiek miał na mnie oko. Zwłaszcza obcy koleś jak ty.

Obcy koleś jak ja.

Krzywię się i biegnę dalej, aż po chwili udaje mi się skupić na czymś innym. Mam w przyszłym tygodniu spotkanie z trenerem, muszę jeszcze ogarnąć ostatnie papiery dotyczące zaliczonych przedmiotów, no i zadzwonić do ojca, żeby przypomnieć o wysłaniu kilku rzeczy, których zapomniałem zabrać z domu. To wygodniejsze niż powrót tam tylko po to, by wysłuchiwać jego narzekań, że marnuję czas na sport, w którym nie mam przyszłości.

Tak, tato, wiem, że siatkówka nie jest tak popularna ani dochodowa jak futbol czy kosz i nie zwróci ci hajsu wydanego na moje wykształcenie. Ale kocham ją. I nie planuję rezygnować z jedynego hobby, które łączyło mnie i mamę. W liceum też grała w siatkę, miała nawet szansę pójść w to dalej, jednak wybrała sztukę. Była artystką. To też ojciec nazywał głupim zajęciem i marnowaniem czasu. Właściwie to wszystko oprócz zapierdalania w jego firmie jest marnotrawstwem.

Porzucam myśli o ojcu, bo to kolejny drażliwy temat, i zawracam. Tym razem wybieram inną trasę, między budynkami, a nie przy jeziorze, żeby nie wpaść na nikogo, i już po dwudziestu minutach skręcam, by zahaczyć o osiedlowy market. Na wszelki wypadek kupuję dwa chleby i dwa kartony mleka, z którymi wracam już spokojnie do domu.

Los sobie ze mnie wyraźnie kpi, ponieważ właśnie kiedy idę chodnikiem, dostrzegam wychodzącą z budynku tuż przede mną Millie. Zauważa mnie natychmiast, krzywi się i chyba waha, czy nie odwrócić się na pięcie, ale ostatecznie zadziera podbródek i zbiega po schodach.

– Nie powinieneś wyrzygiwać wnętrzności na podłodze w łazience czy coś? – rzuca.

Zwalniam, by mnie dogoniła. Może jestem dupkiem, jednak nie zamierzam udawać, że nie istnieje. Raczej bym nie potrafił.

– A ty nie powinnaś łamać sobie pleców na materacu u Marcusa czy coś?

Krzywi się.

– Spałam na podłodze – wyznaje. – Okazało się, że materac jest przebity. Dopiero nad ranem przeniosłam się na kanapę.

Marszczę brwi.

– A czemu nie położyłaś się po prostu u Marcusa?

– Chciałam, ale znalazłam w jego łóżku opakowanie gumek.

Parskam.

– Skoro było zamknięte, to chyba znaczy, że nie używał?

– Wolę nie myśleć, co to dokładnie oznacza, Blake.

Wypowiada moje imię tak miękko i dźwięcznie. Jestem przyzwyczajony, że wszyscy mówią do mnie ksywką, nawet tutaj przedstawiałem się jako Nicky, więc to, że ona używa imienia, jest… dziwnie przyjemne. Takie nasze.

– Gdzie właściwie idziesz? – pytam.

– Nie żeby to była twoja sprawa, ale oddać Zoey sukienkę i zabrać moje ciuchy, które ktoś oblał piwem.

– Przez „ktoś” masz na myśli siebie, bo to ty wylądowałaś mi na kolanach, tak?

– Ponownie: kto trzyma piwo na…

– Daj sobie spokój, Marshall – przerywam. – Dobrze wiesz, że to była twoja wina.

Czuję na sobie jej wzrok.

– Masz na to jakiś dowód?

– Mam świadków.

– Którzy byli nawaleni, więc nie wolno im wierzyć – stwierdza. – Ja mam za to ubrania śmierdzące piwem, no i twoje zdję… to znaczy miałam twoje zdjęcie.

– Co?

Mruga niewinnie.

– Och, patrz, to już tutaj – rzuca.

Przyspiesza kroku i dociera do drzwi pierwsza. Podążam za nią z niepokojem, bo dobrze znam tę jej minę aniołka. Zawsze kryło się za nią coś niedobrego.

– Usunąłem to zdjęcie – mówię.

– No pewnie. Otworzysz drzwi czy pukać?

