Ostatnia faza mroku - Agata Polte - ebook
NOWOŚĆ

Ostatnia faza mroku ebook

Agata Polte

4,8

1157 osób interesuje się tą książką

Opis

Finałowy tom serii romantasy o rodzinie Carmody.

 

Ivor Carmody, najstarszy z rodzeństwa i doradca królowej, od zawsze zajmował się głównie rozwiązywaniem problemów. Właśnie dlatego kiedy rodzina królewska z położonego niedaleko miasta prosi o wsparcie, książę postanawia sprawdzić, jakiemu zagrożeniu przyszło stawić czoła sąsiadom.

I już po przekroczeniu granicy Norfolk wpada w sidła ciemności.

Żeby ją pokonać, czarownik zgadza się na współpracę ze Sparrowami, a przede wszystkim z Azarią – tajemniczą, silną księżniczką, uznawaną za przeklętą. Jej historia ciekawi Ivora równie mocno, co zagadka, którą starają się rozwikłać, by przywrócić bezpieczeństwo mieszkańcom. Pytania jednak ciągle się mnożą, a czasu zostaje coraz mniej i nie wiadomo już, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem.

Wkrótce Ivor i Azaria będą musieli wspólnie odnaleźć sposób na odegnanie zła czającego się w Norfolk. I to zanim nadejdzie ostatnia faza mroku. Faza, w której nawet najjaśniejsze światło może zostać zduszone…

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 597

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (133 oceny)
114
17
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MartaGrabowska36

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ❤️
10
carri91

Nie oderwiesz się od lektury

Super! Trzyma poziom i żałuję, że to już koniec trylogii :c
10
WeRoTkA

Nie oderwiesz się od lektury

Chyba najlepsza część spośród wszystkich💗🥰 Będę tęsknić za rodzeństwem Carmody🥲
10
Gosia8822

Nie oderwiesz się od lektury

Przed czytanie radzę zażyć tabletkę na serce! Książka cudna,będę tęsknić ❤️
10
Aniakrasno

Nie oderwiesz się od lektury

Cudo 🩷 wspaniałe zakończenie trylogii 🧡💜
00



Copyright © for the text by Agata Polte 2025

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redaktorka prowadząca: Sandra Pętecka

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Katarzyna Chybińska, Martyna Góralewska, Wiktoria Garczewska

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8418-057-0 · Wydawnictwo Nowe Strony · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

ROZDZIAŁ 1

IVOR

Pierwszym zwiastunem problemów jest ciemniejąca w zadziwiającym tempie okolica, chociaż dopiero dochodzi południe. Początkowo nie zwracam na to zbyt dużej uwagi, skupiając się na tablecie, w którym odhaczam kolejne punkty ze swojej długiej listy zadań do zrobienia, jednak gdy siedzący za kierownicą Ashton komentuje dziwne zjawisko, unoszę w końcu wzrok.

Drugą zapowiedzią kłopotów jest osobliwy dźwięk, który daje się słyszeć naprawdę głośno mimo lecącej w samochodowym radiu muzyki. To jak połączenie potężnej wichury z burzą, gradem i jeszcze czymś, czego nie umiem rozpoznać.

– Coś się dzieje – odzywa się siedząca obok mnie Sandie. W jej głosie daje się wyczuć rzadko spotykaną ekscytację, jakby wizja niebezpieczeństwa była dla niej atrakcyjna. – Lepiej się zatrzymaj, Ashton.

Do mnie także docierają wibracje mocy dochodzące z niedaleka. Wywołują dość niecodzienne uczucia i ciarki wspinające się po kręgosłupie, co jest trzecim znakiem, że coś nie tak. A przecież dopiero niedawno przekroczyliśmy granicę miasta.

– Gdy znajdujemy się w obcym miejscu i zbliża się niebezpieczeństwo, nie zatrzymujemy się, wiedźmo. Oddalamy się jak najprędzej – wyjaśnia spokojnie Caspian zajmujący fotel pasażera z przodu.

Sandie prycha.

– To nie jest obce miejsce. Wychowywałam się tutaj – oznajmia. – I wygląda, jakby coś było nie tak, a my jesteśmy tu właśnie po to, by to sprawdzić, nietoperzu. Prawda, Ivor?

Ich przepychanki i testowanie nawzajem swoich granic powoli zaczynają nam wszystkim działać na nerwy. Jestem pewny, że oboje już wiedzą, kim dla siebie są, a mimo to wampir nie zdjął naszyjnika blokującego więź, a czarownica jakimś sposobem trzyma uczucia na wodzy. Mój wilkołaczy szwagier twierdzi, że jest zbyt uparta, by wykonać pierwszy krok. Ja podejrzewam, że też stworzyła dla siebie podobny amulet.

– Jesteśmy tu po to, żeby poprosić o przysługę i porozmawiać z rodziną królewską o problemach w mieście. Nie po to, żeby się w nie wplątać i dać zabić – odpowiadam.

Caspian odwraca się i patrzy triumfalnie na Sandie, która wystawia mu język. Zaczynam żałować, że zgodziłem się zabrać ich oboje na to spotkanie. Z każdym dniem robią się gorsi. Dziwię się, że Aislinn jakoś trzyma ich w ryzach w swoim oddziale, chociaż… W sumie czy na pewno to robi? Znając moją najmłodszą siostrę, pewnie uważa, że dostarczają jej rozrywki.

– Ale kto mówi o daniu się zabić? – próbuje dalej Sandie. – Po prostu uważam, że przekonanie się na własne oczy, co się dzieje, da nam lepszą perspektywę.

– Zwyczajnie chcesz obić komuś mordę – kwituje cierpko Caspian.

Sandie krzyżuje ręce na piersiach.

– Gdybyś nie odmawiał mi wspólnego sparingu, tchórzu, obiłabym twoją – mówi. – Tymczasem…

W kolejnej chwili ich infantylna potyczka zostaje przerwana, gdy Ashton gwałtownie hamuje, po czym uderzamy w coś z dużym impetem. Pas wbija mi się w klatkę piersiową, aż na moment tracę oddech. Potem klnę głośno, podobnie jak strażnik, a Sandie cicho syczy, kiedy jakaś postać zostaje odrzucona kawałek dalej, prosto w dziwną, czarną mgłę, i znika. Ta mgła właśnie tutaj tak naprawdę się zaczyna; oplata okolicę niczym sieć i zagęszcza się z każdą sekundą.

A my stajemy w połowie w niej zanurzeni.

– Co, do cholery? – mamrocze Ashton. – Nie widziałem nikogo. On wziął się znikąd. I co to w ogóle jest…

– Co to było? – odzywa się w krótkofalówce Alexa prowadząca samochód podążający za nami. – Co się dzieje? Jesteście cali?

– Cali – odpowiada Ashton. – Ale nie mamy pojęcia, co się dzieje. Wysiądę i sprawdzę…

– Nie – przerywam. – Nikt nie wysiada.

Próbuję coś zobaczyć przez gęstniejący mrok i wypatrzeć osobę, w którą uderzyliśmy, lecz nadaremno. Nie dostrzegam żadnego ruchu ani przed nami, ani przy zabudowaniach, które się niedaleko zaczynają. Ich właściwie już prawie nie widać, co niepokoi mnie mocniej. Nie mam pojęcia, jakim cudem ulica za naszymi plecami wygląda normalnie, droga i drzewa są skąpane w popołudniowych promieniach słońca, w czasie gdy kawałek dalej, przed maską auta, rozciąga się… ciemność.

Dostawałem alarmujące raporty na temat tego, co dzieje się u naszych sąsiadów, ale przekonanie się osobiście, że coś tu jest cholernie nie tak, okazuje się czymś zupełnie innym.

– Czy to tutaj normalne? – zwracam się do Sandie.

– Nie – odpiera czarownica.

– Tak, dlatego się tu wychowywała – stwierdza równocześnie Caspian.

Sandie posyła mu poirytowane spojrzenie, lecz nie odpowiada, tylko kontynuuje:

– Wspominałam ci, że w ciągu ostatnich lat czasem działy się różne rzeczy, ale nigdy nie widziałam niczego takiego.

– Różne rzeczy? – wtrąca Ashton.

– Nocne ataki. Zaginięcia. Dużo niewyjaśnionych morderstw – wylicza Sandie. – Ale król zawsze mówił, że odpowiadają za to dzicy zmienni albo opętane czarną magią czarownice. Znajdował winnych i ich karał. To… – Wskazuje na gęstniejący mrok. – To coś nowego.

Dla mnie też. Nowego i naprawdę niedobrego, bo energia tych osnutych mgłą miejsc okazuje się bardzo nieprzyjemna. A chociaż powietrze jest naładowane magią, która aż bije po oczach, na samą myśl, że miałbym ją pochłonąć, robi mi się niedobrze. Czułem już coś podobnego – wtedy, gdy zobaczyłem prawdziwą naturę Justice oraz Justina, tę czarną magię, jaka ich opętała – jednak nie w takim natężeniu. Tamto było nienaturalne, niepokojące i ohydne, przez co nawet ze swoją mocą absorbowania magii w każdej postaci, by się wzmacniać, nie miałem ochoty żywić się niczym, co z tym związane.

Od mrocznej mgły bije… wrogość. Chłód. Żądza mordu.

Zło.

Choć nie nazwałbym siebie tchórzem, mam ochotę uciekać, dopóki będę w stanie poruszać nogami.

– Co robimy? – pyta Ashton. – Mam jechać?

Zastanawiam się parę kolejnych sekund. Nie podoba mi się to wszystko. Mógłbym kazać kilku strażnikom sprawdzić, co się dzieje, ale jest nas zbyt mało i nie wiem, z czym mielibyśmy się zmierzyć.

– Wycofaj się – polecam. – Caspian, zawiadom okolicznych strażników. Sandie, znasz inną drogę?

Czarownica przytakuje.

– Mhm, możemy po prostu pojechać główną. Tylko będzie większy ruch, dlatego kazałam wam skręcić i jechać tymi ulicami, by ominąć korki. No i jeśli wrócimy, to możemy się spóźnić.

– Trudno. Poprowadzisz nas. Bądźcie czujni i gotowi na atak.

