Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Co za Meksyk”
Trzy przyjaciółki i meksykańska przygoda. Sara, Ola i Marika przyjaźnią się od lat. Pewnego dnia, tuż przed czterdziestymi urodzinami, postanawiają spełnić swoje dziecięce marzenia i wyruszają do Meksyku.
Czy spotkanie z ulubioną pisarką, zagłębianie się w tajniki matematyki na prestiżowym sympozjum oraz pływanie z rekinami brzmi jak przepis na idealne urodziny? Jak najbardziej! Dodatkowo szalone przygody, błyskotliwy humor i spora dawka meksykańskiej kultury tylko podkręcają atmosferę.
Przygotuj się na lawinę śmiechu, wzruszeń i promieni słońca. Wejdź do świata, w którym pragnienia stają się rzeczywistością, a przyjaźń dodaje skrzydeł.
To idealna lektura na lato, która pokaże Ci, że nigdy nie jest za późno, by spełnić swoje marzenia!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 243
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Autor: Karolina Winiarska • @karolinawiniarska.autor
Projekt graficzny i skład:
Kachna Kraśnianka-Sołtys • @kachna.krasnianka
Projekt okładki: Marta Warwas • @bookmartha_
Redakcja: Barbara Wrona • @tekstnanowo
Korekta: Ola Juryszczak • www.olajuryszczak.com
Korekta: Aga Dubicka • @aga_dubicka
Wydawca: Wydawnictwo Diamenty sp. z o.o. •
www.wydawnictwodiamenty.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone
Rzeszów 2024
Wydanie I
ISBN: 978-83-972191-0-6
„Jak łatwo marzyć, kiedy się jest dzieckiem. Wtedy wszystko wydaje się możliwe. Kiedy człowiek dorasta, zaczyna sobie uświadamiać, ilu rzeczy nie wolno pragnąć, bo są niedozwolone, grzeszne, nieuczciwe”.
Przepiórki w płatkach róży
Laura Esquivel
Mojemu synowi, Adrianowi, żeby pamiętał,
że nie ma rzeczy niemożliwych i że jest ktoś,
kto wierzy w niego ze wszystkich sił, nieustająco.
Sara znalazła się w sercu starożytnego meksykańskiego lasu. Powietrze nasycone było zapachem dzikich kwiatów i śpiewem egzotycznych ptaków. W pierwszej chwili ją to odurzyło. Jak przez mgłę słyszała słowa: „Idź przed siebie”. Rozejrzała się i nikogo nie znajdując, ruszyła w samotną wędrówkę, do której zaprosił ją ten tajemniczy, niemal hipnotyzujący szept.
Nagle, w głębi lasu, natknęła się na niezwykły kwiat – Kwiat Serca. Jego płatki mieniły się wszystkimi odcieniami zachodzącego słońca, a wokół niego unosiła się aura magii i tajemnicy mistycyzmu.
Gdy po chwili podniosła wzrok, w oddali dostrzegła trzy sylwetki, które wydawały się jej znajome. Pierwsza z nich, oparta o masywny pień drzewa, przypominała jej męża. Obok niego stały dwie kobiety, wyglądające z daleka jak jej przyjaciółki. Tak, to były one. Ruszyła w ich kierunku, lecz zanim do nich dotarła, Marika i Olka oddaliły się w głąb lasu. Sara stanęła naprzeciw Adama i się zawahała. Powinna zostać przy nim czy iść za dziewczynami? Spojrzała na ścieżkę, którą podążały jej przyjaciółki, i zdecydowała.
Wtedy pojawił się Strażnik Marzeń – majestatyczny jaguar ze skrzydłami motyla, którego oczy świeciły starożytną mądrością. Jego głos był jak echa dawnych czasów, przemawiających do jej duszy.
– Dlaczego przybyłaś do tego świętego miejsca?
Sara, choć zaskoczona, odpowiedziała z pokorą.
– Pragnę żyć według marzeń, odnaleźć moją prawdziwą drogę i wolność.
Strażnik spojrzał na nią z łagodnością. Jego skrzydła rozświetliły się tysiącem barw. Podał jej do ręki płatek Kwiatu Serca, który zaczął błyszczeć różnymi barwami, a potem pulsować delikatnym światłem, tworząc przed Sarą niewidzialną ścieżkę. Wydawało się, że prowadzi ją w głąb lasu. Kierując się za tym świetlistym przewodnikiem, poczuła, jak każdy jej krok przybliża ją nie tylko do przyjaciółek, ale również do spełnienia marzenia, które pielęgnowała od dawna na samym dnie swojego serca.
– Twoje marzenia są słuszne i czyste. Kwiat Serca pomoże ci je zrealizować, ale pamiętaj, że prawdziwa siła tkwi w tobie. Twoja odwaga, determinacja i wiara są najpotężniejszymi narzędziami na twojej drodze.
Mamy miesiąc!
Sara odebrała telefon od przyjaciółki i oddaliła od ucha słuchawkę. Zerknęła na wyświetlacz: trzecia w nocy. Z jednej strony poczuła wściekłość za ten nocny telefon, z drugiej wdzięczność. Sen, z którego została właśnie wybudzona, był w swojej tajemniczości przerażający. Magiczne kwiaty i dziwne jaguary ze skrzydłami zdecydowanie do niej nie przemawiały, zwłaszcza, a może właśnie przede wszystkim w snach.
– Czy ciebie Bóg opuścił? – zapytała i ziewnęła.
– Tak, już dawno, ale siedzę właśnie w gabinecie i czytam gniota, to znaczy pracę doktorską faceta, który jutro wylatuje do Waszyngtonu.
