Nic o mnie nie wiesz - Karolina Winiarska - ebook + książka

Nic o mnie nie wiesz ebook

Winiarska Karolina

4,7

Opis

„Nic o mnie nie wiesz” jest poruszającym portretem trójki przyjaciół, których życie pełne jest niespełnionych pragnień, ukrytych uczuć i moralnych dylematów. Igę, Maćka i Ewelinę łączy o wiele więcej niż tylko wspólne dzieciństwo. Każde z nich zmaga się z własnymi demonami. Każde żyje na krawędzi spełnienia i tęsknoty, tłumiąc uczucia, które nie są odwzajemnione. Iga, marzy o wielkich rolach, Maciek, o uwolnieniu się od wpływu ojca alkoholika, Ewelina pragnie miłości, której nigdy nie doświadczyła. Niespodziewany zwrot wydarzeń przenosi ich z powrotem do rodzinnego miasteczka. W centrum opowieści jest tajemniczy Olek. Jaka będzie jego rola w przemianie bohaterów? Powrót do dzieciństwa to nie tylko chwila refleksji, ale także szansa na odkrycie bolesnych prawd i niewypowiedzianych sekretów. „Nic o mnie nie wiesz” to również piękny obraz Bieszczad, których dzikie krajobrazy i spokój stanowią tło dla rozgrywających się tam wydarzeń.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (15 ocen)
12
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
janinamat

Całkiem niezła

Dobrze się czyta, jednak pod koniec zrobiło się smętnie a fabuła przeciągnięta na siłę.
00
aaneczka1986

Dobrze spędzony czas

Ciekawa fabuła, zagadka w tle, wyraziste postacie, bardzo szybko się czyta. Sięgam po kolejną tej Pani!
00
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

💚 „Nic o mnie nie wiesz” jest powieścią w której trzeba stanąć twarzą w twarz z przeszłością i prawdą,którą nasi bohaterowie zmagają sie od lat.Przez dziesięć lat nie potrafili to zrobić,czego skutkiem jest nie zamknięty rozdział nazwany przeszłość i Olek. Autorka świetnie przedstawiła bohaterów,którzy przed laty byli przyjaciółmi.Niedomówienia,zazdrość i brak rozmowy powoduje tragedię,którą nikt nie może sobie z nià poradzić. W tej historii mamy obraz przyjaźni,która narodziła się w młodym wieku.Nie mówienie na głos o swoich uczucia jest początkiem cierpień i złych decyzji.Dzięki powrotowi w rodzinne strony mogą wreszcie odnaleźć siebie i poznać wszystkie zagadki przeszłości. Powieść jest także obrazem przepięknych Bieszczad,natury oraz miejsc nie skażonych cywilizacją.Możemy przenieść sie w te miejsca i poczuć zapach lasu oraz wycie wilków.Jest to oszałamiające i poruszające poznania niezwykłego miejsca. Z lekturą spędziła niezapomniany wieczór,które dostarczyła mi nuty niebezpi...
00
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

"Przeszłość trzeba wypuścić z rąk. Nie zmienimy jej, choćbyśmy bardzo chcieli. Ba! Jeśli się jej szczerze pozwoli odejść, ona zrobi miejsce na piękną przyszłość." Nic o mnie nie wiesz to niesamowita historia o odkrywaniu siebie i swoich potrzeb. Iga, Maciek i Ewelina, to przyjaciele z dzieciństwa. Zawsze trzymali się razem, do czasu, gdy czwarta osoba z ich paczki - Olek ich opuścił. Zmiany, które nadeszły niekoniecznie były dobre. Iga marzyła o wielkich rolach, Maciek o wyzwoleniu się spod wpływu ojca alkoholika, a Ewelina o wielkiej miłości. Jednak dziesięć lat później każde z nich ponownie znalazło się na rozdrożu. Nieoczekiwany zwrot wydarzeń przenosi ich z powrotem do rodzinnego miasteczka w Bieszczadach. Jaka jest rola Olka w przemianie bohaterów? Z czym każde z nich musiało się zmierzyć? Czy to, do czego doszli było tak naprawdę tym czego pragnęli? Ta historia skłania nas do wielu przemyśleń. Przede wszystkim musimy sobie zadać pytanie, czego oczekujemy od życia. Czasem jest ...
00
Jones_97

Dobrze spędzony czas

Mówi się, że jak przytłacza nas rzeczywistość, to najlepiej rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady. A co jeśli jesteśmy w Bieszczadach? Dokąd wtedy uciec? I czy można uciec przed samym sobą? "(...)A jak sytuacja? (...) Napisałabym, że mam ochotę rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady. Nie rozumiem. Nie jesteś tam?" Iga, Maciek I Ewelina to trójka dawnych znajomych, których drogi rozeszły się dekade temu. Każde z nich żyje, chociaż lepsze określenie to egzystuje. Każde z nich marzy o czymś innym. Iga marzy o wielkich rolach i o dawnej miłości, Maciek pragnie uwolnić się z sideł ojca alkoholika, a Ewelina pragnie szczerej miłości, gdyż nigdy nie było jej dane doświadczyć jej. Nieoczekiwanie ich drogi znów się skrzyżują po latach w rodzinnym miasteczku przez niespodziewany zwrot wydarzeń. I od tego momentu zaczyna się wielka, lecz trudna przemiana bohaterów... Jeśli miałabym w jednym słowie opisać tę książkę, opisałabym ją jako 'przemyślana'. Już od pierwszych stron w...
00

Popularność




Autor: Karolina Winiarska • @karolinawiniarska.autor

Projekt graficzny i skład: Kachna Kraśnianka-Sołtys •

@kachna.krasnianka

Projekt okładki: Marta Warwas • @bookmartha_

Redakcja: Barbara Wrona • @tekstnanowo

Korekta: Ola Juryszczak • www.olajuryszczak.com

Wydawca: Wydawnictwo Diamenty sp. z o.o. •

www.wydawnictwodiamenty.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone

Rzeszów 2023

Wydanie I

ISBN: 978-83-967131-5-5

Najstraszniejsza ze wszystkiego

jest świadomość niespełnionej miłości –

na tym polega piekło.

Fiodor Dostojewski

Wiktorii – mojej cudownej córce,

żeby pamiętała, że jest ktoś,

dla kogo jest całym światem

Prolog

Było jeszcze przed wschodem słońca, gdy Brodę obudziło wycie wilków. Wstał niechętnie ze swojej pryczy i podszedł do okna. Pchnął spróchniałą okiennicę i wyjrzał za zewnątrz. Za drzewami kręciła się para dzikich zwierząt. Ich ruchy były nerwowe i niespokojne.

Mężczyzna nie zdziwił się na ich widok. Mieszkał w bieszczadzkim lesie już na tyle długo, by rozumieć naturę i ją szanować. Dzikie zwierzęta zaś cenił najbardziej. Przychodziły do niego zawsze, gdy w nocy śniły mu się ważne dla niego osoby. Chrząknął tylko, kiedy zwierzęta zniknęły w leśnej gęstwinie, i wypił duszkiem zimną wodę stojącą na stole obok okna. Po chwili zapiął guzik flanelowej koszuli w czerwoną kratę i wyszedł przed dom.

Mimo że posturą przypominał niedźwiedzia, to sercem bliżej mu było do motyla. Dziś właśnie tego stanu doświadczał. Księżyc gasł na jaśniejącym niebie, powoli ustępując miejsca porankowi. Za to Broda kochał Bieszczady – wszystko tu było harmonijne. Nic nie zawodziło. Wszystko się uzupełniało. W zieleni była wolność, w błękicie obietnica… I tylko te dwa wilki wzbudzały w nim co jakiś czas palące uczucie tęsknoty.

Ptaki przekrzykiwały się w swoich trelach, gdy stał na schodku. Strzelił szelkami trzy razy i ruszył w stronę polany, po której kilka minut wcześniej hasały zwierzęta.

– Może znowu jakieś dzieciaki urządzają tu schadzki? – rzucił do swojego psa Brytana, wesoło merdającego ogonem na widok pana. Pies szczeknął, a Broda poklepał go po karku. – Dobry pies, dobry! – powiedział cicho i ruszył przed siebie.

Nie zwrócił uwagi na tak trywialny szczegół jak brak obuwia. Jego stopy przyzwyczajone były do nierówności i bólu. Góry hartowały. Szedł więc energicznym i zdecydowanym krokiem. Samotne życie w Bieszczadach nauczyło go determinacji i zaufania naturze. Tylko w niej pokładał nadzieję – ona uczyła go uważności i z niej czerpał mądrość.

Dziś drzewa starały mu się coś przekazać. Po kilkuminutowym marszu Broda dotarł do niewielkiej skarpy. Stanął i nasłuchiwał. Ptaki przestały ćwierkać. Drzewa nie szumiały. Tuż za nimi dostrzegł ślady po ognisku.

– Mam nadzieję, że gówniarze nie skrzywdzili żadnego zwierzęcia! – warknął sam do siebie i spojrzał w dół.

Rozdział 1

Igę obudziły wyjące za oknem syreny. Dawniej, gdy dopiero co przeprowadziła się do Berlina, wyskakiwała z łóżka na dźwięk syreny. Bała się każdej, potencjalnie niebezpiecznej sytuacji, a stolica Niemiec zdawała się oferować ich znacznie więcej niż jej rodzinna wioska w Bieszczadach. Kiedyś podbiegłaby do okna, a dziś tylko zsunęła z siebie satynową kołdrę i powoli przetarła oczy. Drinki wypite minionego wieczoru na moment przytępiły jej zmysły.

Poprzedniej nocy świętowała nowy kontrakt reklamowy. Wprawdzie kolejny raz nie była to rola w znaczącej produkcji filmowej, ale zawsze to jakaś okazja do pokazania się światu. Reklamowanie biżuterii było pewnego rodzaju prestiżem. Zachęcanie do kupna gum do żucia okazało się niewypałem; złoto i diamenty dużo bardziej do niej przemawiały.

Teraz, wraz z wyparowaniem alkoholu z krwi, do Igi wróciło uczucie palącej tęsknoty. Niby już oswoiła chęć cofnięcia czasu, ale jeszcze bywały momenty bolesne i trudne. Oparła się o wysoki zagłówek łóżka i wzięła telefon do ręki. Przeskrolowała swoje social media i odpowiedziała na kilka komentarzy. Sprawdziła relację z imprezy zamieszczoną na Instagramie i uśmiechnęła się pod nosem. Na szczęście przez całą noc szaleństw makijaż jej się nie rozmazał. Diamentowe kolczyki dumnie błyszczały na jej uszach, a cekinowa sukienka w kolorze czerwcowych truskawek idealnie podkreślała ich blask. Fryzura też przetrwała bez szwanku; starannie zakręcone, jasne loki elegancko opadały na odsłonięte ramiona.

Iga zapatrzyła się na bar, przy którym zostało zrobione zdjęcie. Watergate był jednym z jej ulubionych klubów. Może to, że znajdował się nad rzeką i z jego tarasu można było obserwować wchody słońca nad ranem, sprawiało, że lubiła tam wracać… Marie, jej przyjaciółka, wybierała to miejsce dla światowej sławy DJ-ów, ona właśnie dla tych wschodów.

Berlińskie kluby miały swój niepowtarzalny klimat, więc od czasu do czasu je odwiedzała. Tylko tam człowiek zapominał o całym świecie. Bity dudniące w każdej komórce ciała, klimatyczny półmrok i zapach tytoniu potrafiły pomóc zarówno w oderwaniu się od najbardziej męczącej codzienności, jak i tęsknoty. A ona od dziesięciu lat nie przestawała tęsknić. Nie pomagały ani czas, ani odległość, nawet błysk fleszy czy nowe znajomości – Iga tęskniła niezmiennie cały czas.