Caspian wykonuje telefon, w czasie gdy Ashton przekazuje instrukcje do drugiego auta, które powoli się wycofuje. Potem strażnik sam wrzuca bieg i zamierza ruszyć, lecz kiedy SUV przesuwa się o stopę w tył, silnik nagle gaśnie, a mrok wokół zamyka nas w swoich objęciach. W jednej chwili robi się całkowicie ciemno, jakby słońce zgasło i miało nigdy nie powrócić. Trzeszczenie w krótkofalówce podpowiada, że Alexa stara się nawiązać połączenie, jednak nie mamy czasu odpowiedzieć.

Bo wokół pojawiają się dziesiątki cienistych postaci, które wyciągają ramiona w naszą stronę.

– Co, kurwa… – mamrocze Ashton.

– Tarcza – rzucam natychmiast. – Użyj tarczy, żeby je odepchnąć i spróbuj…

Nim kończę, cienie wskakują na samochód, a przednia szyba rozpryskuje się na setki odłamków. Dociera do nas syk pochodzący z kilkudziesięciu gardeł. Złowrogi, mroczny i zdecydowanie nie z tego świata. Staje się głośniejszy, gdy Ashton odpycha przeciwników swoją tarczą, a ci upadają dokoła, po czym zrywają się ponownie do ataku.

– Wysiadamy – polecam. – Odeprzemy tych skurwieli.

Chociaż nie mam pojęcia, z czym przyjdzie nam walczyć, wyskakuję z samochodu i sięgam po swoje sztylety. Nie jestem pewny, czy kule zrobiłyby coś tym potworom, nie wiem nawet, czy ostrza zadziałają, jednak nie mogę tego roztrząsać, ponieważ przede mną pojawia się już pierwsza postać. Wygląda jak utkany z cienia niski człowiek, który z grymasem na płaskiej twarzy właśnie się na mnie rzuca.

Biorę głęboki wdech i sięgam ku najbliżej znajdującemu się światłu magii, by z niego zaczerpnąć. Kiedy używam swojej mocy, właśnie tak widzę otaczające mnie osoby – niczym małe punkty, które w zależności od potęgi są ciemniejsze lub jaśniejsze. I o ile strażnicy jawią mi się jako małe, jasne kule, z wyróżniającą się bardzo Sandie, a wampirza magia przybiera kolor krwi, o tyle przeciwnicy przede mną wyglądają jak lampy ubrudzone gęstą smołą.

Nie kopiuję więc niczego od nich. Wyciągam niewidzialne macki mojej mocy do Ashtona, dotykam go nimi tylko przez sekundę, a w kolejnej odrzucam potwora przede mną dzięki telekinetycznej tarczy. Nie pomaga to na długo, bo potem już odpieram atak pazurów z lewej i z prawej, gdy pojawia się dwóch następnych przeciwników.

– Nie krwawią! – woła Caspian, wirujący ze swoimi sztyletami parę kroków dalej.

To niedobry znak.

– Czym one są? – odzywa się Ashton.

– Po prostu je, kurwa, zabijcie!

Wykonuję unik, po czym odwracam się i tnę potwora po twarzy. Naprawdę nie pojawia się żadna krew, z rany bucha jedynie czarny dym, który się rozwiewa. Po moim ciosie nie zostaje ślad. Mimo to nacieram ponownie, ostrze wbija się w gardło przeciwnika, co przywołuje nieprzyjemne wspomnienia sprzed paru tygodni. Nie pozwalam im jednak przejąć kontroli, nie tym razem, tylko szarpię nóż, powiększając ranę. Cienisty stwór nawet nie wydaje żadnego dźwięku. I nie jest ani trochę poruszony, ponieważ jego pazury dosięgają mojego policzka.

Wtedy pojawia się krew – moja – a wokół rozlegają się kolejne syki i czuję, że wszystkie potwory zwracają się w tę stronę.

Szlag.

Odpycham znów przeciwnika skopiowaną mocą, a potem robię to z kolejnym i następnym. Obok pojawiają się Caspian, Sandie i dwóch strażników, którzy próbują osłonić mnie przed natarciem, bo najwyraźniej te dziwactwa działają jak rekiny. Zwęszyły moją krew i teraz starają się do mnie dostać, nie zważając na to, że coś stoi im na drodze.

– Lewa, nietoperzu! – woła Sandie.

Caspian tym razem nie zdobywa się na kpiący komentarz, tylko markuje atak z lewej, w czasie gdy czarownica uderza z prawej. Synchronizują swoje ruchy i walczą ramię w ramię, jak przystało na partnerów, ale ja nie skupiam się na nich dłużej, tylko przystępuję do kolejnej próby pokonania napastnika.

To jak taniec śmierci. Dobrze znany, w końcu od dziecka mnie szkolono, dzięki czemu zadaję następne ciosy i dążę do celu. To, że potwór nie krwawi, nie znaczy, że nie może umrzeć. Odcięcie głowy mało kogo nie posłałoby do piachu i chcę sprawdzić, czy teraz pomoże. Dlatego zatracam się w tym, co się dzieje. Odpieram atak, sam do niego przystępuję, robię unik i znów uderzam, jednak przeciwników jest zbyt wielu. Pojawiają się z każdej strony, nie zważają na zadane rany ani na to, ile razy Ashton odrzuca je tarczą, Sandie próbuje mrozić mocą iluzji, a Alexa rozbijać wiązkami emocji. Problem w tym, że nie jest na tyle potężna, by wyrządzić im prawdziwe szkody, jak na przykład zrobiłaby to Cait, za to iluzja zdaje się zupełnie nie działać. Pozostali strażnicy za pomocą magii na razie blokują ofensywę, tyle że jesteśmy w mniejszości i niedługo możemy zostać zmiażdżeni.

Sandie z Caspianem obierają więc nową drogę i wpadają na ten pomysł, co ja, bo po chwili widzę pierwszą cienistą głowę toczącą się po drodze. Zatrzymuje się u stóp czarownicy i rozwiewa niczym dym.

– Tego nie zignorują – rzuca zdyszana Sandie. – Uważaj, następny!

Potworów pojawia się więcej, a mrok otacza nas teraz gęstym całunem. Robi się zimniej, aż oddechy zmieniają się w parę. Choć udaje mi się pokonać dwa stwory dzięki determinacji, no i ostrym sztyletom wzmocnionym przez naszych najlepszych mistrzów stali, to nieprzyjaciół wciąż jest za dużo. Są wszędzie wokół, zupełnie niezmęczeni, regenerują się błyskawicznie i ożywiają za każdym razem, gdy w powietrzu unosi się zapach krwi, w czasie kiedy nasza grupa powoli opada z sił. Nie byliśmy przygotowani na starcie z nieznanym przeciwnikiem, na którego nie działa to, co zwykle.

Pozostaje mi tylko jedno.

– Odwrót! – krzyczę. – Musimy…

Nim kończę, dobiega mnie krzyk Ashtona. Strażnik zostaje wciągnięty między grupę napastników, którzy otaczają go szczelnie, a choć próbuje się bronić, ich pazury orzą jego mundur na torsie i plecach. Na pomoc ruszają mu Alexa i dwoje innych strażników, ale to ja jestem najbliżej, dlatego skaczę w tamtym kierunku. Przebijam się przez te postacie, odpycham je raz za razem, choć skopiowana od Ashtona moc jest już na wyczerpaniu, aż w końcu się do niego dostaję.

Mężczyzna leży na betonie, zakrwawiony, z rozszalałym z bólu spojrzeniem. Wyciągam dłoń, by pomóc mu wstać, dopóki przeciwnicy jeszcze się na nas ponownie nie rzucili, a kiedy strażnik z trudem, wspierając się na mnie, się podnosi, czuję uderzenie w tył głowy i obaj lecimy ponownie na beton.

Kurwa.

Jęk Ashtona zostaje zagłuszony sykiem tych dziwnych i ciasno okrążających nas stworzeń. Jesteśmy odcięci od reszty. Zrywam się więc na nogi, gotowy wyrżnąć nam drogę na zewnątrz. Strażnicy nadal starają się do nas dostać, ktoś coś krzyczy, walka trwa, a ja kolejny raz do niej dołączam, kiedy cienie rzucają się na mnie jeden po drugim. Nie mam czasu na nic innego, tylko defensywę. Muszę bronić Ashtona, który nie daje rady stanąć o własnych siłach. Mamrocze coś bezładnie, w czasie gdy ja odpieram atak, blokuję pazury, wspomagam się tarczą i już wydaje mi się, że zaraz zyskam przewagę, kiedy rozlega się następny krzyk mężczyzny.

Potwory nacierają z drugiej strony i obsiadają go, jakby zamierzały rozszarpać na strzępy. Rzucam się w desperackiej próbie ratunku, bo właśnie zauważam, że jedna z postaci wyciąga wysoko ramię, jak gdyby planowała zadać ostateczny cios. Mimowolnie myślę o zegarku w mojej kieszeni, który nie tak dawno temu spowolnił dla mnie czas. Gdybym wiedział, jak go użyć, miałbym szansę uratować strażnika. Bolesna prawda wygląda jednak tak, że nie rozgryzłem jeszcze do końca tego przedmiotu i uruchamiałem go przypadkiem w chwilach zagrożenia, a teraz tak się nie stało i nie jestem pewny dlaczego. Chcę po niego mimo to sięgnąć, spróbować, nawet jeśli widzę, że może być za późno. Znajduję się już za daleko od Ashtona, odgrodzony od niego innymi przeciwnikami, a ten jeden opuszcza rękę coraz niżej…

Dopóki nagle nie pojawia się z lewej ktoś, kto ją odcina.

Po okolicy roznosi się wtedy dziki, gardłowy wrzask bólu, a dokoła dostrzegam nowe osoby. Przez sekundę mam problem z ogarnięciem, czy to wsparcie, czy kolejni wrogowie, lecz w końcu dociera do mnie, że nadciągnęła pomoc. Ubrani w czerwono-czarne mundury czarownicy rozbijają tłoczące się przy nas cienie, a ostrza sprzymierzeńców świstają w powietrzu.

I zadają rany, które krwawią.

