Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jo to pyskata, porywcza bokserka, która prowadzi własny klub. Pewnego dnia zaczyna trenować Jeremiego – bogatego, przystojnego prawnika, który od samego początku ją irytuje. Podczas wspólnych ćwiczeń wielokrotnie dochodzi do złośliwości. Dziewczyna ma niewyparzony język, mówi, co myśli, i jest mistrzynią riposty.
Młoda kobieta wzbrania się przed miłością do Jeremiasza, ponieważ niedawno straciła ojca, a ponadto została skrzywdzona przez Leo, byłego faceta. Jo boi się ponownie zaufać, bowiem nie chce znowu cierpieć. Ma w zwyczaju skrywać emocje pod maską twardej zawodniczki.
Między bohaterami nawiązuje się jednak nić sympatii, która przeradza się w gorące i namiętne uczucie.
,,Ciosy w serce” to niesamowita powieść, która swoją nieszablonową fabułą udowadnia, że życie jest ringiem, a to, czy unikniemy ciosów zadawanych przez los, zależy tylko od nas! Emocjonująca historia, która rozgrzeje serca, wywoła lawinę łez i pokaże, jak wiele jest w stanie znieść serce, które zostało wielokrotnie złamane. Ta książka nie pozwoli o sobie zapomnieć! Gorąco polecam! - Moja_chwila_nocą
Książka jest ciosem prosto w serce. Wnika w głąb duszy, by siać spustoszenie. Historia Jo i Jeremiego to pełna wzruszeń opowieść o sile charakteru, chęci udowodnienia swojej wartości, ale także o samotności i tęsknocie za bliskością drugiego człowieka. Sięgnięcie po powieść autorki daje niezapomnianą podróż przez zawiłe losy bohaterów i ich zranione dusze. - kopciuszekxxi
To wyjątkowa historia z zawiłą tajemnicą, która łączy dwoje ludzi. Istny wulkan emocji budzący w czytelniku skrywane dotąd uczucia. - Farmer_with_the_book
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 371
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Joanna Denko, 2021Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by IGANDRI/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczna
ISBN 978-83-8290-105-4
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Epilog
DlaAgi,dzięki Tobie złapałam bakcyla czytania
Rozdział 1
Jo
Ból, który czułam po twojej stracie, był nie do zniesienia. Zawsze mi powtarzałeś, że byłam najsilniejszą osobą, jaką kiedykolwiek znałeś. Myliłeś się. Nie byłam wystarczająco silna, aby to wszystko udźwignąć. Nie to, że ciebie już ze mną nie było. Nie mogłam pogodzić się z tym, że mniezostawiłeś.
Zostałam sama na tym jakże brutalnym świecie. Świecie, któremu tak wiele starałam się dać. Robiłam wszystko, co tylko mogłam. I poco?
Starałam się całe życie uczynić coś dobrego, coś, dzięki czemu mógłbyś być ze mnie dumny. Po co to wszystkobyło?
Próbowałam zmienić ten popaprany świat na choć odrobinę lepszy, lecz niczego w zamian nie dostałam. Wręcz przeciwnie: odebrano mi jedyną osobę, na której zależało mi najbardziej, osobę, którą naprawdę kochałam i która jako jedyna na całej tej planecie bezgranicznie i tak szczerze kochałamnie.
Teraz już jej niebyło.
Zostałamsama.
Jak miałam dalejżyć?
Obecnie mogłam tylko marnie egzystować, ponieważ część mnie zmarła wraz z tobą, tato.
***
– Jo! Wstawaj, już ósma! Musimyotwierać.
Usłyszałam wkurzony głos Leo oraz głośne uderzenia jego dłoni w drzwi do składziku, w którym spałam od kilkunastudni.
– Daj mi dziesięć minut. Otwórz w tym czasie klub! – zawołałam nieco zachrypniętym od snugłosem.
– Znowu, kurwa, to samo! Kiedy ty się ogarniesz, dziewczyno?! Ostatni raz otwieram twój klub! Pamiętaj, że jak na razie jestem tylko trenerem. A może raczej gwiazdą tego zakichanego miejsca, do którego już prawie nikt nie chce przychodzić. Gdyby nie ja, nie miałabyś żadnego klienta. Masz pięć minut i widzę cię wrecepcji!
Cały Leo, jak zwykle z rana musiał naładować mnie swoją nietuzinkową dawką adrenaliny, która przeszywała moje ciało, gdy tak się na mnie wydzierał. Nie było nic lepszego na pobudzenie jak jego wkurzającygłos.
Ten facet denerwował mnie non stop, a i tak wciąż z nim byłam. Coraz częściej zastanawiałam się dlaczego. Dlaczego, do diabła, bezustannie znosiłam tegotypka?
Leo, od kiedy wygrał kilka walk bokserskich, zaczął uważać się za wielką gwiazdę. Na każdym kroku podniecał się tym, jakby zdobył mistrzostwo. Wielkie mi halo, zwyciężył raptem parę razy… A ja mogłam przecież wygrać walkę o Mistrzostwo Polski. Gdybym wtedy odniosła zwycięstwo, to droga do wielkiej kariery stałaby przede mną otworem. Los chciał jednak inaczej. A może raczej ktoś takchciał.
Wstając z polowego łóżka, czułam ogromne zmęczenie. Przestałam rozmyślać o przeszłości. Nie było sensu tego robić. Rozciągając obolałe ciało, starałam się pobudzić uśpione mięśnie, łudząc się przy tym, że gdy to uczynię, nie będę doświadczała wczorajszego przetrenowania i zakwasów. Ręce najbardziej odczuwały wczorajsze igraszki z moim kochanym workiem Bicusiem. Zapewne on także miał na sobie ślady moich uderzeń. Bicuś jako jedyny potrafił mnie wysłuchać, przy okazji dostając ode mnie lawinę ciosów, które niestety nie były już takie jak wcześniej. Prawy sierpowy nie był tak mocny, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Zdaje się, że już nigdy nie będę miała tej samej werwy i energii, co kiedyś. Czułam, że się wypaliłam. Wszystko się zmieniło, od kiedy zostałam sama, bez mojego kochanegotaty.
Wzięłam ubrania oraz ręcznik, który był odrobinę wilgotny, ponieważ nie zdążył wyschnąć po praniu. Następnie udałam się w stronę łazienki, aby wziąć szybkiprysznic.
– Kogo moje piękne oczy widzą o poranku? – Usłyszałam nieco podniecony głos Leo, który właśnie zmierzał w kierunku jedynej łazienki w naszym klubiebokserskim.
– Daruj sobie, wezmę prysznic i zaraz tu będę – rzuciłam hardo, licząc, że nie będzie robił tego, cozwykle.
– Zaczekaj, skarbie. – Pobiegł i objął moją szczupłą talię. – Może umyjemy się razem? Wiesz, jak lubię, gdy jesteś cała mokra – zamruczał seksownie, starając się zachęcić mnie do tego, na czym mu tak bardzozależało.
Na seksieoczywiście.
– Nie teraz. Musimy otwierać, jest już po ósmej. Zaraz może przyjść jakiś klient – powiedziałam do tego jak zawsze napalonegosamca.
– Oj, weź, Jo… – mruczał mi do ucha, po czym delikatnie jeprzygryzł.
Czułam narastające w nim pożądanie i podniecenie, które wbijało mi się tyłek. Wystarczyła chwila, a w jego spodniach pojawiał się pyton żądny dogłębnej penetracji, przynajmniej w jego mniemaniu. Nieraz słyszałam właśnie te słowa z jegoust.
– Nikt nigdy nie przychodzi tak rano. Szybki numerek zaraz postawi cię na nogi i będziesz jak nowonarodzona.
Nie dawał za wygraną, mając nadzieję, że zrobię to, czego ode mnie oczekiwał. Zaczął nachalnie całować mnie po szyi, jakby chciał wyssać przez skórę pulsującą w żyłach krew. Jego ręce zaciskały się na moim tyłku. Wiedząc, że nie przestanie, wyrwałam sięraptownie.
Spojrzałam w te jego czarne oczy, w których palił się płonień pożądania, który to musiałam zdecydowanie i stanowczougasić.
– Odwal się, bo zaraz dostaniesz! – warknęłam.
Tylko tak mogłam odsunąć od siebie tego napakowanego i jakże wygłodniałego zwierzaka, żądnegoseksu.
Leo wyprostował się, wpatrując się we mnie, jakby chciał wyeksponować swoją wyrzeźbioną sylwetkę. Uśmiechnął się i z rozbawieniemrzekł:
– Uwielbiam cię tak wkurzyć. Wtedy jesteś jeszcze bardziej sexy – zamruczał niskim głosem, mrużąc przy tym oczy, jakby czekał, czy zmienięzdanie.
Gdy nie zareagowałam, dał zawygraną.
– Chłopaki się spóźnią. Na razie będziemy we dwójkę. Bruno będzie godzinę później, a Olaf jak zwykle – prychnął, wzruszając bezradnie ramionami, po czym poszedł w kierunku drzwiwejściowych.
– Super. Czy oni zawsze muszą olewać pracę?! Wyrzucę ich w końcu – wymamrotałam do siebie, a do odchodzącego Leo krzyknęłam: – Otwieraj klub! Ja zarazwracam!
Idąc do łazienki, zastanawiałam się nad przyszłością tego miejsca. Wiedziałam, że nie mogłam nikogo zwolnić. To dzięki tym niekompetentnym i niewiedzącym, co to punktualność, chłopakom, ktoś jeszcze przychodził tu trenować. Tym trzem facetom, którzy tu pracowali, można było wiele zarzucić, ale znali się na boksie tak samo jak ja. Boks był naszym wspólnym życiem. Wszyscy kochaliśmy tensport.
Potrzebowałam swojej ekipy, aby jakoś ciągnąć ten klub. Po ostatnich Mistrzostwach Polski zdawałam sobie sprawę, że byłam skreślona w zawodach bokserskich. Już zawsze będzie do mnie przyklejona pewna łatka, która zniszczyła mi drogę do zawodowstwa w tejdyscyplinie.
Wzięłam szybki prysznic, oczywiście jak zwykle w zimnej wodzie.