Po dłuższej chwili wstała z łóżka. Przesunęła stopą szpilki leżące obok i przewiązała pasek satynowego szlafroka. Jej narzeczony już od kilku godzin był w biurze. Jego kariera polityczna nie znała pojęcia czasu. Momentami Idze to przeszkadzało, ale nie dzisiaj. Dziś cieszyła się z chwili samotności.

Powoli poszła do łazienki urządzonej w modnym stylu glamour i schłodziła twarz zimną wodą. Poczuła, jak chłód marmuru zlał się z chłodem jej stóp. Przeczesała palcami blond włosy i zawiązała na głowie turban z ulubionej chusty w kolorze dojrzałej brzoskwini. Lubiła tę wersję siebie – nieco etniczną i egzotyczną. Dla świata była elegancką aktorką w najmodniejszych ubraniach. W domowej przestrzeni stawiała na wygodę i naturalność.

Na moment zapatrzyła się w swoje odbicie w lustrze. Już nie spoglądała na nią ufna nastolatka, tylko kobieta po przejściach. Ta myśl ją zasmuciła. Nigdy się nie spodziewała, że jej własne życie zacznie tak niezauważalnie przeciekać przez palce. Dotknęła kościstego policzka i zacisnęła szczękę. Ciemne oczy kontrastowały z jasną, nieco ziemistą dzisiaj cerą. Nie była szczęśliwa. To jedno było w jej życiu aż nazbyt oczywiste.

Iga zamknęła oczy i wyszła z łazienki. Nagle odbicie w lustrze zaczęło ją irytować. Nie patrzyła na nią kobieta, którą chciała być.

W kuchni poczuła się odrobinę lepiej. Włączyła ekspres i poczekała, aż czarny płyn wypełni porcelanową filiżankę w maki. Co by było, gdyby był tu z nią Olek? Czy miałaby podobne myśli? A może przy nim nic podobnego nigdy by jej do głowy nie przyszło?

Sącząc kawę, stanęła przy oknie balkonowym. Mieszkała w modnej dzielnicy, w przestronnym lofcie. Spełniała dziewczęce marzenia: bywała aktorką i znała wszystkie kultowe miejsca w Europie. Spotykała na przyjęciach osobistości ze świata mody, takie jak Heidi Klum czy Diane Kruger. W świecie zewnętrznym miała wszystko, o czym większość młodych dziewczyn mogła tylko zamarzyć. A jednak tęsknota za młodzieńczą miłością nie mijała. Miała wrażenie, że w takie dni jak ten dzisiejszy, lekko pochmurne i duszne, tęskni za dawnym chłopakiem jeszcze mocniej.

Wyszła na taras i usiadła na ratanowym krześle. Podkuliła kolana pod brodę i przymknęła powieki. Olek uwielbiał wschody słońca bardziej niż zachody. Mawiał, że wschód to nowe okazje, a zachód to ich koniec. Iga już o tej porze wiedziała, że dobrze tego dnia nie wykorzysta. Powoli przestawało jej na tym zależeć. I co z tego, że mieszkała w Berlinie? Nic nie zmieniał również pierścionek zaręczynowy z brylantem. Zaczynała coraz bardziej dusić się we własnym, pozornie szczęśliwym życiu.

Dlaczego nie mogła choć na ułamek sekundy cofnąć się w czasie? Dlaczego nie może mieć znowu nastu lat i biegać z Olkiem po łące za domem?

Pragnęła tylko jednego. Czegoś absolutnie irracjonalnego i nierealnego – chciała odzyskać Olka.

Maciek jak zwykle obudził się przed wschodem słońca. Jesienią i zimą takie pobudki nie były dla niego tak trudne jak w czerwcu.

Przekręcił głowę i zerknął na komórkę: 4:07. Siadając na łóżku, zrzucił z siebie drapiący koc. Założył ostrożnie okulary, spojrzał na nocną szafkę i ramkę na niej stojącą. Podrapał się po brodzie i przeciągnął. Dzień się jeszcze nie zaczął, a on już był zmęczony. Zerknął na kalendarz wiszący obok peerelowskiego kredensu. Chociaż wiedział, że nie miało to żadnego sensu, ponieważ każdy dzień był do siebie zatrważająco podobny. Codziennie robił to samo. Poniedziałek bez żadnego ostrzeżenia zmieniał się w piątek, sprawiając, że tydzień stawał się pasmem tych samych chwil.

Miał swoje poranne rytuały. Każdy moment był ważny. Do wykonywanych czynności przywiązywał się jak do najlepszego przyjaciela. Przyjaciel. Miał kiedyś jednego, ale potem stracił… Westchnął i poruszył stopą – noga jak zwykle po nocy była zdrętwiała. Kiedy wykonywał ćwiczenia okrężne, przypomniał sobie dzień, w którym spadł ze schodów i skręcił kostkę. Nikogo przy nim wtedy nie było – tylko jego przyjaciel. I choć obaj mieli po dziesięć lat, ta jedyna życzliwa dusza pomogła mu opatrzyć bolącą nogę.

Zacisnął pięści, jakby to wszystko nie wydarzyło się dwadzieścia lat temu, tylko teraz. Wspomnienia tego ranka nie miały litości. Ból był intensywniejszy niż zwykle. Nagle oczami wyobraźni zobaczył anielski uśmiech. A potem zobaczył ją całą i od razu zrobiło mu się lepiej. Lubił przypominać sobie twarz ukochanej kobiety. Tylko ona miała taką głębię w spojrzeniu i subtelność w ruchach. Poczuł, że w jego ciało wlewa się nowa energia życiowa. Dopiero teraz mógł podnieść się z miejsca i pójść do kuchni. W takich chwilach cieszył się, że jego przestrzeń życiowa ogranicza się do niewielkiej kawalerki. Przynajmniej nie musiał wykonywać zbyt wielu kroków. Wszystko było pod ręką. Do szafy mógł sięgnąć, nie wstając z krzesła. Sprawnym ruchem chwycił z szafy szary T-shirt i powoli go włożył. Podszedł do okna i rozsunął zasłony. W mieszkaniu, które należało do rodziny jego ojca, panował lekki półmrok i zaduch. Otworzył więc okno i pozwolił, by czerwcowy powiew świeżości wypełnił jego płuca. Oparł się o parapet i rozejrzał z niechęcią po pokoju. Myślał, że przyzwyczaił się do tej nijakiej przestrzeni. W kącie stały pudełka z kablami, klawiaturami i myszkami. Zza łóżka wystawały antenki routera. Polubił nawet paprotkę znajdującą się tuż obok telewizora, ale dzisiaj coś kłuło go w piersi.

Minęła godzina, zanim w końcu zebrał się do pracy. Był informatykiem po Politechnice Rzeszowskiej i po studiach zdecydował się zostać w tym mieście, gdzie otworzył swój własny serwis. Pracy nie miał za dużo, zlecenia nie były zbyt wymagające, ale on już przed laty wyzbył się wszelkich zawodowych aspiracji. Byle jakoś było. Na „dobrze” i tak nie miał szans.

Jego biuro mieściło się po drugiej stronie osiedla. Kilka uliczek i rzędy domów jednorodzinnych – okolica nudna, przewidywalna, ale dla niego wyjątkowo bezpieczna.

Ten dzień nie różnił się od pozostałych. Jedyną zmianą było to, że ten jeden raz nie przeszedł na pasach na drugą stronę ulicy, tylko ściął drogę i przebiegł w miejscu niedozwolonym. I gdy usłyszał policyjnego koguta, zamarł. Stanął na chodniku, wstrzymał oddech i czekał na przyjazd policyjnego wozu. Odetchnął dopiero wtedy, gdy radiowóz skręcił obok i wjechał na ulicę Okulickiego.

Tym razem policja nie ścigała jego. Maciek dopiero po dłuższej chwili odzyskał panowanie nad ciałem. Westchnął głęboko i ruszył w stronę ulicy Króla Augusta. W kieszeni miał pęk kluczy. I dopiero przekraczając próg dusznego pomieszczenia, w którym znajdowały się komputery, poczuł się spokojny i bezpieczny.

Wyłączył alarm i uruchomił komputer. Na zapleczu przygotował sobie kubek, do którego nasypał rozpuszczalną kawę. Poodsuwał nogą sterty pudełek i kucnął przy niewielkiej lodówce. Nie było mleka. Westchnął. Przecież nie pijał czarnej kawy.

Gdy wrócił do biurka, rozejrzał się wokół. Otaczała go rutyna w kolorze ciemnoszarych komputerów. Spojrzał na półki, na których leżały laptopy, głośniki i kable. I nagle poczuł smutek. Czy tak będą wyglądały wszystkie dni jego życia? Jeszcze nie tak dawno, bodajże dziesięć lat temu, miał plany i marzenia… Ale wtedy przypomniał sobie, że miał też nadzieję, iż kobieta jego marzeń kiedyś odwzajemni jego wielkie uczucie. Nic bardziej mylnego. Teraz miał tylko ten serwis. W wieku trzydziestu lat Maciek nie oczekiwał od życia absolutnie niczego.

I nagle tego ranka, na dnie serca, a może nawet i duszy, poczuł potrzebę zmiany. Poczuł chęć zdobycia tej, której przed laty zdobyć mu się nie udało.

Zamknął na kilka sekund oczy i przywołał w myślach swoje jedno, jedyne marzenie, które trwało przy nim od wielu już lat. Zapragnął dostać szansę, by jeszcze raz spotkać Igę.

Ewelina obudziła się z bólem głowy. Ostrożnie rozmasowała skronie, zanim otworzyła oczy. Nienawidziła migren i jeszcze paru innych aspektów swojego życia. Podniosła się niechętnie. Wciąż zadziwiał ją fakt, że choć dzień jeszcze się nie skończył, ona już miała go dość. Każda minuta była walką – ze sobą i światem.

Uniosła kołdrę z kory w żółte kwiatki i usiadła na krawędzi wersalki. Nie miała w sobie ani grama energii. Wsunęła stopy w bure klapki i westchnęła. Przez krótką chwilę skanowała wzrokiem cały pokój. Telewizora stojącego na małej szafce nie włączała od miesięcy. W kredensie umieszczone były szklanki, których nigdy nie używała. Na parapecie stała anginka, której żywot był już dawno przesądzony, o czym świadczyły jej pożółkłe listki. Na fotelu, obok wąskiej ławy, leżała sterta ciuchów. Wcześniej nie miała czasu poukładać ich w szafie. Ten widok wzbudził w niej lekki dyskomfort. Zerwała się nagle i zaczęła układać ubrania. Czerwone koszulki, różowe koszule, czarne spódnice i granatowe spodnie już po chwili znalazły się na odpowiednich półkach. To sprawiło, że poczuła się nieco lepiej, choć dziwne kłucie w klatce piersiowej zostało. Chyba to nie bałagan wzbudził w niej te mieszane uczucia. Podeszła do półki wiszącej nad telewizorem i dotknęła zasuszonych liści, smutno wetkniętych do pustego wazonu. Przywiozła tę roślinę z Bieszczadów. Podobnie jak wiarę w to, że piołun odpędzi od niej złą energię i przyspieszy realizację celów.

Podeszła do okna. Zerknęła na widok za nim. Dzięki temu, że mieszkała w wieżowcu, mogła teraz spoglądać z góry na centrum Rzeszowa.

Prawda była taka, że wcale tego miasta nie lubiła. Nie dlatego, że było nieprzyjemne czy brzydkie. Przeciwnie – było idealnym miejscem do życia, tylko że… ona takiego życia nie chciała. I dziś pierwszy raz miała ochotę się poddać.