Obserwuję z zaskoczeniem, jak dwóch strażników staje naprzeciwko potworów i atakuje. Mają w dłoniach sztylety, które po zetknięciu ze skórą przeciwników wyrządzają prawdziwą krzywdę. Oprócz czarnego dymu pojawia się też ciemna posoka przypominająca krew.

Jest jej coraz więcej.

– Rozbić ich! – Słyszę wysoki, damski głos. – Chronić księcia!

Patrzę na jasnowłosą kobietę, która przyszła nam na ratunek. Nasze spojrzenia spotykają się na krótki moment, co wystarcza, by wywołać we mnie coś dziwnego. To przez jej oczy, tak intensywnie niebieskie, że oszałamiają mnie na dobre parę sekund, nim nieznajoma odwraca wzrok i rzuca się w wir walki, nie poświęcając mi kolejnej chwili. Robią to inni strażnicy, którzy otaczają mnie szczelnym kokonem.

Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio nazwał mnie, nie prześmiewczo, księciem. I musiał ruszyć mi na ratunek. To dziwna odmiana.

Otrząsam się z zaskoczenia i po prostu obserwuję, jak strażnicy z miasta rozprawiają się z cieniami. W przeciwieństwie do nas wiedzą, z kim mają do czynienia, i skrupulatnie pozbywają się kolejnych przeciwników. Już moment później potwory zaczynają się wycofywać – choć nie wszystkie, bo niektóre zostają, by zmierzyć się z przygotowanymi obrońcami.

I z blondwłosą wojowniczką, która robi właśnie obrót, po czym tnie przeciwnika po szyi. Z rany, prosto na jej twarz, wytryskuje czarna krew, a dziewczyna uśmiecha się, jakby to było najlepsze, co dziś jej się przytrafiło. Nie czeka nawet, by się upewnić, że pokonała stwora. Jest tego tak pewna, że odwraca się do niego plecami i naciera na kolejnego, poruszając się tak szybko i zwinnie, jakby urodziła się z bronią w ręku.

Mordercza, żądna krwi i piekielnie skuteczna… Jest zachwycająca.

A poświata mocy wokół niej wygląda zupełnie inaczej niż wokół kogokolwiek, kogo do tej pory spotkałem. Widzę w niej coś dziwnego, jakieś przebłyski, choć samo światło pozostaje dziwnie mętne. I nachodzi mnie niepokój, którego nie potrafię odegnać. Nie umiem też dokładnie określić, czego dotyczy. Ta dziewczyna po prostu… coś z nią jest nie tak, a ja nie wiem co. Nienawidzę czegoś takiego.

Nie skupiam się jednak na niej dłużej, tylko ruszam do Ashtona, przy którym są już Alexa z Sandie. Obie próbują zatamować krwawienie, ale na marne, bo zadano mu zbyt wiele ran. Na szczęście zaraz przyklęka przy nich jakiś mężczyzna, który błyska uśmiechem do Sandie, a ona go odwzajemnia.

– Van. Jak dobrze cię widzieć – rzuca. – Zrób mu miejsce, Alexa. Jest uzdrowicielem.

Na tę wiadomość oddycham z ulgą, a po upewnieniu się, że oprócz Ashtona nikt nie jest poważnie ranny, odwracam się i znów po prostu patrzę. Blondynka wykańcza ostatniego z przeciwników, nie dając mu nawet szansy na obronę. Jej ruchy są płynne, pełne gracji, ale i siły.

Dociera do mnie jednak, że wiem, co mi w niej nie pasuje. Mimo że pokonała tak wiele stworów, ani razu nie użyła do tego magii. Polegała wyłącznie na sztyletach i swojej sile, choć wyczuwam, że nie jest człowiekiem. Nie do końca. Jej światło… jest inne. Takie przydymione. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, co zaczyna mnie coraz bardziej zastanawiać.

Choć nie tak jak to, co dzieje się sekundę później. Gdy dziewczyna wraża ostrze w szyję stwora, ponownie daje się słyszeć ten dziwny skrzek, po którym nagle dokoła zaczyna robić się jaśniej. Patrzę z niedowierzaniem na to, jak mrok szybko rozprasza się na wszystkie strony, aż ulica zostaje zalana ciepłymi promieniami popołudniowego słońca. Przechodzą mnie dreszcze.

Co tu się, do cholery jasnej, dzieje?

– Książę Carmody – odzywa się jasnowłosa strażniczka, wsuwając do pokrowca na udzie sztylet. Zauważam, że ma na rękojeści jakiś wzór, ale przenoszę spojrzenie na twarz dziewczyny. Lazurowe oczy skupiają się na mnie, a na różowe wargi wypływa cierpki uśmiech, gdy nieznajoma dodaje: – Witamy w Norfolk.

ROZDZIAŁ 2

AZARIA

Mało rzeczy w życiu mnie jeszcze niepokoi. Chociaż nie chodzę po tym świecie jakoś bardzo długo, zaledwie dwadzieścia trzy lata, to jako strażniczka, no i córka swoich rodziców, widziałam już sporo. Nie zdziwił mnie więc kolejny atak na terenie miasta. To, że dostaliśmy wezwanie od strażnika księcia Carmody’ego, wywołało zaledwie delikatne zdumienie.

Natomiast fakt, jak uważnie obserwuje mnie ten mężczyzna, kiedy wyciągam do niego dłoń, sprawia, że przeszywają mnie dreszcze.

Nie podoba mi się to.

Normalnie mogłabym uznać za komplement, jak wiele uwagi poświęca mi ktoś o jego pozycji, potędze i wyglądzie, lecz odnoszę wrażenie, że on wcale nie podziwia mojej urody. Ani nie patrzy tak przez to, jak mam na nazwisko. Nie ma też w jego wzroku współczucia ani pogardy.

Czemu więc się tak na mnie skupia?

– Jestem Azaria, dowódczyni oddziałów porządkowych – mówię, próbując nie dać się wytrącić z równowagi. To trudne, bo właśnie chwyta moją ukrytą pod czarną rękawiczką dłoń i zaciska pewnie palce. – I wiem, że mam na twarzy krew. Nie musisz mi się tak przyglądać, książę. Zaraz ją zmyję.

Powinnam ugryźć się w język, ale jego nadmierne zainteresowanie działa mi na nerwy. Nigdy nie byłam dobra w subtelnych aluzjach. W dodatku nieco rozprasza mnie jego zakrwawiona twarz, pokryta kilkoma płytkimi ranami.

– Wybacz, Azario – odpowiada gładko Ivor Carmody. Jego głos jest spokojny, niski i władczy. Niby zwyczajny, ale rozbrzmiewa niczym ostrzeżenie. – To znaczy księżniczko Sparrow, jeśli już zamierzasz być tak oficjalna i ciągle mnie tytułować.

Puszczam go i odsuwam się szybko, jakby mnie oparzył. To dość ironiczne. Jednak właśnie to czuję, gdy koncentruje na mnie niebieskie oczy. Tęczówki są ciemniejsze w środku i jaśniejsze na obwódkach, co stanowi dziwne połączenie. Wiem, że jest absorberem, czyli nie posiada stałej mocy, tylko kopiuje magię od innych, a mimo to odnoszę wrażenie, że właśnie prześwietla mnie na wylot. Moje myśli, ciało i duszę.

Okropne uczucie.

– Zwykle nie zajmuję się ratowaniem książąt w opałach ani witaniem ich w naszym skromnym mieście – rzucam lekko, a on unosi brew na ten komentarz. – Dlatego nie do końca pamiętam, co nakazuje etykieta.

– Więc wyglądam ci na księcia w opałach? – pyta.

Wygląda mi na groźnego mężczyznę, przeciwko któremu wolałabym nie stawać sam na sam do prawdziwej walki. Zanim dotarliśmy na miejsce, mogłam przez parę sekund obserwować jego starcie ze zjawami i… tak – zastanowiłabym się dwa razy, nim weszłabym w drogę komuś, kto tak pewnie jak on dzierży ostrze i porusza się, jakby nic nie było w stanie go powstrzymać. A to tylko do czasu, nim użył magii. Razem z nią… Cholera.

Niektórzy mogliby sądzić, że niesprecyzowany dar oznacza słabość, lecz nic bardziej mylnego. Moim zdaniem jego nieprzewidywalność bywa niebezpieczna, bo nigdy nie wiesz, czego się po takim kimś spodziewać. Za fasadą tego spokojnego, niby zwyczajnego, ciemnowłosego faceta, kryje się świetnie wyszkolony wojownik. Słyszałam mnóstwo historii na jego temat i nie wiem, które są prawdziwe, jednak zdaję sobie sprawę, że lepiej z nim nie zadzierać.

Mimo to naśladuję jego postawę, unoszę brew i odpieram:

– Pięć minut temu wyglądałeś.

– Czy ta czarna krew jest szkodliwa? Może powodować jakieś zaburzenia, na przykład wzroku?

Marszczę nos na nagłą zmianę tematu i dotykam policzka.

– Nie. To nic takie… – Milknę. Dociera do mnie, co zasugerował. Dupek. – Przypomnij mi, to wyślę ci kiedyś nagranie z ulicznego monitoringu i sam ocenisz, jak wyglądałeś.

Jeśli liczyłam, że go wkurzę, to bardzo się myliłam. Carmody pozostaje niewzruszony, jakby nie spodziewał się po mnie niczego innego.

– Doskonały pomysł – komentuje.

Wydaje się wręcz nieznacznie rozbawiony tym, jak łatwo daję się zirytować, co tylko mocniej mnie rozsierdza. Arogancki kutas. Już wiem, czemu mi się tak przyglądał. Musiał słyszeć plotki na mój temat i chciał zobaczyć tę porażkę, którą jestem w oczach wielu osób. Dlatego mnie prowokuje. Pewnie sądzi, że żadne ze mnie zagrożenie, mimo że widział, co potrafię. Sam ma przecież magię, a ja…

Ja jestem przeklęta.

– Księżniczko Sparrow – dodaje po odchrząknięciu – jesteśmy wdzięczni za wsparcie i okazanie pomocy w potrzebie. Dziękujemy, że pojawiłaś się tak szybko i to z dwoma oddziałami.

Kiwam głową. Muszę się uspokoić. Odeślę tego faceta i jego świtę w ręce moich sióstr. One zajmą się całym tym dyplomatycznym gównem, do którego ja nie mam cierpliwości.