Oszczędzałam, jak tylko mogłam, żeby utrzymać klub ojca. Obecnie spuścizna po tacie była moja. Temu miejscu ojciec oddał serce, oddał siebie, starając się rozwijać młodych ludzi, którzy tak samo jak on kochali boks. Robił to przez całe życie, więc nie mogłam zaprzepaścić tego, na co przez tyle lat pracował. To był jego klub. A teraz mój i postanowiłam, że nie pozwolę, aby przejął go ktośinny.
Kiedy odświeżona wyszłam z łazienki, zmierzałam do recepcji. Minęłam ring, który był na środku sali, i kilka wiszących worków treningowych. Gdy dotarłam do mojego Bicusia, zatrzymałam się przy nim i czule gopogłaskałam.
– Cześć, maleńki, mam nadzieję, że żyjesz powczorajszym.
Bicuś był moim pierwszym workiem, na którym trenowałam, kiedy tata kupił to miejsce. Miałam wtedy dziesięć lat i od razu zakochałam się w boksie. To była miłość od pierwszego uderzenia i tak jużzostało.
Kiedy dotarłam do recepcji, usiadłam na krześle. Spojrzałam przez wielką szybę i dostrzegłam Leo, który palił papierosa przedklubem.
Powinien to wreszcierzucić.
Zaczęłam przeglądać faktury i rachunki, których jak zwykle było coraz więcej. W pewnym momencie zauważyłam niepokojący list, który musiał się tu znaleźć wraz z wczorajszą pocztą, i oczywiście żaden z chłopaków nic mi niepowiedział.
Rozerwałam kopertę, wyciągnęłam białą kartkę i przeczytałam treść. To było wezwanie komornicze dozapłaty.
– Do jasnej cholery! Czego oni jeszcze ode mnie chcą?! – wymamrotałam wściekle, chowając list dokoperty.
– Dzień dobry. Chyba jestem nie w porę. – Usłyszałam nieco przepraszający męskigłos.
Podniosłam wzrok w kierunku osoby, która właśnie mi sięprzyglądała.
Obok wielkiego biurka stał mężczyzna. Na pierwszy rzut oka był gdzieś koło trzydziestki. Niezwykle zadbany, miał kruczoczarne, krótkie włosy, idealnie uczesane i modnie obcięte. Delikatny, ciemny zarost znakomicie podkreślał jego ostre rysy twarzy. Ubrany był w drogie, markowe ubrania. Dostrzegłam na jego koszulce napis „Gucci”. Doskonale wiedziałam, że ta koszulka nie była tania. Reszta jego odzieży również musiała być z najwyższej półki. Mocne, męskie perfumy uderzały coraz intensywniej w moje nozdrza. Miały niezwykle przyjemny zapach, który działał wręcz jak afrodyzjak. Wpatrywałam się w jego ciemne oczy i zastanawiam się, co ktoś taki jak on robił w tym miejscu. Nie miałam pojęcia, czego tuszukał.
Pewnie bogaty panicz się zgubił i chciał zapytać, jak dojechać stąd do centrumWarszawy.
– Dzień dobry. Czym mogę służyć? – odezwałam sięwreszcie.
Nieznajomy wciąż bacznie mi się przyglądał, a jego spojrzenie wydawało się jakieś dziwne. Jakby zobaczył kogoś, kogo nie widział od lat, a teraz chciał nacieszyć oczy tymwidokiem.
Dziwak.
– Chciałbym zapisać się na trening. Jeżeli są wolne miejsca, to zacząłbym od dziś – oświadczył, wpatrując się we mniebezustannie.
Zmarszczyłam nieco brwi z zaskoczenia. Tego kompletnie się nie spodziewałam. Do mojego klubu przychodziły chłopaki z okolicy i trenowały tu niemal za darmo. Głównie była to zasługa mojego już zmarłego ojca, który miał wielkie serce, jak się jednak później okazało, popadł przez tę dobroć w niezłedługi.
Mówią, że dobrowraca.
Niestety niezawsze.
Chcąc uratować to miejsce, musiałam sprzedać nasze malutkie mieszkanie, żeby choć częściowo spłacić kredyt, który zaciągnął ojciec. Wiedziałam, że nie chciał źle. Wierzył, że się odkuje, jak zwykle zresztą. Tym razem mu się nie udało i obecnie musiałam robić wszystko, aby jakoś utrzymać ten klub, a teraz także mój dom – miejsce, które kochałam całym serce, tak jak kochał wcześniej mójtata.
Patrząc na tego bogatego lalusia, stwierdziłam, że będę mogła zedrzeć z niego trochę kasy, której tak straszniepotrzebowałam.
Odchrząknęłam, tak aby mój głos zabrzmiał nad wyraz profesjonalnie, izakomunikowałam:
– Momencik, sprawdzę w grafiku, jak stoimy z wolnymimiejscami.
Facet skinął delikatnie głową, a ja udawałam, że sprawdzam coś w zeszycie. Prawda była taka, że oprócz kilku chłopaków z dzielnicy nie miałam żadnych klientów. Nie chciałam jednak, żeby ten znajdujący się tuż obok mnie panicz się tegodomyślił.
Dłuższą chwilę kartkowałam notes, w którym zapisany był harmonogram pracy dla moich chłopaków. Oni i tak rzadko do niego zaglądali i wiecznie musiałam im przypominać, kto trenuje danego klienta. Udawałam jeszcze, ciesząc się, że ten koleś rozglądał się po klubie i niezbyt zwracał na mnie uwagę. W końcu zamknęłam zeszyt i postanowiłam odrobinęzaryzykować.
– Przykro mi, ale obecnie nie będę miała dla pana wolnego miejsca – powiedziałam pewnym tonem, tak by nie zorientował się, że blefowałam. – Moi trenerzy mają już po kilka osób. Chyba nie uda mi się pana ot tak wpisać w grafik – zakomunikowałam, po czym zrobiłam smutną i strapioną minę. Westchnęłam i z lekkim uśmiechem dodałam: – No chyba że za podwójnąstawkę.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, tak jakby doskonale wiedział, że kłamię, lecz ten uśmiech szybko znikł z jego twarzy. Facet oparł się o kontuar, który nas oddzielał, i patrząc mi w oczy, spokojnieoświadczył:
– Dobrze, niechbędzie.
– Czyli robimy karnet na cały miesiąc? – spytałam, powstrzymując się przed wielkim uśmiechem satysfakcji i zadowolenia z tego, że zarobię na tym facecie dodatkowąkasę.
– Tak – odparł, podnosząc się z blatu kontuaru. – A ile to będziekosztowało?
– Sześćset złotych – wypaliłam beznamysłu.
Miesięczny karnet kosztował sześćdziesiąt złoty, ale dodałam jedno zero. Domyślałam się, że dla niego to żadna kasa, a ja będę miała na kolejną ratędługu.
No koleś, wóz albo przewóz. Wchodzisz wto?
Przez chwilę zastanawiał się nad moją ofertą, a ja z każdą sekundą czułam, że trochę przesadziłam i typek sobie pójdzie, ale za żadne skarby nie chciałam dać tego po sobie poznać. Patrzyłam w te jego ciemne oczy, które otaczały równie ciemne rzęsy. Sprawiał wrażenie takiego czekoladkowego ludzika. Oczy jak gorzka czekolada, broda, włosy, brwi w odcieniu najczarniejszej nocy. Przyglądał mi się uważnie, jakbyśmy właśnie toczyli batalię na spojrzenia. Zacisnęłam odrobinę usta, a gdy to zrobiłam, on odezwał sięwreszcie.
– To chyba nie jest podwójna stawka, ale cóż… Zgadzam się – oświadczył.
Uśmiechnęłam siętriumfalnie.
– Dobrze. W takim razie już wypisuję karnet. Płatność tylko gotówką – powiedziałam, sięgając pokarteczkę.
– Już płacę – odezwał się i wyciągnął portfel, a następnie położył na blaciebanknoty.
– Jak się pan nazywa? – spytałam, chcąc wypełnić jegokarnecik.
– JeremiPolański.
Wpisałam jego dane i podniosłam się z krzesła, by podać mu kartonik, po czym sięgnęłam po pieniądze, mówiąc:
– Witamy w naszym klubie. Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony. Jestem Jo, niebawem pozna pan resztę zespołu – poinformowałam go, ściskając w dłoniach sześć cudownychbanknotów.
– Jo? – powtórzył moje imię. – To jakieś zdrobnienie, tak?
– Tak…
– Jeremi – przedstawił się, wyciągając dłoń w mojąstronę.
Uścisnęłam ją zgrzeczności.
– Część formalną mamy już za sobą – podsumował, unosząc kącikiust.
– Proszę, tu jest karnet, zaraz podam ci jeszcze klucz do szatni, abyś mógł się przebrać, bo rozumiem, że masz jakieś ubrania nazmianę?
– Tak, tak. – Pokiwałgłową.
Pochylił się odrobinę i podniósł z podłogi niewielką torbę, której wcześniej nie dostrzegłam. Wolną dłonią zgarnął klucze ikarnet.
– Szatnia jest po prawej stronie, drugie drzwi – poinformowałam, wskazująckierunek.
– Dziękuję – odrzekł.
Odprowadziłam go wzrokiem, po czym poszłam do wciąż palącego papierosaLeo.
– Chodź do środka. Ten facet, który właśnie przyszedł, jest twoim nowym uczniem. Masz być dla niego miły. I nie szalej z treningiem już na starcie. Znam cię za dobrze. Zbyt często przeginasz z nowymi. Spokojny sparing, bez żadnych szaleństw. Zrozumiano? – rzuciłam mu kilkapoleceń.
Leo stał niewzruszony, jakby w ogóle mnie nie słuchał. Przyglądałam się temu napakowanemu facetowi, który w żaden sposób nie przejął się informacjami, które muprzekazałam.
Czułam wzrastającą irytację, patrząc, jak palił spokojnie papierosa, wręcz delektował się nikotyną, która właśnie wypełniała jego płuca. Zaciągnął się ostatni raz resztką tego świństwa, rzucił peta na chodnik i wypuściwszy cały dym z płuc wprost na moją twarz, wycedziłteatralnie.
– Skarbie, chyba oszalałaś, że swój cenny czas będę marnował na treningi z tym frajerem. Przyjęłaś go, to teraz jest twój. Tylko twój. – Zaśmiał się szyderczo, pokazując zęby. – Ja nie mam zamiaru się do niego zbliżać – wyznał, po czym odwrócił się i ruszył doklubu.
Podążyłam za nim i rozjuszona jego zachowaniem, zaczęłam warczeć przez zaciśniętezęby.