– Trzecia.
– Nie. Praca doktorska pierwsza. Do trzeciej nie dobrnęłam, takie farmazony nawypisywał.
– Olka, jest trzecia w nocy!
– Nie u mnie.
– U ciebie też. Mieszkasz po drugiej stronie miasta. To ta sama strefa czasowa. No chyba, że gniota uprzedziłaś i siedzisz w Waszyngtonie.
Sara usiadła na łóżku po cichu, nie chcąc zbudzić śpiącego obok męża. Adam wrócił po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze i był zmęczony. Odkąd trzy lata temu został ordynatorem ortopedii, w domu bywał jedynie gościem. Westchnęła cicho na tę myśl. Niechętnie wyszła spod ciepłej pierzyny i usiadła na kanapie w salonie. Znała przyjaciółkę na tyle, by wiedzieć, że za żadne skarby nie da się zbyć zbyt szybko.
– No to mów. – Sara ziewnęła kolejny raz i urwała jedno winogrono z miski stojącej na niewielkiej ławie.
– Przecież mówię, że gniot.
– Nie. Mówiłaś, że został ci miesiąc. Miesiąc do czego? A może miesiąc czego?
– Ty tak na serio?
Sara czuła, że traci cierpliwość.
– Jest trzecia w nocy. Wybacz, że nie śmigam intelektualnie jak odrzutowiec.
– Tak. Nie śmigasz intelektualnie w ogóle, ale to temat na inną rozmowę.
Sara chrząknęła, po czym kąciki jej ust się lekko uniosły. Rzeczywiście, przyjaciółka często poruszała tematy, które ją zwyczajnie nudziły, a matematyka nigdy nie była jej konikiem.
– Przypominam, że to ty jesteś blondynką. Ja mam włosy kruczoczarne – sprostowała Sara.
– Ciemne. Ciemna jesteś!
– Ciemna to jest teraz noc, a ty lepiej mów. Zostało mi tylko kilka winogron.
Przyjaciółka zachichotała i wzięła głęboki wdech.
– Mamy miesiąc, żeby spełnić nasze marzenia.
– Jest trzecia, przypominam, proszę jaśniej.
– Ty marzyłaś o tym, by porozmawiać z Laurą Esquivel, ja o Międzynarodowym Sympozjum Matematyków z Powołania, a Marika o nurkowaniu z rekinami.
Sara poczuła, że na krótką chwilę stanęło jej serce. A kiedy ten moment się przedłużał, przestraszyła się, że może dostać zawału, zatoru albo innego kardiologicznego problemu.
– Ty chyba żartujesz! – krzyknęła po chwili Sara, odzyskując siły.
– Nie.
– Oszalałaś! Jakieś dziecięce pomysły nie są powodem, żeby mnie budzić w środku nocy! Wiesz przecież…
– Tak, wiem. Masz słabe serce. I co z tego? Miałaś umrzeć jakieś piętnaście razy w przeciągu ostatnich lat, a nie umarłaś. To znaczy, że czas przestać się tym sercem zasłaniać. Zobaczysz, że przeżyjesz nas wszystkie.
– Mariki nie przeżyję. Ona jest nadczłowiekiem. Terminatorem!
– Marika jest bizneswoman ze stali, ale niech ci będzie, normalna nie jest.
– Chyba w tym momencie powinnam zakończyć tę rozmowę – odparła Sara, coraz mocniej ściskając swój telefon.
– A ja uważam, że nie wolno się zdradzać!
– Nikt nikogo nie zdradził!
– Zdradziłyśmy same siebie. Naprawdę tego nie widzisz?
Ton Olki stawał się coraz bardziej piskliwy.
– Nie. Nie zapaliłam światła. Siedzę w ciemnym salonie i nic nie widzę.
– Jeśli teraz ty się poddasz i porzucisz tę dziesięcioletnią dziewczynkę, jak ona będzie się czuła? Jak spojrzysz jej w oczy?
– Nie ma takiej ilości alkoholu, którą bym mogła wypić, żeby cię zrozumieć.
– Chodzi mi o to, że niedługo mamy urodziny. Czterdzieste… – odparła łamiącym się głosem.
Sara wyprostowała plecy i wbiła wzrok w kominek. Zaczęła się zastanawiać, kiedy ostatni raz spędzała tak spokojnie czas. Nie potrafiła sobie przypomnieć tego momentu. Brak wspomnień o prostych, ale ciepłych chwilach przy kominku zasmucił ją bardziej niż szalone odkrycia Olki.
– Tak, czterdzieści lat…
– Sarcia, serio nie wiesz, o co mi chodzi?
Sara wiedziała. Co jak co, ale Olkę i Marikę rozumiała czasami nawet lepiej niż siebie samą.
Czterdzieści lat. Przełom. Podsumowanie. Refleksja.
– I co teraz? – Westchnęła i ukradkiem otarła jedną łzę.
– Skoro jeszcze nie umarłaś i wciąż żyjesz, jest szansa. Póki żyjemy i nadal wschodzi słońce, wciąż możemy coś zrobić. Możemy spełnić nasze marzenia.
– W miesiąc? W miesiąc mam zaaranżować spotkanie z Laurą Esquivel?
– Tak, w miesiąc masz zaaranżować spotkanie, ja wziąć udział w Międzynarodowym Sympozjum Matematyków z Powołania, a Marika popływać z delfinami.
– Rekinami – poprawiła ją Sara.
– Serio?
– Serio. Ja wtedy zapisywałam nasze marzenia…
– Czyli pamiętałaś… – Olka zniżyła głos.
– Oczywiście.