Od dziesięciu lat nieustannie z czymś się mocowała. Wstawała każdego ranka niczym terminator, nie rozczulając się nad sobą i swoją przeszłością. Ale to tylko dlatego, że była bardzo skupiona na celu. Kochała Maćka i chciała go zdobyć. I paradoksalnie czuła, że na drodze do jej szczęścia stoi kobieta. Kobieta, która nawet nie mieszkała w Polsce. Iga od lat żyła w Berlinie.

Zła na cały świat, a najbardziej na kobietę, która skradła serce Maćka, usiadła przy niewielkim stoliku pod oknem. Cerata w czerwone różyczki miała kilka plam po wczorajszej ogórkowej. Natychmiast je starła. Pijąc rozpuszczalną kawę, niezmiennie od lat wybierała markę Nescafé, zaczęła wystukiwać palcami na blacie bliżej nieokreślony rytm. Nie od razu się zorientowała, że była to melodia ostatniej piosenki napisanej przez jej brata. Olek nie dokończył tego utworu…

Wzdrygnęła się, gdy zadzwonił telefon. Zerknęła na wyświetlacz.

Tata.

Nie miała ochoty na rozmowę. Smutek jej rodziców wydawał się jeszcze bardziej przytłaczający niż jej własny. Oczywiście słuchanie lokalnych plotek od czasu do czasu bywało przyjemne. Jej mama po każdym odpuście miała mnóstwo historii do opowiedzenia. Z jej słów można by wysnuć wniosek, że bieszczadzka wioska nie była oazą ciszy, tylko Sodomą i Gomorą rozpusty.

Nie odebrała. Wypiła kawę i zarzuciła na siebie czerwony żakiet. Nienawidziła tego koloru, ale dawno temu Maciek przyznał się jej, że lubi kobiety w czerwieni. Nie miała wyjścia. Od ponad dziesięciu lat czerwone akcenty były nieodłącznym elementem jej garderoby.

W ciasnej łazience zrobiła szybki makijaż – użyła pudru i nałożyła cienie na powieki. Włosy miała krótkie, w kolorze jasnego brązu, i tego jednego nigdy postanowiła w swoim wyglądzie nie zmieniać. Nawet dla Maćka, bo uwielbiała praktyczność takiej fryzury.

Do pracy szła nieco wolniej niż zwykle. Obmyślanie planu na kolejne godziny przychodziło jej trudniej niż zazwyczaj. Wydawało jej się, że jej mózg zwalnia i myśli są coraz mniej efektywne. Na szczęście w ostatniej chwili przypomniała sobie o mleku. Wprawdzie wczoraj jeszcze zostało trochę w biurowej lodówce, ale wylała tę resztkę. Miała nadzieję, że gdy zjawi się z kartonikiem o poranku, Maciek ją dostrzeże i może w końcu doceni. Każdego dnia karmiła się tą samą nadzieją. I każdej nocy zasypiała, grzebiąc je głęboko w smutku.

Pragnęła w życiu tylko jednego. Maćka.

Rozdział 2

Iga wróciła do łóżka i zacisnęła mocno powieki. Znowu zaczęła wpadać w znaną sobie i znienawidzoną spiralę lęku i złości. Bo jeśli nie da rady dziś zwlec się z łóżka i nie pójdzie na casting, Hans jej nie wybaczy.

Wdech, wydech.

Za późno. Czarne myśli zawładnęły jej umysłem. Miała wrażenie, że nad jej głową kotłuje się czarna chmura plątaniny wspomnień, słów i obrazów.

Kobieta owinęła się szczelnie kocem i podeszła do okna. Otworzyła je i spróbowała złapać oddech. Uniosła głowę i spojrzała w niebo – to berlińskie było zupełnie inne od bieszczadzkiego. Nie koiło, tylko potęgowało niepokój, nie dawało poczucia wolności, tylko jedynie przytłaczającą myśl o zniewoleniu i pustce.

Wdech, wydech.

Olek.

Wdech, wydech.

Berlin.

– Nie śpisz?

Głos narzeczonego wystraszył ją tak bardzo, że aż zadrżała. Odwróciła głowę. Błękitne oczy Hansa jaśniały blaskiem, o istnieniu którego jej własne już dawno zapomniały. Był szczęśliwy i ożywiony. Nucąc sobie pod nosem najnowszą piosenkę Taylor Swift, podszedł do lodówki i wyciągnął butelkę z wodą.

Iga stała bez ruchu. Szczelniej owinęła się kocem i oparła plecami o parapet. Okno zostawiła otwarte. Przestrzeń, którą miała za plecami, dodawała jej sił.

– Która godzina? – zapytała, gdy Hans zdjął koszulę.

– Późna, albo raczej wczesna. – Mężczyzna uśmiechnął się, ziewnął i zrobił krok w stronę łóżka.

Iga na końcu języka miała pytanie, gdzie był, ale po raz kolejny zabrakło jej odwagi, by wypowiedzieć je na głos. Hans ułożył się na swoim miejscu, a po minucie zaczął chrapać. Wprawdzie nie miała jeszcze żadnych dowodów, ale nie miała też wątpliwości, że nie tylko z nią narzeczony dzieli intymność.

W takich chwilach, gdy świat nie był przyjazny, Iga uwielbiała wspominać. Wracała pamięcią do beztroski młodości i zapachu bieszczadzkich lasów. Marzyła o tym, że znowu jest nastolatką, a obok niej spaceruje Olek. Dzisiaj zupełnie niespodziewanie przyszedł jej na myśl spacer po opuszczonym wesołym miasteczku w Berlinie. Wprawdzie była tam kilka lat temu, ale obraz pustki, która wypełniała to miejsce, zagościł w jej sercu na długi czas. I za każdym razem, gdy Iga wracała do wspomnień, przypominał jej się Spreepark. W tym gigantycznym parku rozrywki też kiedyś roznosiły się śmiech i muzyka. Nie brakowało w nim ludzi i ich wybuchów radości. Tamto miejsce też kiedyś żyło, podobnie jak ona i Olek. A teraz nic tam nie ma. Opuszczone karuzele nie bawią, tylko straszą – zupełnie jak jej wspomnienia.

Iga czując, że za moment smutek nią zawładnie, zdecydowała się, by wyjść z domu. Zarzuciła na siebie bluzę dresową i zbiegła po schodach.

Berlin jej się nie podobał, ale jego szarość sprawiała, że mogła bezkarnie wtopić się w bezkształtną egzystencję tysięcy mieszkańców stolicy Niemiec. Tu życie toczyło się zwyczajnie i monotonnie. Zaparkowane samochody cierpliwie czekały na swoich właścicieli, a ludzie spieszący się do pracy na ranną zmianę mieli wymalowany na twarzach ten sam grymas nudy i obojętności.

Na moment jej serce się uspokoiło. Szła przed siebie szybkim krokiem. Minęła sklep z zabawkami i indyjską restaurację, jeszcze zamkniętą o tej porze. Rześkie powietrze przypominało jej, że wciąż jest wczesny poranek. Gdy dotarła do witryny sklepu z antykami, stanęła jak wryta. Wstrzymała oddech i na krótką chwilę zapomniała o całym świecie. Zachłannie wpatrywała się w stare meble, chłonąc ich historię i aurę tajemniczości. Uwielbiała to miejsce i zapach przeszłości, jaki tu znajdowała. W tym sklepie miała to wszystko na wyciagnięcie ręki. Czas zatrzymany w antykach dawał jej przyjemne ukojenie. Mogła godzinami chodzić pomiędzy wytartymi fotelami i rzeźbionymi kredensami. Teraz kartka na drzwiach brutalnie informowała: ZAMKNIĘTE. Musiała więc zadowolić się marnym widokiem zza szyby.

Po kilku minutach nostalgicznej podróży do przeszłości wróciła do rzeczywistości, smutno westchnęła i ruszyła dalej. Na rogu ulicy warzywniak już tętnił życiem. Starsze kobiety obwąchiwały jabłka i przebierały marchewki.

Bez namysłu weszła do ulubionej kawiarenki na rogu. Miejsce, choć pełne klientów, było jednocześnie oazą spokoju. Przyjemny jazz dochodzący z głośników niemal natychmiast uspakajał nawet najbardziej rozbiegane myśli.

– To co zwykle?

Uśmiechnięta kelnerka o urodzie indyjskiej księżniczki mrugnęła do niej porozumiewawczo.

– Karmelowe latte? – dopytała, a Iga zaprzeczyła ruchem głowy. Tego dnia miała ochotę na coś innego.

– Espresso romano, proszę – odparła cicho.

Kelnerka przyjęła zamówienie Igi i sięgnęła po białą filiżankę, by przygotować kawę z odrobiną skórki cytrynowej. Dziewczyna usiadła przy ulubionym stoliku pod wytapetowaną na złoto ścianą. W kawiarni było już kilka osób, które wpatrzone w ekrany laptopów lub tabletów ciężko pracowały, zarabiając kolejne tysiące. Dźwięki muzyki koiły, ale nie na tyle, żeby mogła zapomnieć o dziwnym niepokoju w sercu.

– Też nie lubię tego miasta…

Iga nagle odwróciła głowę. Obok niej siedział starszy mężczyzna w limonkowym swetrze.

– Ja… – Urwała nagle, bo zabrakło jej słów. – Ja… Ja nie wiem.

Mężczyzna pokiwał głową i uniósł szeleszczący egzemplarz „Die Welt”, którego pierwszą stronę zdobiło ogromne zdjęcie Angeli Merkel.

Iga wpatrywała się w filiżankę z kawą. Wzięła łyk i skrzywiła się. Romano jej nie smakowało. Coś ciągle gryzło ją od środka, ale nie miała pojęcia co.

– Ale uważam, że Berlin spodobałby się mojemu narzeczonemu – wydukała po chwili.

Mężczyzna opuścił gazetę tak, że widać było jego przenikliwy wzrok.

– A narzeczony gdzie mieszka?

I wtedy Iga zrozumiała. Nadal jej największym problemem był brak u swego boku Olka. Olek byłby Berlinem zachwycony. Muzycznie w tym mieście działo się tak dużo. W Quasimodoco noc grali muzykę na żywo. Na festiwalu Kenako można było poczuć afrykańskie rytmy, a na festiwalu Lollapalooza… Idze w myślach przelatywały obrazy z kolejnych koncertów i festiwali. Chodziła na nie regularnie, gdy tylko miała czas. Wiedziała, że Olek właśnie tego by pragnął. Ale jego tutaj nie było… I pewnie nigdy się tu nie pojawi.Nie dopiła kawy. Wstała i w pospiechu wyszła z kawiarni. Gdy stała na chodniku, zlana potem niepokoju, natknęła się na Marie.

– Znowu cierpisz na bezsenność? Może nie powinnaś pić tyle kaw. Mówię ci to po raz kolejny, że nadmiar kofeiny szkodzi.

Spotkanie, które ją zaskoczyło, nie wywarło żadnego wrażenia na wracającej z pracy przyjaciółce.

– Jestem jak Spreepark! – krzyknęła Iga do zmęczonej kobiety.

Miała przed oczami obraz opuszczonego wesołego miasteczka, które przed laty było pełne życia, a teraz stanowiło jedynie symbol upływającego czasu i samotności, wyciskającej łzy z oczu. Dziś wielkie, młyńskie koło przypominało mieszkańcom miasta i turystom o tym, co było i co z pewnością już nie powróci. Pragnęła dostrzec na twarzy przyjaciółki zrozumienie. Tymczasem zobaczyła zmęczenie zabarwione nutą irytacji. Marie była barmanką w jednej z berlińskich dyskotek. Coraz bardziej było po niej widać, że nocne zmiany jej nie służą.