– To nasza praca – oznajmiam. – Przykro mi z powodu tego, co was spotkało. Moi ludzie odeskortują was teraz do pałacu, by już nic więcej po drodze wam nie zagroziło.

– Byłoby niefortunnie, gdyby komukolwiek z mojej grupy jeszcze cokolwiek się stało – zgadza się Carmody.

Uśmiecham się.

– Niefortunnie i nieco niezręcznie, biorąc pod uwagę, że król zamierza szukać u was wsparcia.

– Jak widać, nie znalazł go wśród swoich, skoro prosi nas – kwituje książę, czym ponownie wywołuje we mnie złość. – Ale chyba wystarczy uprzejmości. Potrzebujemy transportu dla rannego strażnika i uzdrowiciela, który się nim zajmuje. A do tego drugiego samochodu, bo nasz SUV został zniszczony w tym dziwnym ataku, o którym zdecydowanie będziemy musieli dłużej porozmawiać. Jesteś w stanie kolejny raz przyjść na ratunek księciu w potrzebie, Azario?

Przeszywa mnie dreszcz, kiedy znów używa mojego imienia.

– Postaram się cię zadowolić, książę – odpowiadam kwaśno.

Dopiero potem zdaję sobie sprawę, jak te słowa mogły zabrzmieć. On najwyraźniej od razu to wyłapuje, bo kącik jego ust drga.

– Wspaniale to słyszeć.

Nie mam pojęcia, jak od przepychanki słownej przechodzimy do podtekstów i tego spojrzenia, jakie znów mi posyła. Ignoruję je jednak, udając, że wcale nie powiedziałam niczego głupiego.

– Craig, Edith – odzywam się. – Przyprowadźcie samochody dla księcia i jego ludzi. Zadbajcie też o rannego strażnika. Lilliane, Daphne i Bill, pilnujcie księcia. Jesteście osobiście odpowiedzialni za jego bezpieczeństwo.

Ivor chce protestować, ale ja już wydaję kolejne rozkazy:

– Dwayne, Patton, Inez, Flora, ustawcie się na pozycjach. Reszta niech zbada teren. Wiecie, co robić. Van, co z rannym?

Uzdrowiciel wypuszcza długo powietrze przez usta. Na jego skroniach dostrzegam krople potu.

– Wyliże się.

Właśnie to chciałam usłyszeć. Naprawdę wolałabym, żeby żaden z honorowych gości ojca nie został zamordowany na mojej warcie. To wywołałoby kolejne plotki.

– Świetnie. – Rzucam krótkie spojrzenie czarownicom znajdującym się obok Vana, a choć miałam właśnie wydać ostatnie polecenie, zatrzymuję się. Na moje wargi mimowolnie wypływa pierwszy szczery uśmiech tego dnia. – O bogini.

– Wystarczy Sandie.

Parskam cicho.

– Nie dałaś mi dokończyć. O bogini, znowu ty? Myślałam, że już się ciebie pozbyliśmy, a ty zawsze wracasz. W dodatku znajduję cię w środku rozpierdolu. Typowe.

Sandie podnosi się i podchodzi, wyszczerzając zęby.

– Nie tak typowe jak to, że za większą część rozpierdolu odpowiadasz ty.

Przytulam ją szybko, oddychając głęboko. Tęskniłam. Odkąd wyjechała z kuzynem i zdecydowała, że zostaje w Richmond, naprawdę brakuje mi tu osób, które pomagałyby mi nie zwariować. Ale miasto przestało być bezpieczne, więc to lepiej, że już jej tu nie ma. Gdy nadchodzi mrok, dzieją się straszne rzeczy.

– Znasz mnie – odpowiadam, nagle czując ściskanie w gardle. – Nie pogardzę żadną rozróbą. I… hej, czy ty masz na sobie mundur?

Przyjaciółka wzrusza ramionami.

– Może.

Spoglądam na nią z niedowierzaniem.

– Dołączyłaś do oddziałów w Richmond? Mrugnij dwa razy, jeśli cię zmusili.

Zaczyna się śmiać, a wtedy dobiega nas niezbyt dyskretne odchrząknięcie.

– Opowiesz mi o tym w drodze – uzupełniam, patrząc wymownie na Carmody’ego. – Nie wybaczyłabym sobie, gdyby książę się przeziębił na mojej warcie, a już ma chyba problem z gardłem.

Tym komentarzem zarabiam na tak chłodne spojrzenie, że aż się wzdrygam. Na szczęście Craig i Edith podjeżdżają właśnie naszymi samochodami, które zostawiliśmy za mgłą, gdy jeszcze się tu unosiła, dzięki czemu nie muszę niczego naprawiać. I właściwie to nie chcę. Z jakiegoś powodu czuję, że powinnam trzymać się z daleka od tego mężczyzny.

A że wiem, co się dzieje, kiedy ignoruję swoje przeczucia, tym razem nie zamierzam tego robić. Muszę unikać Ivora Carmody’ego, którego wzrok znowu przewierca mnie na wskroś, gdy ruszamy już samochodami w kierunku miasta.

Zupełnie jakby wiedział o mnie coś, czego nie powinien, lub zamierzał to dopiero odkryć.

Nasze pojawienie się wywołuje spore zamieszanie na pałacowym dziedzińcu. Chociaż zgłosiłam, co się wydarzyło, i przekazałam, że wszystko w porządku, czekają na nas czterej uzdrowiciele, a do tego wszystkie siódemki, na których czele stoi obrońca wraz z moją starszą siostrą. Wizyta księcia z Richmond cieszy się także zainteresowaniem postronnych osób, dlatego za czarnym ogrodzeniem dostrzegam gromadzących się gapiów. Są bardzo ciekawi gościa, który po postawieniu stopy na bruku spogląda w ich kierunku.

Chyba ma się za jakąś gwiazdę, zupełnie jak moje siostry, ponieważ posyła tłumowi uśmiech i unosi dłoń. Całkowicie żałosne okazuje się jednak to, że wywołuje tym piski oraz jakieś okrzyki. Wiem, że ludzie z zaangażowaniem śledzą życie rodzin królewskich, więc właściwie nie powinno mnie to dziwić. Sama staram się od tego odcinać, w czym pomaga moja renoma przeklętej czarownicy.

Do mnie nikt nie macha.

– Może rozdaj autografy? – kpi Sandie, wyskakując z samochodu.

Carmody poprawia płaszcz.

– Nie mamy na to czasu.

Prycham pod nosem, na co zerka w moją stronę.

– Mówiłaś coś, Azario? – pyta uprzejmie.

– Tylko „do widzenia” – odpieram, skłaniając nieznacznie głowę. – Moje zadanie wykonane, więc przekazuję cię w najlepsze ręce, książę. Moje siostry zadbają o odpowiednie ugoszczenie cię.

Na czole mężczyzny pojawia się zmarszczka.

– Nie będziesz obecna na spotkaniu?

– Nie chodzę na takie spotkania, mam robotę – mówię. Potem odwracam się do Sandie. – Dobrze było cię zobaczyć. Ben też się ucieszył, że wpadasz.

Sandie odchrząkuje, a przy jej boku pojawia się nagle bezszelestnie wysoki, brązowowłosy, blady mężczyzna. Wampir.

– Kim jest Ben? – wtrąca.

– Nie twoja sprawa – odpowiada Sandie.

W tym czasie dociera do nas już Arlaine i posyła swój wyćwiczony uśmiech Carmody’emu, odrzucając długi, jasny warkocz na plecy. Towarzyszy jej milczący obrońca.

– Książę Carmody – odzywa się. – Witaj na dworze króla Norfolk. Jestem Arlaine, a to Corlen, nasz obrońca.

Czarownik wymienia uścisk dłoni z Corlenem, po czym zwraca się do mojej siostry i ujmuje jej rękę. Mam ochotę przewrócić oczami, gdy widzę, jak składa pocałunek na jej skórze. Ze mną się tak nie witał, dupek. Ale po co by miał? Jestem strażniczką w podrzędnym oddziale, a Ara to następczyni tronu.

– Dotarły do nas wieści o ataku. Wszystko w porządku? – dopytuje siostra. – Widzę, że jesteś ranny, potrzebujesz uzdrowiciela?

Carmody kręci głową.

– To tylko zadrapania, już się zaleczyły. Dowódczyni oddziałów porządkowych na całe szczęście była w pobliżu.

Wyczuwam w tych słowach drugie dno, jakby myślał nad tym, czy specjalnie nie napuściliśmy na niego tych zjaw. I znowu mnie to wkurza, bo facet nie ma pojęcia o tym, od jak dawna mierzymy się z tym zagrożeniem i że nigdy nie robilibyśmy sobie z niego przynęty, by pokazać, jak poważnie tu jest. Nie zdaje sobie sprawy, jak zaryzykowałam, wchodząc dla niego w tę przeklętą mgłę. Nim jednak otwieram usta, Ara zwraca się w moją stronę, zapewne spodziewając się komentarza:

– Azz, masz krew na warkoczu.

– Ciebie też wspaniale widzieć, Ara – odpieram. – Zdam raport wieczorem…

– Odśwież się – wchodzi mi w słowo – i odeślij oddziały, żeby monitorowały z innymi granice, a później dołącz do nas w sali konferencyjnej.

Prostuję się.

– Coś się stało? To znaczy coś więcej niż atak na naszych gości?

– Nie – uspokaja. – Po prostu ojciec chce, żebyśmy wszystkie były obecne na spotkaniu.

Nie podoba mi się to. On nigdy mnie tam nie chce.

– Mam wartę – protestuję. – Streścicie mi…

– To jego rozkaz – ucina sztywno Arlaine. Następnie rozpływa się w uśmiechu i zwraca do Carmody’ego: – Młodsze rodzeństwo. – Wzdycha. – Pewnie to rozumiesz.

Ivor rzuca mi krótkie spojrzenie, na co zaciskam zęby.

– Jak najbardziej – przyznaje. – Wskażesz mi i moim ludziom, gdzie my także możemy się odświeżyć po ataku?