– Nie zapominaj, że dla mnie pracujesz! Masz robić, co cikażę!
– Kotku, spokojnie… – Pogłaskał mnie po policzku, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło. Przymrużył oczy i kontynuował: – Może i tu pracuję, ale na własnych zasadach. A teraz wybacz, idę poćwiczyć, zanim przyjdąchłopaki.
Chciałam mu wykrzyczeć co nieco, ale zauważyłam, że nie byliśmy już sami. Ten nowy… już zapomniałam, jak się nazywał, właśnie się nam przyglądał. Nie chciałam robić scen, więc pozwoliłam Leoodejść.
Cudownie.
Wspaniale.
Rewelacyjnie.
Byłam skazana na tego klienta, a przecież nie miałam najmniejszej ochoty trenować jakiegoś bogatego panicza. Miałam wiele innych spraw na głowie. Że też Bruno i Olaf musieli się spóźnić. Któryś z nich zająłby się tym facetem, a tak ja musiałam to zrobić. Teraz jednak nie mogłam nic na to poradzić. Dziś się z nim przemęczę, a później zajmie się nim któryś ze spóźnialskichpracowników.
Gdy znalazłam się obok nowicjusza, patrząc na niego, rzekłam:
– Dwadzieścia rundek wokół ringu na rozgrzewkę. Przebiorę się i zaraz do ciebie przyjdę – powiedziałam do tego no… jak on miał naimię?
– Dobrze – odparł i zacząłbiegać.
Udałam się szybko do składziku, gdzie pomiędzy starymi workami, gruszkami do ćwiczeń i jeszcze masą innych niepotrzebnych już sprzętów była moja torba zubraniami.
Dziwne, przez dwadzieścia osiem lat życia miałam jedną torbę ze wszystkimi rzeczami: ukochane rękawice, które dostałam od ojca, dwie pary butów bokserskich i jednetrampki.
Reszta to już tylko kilkanaście ubrań, z których większość to stroje doćwiczeń.
Znalazłam wygodne granatowe szorty i przylegający do ciała czarny top zasłaniający wyłącznie biust. Zdjęłam z nadgarstka gumkę do włosów, którą tam założyłam, gdy brałam prysznic, i związałam jeszcze wilgotną, czarną czuprynę. Zrobiłam mocny kok na czubku głowy, po czym przejrzałam się w ekranie komórki, aby sprawdzić, jak prezentowała się mojafryzura.
Lepiej niebędzie.
***
Jeremi
Wchodząc do tego klubu, doskonale wiedziałem, kogo w nim zastanę. Nie było aż tak trudno ją odnaleźć, jak początkowo zakładałem. Właśnie dzięki temu miejscu mój detektyw ją namierzył, i to w zaskakująco krótkim czasie. Wystarczyło zaledwie kilka tygodni i już wiedziałem, gdzie ją znajdę. Wciąż nie miałem pojęcia, czy postępowałem słusznie. Czy powinienem był się w to mieszać? W końcu to nie była mojasprawa.
Ale czy aby na pewno nie? Przecież i ja chcąc nie chcąc byłem w towplątany.
Przez długi czas się nad tym zastanawiałem. Znając jej dane, biłem się z myślami, jak postąpić. Cozrobić?
Podjęcie decyzji nie było łatwe. Mieszanie się w przeszłość nigdy nie było czymś prostym, lecz czasami trzeba było to zrobić. I ja właśnie torobiłem.
Zbliżając się do mocno już zniszczonego przez czas drewnianego kontuaru, dostrzegłem czubekgłowy.
Czułem, że to była ona – kobieta, którąodnalazłem.
Gdy podszedłem wystarczająco blisko, zobaczyłem ją. Siedziała na krześle, przeglądając jakieś dokumenty. Miała ciemne, sięgające gdzieś do ramion, ułożone w nieładzie, jeszcze wilgotne włosy, jakby niedawno je umyła. Wyglądała bardzo naturalnie. Była szczupła, a jej dłonie wydawały się takie silne i pewne. To, czym się w życiu zajmowała, można było dostrzec gołym okiem. Wysportowana, niemająca na ciele grama zbędnego tłuszczu. Domyślałem się, że pod tymi luźnymi dresowymi ubraniami, skrywało się ciało znakomitej bokserki. Poczytałem o niej co nieco w Internecie. Odnosiła w boksie wielkie sukcesy, aż do pewnej feralnej walki, która wszystkozmieniła.
Kiedy na mnie spojrzała, dostrzegłem jej niebieskie oczy, które mieniły się jak ocean w słoneczny dzień. Jej twarz nie miała na sobie nawet krzty makijażu. Delikatny, nieco zadarty nos idealnie pasował do jej ciut pociągłej twarzy. Kości policzkowe mocno się odznaczały, bynajmniej nie ujmowało jej to urody, a dodało pazura. Czułem, że ta kobieta miałacharakterek.
I oczywiście nie pomyliłem się, ponieważ już na wstępie pokazała różki. Gdyby nie zależało mi na poznaniu jej, nigdy nie zapłaciłbym tyle za karnet miesięczny, a jednak to zrobiłem. Nie miałem innegowyjścia.
Biegając po niewielkiej sali, nieco podekscytowany, czekałem, aż wróci. Musiałem ją lepiej poznać. A nasze wspólne treningi będą mi w tympomagały.
Kiedy po kilkunastu minutach pojawiła się w zasięgu mojego wzroku, otaksowałem ją uważnie. Teraz wyglądała zupełnie inaczej. Związała ciemne włosy w mocny kucyk, więc mogłem zobaczyć jej twarz w całej okazałości. Zbliżała się w moją stronę pewnym krokiem, kołysząc delikatnie zgrabnymi biodrami. Miała na sobie krótki top, który zasłaniał jej niezbyt obfity biust, a tuż pod nim dostrzegłem płaski, umięśniony brzuch, który już z daleka wyglądał na odporny na ciosy. Na długich rękach, można było dostrzec zarys bicepsów, aczkolwiek taka sylwetka doskonale do niej pasowała. Jej budowa ciała wyśmienicie podkreślała atuty: mocną, z nutą delikatności twarz i silne, ale małe dłonie, które pomimo swoich rozmiarów, potrafiły nieźle namieszać. Do tego długie zgrabne nogi i te biodra… Nie miałem pojęcia, dlaczego aż tak przykuły moją uwagę. Patrząc na nią, zdawałem sobie sprawę, że mimo iż ćwiczyła boks, była bardzo kobieca i miała w sobie odrobinę subtelności, którą zaczynałem dostrzegać. Jo jednak nie przypominała kobiet z mojego otoczenia. Wydawała się silna, pewna swego i zdecydowanie niecofająca się przed niczym. Jej styl poruszania się i to, z jaką pewnością siebie stawiała każdy kolejny krok, uświadamiały mi, że wiedziała, czego chciała od życia, oraz nie bała się ryzykować, aby po to sięgać. Ze mną właśnie to zrobiła. Zaryzykowała i to ryzyko jej się opłaciło. Zdarła ze mnie tyle pieniędzy, ile chciała. Domyślałem się, że to ona będzie tu dyktowała warunki, i na razie musiałem się podporządkować. Musiałem.
– Dobra, wystarczy tego biegania! Chodź za mną! – zawołała.
Podbiegłem do niej, patrząc, jak zbliżała się do niewielkiej, wiszącej na ścianie, metalowej szafki, po czym ją otworzyła i podała miskakankę.
– Mam nadzieję, że wiesz, jak tego używać – powiedziała z odrobiną sarkazmu i złośliwym uśmieszkiem, który pojawił się na jejtwarzy.
– Oczywiście, że wiem. Jestem w tym mistrzem – oznajmiłem, nieco urażony jej uwagą, lecz nie chciałem dać tego po sobiepoznać.
Zacząłem skakać, a ona oparła się o ścianę, skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i z uwagą mi sięprzyglądała.
– To dajesz, mistrzu! – zawołała entuzjastycznie. – Chętnie popatrzę, ile wytrzymasz – dodała z wyraźnymzaciekawieniem.
Skakałem nieprzerwanie przez jakiś czas, starając się, aby mój oddech był poprawny. Wdech przez nos, wydech ustami i tak w kółko. Po kilku minutach skakania zagaiłem, spoglądając w jejkierunku.
– Jo to skrót od jakiegoimienia?
Popatrzyła na mnie swoimi niebieskimi oczami i spostrzegłem, że intensywnie się zastanawiała, czy odpowiedzieć na mojepytanie.
– Jowita, ale nie lubię swojego imienia, więc dla każdego jestem po prostu Jo. Takwolę.
– Dla każdego. – Zamyśliłem się, po czym dodałem z psotnym uśmieszkiem. – Więc dla mnie będziesz Jowitą – oznajmiłem, chcąc zwracać się do niej tak, jak faktycznie miała naimię.
Słysząc moje słowa, odskoczyła od ściany jak poparzona. Zacisnęła dłonie w pięści, jakby szykowała się do zadania ciosu, lecz po chwili rozluźniła ręce. Ściągnęła usta w wąską linię, przymknęła oczy, marszcząc odrobinę brwi, i wzburzonawycedziła:
– Ej, ty! Nie rozpędzaj się! Dla każdego jestem Jo! Nie mawyjątków!
– Ty?! – powtórzyłem, przestając skakać. – Nieładnie się do mnie zwracasz. Wolę, jak mówi się do mnie po imieniu – powiedziałem spokojnymgłosem.
Moje opanowanie wzbudziło w niej jeszcze większą frustrację i złość. Zbliżyła się i zatrzymała kilka centymetrów od mojej twarzy. Popatrzyła mi głęboko w oczy, rozjuszona moimzachowaniem.
– Będę mówiła do ciebie, jak będęchciała.
Wbiła wzrok w moje zaskoczone jej zachowaniem oczy. Stała tuż obok, tak, że czułem jej oddech natwarzy.
Odbywaliśmy kolejny pojedynek na spojrzenia, z tym że teraz dzieliły nas tylko milimetry. Patrząc jej głęboko w oczy, rzekłem:
– Dobrze, Jowito, więc i ja będę mówił do ciebie, jakzechcę.
Kiedy wypowiedziałem te słowa, odepchnęła mnie rozzłoszczona, wręczwściekła.
Wbiła w mój tors palec wskazujący i morderczowysyczała:
– Koleś, nieprzeginaj!