– Jesteś raczej jak miś Haribo!

Iga zaśmiała się. Uznała, że przyjaciółka nie tylko jest zmęczona, ale i głodna.

– Idę do domu! I tobie radzę to samo. Masz dziś casting. Tak tylko przypominam. Nie życzę sobie, żeby Hans znowu mnie budził swoimi telefonami, gdy znikniesz mu z oczu. Dziś muszę się wyspać, zatem bądź tak miła i choć raz empatyczna. – Mrugnęła porozumiewawczo. – Zanim jednak wrócisz do narzeczonego, chodźmy coś zjeść. Niedaleko podają moją ulubioną kiełbasę, czyli currywurst.

Marie była miłośnikiem fast foodów, choć jej smukła sylwetka w ogóle na to nie wskazywała. Kobieta pociągnęła Igę w stronę food trucka po drugiej stronie ulicy. Po chwili przyjaciółki delektowały się niemieckim przysmakiem.

– Powinnam ograniczyć tę waszą kiełbasę – odparła Iga, wycierając usta w papierową serwetkę. Jadała w najlepszych berlińskich restauracjach wiele razy, ale tylko w takich miejscach jak to, czyli ulicznych barach, to danie tak jej smakowało. Nie potrafiła go sobie odmówić, nawet o szóstej rano. Kilka kawałków kiełbasy zniknęło błyskawicznie z tekturowej tacki.

– Teraz możemy wracać – zakomunikowała Marie, mrużąc z zadowolenia oczy, gdy obie po posiłku wyrzucały śmieci do kosza.

Iga westchnęła i ruszyła za nią w stronę bloku, w którym mieszkały: ona na poddaszu, a Marie na parterze. Kobiety pożegnały się szybko i udały do siebie. Gdy Iga weszła do mieszkania, Hans właśnie się budził ze swojej porannej drzemki. Rzuciła klucze do szuflady w przedpokoju i pozwoliła, by metal przez moment brzęczał w jej uszach. Stała w bezruchu, patrząc na leżący obok plik z biletami, które skrupulatnie zbierała, odkąd zamieszkała w Berlinie. Chodziła na koncerty, gdy tylko miała taką możliwość. Szukała zespołu, artysty bądź orkiestry. Ludzi, którzy wzbudziliby w niej uczucia z młodości. Niestety im usilniej próbowała to osiągnąć, tym trudniejsze to się okazywało.

– Dziś twój wielki dzień.

Słowa narzeczonego wyrwały ją z zamyślenia. Zasunęła szufladę i spojrzała na Hansa, który przeciągnął się leniwie, wstał z łóżka i podszedł do niej.

– Widzę, że jesteś skoncentrowana. – Ucałował narzeczoną i przejrzał się w lustrze. – Musisz dostać tę rolę. To twoja życiowa szansa. Albo teraz, albo nigdy! Nolan jest naprawdę dobry. Ten film ma być podobny do „Incepcji”. Część zdjęć ma być kręcona tu, w Europie, a część w Miami. No i Leo w roli głównej! Wszystkie drzwi się przed tobą otworzą. Może i Oskar będzie w zasięgu ręki? „Interstellar” dostał przecież statuetkę za efekty. Może ty też dostaniesz? – Hans gestykulował energicznie. Nie widać było po nim, że spał zaledwie trzy godziny. – Czas skończyć z marnymi rólkami w spotach reklamowych. Masz przecież trzydzieści lat. Najwyższy czas coś osiągnąć w życiu! Może po tej roli staniesz się prawdziwą aktorką.

– Jestem prawdziwą aktorką! – Iga zareagowała złością i odstawiła szklankę.

– Wiesz, co miałem na myśli…

Hans się zmieszał i pocałował ją w policzek. Zawsze to robił, gdy nie wiedział, jak się zachować.

Iga westchnęła i ruszyła do łazienki.

– Dziś też wrócę późno! – rzucił Hans, kiedy zamykała drzwi.

Nic nie odpowiedziała. Zdjęła ubranie i weszła pod prysznic. Tym razem nie przekręciła czerwonego kurka. Wybrała zimny błękit. Lodowaty strumień wody przyprawił ją o gęsią skórkę, a jednak w tym nieprzyjemnym doświadczeniu było coś kojącego.

Gdy wyszła z łazienki, Hansa już nie było. Zerknęła na zegarek – miała godzinę do wyjścia. Przeczesała dłonią długie włosy i związała je w koński ogon. Postanowiła zostawić na szyi naszyjnik z różowym kwarcem, który dziesięć lat temu dostała od Olka.

Niespodziewanie usłyszała pukanie do drzwi. Podeszła do nich i je otworzyła. W progu stała Marie.

– Nie mogłam spać przez ciebie – rzuciła i ucałowała Igę w oba policzki. – Jestem taka podekscytowana tym castingiem. Dowiedziałam się, że w tym filmie ma grać sam boski Leo. Rozumiesz? Ty masz Hansa i nie potrzebujesz kolejnego amanta, ale mnie mogłabyś z nim poznać. Zwłaszcza że Teresa wyprowadza się z mieszkania i pilnie potrzebuję współlokatora. Nie stać mnie przecież na ten czynsz! A wracając do Leo… Wpadłabym na plan z ciasteczkami, a ty zupełnie przypadkiem byś mnie przedstawiła. Ależ się cieszę. Kochałam się w nim od dziecka! Oglądałam „Titanica” i „Niebiańską plażę” chyba milion razy. Nawet miałam jego plakat nad łóżkiem. Ale ojciec kazał mi go ściągnąć. – Przewróciła oczami. – Teraz jestem dorosła i zamiast plakatu mogę mieć oryginał. Jestem taka szczęśliwa! Niemieccy mężczyźni nie mają w sobie tego, co obcokrajowcy. A Amerykanów wprost uwielbiam.

Gdy Marie zrobiła krótką pauzę w swoim monologu, by zaczerpnąć powietrza, Iga skorzystała z okazji, żeby dojść do słowa.

– Jeszcze nie dostałam tej roli. To po pierwsze. Po drugie, Di Caprio ma narzeczoną, pewnie jakąś długonogą modelkę. Po trzecie, myślę, że zamiast ciasteczek wolałby coś innego…

– Ależ ja mu wszystko dam! Każde ciasteczko, jakie tylko zechce!

Iga wspięła się na palce, by dosięgnąć porcelanowy kubek z półki. Niestety zachwiała się. Próbując utrzymać równowagę i nie rozbić głowy o kant blatu, upuściła go. Marie zamarła, a ona znieruchomiała.

– Czy to TEN kubek?

Iga przytaknęła. Marie energicznie machnęła głową i zaszczebiotała.

– Od dawna już nosiłam się z zamiarem, żeby ci powiedzieć, że zabobony są głupie. Kubek nie może przynosić szczęścia. I to, czy wpijesz kawę z tego, czy z innego, naprawdę nie ma znaczenia. Liczy się talent, a ty go masz. Nie potrzebujesz żadnych kubeczków szczęścia!

Iga wciąż się nie ruszała. Nie chciała tłumaczyć przyjaciółce, że ten kubek był szczęśliwy jeszcze z innego powodu. Miał wartość sentymentalną. A teraz nic po nim nie zostało. Rozbił się na kawałki.

Szybko pozbierała popękane części i odłożyła na blat.

– Nie martw się. – Marie objęła przyjaciółkę i oparła głowę na jej ramieniu. – Lepiej idź i zrób coś z twarzą. Serio, jesteś misiem Haribo bez wyrazu, nawet tym białym.

Rudowłosa kobieta popchnęła przyjaciółkę w stronę łazienki. Iga za wszelką cenę próbowała opanować płacz.

– A jeśli świat mi daje znak, że ten casting to kiepski pomysł… – zamruczała, wycierając nos w rękaw.

Marie westchnęła. Jej niemieckie geny wzięły górę i dzięki temu kobieta huknęła z mocą alpejskiej wichury.

– Myślę, że świat zna lepsze sposoby na komunikację niż rozbijanie naczyń. Ogarnij się i daj z siebie wszystko. Musisz przecież mnie poznać z Leo!

Iga przygryzła wargę. Coś złego wisiało w powietrzu i ona to czuła. Wróciła myślami do ogniska, na którym usłyszała pewne zdanie: „Głębia twoich oczu jest zabójcza”. To zdanie na zawsze utkwiło jej w pamięci. Wielokrotnie powtarzała sobie, że te słowa należą do przeszłości. Ale im bardziej próbowała je wyrzucić z głowy, tym wyraźniej je słyszała. Zamknęła się w łazience i oparła dłonie o zimną umywalkę. Marie coś szczebiotała wesoło, ale żadne ze słów przyjaciółki do niej nie docierało.

Tak. To był jej dzień. Musiała wziąć się w garść. Lata ciężkiej pracy, setek castingów i tysięcy godzin spędzonych nad warsztatem w końcu miały zaowocować główną rolą w wysokobudżetowej produkcji. Za moment miały się spełnić jej marzenia.

– A Hans już poszedł do biura? – zapytała Marie, uchylając delikatnie drzwi i wsuwając głowę do łazienki.

– Tak.

– Ostatnio dużo pracuje… No ale przynajmniej mieszkanie kupiliście. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś właścicielką tego lokum. Jak mnie mój właściciel wywali, to wprowadzę się do was.

Iga spojrzała wymownie na przyjaciółkę. Marie szybko zmieniła niewygodny temat i zaczęła snuć plany na wieczór.

– A żeby opić twój sukces i moją przyszłość z Leo, pójdziemy do tej nowej knajpy i zamówimy sobie burrito. A potem może zajrzymy do baru Victoria. Wypijemy podwójne mohito i zaplanujemy resztę twojej kariery, no i moje wesele oczywiście.

– Wesele? – Uśmiechnęła się.

W sercu poczuła szczerą wdzięczność za przyjaźń z Marie, która była taką osobą, jaką ona nie miała odwagi być. Marie cechowały spontaniczność i wieczny optymizm. Niczego nigdy nie planowała i absolutnie wszystko, co sobie wymarzyła, spełniała. Ale przede wszystkim żyła dniem dzisiejszym. Właśnie tego jednego Iga szczerze przyjaciółce zazdrościła. Ona sama nie mogła uwolnić się od wspomnień i przeszłości.

– Z Leo. Biała suknia pewnie nie będzie na miejscu. Może wybiorę purpurę lub czerwień?

Marie podrapała się po brodzie i oznajmiła, że musi już lecieć. Po czym pospiesznie wybiegła z mieszkania, pozostawiając Igę samą. Dziewczyna spokojnie dokończyła makijaż i po paru minutach wyszła na zewnątrz. Czuła przypływ energii i wiary w to, że wszystko się może ułożyć. Wiedziała, że to była zasługa Marie. Tylko ona potrafiła zarazić ją taką ilością niepohamowanego optymizmu.

Iga mieszkała w zachodniej części Berlina. Do metra miała kilka minut, dlatego już po krótkiej chwili czekała na transport. Lubiła podróżować metrem. Schodzenie na peron było dla niej niczym zabawa w chowanego. Pod ziemią świat nie miał znaczenia – czy to noc, czy dzień, zima czy lato, na przystanku zawsze panował ten sam półmrok i chłód.

Gdy znalazła się już w ciemnym wagonie, wyciągnęła telefon. Zajrzała na Instagram. Obserwowała kilku dawnych znajomych ze szkoły aktorskiej. Wierzyła, że śledzenie ich życia zmobilizuje ją do większego wysiłku. Coraz częściej odnosiła wrażenie, że brak sukcesów w aktorstwie miał inne źródło niż niesprzyjające warunki. Coś ją wewnętrznie sabotowało. Coś nie pozwalało uwierzyć, że może osiągnąć więcej. Co jakiś czas zastanawiała się, czy to na pewno była jej droga. I tym razem czuła podobnie.