– Oczywiście. – Arlaine pstryka palcami. – Moje strażniczki zaprowadzą twoich towarzyszy do domu gościnnego. Jeśli będziecie czegokolwiek potrzebować, zgłoście to personelowi. I proszę, czujcie się jak… – jej wzrok pada na stojącego obok Sandie wampira, a wtedy szare oczy stają się zimne niczym stal – …u siebie.

Carmody uśmiecha się uprzejmie, jak kolejny facet oczarowany wdziękiem najstarszej z sióstr Sparrow. Czego nie mówić o Arlaine, wzbudza zaufanie w każdej osobie, jest niesamowitą aktorką, no i poraża urodą. Naprawdę niewiele osób opiera się jej urokowi, a książę z Richmond to tylko następny mężczyzna, który wpadnie w jej sidła, jeśli nie będzie uważny.

Ale to mnie zupełnie nie obchodzi.

– Dziękuję, księżniczko Sparrow.

– Proszę, mów mi Ara – odpowiada siostra. – I chodź ze mną. Ja zaprowadzę cię osobiście do miejsca, gdzie odpoczniesz chwilę przed spotkaniem.

Potem łapie go pod ramię. Ruszają razem do drzwi, a za nimi podążają strażnicy księcia, z wyjątkiem tego odesłanego przeze mnie do lecznicy. Jedynie Sandie waha się parę sekund.

– Już pamiętam, czemu cię nie odwiedzam – rzuca. – Jak myślisz, kiedy będzie próbowała wpakować mu się do łóżka? Teraz czy poczeka chociaż na czas po spotkaniu?

– I teraz, i później. – Potrząsam głową. – Zresztą, co za różnica? Jeśli będzie na tyle głupi, by nabrać się na jej sztuczki, to jego problem.

Sandie śmieje się cicho.

– Więcej wiary, Azz. Myślisz, że służyłabym radami i swoją wiedzą komuś, kto jest idiotą?

– Nie. Przecież nigdy nie zgodziłaś się dołączyć do oddziałów mojego ojca – mówię, nim gryzę się w język.

Rozglądam się szybko, by nabrać pewności, że nikt mnie nie słyszał. Naprawdę powinnam myśleć, zanim powiem coś na głos.

– No właśnie. – Zerka w stronę oddalających się osób, akurat gdy tamten wampir odwraca się w naszym kierunku. – Powinnam iść.

Przesuwam między nimi spojrzeniem.

– A nie chcesz mi czegoś powiedzieć? – pytam.

Kręci głową.

– Jedynie tyle, że więź przeznaczenia to jedno wielkie bagno, Azz. Masz szczęście, że nigdy nie będziesz musiała się z nią męczyć.

Przewracam oczami, nawet jeśli w środku czuję dziwne ukłucie. Bo skoro nigdy nie poczuję więzi przeznaczenia, skąd będę wiedzieć, że to serio lepiej? Żeby coś ocenić, należy najpierw tego doświadczyć i to poznać. A mnie to nie będzie dane, tak jak śmiertelnikom, mimo że tak naprawdę nie jestem jedną z nich.

Otrząsam się jednak z myśli, bo napotykam właśnie spojrzenie Carmody’ego. Wchodzi do pałacu z moją siostrą u boku i zerka na mnie ostatni raz z tą swoją nieprzeniknioną miną. A chociaż bardzo tego nie chcę, biorę głęboki wdech, po czym ruszam w stronę wielkich, mosiężnych drzwi prowadzących do środka.

Wzdrygam się, gdy wartownicy je za mną zamykają. Mam poważne obawy co do tego spotkania i czuję, że okażą się uzasadnione.

ROZDZIAŁ 3

IVOR

Pałac króla Norfolk jest dziesięć razy większy niż nasz w Richmond. Nie przesadzę, jeśli powiem, że mógłby stanowić odrębne miasteczko, bo w kompleksie kilku budynków ustawionych na planie prostokąta znajduje się wszystko, czego potrzeba. W głównym gmachu mieszczą się gabinety, biura, sale spotkań i ogromna biblioteka, a po przejściu dalej ukazują się nam kwatery strażników, służby i osobny „dom gościnny”. Mają tutaj nawet piekarnię i parę sklepów, trzy ogrody oraz ogromne garaże, także podziemne.

Arlaine opowiada o tym słodkim głosem, wciąż trzymając mnie pod ramię. Parę razy zdarzyło jej się już musnąć, niby przypadkiem, moją skórę, jednak nie powiedziałem słowa. Skoro jest tak uprzejma, przez całą drogę do domu dla gości korzystam z jej światła, by się wzmocnić. Czerpię z jej magii zaledwie odrobinę potrzebnej energii, której braku nawet nie poczuje, ale gdybym chciał, mógłbym wyssać ją z niej w ciągu sekundy przez to, jak sama się na mnie uwiesza. Albo nie zdaje sobie z tego sprawy, co czyniłoby ją bardzo głupią, albo zdaje, tyle że ma to gdzieś, bo nie sądzi, że mógłbym ją skrzywdzić. Co jest równie głupie.

– Tutaj właśnie mamy miejsce dla naszych gości – odzywa się. – Strażniczki zaprowadzą dalej twoich ludzi, a my przejdziemy do prywatnego gmachu mojej rodziny i wskażę ci…

– To niezwykle miłe z twojej strony, Arlaine – przerywam. – Ale nie chciałbym robić kłopotu ani nadużywać waszej gościnności. Mogę spokojnie skorzystać ze zwykłych kwater.

Czarownica posyła mi kolejny promienny uśmiech.

– Jesteś księciem. Nie wypada, żebyś używał tych samych pomieszczeń, co zwykli strażnicy.

– Schlebiasz mi – zapewniam. – Ale nie mam nic przeciwko. Już i tak jestem spóźniony na spotkanie. Nie chciałbym urazić twojego ojca ani wystawiać jego cierpliwości na próbę.

– Mój ojciec jak najbardziej by zrozumiał – upiera się.

– Książę ma rację – wtrąca wtedy wysoki, jasnowłosy obrońca. – Król już czeka, więc wskażmy gościom pokoje, żeby mogli jak najszybciej dotrzeć na zaplanowane spotkanie.

Jego ostre rysy i postawa przywodzą mi na myśl Wikingów. A bijące od Corlena światło magii jest jasne i naprawdę mocne. Nie tak jak Arlaine, jednak wiem, że na tego faceta zdecydowanie trzeba uważać. Nawet księżniczka nie próbuje dłużej nalegać.

– W porządku – stwierdza. – Pokażcie gościom pokoje i zadbajcie o nich – poleca strażnikom. – Zobaczymy się później, Ivor.

Posyłam jej uprzejmy uśmiech, aż w końcu mnie puszcza i rusza w drogę powrotną do głównego gmachu. Obrońca podąża za nią, natomiast my zostajemy zaprowadzeni do dużego, nowocześnie urządzonego budynku, w którym wreszcie udaje mi się odetchnąć.

Ten dzień miał wyglądać inaczej. Nie podoba mi się tamten atak, to nieznane zagrożenie ani to, że potrzebowaliśmy wsparcia, by sobie z nim poradzić. Nie mogę pozwolić, by król Herten uznał nas za słabych, jeśli chcę poprosić jego najlepszą uzdrowicielkę o to, by uleczyła Raven. Wiem, że czarownica nie robi niczego bez aprobaty władcy, próbowałem już z nią rozmawiać, bez skutku, a w tej części kraju prawdopodobnie jest jedyną osobą, która ma wystarczająco mocy i wiedzy, by uzdrowić moją przyjaciółkę bez narażania jej życia. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Na wspomnienie pełnej rezygnacji i smutku twarzy Raven coś ściska mnie w piersi. Gdyby nie pierdolony Hawthorne… Gdybym zdołał ją odepchnąć, obronić albo spowolnić ten pieprzony czas bardziej… Ale nie potrafiłem. A chociaż to, że oboje z Raven żyjemy, jest właściwie cudem, nie potrafię wybaczyć sobie tego, że straciła nie tylko głos, lecz także to, na co pracowała – pozycję obrończyni. Zrezygnowała z niej, kiedy zrozumiała, że nie będzie mogła odpowiednio bronić Caitrii ani przewodzić strażnikom, skoro nie jest w stanie się odezwać.

Szanuję jej decyzję. Wiem, że musiała to zrobić. I jednocześnie jestem wściekły, że ją to spotkało, bo nie przewidziałem tego, co się wydarzyło. Powinienem wiedzieć lepiej. Ona była obrończynią, miała dbać o królową, natomiast moją rolą jest dbanie o wszystkich. Jestem prawą ręką królowej, doradcą i wsparciem. Moje zadanie polega na przewidywaniu tego typu zagrożeń.

W czym zawiodłem.

Zaciskam pięści, próbując otrząsnąć się z tych myśli. Zadręczanie się w niczym nie pomoże. Muszę działać. Właśnie dlatego tutaj przyjechaliśmy, choć podejrzewam, że rozmowy niekoniecznie pójdą tak, jak bym sobie tego życzył.

– Ivor?

Głos Caspiana dobiega zza drzwi niewielkiego pokoju gościnnego akurat, gdy wkładam czystą czarną koszulę. Służba Sparrowów przyniosła nam zwykłe ubrania, dzięki czemu po zmyciu z siebie własnej krwi, brudu i potu, w końcu czuję się dobrze. Gotowy na spotkanie z tym ograniczonym idiotą, zwanym także królem Norfolk.

– Wejdź.

Wampir wchodzi do środka, również w czystych ciuchach – z tą różnicą, że on dostał czerwono-czarny mundur. Jego spojrzenie jak zawsze, odkąd został przemieniony, pozostaje wyjątkowo czujne, a postawa bardzo sztywna. Chociaż i tak radzi sobie lepiej niż w pierwszych dniach.

– Co się dzieje? – pytam.

Caspian dotyka swojego ucha, na co uśmiecham się z rozbawieniem. Oczywiście, że ktoś nas podsłuchuje. Przestaję więc mieć wyrzuty sumienia przez to, że bez pytania zrobiłem sobie z Arlaine osobistą ładowarkę, i rzucam zaklęcie wyciszające.

– Teraz nas nie usłyszą – mówię.

– Dobrze – odpiera Caspian. – Ja za to usłyszałem parę rzeczy.

Unoszę brew.

– Mów.