W tej chwili znalazł się obok nas napakowany, łysy mężczyzna, który wcześniej maltretował narwanymi ciosami worektreningowy.
– Jakiś problem, skarbie? Zaraz mogę tu niektórych doprowadzić do ładu, jeśli nie wiedzą, jak mają się zachowywać. – Ostanie słowa wypowiedział, patrząc namnie.
– Nie trzeba – odparła Jowita, oddalając się odemnie.
Napakowany, zapewne sterydami, rycerz, ociekający potem, zmierzył mnie jeszcze raz wzrokiem, jakby chciał przez to powiedzieć: „Zostaw ją, bo dostaniesz”, po czym zbliżył się do Jo, która ponownie oparła się ościanę.
– Jakby coś, to jedno słowo i zaraz tu będę. – Cmoknął ją w usta, dając do zrozumienia, że miałem jej nie dotykać, ponieważ to jego kobieta, a następnie wrócił do swojego poprzedniegozajęcia.
Gdy zostaliśmy sami, zacząłem ponownie skakać na skakance, którą przez cały czas ściskałem wdłoni.
– To twój partner? – spytałem, chcąc nawiązać z nią jakąśkonwersację.
– Może tak, może nie. To chyba nie jest twoja sprawa – rzuciłazdawkowo.
– Masz rację. Zastanawiam się tylko, co w nim widzisz. To przecież napakowany sterydami dupek – powiedziałem nieco ciszej, tak aby wyłącznie ona tousłyszała.
– Hej, licz się ze słowami! – zawołała, a po chwili dodała nieco spokojniej, krzywiąc się przy tym złośliwie. – Widzę, że jesteś bardzo odważny, skoro obrażasz silniejszych odsiebie.
– Siła to nie wszystko – zauważyłem.
– Może i nie, ale czasami pomaga wżyciu.
– Czasami pomaga, czasami nie – odrzekłem, sapiąc już odrobinę zezmęczenia.
Machałem skakanką w ciszy przez jakiś czas, aż wreszcie przerwałem to ćwiczenie, czując, że już wystarczy, izapytałem:
– Co teraz mam robić, Jowito?
– Jeszcze raz tak do mnie powiesz, to poczujesz mój prawy sierpowy na twarzy. Zrozumiałeś?! – krzyknęła, odskakując od ściany i przyjmując pozycję obronną, zupełnie jakby mój atak był wymierzony ciosem, niesłowem.
– Tak, zrozumiałem, Jowito – wypaliłem mimochodem, nie zważając na to, że ponownie zwróciłem się do niej po imieniu, którego dźwięk działał na nią jak nagły zastrzyk złości. Nie, wręcz furii rozdzierającej ją odśrodka.
W ułamku sekundy doskoczyła do mnie, zamachnęła się i poczułem jej pięść na twarzy. Siła uderzenia mnie zamroczyła i przez chwilę widziałem wirujące gwiazdy. Świat wokół zatańczył, kołysząc moim otumanionym ciałem, aż wreszcie upadłem napodłogę.
– Ostrzegałam! – wysyczała stojąca obok mnie kobieta. – Na tym kończymy nasze zajęcia – dodała, po czym usłyszałem jej oddalające siękroki.
Jeszcze przez moment siedziałem otumaniony, a gdy wreszcie poczułem się lepiej, udałem się do szatni, aby sięprzebrać.
Wychodząc z klubu, już jej nie zobaczyłem. Przyglądał mi się za to ten napakowany do granic możliwości facet. Skrzyżował z zadowoleniem ręce na piersi, a ja miałem wrażenie, że jego ramiona zaraz wybuchną, rozsadzając bicepsy. Lustrował mnie z rozbawieniem i kpiną, a kiedy przechodziłem obok niego, rzekł:
– Będziesz miał przez kilka dni pamiątkę po Jo. Ach, ta moja kobieta… – Uśmiechnął się dumnie. – Taka ostra, taka waleczna i jak zwykle narwana. Kocham tę jejfurię.
Nic mu nie odpowiedziałam, tylko bez słowa minąłem go, kierując się dowyjścia.
***
Przykładałem zawinięte w ścierkę kostki lodu do nabrzmiałego jużoka.
Tego kompletnie się nie spodziewałem po tej dziewczynie. Zaskoczyła mnie swoją impulsywnością i siłą. Ta kobieta, pomimo swojej drobnej sylwetki, miała w sobie więcej ikry niż niejeden dobrze zbudowany mężczyzna. Precyzyjny cios i padłem jak kłoda nadeski.
Cóż, widocznie lepiej będzie zwracać się do niej „Jo”. Jeśli pragnąłem ją choć trochę poznać, nie mogłem jej do siebiezniechęcać.
Siedząc w swoimi mieszkaniu, starałem się załagodzić ból pulsujący wokół oka. Domyślałem się, że będę miał niezłe limo, lecz nic już nie byłem w stanie na toporadzić.
Podniosłem się z krzesła i ruszyłem w kierunku łazienki. Przejrzałem się w lustrze, chcąc ocenić szkody, jakie Jo wyrządziła na mojej twarzy. Powieka była znacznie napuchnięta, a do tego miałem jasnoróżową oblamówkę na oczodole. Typowe limo po ciosie w tomiejsce.
Dziś zdecydowanie nie powinienem był się nikomu pokazywać. Przyłożyłem ponownie lód do obolałego oka i wróciłem do salonu. Umościłem się na ciemnoszarej kanapie, wyciągając komórkę. Musiałem zadzwonić do rodziców i poinformować ich, że nie przyjdę na kolację. Cieszyłem się w duchu, że wziąłem dziś wolne. Chyba podświadomie przygotowałem się na jakieś nieoczekiwane wydarzenia związane z pierwszym spotkaniem zJo.
Wybrałem numer i czekałem, aż ktoś sięodezwie.
– Cześć, Jeremi! – zawołała matka, gdy tylko odebrałapołączenie.
– Cześć, mamo. Dzwonię, żeby powiedzieć, że nie dam rady przyjechać do was nakolację.
– Dlaczego? Coś sięstało?
– Nie, nic się nie dzieje. Po prostu jestem jakiś wykończony i zmęczony. Miałem dziś szalony poranek – zacząłem nieco naciągać prawdę, ale przecież nie mogłem jej wyznać, że siedziałem w domu z podbitymokiem.
Cieszyłem się, że dziś był piątek i będę miał trzy dni, aby doprowadzić się po porządku, nim wrócę dopracy.
– Cóż… no trudno – odrzekła lekko zawiedziona. – Ale w niedzielę przyjedziesz na obiad? – spytałapospiesznie.
– Tak, myślę, żetak.
– Masz być i kropka. A jak tam, syneczku, zaaklimatyzowałeś się już w Warszawie? Poznałeś kogoś? Oczywiście oprócz pracowników z waszej kancelarii? – dociekała.
– Tak, poznałem – bąknąłem, uśmiechając się pod nosem. Gdyby tylko wiedziała, kogo dziśpoznałem.
– To cudownie – rzuciła uradowana. – Mieszkamy tu już czwarty miesiąc, czas najwyższy, abyś się z kimś wreszciezaprzyjaźnił.
– Mamo… proszę cię, nie traktuj mnie jak dziecko. Mam dwadzieścia osiem lat i od dawna jestem dorosły. Nie musisz się tak przejmować moim życiemosobistym.
– Dla mnie zawsze będziesz moim małym synkiem. Dobrze, nie męczę cię już. Widzimy się w niedzielę. Kochamcię.
– Ja ciebie też – powiedziałem i zakończyłempołączenie.
Odłożyłem telefon na niewielkim, czarnym stoliku kawowym i rozkładając się na kanapie, poczułem się trochę samotny. Dawne życie zostawiłem w Londynie. Tam się wychowałem i spędziłem ostatnie dwadzieścia siedem lat. Rodzice postanowili przeprowadzić się do Wielkiej Brytanii, ale ojca od zawsze ciągnęło do Polski i gdy tylko nadarzyła się okazja, aby założyć tu kancelarię prawniczą, próbował nakłonić mamę, aby wrócili do Warszawy. Niestety ona nie chciała. Teraz już wiedziałem dlaczego, ale mimo wszystko wreszcie się zdecydowała. Chyba zdawała sobie sprawę, że jej mąż z każdym kolejnym rokiem w Londynie zaczynał się coraz bardziej dusić. Postanowili przenieść się do Warszawy, a ja wraz znimi.
Znałem dobrze język polski. Rodzice zadbali o to, abym mówił w języku ojczystym, w końcu byłem Polakiem. Chodziłem do polsko-angielskiej szkoły, toteż posługiwałem się obydwoma językami. W Anglii nic mnie nie trzymało oprócz przyjaciół. Nie spotkałem tam kobiety, dla której chciałbym zostać. Postanowiłem, że przyda mi się zmiana. Dlatego wróciłem tu, do Polski, by szukać szczęścia w tym kraju. Czy je znajdę? Nie miałem pojęcia, ale na razie nie żałowałem, że tubyłem.
Rozdział 2
Jo
Weekend minął mi dość spokojnie. Wciąż byłam nieco nabuzowana przez tego palanta, który nie potrafił słuchać, aczkolwiek starłam się o nim nie myśleć. Skupiłam się na klubie i tym, co się działo w tymmiejscu.
Poniedziałek zapowiadał się tak jak każdy inny. W ostatnim czasie jedyną odmianą był ten bogatyfacet.
Pieprzonydupek.
Chyba myślał, że jak ma sporo kasy, to będzie traktowany inaczej niżinni.
Nie!
Nie podporządkował się, chociaż grzecznie prosiłam. On nie posłuchał, więc dostał za swoje. Buc jeden. Niech mi się lepiej więcej na oczy nie pokazuje. Że też niektórzy mają tupet, i sądzą, że skoro śpią na forsie, to wszystko im wolno. Otóż nie! Niewolno!
Uporządkowałam nieład, który Bruno zostawił w sobotę na biurku. Schowałam kopertę z ponagleniem od komornika doszuflady.
Wzdychając głęboko, otworzyłam kasę, w której było sześćset sześćdziesiąt złoty. W ostatnim miesiącu było krucho z nowymi klientami. Tylko Hubert uregulował swoją należność, no i był jeszcze ten panicz o niewartym zapamiętania imieniu. Ciekawe, czy się dziś pojawi po zwrot pieniędzy? Zobaczymy. Chociaż bardzo bym chciała, aby tego nie zrobił. Potrzebowałam pięćset złoty, aby do końca tygodnia spłacić ratę kredytu, który ponad pięć lat temu zaciągnął mój ojciec, chcąc uratować klub przedbankructwem.