Skrolowała teraz beznamiętnie ekran, aż trafiła na profil Lukasa, kolegi z roku. Chłopak na pierwszych zajęciach oczarował wszystkich swoim talentem i każdy wróżył mu międzynarodową karierę. Każdy wykładowca się nim zachwycał, a jednak Lukas nie został w Berlinie. Ba, nie został nawet aktorem. Iga z zapartym tchem wpatrywała się w jego zdjęcie na dominikańskiej plaży. I wtedy coś ją zakłuło w sercu. To był ten moment, gdy po raz pierwszy komuś czegoś pozazdrościła.

Kilka minut później kobieta dosłownie w ostatniej chwili wysiadła na swoim przystanku przy Berliner Strasse. Przeszła na drugą stronę i szła wzdłuż ruchliwej ulicy. Minęła aptekę i przypomniała sobie, że miała kupić Hansowi lekarstwa na zgagę. Nie zrobiła tego. Szła dalej. Szybko stawiała kolejne kroki, jakby ktoś ją gonił. Zdawało jej się, że samochody jeżdżą coraz szybciej. Minęła drogerię i budkę z lodami. Nic jej nie rozpraszało. W końcu doszła do celu. Stanęła przed brązowymi drzwiami, nad którymi wisiał niepozorny numer osiemnaście. Po lewej stronie było studio jogi, w którym czasami bywała, po prawej sklep sportowy. Te dwie opcje wydawały się jej dużo bardziej atrakcyjne niż to, co miało się kryć za brązowymi drzwiami. Wahała się. Przygryzła wargę i zrobiła krok w tył.

Rozdział 3

Maciek bawił się komórką. Od dawna obserwował profil Igi. Z wypiekami na twarzy i tęsknotą w sercu podziwiał jej kolejne sukcesy. Podróżowała, śmiała się, piękniała. Iga Wilk. Jego szczeniacka miłość – wielka, niespełniona, a przede wszystkim ta pierwsza.

Teraz miał powód, by napisać. Serce biło mu tak szybko jak wtedy, gdy dostał pierwszy komputer. Zamknął oczy i kliknął ikonkę komunikatora. Wpisał jej imię. Profil Igi wyświetlił się od razu.

„Cześć. W nocy odeszła mama Olka. W środę jest pogrzeb. Wiem, że pewnie nie będziesz mogła przyjechać, ale pomyślałem, że powinnaś wiedzieć.

Pozdrawiam gorąco

Maciek”.

Po chwili wykasował słowo „gorąco” i zostawił samo „pozdrawiam”. Zawahał się, zanim wysłał wiadomość, a gdy to w końcu zrobił, zamarł. Czekał, aż Iga odpisze albo chociaż odczyta jego słowa. Niestety nic z tych rzeczy się nie wydarzyło.

Wstał od biurka i wyszedł zapalić. Było już południe, a on nic nie zrobił. Nie mógł się skupić. Nie dlatego, że odeszła mama jego najlepszego przyjaciela z dzieciństwa, tylko że od razu pomyślał, iż będzie mógł napisać do Igi. Wspomnienia sprzed lat odżyły. I choć uczucie do tej dziewczyny było silne i obezwładniające, to miało również posmak porażki i niespełnienia. Wtedy nie miał szans, bo był Olek. A może teraz udałoby się zwrócić jej uwagę?

Maciek zaśmiał się sam z siebie. Stał przed swoim serwisem komputerowym na ulicy Króla Augusta, ale na ułamek sekundy znalazł się w bieszczadzkiej wsi pod domem Igi. Ileż godzin spędził za starą jabłonką, wpatrując się w okno dziewczyny. A teraz minęły lata i wszystko się zmieniło. Nie był w Bieszczadach, tylko w Rzeszowie. Nie miał nastu lat, a trzydziestkę na karku. Ale myślami wciąż stał pod tym oknem i widział je bardzo dokładnie, jakby czas stanął w miejscu.

– Stary a głupi! – warknął po chwili sam do siebie i zgasił energicznie papierosa.

Wrócił do biura, ale wiedział, że dziś już nie będzie potrafił się na niczym skupić. Zerknął na telefon i czekał. Na reakcję Igi i na środę.

Sam nie wiedział, kiedy myślami powędrował do tamtej pamiętnej nocy. Pamiętnej, bo po niej wszystko się zmieniło. Olka nie było, Iga wyjechała. Ich paczka przestała istnieć. Pamiętał to, jakby to było wczoraj…

Maciek skończył strugać patyki. Podał jeden Idze, drugi Olkowi, a trzeci jego siostrze.

– Tylko się nie nadziej – zażartował, wyciągając kiełbasę szczelnie zawiniętą w papier.

Drewno wesoło trzaskało, a płomienie ognia tańczyły na wietrze. Beztroska otaczała nastolatków, pozwalając im wierzyć, że mają świat u swych stóp.

– Ty się zajmij sprawami ziemskimi, a ja boskimi.

Blondyn o oczach w kolorze morskich fal wyciągnął z pokrowca gitarę i położył ją na kolanach. Dziewczyna siedząca obok niego natychmiast ustawiła nad ogniem dwa długie patyki – swój i jego.

Maciek zacisnął szczękę tak mocno, że poczuł w niej trzask. Iga nie odrywała wzroku od długich palców Olka, uderzających o struny gitary.

– A zagrasz „Czwartą nad ranem”?

Słodki głos dziewczyny przyprawił Maćka o szybsze bicie serca. Do niego też tak mówiła, ale jedynie w snach.

Blondyn posłał jej łobuzerski uśmiech, a po chwili zabrzmiała melodia Starego Dobrego Małżeństwa.

– Lubię tę piosenkę… – oznajmiła Ewelina i podeszła do Maćka. – Ty też?

Chłopak na chwilę odwrócił głowę i spojrzał młodszej siostrze Olka w oczy. Lubił w nie patrzeć, choć nie były tak niezwykłe jak oczy Igi. Tamte miały w sobie iskry, te zwyczajną przeciętność.

– Mój brat zawsze lubił błyszczeć. Dziewczynom to się podoba. – Nastolatka spojrzała w stronę Igi, która nie odrywała wzroku od rozśpiewanego Olka. – Myślę, że są dla siebie stworzeni.

– Wybacz, ale twój brat nie jest ideałem.

– Jej to powiedz. – Zaśmiała się i podeszła bliżej Maćka.

Chłopak, ukrywając żal, wbił wzrok w ognisko.

– Ja wolę chłopaków, którzy twardo stąpają po ziemi.

Maciek westchnął. Już chciał powiedzieć, że jego serce należy do Igi, ale się powstrzymał.

– Jak już będę sławnym piosenkarzem, zamiast piwa będziemy pić szampana. Albo szampan, albo nic. Tylko życie na szczycie ma sens! – rzucił Olek, wstając i odstawiając na bok gitarę. Blask płomieni rozświetlał jego uśmiechniętą i pewną siebie twarz tak intensywnie, że Maciek musiał odwrócić głowę.

– A ja tam lubię piwo – odpowiedział lakonicznie Maciek.

– Ja też – dodała Ewelina i znowu przybliżyła się do niego.

Jej bliskość była dla chłopaka tak krępująca, że musiał zmienić miejsce. Usiadł na ławce obok Igi.

– Uwielbiam ludzi z pasją… – wymamrotała Iga, wciąż mocno trzymając w dłoniach dwa patyki, na końcu których skwierczały kiełbaski. – Potrzymasz? – Spojrzała na Maćka swymi sarnimi oczami. Było w nich coś tak magnetycznego, że chłopak nigdy nie potrafił jej niczego odmówić.

Wziął z jej dłoni patyki i ustawił nad ogniem. Iga wstała i podeszła do Olka. Maciek nie mógł patrzeć, jak tak wyjątkowa i piękna dziewczyna robi maślane oczy do typka tak próżnego jak Olek. Ten otoczył Igę ramieniem i od niechcenia pocałował.

Maciek zacisnął palce. Maleńkie drzazgi wbijały mu się w dłoń.

– Będą razem na zawsze!

Słysząc słowa Eweliny, miał ochotę wrzasnąć na całe gardło. Nie zrobił tego. Szybkim ruchem zdjął kiełbaski z patyków. Położył je na talerz, a kije ostrym ruchem wrzucił w ogień.

– A ty, brachu, nie w humorze? Ojciec znowu zrobił rozróbę?

Olek podszedł do przyjaciela i mocno klepnął go w ramię.

Tak. To też była prawda. Ale nawet największa pijacka awantura ojca nie była w stanie go tak wyprowadzić z równowagi jak widok Igi śliniącej się na widok Olka. To była jawna niesprawiedliwość losu. Czy ona naprawdę nie widziała, że tego chłopaka nie interesowało nic oprócz czubka własnego nosa? Nagle obok niego znowu pojawiła się Ewelina.

– Dlaczego dziewczyny wybierają dupków? – zapytał z posępną miną.

Dziewczyna zarumieniła się i dopiero po chwili odpowiedziała:

– Ja nie…

Jej szept był ledwo słyszalny. Maciek postanowił na moment oderwać się od igraszek złośliwego losu i pociągnął temat.

– Czyżby nasza mała Ewelka się zakochała? – Uniósł brwi i cmoknął z uznaniem. – Kim jest ten szczęśliwiec?

– Nie jestem mała. Mam szesnaście lat. Jesteś starszy ode mnie tylko o cztery lata.

Głos dziewczyny się łamał. Maciek wyczuł silne emocje nastolatki i poklepał ją po głowie.

– Najważniejsze, żebyś dobrze ulokowała uczucia. I żeby nikt ci tej miłości nie odebrał – wyszeptał.

Przez chwilę patrzył na scenę rozgrywającą się po drugiej stronie ogniska. Iga czule opierała głowę na ramieniu Olka, który zamiast na nią, gapił się w niebo. Gdyby to na jego ramieniu położyła głowę, on nie przestałby jej głaskać. Ale Olek nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielkie szczęście go spotkało.

– Gdyby tylko tego dupka nie było. Wszystko byłoby prostsze… – wymamrotał pod nosem.

Ewelina coś do niego mówiła, ale jej nie słuchał. Iga próbowała odnaleźć usta Olka, ale on miał to gdzieś. Nawet na nią nie spojrzał. Idiota.

Gdy odwrócił się i ruszył w stronę domu, Ewelka złapała go za nadgarstek.

– Gdzie idziesz?

– Do domu. Nic tu po mnie.

– To nasze ostatnie ognisko. Zostań jeszcze. Poza tym nie jest bezpiecznie. We wsi pojawiły się wilki.

– No właśnie. To nasze ostatnie ognisko. Jutro wyjeżdżam. A wilki były, są i będą.

– Może zostaniesz? Nie musisz wyjeżdżać… I tak studiujesz zaocznie…

Maciek westchnął. Oficjalna wersja brzmiała, że wyjeżdża z powodu ojca i jego problemów z alkoholem, ale to nie była prawda. Już potrafił radzić sobie ze staruszkiem. Wyjeżdżał, bo po tylu latach miał dość patrzenia, jak Iga zabiega o względy kolesia, który ją ignoruje i skupia się tylko na sobie.

– Będę za tobą tęsknić.

Głos nastolatki się łamał. Maciek na moment oderwał się od swojego żalu i spojrzał na młodszą siostrę Olka. Była zupełnie inna niż jej brat – cicha, grzeczna i zawsze uśmiechnięta. Tylko teraz w jej oczach pojawił się smutek.

– Masz Igę i brata. Nic tu po mnie.