– Określają te potwory „zjawami” – zaczyna. – Następczyni tronu rozmawiała z obrońcą o tym ataku, gdy się pojawiliśmy. Rzuciła coś w stylu, że jej siostra pospieszyła się nieco z tą pomocą, bo gdyby Ashton zginął, mielibyśmy większą motywację, żeby im pomóc.

Zero zaskoczenia.

– Suka – mamroczę. – Cokolwiek o tym, że spodziewali się ataku?

– Azaria i jedna ze strażniczek mówiły, że te zjawy do tej pory nie atakowały w ciągu dnia. Ta druga stwierdziła, że zapewne przyciągnęła je twoja moc.

Pochmurnieję.

– Wspaniale. Czyli lecą na magię.

– Tylko na tę we krwi – uzupełnia Caspian. – Tym się żywią.

Parskam bez humoru.

– Czyli są jak połączenie ciebie i mnie. Ciekawe.

Wampir posyła mi krótkie spojrzenie.

– Lepiej nie podsuwaj takich myśli nikomu stąd – rzuca. – Już i tak sztyletowano… albo w sumie kołkowano mnie wzrokiem, odkąd tylko wysiadłem. Jakby to cholerne słońce nie było wystarczająco irytujące.

Krzywię się.

– Spodziewaliśmy się, że na dworze nie dostaniesz ciepłego powitania. Ale to dobrze. Chcę wiedzieć, z kim dokładnie mamy do czynienia. Sandie opowiedziała nam najważniejsze rzeczy, ale jestem pewien, że nawet ona nie wie wszystkiego o rodzinie królewskiej.

Caspian przytakuje.

– Zapewne nie. – Potem jego czoło nieco się marszczy. – Wiesz, kim jest jakiś Ben?

– Ben? – powtarzam.

Odchrząkuje.

– Ja… Nieważne – stwierdza. – Mam nadal nasłuchiwać, prawda?

Klepię go po ramieniu.

– Oczywiście. Dlatego cię tutaj zabrałem – oznajmiam. – Nasłuchuj dyskretnie i zapamiętuj. Ja zadzwonię do Aislinn, żeby powiadomić ją o wszystkim, a później pójdziemy na spotkanie z królem.

– Widywałeś się z nim już parę razy, prawda?

Przytakuję, sięgając po telefon.

– W ciągu ostatnich lat utrzymywałem z nim neutralne kontakty, rozmawiałem też czasem z Corlenem, trzy razy się spotkaliśmy w różnych sprawach. Cait zostawia dyplomację w moich rękach, dopóki nie jest absolutnie konieczne, żeby to ona spotykała się z przedstawicielami innych miast. Ma wystarczająco dużo na głowie.

– A będzie mieć jeszcze więcej, gdy urodzi małe wilkołaczątko – mówi Caspian.

Unoszę dłoń.

– Jeden problem naraz, co?

Nie żebym uważał siostrzeńca czy siostrzenicę za problem. Cieszę się z tego, że zostanę wujkiem. Po prostu wiem, jak wiele obaw ma Caitria, mimo nieustannego wsparcia Huntera, który naprawdę zafiksował się na myśl o byciu ojcem.

– Pozdrów Ais – rzuca Caspian, kiedy wybieram numer.

Streszczam siostrze dzisiejsze wydarzenia oraz proszę, by wysłała po nas dwa samochody. Straciliśmy jednego SUV-a, a zdecydowanie nie chcę, żeby Sparrow zaproponował nam odwiezienie do Richmond. Po zapewnieniu Aislinn, że nie musi przybywać tu osobiście razem z całym szwadronem kłów i strażników, spoglądam na Caspiana.

– Ostatnia sprawa – zaczynam. – Środkowa księżniczka Sparrow. Azaria. Wyczułeś od niej coś dziwnego? Zapach, wibracje, cokolwiek?

Wampir marszczy czoło.

– Zapach. Ale nie od niej, od jej ostrzy. Musi coś w nich mieć – odpowiada.

Przytakuję.

– Też zwróciłem uwagę. Pewnie nie bez powodu nosi rękawiczki.

– Jakaś trucizna?

– Najprawdopodobniej – przyznaję. – Jesteś pewny, że nie wydaje ci się podejrzana?

Caspian unosi brew.

– Jedynie nieco wyszczekana i porywcza. W końcu jest przyjaciółką Sandie.

– No tak. Powinienem wziąć poprawkę na ten fakt. To znaczy wiem, że wszystkie siostry Sparrow są… charakterne, ale ona…

– Hm?

– Może plotki o tym, że jest przeklęta, są prawdziwe – zastanawiam się na głos. – I to dlatego nie ma światła.

Wampir patrzy na mnie z niezrozumieniem.

– Światła?

– Światła mocy – wyjaśniam. – Tak widzę otaczającą mnie magię, z której mogę czerpać. Jako światła. Twoje jest czerwone, chociaż dość jasne, pewnie przez to, że zostałeś niedawno przemieniony. Wilkołaki mają zielone, ludzie szare, a czarownice białe o różnym natężeniu. Za to u niej… coś pomiędzy brudną bielą a szarością… – Macham ręką. – Nieważne. Powinniśmy iść. Sparrow na nas czeka.

Caspian wykonuje zamaszysty gest ręką.

– Książęta przodem.

Wzdycham.

– Spędzasz za dużo czasu z Sandie i Aislinn, wampirze.

Utrzymana w bieli, czerwieni i złocie sala spokojnie pomieściłaby kilkadziesiąt osób. Król Herten uwielbia pokazywać swoje bogactwo i chwalić się wszystkim, co posiada, dlatego zaprosił nas do jednego z najwystawniejszych pomieszczeń w pałacu. Sandie wspominała, że zapewne to zrobi, dzięki czemu nie jestem zdumiony.

– Wasza wysokość – odzywam się, gdy tylko docieram razem z Caspianem i czarownicą do oczekującego nas na końcu sali Sparrowa.

Król wyciąga dłoń, posyłając mi uśmiech, który pewnie powinien wyglądać przyjaźnie. Wychodzi nieco inaczej, ale może przez to, że mężczyzna jest blady i ma lekko podkrążone oczy, jakby nie sypiał zbyt dobrze. Z tymi całymi zjawami czającymi się w mroku to właściwie nic dziwnego, choć nie sądzę, żeby Herten był typem osoby przejmującej się aż tak poddanymi. A wiem o nim różne rzeczy. Na przykład lśniąca korona, którą ma na głowie, została zrobiona ze stopionej korony jego żony, prawdziwej królowej Norfolk. Zamordowano ją kilka lat temu w ataku, a on przejął władzę, rzekomo do osiągnięcia pełnoletniości przez najstarszą córkę.

Tyle że Arlaine ma już dwadzieścia sześć lat, a Herten ani myśli abdykować. Trzyma jednak wszystkich twardą ręką i nikt nie protestuje, nawet jego dzieci. Z tego, co słyszałem, żeby wstąpić na tron w tym mieście, księżniczka powinna mieć męża, a król nie zaakceptował dotąd żadnego kandydata. Jej też widocznie nie spieszy się do wyjścia za mąż tylko ze względu na to głupie prawo, czemu się nie dziwię. W Richmond czegoś takiego nie praktykujemy.

– Wybacz, proszę, spóźnienie – dodaję.

– Nie ma o czym mówić, książę – zapewnia Herten. – Słyszałem, że macie jednego rannego, którym zajęli się nasi uzdrowiciele, a poza tym wszyscy twoi ludzie i ty jesteście cali?

Przytakuję, odwzajemniając uścisk.

– Tak. Dziękujemy za wysłane wsparcie.

– Drobiazg – oznajmia. – Miło cię znów widzieć, Ivor.

– Ciebie także, Herten – kłamię gładko.

– Poznałeś w końcu moje córki? – pyta, wskazując na stojące kawałek za nim dwie blondynki.

Arlaine posyła mi uśmiech, a niższa od niej i nieco szczuplejsza dziewczyna, zdaje się, że Althea, skupia szare oczy na towarzyszącym mi Caspianie. Jej mina pozostaje neutralna, ale zastanawiam się, czy myśli także.

– To moja dziedziczka, Arlaine – dodaje król. – Przywitała cię po przyjeździe do pałacu. A to Althea, moja najmłodsza duma. Szkoli się na uzdrowicielkę, ma talent po matce, mojej ukochanej żonie.

Skłaniam głowę w ich kierunku, zastanawiając się, gdzie się podziewa trzecia z sióstr.

– Miło mi was poznać – mówię.

– Za chwilę powinna dołączyć do nas też Azaria… Och. Jest. Jak zawsze ostatnia. – W głosie króla słychać dezaprobatę. – Podejdź.

Środkowa księżniczka Sparrow ma jeszcze wilgotne po prysznicu kosmyki, kiedy pospiesznie staje obok sióstr i się prostuje. Zdążyła się przebrać w czyste ubrania i zmyć w pełni tę czarną krew, przez którą wydawała się nieco dzika. Teraz, w takiej wersji, bez munduru i w rozpuszczonych włosach, wygląda niemal niewinnie.

– Wybacz, mój królu – odzywa się. – Wybacz, książę.

Nie tłumaczy się i nie brzmi na skruszoną. A choć tego nie oczekuję, to po księżniczce raczej spodziewałbym się przynajmniej udawania. Sandie miała jednak rację, że Azarii nie obchodzi nic, co wiąże się z jej pozycją. Skupia się wyłącznie na pracy.

– Skoro jesteśmy w komplecie, usiądźmy – poleca Herten.

Zajmujemy miejsca. Służba przynosi poczęstunek i napoje, a król rozpoczyna niezobowiązującą pogawędkę na temat pogody, pałacowych spraw i innych rzeczy, które zupełnie mnie nie interesują. Nie przerywam mu jednak, tylko cierpliwie czekam, aż będę mógł coś wtrącić.

– Słyszałem, że królowa Caitria wyszła niedawno za mąż – rzuca.

– Tak. To była bardzo skromna ceremonia – odpowiadam.

Macha ręką.

– Wiem, wiem. Nie mówię tego po to, żeby mieć pretensje, że nas nie uwzględniono. Dostaliśmy zaproszenie na zaręczyny, ale niestety nie mogliśmy się pojawić, dlatego, korzystając z okazji, przekażesz jej skromny prezent i najlepsze życzenia?