Opieram dłoń o drewno i zerkam na dziewczynę z góry. Nie zrobiła makijażu, a mimo to jej oczy wciąż są ogromne i otulone wachlarzem ciemnych, długich rzęs. Nie są sztuczne, Millie zawsze takie miała. Słyszałem, jak nasze matki się tym zachwycały. Podobnie jak jej ustami w kształcie serca i blond włosami okalającymi delikatną twarz.

Odchrząkuję.

– Przesłałaś sobie gdzieś to zdjęcie, nim je usunąłem, prawda?

Uśmiecha się.

– No co ty. W życiu.

Wzdycham.

– Zamierzasz mnie tym szantażować, tak?

– No co ty. W życiu – powtarza.

– Zachowujesz się jak dziecko.

W jej oczach pojawia się przebłysk złości.

– A ty jak dupek. Odsuń się.

Odpycha moje ramię, a potem puka głośno do drzwi. Klnę pod nosem, szukając w kieszeni kluczy, jednak nim je wyjmuję, w progu pojawia się Zoey, która spogląda na mnie wymownie.

– Nie mogłeś otworzyć?

– Wolał zgrywać kretyna, to mu świetnie wychodzi – odpowiada Millie, po czym unosi torbę trzymaną w dłoni. – Mam twoją sukienkę, wyprałam ją i wysuszyłam. Mój brat jakimś cudem ma suszarkę w domu, dasz wiarę? W każdym razie wpadłam po moje rzeczy.

Zo przytakuje.

– Jasne, wejdź. – Rusza w głąb domu, wołając przez ramię: – Hej, Alden mówił, że szukasz pokoju, to prawda?

Spinam się, zwłaszcza że Millie spogląda na mnie kątem oka, wchodząc do środka.

– Tak. Właściciel mieszkania wystawił mnie i przyjaciółkę – mówi. – Więc szukamy czegoś razem.

Zoey wraca ze złożonymi spodniami i bluzką, a ja przechodzę do kuchni, nasłuchując jej słów.

– Trzymaj. Też je wyprałam i wysuszyłam – rzuca Zo. – A jak idą poszukiwania?

– Dopiero zaczęłyśmy – przyznaje Millie. – Ale nie znalazłam wielu ofert, bo potrzebujemy czegoś blisko uczelni. Nie mam auta, a rowerem bałabym się przewozić swój sprzęt, więc wiesz. Ale mamy nadzieję, że coś jeszcze wpadnie. Kanapa u chłopaków jest cholernie niewygodna.

Odkładam chleby i mleko, a potem łapię butelkę z wodą i upijam kilka solidnych łyków, w czasie gdy Zoey odpowiada:

– W razie czego mamy jeden pokój, gdybyście musiały się jednak rozdzielić. Nie jest na tyle duży, żeby pomieścić dwie osoby, więc nie zaproponuję wam obu, no ale dla jednej starczy. Nawet na parę dni, żebyś nie musiała spać na kanapie.

Przymykam powieki. Millie nie może zamieszkać za ścianą. Po prostu nie.

– Dzięki. Ale raczej nie jestem tu mile widziana.

Czuję wyrzuty sumienia. Wiem, że wspomina o tym, co wczoraj usłyszała. Tylko co miałem zrobić? Alden wyskoczył z tym pomysłem, uznając, że jest geniuszem, za to ja…

– Co? Oczywiście, że jesteś – mówi Zoey. – I nie przejmuj się, Marc nie będzie cię tu kontrolował, bo kopnę go w dupę, jeśli spróbuje. Starsi bracia bywają upierdliwi, wiem coś o tym.

Millie się śmieje.

– Zdecydowanie. Kocham Marcusa, ale czasem jego opiekuńczość to przeginka.

– To wpadaj do nas. W sumie po mieszkaniu dwa lata z samymi facetami przyda mi się też dziewczyna w domu.

– Serio?

– Pewnie. No i wykorzystałabym cię do prywatnych sesji zdjęciowych, więc nie myśl sobie, że to z dobroci serca.

Dobiega mnie głośniejszy chichot.

– No oczywiście. Wszystkie zawsze chcecie tylko mojego sprzętu.

Zoey parska.

– Masz mnie.

– Przemyślę to, okay? – rzuca Millie. – Jeśli nie znajdziemy nic z Chels do początku roku, a wy nie oddacie pokoju komuś innemu…

– Będzie na ciebie czekał – zapewnia Zoey.

Rozmawiają jeszcze chwilę, a ja po prostu stoję w kuchni, zastanawiając się, co niby zrobię, jeśli Millie naprawdę wprowadzi się do pokoju obok mojego.