Sara oparła głowę o zagłówek sofy i lewą dłonią dotknęła spięte w kok włosy. Jednym zwinnym ruchem je rozpuściła i pozwoliła, by ciemne fale miękko opadły na jej ramiona. Odruchowo zsunęła dłoń na klatkę piersiową i przypomniała sobie swój ostatni pobyt w szpitalu. Osiem miesięcy temu zasłabła. Adam kazał jej iść na oddział i zrobić wszystkie badania. Posłuchała go. Przez siedem dni lekarze przebadali ją wzdłuż i wszerz. Oprócz wady serca, którą miała od zawsze, nic ich nie zaniepokoiło. Ale Sara nie przestawała czuć kłującego uścisku w klatce piersiowej. Teraz poczuła go znowu. A co, jeśli ten ból nie miał nic wspólnego ze stanem jej zdrowia?
Kobieta wzięła głęboki wdech i przypomniała sobie moment, kiedy po raz pierwszy poczuła to mocne kłucie w klatce.
30 lat wcześniej
Ola usiadła na bordowym dywanie. Na dziesięcioletniej twarzy pojawiła się iskra determinacji. Marika zajęła miejsce obok przyjaciółki i drżącymi dłońmi wyciągnęła jedną zapałkę z pudełka. W tym czasie Sara usadowiła się po turecku z blokiem i zieloną kredką w dłoni.
– Ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł. – Usta Sary zadrżały, układając się w smutną podkówkę.
– Inaczej się nie spełni! – krzyknęła Ola tak głośno, że z nosa Mariki zsunęły się okulary.
Sara westchnęła, wystawiła język i opierając blok o kolana, zaczęła pisać.
– Poczekaj! – Ola znowu podniosła głos. – Marika jeszcze świeczki nie zapaliła!
– A ta świeczka jest konieczna?
Ola zacisnęła pięści i zrobiła z ust dziubek, który zamiast wystraszyć dwie przyjaciółki, szczerze je rozbawił.
– Zaraz wrócą moi rodzice i nici z naszej mapy. Bierzcie się do roboty! Marika, zapalaj tę świeczkę, a ty, Sara, zapisuj.
– A ty?
– Ja, Sarcia, będę ci dyktować. Ktoś musi zarządzać naszą przyszłością – odparła Ola.
Marika kiwnęła głową i zapaliła świeczkę, a Sara zaczęła zapisywać słowa. Ciepły płomień rozświetlił ogromny salon, odbijając swój jasny blask od marmurowej podłogi.
My, obecnie dziewczyny, wkrótce kobiety: Aleksandra Szary, Marika Laskowska oraz Sara Malinowska, zobowiązujemy się spełnić wszystkie nasze marzenia do dwudziestego pierwszego czerwca dwa tysiące dwudziestego czwartego roku.
– Czy to na pewno nie za długo? – zapytała cicho Marika, gdy Sara skrupulatnie kaligrafowała każdy wyraz. – Będziemy mieć wtedy czterdzieści lat. Pewnie nawet do tego wieku nie dożyjemy. Nawet moja mama tyle nie ma. – Oczy Mariki zaszły łzami.
– Cii… Bo Olka się zaraz wkurzy – wyszeptała Sara i przyłożyła palec do ust, by Marika już nic nie mówiła.
Ola dyktowała dalej.
Ja, Aleksandra, zobowiązuję się wziąć udział w MSMzP.
– Co to jest to „MSMzP”, bo zapomniałam? – Marika znowu nachyliła się nad ramieniem Sary.
– Międzynarodowe Sympozjum Matematyków z Powołania. Nie przeszkadzaj! –skarciła koleżankę i wróciła do notowania.
Ola zaś powoli i bardzo wyraźnie wypowiadała każde słowo.
Ja, Marika, zobowiązuję się pływać z rekinami.
Ja, Sara, zobowiązuję się porozmawiać z Laurą Esquivel.
– Czy któraś chce coś dodać do marzeń?
Ola otworzyła oczy tak szeroko, że teraz przypominały dwa bezkresne oceany. Marika zaprzeczyła ruchem głowy, podobnie jak Sara.
– To teraz się podpiszcie, a ja potem schowam nasz dokument.
– Dokument?
– Wszystko, na czym jest twój podpis, Sarcia, to dokument.
– A jak będę chciała coś zmienić?
– To teraz albo nigdy!
Donośny głos Oli odbił się od kryształów jej mamy, równo ułożonych w kredensie za jej plecami. Sara westchnęła. Marzenie wydało się jej zbyt zuchwałe i nierealne. Z drugiej strony, dziewczynka miała cichą nadzieję, że za trzydzieści lat nikt o ich dokumencie nie będzie pamiętał. I wtedy poczuła intensywny ból w klatce piersiowej. Zacisnęła powieki i próbowała złapać oddech. Chwilę siedziała bez ruchu, próbując opanować ból, rozchodzący się po całym jej ciele.
Nagle do Sary podbiegł jamnik Oli. Zwierzę pomerdało sprężystym ogonkiem i położyło pyszczek na kolanach dziewczyny. Bolesne mrowienie powoli ustępowało.
– Maksiu – szepnęła mu na ucho, drapiąc go po karku. – Maksiu, dodasz mi odwagi?