Pstryka palcami na służbę, która wnosi do sali karton owinięty czerwoną wstęgą.

– Oczywiście. I już dziękuję w imieniu królowej oraz króla. – Odchrząkuję. – Czy miałem dziś okazję spotkać powód waszego niepojawienia się na przyjęciu zaręczynowym?

Na szczęście zmiana tematu działa, bo Herten zaciska wargi i poważnieje.

– Tak. Zaatakowano nas – odpowiada. – Nie byliśmy w stanie podróżować.

Unoszę brwi.

– Zostaliście ranni?

Mimowolnie zerkam na jego córki. Przysłuchującą się nam z uprzejmym zainteresowaniem Arlaine, Altheę, która wygląda, jakby chciała już stąd wyjść, i wyprostowaną, sztywną Azarię. Są do siebie podobne, ale nie na tyle, żeby kiedykolwiek je pomylić. Wszystkie są pięknymi, młodymi kobietami o jasnych włosach, lecz odróżniają je kolor oczu, kształt warg i nosa czy nawet piegi, których Azaria ma mnóstwo w przeciwieństwie do sióstr. No i w czasie, gdy one wydają się słodkie oraz uprzejme, środkowa z księżniczek ciągle wygląda raczej na uroczo wkurzoną na cały świat.

– Wyleczono nas – zapewnia Herten.

Czekam, czy jakoś to rozwinie. Kiedy tego nie robi, pytam:

– Czym są te stwory?

Król się krzywi i odwraca do obrońcy zajmującego miejsce za jego krzesłem. Corlen wyjaśnia:

– Nie wiemy. Nazywamy je zjawami, bo zjawiły się parę lat temu znikąd, przypuściły ten potworny atak, w którym tyle straciliśmy, a później zniknęły na jakiś czas i kilka miesięcy temu ponownie wróciły. Do tej pory atakowały tylko nocą, w mroku, który pogłębiał się razem z ich nadejściem. Było ich niewiele, ale z każdym atakiem rosły w siłę. Próbowaliśmy je złapać, odegnać, unicestwić na różne sposoby. Zawsze wracają po naszą krew. Wyglądają na utkane z cienia, ale mają materialną postać. Nie działają na nie zwykłe bronie, stal nie wyrządza im krzywdy i nie może ich zabić.

To przykuwa moją uwagę.

– A co może?

Obrońca zerka na Hertena, który kiwa głową.

– Broń, która została poświęcona przez kapłana i króla.

Unoszę brwi.

– Poświęcona? Chcecie powiedzieć, że to jakieś demony?

– To nasz najlepszy traf – przyznaje Herten. – Ale nie mamy w księgach żadnych zapisów na ich temat, żaden ekspert, do którego się zwróciliśmy, nie rozpoznał zjaw, więc trafiliśmy na ślepą uliczkę. Samo wypędzanie nie pomogło, znane nam zaklęcia nie działały. Potrzeba mnóstwa mocy, żeby stworzyć broń zdolną je zabić. Każda z tych, w które wyposażyliśmy naszych strażników, została nasączona i poświęcona specjalnie przeze mnie oraz kapłana. Ten rytuał musi być odnawiany, żeby broń ciągle pozostawała skuteczna.

– Co to za rytuał?

Arlaine uśmiecha się do mnie słodko.

– Jeśli uda nam się nawiązać sojusz przeciwko tym potworom, chętnie podzielimy się całą naszą wiedzą.

Jako że mam już powoli dość tych złudnych uprzejmości i udawania, decyduję się w końcu to ukrócić. Muszę się dowiedzieć więcej o tym zagrożeniu i rozważyć, czy wplątanie się w to wszystko jest koniecznością. W końcu Cait jako przywódczyni musi myśleć najpierw o swoich poddanych. Zapewnić im bezpieczeństwo. Włączenie się w ten konflikt zaburzy spokój, który dopiero co odzyskaliśmy, a choć sprawa mnie niepokoi, istnieje możliwość, że te całe zjawy nie spróbują atakować u nas.

Brutalna prawda wygląda tak, że jesteśmy odpowiedzialni za zbyt wiele istnień, by ruszać na ratunek tym, które nie znajdują się pod naszą opieką. Musimy wybierać nasze walki. Ta może nie być jedną z nich, nawet jeśli wyrzuty sumienia mogą nas później zjeść za to, że zostawiliśmy kogoś w potrzebie.

– A jeśli nie, rzucicie nas na pożarcie? – pytam.

– A czy po tym, co widziałeś, naprawdę sądzisz, że Richmond może pozostać obojętne? – wtrąca Herten. – Na razie zjawy atakują tylko u nas. Ale to pewnie kwestia czasu, nim pójdą też po was. Sojusz nie jest jedną z opcji, Ivor. Jest jedyną opcją, bo wierzę, że tylko razem, gdy twoja siostra i ja połączymy siły, będziemy w stanie pokonać te stwory. Ludzie nam nie pomogą. Nie są w stanie. A w Wirginii tylko twoja i moja rodzina są na tyle potężne, żeby stawić czoła zagrożeniu. Musimy razem znaleźć odpowiedź na to, czym są te zjawy, i je odegnać.

Nie odpowiadam dłuższą chwilę, rozważając jego słowa. Czuję, że coś przede mną ukrywa, w dodatku jestem pewny jednego – moja siostra nie zbliży się do tego miejsca nawet na milę. Ona i dziecko muszą pozostać bezpieczni.

– Jak wyobrażasz sobie ten sojusz? – odzywam się w końcu. – Oczekujesz, że królowa pojawi się tutaj, użyczy swojej mocy, narażając się na niebezpieczeństwo, choć nawet nie macie odpowiedniego zaklęcia i… i co dalej?

Herten mruży oczy.

– Najpierw przeprowadzimy śledztwo i znajdziemy odpowiednią formułę zdolną pokonać te stwory – wyjaśnia. – Liczę na to, że twoja rodzina posiada o nich jakieś zapiski, a jeśli nie, macie więcej kontaktów od nas.

Pewnie dlatego, że nie jesteśmy uprzedzeni do każdego, kto nie ma magicznej mocy.

– Czyli my zapewnimy wiedzę i magię, uwolnimy was od problemu, a potem…

– Wasze wsparcie za nasze wsparcie – oznajmia Herten. – Jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w potrzebie, będziecie się mogli zwrócić do nas o pomoc.

– Znaleźliśmy się w potrzebie parę miesięcy temu, gdy wiele z naszych czarownic ginęło – przypominam drwiąco. – Nie pomogliście, bo nawiązaliśmy sojusz z wampirami.

– Przykro nam z tego powodu – zapewnia od razu Arlaine. – Nie chodziło o waszą współpracę z wampirami. Sami wtedy mierzyliśmy się z naszym problemem, który zaczął być poważniejszy. Widziałeś, co potrafią te zjawy. Wielu naszych zginęło w ciągu ostatnich miesięcy, a nawet lat. Robimy, co możemy, ale to powoli zaczyna nas przerastać. Dlatego nie mogliśmy wam pomóc. Ale teraz… jeśli nas wesprzecie, odwdzięczymy się tym samym.

Mówi z takim oddaniem i przekonaniem, że mógłbym się na to nabrać, gdyby nie ciche prychnięcie Caspiana po mojej lewej. Wampir daje mi znać, że słyszy, że każde słowo czarownicy to jedynie piękne kłamstwo.

– Dokładnie tak – popiera córkę Herten. – A żeby umocnić współpracę i pokazać naszą użyteczność, wyślemy swojego reprezentanta na wasz dwór. Wy w zamian wyślecie własnego tutaj, gdy sytuacja się uspokoi. To będzie początek dobrego sojuszu, Ivor.

Stukam palcem o blat, wpatrując się w króla.

– Kto miałby być tym reprezentantem?

– Jedna z moich córek – odpowiada natychmiast. – Reprezentowałaby nasze interesy i pomagała wam aktywnie.

Widzę kątem oka, że jedynie Arlaine nie jest zaskoczona tymi słowami. Zapewne poinformował ją o propozycji. I już rozumiem, czemu wymagał obecności środkowej córki, a żeby to potwierdzić, rzucam:

– Która z nich?

– Azaria – oznajmia, na co dziewczyna zamiera.

Powinienem pewnie ukrócić to już w tym momencie, jednak nie mogę się powstrzymać przed kontynuowaniem.

– Jaką moc posiada Azaria?

Herten prostuje się i mówi spokojnie, najwidoczniej przygotowany:

– Azaria straciła moc podczas ataku parę lat temu. Ale jest w pełni wyszkolona, posiada rozległą magiczną wiedzę i płynie w niej moja krew. Widziałeś ją podczas walki, więc wiesz, że jest wspaniałą wojowniczką.

Przesuwam spojrzenie na czarownicę, która ewidentnie nie wydaje się zadowolona z takiego obrotu spraw.

– Nie jestem do końca pewny, czy to potrzebne – odzywam się, na co oczy dziewczyny koncentrują się błyskawicznie na mnie. Przeszywa mnie dreszcz na widok złości malującej się na jej obliczu. – Rozumiem wasze problemy, dzisiejszy atak mnie zaniepokoił i na pewno będziemy musieli przemyśleć następne kroki, ale chociaż bardzo współczuję tego, z czym się mierzycie… moja rodzina także niedawno ucierpiała w różnych… incydentach. Nie możemy sobie pozwolić na to, by wysłać w zamian naszego przedstawiciela.

Król chyba rozumie, że to oznacza możliwość odrzucenia sojuszu, bo odpowiada natychmiast:

– To kwestia do ustalenia, nie musielibyście wysyłać reprezentanta od razu. Za to mielibyście mojego przedstawiciela natychmiast, Azaria odegrałaby kluczową rolę we wzmocnieniu sojuszu między naszymi miastami, a do tego wsparłaby was wiedzą i swoją siłą.

Staram się nie dać po sobie poznać tego, że jego słowa mnie zaskakują. Chce oddać swoją córkę, tak po prostu, żeby dla nas pracowała, może kiedyś zginęła w obronie mojej siostry…?

– A co Azaria o tym sądzi? – pytam, kierując na nią uwagę.