– Ale…

Młoda chciała coś jeszcze powiedzieć, wiedział to. Był jednak tak zmęczony, że marzył tylko o łóżku.

– Ale kiełbasek nawet nie zjedliśmy.

– Zjecie beze mnie.

Machnął dłonią i ruszył w stronę domu. Szedł szybko i energicznie. Nie oglądał się za siebie. Wiedział, że jego zmęczenie nie było wynikiem ani późnej pory, ani nieprzespanej poprzedniej nocy. Był zmęczony kochaniem osoby, która jego miłości nigdy nie odwzajemni.

Z rozmyślań o przeszłości wyrwał go dźwięk telefonu. Westchnął głęboko i wrócił do teraźniejszości. Odebrał telefon.

– Cześć, tato.

Maciek nie mieszkał z ojcem już od dziesięciu lat, ale wciąż miał wrażenie, że w tej relacji jest ciągle małym chłopcem. I nie zmieniło tego życie na własny rachunek w innym mieście. Co jakiś czas, co tydzień dokładnie, ojciec dzwonił i domagał się albo pomocy, albo alkoholu, albo jednego i drugiego.

– Śmierć Marietty uświadomiła mi, że nic nie trwa wiecznie.

Maciek przewrócił oczami. Nie była to żadna tajemna wiedza.

– Od jutra przestaję pić.

– Znowu zrobiłeś u kogoś burdę?

Często zdarzało się tak, że jego ojciec, jak był w ciągu alkoholowym, przechadzał się po wsi i obrażał każdą napotkaną osobę. Większość mieszkańców wioski nie zwracała na niego uwagi, ale czasami trafiał na człowieka z niższym poziomem tolerancji. Wtedy wracał do domu z połamanymi żebrami albo stłuczonym nosem.

– To już się więcej nie powtórzy! – rzucił ochrypłym głosem, którego Maciek tak nienawidził. – To wszystko przez twoją matkę. Gdyby mnie nie zostawiła, nie musiałbym pić.

Maciek miał ochotę rzucić telefonem o ścianę. Nie zrobił tego. To byłby trzeci aparat w tym roku. Nie chciało mu się kupować czwartego.

– Nieważne. – Próbował zakończyć rozmowę. Wyjątkowo tego dnia nie miał cierpliwości do ojcowskiego bajkopisarstwa.

– Jak będziesz jechał, kup mi po drodze…

Maciek stracił cierpliwość i się rozłączył. Do biura weszła Ewelina.

– Znowu ojciec? I znowu paliłeś? Oczywiście zapomniałeś, co powiedział twój kardiolog…

Siostra Olka zajmowała się u niego w firmie księgowością. Maciek był jej niezmiernie za to wdzięczny. Pewnego dnia, przed laty, spotkał ją przypadkowo w rzeszowskim hipermarkecie. Wtedy zwierzył się jej ze swoich problemów. To był czas, gdy na emeryturę odeszła pani Halinka – kobieta anioł, która przejąwszy wszystkie sprawy papierkowe, pozwoliła Maćkowi skupić się na tym, na czym znał się najlepiej – na elektronice. A kiedy ona odeszła i nikt na jego ogłoszenie nie odpowiadał, był załamany. On znał się tylko na komputerach. Nie miał bladego pojęcia o fakturach czy innych rozliczeniach. I wtedy, jak z nieba, spadła mu Ewelina. I takim sposobem z nim została.

– Nie musisz biec do niego na każde zawołanie…

– Po pierwsze, wcale nie biegnę na każde zawołanie. Po drugie, każdy z nas przeżył śmierć twojej mamy…

Sekundę później pożałował tych słów. Oczy Eweliny zaszkliły się, a po zaróżowionym policzku popłynęła łza.

Maciek nie miał zbyt dużego doświadczenia z kobietami. Może przez to, że jego mama odeszła od niego i od ojca, gdy był zaledwie kilkuletnim chłopcem, a może dlatego, że nigdy w żadnym związku nie wytrwał dłużej niż kilka tygodni. Kobieta była dla niego kosmosem, jej łzy wiedzą tajemną. Teraz Ewelina płakała przez niego. Wiedział, że powinien coś zrobić. Wyprostował plecy i chrząknął.

– Wszyscy kiedyś umrzemy… – wybełkotał bezradnie.

Okazało się, że te słowa nie na wiele się zdały. Ewelina szlochała jeszcze głośniej. Wstał zza biurka i sięgnął po paczkę chusteczek leżących na półce. Podał je niezdarnie.

– Mówią, że w niebie lepiej…

– Nie chcę być teraz sama… – wydukała przez łzy.

– Jak chcesz, to możesz pojechać do domu. Poradzę sobie sam. Spotkamy się na pogrzebie.

– Tam też nie chcę być… Wszystko mi się przypomina… Wracają wspomnienia sprzed lat.

Maciek wciąż stał naprzeciwko przygnębionej kobiety. Tak, rzeczywiście, pogrzeb jej mamy przywołał wspomnienia poprzedniej tragedii.

Ewelina nie mogła powtrzymać łez. Płakała z tęsknoty za mamą i z powodu jego gruboskórnych komentarzy. Maciek stał bezradnie, czuł, jak napina mu się każdy mięsień w barkach. Wyciągnął rękę i poklepał Ewelinę po głowie.

– No już. Nie płacz. Będzie dobrze, mała.

Żadne inne zdanie nie przyszło mu na myśl, choć wiedział, że było to jedno z najgorszych, jakie mógł w tej sytuacji powiedzieć.

– Przyjdziesz do mnie? Posiedzisz ze mną?

Maciek zrobił krok w tył. Chwycił kubek z zimną kawą stojący na biurku i uniósł brwi. Każdej innej kobiecie w tej sytuacji by odmówił. Emocje i radzenie sobie z nimi to zdecydowanie nie było to, na czym się znał. Z Eweliną było inaczej. Była siostrą jego kumpla. Jego koleżanką z dzieciństwa. No i cały czas miał w głowie zdarzenie sprzed lat, po którym poczucie winy zawładnęło jego życiem.

– W porządku – odparł oschle, ale nie potrafił inaczej.

– To ja już pójdę… – Ewelina pociągnęła nosem. Wyjęła z torebki klucze i wyciągnęła rękę w jego stronę.

– To klucze do mieszkania. Jakbym nie słyszała twojego pukania…

Maciek odstawił kubek z kawą i energicznie odsunął swoją dłoń.

– No coś ty. Nie dawaj mi kluczy. Będę głośno pukał.

Ewelina zmrużyła oczy, które wciąż były czerwone od płaczu, i uśmiechnęła się smutno.

– No dobra… – wycedził po chwili. – Zostaw na wszelki wypadek.

Jej twarz się rozświetliła, a on wziął od niej brzęczący pęk. Breloczek miał kształt serduszka, w dodatku różowego, ze złotymi kropkami wokół. Skrzywił się i by nie patrzeć na tandetny przedmiot, schował klucze do kieszeni jeansów.

Ewelina wyszła, a on usiadł z powrotem za biurkiem.

Rozejrzał się po pokoju. Zostało mu kilka laptopów do sprawdzenia. Miał to zostawić na przyszły tydzień, ale postanowił się nimi zająć od razu. Mimo że nie miał do tego głowy. I nie z powodu Eweliny, tylko Igi, która wciąż nie odpisywała.

Rozdział 3

Iga siedziała w ciasnym korytarzu i czekała na swoją kolej. Przyjaciel Hansa podobno szepnął kilka słów reżyserowi. Główna rola miała być jej. Tylko nie wiedziała, skąd w niej było tyle napięcia, skoro wszystko było uzgodnione. Żadne techniki relaksacyjne nie pomagały. Odtwarzanie w głowie tekstu też nie odrywało jej myśli od stresu ogarniającego całe jej ciało.

Rozejrzała się dookoła. Obok niej siedziały przepiękne dziewczyny. Jedna miała duże oczy i niesamowicie błyszczące blond włosy. Druga była żywym dowodem na to, że pozytywna energia w ludziach istnieje – jej uśmiech był tak radosny, że Iga niemal dałaby się przekonać, iż w życiu można być tylko szczęśliwym. Niestety, patrząc na te kobiety, miała w głowie tylko jedno pytanie: czy na pewno zasługiwała na tę rolę? I co najważniejsze, czy aby na pewno chciała ją dostać?

Zamknęła oczy. Na moment musiała uspokoić myśli, które z każdą minutą stawały się coraz bardziej natarczywe. Wyciągnęła z torebki telefon. Miała jedną nową wiadomość.

Przeczytała. Na krótką chwilę świat przestał istnieć. To był Maciek. Napisał o śmierci mamy Olka, Marietty.

Iga przełknęła ślinę. Coś ścisnęło ją w klatce piersiowej tak mocno, że nie mogła złapać tchu. Podbiegła do okna.

– Wszystko w porządku? – Blondynka z hollywoodzkim uśmiechem zaczęła klepać ją po plecach.

– Tak… – wycedziła przez zęby. Oczywiście jej odpowiedź była wierutnym kłamstwem, bo świat przed oczami wciąż niebezpiecznie szybko wirował.

– Chcesz wody?

I wtedy usłyszała swoje nazwisko.

– Iga Wilk.

Powinna się otrząsnąć i wejść do sali numer dwa, uśmiechnąć się i przez kolejne minuty przekonywać do siebie ludzi, którzy mieli mieć kluczowy wpływ na jej dalszą karierę. Powinna. Nie dała rady.

– Mogę wejść przed tobą? – Hollywoodzki uśmiech zajaśniał jeszcze intensywniejszym blaskiem.

Iga skinęła głową. Tak. Nie mogła teraz wejść. Potrzebowała kwadransa, by wrócić na ziemię.

Mama Olka nie żyła.

Wdech. Wydech.

Nic nie pomagało. Iga miała wrażenie, że w tym momencie ta czynność była ponad jej siły. Usiadła na zimnym parkiecie, a przed oczami pojawiły jej się błękitne oczy Olka i jego dołeczki w policzkach. Zamknęła powieki. Nie chciała tracić tego obrazu. Tak bardzo za nim tęskniła.

Ze wspomnień wyrwał ją dźwięk telefonu. Wesoła melodia była tak irytująca, że Iga miała ochotę cisnąć telefonem o ścianę. Nie zrobiła tego. Odebrała, próbując opanować drżenie głosu.

– Cześć, Hans.

– Chciałem się dowiedzieć, czy już po?

Iga westchnęła głęboko. Musiała skłamać. Nie miała wyjścia.

– Tak – wymamrotała, mocno ściskając telefon w dłoni.

– I jak było? Dlaczego nie zadzwoniłaś?

– Bo… – Przełknęła ślinę i spojrzała w sufit – …przed chwilą wyszłam.

– Co powiedział Andrew?

Iga skupiła całą uwagę na oddechu.

– Nic…

Hans chrząknął do słuchawki.

– Racja. Nigdy nie był zbyt rozmowny. Ale to dobry znak. Czekam z kolacją. Widzimy się o ósmej i będziemy świętować twój sukces. Tak długo na to czekaliśmy. Zasłużyłaś.

Hans wypowiedział jeszcze kilkanaście zdań na temat jej jaśniejącej przyszłości. Iga wstała z podłogi i wyprostowała plecy. Blondynka wyszła z sali. Asystentka w obcisłych jeansach po raz kolejny wyczytała nazwisko Igi, więc dziewczyna schowała telefon do torebki. Przez moment stała w bezruchu.

– Iga Wilk.

Wstrzymała oddech. Gdy w korytarzu zrobiło się zamieszanie, skorzystała z okazji i wybiegła na zewnątrz. Dopiero gdy była na ulicy, stanęła i się odwróciła.