Piesek uniósł pysk i spojrzał dziewczynce prosto w oczy. Po chwili w jej dłoni znalazła się łapa Maksa. Sara wzięła głęboki wdech i poczuła błogi spokój. W tej jednej sekundzie nabrała pewności, że nawet jeśli jej marzenie się spełni, ona to spełnienie udźwignie. Dopiero kiedy emocje opadły, zorientowała się, że przez cały czas mocno trzyma w dłoniach egzemplarz Przepiórki w płatkach róży. Nie zauważyła, kiedy Maks uciekł na swoje legowisko. Rozluźniła palce i położyła książkę przed sobą na podłodze. Nie wiedziała, jak wygląda jej prawdziwa okładka, bo ta, którą miała, była oprawiona w starą gazetę „Przyjaciółka”. Sara przyjrzała się jej uważniej i dostrzegła datę wydania egzemplarza poradnika: 30.03.1984. Uśmiechnęła się. To była data jej urodzin. Właśnie w tym momencie upewniła się, że nie ma przypadków, a świat z pewnością będzie jej sprzyjał.
Kiedy budzik rozśpiewał się piosenką Despacito, Sara niechętnie podniosła kołdrę. Wyłączyła denerwującą melodię i zerknęła na telefon.
Nie. Nocna rozmowa z Olą jej się nie przyśniła. Nawet data się zgadzała. Dwudziesty pierwszy maja. Równy miesiąc do ostatecznej daty, żeby spełnić marzenie.
– Coś się stało? – Adam przetarł zaspane oczy.
Sara odwróciła głowę i spojrzała na męża. Wciąż był przystojny, jakby czas go omijał i swoje żniwo zbierał tylko na jej twarzy i ciele. A może to ten południowy typ urody sprawiał wrażenie wiecznej młodości? Westchnęła ciężko. Dla niej poranki nie były łaskawe. I nawet nie chodziło o wygląd ani podkrążone oczy. Jej całe ciało coraz wolniej rozkręcało się o poranku.
– Został mi miesiąc…
Adam usiadł na łóżku.
– Mówisz tak od piętnastu lat. A ja od piętnastu lat powtarzam ci to samo: nic ci nie jest. Twoje serce jeszcze przeżyje nas wszystkich.
– Tym razem ja nie o sercu.
– Nie?
Adam wstał, zarzucił na siebie granatowy szlafrok i ciasno go związał.
– To o czym?
Wsunął stopy w szare pantofle.
– Za miesiąc kończymy czterdzieści lat.
– Ja nie.
Adam nie pozwalał Sarze zapomnieć o różnicy wieku. Poznali się piętnaście lat temu, gdy Sara miała dwadzieścia pięć lat i czekała w przychodni, by umówić wizytę do swojego lekarza. On był studentem medycyny, ona świeżo upieczoną absolwentką kulturoznawstwa, która z życia studenckiego pamiętała jedynie jasne ściany w szpitalnych korytarzach. Dokładnie tydzień po obronie pracy magisterskiej przystojny brunet zagadał do niej, gdy stała w kolejce do rejestracji. Kilka chwil później, dzięki jego dyskretnej interwencji, pani Bożenka znalazła jedyny wolny termin na konsultację kardiologiczną u jego ojca, doktora Wysokiego. W ramach rewanżu Sara zaproponowała mężczyźnie kawę, a potem on zaprosił ją na obiad. Od tamtej pory stali się nierozłączni.
Kiedy trzy lata później stawała na ślubnym kobiercu, była pewna, że już nic więcej do szczęścia jej nie potrzeba, ale nocny telefon Olki uświadomił jej coś innego. Czegoś Sarze brakowało. I nie było to zdrowie, bo odkąd jej kardiolog został jej teściem, opiekę medyczną miała na najwyższym poziomie. Klucz do tej zagadki znajdował się gdzieś indziej. Niespełnione marzenie z dzieciństwa, które tliło się na samym dnie jej serca, z każdym kolejnym rokiem wbijało ją w większe poczucie krzywdy.
– Muszę się z nimi spotkać.
– Tak. Dawno nie było żadnego sabatu. – Adam ziewnął i wygładził sterczące nad czołem włosy.
– Nie sabat. Olka ma rację.
– Olka jest szurnięta.
– Mówisz tak, bo jest silną kobietą, a mężczyźni takich nie lubią.
– Bzdura – prychnął i zmarszczył brwi. Poprawił kołdrę po swojej stronie łóżka i spojrzał uważnie na żonę. – Mówię tak, ponieważ Olka jest modliszką. Nie ma w niej za grosz ludzkich odruchów.
– Nieprawda!
Sara oburzyła się i gwałtownie się podniosła. Włożyła swój atłasowy, szafirowy szlafrok i szybko wyszła z pokoju. Energicznym krokiem udała się do kuchni i włączyła ekspres. Ani mielenie młynka, ani intensywny aromat kawy jej nie uspokoiły. Niepokój ściskał jej żołądek z mocą, której do tej pory nie znała.
– Nie kłóćmy się o jakąś babę – powiedział Adam, podchodząc do żony. Pocałował ją w policzek i sięgnął po filiżankę z kawą stojącą za jej plecami.
– To nie jakaś obca baba. To Ola!
Adam przewrócił oczami i upił łyk czarnego napoju. Po chwili machnął ręką i usiadł przy stole. Sięgnął po babkę upieczoną przez żonę poprzedniego wieczora.
– Kiedyś wyjeżdżałyśmy raz w roku na wspólny weekend.
– Kiedyś biegałem po dziesięć kilometrów. Wszystko się zmienia. To naturalny proces – odparł rzeczowo.
Sara zamyśliła się, trzymając w dłoniach porcelanową filiżankę w małe różyczki, prezent ślubny od ciotki Zyty.
– Pojadę z nimi na urodziny do domku w Bieszczadach – oznajmiła po chwili.