Rozdział 5

Millie

Opadam na krzesło przy stoliku w lodziarnio-kawiarni, wzdychając głośno, a Chels idzie od razu w moje ślady. Obie jesteśmy wykończone tym dniem, kolejnym spędzonym w pełni na próbach znalezienia mieszkania lub dwóch pokoi. Nie idzie nam najlepiej, bo do tej pory albo przed samym dotarciem pod dany adres dostawałyśmy wiadomość, że oferta nieaktualna, albo na miejscu okazywało się, że jedno z pomieszczeń jest przechodnie, albo że mieszkające tam już osoby szukają raczej facetów. O ostatnim sprawdzanym lokalu nawet nie będę wspominać, ponieważ wciąż mam ciarki na samą myśl.

– Jak tam? – pyta Marcus.

Umówiliśmy się, że odbierze mnie i przyjaciółkę z (N)icePenguins, bo odpadają nam nogi, a jak idiotki stwierdziłyśmy, że mimo upału i różnych lokalizacji po prostu będziemy się poruszać pieszo. Brat zlitował się nad nami i obiecał odwieźć Chels do hotelu, w którym się zatrzymała.

– Mam dość – rzucam.

– A ja jeszcze bardziej – mówi przyjaciółka.

Marc unosi brwi.

– Czyli się nie wyprowadzasz – stwierdza.

Opuszczam ramiona.

– Byłyśmy dzisiaj w czterech mieszkaniach i…

Milknę, kiedy przy stoliku nagle pojawia się Blake. Nie wiedziałam, że Marc z nim przyjedzie, ale najwyraźniej tak jest, skoro chłopak zajmuje właśnie miejsce obok niego bez słowa. Przez ostatnie trzy dni zupełnie go nie widywałam i tak było zdecydowanie lepiej, ponieważ teraz, na widok jego jasnych oczu, moje serce nieznacznie przyspiesza. Nie cierpię tej reakcji. Nie cierpię, że gdy ostatnio rankiem widziałam, jak biegnie wzdłuż piasku przy jeziorze, od razu uderzyło we mnie gorąco. I nie cierpię, że zrobiłam mu wtedy zdjęcie. Na tle porannego nieba i drzew wyglądał po prostu tak…

– I nic się nie nadawało – kończę po odchrząknięciu.

– A było gorzej niż wczoraj i przedwczoraj?

Nasze perypetie mieszkaniowe to obecnie temat numer jeden wśród jego kolegów, z którymi też chwilowo mieszkam. Jak widać, i Blake’owi nie jest obcy, bo nie dopytuje, tylko parska, jakby wiedział, do czego nawiązuje mój brat.

– Zależy, co rozumiesz przez „gorzej” – mamroczę.

– Myślę, że po prostu musimy zanotować na przyszłość – odzywa się Chels – żeby nigdy więcej nie wchodzić do mieszkania, którego drzwi otwiera półnagi koleś z jointem w ręce.

Marcus i Blake unoszą równocześnie brwi.

– Nawet jeśli będzie tak przystojny jak on – dodaję.

– Bo zapewne to oznacza, że w środku trwa lub skończyła się jakaś orgia – dorzuca Chels.

– Chyba ponosi was wyobraźnia – stwierdza z rozbawieniem Marcus.

– Mówisz tak, bo to nie ty dostałeś zaproszenie na wieczór – odpowiadam.

Chelsea wybucha śmiechem na widok jego miny, a ja dostrzegam, jak Blake się spina.

– To żart? – upewnia się Marcus.

Nie. Na serio jakichś dwóch kolesi zaprosiło mnie i Chels na wieczór w jednym celu, nawet jeśli nie zdecydujemy się z nimi zamieszkać. Ale chyba lepiej nie wspominać tego bratu.

– Jasne, że żart, Marc – kłamię gładko. – Zamawialiście już coś? Bo muszę napić się czegoś zimnego.

– Ooo, mają promocję, że do dwóch szejków dodają ciastka w kształcie pingwinów – mówi Chels, spoglądając na ulotkę leżącą na stoliku. – Bierzemy?

Przytakuję.

– No pewnie. Dla ciebie wanilia, jak zawsze?

– Tak jest.

Podnoszę się i zerkam na chłopaków.

– A wy?

– Może wezmę mrożoną kawę – zastanawia się mój brat.

Blake wstaje z miejsca.

– Zamówię – rzuca do niego, po czym wykonuje zamaszysty gest. – Puzzle przodem.

Posyłam mu poirytowane spojrzenie.

– Masz szczęście, że jeszcze nie dostałam napoju.