Nie. Nie żałowała, że właśnie straciła okazję, by pchnąć karierę do przodu. Poczuła ulgę. Przetarła czoło rękawem i uśmiechnęła się szeroko.

To nie był jej świat. Ta prawda okazała się tak oczywista, że zastanawiała się, jak mogła tego wcześniej nie dostrzec. Ona nigdy nie chciała być aktorką.

– Igor?

Iga na moment się ocknęła. Pod latarnią stał znajomy, którego poznała na jednej z domówek Marie. Skandynawskie pochodzenie mężczyzny sprawiało, że jawił się on Idze bardziej jako drwal niż rzeźbiarz, którym podobno był. Spotkała go dosłownie kilka razy i zawsze zwracała uwagę na nienaganne maniery mężczyzny.

– Pomyślałem, że będziesz miała ochotę na kawę po przesłuchaniu.

Kobieta była zaskoczona, bo nie miała pojęcia, skąd Igor o tym wiedział. Na krótką chwilę wpatrzyła się w wysokiego blondyna w koszulce z motywem kapeli death metalowej.

– Obiecałaś!

Igor uśmiechnął się łobuzersko, a ona miała wrażenie, że żyje nie w swojej rzeczywistości. Przez chwilę zastanawiała się, co obiecała temu facetowi. Rzeczywiście na imprezie Igor próbował ją poderwać, a potem zadzwonił z propozycją spotkania. Odmówiła. Nie pamiętała, jaką wymówkę wtedy wymyśliła. A potem spotkała go kolejny raz u Marie. Mimo że wtedy też proponował jej drinka, to ponownie go zignorowała. Obiecała mu wtedy szybką kawę. I teraz nagle stał przed nią i zapraszał do kawiarni.

– No tak. Obiecałam, ale nie powiedziałam kiedy – rzuciła od niechcenia.

– Powiedziałaś!

– Powiedziałam, że kiedyś.

– Uznałem, że dziś jest kiedyś albo kiedyś to dziś.

Iga mimowolnie się uśmiechnęła. Igor mówił z akcentem niemiecko-angielskim. Czasem też wplatał obce słowa do swojego polskiego języka. Nie przeszkadzało jej to, ba, nawet uważała, że to było całkiem zabawne.

– Przykro mi, ale „kiedyś” to nie „dziś”.

Igor zrobił zawiedzioną minę i bezradnie opuścił ramiona. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że były one wyjątkowo szerokie i umięśnione.

– Muszę wracać do domu. Mam ważną sprawę do załatwienia.

– Odprowadzę cię. I w sprawie też mogę pomóc. – Mężczyzna uniósł ramię i napiął biceps.

Iga nie wytrzymała.

– Dlaczego? Spotkaliśmy się raptem trzy razy.

– Siedem, dla ścisłości.

– Siedem?

Podrapała się po głowie. Widocznie te cztery pozostałe razy całkowicie jej umknęły.

– W porządku. Może przyda mi się towarzystwo.

Oboje postanowili się przespacerować. Iga z prawdziwą przyjemnością oderwała myśli od swoich problemów i słuchała opowieści Igora o życiu na północy Norwegii. Gdy doszli pod kamienicę, w której mieszkała, kobieta poczuła się zdecydowanie lepiej.

– Dobrze czasami zapomnieć o problemach.

Igor przystanął na chwilę przed bramą budynku.

– O kawie nie zapomniałem. Poczekam. A z tą sprawą naprawdę mogę pomóc…

Iga zaśmiała się i poprawiła nerwowo kucyk. Nie wtajemniczyła Igora w szczegóły. Napomknęła, że ma trudną sprawę do załatwienia w rodzinnych stronach. Nie powiedziała jaką.

Pogrzeb. Olek. Polska.

– Nie. Z tą sprawą sama się muszę uporać. To…

Urwała w połowie zdania. Nie znalazła odpowiednich słów. Czuła całą sobą, że podróż, która ją czeka, nie będzie miała tylko związku z pogrzebem Marietty.

– Pamiętaj, że jestem zaręczona. – Uniosła dłoń, pozwalając, by zaręczynowy brylant oślepił Igora.

Mężczyzna zrobił smutną minę.

– Rola przyjaciela jest równie interesująca. – Mrugnął porozumiewawczo i skinął głową.

Iga jeszcze przez chwilę wpatrywała się w oddalającą się sylwetkę mężczyzny.

Gdy weszła do mieszkania, rzuciła torebkę na podłogę i natychmiast podeszła do szafy. Odsunęła masywne drzwi i wygrzebała niewielką torbę podróżną.

Nagle usłyszała pukanie. Marie nie czekała, aż przyjaciółka otworzy jej drzwi, tylko sama weszła do środka.

– Słyszałam, że wchodziłaś do mieszkania. Miałaś dać znać, jak ci poszło.

Przyjaciółka szczebiotała i klaskała w dłonie. Iga nawet na nią nie patrzyła. Zastanawiała się, skąd Marie miała tyle energii, skoro zarwała noc.

– Ale chwila. Co ty właściwie robisz? Wyjeżdżasz gdzieś? Jedziesz z Hansem? Ma jakiś zjazd partii? Ostatnio chyba bardziej się tam udziela… – Bombardowała ją pytaniami. – No i CDU, partia, która do tej pory miała najlepsze sondaże, teraz zaczyna je tracić. Ich poparcie leci na łeb na szyję. Oglądałam wczoraj wiadomości. Konsekwencje tej afery paliwowej są poważniejsze, niż się spodziewałam. W sumie przekręt na jedenaście milionów euro nie mógł pozostać bez echa… Słyszałam nawet, że szef CDU chce kandydować na kanclerza, ale nie może… – Zachichotała Marie.

Iga wrzuciła do torby kilka podkoszulek i ulubione jeansy.

– Jadę do Polski.

– Po co?

Marie stała tuż za jej plecami, więc widziała jej odbicie w lustrze.

– Dzwoniła twoja matka? Bo czuję, że dzieje się tutaj coś wyjątkowo poważnego. Ta kobieta ma na ciebie zdecydowanie zły wpływ. Po każdej, nawet najkrótszej rozmowie z nią chodzisz smutna i nieobecna. Powtarzałam ci milion razy, cokolwiek nie zrobisz, to i tak jej nie zadowolisz. Odpuść!

Iga zaprzeczyła ruchem głowy, wciąż wrzucając kolejne rzeczy do torby – podkoszulki, jeansy, legginsy.

– Pokłóciłaś się z Hansem? Jeśli tak, to możesz przenocować u mnie. Zamiast jechać kilkaset kilometrów, lepiej zejść piętro niżej.

Przyjaciółka wyciągnęła ręce i przyciągnęła Igę do siebie.

– To nie jest moje życie… – załkała.

Marie odsunęła od niej głowę i spojrzała jej prosto w oczy.

– Jeśli chodzi o Hansa…

– Nie chodzi o niego. – Iga pociągnęła nosem.

– To o co chodzi? Nie powiedziałaś mu, że zarysowałaś jego nowe porsche? A może zobaczył, co tydzień temu zrobiłyśmy w KaDeWe? Może kupno tych trzech par szpilek było przesadą? No ale do tej złotej sukienki po prostu trzeba było dobrać odpowiednie obuwie. Nie znam aktorki, która oszczędzałaby na butach… A może chodziło o to, że nie chciałaś z nim polecieć na Bali? Mówiłam ci, że głupio robisz. Facet wszystko zorganizował na twoje urodziny, a ty mu odmówiłaś. I to z jakiego powodu?

– Mówiłam ci, miałam warsztaty.

– Kto rezygnuje z Bali dla warsztatów z młodzieżą z ośrodka wychowawczego? Iga, o co ci tak naprawdę chodzi?

Kobieta wzruszyła ramionami. Sama nie rozumiała swojego zachowania. Wiedziała tylko, że nie chciała być w tym mieszkaniu i w tym mieście. I nie chciała być aktorką. Miała dość Berlina. Dość życia w miejscu, w którym nigdy nie chciała żyć. Gdy poznała Hansa na wakacjach pięć lat temu, Berlin miał być tylko przystankiem. Hans miał dostać pracę w Barcelonie, a ona chciała podróżować. Kochała hiszpańskie kino. Tymczasem mijał piąty rok od czasu, gdy zamieszkali w Berlinie – mieście szarości i smutku. Hans zajął się polityką i wszystkie plany uległy zmianie.

– Zmarła mama Olka…

Marie nie była świadoma, kim był Olek. Nikt spośród jej niemieckich znajomych nie wiedział. To była ta część jej przeszłości, o której Iga mówić nie chciała i nie umiała. Pod tym względem Berlin był dla niej idealny.

Marie uśmiechnęła się przepraszająco.

– To przyjaciel z Polski? I co, chcesz pojechać i zatrzymać się u mamy?

Marie spojrzała na nią z współczuciem.

– Muszę – odparła ze smutkiem, patrząc w zielone oczy przyjaciółki, która przeczesała dłonią rudą grzywką i zmarszczyła czoło.

– Jeśli jesteś przekonana, że to dobry pomysł… Ale pamiętaj, że dawno tam nie byłaś. Na pewno wiele rzeczy się pozmieniało. To nie jest ten sam świat, który kilka lat temu opuściłaś.

– Wiem. – Iga pokiwała głową. – Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę. Mimo to ta podróż jest mi potrzebna i gdzieś w środku czuję, że nie chodzi tylko o pogrzeb. Och, Marie. Tam się tak wiele wydarzyło…

– Nie wiem, czy grzebanie w przeszłości to dobry pomysł. Ja rozumiem, że pogrzeb i tak dalej. Ale codziennie ludzie umierają i to nie znaczy, że od razu trzeba pokonywać kilkaset kilometrów, żeby zobaczyć, jak ktoś zakopuje trumnę ze zwłokami.

– Tak, wiem. Tylko że Olek był nie tylko moim przyjacielem…

Iga spojrzała ze smutkiem na kawałki porcelanowego kubka, który rano rozbił się z takim hukiem.

– A ty pamiętaj, że dostałaś tu rolę. Może właśnie teraz ten twój wszechświat ci pokazuje, że wszystko zaczyna się układać.

– Chodzi o to, że tak naprawdę nic się nie układa. I gdy na siebie patrzę, to wcale nie widzę spełnionej i szczęśliwej kobiety.

– A kogo widzisz?

Iga wytarła zapłakane oczy.

– Właśnie nie wiem… Nie wiem, kim jest ta kobieta, która każdego ranka na mnie patrzy z tego pieprzonego lustra w łazience. Ba! Mam wrażenie, że ona śmieje mi się w twarz, wytykając wszystkie błędy.

– Zastanów się. Pomyśl, jak daleko zaszłaś. Masz mieszkanie w Berlinie, narzeczonego, pracę. Naprawdę chcesz z tego rezygnować pod wpływem impulsu? Jak to mawiała moja babcia: Alles hat ein Ende, nur die Wurst hat zwei. Nie musisz od razu uciekać i kończyć czegokolwiek, bądź jak kiełbasa, która ma dwa końce.

Iga się uśmiechnęła. Powiedzenia babci Marie zawsze były trafione, a Marie miała niezwykły dar przytaczania ich w najbardziej zaskakujących momentach.

– To nie jest impuls. Zbyt długo żyłam życiem, którego tak naprawdę… nie chcę. Wiesz, że Lukas jest na Dominikanie. Lukas.

Marie zmarszczyła czoło. Ewidentnie wkładała wiele wysiłku w próbę skojarzenia, kim był wspomniany człowiek. Iga, widząc niezrozumienie w oczach przyjaciółki, pospieszyła z wyjaśnieniem.