– Czterdziestkę mieliśmy ci zrobić w Dworku, z moimi rodzicami. Mamusia już przecież wszystko zorganizowała.
– Zrobimy. Tylko tydzień później.
Adam przewrócił oczami i zaczął przeglądać medyczne strony w internecie. Sara poszła do łazienki. Po chwili była gotowa do wyjścia. Do ulubionej sukienki w kwiaty dobrała małą, elegancką broszkę w kształcie serca. Chwyciła torebkę i pęk kluczy, które leżały na komodzie w przedpokoju, i zerknęła w swoje odbicie w lustrze.
– Idziesz gdzieś? – zapytał Adam, nawet na chwilę nie odrywając się od gazety.
– Tak – burknęła pod nosem i skierowała się w stronę drzwi.
Mieszkali z Adamem pod Rzeszowem już szósty rok, a ona wciąż nie mogła przyzwyczaić się do życia z daleka od miasta. I choć odległość nie była męcząca, ani nie miała znaczenia, to brakowało jej miejskiego gwaru i bliskości wszystkich ciekawych miejsc pod nosem.
Wsiadła do samochodu i ostrożnie wyjechała z wąskiego podjazdu. I fakt, nieco się zagapiła, ale reakcja sąsiada, który zaczął rzucać w jej stronę wszystkimi klątwami oraz przekleństwami świata, była zdecydowanie nad wyraz.
– To tylko murek – odparła, wysiadając z samochodu i patrząc na uszkodzone ogrodzenie.
– Nie tylko murek! – krzyknął sąsiad.
Sara westchnęła. W innych okolicznościach, czyli jeszcze poprzedniego dnia, przejęłaby się słowami rozemocjonowanego staruszka. Pewnie kilka wzięłaby sobie nawet do serca, ale nie dzisiaj. Dzisiaj miała znacznie większe zmartwienie na głowie.
– A czy pan spełnił wszystkie marzenia z dzieciństwa, że ma pan teraz siłę tak się pieklić?
– Że co?
Pytanie Sary wywołało na twarzy pięćdziesięciolatka krótką konsternację.
– Kim pan chciał być?
– Strażakiem! – rzucił po chwili.
– Jak Wojtek… – Westchnęła.
Oczy mężczyzny posmutniały, a złość ustąpiła miejsca rozczarowaniu.
– Chciałem być strażakiem…
Sara pokiwała smutno głową.
– No właśnie – powiedziała i wsiadła bez słowa do swojej kii, zostawiając sąsiada z nisko spuszczoną głową i roztaczającą się wokół niego aurą życiowej porażki.
Jechała nadzwyczaj spokojnie. Czuła, że jej ciało nie zniesie dodatkowej adrenaliny. Wrzuciła czwarty bieg i powoli sunęła wiejskimi drogami, starając się przy tym nie wjechać w żadnego jelenia, jak to miało miejsce w zeszłym miesiącu.
Zdałeś? – Pryszczaty student o szczurzej twarzy nerwowo oblizywał usta.
– N-n-nie, nikt u n-n-niej nie zdał za p-p-pierwszym razem.
Dwóch młodzieńców smutno pokiwało głowami.
– Dobrze, że to była zerówka… Jeszcze nigdy nie spotkałem nikogo o tak kamiennej twarzy. Nawet moja profesorka z matmy w liceum raz się uśmiechnęła… Jak kończyliśmy szkołę…
Ola doskonale słyszała rozmowę dobiegającą zza drzwi gabinetu. Zachichotała cicho. Lubiła ten swój image – zimnej i bezwzględnej, a przy tym wymagającej wykładowczyni. Nie dało się ukryć, że to była jej droga do sukcesu, bo tylko jej studenci zdobywali prestiżowe stypendia na najlepszych zagranicznych uczelniach.
Kobieta upiła łyk czarnej kawy. Gdy usłyszała ciche pukanie, uniosła wzrok znad ekranu komputera i wpatrzyła się w drzwi, w których pojawił się Jacek.
Dostrzegła swoje odbicie w okiennej szybie. Spodobało jej się to, co zobaczyła, nawet z widocznymi na twarzy śladami zarwanej nocy. Jej klasyczna słowiańska uroda idealnie wprowadzała w błąd większą część społeczeństwa. Ludzie mieli ją za wrażliwą i subtelną, ale przy bliższym poznaniu robili zaskoczone miny, ponieważ wcale taka nie była.
– Może jakiś lunch? – zapytał dwudziestopięciolatek w modnej marynarce oraz lśniących włoskim szykiem mokasynach i podszedł do niej.
Zapach jego wody kolońskiej natychmiast przywołał Oli na myśl sceny, które się rozgrywały na tym biurku kilka nocy temu. Czuła, że się czerwieni, i lekko zasycha jej w ustach. Jacek Pochylski był zdecydowanie nie tylko utalentowanym matematykiem, ale również jej kochankiem.
Szybko przypomniała sobie o refleksji z poprzedniego wieczora.
– Zegar tyka. Dziś nie mogę – odparła, wygładzając koronkowe wykończenie koszuli przy dekolcie.
Jacek zmrużył oczy i jeszcze bardziej zniżył radiowy głos.
– Możemy poruszać razem… wskazówkami tego zegara.
Ola przekręciła głowę, kiedy coś jej chrupnęło w karku. Miała nadzieję, że to nie starość, tylko kilkugodzinne ślęczenie nad papierami.
– Dziś naprawdę nie mogę. Mam parę spraw do załatwienia.
Jacek wyprostował plecy i wsunął dłonie w kieszenie marynarki. Rozejrzał się uważnie po dusznym gabinecie.
– Czy to Samborski?