Zostało mi trzydzieści tysięcy. Tata zadłużył się na sto osiemdziesiąt. Po jego śmierci sprzedałam nasze mieszkanie za sto pięćdziesiąt i to pokryło znaczą część, ale nie wystarczyło mi nawszystko.
Cóż… jakoś sobie poradzę i spłacę wreszcie ten długo, dzięki czemu klub będzie bezpieczny. Będzie mój. W końcu to mójdom.
Z zamyślenia wyrwał mnie kokieteryjny chichot Magdy, mojej przyjaciółki. Zamknęłam kasę, po czym przeniosłam wzrok w kierunku stojącej przy ringu kobiety. Flirtowała z Brunonem, wysokim, przystojnym i dobrze zbudowanym blondynem, który od dawna miał do niej słabość, a ta doskonale o tym wiedziała. Przyglądałam się wielkim rudym lokom Magdy, które jak zwykle swobodnie, kaskadami opadały na odsłonięte plecy. Od szesnastego roku życia ich nie związywała. Pamiętałam jej słowa, jakby to było wczoraj, „Moje włosy są rude, ale to nie znaczy, że są brzydkie. Koniec ze związywaniem ich w kok. Od teraz zawsze będą wolne” – wyznała, akceptując wreszcie ich kolor. I tak zostało do dziś, jej długie, jakże pokręcone i bujne kosmyki sięgające za łopatki były rozpuszczone. A jej piękna i jakże kobieca twarz otoczona była czerwienią, która sprawiała, że mężczyźni płonęli z pożądania na jejwidok.
Magda miała wszystkie atuty, które przyciągały facetów. Pełne, ponętne usta, zielone oczy z palącym się żarem, obfity biust, a do tego zgrabny tyłek. Klepsydrowa figura idealnie komponowała się z jej po prostu ładną i nieco drapieżną buzią. Czasami, będąc w jej towarzystwie, czułam się jak jakaś chłopczyca. Dla mnie od zawsze liczył się boks, a trenując tę dyscyplinę przez przeszło osiemnaście lat, nie miałam tak ponętnego ciała jak ona. Ja wyglądałam jak patyk z gdzieniegdzie wystającymi konarami – dwie małe wypukłości to były moje cycki, a wypukłość z tyłu to lekko zarysowana pupa, i tyle – a Magda wyglądała jak apetyczna brzoskwinka gotowa doschrupania.
Z wyglądu zupełnie się od siebie różniłyśmy, ale znałyśmy się od najmłodszych lat, kiedy była jeszcze szarą myszką, wyśmiewaną przez inne dzieciaki właśnie z powodu koloru włosów. Ja już wtedy wiedziałam, jak uderzać, i gdy przywaliłam mocnym dziecięcym sierpowym w twarz Maćka – szkolnego bożyszcza, krzycząc, że ma dać Magdzie spokój, to oczywiście tak się stało. Po tym wydarzeniu byłam nazywana narwaną dziewczyną, której nikt nie chciał podskoczyć, ponieważ znokautowałam wyższego o głowę Maćka. A gdy po całym tym incydencie zaczęłam przyjaźnić się z Magdą, ta stała się nietykana i z każdym kolejnym rokiem nabierała większej pewności siebie, mając mnie u boku. Razem dorastałyśmy, wzmacniając relacje między nami. Kochałam ją jak siostrę, a ona mnie. Obiecałyśmy sobie, że zawsze będziemy trzymać się razem, i tak było. I zawsze jużbędzie.
Gdy para flirtujących ze sobą osób zreflektowała się, że się im przyglądałam, Magda uśmiechnęła się do mnie, po czym zwróciła się doBrunona.
– Na mnie już czas, kolego.
Zarzuciła efektownie bujnymi, krwistorudymi włosami, odwracając się od blondyna, który przyglądał się jej jak zahipnotyzowany. Niczym Afrodyta zbliżała się w moją stronę, seksownie kołysząc biodrami, jak na bogini miłościprzystało.
Kiedy kobieta znalazła się przy kontuarze, za którym siedziałam, oparła się o blat i wypięła tyłek w kierunku zauroczonego jej urodąmężczyzny.
Droczyła się z nim jak zwykle. CałaMagda.
– Wiesz, że on pożera cię wzrokiem – wypaliłam, patrząc na twarzprzyjaciółki.
– Wiem. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem i satysfakcją. – Zaraz pewnie poleci do kibla i sobie zwali, bo fiut już mu się nie mieści w portkach – rzuciła z rozbawieniem, wypinając się jeszczebardziej.
Miałam wrażenie, że zaraz położy się tu na blacie, krzycząc: „O, tak, mam najlepsze ciało naświecie!”.
Przeniosłam wzrok na Brunona, który właśnie złapał się za krocze i pobiegł w kierunku toalet. Nie wytrzymałam i wybuchnęłamśmiechem.
– Kobieto, co ty robisz z tym biednym mężczyzną? – zapytałam pomiędzy jednym dzikim chichotem adrugim.
– Cóż poradzić na to, że tak na niego działam? – westchnęła teatralnie, zakręcając lok na palcu, po czym zmieniła pozycję, prostując się nieco, lecz nadal podpierała się o blat naprzedramionach.
– Umówiłabyś się z nim w końcu. Bruno to fajny facet, a do tegoprzystojny.
– Podroczę się z nim jeszcze trochę. Lubię widzieć w jego oczach to dzikie pożądanie. To mnie bardzopodnieca.
– Oj, Magda, Magda. – Pokręciłam głową zdezaprobatą.
Kochałam ją, ale czasami kompletnie jej nie rozumiałam, a szczególnie w kwestii postępowania z Brunonem. On był naprawdę fajnym facetem. Powinna była dać mu szansę, skoro jej się podobał. Widziałam, jak nieraz na niego patrzyła. Jego mogła zwodzić, ale nie mnie, ja ją za dobrzeznałam.
– Jak tam w klubie? Coś nowego? – spytała, jak zwykle zainteresowana tym, jak sobieradziłam.
– Jakoś leci. – Wzruszyłam bezradnieramionami.
Cóż mogłam jej powiedzieć? Doskonale zdawała sobie sprawę, że to miejsce ledwiefunkcjonowało.
– Wiesz… – zaczęłam niepewnie – coraz częściej czuję, że zawiodłam ojca. Ten klub był dla niego wszystkim. Tyle mu poświęcił, a ja… – Głos mi sięłamał.
– Hej, przestań – przerwała mi zatroskana. W mgnieniu oka znalazła się obok mnie. Przytuliła się do mnie, opierając głowę o moje ramię, i ciągnęła: – Wszystko się ułoży, dzięki tobie ten klub nadal funkcjonuje. Musiałaś poradzić sobie z błędami ojca. Wiem, że to miejsce przetrwa. Nie poddawaj się. Jo, którą znam, nigdy się nie poddaje. Nigdy! – dodała głośniej, a następnie cmoknęła mnie wpoliczek.
– Nigdy – powtórzyłam, starając się brzmiećpewnie.
– Zuch dziewczyna. Będzie dobrze, zobaczysz – rzuciła rezolutnie, odsuwając się odemnie.
– Napijesz się kawy? – spytałam, gdy spojrzała na mój kubek stojący nablacie.
– Nie, dzięki, siorbnę sobie łyka od ciebie i lecę do pracy – odparła, chwytając już za napójbogów.
Zaczęła pić, a gdy trwało to zbyt długo, zareagowałamkrzykiem.
– Hej! Zostaw, miał być tylko łyk! – Zerwałam się z krzesła i próbowałam wyrwać jej moją kawę, którą właśnie miwypijała.
– Nie ruszaj mnie, bo wyleję! – warknęła, zasłaniająckubek.
Odpuściłam, obawiając się, że faktycznie nasza szarpanina mogłaby przyczynić się do zalania czegoś, co znajdowała się nabiurku.
– Proszę – powiedziała wreszcie Magda, odwracając się domnie.
– Miał być łyk – wypaliłam zirytowana, gdy na dnie naczynia zobaczyłam niewielką ilośćkawy.
– Tak, miałam zostawić łyk dla ciebie – odparłarozbawiona.
– Zabiję cię w końcu. Zobaczysz, że tozrobię.
– Oj, kochaniutka, nie podniesiesz na mnie rączki, już ja cię dobrzeznam.
– Chyba najwyższy czas to zmienić – fuknęłam, po czym wypiłamresztki.
Odstawiłam puste naczynie na biurko i w tym samym czasie usłyszałam dźwięczny głosik Magdy, która zaćwierkała niczym podnieconyskowronek.
– Witamy w najlepszym klubie bokserskim wWarszawie.
Podniosłam wzrok, aby zobaczyć, kogo ona tak witała, i omal mnie nie zatkało. Miałam wrażenie, że zamiast odstawić kubek na blat, to właśnie wepchnęłam go sobie do gardła. Tak się czułam, widząc przed sobą pewnegoosobnika.
Co ten typ tu, do jasnej ciasnej, robił?! Że też miał tupetwrócić!
Wyprostowałam się, jakby uderzył we mnie piorun, elektryzując moje ciało. Czułam, jak wszystkie moje komórki przeszyła ogromna złość. Wbijając w niego złowrogie i pełne irytacji spojrzenie, rzuciłam:
– Co ty turobisz?!
Natychmiast odpowiedziałam sobie w myślach na to pytanie. Wrócił po kasę, tooczywiste.
– Dzień dobry, drogie panie, maniery nakazują najpierw się przywitać – zaznaczył, zerkając na mnie przez ciemneokulary.
A raczej czułam, że właśnie to robił. Domyślałam się, że miał pod okiem niezłą pamiątkę po naszym ostatnimspotkaniu.
– Witamy, witamy dżentelmena o imieniu? – zagaiła zbyt kokieteryjnie Magda, po czym, spoglądając ukradkiem w moim kierunku, dodała: – Widzę, że Jo, już cię zna. Ja też chętnie poznam. – Uśmiechnęła sięfiglarnie.