– Lukas był najzdolniejszym studentem na roku. Miał podbić cały świat już, zaraz, natychmiast. Najlepsi europejscy reżyserzy mieli na niego chrapkę. Tymczasem on poleciał na Dominikanę i został przewodnikiem. Nie aktorem, tylko przewodnikiem! Widziałam na własne oczy.

– Znaczy na Insta?

Iga przewróciła oczami. Zignorowała sarkazm swojej przyjaciółki i mówiła dalej.

– On mi udowodnił, że można inaczej. Jestem pewna, że on nie ma poczucia, iż się dusi. Z pewnością wieczorem, gdy idzie spać, zasypia spokojny. A ja? Ja cierpię na bezsenność. Nienawidzę nawet swojego łóżka.

– Nie żebym się czepiała – zaczęła spokojnie Marie – ale nawet gościa nie znasz, a internet jest słabym źródłem inspiracji.

– W tej sytuacji najlepszym.

– Oszalałaś… Ale skoro czujesz, że nie masz innego wyjścia, to rozumiem. Co powiedzieć Hansowi? Pewnie jak cię nie znajdzie w mieszkaniu, to przyjdzie do mnie.

– Wszystko mi jedno. Możesz powiedzieć mu prawdę.

– W porządku.

Marie skinęła głową i mocno przytuliła Igę. Ciepło i obecność przyjaciółki nieco ją uspokoiły.

Rozdział 4

Po pracy Ewelina wyruszyła w stronę centrum handlowego. Nie przepadała za zakupami, ale wiedziała, że kobieta czasami nie ma wyjścia i musi odpowiednio wyglądać. To był ten moment. Jej moment. Kierowała się w stronę Millenium Hall. To była jedna z nielicznych rzeszowskich galerii, która jej odpowiadała. Może działo się tak dlatego, że oprócz setek wystaw sklepowych odbywały się tam również wystawy artystyczne czy spotkania autorskie, czyli coś, co lubiła. Dzięki temu nie miała poczucia, że krocząc między wieszakami, marnuje czas. Czuła, że w pewien sposób obcuje z kulturą w miejscu ważnym dla tak wielu mieszkańców Rzeszowa.

Po szybkiej rundzie po znajomych markach wybrała dwie sukienki i bluzkę. To było to minimum, którego potrzebowała. Na więcej nie miała siły. Tego dnia nawet nie patrzyła z zawiścią na mijające ją zakochane pary. Nie miała energii nawet na zazdrość.

Do domu wróciła taksówką. Powoli weszła do klatki i jeszcze wolniej otworzyła drzwi do mieszkania. Ostrożnie odwiesiła ciuchy i natychmiast poszła do wanny.

Po niespełna godzinie wyszła z kąpieli. Delikatnie wytarła ciało ręcznikiem, a następnie nawilżyła skórę olejkiem migdałowym. Uwielbiała ten zapach, lekko słodkawy i niezwykle zmysłowy. Nucąc piosenkę, zerknęła na nową sukienkę wiszącą na wieszaku. Była w kolorze zgniłej zieleni i miała przy dekolcie delikatną koronkę. Kobieta nagle uzmysłowiła sobie, że to nie czas i miejsce na taki strój. Przecież Maciek miał przyjść, żeby ją pocieszyć.

Chcąc nie chcąc, wybrała szary T-shirt i ciemne spodnie. Skoro ze strojem nie mogła poszaleć, to postanowiła to zrobić z fryzurą. Zdecydowała się dać nieco więcej lakieru niż zwykle. Spryskała się nowym, intensywniejszym zapachem, by bardziej przyciągnąć do siebie Maćka. Gdy skończyła malować oczy, spojrzała najpierw na zegarek, a potem w stronę drzwi.

Mężczyzny jeszcze nie było. Czuła, że serce bije jej coraz mocniej. To była jej szansa. Ten wieczór miał zmienić wszystko. W końcu będzie z nim sam na sam. Musiała dobrze to wszystko rozegrać, tak, żeby nie stracić go po raz kolejny. Drugi raz by tego nie zniosła.

Muzyka Slayera dodała jej energii, ale gdy robiło się coraz ciemniej, a Maciek nie przychodził, zaczęła tracić grunt pod nogami. Na zmianę sprawdzała telefon i podchodziła do okna. Nie odzywał się. Czyżby zmienił zdanie?

Musiała wdrożyć plan B. Zawsze miała alternatywne scenariusze w zanadrzu. Życie ją nauczyło, że nic nie było pewne, a już na pewno nie w relacjach damsko-męskich. Wzięła telefon do ręki i wybrała numer Maćka. Odebrał po trzecim sygnale.

Rozpłakała się do słuchawki.

– Przepraszam, że zawracam ci głowę. Wszystko się sypie. Do tego jeszcze wyłączyli mi prąd…

– Zaraz przyjadę – oznajmił ozięble i westchnął głęboko.

Usłyszała dźwięk wyłączanego komputera i odetchnęła. Dobrze, że zadzwoniła. Maciek lubił być potrzebny. To przeważnie działało, choć zazwyczaj na krótko. Zawsze to, co zepsuła, sprawnie naprawiał, a potem uciekał. Ewelina nie rozumiała, skąd dzisiaj w nim ta niechęć do intymności. Kiedyś, przed laty, było im dobrze, nawet jeśli on twierdził, że nic z tamtej nocy nie pamięta.

Teraz nie miała czasu na wspominki. Musiała pokombinować coś z korkami i wyciągnąć kilka wtyczek z kontaktu. Gdy zrobiła wszystko, co trzeba, usłyszała pukanie do drzwi. W mieszkaniu panowała idealna ciemność, a na stole paliły się świeczki.

– Przecież dałam ci klucze – rzuciła z wyrzutem, wpuszczając go do środka.

– Tak, wiem. – Maciek podrapał się po głowie.

Ewelina uwielbiała, gdy robił minę zawstydzonego chłopca. Wyglądał wtedy uroczo. Nagle wyciągnął pęk kuczy i odłożył na komodzie, obok szafy w przedpokoju.

– Oddaję. Nie chcę z nich korzystać. – Uśmiechnął się nieśmiało.

Na krótką chwilę zapanowała cisza. Ewelina zmrużyła oczy i powoli wypuściła powietrze z płuc. Dopiero po tym zareagowała.

– Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.

Ewelina szybko zmieniła temat, bo wiedziała, że Maciek nie lubił, jak się wywierało na nim presję. Na niego działały tylko zawoalowane prośby i sugestie.

– Wiesz, jak boję się ciemności. Zwłaszcza dzisiaj. To nie jest dobry dzień na awarię.

– Żaden dzień nie jest dobry.

Maciek znał już trochę jej mieszkanie, dlatego od razu zabrał się do pracy. Podszedł do niewielkiej skrzyneczki, gdzie znajdowały się korki, i otworzył ją ostrożnie. W tym czasie Ewelina nalała do lampek czerwone wino i stanęła obok mężczyzny.

– Dziękuję – powiedziała, zbliżając brzeg swojego kieliszka do czerwonych ust i podając lampkę mężczyźnie.

Maciek spojrzał na nią zaskoczony.

– Niepotrzebnie mi nalewałaś.

– Nie napijesz się ze mną? – Zrobiła smutną minę, czując, jak do oczu napływają jej łzy. Zatrzepotała rzęsami.

Maciek zamknął skrzynkę i wziął kieliszek z jej dłoni.

– Wiem, że musi ci być ciężko. Pamiętam, jak odeszła moja mama. Oczywiście to inna sytuacja, bo byłem wtedy kilkuletnim szkrabem…

Ewelina podeszła bliżej, a gdy Maciek na moment przestał mówić, by złapać oddech, położyła głowę na jego ramieniu.

– To straszne. To straszne, że człowiek nagle zostaje na świecie sam.

– Nie jesteś sama…

Maciek, nie wiedząc, co zrobić, poklepał ją po ramieniu. Ewelina przylgnęła do niego jeszcze bardziej. Uniosła delikatnie głowę. Ich usta dzieliło od siebie zaledwie kilka centymetrów. Jeden ruch i mogła zatopić się w pocałunku. Niestety wiedziała, że nie może tego zrobić. Musiała zaczekać, aż on sam tego zapragnie.

– Nie jestem sama? – Zrobiła wielkie oczy.

Maciek przełknął ślinę.

– Masz jeszcze ojca i koleżanki.

– I…?

– No… – Maciek chrząknął. – Ja też jestem, gdybyś potrzebowała pomocy. Z korkami na przykład.

– Usiądziemy? – Chwyciła jego dłoń i delikatnie pociągnęła go w stronę kanapy.

Po chwili siedzieli obok siebie. Ciepły blask świec sprawiał, że Maciek wydawał się jej jeszcze przystojniejszy.

– Co ci najbardziej pomagało, gdy odeszła twoja mama?

Ewelina celowo zadała to pytanie. Maciek uwielbiał wracać wspomnieniami do dzieciństwa. Dużo chętniej opowiadał o nim niż o czasach młodości, jak gdyby życie studenckie nie miało dla niego żadnego znaczenia.

– Niebo nocą. Wychodziłem nocami, siadałem na dachu i gapiłem się w gwiazdy. Bardzo mocno wierzyłem, że mama jest wśród nich i na mnie patrzy.

– Z pewnością patrzyła…

Ewelina upiła łyk wina i dotknęła dłoni Maćka. Mężczyzna nie zareagował, co było dobrym znakiem. Pozwolił jej na tę czułość. Kobieta palcem wodziła po jego skórze, przedramieniu, a potem ramieniu.

– Nie.

Maciek wyprostował plecy.

– Choć raz zapomnijmy o tym, co było… – odparła błagalnym tonem. Zbyt mocno go pragnęła, by teraz się wycofać.

– Dobrze wiesz, że to nie jest możliwe. Już raz to zrobiliśmy. Nie wyniknęło z tego nic dobrego.

– Było mi tak dobrze… – Ewelina znowu oparła głowę o jego ramię. – Byłeś…

– Nie! Nie rób tego! Nie wracajmy do przeszłości. Przepraszałem cię. To nie powinno mieć miejsca. Jesteś siostrą Olka. Z pewnością jesteś jeszcze w szoku po wiadomości o Marietcie… to znaczy twojej mamie. Gdyby do czegoś doszło, źle bym się z tym czuł. I nie chcę, żebyś myślała, że wykorzystuję sytuację.

Kobieta westchnęła. Wypiła duszkiem wino i odstawiła lampkę na stolik. Gdy zobaczyła, że ruchy Maćka zaczynają być coraz bardziej nerwowe, wpadła w panikę.

– W porządku. Już nie będę. Tylko zostań. Zostań dzisiaj ze mną. Nie zostawiaj mnie.

– Ewelina… To nie ma sensu.

– Przyjaźń nie ma sensu?

Wbiła w niego wzrok i czekała. To było jej być albo nie być. Hasło przyjaźni zawsze w takich chwilach działało.

– Zrobię ci masaż! – zawołała, gdy Maciek znowu zaczął wzdychać.

– Nie potrzebuję.

– Jesteś spięty. Miałeś ostatnio tyle pracy… Krótki masaż dobrze ci zrobi.

Maciek z bezradności skinął głową. A ona już wiedziała, że osiągnęła swój cel. Złamał się. Wyciągnął nogi i się rozluźnił. Od razu odetchnęła z ulgą.

Maciek powoli uniósł powieki. Na stoliku, na wysokości jego wzroku, tlił się nieśmiało ogień jednej ze świeczek. Natychmiast pożałował każdej wypitej lampki wina. Przez to nie pamiętał, kiedy zasnął na kanapie Ewelki. Powoli wstał i przetarł oczy.

– Dzień dobry!