Ola się roześmiała.
– To, że sypiam z tobą, nie znaczy, że zaliczam również innych doktorantów.
Z chłopaka nieco zeszło powietrze. Znowu przymknął oczy, ale nastrój na jakiekolwiek umizgi przeszedł Oli wraz z pierwszym przejawem szczeniackiej zazdrości.
„Kolejny koniec” – pomyślała i oczami powiodła w stronę drzwi. Jacek, jako że inteligencją niemal dorównywał swojej kochance, natychmiast zrozumiał aluzję i wycofał się w stronę wyjścia.
– Zadzwonisz?
– Kiedyś na pewno.
Ola posłała mu nieszczery uśmiech, czekając, aż drzwi za młodzieńcem się zamkną. Gdy to się stało, wstała i podeszła do wielkiej szafy. Mebel miał ciężkie drzwi, które z trudem otworzyła. Popatrzyła przez chwilę na metalową szkatułkę wciśniętą głęboko i wzdychając, odwróciła wzrok.
– Pani doktor?
Ciche pukanie do drzwi tylko ją zirytowało.
– Nie ma mnie – rzuciła chłodno.
– Ale…
Młoda sekretarka w rudym niczym sierść lisa futerku drżała, wsuwając i wysuwając głowę zza drzwi gabinetu.
Olka westchnęła.
– O co chodzi?
Trochę zrobiło się jej szkoda młodej dziewczyny. Zaczęła pracę zaledwie kilka dni temu, a już chlipała po kątach.
– Przyszła jakaś kobieta, mówi, że…
– Powiedz, że mam telekonferencję z Niemcami. – Nie dała jej dokończyć.
– Nie współpracujemy z Niemcami od roku… – Rude Futerko zmarszczyło nos, przeobrażając się z lisa w mysz.
– Nie dziwne, że zasmarkana ciągle chodzisz… – Olka nie miała sił do braku lotności intelektualnej współpracowników. – Niemcy. Nie wnikaj. Przekaż.
– Tak jest – odparła przestraszona, wycofując się.
Olka poczuła nawet coś na kształt rozbawienia i przez chwilę pożałowała, że nie zajęła się psychologią. Z pewnością rozumienie tych wszystkich zjawisk zachodzących w ludziach w znacznym stopniu ułatwiłoby jej życie.
– Olka! Do jasnej cholery!
W drzwiach stanęła Sara. Odepchnęła brutalnie liso-myszę i weszła do środka.
– Ach, to ty. Myślałam, że jakaś studentka. Nie mam cierpliwości do tych ludzi. – Spojrzała na sekretarkę. – Możesz już iść, poradzę sobie.
Kobieta skinęła głową i się wycofała.
– Dzwoniłaś i dałaś mi do myślenia.
Ola cicho jęknęła. Z taką prędkością procesów myślowych jej przyjaciółka też nie dostałaby się do Mensy. Kobieta wstała zza biurka, podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Na dziedzińcu tłoczyli się studenci. Olka nie zazdrościła im młodości, ale tego luźnego podejścia do życia. Miała wrażenie, że dzisiejsza młodzież nie przejmuje się niczym ani nikim.
– Nie uważasz, że młodość była najgorszym etapem naszego życia? Człowiek tak mało wiedział, przede wszystkim o sobie. – Oparła się plecami o drewniany parapet i odpaliła papierosa.
Sara znacząco chrząknęła.
– Nie rusza mnie twoje serce, wiesz o tym – odparła i zaciągnęła się dymem. – Będę palić, gdzie mi się podoba. Poza tym to ty wtargnęłaś do mojego gabinetu.
Sara przewróciła oczami.
– O co chodzi?
– Musimy znaleźć Marikę i coś z tym zrobić.
Olka przymknęła powieki. Tak. Dzwoniła w nocy do Sary. Rzeczywiście zrobiło jej się smutno, że nie wszystko udało się jej w życiu osiągnąć. Ale noc minęła, teraz był środek dnia. Tylko nocą każda myśl rozrastała się do rozmiarów galaktyki. Przed oczami zaczęły jej nagle wirować liczby, tak jak zawsze, gdy myślała o kosmosie.
– Nikt nie wie, gdzie jest Marika. Nawet jej sekretarka.
– Tak. W życiu Mariki jest tylko jej sekretarka. – Olka zaśmiała się ze swojej własnej riposty i przeczesała dłonią włosy.
– Ty wiesz wszystko.
Sara musiała naprawdę wierzyć w swoje słowa, na co Olka wybuchnęła gromkim śmiechem. Jej naiwność ją rozbrajała.
– Adam musi cię kochać – powiedziała i zgasiła niedopałek w mosiężnej popielnicy, którą dostała od specjalisty okresu międzywojennego. Zamknęła oczy.
– Popełniłam błąd.
Sara usiadła na krześle i krzyżując ręce na piersi, czekała na wyjaśnienia przyjaciółki.
– Nie powinnam była do ciebie dzwonić. To było głupie. Tamte dziecięce marzenia były głupie – mówiła szybko Olka.
– Sama jesteś głupia! – krzyknęła Sara.
– No, moja droga. Możesz mi wiele zarzucić, ale nie tego, że brak mi inteligencji. Sama pomyśl. Każde dziecko o czymś marzy. A potem rośnie i życie wszystko weryfikuje, również dziecięce priorytety. Takie są prawa natury. Nie rób takich oczu. Miałam moment słabości. Jedna lampka wina za dużo. Biję się w pierś, że to był najgłupszy pomysł, na jaki wpadłam.
– Czy udział w Międzynarodowym Sympozjum Matematyków z Powołania jest aż tak głupi?