Popatrzył na nią, a następnie zdjął okulary przeciwsłoneczne irzekł:
– Tak, miałem przyjemność poznać pani koleżankę. – Uniósł lekko kąciki ust, po czym kontynuował: – Choć przyznam szczerze, że nie zaczęliśmynajlepiej.
Prychnęłam z rozbawieniem, słysząc jegosłowa.
Magda błyskawicznie zerknęła na mnie, wysoko unosząc brwi ze zdziwienia, i już chciała coś powiedzieć, gdy jąuprzedziłam.
– Zgadza się, nie zaczęliśmy najlepiej. Nie wiem, czy zrozumiałeś, ale wyraziłam się jasno, że to koniec zćwiczeniami.
– Tak się składa, że wykupiłem karnet na cały miesiąc. Drogo mnie on kosztował, więc chciałbym go wykorzystać, pomimo drobnego nieporozumienia, które pojawiło się między nami – oświadczył z nonszalancją, uważnie mi się przyglądając, jakby chciał wyczytać jak najwięcej z mojejtwarzy.
– Drobnego?! – odburknęłam, niemal wypluwając na niego tosłowo.
Zauważył, że nie podzielałam jegozdania.
– Przepraszam, jeśli cię uraziłem – zaczął nieco innym tonem z krztą skruchy w głosie. – Obiecuję, że nie będę już się tak do ciebiezwracał.
– Oo, koleś, nie mów mi, że powiedziałeś do Jo, tak jak myślę – wtrąciła się przyjaciółka, doskonale już rozumiejąc, skąd wzięła się fioletowo-żółta aureolka wokół jegooka.
– Zwracałem się do niej pełnym imieniem, czy to cośzłego?
– Oj, złego. Dobra, jako że jestem prawą ręka szefowej tego miejsca, jestem w stanie podjąć negocjacje… W sprawie kontynuowania treningu, bo rozumiem, że chcesz tu dalej ćwiczyć? – spytała Magda, lustrując go uważniewzrokiem.
– Tak, chcę – odparłnatychmiast.
Skrzyżowałam ręce na piersi, przyglądając się z uwagą stojącej obok mnie przyjaciółce. Wiedziałam, że coś knuła, i byłam bardzo ciekawa, cotakiego.
– Obraziłeś Jo w jej własnym klubie – oznajmiła poważnym tonem, niczym sędzia na rozprawie. – To jest niewybaczalne… ale damy ci drugą szansę, czyż nie? – Spojrzała na mnie konspiracyjnie i zwróciła się do mężczyzny. – Wykupisz kolejny karnet miesięczny, oczywiście za tę samą stawkę, co obecny – oświadczyła.
Przegięła, proponując mu coś takiego. Krew w żyłach zaczęła mi się niemal gotować na samą myśl, że musiałabym tu znosić tego faceta przez dwa miesiące. Już chciałam coś powiedzieć, aby odkręcić jej słowa, niestety niezdążyłam.
– Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Jo będzie mnie trenowała – zażądałmężczyzna.
– Ależ nie ma problemu – rzekła Magda, po czym uścisnęła mudłoń.
– Nie ma takiej możliwości! – przerwałam im zawieranie tej kuriozalnejumowy.
– Jo, zastanów się, przemiły pan zaraz zapłaci… – zaczęła, domyślając się, że podałam mu zawyżoną stawkę, lecz nie wiedziała konkretnie jaką, więc spojrzała na niego, abydokończył.
– Sześćsetzłoty.
– Ile?! – wyrwało jejsię.
Popatrzyłam na nią, a ta, uśmiechnęła się zzadowoleniem.
– Forsa na stół umowa zawarta – stwierdziła z powagąMagda.
– Zgadzasz się, Jo? – zapytał mężczyzna, przyglądając mi się woczekiwaniu.
– Niech będzie – wypaliłam po chwilinamysłu.
Zgodziłam się wyłącznie ze względu na to, że miałam dostać od niego sześćstówek.
– Lecę – rzuciła z zadowoleniem przyjaciółka. Przytuliła mnie na pożegnanie, szepcząc do ucha. – Łatwa kasa. Masz na następne raty. Będziedobrze.
Wybiegła z klubu, a ja stałam odrętwiała tą jakże nieprzyjemnąinformacją.
– Proszę, to zapłata za kolejnymiesiąc.
Niski głos faceta wyrwał mnie z bolesnegoamoku.
Przeliczywszy gotówkę, pokiwałam głową, że się zgadza, po czympowiedziałam:
– Dobra, jesteśmy na siebie skazani przez dwa miesiące. Mam nadzieję, że przez ten czas będziesz potrafił podporządkować się panującym tu zasadom – oświadczyłam, wpatrując się w niegouważnie.
– Tak. Szkoda, żebyś marnowała swoją siłę na moją twarz – zażartował, chcąc rozluźnićatmosferę.
– Jak dla mnie teraz wyglądasz zdecydowanie lepiej – rzuciłam, powstrzymując się oduśmiechu.
Facet uśmiechnął się, nieurażony moimprzytykiem.
– Pójdę się przebrać – rzekł i ruszył doszatni.
***
– Robisz to, co ostatnio. Biegasz, później skakanka, a jak już się zmęczysz, to pokażę ci kilka podstawowych ciosów – poinformowałamgo.
– OK.
Zaczął biegać wzdłuż sali, starając się nie przeszkadzać innym trenującym. W klubie nie było zbyt wielu ludzi, łącznie z nami sześć osób: Bruno, Olaf i ich podopieczni. Leo przychodził dziś później. Z rana zazwyczaj było dośćspokojnie.
Przyglądałam się nowemu, który bez zająknięcia wykonywał mojepolecenia.
Po dwudziestominutowej rozgrzewce zawołałamgo.
– Już wystarczy. Chodźmy doworków.
Gdy staliśmy naprzeciwko czarnego masywnego worka, pokazałam mu, jak miał uderzać, a on po chwili zaczął mnienaśladować.
– Mogę cię o coś zapytać? – zagadnął w pewnymmomencie.
– Skoro musisz – odparłam.
– Dlaczego nie lubisz swojegoimienia?
– Bo jestbrzydkie.
– Nie wydaje mi się, że o to chodzi. Raczej o coś innego, skoro aż tak cię zdenerwowałem. Musi być inny powód – zauważył, przerywając wymierzanieciosów.
– Ciekawski jesteś, ale już odpowiedziałam na twoje pytanie. Nie podoba mi się moje imię, więc wolę, aby mówiono miJo.
– Dlaczego? – drążył, przyglądając mi siębadawczo.
– Uderzaj – upomniałam go, wskazując palcem naworek.
Wykonał polecenie, lecz po chwili ponownie zacząłmówić.
– Jestem ciekawy, dlaczego ostatnio dostałem. Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia, nieuważasz?
– Nie, nie wydaje mi się, żeby należały ci się jakiekolwiek wyjaśnienia. W piątek wyraziłam się jasno, a ty nie dostosowałeś się do tego, więc dostałeś – oświadczyłam coraz bardziej rozzłoszczona jego dociekliwością inieustępliwością.
Mężczyzna wyczuł moją niechęć do dalszej konwersacji, ponieważ o nic już niepytał.
Resztę treningu rozmawialiśmy tylko o boksie. Ja go instruowałam, a on wykonywałpolecenia.
***
Jeremi
Po porannym treningu z Jo wróciłem do swojego mieszkania. Wziąłem szybki prysznic, delikatnie przypudrowałem podbite oko – po drodze do domu kupiłem puder – tak aby jak najmniej było widać purpurowegosińca.
Włożyłem białą koszulę, a do tego jak zwykle czarny, elegancki garnitur. Wyszedłem z łazienki i zmierzałem już do wyjścia. Zatrzymałem się jeszcze, aby wsunąć stopy w wypastowane buty, i zerknąwszy na zegarek, szybko opuściłemmieszkanie.
Całą drogę do kancelarii myślałem o Jo. Doskonale wiedziałem, że nie była zadowolona z tego, iż przez najbliższe dwa miesiące będzie mnie trenowała, aczkolwiek miałem cichą nadzieję, że z czasem może się to się zmieni. Po dwóch spotkaniach mogłem wywnioskować, że zdecydowanie była porywczą i impulsywną osobą. Była bardzo ostrożna w kontaktach z innymi i nie należała do wylewnych ludzi. Trzeba było ją ciągnąć zajęzyk.
Wiedziałem, że musiałem być cierpliwy, jeśli chciałem ją lepiej poznać. Zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem był grać na jej emocjach, tak jak to uczyniłem za pierwszym razem. Teraz domyślałem się, jak wielki żal nosiła w sobie. Nie cierpiała swojego imienia, a ja miałem pewne przypuszczeniadlaczego.
Kiedy dojechałem pod kancelarię, zaparkowałem swojego mercedesa na pobliskim parkingu, po czym chwyciłem ciemne okulary leżące na podłokietniku i wsunąłem je na nos. Żwawym krokiem szedłem w stronę miejsca pracy. Zrobiło się już bardzo ciepło. Czuło się, że lato było za pasem. Idąc w kierunku nowoczesnego budynku, miałem nadzieję, że dziś będę miał znikomy kontakt z innymi ludźmi. Nie chciałem, żeby w pracy zaczęto się mną zbytnio interesować, i oczywiście moim podbitymokiem.
Całe szczęście udało mi się przemknąć niepostrzeżenie do mojego gabinetu. Tam dostrzegłem leżące na biurku dokumenty. Ucieszyłem się, że Karina przyniosła je dziś wcześniej. Usiadłem przy biurku i zająłem się przeglądaniempapierów.
Niestety, moja samotność nie trwała zbyt długo. Zaledwie po godzinie usłyszałem pukanie do drzwi. Przekręciłem się na krześle obrotowym w stronę niewielkiego okna i trzymając w dłoniach dokumenty rozprawy sądowej mojego klienta, powiedziałem:
– Proszę.
– Dzień dobry, panie Jeremi, pański ojciec chciałby skonsultować z panem przypadek pana Edmunda. Czeka na pana w swoim gabinecie – poinformowała mnie jak zwykle tryskającym optymizmem głosem sekretarkaKarina.
– Dobrze – odparłem, siedząc do niej tyłem, tak aby nie mogła zobaczyć mojejtwarzy.
Po kilku sekundach usłyszałem zamykające siędrzwi.
Nie chciałem opuszczać tego pomieszczenia. Uznałem, że zadzwonię do ojca i poproszę, aby to on do mnieprzyszedł.