Nie mogę się przed tym powstrzymać. Teraz, gdy wiem, że straciła moc, nieco lepiej rozumiem to przytłumione, brudne światło na granicy pomiędzy czarownicą a śmiertelniczką. Tyle że… właśnie. Na granicy. Jeśli straciła moc, czemu nie jest w pełni szare?

– Azaria wykona każdy mój rozkaz – zapewnia król. – Jest posłuszna. A jej obecność na waszym dworze będzie idealnie podtrzymywała nasze porozumienie. W zamian… możecie obiecać, że kiedyś, gdy królowa doczeka się potomków, jeden z nich przybędzie na mój dwór.

Ach, no oczywiście. Już widzę, jak Caitria i Hunter zmuszają swoje dziecko, by zamieszkało w tym miejscu ze względu na sojusz. Mogliby wybrać do tego każdego, ale na pewno nie swoich potomków. Wiem, że będą ich chronili za wszelką cenę.

– Nie sądzę, że królowa przyjmie ten warunek – oświadczam. – Obawiam się, że nie masz niczego, co mógłbyś nam zaoferować…

– Moglibyśmy zawrzeć między naszymi rodzinami sojusz poprzez małżeństwo – wchodzi mi w słowo Arlaine.

Milknę.

– Małżeństwo? – powtarzam.

Herten rzuca jej krótkie spojrzenie.

– To także jedna z opcji – przyznaje.

– I między kim miałoby się zawiązać…

– Azaria by cię wzmocniła, dała ci silnych dziedziców, wsparła w walce – wylicza Herten, nim kończę.

Znowu ją oferuje, jak rzecz. Chyba nie widzi we mnie króla, skoro nie proponuje swojej następczyni.

– Arlaine jest zaręczona – dodaje, jakby czytał mi w myślach. Ta informacja także mnie zaskakuje. – A Azaria jest następna w kolejce do tronu.

Widzę kątem oka, że dziewczyna blednie i zaciska pięści tak mocno, jakby chciała połamać sobie palce. A potem mam wrażenie, że zamierza się na mnie rzucić, kiedy mówię:

– Jak mnie wzmocni, skoro nie posiada magii?

– Siedź – warczy Herten.

Azaria chyba rzeczywiście już się podnosiła, natomiast po tych słowach zostaje w miejscu. Unoszę brew. Ten sukinsyn musi być wspaniałym ojcem. Jednak to nie moja sprawa. Dziewczyna jest dorosła. Mogłaby odejść, gdyby chciała.

– Płynie w niej moja krew – rzuca do mnie król po sekundzie. – Jej magia została odebrana, ale moja córka nie jest człowiekiem. Ten defekt z pewnością zniknąłby w kolejnym pokoleniu dzięki waszemu połączeniu.

Defekt. Bogowie, ten gość chyba jej nienawidzi. Albo zupełnie nie ma uczuć.

– Cóż, to szczodra oferta, a twoja córka jest piękną, młodą kobietą – zaczynam. – Ale ja nie planuję w najbliższym czasie ślubu.

– Jeśli obawiasz się, że wasze dzieci także nie miałyby mocy, możesz wybrać Altheę.

Próbuję pozostać spokojny. Herten koniecznie i wszelkimi sposobami chce doprowadzić do tego sojuszu. Musi być zdesperowany, skoro na początku miała to być wymiana reprezentanta na reprezentanta, a teraz po prostu stara się wcisnąć mi którąś z córek, bylebyśmy nawiązali współpracę.

– Zdajesz sobie sprawę, że w moim mieście żyją także wampiry i wilkołaki, którymi gardzicie? – upewniam się. – Moi szwagrowie są przywódcami tych ras. Chcesz połączenia z moją rodziną, gdy my już zawarliśmy sojusze z tymi, których nienawidzicie?

Zaciska wargi, podobnie jak jego najstarsza córka.

– Nie nienawidzimy – mówi spokojnie. – Po prostu to my tutaj rządzimy, a inne rasy się wyniosły. Ale nie jesteśmy rasistami.

Mam ochotę parsknąć. Jasne. Dlatego tak zaostrzał prawo, żeby ci z kłami czy pazurami, którzy pragnęli się tu zadomowić, rezygnowali. W ciągu ostatnich lat coraz mniej wilków i wampirów wybierało Norfolk właśnie z tego względu, a dawni mieszkańcy wyjechali już jakiś czas temu.

– Przemyślę te propozycje i przekażę je mojej królowej. Jej słowo będzie kluczowe – stwierdzam. – Ale wiem, jaki gest dobrej woli mógłby ją przekonać.

Herten się nachyla. Nie umyka mi grymas, który pojawia się przy tym na jego twarzy. Chyba nie podoba mu się, że chcę stawiać warunki.

– Zamieniam się w słuch.

– Obrończyni mojej siostry ucierpiała w wyniku jednego z incydentów, o których wspomniałem, a nasza najwyższa uzdrowicielka nie żyje. Caitria i ja zwracaliśmy się o pomoc do twoich podwładnych, ale nie otrzymaliśmy satysfakcjonującej odpowiedzi.

– Co jej jest? – wtrąca Arlaine.

– Straciła głos. Została nieprawidłowo uleczona, a próby naprawienia tego przez uzdrowicieli o mniejszej mocy zagrażały jej życiu. Potrzebuje kogoś, kto pomoże, nie narażając jej.

Herten odchyla się ponownie na krześle, a korona na jego jasnych włosach łapie i odbija promień słońca wpadający przez okno do sali.

– Najwyższa uzdrowicielka Marissa to jedna z najbardziej utalentowanych czarownic, uczyła się razem z moją żoną – zaczyna. – Ale przez te ataki i… inne problemy potrzebuję jej nieustannie przy swoim boku.

Zaciskam wargi.

– Wobec tego Raven może przyjechać do niej.

Kącik jego ust unosi się w cwaniackim wyrazie. Wie, że ma teraz przewagę.

– Nie jestem pewny, czy uzdrowicielce wystarczyłoby mocy, żeby zająć się tak trudnym przypadkiem i jeszcze pomagać mnie. Sam rozumiesz.

Rozumiem. To jest szantaż.

– Skonsultuję twoje warunki z królową – oświadczam, podnosząc się. – Po jej odpowiedź zapraszam cię za tydzień do Richmond. W siedzibie króla wampirów odbędzie się koronacja mojej najmłodszej siostry.

Gdybym miał moc Cait, pewnie wyczułbym dokładnie pogardę, która właśnie go wypełnia. Widzę ją w jego oczach, nim się opanowuje. Nie jest dobrym graczem. To tylko pokazuje, jak bardzo zależy mu na sojuszu, skoro chce mimo to oddać mi jedną ze swoich córek.

– Z wiadomych przyczyn nie będę mógł ruszyć się z pałacu – oznajmia. – Ale moja reprezentacja się pojawi.

– Wspaniale. Wyślemy szczegóły.

– Moi ludzie odwiozą…

– To nie będzie konieczne. Siostra wysłała po nas wsparcie. – Podnoszę się, a Caspian i Sandie wstają zaraz za mną. Wampir bez słowa łapie prezent przyniesiony dla Cait i Huntera. – Do zobaczenia, Herten.

Kieruję się do wyjścia, rzucając ostatnie spojrzenie Azarii. Gdyby mogła, spopieliłaby mnie wzrokiem w jednej sekundzie, jestem tego pewny. Propozycje jej ojca ją rozsierdziły, a moje słowa i pewnie to, że nie przyjąłem jej z otwartymi ramionami, nie pomogły.

Uśmiecham się, co wydaje się jedynie irytować ją mocniej. I widać to nie tylko na jej twarzy, ale także w poświacie, która się wokół niej unosi. Rozbłyskuje na chwilę zbyt krótką, bym mógł cokolwiek więcej z niej wyczytać, mimo to… pokazuje, że moje przypuszczenia co do niej wcale nie są mylne. Z tą dziewczyną jest coś nie tak.

A ja mam ochotę odkryć, co dokładnie.

Na razie jednak opuszczam pałac, zastanawiając się, jak to wszystko rozegrać.

ROZDZIAŁ 4

AZARIA

Gdy drzwi za delegacją z Richmond się zamykają, zrywam się z miejsca i spoglądam z wściekłością na ojca. Jest na to przygotowany, ponieważ nim robię krok, niewidzialna siła posyła mnie z powrotem na krzesło. Jedynie dlatego żałuję utraty magii. Bo nie potrafię odbić takiego ataku tarczą. Nadal posiadam osłonę, jak każda czarownica, i słabsze osoby nie byłyby w stanie naprawdę mi zagrozić, jednak sam król umie usadzić mnie w miejscu.

– Przemyśl, co zamierzasz zrobić, zanim znowu będę musiał udzielić ci lekcji – odzywa się chłodno, wbijając we mnie spojrzenie stalowych oczu. – To, że jesteś moją córką, nie znaczy, że pozwolę na podważanie moich decyzji i to w obecności kogoś takiego jak cholerny książę z Richmond.

Zaciskam pięści.

– Więc mam po prostu udawać, że wszystko w porządku? – pytam. – Chociaż właśnie zaoferowałeś mu mnie dosłownie w każdej postaci? „Azaria będzie reprezentantką, Azaria za ciebie wyjdzie, Azaria zasili wasze szeregi” – przedrzeźniam go. – Kiedy niby zamierzałeś mi powiedzieć, że planujesz się mnie pozbyć?

Dobiega mnie pełne pogardy prychnięcie.

– A od kiedy muszę cię o czymkolwiek informować? – rzuca. – Jestem królem. Gdy wydam rozkaz, podporządkowujesz się. Masz obowiązki wobec tej rodziny, nie zapominaj o tym. Powinnaś wręcz być mi wdzięczna za szansę, którą chcę ci dać mimo tego, do czego doprowadziłaś.

Te słowa jak zawsze sprawiają, że całe powietrze ucieka mi z płuc. Opuszcza mnie wola walki.

– Szansę?


„Mamy usługę, której mógłby pozazdrościć Amazon.”

Robert Drózd

Świat Czytników


Tysiące ebooków i audiobooków

Ich liczba ciągle rośnie, a Ty masz gwarancję niezmiennej ceny.