– Tak, ponieważ nie jest to organizacja, która by coś wnosiła do świata nauki. Raz w roku w różnych częściach świata spotyka się grupa zapaleńców i rozprawia na różne tematy. Uwierz mi, że są bardziej prestiżowe miejsca. Sympozjum nie jest niczym szczególnym. To robi wrażenie, jak się ma dziesięć lat. Teraz mam czterdzieści i mierzę nieco wyżej.
– Ale jako dziecko chciałaś wziąć w nim udział.
– A ty jako dziecko wierzyłaś w Świętego Mikołaja! I co z tego? Sara, zejdź na ziemię. Nie będę nigdzie jechała, żeby pogadać ze starymi wariatami. Mam to na co dzień. Tutaj, w pracy. – Uśmiechnęła się szelmowsko. – Odpuść, wróć do męża, obejrzyjcie razem jakiś film na Netfliksie, pójdźcie na spacer. Zapomnij o moim telefonie.
Sara spuściła wzrok, a Olka poczuła ukłucie w sercu. Nie chciała ranić przyjaciółki. Sara była miłą osobą. Czasem aż za miłą. Przyjazd tutaj na pewno sporo ją kosztował, ale ona była nieugięta. Nocna nostalgia za przeszłością była tylko chwilową słabością. Prawdziwy świat, świat naukowców, badań i dysput był tutaj, na uniwersytecie.
– Wybacz, ale mam wykład – oznajmiła, wskazując głową na drzwi. – Analiza funkcjonalna i teoria operatorów. Sama rozumiesz. Albo i nie…
Sara wyszła z gmachu uniwersytetu. Samochód zaparkowała niemal przy wejściu, ale nie wsiadła od razu za kierownicę. Coś nie dawało jej spokoju. Czyżby powrót do przeszłości był aż tak bolesny? A może właśnie nie chodziło tu o ból, tylko o coś zupełnie innego?
Ruszyła przed siebie. Skręciła w ulicę Kopisto i kierowała się w stronę mostu. Nie było jeszcze południa i ruch w Rzeszowie nie był zbyt duży. Idąc, rozmyślała o tamtym dniu sprzed niemal trzydziestu lat, gdy trzy dziesięcioletnie dziewczynki miały niezachwianą wiarę, że w wieku czterdziestu lat będą dyktowały światu swoje warunki.
Na moście nagle się zatrzymała. Nachyliła się nad barierką i wpatrywała się w spokojną wodę w Wisłoku. Za jej plecami jeździły samochody, ale ona nie odrywała wzroku od nurtu. Nagle ktoś zaczął trąbić. Wyprostowała się i odwróciła. Na przystanku stał biały mercedes.
– Marika!
Sara ucieszyła się na widok przyjaciółki i czym prędzej podbiegła do jej samochodu.
– Co ty wyczyniasz? Słabo ci się zrobiło? Zawieźć cię do lekarza? Zadzwonić do Adama?
Potok słów wypłynął z ust Mariki, a Sara w duchu poczuła wdzięczność, że są one w języku polskim. Marika miała jedną nieciekawą przypadłość, że gdy za dużo pracowała, a prowadziła szkołę językową, zaczynała mówić po angielsku.
Sara wsiadła do samochodu przyjaciółki.
– No? – Marika jedną ręką trzymała kierownicę, a drugą próbowała zmierzyć puls Sary. – Nie znam się, ale chyba żyjesz. – Puściła jej nadgarstki i ruszyła przed siebie. – Jadę do klienta. Umówiłam się z nim w hotelu Grand. Masz szczęście, że akurat tędy jechałam. Normalnie siedziałabym w biurze. Chcę otrzymać sporą dotację i mam mnóstwo papierów do wypełnienia. No, ale wracając do ciebie, co się stało? Dlaczego chciałaś rzucić się z mostu?
– Ja? Z mostu? No coś ty. Zatrzymałam się tylko na chwilę, żeby coś przemyśleć. Wracam od Olki. Dzwoniła do mnie wczoraj w nocy.
Marika westchnęła ciężko.
– Co chciała?
– Hm… – Sara zawiesiła głos, a Marika wcisnęła pedał gazu.
– Rany, ale ten Adam musi ciękochać. Żaden normalny człowiek by nie wytrzymał z taką flegmatyczką. I co z tą Olką, powiesz w końcu? Znowu wdawała się w romans z nieodpowiednim facetem? Niestety tym razem nie mam czasu jej ratować. Ostatnio mam mnóstwo nowych firm do obskoczenia. Zrobił się jakiś bum na te języki. Ludzie zapisują się na kursy jak szaleni. A może są szaleni? W każdym razie dziś nie dam rady wyzywać kolejnego kochanka Olki przy winie. Na jutro muszę przygotować umowę dla tej firmy, o której ci mówiłam. Jak dziś dobrze wypadnę, może uda mi się podpisać kontrakt na trzy lata kursów dla setki ich pracowników.
Sara zamyśliła się i przestała słuchać przyjaciółki. Jej własne myśli były zbyt intensywne.
– Olka przypomniała mi o marzeniu – wymamrotała po chwili.
Marika akurat parkowała na ulicy Słowackiego pod bankiem.
– A i pewnie się boisz, że umrzesz. Nie. Nie umrzesz. Ja pierwsza się wykończę, a potem Olka zejdzie z tego świata z przepicia. Nie umarłaś do tej pory, to już nie umrzesz. To znaczy kiedyś tak, tak jak my wszyscy, ale nie teraz. Później.