Jego cichy śmiech dźwięczy mi w uszach, gdy docieramy do kasy. Stoi za nią drobna brązowowłosa dziewczyna, która ma na koszulce plakietkę z imieniem Selena.

– Witamy w (N)icePenguins. Co mogę wam podać?

– Och, nie, my zamawiamy osobno – informuję. – Dla mnie będzie waniliowy i truskawkowy szejk. I jak najwięcej ciastek.

Dziewczyna się uśmiecha.

– Po jednym na głowę, przykro mi – odpowiada. – Chyba że zamówisz jeszcze dwa szejki, to postarałabym się coś ogarnąć.

Marszczę brwi. Wątpię, żebym wypiła jeszcze jednego, tak samo jak Chels, no ale tych ciastek nie ma w normalnej sprzedaży. Są tylko gratisami, więc nie dokupimy ich osobno. Dlatego się waham, bo mam na nie ogromną ochotę, a wtedy wtrąca się Blake:

– To niech będzie jeszcze raz to samo i jeden rachunek.

Odwracam się do niego przez ramię.

– Marcus chciał kawę.

Puszcza do mnie oko.

– Powiemy, że się skończyła.

Kelnerka za ladą śmieje się cicho, wstukuje zamówienie, a mimo mojej próby protestu Blake płaci za wszystko. Nie chcę robić sceny przy ludziach, dlatego daję za wygraną i po chwili kierujemy się do stolika.

– Nie musiałeś – oświadczam. – Oddam ci później kasę za mnie i Chels.

– Po prostu następnym razem ty stawiasz, puzzelku.

Nie pytam o następny raz, bo wracamy już do mojego brata i przyjaciółki. Oboje wgapiają się w ekrany telefonów, ignorując swoją obecność. W sumie nawet nie wiem, czemu się nie lubią. To znaczy Chelsea nie przepada za nim przez to, że jest gwiazdą koszykówki, a on za nią dlatego, że jako jedyna osoba z naszego otoczenia nie lubi tego sportu, ale nigdy nie zdarzyło się nic poważnego, co spowodowałoby wzajemną niechęć. Wydaje mi się, że stoi za tym tak naprawdę coś zupełnie innego, ale się nie wtrącam. Niech sami to ogarną.

– Zamówiłem ci jednak waniliowego szejka, nie ma za co – oznajmia Blake, siadając na krześle.

Marcus spogląda na niego pytająco.

– Chciałem kawę.

– Kofeina jest niezdrowa – odpowiada. – Przy okazji, ta dziewczyna za ladą…

– Jest zaręczona z kapitanem drużyny siatkarskiej – informuję.

– Chciałem powiedzieć, że chyba chodzi z Summersem, a nie się z nią umówić – rzuca Blake.

Rumienię się. Niepotrzebnie z tym wyskoczyłam.

– Poznałeś już Summersa? – wtrąca Marcus. – Mieszka w sumie parę domów dalej. U nich ma być domówka na zakończenie wakacji, na której musisz mnie pilnować, bo trener mnie zabije, jeśli upiję się dzień przed pierwszym sparingowym meczem.

– Gadałem z nim parę razy, jak graliśmy naprzeciwko siebie, no i po tym, jak przyjechałem na rozmowę z trenerem – wyjaśnia Blake. – Wydaje się w porządku.

– A jaką ma klatę – zauważa Chels, wzdychając, po czym odwraca się do mnie. – Słyszałaś, że pojutrze będzie jakiś turniej siatkówki plażowej nad jeziorem? Właśnie przed tą ostatnią imprezą. Musimy pójść, może będą też jacyś wolni siatkarze, skoro na Summersa nie ma co liczyć.

– No nie wiem.

Przyjaciółka szturcha mnie ramieniem.

– Weź przestań. Lucas pewnie nie będzie grał, a nawet jeśli, na jego mecze zrobimy sobie przerwy.

Krzywię się.

– Lepiej skupmy się na szukaniu mieszkania – odpowiadam. – Bo powoli tracę nadzieję, że opuszczę kanapę Marcusa.

– Ja też – mówi mój brat.

– Twierdziłeś, że mogę zostać, ile chcę! – oburzam się.

– Próbowałem być miły.

Kopię go pod stołem, na co parska głośno. Właśnie wtedy kelnerka przynosi nasze napoje oraz talerz pingwinich ciastek, na które rzucamy się z Chels. Chłopaki spoglądają na nas jak na wariatki, czym się nie przejmujemy, wgryzając się w czekoladowo-truskawkową słodycz.