– Cześć, tato, mógłbyś wpaść mojego biura? Nie najlepiej się czuję – powiedziałem, mijając się zprawdą.
– Dobrze, zarazbędę.
Po kilku minutach zjawił się w moimgabinecie.
– Coś się stało?! – zawołał od razu. – Co cijest?
Odwróciłem się na krześle w jego kierunku, a gdy do mnie podszedł i dostrzegł podbite oko, zmarszczył czarne brwi. Skrzyżował ręce na pulchnym brzuchu i pokręcił głową zrozbawieniem.
– Źle się czujesz, tak? Chyba wstyd ci się komukolwiek pokazać, synek – zauważył, śmiejąc się podnosem.
Usiadł na krześle naprzeciwko mnie, położył na biurku dokumenty, które przyniósł ze sobą, i wpatrując się w moją buźkę, stwierdził:
– To dlatego wczoraj nie zjawiłeś się na obiedzie. Co sięstało?
– Dostałem.
– Tego sam siędomyśliłem.
– To nic takiego. Nie chcę o tym mówić – oświadczyłem i spoglądając na papiery, które przyniósł, zmieniłem temat. – O czym chciałeśporozmawiać?
– Teraz chciałbym pomówić o twoim podbitymoku.
– Tato, proszę cię – rzuciłem zzażenowaniem.
– Od kogo dostałeś? Co sięstało?
– Ty zawsze musisz wszystko wiedzieć? Nie wystarczy ci świadomość, że to nic takiego. Nie drążmy już tego, mamy inne sprawy nagłowie.
– Dobrze, niech będzie. Ale jeśli miałbyś jakieś problemy, to wiesz, że możesz liczyć na mojąpomoc.
– Wiem. Teraz mam tylko prośbę, żebyś krył mnie przed mamą. Nie chcę, żeby to widziała. – Wskazałem dłonią okolicęoka.
– OK, ale mam warunek – oświadczył z szelmowskimuśmieszkiem.
– Jaki?
– Pytanie. Oddałeśmu?
Domyśliłem się, że bezapelacyjnie oczekiwał odpowiedzi, więcwypaliłem:
– Nie mógłbym uderzyćkobiety.
Dotarło do mnie, że sam sięzdradziłem.
Ojciec zrobił wielkie oczy, a po kilku sekundach parsknąłśmiechem.
– Dostałeś od kobiety. – Rechotał wyraźnierozbawiony.
– Tak – bąknąłemzażenowany.
Ojciec chichotał jeszcze przez chwilę, aż wreszcie odchrząknął i z powagą rozpoczął rozmowę o panu Edmundzie, którego był adwokatem w sprawie nieumyślnego wypadku samochodowego. Chciał poznać moją opinię w tej kwestii. Cieszyłem się, że zawsze był ciekaw mojego zdania, gdy miał jakieś interesujące przypadki. Czułem dumę, że pomimo iż mój staż pracy był znacznie krótszy, on i tak chciał usłyszeć, jakie mam poglądy, rady bądźsugestie.
Resztę dnia spędziłem, ślęcząc w gabinecie. Gdy usłyszałem, że Karina już opuściła sekretariat, wyszedłem z kancelarii jako jeden z ostatnichpracowników.
Gdy tylko opuściłem budynek, poczułem silny powiew letniego wiatru. Zanosiło się na burzę. Ciemne, szafirowe chmury nadciągały z oddali. Wiatr z każdą kolejną sekundą wyraźnie się wzmagał. Szybkim krokiem udałem się do swojego auta, lecz po drodze dostrzegłem, że Karina pochylała się nad otwartą maską swojego pojazdu. Domyślając się, że samochód jej nawalił, zbliżyłem się do niej, poprawiając ciemne okulary nanosie.
– Coś się stało? – zapytałem.
Kobieta drgnęła z zaskoczenia, po czym wychyliła głowę spod maski. Wyprostowała się ioświadczyła:
– Akumulator mi padł. Stary sprzęt, więc nie ma się co dziwić. – Wzruszyła bezradnie szczupłymi ramionami. Zaczesała kosmyk kasztanowych włosów za ucho i popatrzyła na pojazd. – Będę musiała odholowaćauto.
– Chciałbym ci jakoś pomóc, ale chyba nie zdziwię cię, jeśli powiem, że kompletnie nie znam się na samochodach – westchnąłem.
Przyglądająca mi się dziewczyna uśmiechnęła się z rozbawieniem. Jej twarz wyglądała znacznie lepiej, gdy pojawiał się na niejuśmiech.
Karina była bardzo atrakcyjna. Szczupła, lecz niezbyt wysoka, co starała się nadrobić, nosząc szpilki. Miała długie, sięgające za ramiona, kasztanowe włosy, które zazwyczaj związywała w koński ogon. Zawsze była delikatnie umalowana. Zauważyłem, że lubiła podkreślać urodę subtelnym makijażem. Sprawiała wrażenie ciepłej kobiety. Lubiłem ją. Była kompetentną i sumienną pracownicą, a także dobrą osobą, z którą miło płynąłczas.
– Nie tylko pan się nie zna. Ja również – odrzekła, po raz kolejny wzruszając ramionami, i zamknęła maskę. Spojrzała na mnie, posyłając mi półuśmiech. – Do widzenia. Pójdę na przystanek – oświadczyła, a w tej samej chwili wiatr zaczął silniejwiać.
– Odwiozę cię. Zaraz się rozpada. Nadciąga burza – powiedziałem, spoglądając w kierunku nadchodzących atramentowychchmur.
– Nie chcę robić kłopotu – zaprotestowała.
– Daj spokój, to nie problem. – Machnąłem ręką. – Chodźmy do mojego samochodu. Zaraz sięrozpada.
Liczyłem tylko, że nie będzie mi się zbytnio przyglądała i nie dostrzeże podbitego oka. Pogoda działała na moją korzyść, ponieważ zrobiło się bajronicznie i ciemniejsze otoczenie nie będzie sprzyjało uważnejobserwacji.
– Dobrze – odparła nieconiechętnie.
Gdy wsiedliśmy do mercedesa, zaczęłokropić.
– Już pada – oświadczyłem z zadowoleniem, że udało nam się schronić przeddeszczem.
– Tak.
– Będziesz mnie nawigować, OK? Mów, dokąd mam jechać – zwróciłem się do Kariny, patrząc na nią przez ciemneszkiełka.
Dostrzegłem, że kobieta czuła się wyraźnie niezręcznie, siedząc ze mną w moim aucie. Znałem ją już ponad trzy miesiące i przez ten czas zdążyłem się zorientować, że w moim towarzystwie czasami stawała się straszniezakłopotana.
Przytaknęła, po czym zaczęła mnie instruować, jak dojechać do jejdomu.
Po blisko półgodzinie dotarliśmy na osiedle domków jednorodzinnych. Przez całą drogę moja towarzyszka siedziała bardzo spięta, odzywała się jedynie wtedy, gdy miałem skręcić, jechać prosto bądź zjechać na inny pas. Z jednej strony cieszyłem się, że nie chciała nawiązać konwersacji, ponieważ to wiązałoby się ze spoglądaniem na mnie, a tego wolałem uniknąć. Czułem, że i tak zastanawiała się, po co mi okulary przeciwsłoneczne, skoro na zewnątrz była ulewa, ale raczej nie chciała mnie o nic wypytywać. Chyba nie dostrzegła pamiątki po Jo, która pod moim nieprofesjonalnym makijażem nie była już tak mocnowidoczna.
– To tutaj. Ten piętrowy, biały dom z grafitowym dachem – powiedziała, gdy sięzbliżaliśmy.
– Dobrze. Zaparkuję na podjeździe, żebyś jak najmniejzmokła.
– OK – szepnęła, wciążskrępowana.
Gdy się zatrzymałem, spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem, który dodawał jej młodzieńczego wdzięku. Odejmował jej z dziesięć lat. Wyglądała nie jak trzydziestoletnia kobieta, tylko wręcz jaknastolatka.
– Dziękuję. Gdybym mogła się jakoś panu odwdzięczyć… – zaczęłaniepewnie.
– Możesz to zrobić, przestając zwracać się do mnie na pan. Mów mi, proszę, po imieniu. Już się trochę znamy, więc nie widzę przeszkód – wypaliłem, spoglądając na jej zakłopotanątwarz.
– Dobrze – odparła. – Dziękuję za podwózkę, Jeremi – dodała, uśmiechając sięszeroko.
– Dojutra.
– Do jutra – rzekła, wysiadając zauta.
Odprowadziłem ją wzrokiem, a kiedy zniknęła za drzwiami, wycofałem pojazd z jej posesji i wróciłem domieszkania.
Kiedy tylko przekroczyłem próg swojego domu, rozbrzmiała moja komórka. Spojrzawszy na wyświetlacz, zobaczyłem, że dzwoni mama. Przeczuwałem, że ojciec nie potrafił się powstrzymać i już jejwygadał.
– Cześć, Jeremiaszu – zawołała tym swoim matczynym, miękkim głosikiem, którym zawsze się do mniezwracała.
– Dzień dobry, mamo.
– Jesteś już wdomu?
– Tak.
– To cudownie, zaraz u ciebie będę – zakomunikowała.
– Mamo, czy coś się stało? – spytałem nieco zaniepokojony jej nagłą wizytą, a raczej chciałem wybadać, czy ojciec dotrzymał danego misłowa.
– Nie, nic się nie stało. Po prostu pomyślałam, że cię odwiedzę. Nie widzieliśmy się już jakiś czas. Chcę spędzić z tobą chwilę. To chyba nicnadzwyczajnego.
– Mamo, nie widzieliśmy się raptem tydzień. Wybacz, ale padam z nóg. Może przełożymy to spotkanie na kiedy indziej? – wymamrotałem, licząc, że dziś sobieodpuści.
– Mam wrażenie, że mnie unikasz. Jeremi, znam cię i czuję, że właśnie tak jest – rzekła, a ja zdjąłem okulary i odłożyłem je na blat wkuchni.
– Za ile będziesz? – spytałem, wiedząc, że i tak dziś do mnieprzyjedzie.
Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, usłyszałem dzwonek dodrzwi.
– Już jestem – oświadczyła.
Odłożyłem telefon obok okularów i ciężko wzdychając, ruszyłem, aby otworzyć jejdrzwi.