Buzia Mariki się nie zamykała. Wyszła z samochodu i przerzuciła torebkę na ramię. Gdy Sara stanęła obok niej, Marika zamknęła samochód. Majowe słońce świeciło coraz intensywniej i ewidentnie dopasowana garsonka nie ułatwiała kobiecie swobodnych ruchów. Nad jej skronią pojawiły się kropelki potu.
– Chciałaś nurkować z rekinami.
– Już nie muszę. – Marika pociągnęła flegmatyczną przyjaciółkę za rękę i przeszła na drugą stronę ulicy. – Sama teraz jestem rekinem, bo konkurencja w tej mojej branży jest koszmarna. Tych szkół językowych jak mrówków. Sama widzisz. Ani chwili wytchnienia. – Marika odpięła złote guziki marynarki i wzięła głęboki wdech. – Dobra. Pędzę na spotkanie do hotelu, a ty idź sobie do Myszki na lody albo usiądź pod parasolami. Za godzinę, może chwilkę dłużej, skończę i pogadamy o tych twoich marzeniach.
Sara już miała się odezwać, ale przyjaciółka odwróciła się na pięcie i pobiegła w czarnych szpilkach od Louboutina po kocich łbach deptaka. Kobieta westchnęła i rozejrzała się bezradnie. Była w samym centrum Rzeszowa, obok ratusza. I znowu, chcąc nie chcąc, przypomniała się jej młodość i wszystkie chwile, kiedy spotykała się tu ze znajomymi. Teraz ten rzeszowski rynek tętnił życiem. Były podziemia i studnia, była scena. Uświadomiła sobie, że nie tylko nie spełniła marzenia, ale nawet nigdy nie była w podziemiach rzeszowskich. Uznała, że tylko wejście pod ziemię może jej pomóc w tym przedziwnym nastroju. Zeszła po schodach i w kasie kupiła bilet. Zbyt wiele rzeczy i spraw odkładała na później. Nagle poczuła, że czas to wszystko zmienić.
Powietrze w piwnicach było wilgotne i chłodne. Sara szła ostrożnie i uważnie rozglądała się dookoła. Nie miała pojęcia, że jej miasto skrywa takie tajemnice. O czym jeszcze nie wiedziała w swoim życiu? Co skrywała ona sama?
Kilka dłuższych chwil pod ziemią nieco ją uspokoiło. Jej serce już tak nie łomotało, ale dziwne mrowienie nie ustępowało. Kiedy Sara wyszła na powierzchnię i chodziła bez celu po rynku, rozdzwonił się jej telefon. Zerknęła na wyświetlacz.
Adam.
Nie odebrała, nie miała ochoty z nikim teraz rozmawiać. Nagle stanęła obok studni i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poczuła, że znowu ma dziewiętnaście lat. Doskonale pamiętała tamten dzień, rok dwa tysiące trzeci.
20 lat wcześniej
Sara, Marika i Ola stały przed nową obudową zabytkowej studni.
– Już nic nie będzie takie jak dawniej – powiedziała Ola.
– Jesteśmy dorosłe – dodała Marika.
– Ciekawe, kiedy umrę… – skwitowała drżącym głosem Sara.
– Zobaczcie, nie tak dawno Alicja Janosz wygrała Idola, a jest młodsza od nas. Teraz jej kariera nabierze tempa. – Olka zerkała raz na jedną, raz na drugą koleżankę.
– Tak myślisz, że już będzie miała z górki? – Sara podrapała się po głowie.
– A nie? Wygrała cały program. Była najlepsza. Choć ja osobiście uważam, że powinien wygrać Szymon Wydra. On jest tak przystojny, że z miejsca bym go zjadła.
Sara westchnęła.
– Chodźcie na piwo – zaproponowała Olka.
Marika spojrzała w stronę Tawerny, ich ulubionej knajpy. Atmosfera tam panująca oraz marynarskie dźwięki w tle zawsze działały na dziewczyny relaksująco. Była to ich ucieczka od codzienności, miejsce, gdzie mogły na chwilę zapomnieć o swoich problemach i po prostu cieszyć się swoim towarzystwem.
Nie minęła chwila, a były już w środku. Olka zamówiła kufel ulubionego żywca, Marika colę, a Sara herbatę. Dziewczyny usiadły i kontynuowały rozmowę nieco bardziej rozluźnione.
– Marika, ty jedziesz do Katowic. Będziesz tam ten swój angielski studiować. Pewnie wyhaczysz jakiegoś obcokrajowca i wylecisz z tego kraju. Ola, a ty do Krakowa, gdzie poznasz jakiegoś wybitnego matematyka i Nobla dostaniesz! A ja zostanę. I umrę – powiedziała Sara, głośno rozmyślając nad swoją przyszłością.
– Ty masz chore serce i musisz na siebie uważać. – Marika spojrzała z czułością na przyjaciółkę.
– No właśnie. Nie zliczę, ile razy to słyszałam.
– Nie licz, uważaj – skwitowała Olka, mocząc usta w chłodnym piwie z sokiem malinowym.
– Pamiętacie ten polski film, na którym byłyśmy jakiś czas temu? – zapytała Sara.
Marika poprawiła opadającą na oczy grzywkę i zerknęła uważnie na przyjaciółkę.
– Co ty dzisiaj tak męczysz?
Sara chrząknęła i posłodziła herbatę dwoma łyżeczkami cukru.
– Pamiętacie? Jaki to był tytuł? – Zmrużyła oczy, oblizując łyżeczkę.
– Dzień Świra – rzuciła Marika.
– Tak! – krzyknęła Sara. Łyżeczka opadła na spodek, dźwięcząc donośnie po całej sali. –