– Są aż takie dobre? – pyta Blake.

Przytakuję z pełnymi ustami.

– Tak. To znaczy nie – mamroczę. – Ohyda. Nie próbuj. Mogę się poświęcić i zjeść twoje.

W jego oczach pojawia się błysk.

– Nie dzielę się jedzeniem.

Przełykam, sięgając po drugie ciastko. Wygląda na to, że dostaliśmy po dwa na osobę.

– No tak, zapomniałam, twoim wzorem jest ten cały Joey.

– Kto? – wtrąca Chels.

– Z Przyjaciół – wyjaśniam. – Nie oglądałam tego, ale Blake miał kiedyś koszulki z jakimś cytatem o niedzieleniu się jedzeniem i z premedytacją jadł zawsze ostatnie lody z zamrażarki na moich oczach.

– Nie moja wina, że ty swoje pochłaniałaś już pierwszego dnia i nic ci nie zostawało – stwierdza Blake.

– Po prostu były z kawałkami czekolady i serduszkiem truskawkowym – wyjaśniam Chels. – Nie można było ich zostawić na później.

Przyjaciółka śmieje się cicho, podjadając drugie ciastko, podobnie jak Marcus, który wypił niemal połowę szejka. Ja dawkuję sobie słodycze i zaglądam na swój profil na Instagramie, bo przychodzi mi powiadomienie o nowym obserwatorze. Robi mi się cieplej, kiedy dostrzegam nazwę.

– O cholera.

Odstawiam szejka i łapię pewniej telefon.

– Co jest? – pyta Chels.

– Spencer Zeegers mnie zaobserwował.

– O cholera – powtarza przyjaciółka.

– Kim jest Spencer Zeegers? – rzuca Blake.

– To fotograf, którego uwielbiam – szepczę, wciąż wpatrując się w ekran. – Ma prowadzić warsztaty na moim kierunku i… o rany. Polajkował mi zdjęcie z wczorajszego zachodu, a ono jest takie okropne. Miałam je zarchiwizować i…

– Daj spokój, przecież ono jest świetne – protestuje Chels.

– Ma okropną jakość, źle dobrałam czułość i chyba ruszyłam aparat, ale myślałam, że to będzie fajne artystyczne rozmycie po tym, jak je edytowałam, no i takie się wydawało, tylko teraz jak widział je Zeegers…

– Oddychaj, Millie – mówi z rozbawieniem Chels. – Skoro polajkował, to chyba mu się spodobało.

Moje serce bije bardzo szybko ze zdenerwowania. Naprawdę podziwiam Zeegersa. To, ile magii potrafi wydobyć ze zwykłej fotografii. Uwielbia robić zdjęcia ludziom, ale nie tak po prostu. On znajduje ujęcia, w których wyglądają wyjątkowo. Czasami jest to odbicie śmiejącego się dziecka w kałuży, co przypomina efekt, jakby otwierał portal do innego świata. Innym razem to para staruszków siedząca na ławce, uchwycona przez kolorowe szkło, w którym wszystko jest zniekształcone, rozmazane i dziwaczne, a jednak tworzy niesamowity i całkowicie zrozumiały obraz. Do tego fotograf lubi też robić uliczne wyzwania z modelami, pozowanie na tle miejskiego krajobrazu, albo nagrywa na TikToku i YouTubie swoje nocne spacery z aparatem, w czasie których robi oszałamiające zdjęcia. To od tego, że przypadkowo trafiłam na jego kanał jako dziecko, zaczęła się moja pasja.

A teraz mam mieć z nim zajęcia i właśnie mnie zaobserwował.

– A jeśli się nie spodobało?

Chelsea obejmuje mnie ramieniem.

– Niby jak by mogło nie? Jesteś zajebista w tym, co robisz. Prawda?

Spogląda na chłopaków, którzy przyglądają się nam w milczeniu i przytakują od razu po jej pytaniu.

– Blake nawet nie wie, że robię zdjęcia, a Marcus to mój brat. Oczywiście, że ci przytakną. A Zeegers…

– Nie świruj, Millie – przerywa Chels. – To super, że cię zauważył.

– Albo po prostu dostał spis studentów i ma nasze socjal…

Przyjaciółka wzdycha.

– Nawet jeśli, to nikt mu nie kazał niczego lajkować ani followować – zauważa. – Więc po prostu twój profil mu się spodobał. Ciesz się. I gratulacje, przecież to super sprawa!