– No dzień dobry, mój ukrywający się synu – zaćwierkała radośnie, gdy mnieujrzała.
Spojrzałem na stojącą naprzeciwko mnie pięćdziesięcioletnią, niezbyt wysoką kobietę. Jej nieco zaokrąglona twarz rozpromieniła się na mój widok. Gdy się uśmiechała, odnosiłem wrażenie, że była najmilszą osobą na całym świecie. Miała nieco krępą sylwetkę i ścięte do ramion, blond włosy, które zawsze podnosiła tak, że idealnie pasowały do jej buzi. Patrząc na nią, czułem, że jestem szczęściarzem, mając takąmatkę.
Zmierzyła mnie wzrokiem i gdy dostrzegła ledwie widoczny już siniec, zdobiący moje prawe oko, skrzywiła się, wyciągając ręce w moją stronę. Objęła dłońmi moje policzki, zupełnie tak jak to robiła, gdy byłem dzieckiem, i nie odrywając ode mnie spojrzenia, spytała:
– Co sięstało?
– Nic takiego, mamo. Chodźmy do środka – odparłem.
Kiedy usiedliśmy obok siebie na kanapie, matka ze stoickim spokojem czekała na wyjaśnienia. Przez chwilę zastanawiałem się, co powinienem był jej powiedzieć. Aż wreszcie westchnąwszy, wyznałem:
– Zapisałem się na boks. Chcę poprawić trochę kondycję i pomyślałem o tym sporcie. I tak się niefortunnie złożyło, że już na pierwszych zajęciach oberwałem. To był przypadek. Nic takiego – oznajmiłem, wzruszającramionami.
Spostrzegłem się, że gdy powiedziałem „boks”, moja rozmówczyni wyraźnie się spięła. Jakby przyprawiło ją to o dreszcze. W jej ciemnych oczach dostrzegłem cień smutku. Chwilę milczała, jakby całe jej ciało musiało odetchnąć i oswoić się ze słowem „boks”. Wreszcie zamrugała kilka razy, wyrywając się z nieoczekiwanej melancholii, która jąobezwładniła.
– Ach, tak. Czyli już wszystko jasne. Boks? – zapytała, wyraźnie zaintrygowana moim nagłym zainteresowaniem tądyscypliną.
– Tak – bąknąłem.
– Nie wiedziałam, że interesują cię takie sporty – zauważyła.
– Chcę spróbować nowychrzeczy.
– I pomyślałeś akurat o boksie? – dociekała, próbując mnierozszyfrować.
– Tak… bo widzisz, mamo… nigdy nie należałem do bardzo sprawnych fizycznie osób, to znaczy mam na myśli: nigdy nie potrafiłem się dobrzebić…
– I chcesz trenować boks, ponieważ sądzisz, że to zrobi z ciebie mężczyznę? – wtrąciłasię.
– Ależ nie. Chcę nauczyć się co nieco, tak aby w razie potrzeby wiedzieć, jak się bronić. Wiesz, że w moim zawodzie zdarzają się takie osoby, które złość czy frustrację chcą wyładować na prawnikach. Pamiętasz, co przydarzyło się kiedyś tacie? – zapytałem, spoglądając się w jej ciemneoczy.
Przytaknęła, wracając wspomnieniami do sytuacji sprzed pięciu lat, kiedy to niezadowolony brat oskarżonego dał upust swoim emocjom. Krzyczał, że przez ojca jego brat będzie siedział w pudle, a to przecież był nieszczęśliwy wypadek. Oczywiście nie brał pod uwagę tego, że jego brat był pijany, prowadząc auto. Gdy tylko zapadł wyrok i tata wracał do domu, rozwścieczony mężczyzna zajechał mu drogę, wyciągnął z samochodu i dotkliwie pobił. To była pierwsza taka sytuacja w trzydziestoletniej karierzeojca.
– Może masz rację – rzekła po chwili matka. – Rozumiem, że to dlatego ostatnio mnie unikałeś. – Wskazała palcem na moje podbiteoko.
– Tak.
– Ach, Jeremi, Jeremi. – Pokręciła z dezaprobatą głową, uśmiechając się przy tymodrobinę.
Spędziłem w towarzystwie matki jeszcze ponad godzinę. Wypytywała, czy podobało mi się w Warszawie, czy nawiązałem nowe kontakty, i takie tam pytania dotyczące mojego życia, do których już zdążyłem przywyknąć. Od zawsze się o mnie troszczyła i chciała dla mnie jak najlepiej, dlatego tak bardzo interesowało ją to, co działo się w moim życiu. A nawet jeśli nic się nie działo, to także pragnęła o tym wiedzieć. Taka już była. Czasami odrobinę nadopiekuńcza, ale kochająca mnie całymsercem.
Rozdział 3
Jo
– Słyszałem od Brunona, że dziś był ten typek. Przyszedł oberwać w drugie oko? – zapytał z rozbawieniemLeo.
– Nie. Przyszedł na trening. Przeprosił, więc będzie ćwiczył dalej – odparłam, siedząc na jak zwykle wymazanej czymś starej kanapie mojegofaceta.
Wpatrywałam się na ufajdany czerwoną mazią podłokietnik. To był chyba zaschnięty już keczup. Podniosłam się, uwalniając z uścisku chłopaka, i ruszyłam dokuchni.
Rozglądałam się po miniaturowym, urządzonym w PRL-owskim stylu pomieszczeniu, jak zresztą ta cała klitka, którą zajmował Leo. Nic się nie zmieniło, od kiedy mieszkał tu jego dziadek. Stare, trzydziestoletnie, rozpadające się meble szpeciły to wnętrze, ale w przeciwieństwie do mnie, Leo miał własnykąt.
– Gdzie znajdę jakieś czyste ścierki? – zapytałam, buszując w poszukiwaniu czegoś innego niż brudne naczynia i resztki porozrzucanegojedzenia.
– Coś leży pewnie w zlewie – zawołał, oglądając uważnie walkębokserską.
Zerknęłam do przepełnionego zlewu i zobaczyłam tam niewielką ściereczkę zmikrofibry.
Wypłukałam ją w płynie do naczyń, po czym zaczęłam wycierać nią zaschniętą plamę zkanapy.
– Mógłbyś tu czasem posprzątać – warknęłam, próbując pozbyć się czerwonej mazi zpodłokietnika.
– Mógłbym, ale tego nie robię. Nie mam na to czasu – bąknął.
– Jak możesz siedzieć w takimchlewie?
– Kotku, ja tu tylko śpię, ale wiesz, że w sypialni mam porządek. – Zaśmiał się, puszczając mioczko.
Prychnęłam zirytowana jegoniechlujstwem.
Sypialnia może i była w miarę uprzątnięta, ale to dlatego, że stały tam wyłącznie łóżko i szafa. To było miejsce, w którym jedynie spał, więc przez sen nie miał jaknaświnić.
Gdy wytarłam plamę, wypłukałam ścierkę i zawiesiłam ją nakranie.
– Masz tu posprzątać. Dopóki tego nie zrobisz, więcej tu nie przyjdę – wysyczałam, siadając obok niego nakanapie.
– Dobra, dobra, kotek. Ogarnę tu trochę jutro… A tymczasem może przeniesiemy się do czystego pomieszczenia – powiedział zalotnie, zarzucając rękę na mojeramiona.
Spojrzał na mnie, puszczając mi oczko, po czym przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować. Jego ręce w jednej chwili wędrowały po moim ciele. Jedną dłonią ścisnął mój pośladek, dając mi do zrozumienia, żebym na nimusiadła.
Zrobiłam to, czego oczekiwał, starając się czerpać jak najwięcej przyjemności z tego, co się między nami działo. Niestety od dłuższego czasu oszukiwałam samą siebie, wmawiając sobie, że jeszcze coś do niego czułam. Że mnie pociągał jak kiedyś. Wszystko się zmieniło. Zmieniło się wraz z tym, jak zmienił się Leo. Teraz stał się taki arogancki, zapatrzony w siebie i porywczy, co z każdym dniem znacznie bardziej mi przeszkadzało. Już nie był tym ambitnym chłopakiem, który zarażał mnie optymizmem i chęcią do zwyciężania i niepoddawania się po przegranej walce. W tej chwili zastanawiałam się, jak to się stało, że aż tak sięzmienił.
Czułam, jak coraz mocniej ściskał mi pośladki. Całował mnie szybko, intensywnie i zdecydowanie zbyt łapczywie, nie dając się nacieszyć. To on rządził. Lubił dominować. Wpychał z dzikością w moje gardło swój nieokiełznany język. Nie było w tym nic subtelnego, sensualnego i przepełnionego uczuciem. Całując się z nim, a raczej będąc całowaną przez niego, czułam tylko dziką żądzę, aby zaspokoić jego pragnienia. Nie moje. Nie było to chociażby wypośrodkowane, ale mimo wszystko, chciałam poczuć jegobliskość.
– Zerżnę cię, Jo. Tak bardzo cię pragnę – wydyszał pomiędzy pocałunkami, po czym podniósł mnie energicznie z kanapy, aby przenieść się dosypialni.
Rozebraliśmy się szybko i rozpalony do granic możliwości Leo zaczął robić to, na czym tak mu zależało. Bez zbędnych emocji, uczuć, pieszczot, przeszedł do rzeczy, wbijając we mnie swojego prężnego członka. Wiedząc, że z jego strony nie mogłam liczyć na nic więcej, zatraciłam się w zbliżeniu, ciesząc z tego, co miałam. A miałam w sobie jego penisa, który z każdym kolejnym ruchem sprawiał mi coraz większą przyjemność. Leo może i był narwany, ale wiedział, jak doprowadzić mnie do orgazmu, niemal zawsze mu się to udawało. Tak było i tym razem. Szczytowaliśmy prawie w tym samymmomencie.
Po wszystkim wtuliłam się w jego umięśniony tors, a on objął mnie ręką i, przytulając do siebie, zdyszanym głosemrzekł:
– Nigdy mi się to nieznudzi.
Wiem.
Nie odpowiedziałam. Starałam się poczuć bezpiecznie w jego ramionach. Naprawdę tegopragnęłam.
***
Następnego dnia o poranku wraz z Leo, u którego spędziłam noc, udaliśmy się do klubu. Jak zwykle ja zajęłam się sprawami organizacyjnymi, a on zaczął swój porannytrening.
Pierwsza godzina w